|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Odbudowany most Pią Maj 03, 2013 3:17 pm | |
| First topic message reminder :
Po wybuchu i całkowitym zniszczeniu mostu nad Moon River, władze zdecydowały nie oddawać go ponownie do użytku samochodów. Zamiast odnowić stalową, nowoczesną konstrukcję, zbudowano coś w stylu drewnianej kładki, co prawda wciąż łączącej dwa brzegi, ale przeznaczonej tylko dla pieszych. Wzdłuż traktu znajdują się wkomponowane w most ławki i kosze z kwiatami, a na samym środku stoi ogromna tablica pamiątkowa, zawierająca nazwiska i zdjęcia ofiar katastrofy oraz nieżyjących trybutów 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcję oświetla sto sześćdziesiąt osiem żaróweczek, symbolizujących sto czterdzieści osiem poległych w zamachu, oraz dwudziestu zawodników krwawego turnieju.
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał most? |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 3:20 am | |
| Potrzebował chwili wytchnienia, aby pomiędzy dotarciem tu a spotkaniem kolejnej osoby, która okaże się ciężarem, rozpiąć kurtkę i poczuć na szyi mroźne zimowe powietrze, odrzucić ponure myśli i nie spoglądać na pamiątkową tablicę, bo… nie chciał tego oglądać. Wszystko, ale tylko nie nazwiska jego trybutów, znajomych i często nawet bliskich. Takiego sposobu walki o wolność nie popierał, choć kiedyś i praktykował. Był chyba w tym momencie najbardziej egoistycznym dupkiem na świecie, bo przychodząc na memoriał w celu spotkania Sabriel, tak nie miał najmniejszej ochoty na nią patrzeć. Być może dlatego, że kiedy znów pojawiłaby się w jego życiu, wszystko zepsułaby, została na moment, a potem znów uciekła pozostawiając go samemu sobie wraz z towarzyszącymi mu koszmarami i udręką, która nie dawała spokoju jego duszy. Nie potrzebował tego, chwilowego uniesienia oraz kilku uśmiechów, potrzebował stałego i namacalnego oparcia, a nie ducha, który zjawa się i znika, po to aby tylko namieszać w jego życiu i po prostu odejść. Ale nie chciał walczyć ze swoim pragnieniem spotkania jej raz jeszcze, nie potrafił zmagać się z instynktem, który tylekroć podpowiadał mu, że tak jest prawidłowo. Ale już koniec, dosyć, z dzisiejszym dniem – basta. Cokolwiek się stanie, kiedykolwiek potem, musi pamiętać tylko o jednej prawdzie, która istnieje: umiesz liczyć, licz na siebie. Ale ten tok, dosyć mylny, myślenia wynikał najzwyczajniej z braku wiary w ludzi, których sam odpychał, od których się izolował. Ale pozostawało wrażenie, że każdy czegoś od niego oczekuje. To wyrozumiałości, to mentorskiego współczucia czy wspaniałomyślności. Teraz stał na moście, którego być nie powinno, bo spłonął, przepadł i runął jak niegdyś jego marzenia o snach niezmąconych przez krew i wizje kolejnych Igrzysk. To się nigdy nie skończy. Śmierć i upokorzenie, jakie go otaczało zewsząd, gdy mijał autem rzekę i przypominał sobie o ciemnych niczym mrok odmętach Moon River pochłaniających setki dusz i istnień, które miały prawo żyć. I pozostało pytanie – czy tam, na tabliczce, kiedy do niej podejdzie, ujrzy imię i nazwisko Rose? I czy ona, ta nieroztropna i targana przez sprzeczne emocje kobieta byłaby na tyle szalona, aby przyjść tutaj i rzucić wyzwanie losowi? Dlaczego tym razem nie mogłaby stchórzyć? Dlaczego nie mogłaby wynieść swojego własnego życia nad istnienie innych. Dlaczego…? I zapewne wiele innych ludzi zadawałoby sobie to samo pytanie na jego temat, gdyby przez ostatnie tygodnie popełnił błąd i został schwytany. Dlaczego nie odpuścił? Dlaczego próbował jej pomóc? Dlaczego? Słyszał ludzi, widział ich. Znajomych i obcych. I choć rozglądał się zdawał zachowywać czujność, poczuł jak ktoś trąca go w ramię. Ujrzał znajomą twarz Jacksona, która wydawała się być najlepszą, jaką mógł ujrzeć, ale za moment zniknęła. A wraz z nią te kilka wypowiedzianych w powietrze słów, na które chciałby jakoś odpowiedzieć, ale jedynie uśmiechnął się wówczas, ni to pobłażliwie, ni to z rozbawieniem. I skinął mu głową. I wtedy usłyszał czyjś znajomy, a jednocześnie obcy głos. Wiedział, że jest mu bliski, ale dopóki nie ujrzał Reiven, nie potrafił sobie przypomnieć do kogo należy. I dopiero wtedy zrozumiał, jak dawno jej nie widział. Dopiero wtedy, gdy ją ujrzał. I w naturalnym braterskim odruchu, gdy go przytuliła, także ją uścisnął, mocno, najmocniej, ale krótko. I odsunął się, niby to speszony, niby zasmucony, bo nie potrafił wydusić z siebie żadnego powitania, które zrekompensowałoby jej czekanie na jego choćby jeden odzew w jej kierunku. Było mu wstyd? Nie potrafił tego nazwać, ale to na pewno nie jest to uczucie. I nawet gdy dotknęła jego policzka, zarumienił się w ten cudaczny chłopięcy sposób i uśmiechnął. -W porządku – odpowiedział tylko, bo musiał coś z siebie wyrzucić. Choćby jedno, takie jak to, zduszone słowo. I ona odwróciła się i odeszła, a on w zamyśleniu i przedziwnym ogłupieniu wpatrywał się w jej plecy i blond loki zastanawiając się nad tym, jakie wieści tym razem usłyszy. A może po prostu czeka go zwykła pogadanka, a tak naprawdę wszystko jest w porządku? Musi być. Z nią, z nim. To się ułoży, na pewno. I zapewne dalej stałby tam, zamyślony i pogrążony w tej samej powtarzającej się w jego głowie myśli, gdyby nie poczuł rąk, słabych i wątłych, które oplotły go w pasie. I wówczas, zdawałoby się, że ze strachu, odsunął się od potencjalnego napastnika i odwrócił, aby znów spojrzeć w twarz tej dziewczynie. Sabriel Kent, ten chochlik, znienawidzony przez jego rozsądek, który jednak zniewolił jego serce tak otumaniająco, że czasami zastanawiał się, czy potrafi zachować w jej towarzystwie odrobinę trzeźwości umysłu. -Przepraszam – odpowiedział niewiele rozumiejąc z własnych myśli, bo wątpił, aby te słowa kierował do swojej rozmówczyni. Słowo „żona” wywołało w nim sprzeczne uczucia i nasunęło lęk, że może jednak Sabriel dostrzegła gdzieś Annie i rozejrzał się na moment w obawie, że kobieta stoi tuż za nim i… Właśnie. Jak zachowałaby się Cresta, gdyby przyłapała Odaira na podobnym spotkaniu? Może niczego nie podejrzewałaby, gdyby Kent nie rzuciłaby się na niego z uściskiem, ale… jaki to miało sens, zastanawianie się nad tym, bo skoro jej tu nie było, nikt tak naprawdę nie może im teraz przeszkodzić. I wmówił sobie to kłamstwo, tak naiwnie, tak wierząc, że to prawda, że pod wpływem dziwacznych emocji, i podszedł – zrobił jeden krok do przodu. Ten jeden krok, a tyle odwagi, tyle siły i świadomość, że jest się niezwyciężonym. Ten jeden krok i kolejno – pocałunek. Krótki, ale odpowiedni. Objął ją w pasie, niepewni, uświadamiając sobie, co zrobił. W miejscy publicznym, gdzie znajdowała się masa jego znajomych, masa kamer i obiektywów. I on, ten Finnick Odair, może już nie tak słynny, ale wciąż na językach. Czasami, kiedy trzeba było. -To szaleństwo, ale tylko tak możemy żyć naprawdę – wyszeptał zgorączkowany i pal licho to, bo pochylił się nad nią raz jeszcze, aby ukryć twarz w jej włosach i wyszeptać do ucha – Moja żona, Kent, nie istnieje, bo nie ma takiej kobiety, która mogłaby cię zastąpić.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 8:28 am | |
| Głupio jej było się przyznać, że potrzebuje czegoś więcej niż to. Oznaczałoby to, że musi być samolubna i nie zważając na strapienia Finna, wyrzucić z siebie wszystko. Bolało ją jednak to, że było... inaczej. Jakby coś między nimi się zmieniło. Ale on był jej najlepszym przyjacielem, bratem, kimś kogo kochała, nie ważne w jaki sposób. I on też kochał ją... prawda? Jak siostrę, jak przyjaciółkę, ale była mu bliska. Więc dlaczego poczuła się wykluczona z jego życia? Odepchnięta... Tak jakby ten czas w Kapitolu który dzielili, w którym byli tacy sami, choć inni, nie miał już znaczenia. Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie potrzebowała więcej ran. Nie potrzebowała by odszedł z jej życia ktoś jeszcze. Podeszła do krawędzi mostu i wpatrywała się w topiel pod nią, tak ciemną i mroczną, jak tylko woda potrafi być. Poczuła ukłucie żalu, żalu, że nie było jej wtedy na tym moście. O ile łatwiej byłoby być tylko nazwiskiem na tablicy. Nigdy nie próbowała się zabić, no chyba, że liczyć zniszczenie zapasów serum. Była gotowa na śmierć, ale nie myślała o samobójstwie. Była gotowa by zginąć w walce, broniąc przyjaciół. Powinna była zginą. Michael miał ją zabić... I w pewnym sensie, z opóźnieniem to zrobił. Zabił ją. Było jej wstyd, wstyd, że jej żołnierz widział ją w stanie kompletnego załamania. Nie mogła dłużej obciążać Pippina swoją obecnością. Miał prawo do własnego życia, a ona odbierała mu kawałek jego przestrzeni. Musiała wrócić do siebie. A może wrócić do pierwszego dystryktu? Zapragnęła odnaleźć Michaela. Zobaczyć go jeszcze przez chwilę. Nawet miała wrażenie, że jest gdzieś w tym tłumie. Odwróciła się od wody i zaczęła się gorączkowo rozglądać, szukając jedynej twarzy na całym świecie, którą chciałaby teraz zobaczyć. W zamian za to zobaczyła Finna obejmującego inną kobietę, inną niż Annie, inną niż ona sama... Nie była pewna, czy dobrze widzi. Byli daleko. Poczuła... dwie sprzeczne ze sobą rzeczy. Zazdrość, że obejmował kogoś innego, że miał być z Annie, a był z kimś innym. Że to nie była ona, Reiven, dziewczyna która wyznała mu miłość w Trzynastym Dystrykcie, ale zaraz potem zniszczył to Snow, ogłaszając, że Igrzyska nadal trwają. Zazdrość pomieszaną z żalem, że Finn robi to samo, co zrobił Michael. I przez moment to jego twarz widziała zamiast chłopięcego uśmiechu Finnicka. Z drugiej jednak strony poczuła dziwaczną radość i zazdrość, ale pozbawioną zawiści, że poznał kogoś, dzięki komu się uśmiecha, kogoś kto jest dla niego najważniejszy, kogoś kto może pomóc mu przetrwać. Nie wgapiała się odeszła dalej. Uznała, że jak będzie gotowy, to jej powie. Na pewno by tak zrobił. Może to to chciał jej powiedzieć, co nie nadawało się na rozmowę przez telefon? Już niedługo porozmawiają, niedługo wszystko z siebie wyrzucą. To dodawało jej siły. Zwróciła uwagę jakiemuś strażnikowi by poprawił mundur. Musiała zająć się pracą. Skoro stała tu tak sama. Ludzi łączyli się w pary, lub mniejsze grupki i rozmawiali. A ona była tu sama. Odzwierciedlało to to, jak się czuła. Ale nie mogła być taką niewdzięcznicą. Musiała doceniać to co miała. Czy powinna była teraz zacząć szukać osób odpowiedzialnych za podmienienie tablicy? Nie wiedziała. Nie miała do tego głowy. Znów była przy krawędzi mostu i opierała się o barierkę. Ta toń mroczna pod nią ją dziwnie fascynowała. Krok dzielił ją od końca. Krok który mogła zrobić teraz, który mogła odłożyć na kiedy indziej, albo z którego mogła zrezygnować. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:09 am | |
| Rzeka, woda, spokój. Oddychanie. Wciągnęła lodowate powietrze do płuc i zakaszlała. Miała dość zimy, potrzebowała słońca i ciepła, nadziei. Albo czegoś na kształt nadziei. To w tej wodzie zginęli, więc... Nie, spokój, oddech. Wyjęła z kieszeni kolejnego papierosa i obracała go chwilę w palcach, zamyślona. Jaki był sens? W drugiej ręce dzierżyła zapalniczkę. Trzask. Otoczył ją dym, jak zasłona, jak mgła, za którą mogła się ukryć. Znajome twarze przewijały się w tę i z powrotem, a ona nie miała tak naprawdę, z kim porozmawiać. Albo nie chciała. Najbliższych sobie osób tutaj nie zauważyła. Szkoda. Bo ciągle wmawiała sobie. Że potrzebuje samotności, podczas gdy było wprost przeciwnie. Pet wylądował w rzece, zapalniczka w kieszeni. Od dawna nie miała na sobie starych ubrań, chyba wracała do bycia Lophią. We własnej skórze. Zadrżała pod wpływem podmuchu wiatru, ale nie ruszyła się nawet o krok. Woda, spokój, oddech. Kątem oka dostrzegła znajomą postać. I choć widziała go ledwie trzeci raz w życiu, rozpoznała mężczyznę z daleka. Javier... Coś ścisnęło ją za serce, wprowadzając dziewczynę w pewien rodzaj zakłopotania. Już podnosiła nogę, już zbierała się w sobie, aby postawić krok w jego kierunku... Zatrzymał się. Sam. Lophia na moment się zawahała. I w tej chwili podeszła do niego inna kobieta. Nie znała jej. Może też z rządu, może Lo pchała się nie w te rejony, nie była nawet w stu procentach zdeklarowaną rebeliantką. Nie poruszyła się. Nie chciała przeszkadzać, nie kolejnej osobie. To niepodibne do panny Breefling z Kapitolu. Woda, spokój, oddychanie. Kolejny papieros, zbyt dobrze znała skutki palenia dla płuc. Była przecież prawie lekarzem. Spojrzała w kierunku Nicole u Javiera. Też chciała z kimś porozmawiać. Miała dość samotności i izolacji. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:51 am | |
| Czas mijał, pojawiało się coraz to więcej osób, a on wciąż siedział na kuckach naprzeciw tablicy i patrzył tępo na te wszystkie imiona i nazwiska osób, które tutaj zginęły dwa tygodnie temu. Postanowił sobie przed chwilą, że pozbędzie się głupiego poczucia winy, ale właśnie czuł jak ciężko jest tego dokonać. Nie mógł się do tego zdystansować, jakimś głupim trafem już łatwiej było mu – po trochu – ranić ludzi, zatrudniając ich jako prostytutki niźli teraz z pogodzeniem się z tym, co się stało. Milczał długo. Jak pozbyć się poczucia winy? Myślał więc o tych wszystkich ludziach z KOLC-a, którzy normalnie by go nie interesowali, myślał o dzieciach, które już bardziej przypasowałyby mu jako obiekty, którym trzeba pomóc. I… cóż, nawet dobrze mu to szło. Powoli, z każdą minutą, czuł się lepiej i lepiej na duchu.
