|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Odbudowany most Pią Maj 03, 2013 3:17 pm | |
| First topic message reminder :
Po wybuchu i całkowitym zniszczeniu mostu nad Moon River, władze zdecydowały nie oddawać go ponownie do użytku samochodów. Zamiast odnowić stalową, nowoczesną konstrukcję, zbudowano coś w stylu drewnianej kładki, co prawda wciąż łączącej dwa brzegi, ale przeznaczonej tylko dla pieszych. Wzdłuż traktu znajdują się wkomponowane w most ławki i kosze z kwiatami, a na samym środku stoi ogromna tablica pamiątkowa, zawierająca nazwiska i zdjęcia ofiar katastrofy oraz nieżyjących trybutów 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcję oświetla sto sześćdziesiąt osiem żaróweczek, symbolizujących sto czterdzieści osiem poległych w zamachu, oraz dwudziestu zawodników krwawego turnieju.
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał most? |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 23, 2013 5:40 pm | |
| Tulił ją do siebie niczym największy skarb, jaki kiedykolwiek posiadał. Taka krucha, taka silna. Nie potrafił jej pomóc. Nie on. Ben byłby w stanie. Musiał załatwić skądś Bena... Skąd przychodziły mu do głowy takie myśli? Od kiedy Jacksonowi zależało na cudzym szczęściu bardziej, niż na swoim? Od kiedy?! Co się zmieniło? Świrujesz, Blomwell. Wstań, wróć do domu i zamknij się w czterech ścianach, to wychodzi ci najlepiej, nie uważasz? - odezwał się sarkastyczny głos. Jaki był prawdziwy Jack? KIM był? Rebeliantem, opozycjonistą, zdrajcą nowego Kapitolu? Człowiekiem z problemami, zdegradowanym żołnierzem zakochanym w siedemnastoletniej rebeliantce? Pogładził ją po plecach i delikatnie oparł policzek o jej włosy. Dlaczego w takiej chwili potrafił cieszyć się, że jest przy nim? Cholera, co się z nim stało? Znów się odsunęła, znów chwyciła telefon w dłonie, po czym upuściła go z rozpaczą na kolana. Schował urządzenie do kieszeni. - Nie znam się na tym, ale... Nie ma sensu, Jazz. Nie teraz - powiedział cicho, nie patrząc na nią. Bał się, że płacze. Bał się. Był naprawdę przestraszony. Dziwne. Nienawidził mieć słabości, a niedawno pojawiła się kolejna do kompletu. - Żyjemy w piekle, myślałem, że wiesz - odezwał się miękko (i zrobił wielkie oczy), mimo znaczenia swoich słów. Nie chciał jej okłamać, bo wiedział, że nie będzie dobrze. Oddałby za to życie, ale w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że czeka ich jeszcze wiele tragedii. Przeniosła na niego wzrok, zmuszając tym samym do spojrzenia sobie w twarz. Westchnął ciężko i przyciągnął ją do siebie w odruchu, który zaczynał zaliczać do osobliwych, acz miłych i całkiem naturalnych. Oczywiście przy Jasmine. Kołysał ją w ramionach jak małe dziecko, zupełnie nie zauważając, że wewnątrz zgromadzenia wybuchł pożar, zamieszanie i Bóg wie jeszcze co. - Jest źle i myślisz, że to koniec. Że nic ci nie pomoże. Ale potem... Potem dzieje się coś, co uświadamia ci, że istnieje jakaś droga. A nawet całkiem konkretna. I starasz się zapomnieć - powiedział, przypominając sobie z grubsza swoje życie. Tragedia rodzinna, wiele lat męczarni i wojsko, które pozwoliło mu przetrwać. Nigdy nie jest tak tragicznie, żeby nie mogło spieprzyć się jeszcze bardziej, ale o tym wolał jej nie informować. Na tę dziewczynę spadło zdecydowanie za dużo. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 23, 2013 6:18 pm | |
| Lennart, zachowując powagę i stając się wręcz uosobieniem cierpliwości, czekał spokojnie na odpowiedź Lophii. Rozumiał, że nie jest to łatwa decyzja, mu też zajęła trochę czasu… znaczy, no, zgodził się zaraz po tym, jak się go o to zapytano, ale wcześniej, właściwie przez cały czas, kiedy przebywał u niego ranny rebeliant (a było to kilka dni), zastanawiał się nad dołączeniem i nieustannie zadawał sobie pytanie „co by było gdyby”. Także właściwie miał więcej czasu. I jego decyzją wcale nie kierowały emocje (bzdura), a Lophia… z Lophią przecież mogło być coś nie tak, zaledwie tydzień temu straciła matkę. Czy to rozsądne, proponować jej teraz coś takiego? W końcu opozycja to nie przelewki, tutaj (dalej wolał o tym nie myśleć) naprawdę ginęli ludzie i byłoby źle, gdyby dziewczyna zdecydowała się na to, chcąc zapełnić sobie czas, by móc nie myśleć o Cathleen. Wraz z tą myślą na twarzy Lenny’ego pojawiło się szczere współczucie oraz troska. – Wiesz, jeśli potrzebujesz czasu na podjęcie decyzji, to nie widzę problemu – powiedział, znów kładąc rękę na jej ramieniu. – Ważne jest, aby była racjonalna , abyś myślała świadoma tego, co może się zdarzyć… – zawiesił znacząco głos, po czym chrząknął. Cóż, na dobrą sprawę, gdyby Breefling zdecydowała, że potrzebuje paru dni na zastanowienie, byłoby mu to nie na rękę, gdyż oznaczało, że by uzyskać informację, musiałby przedostać się do Dzielnicy Rebeliantów… a to wiązało się już ze znacznie większym niebezpieczeństwem, niż spotkanie na memoriale, a tego wolałby uniknąć. Naturalnie nic na ten temat nie powiedział i nie pozwolił, by taka myśl w jakikolwiek sposób ujawniła się w jego mimice, Lophia miała prawo do poproszenia o więcej czasu. Chociaż z tym niebezpieczeństwem to powinien jeszcze się zastanowić, bo w tym momencie zauważył mały pożar, który pojawił się na moście. Na moście z drewna. I wiał wiatr, a to naprawdę kiepskie połączenie. W Lennarcie natychmiast włączyła się opcja „przetrwać za wszelką cenę”, wskutek czego już wypatrywał najdogodniejszej drogi ucieczki i w myślach dziękował swojej towarzyszce, że wyprowadziła ich z tłumu, to powinno wiele ułatwić. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 23, 2013 8:15 pm | |
| Kiedy nieznajoma kobieta się szarpać, w Cordelii jakby coś pękło. Poczuła nagły napływ gniewu, wyraźny, niesamowicie intensywny, który wzbierał z każdą sekundą. Najchętniej chwyciłaby staruchę za gardło albo zrzuciła ją z tej kładki, byleby tylko skrzywdzić ją jak najmocniej, jak najboleśniej. W momencie, w którym uświadomiła sobie, że byłaby gotowa posunąć się nawet do uduszenia jej gołymi rękami... gniew ustał. Pojawiło się za to dziwne uczucie, do tej pory nieznane. Podczas Igrzysk ukazała cały swój komplet zalet i wad, ale walki na arenie już dawno się skończyły, teraz trzeba było zmierzyć się z prawdziwym życiem. Cordelia musiała dać sobie z tym radę, żadna inna opcja nie wchodziła w grę. Zabiła człowieka, ale nie czuła się winna, bo po prostu wyparła z siebie wszystkie negatywne uczucia. Nigdy wcześniej nie czuła żądzy mordu, tak autentycznej żądzy mordu. Aż do teraz. Panna Snow poczuła do siebie obrzydzenie. Natychmiast spróbowała się go pozbyć, ale obecność tych wszystkich nieżyczliwych twarzy wcale jej w tym nie pomagała. Wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić, bo w końcu zaczęłyby się pojawiać wyrzuty sumienia, a te mogłyby doprowadzić ją na skraj wytrzymałości psychicznej. Nie chciała wariować, nie miała zamiaru zostawać kolejną Zwyciężczynią, której pomieszało się w głowie. Miała tyle ambitnych planów, nie mogła dać się tak zdyskredytować... Puściła kobietę, a chwilę później poczuła, jak coś szarpie ją do tyłu. Zderzenie z drewnianą powierzchnią zabolało, zmroziło ją na chwilę, ale gdy podniosła wzrok okazało się, że ocaliło jej życie. Natychmiast odwróciła głowę, a w swojej wybawicielce rozpoznała małą skrzypaczkę. Nie mogła wykrztusić, słowa, nie mogła nawet jej podziękować, a do jej świadomości docierały kolejne fakty. Nieznajoma starucha płonęła, a gdy zaczęła miotać się jak oszalała, ogień przeskoczył także na drewnianą kostrukcję kładki. Cordelia natychmiast zerwała się na równe nogi i zauważyła, że nie tylko jej przeciwniczka zmaga się z żywiołem. Reiven i Lucy miały podobny problem, ale o ile ta pierwsza zaczęła sobie z tym radzić, to druga... Niewiele myśląc, Snow ściągnęła swój płaszcz i zaczęła używać go do ugaszenia płonącego rękawa panny Crow. -Stój spokojnie - rozkazała, wiedząc doskonale, że najgorsze, co mogłaby teraz zrobić Lucy to zacząć uciekać i szukać pomocy gdzieś w tłumie. Tłumie, który nie reagował tak, jak powinien. Cordelia usłyszała, że Rei rozkazuje aby wezwać pogotowie, ale dla nieznajomej kobiety było już chyba zbyt późno. Blondynka nie miała zamiaru jej pomagać, ale na wszelki wypadek odsunęła siebie i Lucy jak najdalej. Zerknęła przez ramię, ale Seya była w jednym kawałku, dlatego nie rzuciła się na pomoc kolejnej osobie.
