|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 6:12 pm | |
| Z obskurnego, niewielkiego pubu korzystają głównie zatrzymujący się w przystani kapitanowie statków i ich załoga. Zarówno za dnia, jak i późnym wieczorem, można usłyszeć tu pijackie przyśpiewki. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 6:13 pm | |
| Znowu siedział w pubie, znowu pił tani alkohol, znowu samotnie zajmował stolik w rogu. Brzmi dość ponuro, ale Mervinowi naprawdę taki stan rzeczy odpowiadał. Przynajmniej czuł się swobodnie i całkowicie anonimowo, nie obowiązywały go sztywne reguły zachowania nieoficjalnie obowiązujące w rządzie i nikt nie patrzył mu na ręce. Mógł tu przyjść bez żadnych obaw, że ktokolwiek wyciągnie jakiekolwiek konsekwencje z tego, że dał komuś po mordzie albo że dostał od kogoś po mordzie. No chyba, że koledzy delikwenta, który oberwał jako pierwszy, ale to zupełnie co innego. Mógł pić do woli, mógł zapominać, mógł się umartwiać. Chociaż z drugiej strony jakie to umartwianie, kiedy po każdym kolejnym łyku coraz wyraźniej słyszał jej głos. Mówiła coś do niego, był tego pewny, ale nigdy nie potrafił rozróżnić słów. Zresztą, może nawet nie chciał, bo widząc go w takim stanie na pewno nie powiedziałaby o nim niczego dobrego. Tak, lepiej, żeby nie widziała, jak bardzo się stoczył od jej śmierci. Westchnął głęboko i niedbale przeczesał palcami rude włosy. Jego ruchy już nabrały odrobiny niedokładności i rozmachu, dlatego trochę minęło, zanim jego dłoń w ogóle dotarła do jego głowy. Ale wcale nie czuł się pijany, nawet nie szumiało mu jakoś specjalnie w głowie. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że to złudne wrażenie, nie mógłby być trzeźwy po tym, ile zdążył już wypić. Gdyby tylko wstał, podłoga niechybnie od razu wzięłaby go w ramiona. Później jednak będzie się martwił o powrót do domu, na razie noc była młoda (zegarek na ścianie mówił, że zbliża się pierwsza), a on miał jeszcze trochę bimbru w szklance. I stojącej obok butelce. Tak właśnie, bimbru. Mervina oczywiście było stać na coś znacznie lepszego niż alkohol, który powstawał w piwnicy właściciela pubu, ale on zwyczajnie wolał coś tańszego. Coś, do czego się przyzwyczaił mieszkając w Siódemce. Chciał się upić, a nie zakosztować czegoś dobrego. – Spierdalaj – mruknął uprzejmie w pewnym momencie do jakiegoś pijaczka, który chciał skorzystać z alkoholu znajdującego się w jego butelce i było to już któreś z kolei podejście. Jak chce, niech sobie kupi, on nie będzie się dzielił.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 8:14 pm | |
| Uwielbiał takie dni - wietrzne, z lekką mżawką, kiedy słońce jednak nie zdołało przedrzeć się przez chmury, a temperatura spadła na wieczór do poziomu minimalnego. Zupełnie tak jakby pogoda dopasowywała się do niego, a nie na odwrót, nie wierzył w te wszystkie teorie heliocentryczne. Nijak się to miało do jego wykształcenia (od zawsze pasjonowała go czysta fizyka, zwłaszcza w kontaktach międzyludzkich), ale tego dnia jeszcze silniej zaznaczył swoją pozycję dominującego naczelnika wszechczasów. Pamiętał dobrze, że decyzja Pani Prezydent (o której myślał z wyjątkowym rozrzewnieniem) wywołała lekką konsternację. Rebeliant tak zasłużony w manewrach przejęcia władzy (jakże krwawych) został zesłany niemal do podziemia i zamiast objąć wysokie stanowisko w rządzie i otrzymać ciepłą posadkę razem z ciasnymi asystentami, stał się kimś w rodzaju strażnika tego wysypiska śmieci, które codziennie powiększało się o nowe obiekty i znaleziska. Niektórzy więźniowie regularnie wyrabiali swoją normę, jakby nie mogli odnaleźć się w obecnej rzeczywistości i jedyną ich ucieczką było więzienie; inni trafiali tu zupełnie przypadkowo - faktem było to, że po spotkanie z Ginsbergiem (a sporo miało taką przyjemność) żadne z nich nie trafiało już w te mury równie ochoczo. Słyszał, że niektórzy nawet korzystają z trucizny, by uniknąć spotkania z nim i sprawiało mu to sporą satysfakcję. Wbrew opinii większości (uważającej go za przegranego potwora) Gerard swoją pracę uwielbiał i cieszył się jak dziecko z każdego dnia, który przynosił mu drogą recyklingu nowe ofiary, na które zacierał rączki, zupełnie jak pedarasta na widok nastolatka. Tych miał też sporo i jeden z nich był przyczyną jego sprężystego kroku i ujmującego zachowania pana na włościach, nawet w tak kiepskich okolicach. Niebezpiecznych, sporo mówiło się o morderstwach na członkach rządu i zwolennikach Coin, ale Ginsberg nie musiał obawiać się niczego, wzbudzając przerażenie tak bardzo, że nie liczył drobnych w płaszczu, którymi udławiłby podchodzącego bliżej menela - z prostej przyczyny, nikt nie odważył się podejść do człowieka, o którym krążyły podłe legendy. Nieprawdziwe zupełnie, przecież nie kazał nikogo spalić z jego biblioteczką - palenie książek zakrawało na okrucieństwo nie do przyjęcia i rozumiał kompletnie Heine'a, który przed wiekami twierdził, że zaczyna się od palenia dzieł literatury, by w końcu przejść do ludzi. On pomijał pierwszy etap i od razu przechodził do drugiego, oczywiście po cichu, nikt nie chciał słyszeć o niekonwencjonalnej polityce pana naczelnika. Daty również mu się zacierały, chyba minęły już trzy lata, od kiedy pożegnał drogą Maisie, a mimo wszystko nadal przeszukiwał wszelkie speluny, będąc jednocześnie przekonanym, że kto jak kto, ale ona nigdy nie pozwoli mu się znaleźć. Sam ją tego nauczył i sam teraz pokutował ciężko, zjawiając się w kiepskim pubie i obserwując upadek członka rządu. Typowe, wszyscy zachowywali się prędzej czy później jak skończone cioty, które trzeba było odstrzelić. Zupełnie jak z psami. W przypływie dobrego humoru i gęsiej skórki na wspomnienie pewnego więźnia podszedł do niego i usiadł naprzeciwko, kiwając palcem na barmana. Dwóch rudych spotkało się w barze, prawie jak przestarzałe komedie, ale kiedy Ginsberg wchodził do baru to śmiech zamierał naturalnie. Wszyscy byli przekonani, że zacznie mówić, ale Gerard rzadko pozwalał sobie na takie kaprysy, omiótł go tylko wyrozumiałym spojrzeniem. Głupie, zastraszone zwierzę, do którego miał jednak słabość.
Ostatnio zmieniony przez Gerard Ginsberg dnia Sob Mar 08, 2014 8:47 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 9:40 pm | |
| Odszedł. Świetnie. Zawsze odchodzili, kiedy zaczynał używać bardziej konkretnego języka. A przynajmniej ci, którzy go mniej więcej kojarzyli z bójek i mieli pojęcie, jakie spustoszenie potrafiła siać jego pięść na czyimś nosie. Co ciekawe, momentów, w których ukradkiem (lub też nie) zmywał się z pubu, bo liczba przeciwników znacząco wzrosła, jakoś nikt nie pamięta. Albo po prostu o tym nie mówią. Mervin nie do końca wiedział, jaką miał opinię, ale na dobrą sprawę w ogóle go to nie obchodziło. Chciał mieć miejsce, gdzie będzie mógł w spokoju się napić i gdzie ludzie nie będą go za bardzo zaczepiać. Znalazł takie, nawet nie jedno i tylko to się liczyło. Przy okazji stał się jednym z bardziej obeznanych ludzi, jeśli chodzi o najbardziej obskurne, śmierdzące i niebezpieczne miejsca w Kapitolu, co stawało się całkiem użyteczne, jeśli potrzebował kogoś do nie do końca czystej roboty. Więc może w tym tkwiło to, że nikt nie pamięta, jak ucieka z samego środku bójki, którą sam wywołał, w tym, że dawał zatrudnienie? Co prawda tylko czasowe, ale dobrze płacił. Urocze, członek rządu w konszachtach ze zbirami z pubów, ale w końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni. Przecież sam kiedyś całkowicie należał do tego towarzystwa. Teraz był już wyżej, zdecydowanie ponad nimi, potrafił się wybić, zarobić odpowiednią sumę pieniędzy… i może myślał, że był od nich lepszy, ale wgłębi siebie był dokładnie taki sam. Tylko ładniej wyglądał. Znowu westchnął, tym razem sięgając jeszcze po szklankę i upijając z niej porządnego łyka. Skrzywił się lekko, po czym odchylił się lekko na krześle, przymykając oczy. Znowu zobaczył ją, ale tym razem w wersji, przed którą nieustannie uciekał i przez którą tyle pił – całą zakrwawioną, bladą i z przerażająco pustymi oczami. Potrząsnął głową, chcąc najwyraźniej w ten sposób pozbyć się tego obrazu z głowy i otworzył oczy, a kiedy to zrobił, już nie siedział przy stoliku sam. – Gerard Ginsberg, postrach więzienia – powiedział leniwie po dłuższej chwili, wbijając w niego niechętne spojrzenie bladobłękitnych tęczówek. – Zakłócasz ten przyjemny harmider – stwierdził dość oskarżycielsko, zwracając uwagę na ciszę, jaka nagle wokół nich zaległa. – Zabłądziłeś? – Uniósł do góry brew. Od razu przeszedł na „ty”, chociaż nigdy nie byli sobie oficjalnie przedstawieni. Miał okazję zobaczyć go gdzieś z daleka, trochę o nim słyszał, ale jeszcze nie nadarzyła się możliwość rozmowy. I dla Mervina byłoby bardziej niż w porządku, gdyby dzisiaj też takiej możliwości nie miał. Naprawdę nie lubił czyjegoś towarzystwa, kiedy pił. Może to i było dziwne, ale uważał, że była to czynność prawie intymna, bardzo osobista, prawdopodobnie ze względu na przyczynę tego upijania się. No i chyba żaden facet nie lubił, kiedy go ktoś oglądał w chwilach słabości. – Nie siedziałbym tu sam, gdybym nie chciał – podpowiedział, zgarniając ze stolika szklankę i dopijając do końca znajdujący się w niej alkohol. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 10:22 pm | |
