|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Odbudowany most Pią Maj 03, 2013 3:17 pm | |
| First topic message reminder :
Po wybuchu i całkowitym zniszczeniu mostu nad Moon River, władze zdecydowały nie oddawać go ponownie do użytku samochodów. Zamiast odnowić stalową, nowoczesną konstrukcję, zbudowano coś w stylu drewnianej kładki, co prawda wciąż łączącej dwa brzegi, ale przeznaczonej tylko dla pieszych. Wzdłuż traktu znajdują się wkomponowane w most ławki i kosze z kwiatami, a na samym środku stoi ogromna tablica pamiątkowa, zawierająca nazwiska i zdjęcia ofiar katastrofy oraz nieżyjących trybutów 75. Głodowych Igrzysk. Konstrukcję oświetla sto sześćdziesiąt osiem żaróweczek, symbolizujących sto czterdzieści osiem poległych w zamachu, oraz dwudziestu zawodników krwawego turnieju.
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał most? |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 12:37 pm | |
| *posypuje głowę popiołem* Oto najdłużej oczekiwany post w dziejach, następnym razem, jak będę wisiała z czymś dłużej niż dwa dni, masz prawo wysyłać mi irytujące pw za każdym razem, kiedy pojawię się na forum bez postu. ;___;
To, co działo się dookoła, było jednocześnie przerażające, zmuszające do myślenia i - w pewien koszmarny, przewrotny sposób - zabawne. Z jednej strony był memoriał - sentymentalne, smutne wydarzenie, upamiętniające ofiary katastrofy, mające pokazać ludziom, że ich działania idą w złym kierunku. Potrząsnąć zaślepionymi, pełnymi nienawiści głowami, wskazać palcem konsekwencje, których ich oczy nie potrafiły dostrzec same, nakierować tok myślenia na odpowiedni tor. Taki właśnie był cel lampionów, które ogromną liczbą wzbijały się teraz w niebo - miały symbolizować konkretną liczbę, która na papierze była jedynie trzema anonimowymi cyframi, a na nocnym niebie prezentowała się w całej okazałości. Tyle że - i tu niespodzianka! - prawie nikt jej nie zauważył. Ludzie, zbyt pochłonięci tym, co działo się dookoła nich, byli zbyt ślepi, żeby dostrzec świecący, ogromny, neonowy transparent, który wręcz do nich krzyczał - zbyt jednak cicho, żeby przebić się przez obijające się o wnętrza ich czaszek głosy nienawiści. Jak więc można było do nich dotrzeć? Czy faktycznie musieliśmy uciekać się do przemocy, żeby cokolwiek zmienić, nawet jeśli sami wiedzieliśmy, że agresja tak naprawdę nigdy nie zmieniała niczego? Westchnąłem cicho, kiedy ostatnie słowa Nicole idealnie spuentowały moje niezbyt wesołe rozmyślania. Wróciłem do niej wzrokiem, zauważając, że znów trzyma aparat fotograficzny i zastanawiając się, czy to możliwe, że niektórzy z uczestników memoriału dowiedzą się o widowisku, które miało miejsce nad ich głowami, dopiero z jutrzejszej gazety. Wyjątkowo smutny przykład ironii losu. - Najwidoczniej - przytaknąłem, jeszcze raz rzucając szybkie spojrzenie w stronę zbiegowiska, ale nie zapowiadało się na kolejny zwrot akcji. - Zło zawsze pochłania więcej uwagi. - Nie chciałem, żeby w moim głosie odmalowało się tyle goryczy, ale ciężko było mi zachować całkowity spokój. Uroczystość, która miała oddać hołd ponad setce niewinnych ofiar przerodziła się w tanią farsę. Bardzo po kapitolińsku, z tą różnicą, że mało kto wśród zgromadzonego tłumu urodził się w stolicy. Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one? Potarłem skroń, czując nadchodzący ból głowy. Miałem dość na dzisiaj. Nie potrafiłem już nawet odszukać wzrokiem swoich ludzi, co oznaczało, że albo skończyli już swoją robotę, albo tak dobrze wtapiali się w tłum. W obu przypadkach, nic tu było po mnie. - Zostało ci coś jeszcze do uwiecznienia? - zapytałem, wzruszając ramionami niby od niechcenia. - Bo z tego, co widzę, impreza jest już raczej skończona, w związku z czym proponowałbym się stąd ulotnić, jeśli oczywiście nie zbrzydło ci jeszcze towarzystwo zgorzkniałego faceta. - Parsknąłem cichym śmiechem, rzucając jej pytające spojrzenie. Właściwie nie byłem pewien, dlaczego to powiedziałem, może nie chciałem zostawiać jej samej. A może po prostu sam w jakiś sposób potrzebowałem towarzystwa.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 6:59 pm | |
| /a ja przepraszam, że tak krótko... ;c wybiłam się ostatnio trochę z pisania, muszę znowu się wczuć xd
Całość widoku, wraz ze słowami mężczyzny napawała ją jakąś melancholią, trudnym do zrozumienia uczuciem, które pojawiało się dość - jak dla niej - niespodziewanie. Pogładziła palcem aparat i westchnęła cicho, po czym wzruszyła ramionami. Malcolm miał racje, trudno mu było to odmówić. Nie ważne jak by starała się zaprzeczać nie mogła odrzucać faktów, które rysowały się przed jej oczami. - Tacy są ludzie. Taka jest ludzka natura. Zawsze to co gorsze będzie nam bliższe - odparła cicho, również z nutą goryczy w głosie. Mimo że lata temu pogodziła się z tą przykrą prawdą nigdy nie pozbyła się niechęci z nią związanej. Niemal na każdym kroku spotykała się z nią podczas rebelii, szczególnie w tych dalszych jej etapach, kiedy już ludzie zapominali o litości... - Chyba już nie - odparła, opuszczając już aparat. Nie potrafiła już wyłapać żadnych sytuacji wartych uwiecznienia, to co było najważniejsze znalazło się na kliszy. Wzruszyła ramionami z obojętną miną, jednak brew uciekła jej ku górze w wyrazie zdumienia, gdy usłyszała dalszą propozycje. Szybko się zreflektowała i uśmiechnęła promiennie w kierunku rozmówcy. - Wierz mi, spotkałam już nie jedną trudną osobę, spędzenie czasu w towarzystwie "zgorzkniałego faceta" nie jest mi straszne - zażartowała, chowając aparat do plecaka. Nie miała nic przeciwko towarzystwu mężczyzny. Ba, nawet przyjemnie się z nim rozmawiało, a skoro nie miała żadnych planów na resztę dnia... tym bardziej, iż z największą chęcią zwinęłaby się z tego miejsca. Miała już dość farsy, gry pozorów. Znudziło jej się patrzenie na to jak ludzie się żrą, bez powodów, bez celu, na każdym kroku utwierdzając ją w myśli, że odstąpienie od zaistniałego porządku jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak tej opcji nadal się trochę bała. - Zatem, panie Randall, co pan oferuje? - spytała, gdy już cały sprzęt leżał bezpiecznie w plecaku, a ona sama była gotowa, by jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Rzuciła jeszcze tylko krótkie spojrzenie w kierunku byłego zamieszania, gdzie sytuacja, z każdą chwilą, coraz bardziej się uspokajała. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 7:39 pm | |
| To że Lophia odpuściła naprawdę go ucieszyło. Uciszyło nawet to nieprzyjemne uczucie, które zrodziło się w nim gdy Lenny pojawił się obok. Miał w końcu czekać, a nie pakować się w same centrum tego gówna. Rzucił mu pełne zawodu spojrzenie i pokręcił głową z niezadowoleniem. Ten dupek w końcu się wpakuje w coś z czego nie będzie potrafił się wywinąć. - Zajmą się nią profesjonaliści - mruknął, cofając się o parę kroków. Nie było mu w smak, że znalazł się tutaj, blisko centrum pożaru, wśród ludzi, którzy najpewniej zlinczowali by ich bez chwili zwątpienia, gdyby dowiedzieli się o pochodzeniu jego i Lennarta. - Co? - burknął słysząc uwagę przyjaciela i zerknął na chwilę w jego stronę, marszcząc brwi zdumiony, gdy dostrzegł, że ten z wyrazem