Ostatnio zmieniony przez Cordelia Snow dnia Sob Lis 23, 2013 10:33 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 Zawód : Pracownik w "Almie" Przy sobie : dokumenty, obrączka na łańcuszku, scyzoryk
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 23, 2013 8:27 pm | |
| Zaczynamy imprezę. Szamotanina skończyła się jak zabawa małego dziecka zapalniczką. Na początku mały ogienek zaczął się w szalonym tempie rozprzestrzeniać. Po chwili Ethan mógł stwierdzić, że najbardziej oberwała pani „a pokrzyczę sobie na wnuczkę Snowa”, a na drugim miejscu znalazła się Reiven, która aktualnie wyła o pomoc, co chyba niezbyt ruszyło ludzi dookoła. A starsza pani chyba skończy jak jedna z czarownic w średniowieczu. Przekrzywił tylko głowę patrząc na miotającą się staruszkę. Ruszył się z miejsca dopiero, gdy Rei dobrodusznie postanowiła pojarać sobie dłonie, jakby sama nie była wystarczająco poturbowana. Jednak zanim zdążył się do niej przecisnąć ta już była po akcji ratowniczej. -Zwariowałaś?-Syknął widząc jej dłonie. - Chyba trzeba coś zrobić, bo zaraz trzeba będzie robić kolejne tablice upamiętniające ofiary z mostu na Moon River. – Powiedział rozglądając się kto jeszcze dostał. Cordelia zajęła się już Lucy, ale dziewczynom chyba nic poważnego nie było. Cała reszta ludzi miała głęboko w dupie, że na środku mostu coś się jara. Super. Przynajmniej nie będzie paniki i zadeptywania się podczas ucieczki. A z resztą kto powiedział, że trzeba będzie uciekać. Gorzej, jeżeli ogień się dostanie do instalacji elektrycznych, bo może rozpieprzyć nowo wybudowany, śliczny, nowoczesny most, na który Coin wydała na pewno ciężkie pieniądze. Aż Etanowi zrobiło się przykro biednej kieszeni pani prezydent, która prawdopodobnie teraz popija herbatke i może nawet o niczym nie wie.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Doradca ds. Transportu Przy sobie : papierosy, zapałki, pistolet, zezwolenie na broń, udana ucieczka, przepustka do KOLCa Obrażenia : rak skóry, łysa, nie ma oka
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 23, 2013 10:32 pm | |
| Ludzie stopniowo coraz bardziej się zagęszczali. To zaniepokoiło mnie. Tak jakby działo się coś złego. Jedni, czyli myszy, oddalali się dyskretnie z miejsca niebezpieczeństwa, a drudzy, czyli lwy, bohatersko próbowali coś temu zaradzić. Nie jestem typem myszy. Z ciekawością i gotowością do interwencji zaczęłam przepychać się przez tłum, zmierzający już tylko w dwóch kierunkach. Gdzieś w tłumie po drodze rozpoznałam głos Vivian, wypowiadający jakieś nazwisko. Ashe Cradlewood. Może kiedyś nadarzy się okazja do rozmowy o niej. Usłyszałam głos Blaisa, tego faceta, który blisko trzyma się Coin. Dopiero o wiele dalej poczułam źle wróżący swąd palącego się drewna. I głos. Głos zwyciężczyni. W myślach pytałam się, dlaczego Cordelia Snow, dziewczyna, którą zamknięto w KOLCu i posłano na Igrzyska Śmierci przyszła na upamiętnienie tylu Rebeliantów, którzy zginęli? Powinna zrobić imprezę w Domu Zwycięzców, zaprosić przyjaciół z Kwartału, korzystać z życia. Może jest bardziej dobroduszna niż mi się wydaje. Nieważne. Czuję ogień w pobliżu, a woda jest dopiero parę metrów pod nami. Jeśli nie spadnie deszcz to może się źle skończyć. A prognozy na to nie wskazywały, przynajmniej parę dni temu. Na początek zadzwoniłam po straż pożarną, czekając chwilkę na rozwój wydarzeń. Zajrzałam do środka kręgu ludzi, stając na palcach. Ujrzałam podpaloną narkomankę o kolorowych włosach, stratowaną blondynkę z rodzeństwa Crane, Cordelię oraz dowódczynię Strażników Pokoju. Nie żeby coś, ale chyba powinna znajdować się na którymś z końców mostu i kontrolować, czy ktoś nie przemyca jakichś niebezpiecznych rzeczy. Jak widać zawiodła. Pośród tego chaosu znajdowała się też kobieta, tańcząca wręcz we własnych płomieniach. Pomagała jej wymieniona wyżej Reiven. A wszyscy zapomnieli w tym wszystkim o rozrastającym się pożarze i różniących się od siebie lampionach. Nie wygląda to jak specjalna dekoracja Rebeliantów, bo odmiennych światełek jest zdecydowanie mniej. Ale najpierw trzeba było zająć się płomieniami, bo póki co lampiony nie stanowią żadnego zagrożenia. Przeprosiłam człowieka przede mną i weszłam do kręgu, zbliżając się ostrożnie do pożaru. W pobliżu nie było nikogo, a ja postanowiłam zainterweniować. W pobliżu nie ma szans na żadną wodę, ani od dołu, ani od góry. Nie można także liczyć na gaśnicę ani na piach do gaszenia. Przy sobie miałam tylko zapałki, broń i w sumie nic przydatnego. Wkoło było kilka zdartych płaszczy i tkanin. Przemknęło po moich myślach coś, co dawno zagrzebałam w mrokach pamięci. Przeciwpożar. To mógł być najszybszy ratunek dla mostu. Ale możliwe, że wykonam go błędnie, przez co most pójdzie z dymem jeszcze szybciej. - Proszę mnie nie powstrzymywać, jestem organem władzy, postaram się powstrzymać rozrost pożaru. - nadmieniłam, żeby nikt nie powstrzymywał mnie od wykonywania planu, który mógł wyglądać dosyć... desperacko. Zebrałam wszystkie okoliczne tkaniny, w tym jedną lekko śmierdzącą benzyną, które ocalały, na jedną kupkę, po czym używając zapałek podpaliłam je przed ścianą płomieni. Miałam tylko nadzieję, że ubrania nie zgasną, a płomienie zredukują się nawzajem po mojej myśli. Wycofałam się dosyć daleko od miejsca pożaru i dotarłam do jednej z barierek. Oparłam się o nią delikatnie, pamiętając, że konstrukcja się osłabia i mogę w każdej chwili polecieć do wody. Zaczęłam wypatrywać łodzi ratunkowych lub wozu strażackiego po bliższej do brzegu stronie. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 3:11 pm | |
| To co się działo na moście, w sumie, wcale mnie nie zdziwiło. Spodziewałem się tego, odkąd usłyszałem o wspólnym memoriale byłem pewien, że dojdzie do jakiś starć. A skoro młoda Snow pojawiła się na moście, wiadomym było, że zrobi się gorąco. Jej nazwisko przyciągało sępy, sława jej dziadka zagrażała jej zdrowiu, jeśli nie życiu. Nigdy nie wiadomo co mógłby zrobić jej rozwścieczony tłum. Nie poświęciłem zbytnio uwagi całemu wydarzeniu, jedynie zerknąłem w ich stronę, po czym powróciłem do poszukiwań. Nie miałem cholernego pojęcia gdzie w tym tłumie skrył się ten dupek, jednak byłem niemal stuprocentowo pewny, że co najmniej raz się poruszył. Zdążyłem już przejść cały teren. Przystanąłem na chwilę i puściłem pod nosem wiązankę przekleństw coraz bardziej wściekły. Naprawdę, nie byłem zadowolony z tego, że Lenny mi tak zniknął. Jakby ten dupek nie mógł poczekać jednej, pierdolonej, chwili dłużej. Czemu nie dał mi czasu do namysłu. Jakby mnie, kurwa, nie znał. Nie wiedział, że będę się wściekać, ale i tak pójdę. Bo na tego gnojka naprawdę trzeba mieć oko... Krzyki, które narastały za moimi plecami zmusiły mnie bym, chociaż na chwilę, odwrócił się, a gdy do mojego nosa dotarł zapach spalenizny, który szybko połączyłem z błyszczącym niedaleko ogniem, zakląłem szpetnie i pośpiesznie wycofałem się z tłumu, w myślach rozważając opcje wycofania się z tej... imprezy. Robiło się zbytnio nieprzyjemnie. Jednak w tym momencie dostrzegłem Lenny'ego. - Jak mam chronić twoje cholerne dupsko, kiedy... - parsknąłem rozwścieczony, dopadając do kumpla i łapiąc go mocno za ramię. Urwałem jednak gdy dostrzegłem towarzyszącą mu osobę. I gdy dotarło do mnie o czym mówili zanim im przeszkodziłem. Jakie dołączenie? Do czego? Zmarszczyłem brwi podejrzliwie zerkając po nich obojgu. W co ten idiota się znowu wpakował? - ...znikasz mi z oczu - dokończyłem ciszej, po czym zacisnąłem usta w wąską kreskę. Moje spojrzenie utkwiło w towarzyszce Lenny'ego, wyglądała całkiem znajomo, ale początkowo nie mogłem skojarzyć skąd miałbym ją znać. Jej ubranie było w za dobrym stanie jak na osobę mieszkającą w KOLCu. A z rebeliantami nie trzymałem raczej sztamy. Zresztą... Zaraz... - Lophia? - palnąłem osłupiały, gdy z mojej pamięci w końcu pojawiły się wspomnienia. O kurwa. - Lophia Brefling? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Stałem tak zaszokowany, nie mogąc uwierzyć, że mam ją przed sobą. W momencie, w którym wyjechała z Kapitolu spisałem ją w mojej pamięci na straty. Nic nie mogłem na to poradzić, nie wierzyłem, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczę. Na dodatek... Kurwa, wyglądała o wiele lepiej niż w moich wspomnieniach. Na jej twarzy nie było oznak sugerujących niedawny odlot. Ja pierdole, udało jej się wybić. Poczułem narastająca gdzieś w głębi dziką satysfakcje z tego faktu. No proszę, proszę, kto by pomyślał. Uśmiechnąłem się ździebko ironicznie. - Kto by pomyślał, moja droga, że kiedyś znajdziemy się po dwóch różnych stronach barykady - rzuciłem lekkim tonem, świdrując ją przy tym dość cynicznym, choć przy tym, w miarę ciepłym spojrzeniem. Trwałem tak przez chwilę, w końcu jednak odwróciłem wzrok i ponownie skupiłem uwagę na Lennarcie. W moich oczach zabłysnęły iskierki gniewu. Kurwa, nie dość, że nie poczekał, to jeszcze zmusił mnie do tego bym tyle czasu szwendał się po moście rozglądając się za nim. - Następnym razem pomyśl zanim tak szybko odejdziesz - warknąłem. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 4:33 pm | |
| Przeciwpożar, co, Izzy? Plus za pomysłowość, minus za ryzyko. Nowy ogień co prawda stłumił nieco pierwszy, po czym oba na jakiś czas przygasły, ale lakier, którym świeżo pomalowano kładkę, bez problemu przyjął dodatkowe płomienie, które zaczęły zajmować coraz większą powierzchnię. Straż Pożarna zjawi się za kilka minut, wytrzymacie do tego czasu?
Reiven, udało ci się uratować płonącą kobietę od morderczego żywiołu, ale sama przez to ucierpiałaś. Masz poparzone dłonie oraz przedramiona i raczej nikomu już dzisiaj nie pomożesz. Schowaj więc dumę do kieszeni i udaj się do najbliższego szpitala razem z pogotowiem... którego jak na razie nikt nie wezwał. A szkoda, bo leżąca na moście staruszka, choć już nie ogarnięta pożarem, nie jest w najlepszym stanie. Oddycha płytko i wygląda na to, że jest nieprzytomna.
