|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Odbudowany most Pią Maj 03, 2013 3:17 pm | |
| First topic message reminder :
Po wybuchu i całkowitym zniszczeniu mostu nad Moon River, władze zdecydowały nie oddawać go ponownie do użytku samochodów. Zamiast odnowić stalową, nowoczesną konstrukcję, zbudowano coś w stylu drewnianej kładki, co prawda wciąż łączącej dwa brzegi, ale przeznaczonej tylko dla pieszych. Wzdłuż traktu znajdują się wkomponowane w most ławki i kosze z kwiatami, a na samym środku stoi ogromna tablica pamiątkowa, zawierająca nazwiska i zdjęcia ofiar katastrofy oraz nieżyjących trybutów 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcję oświetla sto sześćdziesiąt osiem żaróweczek, symbolizujących sto czterdzieści osiem poległych w zamachu, oraz dwudziestu zawodników krwawego turnieju.
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał most? |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 12:05 am | |
| Symbol, idea - prawda. Co to miało znaczyć... dla mnie? Czasami zastanawiałam się nad sensem mojego własnego oporu, z jakim wciąż przemierzałam zaśnieżone ulice Kwartału i lub przemykałam się przez dziurę muru, aby zatrzymać się na łące i zebrać koszyk kwiatów. To mnie pocieszało, wyznaczało jakiś cel, do któremu dążyłam i dzięki któremu nie popadłam w melancholię, nie umarłam, tak naprawdę. Przyglądałam się ludziom, którzy niczym nakręcone zabawki przemierzali ponure chodniki i spoglądali na mój towar z niechęcią, z obojętnością, rzadko z jakimkolwiek zainteresowanie. Często wychudzeni, niczym żywe trupy. Rzadko widziałam uśmiechy i nawet pocieszającymi słowami czy komplementami nie potrafiłam ich wybudzić z zimowego snu. Ale chyba się z tym pogodziłam, a nawet jeśli nie, to wmawiałam sobie kłamstewka. I mniejsze. I większe, wszystkie po kolei. Na początku było dobrze, to znaczy… szok po utracie mamy zniosłam tak, jak prawdziwa dzielna dziewczynka, a przynajmniej to usłyszałam od tatusia, który trwał przy mnie, niczym potężnych ochroniarz przez wiele lat w Kapitolu, podtrzymywał mnie na duchu i opowiadał historie, które sprawiały, że tęsknota wracała. A wraz z nią wspomnienia i obrazy, wizja kolorowego i nieprawdziwego już dla mnie świata, zamkniętego na cztery spusty pokoju, w którym znajduje się łóżko z karmazynowym baldachimem oraz kiedyś dla mnie olbrzymi, gdy miałam siedem lat, i mierzący metr pluszak. Ale nadszedł koniec, kres tego, co można było nazwać względnie dobrym. Wtedy jeszcze bałabym nazwać to czymś złym, skrytykować cokolwiek, sprzeciwić się prawdzie, która głosiła, że wszystko jest w porządku. Zawsze i wszędzie – będzie dobrze, bo taki jest świat, stworzony tylko dla mnie, dla mojej wyobraźni, która jednak powoli umierała zamknięta w czarnym pudełeczku bez drogi ujścia i powrotu. I dni mijały, z każdym tym dniem tatuś stawał się coraz bardziej ponury, tracił tę ikrę i zasoby pieniędzy, które udało mu się przemycić. Tracił wiarę w siebie, ale chyba, tak myślę, że nigdy nie stracił wiary we mnie. Bo zawsze, gdy mnie widział, uśmiechał się, a jego oczy iskrzyły tak, jak nigdy indziej. Może to tylko ja sprawiałam, że wciąż próbował trzymać się barierki tonącego statku, ale chyba w pewnym momencie powinien był się puścić, aby nie powędrować z nim na samo dno i nie utonąć. Ja nie chciałam, ale rozumiałam, że trzeba. I pokonałam coś, co kiedyś nie istniało – wstyd. I przyszłam. A miałam inne wyjście? Czy ktokolwiek z nas ma inne wyjście? Każdy jest niewolnikiem tego, co się dzieje, bo los zmienia sobie tylko ofiary, aby wyręczyć je i zniewolić, a następnie wywyższyć jako męczenników, by dręczycieli znów zesłać na samo dno. Tak będzie zawsze, tak było, ale chyba nie chcę wciąż żyć w tym świecie, który nie zarezerwował miejsca na wzajemne zaufanie, na współczucie i na solidarność, bo nawet teraz, kiedy stałam wśród obcych mi ludzi, nie czułam się tak, jak powinnam. Smutek, który mnie otaczał, należał tylko do mnie, dla mnie, nie dla innych. Zamknęłam się w nim, jak każdy, jak Kapitolczycy, jak Rebelianci. Nie wierzyli w ten dzień, że jest on symbolem zjednoczenia. Nie wierzyli tak samo, jak ja nie wierzę. I chyba nie przestanę, bo muzyka, która dźwięczała w moich uszach, irytowała i sprawiała, że czułam się pusta. A chciałam zapłakać raz jeszcze. Ale nie mogłam. Chciałabym krzyknąć, by przestała, by ten męczący umysł dźwięk ucichł, ale wciąż stałam i zaciskałam pięści. I wzięłam głęboki wdech, zerknęłam na Niego i uśmiechnęłam się. -Ja się boję prawdy – odpowiedziałam i postarałam się, aby nasze spojrzenia się spotkały. Nie wiedziałam dlaczego, ale potrzebowałam tego, nie wiedziałam dlaczego, ale teraz chciałam być śmiała, na tę chwilę, kiedy dotknęłam jego dłoni własną i ścisnęłam, aby potem rozluźnić uścisk – Czemu tak naprawdę służy ów symbol? Czekamy na kolejne powstanie? Tak ma być? Dlaczego ludzie nie potrafią dostrzec, że to prowadzi do zguby!? Dlaczego? Słyszałam mój głos, mój własny, roznoszący się po moście, bo krzyczałam. I sama nie wiedziałam dlaczego. Ale chyba chciałam, aby ludzie zwrócili na mnie uwagę, bo ruszyłam przed siebie puszczając dłoń Fransa i bez zastanowienia wskoczyłam na pierwszą lepszą ławkę, którą zauważyłam. -Przepraszam Państwa, ale bardzo chciałabym Wam coś powiedzieć – jeśli mogę. Umilkłam na chwilę i poczułam, bo… to dziwne, ale chyba zaczęłam płakać. -Dlaczego tak się dzieje, że ludzie umierają? Bo… dalej zamierzamy się temu przypatrywać i po każdej kolejnej śmierci organizować memoriał? Ja… ja bardzo nie chcę, żeby to wyglądało w ten sposób! Dlaczego nie możemy po prostu być dla siebie dobrzy, dlaczego… dlaczego… - głos jej się na moment złamał, ale usilnie, piskliwym i łamiącym się głosem kontynuowała – Dlaczego zamknęliście nas w Kwartale, dlaczego organizujecie kolejne Igrzyska? Ja… tak… nie… chcę! Proszę, przestańcie! – tupnęłam nogą z bezsilności, na moment zamknęła oczy i nabrałam głośno powietrza Ale już! - Przestańcie grać tę muzykę! Ona, ona… jest tu w ogóle niepotrzebna. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 5:41 am | |
| Zguba? Czuł się dziwnie, kiedy taka dziewczyna jak Lucy wygarniała przed nim to, że tworzenie symboli, czyli poniekąd zabijanie ludzi było niewłaściwe. Jeszcze nie wszystko zespoliło się u niego i stworzyło pokój ducha bez poczucia winy. Na nowo więc wywołała się w jego umyśle totalna burda i zamieszanie. „To jak to w końcu było?” Zacisnął zęby, kiedy panna Crow uparcie patrzyła na niego. Nie mówiąc o tym całym uścisku… o co chodziło? Co to miało znaczyć? Patrzył na nią tym bardziej zdezorientowany. I dlaczego nie zareagował, kiedy puściła jego dłoń? Chyba powinien coś zrobić, szczególnie kiedy Lucy, w chwilę po tym, wskoczyła na ławkę i zaczęła wygłaszać swoją jakże utopijną przemowę. Utopijną przede wszystkim dla niego.
Przymknął oczy, zaczął rozmyślać nad tym czy dalej powinien pozwolić jej to robić. To była niewinna dziewczyna, pewnie nieco zagubiona… poniekąd nie odnajdywała się w realiach, które nastąpiły po rebelii. Tak poniekąd to wyglądało. Więc… co powinien zrobić? Westchnął ciężko, przez chwilę tylko patrzył się na podłoże. Dopiero po szybkim policzeniu do dziesięciu postanowił coś zrobić. Coś sensownego. Podszedł do tej przeklętej ławki, na której stała panna Crow, spojrzał na nią tak, jakby chciał jej zakomunikować, że cała ta wypowiedź nie ma aktualnie sensu. Nie, kiedy w każdej chwili wiele osób może zacząć skandować przeróżne hasła, nie do końca miłe. A on nie chciał, żeby Lucy została zmieszana z błotem lub żeby w ogóle coś jej się stało.
Dlatego właśnie objął jej nogi, zacisnął mocno ręce wokół nich, a następnie podniósł nieco i przerzucił sobie dziewczynę przez ramię, by tylko przecisnąć się przez tłum w nieco bardziej ustronne miejsce na moście. Dopiero tam postawił ją na nogi. Jednak w tamtym miejscu nie był już tym samym Fransem, który ma wszystko gdzieś. Spoważniał, nie uśmiechał się, jego twarz była poniekąd sroga i zmartwiona jednocześnie. Mogliby jej przecież coś zrobić… tłum albo strażnicy. A to by było dla niego niekorzystne, to znaczy bezsensowne byłoby stracenie kolejnego pracownika w tak błahy sposób. Przetarł twarz dłonią, zastanawiając się co i jak chciał powiedzieć dziewczynie, aż w końcu zaczął:
– Słuchaj – to wydawało mu się najsensowniejszym początkiem. – Może w systemie demokracji miałoby to sens, ale nie tutaj. – Mówił do niej dość cicho jak na siebie, ale nie chciał też, żeby nieodpowiednie persony zaczęły przypadkowo słuchać tego, co miał do powiedzenia tylko pannie Crow. – Nie możesz ot tak, w takim tłumie, w którym na pewno są ludzie popierający Coin i jej zdanie, wygłaszać tego typu opinii, która świadczyłaby o nieprzychylności do obecnie sprawującego władzę organu. – Zamilkł na chwilę. Nie chciał, żeby źle go zrozumiała. – Nie ma sensu wystawiania się, jasne? – Jego twarz w tym momencie uległa bardziej niepokojowi i zmartwieniu, niźli srogiemu podejściu do tego typu zachować. Zwyczajnie martwił się, jak gdyby był jakimś przeklętym wujkiem… lub po prostu pracodawcą chcącym zrozumieć swojego pracownika. To tak, jak gdyby chciał być dla niej jak taki patron służący ochroną. – Chyba, że wolisz robić coś w stronę swojego marzenia z pozycji więźnia politycznego.
Rozumiał, że chciała zrobić cos dobrego, że chciała sprawić, aby ludzie na chwilę pomyśleli nad tym, co dzieje się dookoła ich. Z tym, że sama nie zastanowiła się chociaż przez chwilę, że stała przecież na moście, na którym zebrali się przede wszystkim ludzie z Nowego Kapitolu, którzy w większości są za Coin i za jej rządami. Żalenie się było więc nieco… niepoprawne w tej sytuacji, a przede wszystkim było to igranie z losem, który lubił – za przeproszeniem – robić ludzi w chuja. Frans rozumiał tym bardziej, że dziewczyna potrzebowała wyrzucić z siebie to wszystko, co po trochu bezpośrednio ją dotykało, ale nie powinna tego robić w takim tłumie. I nie ściągnął jej stamtąd tylko dlatego, że nie chciał stracić pracownika. Zwyczajnie szkoda by było zmarnować taką personę.
