|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Odbudowany most Pią Maj 03, 2013 3:17 pm | |
| First topic message reminder :
Po wybuchu i całkowitym zniszczeniu mostu nad Moon River, władze zdecydowały nie oddawać go ponownie do użytku samochodów. Zamiast odnowić stalową, nowoczesną konstrukcję, zbudowano coś w stylu drewnianej kładki, co prawda wciąż łączącej dwa brzegi, ale przeznaczonej tylko dla pieszych. Wzdłuż traktu znajdują się wkomponowane w most ławki i kosze z kwiatami, a na samym środku stoi ogromna tablica pamiątkowa, zawierająca nazwiska i zdjęcia ofiar katastrofy oraz nieżyjących trybutów 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcję oświetla sto sześćdziesiąt osiem żaróweczek, symbolizujących sto czterdzieści osiem poległych w zamachu, oraz dwudziestu zawodników krwawego turnieju.
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał most? |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lis 28, 2013 11:54 am | |
| - Kotku, ja jeszcze jestem spokojny - rzuciłem ironicznym tonem w odpowiedzi na ostrą uwagę dziewczyny, nawet na nią nie zerkając, jeszcze nie do końca świadom z kim mam do czynienia. Choć głos brzmiał znajomo. Nie skupiłem się jednak na tym, zamiast tego uniosłem brew w kpiącym wyrazie i parsknąłem śmiechem słysząc uwagę Lenny'ego. - Jasne, brachu - mruknąłem, kręcąc głową z politowaniem. Radził sobie... Jeszcze... Nie wiadomo co będzie później. Z nijaką satysfakcją przyjąłem fakt, że dziewczyna mnie rozpoznała. Na jej spojrzenie odpowiedziałem moim, śmiałym, badając wzrokiem każdy skrawek jej twarzy, całe ciało. Naprawdę, wyglądała korzystnie, od czasów naszego ostatniego spotkania nabrała przyjemnych dla oka kształtów. Byłem cholernie ciekaw jak teraz prezentowała by się bez ciuchów. Ale to nie był czas na takie rozmyślania. Kurwa.... szkoda. - Naprawdę zachowujesz się jakbyś mnie nie znał - prychnąłem, ponownie zerkając na Lennarta. Może i bym marudził, może krzywił się i był niezadowolony, ale, kurwa, poszedłbym. To chyba oczywiste. Tym bardziej, że, w końcu, stałem tutaj. W tym miejscu. Czasem miałem wrażenie, że odmawiam temu idiocie już tylko dla zasady. Zamieszanie panujące na moście ponownie przyciągnęło moją uwagę. Zmarszczyłem brwi zerkając w jego stronę, po czym zakląłem szpetnie i cofnąłem się o parę kroków. No tak, kurwa, oczywiście. Rebelianci nie mogli wytrzymać z nami nawet paru chwil w spokoju. To było oczywiste. Wycofałem się za Lophią, bez słowa sprzeciwu, cały czas jednak zerkając w stronę ognia, niezadowolony z tego co się tu dzieje. Kurwa. Mówiłem temu dupkowi żeby tu nie przychodził. Wiedziałem, że to się źle skończy, tym bardziej kiedy ten... farciarz... znajdzie się na moście. Na wspomnienie o pomoc, widząc jeszcze do tego minę kumpla, ponownie zakląłem. Widać nie obędzie się bez kłopotów i wpakowania się w centrum wydarzeń, a mogliśmy spokojnie się wycofać. Jednak... nie, Lophia już przepychała się przez tłum, a Lenny wyglądał jakby sam miał zaraz wyrwać się za nią. - Zaczekaj tu - westchnąłem, po czym szybko wbiłem się między ludźmi, podążając za głosem dawnej znajomej. Co ja tutaj, kurwa, robię... - Lo, zaczekaj - rzuciłem za nią, jednak otaczający nas harmider skutecznie mnie zagłuszył. - Przepraszam - burknąłem, gdy zderzyłem się z kimś, próbując za nią nadążyć. Na chwilę straciłem ją z oczy, w sumie, nie wiedziałem gdzie mam jej szukać, wszystko wyjaśniło się jednak, gdy w końcu wyrwałem się spomiędzy ludzi. Pokręciłem głową z niezadowoleniem. - Co tutaj robisz? - mruknąłem pod nosem, klękając obok niej i zerkając na kobietę. Wyglądała kiepsko, spotkałem się już z czymś takim mieszkając w KOLCu, wątpiłem, że wyjdzie z tego w dobrym stanie. Pojawienie się osoby bardziej doświadczonej przywołało na moją twarzy wyraz ulgi, mogliśmy stąd zniknąć, rozpłynąć się. Złapałem Lophię za ramię. - Chodź, nic tu nie pomożesz - mruknąłem, starając się ją odciągnąć od staruszki. Całe zajście wzbudzało we mnie niepokój. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 3:35 am | |
| Widać nawet po rozwodzie zachowywali się podobnie. Jedno bez drugiego nie wytrzymywało, ale Michael miał ten komfort, że szprycował się narkotykami. W przeciwieństwie do Reiven nie był aż tak silny. Ta kobieta jednak z pewnością da sobie radę. Pocierpi miesiąc, rok, dwa lata, ale wyjdzie na prostą. On tymczasem stoczy się na dno jako cichy bohater i nikt nie usłyszy o jego poświęceniu. Może i dobrze? Przecież nie robił tego pod publikę, a dla samej żony. Równie dobrze mógł go nienawidzić cały świat z nią włącznie, ale żeby tylko była szczęśliwa. W końcu po to była ta cała gra, ranienie się i przeżywanie katuszy. - Miałaś dbać o siebie zawsze, a nie do tego dnia. - odbił pałeczkę, dając do zrozumienia, że takie tłumaczenie w żaden sposób go nie satysfakcjonuje. W każdym razie dobrze, że Reiven nie zdaje sobie sprawy co takiego czyni dla niej Majk. Wyrażenie swojego sprzeciwu mogłoby ją narazić, namieszać mu w głowie, a ostatecznie doprowadzić do wyrzutów sumienia z jego strony. Wszelakie działania przeciwko nieznanym ludziom były zbyt niebezpieczne, żeby aż tak ryzykować. Levittoux już doświadczył do czego są zdolni, więc nie miał ku temu żadnych złudzeń. - Naprawdę, Reiven. Nic się nie zmieniłaś. Tylko nie okłamuj mnie. Doskonale wiem, jak może to boleć. Poparzenia nie są zadrapaniem, które zniknie po kilku dniach. - znowu kolejna gadka pouczająca, a jednak w głosie nie było tego charakterystycznego dla mężczyzny. W niczym nie przypominał Michaela sprzed kilku dni, który zapewne wziąłby żonę na ręce i biegł z nią w stronę karetki. Teraz nie dało się wyczytać nic z jego zachowania. Niby się martwił, a jednak tego nie okazywał mową ciała. - Nie kochać? - powtórzył sobie cicho pod nosem, zupełnie tak, jakby chciał się upewnić czy to co mówi Ruen jest prawdą. Przy tym zupełnie nie przejął się jej obecnością i tym, że mogła to pytanie usłyszeć. W końcu w dniu przyniesienia papierów był tego pewien. - Naprawdę nic złego mi się nie dzieje. Dam znać, gdyby się coś zmieniło. Reiven jednak nadal drążyła temat i kto wie? Może gdyby go dotknęła, przytuliła, czy pocałowała, to mężczyźnie na moment wróciłyby zmysły? Do tego jednak nie dojdzie, bowiem ta za bardzo szanuje jego wybór, a on sam nie zacznie czegoś podobnego. - Masz rację. Znajdź sobie kogoś, zapomnij o mnie. - zaczął, wypowiadając dość dosadne słowa. Prawda jest jednak taka, że im szybciej rzuci się w wir obowiązków, innego romansu, tym szybciej ból zniknie - Trudno, żebym nie palił po rozwodzie z całym swoim światem. Tym razem się mylisz. Czuję się naprawdę w porządku. - usilnie starał się ją do tego przekonać, bo nie chciał, żeby później się martwiła. Może i te tabletki zagłuszały jego uczucia, ale nie pamięć i zdrowy rozsądek. Te zawsze były na swoim miejscu i funkcjonowały doskonale. I właśnie to zadecydowało o następnym pytaniu. - Pojechać z Tobą do szpitala? - prosta propozycja, na której przystanie leży w gestii byłej żony. Nie obiecywał nic, nie chodziło mu o powrót do niej, a zwyczajnie chciał się dowiedzieć co z nią będzie. W końcu nie wiadomo kiedy zobaczą się po raz kolejny. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 4:00 am | |
| Wywróciła oczami. Póki sytuacja w Panem się nie unormuje, ona będzie miała co rusz nowe blizny i rany. Taka była. Widział o tym. Mógł od niej wymagać dbania o siebie, w sensie codziennym, żeby zjadała śniadanie, myła zęby i tak dalej, żeby nakładała czapkę gdy zimno, żeby nie robiła rzeczy bezsensownie ryzykownych. Ratowanie życia innych nie należało do tych rzeczy. Poza tym ciężko było jej mieć siłę by dalej żyć. Nieświadomie siebie narażała, mając nadzieję gdzieś głęboko w sercu, na koniec udręki. - Nie sposób się zmienić w kilka dni... prawda? - spojrzała mu w oczy, ale szybko spuściła wzrok. To spojrzenie pozbawionych wyrazu oczu było obce, zbyt obce. Ona żyła w przekonaniu, że jest Michaelowi obojętna. Może nie całkowicie, sam powiedział, że widzi w niej nadal przyjaciółkę, ale obojętną jako kobieta, jako żona... była żona... jako ktoś, kogo darzyło się uczuciem. Znajdź sobie kogoś, zapomnij o mnie... kolejny cios zadany w samo serce. To był błąd, to, że tu podeszła, że z nim rozmawiała. Trzymała się teraz resztkami sił. Chciała móc się rozpłakać, móc cierpieć, ale była w miejscu, gdzie nie powinna byłą tego robić, przy osobie, w której nie chciała wzbudzać wyrzutów sumienia. - Może kiedyś. - odpowiedziała zdawkowo. Zapomnieć o nim? Niemożliwe. Znaczył dla niej więcej niż wszystko inne, więcej niż Panem, niż ojciec, przyjaciele, niż to wszytko razem wzięte. Tracąc go, traciła powód by żyć. - Trudno, żebym nie palił po rozwodzie z całym swoim światem. - to zdanie zbiło ją z tropu. Czy "cały świat" oznaczał dla niego, to samo co dla niej? Jeśli tak, to czy znaczyło, że cierpiał przez rozwód? Ale to przecież jego decyzja... to on przyniósł podpisane już papiery... A może chodziło po prostu o dotychczasowe życie? Mieszkanie, pracę i przyziemność? - Świat nie chciał byś odchodził... - powiedziała cicho. W oczach szkliły się jej już łzy i to nie z bólu wynikającego z poparzenia. - To była Twoja decyzja. Ale pewnie uwolnienie się od kogoś takiego jak ja to powód do radości i może to z radości palisz... Nie znam się na paleniu. Nie powinnam była się teraz wtrącać... Nie mam prawa... - błądziła spojrzeniem po ziemi. Nie chciała by widział, że płacze. - Nie, dziękuję. Poradzę sobie. Nie chcę Cię zatrzymywać... Poza tym... Jeśli ze mną pojedziesz do szpitala, czy gdziekolwiek, to rozpali się we mnie głupia nadzieja... A gdy potem ją zdmuchniesz, to ja już nie wiem czy będę miała siłę by się pozbierać. - wzruszyła ramionami i spojrzała na niego. Otarła dłonią łzy z policzków i syknęła z bólu, zapominając, że dotyk nawet najmniejszy w dłonie, sprawia jej ogromne cierpienie. - Cholera! - Czuła się tak okropnie bezsilna i bezwolna. Była na siebie wściekła. Za wcześnie było na rozmowy z Michaelem. Za wcześnie na otwieranie ran, które nawet nie zdążyły się zabliźnić. Nie wierzyła, że jest w stanie sobie teraz życie ułożyć. Ale musiała... musiała, bo wiedziała, że człowiek który patrzy na nią takim obcym spojrzeniem, który w głosie nie ma ani cienia dawnej troski, człowiek, który jej nie przytulił i nie pogłaskał po włosach widząc, że znów sobie zrobiła "kuku", to nie był człowiek z którym chciała się zestarzeć. Nie kochał już jej, była tego pewna. A im szybciej sobie wbije do głowy to, że już nic dla niego nie znaczy, tym lepiej dla niej. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 4:38 am | |