| To było oczywiste, że o nim słyszał. W epoce, gdzie pieniądze stawały się jedyną wartością (a może to było przetrwanie? nie był zbyt pilny podczas lekcji) każdy prędzej czy później natrafiał na mur w postaci jednego człowieka, odpowiadającego za finanse w kraju mlekiem, miodem i pejczem płynącym. Nigdy nie miał wątpliwej przyjemności uścisnąć z nim swojej prawicy, zresztą preferował bardziej ożywione kontakty na linii męsko - męskiej; ale to nie znaczyło, że go lekceważył. Tę naukę wyssał niemal z mlekiem matki i stał się człowiekiem, który potrafi w sposób najbardziej prymitywny i brudny pogrążać ludzi, a przynajmniej skłaniać ich do pewnych działań. Potrzebował pieniędzy jak każdy obywatel, nie do wypłacania odszkodowań więźniom za straty moralne i/czy duchowe (o tych stricte fizycznych zapominał za łatwo), ale do ustawienia sobie zabawek w sposób najbardziej sprzyjający jego zabawie. To zaskakujące, że czuł się absolutnie pewny tylko w sytuacjach organicznych i biologicznych - kiedy górę nad jego wycofanym charakterem brały czyste instynkty. Może powinni wypić zdrowie Freuda w takim razie? Po to tu był, wiedząc, że właśnie przyłapał swojego zwierzchnika (tego, któremu piłuje się szczebelki od drabiny od początku) w stanie zupełnego rozkładu i że może to wykorzystać, jeśli będzie umiał zachować się w odpowiedni sposób. Nigdy nie działał pochopnie, nawet to przypadkowe zajęcie jego przestrzeni osobistej miało charakter intencjonalny, więc taksował go nadal twardym spojrzeniem. Matka jednego z więźniów stwierdziła kiedyś, że w tych tęczówkach odbijają się oczy wszystkich jego ofiar, pamiętał, że śmiał się z tego stwierdzenia pół dnia i teraz też był rozbawiony swoją przyszytą koślawo (pijakom trzęsły się ręce) etykietkę, na którą zareagował jedynie wzruszeniem ramion. Nigdy nie był typem cudownego gawędziarza, który rozbija pustą butelkę o stół i zaczyna biesiadę. Znał inne ciekawe sposoby na wykorzystanie szkła i biada temu, który dozna tej zabawy na własnej skórze. Uśmiechnął się leniwie na tę myśl, bo przecież nie na oskarżenie, które wywołało u niego konsternację. Zabawne, w poprzednim barze uciekli, przekonani, że mają do czynienia z łapanką. Nie był aż tak prostacki, nie wybierał byle czego, zwłaszcza gdy mógł mieć codziennie świeże dostawy, jak w jakimś pokręconym supermarkecie śmierci. Ciekawe, czy Maisie myślała podobnie, zabijając strażników. Na szczęście, była ciągle żywa, więc nie miał omamów, związanych z jej osobą i nie zapijał się na śmierć samotnie, zachowując się jak upodlony rycerzyk. - Masz rację. Każdy marzy, by postawić ci kolejkę - odparł ironicznie, pierwsze słowa dziś, które pewnie nieco rozluźniły atmosferę, nawet jeśli wypowiadane głosem zimnym, pozbawionym empatii czy jakiejkolwiek chrypy, nieludzkim. Uwielbiał palić, ale nadal pozostawał zdrowym sadystą, który wydmuchując dym, już roi sobie plany na kolejne dni i lekceważy sugestię kolegi z rządu. Chciał go sprowokować, dawno się nie bawił w butelkę z więźniami. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 07, 2014 11:30 pm | |
| Pieniądze zawsze były w ścisłym kręgu zainteresowań Mervina. Bywało nawet tak, że pieniądze stawały się jedynym, czego pragnął, największą namiętnością, a szczytem szczęścia było, kiedy nie musiał zbyt wiele robić, żeby je dostać. Dzięki oszustwom, dzięki kradzieżom, zawsze przychodziło mu to łatwo. Lubił zbierać, przeliczać, wiedzieć, że ma i będzie miał więcej. Tę obsesję udało się przerwać dopiero Celii, jednej z nielicznych osób, które stawiał ponad mamonę, ale jedyną, dla której chciał to zmienić. Wraz z jej śmiercią ponownie rzucił się w wir zdobywania pieniędzy, tym razem z o wiele lepszym efektem i rozmachem niż wcześniej. Dzięki przemytowi, układach z innymi, licznym oszustwom i dobrze płatnej pracy jego majątek był naprawdę olbrzymi i na dobrą sprawę tylko on jeden wiedział, ile tak dokładnie liczył zer na końcu. Podczas rządów Snowa zawsze na wszystko mu brakowało, teraz miał gotówki aż nadto, ale nie przeszkadzało mu to w zdobywaniu jej w jeszcze większych ilościach. Niektóre źródła dochodów lepiej jest zataić, a o całości pieniędzy, jakimi dysponuje, nikomu nie wspominać. Zresztą, tym nikt się nawet nie interesował, nikt nie miał takiego powodu, a nawet jeśli… Mervin nie jest idiotą i wie, jak uchronić siebie i swoje bogactwo przed oczami innych. Zazdrośnie strzeże swojego skarbu i ktoś, kto będzie chciał nieco z niego uszczknąć, na pewno spotka się z wrogością Farlane’a. Wrogość odbijała się w oczach rządowca już teraz, w pewnym sensie czuł się przyłapany, ale bardziej chodziło o to, że w zakłócił jego samotność. Wizyty w pubach i barach były nielicznymi miejscami, gdzie czuł się swobodnie i swojsko jednocześnie. Brudne, zapleśniałe miejsca mimo wszystko kojarzyły mu się ze stanem Siódemki za czasów Snowa, za czasów jego młodości, kiedy wszystko było cudownie mniej skomplikowane, niż jest teraz i za czasów, kiedy Celia jeszcze żyła. Nie wrócą, a Mervin bardzo by chciał, żeby przynajmniej w pewnych aspektach wróciły. Nie odwrócił spojrzenia od Gerarda, nawet nie przemknęło mu to przez myśl. Nie widział w jego oczach niczego przerażającego, może przez to, że alkohol przytępił mu umiejętność wyłapywania szczegółów, a może przez to, że nigdy aż tak dosłownie nie brał krążących opowieści o Ginsbergu-okrutniku i zawsze chował je trochę między bajki. Przez co jego wypowiedź mogła zabrzmieć ironicznie. Wzruszenie ramionami skwitował krótkim uśmiechem. Kiedy szklanka ponownie znalazła się na stoliku powstrzymał się od wzięcia butelki i nalania sobie kolejnej porcji. Nagle stwierdził, że już mu wystarczy, więc tylko zacisnął mocno dłoń na naczyniu. Niby mógł zaproponować Ginsbergowi nalanie sobie alkoholu z butelki, którą on już opłacił, ale nie chciał, by mężczyzna zatrzymywał się tu na dłużej, wolał dać mu do zrozumienia, że byłoby naprawdę wspaniale i wszyscy by się cieszyli, kiedy w końcu opuściłby ten lokal. Miał nadzieję, że jego spojrzenie mówiło o tym wystarczająco wyraźnie. – Zastanowiłeś się nad tym, że możesz mieć rację? – zapytał, uśmiechając się w sposób, który można by nazwać zarówno rozbawiony, jak i drwiący. Mervin czasami dawał zatrudnienie, praca była przyjemna dla ludzi tego pokroju, zarobek łatwy, więc zapewne znalazłby się tu ktoś, kto postawiłby mu kolejkę tylko po to, by wziął go pod uwagę podczas następnej rekrutacji. – Co tu robisz? – zapytał po chwili, bardzo ciekaw tej kwestii, przestając się uśmiechać, a ponownie obdarzając Gerarda niechętnym spojrzeniem. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 12:37 pm | |
| Jak mawiało Pismo, gromadzenie skarbów na ziemi prędzej czy później okazywało się zbyteczną fatamorganą, bo historia jeszcze nie znała ludzi, którzy do piekła szli z pełnym ekwipunkiem. Gerard wprawdzie od zawsze przejawiał ogromny szacunek do starożytnych religii (jego biblioteczka była jedną z bardziej okazalszych w mieście), ale nie poświęcał wotów dla żadnego bóstwa, nawet dla mamony, która prędzej czy później rozprężała najbardziej tęgie umysły. Nie znaczyło to wcale, że nie osiągał mistycznych przeżyć, widząc grube banknoty w szufladce swojego biurka. Potrafił jednak skupiać się na tu i teraz, korzystając z dóbr... naturalnych. Nie zamierzał dyskutować (eufemizm w przypadku jego małomówności?) o źródłach utrzymania z osobą, która sprawowała pieczę nad monetą, wydawało mu się to wręcz nieetyczne, sam przecież nie zaczepiał w barze przechodniów, opowiadając im o tym, jak przeżył dzień w więzieniu. Ze względów czysto politycznych - nikt nie chciał przecież poznać prawdziwej strony władzy, uwikłanej w wzajemne układy i osobiste korzyści - i ze względów estetycznych - mało kto był równie odporny, by zrozumieć, że pewne metody (przecież nie tak bardzo brutalne) są konieczne. Co więcej, dla Ginsberga są uroczą koniecznością, która potrafi wzbudzić uśmiech na twarzy pełnej zmarszczek. Ktoś postronny mógłby zamartwić się jego lichym wyglądem i rudymi włosami, niedbale opadającymi na ramiona, ale oprócz ukochanej córki nie miał nikogo kto zaprzątałby sobie głowę takimi szczegółami. Podobnie teraz, sam naczelnik więzienia nie zwrócił uwagi na wrogość, która nie była wyczuwalna tylko w spojrzeniu przedstawiciela rządu, ale w powietrzu; był nieco upośledzony, jeśli chodzi o odczytywanie emocji drugiej osoby, empatia była jedną z wielu wad jego gatunku, więc w toku ewolucji (buddyzm?) próbował się jej pozbyć i teraz mógł świadomie zachowywać się jak bezczelny chłopiec, który dręczy młodszego kolegę swoją obecnością. Z tym, że ów gówniarz nie może pokopać go w kostki, bo znajdzie się u pani dyrektor. Postanowił więc dalej kontynuować tę grę i zabrał się za odkręcenie swojej butelki, nie, nawet tu nie pozwolił sobie napicie byle czego, za wiele wiedział o truciznach, by katować się metanolem kiepskiej jakości. Upił trochę z gwinta, nie bacząc na zachowanie jakichkolwiek form towarzyskich; podejrzewał, że nadal szepczą o tym, że ma brud pod paznokciami. Przyjrzał się im dokładniej, materiał genetyczny kolejnego buntownika, uroczo. Powinien porozmawiać z obecnym tutaj celnikiem o dotacjach na badania, ale zamiast tego siedzieli nad dwoma butelkami i katowali się nieprzyjemnymi spojrzeniami jakby na sekundę zamienili się w chłopców z Głodowych Igrzysk. - Ja zawsze mam rację - zauważył, żadna czcza przechwałka gladiatora na scenie, raczej stwierdzenie mężczyzny w średnim wieku, który już wiele przeżył i widział; nie strzępił języka na darmo, ta część ciała służyła mu w innych celach i o tym chciał porozmawiać z Maisie, ale przecież nie mógł mu powiedzieć, że szuka swojej córki. Zbyt tkliwe, sentymentalne i głupie, prawie się wzruszył na myśl o tym, że pewnie ma kolejnego ładnego chłopca ze złotymi lokami i nadal podświadomie boi się, że zobaczy go pod swoim opiekunem. Może powinien tym razem (dobrze wiedział, że będzie kolejny raz) zaproponować jej trójkąt? Powrócił wzrokiem do Mervina, unosząc butelkę w geście własnego toastu. - Śledziłem cię - odpowiedział ochoczo, nie na serio, inwigilacja była tak bardzo wszechobecna, że zaczęto sobie z niej żartować w najlepsze. Nikt nie traktował poważnie czegoś tak niedorzecznego jak własne życie. Byli śmiałkowie, którzy próbowali i... cóż, być może historia wliczy ich w poczet bohaterów, ale Ginsberg już o nich nie pamiętał. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 3:45 pm | |