uwielbienia wręcz wpatruje się w niebo. Powędrował za jego wzrokiem, a gdy dostrzegł lampiony opuścił głową i westchnął cicho, skupiając wzrok ponownie na tym co się działo na dole. Tak było, kurwa, łatwiej. - Nie piękne, a smutne - warknął cicho. Z ulgą przyjął fakt, iż Lophia ich odciągnęła, przynajmniej nie będzie na niego, przynajmniej to nie on przerwie temu idiocie cholerne kontemplowanie widoku ponad stu lampionów. Symboli każdej ze zmarłych dusz. - Mi pasuje - mruknął słysząc propozycje dziewczyny. Tak, dzisiaj przydałoby się napić. Ukoić trochę zszargane nerwy, poprawić zjebany humor. I, może, odświeżyć dawne relacje. Uśmiechnął się zaczepnie uczepiając się tej myśli. - Z tobą zawsze ciekawie się piło - przyznał, patrząc na dziewczynę trochę bezczelnie, acz trzymając się jeszcze pewnych ryz. Był ciekaw jak bardzo się zmieniła. Nie widzieli się w końcu od lat, wielu lat. On w tym czasie zmuszony był do walki o przetrwanie w zupełnie nowych dla siebie warunkach, na nieznanych zasadach. Jego życie wyglądało teraz zupełnie inaczej. Był ciekaw co u niej działo się przez ten czas. - Masz jakąś konkretną propozycję co do miejsca? W końcu ani on, ani Lennart nie mogli poruszać się po tej części Kapitolu swobodnie, nie wiedzieli o zmianach które mogły zajść wśród tych ulic zza czasów władzy rebeliantów. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 8:05 pm | |
| Wykorzystałem chwilę, w której Nicole zajęła się pakowaniem aparatu do plecaka, żeby dokładniej jej się przyjrzeć. Od pierwszego momentu, w którym ją zobaczyłem - na ulicach Kwartału, robiącą zdjęcia, które z całą pewnością nie miały zagościć na łamach Capitol's Voice - wiedziałem, że jest w niej coś niezwykłego. Nie była zwyczajną marionetką, wychowaną w bezkrytycznym zaślepieniu cudowną panią prezydent, która niczym bóg wyszła spod ziemi, żeby zaprowadzić pokój i dobrobyt. Jej czujne oczy zdawały się widzieć o wiele więcej niż powinny, a trzymające aparat fotograficzny dłonie chciały pokazać światu to, czego nie był w stanie dostrzec sam. Czy jednak poparłaby Kolczatkę, gdyby wiedziała o jej istnieniu? Tego nie byłem pewien i była to jedna z rzeczy, która czyniła ze stojącej przede mną kobiety prawdziwą zagadkę. Odwróciłem wzrok w inną stronę, kiedy ona podniosła swój, jednocześnie w duchu ciesząc się, że przyjęła propozycję. - Wierzę - przytaknąłem, nadal się uśmiechając. Kiedy patrzyłem na Nicole, do głowy przychodziło mi wiele określeń, ale bojaźliwość nie była jednym nich. Kiedy padło następne pytanie, zamilkłem na moment, drapiąc się w skroń. - Cóż - powiedziałem w końcu, zastanawiając się... Ale w sumie dlaczego nie? - Chyba znam tylko jedno miejsce, które będzie otwarte o tej porze. - Zerknąłem na nią z ukosa. - To znaczy - dodałem po chwili, parskając cicho śmiechem. - Znam ich więcej, ale nie nadają się, żeby zabrać w nie damę. - Przestąpiłem z nogi na nogę, po czym ostatecznie zrobiłem krok do przodu, w stronę rebelianckiej części mostu. Zamieszanie przy pożarze powoli dogasało, podobnie jak dogasały tlące się płomienie. Istniała więc szansa, że nie zostaniemy stratowani przez spanikowany tłum. Wyciągnąłem ramię do przodu. - Pani pozwoli? - zapytałem, spoglądając na nią znacząco i unosząc brwi w pytającym geście. Nie do końca poważnie, ale też nie całkiem żartując, sprawdzałem, jak zareaguje. Minęła chwila odkąd spontanicznie zaprosiłem kogoś na drinka i z jakiegoś powodu wprawiło mnie to w rozbawienie. Może nawet przez moment zapomniałem, po co właściwie znalazłem się na moście i - cholera jasna - podobało mi się to uczucie.