| Ratowanie życia obcych osób właśnie takie było. Michael wolałby poświęcić setkę osób, żeby tylko uratować Ruen. Oczywiście nic by jej o tym nie powiedział, bo pewnie zaczęłaby się obwiniać. Już od dłuższego czasu Levittoux nauczył się brać na swoje barki cały ciężar spraw, starając się z nich odciążyć żonę. Może i gdzieś po drodze co prawda zrzucał na nią jeszcze więcej, ale tego nie wiedział. Uważał, że jego postępowanie jest jedynie słusznym wyjściem z tego impasu w jakich ich wpędzono. - Zdziwiłabyś się jak bardzo można się zmienić. - odpowiedział tajemniczo, chociaż raczej żadnym sekretem nie było to, że Majk zachowuje się teraz zupełnie inaczej, niż kiedyś. Nie była mu obojętna. Kochał ją tak samo, a może nawet z dnia na dzień jego miłość jeszcze się powiększała przez całą krzywdę, jakiej doznaje. Nie był w niej jednak osamotniony i to sprawiało, że odczuwał ją znacznie bardziej. Zranił siebie, zranił swoją ukochaną, zranił pewnie też wszystkich przyjaciół. Naprawdę by się nie zdziwił, gdyby kilka razy dostał od kogoś po twarzy. A może to by mu nawet przywróciło na moment zmysły? Z pewnością będzie musiał tego kiedyś spróbować. Ktoś wbije mu do łba, że z żoną da sobie radę ze wszystkim. Może kiedyś? Miał nadzieję, że jak najszybciej, żeby nie musiał się o nią dodatkowo martwić. Wiedział, że Reiven znajdzie sobie kogoś lepszego od niego. O to co prawda nietrudno, ale z pewnością będzie to ktoś, kto zadba o nią za niego samego. Swoją powinność wypełnił, a przynajmniej zrobił to najlepiej, jak tylko potrafił. Świat nie chciał by odchodził? Ależ on to wiedział. On to wszystko, cholera, wiedział. I właśnie dlatego czuł się tak podle. Zawiódł zaufanie osoby, która obdarzyła go nim bezgranicznie. Wiedział, że mógł się do niej udać ze wszystkim, wyspowiadać się z każdego czynu, a mimo wszystko postanowił przed nią pewne sprawy zataić. Dlaczego? Teraz nie potrafił już tego dociec. - Nie pozostawiono mi żadnego wyboru, Rei. Nigdy też nie mówiłem, że cieszę się z tego, jak zakończyło się nasze małżeństwo. Naprawdę sądzisz, że sprawiło mi to jakąkolwiek radość? - wypowiedział słowa spokojnie, jednak w jego głowie aż buzowało. Chciał użyć innych słów... Mógł powiedzieć o końcu ich miłości, ale ta się przecież nie skończyła. Podpisali tylko papiery, bez których też mogliby żyć. Miał również wspomnieć o zranieniu, ale czy ma do tego jakiekolwiek prawo? Po tym, jak postąpił z Ruen mogli go nawet szlachtować, a nie powinien pisnąć chociażby pojedynczym słówkiem. Z jego ust nie powinien się wydobyć nawet jeden lament, jęk, czy westchnięcie. - Jeśli nie chcesz mnie już dzisiaj widzieć, powiedz. - krótkie, a dobitne zdanie. Wiedział, że to spotkanie wyrządza Reiven zapewne większy ból, aniżeli wszystkie poparzenia razem wzięte. Teraz jest niewzruszony, ale nie wie co sobie zrobi, kiedy wróci do mieszkania. W każdym razie przekonał się o jednym. Ruen nie powinna się z nim widywać, bowiem spotkania będą jeszcze boleśniejsze, niż dni i miesiące rozłąki. Teraz na dodatek miłość jego życia zaczęła wylewać jeszcze swoje łzy. Nawet pomimo tabletek, Michael nie mógł być na to obojętny. Ludzka wola działa cuda i da radę nawet pokonać narkotyki. Jego prawa dłoń wylądowała na policzku Reiven, a kciuk delikatnie przetarł łzy. - Miałaś być silna. Proszę, nie płacz. Pozwól mi zapamiętać Rei, jaką znałem. Samodzielna, niezależna, nie do zdarcia. Piękna, mądra i samowystarczalna kobieta, która ze wszystkim da sobie radę. Nie będę Ci się już pokazywał na oczy, tylko nie płacz. - wypowiedział kolejne słowa, które jednak nadal nie odzwierciedlały jego akcji. Mimo ciepłego dotyku na jej policzku, głos pozostawał chłodny i przenikliwy jak lód. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 5:12 am | |
| Oboje poświęcali dla tego drugiego. Oboje woleli umrzeć, by tylko to drugie mogło przeżyć. Ale drugie żyć bez pierwszego nie chciało. Rei wolałaby być torturowana przez tajemniczych złych, niż przestać być żoną Michaela. Byli swoją słabością i siłą jednocześnie. Niestety stało się... A ona uwierzyła, że to chodzi o inna kobietę, a nie o jej bezpieczeństwo. Bo przecież gdyby to o to chodziło, to Mike by jej powiedział... Stąd jej umysł wierzył w to, co Michael mówił. Nie widziała powodów dla których miałby ją okłamywać. Czy gdyby sobie kogoś znalazła, kogoś kto by o nią zadbał, to czy jemu byłoby lepiej? Czy byłby w stanie mijać ją obojętnie na ulicy, gdyby szła za rękę z innym? Gdyby wyszła za innego mężczyznę, to by nie cierpiał? Nawet teraz... gdyby teraz powiedział jej prawdę, wybaczyłaby mu. Zrobiłaby to zawsze, zrozumiałaby dlaczego to zrobił i wybaczyłaby mu, byle tylko wrócił. - Nie pozostawiono mi żadnego wyboru, Rei. - nie rozumiała. Przecież to był jego wybór... A teraz jakby twierdził, że wcale nie. Zwątpiła w to wszystko. Liz wyjechała do dystryktów bez Mike'a, teraz jego słowa... Blondynka wzięła głęboki wdech, zbierając to sobie w myślach w jakąś całość. Czy możliwe, że powód rozwodu to było coś innego, niż nowa miłość? - Michael... popatrz mi w oczy i powiedz mi, dlaczego się ze mną rozwiodłeś. Jeśli nie jesteś z Liz, to znaczy, że nie zależało Ci na niej aż tak bardzo. Co przede mną ukrywasz? - jedno imię samo się jej teraz nasuwało do głowy, jedno nazwisko. Zniżyła głos do szeptu - Coin? Czy nie chciała go widzieć? Serce, dusza, ciało... wszystko chciało być przy Michaelu, dzisiaj, teraz, zawsze. Rozum jednak podpowiadał, że masochistycznym jest pozostawanie przy nim. - Chcę Cię widzieć Mike... teraz i zawsze. Ale chcę Cię widzieć przy sobie... budzić się i widzieć Twoją twarz. - jego dłoń paliła niemal jak ogień, a może bardziej. Ale chciała tego ognia, lgnęła do niego. - Jestem silna. Wciąż tu stoję... wbrew rozsądkowi. Nie chcę byś musiał mnie zapamiętywać... mógłbyś to robić codziennie od nowa, widzieć jak się zmieniam, dojrzewam, starzeję się... - chciała złamać to zaklęcie jakie ktoś chyba na niego rzucił. Z jednej strony był Michaelem, ale z drugiej, był kimś obcym. W baśniach zaklęcie przełamywał pocałunek. Jeszcze ten jeden raz... połączyć ich usta w pocałunku. To przecież nic złego, prawda? Dlatego Rei wspięła się na palce i pocałowała byłego męża w usta. Skradła tej jeden krótki pocałunek, choć może nie powinna była. |
| | | Wiek : 18 lat Znaki szczególne : farbowane na rudo włosy, jedenastkowa opalenizna
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 2:45 pm | |
| Tak bardzo przepraszam, Aluś. ;___;
Pościel była ciepła i pachniała kawą. -Pobudka, księżniczko. Mruknęłam coś sennie i przewróciłam się na drugi bok. Usłyszałam cichy śmiech, a potem ktoś pochylił się i lekko pocałował mnie w policzek. Otworzyłam oczy i napotkałam wzrokiem uśmiechniętą twarz o ciepłych, aksamitnych oczach i brązowych włosach, które miękką falą opadały na jasne czoło. Wyciągnął dłoń i pogłaskał mnie po policzku delikatnym, czułym gestem. -Już późno. Uśmiechnęłam się lekko, jeszcze na wpół pogrążona we śnie, i tym razem to ja wyciągnęłam do niego dłoń. Przykrył ją swoją, i wtedy odezwałam się po raz pierwszy tamtego ranka. -Kocham Cię, Ben. -Ja też.- Odpowiedział miękko. Wtuliłam twarz w silne ramię Jacksona, które obejmowało mnie, w ten sposób chroniąc przed częścią zła tego świata. Dopiero po chwili znalazłam w sobie na tyle siły, żeby powoli podnieść się i powrócić do rozmytej od łez rzeczywistości. Tutaj powietrze pachniało spalenizną, a nie kawą. -Co było taką drogą dla Ciebie? I jak ją znalazłeś? Bo ja nie mogę zobaczyć swojej od siedemnastu cholernych lat.- Odparłam po chwili dziwnie odległym i nieswoim głosem, próbując odnaleźć na jego twarzy odpowiedź, zanim jeszcze właściwie mi jej udzielił. Jackson się zmienił. Czułam się tak, jakbym znała dwóch różnych Jacksonów- tego chłopaka o chłodnym spojrzeniu ze szpitala, który był kruchy i niepewny jak lód, i tego drugiego, uśmiechniętego, o łagodnych oczach, który próbował mi pomóc, chociaż chyba sam nie wiedział jak, ale i tak byłam mu za to wdzięczna. Czasem te dwie wersje częściowo nakładały się na siebie, i to chyba był ten prawdziwy Jackson. Wszystko, co przeżył, ukształtowało jego charakter, i to w ten dobry sposób. Nauczyłam się szanować to, że nie mogłam traktować go jak zwykłego człowieka, bo był niezwykły w ten bezpardonowy sposób, którego sam chyba nie akceptował. Ale ja to zrobiłam, i miałam nadzieję, że chłopak o tym wiedział. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 6:43 pm | |
| Takbardzobardzobardzoprzepraszam. ;________;
Miała takie drobne dłonie. Drobne, delikatne, kruche. Kiedy splotła swoje palce z moimi, w duchu bałem się, że jeden nieopatrzny gest z mojej strony wyrządzi jej jakąś krzywdę. Skóra jasna, porcelanowa jak u laleczki, oczy aż niemożliwie błękitne. I ten uśmiech, w którym było więcej łez niż radości. Kto wrzucił Cię do tego piekła, aniołku? Milczałem jednak, aż zbyt dobrze wiedząc, jak wiele ciekawskich par uszu mieliśmy dookoła siebie. W takich chwilach nienawidziłem ludzi. Ludzi, którzy dawno temu postanowili nas podzielić na tych ,,dobrych'' i na ,,złych'', co równało się temu, że wylądowaliśmy po dwóch stronach muru. Mówiąc ,,mur'' miałem na myśli nie tylko to materialne, ceglane paskudztwo oddzielające dwie szare i smutne dzielnice. Nie, mur, który wybudowali, był znacznie grubszy i znacznie potężniejszy od zwyczajnej budowli. Tak zazwyczaj kończy się stosowanie nienawiści jako zaprawy. Ten mur oddzielał nas w każdej sekundzie naszego życia, nawet, kiedy byliśmy tak blisko i razem grzaliśmy się w bijącym od świec blasku, chociaż czasem zaczynałem myśleć, że może bylibyśmy w stanie go rozkruszyć. -Nie boję się być tu sama. Ale sama ze swoimi myślami, to o wiele gorsze. Wciągnąłem do płuc haust powietrza i mimowolnie przysunąłem się trochę bliżej dziewczyny. Jej twarz była piękna jak obraz, ale to był smutny obraz. Była trybutką. Była mentorką. To zmienia ludzi. Na samą myśl o tym coś ściskało mnie w piersi jak żelazne imadło i nie pozwalało oddychać. -Już nie będziesz sama.- Wyszeptałem tonem obietnicy, chociaż była ona tak samo bezwartościowa, jak ja sam. Na samą myśl zalewała mnie fala goryczy. Proszę, proszę, Parker. Prawie zapomnieliśmy o Twoich cholernych możliwościach. -Nie jesteś tutaj, żeby prezentować magiczne sztuczki, prawda? Spojrzałem jej w oczy na jedną, krótką chwilę, ale to wystarczyło, żeby serce zaczęło mi bić jak szalone. Nie mogłem uwierzyć w fakt, że ktoś taki zechciał poświęcić mi chociażby chwilę. Nie mogłem uwierzyć w to, że stała tuż koło mnie, trzymając mnie za rękę, a ja mogłem wdychać słodki, kwiatowy zapach jej włosów. Nierealne, jaskrawe aż do bólu, przebłysk, o którym wiedziałem, że miałem zapamiętać go do końca życia, niezależnie od nadchodzących wydarzeń. -Nie tym razem.- Odparłem tylko cicho, a moje słowa porwał kapryśny powiew wiatru.- W odchodzeniu nie ma żadnej magii. Zresztą nie poradziłbym sobie, nie teraz. Przyszedłem tu dla mojej asystentki. Miała na imię Lorin. Dodałem po chwili, przywołując w pamięci widziane przed chwilą zdjęcie ciemnowłosej dziewczyny o prowokacyjnym spojrzeniu. -I cieszę się, że Cię spotkałem. Naprawdę.- Mruknąłem po chwili, nie mogąc się powstrzymać.- Cieszę się, że mnie nie nienawidzisz, Cypriane. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Światła migotały słabo wokół nas, i przez krótką chwilę pozwoliłem sobie myśleć, że ich zadziorne płomyki na chwilę rzucą na nas cień, i że będziemy mogli być ze sobą szczerzy chociaż przez jedną, krótką chwilę, w której nawet mur nie będzie miał znaczenia. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 8:25 pm | |
| Wskazani przez Reiven ludzie, zareagowali w samą porę - jeszcze kilka minut, a pożar byłby zbyt rozległy, żeby dało się go szybko ugasić. Tymczasem kolejne wiadra z wodą osłabiły ogień na tyle, że straż pożarna, która przybyła kilka minut później, nie miała już za wiele do roboty. Żywioł pozostawił po sobie czarne, osmalone deski - na szczęście nie naruszone na tyle, by groziły zarwaniem. Służby pogotowia ratunkowego przybyły niedługo później, rozgarniając tłum na boki i przepychając się do centrum wydarzeń. Nieprzytomna kobieta została przetransportowana na nosze i zniesiona z konstrukcji przez ratowników. Kilku z nich zostało jednak, by ocenić resztę obrażeń.