– Wdech i wydech – nakazał jej w końcu spokojnym tonem głosu. – Uspokój się i możemy pójść do Kwartału, jeżeli dla ciebie przebywanie w tego typu miejscach to za dużo, dobrze?
|
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 10:24 am | |
| Joseph przywykł do tego, że ludzie szepczą mu do ucha niewybredne komplemenciki, ale tym razem nie mógł uśmiechnąć się radośnie, nie ta okazja, nie to miejsce. Zachował więc dalej uprzejmie smutny wyraz twarzy, kiwając tylko powoli głową, jakby Lowell dzielił się z nim jakimiś intymnymi szczególikami z przeżywania żałoby a nie chwalił jego aktorstwo. Dość mierne, a przynajmniej tak sam twierdził (bardzo skromnie), nie zamierzał się jednak tłumaczyć ani tym bardziej podejmować tematu swojego uroku - chociaż słowa Chaza zabrzmiały dla niego odrobinę pedalsko. Chętnie wytknąłby mu to w jakiś niezwykle zawoalowany sposób, ale...aż zazgrzytał zębami. W zebraniu myśli i uruchomieniu spierzchniętych ust przeszkodziły mu dźwięki muzyki, jakiegoś taniego rzępolenia, idealnie skomponowanego przez jakiegoś zapewne głuchego i wiecznie smutnego człowieka w celu wyciśnięcia ze słuchaczy ostatniej łzy. I wciągnięcia ich w wir rozpaczy. Ach. Odwrócił się plecami do barierki i wypatrzył w tłumie autorkę tego depresyjnego przedsięwzięcia muzycznego, wywołującego u otaczających ich osób jakieś wzdychanie i pociąganie nosem. Pięknie, powinien przemyśleć swoje techniki manipulacyjne i następnym razem pojawi się na spotkaniu Coin z tamburynem. Może lepiej zniesie informacje o buncie Jedenastki, kiedy zadeklamuje to w rytm smętnej melodii dzwoneczków. Pozwolił sobie na lekkie skrzywienie się i oparł się wygodniej o drewniany wspornik za swoimi plecami, zapinając guzik tweedowej marynarki i wysłuchując podniosłej...odmowy Lowella? Westchnął lekko - dość ładnie wpisując się w klimat Memoriału - i zwrócił się do Charlesa ponownie. - Chętnie przypomniałbym ci, że blokowanie takich tekstów to twoja praca - zaczął powoli, uprzejmym tonem sprzedawcy z telemarketu. - ale ze względu na łączące nas silne więzy przyjaźni i rządowej namiętności po prostu spytam: co chcesz uzyskać? Oprócz mojej dozgonnej wdzięczności, oczywiście - dodał, posyłając mu lekki uśmiech, po sekundzie zamieniający się w grymas zirytowania, bo jakaś szalona dziewczyna weszła na ławkę nieopodal i rozpoczęła plebejski festyn krzyków. Z tanim konferansjerskim wstępem. Chyba tracił świętą cierpliwość, brakowało tu jeszcze pięcioletnich dzieci proszących o datki i wielkich transparentów z pacyfistycznymi hasłami. Widocznie z psychiką ludzi z Kwartału było naprawdę kiepsko. Na szczęście ktoś kulturalnie zdjął dziewczę z piedestału, jednak niemiłe wrażenie pozostało i Joseph ponownie westchnął. - Zastanawiasz się czasem, ile byś wytrzymał w Kwartale? - spytał Charlesa z umiarkowanym zainteresowaniem, sięgając do kieszeni marynarki i wyjmując stamtąd papierosa, którego odpalił, częstując oczywiście swojego rozmówcę. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 12:48 pm | |
| Przyszedłem, a raczej przyjechałem, tutaj z Reiven. Ona oczywiście upierała się, żebym został, że znajdzie kogoś na moje zastępstwo ale bezczelnie i uczynnie odparłem jej, że choćby całe Panem przeszukała to drugiego takiego jak ja nie znajdzie. Ostatecznie pojechałem z nią, oficjalnie w cywilu. Pod czarnym, eleganckim płaszczem miałem jednak kamizelkę kuloodporną i broń przypiętą do paska. Rozdzieliliśmy się przy moście. Ona chyba nie chciała pokazywać się ze mną prywatnie, albo miała coś do załatwienia a ja to rozumiałem. Przechadzałem się między ludźmi, obserwując rozmawiające pary i takich co wyglądali podejrzanie. Nie chcieliśmy przecież kolejnej afery. Nie wiem, jak Rei by to zniosła. Nie, dzisiejszy dzień miał pójść gładko i czyściutko. Kiedy zobaczyłem kątem oka ją i Finnicka, ukuła mnie leciutko zazdrość. Zdziwiłem się też, że jest między nimi aż taka zażyłość - do tej pory mnie to ominęło i... Dlaczego z Finnem nie było Annie? Była chora? Coś jej się stało? Miałem ochotę podejść i go o to zapytać, ale wtedy podbiegła do niego jakaś obca mi zupełnie dziewczyna. Nie wyglądała jakby była mu obca, wręcz przeciwnie - chyba się dobrze znali. W Czwórce na stop procent jej nie widziałem, więc musieli znać się z Kapitolu. Co ich łączyło? Uznałem, że zapytam jeśli będzie okazja i ruszyłem dalej. Zauważyłem Javiera, z którym służyłem razem pod skrzydłami Reiven w powstaniu, ale również był zajęty, więc tylko skinąłem głową w jego stronę. Zaniepokoiło mnie, kiedy zobaczyłem dziewczynę, która wskoczyła na ławkę. Ruszyłem w tamtą stronę, pomiędzy osobami, które odwracały na nią głowę. Zajmował się nią jakiś facet, z którym chyba przyszła - coś do niej teraz mówił. Zbliżyłem się i zapobiegawczo zwróciłem do ludzi wokół. - Proszę nie robić zbiegowiska. - po czym odwróciłem się do niej. Musiałem przyznać - wyglądała oryginalnie i ciekawie, nawet pomimo tego, że mieszkanie w gettcie odcisnęło na niej swoje piętno. - Przepraszam, jeśli pani byłaby tak miła i zeszła z tej ławki... - zacząłem, zerkając na jej towarzysza. Skądś go kojarzyłem, ale nie należałem do tak częstych bywalców Violatora by znać go z imienia. - Proszę mi pomóc. - zwróciłem się do niego i wyciągnąłem ręce w stronę dziewczyny, tak aby pomóc jej zejść. Uśmiechałem się lekko. Starałem się sprawiać wrażenie ogólnie przyjaznego, mając w pamięci słowa Reiven na odprawie: "traktujcie dobrze wszystkich i nie róbcie różnic". |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 4:22 pm | |
| Pokręciła głową i przewróciła oczami. Tego było jej trzeba. Zwykłej, żartobliwej, całkowicie niepoważnej rozmowy. Mina jej zrzedła kilka sekund później. Spojrzała na Lennarta znacząco. Nie było szans, aby nazwisko matki znalazło się na tablicy. Raczej to Cathleen spowodowała śmierć tych wszystkich. Czy w słusznej sprawie? Dziewczyna nie wątpiła, że matka nie była bezmyślnym mordercą. Chociaż okazało się, że tak naprawdę wcale jej nie znała. Uśmiechnęła się smutno, kiedy położył jej dłoń na ramieniu i poklepała jego rękę swoją. Jasne, że też cierpiał. I pewnie z podobnego powodu. Miała na końcu języka: zachowujemy się jak na pogrzebie, kiedy zniknął smutny wyraz jego twarzy, a pojawiło się oburzenie, które pamiętała jeszcze z czasów szkolnych. Może wcale aż tak bardzo się nie zmienili. Kątem oka dojrzała przytulającego swoją koleżankę Javiera. Cóż, nie miała prawa wnikać, kim dla niego była. Jak każda kobieta, poczuła nikłe ukłucie zazdrości, ale zupełnie je zignorowała. Mógł przyjść, z kim mu się żywnie podobało, formalnie nie byli nawet przyjaciółmi. A to, czego chciała Lophia to już inna, bardziej skomplikowana sprawa. - Oczywiście, przenigdy. Czy ja wątpię? - odparła takim samym tonem, przenosząc wzrok na swojego rozmówcę. Przecież nie mogła się tak po prostu gapić, to nieeleganckie. I nie przystoi kobiecie. Delikatnie zmarszczyła brwi. Przecież byli w miejscu publicznym, to chyba trochę nie na miejscu. A może... - Racja, to nie ich memoriał - odpowiedziała tylko, uważnie badając wzrokiem jego twarz. Zmiana tematu była zbyt nagła. Na ile go znała, oczywiście. |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 4:34 pm | |
| Pokręcił głową. To on miał zadzwonić, ale Kolczatka, zaczynała zabierać mu czas. Oczywiście nie mógł się przyznać, że należy to tej organizacji. Nie publicznie, to w końcu "zawód" wysokiego ryzyka. Nie mógł zostać wydany, naraziłby resztę, a tego chciał akurat najmniej. Na zadane pytanie nie odpowiedział. Do momentu, w którym chwyciła go za ramię i zaczęła przeprowadzać przez tłum. Taka drobna, a tyle siły. Prawie się zaśmiał. Jednocześnie po jego ciele rozeszło się przyjemne ciepło, musiał się uszczypnąć, żeby się uspokoić. Stał chwilę, przyglądając jej się z góry. Co tu robiła? Czy kogoś straciła? A może szukała? Przysiadł obok, ta ławka wydała mu się o niebo wygodniejsza, ale to pewnie przez to, że miał teraz odpowiednie towarzystwo. Obrócił się w jej kierunku. Wydawała się smutna, zamyślona. Nie mógł na to pozwolić. Nie będąc Jacksonem pewnie wziąłby ją w ramiona i powiedział, że wszystko się ułoży. Ale jako on sam zdobył się tylko na delikatne złapanie jej za rękę. Kolejna fala ciepła. Zaczynał się zastanawiać, czy aby na pewno nie ma gorączki. I tu przykład, dlaczego sprawy prywatne przeszkadzają w służbie: zamiast obserwować, pocieszał przyjaciółkę. Pięknie, Blomwell, już wykonujesz zadania, nie ma co. - Pamięć jak ser szwajcarski, ale wiem, że chciałaś tu przyjść, że ktoś strzelał, że coś wybuchło i że wylądowałem w szpitalu. I podobno mam siostrę. Jakąś rudą. Cholera wie, kto to jest - wyrzucił z siebie, gładząc palcami wierzch dłoni Jazz. - Co się dzieje? - zapytał wielce elokwentnie, zmuszając się do spojrzenia jej w oczy. Stęsknił się. Świrujesz, stary. Za kim? Za dziewczyną, która nigdy nie będzie twoja? Przecież nie chcę... Chcesz. Przyjmijże to wreszcie do wiadomości. Szokujące, szybko zaczął przekonywać się, co tak naprawdę czuł. Oczywiście oprócz nienawiści do władzy. Zaczęło wypełniać go coś zupełnie innego. |
| | | Wiek : 18 lat Znaki szczególne : farbowane na rudo włosy, jedenastkowa opalenizna
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 5:34 pm | |
| Cichy dźwięk przychodzącej wiadomości przerwał milczenie jak czyjś szept albo pojedynczy dźwięk. Może coś powinno mnie zaniepokoić. Przeczucie, tak nazywają to ludzie. Przeczucie, że zaraz stanie się coś złego, że lepiej byłoby, gdybym wyrzuciła telefon do wody, nawet nie spoglądając na treść esemesa. Ale byłam naiwną, małą dziewczynką, jak długo mogłam się oszukiwać, że wyrosłam już z korony i pantofelków i wreszcie dorosłam? Każdy mój krok i decyzja tylko potwierdzały to, do czego tak usilnie nie chciałam się przyznać. Głupia, mała Jazzy, która potrafiła jeszcze dostrzegać szczęśliwe zakończenia. -Siostrą?- Powtórzyłam niemalże bezwiednie, nieco marszcząc brwi w wyrazie zamyślenia. Jackson nie miał siostry, a przynajmniej nigdy mi o tym nie mówił.- Przecież mówiłeś, że... Zaczęłam powoli, ale szybko zrozumiałam swój błąd i ugryzłam się w język. -Przepraszam, przecież nie pamiętasz, a ja... przepraszam.- Powtórzyłam jeszcze raz, uśmiechając się niepewnie. Potem temat wrócił do mnie. Skrzywiłam się lekko, nieumyślnie, zaciskając usta w cienką białą linię. U mnie? Jak zawsze, chyba, może tylko trochę gorzej. -Nic się nie dzieje.- Odparłam zdecydowanie, próbując się uśmiechnąć, choć zapewne wyszło to wyjątkowo żałośnie. Delikatnie pogładziłam trzymającą mnie dłoń opuszkiem palca, a potem mimowolnie sięgnęłam do kieszeni wolną ręką, zaciskając palce na kwadratowej obudowie telefonu. Wtedy, właśnie wtedy ktoś powinien wyszarpnąć mi to cholerstwo z ręki, wyrzucić je do wody i wraz ze mną patrzeć, jak tonie, ktoś powinien utopić telefon, zanim on sam pociągnął mnie na dno. To ja przepraszam. Wybacz, że nie było mnie przy Tobie. Bądź szczęśliwa. Ja zawsze będę Cię kochać. Benjamin. Przez kilka pierwszych chwil trzymałam aparat w ręce, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałam. Tysiące razy przeleciałam wzrokiem przez tekst, szukając słowa ,,żart'' albo ,,nieprawda'', ale niczego takiego nie było. Pusto. Czułam się tak bardzo pusta. Serce zamieniło mi się w bryłę lodu, a potem coś uderzyło w nie z całej siły i rozkruszyło je na małe kawałeczki, które już nigdy nie miały stać się jednością. Mimowolnie skuliłam się na ławce, otępiała, niezdolna do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia, niezdolna nawet do głupich łez, które byłyby oznaką człowieczeństwa. Napisałam kilka słów w odpowiedzi, a potem wsunęłam telefon do kieszeni, i, jakby nigdy nic, odwróciłam twarz do Jacksona, próbując się uśmiechnąć, chociaż twarz miałam nieruchomą i nieswoją jak maskę. -Co się dzieje? Wszystko się dzieje, wszystko, do cholery, wszystko się niszczy. Zaczynając od tego, że moja kuzynka umarła, osieracając córeczkę, Sansę, która w świetle prawa jest teraz moją córką, aha, jeszcze zawaliła się szkoła, w której pracowałam, moja przyjaciółka walczy o życie w Dwójce, no i... no i... Ben odchodzi.- Wyrzuciłam z siebie jednostajnym, wysokim głosem, a potem ostrożnie wysunęłam dłoń z jego kojącego uścisku i przycisnęłam ją wraz z drugą do policzków. Obudź się. To tylko zły sen. Obudź się, do cholery, no już! Nie byłam pewna, czy Jackson nie uznał mnie za wariatki, ale nawet jeśli, to nie mogłabym odmówić mu racji. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 6:42 pm | |