| – Pewny siebie – skomentował z leniwym uśmiechem, kierując tę uwagę bardziej do siebie, niż do niego. Zawsze uważał tę cechę za niebezpieczną, nie raz i nie dwa miał okazję widzieć, jak pociągała ludzi na dno. Albo jak osłabiała czujność innych, tacy z reguły za bardzo zadzierali nosa, przez co nie widzieli, co się dzieje u ich stóp i aż do momentu wywrócenia się nie zdawali sobie sprawę, że ktoś czekał na odpowiedni moment, żeby podstawić im nogę. Mervin lubował się w takich numerach, przy czym sam, owszem, był pewny siebie, musiał być, ale zawsze zostawiał sobie miejsce na wątpliwości, pozwalające spojrzeć mu szerzej na daną sprawę. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w Gerarda zupełnie bez słowa, w zamyśleniu, zastanawiając się którym typem człowieka on jest, by ewentualnie móc zrobić z tej informacji użytek w przyszłości. Z zadowoleniem przyjął fakt, że Ginsberg nie zamierzał dorwać się do jego butelki, tylko zajął się własną, przynajmniej tym go nie denerwował. A drażnił go w wielu kwestiach… Bo w ogóle pojawił się w tym pubie, bo postanowił się do niego przysiąść, bo widocznie nie potrafił zrozumieć, że Mervin nie życzy sobie żadnego towarzystwa, bo nie jest w stanie sensownie wytłumaczyć, czego tu szuka. Na słowa „śledziłem cię” zareagował krótkim śmiechem, kręcąc głową. Jednocześnie zastanawiał się, czy użycie pięści wystarczająco dobitnie powiedziałoby strażnikowi, że bardzo chciałby, żeby przynajmniej odszedł od jego stolika, czy może pociągnąć rozmowę i liczyć, że Gerard szybko się nim znudzi. – A czymże sobie zasłużyłem, że postanowiłeś poświęcić mojej skromnej osobie swój zapewne bardzo cenny czas? – zapytał równie ochoczo. Naturalnie, że nie wziął jego słów na poważnie, ale zabawnie było pociągnąć temat. – Ze swoimi więźniami na pewno znacznie ciekawiej spędziłbyś ten stracony już czas – dodał całkiem przyjaźnie, ale znów sugerując mu opuszczenie lokalu. Źle się stało, że ktokolwiek, kto ma bezpośrednie kontakty w rządzie, a nawet i wyżej, zastał go tutaj w takim stanie, ale przecież już nie mógł nic z tym zrobić. Jednak nie obawiał się Ginsberga, z taką jednorazową informacją niewiele mógł zrobić, więc siedział raczej rozluźniony. Choć poirytowany, zawsze wolał wiedzieć coś więcej o innych, niż żeby inni wiedzieli coś więcej o nim. Po raz kolejny westchnął, zaczynając obracać szklankę w palcach i patrząc gdzieś w bok, chyba po raz pierwszy nie na Gerarda, z wyraźnym zamyśleniem. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 5:02 pm | |
| Zgadzali się w stu procentach, jeśli chodzi o arsenał cech niebezpiecznych u bliźniego swego i mało brakowałoby a Ginsberg potraktowałby te słowa jako obrazę. Na szczęście (dla niego, dla Mervina?), wytrącenie go z równowagi było pracą Syzyfa w wymiarze dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc słowa młodszego kolegi spłynęły po nim jak woda po kaczce. Takie znajomości w gruncie rzeczy były bardzo bezpieczne dla Gerarda - doskonale znał możliwości i sposoby przetrwania Falrane'a, sam posiadał podobne umiejętności, jeśli chodzi o pogrążanie kolegów. To było zupełnie tak jakby jeden uczył drugiego wiązania poprawnie sznura na egzekucję, pod tym względem był staroświecki, uwielbiał tradycyjne metody pozbawiania kogoś życia. Nie był jednak mordercą (jeszcze nie), ręce miał czyste (prawie), więc przyjmował bez słowa jego lustrujące spojrzenia, sam mając rentgen w oczach. To nie była przecież przyjacielska pogawędka, tylko ciągła wymiana tylko pozornie nic nieznaczących informacji, każdy z nich mógł okazać się przyszłym zdrajcą i obserwować świat z perspektywy więziennych krat. Ginsberg nie był idiotą, wiedział, że w takim wypadku nawet śmierć byłaby lżejsza od upokorzenia, jakie zgotowaliby mu dawni przyjaciele i współpracownicy. Utrzymywał się na powierzchni tak długo i tak solidnie, że szarżował nieco swoją pewnością siebie, pokazując współpracownikom twarz, której nikt nie chciał ujrzeć w koszmarach. Całkiem nowy rodzaj zjawy, namacalnej, cichej, nie używającej broni i nie mającej tak naprawdę niczego do stracenia. Taki był problem z Geradem - każdy miał kogoś bliskiego czy istotnego - naczelnik więzienia pozostawał cudownie niezależny i dbał jedynie o własne dobro, nawet się nie zastanawiając, jak wyglądałby szantaż z użyciem jego córki. Kochający ojciec zawsze wybiera właściwe rozwiązanie dla swojego dziecka. Być może dlatego teraz zachowywał się zupełnie bezkarnie, wiedząc, że może doprowadzić tym porywczego urzędnika do wściekłości. Uwielbiał katalizować swoim zachowaniem wszelkie niebezpieczne sytuacje, często świadomie wchodził w rolę tego, który doprowadza do rozruchów między więźniami, wszystko po to, by zobaczyć w jakiej sytuacji ludzie najczęściej ulegają swoim instynktom. To było bardziej wciągające niż gra w pokera, zwłaszcza że mógł potem ich wszystkich odpowiednio nagrodzić za złamanie każdego z punktów regulaminu. Mogli przecież mówić o nim sporo, ale nie był rażąco niesprawiedliwy, potrafił sądzić za złamanie konkretnych zasad, brutalnie, ale epoki więzień ze statusem trzygwiazdkowego hotelu minęły już dawno. Nie odpowiedział mu od razu, przepijając obficie zgrozę tego miejsca. Dawno nie gościł w tego typu miejscach, jako dziecko też nie bywał gościem spelun i gdyby nie jego obsesyjne poszukiwania to pewnie nie spotkaliby się tutaj. Uważał jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny i skoro siedział już tutaj, zalewając gardło porcją bursztynowego płynu to zamierzał wykorzystać to do cna, nie przejmując się tym, że nad zakurzonymi stolikami nie pochyla się szczupła sylwetka panny Ginsberg, a apetyczna blondynka, taksująca ich wzrokiem od czasu do czasu. - Więźniowie tez potrzebują odpoczynku. Często zapijasz się do nieprzytomności? - zapytał kontrolnie, grzecznościowa formułka z pytaniami zamiast wyciągania informacji nielegalnymi acz użytecznymi informacjami. Gdyby nie to, że od dziecka był szalenie skryty to mógłby przysiąc, że to cecha nabyta przy współpracy z rządem. Jak i rozwaga w torturach - nie mógł przecież przesadzać, bo nie czerpałby potem już zupełnie z tego przyjemności. Był stoikiem, ale i hedonistą, dzisiejszego wieczoru też altruistą, kiedy pochylał się niemal z troską nad swoim młodszym kolegą z problemem alkoholowym. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 7:54 pm | |
| Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał grać w męczącą grę „wyciągnij od niego jak najwięcej, ale sam nie zdradź niczego” w miejscu tak do tego nieodpowiednim, jak pub. I w dodatku w całkowicie niesprzyjających okolicznościach, bo naprawdę o wiele bardziej wolałby być trzeźwy i gotowy do najwymyślniejszych wykrętów, niż w stanie silnego upojenia alkoholowego i jedyne, na co było go stać, to powtarzanie w kółko, żeby sobie poszedł. Imponujące. Musiał się skupić albo przynajmniej postarać się skupić, instynktownie wyczuł, że przy Gerardzie trzeba być nadzwyczaj czujnym. Milczenie również było wymowne, ktoś bezgranicznie pewny siebie na pewno by teraz nie milczał, Mervin więc skłaniał się do myślenia, że Ginsberg był w tym względzie podobny do niego. Ale czas pokaże. Wiedział, że musiał uważać na naczelnika więzienia jeszcze z jednego powodu – był milczącym typem człowieka, a z doświadczenia wiedział, że tacy są najbardziej niebezpieczni. Podrapał się po rudej czuprynie z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Nie podobało mu się to spotkanie, nie podobał mu się Gerard. Szczerze wątpił, by był on w stanie bezinteresownie pochylić się nad swoim pijanym kolegą, nie wyglądał na takiego. Dodatkowo Farlane doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie z wyższych stanowisk nigdy nie są bezinteresowni. Wszystko ma swoją cenę. A on wolałby nie znać ceny Gerarda, kiedy dowie się o nim tego, o czym nigdy nie powinien się dowiedzieć. A mógł zadzwonić do Blaise’a tę godzinę temu, teraz przynajmniej nie byłoby problemu. Ale nie, już nawet nie tyle, co nie chciał robić przyjacielowi kłopotu, co po prostu nie mógł oderwać się od butelki. – Och, bez przesady, że do nieprzytomności, trzymam się całkiem nieźle – stwierdził z lekkim uśmiechem. – Czasami człowiek ma ochotę… to chyba nic złego? – Postawił na umiarkowaną szczerość, żeby przypadkiem nie powiedzieć za dużo, jak i nie zdradzić się kłamstwem. Zaczynał czuć, że jak najchętniej skończyłby to przesłuchiwanie. Bo do tego prowadziły te pytania, a on w swoim obecnym stanie nie za bardzo mógł się bronić. Zaczął poważnie rozważać, czy nie zakończyć tego spotkania w jakiś ciekawy, bez wątpienia, sposób. Owszem, było uprzejmie, ale jednocześnie fałszywie, zawsze wyczuwał takie rzeczy. Zresztą, grzeczności pomiędzy ludźmi Coin rzadko kiedy były szczere, prawdopodobnie przyjaźń pomiędzy nim a Blaise'm nigdy nie miałaby miejsca, gdyby nie fakt, że znają się od dziecka. Uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał po lokalu, na dłużej zatrzymując wzrok na mężczyźnie, który kilka razy tego wieczora próbował się do niego przysiąść, po czym znowu spojrzał na Gerarda, z kolejnym uśmiechem, który mógł zarówno nic nie oznaczać, jak i coś zapowiadać. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 11:00 pm | |