Reiven, Lucy, Seya, Cordelia - wszystkie macie wybór. Waszym obrażeniom co prawda nie zaszkodziłoby wprawne lekarskie oko, ale ponieważ nie zagrażają życiu, możecie zadecydować same, czy zostajecie na miejscu (otrzymując podstawową pomoc od ratowników), czy razem z nimi udajecie się do szpitala.
Co do całej reszty - możecie już bez obawy o własne zdrowie i życie podziwiać resztę memoriału. Złote i srebrne lampiony zdążyły już unieść się w niebo, ale wciąż widać ich świecące punkciki - całkiem ładny widok, warto zatrzymać się choćby na minutę. Możecie także nadal ciągnąć wątki i rozejść się w dowolnym momencie - Mistrz Gry nie będzie interweniował, chyba, że przywoła go jakieś wyjątkowo ciekawe zachowanie. :>
|
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 10:00 pm | |
| Będę dzisiaj na zero, zobaczycie. xD
Coraz bardziej odsuwaliśmy się od centrum zamieszania, a mimo to, moje myśli nieustannie podążały w tamtym kierunku. Podświadomie czułem, że powinienem coś zrobić - rozpędzić gapiów, wyprowadzić z tłumu Cordelię, może udzielić pierwszej pomocy. Jakby nie było, była teraz zwycięzcą Igrzysk. Przeszła dokładnie przez to samo piekło, które wracało do mnie w trakcie gorszych nocy i - chcąc nie chcąc - byłem w stanie postawić się na jej miejscu. No, prawie. Z tą różnicą, że mój dziadek nie był niesławnym, byłym prezydentem Panem. Zmusiłem się do powrotu na ziemię, odwracając wzrok od zbiegowiska i kierując uwagę na osobę będącą obecnie nieco bliżej - Nicole. Miałem nadzieję, że wśród zdenerwowanego tłumu jest ktoś mający na tyle oleju w głowie, żeby wezwać odpowiednie służby. Swoją drogą - trudno było mi nie dostrzec ironii losu, tkwiącej w pożarze, szalejącym dokładnie w miejscu, który dzisiaj miał pełnić rolę neutralnego terenu - styku dwóch ścierających się warstw społecznych. Jeśli memoriał miał posłużyć jako sprawdzenie, czy Kapitolińczycy i Rebelianci potrafią współegzystować obok siebie, to nie wypadł najlepiej. Może i powietrza nie przecinały kule (jeszcze!), ale stanowczo iskrzyło. I to dosłownie. - Och, niewątpliwie te osoby są ważne - wyrwało mi się. Zerknąłem na nią z ukosa. Byłem prawie pewien, że mogę jej zaufać, ale dopóki nie otrzymałem jawnego i pewnego dowodu (o ile w obecnych czasach coś takiego jeszcze istniało), musiałem być ostrożny. Poruszając się od kilkunastu lat na tej zdradliwej scenie kapitolińskiego, pełnego wybitnych aktorów teatru, wiedziałem, że liczył się każdy gest. Czasami wystarczało drgnięcie powieką, czy delikatny cień, zasnuwający spojrzenie przez ułamek sekundy. Ale twarz kobiety była szczera, pozbawiona wszechobecnego fałszu. Niewątpliwie miała swoje tajemnice, ale ukryte zamiary - mocno w to wątpiłem. - Chociaż nie dotarło do nich jeszcze, że nie niezastąpione. Następnie słowa Nicole przyjąłem z niejaką ulgą. Nie spodziewałem się co prawda, że rzuci się w sam środek pożaru, ale mimo wszystko widok znikającego w czeluściach plecaka aparatu trochę mnie uspokoił. Mimo, że dziewczyna nie wyglądała na osobę żywiącą się cudzą tragedią i tanią sensacją, wciąż pozostawała pracownikiem Capitol's Voice. Skrzywiłem się, przywołując w myślach znajomą nazwę. Gazeta, kiedyś sławna i szanowana w całym Kapitolu, obecnie stała się tylko kolejnym narzędziem propagandy w rękach rządu. Nie czytałem jej, ale od czasu do czasu przerzucałem strony, zawsze znajdując teksty, które aż śmierdziały wszechobecną cenzurą. Tak jakby ludzie nie zdawali sobie sprawy, jak było naprawdę. - Już chyba to robią - powiedziałem, ponownie odwracając głowę w stronę jaśniejącej łuny. Wyglądało na to, że ogień nieco przygasł. Kątem oka zauważyłem Reiven, najmłodszego dowódcę Strażników Pokoju w historii. Gdybym nie słyszał o niektórych jej dokonaniach, podejrzewałbym, że i ona jest jedynie marionetką w rękach Coin. Z drugiej strony, jedno nie wykluczało drugiego. Spektakl pod tablicą z imionami dobiegał końca, tymczasem rozpoczął się kolejny. Przeniosłem spojrzenie na niebo, przez chwilę śledząc wzrokiem unoszące się do góry lampiony. Wyłapałem kilka mniejszych, srebrnych, i uśmiechnąłem się pod nosem. To była nasza robota. Niezbyt rozwinięta, ale zauważalna akcja, która - miałem nadzieję - zwróci uwagę na fakt, że nie tylko jedna ze stron poniosła straty we wzajemnych przepychankach. - Jak zwykle cudowne wyczucie czasu - skwitowałem, podziwiając groteskowe połączenie pięknego notabene widoku, z panującą zaledwie kilka metrów dalej atmosferą chaosu i strachu. Dogasającego, ale wciąż wyczuwalnego. - Może jednak trochę za wcześnie schowałaś aparat. - Opuściłem głowę w dół, odnajdując spojrzeniem Nicole i mrugając porozumiewawczo.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 10:48 pm | |
| Była taka drobna w jego ramionach. Wzrost czasem mu przeszkadzał, ale teraz był atutem. Nie umiał jej pomóc, nie umiał, tak samo, jak nie umiał pomóc sobie... - Czeka na ciebie. Możesz tam iść w każdej chwili, Jazz - powiedział cicho, chłodno. Chciał jej szczęścia. Trochę bardziej niż tego, żeby móc nadal trzymać ją w ramionach i gładzić po plecach. Nie był w tym dobry. Nigdy nie przebijała przez niego ta urocza wrażliwość, którą niektórzy mogli się pochwalić. Bywał sztywny, nieprzystosowany, jego reakcje różniły się od reakcji innych. Tak jak teraz, kiedy zauważył pożar tuż przed ugaszeniem. Nie musieli uciekać. Mogli tu zostać, zamknąć w swoim świecie, siedzieć na ławce. Tylko ONA nie była szczęśliwa. ONA pragnęła być w zupełnie innym miejscu. ONA cierpiała, a Jack razem z nią. Kiedys stała się centrum jego świata? Dlaczego z każdą kolejną minutą miał wrażenie, że coś wewnątrz niego topnieje, że pękają mury, które rozpaczliwie próbował utrzymać? Przy nikim innym. Powtórzył jej pytanie w myślach po czym znów odwrócił wzrok. Droga. Chwilami miał wrażenie, że składa się z samych zakrętów, potem, że prowadzi dookoła pewnego punktu, o którym chciał zapomnieć. Potem znowu, że jest ślepą uliczką, że prowadzi donikąd. Albo do całkowitej zagłady. Czasem był przekonany, że stoi już u kresu, nad ogromną przepaścią, wystarczy zrobić krok, aby wszystko zakończyć. Momentami pojawiało się światło, ale tylko na ułamek sekundy. Kolczatka. Nowy cel. - Byłem cholernie złym człowiekiem - odpowiedział, powoli i wyraźnie wypowiadając każde słowo. Dlaczego tamtego dnia zjawiła się na jego sali i zdecydowała porozmawiać z kimś, kto wcale nie miał ochoty na rozmowę? Dlaczego ją poznał? Kto ją przysłał, kto dał jej prawo burzenia wszystkiego. A może też budowania? Pomocy? - Przyszedł ktoś. Ktoś, kto wciągnął mnie do wojska. Zyskałem misję - kontynuował, oparłszy głową o włosy Jasmine. Wpatrywał się w deski. Później w niebo. Nie rozumiał piękna lampionów, piękna rozgwierzdżonego niebia. Piękno nie istniało. - Potem spieprzyłem sprawę, albo ktoś spieprzył. Nie pamiętam. Wylądowałem w tym dziwnym miejscu, w pokoju bez klamek - mówił wyzutym z emocji głosem. Wiedziała o wszystkim. Oprócz ostatniego. Z tego nie zdawał sobie sprawy nawet on sam. - Spójrz na mnie. To mu się wyrwało. Tego nie było w planie. W ogóle nie było żadnego planu. Plan po.egał na tym, żeby przeżyć. Zawsze. No, może niektóre miały wyższe cele, ale ten powtarzano do znudzenia. Tak jak "nikogo nie zostawiamy", które nie znalazło zastosowania w czasie rebelii. Dwoma palcami ujął ją pod brodę i dopiero wtedy odwrócił głowę. Nie był niczego pewien. Ściany runęły. Patrzył na nią przerażonym wzrokiem i to tylko z oczu dało się wyczytać jakiekolwiek emocje. Emocje, których się bał, których kompletnie nie pojmował. - A potem pojawiłaś się ty. Wlazłaś do tego pokoju i chciałaś rozmawiać. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego - dokończył przydługą jak na niego wypowiedź, wpatrując się w zrozpaczone oczy dziewczyny. Co on wyprawiał? Miała być szczęśliwa. To była teraz misja. Nie przeżycie. Jej szczęście. A szczęścia mogła zaznać tylko z Benem, a on doskonale o tym wiedział. Nie chciał stawać im na drodze. Naprawdę. Więc dlaczego? Pochylił się i oparł czoło o jej czoło, nie spuszczając z niej wzroku. Mogła go walnąć, ucieszyłby się z jakiejś "żywej" reakcji. Świr, level up. Wtedy pocałował ją po raz pierwszy. Kto wie, czy nie ostatni? |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Lis 29, 2013 11:01 pm | |
| Są w życiu człowieka momenty, w których świat rozpada się na kawałki i przez długi okres czasu nic nie wydaje się być takie, jak powinno. Światopogląd pęka szybciej niż tafla lodu i następuje to pandemonium, kiedy pojawia się myśl o śmierci, o zakończeniu całej swojej egzystencji. A kiedy pojawia się myśl o samobójstwie, ten szybki, niespodziewany impuls, łatwo jest stracić kontrolę. Przestać oddychać. Vivian ciągle tkwiła na tej samej ławce, nie zwracając uwagi na wszystko, co działo się dookoła. Jakieś krzyki. Przepychanki. Pewnie nawet rękoczyny. Gdzieś mignęły jej płomienie ognia, mknące w tylko sobie znanym kierunku, ale i one nie były w stanie oderwać myśli rudowłosej od tego, co trzymała w rękach. Vivian, kochanie, cokolwiek miałoby się stać, obiecaj mi, że będziesz to mieć przy sobie. Długi srebrny łańcuszek z małym medalionem, na którym wyryte były dziwne symbole, których nigdy nie zdołała zrozumieć. Pomimo całej swojej wiedzy i upartości, jakiej potrzebowała do prób wyduszenia z ukochanego wyjaśnienia co do treści znaków, nigdy nie zdołała nakłonić Tima do wyznania prawdy. Nie musisz nosić go na szyi, po prostu… miej go przy sobie, proszę. Dopiero po jakimś czasie pojęła, co jest w środku. Co mogłoby się stać, gdyby zażyła to, co było w tej maleńkiej ampułce. Może nie była wybitnym specem w zakresie chemii, ale orientowała się w zagadnieniach na tyle, by mieć świadomość tego, jak szybko umarłaby po zażyciu odrobiny trucizny. Może właśnie to było jedyne wyjście? Nie czuła się specjalnie potrzebna na tym świecie, nie widziała też sensu w tym, co oferowało życie bez Tima… O ile oferowało cokolwiek, a tego nie była nawet pewna. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo, usiłując na moment oderwać myśli od tego nagłego pragnienia śmierci.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 2:09 am | |