| W ciemności jasność W jasności mrok W śmierci życie W trwaniu zgon W głębinach wolność W wolności jej brak W miłości samotność W samotności trwam Matka Rei uwielbiała poezję. Była eteryczną istotą związaną ze sztuką bardziej, niż z czymkolwiek innym. Śpiewała, malowała, deklamowała i pisała wiersze. Może dlatego teraz wpatrując się w wodę pomyślała o niej, i jej wierszach. Miała wrażenie, że to nie były tylko wiersze, że to były swoiste prognozy przyszłości, jasnowidzenie. Ale swojej śmierci matka nie przewidziała... a może po prostu Rei tego nie dostrzegała, że rodzice wiedzą, iż ich życie skończy się, nim ona wróci z Igrzysk. Choć Suri Ruen była delikatną, drobną kobietą, o rysach anioła, była najsilniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek Reiven znała. Świadczyło o tym chociażby nagranie z jej przesłuchania. Gdy zmuszona była patrzeć na tortury zadawane jej mężowi, sama będąc torturowana na wprost niego. Ojciec Reiven był umierający. Lekarze byli zdania, że nie dożyje wiosny. Już raz go straciła, teraz miała stracić go ponownie. Jak wszystkich wokół siebie. Czy dlatego otchłań mroczna i spieniona, z szumem przepływająca kilkanaście metrów niżej, była tak pociągająca? Bo mogła być końcem? Odsunęła się od barierki słysząc dźwięk skrzypiec, tak rzewny i smutny, że aż miała ochotę płakać. Zaczęła żałować, że tu przyszła. Lada chwila mogła się rozkleić na dobre. Podeszła do dziewczynki i wyjęła z torebki banknot. Zamiast go jednak wrzucić to futerału, czy w co dziewczynka zbierała pieniądze, podeszła do niej i delikatnie wsunęła banknot do kieszeni jej płaszcza, uśmiechając się do niej porozumiewawczo. Banknot miał taką wartość, że mógłby skusić jakiegoś ulicznego złodziejaszka. Walcząc ze smutkiem odsunęła się od dziewczynki próbując odepchnąć wizję Blue umierającej na arenie... przestającej istnieć w jednej sekundzie. Jak mogła tak bardzo zawieść te dwie dziewczynki. Obiecała sobie, że się nimi zaopiekuje, a tymczasem jednej nie było, a druga martwiła się o Rei. Kontem oka zauważyła, że Pippin "interweniuje". Wiedziała, że on nie użyje siły, w razie jednak czego pozostawała w niewielkiej odległości. Obserwowała Peregrina i była pewna, że powinna się od niego wyprowadzić. Zanim się do niego przywiąże za bardzo, a on postanowi zniknąć z jej życia. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 6:47 pm | |
| // gdzieś tam. ;__;
Wolność miała zapach kwiatów i lakieru do drewna. Oddychałem nią, wciągałem powietrze do płuc z całych możliwych sił, czułem, jak jej drobinki wnikają do mojej krwi i płyną przez całe ciało. Wolność. Coś, co zawsze było na wyciągnięcie ręki, ale o kilka centymetrów za daleko, teraz leżało tuż u moich stóp. Wznosiła się w powietrzu wraz z zapachem palonych świec i kadzideł, przyjemnie pobudzając zmysły, otwierając wszystkie pory skóry na nadchodzące uczucia... szczęścia? Może raczej euforii, euforii, że mogłem przez chwilę poczuć się jak człowiek, a nie jak zamknięte w klatce zwierzę. I byłem szczęśliwy, aż do czasu, kiedy dotarłem do rzędów tablic z nazwiskami. Lorin Templesmith. Na zdjęciu wyglądała tak... zwyczajnie. Tak normalnie, że sprawiało mi to ból. Oczy w kształcie migdałów, lekko zmrużone z nieco kokieteryjnym i pewnym siebie spojrzeniem. Długie, miękkie, gęste czarne włosy, które zwykle spinała luźno na karku. Usta, które uchwycono jakby w lekkim drgnięciu, ni to uśmiech, ni to grymas pogardy, ni to bezbrzeżny smutek. Po prostu Lorin. Dziewczyna, która pomagała mi w pokazach, ale nie tylko w nich. Czasem nadchodziły gorsze dni i to ona była osobą, która potrafiła wparować do mojego domu z krótkim ,,Przestań się użalać nad swoim pieprzonym życiem, Parker, do roboty!'' Głos sumienia? Być może, ale jakby nie do końca, bo nie byłem pewien, czy w moim słowniku kiedykolwiek istniało słowo ,,moralność''. Bardziej ,,sprawiedliwość'', chociaż nie wiedziałem o tym zbyt wiele, nikt nigdy nie nauczył mnie, jak to jest być dobrym człowiekiem, więc byłem po prostu sobą. Schyliłem się sztywno i położyłem koło jej nazwiska palącą się świeczkę, która do tej pory skutecznie ogrzewała moje zmarznięte dłonie. Płomyk zatańczył lekko, niepewnie, ale finalnie oparł się podmuchowi wiatru i okrył nazwisko dziewczyny łagodnym, miękkim blaskiem. W jego świetle twarz na zdjęciu nabrała nagle subtelniejszych rysów i delikatniejszego spojrzenia. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie. Tak, to była Lorin, którą znałem. Cofnąłem się o krok, a potem odwróciłem z zamiarem zniknięcia w tłumie. Wolność, która na początku była najsłodszą rzeczą na świecie, teraz ciążyła mi jak kajdany, przypominając, dlaczego tu jestem. Otaczali mnie Rebelianci, ci sami Rebelianci, którzy wrzucili mnie za mur i odpowiadali za odejście Lorin, Cynthii. Wcisnąłem dłonie do kieszeni i postąpiłem jeszcze o krok, kiedy przed oczami mignęły mi jasne, miękkie, długie włosy i filigranowa sylwetka. Serce mimowolnie przestało mi bić na kilka rozpaczliwie długich chwil, a potem wróciło do pracy tak nagle i gwałtownie, że niemalże zbiło mnie z nóg. Cypriane. Cypriane. Cypriane, jest tu, na wyciągnięcie ręki, więc muszę ją wyciągnąć, muszę... Nie myślałem o tym, co mogli sądzić o nas inni, jakie spojrzenia miały nas osądzić bez wyraźniejszej przyczyny. Jedno mignięcie, jedno spojrzenie- i cały świat znikał, zredukowany do nieobecnego spojrzenia pary lazurowych oczu. W kilka sekund znalazłem się na jej plecami i zasłoniłem jej oczy dłońmi w najbardziej idiotycznym geście świata. Ale byłem tylko Brudem, tylko kolejnym głupcem z Kwartału, który nauczył się kochać po raz kolejny i nie chciał stracić tego daru. To chyba chociaż po części usprawiedliwiało mój idiotyzm. -Niebezpiecznie jest przychodzić samemu w takie miejsca, panno Sean.- Rzuciłem cicho do jej ucha, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu, który w pewien sposób znalazł odzwierciedlenie w moim głosie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 7:13 pm | |
| Znowu to ona go przepraszała, a przecież nie miała za co. Cholera, mogła złamać mu serce, a on przyjąby ją jako kogokolwiek z otwartymi ramionami! Nawet, jeśli o tym nie wiedział, był dla niej gotowy na wszystko. Czy banalne określenie, że oddałby za nią życie wystarczyło? Nie. Zaprzedałby duszę diabłu i skazał się na wieczne męczarnie, gdyby tylko mógł wyrwać ją z tego na wpół otępiałego stanu. Nic się nie dzieje. Wyczuł kłamstwo. I zabolało go, że nie mówiła prawdy. Nie wiedział jednak, co takiego odpowiedzieć, nigdy nie był specjalnie rozmownym człowiekiem. Mocniej zacisnął dłoń, nawet się nad tym nie zastanawiając. Chłodny dotyk palca rozpalał jego skórę jak płomień. Oszalał, zwariował. Albo po prostu pokochał kogoś, kogo nie powinien. Po pierwsze, miała dopiero siedemnaście lat. Po drugie, miała kogoś innego. Po trzecie, kochała tego kogoś nad życie. I wreszcie po czwarte, nie byłaby na tyle głupia, żeby związać się z kimś, kto w ataku furii mógłby ją zaatakować. Nie wierzył, że jest mu pisane szczęście. Nie wiedział, co to jest. Mógł się cieszyć, uśmiechać, ale nigdy nic więcej. Bywał ironiczny, sarkastyczny, albo po prostu milczał. A przy niej... Pierwsza osoba, przed którą się otworzył, pierwsza osoba, z którą tak po prostu chciał przebywać, nawet nic nie mówiąc. Nigdy nie będzie twoja. Ale ja nawet nie chcę! Kłamca! Wyjęła z kieszeni telefon. Odblokowała wyświetlacz, a chłopak nie szanował niczyjej prywatności na tyle, żeby odwrócić wzrok. Przeczytał, zanim wyczuł jak ciało dziewczyny sztywnieje, jak dokonuje się w niej jakaś straszna zmiana. Teraz nie kłamała. Może nie chciał tego wszystkiego słyszeć. Patrzył na nią wielkimi oczami, oczekując znaku, że sobie z niego żartuje. Irracjonalne podszepty wpierały mu, że to nieprawda, że to... Śmierć, dziecko... Ben. Znajome imię. Chłopaka, który sprawił jej tyle bólu, a potem tyle szczęścia, że miał jednocześnie ochotę mu nakopać i pogratulować. - Jazzy, tak mi przykro - wyszeptał całkowicie szczerze. Czuł jej ból. Cierpieli oboje, chociaż po nim niczego nie było widać. Przywdziewanie maski udawało mu się nad wyraz dobrze. Odsunęła swoją rękę. Jacksonowi momentalnie zrobiło się chłodniej. Nie widział innych ludzi, nie widział mostu, nie przejmował się, że uczestniczył w uroczystości upamiętniającej nieszczęśników, którzy mieli pecha dostać kulkę w głowę, albo utonąć w rzece. Jemu się udało. Co z tego, że o tym nie pamiętał. Czy ona płakała? Nienienienienie, mogę robić wszystko, tylko nie pocieszać płaczące kobiety... Zorientował się, że wstrzymuje oddech dopiero w momencie, w którym zakręciło mu się w głowie z braku tlenu. Co miał zrobić?! Jak jej pomóc?! Uniósł rękę, ale ją opuścił. Nie nadawał się do tego. Wciągnął trochę powietrza do płuc i odetchnął kilka razy, żeby... Żeby co? Zacząć myśleć? Miał nadzieję, że wpadnie mu do głowy jakiś genialny pomysł, zapali się żaróweczka, przeskoczy przełącznik? Nie zastanawiając się objął Jasmine ramieniem i przyciągnął do siebie. Dla większości naturalny odruch, dla niego zazwyczaj czynność nie przynosząca żadnych emocji. - Powiedz, jak mam ci pomóc, bo nie mam zielonego pojęcia - powiedział jej wprost do ucha. Jakby wiedziała... Zdecydował, że nie powie jej o Kolczatce. Prawie się przemógł, ale nie. Chyba wrzuciłaby go do rzeki, w końcu miał się nie narażać. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 7:29 pm | |
| Woda w rzece nie wydawała się być aż tak daleko w dole. Chaz pochylał się lekko w przód i jego natura bycia architektem, przynajmniej bycia nim kiedyś, skutecznie uświadomiła mu, że to wcale nie było to tak nisko, jak mogło się wydawać. Ba, kładkę wybudowano na podobnej wysokości, co poprzedni most dla samochodów bądź nawet nieco wyżej. Przeniósł wzrok na marynarkę Josepha. Czasem, a zazwyczaj wtedy, gdy go spotykał, zastanawiał się na tym, czy on zawsze wyglądał tak nienagannie. Przecież jasne, że nie miał kiedy zastanawiać się na tym w swoim prywatnym czasie. Ot, wtedy przemknęła mu taka myśl przez głowę. Bo trzeba pamiętać, że w poniedziałki rano wszyscy umierali na deficyt kawy… Właściwe umierali na brak snu i codziennie zmęczenie. Ciekawe, czy on tez umierał we wszystkie poranki, czy także wygląda trochę martwo tuż przed poranną toaletą. Te rude kłaki nie mogą być zawsze perfekcyjnie ułożone. Powinien był wydać książkę o wdzięcznej, aczkolwiek póki co roboczej nazwie „Joseph Salinger, czyli jak wyglądam z rana” i znajdowałyby się w niej fotografie po obudzeniu. Nie każdy wyglądał perfekcyjnie! Nie, to by była okropnie głupia książka i leżałaby wiecznie na promocji. Nikt nie wybrałby jej nawet na nieudany prezent świąteczny dla znienawidzonego sąsiada. - Praca… - Zrobił teatralną pauzę okręcając się, by barierka zalazła się tuż za nim. - Łatwo przyszło, łatwo poszło. - W międzyczasie uniósł prawą rękę i pstryknął palcami. Faktycznie, nie napracował się nad obecną posadą - wspierał rebelię. I to by było na tyle. Nawet zdawał się być jakoś wybitnie zagorzałym rebeliantem. Sądził, że będzie lepiej i dlatego im pomógł. Nie robił tego nigdy dla wpływów, czy czegoś podobnego. Nawet nie pomyślał, ze wyląduje na ciepłej posadzce zastępcy redaktora naczelnego… Ewentualnie zadziała w tym przypadku jeszcze jedna rzecz - sympatia Coin. Czasem warto było mieć ludzi darzących nas sympatią, którzy byli postawieni wyżej. Wyżej od nas. Jednak… jakby nie patrzeć, okropnie lubił swoją pracę. Choć chętniej nazywałby to hobby. Dziennikarstwo. Nigdy w przeszłości by się tego nie spodziewał, ale podobało mu się to. Szukanie tematów, sensacji na poziomie, teksty ukazujące zgrabny język twórcy. To był typ pracy, z której nigdy się nie wychodziło. To było zupełnie coś innego niż praca w sklepie. Ekspedient wracał po ośmiu godzinach do domu z myślą, że miał już wolne. I tak, miał absolutną rację. Praca w redakcji wcale do takich nie należała. - Dozgonna wdzięczność brzmi bardzo obiecująco. - Poprawił swój szalik w burgundowym odcieniu. - Dorzuć do tych więzów przyjaźni i rządowej namiętności jeszcze jakąś… no nie wiem. Dobrą kolację, którą ty robisz. Ostatnio głoduję i żyję tylko na kawie. - Spojrzał na niego szelmowsko i posłał mu tak samo przelotny uśmiech jak ten, otrzymany od niego jeszcze przed paroma chwilami. Nie wiedząc czemu takie słowne przepychanki, gierki wydawały się mu być ostatnio niezwykle zabawne. Nagła zmiana tematu sprawiła, że Chaz dopuścił do momentu, w którym muzyka zawładnęła jego umysłem. Ktoś kto ją wygrywał doskonale dopasował utwór do okoliczności i robił to w tak lekki sposób. Wcale nie wymuszał łez, nawet nie prowokował do przemyśleń. Stanowił idealne wypalenie. Nawet ta dziewczyna krzycząca o zabijaniu dawała się być wpisana w program. Jakby wszystko zostało ustawione, a oni grali w jakimś słabym filmie. - Nie wiem, czy umiałbym tam żyć. - Być może nie powinien był się do tego przyznawać, ale słowa popłynęły szybciej niż myśli. Sięgnął po papierosa podanego przez Josepha.