| Gerard Ginsberg chętnie opowiedziałby mu o znacznie gorszych okolicznościach przesłuchania niż pub i stały dostęp do alkoholu, jeśli by tylko o to poprosił. Co więcej, chętnie pokazałby mu na własnej skórze, jak odczuwa się świat na trzeźwo, z piekącym bólem po papierosie, który zamiast wypalać dziurkę w materiale, osadza się smolistymi substancjami w oku. Tak wyglądało prawdziwe przesłuchanie, a to co robili teraz to była tylko zwykła rozmowa towarzyska, którą toczyła dwójka zażartych zwolenników ukochanej Pani Prezydent. Nigdy nie nadążał za tym kto i po jakiej stoi stronie, ale najwyraźniej miał dobrą intuicję albo procentował brak wciskania nosa w nieswoje sprawy, bo to nie on siedział za kratami. Nie on także upijał się w barach na smutno. Zastanawiał się właściwie czemu Mervin pogrąża się w melinach, sporo słyszał o jego umiłowaniu siły fizycznej i chętnie by jej zakosztował obecnie. Nie należał do ludzi, których informacja o pasji wymierzania celnych ciosów mogła zastopować, wręcz przeciwnie - Gerard z wielką pasją życiową wychodził naprzeciw takim zagrożeniom, czując się równie swobodnie jak w swoim małym mieszkaniu. Do którego powinien niebawem wracać, wskazówka zegara zachowywała się coraz bardziej kapryśnie i ani się obejrzał, minęło dobre trzy kwadranse rozmowy o wszystkim i o niczym przy przełykaniu najbardziej ze zwodniczych trucizn każdego człowieka ich niepewnych czasów. Może powinien (zdecydowanie nie) zapytać Josepha - przyjaciela wszystkich o powód alkoholizmu członka rządu. Zresztą, nie uważał tego za szczególnie intrygujące - wszyscy po odstrzeleniu pierwszej osoby wpadali w dziwną agonię, którą zwykle kończyła popisowa zdrada i egzekucja. Ta zwykle nie rozgrywała się w świetle reflektorów, wiedział (jak to dobrze, że nie z własnego doświadczenia), że nawet jeśli tłuszcza patrzyła na skazańca, to on nie widział nikogo. Dlatego preferował kontakty twarzą w twarz, nie te śmiertelne, ale te na granicy, kiedy osoba, z którą miał przyjemność rozmawiać była boleśnie przytomna. Może dlatego nie do końca aprobował to, że znalazł się z człowiekiem, którego alkohol trzymał mocno w swoich pętach i zamiast zajmować się docinkami, usiłował bronić się nieudolnie. Ktoś inny stwierdziłby, że to kodeks honorowy nie pozwalał mu na całkowite pogrążenie Mervina i zmuszenie go do zwierzeń, ale Gerard uwielbiał zadania, wymagające czasu i precyzji, zresztą jeszcze nie zdecydował w której szufladce powinien umieścić tego osobnika. Dlatego tkwił też przy nim jak kołek, zapalając cygaro. - Czy ja mówię, że to coś złego? - zapytał retorycznie, usiłując nie dmuchać dymem w jego brzydkie rysy. Nie przypatrywał się ludziom zbyt dokładnie, wolał grzebać w ich emocjach, ewentualnie w narządach wewnętrznych, ale mógł stwierdzić bez dwóch zdań, że w tym wypadku wszystko mógł odczytać z ogrzanej bimbrem (kiepska jakość) twarzy. Nie pomógł fałszywy uśmiech, położył mu na sekundę rękę na ramieniu. Kontrolnie, widział jego wzrok, który omiótł niedoszłego towarzysza od picia i chyba niewerbalnie zwracał mu uwagę, że rozmawia z kolegą z rządu i pewne standardy ich obowiązują. Fałszywego zaufania, nie znał nikogo z ich towarzystwa kto nie bawił się w podobne gierki, więc chwilowe wsparcie było pożądane. - Ma ochotę odreagować? - kontynuował jego niedokończoną odpowiedź, odkręcając jego butelkę i próbując nie zwymiotować na ten specyficzny zapach. Jeszcze nie wiedział, czy upicie Mervina może przynieść konkretne korzyści, ale bawił się w najlepsze. Zawsze podniecały go ludzkie słabości.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Mar 08, 2014 11:57 pm | |
| Mervin potrzebował naprawdę olbrzymich ilości alkoholu, żeby zacząć gadać głupoty i jeszcze większych, żeby zacząć zdradzać fakty o sobie. Zawsze wiedział, że nie powinien, że jego życie prywatne to nie są sprawy, które się omawia w takich miejscach przy tego typu ludziach, bo oni lubią to później wykorzystywać. Zresztą, nigdy nie mówił zbyt wiele o sobie, te informacje były tak cenne, że strzegł ich bardzo pilnie, a już zwłaszcza, jeśli chodziło o słabości. Dlatego jedynym członkiem rządu, który wiedział o problemach alkoholowych Mervina, był Blaise i on również jako jedyny wiedział dlaczego. Nie podzielił się tym z nikim innym, okazałby się idiotą, gdyby tak zrobił. Na jego alkoholowy problem mogłaby później zwrócić uwagę kochana pani prezydent Coin, ale jeśli tak by się stało, liczył na to, że przypomni sobie ona jego wkład w budżet państwa i to, jak uprzejmie tuszował wszelkie nieprawidłowości, o co go czasami prosiła. Drgnął, kiedy poczuł jego rękę na swoim ramieniu, po czym posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie lubił niechcianego dotyku, nie od osoby, która wydawała mu się być śliska, nieważne, jakie miał intencje. Jego obecność tutaj nie była w żaden sposób miła już od początku, a teraz z każdą kolejną chwilą stawała się coraz mniej przyjemna. I nawet nic nie musiał mówić. Mervin stwierdził, że zdecydowanie pora już iść do domu i koniec na dziś z piciem, ale skrzywił się, kiedy Gerard chwycił jego butelkę. Nie powiedział jednak ani słowa, kiedy mężczyzna powąchał zawartość naczynia. Mimo wszystko nie byłoby dobrze, gdyby Gerard zdołał dowiedzieć się czegoś więcej, niż tylko to, że ten jeden raz spotkał go tu pijanego. To mogłoby zaszkodzić interesom, a do tego nie mógł absolutnie dopuścić. Spadki przychodów i straty zawsze były źle widziane. Jak więc wyjść z sytuacji, która choć na chwilę obecną nie jest groźna ani nawet kłopotliwa, ale szybko może się taką stać? Chyba jedynie w bardzo dobrze znany sobie sposób, mało skomplikowany, niosący pewne straty, ale skuteczność była niezawodna. Tylko na to było go stać w tym momencie. – A ty czasami nie masz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, lekko wzruszając ramionami. Po tych słowach podniósł się, chwiejnie, więc od razu złapał się kantów stolika. Uniósł głowę i spojrzał na Gerarda z uśmiechem, po czym zabrał mu z rąk butelkę i chwycił ją za szyjkę. – Hej, kolego! – zawołał do swojego niedoszłego kompana w piciu. Nie siedział daleko, więc nie musiał zbytnio podnosić głosu i zwracać na siebie uwagę połowy klienteli „Little Hell”. – Masz ochotę? – wskazał podbródkiem na butelkę. Uśmiechnął się szeroko, kiedy pijaczek postanowił podejść. Już za chwilę miał bardzo tego żałować. Gdy tylko mężczyzna znalazł się w odpowiedniej odległości, Farlane, w dalszym ciągu z wesołym wyrazem twarzy, z impetem rozbił naczynie na jego głowie, a następnie popchnął przez stolik, żeby wpadł na siedzącego na krześle Ginsberga. Uznał, że użył wystarczająco dużo siły, by obaj wylądowali na ziemi. Mervinowi zakręciło się w głowie za mocno, więc pospiesznie złapał się oparcia swojego krzesła. Rozejrzał się po pubie, z zadowoleniem stwierdzając, że wywołał właściwy efekt. Na moment zapanowała cisza, a potem pobić się postanowili też dwaj faceci, którzy już od pewnego czasu skakali sobie do gardeł, ale żaden z nich nie wykonał pierwszego kroku. Po chwili razem wywrócili się na ziemię, taranując kolejny stolik i prowokując kolejnych mężczyzn do udziału w bójce. Urocze zakończenie wieczoru, ale przynajmniej nie musi się pocić wymyślając odpowiedzi dla Ginsberga i pokazując mu innego, niż na co dzień w rządzie, siebie. Usunął się bezpiecznie pod ścianę i zaczął powoli iść w stronę wyjścia, asekurując się ścianą. Chód miał bardzo niepewny, a nie chciał lądować na ziemi, bo prawdopodobnie sam by się nie podniósł. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Nie Mar 09, 2014 2:29 pm | |