| Sęk w tym, że tortury, czy same obrażenia fizyczne mogłyby prowadzić do rozpadu małżeństwa, ale już nie z samych przyczyn prawnych. Czy ona naprawdę myślała, że postawiłby jej bezpieczeństwo, nad ich szczęście? Właśnie dlatego, że była dla niego wyjątkowa po prostu chciał, żeby żyła i witała kolejny dzień. Ból kiedyś przejdzie, a życie niestety nie wróci już nigdy. To była jedyna droga. Nie byłby szczęśliwy, ale ulżyłoby mu wiedząc, że Reiven jednak potrafiła sobie ułożyć życie bez niego. W końcu chciał, żeby była szczęśliwa, ale też bezpieczna, a tego nie zdoła osiągnąć dopóki pamięć o nim będzie żywa. Może i samemu Michaelowi by to nie odpowiadało, ale przecież miał swoje tabletki, tak? Mógł zaszyć się w cieniu, nie wychodzić z mieszkania i jakoś przeżyłby to, że Rei ulokowała swoje uczucia w innym. Albo i by nie przeżył, ale to też skróciłoby wszystkie cierpienia. No i sama Ruen nie miałaby żadnych zmartwień, bo w końcu jej były mąż byłby naprawdę były. Może też powiedział teraz za dużo, ale pod żadnym pozorem nie zamierzał wtajemniczać w to wszystko Reiven. Doskonale wiedział, co by zrobiła i nie podobało mu się to. Nie może do tego dopuścić. Właśnie dlatego spojrzał w jej oczy, jak gdyby nigdy nic się nie stało. - Mówiłem Ci już w dniu rozwodu jaki był tego powód. Nie ukrywam przed Tobą niczego. Przecież patrzę Ci prosto w oczy. Sądzisz, że potrafiłbym sam z siebie skłamać? - a jednak potrafił. Co prawda przy pomocy medykamentów, ale potrafił. I prawdę mówiąc zrobił to pierwszy raz w tak bezczelny i bezpośredni sposób. Żona stała przed nim, a on nawet nie mrugnął okiem podczas wypowiadania kolejnych kłamstw. Nie poruszyła się nawet jego powieka, co może przekona Ruen do jego słów, na co z pewnością szanse są znikome. - Coin nie ma tu nic do rzeczy. - po raz kolejny zaprzeczył, jednak nie mógł powtórzyć po raz drugi, że rzekomo nie kocha Reiven. To byłoby zbyt wiele. Kobieta wypowiadała jednak kolejne słowa, a każde raniło Michaela z siłą pocisku. Przecież on chciał dokładnie tego samego. Całować ją o poranku, przytulać ją wieczorem, a za dnia nosić nawet na barana, ale niestety tak się nie dało. Te szczęśliwe czasy mogą już nigdy nie wrócić - Rei... Ja naprawdę - i tutaj już przerwał, a raczej przerwano mu w dość nietypowy sposób. Właśnie teraz mógł ponownie poczuć te delikatne, pełne wargi na swoich ustach. Przez pierwszą chwilę nie wiedział co zrobić, ale po sekundzie zaczął sam oddawać pocałunki, a nawet objął kobietę w talii. Wtem do jego uszu dotarł znajomy dźwięk. Oderwał się od byłej żony i spojrzał w tamtą stronę. Straż pożarna i pogotowie, czyli to, czego potrzebowała teraz Reiven. Nie chciała, żeby z nią jechał do szpitala, więc nie mógł tutaj dłużej zostać. - Żegnaj, Reiven Ruen. - rzucił na odchodne, zwracając się do niej po nazwisko panieńskim. W głowie wyrzucał sobie, że oddał pocałunek. Być może gdyby tego nie zrobił, to Rei byłaby szczęśliwsza z kimś innym? Teraz jednak musiał się stąd ulotnić. Nie chciał stwarzać więcej takich sytuacji, a wszystko się do tego sprowadzało. Właśnie dlatego przyspieszył teraz kroku i nie oglądał się za siebie pod żadnym pozorem, bo jeszcze by zawrócił. Rei i tak go nie dogoni w takim stanie. Znów od niej ucieka jak ostatni tchórz. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 11:16 am | |
| Rei nie bała się śmierci. Była na nią gotowa od dawna. O wiele straszniejszym dla niej było życie bez ukochanego, niż śmierć u jego boku, czy w jego obronie. Jej rodzice byli torturowani stojąc twarzą w twarz, jedno patrzyło na cierpienie drugiego, ale widziała w ich spojrzeniach, że właśnie dlatego, że są razem, są silniejsi. Nie mogła zapytać ojca co się dokładnie wtedy stało, wszak nie mówił i wypierał wspomnienia ze świadomości, ale nagranie jakie znalazła choć straszne i okrutne, to jednak dawało jej to czego potrzebowała, wiedzę o tym co się stało z jej rodzicami. Nie chciałaby patrzyć na cierpienie Michaela, ale sama była gotowa cierpieć fizycznie, byle być z nim. Nie wiedziała jednak, że Michael podjął tą decyzję bez jej wiedzy, nie dając jej nawet możliwości zaprzeczenia. Przełknęła ślinę. Patrzył jej prosto w oczy i wszelki rozsądek nakazywał przypuszczać, że to prawda. A jednak nie wierzyła. - Powiedziałeś, że się zakochałeś w innej. A tymczasem ona wyjechała, a Ty zostałeś. Może nie kłamiesz... ale nie mówisz mi też całej prawdy. A chyba zasługuję na prawdę. Powiedz, że mnie nie kochasz, a przestanę pytać. - rzuciła mu wyzwanie. Tonący ponoć chwyta się brzytwy. Zaczynała mieć mętlik w głowie. Robił jedno, mówił drugie. A gdy odwzajemnił pocałunek Rei była szczęśliwa. Pierwszy raz od tamtego okropnego dnia była szczęśliwa. Ale szczęście jest ulotne jak chwila. Dźwięk syren... jak coś tak banalnego mogło im przerwać. Próbowała jeszcze go złapać, ale odsunął się. - Levittoux. - poprawiła bezwiednie. Odszedł... oddalał się od niej w tempie szybszym niż powinien. Uciekał? Nie zastanawiając się ani chwilę ruszyła kuśtykając za nim. Już raz pozwoliła mu uciec, teraz nie popełni tego błędu. Taki szybki marsz sprawiał jej problem, ale determinacja pchała ją do przodu. - Mike! Poczekaj! Proszę! - wołała za nim. Usłysz mnie, proszę, usłysz. Wszystko ją bolało. Ale i tak potykając się szła szybkim krokiem przed siebie. Byle tylko nie stracić z zasięgu wzroku jego pleców. - Zaczekaj! - wołała rozpaczliwie za nic mając to, że ludzie oglądają się za nią, mając w spojrzeniu wypisane słowo "wariatka". Za nic miała to, że poparzona noga wyglądała teraz zupełnie nie tak jak powinna, była czerwona od nabrzmiałej krwi, pokryta bąblami. Wiedziała, że powinna zawrócić i pozwolić lekarzom zawieść się do szpitala, jeśli nie chciała stracić nogi, ale miała to gdzieś, liczyło się tylko to, by dowiedzieć się o co na prawdę chodzi. Zawsze była nieugięta w dążeniu do prawdy. To dzięki temu dowiedziała się co się stało z rodzicami, nie chciała wierzyć, że umarli w Dystrykcie bo zachorowali. Dzięki temu odnalazła ojca. Była niemal pewna, że Mike w takiej sytuacji postąpił by tak samo. Od się nie poddał, gdy była pod wpływem serum. Miał ją zabić a ją uratował. Nie poddał się, nie zwątpił w nią, nawet jeśli całą sobą krzyczała, że go nienawidzi. Nie poddawał się nigdy, kiedy musiała wziąć serum. Kiedy przywiązana do fotela w piwnicy wykrzykiwała, że go nienawidzi, że kocha Drake'a Snowa, Mike się nie poddawał Ona teraz też nie mogła. Jej umysł zaczynał podpowiadać jej, że może ten obcy wzrok to nie Mike, tylko właśnie jakieś serum. Przecież to mogło być możliwe. - Błagam, nie odchodź! - miała znów łzy w oczach. Łzy wynikające z tego, że nie miała już siły go gonić. Lewej nogi już niemal nie podnosiła z ziemi. Jakiś zdradziecki wystający kamień zakończył ten "pościg". Potknęła się i upadła na ziemię. Instynktownie chciała się asekurować rękoma, zapominając o poparzeniach. Dłonie przejechały po podłożu, raniąc dotkliwie i tak uszkodzoną już delikatną skórę na dłoniach dziewczyny. Wrzasnęła z bólu, z rozpaczy, z bezsilności. Głośno, echo odbiło się od ścian pobliskich budynków. Chciała wstać, ale każda próba podniesienia się na nogi kończyła się nowymi skaleczeniami, bo nie mogła się utrzymać. - Wróć... proszę, wróć. - mówiła cicho. Oddał pocałunek, nie mogła być mu całkiem obojętna, dlaczego więc odszedł? |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 5:48 pm | |
| Niestety oboje byli uparci i nic już tego nie zmieni. Majk ani myślał wyjawić Rei prawdy, a już na pewno nie wtedy, kiedy wiedział jak zareaguje. Zresztą po co znowu pytała go o to, czy ją nadal kocha? To oczywiste. Kochał ją od dawna i kochał będzie na zawsze. Powinna to wiedzieć nawet, jeśli on twierdził inaczej, bo w tej kwestii nic się nigdy nie zmieni. - Już Ci to mówiłem przy rozwodzie. Nie będę się powtarzał, Reiven. - odpowiedział zimnym głosem, choć co prawda trochę wymijająco, ale sens został zawarty. Może i zasługiwała na zdradzenie wszystkich okoliczności stojących za jego decyzją, jednak on nie miał najmniejszego zamiaru ich zdradzać. Niech go znienawidzi, opluje, wyzywa, przeklnie, a nawet torturuje. On nie piśnie chociażby słówkiem. Tak samo uparty był kiedy postanowił od niej odejść. Mimo, że słyszał ją doskonale, to i tak parł do przodu niczym czołg. Wiedział, że jeśli chociażby przez moment okaże słabość, to jego stłumione uczucia to wykorzystają, a sama Rei będzie żywiła jeszcze większa nadzieję niż do tej pory. Na to nie mógł jednak pozwolić. I tak płatki śniegu zderzały się z jego twarzą, zostawiając na niej malutkie kropelki wody. Levittoux był jedna uparty. Zbyt uparty, zrezygnować ze swojego postanowienia. Pewnie będzie musiał dzisiaj zakupić duże ilości alkoholu, żeby tylko zasnąć, ale da się to zrobić. Może płakać, może wyć, może też nawet cierpieć, byleby z Reiven było wszystko dobrze. Swoją drogą Ruen przegapiła jedną okazję. Spytał się jej, czy ma pojechać z nią do szpitala. Kiedy otrzymał odmowną odpowiedź, opamiętał się. Kto wie co by zrobił, gdyby przebywał ze swoją żoną jeszcze dłużej? Ograniczenie kontaktów do minimum zapewni zwiększone szanse na donoszenie tej tajemnicy do samego grobu. Tego się trzymajmy. Niewyraźna sylwetka Majka zniknęła przy wyjściu z mostu, mieszając się w tłumie. Ukochanego Reiven już tu nie było, jak gdyby okazał się kolejną marą.
z/t |
| | | Wiek : 18 lat Znaki szczególne : farbowane na rudo włosy, jedenastkowa opalenizna
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 9:09 pm | |
| Sorry, guys, nie znienawidźcie mnie, ostrzegałam! Zaskoczył mnie początkowy chłód w jego głosie. W jakiś sposób wyrwało mnie to z pewnego zawieszenie i podniosłam oczy, unosząc pytająco brwi i szukając jego zgubionego gdzieś spojrzenia. Kiedy je odnalazłam, było jednak tak samo szczere i jasne jak zawsze. Nie znalazłam tam złości, tylko iskierkę; nie byłam do końca pewna, czy nie przestraszyła mnie ona bardziej niż złość. Chociaż może się myliłam? Może chciałam zobaczyć coś, co nie istniało? -To nie na mnie czeka.- Odpowiedziałam cicho, niepewnym tonem. Błądziłam po kruchym lodzie niewiedzy, bojąc się, że powiem coś, co znowu wywoła ten obcy lód w jego głosie. Następnie spróbowałam się uśmiechnąć, chociaż grymas, jaki powstał na mojej twarzy, z pewnością nie prezentował się najlepiej. W napięciu oczekiwałam, aż odwzajemni gest i będę mieć pewność, że wszystko było jak zawsze i po raz kolejny to moja wyobraźnia popędziła na łeb, na szyję. -Czeka na spokój, a ja nie jestem w stanie mu go dać. Jestem chodzącym kłopotem, przecież wiesz.Potem wróciliśmy do tematu drogi. Czym była moja droga? Dokąd prowadziła? Czasem miałam wrażenie, że od urodzenia pędziłam autostradą do piekła... w takim razie jak wytłumaczyć pojawiające się w moim życiu anioły? Może to była zwykła droga, która miała po prostu zbyt wiele wybojów i zakrętów, żeby przeżyć ją spokojnie. A może nigdy nie było tej jedynej drogi? Może do tej pory próbowałam po prostu przedrzeć się przez życie, nawet, jeśli w tym celu musiałam przemieszczać się zaułkami i obrzeżami? A może jeszcze nie zdążyłam odkryć swojej drogi? Może jednak znałam kogoś, kto miał mi ją pokazać? Tak, jak ja pokazałam ją Jacksonowi.-Spójrz na mnie. Ponownie podniosłam wzrok, odnajdując jego dziwnie poważne spojrzenie. Serce nagle zaczęło bić dziwnie powoli, ociężale, oddech zwolnił, a wdychane powietrze stało się gęste i ciężkie jak ołów. Napełniło mi jakieś dziwne uczucie, coś pomiędzy przyzwoleniem a strachem. Miał takie smutne oczy...-A potem pojawiłaś się ty. Wlazłaś do tego pokoju i chciałaś rozmawiać. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego. Czas na chwilę zwolnił biegu, a wtedy napełniło mnie czyste przerażenie, i drgnęłam lekko, chcąc się obrócić, ale nie zdążyłam. Pocałował mnie. Jego usta smakowały miętą i smutkiem, a trzymające mój podbródek palce były miękkie jak aksamit, ale mimo tego nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo różni się od Bena. Wszystko było nie tak. Drgnęłam w odruchu... no właśnie, czego? Instyntku samozachowawczego? Smutku? Złości? Poderwałam się z ławki i mimowolnie otarłam usta. Do oczy napłynęły mi łzy, całe morza słonych łez poczucia zdrady i wściekłości. Wiedział o Benie. Od początku wiedział, a teraz sprawił, że go zdradziłam. To było złe. To uczucie, że... -Jak mogłeś?- Zapytałam głosem, w którym nie było złości, tylko lodowate niedowierzanie.- Jackson, przecież wiedziałeś. Przecież WIESZ, wiesz, o Benie! Myślałam, że byliśmy ze sobą szczerzy. Myślałam, że dobrze mi życzysz.Z każdym słowem odsuwałam się o krok od tej po stokroć przeklętej ławki, na której nigdy nie powinnam usiąść. W żyłach szumiała mi wrząca ze złości krew. -To było złe. Nigdy nie powinieneś był tego robić.- Warknęłam, nie panując już nad targającą mnie rozpaczą. Straciłam Bena, a teraz traciłam przyjaciela, do którego zaufanie prysnęło jak kolejna nieistotna bańka mydlana. - Zawsze powtarzałam, że jesteś dla mnie jak brat, Jackson, a żaden brat nie całuje swojej siostry. Nie w taki sposób. Żaden brat nigdy tak nie rani. W gardle nabrzmiał mi szloch, który tylko cudem powstrzymywałam od wydostania się ze ściśniętego gardła. Cofnęłam się jeszcze o dwa kroki, zanim rzuciłam: -Nie powinieneś był tak tego spieprzyć. Potem zaczęłam biec, przepychając się przez tłum ludzi, a łzy rozmyły zarys lampionów w niewyraźne plamy na tle nocnego nieba i cichej wody. // do czasoprzestrzeni, chyba, że Ala chce coś dodać. <3 |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 9:37 pm | |