A skoro poczuł się pewniej na swoim duchu, to i nie było sensu w patrzenie na tabliczkę, w klęczeniu naprzeciw niej. Wciąż przypominał sobie o Trybutach i o dzieciach w Kwartale, i podbudowywał siebie jeszcze mocniej i mocniej. Ba, wystarczyło spojrzeć na pannę Crow, która wydawała się tym bardziej zagubiona w całym tym okrutnym świecie. Był po to, żeby takim ludziom poniekąd pomagać… czasem bardziej, czasem mniej, w zależności od tego, co akurat mógł zrobić. Tylko dlaczego ona płakała? Kobiety… zbyt wrażliwe na wszystko istoty. Uśmiechnął się przyjaźnie, poklepał ją po ramieniu. Nie miała po co ryczeć. To były tylko emocje związane ze zbyt wielką dobrodusznością. W tym świecie należało być twardym, trzymać się swoich żelaznych zasad, nie zbaczać ze swojej ścieżki życia, która miała prowadzić do szeroko rozumianego pojęcia: „sukcesu”.
Oceniając pannę Crow, przypominał sobie jednocześnie zasady, które kiedyś sobie ustanawiał, do których normalnie stosował się jak prawnicy do kodeksów. Zresztą musiał, pozwolił sobie na zbyt wiele czasu roztargnienia, a teraz powinien zająć się nie tylko Violatorem, ale także i swoimi pracownikami, kontaktami z innymi (byłymi i nie byłymi) biznesmenami z Kwartału i poza niego. Musiał uratować swoich pracowników, którzy brali udział w zamachu, o ile jeszcze żyli. Trzeba będzie spiąć pośladki, poświęcić wiele czasu na przeanalizowanie sytuacji, wiele pieniędzy na informatorów, wiele nocy na to, by wymyślić jakiś rozsądny plan ich ucieczki… oczywiście, o ile nadal żyli, o ile nie została przeprowadzona na nich egzekucja.
I z tych wszystkich zagadnień, które kłębiły mu się w głowie, wyciągnęły go słowa Lucy. Miała zupełną rację. Wybuch wywołał otworzenie problemu, o którym niektórzy podczas tych kilku miesięcy od utworzenia Kwartału zaczęli zapominać. Różnice społeczne, sprawa podległości. Byli Kapitolińczycy nie zamierzali być już dłużej posłuszni, a Coin nie zamierzała wychodzić z czymś, co mogłoby by służyć jako kompromis. Czy się bała czy nie, pewnie każdy Prezydent by się tak zachował. To przecież naturalna reakcja na tego typu problemy… Myślał chwilę…
– Nie ma kogo się bać, panno Crow – odpowiedział z jakże szerokim uśmiechem na twarzy. Chciał dopowiedzieć: „to rząd powinien bać się nas”, ale powstrzymał się. Było tu zbyt dużo osób, którzy nie należeli do Kwartału. – Ludzie nie giną niewłaściwie. – Dodał po chwili ciszy, a następnie położył dłoń na jej bark, jak gdyby chcąc jej dodać otuchy w ten sposób. – Giną jako symbol, o którym nie wolno zapominać, bo jest to najpiękniejsza rzecz jaka w tych czasach może nastąpić. I nadal tak będzie. – Ostatnie słowa dodał już niemal szeptem. |
| | | Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:57 am | |
| Cilia spodziewała się, że nie będzie mogła wytrzymać w tym miejscu, ale coś pchało ją do tego, aby pojawić się tu ponownie. Dziś dostrzegała tu więcej znajomych twarzy, w tłumie mignął jej gdzieś nawet James. Nie wyglądał dziś na tak wesołego jak zawsze, ale wcale jej to nie dziwiło. Ciężko było zachowywać dobry humor teraz, gdy w Kapitolu panowały tak złe nastroje. Przypuszczała że bunt na moście i tragicznie zakończone Igrzyska nie były końcem. Walka między obydwoma stronami konfliktu może nie skończyć się nigdy. Zawsze będzie ktoś, komu ci drudzy będą przeszkadzać. A nie wszystkim przyświecają dobre ideały. Spokojnym krokiem zbliżyła się do tablicy pamiątkowej i powiodła wzrokiem po zdjęciach i nazwiskach. Sto czterdzieści osiem osób zginęło w jednym praktycznie momencie. Podczas wybuchu, wskutek zawalenia się mostu, podczas ucieczki w panice. Coś strasznego. Z drugiej strony, były tu też nazwiska trybutów, którzy zginęli na arenie. Tuż obok siebie, ci, którzy przyszli oglądać śmierć kolejnych i ci, którzy zginęli, by tłum mógł mieć rozrywkę. A może wcale nie dla rozrywki tego tłumu, a dla Coin, która staje się coraz bardziej drastyczna w swoich poczynaniach? Kto wie, co jeszcze się wydarzy... Na tablicach pamiątkowych widziała znajomych. Ludzi, którym mówiła "cześć" czy "dzień dobry", a także tych, których nie lubiła. Teraz nie będzie musiała już na nich patrzeć, ale wcale jej to nie cieszyło. Sytuacja w Panem była dramatyczna, a wszystko miało się jeszcze bardziej zaognić. Ona sama czuła, jak po wydarzeniach ostatnich miesięcy się zmieniła. Nie mogła też zapomnieć o tym, że nie jest już jedynie miłą, nieco chaotyczną wolontariuszką w szpitalu. Zabiła człowieka, wtedy, nad rzeką. Poznała wtedy Catrice i z niewiadomych przyczyn wraz z tą nową znajomością pojawiły się kłopoty. Ale Cilia na swój sposób traktowała tamtą sytuację pozytywnie. Czuła się teraz silniejsza i bardziej zdecydowana - bo taka musiała być, realia tego nieszczęśliwego świata nie pozwalały na bycie delikatnym i wrażliwym. Wiedziała, że musi nad sobą popracować, ale tak, by nadal pozostać sobą. W jej głowie zaczynały jednak kiełkować coraz bardziej odbiegające od jej charakteru myśli. Momentami nawet była bliska stwierdzeniu, że bliżej jej do Rebeliantów niż do zwykłych mieszkańców. Nie mogła im jednak wybaczyć tego wybuchu na bankiecie, gdzie sama mogła stracić życie. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 10:59 am | |
| // z domu zapewne
Zaledwie Eva wspomniała w domu, że myśli o pójściu na memorial, Nikola widział, że nie puści jej samej. To wszystko mu się nie podobało i nie wierzył, że tym razem obejdzie się bez jakiejkolwiek draki. Na szczęście jego rana zasklepiła się i zamiast szwów wystarczył zwykły opatrunek, ukochana więc nie mogła się wywinąć od wspólnego spacerku. Zanim stanęli na drewnianej kładce, będącej nową i znacznie ładniejszą wersją starego mostu, Nikola zatrzymał się w kwiaciarni, by kupić kwiaty. Piękny bukiet czerwonych róż podarował ukochanej; białe kwiaty, goździki, margerytki i małe róże postanowili złożyć ku pamięci poległych. Trzymając Evę za rękę, Tesla rozglądał się dookoła. Dostrzegł Cilię, której pomachał z lekkim uśmiechem. Przewidywał, że dziewczyna usiłowała się skontaktować, ale nie miał na razie telefonu, a poprzedni popłynął w otchłanie Moon River. Doszli do pamiątkowej tablicy i Tesla zatrzymał się, by uklęknąć i złożyć kwiaty. Jednocześnie czytał wszystkie nazwiska, jakie pojawiły się na tablicy i zacisnął usta, widząc imiona poległych trybutów. - Co za paradoks – wyszeptał, zły, odrobinkę mocniej ściskając dłoń ukochanej.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 11:47 am | |
| / ze swojego mieszkania, w sumie
A więc nastał ten ekscytujący dzień Memoriału. To znaczy, ogólnie to nie był ekscytujący dzień, ale Lenny miał do wykonania swoje pierwsze kolczatkowe zadanie i wręcz nie mógł się go doczekać. Jednak taktownie, by uczcić pamięć zmarłych (dalej pamiętał o biednej Amandzie), w ogóle tego po sobie nie pokazywał. Raczej wyglądałby nie na miejscu, gdyby szeroko się uśmiechał, a obok niego jakaś rodzina opłakiwała utratę bliskich. Memoriał to więc świetna sprawa, żeby poćwiczyć ukrywanie swoich emocji… ale o samej jego idei nie można zapominać, nie wypada. Lecz właściwie… to on również miał kogo opłakiwać, wspominać, za kim tęsknić… Może nie stracił rodziców podczas tamtego bankietu, tylko parę miesięcy wcześniej, ale ta sprawa, choć ciągle usuwana na bok, ciągle była aktualna. Nikt nie urządził Memoriału osobom poległym w Kapitolu podczas rebelii. Nie… on wtedy żył przez jakiś czas dosłownie jak szczur, ukrywając się po kątach, kradnąc i w ogóle zachowując się nie tak, jak szlachcic zachowywać się powinien, a później wsadzili go do Kwartału. Jego rodzice nie mieli należytego pogrzebu, a on nie uczcił należycie ich pamięci, bo już za chwilę musiał martwić się tym, co zje, gdzie się podzieje i uważać, żeby przypadkiem nie zginąć w czasie jakiegoś szturmu. Te myśli i towarzyszące im wspomnienia spowodowały, że całkowicie stracił swój wcześniejszy zapał, drogę na most pokonywał markotny i pozbawiony planu działania, choć wcześniej nawymyślał ich setki. Na miejsce odbycia się Memoriału wkroczył z symboliczną różą w ręce, ubrany w swoje najlepsze ubrania, bordowe spodnie i ciemnoniebieską marynarkę, do której udało mu się nawet skombinować muszkę! Kurtkę miał rozpiętą, zapomniał jej zapiąć najpierw przez ekscytację, a później przez smutek (chłodu, o dziwo, jako nie czuł), więc prezentował się prawie jak za starych, dobrych czasów. Nie zapomniał jeszcze, po co tu przyszedł, więc idąc, rozglądał się uważnie wokół siebie, szukając twarzy podobnej do tej, którą zapamiętał przed prawie siedmioma latami. Lophio Breefling, gdzie jesteś? I w końcu ją zauważył, stała bardziej z boku, z papierosem w dłoni, zamyślona, chyba patrząca na kogoś i… zdaje się, że smutna. Od razu skierował się w jej stronę. – Lophia – odezwał się zaskakująco spokojnym jak na niego głosem. – Kawał czasu – stwierdził, uśmiechając się lekko i ze szczerą sympatią, widoczną szczególnie w jego oczach. Powiedziałby coś jeszcze, ale nagle stracił pomysł na temat na jaki mógłby zagadać. W takim miejscu, jak to, jednak nie wypadało gadać bezsensu i na siłę się uśmiechać, więc stał na razie w milczeniu, patrząc na nią uważnie i zastanawiając się, czy w ogóle pozna w nim chłopca, który kiedyś jej pomógł. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 12:21 pm | |