- Dzięki... Ale podobno punkt widzenia zmienia się zależnie od punktu położenia. - Uniósł głowę do góry i zaciągnął się. Wypuścił dym obserwując jak leciał ku górze i rozmywał w powietrzu. - A ty? Byłeś tam? Widziałeś te szare, odrapane budynki? Poczułeś jak monotonia i strach łapię cię za rękę na każdym rogu, panie Salinger? Zdecydowanie miał ochotę uśmiechnąć się ukazując swoje zęby i wypuszczając przez usta dym, ale powstrzymał się. Zerknął jedynie na twarz rozmówcy. Zrobił to całkowicie bez emocji.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 8:17 pm | |
| Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A że miała już za sobą kilka, powiodła wzrokiem za spojrzeniem Javiera, gdy ten zapatrzył się gdzieś w tłum. Na krótką chwilę i tak niezbyt pewna, czy kobieta, która wydawała jej się celem, jest prawdziwym obiektem obserwacji. Szybko jednak odwróciła wzrok. To nie była jej sprawa. - A czemu miałoby być inaczej? - spytała, zdziwiona marszcząc brwi, jednak już po chwili uśmiechnęła się rezolutnie i przytuliła do niego mocno. Naprawdę nie chciała tracić Javiera, dlatego, nawet jeśli ta noc zmieniłaby coś z jej strony, za cholerę by się do tego nie przyznała. - Coś sobie obiecaliśmy - przypomniała mu, gdy ją wypuścił i mrugnęła do niego zaczepnie. Mimo tego, że uśmiech nie utrzymała się na jego ustach za długo (a szkoda!) bez problemu dostrzegła to, że naprawdę jest zadowolony. Oraz to, że naprawdę mu ulżyło. To było w sumie całkiem miłe, to że tak bardzo się obawiał, widać, nie tylko jej zależało na tej znajomości aż do tego stopnia. - Pomyślimy - odpowiedziała rezolutnym tonem i uśmiechnęła się rozbawiona. No przecież nie odmówi przełożonym jeśli wybiorą to akurat zdjęcie! To się nie godzi! Prawda? I absolutnie nie drażniła się teraz z przyjacielem. Mina jej trochę zrzedła, gdy padło kolejne pytanie, wzrok, mimowolnie, uciekł w stronę tablicy. Co prawda, nie było tam żadnych znajomych nazwisk, jednakże... ona tam mogła być. Rory też. Poza tym... to było niesprawiedliwe. Imiona tych wszystkich trybutów. Zadrżała na chwilę, a w jej oczach zapłonął gniew, szybko jednak spuściła głowę, starając się go ukryć. Choć wątpiła, że Javier go nie zauważył. - Pracuję - odpowiedziała, trochę wymijająco, przygryzając wargę i zaciskając palce na aparacie. Dla postronnych mogła wyglądać jak osoba rozpaczająca po stracie bliskich, jednak dla tych, którzy wiedzieli co ostatnio dzieje się w jej głowie... - A przynajmniej staram się - mruknęła. Ciszę, która nastała między nimi, wykorzystała do wysłuchania nostalgicznej muzyki, unoszącej się nad tłumem ludzi. Jej serce ścisnęło się na myśl o tym, co mogła przeżyć ta mała dziewczynka. - Odpowiednia do nastroju - westchnęła, w odpowiedzi na szept towarzysza. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 8:30 pm | |
| Ludzie posiadali dosyć uległą wobec swych słabości naturę, charakteryzowali się swego rodzaju ustępliwością na wszelkiego rodzaju przyjemności, które zostały im obiecane lub sami sobie je uroili. Potrafili oddać wiele za choć jedną chwilę przyjemności oraz dla znalezienia się w błogim stanie nieświadomości. Miliony ludzi poddaje się rozkoszom cielesnym roztrzaskując własnoręcznie swoje związki, niszcząc przyszłość dla jednej sekundy, podczas której mogliby oderwać się od rzeczywistości i na moment zapomnieć o problemach, które ich otaczały, o okrucieństwie świata i losie, który jedynie czyhał, aby schwytać ich w swe objęcia i udusić. Czasami podduszał, innym razem kończył męczarnie od razu, aby potem pozostawić po sobie jedynie wrak dawnej nienaruszonej osobowości oraz pasji życia, po której nie było ani śladu. I właśnie w tym momencie, o nie, przez ostatnie dni –ten Finnick Odair poddawał się takim chwilom. Poddawał się pokusom, chęci i pragnieniu zwycięstwa z samym z sobą, z systemem, udowodnienia wszystkim ale tylko przed sobą, że jednak istnieje luka, przez którą można się prześlizgnąć. Podjucały go współczucie, które z pozoru było dobrym odczuciem, szlachetnym, oraz przedziwna i kiedyś jeszcze nienazwana sympatia do nowo poznanej dziewczyny, którą w chwili ujrzenia zapragnął uszczęśliwić, ochronić przed złem, które czyhało za każdym nowym zakrętem Kwartału. Ale był głupi. Głupi i naiwny. Tak naiwny jak od zawsze, jak przez swoją młodość, której nie przeżył należycie, jak przez te wszystkie lata udręki, którą musiał znosić dla jednej prostej obietnicy, niespełnionej, na domiar złego, na samym końcu zdradzony i wyrzucony w błoto, ot tak, przez tych, w których pokładał swoje nadzieje oraz ambicje. Wszystko potoczyło się torem, którym nie powinno. On sam podjął setki nieodpowiedzialnych, nieodpowiednich i lekkomyślnych decyzji, które zawiodły go w owo miejsce przy owych ramionach i zapachu słodyczy, który go otaczał. Był przy niej. Był przy kobiecie, przy której nie powinien. Właściwie… ta ledwie kobieta, bo jeszcze dziewczyna nie powinna już żyć, a pozostać jedynie kolejnym wspomnieniem, krwawą szramą na jego psychice, duszą ulatniającą się wraz z kolejnymi Igrzyskami. Tymczasem, choć nieoficjalnie, ale dla samego siebie – był triumfatorem, zwycięzcą. Bo uratował ją przed śmiercią, przed najgorszym i najbardziej poniżającym losem człowieka, który mógłby przepaść niepamięć, zostać pogrzebany w kartach historii. Ale czy to było dobre? Czy cokolwiek mogło być dobrym, jeśli przy tym cierpieli jego najbliżsi, on sam, a także ludzie, którzy do tej pory stanowili cały jego świat. Problem polegał na tym, że Sabriel stała się jego częścią. Tego złożonego z cierpienia i niedoli życia, które trwało wciąż przynosząc ze sobą coraz to zabawniejsze, bo bardziej ironiczne rozczarowania. Ach, te emocje i zbiegi okoliczności, te spotkania, te pocałunki, które nie powinny istnieć. I ona, ta, która nie powinna żyć, istnieć. Bo jej przeznaczeniem było przepaść. Ale była tu, namacalna prawdziwa, a on dalej przytulał ją i czuł bicie jej serca, oddech na swoim karku. I co z tego, że nie przypominała samej siebie, co z tego, że kiedyś dowie się prawdy – o ile się dowie. Co z tego, że gdzieś tam, w odmętach pamięci znajdowała się Annie. I krzyczała. Wciąż. Nieustępliwie. Przypominała o sobie, o swoim istnieniu. Ale on pozostawał głuchy, bo oślepiony przez to dziwaczne i niewłaściwe, ba, niemoralne uczucie do dziewczynki, które nawet nie miało szans się rozwinąć, dalsza egzystencja tego związku zapewne niebawem skończy swój bieg. Ale to tylko kwestia czasu, dla ich obojga. Co z tego, że ona myślała o nim… …każdego dnia. Przepraszała. Co z tego? To nie miało racji bytu. Ale nie dla niego i nie w tej chwili, bo był człowiekiem, istotą tak bardzo nieodporną na pokusy. A to, wbrew wszelkim pozorom, była jedna z największych, z jaką musiał się zmierzyć. I nieważne, że ludzie go oglądali, mijali, spoglądali ukradkiem i szeptali. Nieważne. -Możemy – odpowiedział, także cicho i nader spokojnie. Uśmiechnął się ukradkiem, ale nie mogła tego dostrzec, bo wciąż ją przytulał – Moglibyśmy zrobić wszystko, ale co z tego wyniknie? Umilkł, odsunął się i ujął jej dłonie spoglądając w jej oczy. -Moglibyśmy także martwić się każdym dniem, który nam pozostał, każdym problemem nie do rozwiązania, ale po cóż – wzruszył beztrosko ramionami z lekka szerokim uśmiechem, wyzywającym. A to wyzwanie było skierowane ku losowi. Bo to ono kolejny raz z nim zadarło. A może to… Chwycił ją za dłoń i ruszył w stronę wyjścia. Parada. Tłum ludzi, którzy rozstępowali się wówczas, jakby za pchnięciem boskiej ręki. Teraz jednak uparcie musieli mijać ich, czasami szturchać pojedyncze osoby, aby na końcu minąć Strażników, a wówczas spojrzał w jej kierunku i spytał: -Od czego chcesz uciec, Sabriel? |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 8:34 pm | |
| Całe szczęście nie zauważył znaczącego spojrzenia Lophii, zajęty patrzeniem przed siebie, bo z pewnością znowu zacząłby plątać się w wyjaśnieniach. Które w sumie i tak nie miały sensu, bo jasne się stało, że dziewczyna wie, że on wie, jakkolwiek to brzmi. W ten sposób jednak przynajmniej nie potwierdzał oficjalnie swojej wiedzy co do tego, co tak naprawdę stało się z Cathleen, a to już coś, przynajmniej dla niego. Z dłonią na ramieniu Lophii dostrzegł w tłumie parę znajomych twarzy, jak chociażby Seyę, rozmawiającą zdaje się, że z Cordelią, o ile dobrze pamiętał imię z telewizji (Igrzyska oglądał raczej bardzo rzadko). Kolorowowłosa Lucy też gdzieś mu przemknęła przed oczami, ale na jej widok tylko cicho westchnął. Obok niej zauważył Fransa, przez co zaczął się zastanawiać, czy Fred przypadkiem się nie pojawi. Chociaż pewnie nie, w takim tłumie ryzyko dotknięcia przez kogoś jego włosów bardzo znacząco wzrasta, a on pewnie wolałby tego uniknąć. Przez chwilę pomyślał też o Jacku, który bez żadnego zastanowienia odmówił wzięcia udziału w Memoriale. Nieczuły człowiek. Co prawda przewidywał taką odpowiedź, ale zawsze warto było się upewnić. Lenny’ego bardzo ciekawiło, co też Caulfield może teraz ze sobą porabiać. Pewnie przeraźliwie się nudzi. I dobrze mu tak, mógł pójść z nim, toby miał przynajmniej jakieś zajecie. – No ja mam nadzieję, że nie! – powiedział możliwie jak najbardziej wyniosłym tonem, jednak z nutą żartu, chcąc bardziej wzbudzić w niej rozbawienie (mimo, że jemu samemu ogólnie dzisiaj nie było do żartów), niż faktycznie sprawić, by mu uwierzyła, że on faktycznie nie beczy. Choć w jakiejś części to pewnie też. – Przychodzą tylko się pokazać, bo wypada. I na pewno mało interesuje ich śmierć niewinnych dzieci, bo sami im taki los zgotowali – burknął, pijąc tu oczywiście do Igrzysk, i posyłając wrogie spojrzenie każdej osobie wyglądającej na tyle oficjalnie, że mogła być z rządu. – Nie miałbym nic przeciwko… wymianie jego obecnych członków – powiedział znowu bardzo cicho i bardzo ostrożnie, zastanawiając, czy w ogóle dobrze zabiera się do wprowadzenia Lophii do Kolczatki. Ale w końcu jakoś musi się dowiedzieć, co dziewczyna sądzi o obecnej sytuacji. |
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 9:08 pm | |