Cordelia, udało ci się ugasić rękaw Lucy. Dziewczyna może być Ci wdzięczna, dzięki Tobie uniknęła dodatkowych poparzeń. Za to Twoja własna wybawicielka gdzieś zniknęła, razem ze skrzypcami i uroczą melodią.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : pani szpieg, hakerka Obrażenia : tabula rasa
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 5:25 pm | |
| Zauważyła grymas bólu na twarzy swojego narzeczonego. To nie był dobry pomysł, żeby obydwoje tu przychodzili. Pragnęła znaleźć się sama. Czuła się osaczona przez ludzi, chociaż nie wchodziła z nimi w żadne interakcje. Ostatnie dni nie przyniosły jej żadnego odpoczynku. Wręcz przeciwnie, czuła, że się sypie, jakby już od dawna była jedną wielką chodzącą kupką popiołu. Nie umiała sobie radzić z utrzymywaniem tej całej kabały w sekrecie. Nie wiedział o tym nikt, a ją samą tą roznosiło. Normalnie zareagowałaby ciętą uwagą na nową znajomą Nikoli, ale teraz nawet nie miała siły. Uśmiechnęła się lekko, ale nie wyglądało to wcale na uśmiech pełen ciepła. W tle zauważyła pożar. To była dobra okazja. - Kochanie, chodźmy stąd gdzieś. Gdziekolwiek. Nie chcę tu być. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 5:28 pm | |
| - Wezwijcie pogotowie! - wrzasnęła z rozpaczą w głosie. Z bólu, z rozczarowania ludzką obojętnością. - Ty! - Wskazała na bruneta w tłumie. - Dzwoń po pogotowie! Ale już! Bo karzę Cię aresztować! - przypomniała sobie, że w takich przypadkach najlepiej kogoś wskazać. Gd rzuci się hasło w tłum, to nikt nie zareaguje, bo każdy będzie myśleć, że zrobi to ktoś inny. Nie wiedziała co boli ją bardziej. Poparzone ręce i noga, czy to, że zebrani na moście zdawali się być obojętni na ludzkie cierpienie. Czy siedemdziesiąt pięć lat oglądania jak dzieci przed kamerami zabijają inne dzieci, zobojętniło ludzi na cierpienie? Nie mogła, nie chciała w to uwierzyć. Ale obrazek na moście mówił sam za siebie. Widziała, że ogień nadal płonie, że stanowi zagrożenie, ale ból odbierał jej siłę, wzrok odmawiał posłuszeństwa, zamglony przez łzy i dym. Gdzie byli strażnicy? Przecież ona dopełniła swoich obowiązków, mimo iż miała tego dnia wolne. Rozdysponowała zadania, przekazała polecenia. A teraz... teraz to ona zdawała się być jedyną osobą która coś robi. Rozejrzała się po tłumie, mrużąc oczy. Cordelia wydawała się być bezpieczna. Dziewczynka ze skrzypcami zniknęła. Reiven miała nadzieję, że nic jej nie jest. Że pieniądze starczą jej na jedzenie na kilka dni. Obiecała sobie, że spróbuje ją znaleźć i pomóc jej. Teraz... kiedy nie było już Blue, a Hope była w Dzielnicy, Rei czuła potrzebę znalezienia kogoś komu mogłaby pomóc. Nie umiała być bierna. Spojrzała na swoje poparzone dłonie, ale szybko przeniosła wzrok gdzie indziej. Ethan... Nie znał jej, to było widać na pierwszy rzut oka. Michael, Finnick, Joff, czy Pippin. Oni może by też powiedzieli, że "zwariowała", ale jednocześnie wiedzieliby, że taka już była. Że inni byli dla niej ważniejsi niż ona. Michael... to imię sprawiło jej większy ból niż ogień. Gdzie był? Czy był bezpieczny, szczęśliwy? Nie! Nie mogła teraz o nim myśleć. - Zamiast mi wypominać, przynieś wodę dla tej kobiety. - spojrzała na rozprzestrzeniający się ogień i na Isabelle. "Organ władzy" spieprzył sprawę. Rei wzięła głęboki wdech. - Proszę zachować spokój i odsunąć się od ognia! Zaraz przyjedzie straż pożarna! Proszę zrobić im przejście! - była gotowa sięgnąć po broń, jeśli by ktoś nie posłuchał, choć wiedziała, że pewnie gdyby teraz dotknęła dłonią do czegokolwiek, nawet do delikatnego materiału sukienki, to ból byłby nie do zniesienia. - Ty, ty i ty! - wskazała ręką na jakiś trzech mężczyzn, z czego dwóch to byli strażnicy pokoju. - Biegnijcie po wodę, jak najwięcej wody! Trzeba ograniczyć rozprzestrzenianie się pożaru! Ty! poszukaj gaśnicy. - kolejne wskazanie. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 7:05 pm | |
| Wszystkie zdarzenia po sobie następujące zasłaniali mu inni ludzie. W pewnym momencie był jedynie zdolny usłyszeć syk i widoczną poświatę. Tłum zaczął się cofać, ciągnąc go za sobą z dala od miejsca incydentu. Usłyszał tylko krzyki, co skłoniło go do tego, by zacząć przeciskać się między ludźmi, przeklinając przy tym, gdyż nie chcieli go przepuścić. Nie wiedział czy byli tak przerażeni sytuacją czy zainteresowani, że stali niczym słupy, nic nie robiąc. Minęła dobra chwila, zanim znalazł się na tyle blisko, by móc dostrzec, co się dzieje. Sytuacja była jednak w miarę opanowana -jeśli chodzi o ludzi. Widział tylko leżącą kobietę, gdzieś w oddali Reiven i kilka innych poszkodowanych osób. Jednak nie to było w tej chwili dla niego najgorsze, a był nim nieopodal rozprzestrzeniający się ogień. W mig wszystkie odgłosy przestały do niego docierać. Wpatrywał się w płomienie niczym zaczarowany i niezdolny do ruchu. Cholerna arsonphobia. Był to jego największy wróg, który paraliżował umysł i ciało. Całkowicie stracił poczucie sytuacji, a dopiero wrzask kapitan wyrwał go z osłupienia. Nie wiedział do kogo woła, wręcz nie miał o tym pojęcia, ale jego ręka automatycznie powędrowała do kieszeni z komórką, po czym drżącymi palcami wybrał numer pogotowia. Tłumacząc sytuację poprosił o natychmiastową pomoc. Skrócił sytuację o poparzonych kobietach, przy czym oznajmił, że jedna może być w bardzo ciężkim stanie. Nie obchodziło go zbytnio czy ktoś zadzwonił na pogotowie wcześniej od niego czy nie. W tej chwili się to nie liczyło. Chociaż tyle mógł zrobić, ponieważ ogień sprawił, że nawet gdyby zmuszał się siłą, nie potrafił zbliżyć się do poszkodowanych. Stokrotnie wolałby strzelaninę, bądź szarańczę, niż ogniową niespodziankę. Z niezadowoleniem stwierdził o swojej bezradności. Dopiero po długiej chwili mięśnie jego nóg drgnęły i automatycznie zaczął się cofać. Nie potrafił zmusić się do niczego innego. Przepychał się przez tłum z dala od czerwonej poświaty. Dopiero teraz schował telefon do kieszeni i nerwowo zaczął szukać gaśnicy lub źródła wody, przepychając się przy tym między ludźmi, co wcale nie okazało się łatwe. Nie miał pojęcia kto budował ten most, ale wszelkie środki bezpieczeństwa albo nie zostały uwzględnione, bo ktoś miał to gdzieś albo doszukanie się ich nie stanowiło łatwego zadania. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 8:52 pm | |
| Zastanowić? Facet mógłby przestać wysyłać tak zwane sprzeczne sygnały. - Skoro podjęłam decyzję, to z łaski swojej nie każ mi się zastanawiać. Wiem, że teraz każdy krok grozi śmiercią, ale nie jestem głupia. Nie wycofuję się, Lenny - dokończyła już bardziej miękko, starając się uśmiechnąć. Prawda, była wściekała na cały świat, ale nie chciała go w żaden sposób urazić. Był jedną z osób, które darzyła niekłamaną sympatią od samego początku znajomości. Tymczasem na moście robiło się gorąco. I to dosłownie. Ktoś wręcz genialny rozniecił ogień jeszcze bardziej. Dziewczyna ucieszyła się, że stoją blisko krawędzi mostu. Szybka i pewna droga ucieczki. Próbowałaby pomóc, ale w środku było zdecydowanie za dużo ludzi. I Javier... Nie, nie, na pewno nie. Musiał się uratować, musiał. Nie brała pod uwagę opcji, że coś mogłoby mu się stać. Już wyciągała telefon, żeby do niego zadzwonić, sprawdzić, czy wszystko "w porządku", kiedy usłyszała obok siebie kolejny znajomy głos. Zawsze rozpoznawała ludzi w ten sposób. Uniosła brwi, słysząc wyrazy padające z jego ust pod kątem Lennarta. - Może spokojniej, co? - rzuciła ostro, nie rozpoznając jeszcze mężczyzny. Ba, nawet nie odwracając głowy w jego kierunku. Nikt nie będzie obrażał ludzi w jej towarzystwie. - Lophia? Lophia Brefling? I zna moje imię. Cholera, nazwisko też. Do tego słyszał część rozmowy. - Gdybyśmy stali po różnych stronach, musiałabym cię teraz zabić - odparła, odwracając się w jego kierunku z krzywym uśmiechem. Jack. Kto by pomyślał. Romans jeszcze w liceum. Całkiem... Miłe wspomnienie. Ale stare i zatarte. - Miło cię widzieć, mam jakiś cholerny wieczór spotkań po latach - odpowiedziała, przyglądając mu się dokładnie. KOLC. Jasne. W końcu nie wszystkim udało się trafić do tej "lepszej" części. I tak duchem była z nimi. Serce już dawno zamieszkało w Kwartale. - Robi się nieciekawie, panowie - dodała, ciągnąc ich na samą krawędź kładki. Stali już niemal na ziemi, więc we względnie bezpiecznym punkcie. Pod warunkiem, że tłum nie rzuci się do rozpaczliwej ucieczki na ląd. Szybko wyciągnęła telefon i wystukała wiadomość. Wrzuciła go do kieszeni, skinieniem głowy przepraszając za tak elementarny brak kultury. Jack słyszał końcówkę rozmowy. Jack mógł być niebezpieczny. Ale jakoś nie wierzyła w to, że mógłby zrobić jej krzywdę. Obaj mężczyźni pomogli jej za dawnych lat. Mogli się zmienić. Ale czuła, że są po jednej stronie i mogą sobie ufać. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 9:56 pm | |
| *poślizg level: Asia* Przepraszam. :CC