| Przez tłum dryfowała, początkowo niezauważona przez nikogo, drobna dziewczynka. Szczupła, ubrana w zbyt duży płaszcz i przemakające buty, taszcząca za sobą czarny, poprzecierany w kilku miejscach futerał. Najwyżej dwunastoletnia, niska i za chuda, z ogromnymi, szafirowymi oczami i krótkimi, ciemnymi kosmykami, które upodabniały ją do chłopca. Przystanęła nieopodal pamiątkowej tablicy, niezbyt blisko, ale pozostając jeszcze w delikatnej poświacie rzucanej przez płonące znicze i z podniszczonego pokrowca wyjęła skrzypce. Kiedyś musiały być piękne, wypolerowane i lśniące, z drogiego drewna i pięknie wykończone - z całą pewnością wykonane na specjalnie zamówienie Kapitolu. Dzisiaj mogłyby się znaleźć na targu ze starociami, ale choć czas i złe warunki odcisnęły na nich swoje piętno, dziewczynka zdawała się traktować je jak najcenniejszy skarb. Ostrożnie ustawiła instrument, wzięła krótki oddech, po czym zaczęła grać.Tłum przerzedził się lekko w miejscu, w którym stała. Niektórzy zatrzymywali się na chwilę, by posłuchać, inni mijali ją bez zainteresowania, ale ona nie patrzyła na nikogo. Nie wiadomo, kim była, czy w ten sposób opłakiwała czyjąś utratę, czy po prostu chciała zebrać kilka drobnych - nikt nie zaczepił jej, by o to zapytać.Kochani, mam mały apel - jeśli przychodzicie na memoriał sami, nie mając umówionej gry i na nikogo nie czekając - zostawiajcie taką adnotację w poście, inni gracze i MG będą wiedzieć, że mogą Was zaczepić. Zachęcam też, żeby wpadać na siebie nawzajem, nawet, jeśli się nie znacie. (:
|
| | | Wiek : 18 lat Znaki szczególne : farbowane na rudo włosy, jedenastkowa opalenizna
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 12:26 pm | |
| // czasoprzestrzeń. <3
Drżałam gdzieś wśród tłumu, ściskając w rękach bukiet białych róż. Paradoksalnie właśnie własnowolnie znalazłam się w miejscu, którego najbardziej się bałam. Most na Moon River, teraz wyglądający zupełnie inaczej. Prościej. Pokorniej. Jakby ze skruchą, tylko właściwie kto tą skruchę odczuwał? Powolnym krokiem skierowałam się w stronę gładkich, wypolerowanych aż do bólu tablic. Nazwiska i data odejścia, i tylko tyle. Na sam widok poczułam jakieś pełne goryczy rozbawienie. Florence Depree. Uczestniczka rebelii, jedna z głośniejszych person z czasów Trzynastki, drobna, ładna kobieta koło trzydziestki, wiecznie w ruchu, zawsze w pracy, uczestniczyła w niezliczonych misjach, ale tysiące osób zapamięta z jej życia tylko to, że znalazła się na tym cholernym moście w nieodpowiednim momencie. Ludzie przemijali, więdli jak kwiaty, a śmierć odbierała im wszystkie zasługi, pozostawiając tylko to, co było najmniej ważne. Zacisnęłam usta z całych sił i pochyliłam się sztywno, wyjmując z bukietu jedną różę i kładąc ją nieopodal nazwiska kobiety. Chwilę później już wstydziłam się z tego powodu. Ten gest, ten memoriał, to wszystko było bezużyteczne. Groteskowe. Wszyscy płakali, ale może jedna setna tłumu naprawdę czuła jakąkolwiek namiastkę żalu. Westchnęłam cicho i przetarłam twarz dłonią, próbując w jakikolwiek sposób powrócić do rzeczywistości. Nie mogłam im już pomóc, nie mogłam niczego zmienić, więc mogłam chociaż spróbować okazać im należny szacunek. Kolejne kilka kroków w prawo. Tłum rozstępował się przede mną w milczeniu, ledwo zauważając moją obecność. To było cudowne uczucie- po raz pierwszy od dawna nie zwracać na siebie uwagi. Sansa została w domu razem z wynajętą opiekunką, więc mogłam wybrać się na spacer bez wózka. Przez kilka chwil nawet żałowałam, że jej ze mną nie było. Przywykłam do cichej, nieustającej obecności i szorstkiego dotyku rączki wózka na moich dłoniach. Miękkie, kremowe rękawiczki, które ubrałam w zastępstwie, były jedynie marną namiastką poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała mi świadomość obecności drugiej osoby, nawet, jeśli było to tylko małe dziecko. Znów kilka kroków, kilka białych róż przy nazwisku, które coś kiedyś dla mnie znaczyło. Zauważyłam też nazwiska trybutów, i tam zostawiłam najwięcej róż. Nie byłam pewna, kto postanowił upamiętnić Floriana, Amandę i całą resztę dzieciaków, ale podziękowałam mu w milczeniu. Przy nazwisku ,,Terrain'' zostawiłam jeszcze cztery róże. Jedną, która mi pozostała, postanowiłam zatrzymać, jako milczące przyzwolenie na pozostanie na moście. Westchnęłam cicho i cofnęłam się o krok, i wtedy... -Jackson.- Rzuciłam nawet szybciej, niż pomyślałam. Ze zmartwieniem otaksowałam sylwetkę chłopaka, ale nie był ranny, a przynajmniej nie w taki sposób, żebym mogła to dostrzec. -Nie wierzę, że tu wróciłeś.- Dodałam jeszcze cicho, nie bawiąc się w powitanie, a potem przeszłam o krok i przytuliłam go lekko. Był ode mnie wyższy, więc musiałam odrobinę wspiąć się na palce, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Potem odsunęłam się od niego o krok i dopiero wtedy poczułam coś na kształt przytłaczającej ulgi. Był przede mną, cały i niezmieniony. Przynajmniej jego nie straciłam. Rozległ się cichy dźwięk; na początku wzięłam go za płacz, ale po chwili rozpoznałam cichy, smutny lament skrzypiec, który był możliwie jeszcze bardziej przesiąknięty żałością od właściwego łkania. Rozejrzałam się w poszukiwaniu muzyka, ale tłum całkowicie zasłonił mi jego sylwetkę. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 1:02 pm | |
|
Joseph właściwie lubił takie spędy towarzyskie. Zawsze to okazja do pokazania się (w nowej marynarce, a jakże), do zdobycia kilku nowych znajomych, do zacieśnienia więzi z tymi już wciągniętymi w swoją mapę kontaktów i do ogólnego zaprezentowania swojej hojności (nudne akcje charytatywne), poparcia Coin (nudne wiece i spotkania z ukochaną panią prezdent) czy też empatii. Memoriał należał do tej ostatniej kategorii i Salinger z ciężkim sercem pojawił się na odbudowanym moście, zawczasu przybierając na twarzy wyraz głębokiego smutku (nad głupotą ludzi tu poległych) i współczucia (dla tych, którzy - podobnie jak on - zostali zmuszeni do umierania z nudów na drewnianej konstrukcji). Musiał się przecież tutaj pokazać, pozostanie w biurze zostałoby odebrane jako arogancja albo podejrzana impertynencja, więc postanowił potraktować spęd zrozpaczonego ludu jako kolejne spotkanie biznesowe. I okazję do pokazania swojej wspaniałości większemu gronu osób. Oczywiście nienachalnie, wiedział, kiedy może przekroczyć manipulacyjną cienką czerwoną linię i trzymał się tuż za nią, pokazując jednak swój wielki smutek i przejęcie wydarzeniami sprzed iluśtamdni. Pocieszył więc wdowę po współpracowniku, pozwalając jej zapłakać gorzko klapę jego marynarki (poświęcenie WIELKIEGO kalibru), pogłaskał jakieś szlochające dziecko po głowie, ba, nawet podniósł je do góry i zaczął opowiadać o bohaterstwie jego mamusi (rządowej gwiazdki, teraz świecącej wysoko na niebie), złożył pęk białych tulipanów pod tablicą upamiętniającą (udając, że czyta ją ze łzami w oczach a tak naprawdę obliczał, ile czasu musi tu się jeszcze pokręcić) i wdał się w poważną dyskusję o przyszłości Panem z szefem departamentu łączności. W czasie której umierał z nudów i właściwie był bardzo wdzięczny za lekką dekoncentrację, zafundowaną mu przez prawie nieodczuwalne uderzenie w tył głowy. Odwrócił się powoli, spodziewając się jakiegoś rozkapryszonego dzieciaka i...nie mylił się zupełnie co do autora rzutu monetą, niedaleko niego stał krnąbrny chłopczyk lat trzydzieści jeden. Uśmiechnął się do niego baaardzo przyjacielsko i przeprosił swojego tymczasowego rozmówcę, kierując się w stronę Lowella i zbierając przy okazji centa z drewnianej podłogi mostu - Charles, jaka szkoda, że spotykamy się w tak przygnębiających okolicznościach - powitał go już bez uśmiechu, za to z głębokim smutkiem w głosie, przystając obok niego i kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu. Małe gesty wielkiego człowieka, och, jakże był ze swojej postawy teraz dumny. Szkoda, że Chaz nie zalewał się histerycznymi łzami, bo mógłby go teatralnie pocieszać i znajomi pokochaliby go jeszcze bardziej. Niestety, mężczyzna nie wyglądał na takiego, który stoi na skraju histerii, więc kontakt fizyczny zakończył na poklepaniu go przyjacielsko po plecach a nie całowaniu w czółko i wmawianiu, że wszystko będzie dobrze. Bo nie będzie. Niestety. O tym chciał z Chazem porozmawiać, ale dał sobie dwie minuty smętnej ciszy i kiwania głową nad duszyczkami kretynów, którzy zginęli na moście. Podniósł nawet ostrzegawczo rękę, kiedy Chaz chciał się odezwać i pomilczał jeszcze trochę, w zadumie patrząc na tablicę upamiętniającą. Dobrze, że miał okulary przeciwsłoneczne; nikt nie zorientował się, że tak naprawdę kontempluje niesamowicie krótką spódniczkę swojej sekretarki, płaczącej cichutko w ramię swojego faceta. Ach, dramaty. - Radzę ci nie rzucać ot tak pieniędzmi, mogą ci się przydać, kiedy zaczniesz wykupywać zapasy jedzenia - zaczął dość cicho i konkretnie, zero śladu po zasmuconym tonie sprzed pięciu minut. Wyjął z kieszeni marynarki centa i wsunął go do lowellowej kieszeni. - Na biurku redaktora naczelnego Capitol's Voice leży dość obszerny artykuł o tym, że Kapitolowi grozi głód, że jedenasty dystrykt odmówił sprzedaży żywności i że stoimy na krawędzi śmierci. To oczywiście bzdury - kontynuował bardzo spokojnie, przystając w końcu z