| Obożebożeboże, nie!!! Patrzył na nią przerażony. Całkowicie, bezbrzeżnie przestraszony tym, co zrobił. Chciał coś powiedzieć, ale bał się, że z jego ust wydostaną się słowa, których pożałuje. Nie miał pojęcia, dlaczego ją pocałował. Nie wiedział, że nie panował nad sobą do tego stopnia. Nie zdawał sobie sprawy z nieprzewidywalności zakochanego człowieka. Tak, kochał ją. Wbrew wszystkiemu. Wbrew temu, co teraz wykrzykiwała mu w twarz, a on stał z otwartymi ustami. Co robić? Spieprzył. Spieprzył wszystko, jedyną relację, jaką tak naprawdę udało mu się zbudować. Nabierał przekonania, że niszczy wszystko, co napotyka na swojej drodze. Był złym człowiekiem. Nie miał wątpliwości, że to kiedyś wyjdzie na powierzchnię. Jak ktokolwiek mógł mu ufać? Ufać komuś, kto potrafił zamordować z zimną krwią, patrzeć na wykrwawiającego się człowieka. Wylądować w wariatkowie. Dlaczego ją poznał? DLACZEGO?! Bolało go serce, zaczynała boleć głowa. Ciągle czuł na ustach dotyk jej ust. A w duszy to, jak go odtrąciła. Nienawidził siebie. To ona była aniołem, który przypadkiem trafił do jego życia. A teraz odchodziła, każdy krok oddalał ich na niewyobrażalną odległość. Szczerość, zaufanie, wszystko znikało. Dla niej, on z każdą sekundą kochał ją bardziej, jeśli jeszcze mógł. Skrzywdził ją. Zranił. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Nie umiał spojrzeć jej w oczy. Płakała. Nie umiał... Zmusił się do podniesienia głowy. I wtedy stało się, coś co nie miało miejsca co najmniej od dziesięciu lat. Z oczu Jacksona popłynęły łzy, których nie miał nawet siły otrzeć. Cała jego uwaga skupiła się na dziewczynie. Na kobiecie, która zmieniła całe jego życie. A teraz odchodziła. Nie chciała go znać. Czy zdążyła go znienawidzić? Czy było już za późno, aby cokolwiek uczynić? Czy jeden pocałunek może zniszczyć przyjaźń? To nie mogło być takie proste. Dlaczego jeden gest potrafi zadecydować? - Przepraszam. Wiem, że go kochasz. On kocha ciebie. Nie powinienem się wpieprzać. Nie powinienem - powiedział z rozpaczą w głosie patrząc, jak odchodzi. Zacisnął pięści, wezbrała w nim wściekłość. Złość na samego siebie. Na głupotę, życie, los, fatum, które gnębiło go od urodzenia. Nie zasłużył na jej przyjaźń. Miał w niej powierniczkę, a to bardzo dużo, jak się teraz przekonywał. Czasem lepsze coś, niż nic. Najlepsze w tym wszystkim było to, że do ostatniej chwili nie wiedział, co robi. Nie wiedział, co czuje. Nie wiedział nic. Był tylko człowiekiem. Jesteś zerem. Powinieneś był umrzeć razem z nimi. Smażyć się w piekle...Tym razem natarczywe myśli nie dały się zagłuszyć. Lampiony wznosiły się w niebo, a Jack płakał jak wyrośnięty chłopiec, nie spuszczając wzroku z Jasmine. Myśli mieszały się z dźwiękiem nadjeżdżającej straży pożarnej i karetek pogotowia. - Nie powinieneś był tak tego spieprzyć. Kolejny cios w samo serce. Wolałby umrzeć, niż musieć na to patrzeć. TO go zabijało. Odwróciła się i ruszyła biegiem przez tłum. Stał chwilę w bezruchu, odczuwając coraz gorętszą wściekłość. Ruszył za nią, a że był wyższy i biegał regularnie, dogonił ją na końcu kładki. Chwycił ją za ramiona i odwrócił w swoim kierunku. - Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Ale...Westchnął, wpatrując się w jej twarz mokrymi od łez oczami. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że płakał. Że utrata jednej osoby potrafiła wywołać w nim taką reakcję. - Przepraszam - szepnął, po czym rozluźnił uścisk, podał jej paczkę chusteczek, cudem znalezionych w kieszeni kurtki, wyminął ją i tym razem to on puścił się biegiem. Oddałby życie, żeby mu wybaczyła. Znów się zamykał. Znów budował mury. Nie był dobrym człowiekiem. Nigdy w to nie uwierzył. Powoli wracał stary Jackson, niewrażliwy na nic. Pełen złości, frustracji. Kopnął stojący przy dróżce śmietnik. Ten wywrócił się z głośnym trzaskiem. Pędził przed siebie, nie zważając ani na kierunek, ani na przechodniów. Wpadł w jakiegoś mężczyznę, który upadł na zamarznięty chodnik, klnąc wniebogłosy. - Pieprz się pan! - wrzasnął do niego, nie zwalniając biegu. Zaczynało brakować mu tchu. Przystanął na środku przejścia dla pieszych. Pisk opon i hamowanie. - No już, przejedź mnie, szmaciarzu - wysyczał do kierowcy taksówki, który wysiadł, żeby mu nawtykać. Podszedł do Jacka, niższy o głowę i został momentalnie poczęstowany ciosem w szczękę. Przechodnie patrzyli z niedowierzaniem, kiedy ruszył, minął ich, pokazując środkowy palec i pobiegł. Byle dalej. Gdyby tylko mógł zostawić w tyle siebie samego. Z wrażliwego Jacksona pozostał tylko Jej obraz. I to wypełniające go, niezrozumiałe uczucie. Nie chciał go. - Oddałbym życie, żebyś mi wybaczyła.// zt |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Lis 30, 2013 9:49 pm | |
| Zacisnęła zęby. Znów odpowiedział wymijająco. Zaczynało ją to męczyć. Nic już nie rozumiała. On nigdy tak się nie zachowywał. Miał tajemnice przed nią, ale nie był taki oschły. Ta oschłość jego była chyba najgorsza. To, że się nie odwrócił, było jak najgorsza tortura, jak rana zadana jej jego własnymi rękoma. Nie odwrócił się, nie zawrócił, nie sprawdził co z nią. Dlatego przez chwilę leżała na chłodnej, twardej ziemi. Zaczynało jej być zimno. Na co czekała? Nie zawróci Michaela, nie cofnie przeszłości. Może mogła się zgodzić na to by z nią pojechał do szpitala, może by przedłużyli te swoje kilka chwil, ale on i tak by odszedł i tak patrzyłby na nią pozbawionym wyrazu wzrokiem i tak nie powiedziałby jej prawdy. Leżąc tak w zimnie zaczynało do niej docierać to, że nie ma co sobie robić nadziei. Michael odszedł, postanowił odejść, zostawić ją samą i żadne pocałunki nie mogły już nic zmienić. Nie była mu obojętna, to wiedziała, ale nie była dla niego widocznie tak ważna, jak on był dla niej. Im szybciej to sobie uświadomi, tym lepiej dla niej. Usiadła na brzegu chodnika. I próbowała zebrać myśli. Cały czas zerkała w stronę w którą poszedł Mike. Jej pragnienie odkrycia prawdy było silne, nawet jeśli ma ruszyć do przodu, to i tak będzie dążyła do okrycia prawdy. To nie da jej spokoju nigdy. I to była tylko Mike'a wina. Wierzyła w to, że zakochał się i odszedł do innej. Nie czuła się nigdy dość piękna, dość kobieca, dość dobra dla niego, więc uwierzyła, że znalazł lepszą. Ale tajemnicza Liz wyjechała, a Mike twierdził, że nie pozostawiono mu żadnego wyboru. W tym miejscu coś nie grało. Chciał by poszła do przodu. Postanowiła uszanować jego decyzję. Nie mogła wiecznie czekać na niego. Ta chwila udowodniła, że czekanie na niego skarze ją na wieczną samotność, może na śmierć. Odbierało jej rozum. Cierpiała, a to cierpienie zaprowadziło ją na granicę obłędu. Wystarczyłoby tylko, żeby podniosła stopę i zrobiła krok. Szaleństwo wydawało się kuszące, ale tak jak nigdy nie uciekała w alkohol, tak nie chciała uciec w szaleństwo. Musiała być silna. Jeśli mieli być z Michaelem, to może będzie musiało minąć trochę czasu, może kilka lat. Jeśli mają być ze sobą, będą. Ale teraz musiała ruszyć do przodu, bo on tego chciał, bo ona tego potrzebowała, nawet jeśli ona sama wolałaby czekać na niego i szukać go dopóki nie znajdzie. Nie mogła go jednak do niczego zmusić. Nie chciała go zmuszać. Chciała by chciał z nią być z własnej woli, by chciał ją kochać, dbać o nią. Ona chciała tego, zawsze będzie go kochać, nawet gdy będzie z kimś innym, Michael był miłością jej życia i to nigdy się nie zmieni. Spojrzała na swoje dłonie, na nogę i cmoknęła. Dotarło do niej, że doprowadziła się do stanu, do którego nie powinna była się doprowadzić. Wstała z chodnika, co stanowiło nie lada wyzwanie. Utrzymanie się na nogach jeszcze większe. Wzięła głęboki wdech i powoli wróciła na most. Musiała pozwolić sobie pomóc. A potem... potem będzie musiała zacząć układać swoje życie na nowo. Sama, czy z kimś, to już nie miało znaczenia. Musiała wziąć się w garść, zacząć znów spać z łóżku, jeśli trzy posiłki dziennie i przestać czekać. Coś podpowiadało jej, być może delikatny płomień nadziei rozpalony dziś przez Mike'a, że to czekanie ma sens, że pewnego dnia może będą razem. Droga z powrotem na most była drogą przez piekło. Gdy tylko ratownicy ją zauważyli dobiegli do niej i zabrali ją do karetki. Już w karetce zaczęli oczyszczać jej rany. Podano jej środki uspokajające, po których zaczęła odpływać. Miała jeszcze porozmawiać z Finnickiem, nie zapomniała o nim, ale on gdzieś zniknął, a ona... ona poddała się rozluźniającej mocy narkozy. Niedługo się z nim spotka, porozmawiają. Potrzebowała go, bo był jej głosem rozsądku. Zgubiła gdzieś o Pippina. Miała nadzieję, że nie będzie miał jej za złe, że tak pojechała bez pożegnania, ale nie miała wyboru. Powieki stawały się jej coraz cięższe. Straciła przytomność jeszcze zanim dojechała do szpitala.
/zt szpital? |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Gru 01, 2013 11:54 am | |
| Nikola niepokoił się o ukochaną, która najwidoczniej miała pewne… obawy odnośnie wydarzeń na moście. Kto wie, może po prostu nie chciała powtórki z rozrywki, czyli skakania do wody i zapalenia płuc, które następowało tuż po. Nic dziwnego, że nie chciała świrować – w końcu to Tesla był od najróżniejszych wariactw, które nie zawsze kończyły się dobrze. Uspokajająco ścisnął dłoń kobiety i przyciągnął ją do siebie, całując raz za razem, długo, mocno i namiętnie, jakby mając nadzieję, że to ukoi jej wszelkie niepewności. Trzymając ją w ramionach, przeklinał samego siebie za swoją głupotę – przecież nie musieli tutaj przychodzić, tym bardziej, że najwidoczniej już każde wydarzenie nad rzeką miało być albo wybuchowe, albo ogniste. - Masz rację, kochanie. Im szybciej stąd pójdziemy, tym lepiej. – jego ciśnienie skoczyło lekko do góry, gdy wyczuł słabiutki swąd czegoś przypalanego. To mu się nie spodobało i w duchu przyznał Magnus rację. Im szybciej zejdą z mostu i znajdą się w bezpiecznym miejscu, tym lepiej dla nich… Ale czy w Kapitolu było bezpiecznie? Nie zważając na rwący ból w nodze, poprowadził Evę przez tłum ludzi, powoli i bez paniki, jak gdyby nic się nie działo. Ot, przyszli, pobyli chwilkę i wyszli, nic specjalnego. - Jak myślisz, skarbie – zaczął z uśmiechem. – Podróż do Trójki by Ci się spodobała?
zt, gdzie Magnusiątko poprowadzi. ^^ |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Gru 01, 2013 3:01 pm | |
| Od momentu powstania pożaru niezbyt wiele zapamiętał z następujących wydarzeń. Wszystko działo się szybko i dziękował w duchu, że w krótkim czasie się skończyło. Nie był w stanie nawet zarejestrować mijanych twarzy, nie wiedział również, czy widział kogoś znajomego wśród tłumu czy też nie. Na tą chwilę stał prawie na samym końcu mostu, wycofany z obecnych wydarzeń. Przyglądał się przez chwilę oddalającym lampionom, po czym zaczął szukać wzrokiem kogoś znajomego. Niestety na nic się to zdało. Mógł jedynie mieć nadzieję, że osób poszkodowanych nie było więcej od tych, które widział, zanim znalazł się w obecnym miejscu. Ogień naprawdę nie był jego ulubionym żywiołem, dlatego też postanowił pozostać z dala od miejsca zdarzeń, mimo, że wszystko zostało opanowane. Dopiero teraz poczuł wibrujący w kieszeni telefon, przypominający o zaległym powiadomieniu. Nie wyjmował go od momentu wezwania pogotowia. Zrobił to dopiero teraz i podświetlając ekran odczytał wiadomość. Rozejrzał się jeszcze dookoła, lecz najwyraźniej nie dostrzegając tego, czego szukał, więc wrócił do urządzenia, by odpisać na wiadomość. Minęło parę minut, robiło się coraz zimniej i nic nie wskazywało na pogorszenie sytuacji. Jav powoli się uspokoił, po czym nie chcąc dłużej uczestniczyć w wydarzeniach Memoriału, odwrócił się na pięcie i całkowicie wycofał z mostu.