Nie wiedziałem dlaczego, ale stojąca przede mną kobieta miała w sobie coś, co z miejsca kazało mi jej zaufać. Może miało to coś wspólnego z faktem, że kilkakrotnie widziałem ją w Kwartale, gdy wbrew propagandzie Kapitolu robiła zdjęcia najbardziej wstydliwym obrazom getta, a może po prostu była świetną aktorką, potrafiącą wzbudzić w człowieku dokładnie te uczucia, na których jej zależało. Tak czy inaczej - wierzyłem, że tak jak ja, nie jest specjalnie zadowolona z panującej w Panem sytuacji. Ostrożnie i z wahaniem, bo dzisiaj szczególnie głupio było pokładać swoje zaufanie w nieznajomych, ale zawsze. - Oczywiście - przytaknąłem z uśmiechem, obserwując, jak wprawnie wybiera spośród tysięcy otaczających nas sytuacji te, które warto umieścić w kadrze. Nie umknęło jej również rzecz jasna panujące wokół Cordelii zamieszanie i nie mogła odpuścić sobie uwiecznienia jej na fotograficznej kliszy. Ja sam skrzywiłem się, słuchając krzyków kobiety. Czy naprawdę musieliśmy obwiniać się nawzajem nawet teraz, stojąc nad grobami przypadkowych ofiar naszego konfliktu? Ludzi, którzy zginęli jako efekt uboczny w walce o... właśnie - o co? Czy ktokolwiek z nas pamiętał jeszcze, o co walczymy? Wyłuskałem z kieszeni papierosa i zapalniczkę, by pół minuty później zaciągnąć się dymem. Coś, czego pewnie nie powinno się robić na drewnianej kładce. - Może nie tylko sobie - odpowiedziałem, odrywając powoli wzrok od zbiegowiska i przenosząc go na Nicole, która zdążyła już wrócić. - Chociaż pewnie znalazłoby się wielu, którzy chętnie pozbawili by ją możliwości sprawiania kłopotów, biorąc pod uwagę, że zbliża się koronacja - dodałem po chwili, zastanawiając się, czy kobieta wyłapie subtelną uwagę. Nie zdążyłem jednak zauważyć niczego, bo moją uwagę z powrotem przyciągnęły wrzaski. Poderwałem głowę. Cordelia zniknęła z zasięgu mojego wzroku, widziałem za to łunę, która mogła oznaczać jedno - pożar. Między sylwetkami gapiów co jakiś czas migał mi płonący tobołek. Tobołek, którzy krzyczał, szamotał się i z całą pewnością był żywy, chociaż pewnie już niedługo. - Cholera - mruknąłem pod nosem, walcząc z ochotą zainterweniowania. Wciąż jednak miałem swoją rolę do odegrania, a dookoła było zbyt dużo czujnych oczu, żebym mógł chociaż na chwilę ściągnąć maskę zobojętniałego na wszystko zwycięzcy. - Chodź - powiedziałem do Nicole, łapiąc dziewczynę za łokieć i odciągając ją kilka metrów w stronę przeciwną do rozrastającego się ognia. - Myślę, że te ujęcia możesz sobie odpuścić, i tak nie przeszłyby przez cenzurę - dodałem stanowczo, w razie gdyby przyszło jej do głowy pchanie się w sam środek chaosu tylko po to, żeby zrobić zdjęcia. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 10:22 pm | |
| – Dobra, dobra – powiedział szybko, unosząc ręce w geście kapitulacji. Nie chciał wkurzać Lophii. Zdenerwowane kobiety są straszne i nieprzewidywalne, porównywalnie tak, jak trójgłowy smok ziejący ogniem. Jego matce, na przykład, zdarzało się rzucać różnymi przedmiotami w ściany, czym zakłócała idealną harmonię wystroju ich domu. Lenny jednak nigdy nie miał odwagi jej tego wypomnieć. Znikał w swoim pokoju, tak jak dziadek, i zajmował się swoimi sprawami. Za to ojciec stawał się wtedy nadzwyczajnie potulny, pomimo tego, że na co dzień był raczej szorstki i autorytarny. – To w porządku, niezmiernie mnie cieszy Twoja decyzja – posłał jej lekki, przyjacielski uśmiech, w duchu skacząc dziko z radości, że udało mu się z powodzeniem wypełnić pierwszą misję! Malcolm będzie zadowolony. Nie zdążył rozejrzeć się za jakąś konkretną drogą ewakuacji, bo już chwilę później usłyszał rozgniewany głos Jacka, który mówiący coś nadzwyczaj nieuprzejmie, a następnie poczuł bardzo mało delikatny uścisk na ramieniu. Lenny skrzywił się i syknął niezadowolony, a zamiast ucieszyć się z widoku przyjaciela, obdarzył go nieco obrażonym i wyniosłym spojrzeniem. Nie podobały mu się jego słowa, sugerujące, że nie jest w stanie sobie poradzić bez jakiegoś opiekuna. Bzdura. – Doskonale radzę sobie sam – oświadczył, wydymając lekko usta i zastanawiając się, jak w ogóle Jack mógł pomyśleć, że potrzebuje jakiejkolwiek ochrony. On, Lenny, nie pakuje się w kłopoty. Pomijając te parę razy… no dobrze, trochę więcej niż parę razy, kiedy to właśnie Caulfield ratował mu tyłek, ale… to jeszcze nie świadczy o tym, że jest ofiarą losu i potrzebuje całodobowego nadzoru. Chwilę później Len stracił ze swojej wyniosłości, bo wtedy Jack spostrzegł Lophię, którą najwyraźniej znał. Ciekawe. Lennart spojrzał z zainteresowaniem na tę dwójkę, ale tylko przez chwilę, bo później zdał sobie sprawę z tego, że Jack musiał słyszeć przynajmniej część ich rozmowy. A to źle. Chyba. Raczej źle, bo on nie jest w Kolczatce, a przez swoje poglądy pewnie nie ma ochoty się tam znaleźć… chociaż Lenny wiedział, że gdyby Caulfield miał pojęcie, czym jego przyjaciel się zajmuje, to w razie jakiegoś przesłuchania na pewno by go nie wsypał. Wierzył w to. Ale w tym wypadku raczej lepiej, żeby nie wiedział… Chrząknął z zakłopotaniem, patrząc wszędzie, tylko nie na Jacka. – Nad czym miałem myśleć? Nie chciałeś, to nie chciałeś, nie byłoby fajnie słuchać Twoich nieustannych narzekań w takim miejscu – powiedział tak, jakby sam nigdy w życiu na nic nie narzekał (zabawne…). – Stwierdziłem, że nie będę do niczego Cię zmuszał, masz wolną wolę – oświadczył spokojnie, wzruszając lekko ramionami. – Ale to właściwie miłe, że jednak się pojawiłeś – dodał zaraz, szczerząc już zęby w szerokim uśmiechu. Następnie skupił się na pożarze, jaki został wzniecony na moście i z niezadowoleniem stwierdził, że się powiększył. – Szybka ewakuacja! – zarządził, po czym najpierw posłusznie ruszył za Lophią, a później ją wyprzedził i jako pierwszy dotarł do krawędzi mostu. Tam zastygł na chwilę w bezruchu, a następnie obrócił się gwałtownie w stronę pożaru i tłumu ludzi. Minę miał bardzo niepewną. – Myślicie, że może powinniśmy im pomóc? – krótkim ruchem dłoni wskazał na most. Bił się z myślami, bo uważał, że niektórym osobom na pewno trzeba będzie pomóc, być może ich trójka na coś się tam przyda, ale z drugiej strony zbliżenie się do pożaru równałoby się z większym zagrożeniem życia, z obrażeniami ciała… Lenny westchnął głęboko, nie potrafiąc się zdecydować, pomimo tego, że zdrowy rozsądek wrzeszczał mu, żeby został tam, gdzie stał i nigdzie się nie ruszał. Ale przecież być może jest tam ktoś, kto potrzebuje jego pomocy… Zacisnął mocno usta i pięści, czekając na odpowiedź towarzyszy, która w tym wypadku będzie chyba decydująca. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 24, 2013 11:40 pm | |
| Przypadkowe spotkania z Malcolmem, na początku, wyprowadzały ją trochę z równowagi, a to dlatego, iż szybko nabrała podejrzeń, iż mężczyzna domyśla się co robi. Dlatego przy pierwszych paru razach, gdy tylko dostrzegała go gdzieś niedaleko, serce przyśpieszało jej pracę, a żołądek zaciskał się w supeł, gardło zaś ściskała lodowa gula strachu. Z czasem jednak przywykła do tego, ba, nabrała przekonania, iż nie jest on nikim stanowiącym zagrożenie. A gdy w końcu porozmawiali... wtedy, szczerze nie wiedząc skąd bierze się ta pewność, odpuściła sobie wszystkie stresy. Gdyby chciał już dawno mógłby ją wydać. Za wsypanie takiej osoby jak ona na pewno zostałby jakoś nagrodzony. W końcu, ktoś kto ma dostęp do tylu informacji, ktoś kto może wejść w tyle miejsc jest niebezpieczny, kiedy się buntuje. A przynajmniej tak to jej kiedyś przedstawiano. Miał ładny uśmiech, musiała mu to przyznać. Taki zachęcając do tego by i jej stał się bardziej naturalny. By sięgnął oczy, nie tylko ust. Pokiwała głową, rozglądając się po tłumie, czując jakąś dziwną satysfakcje z faktu, iż jej ironia nie umknęła mężczyźnie, była tego niemal na sto procent pewna. A szczerze brakowało jej chwil, gdy, w taki a nie inny sposób, mogła wyrzucić z siebie to co tkwiło w jej wnętrzu od dawna. Co prawda była Rory.... Ale z nią zobaczy się dopiero, gdy ta poczuje się lepiej. To co działo się wokół Cordeli było warte prawdziwej sesji zdjęciowej, jednakże... Nie mogła się przekonać do tego by żerować na czyichś błędach i problemach, dlatego ograniczyła się do tych kilku porządnie wykonanych ujęć. To zdecydowanie musiało wystarczyć Dominicowi. - Oczywiście, że nie tylko sobie - westchnęła cicho, usłyszawszy uwagę Malcolma. W końcu przypomniała sobie jego imię. Chociaż patrzyła teraz na swojego rozmówce, nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem z troską w stronę zamieszania i tłumu. Miała ochotę interweniować, ale... to nie była jej sprawa. Nie mogła się wtrącać. A tym bardziej wychylać. Gdyby została wzięta pod lupę mogłoby się to źle skończyć, wtedy każdy błędny ruch mógłby zagrozić jej zdrowiu, może nawet życiu. Już teraz obawiała się, że podwinie jej się noga, że kiedyś nie zatrze odpowiedni śladów w internecie, że w końcu do niej dotrą, przekonają się kto prowadzi bloga o prawdziwym obliczu kwartału. A przecież, na dobrą sprawę, w tej chwili nie miała nawet gdzie się skryć. Musiała uważać. - Niewątpliwie wiele... uważających się za ważne osób - odparła cicho, trochę zaskoczona jego poprzednią wypowiedzią. Mówiła bardzo ostrożnie, na tyle niepewnie, by jej słowa zaginęły w nagłe rodzących się wrzaskach. Poderwała głowę i również podążyła wzrokiem w stronę zbiorowiska, a jej mięśnie spięły się całe, gdy dostrzegła rozszerzający się pożar. A raczej jego łunę. I wrzeszczącą kobietę. Stała tak, wmurowana, patrząc przed siebie, a w jej umyśle zapanował nagły chaos. Miała ochotę biec i ratować tą kobietę. Miała ochotę również uciec, gdyż lekkie igiełki strachu zakuły jej umysł. Nie bała się nigdy ognia, ba, nawet go lubiła. Bardzo dobrze wspominała noce spędzone przed ogniskiem, wymachiwanie tlącymi się gałęziami niczym chorągwiami... Ale w tym momencie jej myśli zdominowała jedna, dość ironiczna, która złośliwie podszeptywała jej, że scenariusz na moście może się powtórzyć. A było tu tyle ludzi... Z otępienia wyrwała ją dłoń mężczyzny zaciskająca się na jej łokciu. Dała odprowadzić się kawałek, jednak wciąż zerkając za siebie. Miała nadzieję, że ktoś pomógł tej kobiecie, że ktoś zapanuje nad ogniem, cokolwiek. Wściekała się, że sama jest tak bezczynna. Nawet przez myśl jej nie przebiegło żeby sfotografować to zdarzenie. I może właśnie dlatego, gdy Malcolm odradził jej tak stanowczo zabranie się za jakąkolwiek sesje, poczuła, że policzki zapiekły ją od rumieńca, ni to gniewu, ni zawstydzenia. Czy naprawdę zachowywała się jak osoba, która nie ma skrupułów i w takim momencie będzie jedynie kierować się instynktem fotografa, a nie chęcią dbania o innych ludzi? - Nie bój się, nie pójdę tam - mruknęła pod nosem, odwracając wzrok od wydarzenia i zaciskając palce na aparacie. Stała przez chwile w ciszy i bezruchu, nasłuchując jedynie, w końcu jednak ściągnęła trzymany na ramionach plecak i delikatnie schowała w nim sprzęt. Palcami musnęła skrytą w wewnętrznej kieszeni broń, jakby upewniając się, że wciąż jest na miejscu. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Strażnicy Pokoju powinni dawno interweniować - wyszeptała, tak by tylko jej towarzysz to usłyszał, podnosząc w końcu głowę i patrząc mu prosto w oczy. Może jednak zbytnio mu zaufała? |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 25, 2013 6:33 pm | |