Charlesem przy barierkach mostu. Było spokojniej, chłodniej i mógł przestać ocierać wyimaginowane łezki, spływające spod okularów. - Na krawędzi śmierci stoi Kwartał, bo kiedy Rebeliantom zabraknie jedzenia...cóż, te wszystkie wzruszające gesty solidarności w stylu dzisiejszego bezsensownego memoriału na pewno szybko się skończą. Ale przynajmniej odpadnie problem ewentualnego buntu, może kapitolińczycy zjedzą się sami? - zakończył bardzo retorycznie, opierając się zmarzniętymi dłońmi o balustradę i spoglądając na ukochane miasto. Przysparzające rządowi coraz więcej problemów, może powinien jednak pójść do Coin z pomysłem wygłodzenia Kwartału? - W każdym razie proszę cię o przyjacielską przysługę, ten artykuł nie może się pojawić. Nie chcemy paniki i rozpowszechniania nieprawdziwych informacji wśród obywateli. - prawie zadeklamował statut wspaniałej gazety, posyłając Charlesowi lekki, krzepiący uśmiech. Oczywiście mógłby mu to rozkazać, w końcu pan cenzor miał spełniać zachcianki rządu, ale byli na stopie cudownie kumpelskiej, więc nie uciekał się do dyktatorskich tekścików. - I wiem, naczelny będzie się pieklił, bo to dobry artykuł - przyznał bardzo szczerze, dobrze mieć wtyczki wśród dziennikarzy i dostawać jeszcze ciepły tekst...unikając przy tym wpadek - ale myślę, że jakoś go przekonasz - zakończył, nie mogąc sobie jednak oszczędzić lekkiej modulacji głosu. Liczył, że Charles wyłapie niewerbalne możesz przed naczelnym nawet uklęknąć, byleby ten artykuł się nie ukazał. Josephowi naprawdę na tym zależało, chciał przy biurku Coin pojawić się ze słodkim planem zaradzenia problemowi, a nie zostać tam przyciągniętym i przywitanym rzuconym w twarz Capitol's Voice z nagłówkiem krzyczącym o buncie Jedenastki. Miał lepsze plany na ten tydzień niż użeranie się z panią prezydent. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 1:55 pm | |
| Wypalała jednego za drugim, dziwne, że nie zrobiło jej się jeszcze niedobrze. A może to dlatego, że paczka była już na wykończeniu, co mocno irytowało Lo? Nie spuszczała wzroku z Javiera, który wydawał się jakiś... Zadowolony? Nie zaryzykowałaby określenia "szczęśliwy", nie w tych czasach. Nie zamierzała mu przeszkadzać zwłaszcza, że mógł ją bez trudu dostrzec, gdyby tylko odwrócił głowę. Wypuściła obłoczek dymu i przymknęła powieki. Pamiętała swoją pierwszą randkę na tym moście. Miała wtedy ze czternaście lat, a jej chłopak okazał się kompletnym niewypałem. Nie uśmiechnęła się pod nosem jak zwykle na to wspomnienie. Nie wiedziała, czy w ciągu najbliższych lat coś w ogóle wywoła szczery uśmiech na jej twarzy. Ręką wciśniętą do kieszeni obracała w palcach zmięty już papierek z numerem Java. W głębi serca wiedziała, że któreś zadzwoni, a ona dawno przestała już być tą nieśmiałą dziewczynką. Jakieś dziesięć lat temu, może więcej. Potem zaczęły się imprezy, życie na krawędzi, igranie z życiem i zdrowiem. Dorosła zdecydowanie za szybko. Kończąc osiemnaście lat myślała, że jest już staruszką. Zmieniła się zbyt wiele razy, ale gdzieś tam, w środku pozostała dawną Lophią. Idealistką. Szkoda, że już bez marzeń. Znajomy głos, choć już o wiele dojrzalszy. Jej imię i krótkie stwierdzenie. Podniosła głowę, a jej oczy rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu. Zaraz potem pojawił się ten nieoczekiwany uśmiech. Jasne, że go poznała. Nie zapominało się osób, które ratowały Ci tyłek. I okazała się o wiele mniej opanowana niż chło... mężczyzna. Wyrzuciła peta do rzeki (jak ona zanieczyszczała środowisko!) i wyszczerzyła się w uśmiechu. Miała gdzieś reakcje innych ludzi, to, że przyszła praktycznie na pogrzeb. - Lenny! - pisnęła, pokonując odległość między nimi po czym zarzuciła mu ręce na szyję i wyściskała za wszystkie czasy. - Matko, ty żyjesz! - dodała, nadal go nie puszczając. Odsunęła się kawałek i przyjrzała mu się bliżej. Chudy, jak wszyscy mieszkańcy Kwartału, ale w miarę zdrowy. Nie spodziewała się tego spotkania. Chwilę później trochę spoważniała, ale nie na tyle, żeby przybrać z powrotem ten smutny wyraz twarzy. Jednym uchem usłyszała dobiegającą z okolic tablicy melodię. Serce jej się ścisnęło, kiedy oceniła stan, w jakim była ta mała. Bez wahania podeszła do niej i wrzuciła jej banknot do futerału na skrzypce po czym wróciła do Lenny'ego i wzruszyła obojętnie ramionami. Odezwała się Lo, chodząca po ciemnych uliczkach i karmiąca głodujących ludzi. |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 2:27 pm | |
| Wstał, zrobił kółeczko. Mijał pary, mijał samotnych ludzi, mijał małe grupki. Mijał dzieci, prowadzone przez rodziców za ręce i kręcił głową z niesmakiem. A może z żalem, że sam nie potrafił odczuwać kompletnie niczego. Nie pamiętał... Ale... Telefon w dłoni, sms od kogoś, szybka odpowiedź i złość. Zaniepokojenie, że przyjdzie. Nie, że ONA przyjdzie. Ale kto? Przebłysk zniknął, a Jack zorientował się, że wrócił w to samo miejsce. Stał obok ławki. Ludzie przemieszczali się bokami, środkiem, robiąc miejsce małej, zaniedbanej dziewczynce, grającej na skrzypcach jakąś smutną melodię. Że też państwo dopuszczało do takiej nędzy. Kim była osoba, która miała zjawić się tamtego dnia na moście? I dlaczego jej to odradzał? Krzyki, strzały i okropny, rozlewający się po podbrzuszu ból. Nie, wspomnienie bólu. Nie chciał, bo było niebezpiecznie. Wysilał się jak tylko mógł, byle tylko przywołać więcej obrazów, ale nie potrafił. Lekki ból głowy zasygnalizował, że koniec na dzisiaj. I tak ważne, że cokolwiek wracało. I wtedy, bez żadnego wysiłku przypomniał sobie imię. To Jasmine chciała do niego przyjechać, dlatego się bał. Bo to jej śmierci obawiał się najbardziej. Wciągnął powietrze do płuc i przeszedł jeszcze kilka kroków po czym zatrzymał się gwałtownie. Dlaczego tak się czuł? DLACZEGO?! To ograniczało samowystarczalność, stanowiło słaby punkt. Żołnierz nie powinien mieć słabości. Jego słabość oznacza słabość oddziału. Naraża go na niebezpieczeństwo. -Jackson. Odwrócił się w kierunku głosu i twarzy, która pojawiała się w utraconym wspomnieniu. Teraz tu była. Przyszła. Żywa. Cała i zdrowa. - Jazzy - udało mu się wykrztusić zanim nie podeszła bliżej i nie objęła go za szyję. Nie odepchnął jej, jak zrobiłby to z większością ludzi. Otoczył drobną dziewczynę ramionami i mocniej przycisnął do siebie. Ukrył twarz w jej włosach, zaskoczony intensywnością wszystkiego, co czuł. Jej zapachu, jej głosu, miękkości spływających na plecy kosmyków. Popatrzył na nią, zmusił się nawet do spojrzenia prosto w oczy i posłania jej czegoś na kształt uśmiechu. Nie wiedział, po co tu wrócił. Może coś podpowiedziało mu, że warto. - A Ty przyszłaś. Mimo zakazu - odpowiedział, przytulając ją do siebie po raz drugi. Szybko puścił dziewczynę, zdając sobie sprawę, że najwyraźniej znowu mu odbija. Nigdy, przenigdy nie zdarzyła mu się podobna sytuacja. Musiał przyznać, że tęsknił. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało. Przynajmniej ona jest cała i zdrowa. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 3:46 pm | |
| | czasoprzestrzenne limbo Nienawidziłam tłumów. Od zawsze. To była jedna z rzeczy, która na bankietach w Starym Kapitolu przeszkadzała mi najbardziej, która odciągała od masowych wydarzeń, i która zatrzymywała mnie w domu częściej, niż pozwalał na to mój zawód. Wśród mieszaniny ciał czułam się zagubiona, jakby nagle wepchnięto mnie w sam środek ludzkiej masy, nieprzewidywalnej i zdolnej w każdej chwili mnie zadreptać, zmiażdżyć, zniszczyć. Ich kłębiące się emocje mnie przytłaczały, przeplatające się słowa wprawiały w zdezorientowanie, tak, że w końcu miałam ochotę zamknąć oczy, zatkać uszy i uciec z krzykiem. Jaka diabelska siła przygnała mnie więc na memoriał? Strach. Serce zabiło mi niespokojnie, kiedy postawiłam stopę na drewnianej kładce, wchodząc w wytworzoną przez dziesiątki lampek poświatę. Mimo, że oficjalnie przebywałam tu legalnie, to i tak w pewien sposób czułam się jak intruz. Większość ze zgromadzonych przyszła opłakiwać ofiary zamachu, w powietrzu unosiła się atmosfera smutku i jakiejś dziwnej nostalgii. Moje pobudki były o wiele bardziej samolubne - chciałam zerknąć na tablicę i upewnić się, że gdzieś na początku (o ile nazwiska ułożono alfabetycznie) nie znalazły się personalia osoby, o którą nawet nie miałam prawa się martwić. Nie czułam żalu na myśl o stu czterdziestu ośmiu wysadzonych w powietrze osobach i chociaż chciałam, nie potrafiłam zdobyć się nawet na znikome współczucie. Byli mi obojętni, nieistotni, stanowili jedynie zbiór zbyt wielu liter, ułożonych w przypadkowe sekwencje. I jeśli miałabym być szczera - wolałabym, żeby tak pozostało. Poświęciłabym ich wszystkich raz jeszcze, gdyby dało mi to pewność, że ci, na których mi zależało, pozostaną bezpieczni. Że nie będę musiała ponownie przeżywać tego strachu. Bo ostatni tydzień w istocie był koszmarem. Kiedy tylko usłyszałam, co się stało, pobiegłam do dziury w murze. To było głupie i nieodpowiedzialne, nie sprawdzić wcześniej terenu, nie przygotować się, tylko rzucić w nieznane, podczas gdy całe miasto było postawione na nogi, ale cóż - było też silniejsze ode mnie. Rzecz jasna do Dzielnicy Rebeliantów się nie przedostałam, po przejściu nie pozostał nawet ślad, a kilka dni później stanął nowo wzniesiony mur, już