/ zt. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Gru 02, 2013 10:45 pm | |
| – Jack jest moim przyjacielem – wyjaśnił, słysząc uwagę Lophii, że zachowują się jak stare małżeństwo. Nie do końca się z tym zgadzał, jego rodzice byli starym małżeństwem, a wcale się tak nie kłócili! Nie żeby teraz kłócił się z Jackiem, na razie zwyczajnie rozmawiali, ale porównując ich do jego rodziców... Nie, kłótnie Sophii i Rodericka były chłodne i wyniosłe (chyba, że Sophia wpadała w furię…), eleganckie, bardzo… arystokratyczne. Zupełnie różne od tych, jakie czasami prowadził z Jackiem, ale stwierdził, że nie warto o tym mówić. Znaczy, nie warto teraz, ale może kiedyś o tym powie. Zamiast tego położył rękę na ramieniu przyjaciela i ścisnął je możliwie mocno, ponieważ widział, jakim wzrokiem mierzy Lo. Zacisnął usta i posłał mu karcące spojrzenie, mając nadzieję, że jasno dał mu tym do zrozumienia, że on wie, o czym Caulfield myśli i żeby tego nawet nie próbował, bo będzie miał z nim, Lenny’m, do czynienia! Jeszcze czego, żeby Jack próbował mu obłapiać wzrokiem Lophię. Lennart przecież miał ją pod opieką, musiał ją chronić od niebezpieczeństw, a mierzącego dziewczyny takim wzrokiem Jacka można było uznać za niebezpieczeństwo. – Po prostu dbam o swój słuch. Nie chcę, żeby mi uszy zwiędły od Twoich narzekań – stwierdził, wzruszając ramionami i zabierając swoją rękę z dala od przyjaciela. Chłód na moście był dla Lenny’ego coraz bardziej dotkliwy, nawet pomimo przyspieszonego tempa, w jakim oddalili się od ognia, więc zaczął na zmianę pocierać o siebie zgrabiałe dłonie i chuchać na nie. Skulił ramiona, ale dalej uparcie nie chciał zapinać kurtki. Zrobi to później, kiedy wiatr da mu naprawdę w kość. Oby tylko się od tego nie rozchorował… – Nigdzie sama nie idziesz! – zaoponował przeciwko planowi Lophii. Pójście tam samej nie jest mądre, Len ma lepszy plan. – Idę z Tobą – oświadczył, choć dalej bardzo niepewnie i bijąc się z myślami. Lubił ogień, potrafił docenić jego piękno i nieoceniony wkład w dopełnienie sztuki, jaką tworzył, ale wolał go w bardziej… okiełznanej formie. Do takiego szalejącego i dzikiego, jak ten, wolał się nie zbliżać, zwłaszcza, że nie wiadomo, kiedy przyjedzie straż pożarna i coś z tym zrobi. Ta chwila zawahania wystarczyła, by Breefling odeszła, a Jack został go samego z krótkim poleceniem „zaczekaj tu”. Zaczekaj tu? Jak do psa! Wyginając wargi w minie wyrażającej naburmuszenie, pozbył się resztek wątpliwości i ruszył za towarzyszami. Już po chwili stał nieco za Lophią, patrząc na nią z podziwem, że wie, co robić i zadając jej bardzo istotne pytanie: – Jak mogę pomóc? – Niedługo później okazało się jednak, że jego pomoc jest zbędna, bo najpierw pojawiła się straż pożarna, a za chwilę przyjechało pogotowie i wszystkim się zajęło. Lennart uznając, że najbardziej pomoże, jeśli nie będzie się wtrącał, odsunął się od nieprzytomnej kobiety i po raz pierwszy spojrzał w niebo. Widok ulatujących w niebo lampionów sprawił, że zastygł w bezruchu; całkowicie go zaczarował, Lenny wpatrywał się w niebo jak urzeczony, z lekko rozchylonymi ustami. Dostrzegł pewne niedogranie, były to mniejsze, srebrne lampiony, nieco niepasujące do reszty, ale mimo to stanowiące piękne uzupełnienie. Przypomniał sobie, że kiedy siedział w Kwaterze, obiła mu się o uszy jakaś sprawa z lampionami na memoriale i zrozumiał, że właśnie o to chodziło. Na tę myśl na ustach Lennarta pojawił się lekki uśmiech. Nie odrywał wzroku od złotych i srebrnych świateł, tylko z miną wyrażającą absolutny zachwyt przyglądał się, jak wzlatują one coraz wyżej i wyżej i stają się coraz mniej widoczne. – Piękne – mruknął w którymś momencie, zupełnie nieświadomie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Gru 03, 2013 12:10 am | |
| Zawsze sądziłem, że chcąc zmienić coś w swoim życiu najpierw musimy to zrozumieć, ale to jedynie zdaje się być takie proste, prawda? A po dłuższej chwili prób i błędów, możemy też zorientować się, że nie sprawia to, że cokolwiek staje się łatwiejsze. Gdyby tak było, mógłbym w tej chwili powiedzieć, że jestem kimś więcej, niż nikim. Niż niewyraźnym cieniem, nie noszącym w sobie nic poza wyrzutami sumienia, niedotrzymanymi obietnicami, rozczarowaniami i niewypowiedzianymi słowami. Ale nigdy nie byłem. I wszystko to, w co wierzyłem i czego się nauczyłem, było warte tyle samo co ja, i nie prowadziło do niczego. Bo gdyby było inaczej, to czy w pewnym momencie droga nie powinna stać się chociaż odrobinę lżejsza? Łatwiejsza do przebycia i mniej stroma? Myślałem, że zrozumiałem ideę porażki, a wręcz przeciwnie - że nie mogłem jej nie zrozumieć, skoro zostawałem nią doświadczany przez życie na każdym możliwym kroku, na każdym. Cokolwiek nie znalazło się w moich rękach zdawało się rozpadać na kawałki, więc z czasem przestałem trzymać kogokolwiek za rękę. A teraz, znów czułem się, jakby fundamenty podtrzymujący mój mały i kruchy świat zaczęły zapadać się pod sobą i swoim ciężarem. Tylko, czym był dla mnie świat? I co w ogóle mogło posłużyć za jego definicję? Czy chodziło o zdeprawowane idee; o rzeczywistość, która po raz kolejny nie pokrywała się z moimi oczekiwaniami; o mnie samego, który już dawno minął się ze swoim dziecięcym ideałem; a może mój świat rozpadał się na kawałki, ponieważ świat Diany zdawał się rozpadać? Myślałem, że zrozumiałem ideę porażki, ale gdyby tak było, byłbym teraz w zupełnie innym miejscu, byłbym kimś innym. Dokonałbym innych wyborów i byłbym w stanie dostrzec przeszkody, których nie byłem w stanie pokonać. Reguły, których nie mogłem obejść. Mury, których nie mogłem zburzyć i w końcu ludzi, których nie powinienem wpuszczać do swojego życia. Nie byłbym usypiany przez cichy głos sumienia i podświadomości, szepcący do mojego ucha i pełne skierowanych w moją osobę wyrzutów. I nie budziłbym się z uczuciem pustki rozlanym po mojej beznadziejnej duszy. Ale były rzeczy w nas samych, jak i w naszej przeszłości, których nie byliśmy w stanie zmienić i rzeczy, których nie byliśmy w stanie naprawić. A one pozostawały pamiątkami po przeszłości, przypominając nam o wszystkich naszych porażkach. Były czymś, co nie pozwalało nam zapomnieć. Momenty. Niespokojne wspomnienia żyjące w naszych wnętrzach, które lata później wciąż nawiedzały nas w środku nocy. Chwile, które były tymi, w których należało coś zrobić, cokolwiek, a z jakiegoś nieoczywistego powodu, nie zrobiliśmy. Tak jak teraz - jedynie staliśmy obok siebie, zbyt zniszczeni przez naszą dumę, aby powiedzieć coś, co mogłoby zaprzeczyć wszystkim wypowiedzianym przed chwilą słowom. Zbyt pochłonięci myślami, dokąd pójść z punktu, w którym się znaleźliśmy. W którą stronę ruszyć i czy w ogóle mogliśmy ruszyć w nią razem. A do czasu, kiedy znajdziemy się w naszych domach będę już jedynie pochłonięty myślą, co poszło nie tak, gdzie zrobiłem błąd i jak mogłaby wyglądać rzeczywistość, gdyby dzisiejszy dzień nigdy nie miał miejsca. To była chwila, w której powinniśmy coś powiedzieć, w której ja powinienem coś powiedzieć. W której nie powinienem pozwolić komuś odejść. Komuś wyjątkowemu. Nie powinienem odgradzać się od niej, zasłaniając się tym samym murem, który do tej pory nie stanowił dla nas przeszkody. Powinienem zostać przy niej, chwycić jej rękę, która wydawała się być wiecznie zmarznięta, i ogrzać ją, tak jak jeszcze przed tygodniem. Przed tygodniem wydawało się to takie słuszne, oczywiste i naturalne. Powinienem postawić krok do przodu, kiedy jeszcze dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Pozbyć się przestrzeni dzielącej nasze twarze. Powinienem, zamiast cofnąć się o krok w tył. Powinienem. Zawiesiłem wzrok na cienkiej linii horyzontu, jakby mogła stanowić dla mnie odpowiedź, wskazówkę, ale była jedynie ucieczką. Czy nie to zawsze robiłem, kiedy sytuacja zaczynała mnie przerastać? Kiedy wycofywałem się, nie chcąc się sparzyć. A może właśnie tym razem było inaczej? Może bolało tak bardzo, ponieważ znalazłem się zbyt blisko ognia, a teraz - teraz jedynie zachowywałem bezpieczną odległość, kiedy już dowiedziałem się, że nie mogę tańczyć z płomieniami. Po raz kolejny przeszyła mnie chęć wywieszenia białej flagi, ale czy nie było na to za późno o parę wypowiedzianych słów i o parę zaciętych spojrzeń. Może nasze białe flagi przepadły bezpowrotnie w płomieniach, które jeszcze przed chwilą trawiły fragment mostu, a my zapomnieliśmy, że w ogóle kiedykolwiek istniały, że kiedykolwiek istniało coś innego pomiędzy nami, chociaż nawet gdybym odważył się zawalczyć o te obce uczucie, nie wiedziałbym jakich słów użyć, ponieważ nie istniały takie słowa. Nie było odpowiednich, takich, które mogłyby ją zatrzymać, ani takich, które byłyby dla niej wystarczająco dobre - zwyczajnie dlatego, że ja nie byłem wystarczająco dobry. I może to był moment, w którym sobie to uświadomiła i moment, w którym ja nie mogłem zrobić dla nas już nic więcej. - A co nie jest iluzją? - zapytałem, chociaż z założenia retorycznie, to kiedy pytanie zawisło w powietrzu, chciałem usłyszeć odpowiedź, jednocześnie licząc, że pozwoli mu zniknąć w wieczornym powietrzu, jako kolejna jej tajemnica. Tyle razy zdążyłem się przekonać jak piękne potrafią być kłamstwa, i jak bolesna może być prawda, że wtedy nie byłem już pewny, co wolę, kiedy z prawdą nie przychodziło nic poza bólem i rozczarowaniem. - Zdaje się, że oboje zapomnieliśmy na moment, że nie jesteśmy nikim więcej, niż egoistami i próbowaliśmy zepchnąć prawdę na dalszy plan, żyjąc w iluzji. Ale to nigdy nie udaje się na dłuższą metę, racja? - przeniosłem na nią swój wzrok, upewniając się, że wciąż jest obok. Jej obecność zawsze wydawała mi się tak nierealna, a teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek. I mimo wszystkich ostrych słów, które padły pod moim adresem, chciałem, aby została. Jak źle to o mnie świadczyło? Czy nie miałem już poszanowania dla własnej osoby? A może w tamtej chwili coś innego było już ważniejsze ode mnie samego. Ktoś inny. I nie chciałem aby odeszła, ani teraz, ani nigdy. - Może masz rację, może wcale Cię nie znam - nawet, jeżeli chciałbym. - Ty mi powiedz. - Odpaliłem kolejnego papierosa, który nie stanowił dla mnie jednak żadnej pomocy. Moje ręce drżały, nie z zimna, a ze zbyt wielu wielu emocji, które starałem w sobie zdusić i na przemian pozwolić im żyć, od dnia w którym się spotkaliśmy. Dzisiaj nadszedł dzień w którym ostatecznie powinienem odesłać je na drugą stronę, ale nie wierzyłem w druga stronę. Wierzyłem za to, że zbyt wiele rzeczy już we mnie umarło. - Nie wiem, - odparłem po chwili na jej pytanie - ale byłaś na dobrej drodze, żeby coś mieć - uśmiechnąłem się do niej słabo, z dozą smutku, której nie sposób było ukryć i która pomimo moich usilnych starań wydostała się na zewnątrz. - Nie myliłaś się wtedy, gwiazdy nie są dobrymi przewodnikami, nie zaszliśmy daleko - przygryzłem nerwowo usta. - Może tak jest łatwiej - wydusiłem w końcu, nie mogąc zdobyć się na powiedzenie, że tak byłoby lepiej. Może słowa były zbędne i może stały się takimi już chwilę temu, ale każde kolejne nawet jeżeli mnie raniło i prowadziło donikąd, kupowało nam jeszcze parę znaczących minut. Minut, których miało już wkrótce zabraknąć, a ja miałem już ich nigdy nie odzyskać. I nawet jeżeli zdawało się, że po tym, co mieliśmy zaledwie tydzień temu dzisiaj nie było już śladu, wciąż wolałem jej towarzystwo, od jego braku. Wolałem