| Podziwiał ludzi za ich wrodzoną otwartość i skłonność do dzielenia się z nieznajomymi pozornie nic nieznaczącymi faktami, które w końcowym rozrachunku mogły okazać się istotne. Nie chodziło tu już o atmosferę donosicielstwa, która unosiła się w powietrzu razem z wilgotną mgłą, osiadającą mu na płaszczu; ale o skłonność charakteru, której Gerard został pozbawiony. Nie z powodu traumatycznych przeżyć, dobrze pamiętał wzruszenie ramion dziecka na widok trupa siostry czy późniejsze lekceważące spojrzenie, które dzielił z żoną nad małymi zwłokami jego własnego dziedzica. To było pierwsze i ostatnie doświadczenie, które połączyło go z jego cywilną partnerką i w ogóle z jakąkolwiek istotą ludzką. Nigdy potem nie zastanawiał się nad możliwością rozgadania wszystkim o swoim losie, nie pozbawionym smrodu śmierci czy ubóstwa. Z tym, że Ginsberga to nie ruszało, ot naturalna kolej rzeczy, pogodzenie się ze światem, który nie do końca sprzyjał głębokim przeżyciom było dla niego ostatnim stopniem wtajemniczenia. Osiągniętym, więc mógł nieszczerze wspierać młodego alkoholika, nie siląc się już na fałszywy uśmiech. Czekał na jego działanie, marzenie niemal ściętej głowy, ale nie oczekiwał świętego spokoju po kimś kto właśnie rozwalał swoją wątrobę, tarzając ją w metanolu. Nie miał szacunku do ludzi, którzy z całego zła tego świata wybierali krzywdzenie samych siebie, jego wyobraźnia (a miał sporą) rozłaziła się na szwach, kiedy miał myśleć o zadaniu sobie samemu krzywdy. Daleko było mu do pokutującego mistyka, był tylko oślizgłą szują, która czeka na znaczący epizod, pozwalający mu zasnąć po bardzo pracowicie spędzonym dniu. Był absolutnie perfekcyjny, jeśli chodzi o działalność rządową, żadnej ukrytej wrogości, żadnego ukrytego majątku w banku z fałszywi danymi i żadnej rodziny, za którą pragnął spełnić toast butelką tego śmierdzącego trunku. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie, obserwując nieprzytomnego Mervina, który nareszcie zaczynał zachowywać się jak zaatakowany mężczyzna, który musi bronić swojego terytorium. Uwielbiał rozwiązania siłowe, czuł jak przez kręgosłup przebiega mu dreszcz czystej rozkoszy, zupełnie jakby grali w inną grę i właśnie zdejmował jego przepoconą koszulkę. Spojrzał na niego intensywnie. - Nie - odpowiedział szczerze (pierwszy raz dzisiejszego dnia), sprawiając wrażenie zaskoczonego. Ludzie naprawdę byli bandą idiotów, jeśli przerażała ich kropla krwi na posadzce, którą można zetrzeć. To Piłat pierwszy umył ręce, robiła to za nim Lady Makbet i robił też Gerard Ginsberg, który swoją własną krew wycierał o poły płaszcza z lekkim uśmiechem. Spodziewał się tego od początku, być może dlatego nie zareagował wcale, dając się przewrócić i nie wpadając w histerię na widok pijaczka, który usiłuje go uderzyć. Butelka była równie dobrym powodem zabójstwa, co kobieta, Gerard uznałby nawet, że lepszym - szklanego naczynia nie trzeba było kopać w brzuch tak długo, żeby przestało krwawić po okresie i wreszcie mógł z niego skorzystać. Nie zamierzał jednak wdawać się w żadne bijatyki, oddał butelkę i oddał też stół, stawiając go równo na czterech nogach, nie zajmując się zapłatą czy vendettą. Ta najlepiej smakowała na zimno, więc wszelkie spory zostały odłożone na później, znaczące później, kiedy już jego łuk brwiowy wróci do stanu początkowego. Zamiast tego ruszył za sprawcą swojego zamieszania jak cień, zupełnie komiksowo, kiedy autor (rysownik) pragnie, by czytelnicy nie znali tożsamości zabójcy. Dość karykaturalnie, bo przecież Gerard by śmiertelnie spokojny, kiedy zaciskał z tyłu palce na tętnicy swojego kolegi z rządu, pozbawiając go tchu jak w najczulszej sekwencji kochanków. - Wybaczę ci ten nagły... wyskok, ale teraz odprowadzę cię do domu - szepnął mu na ucho uspokajająco, przytrzymując go o sekundę dłużej w tej niewygodnej pozycji, kiedy był spętany nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Kilka chwil, które musiały się skończyć. Nie zamierzał pozbawiać go życia, nie taki miał zamiar, pragnął jedynie się nim... zaopiekować. Co nie wróżyło zbyt dobrze Mervinowi.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pią Mar 14, 2014 2:21 pm | |
| Musiał jakoś zareagować. Czuł, że musi, wszystkie jego wewnętrzne głosy, które zazwyczaj ostrzegały go o niebezpieczeństwie, o tym mówiły. Domagały się tego. Dlatego zdecydował się podjąć działanie. Prawdopodobnie jednak nie powinien robić tego w ten sposób, nie powinien od razu uciekać się do siły fizycznej. Lepiej by było po prostu porozmawiać, zbagatelizować wszystko jak zwykle, trochę się pośmiać, rozluźnić. Ale nie, przez pytania Gerarda od razu zakwalifikował go jako ewentualny problem, z którym wypadałoby coś zrobić i zaczął robić trochę zbyt szybko. To wszystko dlatego, że myśli nie chciały iść odpowiednim torem i zamiast na rozmowę nastawił się na bójkę. Pięść zawsze była dobrym rozwiązaniem, skutecznym, pewnym i szybkim, ale chyba nie w tej sprawie. Wkurzony Ginsberg mógł sprawić więcej problemów niż Ginberg węszący. W tym drugim przypadku zawsze można zmylić tropy, za to pierwszy jest raczej nieprzewidywalny w skutkach, a przez to bardziej niebezpieczny. Jednak cóż, stało się, pijaczek poleciał prosto na Gerarda i razem się wywrócili – tylko tyle zobaczył, zanim postanowił kontynuować swój zamiar i ulotnić się z lokalu. Nie mógł jasno myśleć, opracować jakiś sensowny plan, alkohol utrudniał życie w najbardziej nieodpowiednich momentach, więc jedynie postanowił, że roześle wici i dowie się, czy naczelnik więzienia jest mściwym typem. Ale to później, rano, kiedy już dojdzie do siebie po nocy, a może i bardziej popołudniu, kiedy ćwiczenia fizyczne na siłowni cudownie go odprężą i będzie w zupełności gotowy do wymyślania planów awaryjnych. Ale najpierw musiał jakoś dostać się do swojego domu. Jaka szkoda, że zadzwonienie do Blaise’a było zdecydowanie niewskazane. Chociaż z drugiej strony nie był pewien, czy wybierze odpowiedni numer, czy przypadkiem nie zadzwoni do kogoś nieodpowiedniego i ładnie się wkopie. Z miną pełną determinacji szedł w kierunku wyjścia, możliwie jak najszybciej, ale to utrudniał mu fakt, że musiał iść blisko ściany. A musiał, bo obecnie ona jako jedyna w pogrążającym się w bójce lokalu była pewnym oparciem. Był mniej więcej w połowie drogi do celu, kiedy poczuł bardzo zaciskające się na jego szyi palce nieprzyjemnie pozbawiające go tchu. I choć w tym lokalu było parę osób, które mógłby o to podejrzewać, z miejsca wiedział, że to Gerard. W czym upewnił go jego głos, który po chwili zabrzmiał przy jego uchu. Zastygł na moment, zastanawiając się, czy Ginsberg, korzystając z ogólnego zamieszania, nie zamierza go przypadkiem udusić, dlatego trochę się zdziwił, kiedy usłyszał propozycję odprowadzenia do domu. Zaśmiał się, gdy mężczyzna go puścił i mógł w końcu zaczerpnąć powietrza. To było niedorzeczne. Mervin chwycił go za ramię i pociągnął w kierunku ściany, do której chwilę później dociskał go klatką piersiową. Ginsberg mógł teraz wyjątkowo wyraźnie poczuć jego alkoholowy oddech. Dłonie Farlane’a zacisnęły się na biodrach naczelnika więzienia. Oczywiście cały ten kontakt fizyczny nie był potrzebny, ale rządowiec potrzebował jakiegoś oparcia, widział świat dość chwiejnie. Takie chwilowe pozbawienie tchu miało też być swego rodzaju odwróceniem uwagi. – To niezwykle uprzejme z twojej strony, wspaniały gest, naprawdę, ale jestem dużym chłopcem i poradzę sobie sam – powiedział spokojnie, ale z zaciętością w oczach, która wręcz nie dawała żadnego prawa do dyskusji nad tą kwestią. Wróci sam. Koniec i kropka. Szansy na słowo więcej nie dostał żaden z nich, gdyż po chwili czyjaś ręka zacisnęła się na kołnierzu kurtki Mervina i pociągnęła mocno do tyłu, z miejsca wciągając w jakąś bijatykę. Farlane zdążył tylko się zaśmiać i puścić oko Gerardowi (trudno powiedzieć w jakim celu), po czym sam całkiem dołączył do bójki. Po pewnym czasie, otrzeźwiony przez parę ciosów wymknął się z lokalu, ale nie przez główne wejście, tylko chyłkiem przez tylne.
zt |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Lip 05, 2014 8:51 pm | |
| | po przesłuchaniu
Oczekiwał wyjaśnień. Ich żądanie mogłoby zabrzmieć zbyt złowrogo, a przecież nie chciał mieć na pieńku z Gerardem Ginsbergiem, z którym do tej pory całkiem dobrze mu się współpracowało. Kiedy jednak Argent otrzymał rozkaz przesłuchania dziewczyny, która okazała się być jego córką, na dodatek oskarżoną o zabójstwo kilku osób... no cóż, tej sprawy nie można było załatwić oficjalnie w gabinecie, należało zrobić to po cichu. Nie zrozumcie mnie źle, Blaise wciąż był prawy i sprawiedliwy, nie wybrał się do Little Hell po to, by na boku ustalić z Gerardem wersję wydarzeń i wyciągnąć Maisie za uszy z bałaganu, w jakim się znalazła. Co to, to nie. On chciał po prostu zrozumieć, ułożyć sobie w głowie pewne rzeczy i doprowadzić swoje śledztwo bezpiecznie do końca, bez ślepych zaułków, niedopowiedzeń i zagubionych stron raportu. Przybył na miejsce pierwszy, a pub był mu na tyle znany, że skinął po prostu barmanowi i zajął jeden ze stolików na uboczu, w odpowiednio ustronnym miejscu. Chwilę później zimne piwo w kuflu pojawiło się przez mężczyzną, a ten zawiesił swoją skórzaną kurtkę na oparciu krzesła, usiadł wygodnie i pociągnął pierwszy łyk. Nie był na randce, nie musiał czekać na Ginsberga, a na dodatek był pewien, ze ten niebawem pojawi się w pubie. Do bólu poprawny sprawdził, czy znajduje się w strefie dla palących, a następnie wyciągnął papierosa, odpalił zapalniczkę i zaciągnął się szybko. Alkohol, papieros... brakowało tylko seksu, ale niestety, nie tym razem. Nie można mieć wszystkiego.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Lip 05, 2014 9:05 pm | |