bez ubytków i uszkodzeń. Co mi pozostało? Chodziłam od znajomego do znajomego, pytając, powołując się na stare przysługi, prosząc - nic z tego. Odpowiedzi były jednoznacznie: nie da się, nie teraz, może jak sytuacja się uspokoi. Dolatujące do mnie strzępki informacji nie przekazywały tak naprawdę niczego, pozostawało mi więc jedynie czekać. I czekałam. Aż wreszcie ogłoszono memoriał. Jak mogłabym się na nim nie pojawić? Pokonawszy prawie połowę odległości dzielącej mnie od środka zbiorowiska, przystanęłam na moment, odgarniając włosy z twarzy i ciaśniej opatulając się krótkim, czarnym płaszczem. Nie chcąc wyróżniać się z tłumu, założyłam dzisiaj moją ostatnią pozostałość po lepszych czasach - czarną, koronkową, sięgającą kolan sukienkę - ale wystarczyło pół godziny, żebym zaczęła przeklinać się za ten wybór. Chłodny wiatr bez trudu przenikał przez cienkie rajstopy, sprawiając, że zanim dotarłam na most, porządnie szczękałam zębami. Rozejrzałam się dookoła, podświadomie szukając wśród mozaiki mieszkańców Starego i Nowego Kapitolu jakiejś znajomej twarzy. Możliwość napotkania dawnych znajomych była kolejnym czynnikiem, który odciągał mnie od uczestnictwa w memoriale, jak widać jednak na załączonym obrazku - niezbyt skutecznie. Z drugiej strony w duchu liczyłam na spotkanie z Noah albo Nickiem. Zacisnęłam usta, mając wrażenie, że do żołądka wpadła mi kostka lodu. Jak mogłam nie pomyśleć o tym wcześniej? Capitol's Voice na pewno wysłało na bankiet przynajmniej jednego ze swoich dziennikarzy. Co jeśli na prostokątnej tablicy, która już majaczyła mi między ludzkimi sylwetkami, zobaczę nazwisko Terrain? Albo Carter? Mimo, że nie znałam Rory za dobrze, nie życzyłam jej śmierci. Przyspieszyłam kroku, przepychając się do przodu i przez przypadek potrącając jakąś kobietę w jasnych włosach. - Przepraszam - mruknęłam, nie przyglądając jej się uważniej i dalej torując sobie drogę. Ledwie zwróciłam uwagę na rząd zniczy i kwiatów, gdzieś w tle usłyszałam za to muzykę i odruchowo odszukałam spojrzeniem jej źródło - drobną dziewczynkę o ciemnych włosach, którą chyba widziałam kilka razy w Kwartale. W tamtej chwili jednak nie miałam czasu zachwycać się melodią. Mój wzrok zawisł na tablicy, prześlizgując się po kilku pierwszych nazwiskach, ale między ładnie wykaligrafowanym Abercroft, a Beaumont, zabrakło miejsca dla Atterbury. Westchnęłam cicho, czując, jak z serca spada mi kilkukilogramowy balast. Moje spojrzenie podążyło niżej, a dłoń powędrowała do ust, kiedy oczy natknęły się na tak dobrze znane Terrain. Przez ułamek sekundy, który w mojej wyobraźni rozciągnął się do niewyobrażalnych rozmiarów, naprawdę uwierzyłam, że mój przyjaciel zginął na moście, ale wtedy mózg dołożył do nazwiska imię Amanda, ponownie pozwalając mi swobodnie oddychać. - Nie ma ich - powiedziałam cicho, zupełnie jakbym potrzebowała słownego potwierdzenia, jakby to, co widziałam, nie było wystarczające. Zrobiłam krok do tyłu, gotowa odwrócić się i być może odszukać nawet w tłumie kilka znajomych osób, kiedy mój wzrok wyłowił na tablicy coś jeszcze. Twarz. Uwiecznione na zdjęciu rysy mężczyzny. Śmiejące się oczy i delikatne zmarszczki przy ustach, których co prawda nie widziałam od trzech lat, ale które znałam zbyt dobrze, żeby pomylić je z czymkolwiek innym. Zerknęłam na imię i nazwisko, ani jedno ani drugie nie pasowało, ale to nic nie znaczyło - ja również, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, nazywałam się inaczej. Przez chwilę nie rozumiałam. Nie miałam pojęcia, dlaczego fotografia przedstawiająca mojego brata pojawiła się na tej tablicy. Była sekunda, w której nawet ucieszyłam się, że go widzę, bo moje własne zdjęcia przepadły podczas rebelii. Usta wygięły się w lekkim uśmiechu, a dłoń dotknęła chłodnej powierzchni, jakby chciała przeniknąć przez tworzywo, do postaci, uwięzionej pod spodem. I chyba właśnie to chłód niemożliwej do przejścia bariery uświadomił mnie, że to się dzieje naprawdę. Dłoń odsunęła się od fotografii, opadła luźno wzdłuż tułowia. Zrobiłam krok do tyłu. Rozejrzałam się. To było dziwne. Uniosłam wyżej brwi, nie mogąc uwierzyć, że nic się nie stało. Spodziewałam się zobaczyć zatrzymanych w bezruchu ludzi, skamieniałych w nieokreślonych pozach, tymczasem wszyscy nadal rozmawiali, nadal się pojawiali i znikali, nadal zapalali znicze i zostawiali kwiaty. Czas nie stanął w miejscu, Kapitol się nie zatrząsł w posadach, grająca dziewczynka nie przerwała utworu, przez co przez chwilę miałam ochotę wyszarpnąć skrzypce z jej drobnych rączek i rozbić je o którąś z ławek. Jak to możliwe, że mój świat zapadł się do środka, a ten zewnętrzny wciąż spokojnie egzystował, niczego nie zauważając? Zresztą - ja sama wydawałam się sobie zbyt spokojna, zbyt apatyczna. Powinnam płakać, krzyczeć, rozpędzić się i biec w nieznanym kierunku, a później paść w śnieg i spędzić tam długie godziny. A potrafiłam tylko stać. Zebrawszy wszystkie pokłady silnej woli, odwróciłam się na pięcie. Nie mogłam dłużej patrzeć na tę tablicę, nie bez rozpadnięcia się na kawałeczki. Potrącając przypadkowych ludzi i potykając się na nieistniejących przeszkodach, odnalazłam dla siebie kawałek wolnego terenu. Oparłam się o brzeg mostu, o drewnianą wywiniętą barierkę. Przechyliłam się do przodu, patrząc prosto w pieniącą się w dole wodę. Dlaczego była dalej tak samo przejrzysta, dlaczego nie miała brunatnej barwy krwi? Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie mogłam zwymiotować, nie pośród tych wszystkich ludzi, przymknęłam więc powieki, ale to, co pod nimi zobaczyłam sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej. Mimo wszystko życie miało jednak poczucie humoru. Przez dokładnie trzy lata wmawiałam sobie, że mi nie zależy. Udało mi się uwierzyć, że odcięłam się od dawnego życia, że za nikim nie tęsknię, nikogo nie potrzebuję, że nie mam rodziny. A teraz, kiedy naprawdę jej nie miałam, czułam się gorzej niż kiedykolwiek. - Kurwa - powiedziałam bezgłośnie, wciąż nie otwierając oczu, przechylając się za to jeszcze bardziej do przodu, pozwalając, by wiatr uderzył mnie w twarz moimi własnymi włosami. Nie mogłam teraz po prostu się odwrócić i spojrzeć na zgromadzonych na moście. Nie potrafiłam patrzeć na ich smutne twarze, pogrążone w żalu i zadumie, ani na te, na których wbrew atmosferze pojawiał się uśmiech. W mojej głowie powoli kształtował się wniosek, który majaczył tam od samego początku, ale dopiero teraz udało mu się wyklarować. To oni zabili mojego brata. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, wciągając lodowate powietrze do płuc. Nikt nigdy nie nienawidził rebeliantów tak, jak ja w tamtym momencie. Zapłacą.Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, czując w ustach metaliczny posmak krwi. Sprawię, że zapłacą. |
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 3:50 pm | |
| Kiedy ją pocałował, wstrzymała oddech. Bała się poruszyć choćby najdrobniejszym nerwem swojego ciała, żeby nie zepsuć chwili, żeby nie przestał. Jego usta były chłodne, ale miękkie. Smakowały solą i przywodziły Sab na myśl to, co wyobrażała sobie jako "morze". Kiedy się od niej odsunął, bała się że znowu skończy się tak jak ostatnio. Że odwróci się, a czar pryśnie. Ale on objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Myślała, że zemdleje. Wypuściła z ręki sznurek, na którym przywiązany był pies i objęła go, patrząc mu w oczy. Utrwalając sobie w pamięci raz i na zawsze jego twarz. Bo przecież to ostatni raz kiedy go widzi. Przecież przyszła się pożegnać, taki był cel tego spotkania. I czuła, że jeśli naprawdę odwrócą się od siebie i każde wróci na swoją część mostu, to jej serce pęknie jak jeszcze nigdy dotąd. Nie dlatego, że chciała go mieć dla siebie. Ale jak miała go chronić, siedząc w Violatorze? Jak miała być z nim i uchylić mu skrawka nieba? -To szaleństwo, ale tylko tak możemy żyć naprawdę – była zbyt oszołomiona, zbyt przejęta, by jakkolwiek dotarł do niej sens tych słów. By mogła zacząć się nad nimi zastanawiać. Nie zdążyła zresztą, bo on znów się nad nią pochylił, i ukrył twarz w jej włosach. Odruchowo przytuliła go mocno, jakby chcąc go wesprzeć, choć to przecież on w Kapitolu nadal coś znaczył a nie ona i to on wiele taką wylewnością ryzykował. – Moja żona, Kent, nie istnieje, bo nie ma takiej kobiety, która mogłaby cię zastąpić. Coś w niej nie chciało wierzyć, ze te słowa są prawdziwe, ale Sabby bardzo grzecznie sprzedała temu czemuś mentalnego kopa w dupę. Była jego. Boże, niech ją Coin zabije, niech ją torturuje, mogła zginąć w jakimś zatęchłym lochu do którego ktoś wyrzucił klucz do rzeki, ale niech najpierw pozwolą jej być z nim i upewnić się, że będzie szczęśliwy. - Myślałam o Tobie każdego dnia. Przepraszam, że zniknęłam. Nie mogłam... Musiałam... - zamilkła na chwilę, a potem wypaliła szeptem najcichszym z cichych. - Mam fałszywe dokumenty. Możemy odejść stąd razem. - potem zamilkła, obawiając się, że on wcale tego nie chce. Bo to przecież miało być ich ostatnie spotkanie, a nie początek czegoś nowego. Ale chciała tego, bardzo chciała. Mogli wyjechać gdzieś na kilka tygodni, a potem ona wróci jako zupełnie nowa osoba. Mogli nie wyjeżdżać, jeśli on nie chciał. Chciała tylko być przy nim i pomagać mu, tak jak tylko potrafi.