słyszeć słowa nienawiści, niż tonąć w pełnej napięcia, wyniszczającej nas ciszy. Tydzień. Zabawne jak niewiele wystarczyło, aby przejść z jednej skrajności w drugą. Może nawet mniej. Wysoko zawieszony księżyc był identyczny, jak ten, który wtedy unosił się nad nami. Chłodny wiatr wiał w tym samym kierunku, a świat wydawał się zwolnić specjalnie dla nas. Ale to nie była ta sama noc, nie istniały dwie takie same i nawet my nie byliśmy w stanie przeciwstawić się światu i jego porządkowi. Pojedyncze lampiony zaczęły się wzbijać po niemal czarnym niebie, a kolejne podążały ich śladem, będąc jedynymi punktami oświetlającymi towarzyszącą nam ciemność. Przynajmniej przez chwilę, krótką chwilę, zanim nie będą zmuszone zniknąć. - To smutne, nie sądzisz? - rzuciłem bez namysłu, jakby nasza wcześniejsza wymiana zdań nigdy nie miała miejsca, może na to właśnie liczyłem. - Wyglądają jak gwiazdy, ale nie są tak trwałe - dogasiłem papierosa i przeniosłem na nią swój wzrok, co kosztowało mnie więcej, niż mógłbym przypuszczać. Niczego więcej nie chciałem, niż po prostu ją objąć i powtórzyć na głos wszystkie obietnice o zapewnieniu jej bezpieczeństwa, o rozgromieniu wszystkich koszmarów i demonów, które ją nawiedzały - obietnic, które tyle razy powtarzałem w myślach, a które chyba nigdy już nie miały znaleźć drogi na moje usta. - Te prawdziwe, spodobałyby Ci się - uśmiechnąłem się lekko, chociaż więcej było w tym smutku, niż jakichkolwiek innych uczuć, a dystans pomiędzy nami, chociaż niewielki, wydawał mi się niewyobrażalny, nie do pokonania, dzielący na części to, co kiedyś wydawało się być jednością, nawet, jeżeli zdawałem sobie sprawę z tego, jak nietrwałe było. - Teraz to widzę. Nie ma w Kapitolu miejsca na neutralny teren, ale dzisiaj dostaliśmy jego namiastkę i wciąż nie umieliśmy tego wykorzystać - słowa gorzko zabrzmiały w moich ustach i moje ciało przeszedł zimny dreszcz, którego nie byłem w stanie opanować. Jak długo mogłem liczyć na zmianę sytuacji? Kiedy nadzieja miała się przeterminować? - To koniec, racja? - nieświadomie powtórzyłem słowa, które rozbrzmiały między nami już wcześniej, i które zadrżały w moim głosie. - Wszystkie te niedotrzymane obietnice, mam nadzieję, że tutaj zostaną - chwyciłem jej dłoń, być może jedynie szukając pretekstu, aby potrzymać ją po raz ostatni; i dotknąłem nią jej klatki piersiowej w miejscu, w którym powinno być serce, a co do czego nie mogłem mieć pewności. - i, że nie pozwolą Ci zapomnieć o tym, co mogłaś mieć i co dostałaś. Nie chodzi, o zwykłą paczkę papierosów, czy kubek herbaty. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Gru 03, 2013 6:19 pm | |
| Prychnęła, cicho, z pogardą, szybko jednak zreflektowała się i pokiwała głową. Nie było to dobre miejsce do okazywania niechęci wobec władzy. A tym bardziej niedobry czas. Otaczało ich zbyt dużo ludzi, do których uszu mogły dostrzec pewne kwestie, które mogłyby dostrzec to, czego nie powinni. Dlatego ponownie przywołała na twarz obojętność, skupiając się na obserwacji wydarzeń, delikatnie wyciągając głowę i rejestrując wszystkie fakty, które później mógłby chcieć usłyszeć jej przełożony. Co prawda, nie była obciążona obowiązkiem napisania artykułu z tego Memoriału, jednak... Ponownie spojrzała na Malcolma, gdy usłyszała jego kolejną uwagę, a na jej twarzy zatańczył delikatny, ledwo zauważalny uśmiech. Ponownie skinęła głową, tym razem wolniej, patrząc mężczyźnie przez chwilę w oczy. Była ciekawa co kryło się wśród jego myśli, jakie poglądy, plany. Takie rzeczy były warte bliższego poznania. Tym bardziej, kiedy nasilało się w niej coraz silniejsze poczucie, że mają więcej wspólnego niż mogliby przypuszczać, przynajmniej w kwestii podejścia do aktualnej sytuacji. - Może kiedyś - mruknęła, odwracając wzrok i ponownie rozglądając się po tłumie. Skakała spojrzeniem od osoby do osoby upewniając się, iż podczas tej rozmowy nie ucieka jej jakaś istotna scena. W końcu była w pracy. Do pewnego stopnia udało jej się zapanować nad zdenerwowaniem, które szargało jej wnętrzności za każdym razem, gdy jej spojrzenie spoczywała na płomieniach. Była zaniepokojona, to fakt, ale odcięła się od nieprzychylnych wizji jakimi częstował ją umysł. Co ma być to będzie, teraz już od tego nie ucieknie. Nie bez ulgi, jednak, przyjęła fakt wtrącenia się we wszystko Strażników Pokoju. I niedługiego pojawienia się odpowiednich służb. Powoli zapanowywali nad chaosem, napięcie opadało, choć... atmosfera nadal była niezbyt przyjazna. Pochłonięta obserwowaniem tamtych wydarzeń nie dostrzegła, początkowo, pojawiających się lampionów. Dopiero uwaga towarzysza przywołała ją na ziemię, a jego spojrzenie i mrugnięcie natychmiast ją otrzeźwiły. Poderwała głowę w górę i wbiła wzrok w widowisko, patrząc na to z niejakim zachwytem. - Och - bąknęła krótko, zachwycona. Zupełnie zapomniała o tym punkcie programu. Szybko wygrzebała aparat z plecaka, dobrała odpowiedni obiektyw, kilka razy kliknęła i była już gotowa do zrobienia pierwszych ujęć. Jednakże, gdy jej oko wyłapało pewne szczegóły palec zatrzymał się nad przyciskiem w bezruchu, zaś na jej twarzy zatańczył wyraz zwątpienia. Srebrne lampiony, nie powinno ich tam być, była tego pewna... Zamrugała krótko, po czym jednak nacisnęła na guzik i szybko przesunęła aparat w inne miejsce, ujmując, tym razem, tylko złote ozdoby. Była pewna, że pierwsze zdjęcie i tak nie przejdzie przez cenzurę. W końcu to był jawny, choć drobny, objaw buntu. W końcu opuściła aparat. - Piękne widowisko - przyznała, spoglądając na ginące już na tle ciemnego nieba jasne plamki. - Pouczające - dodała, po chwili, mając nadzieję, że Malcolm ją zrozumie. Srebrzyste iskierki przypominały o trybutach, o tym w jak oszukańczy sposób wpisano ich na tablice, jak zniszczono ich pamięć, przekonując tłum, że byli oni zwykłymi ofiarami wypadku na moście. - Jednak... - zerknęła na towarzysza z ukosa, podnosząc aparat do góry - tutaj nie ma ono siły przebicia. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Gru 07, 2013 3:01 pm | |
| Najpierw została całkowicie i po chamsku zignorowana przez "profesjonalną" lekarkę. Dwie kobiety wydawały się poważnie zastanawiać nad pozostawieniem umierającej staruszki na pastwę losu! Lophia zacisnęła usta, nie odsuwając się od pacjentki ani na krok. Przecież jej nie zabiją, w ogóle nie miały prawa nic jej zrobić. Lophia Breefling może i była momentami zbyt altruistyczna, ale na pewno nie głupia czy naiwna. Sprawdziła puls, a chwilę później usłyszała nad sobą znajomy głos. Jack najwyraźniej nie był zadowolony z jej nagłej potrzeby pomagania innym. Niechętnie chwyciła go za ramię i wstała (co na wysokich obcasach wcale nie było łatwe). Kilka sekund później na horyzoncie pojawił nie kto inny jak Lenny. Tylu przyjaciół, no proszę. Upewniwszy się, że sytuacja została opanowana, dziewczyna odeszła kilka kroków, ciągnąc za sobą obu mężczyzn. Nie miała nastroju do zachwycania się lampionami. Kolejny dzień świra. Ostatnio przeżywała takich zbyt wiele. - Chodźmy się napić - powiedziała, kiedy znaleźli się już na krawędzi mostu. Chciała stąd uciec. Ot, propozycja. Prosta i niezbyt zobowiązująca. Poza tym, ciągle odczuwała wyrzuty sumienia. Czuła się zupełnie, jakby zdradziła Javiera swoją decyzją o wstąpieniu do Kolczatki. Wolałby zginąć, niż doczekać momentu, kiedy będą musieli walczyć bezpośrednio przeciwko sobie. To wojna. Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, po czym zmierzyła Jacka i Lenny'ego wzrokiem. Tak dawno ich nie widziała. Z każdym inna relacja. A czy ONA nadal była tą samą osobą? Czy będzie potrafiła poradzić sobie z nową sytuacją? Miała tylko nadzieję, że wojna nie każe jej zabijać swoich bliskich. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Gru 08, 2013 12:04 am | |
| Dotąd być może nie zadawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniłam za tą chwilą. Jak dotkliwy był dla mnie jej brak, ile chaosu powodowała pustka, z którą nie potrafiłam się ani uporać, ani zastąpić ją czymkolwiek innym. Dotychczas umykała mi niemal niezauważona, ginąc w potoku moich myśli bez szans na to, aby się z nich wydostać. Teraz jednak w pełni uświadamiam sobie, czego mi dotąd tak bardzo brakowało. Tej jedynej chwili, w której mogę pozbyć się całego smutku i zwątpienia w to, czy historia kiedykolwiek znajdzie swoje szczęśliwe zakończenie - czy my kiedykolwiek znajdziemy szczęśliwe zakończenie, o ile nie jesteśmy jeszcze poza jego zasięgiem. Bycie wolnym od problemów i kłębiących się w głowie myśli, z których każda kolejna jest gorsza od drugiej - to uzależniające, choć tak naprawdę narkotyk nigdy nie istniał. Nie potrafię jednak ukryć tego, że sama rozpaczliwie potrzebuję go coraz bardziej. W rzeczywistości wszyscy pragną być po prostu wolni, w każdym tego słowa znaczeniu, ale z reguły marzenia rzadko kiedy się spełniają, jeżeli czymś za nie nie zapłacimy. Cenę swoich znam lepiej niż jakąkolwiek inną, ilekroć moje spojrzenie podąży mimowolnie w stronę Willa i zatrzyma się na jego szarych oczach, w których odbijają się płomienie postawionych przy tablicy świec. Choć bardzo chciałabym nigdy nie odwrócić wzroku w obawie przed tym, czego wcale nie chcę widzieć, nie zdołam uciec przed świadomością, że nie ma takiego miejsca, w którym mogłabym się raz na zawsze ukryć. I żyć tak, jakby nic, z czym niejedna osoba w Panem zmaga się każdego dnia, nigdy nie mogło mnie odnaleźć. Mimo że jestem przekonana, iż tylko głupcy marzą jeszcze o lepszym jutrze, być może nieświadomie usiłuję wywalczyć sobie chociażby jego namiastkę, wiążąc tyle uczuć i zgubnych nadziei z każdymi minutami, które mogę spędzać z Willem, a których nigdy nie będę miała wystarczająco dużo. Chwytam się ich jednak niczym rzuconego przez los koła ratunkowego, ślepo i z całą swoją dziecięcą naiwnością wierząc, że ta przyszłość nie kończy się ślepą uliczką, a jakakolwiek inna pozbawiona jest barw. Nie chcę dopuścić do siebie myśli, iż kiedyś mogę się rozczarować, że piękny sen dobiegnie końca i jedyne, co mi pozostanie, to zmierzyć się z rzeczywistością, o której tak naprawdę nie chcę nawet myśleć. Właściwie nigdy nie chciałam. Moją rzeczywistość ukształtowały Igrzyska. Trzymając Willa za rękę i starając się myśleć o czymś choć trochę przyjemniejszym, kieruję wzrok w stronę odległej linii horyzontu. Znakują ją pomarańczowe smugi jaśniejące nad słońcem, które prawie już zaszło, podczas gdy na niebie powoli ukazują się kolejne gwiazdy. Mogę przysiąc, że gdyby muzyka i głosy gości nagle ucichły, a ja skupiłabym wzrok tylko na dalekich, jasnych punktach, być może potrafiłabym poczuć się choć przez moment tak, jakbym znów była w Czwórce. Wciąż czuję bolesne kłucie w sercu, gdy pomyślę o dzielących mnie od rodzinnego domu kilometrach, co momentalnie sprawia, że niebo ponownie jest tym samym kapitolińskim niebem. Jednak w pewnym stopniu łatwiej jest mi znieść tęsknotę za domem, gdy mam przy sobie Willa, a kilka drobnych nadziei, że moglibyśmy razem odwiedzić Dystrykt Czwarty, podnosi mnie trochę na duchu. Mimo to wiem, jak drobne oraz złudne są te nadzieje, i jak daleko leżą od granicy wyznaczającej rzeczywistość. Słysząc szept Parkera tuż przy uchu, zaciskam nieco mocniej palce na jego dłoni. Chciałabym wierzyć słowom Willa, wierzyć, że zawsze zostanie mi ktoś, na kim mogłoby mi zależeć, ale im bardziej ufam takim myślom, tym gorzej się to dla