| Letni wieczór nie nadawał się kompletnie na tego typu rozmowy. Szeptanie na ucho, intymna atmosfera, złowrogi mrok i skórzane rękawiczka, którą rzucał każdemu nieprzyjacielowi - to trzeba było odłożyć na później, nie tego dnia, kiedy słońce nie zamierzało schować się za chmurami, a Ginsberg przeżywał kolejny trudny dzień. Nie pamiętał już kiedy i dlaczego obiecał Maisie wyłączność, która kończyła się jeszcze bardziej wymyślnymi torturami (rozbuchana wyobraźnia była nieograniczona) i irytacją, która sprawiała, że spóźniał się po raz pierwszy w życiu. Nie uważał Blaise'a za zagrożenie. W innym wypadku pojawiłby się na tym cudownym przesłuchaniu i nie dopuściłby swojej córki do głosu. Ufał mu na tyle, żeby wiedzieć, że wszelkie oskarżenia (jeśli takie się pojawią) przejdą najpierw przez jego oślizgłe ręce. Pewnie dlatego i dla niego zaskoczeniem był stan emocjonalny, tak bardzo różny od stoickiej natury, która przyjmowała wszystko z pochyleniem głowy. Na próżno, Maisie wymiotowała i pewne fakty zdawały się być potwierdzone tak jaskrawo, że Gerard jednocześnie był zadowolony (najwyższa forma uczuć) z wykonanego planu, ale i przerażony ewentualnym pobytem dziewczyny w więzieniu. To nie mogło wydarzyć się teraz, kiedy Genesis została pisana na nowo, musiał temu zaradzić i dlatego dziś, w ten parny wieczór czerwcowy zjawiał się w barze i szukał wzrokiem oficera Argenta. Nie dla siebie, dla swojej ciężarnej córki, która nawet nie zdawała sobie sprawy z ogromu szczęścia, jakie czeka ją w przyszłości. O ile jej ojciec zadba należycie o zachowanie pewnych faktów w tajemnicy. Ukrycie ciał kilku strażników nie powinno być problemem, sam miał na sumieniu gorsze rzeczy. Miał nadzieję, że ludzki Blaise to doceni. - Mam udawać, że nie jestem świadomy celu tego spotkania? - zaczął, podając mu rękę i rozpoczynając rozmowę z przystojnym rządowym. Wielka szkoda, że na tyle staroświeckim, by respektować podziały płci. Mogliby się nieźle zabawić. Kiedyś. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Lip 05, 2014 11:18 pm | |
| Przed wyjściem z domu poukładał sobie w głowie wszystkie pytania, które chciał zadać Gerardowi. Nie spodziewał się nerwowej atmosfery, dlatego darował sobie powtarzanie ich w pamięci w drodze do pubu. Co mogłoby ich odwieść od przeprowadzenia kulturalnej, szczerej rozmowy? Ginsberg nie traktował Argenta jako zagrożenie, a sam Blaise nie pragnął przecież nim być - wszystko wskazywało więc na to, że będą mogli się dogadać. Mężczyzna pojawił się przy stoliku i panowie uścisnęli sobie dłonie w geście przywitania, a słysząc pierwsze pytanie, Blaise darował sobie owijanie w bawełnę i kluczenie dookoła tematu - należało przejść do sedna. - Zamówienie czegoś w barze nie ukaże nas w mniej podejrzanym świetle - oznajmił, wiedząc doskonale, że ich rozmowa dla postronnych rzeczywiście mogłaby wyglądać tak, jak próba ingerencji w śledztwo lub, co gorsza, przekupienia śledczego - Więc darujmy sobie te pieszczoty i powiedz mi wprost, co się dzieje z Twoją córką? Nie dodał już, że do niedawna nie miał pojęcia o jej istnieniu. Wydawać by się mogło, że w życiu Gerarda Ginsberga na stałe nie zatrzymała się żadna kobieta, a tu proszę, taka niespodzianka. Nie mógł powiedzieć mu wprost, że istniało kilka sposobów, by wyszła cało z tego śledztwa - o tym sam Ginsberg wiedział doskonale. Jednakże Blaise wolał go poinformować o spotkaniu, które miało miejsce kilka miesięcy temu. - Ciążą na niej wystarczająco poważne zarzuty, ale kto wie, czy nie jest ich więcej - miał oczywiście na myśli kradzież, którą popełniła Maisie tego wieczoru w barze, gdy spotkali się z Argentem po raz pierwszy - Jednakże nie mamy innych dowodów i mam nadzieję, że ich nie znajdziemy - oznajmił dobitnie. Kto wie, czy panna Ginsberg nie wyspałaby Blaise'a, który wydał nieme przyzwolenie na kradzież, ba! Ta cała sytuacja podpadała pod współudział. Argent nie bał się o własny tyłek, jeszcze nie, ale wolał poinformować Gerarda, by bliżej przyjrzał się przeszłości swojej córki. Nie zamierzał absolutnie wnikać w ich relacje, ostatnio już wmieszał się aż za bardzo w dramaty innej rodziny i sytuacja nie była obecnie zbyt wesoła. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Lip 05, 2014 11:41 pm | |
| W innych okolicznościach (mniej nerwowych dla samego Gerarda, który znowu miał zostać ojcem) zapewne Blaise mógłby obawiać się Ginsberga. Nie z powodu krzywdy, którą poczynił Maisie (tknąłby ją, a zrobiłby wszystko, by zawisnął na najbliższej gałęzi), ale z powodu sylwetki naczelnika więzienia, który wchodził do baru jako triumfator, doskonale zdający sobie sprawę z zamieszania, które jest jego udziałem. Już raz tutaj pił (a raczej wyzyskiwał informacje od Mervina), więc nie było zaskoczenia ze strony gości, tylko ta minuta ciszy, która sprawiła, że miał ochotę roześmiać się przy podawaniu ręki oficerowi. Jeszcze nie planował mordu, nie w tym jakże uroczym miejscu, gdzie aż kipiało od plotek. Zapewne jego przyszła teściowa chętnie pozna treść jego rozmowy z Argentem, ale miał pewność, że ta wymiana zdań zostanie zachowana między nimi. Dlatego skinął palcem, czekając aż piwo pojawi się przed nim, a szmer w barze zacznie narastać. Cudowna atmosfera do wspominania z łezką w oku czasów, kiedy został samotnym ojcem. - Zacznijmy od tego, że jest to moja adoptowana córka - podkreślił, upijając łyk piwa i rozpoczynając historię, która niewiele miała wspólnego z prawdą, ale jeśli już zaczynał mówić (a tego nienawidził), to robił to w ten sposób, żeby każdy uwierzył w to, co chce przekazać. Był jak bajarz, rozkładający wachlarz cudów przed Blaise'em. Byle tylko umiał z niego korzystać i nie okazał się wścibskim przyjacielem w niedoli. - Znałem jej matkę. Blisko. Na tyle blisko, że zgodziłem się ją przygarnąć w Jedenastce. Nie miała dokąd pójść, była przerażona, cicha... Dość dziwaczna. Robiliśmy z Ralphem - zawiesił dramatycznie głos, wspominając syna, którego rżnął tak długo, aż zaczynał wyć z bólu i którego wysłał na śmierć - wszystko, żeby zaczęła być normalna. Potem wyruszyliśmy do Trzynastki - kolejny łyk, spojrzał na Argenta, nie skupiając się wyjątkowo na faktach. Cóż, za kochany tatuś, który rano patrzył na dziecko, które klęka przed nim... Mógłby przysiąc, że zakazał jej zmycia spermy, choć to mogło zaskoczyć Mervina. - Bała się, prosiła, byśmy stamtąd uciekli. Nie posłuchałem. To moja wina - spuścił wzrok, wyjmując papierosy i częstując nim oficera. - Zwariowała. Strzeliła pięciokrotnie, szamotała się, uciekała, kradła. Zdaję sobie z tego sprawę, ale przecież... Nie można sądzić obłąkanych, panie oficerze? - zagadnął z lekkim uśmiechem, który mógłby wskazywać na to, że właśnie odegrał spektakl życia, ale tak naprawdę wyrażał ból ojca. Którym miał dopiero zostać i który strzegł swojego nienarodzonego dziecka jak oka w głowie. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Nie Lip 06, 2014 2:50 pm | |
| Nawet gdyby jakimś cudem miłościwie nam panująca prezydent Coin dowiedziała się o tej rozmowie, Argent i Ginsberg zdołaliby zamydlić jej oczy. Jeden jako wzorowy oficer, wracający (mimo wszystko) z tarczą z misji w Trzynastce, a drugi jako wzorowy przyszły zięć. Choć o tych rewelacjach Blaise nie miał jeszcze pojęcia, rubryka plotkarska w gazecie była ostatnią, która go interesowała. Gdy więc Gerard zaczął opowiadać swoją historię, śledczy oparł się wygodniej za krześle, położył dłonie na stole i zrelaksowany zamienił się w słuch. Bezpieczniej dla wszystkich byłoby, gdyby uwierzył w opowieść swojego towarzysza - śledztwo mogłoby ułożyć się pomyślnie, linia obrony nie sprawiałaby problemów. Na dodatek Ginsberg na tyle wczuł się w swoje zadanie, że Argent nie miał powodów, by poddawać wątpliwości historię, którą właśnie usłyszał. Dziwaczna dziewczyna, która już w młodości sprawiała problemy opiekunowi? Obłąkana, być może nawet chora psychicznie? Wszystko szło spodziewanym torem, wystarczyło postarać się o ubezwłasnowolnienie, a sprawa rozeszłaby się po kościach. Oczywiście Blaise nie mógł oficjalnie poradzić tego naczelnikowi więzienia, ale wszystko wskazywało na to, że ten doskonale wiedział, co robić. - Do twarzy ci z wizerunkiem troskliwego ojca - skomentował, sięgając po kufel i upijając znów kilka łyków piwa - Czemu więźniom nie pokazujesz się z tej strony? Być może Blaise, szczerze nienawidzący mieszkańców dawnego Kapitolu, był jedną z niewielu osób, którym absolutnie nie przeszkadzały metody stosowane przez Ginsberga. Sprawiedliwość musi być po naszej stronie, czyż nie tak? - Mogę dopilnować, by nie zbliżał się do niej żaden śledczy ani strażnik - zapewnił, bo przecież gdyby Maisie nawiązała z kimś bliższą więź, mogłaby sypnąć Argenta. A przejęcie wyłączności nad sprawą nie byłoby niczym niezwykłym - No i wydaje mi się, że ty już doskonale wiesz, co robić. Spojrzał na Gerarda, szukając na jego twarzy potwierdzenia swych słów. Kto by pomyślał, że przyjdzie im w ten sposób robić interesy? |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Nie Lip 06, 2014 3:15 pm | |