Bała się co prawda, że Finnick dowie się kiedyś, że sprzedaje swoje ciało, ale przecież... Nie musiał tego wiedzieć już teraz. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 4:12 pm | |
| | bilokacja
Do głowy przyszła jej dziwna myśl - zawdzięczała zamachowcom swoje życie. Gdyby nie wpadli na most i nie zaszantażowali Coin, Cordelia na pewno poległaby w walce ze zmiechem, najpewniej ciągnąc za sobą biedną Hope, która przybyła jej na ratunek. A teraz stała tutaj, w miejscu, gdzie poległo sto czterdzieści osiem osób, byle tylko czwórka dzieciaków mogła przeżyć. Co z tego, że ładunki wybuchły już po tym, jak zakończono Igrzyska? Dla panny Snow nie miało to już żadnego znaczenia. Pojawiła się na kładce, gdy ta była już zapełniona ludźmi. Wiedziała, że będą się na nią gapić, że będą o niej szeptać. Nie chciała wyróżniać się jeszcze bardziej, dlatego założyła skromną sukienkę i zwykły, czarny płaszcz. Mijała tych wszystkich ludzi, ale nawet nie zwracała na nich uwagi, zatopiona we własnych myślach. Gdy dotarła do tablicy, natychmiast wychwyciła nazwiska trybutów. Terrain, Templesmith, Crane, Flickerman, Spark... Zacisnęła pięści i nagle jakby oprzytomniała. Zauważyła morze kwiatów, otaczające tablice i czym prędzej postanowiła zatroszczyć się o to, by także dodać coś od siebie. Dwadzieścia symbolicznych, białych róż, złożyła tuż pod nazwiskami poległych trybutów. Amanda, dziewczyna bez skazy, która nie zdążyła wyjaśnić sobie wszystkiego z tym swoim kochasiem. Lorin, jej pierwsza przyjaciółka z czasów dawnego Kapitolu. Florian, który uratował ją przed Connorem jeszcze pod samym Rogiem. Blue, bliźniacza siostra Hope, schodząc wcześniej z tarczy wykazała się większą odwagą, niż cała reszta trybutów. Artur... Cordelia spojrzała w niebo czując, że za chwilę może się najzwyczajniej w świecie rozryczeć. W jej sypialni wciąż znajdował się fałszywy dowód, wystawiony na nazwisko Spark. Wiedziała, że nigdy nie zapomni Igrzysk, ale bała się, że kiedyś może zapomnieć swojego przyjaciela. Odeszła kilka kroków dalej i dopiero wtedy rozejrzała się po ludziach. Tłum gęstniał z każdą chwilą, ale w końcu udało jej się rozpoznać kogoś względnie znajomego. -Panno Crane? Dzień dobry - przywitała się, podchodząc do wysokiej blondynki, stojącej nieopodal Strażników Pokoju. Oczywiście, że ją kojarzyła, w końcu ich nazwiska przeplatały się ze sobą na kartach historii już od ładnych kilku, a może nawet kilkunastu lat. Nie wiedziała, co przyciągnęło ją do Seyi, ale gdy już zaczęła mówić, nie zdołała się powstrzymać. -Florian był bardzo odważny, pomógł mi już na samym początku. Na treningach szło mu znakomicie, z łukiem nie miał sobie równych. Był cichy, początkowo nie mogłam go rozgryźć, ale w końcu połączył nas sojusz - przerwała na chwilę, bo zdała sobie sprawę z tego, co może myśleć teraz Seya. Ona, Cordelia, żyła, a jej brat był martwy. Mimo to, nie zamierzała przepraszać za swój nagły wywód. Żałowała tylko tego, że nie mogła opowiedzieć czegokolwiek o Sawyerze.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 4:44 pm | |
| Oprócz smutku, dokładnie z chwilą, kiedy na moście wiatr po raz pierwszy uderzył go w twarz, poczuł zmęczenie. Na razie niezbyt silne, ale kto wie, jak będzie później. Już w mieszkaniu zauważył okropnie szpetnie podkrążone oczy i to tak mocno, że w odpowiednim ustawieniu mogłoby się wydawać, że ktoś mu nabił limo. A nawet dwa. Wyjaśnienie tego stanu chyba nikogo nie zaskoczy – Lenny zajęty był tworzeniem. Najpierw bez wytchnienia, zupełnie nie orientując się kiedy jest dzień, a kiedy noc, odwzorowywał pieczątki; uczył się, jak to robić i jednocześnie naprawdę dobrze się bawił. Z początku idealnie kopiował wzór, niczego nie pomijając, a później eksperymentował z niedokładnościami i różnicami w użyciu siły przy odbijaniu. Gdy wychodził z Kwatery po prawie trzech dniach, jeszcze nie miał dosyć. Czas pozostały do Memoriału wykorzystał na malowanie zamówionego Constable’a, którego absolutnie nie mógł pozwolić sobie olać, patrząc na to, jak wysoka była sama zaliczka. Okazja na taki zarobek może się długo nie trafić… lub nigdy więcej nie powtórzyć, w tych czasach naprawdę mało kto interesował się malarstwem, niewiele osób stać na obrazy, dlatego o każdego klienta trzeba było bardzo, bardzo dbać. Nasz klient, nasz pan!, pomimo tego, że nie do końca spełnia się tworząc coś pod czyjeś zamówienie. Nie sposób było nie zareagować na radość Lophii, więc po chwili na ustach Lenny’ego pojawił się szeroki uśmiech. Pozwolił sobie nawet na krótkie zaśmianie się, choć czuł, że nie powinien, a przynajmniej nie tutaj. Śmiech niedaleko pomnika był nieco nie na miejscu. Ale Lophia przynajmniej go poznała, pamiętała go, a to naprawdę bardzo ułatwi mu sprawę. Pomijając fakt, że to bardzo miłe, bo w zasadzie wcale nie znali się jakoś szczególnie długo. Uścisnął ją mocno, z trudem utrzymując równowagę po tym, jak uwiesiła mu się na szyi. Na krótki moment wtulił twarz w jej włosy, napawając się ich świeżym zapachem (ludzie w KOLCu nie pachnęli tak ładnie), po czym odsunął się od niej, by móc dokładniej jej się przyjrzeć. – Zniknęły Ci te pućki z policzków – palnął, zanim zastanowił się, co mówi. Nie żeby często to robił… - Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Szkoda tylko, że nasze spotkanie ma miejsce w takich smutnych okolicznościach – powiedział poważniejąc i po raz pierwszy patrząc na nią ze smutkiem. Jej przecież zginęła mama. No, zginęła… została ZABITA przez Coin i jej bandę przydupasów. Do których należy też Joseph… Ale to nieważne, teraz ważna jest Lophia i jej przystąpienie do Kolczatki. Na tym trzeba się skupić. Wtedy do jego uszu dotarł smutna, naprawdę bardzo smutna, wygrywana na skrzypcach melodia. Po rozejrzeniu się zauważył, że jej twórcą jest mała, drobna dziewczynka. Wypływająca z instrumentu muzyka była tak ponura, przejmująca, ale jednocześnie piękna, że Lenny nie zorientował się, kiedy do oczu napłynęły mu łzy. I nawet niespecjalnie się nimi przejął, tylko podszedł do pomnika, położył swoją różę, zawiesił wzrok na nazwisku Terrain i wrócił do miejsca, gdzie stała Lophia, poprzednio posyłając małej skrzypaczce smutny uśmiech, którego ona pewnie i tak nie zauważyła, zaabsorbowana grą. Nic nie mówił, pogrążony w zadumie patrzył gdzieś przed siebie. Trudno było stwierdzić, o czym konkretnie myśli. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 5:49 pm | |
| Mimo woli przewróciła oczami. - Tobie też - odparła lekko ironicznie, ale także odrobinę zaniepokojona. Ludzie, on nie miał na co dzień tak dobrze, siedział w KOLC-u jak w więzieniu, kiedy ona mogła choć trochę żyć. Getto, jak za starych czasów, o których czytała tylko w nadgryzionych zębem czasu książkach. Krzywiła się wtedy na myśl, że ktoś mógł być tak okrutny, porównując jednocześnie sytuację do jej ówczesnego życia, odczuwając coraz większy wstręt do władzy i polityki, do wszystkiego, co z nią związane. A tearz była tutaj, na pogrzebie. Równie dobrze to mógł być jej własny pogrzeb. Pogrzeb jej matki. Pogrzeb bliskich, przyjaciół, których nigdy nie pochowała, którzy spoczywali pewnie teraz w zbiorowych mogiłach jako buntownicy. Uśmiech opuścił jej twarz. Szczęście nie mogło trwać długo. Każdy miał jakiś cel, przychodząc na Memoriał. Westchnęła cicho i wpatrzyła się w grającą dziewczynkę. Symbol upadku państwa, symbol jego słabości, bo przecież tylko słaby kraj uciska obywateli licząc, że agresja obudzi strach, a zazwyczaj dzieje się odwortnie. To strach budzi agresję. To on jest przyczyną wojen, walk, a nawet zwykłych, codziennych kłótni. To przez niego rozpadają się związki i przyjaźnie. Spojrzała na Lennarta wielkimi oczami. - O wszystkim wiesz? - zapytała cicho. Doskonale rozumieli, że nie mówią o moście, o tej tragedii, ale jej osobistej. Pytanie było zgoła inne: jak DUŻO wiedział. Czy zdawał sobie sprawę, kim była Cathleen? Jak zginęła? Mogła wyczytać to w jego smutnym spojrzeniu, chociaż nie znała go wcale tak dobrze. Do tego ostatni raz spotkali się wiele lat temu. - Jezu najdroższy, tylko mi tu nie płacz, bo też się popłaczę - powiedziała z lekkim strachem w głosie. Nie cierpiała pocieszania ludzi. Nigdy nie wiedziała, co ma wtedy mówić. Zreflektowała się szybko. Jego przyjaciele zapewne też zginęli. Takie czasy. W końcu trwała wojna. |
| | | Wiek : 33 Zawód : Chirurg Plastyk, Urazowy.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 6:35 pm | |