| Stała tam, przeprosiła mężczyzn i przycisnęła telefon do ucha. Brak odpowiedzi. Denerwowała się, chciała upewnić się, czy Jav jest bezpieczny. I na tym zależało jej zdecydowanie bardziej, niż na innych, ale pomoc medyczna też mogła się przydać. Spojrzała najpierw na Lennarta, który wydawał się lekko niechętny powrotowi do serca pożaru, potem na Jacka, którego emocji w żaden sposób nie umiała odczytać. - Kłócicie się jak stare małżeństwo - zauważyła bez cienia uśmiechu, wspinając się na palce, aby dojrzeć, co działo się dalej. Wewnątrz Lophii toczyła się walka egoistki z altruistką. Problem w tym, że egoistyczna część była zawsze mniej rozwinięta. - Zrobimy tak: pójdę tam, mogą potrzebować lekarza - wytłumaczyła się szybko, układając w głowie szybki plan. - Chociaż akurat dzisiaj nie mam ze sobą apteczki - dodała z przekąsem, jakby każda kobieta chodziła z walizką wypełnioną potrzebnymi w kryzysowych przypadkach przedmiotami. - Wracam za piętnaście minut, nie wiem, jak wy - dokończyła, patrząc to na jednego, to na drugiego. - W razie czego spotykamy się tutaj, jest w miarę bezpiecznie - powiedziała jeszcze, zanim poprawiła torebkę na ramieniu, rzuciła im ostatnie spojrzenie, zamachała ręką z krzywym uśmiechem i ruszyła w przeciwnym kierunku. - Przepraszam, przepraszam, bardzi przepraszam, ale chciałabym przejść, może pan zawiązać but dwa metry dalej - rzucała sztucznie uprzejmym tonem. Zrobiło się małe zbiegowisko. Już rozglądała się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła go z telefonem przy uchu. Pewnie wzywał pomocy. Pewnie dlatego nie mogła się dodzwonic. Kamień spadł jej z serca. Zauważyła kobietę z poparzonymi rękami, ruszyła w jej kierunku, ale skręciła, widząc drugą. Starszą, nieprzytomną, w o wiele gorszym stanie. Niedobrze. Nie wiedziała, jakim cudem znalazła się nagle w centrum, jak przemknęła przez środek, przykucając przy poszkodowanej. Płytki oddech, poparzona klatka piersiowa, jak udało jej się stwierdzić. Nie miała sprzętu. Potrzebowała tlenu i jałowej gazy. - Czy ktoś wezwał pogotowie? - zapytała stojącego nieopodal człowieka, który pokiwał głową i wskazał na Java. Dzięki Bogu, bo stan wyglądał na poważny. Ułożyła panią w pozycji bocznej, obserwując, czy nie zbliża się do nich pożar i co chwila sprawdzając oddech. Stary schemat. Rezejrzała się na boki, szukając innych rannych. Lekarka z powołania, szkoda, że bez studiów. |
| | | Wiek : 33 Zawód : Chirurg Plastyk, Urazowy.
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 25, 2013 10:35 pm | |
| Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Tak szybko, że trudno mi było jeszcze poukładać je wszystkie w kolejności zgodnej z zasadami zdrowego rozsądku. Staruszka upuściła jakieś naczynie, muzyka się urwała, potem wydarzyło się coś czego nie dostrzegłam i finałem tego wszystkiego był wybuch pożaru. Cordelia zniknęła mi z oczu w momencie gdy płomienie zaczęły sięgać pierwszych osób, a mnie ktoś popchnął. Upadłam i przez chwilę nie czułam zupełnie nic. Szok to typowa reakcja organizmu na nagły, ostry ból, który parę sekund później rozlał się u dołu moich pleców. Parę niezwykle brzydkich słów uleciało z moich ust. Niezauważone rozpłynęły się pośród gwaru. Zacisnęłam powieki i ignorując ból pozbierałam się na kolana. Dopiero wtedy uniosłam głowę, by ocenić sytuację. W tym momencie druga najbardziej poszkodowana zaczęła gasić płonącą staruszkę i wydawać pierwsze komendy. Imponujące. Wstałam chwiejnie, by nie stratowali mnie ludzie, ale gdy tylko stanęłam prosto skrzywiłam się. Obita, a w najgorszym wypadku złamana kość ogonowa. Bolesne, ale mało szkodliwe, więc weź się w garść, Crane. Rozejrzałam się, by lepiej odnaleźć się w sytuacji. Cordelia była cała, co w tej sytuacji zdawało się być najważniejsze. Dopiero by było piekło gdyby coś jej się stało... Jej koleżanka też zdawała się być w porządku. Postąpiłam o krok w kierunku pani kapitan, do której ktoś już się dostał, ale w tym samym momencie osoba, która mgliście określiła się jako 'organ władzy' minęła mnie i wyprodukowała więcej ognia. Świetnie, po prostu cudownie. Ale co ja tam się znam na tym? Może i miała rację. Otrzepałam drżące dłonie, nie musiałam na nie patrzeć, by wiedzieć, że mimowolnie wykonują ten ruch. Adrenalina. Całość była jednak zbyt jasna, zbyt złota, zbyt... Spojrzałam w górę i dojrzałam dziesiątki złotych lampionów, które powoli dryfowały po ciemnym niebie. Mojej uwadze umknął fakt, że wśród nich były też srebrzyste i przeznaczone dla zupełnie innych zmarłych. W tej chwili musiałam zająć się zupełnie czymś innym. Memoriał nie przebiegł tak jak powinien i teraz trzeba było zapobiec dalszym konsekwencjom... A nie, przepraszam - teraz powinni się tym zająć Strażnicy Pokoju. Gdzie oni jednak byli, gdy się to wszystko działo? Gdzie byli gdy do akcji wkroczyła pani kapitan, która nie osiągnęła zadowalających skutków? Gdzie byli gdy jedynym co uratowało Cordelię przed stanięciem w płomieniach było... no właśnie, co? Nie miałam pojęcia, ale ktoś najwyraźniej odpowiednio się o nią zatroszczył. I co teraz, panno Crane? Teraz trzeba pójść i wdeptać twarz staruszki w kładkę. Niech suka zdycha. Zagryzłam wargi i zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam ogromną ochotę na to. Ale nie mogłam. Tak jak wielu innych rzeczy w życiu - po prostu nie mogłam tego uczynić. Nie było to akceptowalne ani społecznie, ani prawnie, więc do dupy z całą tą zemstą. Gniew gorzał we mnie jak wesołe płomienie liżące lakier na moście. Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam: - Według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek - warczałam pod nosem słowa, których nikt nie słyszał. Przez wszechobecny hałas nawet ja sama nie byłam w stanie zrozumieć mamrotania dobywającego się z moich ust. - Przyrzekam to uroczyście. Wolnym krokiem, bo i ruch sprawiał mi zrozumiały ból, podeszłam do kapitan, która mimo poparzeń nadal wydawała polecenia i zachowywała zdrowy rozsądek. Może mnie posłucha, a może nie. Miała teraz całkiem sporo na głowie. - Jestem lekarzem, mogę udzielić jej pomocy. Pozostawiona sama sobie umrze. - Lekkim ruchem brody wskazałam na leżącą staruszkę. Budziła we mnie mieszane uczucia. Miałam ochotę udusić ją gołymi rękoma, ale intelekt i profesjonalizm zapobiegły wypowiedzeniu tych słów na głos. Prawdopodobnie były również w stanie zapobiec realizacji tego faktu. Byłam przedsiębiorcza i na szybko wykalkulowałam sobie, że jeśli kobieta nie była tu z woli Coin to i tak albo zgnije w więzieniu, albo przypadkowo zaatakują ją schody w jakimś urzędzie. Jaki kraj tacy ludzie. Była też przysięga. A była. Problematyczna sprawa. Przysięgasz coś, a potem się okazuje, że bardzo, ale to bardzo chcesz złamać owo przyrzeczenie. I tylko od ciebie zależy czy rzeczywiście to uczynisz. - Tego materiału nie wolno dotykać, bo odejdzie ze skórą. Ostatnie słowa dotyczyły obu pań, bo i trudno przewidzieć co człowiekowi przyjdzie do głowy. O wodę się zatroszczyła, co przyjęłam z pewną ulgą, bo oznaczało to, że nie musiałam tego dodawać. Niech pani podejmie decyzję, pani kapitan, bo cholernie boli mnie tyłek. Trzyma mnie tu zawodowy profesjonalizm. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 26, 2013 1:55 am | |
| Doceniła skinieniem głowy pojawienie się Javiera. Kontem oka spostrzegła, że chwycił za telefon i dzwoni. Nie miała kiedy skupić się na lampionach. Widziała jedynie to, że kobieta umiera i, że większość ludzi zamiast pomóc jej, albo się ewakuować, po prostu stoi i się patrzy. Poczuła się oceniana... jakby była znów na arenie. Gapie wpatrujący się w to co robi, czekający na to aż się potknie i zginie, albo zabije kogoś innego, ratując siebie. Nie! Tamte igrzyska się skończyły. Kolejnych już nie będzie, nie mogło być. Wróciła Seya Crane. Rei spojrzała na nią nieufnie. W końcu była stroną przeciwną do staruszki. - Jestem lekarzem, mogę udzielić jej pomocy. Pozostawiona sama sobie umrze. Rei zrozumiała, że to ona ma zadecydować... że to do niej należy decyzja. Przysunęła się do Seyi bliżej i powiedziała na tyle cicho by tylko ona ją usłyszała, a jednocześnie na tyle głośno, by zabrzmiało to poważnie, zaciskając przy tym zęby. Mówiła szybko by nie tracić cennych sekund. - Wiem co ona mówiła, ale teraz nie możemy o tym myśleć. Patrzą na nas setki oczu. Pomóż jej tak, jakbyś pomogła każdemu innemu. Skrzywdź ją, a czeka nas bunt. - popatrzyła jej w oczy - Pamiętaj, że nawet ratowanie życia, to sprawa polityczna. - odsunęła się od niej i skinęła jej głową. Odsunęła się by zrobić jej miejsce i zadbała o to, by inni nie podchodzili. Posłuchała rady Seyi i nie ruszała materiału płaszcza (po pewnie po tym jak ugasiła swoją nogę, to ubrała go na powrót, żeby nie zamarznąć). Powoli opuszczały ją siły, poziom adrenaliny malał, rósł za to poziom bólu. Na nodze miała już bąble wielkości piłeczek do ping-ponga. Ręce bolały. Nie mogła się jednak skarżyć. Nie dopóki nie będzie bezpiecznie dla innych. Podświadomość zaczynała ją oszukiwać. Szeptała "Zostałaś sama. Całkiem sama." Finnicka dawno straciła z oczu. Brunetka o dziwnie znajomej twarzy była ważniejsza niż ona. Peregrin... nie miała pojęcia gdzie był. Równie dobrze mógł pobiec po pomoc, jak i pojechać do Sunny. Przecież byli parą. Rei tak właśnie myślała. Pewnie był teraz z nią i ją przepraszał, że sprowadził do domu obcą kobietę. Musiała jeszcze dziś wrócić do siebie. W głowie jej się kręciło, gorączka atakowała umysł. Na końcu mostu zdawało jej się, że widzi Michaela. Wyciągał do niej rękę. Chciała iść do niego, ale jakaś dłoń złapała jego dłoń przed nią. Liz... Rei nie wiedziała jak wygląda, a i tak umysł podpowiedział jej jej obraz. Zamrugała kilkakrotnie, by wrócić do tu i teraz. Nie było Michaela. Ale fakt, że nie było też nikogo innego, kto teraz przejmowałby się tylko i wyłącznie nią. |
| | | Wiek : 33 Zawód : Chirurg Plastyk, Urazowy.