| W życiu Sabriel występowały do tej pory trzy rodzaje miłości. Pierwszy, to ten do matki, a raczej do jej zdjęć i nagrań z nią. Miłość tęskna, która istniała bardziej dlatego, że powinna niż dlatego, że naprawdę odczuwało się coś do jej obiektu. Ojciec kochał matkę, więc Sabby też ją kochała. Dziewczyna marzyła o tym by mogła ją poznać, matka była jej opiekuńczym Aniołem, jej ideałem. Druga miłość to ta, którą obdarzyła stryjka i z początku Finnicka. Była to miłość, podsycana ogromnymi pokładami wdzięczności do osoby, która sprawiała, że każdy jej dzień jaśniał coraz to wspanialszym blaskiem. Miała też w sobie wiele z podziwu dla kogoś odważnego i prawego. Trzecia była chorą miłością do Mathiasa czy Caspera. Właściwie nie tyle miłością co jej namiastką, wynikającą głównie z potrzeby posiadania przy sobie kogokolwiek bliskiego. Skrzywionym pojmowaniem kogoś z kim się sypia, jako kogoś kogo się kocha. Tego co czuła teraz do Finnicka, nie dało się porównać z niczym co czuła do tej pory. Gdyby musiała to do czegoś porównać, byłoby to zupełnym przebiegunowaniem Ziemi, które sprawiłoby, że każdy kompas wskazywał jej jego. Oddałaby dla niego wszystko co ma, a także zdobyłaby wszystko, czego nie posiada a czego on by sobie zażyczył. Kochała go. I ta miłość sprawiała, że mogłaby żyć jako jego przyjaciółka, jako siostra, jako służąca, czy ktokolwiek na kogo on by się zgodził, ale byle tylko mogła dbać o to by był szczęśliwy. - Możemy - wymruczał jej do ucha, a on myślała, że umrze na miejscu ze szczęścia. Czekała tylko, aż ludzie zaczną krzyczeć, że się świeci albo lewituje w powietrzu. Uśmiechnęła się, nie zauważając nawet, że w jej oczach zaczynają pojawiać się łzy. – Moglibyśmy zrobić wszystko, ale co z tego wyniknie? - No właśnie. Przecież on miał swoje życie, swoje obowiązki, miał problemy a ona niczego nie pragnęła mniej, niż stać się dla niego kolejnym ciężarem. Uśmiech jej nieco przygasł, tym bardziej że Finnick się odsunął. Ale wcale nie uciekał, wcale nie odsuwał się od niej. Wręcz przeciwnie. Ujął w dłonie jej twarz, a ona uchyliła lekko usta, wpatrzona w niego jak w obrazek. -Moglibyśmy także martwić się każdym dniem, który nam pozostał, każdym problemem nie do rozwiązania, ale po cóż – Nie do końca rozumiała jego słowa, nie nadążała za rozumowaniem jego udręczonego umysłu ale się uśmiechnął, więc i ona się uśmiechnęła. - Pozwól ukoić Twoje udręczone serce. - wyszeptała tak cicho, że nie była pewna czy on to usłyszy i zrozumie. Tak bardzo chciała zachować ten uśmiech już na zawsze na jego twarzy. Wziął ją za rękę. Dotyk jego dłoni był zimny, ale jej dłoń była ciepła więc mogła go ogrzać. Podniosła smycz Sama i pociągnęła go za nimi. Przecież to głównie po psa wróciła do Kwartału, wbrew wszystkiemu co mogli sądzić inni. Bo ten biały, wilczurowaty kundel był tak samo zagubiony i opuszczony jak ona. Był niczyj, tak jak i ona, a jednak należeli do siebie. Serce by jej pękło, gdyby coś mu się stało. Kiedy przechodzili obok Strażników, serce podeszło jej do gradła. Mogli przecież ich wylegitymować. Jednak dzisiejszego dnia chyba nawet Strażnicy Pokoju nie chcieli stwarzać praoblemów ani nikogo aresztować. W końcu oni tez byli ludźmi. Kiedy Finnick się zatrzymał, odruchowo na niego spojrzała, a on zadał pytanie, na które odpowiedź była bardzo niebezpieczna. Od czego uciekam? Może od tego wszystkiego co oznacza dawny Kapitol? Może od getta, wktórym mój ukochany wujek umarł? A może od tego kim się stałam w Violatorze, kim jestem nadal, pomimo tego, że już raz mogłam stamtąd uciec? - Od zniszczonych marzeń małej dziewczynki o idealnym świecie, w którym cierpienie nie istnieje. - oznajmiła, nie bardzo zastanawiając się nad słowami, które wypłynęły z jej ust. Odwróciła wzrok, a chwilę potem spojrzała na ich splecione dłonie. - Boję się. - powiedziała cicho, nadal nie patrząc mu w oczy. - Boję się, że to żart, albo sen. Że to pułapka. Że pozwolę czemuś wspaniałemu urosnąć, a ktoś wyrwie to z mojego serca jak chwast i spali. A ja będę musiała na to patrzyć. - w końcu spojrzała na niego, uśmiechając się pomimo załzawionych oczu. - Ale wolę to, niż gdyby nic miało nigdy we mnie nie urosnąć. - zakończyła, po czym lekko się do niego przytuliła. - To dokąd teraz? Ach, Sam oczywiście idzie z nami. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 11:14 pm | |
| Może już dawno miało tak się stać. Może ktoś to przewidział, zapisał w przyszłości wszystkie nieszczęścia, które spadły w ostatnim czasie na obie części Kapitolu, kreśląc niewidzialnym palcem kolejne nazwiska, teraz widniejące na tablicy ofiar katastrofy. Wypełniająca przestrzeń smutna muzyka skrzypiec i przytłumione światło lamp padające na lawirujących w tłumie gości wcale nie musi być koniecznością narzuconą nam przez szacunek i władze, a jedynie tym, co ktoś już dawno zaplanował - prostą koleją rzeczy, która ma nam uświadomić naszą bezradność i słabość w obliczu problemów, jakie sami sobie stwarzamy. Możliwe, że to znicze zapalane przez wciąż przybywających na memoriał ludzi są tego symbolem - dopóki płonie w nich świeca, jesteśmy pozornie wolni od konsekwencji, kiedy zgaśnie, zapominamy i budzimy się w lodowatych wodach Moon River lub nie budzimy się wcale. Chciałabym wierzyć, że 75. Głodowe Igrzyska i wydarzenia sprzed tygodnia nie były czymś, do czego nieświadomie dążyła każda osoba w Panem, czy idąc za pragnieniem zemsty, czy chcąc w końcu dać upust swej niechęci i uczuciu niesprawiedliwości, której doświadczyła każda ze stron. Jednak na przestrzeni siedemdziesięciu pięciu lat nawet wiara nie potrafiła czynić cudów, więc tym bardziej teraz nie sprawi ona, że na wiszące w powietrzu pytania znajdą się brakujące każdemu odpowiedzi. Nie mogąc już wytrzymać widoku starannie wykaligrafowanych liter układających się w trapiący wszystkich przedmiot myśli, odwracam z pewnym wysiłkiem wzrok, rzucając go w stronę tłumu. Pośród morza ciemnych sylwetek każda twarz zdaje się być blada, napięta i udręczona, jakby każdy na swój sposób walczył ze świadomością, z jakiego powodu i dla kogo tutaj jest. Mimo że udaje mi się dostrzec pojedyncze znane mi bardziej lub mniej osoby, nie jestem pewna, czy potrafiłabym zamienić z nimi słowo bez obawy, że tak naprawdę nic, co mogłabym powiedzieć, nie przyjdzie mi do głowy ani nie wydobędzie się z moich ust. Chcąc nie chcąc, wciąż powracam myślami do tablicy i chociaż usiłuję skupić je chociażby na cichych falach Moon River lub małej dziewczynce grającej na skrzypcach, te uparcie odmawiają mi posłuszeństwa, nasilając echo nazwiska trybutki, którą tak bardzo zawiodłam. Jednak moment, w którym czyjeś zaskakująco znajome dłonie sprawiają, że most, tłum gości i tablica znikają w mroku, przynosi mi swego rodzaju ulgę. W tej jednej chwili cały smutek zostaje brutalnie wypędzony z moich myśli, jakby jego obecność w tych kilku sekundach, które chcę przedłużyć w jak najpowolniejsze godziny, była czymś zupełnie sprzecznym, czymś, co nie może istnieć. Moje serce na moment wydaje z siebie tylko kilka tak odległych uderzeń, że równie dobrze mogłyby wcale nie zabrzmieć, po czym zaczyna gorączkowo galopować i w żaden sposób nie mogę go uspokoić. Nie jestem w stanie określić, od jak dawna marzyłam o tej chwili, od jak dawna skrywałam gdzieś wewnątrz siebie tęsknotę za ponownym wyprzedzeniem rzeczywistości - i pozostawieniem jej jak najdalej w tyle, by nie mogła mnie przez jakiś czas dogonić. Nikt nie potrafi jednak zmienić tego, że życie zawsze kosztuje, że za każde minuty bezgranicznego szczęścia prędzej czy później przyjdzie nam zapłacić najwyższą cenę, bo nigdy nie są one prezentem losu. Lecz ja zdecydowanie należę do osób, które nie wahają się przed żadnymi kosztami i czerpią najlepsze ze swojej lekkomyślności, jeśli własną rzeczywistość mogę dzielić z tą jedną osobą - z Willem. Chociaż chciałabym, żeby jego dłonie już zawsze zasłaniały mi to, czego nie chcę ani widzieć, ani doświadczać, powoli odsuwam je z twarzy, znów mając przed sobą ten sam przygnębiający obraz memoriału co wcześniej. Niemal nieświadomie jednak splatam swoją dłoń z dłonią Willa, jakbym pragnęła w ten sposób dodać nam obojgu sił i nie pozwolić, by żadne trapiące nas myśli zniszczyły moment, który możemy spędzać razem. - Nie boję się być tu sama - odpowiadam w końcu, zerkając na niego kątem oka i słysząc, jak coraz głośniej dudni mi serce. - Ale sama ze swoimi myślami, to o wiele gorsze. Kręcę nieznacznie głową, uśmiechając się lekko, po czym poważnieję nieco, gdy mój wzrok pada na nazwisko Templesmith. Mimo że mnie i Willa dzielą jedynie centymetry, nie inaczej jest z odległością dzielącą nas od świata, którego realia rzucają na nas głęboki cień. - Nie jesteś tutaj, żeby prezentować magiczne sztuczki, prawda? - pytam, nie odwracając tym razem spojrzenia, jakby i ono mogło natrafić na te same uczucia, które widzę przed sobą. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 11:18 pm | |
| Był niemal kwiecień, była już niemal wiosna. Dlaczego więc nie nie sprawiało, że byłbym zdolny w to uwierzyć? Dlaczego świat sprawiał wrażenie, jakby zatrzymał się w czasie przed paroma miesiącami? Jak gdyby został zamrożony, przez chłód tegorocznej zimy, dopełniony naszym wewnętrznym zimnem, które przesiąkało nas ostatnimi czasy na wskroś, i wydawało się, że nigdy nie miało nas opuścić. Przenikało też mnie, a to był jeden z momentów, w którym dawało o sobie znać bardziej, niż zwykle. Odpaliłem kolejnego papierosa, próbując pozbyć się tego okropnego uczucia, odegnać je i rozgrzać się szaroburym dymem, którego ciepło miało stanowić dla mnie substytut życzliwej rozmowy, szczerego uśmiechu, czy ciepła czyjejś dłoni trzymanej w mojej. I chociaż zaledwie miesiąc temu powiedziałbym, że zdążyłem przyzwyczaić się do samotności na tyle, aby nie była ona tak bolesna, czy odczuwalna - życie nie było zadowolone z takiego porządku, w efekcie podrzucając pod moje nogi Dianę. Tym samym burząc porządek, który mimo swoich wad i niedociągnięć - starannie budowałem i pielęgnowałem. A teraz, kiedy go straciłem, nie wydawał mi się nawet niczym cennym. Zaciągnąłem się dymem i strzepnąłem nadpaloną końcówkę w otchłanie Moon River, obserwując jak popiół znika z pola mojego widzenia i ginie w jej toni. Zupełnie tak, jak zostały pochłonięte setki ludzkich istnień, zaledwie przed tygodniem. Jedyne co się zmieniło, to spokój wypełniający atmosferę, unoszący się w powietrzu, sprawiając, że wydawało się ono nadzwyczaj ciężkie. Trudne do oddychania i przesiąknięte niewypowiedzianymi żalami i cierpieniem. Spokój. Cisza. Stłumione przez delikatny szum fal rozmowy, ledwie docierające do moich uszu. Spokój i cisza. Czy mogły być aż takim ciężarem? Była już niemal wiosna. Czyżby? Westchnąłem ciężko, a z moich ust wydostał się mały obłok białej pary, umykający w powietrze i już po chwili rozpływający się w nim. Chłód zręcznie przemykał przez moją rozpiętą kurtkę, która chyba nie najlepiej komponowała się ze znajdującą się pod nią granatową marynarką. Było ciemno, ale nawet za dnia nie mogłem poczuć ciepła marcowego słońca, które chociaż odrobinę zapiekłoby mnie w policzki, dając złudne wspomnienie, o tym, które świeciło nad moim rodzinnym dystryktem. Nie słyszałem też śpiewu ptaków, które o tej porze jako pierwsze zwiastowały lepsze czasy. Nie było zieleni, a resztki przybrudzonego śniegu wciąż przykrywały ulice, niczym stary dywan. Nie tak powinno to wyglądać, ale mimo upływających lat i miesięcy wciąż trudno było mi się oswoić z myślą, że nie wszystko jest takie, jakie miało być. A może - a może wiosna nigdy tak nie wyglądała. Może zawsze była tylko mylnym wyobrażeniem, które istniało w mojej wyobraźni. Może nigdy nie przynosiła ze sobą żadnej nowej nadziei, ani nowych perspektyw. Może była jeszcze chłodniejsza od zimy, kiedy jedyne co nam ofiarowywała to kolejne rozczarowania, nawet tak błahe. Może tak właśnie było, nie wiem. Prawdę mówiąc, nie mogę nawet żadnej otworzyć w pamięci. Zupełnie, jakby w moim życiu nie istniały żadne lata przed wojną i przed rebelią. Jakbym umarł gdzieś w jej trakcie i wszystko co miało miejsce wcześniej zostało pogrzebane. Jak gdyby stało się całkowicie nieistotne i jakby nowy świat dał nam nową tożsamość. Zabawne, że moja jest tak wielkim rozczarowaniem. Może wiosna miała nigdy nie nadejść, zorganizowała własną rebelię zostawiając nas we wiecznej zimie, na którą zasłużyliśmy. Przygryzłem dolną wargę i opuściłem wzrok ponownie spoglądając w morską toń, być może chcąc utopić w niej wszystkie ponure myśli i demony przeszłości, które zwykły nieustannie