| Tylu ludzi krążących tu znów, proszących się o kolejną katastrofę... Przeciętny człowiek może mieć dość, ale co znaczy śmierć dla fanatyka stojącego po którejkolwiek stronie barykady? Uderzyło mnie to tak nagle, aż zdało się to wręcz zbyt realne. Drgnęłam, jakby dotknięta zwykłym mroźnym podmuchem. Ta sugestia była jednak o wiele bardziej niebezpieczna. A co jeśli nie był to wcale koniec? Czy ktoś byłby na tyle szalony, by zburzyć ten chwiejny most porozumienia, który i tak budowaliśmy na niepewnym gruncie? Fanatyzm jest przekleństwem narodów. Kult jednostki, religijny, polityczny, nacjonalizm będą zawsze tym samym - czarną stroną człowieczeństwa. Nic nie tłumaczy morderstwa. Słodki dźwięk skrzypiec wyrwał mnie z tych ponurych rozmyślań. Ponownie stanęłam na moment na palcach, by dojrzeć w tłumie zabiedzoną dziewczynkę, która wydobywała z instrumentu smutną melodię. Znałam kiedyś jakąś młodziutką skrzypaczkę. Nawet sama miałam taki instrument w domu, mimo iż nigdy nie nauczyłam się na nim grać. Jej obecność tu... była dziwnie uspokajająca. Właściwa. Na mą twarz powróciło kamienne oblicze wykwintnej suczy. Patrz, obserwuj, zapamiętuj i ucz się. Całe życie. W tłumie zauważyłam Lennarta, ale nie miałam ochoty go zaczepiać. Może później, jeśli ta kładka postoi wystarczająco długo, poproszę go o pracę podsumowującą memoriał? Chciałam mieć cząstkę braci ze sobą, cząstkę tych wszystkich znajomych nazwisk. Było ich tam zdecydowanie zbyt wiele... To zjawisko rozpoczęło się jeszcze za rządów Snowa, ale ta jedna tragedia była jak podsumowanie wszelkiej nienawiści łączącej Dystrykty i Kapitol. Jego nowych i starych mieszkańców. Przeważyła czarę goryczy. Byliśmy zmęczeni lepkim, duszącym płynem, który sączono nam do gardzieli. Nigdy nie będzie końca. -Panno Crane? Dzień dobry - Znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam i przeniosłam spojrzenie na dziewczynę. Królową. Zwyciężczynię. Kto nie kojarzył jej wcześniej (byli w ogóle tacy ludzie?) na pewno rozpoznawał ją teraz. Za wygraną jej, i trójki innych, krwią zapłacili pozostali. - Dzień dobry. - Ślady zaskoczenia na mojej twarzy znikły tak szybko jak się pojawiły. Profesjonalizm nigdy nie umierał - nie winiłam jej za śmierć moich braci, ale daleko było mi do wdzięczności za ten fakt. Florian był już tak blisko... Tak blisko. Uroiłam sobie nawet, że w końcu go poznam. Nie lubiłam dzieci, ale po tym czego doświadczył na Arenie - czy zostałaby w nim choć iskra tej młodzieńczej naiwności? - Miałam nadzieję, że przeżyje - powiedziałam w końcu cicho i odwracając wzrok. - Nigdy nie spotkałam Floriana. Nie spodziewałam się, że dotrze tak daleko i skończy tak podle. Ale takie chwile łączą ludzi gotowych spłacić wspólny dług. Dziś, jutro czy za rok. - Uśmiechnęłam się nostalgicznie na krótki moment i z powrotem spojrzałam na Cordelię. Sięgnęłam do kieszeni po paczkę papierosów, której tam nie było. Grymas irytacji. Trudno. - Dobrze, że tu dziś jesteś. Wielu z tych ludzi chciałoby umieścić Cię na swoich sztandarach. Reszta marzy o Twojej śmierci. - Kolejna, krótka pauza. - Jak Ty się czujesz? Nikt z nich o to nie zapyta. Nikogo to nie obchodzi. Ja też nie pytam o to często, ale... z nas wszystkich, opłakujących straconych bliskich czy przyjaciół... Byłaś na Arenie. |
| | | Wiek : 18 lat Znaki szczególne : farbowane na rudo włosy, jedenastkowa opalenizna
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 8:38 pm | |
| -A Ty przyszłaś. Mimo zakazu. Powiedział jedynie chłopak, również rezygnując z powitania. Wzruszyłam ramionami, a sekundę później ponownie wylądowałam w jego objęciach, choć tym razem nie z mojej inicjatywy. Uniosłam dłoń i delikatnie zmierzwiłam czarne, kręcone włosy chłopaka, których kolor w pewien słodko-gorzki sposób przypominał mi kolor włosów Drake'a. Nie byłam pewna, czy mnie to ucieszyło, czy raczej zmartwiło. Z jednej strony największy koszmar, z drugiej jedyna osoba, która kiedykolwiek była dla mnie rodziną. Przekleństwo i błogosławieństwo, czyli po prostu mój własny brat. Kiedy Jackson wypuścił mnie z objęć i ponownie zwróciłam wzrok na tą tablicę, coś zakłuło mnie mocno, szybko, boleśnie. On też powinien się tam znaleźć. Drake. On też na to zasługiwał. On też był ofiarą, mimo wszystkiego, co kiedykolwiek mi zrobił. Mógł próbować mnie zabić, mógł być dla mnie najgorszym możliwym bratem, mógł wbijać mi nóż w plecy tysiące razy, ale wciąż go kochałam. Zmięłam w dziwnie skostniałej ręce pozostałą mi różę, której nigdy nie dano mi położyć na jego grobie, którego przecież nawet nie miał. -Przepraszam, że nie miałam dla Ciebie czasu.- Powiedziałam nieco odrętwiałym głosem, próbując wytrącić się z rozpaczliwego transu, w który wpadłam.- Tyle się zdarzyło... Zresztą sam byś w to nie uwierzył. Ale to Ty powinieneś mi się teraz tłumaczyć. Co się stało? Jak z Twoją pamięcią, Jack? Zapytałam jeszcze niepewnie, a potem delikatnie złapałam go za łokieć i holowałam aż poza linię tłumu w poszukiwaniu ławki. Usiadłam pierwsza i gestem wskazałam mu miejsce tuż obok. -Ciekawskie uszy.- Rzuciłam cicho w roli wyjaśnienia, uśmiechając się lekko. Od czasów Kwartału w Panem nie było bezpiecznie, chociaż może właściwie nigdy nie było? Ludzie zawsze byli gotowi do tego, żeby sprowadzić kogoś w dół, dla kilku groszy i słów pochwały rzucanych jak kości psu przez miłościwie nam panującą prezydent Coin. Prezydent Coin, której nienawidziłam nie za to, że nie wyniosła mnie na wyższą pozycję, nie za to, że zlekceważyła moje prośby i postulaty, tylko za to, że dobiła moją nadzieję, że zawiodła mnie tak, jak nikt nigdy mnie nie zawiódł. Osoba, która wyciągała do mnie, tonącej, rękę, okazała się trzymać w swojej dłoni brzytwę. Osoba, która podeptała moje marzenia swoimi wypolerowanymi, czarnymi szpilkami, i nie czuła z tamtego powodu żadnych wyrzutów sumienia. A ja zapragnęłam zemsty. Za Drake'a. Za siebie. Za Panem. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:38 pm | |
| Pokiwała głową, może to i lepiej? Znaczy, łatwiej jej rozmawiało się z Javem-przyjacielem, niż gdyby miała do czynienia z Javem-żołnierzem. To zbytnio przypominałoby jej o tym, jak bardzo różnią się ich poglądy, że, tak na dobrą sprawę, stoją po dwóch przeciwnych stronach barykady. A nie chciała o tym myśleć, ten fakt wolała wyrzucić ze swojej głowy. Jav nigdy nie będzie dla niej wrogiem. Zauważyła jego niezadowolenie już w chwili, gdy zrobiła zdjęcie. Na jej twarz wypłynął delikatny, niewinny półuśmieszek, jednak nie przeprosiła. Jedynie wychyliła się trochę w jego stronę i musnęła jego policzek w pocałunku. Tym razem jednak nie było tam nic poza zwykłym podziękowaniem. Ot, przyjacielska rzecz, żadnych podtekstów. Z tym mężczyzna raczej nie powinien mieć problemów. Trochę się o niego martwiła. Nie była pewna do końca czemu, ale martwiła. To uciekające spojrzenie, bladość jego uśmiechu. Pokrzepiał ją jedynie fakt, iż najwyraźniej on też nie zmienił do niej nastawienia. A przynajmniej tak sądziła po jego odpowiedzi. W jego oczach nie widziała żadnej niechęci, czy też, właśnie zbyt dużej chęci. Nie próbował unikać rozmowy z nią. Naprawdę się z tego cieszyła. - Powiedzmy - mruknęła z nagle gasnącym uśmiechem, słysząc jego kolejne słowa i strzelając na chwilę wzrokiem po bokach. Doskonale zdawała sobie sprawę co właściwie Javier miał na myśli, ostatnimi czasy wiedział tylko o jednym źródle jego złego samopoczucia. A to nie było miejsce na takie rozmowy, nie teraz, nie tutaj. Jednak przywołała na usta ponownie uśmiech skupiając się na dalszej części wypowiedzi. - Nawet parę - zapewniła. - Ot, jedno nawet przedstawia pewnego żołnierza w cywilu - dodała żartobliwym tonem. Jak by nie patrzeć to ujęcie jej się udało. I nie miała go zamiaru usuwać, nawet jeśli Jav nie zgodzi się na publikacje. Lubiła gromadzić zdjęcia bliskich sobie osób, to na pewno trafi do jej kolekcji. Zdjęcia, w końcu, uwieczniały te momenty, które często uciekały z pamięci, a były najlepszym świadectwem ulotności. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : nauczyciel
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:50 pm | |
| /bilokacja To było już po spotkaniu z Cordelią. Powoli próbował poskładać w kupę swoje serce i umysł. Przestał pić, przestał zapraszać dziwki. Całe dnie spędzał wpatrując się w przestrzeń i próbując odnaleźć się w plątaninie własnych myśli. Wiadomość od Jasmine... nie wiedział co dla niego znaczyła. Nic i wszystko za razem. Tamtego dnia był wyjątkowy dzień. Memoriał. Dziś mógł przekroczyć granicę, choć przez chwilę być kimś innym niż chłopakiem z KOLCa. Może dlatego dzisiejszy ranek był inny. Śniła mu się matka. Nie widział jej nigdy, ale wiedział, że to ona. Poprowadziła go. Pokazała mu ścieżkę do odkrycia kim jest. Miał wrażenie, że brakowało już tylko jednego elementu układanki, że odpowiedź ma na wyciągnięcie ręki. Wystarczy po nią sięgnąć. Umysł się, ogolił, uczesał. Znalazł jakieś porządne ubranie. Rano poszedł zobaczyć co ze szkołą. Okazało się, że zniszczenia nie były tak poważne jak myślał. Porozmawiał z dyrektorką, przeprosił, obiecał, że zrobi wszystko, żeby się poprawić. Nie zauważył, że na jakimś dokumencie, który miał podpisać, wpisał nazwisko Levitt. Potem idąc przez KOLeC nie zwrócił uwagi na kogoś, kto zawołał na niego Max. Jeszcze wtedy tego nie dostrzegał. Ale coś się zmieniło, zmieniło się wszystko. Przyszedł na most i podziwiał w smutnym milczeniu to co widział. Zderzała się śmierć z życiem, nowe ze starym. Rozłączeni ludzie teraz mogli się połączyć. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że po to tu jest. Cały ten dzień był poza jego świadomością. A mimo wszystko dostrzegał wszystko, choć nie rejestrował tego co się właściwie stało. Może to szok, może etap przejściowy. Minął tablicę z nazwiskami... Nie kojarzył by zginął tu ktoś kogo znał. Nie czytał nawet tej listy. Zwrócił uwagę na grającą smutno dziewczynkę. Sam zaczął nucić swoją ulubioną piosenkę z dzieciństwa. Gdy biegał z bratem po lesie. Wsunął ręce do kieszeni i szedł dalej. Pewnie gdyby miał lepsze ubranie, nie sposób by było rozpoznać z której strony rzeki pochodzi, z którego ze światów. Miał wyprostowaną posturę, uniesioną lekko brodę, ale w postawie tej było mniej dumy, a więcej spokoju, pogodzenia się z losem. Gdzie diamentów blask Gdzie buków szum Tam braci dwóch Szykuje się w bój.