mnie kończy. Na dźwięk imienia Lorin drgam nerwowo, prawie nieświadomie kierując wzrok znów na tablicę. Drobne i starannie wykaligrafowane litery układające się w jej nazwisko zdają się spoglądać na mnie oskarżycielsko. - Nie wiedziałam, że była twoją asystentką - odpowiadam, ignorując pustkę brzmiącą w moim głosie. Staram się, by ani słowa, ani ich ton nie zdradziły tego, co tak naprawdę czuję, lecz mam wrażenie, że ten ostatni i tak odmówi mi współpracy. - Właściwie nic o niej nie wiedziałam. Chociaż powinnam, byłam jej mentorką - milknę na moment, czując jeszcze większe poczucie winy na myśl o tym, że to między innymi przeze mnie zginął ktoś, kogo dobrze znał Will. - Myślisz, że ją zawiodłam? Zaciskam lekko usta, słysząc echo drżącej nuty, która zabrzmiała w moim głosie. Choć wielokrotnie powtarzałam sobie, że muszę być silna, a przede wszystkim powinnam przestać wynajdywać sobie kolejne powody do zadręczania się, nie potrafię inaczej. Tak samo jak nie umiałam być trybutką, stałam się najgorszą mentorką, na jaką ktokolwiek mógł trafić. Cieszę się, że mnie nie nienawidzisz, Cypriane. Kolejne słowa Willa sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy do tego właśnie zmierzamy. Do nienawidzenia się. Tak jakby nic nie mogło przełamać wieloletniej nienawiści mieszkańców dystryktów i Kapitolu, która z każdą edycją Głodowych Igrzysk jeszcze bardziej się pogłębiała, wiodąc nas tylko ku rebelii i sprawiedliwości, choć ta ostatecznie przybrała postać getta. Mimo to nie czuję nienawiści do Willa, chociaż odległe echo rozsądku wciąż mówi mi, że zachowuję się jak naiwna i kochliwa nastolatka, którą jednak przestałam być, przechodząc przez koszmar Igrzysk, a później wojny. Może po prostu brakowało mi kogoś w życiu, a gdy ten ktoś już się pojawił, nie zamierzałam sięgać myślą wstecz i zastanawiać się, czy na pewno postępuję dobrze. Nadal nie zamierzam. - Nie potrafię cię nienawidzić - mówię w końcu, odwracając wzrok od tablicy i spoglądając na Willa. - Może powinnam, może tak jest ten świat skonstruowany. I choć wiem, ile ryzykujemy, spędzając ze sobą czas, wciąż jest mi go mało - wzdycham cicho, po czym nieśmiało opieram głowę o ramię Parkera. - A nienawidzę tylko tego, że musi dzielić nas mur. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Gru 22, 2013 8:56 pm | |
| Milion lat świetlnych temu, kiedy byłam mniejsza i mieszkałam razem z rodzicami w południowej dzielnicy Kapitolu - lepszego niż ten, który widzicie teraz - lubiłam patrzeć, jak ojciec z Isaakiem grali w bierki. Robili to często, zazwyczaj w zimie, gdy przed naszymi drzwiami pojawiała się wysoka zaspa śniegu, a termometr pokazywał tak niską temperaturę, że nikomu nie chciało się wychodzić na zewnątrz. Zajmowali wtedy miejsca po dwóch stronach niskiego stolika, a ja ustawiałam obok stosik poduszek, siadałam po turecku i po prostu obserwowałam. Nie potrafię wyjaśnić, co było takiego fascynującego w rozsypanych po blacie kolorowych patyczkach, wyciąganych ostrożnie jeden po drugim, ale uwielbiałam te chwile. Kojarzyły mi się ze świętami, z ciepłem, z rodziną, z dobrem. Z rzeczami, które z biegiem czasu przestały mieć dla mnie znaczenie, i które bezpowrotnie traciłam, jedną po drugiej, aż w końcu ich brak odebrał też blask wspomnieniom, pozostawiając je szarymi i wypranymi z emocji. Choć jednak nie mogłam się już nimi cieszyć - na pewno nie teraz, stojąc na moście, który nigdy wcześniej nie wydawał mi się tak zimny i nieprzyjazny - to nadal pamiętałam skupienie, z jakim Isaac wpatrywał się w bezładną mieszaninę plastikowych bierek. I rozwagę, która towarzyszyła wszystkim jego ruchom. Zupełnie, jakby od jednego niewłaściwego drgnięcia palca zależało jego życie. Od pierwszego spotkania z Noah łapałam się na mimowolnym porównywaniu naszej znajomości do różnych sytuacji z mojego dawnego życia, i chociaż przez myśl przewijały mi się też inne, to ta towarzyszyła owym rozmyślaniom najczęściej. Za każdym razem, kiedy miałam coś powiedzieć albo zrobić w jego towarzystwie, czułam się jak stąpający po polu minowym żołnierz, któremu nie trzeba wiele, żeby zniszczyć wszystko dookoła. Początkowo nie wiedziałam, skąd brało się to uczucie - w końcu nie chodziło o kogoś, kto byłby mi bliski, a o nieznajomego prawie mężczyznę, ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym cały tok rozumowania wydawał się mieć więcej sensu. Byliśmy czymś, co nie miało prawa istnieć. Czymś, co było niewłaściwe, zanim jeszcze w ogóle się zaczęło, czymś, czego destrukcja była tylko kwestią czasu. I nie chodziło nawet o to, jak długo uda nam się grać w grę, którą zapoczątkowaliśmy, a ile szkód narobimy po drodze. Bo chociaż bardziej wprawieni gracze pewnie daliby radę sprostać zadaniu, to był jeden powód, dla którego podczas turniejów bierek pozostawałam tylko biernym obserwatorem. Byłam w tym okropna. Choć próbowałam, zachowanie spokoju urastało dla mnie do niemożliwych rozmiarów, a im bardziej mi na czymś zależało, tym bardziej trzęsły mi się ręce. I niszczyły wszystko, czego dotknęły. Tak jak wtedy. I tak jak teraz. - Racja - przytaknęłam cicho. Słowa wypłynęły z moich ust opornie, a kiedy przełykałam ślinę, miałam wrażenie, że pełno w niej opiłków żelaza. Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej, mimo, że moje myśli wręcz krzyczały, błagając o uwagę. Zignorowałam je wszystkie, z rozmysłem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co robiłam. Ale nie potrafiłam inaczej. Gniew już co prawda ze mnie wyparował, ale razem z sobą zabrał wszystkie inne emocje, które jeszcze do niedawna kotłowały się w mojej głowie i sercu. Pozostawił mnie pustą, jak balonik, z którego uciekło powietrze. Brzydki, zapomniany i nikomu do niczego niepotrzebny. - A co do iluzji - odezwałam się po chwili, przerywając ciszę - to na pewno nie jest nią to. - Szarpnęłam głową w stronę jednego z brzegów Moon River. Nie losowo wybranego. Mojego brzegu. Brzegu, na którym między budynkami majaczył niewyraźnie zarys brudnych cegieł, oddzielających to, co miałam, od tego, z czym - chcąc nie chcąc - musiałam się pożegnać. Może właśnie tak działała karma? Może wygnanie mnie z domu i zesłanie do Kwartału nie było wystarczającą karą za wszystko, co zrobiłam? Może los specjalnie postawił na mojej drodze Noah, żeby pokazać mi, co mogłam mieć, a co przez własną głupotę bezpowrotnie traciłam? Jeśli tak - musiał kształcić się u najlepszych. Zacisnęłam wargi, obserwując, jak mężczyzna odpala kolejnego papierosa. Z jakiegoś powodu ten widok wywołał w moim sercu serię nieprzyjemnych ukłuć. Miałam ochotę złapać go za rękę, powstrzymać, wsunąć zapalniczkę z powrotem do kieszeni jego kurtki i zamiast tego go przytulić. Jakim cudem tak prosta czynność mogła okazać się tak niewykonalną? Dlaczego potrafiłam tylko stać, beznamiętnie wpatrując się w drżące dłonie, które powinny trzymać w tamtej chwili moją twarz, a nie paczkę papierosów? Nie wiedziałam. Wiedziałam natomiast, że podczas całej sceny w moim ciele nie drgnął nawet pojedynczy mięsień i to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że serce całkowicie straciło nad nim kontrolę, oddając władzę rozsądkowi. - Może tak jest łatwiej - powtórzyłam za nim nieprzytomnie, jak echo, nie tyle przytakując jego stwierdzeniu, co komentując własne, które w tym samym momencie pojawiło się w mojej głowie. Tak było łatwiej. Dla niego, dla mnie. Dlaczego w ogóle rozważaliśmy wejście na trudniejszą ścieżkę? Na to mogą porywać się zapaleńcy, żyjący w beztroskim świecie i szukający wrażeń. W naszym wypadku rzucanie sobie pod nogi dodatkowych kłód byłoby oznaką szaleństwa. Z tym że Noah nie wiedział, że ja już dawno zapracowałam sobie na to określenie. Zerknęłam na niego, rejestrując, że jego twarz oświetla dziwna, pomarańczowa łuna i dopiero wtedy orientując się, że przestrzeń wokół nas wypełniła się dryfującymi w stronę nocnego nieba lampionami. Znów zapadła cisza, a ja utkwiłam wzrok w migoczących punkcikach, odmierzając czas powolnymi uderzeniami bolącego serca. Gdyby ostatnie pół godziny nie miało miejsca, pewnie celebrowałabym z radością każdą chwilę milczenia, a widok, którego byliśmy świadkami, wywoływałby we mnie radość, nie smutek. Czasu jednak nie dało się cofnąć, a atmosfery - magicznie oczyścić. Dlatego ucieszyłam się, kiedy Noah zdecydował się odezwać. Zastanowiłam się przez kilka sekund, zanim postanowiłam mu odpowiedzieć. - Gwiazdy są jeszcze gorsze - zauważyłam, ciągnąc temat, jakby cała wcześniejsza wymiana zdań faktycznie nie miała miejsca. Kogo próbowałam oszukać? Siebie - nie mogłam, jego - tym bardziej. Ludzie dookoła mnie nie obchodzili. Co więc miałam na celu? - Patrzysz w nie, widzisz jak błyszczą i wydaje ci się, że są ciepłe, cudowne i idealne. I podczas gdy się nimi zachwycasz, one już od wielu lat mogą być martwe. - Uśmiechnęłam się krzywo, chociaż prędzej nazwałabym to grymasem. - Tym się różnimy, ty i ja. Coś, czego nigdy się nie widziało, nie może przynieść rozczarowań. Zdziwiłam się tym, jak spokojnie brzmiał mój głos. Cichy i pozbawiony nagłych zmian tonacji, wydawał się mieć trudności z przecięciem smaganego wiatrem powietrza, a ponieważ nadal wpatrywałam się w unoszące się coraz wyżej lampiony, nie widziałam, czy faktycznie dotarł do celu. Noah mógłby równie dobrze odejść bez słowa, a ja pewnie dopiero po kilku minutach zorientowałabym się, że nie ma go obok. Nie odszedł jednak. Zamiast tego poczułam jego dłoń na własnej i w pierwszej chwili nie miałam pojęcia, do czego zmierza, dopóki nie przycisnął ich razem do mojej klatki piersiowej, bezbłędnie trafiając w miejsce, w którym znajdowało się moje serce. Zamarłam na ułamek sekundy, przerażona, że wyczuje jego łomotanie, ale nie było już nic, co mogłabym zrobić, żeby temu zapobiec. Nic, co chciałabym zrobić. W końcu na niego spojrzałam, unosząc głowę i odszukując spojrzeniem jego oczy. Od razu wychwyciłam słowa, które już kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć z jego ust, i z którymi wolałabym nie mieć do czynienia nigdy więcej. Powoli, z wahaniem uniosłam drugą dłoń, oplatając nią te przyciśnięte do materiału mojej kurtki i celowo odciągając o kilka cennych ułamków sekund to, co miałam zamiar zrobić później. - To nasze czwarte spotkanie - powiedziałam, zaciskając palce nieco mocniej - a ja zdążyłam zranić cię już trzy razy. - Przygryzłam wargę, jednocześnie z trudem oddalając od siebie nasze ręce i przyciskając je do klatki piersiowej Noah. - Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz kogoś, kto będzie mógł dać ci to wszystko, na co zasługujesz, ale myślę, że oboje doskonale wiemy, że ja nie jestem tą osobą. - Wyprostowałam palce, oswabadzając najpierw jedną, a później drugą dłoń ze skomplikowanego uścisku, w jakim tkwiły i opuszczając ręce luźno wzdłuż ciała. - Przykro mi, że zmarnowałeś tyle czasu na uszkodzony egzemplarz. - Ostatnie słowa ugrzęzły gdzieś w połowie drogi i wydostały się w postaci ledwie słyszalnego szeptu. Zrobiłam krok do tyłu, nogi mając jak z waty i modląc się, żeby nie upaść. - Nie szukaj mnie - dodałam jeszcze, zanim odwróciłam się w drugą stronę, z całych sił nakazując sobie nie oglądanie się za siebie.
| I tu pewnie zt, chyba nie ma sensu dalej zaginać czasoprzestrzeni, skoro możemy nagiąć nową (<3). Na razie x1, bo nie wiem, czy Domi będzie odpisywać? c: |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|