mnie nawiedzać. Dlaczego Ci ludzie musieli zapamiętać świat właśnie takim? Ostatnie spojrzenie, nie było niczym więcej niż lustrzanym odbiciem niedoli i nieszczęścia. Śmierć w Kapitolu, to jak przejście z jednego stopnia dantejskiego piekła, do kolejnego. Nic więcej, nic poza tym. Po prostu pustka. Odchrząknąłem nieznacznie i zmusiłem się, aby spojrzeć przez ramię na kłębiący się niedaleko tłum, zgromadzony wokół pamiątkowej tablicy. Zdawało się, że była ona jedynym powodem, dla którego pojawiłem się tam tamtego dnia. Zimne ocenienie strat, przejrzenie listy nazwisk. Jedynie chłodna ocena sytuacji. Tak proste i tak nieskomplikowane wydawało się to zaledwie chwilę temu. Dlaczego więc teraz nie mogłem oderwać wzroku od linii horyzontu, ani zmusić się do postawienia jedynie paru kroków w przeciwnym kierunku i spojrzenia na starannie wykaligrafowane nazwiska. Chłodna ocena. Czego się bałem? Straty? A czy nie wystarczająco wiele ich w swoim życiu doświadczyłem, aby się na nie uodpornić? Przeciągając moment, od którego nie mogłem uciec, zawiesiłem wzrok na szarym tłumie, kłębowisku ludzi, zdających się w ogóle nie zauważać mojej obecności. Dlaczego mieliby? Może byłem kimś rok temu, teraz nawet ja wiedziałem, że z tej osoby nie zostało już nic. Byłem jedynie jej cieniem. Czy to nie miał być dzień w którym miała być widoczna sprawiedliwość? Tylko czy ktoś jeszcze pamiętał, jak wyglądała? Granice zostały zniesione na krótką chwilę, ale wciąż wszyscy mogli zauważyć podział na równych i równiejszych. Żebrząca, biała jak ściana kobieta, przenikająca między grupkami osób, ubrana jedynie w podniszczony płaszcz, przez którego dziury wpadało chłodne powietrze. Grupa dzieci, biegających wśród tłumu, niektóre z nich stąpające boso po chłodnej posadzce, inni w krótkich spodenkach i z nogami zsiniałymi od zimna. Czy w ogóle wiedzieli, po co tu byli? I mężczyzna, w szytym na miarę smokingu, idealnie wypastowanych butach, rozglądający się za kolejnym kieliszkiem darmowego martini, próbując zapewne uciszyć demony przeszłości, targające go od środka. Równi i równiejsi, ale wszyscy w podobnej niedoli. Przesunąłem dłonią po drewnianej barierce i zrzuciłem dłonią pozostałości białego pyłu, który w moim przekonaniu burzył pozostałości harmonii, która miała dzisiaj zagościć na bankiecie. Chciałem odwrócić swój wzrok od tej mieszaniny targowiska próżności i ubóstwa, i wrócić do odwlekania momentu zbliżenia się do tablicy, może do chwili, aż zostanę w kompletnej samotności. Aż ta wewnętrzna, wyrówna się z zewnętrzną. Ale ona nie byłaby sobą, gdyby nie zdecydowała się mi przeszkodzić. W tym samym momencie wszystkie wypisane na tablicy nazwiska też straciły swoje znaczenie, w końcu jedynym powodem dla mojej obecności było upewnienie się, że nie znajdę tam jej. Diana Flickerman. Stała oparta o barierkę, wcale nie daleko stąd. Teraz niemal niedorzeczne wydawało mi się, że nie zauważyłem jej wcześniej. Wiatr bezlitośnie targał jej włosy, uwalniając z misternego upięcia parę pojedynczych kosmyków, co dodawało jej jeszcze większego uroku, kiedy z pełnym zacięcia spojrzeniem wpatrywała się w odległą linię horyzontu. W jednym krótkim momencie wypełniło mnie pełne lekkości uczucie ulgi, zaraz po tym uśmiechnąłem się lekko sam do siebie i zanim zdążyłem się zorientować stałem tuż za nią, jakby od zawsze było to moje miejsce. - To dość ostre słowo, nie sądzisz? - nachyliłem się nad nią i dzieliła nas tak mała odległość, że można by niemal powiedzieć, że wyszeptałem te słowa. - Witaj, Nieznajoma. - Całkowicie odruchowo zdjąłem swoją kurtkę i zarzuciłem na jej ramiona, obserwując delikatne drżenie jej ciała i nie chcąc nawet słyszeć jakiegokolwiek sprzeciwu. - Tęskniłaś? - rzuciłem niby od niechcenia z uśmiechem wpływającym na moje usta. Oparłem się o barierkę i odpalając kolejnego papierosa, uśmiechnąłem się nieco. Może nie do końca chciałem zobaczyć się z nią w takich okolicznościach, jeżeli cały czas wisiało nad nami fatum, że każde nasze spotkanie może być również tym ostatnim. Ale czy w dzisiejszych czasach i w naszej sytuacji mogłem w ogóle pozwolić sobie na jakiekolwiek reklamacje dla świata? - Co to za okazja? - niemal niezauważalnym ruchem głowy wskazałem na jej sukienkę. - Znalazłaś kogoś wartego opłakiwania, czy jedynie wrogów do odhaczenia na liście? - zaciągnąłem się papierosem i odchrząknąłem nieznacznie, chwilę po tym jak moje słowa rozbrzmiały między nami, znajdując w nich więcej cierpkości, niż miałem w zamiarze. - Sprawiedliwość jest droga i zdecydowanie przereklamowana. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Lis 18, 2013 11:26 pm | |
| Nie odpowiedział jej na pytanie. Pomyślał, że wystarczająco się zrozumieli, gdy ją przytulił. Po ich ostatnim spotkaniu starał się nie myśleć o niczym związanym z momentem, kiedy znów się zobaczą, ale poszło aż nazbyt dobrze. Co z jednej strony wydawało mu się dziwne, z drugiej był bardzo zadowolony, bo właśnie tak miało być i cieszył się, że udało im się spełnić daną obietnicę i to obustronnie. Przyjaciół nie powinno się tracić, nie ważne jak bardzo coś ich dzieliło. Żyli w czasach, gdzie ludzie, którzy byli dla ciebie ważni, byli na wagę złota. Oczywiście nie przywołując po raz kolejny rozbieżności, jakie pomiędzy nimi zachodziły, jeśli mowa konkretnie o Javierze i Nicole. Nie był zadowolony z faktu przed jakim go postawiła i odpowiedzi. Najchętniej własnoręcznie usunąłby to zdjęcie, ale w akcie zmęczenia i rozwagi oraz sytuacji w jakiej się tu znaleźli, postanowił oszczędzić sobie zbędnych przedstawień i porzucił temat, mrucząc coś cicho z niezadowoleniem. Chwilę później podążył za wzrokiem kobiety i zatrzymał się na tablicy. Szczerze powiedziawszy, nie potrafił jej do końca rozgryźć. Nie był pewien, czy aby na pewno mówi mu do końca prawdę, ale postanowił jej zaufać i uznać jej odpowiedź za tą słuszną. Już z pewnością on sam miałby problem z jednoznacznym stwierdzeniem co tu robi, bo ani nie był w pracy, ani też nikogo nie opłakiwał. Jego myśli krążyły czasami gdzieś w okolicach, w których przypominał sobie o tym, że mógł również zginąć na tym moście, gdyby tylko był tu tego dnia, ale szybko to wszystko odganiał. Najwyraźniej dane mu było jeszcze trochę pożyć. Jego zimne i trzeźwe spojrzenie na świat potrafiło być dołujące, ale cóż począć, Javier już takie miał usposobienie na tą sprawę. Muzyka potrafiła wprowadzić w nastrój. A tym razem mu się to nie podobało. Zupełnie jakby po raz kolejny miało wydarzyć się coś tragicznego. Rozejrzał się dookoła, ale nie dojrzał nic, co by przykuło jego uwagę. Na parę sekund dłużej zatrzymał wzrok na twarzy Lophii, lecz zaraz spojrzał na Nicole. -Po prostu chciała wzbudzić zainteresowanie. Nic więcej. -westchnął cicho. Na dobrą sprawę nie obchodziły go intencje dziewczynki, ale nie umiał powstrzymać się przed tym komentarzem. -Chyba nie powinienem zagadywać cię w trakcie pracy. -powiedział po chwili ciszy nieco przekornie, choć z dozą smutku, a na jego twarzy wbrew pozorom zaigrał wesoły uśmiech. Najwyraźniej był zadowolony, że mógł ujrzeć Nicole całą i zdrową, pomimo niezbyt pomyślnych okoliczności. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 1:42 pm | |
| Czy w Dystryktach także były wyprawiane takie memoriały, gdy tylko zakończyły się kolejne Igrzyska? Pytanie pojawiło się znikąd w głowie Cordelii i szybko uzyskało odpowiedź. Nie. Dystrykty nie mogły sobie pozwolić na masowe opłakiwanie swoich zmarłych, groziły za to znaczne represje ze strony stolicy. Dopiero teraz panna Snow zrozumiała dlaczego jej dziadek nigdy nie wyraziłby zgody na coś takiego. Nie chodziło o ewentualną możliwość kolejnego ataku lub próby ucieczki z Kwartału na stałe. Coin popełniła błąd bo zapomniała, że nadzieja jest silniejsza niż strach. Ludzie zbierający się na kładce może nie rwali się do konspirowania, Strażnicy czujnie trwali na posterunkach, ale Cordelia mogłaby się założyć, że w głowach większości z tu obecnych kiełkowały teraz niekoniecznie pro-rządowe myśli. Jednoosobowe przedstawienie dziewczynki ze skrzypcami wcale nie uspokajało nastrojów, jeszcze bardziej wzbudzało tęsknotę za poległymi i... za dawnym życiem. Wszyscy wiedzieli, kto spowodował to piekło, kto wybudował KOLC. Już raz ktoś postawił się władzy, a kolejne wystąpienie przeciwko Coin było kwestią czasu. Cordelia zaczęła grzebać w kieszeniach płaszcza i odnalazła w nich rękawiczki, które natychmiast wsunęła na zmarznięte dłonie. Marzec był wyjątkowo chłodny w tym roku. Co miała odpowiedzieć pannie Crane? Przecież w pewien sposób życzyła Florianowi śmierci, któreś z nich musiało umrzeć, bo z założenia Zwycięzca mógł być tylko jeden. Ale z perspektywy czasu sprawy wyglądały zupełnie inaczej. -Doszedłby jeszcze dalej, gdyby ktoś nie postanowił inaczej - mruknęła, wlepiając wzrok w czubki swoich butów. W tej chwili nie miała dość odwagi by spojrzeć w oczy Seyi. Wczoraj uparła się i obejrzała końcówkę Igrzysk, ale wciąż nie mogła pozbyć się poczucia niesprawiedliwości. Dlaczego wybuchł lokalizator Floriana? Dlaczego nie Katy albo Bookera? Przecież nazwisko chłopca było powszechnie znane, wszyscy wiedzieli kim był Seneca. Siłą rzeczy pojawiło się też inne pytanie: dlaczego to Cordelię pozostawili przy życiu? -Ale takie chwile łączą ludzi gotowych spłacić wspólny dług. Dziś, jutro czy za rok. Skinęła głową, zgadzając się w pełni ze zdaniem kobiety. Nastroje były niespokojne, nawet ona to czuła. Chociaż nie posiadała żadnych oficjalnych informacji mogła się założyć, że Coin zaczynała powoli tracić grunt pod nogami. -Dobrze, że tu dziś jesteś. Wielu z tych ludzi chciałoby umieścić Cię na swoich sztandarach. Reszta marzy o Twojej śmierci. Nie poczuła się urażona szczerością panny Crane, już podczas parady zdała sobie sprawę, że może rzeczywiście znaczy coś dla nowego ruchu oporu? Przecież korona, którą otrzymała od byłej mentorki nie mogłaby mieć wartości tylko dla jednej osoby. -Chętnie spotkam się z tymi pierwszymi, chciałabym wreszcie zacząć działać. Nie mogę usiedzieć na miejscu - uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc głowę - Bycie symbolem na początek wystarczy. Pozwoliła sobie na niewinny żarcik, ale mógł on brzmieć trochę bardziej gorzko, niż myślała. Spojrzała w oczy blondynki, gdy ta zapytała ją o samopoczucie. Nie licząc Catrice, która zrobiła to raczej automatycznie i dla świętego spokoju, Seya była pierwszą osobą, którą to interesowało. A może też pytała z grzeczności? -Nie będę kłamać, że solidaryzuje się z trybutami, że opłakuję całą dwudziestkę. Tak nie jest. Cieszę się, że to ja mogłam dojść tak daleko i przeżyć - powiedziała pewnym głosem, bez śladu zawahania - Nie myślę o wyrwaniu się stąd choćby na jeden dzień, czy o ucieczce do dystryktów. Chciałabym się zemścić i chciałabym, żeby wszystko to, co zrobię, zabolało Coin dwa razy mocniej niż moje przeżycia na Arenie. Nie bała się mówić szczerze, w końcu taka okazja mogła się jej więcej nie przydarzyć. -Chyba zaczynam wariować od niedoboru informacji. Kiedy będę mogła zobaczyć się z rodziną? Czy nagrody dla Zwycięzców wciąż obowiązują? Może pani coś wie? Spojrzała na swoją towarzyszkę z nadzieją, a chwilę potem zerknęła w bok, gdyż w tłumie rozpoczęło się jakieś poruszenie. Ktoś coś krzyknął, Cordelia usłyszała dziewczęcy głos, który wydawał jej się znajomy. Wszystko jednak skończyło się równie szybko, co zaczęło. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 2:13 pm | |