Gdzie jedwab nie dla nas Gdzie śmierć chwałę goni Tam równi wśród poniżonych Brat z bratem gotowi Zawsze to śpiewał matce gdy był mały... jej wyobrażeniu, bo jej nie było. A Daniel śpiewał z nim. Jej widok w ramionach innego był jak policzek wymierzony przez najlepszego przyjaciela. Nie zauważyła go. Anioł na ziemi, jego anioł. Nie, już nie jego. Nie widział jej ot tak dawna, nie w ten sposób jaki patrzył na nią teraz. Nie widział jej nigdy w takim świetle. Jedynie w smutnym świetle lamp trzynastki, bledszą, bardziej kruchą. Teraz ktoś inny o nią dbał. Ktoś inny ją chronił. Bo tak zrozumiał ten uścisk który widział. Wyciągnął telefon z kieszeni. Wiedział, choć nie wiedział skąd, że czeka tam na niego wiadomość. Odpisał. To ja przepraszam. Wybacz, że nie było mnie przy Tobie. Bądź szczęśliwa. Ja zawsze będę Cię kochać. Benjamin. Nie rozumiał dlaczego musi wrócić za mur. Nie pamiętał dlaczego tam się znalazł. Musiał poskładać to sobie w całość. Max Stone. Tak się teraz nazywał. Tak na niego mówiono. Był swoim własnym wrogiem. Był Kapitolińczykiem, choć mieszkał w Kapitolu miesiąc, może mniej. Nie mógł sprzeciwić się systemowi. Musiał komuś zaufać.... Cordelia. Westchnął. Nie powinna była się dla niego narażać. Następnym razem gdy ją spotka, musi to przerwać. Jeśli ma być nauczycielem w KOLCu, to będzie nim. Bo tam się może przydać, tam ma pracę i to ważną pracę. /KOLEC |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 9:56 pm | |
| Rzeczą, jakkolwiek by jej nie zniszczono bądź jakkolwiek by o nią dbano, którą kochał Charles Lowell to Kapitol. Sam czasem twierdził, że chciałby uciec stąd daleko. Jak najdalej. Zostawić to wszystko za sobą i zamieszkać gdzieś, gdzie na próżno szukać tego wszystkiego – strachu, intryg, gierek. Gdzieś, gdzie mógłby nie uczestniczyć w tym całym zgiełku i żyć naprawdę jak wolny człowiek… Może gdzieś nad morzem. Głupie myśli. Zawsze coś go powstrzymywało. Jakaś niewidzialna siła łapała go za rękę i przyciągała do siebie. To zabawne, bo przecież, jeśli kiedykolwiek myślał o ucieczce, to nie mógł tego dokonać. W Panem nie było wyjścia. Ludzie rodzili się, przezywali swoje życie i umierali w tym samym miejscu. Nielicznym dystrykczykom udawało się zamieszkać w Kapitolu, ale nic poza tym... Czy to naprawdę była ucieczka? Jednak zastanawiając się nad tym chwilę dłużej. Istniało jedno wyjście. Czasem ciche i bezbolesne, a czasem głośne i pełne bólu. Tylko jedna droga ucieczki. To śmierć. Jakkolwiek silnej nienawiści nie wmawiałby sobie do tego miasta… Kochał je. Wszystkie jego wspomnienia wiązały się z tymi miejscami, ludźmi, którzy się przez nie przewinęli., wiecznym pośpiechu, kolorach. Kiedy tak sobie dumał, doszedł do jednego wniosku. Niezbyt wesołego, ale też nie wyjątkowo smutnego. Obudziło się w nim jedno małe uczucie. Współczuł obcym ludziom. Nie rodzinom – współczuł poległym na moście. Już nigdy nie będą mogli podziwiać potęgi Kapitolu, betonowych wieżowców i czasem śmiesznych, lekko niedorzecznych tatuaży, wyniosłej biżuterii i wymyślnych strojów. Część z nich już nigdy nie założy swoich ulubionych butów na niesamowicie wysokim obcasie, inna część nie będzie mogła pójść do kina, wracać do domu i odpoczywać na luksusowej kanapie. Wszystko runęło… tak samo jak i most. Pewnie leżało pod taflą lodu, gdzieś na dnie zimnym dnie Moon River. Głos Josepha wyrwał go z rozmyślań. Chaz nie przywitał go w żaden sposób i oboje milczeli. Przez te dwie, góra trzy minuty odczuł chłód. Co prawda robiło się znacznie cieplej - mieli już marzec, jednak zima nadal niechętnie opuszczała Panem. - Aktor. - Wypowiedział niemalże bezgłośnie, ale był pewien, że Joseph zrozumie to słowo. Po krótkiej chwili nachylił się go niemu. Doskonale wiedział, że mężczyzna, z którym się spotkał, nie stracił w tym wypadku nikogo. Krótka wiadomość wystarczyła, by zdiagnozować jego podejście. - Robisz z siebie idiotę, Salinger. - Wyszeptał do tego ucha cichym i lekko chrapliwym głosem. - Nie twierdzę jednak, że to nie jest urocze i nieco zabawne. – Zastanawiające, ile osób na moście zdążyło się przyjrzeć jego tyłkowi. Ludzie to żmije… zazwyczaj. Wysłuchał tej całej niesamowitej oraz przepełnionej emocjami opowieści. Panem na skraju głodu… Kto by się tego spodziewał? Alma Coin milczała udając, że wszystko było w najlepszym porządku. Zapewne wiodła drogie życie i przez ostatnie dni śledziła bratobójcze zmagania na arenie. Pełna sielanka… Podczas, kiedy Kapitolowi i wszystkim Dystryktom groził głód. Jednakże najgorsze było to, że wcale go to nie dziwiło. Przecież żyli w Panem. Kwestią czasu zdawała się być kolejna rewolucja, woja o nowe jutro… Nowe jutro, bo za ostatnim razem miało być lepsze. Na pewno dobroć polegała na umieszczaniu ludności w biednym, szarym getcie. Może Lowell miał inną definicję rewolucji, lepszego jutra. Jeśli miałby czas, to z chęcią zastanowiłby się nad tym bardziej. Jeden punkt z całej wypowiedzi uderzył go w pewien nie najprzyjemniejszy sposób. Dominic. Ostatnio ich drogi rozjechały się, tego nie dało się ukryć. Chaz, mimo czasu poświęconego ich związkowi doszedł do punktu, w którym nie był pewien swoich uczuć. Nie miał pojęcia, czy traktował go jako przyjaciela, czy jako partnera. Chyba żaden z nich nie widział sensu, by to ciągnąć. Rozeszli się, wczoraj. Oboje, a przynajmniej Lowell potrzebował odetchnąć i nie wpadać na niego przez najbliższe tygodnie. - Panie Salinger… -Zaczął podniosłe i spojrzał na delikatnie falującą powierzchnię rzeki. -To cudowne, że troszczy się pan o sytuacje w państwie. Pytanie brzmi tylko, drogi Jose… - Spojrzał na niego unosząc lekko prawą brew. – Co ja z tego będę mieć? Chyba nie czuję się na tyle heroiczną osobą, by wyższe wartości sprawiły zatrzymanie tego tekstu, więc… - ściszył lekko głos. - Joseph, co ja mogę dzięki temu uzyskać?
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 10:07 pm | |
| Wiadomo było, że na głowie mieli teraz oboje sprawy ważniejsze lub mniej ważne, lecz rozpamiętywanie ostatnich zdarzeń było czymś nieodpowiednim na ten moment. Najprostszym wyjściem było o wszystkim zapomnieć. Nie lubił tracić przyjaciół, a zwłaszcza nie w taki sposób. A już z pewnością nie miał zamiaru rozmyślać o ich rozbieżności poglądów politycznych. Na chwilę jakby się wyłączył, rozglądając dookoła. Wtedy też odwracając głowę, ujrzał Lophię. Stała widocznie rozradowana z jakimś mężczyzną. Automatycznie uśmiechnął się na jej widok, mimo, że nie była sama. Nie wiedział czy ta dostrzegła go wcześniej, czy nie, choć było to mało ważne. W pierwszym odruchu chciał do niej podejść, lecz nie zrobił w tę stronę żadnego kroku. Nie chciał zostawiać Nicole, z którą rozmawiał i przerywać spotkania Lophii z nieznajomym mu osobnikiem. Tak naprawdę uświadomił sobie, że prawie się nie znają. Stali tak daleko od siebie, każdy z kimś kogo znał i okazywał przy nim choć odrobinę szczęścia, lecz Jav czuł, że chciałby teraz stać blisko niej i zapytać, co u słychać, jak się czuje. Z tego stanu wyrwał go pocałunek Nicole. Dopiero teraz, po raz pierwszy owego dnia spojrzał na nią uśmiechając się. Nie był to uśmiech radości czy szczęścia, acz czegoś w rodzaju ulgi. Próbował zmusić się do utrzymania tego wyrazu na dłuższą chwilę, lecz szybko zrezygnował. Nie chciał by cokolwiek wyglądało na wymuszone. W tej samej jednak chwili wyciągnął jedną rękę z kieszeni i przyciągnął ją do siebie w uścisku. -Cieszę się, że jest jak dawniej. -dopowiedział zaraz, puszczając kobietę z objęcia. Nie było widać jego zadowolenia, nie potrafił go uzewnętrznić, ale miał nadzieję, że ona to widzi. W końcu to Nicole była osobą, która dostrzegała tak wiele, więcej niż czasami powinna. Przemilczał jej pierwszą odpowiedź. Jakby nie chciał kontynuować tego tematu właśnie w tym miejscu i tego dnia, choć nie zamierzał tego tak do końca odpuścić. A przynajmniej jego troska nakazywała mu dopytać się o jej stan dokładnie przy ich kolejnym spotkaniu. -Żebym tylko nie znalazł go gdzieś publicznie udostępnionego. -odpowiedział zaraz nieco poruszony, a jego słowa zabrzmiały zbyt poważnie, co uświadomił sobie po chwili. Był bardzo wyczulony w tym temacie, dodatkowo nie uważał swojej osoby za dobry punkt obserwacji, zwłaszcza jeśli chodzi o fotografię. -Jesteś tutaj tylko dla zdjęć? -świadomie podkreślił słowo tylko, jakby nie był pewny, czy Nicole nie przyszła, by kogoś powspominać. Z dali doszły go ciche dźwięki z instrumentu, lecz nie przyglądał się bliżej, kto zaczął grać. Wpatrywał się to w towarzyszę, to przelotnie spoglądał na ludzi w najbliższej okolicy. -Zbyt dramatycznie... -szepnął prawie niesłyszalnie, ale jakby bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 10:10 pm | |
| Nie chciałem tu być. Kurwa, naprawdę nie chciałem. Ale wizja samotnie pałętającego się po dzielnicy rebeliantów Lennarta przyprawiała mnie o apopleksje. Talent tego człowieka był na tyle wielki, iż w mojej głowie gościły same obrazy Lenny'ego wpakowującego się w kłopoty, zaczepiającego nie tą osobę co trzeba. Kurwa, mogłem iść od razu z nim! Zatrzymałem się w tłumie ludzi i obróciłem się na pięcie próbując wypatrzyć gdzieś przyjaciela, jednak było tu tyle ludzi... Parsknąłem pod nosem rozwścieczony. Gdyby ten dupek dał mi chwilę więcej do namysłu... Nie, on musiał zrobić smutną minę, spuścić głowę i odmaszerować po tym, jak w pierwszym odruchu odmówiłem mu towarzyszenia na tym... spotkaniu. Tej pierdolonej żałobie, która naprawdę mało mnie obchodziła. Nikt z moich bliskich nie zginął, a gdyby nawet pojawiło się tu jakieś znajome nazwisko, na tej cholernej tablicy, nie poświęciłbym, mu nawet chwili. Ten gnojek wiedział o tym, a i tak poprosił. I kiedy zostawił mnie samego sumienie zaczęło mnie gryźć na myśl o tym, co ten idiota może odwalić. Więc poszedłem za nim. Ale on, kurwa, musiał rozpłynąć się w powietrzu. Ponownie zacząłem przeciskać się przez tłum, licząc na to, że gdzieś trafię na tego gębę tego baran. - Gdzie ty się do cholery podziewasz... - mruknąłem pod nosem rozglądając się we wszystkie strony, zupełnie nie przejmując się ludźmi których popychałem. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Nie Lis 17, 2013 10:22 pm | |
| z góry przepraszam za jakość, nie szło mi pisanie tego posta ;___;
– Wiem, nie olśniewam już tak urodą, jak kiedyś – westchnął teatralnie, mówiąc to na pół żartobliwie, a na pół... serio. Wygląd przecież był ważny, no nikt mu nie wmówi, że nie! On znacznie lepiej i pewniej czuł się, kiedy dobrze wyglądał. Jak każdy zresztą. Niestety w obecnych czasach dbanie o wygląd było bardzo często rzeczą zupełnie nieosiągalną, zarówno za sprawą dostępności do środków pielęgnacyjnych, jak i zasobności portfela. A tym ostatnim chyba najbardziej, rząd o to zadbał. Rezultatem była szara, źle odżywiona i popękana od mrozu cera, wychudzone ciała, przerzedzone włosy… Rany, wolał nie myśleć o tak okropnych rzeczach, jak utrata włosów. Jego na szczęście mają się całkiem dobrze, brak im połysku, ale przynajmniej jakoś specjalnie nie wypadają. Odruchowo przeczesał je palcami, jakby upewniając, że tak, dalej są na swoim miejscu i w niezmienionej ilości. Po chwili wpatrywania się w dal, z powrotem przeniósł wzrok na dziewczynkę. Miała naprawdę niesamowity talent, zdecydowanie potrafiła poruszać swoją muzyką serca, zmuszając do krótkiej refleksji nawet tych, którzy niekoniecznie chętnie tu przyszli. A przynajmniej tak mu się zdawało. Pod wpływem tej melodii boleśnie uderzył go fakt, że stracił rodziców i że ku ich pamięci, oraz wielu innych poległych i zupełnie niewinnych Kapitolińczyków, nikt nie urządził Memoriału, nie ustawił pomnika, by móc kłaść pod nim kwiaty. Nawet grobów porządnych nie mieli. Zacisnął mocniej wargi, po czym spojrzał na Lophię. I tym razem to on zrobił wielkie oczy. A Malcolm mówił, żeby nie wyciągać sprawy jej matki… – No… nazwisko jest napisane… - wymamrotał, tłumacząc się kulawo i uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Po chwili jednak podniósł rękę i położył ją na ramieniu dziewczyny, żeby okazać swoje wsparcie. – Ja doskonale wiem, co to za strata – powiedział po chwili, bardzo cicho i w zamyśleniu, nadal na nią nie patrząc. Nie powiedział nic więcej, gdyż sądził, że właściwie na ten temat i tak za dużo powiedział, a Lophia zresztą nie jest głupia i domyśli się, że w ten sposób chce przekazać, iż stracił przynajmniej jednego członka swojej rodziny. – Wcale nie płaczę! – obruszył się, zaraz pozbywając się smutnej miny i w duchu ciesząc się ze zmiany tematu. Miał unikać rozmowy o matce, musiał o tym pamiętać. – Ja nigdy nie płaczę – dodał zaraz, żeby sobie nie myślała, że z niego jakaś beksa jest. Odrobinkę wzruszyć się można, prawda? Ludzka rzecz. – Członkowie rządu wydają się tu być nieco nie na miejscu – stwierdził niespodziewanie, chcąc naprowadzić rozmowę na odpowiednie tory. Powiedział to jednak ciszej, nieco się do niej zbliżając, z obawy, że Malcolm ma rację (w sumie nie wątpił w to, że ma) i Breefling jest obserwowana. I podsłuchiwana. |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|