| Miał szczerą nadzieję, że jeszcze na długo pozostanie tajemnicą fakt, że planuje wkupić się do rodziny cudownej prezydent Coin. Czuł, że wtedy efektem domina zacznie się dopiero prawdziwa zabawa, w której Ginsberg będzie zarówno celem, jak i środkiem do jego osiągnięcia - mógł uważać się za szczęściarza, któremu niedługo miały zabić dzwony z cudowną dziewczyną (sam w to nie wierzył), ale nie był już na tyle młody i nieopierzony, by wierzyć, że wszystko rozejdzie się po kościach. Choćby ze względu na swoją córkę, która miała brudne sumienie i jakże uroczą tajemnicę, rozgrywającą się każdego dnia za szklanymi ścianami ich domu, dostosowanego do spełnienia jego najskrytszych pragnień. Które każdego o zdrowych zmysłach wprowadziłyby w psychozę - właściwie podziwiał swoją córkę, która jeszcze trzymała się we względnej równowadze po seansach spirytystycznych, które zaserwował jej jeszcze w Jedenastce. Wywoływanie ducha Freddie'ego było jednym z etapów, które upewniły go w przekonaniu, że Maisie pójdzie za nim w ogień i to zmyliło go, doprowadzając do tragedii w podziemnym dystrykcie. Tak bardzo obcym dla świata, w którym przyszło im obecnie egzystować. Tam liczyła się dyscyplina i oszczędne racje żywieniowe, tu kwitnęła samowola i hedonistyczna chęć sięgania po więcej. Każdy jakoś radził sobie z otaczającą rzeczywistością Ginsberg otaczał opieką swoich ukochanych więźniów. - Bo to nie ludzie - odparł zwyczajnie, szczerze i prosto, przekonany o swoich racjach w stu procentach. Cóż, w jego świecie ciężko było zachować człowieczeństwo, nie zamierzał jednak zmieniać się w szaleńca, który całuje rany i wybacza. Już ktoś taki był w dziejach świata, skończył na krzyżu i nic dziwnego, że Gerard nie zamierzał iść w jego ślady, choć cierpienie dostarczało mu również wiele radości. Szkoda, że nie swoje. Nie zamierzał jednak wprowadzać Argenta w ten świat. Był jeszcze młody, właściwie był w wieku jego syna i to sprawiało, że czuł do niego lekką sympatię, która sprawiała, że mógłby umówić się z nim na piwo bez pretekstu rozmowy o jego umiłowanej, obłąkanej córce. To także wyczytał z jego subtelnych aluzji, stanowili dobraną parę, jeśli chodzi o interesy. - Nie chcę, żeby ktoś ją niepokoił. Potrzebuje spokoju, pracuje u Mervina i pragnę, by tak pozostało - wyjaśnił, nie kryjąc już swoich pragnień, które nie tylko polegały na tym, by uznać Maisie za osobę niezrównoważoną psychicznie (był świadomy, że taką była), ale przede wszystkim, by ją ukryć przed całym światem. Alma nie byłaby zadowolona z takiej wnuczki. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Nie Lip 06, 2014 7:06 pm | |
| Argent pamiętał swój epizod, który odegrał w życiu Almy i Melanie Coin - oddany tej pierwszej, obiecał mieć na oku drugą, a skończyło się to nieprzyjemną kłótnią i rozstaniem bez perspektyw szybkiego pogodzenia się. Nie miał najmniejszego pojęcia o narzeczeńskich planach Mel, nie wiedział nawet, że cokolwiek łączyło ją z Gerardem. W tej chwili był jednak na takim etapie swojego życia, że gdyby został o tym poinformowany, najpewniej życzyłby im szczęścia ze szczerego serca, nie zastanawiając się głębiej nad tym, że to on stracił, a ktoś inny zyskał. Priorytety Blaise'a były teraz nieco inne, na kobiety przyjdzie jeszcze czas. Przyjemnie załatwiało się interesy ze starszym kolegą, jednak ich wspólny czas nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, odmierzany przez ubywające piwo w kuflu Argenta. Tylko jedno piwo, na więcej nie mógł sobie pozwolić, dbając o nieskażoną reputację kogoś do bólu profesjonalnego i załatwiającego oficjalne sprawy jedynie w biurze, a nie zupełnie poza protokołem. No cóż, nawet on nie był święty. Skinął tylko głową, zgadzając się ze słowami Gerarda. Gdyby to od niego zależało, już dawno zmiótłby to całe getto z powierzchni ziemi, jego mieszkańcy i tak sprawiali same problemy. Ten mały szkopuł psuł ostatnio jego wizję Almy Nieomylnej, bo przecież, zdaniem Blaise'a, pani prezydent powinna zająć się poprawą stosunków z Dystryktami, a nie walczyć z ruchem oporu z Kwartału, który powinna zdusić w zarodku. Ale kto by tam słuchał opinii prostego oficera? Zaskoczyła go wzmianka o przyjacielu, nie wiedział bowiem, że Maisie Ginsgberg pracuje u Mervina. Z nim to on sobie później porozmawia, kiedy wreszcie spotkają się na neutralnym gruncie, a nie w kolejnym pubie, z którego trzeba będzie go wyciągać. - Upewnię się, że nic nie zaburzy tego spokoju u Mervina - zapewnił Gerarda, zanim po raz ostatni sięgnął po kufel i opróżnił go jednym łykiem - Co za przypadek, ze się tu spotkaliśmy. Dobrze było cię widzieć. Podniósł się z krzesła i uścisnął towarzyszowi dłoń na pożegnanie, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że w razie jakichkolwiek pytań to spotkanie zostanie uznane za nienaumyślne. Tak było lepiej dla nich obu i dla sumienia Argenta, które nie drapało go w tej chwili w żaden sposób, więc zapewne było usatysfakcjonowane przebiegiem rozmowy. Skinął głową, zgarnął kufel i odszedł od stolika. Pozostawało jeszcze parę spraw związanych ze śledztwem, które musiał załatwić, a nie chciał odkładać niczego na później. Nie minęła minuta, a udało mu się złapać taksówkę, która odwiozła go do domu.
| zt
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Pilot poduszkowców Znaki szczególne : tatuaże i paskudna blizna na plecach 2/10
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Pon Cze 22, 2015 10:26 pm | |
| Wojna to pieprzony paradoks, taki oksymoron wszystkiego, co człowiek do tej pory znał i czuł. Oczywiście w czasie jej trwania nikt się nad tym nie zastanawia. Kto miałby czas na rozważanie moralności czy innych metafizycznych bzdur, gdy ludzie z drugiej strony barykady próbuję podziurawić ci dupę na podobieństwo cedzaka? W tym ja, skromny człowiek z karabinem w ręku, nie miałam zbytnio czasu i ochoty na myślenie. Walka jest stosunkowo prosta właśnie wtedy, gdy odłożysz psychikę na bok, skupiając się na najważniejszej rzeczy – przetrwaniu i zabijaniu. Na początku przychodzi to z trudem. Sam coś o tym wiem, kilka razy przez przypadek prawie odstrzeliłem kumplom całkiem przydatne części ciała. Jednak doświadczenie przychodzi z rosnącą na liczniku liczbą wystrzelanych kul. Zarówno tych trafionych jak i chybionych. Oko się przyzwyczaja, a po pewnym czasie pole widzenia zawęża ci się do celownika broni. Wygląda to tak jak w tych idiotycznych grach dla dzieciaków, które bawi pozbawianie życia. Tak, przyznaję, raz zagrałem w taką z ciekawości, straszny syf, zero porównania z rzeczywistością. Ale ździebko zszedłem z tematu. Teraz, gdy mogę spokojnie usadowić swoje cztery litery na kanapie ze świadomością, że nikt nie wymierzy do mnie z broni, myślę. Prawdę mówiąc też nie jest to dobry czas. Rozdrapuję stare, no dobra, całkiem świeże, rany wojenne z zapałem napalonego masochisty. Wiem jednak, że jeśli nie rozprawię się z przeszłością w tym momencie to za chwilę rozszarpie mnie na całego. Starczy mi, że inne wspomnienia rozdzielają pomiędzy siebie moje ochłapy. Jednak, na czym ja to.. właśnie, wojna to kontrast, paradoks. Kurewski festiwal sprzeczności. Naprzeciw siebie stoją ludzie z bronią w ręku, którzy walczą dla niematerialnej idei, dla dobra ludzi, których krew wycieka jedynie, gdy im ją pobierają. Wszyscy walczyliśmy dla czegoś metafizycznego, ale niektórzy ginęli cholernie fizycznie. Jeszcze gorsze od śmierci na polu bitwy jest trzymanie w ręku umierającego kompana, który ochronił cię przed kulką w łeb. Nic tak nie rozrywa bólem trzewi i nie włącza myślenia jak świadomość, że to was miała dotknąć śmierć, a nie jego. Na szczęście nie wszyscy umieraliśmy od ran. Medycyna to jedna z niewielu rzeczy, którą to cholerne Panem dobrze wykorzystało. Dzięki niej wiele mężczyzn wyszło z namiotu sanitarnego nie nogami do przodu, ale o własnych siłach z tak bardzo podniecającymi babkami bliznami chwały. Nie licząc paskudztwa, które mam na plecach, na które nie leci absolutnie żadna kobieta mam jeszcze kilka innych oznakowań. Tu dochodzimy do kolejnego paradoksu. Wojna to dwie niekończące się walki – o odebranie życia wrogowi i utrzymanie przy życiu przyjaciół. Kiedy walczysz kimś ramię w ramię jest on twoim przyjacielem. Później, gdy mijasz go na ulicy jedynie skiniecie sobie głową albo po prostu zapomnicie o swoim istnieniu. Inaczej jest, gdy jeden z takich sukinsynów uratuje ci skórę. Wtedy stajecie się dobrymi przyjaciółmi, nawet jeśli w normalnym życiu skakaliście sobie do gardeł jak dwa samce na rykowisku. Miałem to szczęście w nieszczęściu, że udo rozerwało mi w pobliżu Edgara, który władował celującemu do mnie skurwysynowi cały magazynek w łeb. Później ja mu jakoś pomogłem, już nawet nie pamiętam jak. Wymieniliśmy się łącznie paroma przysługami, to naprawdę zapada człowiekowi w pamięć. Później, gdy rebelia przycichła, ja wróciłem do poduszkowca, a potem odwiesiłem mundur do szafy, kontakt się urwał. Samoistnie wszyscy pochowaliśmy się do swoich jaskiń wylizać rany zarówno na ciele, co na umyśle. Dlatego dopiero niedawno miałem to nieszczęście nadziać się na mego błędnego rycerza na służbie. Umówiliśmy się na piwo, aby, jak to faceci mają w zwyczaju, powspominać stare czasy. Dlatego siedzę teraz w barze o uroczej nazwie oraz jeszcze cudowniejszym odorze ryb i wymiocin, wpatruję się w drugą pustoszejącą butelkę piwa, rozprawiając o rzeczach przeszłych. Lennox byłby dumny z moich wynaturzeń, najpewniej wkrótce odpadną mi od tego jaja, tak jak jemu. Jeszcze raz spoglądam na zegarek nad barem, bo przestałem ufać swojemu. Żaden z cyferblatów nie kłamie, Hessler spóźnia się już pół godziny. Oby miał lepszą wymówkę niż chędożenie, chociaż sam siebie oszukuję licząc na coś lepszego.