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lis 27, 2013 1:43 am | |
| Otaksowałam ją obojętnym spojrzeniem w odpowiedzi na niechęć. Granice są jasne i jeśli mnie tam nie chce, niech to powie. Nigdy się nie narzucałam, nie jeśli chodzi o praktykowanie medycyny. Ludzie z natury są durni i nie wiedzą co dla nich lepsze, ale to już nie było przedmiotem moich rozmyślań. Swobodnie umywałam ręce i nie posiadałam wymysłu społecznego zwanego wyrzutami sumienia. - Wiem co robię- odparłam chłodno, ale bez cienia złości. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że jej wątpliwości były uzasadnione. W końcu czego mogła po mnie oczekiwać, skoro przed chwilą była świadkiem całego zajścia? Wyminęłam ją i podeszłam do staruszki. Uklękłam obok, ignorując rwący ból u dołu pleców. Przebywanie w takiej pozycji wcale nie pomagało - im bardziej się zginałam tym gorzej się czułam. Adrenalina co prawda krążyła w mojej krwi, ale nie była to sytuacja zagrożenia życia, więc i jej poziom był niższy co wpływało na odczuwanie urazów. Zacisnęłam jednak zęby, dotykały mnie już gorsze rzeczy, a i teraz niektóre osoby znajdowały się w gorszym stanie. Bądź twarda, Crane. To tylko boli jak cholera, przecież tak naprawdę nic Ci nie dolega. Musiałam zdjąć rękawiczki, by sprawdzić puls - standardowo, dwoma palcami, dotknęłam szyi w miejscu nie oblizanym przez żarłoczne płomienie. Oddychała płytko i mogłam to zobaczyć nawet bez lusterka przytkniętego pod nos. Najgorsze w całej sytuacji było to, że pod wpływem temperatury materiał płaszcza prawdopodobnie wtopił się w jej skórę tam, gdzie żar był najgorętszy. W tych rejonach można było spodziewać się paskudnych poparzeń trzeciego lub nawet czwartego stopnia. Nie mogłam tego ocenić na miejscu. Niewiele też byłam w stanie po prawdzie uczynić bez zaopatrzenia. Już sam fakt, że kobieta była nieprzytomna był alarmujący. Częściowo to dobrze - nie krzyczała z bólu, z drugiej strony szkody mogły być na tyle poważne, że zachowanie świadomości zwyczajnie było niemożliwe. - Masz nóż albo nożyczki? - Uniosłam na moment głowę, by posłać pani kapitan pytające spojrzenie, ale nie czekając na odpowiedź sięgnęłam do torebki po niewielką buteleczkę z wodą pitną. Nie była nawet w połowie pełna, ale zawsze było to więcej niż nic. Odkręciłam ją i delikatnie wolno polałam chłodnym płynem najgorzej wyglądające miejsca, do których miałam dostęp. Kontakt skóry z substancją o niższej temperaturze mógł wybudzić staruszkę, ale niespecjalnie na to liczyłam. Najważniejsze było schłodzenie skóry. Częściowo pogoda okazywała się w tym momencie pomocna - temperatura jej ciała szybciej opadnie. Z drugiej strony co, jeśli zacznie się wyziębiać? Nic się wzajem nie wykluczało, a sytuacja w żaden sposób nie chciała się polepszyć. No dalej, służbo zdrowia. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lis 27, 2013 1:09 pm | |
| Jest taki zabawny fakt dotyczący kłótni. Większość z nich zaczyna się od błahostki. Prostego zdania wypowiedzianego w nieodpowiednim momencie, opacznie zrozumianej uwagi, lekkomyślnie rzuconego oskarżenia. Rzeczy, na które w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nawet nie zwrócilibyśmy uwagi. Ale zdarza się, że zostają powiedziane w najgorszym z możliwych momentów - nieprawdopodobnie często, jeśli weźmiemy pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa - i wtedy dużo nie potrzeba już do katastrofy. Druga strona odpowiada, pogarszając tylko sytuację, a spirala gniewu i wzajemnych wyrzutów zaczyna się napędzać, aż do momentu, w którym nie sposób już ją zatrzymać. Teoretycznie. Bo przychodzi taka chwila - prędzej czy później, ale zawsze - w której nasze emocje zaczynają się wygaszać i sami nie wiemy już, z jakiego powodu zareagowaliśmy tak nerwowo. Nagle cała kłótnia wydaje się bezsensowna, a wcześniejszą złość zastępują wyrzuty sumienia. I chęć cofnięcia wszystkich słów, które padły. Dlaczego więc praktycznie nigdy tego nie robimy? Cóż, ja chciałam. Gniew, choć wciąż jeszcze sztucznie przeze mnie podsycany, znikał, rozpływając się w nocnym powietrzu i zostawiając mnie z niczym, pozwalając ponownie wedrzeć się do krwioobiegu obezwładniającemu bólowi, wywoływanemu twarzą Isaaca, majaczącą mi przed oczami. Emocje, które do tej pory działały jak odurzający środek przeciwbólowy zniknęły, a ja marzyłam o zwinięciu się w kulkę i rozpłakaniu - najlepiej w ramionach Noah. I może mogłabym jeszcze uratować sytuację. Może, gdybym nie była tak uparta, dałabym radę odszczekać wszystkie złe wyrazy i najprościej, po ludzku, przeprosić. Ale nie potrafiłam. Coś - za pewne głupia duma - kazało mi trwać w piekle, które sama rozpętałam i leczyć ból nie ciepłym uściskiem, a ranieniem drugiej osoby. Kiepska strategia obronna, biorąc pod uwagę, że następnego dnia miałam poczuć się przez to jeszcze gorzej. - Nigdy, zawsze - powtórzyłam za nim, bardziej cedząc słowa, niż tak naprawdę je wypowiadając. Zacisnęłam dłonie w pięści, ponownie wbijając paznokcie w delikatną skórę po wewnętrznej stronie. Ból, ten fizyczny, pomagał mi w pewien sposób odciągnąć uwagę od innego, powoli, ale skutecznie siejącego spustoszenie gdzieś w środku. - Mówisz tak, jakbyś mnie znał. Nie masz pojęcia, czym jest moje 'zawsze', ani czego nie zrobiłabym 'nigdy'. Stworzyłeś sobie w głowie iluzję, która nigdy nie będzie prawdziwa. - Zacisnęłam zęby, czując dziwne pieczenie pod powiekami - na pewno z powodu wiatru. Zamrugałam szybko, osuszając oczy i mając nadzieję, że Noah niczego nie zauważył. Albo że zauważył i w głębi ducha wie, że nie miałam na myśli tego, co mówiłam. Z drugiej strony, czy w mojej uwadze o iluzji nie było ziarnka prawdy? Technicznie rzecz biorąc, wcale nie skłamałam. Jedyna różnica polegała na tym, że ów fałszywy obraz mnie nie zrodził się z niczego - ja sama podsunęłam mu go pod nos. Z początku nieświadomie, następnie z własnej, podyktowanej tchórzostwem woli, nie wyprowadzając go z błędu. A teraz jeszcze próbowałam go za to obwiniać. Skrzywiłam się, czując obrzydzenie do samej siebie, dodatkowo spotęgowane zmieniającym się wyrazem twarzy Noah, na której początkowa dezorientacja zmieszała się z rozczarowaniem, by po chwili zamienić się w złość. I w cierpkie słowa, jak pociski przeszywające panującą przed chwilą ciszę. Ciszę, która mnie osobiście kojarzyła się z oczekiwaniem na wyrok, z tym, że znałam jego treść na długo przed jego ogłoszeniem. Wstrzymałam oddech, widząc jak zbliża się do mnie, a w uszach wciąż mając ostatnie zdanie, dźwięczące nieprzyjemnie i obijające się o wnętrze czaszki. Nie masz już nic, co mogłabyś stracić. Nic, co mogłabyś stracić. Już nie. Serce zabiło mi radośnie, kiedy nasze twarze znalazły się blisko siebie. Skarciłam je natychmiast, nie mogąc uwierzyć w jego głupotę. Durne, naiwne, stanowiło w tamtej chwili tylko zbędny balast, łomoczący w mojej klatce piersiowej i zdradzający wszystko, co przelatywało mi przez głowę. Wszystko, co tak bardzo chciałam zatrzymać dla siebie. Miałam wrażenie, że każda jedna emocja odmalowuje się na mojej twarzy jak na czystej tablicy, dlaczego więc Noah pytał mnie, jakie to uczucie? Przecież musiał widzieć. Musiał rozumieć. Moje wargi zadrżały niespokojne, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Podniosłam spojrzenie, zatrzymując je na jego oczach i bojąc się choćby pisnąć - zupełnie jakby najlżejszy nawet dźwięk mógł przerwać ten moment i odegnać go raz na zawsze. Zniszczyć ostatnie sekundy, które dzieliliśmy i które desperacko chciałam zatrzymać, nawet jeśli wiedziałam, że w rzeczywistości już dawno były stracone. Ile czasu minęło? Minuta, godzina, cały dzień? Jego ciepły oddech zatrzymywał się na moich policzkach, podczas gdy nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Dokładnie tyle wystarczyłoby, by o tym wszystkim zapomnieć. Dystans niby prosty do pokonania, choć w rzeczywistości ciężko było mi wyobrazić sobie coś trudniejszego. - Skąd... - zaczęłam, ale głos odmówił mi posłuszeństwa. Być może mój organizm był mądrzejszy niż mi się wydawało. Może serce, umysł, czy inny organ odpowiedzialny w tamtym momencie za moje działania wiedział, że jeśli to zdanie opuści moje usta, odbije się od muru, który sama wokół siebie wybudowałam i będzie obijało się o jego szczelne ściany przez wiele kolejnych dni. Problem w tym, że przestałam słuchać już kogokolwiek. - Skąd przyszło ci do głowy, że wcześniej coś miałam? Ledwie ostatnia sylaba opuściła moje usta, odwróciłam wzrok. Szykowałam się na kolejne wyrzuty, na słowa, które zabolą mnie bardziej niż poprzednie, na dźwięczący w głosie gniew, może nawet nienawiść. Otrzymałam jedynie ciszę i choć wiedziałam, że z całą pewnością nie będzie trwała wiecznie, przez moment zamarzyłam, żeby tak było. Żeby żadne z nas nic nie musiało już mówić, bo chyba żadne gesty nie mogły wyrządzić takiej krzywdy, jaką udało się osiągnąć wyrazom. Noah jednak się odezwał. Drgnęłam, zaskoczona cichym i spokojnym brzmieniem jego szeptu, automatycznie przenosząc spojrzenie na jego twarz i napotykając wpatrzone we mnie oczy. Na kilka sekund znów pojawiło się między nami to dziwne połączenie, którego nie potrafiłam zdefiniować, a które wydawało się jednocześnie piękne i niebezpiecznie ulotne. Dlaczego mi to mówił? Sto razy bardziej wolałabym, żeby krzyczał. Potrafiłam znieść złość, byłam do niej przyzwyczajona i chociaż sprawiała, że miałam ochotę uciec jak najdalej, nie mogła mnie złamać. Ciche słowa rozczarowania wbiły się za to głęboko w moje serce i jak drzazgi przypominały o sobie przy każdym oddechu. Niby małe i niegroźne, ale jednak wciąż obecne. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Noah odsunął się ode mnie, obracając się bokiem i zrywając kontakt wzrokowy. W pierwszym odruchu wysunęłam się do przodu, jakby moje ciało automatycznie podążało za nim, związane jakimś dziwnym polem grawitacyjnym, ale już sekundę później zmusiłam się do zatrzymania w miejscu. Również się odwróciłam, celowo na niego nie patrząc i wbijając wzrok w nieokreślony punkt na drewnianej barierce. Ale to była tylko gra, racja? Przymknęłam na sekundę oczy, czując się, jakby ktoś mnie spoliczkował. Masz, czego chciałaś. Kolejne zdania, wypowiadane przez mężczyznę zlały mi się w jedno, mieszając się z tymi, które dźwięczały w mojej własnej głowie, aż w końcu nie potrafiłam rozróżnić jednych od drugich. - Chcesz dostać odpowiedź? - zapytałam cicho, rzucając mu krótkie spojrzenie, ale nie sięgając nim jego oczu, których wyrazu po prostu się bałam. - Czy wystarczy ci ta, której udzieliłeś sobie s... - urwałam, zaalarmowana coraz głośniejszymi krzykami za naszymi plecami. Obejrzałam się przez ramię, szukając ich źródła, ale jedynym, co mogłam zobaczyć, był zagęszczony, zaniepokojony tłum i dziwnie migające, pomarańczowe światło, wydobywające się gdzieś spomiędzy nich. Pół godziny. Dokładnie tak długo Kapitolińczycy i Rebelianci potrafili pokojowo przebywać obok siebie. - Widzisz? - mruknęłam, odwracając wzrok od zbiegowiska. Wyglądało na to, że z mojego głosu uciekły już resztki złości, pozostawiając go całkowicie wypranym z emocji. - Właśnie to się dzieje, kiedy próbujemy przekraczać granice. Nie ma w Kapitolu miejsca na neutralny teren. - Opuściłam spojrzenie na własne dłonie, zbielałe od zaciskania ich na barierce i zaczerwienione od mrozu, upstrzone kolorowymi plamami. Bałam się momentu, w którym w końcu będę musiała schować je do kieszeni i odejść w stronę Kwartału. Bałam się, że nie będę potrafiła nie obejrzeć się za siebie. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 1:20 am | |
| Ostatnie dni były dla Michaela istną udręką. Życie w rozłące, okłamanie Rei i te bezsenne noce. Jeśli nawet udawało mu się już na moment zmrużyć oczy, to wtedy pojawiała się twarz jego, byłej już, żony. Te oczy mówiły więcej, niż sama Ruen chciała. Doskonale było w nich widać łzy, które trzymane na siły nie mogły spłynąć po policzku. Może to przez to wszystko się skończyło? Gdyby Michael zobaczył zapłakaną żonę, poszedłby po rozum do głowy i jakoś razem daliby radę tym tajemniczym ludziom, a tak? Tak siedział teraz w swoim nowym mieszkaniu, które dostał od tych nieznajomych. Sam. Zupełnie sam, bez nikogo do kogo mógłby się chociaż odezwać słowem. Te puste, cztery ściany przytłaczały go do tego stopnia, że nie mógł dłużej wytrzymać. Drżącą ręką sięgnął po pigułki leżące na stoliku przed nim. Złapał dwie, jak mu kazano i połknął je bez popijania. Musiał odczekać jakieś dziesięć, być może nawet i piętnaście minut, aż w końcu zaczęły działać. Znowu czuł ten przyjemny stan zobojętnienia i wyzucia z emocji. Nie tęsknił już za Rei, nie żałował tego co zrobił. Nie mógł się też cieszyć, ale to akurat mu nie przeszkadzało. W końcu bez pigułek też tego nie robił. Zawsze zaraz po zażyciu musiał się przejść. Robił tak już pełen tydzień, mniej więcej o tej samej godzinie. Jego życie powoli zamieniało się w rutynę. Ile to jeszcze będzie trwało? Tego niestety nie wiadomo. Niewiadomą jest również efekt działania tabletek, które Mike otrzymuje. Całkiem możliwe, że już niedługo nacieszy się swoim życiem. Teraz szedł pomiędzy zabudowaniami z papierosem w ustach. Miał ograniczać? Chyba kogoś ostro poprzewracało. Teraz pali jeszcze więcej niż dawniej i paczka, czy dwie dziennie nie są niczym szczególnym. A już naprawdę lubił sobie popalić w takie dni, jak ten. Śnieg, ujemna temperatura i przyjemne szczypanie w uszy, które nie były okryte żadną czapką. To samo odnosiło się do szyi i torsu niechronionego przez niezapięty płaszcz. Pod spód Mike złapał tylko jakiś sweter, żeby nie chodzić półnago. Było mu naprawdę obojętne to, czy zachoruje, czy też nie. Ważne jest to, żeby Rei była bezpieczna, co już mu się udało. I tak też dotarł na most, który został odbudowany. Co prawda kręciło się tutaj podejrzanie dużo ludzi, był na nim jakiś zgiełk, ale mężczyzna kompletnie nie orientował się w tym, co dookoła niego się dzieje. Oparł się teraz o barierkę i spokojnie zaciągał trucizną w bibułce. Jednostajnie, powoli, oraz z pewną gracją papieros coraz bardziej się pomniejszał, a szkodliwy dym wypełniał płuca Levittouxa. O czym myślał? Naprawdę ciężko stwierdzić. Jego myśli były na tyle chaotyczne, że nie dotyczyły szczególnej materii. W głowie przewalały mu się tysiące rzeczy i wspomnień, ale żadne nie wywoływało u niego jakiejkolwiek reakcji. Człowiek o kamiennej twarzy. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 1:48 am | |
| Nie miała na celu podważania kompetencji Crane, ale jedynie zwrócenie uwagi, że teraz osobiste urazy trzeba schować do kieszeni. Rei miała to już wpojone. Osobiste przekonania chowała i postępowała tak, jak postąpić należy, ale gdy już był odpowiedni czas by móc porzucić kurtuazję, robiła to bez najmniejszych oporów. Tak wyglądało jej życie od kilku lat. Skinęła Seyi głową, dopuszczając ją do kobiety. Przynajmniej nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie próbowano jej pomóc. Zresztą dłonie Rei świadczyły o tym najlepiej. Nóż, albo nożyczki. Pytanie wyciągające ją z odrętwienia i majaków. - Nie... Poszukam. - stwierdziła i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu chociażby stołu z przekąskami, tam mógłby być nóż. Zawołała gestem ręki strażnika pokoju, by przyszedł i pomógł. Posłuchał. Ale gdy zniknął ze swojego dotychczasowego posterunku odsłonił widok na który serce Rei zaczęło walić jak oszalałe. Michael... nie wiedziała czy to znów omamy, czy na prawdę tam stoi. Wpatrywała się w niego przez chwilę. Patrzyła jak zaciąga się papierosem, jak z obojętnością ogląda świat. Nie znikał on, ani nie pojawiała się Liz. Trwał w tym samym miejscu. Nie był więc majakiem? - Zaraz wrócę. Sprawdzę czy karetka już jest - skłamała. Straciła resztki instynktu samozachowawczego. Póki Michael był zwidzeniem jej umysłu, mogła jeszcze nad sobą panować. Ale teraz, gdy widziała go, na prawdę jego, Michaela, jej męża... Nie! Byłego męża..., lecz nadal miłość jej życia. Nie mogła się powstrzymać. Zrobiła krok przed siebie, zapominając o tym, w jakim stanie jest jej noga. Zachwiała się i prawie by upadła, gdyby nie to, że w ostatniej chwili złapała się poręczy mostu. Spojrzała w stronę Mike'a, obawiając się, że może w tej sekundzie gdy straciła go z oczu zniknął, lub sobie poszedł. Ale był tam. Więc chwiejnym krokiem, trzymając się barierki szła w jego stronę. Po chwili nie mogła się już opierać na barierce, bo poparzone dłonie sprawiały jej taki ból, że miała ochotę płakać. Uniosła dłoń by poprawić włosy, ale zrezygnowała wiedziona jakąś resztą instynktu i rozsądku. Droga do Michaela wydawała jej się wiecznością. Ale w końcu dotarła. Ostatnie kroki starała się stawiać pewnie, by nie pokazać swojej słabości. Obiecała, że będzie o siebie dbać. Jeszcze wtedy nie mogła dostrzec jego pozbawionych emocji oczu. - Nie wiedziałam, że znów palisz. - uśmiechnęła się blado, walcząc ze sobą, by się do niego nie przytulić. Przecież mogli ze sobą rozmawiać... - Cześć. Myślałam, że wyjechałeś z Liz do dystryktków. - kurtuazyjna pogawędka... |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 2:25 am | |