| Dobrze czy nie, Nicole obiecała sobie na dzień wcześniej że gdy już w końcu spotka się z przyjacielem nie będzie się wychylać... pod wieloma względami. Dlatego też, na dobrą sprawę, Javier nie mógł mieć pewności co do tego, cóż tak naprawdę czuła kobieta. Ani jak nowe wspomnienia wpłynęły na jej życie. I chyba powinien mieć tego świadomość. Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna pewnie do końca nie rozumie jej zachowania, a gdy w końcu podniosła spojrzenie i dostrzegła w jego oczach, że jej zaufał, odetchnęła z ulgą w duchu. Lepiej żeby nie dociekał tego jakie pomysły krążyły jej ostatnio po głowie. Lepiej żeby nie wiedział o pistolecie ukrytym w plecaku. Co prawda, nie zamierzała go użyć, nawet przez myśl jej nie przeszło by kogoś skrzywdzić, jednak... starała się przygotować na wszystko. Bo bierność powoli dawała jej w kość. Nie przejęła się jego pomrukiem niezadowolenia. Właściwie to odcięła się na chwilę, zamyślona, wodząc niewidzącym wzrokiem po tłumie. Ciekawe ilu z nich myślało podobnie do niej... Do rzeczywistości przywołał ją dopiero komentarz przyjaciela. Na pierwszy nawet nie odpowiedziała, jedynie zmarszczyła brwi, jednak kolejna uwaga sprawiła, że mina na chwilę jej zmarkotniała, a wzrok opadł na trzymany wciąż w dłoniach aparat. - Taa - mruknęła, po czym potrząsnęła głową i przywołała na twarz uśmiech, trochę smutny, lekko niepewny, ale szczery. - Chyba musze wracać do pracy. Ludzi coraz więcej, a ja mam zrobić sprawozdanie z całego Memoriału. Zawahała się jeszcze przez chwilę, tak dziwnie ciężko jej było rozstać się z Javierem. Był naprawdę świetnym towarzyszem rozmów. Ale mus to mus. - W takim razie do zobaczenia wkrótce. Nie rozrabiaj zbytnio jak mnie nie będzie! - zażartowała, puściła mu oczko i, nim zdążyła dojść do wniosku, ze dzisiaj nie chce być jednak sama, zniknęła w tłumie. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 3:55 pm | |
| Serce mnie boli. ;__;
Wszystko wróciło. Nie mogłam w to uwierzyć. Minęło tyle lat. Tyle wydarzeń, tyle godzin spędzonych na skórzanym fotelu w gabinecie terapeuty, tyle starań, żeby zapomnieć. A wystarczyła jedna chwila. Pojedyncze zdjęcie, nawet nie nazwisko, przytwierdzone do wypolerowanej tablicy, a z trudem budowana konstrukcja, której jedynym zadaniem było trzymać mnie w pionie, runęła jak domek z kart, zdmuchnięty ze stolika przez złośliwe dziecko, nie potrafiące docenić czyjejś pracy. Więc co, wszystko to na nic? Czy to ja popełniłam błąd, czy może przez przypadek dostałam jako budulec szkło zamiast cegieł? Wciągnęłam w płuca kolejny haust mroźnego powietrza, ale nie przyniosło mi żadnej ulgi. Miałam wrażenie, że nie zawiera ani miligrama tlenu, a zamiast tego wypełnione jest dymem i popiołem. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, mocno, aż w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Zaczęłam liczyć w myślach do dziesięciu. Jeden. Dwa. Trzy. Dziwna muzyka wciąż grała, wdzierając się w każdą komórkę mojego ciała. Nie była tu na miejscu, nikt z nas nie powinien się tu znaleźć. Dlaczego w ogóle zatopiłam się w tej cholernej ludzkiej mieszaninie głosów, ciał, zapachów i uczuć? Byłam pewna, że miałam jakiś powód, ale jeśli faktycznie tak było, gdzieś mi umknął. Mój umysł przypominał poszatkowaną sieczkę, kłębiącą się i wirującą jak karuzela, podsyłającą mi obrazy, których nie chciałam oglądać. Twarz Isaaca przeplatała się z twarzą Diany, ale nie były to wspomnienia, a jedynie chore wizje, wytworzone przez mózg, przedstawiające dwie najważniejsze osoby w moim życiu, tonące w pieprzonych wodach Moon River. Cztery. Pięć. Dlaczego nie umiałam pływać? Mogłabym ich uratować, mogłabym rzucić się z tego mostu. Na pewno dałabym radę ich wyciągnąć i żylibyśmy we trójkę, może w Kwartale, ale za to razem. Przecież tylko to się liczyło, tylko to było ważne. Wychyliłam się jeszcze bardziej za barierkę, jakbym naprawdę chciała skoczyć, balansując na palcach stóp. Grunt uciekł mi spod nóg i przez chwilę miałam wrażenie, że już osunęłam się w nicość, że spadam, przebywając w cudownym stanie nieważkości i że tylko chwila dzieli mnie od lądowania. Jak zimna mogła być woda? Za sekundę miałam się dowiedzieć. - To dość ostre słowo, nie sądzisz? Stopy ponownie opadły na drewniany pomost, kiedy jedno zdanie skutecznie sprowadziło mnie na ziemię - ostatnie miejsce, w którym chciałam się znaleźć. Wypowiedziane szeptem, tak blisko, że nieprawdopodobnym wydawało się, że wcześniej nie zauważyłam jego autora. Odwróciłam się odruchowo, zaskoczona, wyciągnięta siłą ze stanu otępienia, z powrotem w trudne do zniesienia objęcia rzeczywistości. Zamrugałam nieprzytomnie, próbując dopasować twarz, zawieszoną zaledwie centymetry od mojej, do jakiegoś imienia albo nazwiska. Początkowo bezskutecznie - do czasu, aż moje spojrzenie natrafiło na tęczówki, których koloru w żaden sposób nie dało się wymazać z pamięci. Noah. Moje serce zabiło mocniej, na krótką chwilę dając mi jeszcze jakie takie oparcie, niwelując uczucie osuwania się w pustkę, które towarzyszyło mi od momentu, w którym mój wzrok zawędrował na tą cholerną tablicę. Zupełnie jakby stojący przede mną mężczyzna złapał mnie w ostatniej chwili, pociągnął do tyłu, zanim zdążyłam zrobić ostateczny krok w stronę przepaści, na ułamek sekundy dając nadzieję, że może - tylko może - wszystko będzie dobrze. Złapałam się tej myśli rozpaczliwie, desperacko szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, ale ten, wraz kolejnymi słowami Noah, zniknął tak samo błyskawicznie, jak się pojawił. A ja runęłam w dół, roztrzaskując się na kawałeczki. - Co powiedziałeś? Moje słowa zabrzmiały głucho i obco. Miałam wrażenie, że w ogóle nie należą do mnie, że docierają do moich uszu przez jakąś wyciszającą barierę, która przepuszcza co prawda dźwięki, ale jakichkolwiek emocji - już nie. Zrobiłam krok do tyłu, na co moje serce zaprotestowało, prawie błagając mnie, żebym po prostu się do niego przytuliła. Tylko tyle. Mogłabym schować twarz w okrywającym jego klatkę piersiową materiale, rozpłakać się (tak bardzo potrzebowałam się rozpłakać - gdzie podziały się wszystkie łzy i dlaczego moje oczy były wciąż uparcie suche?) i pozostać w tej pozycji, dopóki wszystkie złe myśli nie zniknęłyby z mojej głowy. Ale nie potrafiłam. Nie potrafiłam, bo była jeszcze druga kwestia, w tamtym momencie przejmująca całkowicie władzę nad organizmem, w odruchu obronnym zamieniająca rozpacz w gniew i kierująca go w jedyną słuszną stronę - rebeliantów. A jeden z nich stał właśnie przede mną, między wierszami oskarżając mnie o maczanie palców w zamach na moście. O zamordowanie mojego własnego brata. A przynajmniej tak widziałam to wtedy. Widzisz? Tym właśnie dla niego jesteś. Brudem z Kapitolu, który co prawda w ramach litości podniósł kilka razy z ulicy, ale który wciąż pozostaje brudem. Mogłaś nie powiedzieć mu, jak naprawdę się nazywasz, ale on i tak wie do czego jesteś zdolna. Głupia, naiwna, co sobie myślałaś? Nigdy nie potraktuje cię jak równą sobie, bo nigdy nie będziesz należała do jego świata. - Zamknij się - jęknęłam do własnych myśli, kompletnie nieświadoma, że słowa wydostały się również z moich ust. Złapałam się na wpatrywaniu we własne dłonie, zaciśnięte w pięści do granic możliwości. Musiałam robić to od dłuższego czasu, bo rozprostowanie palców kosztowało mnie sporo wysiłku, a kiedy już to zrobiłam, na wewnętrznej stronie rąk zauważyłam czerwone ślady w kształcie półksiężyców. Z trudem podniosłam wzrok na Noah, tylko po to, żeby przekonać się, że wcześniejsze uczucie ciepła i bezpieczeństwa na dobre już zniknęło, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Poczułam się, jakby do żołądka wpadła mi bryła lodu i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie było to przypadkiem moje serce. - O jakiej sprawiedliwości mówisz? - odezwałam się w końcu, tym razem kierując słowa prosto do mężczyzny. Nie wzdrygnęłam się na dźwięk goryczy w moim głosie, nie traciłam też czasu na analizowanie emocji, jakie przewijały się przez jego twarz. - Waszej sprawiedliwości czy naszej sprawiedliwości? Bo nie oszukujmy się, trzymamy się innych definicji. Zacisnęłam usta, zerkając w kierunku, który wskazywał i przypomniałam sobie o sukience, którą jak ostatnia kretynka założyłam dzisiaj rano. Moje spojrzenie przemknęło też po skrawku kurtki, dopiero teraz uświadamiając mnie o jej obecności. Dotknęłam dłonią materiału, przejechałam po przyjemnej w dotyku tkaninie i ściągnęłam ją z siebie gwałtownie, jakby sama jej obecność mnie parzyła. - Pytanie było retoryczne? - zapytałam, wciąż z zaciśniętymi mocno zębami. - Bo z tego, co widzę, już sam sobie na nie odpowiedziałeś. Nie wiem tylko, po co w takim razie to robisz. - Cisnęłam okryciem w jego stronę, nie zawracając sobie głowy tym, czy zdąży je złapać, czy może wyląduje w topniejącym śniegu. Przez moment przeszło mi przez myśl, że być może jest to jedna z rzeczy, które rebelianci zarekwirowali od Kapitolińczyków po zajęciu miasta i poczułam coś w rodzaju odrazy, nawet jeśli moje podejrzenia były całkowicie bezpodstawne. - Zamarznięcie to zbyt łagodna kara? Szykujecie dla nas coś lepszego? - Powinnam była przestać. Powinnam była zamilknąć po tamtym zdaniu, a najlepiej jeszcze wcześniej. Ale cierpkie słowa, kiedy raz znalazły ujście, okazały się za trudne do zatrzymania. Zwłaszcza, że wtedy wcale nie zależało mi, żeby to zrobić. - Ale jasne, nie ma sprawy, mogę robić za kozła ofiarnego, skoro tak bardzo potrzebujesz jakiegoś sobie znaleźć. Przyzwyczaiłam się już, że i dla was, i dla Kapitolu, jestem popychadłem. Że nieważne, co zrobię, zawsze jest źle. Że można mnie wykorzystać, a później zamieść pod dywan. I rozumiem. Serio. Każdy dba o siebie, i tak dalej. Sama jestem na tyle samolubna, żeby wiedzieć, jak to działa. Dokładnie. Samolubna. I wiesz co? Nawet wam nie współczuję. Gdyby to zależało ode mnie, wysadziłabym jeszcze dziesięć takich mostów. Wysadziłabym ten cały memoriał, ze wszystkimi tymi sztucznymi ludźmi. - Rozłożyłam ręce, jakbym chciała wskazać na to, co nas otaczało. - Bo niezależnie od tego, co zrobię, zawsze będę tą złą. Co więc mam do stracenia? - Pokręciłam ze złością głową, chociaż jeśli miałabym być szczera, to gniew powoli ze mnie ulatywał. Znikał, wylewany razem z okrutnymi słowami, na które Noah miał nieszczęście się natknąć. Zamilkłam na chwilę, po raz pierwszy tknięta myślą, że przesadziłam, ale musiałam dokończyć to, co chciałam powiedzieć. To, co zostało rozpoczęte, musiało również znaleźć swój koniec. - A zanim następnym razem obwinisz brud o całe zło tego świata, weź pod uwagę, ze zamieszki na moście były obroną, nie atakiem. Kwartał chciał ratować swoje dzieciaki z areny. Bo dokładnie tak to zawsze będzie wyglądało. Będziemy ratować swoich. Bez względu na wszystko. Nawet jeśli mam ochotę uciec z Tobą jak najdalej. Bez względu na wszystko. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 4:13 pm | |