|
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Wto Cze 23, 2015 6:35 pm | |
| Listopadowe wieczory były chłodne jak dziwki z Trójki. I tak samo czarujące. I przyjemne. Z tym, że obrzydliwy początek zimy bywał bardziej wilgotny, zrzucając na niewinnych przechodniów hektolitry trującego deszczu, będącego w powietrzu właściwie non-stop. Czasem w formie prysznicowej ulewy, czasem denerwującej mżawki, lub - jak obecnie - w postaci pierwszych płatków śniegu. Rozmiękłego, pomieszanego z deszczem: obrzydliwa plucha, lejąca się z nieba w formie względnie stałej, osiadająca na asfalcie zdradziecką gołoledzią. Niewidoczną, a skurwysyńsko niebezpieczną, co tak doświadczony rajdowiec jak Edgar wiedział przecież nie od dziś. Dlatego na wieczorny obchód miasta wybrał się prehistorycznie, na nogach. No, może jeszcze dlatego, że zamierzał urżnąć się całkowicie, a nie postradał jeszcze tej resztki zdrowego rozsądku, odpowiadającej za miłość własną. I swojego zdezelowanego jeepa, którego nie chciał narazić na konfiskatę albo na bezpośredni kontakt z mechanikami. Nie ufał tym nędznym, wysysającym kasę sukinkotkom. Zawsze pamiętał podejście wojskowych speców od pojazdów i obiecał sobie, że nigdy-przenigdy nie odda swoich ukochanych czterech kółek takim intelektualnym, zardzewiałym impotentom. Dłubał więc przy poleasingowym jeepie sam, czyniąc z niego coraz bardziej smrodliwe zagrożenie dla środowiska i uszu okolicznych mieszkańców. Grat został więc w suchym, bezpiecznym garażu, i maszerując żwawo oblodzonym chodnikiem Edgar szczerze mu zazdrościł. Na nic zdało się podnoszenie kołnierza skórzanej kurtki i wciskanie dłoni w kieszenie spodni: oziębły i oślizgły listopad przeszywał go podmuchami lodowatego wiatru. Oczywiście mógł ubrać się odpowiedniej, kombinując jakiś szalik czy czapkę, ale przecież nie był pedałem, żeby nakładać na siebie zbędne warstwy kolorowego materiału. Cierpiał więc jak prawdziwy mężczyzna, w końcu docierając do ulubionej mordowni na brzegu Moon River. Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu (prawie), kiedy przekroczył próg Little Hell. Ciepło, jasno, miło. Ostry zapach męskiego potu, rozlanego piwa, przekleństwa fruwające w powietrzu tak często jak potłuczone szkło. Hessler od razu poczuł się jak w domu, wdychając nieco duszący zapaszek i ruszając pomiędzy stolikami do baru. Bez żadnego lawirowania między stolikami: parł przed siebie jak lodołamacz, potrącając krzesła i ludzi, co wywołało kilka pyskówek. Niestety nie kończących się bójkami: o tej porze w środku tygodnia brak było tutaj stałych bywalców, z którymi to Ed uwielbiał podyskutować o literaturze, ewentualnie: obić się po mordach. Zadowolił się więc wyrzuceniem z siebie potoku przekleństw oraz potrąceniem z bara jakiegoś blond pedała. To wystarczyło; mógł już zajmować najlepsze miejsce przy barze, witając siedzącego tam już Coltona mocnym walnięciem w plecy. Przesuwającym mu pewnie płuca nad oskrzela. - Kurewsko piździ. Nienawidzę pierdolonej zimy - powitał go szarmancko, siadając na stołku obok, dalej z w kompletnie mokrej skórzanej kurtce. Czerwoną od mrozu dłonią machnął na barmana - to, co zwykle, oznaczało aktualną alkoholową promocję w ilości umożliwiającej urżnięcie się w trupa - po czym pogmerał w kieszeni, wyciągając stamtąd papierosa. Wsunął go pomiędzy spierzchnięte wargi i odpalił, zaciągając się głęboko, jakby była to pierwsza wakacyjna bryza znad oceanu. Po chwilowym rozkoszowaniu się nikotyną w końcu zerknął na kompana, ponawiając uderzenie w plecy i serwując mu szeroki, nieco kpiący uśmiech. - Kopę lat. Dobrze, żeśmy się ogarnęli. Gdzie chowałeś swoją dupę? Nie latasz już tymi fircykami? Zawsze ci mówiłem, że lotnictwo to pedaliada. Trzeba było wcześniej staruszka Hesslera posłuchać - zaczął sympatycznie wojskową gawędę, z błyskiem w oku przyjmując butelkę rumu, lądującą tuz przed nimi z dwoma szklankami. Rozlał trunek obficie, łamiąc wszelkie barmańskie zasady umiaru, soku, słodkości i innych pierdół, cały czas ćmiąc papierosa i zerkając na Coltona spod przymrużonych oczu. Na rzęsach i brodzie ciągle miał krople wody, nadające mu wygląd bosmana, który właśnie zszedł z pokładu targanego najgorszym sztormem stulecia. Nazwanym Previa. Ale historię o tej wściekłej cipie zostawiał na później. Znał przecież ten cały sawłoawiwr, nakazujący wprowadzający small talk. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Pilot poduszkowców Znaki szczególne : tatuaże i paskudna blizna na plecach 2/10
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Cze 27, 2015 5:25 pm | |
| Piwo zadrżało w mojej butelce na barze jak dziwka na mrozie. Zaraz potem jak grom nieodłącznie towarzyszący błyskawicy usłyszałem stek uroczych przekleństw. Odwróciłem na chwilę głowę w kierunku wejścia, upewniając się, że to nie kto inny, ale mój spóźniony kompan jednak postanowił zaszczycić mnie swoją obecnością. Jeśli chciał wyglądać jak męski twardzieli to mu raczej nie wyszło. Bardziej przypominał dziadka Mroza w czasie odwilży, bo nawet ze swojego miejsca przy barze widziałem odbijające się w słabym świetle lamp kropelki wody na jego brodzie. Naprawdę nie wiem, po co mu to dziadostwo. Miałem brodę tylko raz, kiedy na wojnie zabrakło nam brzytw, a potem czasu na golenie. Wszystkie, ale to wszystkie pierdolone okruszki lądowały w tym okropieństwie. Nigdy więcej zbędnych włosów. Zarost to, co innego, kobiety lubią jak się je trochę podrapię. O gustach się jednak nie dyskutuje, a z Hesslerem i o jego wyglądzie tym bardziej. Dawkę jego siły otrzymałem bez proszenia się w ramach braterskiego powitania. Gdybym miał mukowiscydozę to z takim uderzeniem Edgar byłby wymarzoną pielęgniarką. Darowałem sobie jednak wyobrażenie go w przykrótkim białym kitlu, bo mimo wszystko całkiem cenię swoje nadwerężone zdrowie psychiczne. - Przecież tutaj zima jest przyjemna – mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Wychowywanie się w szóstce zdecydowanie hartuje człowieka. Im bardziej na północ tym zimą bardziej pizga. Spróbujcie brodzić w starych zużytych kaloszach w przerębli i łowić ryby. Zdecydowanie polecam wszystkim zatwardziałym masochistom. Ja do nich nie należę, więc wykańczam swoje piwo, aby znieczulić nieprzyjemne mrowienie w plecach. Blizna po oparzeniu lubi od czasu do czasu o sobie przypomnieć. Na przykład jak porządnie w coś pierdolnę albo jak coś pierdolnie we mnie. Na szczęście ostatnimi czasy było mało ku temu okazji. - Bardzo dobrze, jeszcze chwila dłużej i mógłbym rzec, że zaczynam tęsknić – uśmiecham się do niego półgębkiem oplatając palcami szklankę. To nie tak, że jestem jednym z tych facetów, którzy wstydzą się okazywać emocje. Pomijając fakt, że to gra niewarta świeczki to my mężczyźni po prostu nie potrzebujemy wymieniać się łzawymi epitetami. O naszej zażyłości o wiele bardziej świadczy obrzucanie się obelgami. Tak gwoli ścisłości. – Niestety dziadku nadal latam fircykami. Może pedalskie, ale dostałem mieszkanie na najwyższym piętrze z lądowiskiem na dachu. Szczerzę zęby zadowolony. Rzeczywiście, jeśli spojrzeć perspektywicznie to te wszystkie rany wojenne były warte tego naprawdę fajnego lokum. Staram się nie myśleć, że poprzedni właściciele cisną się gdzieś teraz w getcie albo reperują dystrykt dwunasty. Przełykam tę myśl razem z łykiem trunku, który zamówił Edgar. Całkiem niezłe, na pewno wysokoprocentowe. - A ty kochanieńki jak się trzymasz? Nadal pilnujesz ładu i porządku dumnie reprezentując białe mundury? – spytałem jak to kurtuazja wynaleziona przez jakiegoś napuszonego kutasa wymagała. Wiedziałem, że sam kopie sobie dołek, bo nikt nie ma takiego gadanego jak Edgar jeśli chodzi o mówienie o sobie. |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' Sob Cze 27, 2015 6:40 pm | |
| Postanowił wspaniałomyślnie nie komentować słów Coltona o przyjemnościach płynących z zimy. Raz, że nigdy nie strzępił języka na pierdoły, dwa: akurat wlewał sobie do gardła rozgrzewający trunek. Palący przełyk nawet tak doświadczonego w alkoholowym boju osobnika jakim był Edgar. Na chwilę autentycznie zabrakło mu powietrza, ale wyszedł z biologicznej próby zwycięsko, ocierając rękawem kurtki usta i odkładając szklankę na blat baru z głośnym hukiem. Powinien raczej delektować się smakiem, mrużyć oczy przy rozpoznawaniu jakichś pedalskich owocowych nutek - wtedy wyszedłby na konesera, jednak nie przyszedł przecież tutaj na degustację i wyrywanie wrażliwych lasek. Spotkaniu z Coltonem towarzyszył tylko jeden cel, uświęcający wszelkie chamskie środki: Hessler zamierzał upić się do nieprzytomności, nie dbając o styl, jakość i wszelkie inne pierdoły. Zanim w ogóle skomentował kolejne wypowiedzi kompana, nalał sobie znów do pełna, wypijając całość potężnym haustem. I poprawiając zaciągnięciem się papierosem. Raj. Zmarznięte ciało powoli pozbywało się lodowej skorupki i uśmiech Edgara przybrał na naturalności, rozszerzając się niepokojąco chwilę potem, gdy Colt wspomniał o tęsknocie. Spomiędzy wilgotnych ust blondyna wydarł się złośliwy rechocik, po czym Ed sięgnął dłonią do włosów kompana, tarmosząc je dość boleśnie. - Oczywiście, że się stęskniłeś. Kto inny będzie ratował twoje dupsko, kiedy ten cały burdel znów się przekręci? - spytał dość retorycznie, puszczając nieszczęsnego Coltona i znów poświęcając całą uwagę papierosowi i butelce. Właściwie zapomniał o tym, jak kurewsko podbity przedzierał się przez śnieżycę do tego pięknego miejsca. Trzysekundowa pamięć złotej rybki naprawdę ułatwiała życie wiecznego optymisty. Szczerzącego nienaturalnie białe, sztuczne kły nawet wtedy, kiedy brat z placu boju mówił o swoim niesamowitym awansie społecznym. Hessler zagwizdał cicho, kiedy Profice wspomniał o lądowisku na dachu i zgasił w końcu papierosa (ekspresowe tempo palenia) na lepiącym się od brudu dębowym blacie. - Nieźle się ustawiłeś. Obciągnąłeś Adlerowi czy temu babochłopowi Annesley? - rzucił, krzywiąc się odruchowo w momencie wypowiadania nazwiska znienawidzonej szefowej strażników. Ugh. Szkoda słów; miał nadzieję, że w końcu ktoś zrzuci pindę ze stołka, dając na jej miejsce kogoś z jajami w odpowiednim miejscu: według Hesslera Christina miała je przy swojej brodzie, podczas uskuteczniania głębokiego gardła na jakimś ciotowatym generale z gabinetu cieni. Chętnie podzieliłby się z Coltem swoimi opiniami, ale znów wciągnął się w konsumowanie alkoholu w śmiertelnie szybkim tempie. Przystopował dopiero po chwili, znów reagując rechotem na komentarz Profice. - Oczywiście, że tak. Całe swoje życie poświęciłem służbie i pomocy każdemu obywatelowi Panem. Zginę, wypełniając moje obowiązki i niosąc sprawiedliwość każdemu, kto jest tłamszony przez siły zła - zadeklamował z bohaterską powagą, po czym znów zaśmiał się krótko, ściągając z ramion skórzaną kurtkę. Pod nią miał tylko obcisłą koszulkę, spod której przebijały się bandaże, okrywające postrzelony prawy bok. Odrzucił kurtkę na sąsiednie krzesło i powrócił wzrokiem do rozmówcy; wzrokiem już odrobinkę mętnym. - Ta fucha to najlepsze, co może być. Nie płacą dużo i nie mogę ruchać panienek na prywatnym lądowisku, ale wierz mi, rżnięcie smakuje tak samo dobrze w mniej luksusowych okolicznościach przyrody - podzielił się złotą radą z przyjacielem, znów poklepując go po plecach i podsuwając mu pod nos kolejną napełnioną szklankę. - No, te siksy z getta są trochę chude, ale za to bardzo namiętne. Desperacja bardzo podwyższa ich libido. - dodał głupkowato, unosząc sugestywnie brwi. |
| | |
| Temat: Re: Pub 'Little Hell' | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|