| Chmury... Te wydawały się mężczyźnie nadzwyczaj ciekawe. Były takie wolne, pozbawione wszelkich zmartwień i zobowiązań. Po prostu sobie istniały i wędrowały po nieboskłonie. Nieskrępowane uczuciami, potrzebą dbania o najbliższych. Nieznane im też jest uczucie zagrożenia, strach, czy samotność. Czyż nie wspaniale byłoby być jedną z nich? Ludzie naprawdę powinni czasem przystanąć i pomyśleć o tym, jak sprawy przyziemne nie mają znaczenia. Winni osiągnąć jakiś konsensus pomiędzy rzeczywistością, a tym, co czeka ich zaraz po życiu. Czyż nie taki stan reprezentował właśnie Levittoux? Nie interesowało go nic, co obecne, jakby patrzył swoimi zaślepionymi oczyma w przyszłość, której de facto nie miał. Błądził po omacku ciemnym korytarzem, a jedyną drogą były ściany, na których mógł się podpierać w swojej wędrówce i przeć do przodu. Stuk, puk. Jednostajny, miarowy odgłos dochodził z prawej strony Michaela. Zupełnie tak, jakby ktoś uderzał czymś w barierkę, albo miał nierówny chód. Z początku ten odgłos pod żadnym wypadkiem nie interesował Levittouxa. On sobie po prostu istniał tak, jak wiele dźwięków na świecie. Może nie był śpiewem ptaków, ale nie irytował też na tyle, żeby przerywać dla niego wpatrywanie się w niebo. Ten jednak z każdą chwilą zbliżał się do mężczyzny coraz bardziej, stawał się głośniejszy. W końcu też dołączył do niego nowy ton, tak bardzo mu znajomy. Mimo tabletek, mimo ogólnego znieczulenia, Mike przez moment poczuł dziwne ukłucie w sercu. To jednak zostało szybko zagłuszone, więc można je porównać do ugryzienia komara. Boli tylko przez chwilę, ale później jest już spokój. Czy były mąż Rei właśnie rozpoznał jej głos? Na to wychodziło, bowiem powoli obrócił głowę w jej stronę. Zmierzył ją swoim wzrokiem, jednak jego oczy w niczym nie przypominały tych, które tak namiętnie wpatrywały się w blondynkę. Teraz były rozszerzone, puste, bez wyrazu i jakby za mgłą. Oglądały jednak dokładnie buzię i sylwetkę Reiven, jakby nie widziały jej od jakiejś dekady. Michael z początku nic nie odpowiedział na jej słowa, a po prostu odszedł od barierki i zdjął swój płaszcz, okrywając nim plecy byłej żony. Siłą rzeczy znowu musiała poczuć jego ręce na swoich ramionach zupełnie tak, jakby ją przytulał. Zaraz jednak wrócił do poprzedniej pozycji. - Pojechała sama. - odpowiedział bez chwili najmniejszego namysłu i podstawił swoje dłonie delikatnie pod ręce Ruen. Spojrzał na nie, a następnie na samą kobietę. - Co Ci się stało? Miałaś o siebie dbać. - kolejne zdania, w których nie było słychać zmartwienia, czy przerażenia. To oczywiście mogło zmartwić dziewczynę, jednak w głosie Majka nie dało się również wyczuć zobojętnienia na jej krzywdę. Zachowywał się bardziej jak robot, czy też maszyna bezwiednie wypowiadająca kolejne słowa. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 2:52 am | |
| W jego spojrzeniu, gdy odwrócił się do niej czegoś brakowało. Niby był tym samym Michaelem, a jednak tak obcym. Czy mógł się tak bardzo zmienić w zaledwie kilka dni? Okrył ją jednak swoim płaszczem. Otulił ją znajomy zapach i ból przeszywający jej ręce i nogę przestał istnieć. Chciała podejść do niego i się przytulić, jeszcze ten jeden raz. Wiedziała jednak, że jeden raz oznaczał, że będzie chciała przytulić go znowu i znowu. I już zaczynała żałować, że podeszła do niego, bo to było przedłużanie cierpienia, zamiast pogodzenie się z samotnością, kiedy odpowiedział na jej pytanie. - Pojechała sama. - chcąc nie chcąc Reiven poczuła przypływ nadziei. Jeśli nie pojechali razem, to czy nie byli już razem? Może była jeszcze szansa? Mogliby podrzeć ten cholerny papier... Jego głos jednak sprowadził ją na ziemię. Kiedyś byłoby w nim więcej troski. Teraz jego bezbarwność pozwalała sądzić, że jednak nawet jeśli Liz pojechała sama, to nie znaczyło, że Mike kocha Rei. Cofnęła ręce zagryzając wargi by nie jęknąć z bólu. Za każdym razem gdy materiał płaszcza przesuwał się na jej rękach, rany jakby otwierały się na nowo. - Dbam. Ale znasz mnie. Jeśli komuś zagraża niebezpieczeństwo, to zapominam o sobie. - wzruszyła lekko ramionami, ale zaraz tego pożałowała. Zapragnęła by wziął swój płaszcz nim jej własny przesiąknie jego zapachem. On już nie należał do niej, nie mogła sobie nic obiecywać. - Sytuacja wymagała mojej interwencji. - starała się starannie dobierać słowa. Nie chciała by w to co mówi, wkradły się wyrzuty, czy to, jak bardzo jest jej źle bez niego. Chciała zobaczyć w jego oczach to co widziała w nich dawniej, usłyszeć w głosie tą nutę troski. Ale i głos i spojrzenie były obce. Jedynie wygląd i zapach Michaela pozostał ten sam. Ten zapach, który zaczynał ją drażnić, bo sprawiał, że nie mogła pozostawać obojętna. - Zmarzniesz. - w jej głosie troska była niemal namacalna. Wpatrywała się w niego, sprawdzając czy nie jest ranny, chory, czy nie potrzebuje pomocy. - Więc... jeśli zostałeś w Kapitolu, to będziemy się czasem widywać pewnie... - zagryzła wargi. Sama już nie wiedziała do czego zmierza, co mu chce powiedzieć. Że tęskni? Że nie ma chwili by o nim nie myślała? |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 3:30 am | |
| On tymczasem pewnie nic by nie poczuł przy tym przytuleniu. Nic, poza ciepłem jej ciała którego tak bardzo brakowało mu w nocy, kiedy przewracał się w wielkim, zimnym łóżku. Kołdra co prawda potrafi utrzymać stosowną temperaturę ciała, jednak nie w takim stopniu, jak ukochana kobieta przy Twoim boku. Ta wtula się w Twój tors, wodzi delikatnie palcami po twoich rękach, całuje Cię na dzień dobry. To wszystko, czego brakowało tak bardzo Majkowi. Wszystkie ich małe i większe przyjemności, czy też problemy. Wszystko przeżywali razem, pokonywali razem, a jeśli nie, to razem też płakali. Dba? Jak można mówić o dbaniu o siebie, kiedy ręce są w tak opłakanym stanie? Michael może i był naćpany, ale z pewnością nie ślepy. Doskonale widział jej obrażenia i również doskonale orientował się w tym, jaki to musi być ból. Mimo wszystko Rei jakoś to wytrzymywała, była dzielna. Nie chciała mu pokazać, że tak naprawdę radzi sobie kiepsko. Taka właśnie była jego żona, a teraz już w zasadzie była żona. - Nie tak się umawialiśmy, Reiven. Spójrz na swoje dłonie i powtórz mi to, że o siebie dbasz. - powiedział, wskazując dłonią oczywiście na miejsce poparzeń. Rozumiał potrzebę ratowania innych, ale nie za wszelką cenę. Nie, gdy cały czas gdzieś tam czeka na nią mąż, gdy o niej wspomina, gdy o niej śni i rozmyśla na jej temat. Może i nie była tego świadoma, ale właśnie tak było. - Widzę tu pełno ludzi. Nie zawsze musisz być tą jedyną, narażająca się na niebezpieczeństwo. - skwitował po raz kolejny, rozglądając się dookoła. Naprawdę była tutaj pokaźna grupka ludzi, którzy z pewnością daliby sobie radę. I kto wie? Być może nie działali aż tak zawzięcie jak Rei, przez co osiągnęliby podobny efekt, przy mniejszych obrażeniach? - Nie musisz się o mnie martwić. - może i zabrzmiało to chłodno, nawet jeszcze zimniej, niż jego normalna wymowa, ale o to właśnie chodziło. Mimo, że te słowa z trudem przeszłyby przez jego gardło, to i tak musiał je wypowiedzieć. Reiven musi o nim zapomnieć, musi żyć bez niego tak, jakby nigdy go nie poznała. Nieważne jakie żywiła względem niego uczucia, jakie mieli plany i marzenia. Gdyby straciła życie, to te i tak by się nie ziściły. Teraz ma przynajmniej szansę na realizację nowych, być może nawet z kimś innym. Michael nie łudził się, że Ci ludzie o nich zapomną, więc nie było nawet cienia szansy na to, żeby dali im spokój. To z kolei przekładało się na definitywny koniec ich związku. - Nie mogę Ci niczego obiecać. Ostatnio mam coraz więcej czasu. Rzadko mam nawet chwilę na to, żeby zapalić. - wyjaśnił swojej eks-małżonce, po raz kolejny pozbawiając jej większych złudzeń. Musiało tak być dla jej dobra. - Wezwano karetkę? - zadał jedno pytanie, bowiem jego wewnętrzne "ja" mimo wszystko starało się przebić na zewnątrz. Nie mógł patrzeć na cierpienie ukochanej. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 3:48 am | |
| Rei nie spała w łóżku od rozwodu. Spała skulona na podłodze, albo w fotelu. Łóżko wydawało się jej zbyt duże jak dla niej. Nie było do kogo się przytulić, nie było komu podbierać kołdry. Materac wydawał się jej być zbyt miękki. Zresztą spała mało. Zasypiała dopiero gdy była zbyt zmęczona by płakać, a potem zbyt zmęczona by próbować nie płakać. Gdy zasypała nękały ją sny o ślubie, o wspólnych chwilach z Mike'iem i całe jej jestestwo nie pozwalało jej zapomnieć i iść na przód. Dlatego chciała by to się skończyło, dlatego tak bardzo kusząco wyglądały mroki głębin Moon River. - Dbam o siebie. Do dziś nawet się nie skaleczyłam. - po co to mówił? Chciał robić jej złudną nadzieję, że się przejmuje? Nie miała pojęcia o tym co on czuje na prawdę gdy nie bierze leków, nie wiedziała, że coś musi brać, by nie czuć. Nie wiedziała, że to co robi, robi dla niej. Gdyby wiedziała nie pozwoliłaby mu. Znaleźliby sposób by to załatwić inaczej, nawet za cenę wytropienia wszystkich tych którzy im grozili i wybicia ich w pień. - Nikt poza mną nie kwapił się by pomóc tej kobiecie. Ludzie chyba uznali, że to należy do Strażników Pokoju. A skoro ja nimi dowodzę. Poza tym... to nic. Prawie nie boli - skłamała bez mrugnięcia okiem, choć patrzyła w tym momencie na swoje dłonie. Prosto w oczy nie umiałaby mu skłamać. Gdyby ona nie ściągnęła płaszcza z tej kobiety, spaliłaby się żywcem. Nie mogła do tego dopuścić. - Wiem... Ale i tak się martwię. Tak jak się martwię o wszystkich ważnych dla mnie ludzi. Ty możesz już mnie nie kochać, ale ja Ciebie kocham. Dla mnie nadal jesteś i będziesz zawsze ważny. - była tak zadziwiająco spokojna gdy to mówiła, że zaskakiwała samą siebie. Ale te słowa rosły w niej od kilku dni, były w niej od zawsze. Patrzyła w te jego pozbawione wyrazu oczy i mówiła - Nawet jeśli będziemy osobno, Ty z kimś tam, ja z kimś... to zawsze będę się o Ciebie martwić. - uśmiechnęła się blado. - Widzę na przykład, że coś zapewne Cię dręczy, znów palisz... no i masz spojrzenie takie za mgłą... Pewnie nie powiesz mi, co to jest, ale ja to widzę. Bo Cię znam, Michael. - chciała go dotknąć, nawet poruszyła ręką, ale zaraz ją cofnęła. - Rozumiem. - skinęła głową. Nie miał czasu... a może nie miał go dla niej. Nie miała prawa się narzucać. Nie mogli jednak wykluczyć możliwości, że się spotkają jeszcze kiedyś. - Tak, Javier zadzwonił. - odpowiedziała. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|