| Gdyby Joseph wiedział, co roi się w głowie szanownego prawie-redaktora Lowella, pewnie umarłby ze śmiechu. Co właściwie byłoby całkiem nęcącą perspektywą, wolał zginąć w doskonałym humorze, z uśmiechem na wąskich ustach i w przekonaniu o wielkim poczuciu humoru Losu niż...po prostu umrzeć. Bez fajerwerków. Dlatego czuł coś w rodzaju melancholijnego podziwu dla osób, które straciły życie właśnie w tym miejscu, pod jego stopami albo kilka metrów niżej, w chłodnej toni rzeki. Oczywiście bardziej nimi pogardzał (kto wybiera się na rządowy spęd w krytycznym momencie Igrzysk, wiedząc, że nastroje w Kwartale są bardzo napięte? tylko skończeni idioci), ale nie mógł zignorować tego, że będą zapisani na wieki (albo do następnej katastrofy politycznej) na tym kawałku marmuru i że opłakuje ich w chwili obecnej cały Kapitol, bez względu na podziały. Pewnie ten moment pośmiertnej chwały jest jedynym zwycięskim doznaniem dla jakiegoś bezimiennego kretyna, który pojawił się wtedy na bankiecie; pewnie te chwile przed wybuchową śmiercią były najbardziej żywe w całym paśmie jego nudnej egzystencji. No i zginął na pewno bezboleśnie, bez tortur, po prostu rozrywając się na kawałki. Gdyby Joseph przechodził ciężki kryzys wieku średniego, na pewno zazdrościłby nieżywym duchom mostu - podejrzewał, że jego koniec nie będzie aż tak słodki i zwycięski - ale na szczęście w towarzystwie Charlesa daleko było mu do smęcącego dziadka. Z odpowiednio smętno-skrzypkowym soundtrackiem w tle. Nawet, jeśli rozmawiali o pracy, chociaż Salinger dość krytycznie oceniał te wszystkie wolne zawody. Nie zamierzał jednak teraz wciągać Chaza w jakieś zapalczywe dyskusje o wyższości poważanych zawodów w rządzie nad byciem wtyczką w redakcji Capitol's Voice. Kiwnął tylko powoli głową, zaciągając się mocniej papierosem (dość niebezpieczne na drewnianej konstrukcji?) i dalej ze smutnym uśmiechem przyglądał się melancholijnemu zgromadzeniu...z trudem hamując chęć roześmiania się na głos. Co byłoby strzałem w stopę. Dosłownie, jeśli byliby tu jacyś kwartalni buntownicy, tylko czekający na faux pas rządowców, ośmieszających pamięć dzielnych ofiar. - Do namiętności mam dorzucić kolację? Idąc tym tropem... mam ci też zagwarantować śniadanie? - upewnił się, nie mogąc opanować perliście rozbawionego tonu. Kto by pomyślał, że small talk na zgliszczach starego mostu (i porządku?) tak mu się spodoba. Nawet pomimo przejmującego chłodu - marynareczka nie była jednak doskonałym pomysłem - i dość nieestetycznych wybryków obdartych ludzi z Kwartału. Których przyszło jednak sporo, wyraźnie odróżniali się od Rebeliantów; wychudzeni, zaniedbani, nieufni, chyba bardziej zasmuceni i...W tłumie mignęła mu nagle znajoma twarz, bardzo znajoma, przejęta...Lennart. No tak. Mógł się go tutaj spodziewać, ale wyrzucanie go ze swoich myśli szło mu tak doskonale, że nawet przez chwilę nie planował spotkania z nim na Memoriale. Na jego terenie, jakby nie patrzeć, nie byli w obskurnym Kwartale, o którym właśnie mówił Chaz, tylko w cudownej Dzielnicy Rebeliantów. Zaciągnął się mocniej, nie spuszczając wzroku z Lennarta rozmawiającego z jakąś dziewczyną i odpowiadając Charlesowi po trochę za długiej chwili ciszy. - Bywam tam - odparł dość lakonicznie, wypalając papierosa do końca, po czym zgasił go o drewnianą balustradę i wyrzucił za siebie, w bardzo czystą wodę. - I raczej wizyty tam mnie nie przerażają. Lubię obserwować cierpienie ludzi - przyznał bardzo szczerze, wzruszając ramionami ze smutkiem i odwrócił się w jego stronę, w głowie krytykując kolor szalika. Beznadziejny w przypadku cery Charlesa, ale przecież nie będzie udzielał mu szafiarkowych rad. - Oczywiście z odpowiedniego dystansu - dodał po sekundzie zawahania, ciesząc się, że odwrócił się do Lennarta plecami; zdecydowanie nie chciał się z nim dzisiaj konfrontować. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 4:53 pm | |
| Objęła się ciaśniej ramionami, uderzone ledwie delikatnym podmuchem chłodnego wiatru. Mogła założyć grubszy płaszcz. Albo sweter. A może to temat rządu wywołał nagły spadek temperatury? Zgadzała się z chłopakiem. W stu, a nawet stu dwudziestu procentach, jeśli tak się dało. Była przekonana, że należy coś zrobić. Może nawet ich "wymienić", co wypowiedział zdecydowanie za odważnie jak na miejsce, w którym się znaleźli. - Tak, chociaż jeśli jesteś rządowcem i mnie podpuszczasz, to w tej chwili powinieneś mnie aresztować - odpowiedziała tak samo cicho, spoglądając na niego wyzywająco. Były tylko dwie opcje. Ostatnio za często prowadziła takie rozmowy. Na pewno nie mógł należeć do neutralnej grupy, więc albo ją prowokował, albo próbował naprawdę czegoś się dowiedzieć. Wpatrywała się w jego oczy, szukając oznak fałszu. Ale niektórzy potrafili bardzo dobrze się maskować. Zaraz, zaraz. Rząd. Rozmowa przy kawie, ten tragiczny dzień. Prośba, żebym nie angażowała się w tę polityczną wojnę. Za późno. Spojrzała na Javiera. Człowieka tak jest bliskiego, a jednocześnie tak dalekiego. Dwie strony barykady, równie dobrze mogłaby mieszkać w Kwartale, na to samo by wyszło. Każde z nich miało prawo znienawidzić drugie. Za światopogląd i chęć dania nauczki drugiej stronie. Ostatnie, rozżalone spojrzenie. Dobrze, że jej nie widział. Dobrze, że odwróciła głowę w momencie, a którym on odwrócił swoją. Żyła dla siebie, nie dla niego. Czy aby na pewno. - Dobra, nie przyszedłeś tu w konkretnym celu, prawda? Grajmy w otwarte karty, Lenny. Uszanujmy te lata znajomości i przestańmy kręcić - powiedziała w końcu, powoli przesuwając się na krawędź tłumu. Nie poza niego, wtedy przyciągaliby wzrok, ale w miejsce, w którym stało kilka rozmawiających po cichu par i grupek. Oparła się o barierkę, czekając, aż do niej dołączy. Chciała odpowiedzi. I to jak najszybciej. Miała dosyć kręcenia i niejasnych sytuacji. Kłamstw, jakimi obdarowywały się z mamą przez przynajmniej kilka ostatnich miesięcy. "Prześpię się u Jazzy." "Idę spotkać się z koleżankami. Wiesz, stary Kapitol, sto lat się nie widziałyśmy." "Wezmę dzisiaj wolne, muszę iść do banku." "Wrócę późno, nie czekaj z kolacją. Ani ze śniadaniem." Robiło jej się niedobrze, kiedy wspominała. Zadziwiające, że dopiero niedawno wszystkie elementy układanki utworzyły całość. Cathleen była wojującą opozycjonistką. Lophia zapaliła kolejnego papierosa i wydmuchnęła dym w bok, żeby Lennart się nie zakaszlał. Córka starsze Breefling była w głębi duszy taka sama jak matka. |
| | | Wiek : 30 Zawód : Pracownik w "Almie" Przy sobie : dokumenty, obrączka na łańcuszku, scyzoryk
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 7:21 pm | |
| |bilokacja. Na moście było już bardzo dużo ludzi. Chyba nawet za dużo. Miejmy nadzieję, że to dziadostwo się nie zawali. Albo ktoś go nie wysadzi. Znowu. Szybka powtórka z rozrywki. Kolejne setki zabitych. Rząd zwala winę na rebeliantów, rebelianci na rząd. Koło się zamyka. Koniec końców wystrzelają cały Kwartał i skończą się próby wypchnięcia Coin z jej wielkiego krzesła. W sumie w kupie cieplej. I z tą właśnie myślą Etan powtarzając co sekundę „przepraszam, sorry, sorki, przepraszam” i tak dalej, i tak dalej, wpakował się w tłum, aby jakimś cudem dobrnąć do tablic. Ciekawy pomysł miał rząd akurat. Trzeba zrobić z tego aferę na skalę całego świata. Czyli w sumie całego Panem, bo na tym się kończy świat. Ponoć. Kto to wie, tak naprawdę. Równie dobrze gdzieś, na drugim końcu kuli ziemskiej, mogą siedzieć sobie ludki i mówić, że to oni są jedyną cywilizacją na świecie. Gdzieś tam rozbrzmiewała muzyka. Nie zwracał na nią większej uwagi, dopóki nie stanął obok grającej osóbki. Nieźle. Przejechał wzrokiem po tablicach. Głowinie rebelianci. Niektórych nawet kojarzył. Ale również ludzie z kwartału. Tych też niektórych znał. Trybuci. Tych nawet nie znał, ale kojarzył z samych Igrzysk. Te dla niektórych minuty, dla innych dni, sławy, która zgasła razem z płomyczkiem życia i nadziei na wygraną. Czwórka miała szczęście. Ogromne, niewyobrażalne szczęście, dzięki któremu teraz mogą żyć i robić cokolwiek zechcą. Oczywiście dopóki nie nadepną Coin na odcisk. Czwórka zwycięzców oznacza czwórkę uwolnionych. Coin powinna się bać, zwłaszcza, że Cordelia Snow jest zwyciężczynią. Z drugiej strony, jeśli tylko Snow zostanie uwolniony, to pewnie w niedługim czasie będzie miał wypadek/ dostanie zawału/ zatruje się, albo po prostu dostanie przypadkowo kulką w łeb. W pewnym momencie na środek wyskoczyła panienka Crow, która ze swoimi kolorowymi włosami i młodym wiekiem ma zamiar nawrócić wszystkich na drogę pokoju i wzajemnego szacunku. Etan tylko uśmiechnął się z politowaniem, gdyż chwile później Lucy zgarnął Frans, szanowny właściciel najlepiej działającej instytucji w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej, tudzież w burdelu kryjącym się pod nazwą Violator. Powodzenia, Coin na pewno teraz zburzy mury Kwartału i z łzami w oczach będzie prosić o wybaczenie i drugą szansę. Wizja była dość komiczna, więc Ethan nie powstrzymał parsknięcia śmiechem, na które kilka osób odpowiedziało mu zdziwionym, czy też oburzonym spojrzeniem. Halo, ludzie umierają codziennie. Dla Alysy nikt nie rąbnął pomnika na parkingu, nie zwołał całego Panem na stypę i nie zrobił z tego afery. Tak samo z ludźmi, którzy zginęli dzięki miłości biednego rebelianta. Nigdy nie miał o nich wyrzutów sumienia, nie zawodził nad tym co też zrobił. Miał całkowicie wyrąbane na los tych ludzi. Rozglądnął się i niedaleko dostrzegł zwyciężczynie którychśtam Igrzysk Głodowych, panią Reiven Ruen – Levvitoux. Ślub był dość huczny, nawet w kwartale było o nim wiadomo. Rozcierając dłonie podszedł do, no cóż, znajomej z dawnych czasów. -Jak ci się żyje? – Spytał opierając się o barierkę obok niej i patrząc na jedną z twarzy starego Kapitolu z lekkim uśmieszkiem.
|
| | | Wiek : 33 Zawód : Chirurg Plastyk, Urazowy.
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Lis 19, 2013 9:36 pm | |
| Pytanie brzmiało czy ludzie znajdą siłę na kolejną rebelię. Nie było mowy o pokojowym rozwiązaniu, a więc poleje się krew. Czerwona ciecz spłynie ulicami i splami każdego kto dotąd chciał pozostać nieskalany. Każda rebelia, każda rewolucja dzieli ludzi na dwa, lub więcej obozów. Nikt nie może się po prostu wycofać. Usunąć w cień. Uciec. Kto nie jest z nami jest przeciwko nam. Kto jest przeciwko nam ten umiera. Usunięcie Coin nic nie da jeśli pozostawieni przy życiu i władzy zostaną jej pomagierzy. Ludzie łatwo zmieniający strony nie są warci zaufania. Są ciekawi, interesujący i na pewno bardzo przedsiębiorczy, ale nie jest to typ polityków, których chcielibyśmy widzieć przy podejmowaniu najważniejszych państwowych decyzji. Zbyt łatwo mogliby sprzedać naszą wolność i niezależność. - Wiele znanych, żywych nazwisk... Nie służy - stwierdziłam po chwili milczenia, jako że moje myśli zakręciły się wokół podobnej orbity. Snow i Flickermann. Booker i le Brun. Dwa do dwóch. Co mnie dziwiło to sam fakt, że owe okraszone sławą nazwiska zostały dopuszczone do wygranej. Flickermann był powszechnie lubiany, ale córka Snowa? Cordelia? Dziwną grę prowadziła nasza kochana Coin. W zależności od tego jak sytuacja rozwinie się w ciągu najbliższych paru miesięcy miało się okazać czy był to niezwykle błyskotliwy plan, czy jednak lekkomyślne i głupie posunięcie. Inną sprawą było to, że przetrwały aż cztery osoby. Cudowna wielkoduszność, którą politycy nie mogli się nie pochwalić. Snow pozwalał przeżyć jednej osobie. Coin dawała możliwość zwycięstwa czwórce (czy z własnej woli to już inna historia). Tylko dwudziestka dzieci wzajemnie się wyrżnęła lub zginęła w pułapkach Areny. To "takie piękne". - Nie jestem tu żadnym autorytetem, ale najwyższy czas. - Uśmiechnęłam się krótko i nieco ściszyłam głos, by słowa nie wyrwały się ponad szum tłumu. Wniosek był prosty - nie miałam nic wspólnego z rebelią. Nie zaangażowałam się, ani nikt nie próbował mnie zwerbować. Może powinien? A może zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Im mniej osób wie tym lepiej. Inna kwestia, że nie znosiłam tego stanu niewiedzy. To jak kamyk w bucie, który nie chce wypaść. Wiesz, że tam jest i nic nie możesz z tym fantem zrobić. Złączyłam dłonie za plecami, na moment spinając mięśnie grzbietu. - Skoro już o nich mówimy. Wiadomo coś o Twoim dziadku? Skinęłam krótko głową. Nie winiłam jej za takie podejście. W końcu nikt nie wiedział jak ta historia się zakończy. Trzeba było zakładać najgorsze. Nie byłoby to nadzwyczajne jeśli z tych Trzynastkowych Igrzysk żywy nie wyszedłby nikt. Ot, tak wyszło. - Dość znaczna ilość osób chciałaby osobiście uszczypnąć naszą panią prezydent. To w sumie interesujące czy zostanie udostępniona publicznie do takich czynności. - Uniosłam jedną brew starając się nie wyobrażać sobie takiego zaprowadzania sprawiedliwości i mocnej przenośni użytej przy słowie "uszczypnąć". Crane, nie wolno Ci parskać śmiechem. To pieprzony memoriał. Na tej tablicy są nazwiska Twoich braci i znajomych. Do jasnej cholery BĄDŹ POWAŻNA. - Nie... Bardzo niewiele informacji wycieka, a teraz sztab igrzyskowy można już uznać za praktycznie rozwiązany. Tym bardziej trudno znaleźć kogoś dysponującego wiarygodnymi wiadomościami. Twoja mentorka nic nie wiedziała na ten temat? - Chwilę wodziłam spojrzeniem po tłumie, by skierować spojrzenie na Cordelię z momentem wypowiedzenia ostatniego pytania. Przed Igrzyskami i podczas ich trwania handel informacjami nie tylko był powszechny, ale też świetnie funkcjonował. Teraz trzeba było się naszukać by znaleźć dobre źródło. A więc brak igrzysk miał też minusy. Ciekawe. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|