| Cave? |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 8:32 pm | |
| Miała dziwne wrażenie, że po jego głowie pląta się dużo więcej, niźli ujawniał światu, jednak... nie miała mu tego za złe. W zupełności go rozumiała, w dzisiejszych czasach całkowita otwartość nie była niczym dobry, była raczej groźna. Chociaż była ciekawa co też może sobie myśleć. Przyglądała mu się uważnie, gdy tak tłumaczył swoje zamierzenia, uśmiechając się pod nosem dość delikatnie. Odpowiedź Malcolma trochę ją rozbawiła, jednakże nie w tym negatywnym, a pozytywnym aspekcie. Była pewna, że w wieczór w jego towarzystwie może się okazać bardzo ciekawy. Zdecydowanie przyjemniejszy niż ten w towarzystwie samego kota, który i tak najpewniej by tylko spał. Roześmiała się cicho, rozbawiona porównaniem jej do damy. Trochę jej do takowej brakowało, tym bardziej po rebelii. Ona zdecydowanie pozbawiła ją większości subtelności i delikatności. Jednak... Nikt nie zabroni jej udawać o tym, że jest inaczej, przynajmniej tego jednego wieczoru. - Skoro pan nalega - odparła, zbliżając się do niego i ujmując go pod ramię. Uśmiechnęła się lekko zadziornie przekrzywiając głowę na bok i patrząc na niego z zaciekawieniem. - Zatem, gdzie zmierzamy, panie Randall? |Cave :) |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Gru 25, 2013 9:18 pm | |
| Martynka, czekałaś na tego psota dłużej niż trwa adwent przygotowujący na narodzenie Jezusa. Wiesz, ze Cię kocham? <3 PS. Następna gra będzie lepsza.Rozmowa, która prowadzili zeszła nieco z toru, do którego przygotowywał się szanowny (a jakże) zastępca redaktora naczelnego. Bał się, że pogawędka miała mieć charakter aż nadto służbowy. A mężczyzna w ostatnim czasie odbył ich aż nadto dużo. Po raz kolejny nie zawiódł się na panu w okularach od gospodarki. To dobrze. Nawet bardzo dobrze. To zdawało się być całkiem miłe, że, nawet nieświadomie, niejaki Joseph Salinger dbał o swojego rozmówcę. - Wszystko zależy od tego jak dobrze... gotujesz. - Uniósł brew i posłał mu uśmiech, który bynajmniej nie oznaczał szczęścia w jego standardowym rozumieniu. Nieco szelmowski, był można rzec. Chyba przestał się przejmować tym, czy ktokolwiek ich obserwował. Nawet jeśli, to co? Dopóki Joseph lub Charles nie zaczęli krzyczeć, śmiać się, czy śpiewać, panował porządek. Rudy elegant w okularach mógł być kimś wyjątkowo zabawnym i poprawiającym humor. W gruncie rzeczy, nawet był. Przynajmniej wtedy, gdy Chaz potrzebował takiego towarzystwa. Płakanie nad swoją egzystencją nie miało polepszyć jego ogólnego samopoczucia. To jedna z nielicznych rzeczy jakiej ostatnio zdawał sobie świetnie sprawę. Tak przy okazji… Przecież stypy to idealne miejsce do uśmiechu. Pod warunkiem, że się na nich nie było i nie rozmawiało, z kimś kto pochodził z rodziny grzebanego. Wtedy takie imprezy wypadały świetnie. Także zalecano picie alkoholu. Dużo alkoholu. Picie alkoholu przede wszystkim. To prawie jak eliksir przywracający życie. Właściwie, to czemu nie. Chaz z chęcią by się czegoś napił. Nagle parsknął cicho śmiechem. Wpadka numer jeden na nowym moście zaliczona. Jego wyobraźnia postanowiła zakrążyć wokół domniemanego spotkania, Sądził, że tylko Joseph go usłyszał, ale zanim cokolwiek powiedział musiał przetrawić to jeszcze w myślach. - Cóż… Panie Salinger, ma pan taki seksowny fartuszek w kaczki, czy inne pierdoły? - Uśmiechnął się jeszcze raz i odkasłał kilkukrotnie. Kilka par oczu powędrowało ku nim, bo kaszel Lowella bardziej przypominał krztuszenie się. Chyba czasem powinien był nie ufać na tyle swojej wyobraźni. Papieros od Josepha-prawie-w-fartuszku smakował dobrze. Wyjątkowo dobrze, ponieważ tutaj, w Kapitolu często trafiał się kiepskiej jakości tytoń. Chaz kupował różne marki, ale tylko kilka razy wpadł na takie, jaki najwidoczniej palił rządowiec. Oczekiwał odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. - Czasem żeby coś dobrze poznać, trzeba to poczuć. - Spojrzał mu prosto w oczy i milczał przez kilkadziesiąt sekund. - Ból. Dla przykładu. Mamy od cholery literatury, pięknych opisów i westchnień, wyznań. A jaki jest naprawdę? - Ponownie spojrzał mu na twarzy i delikatnie położył rękę na jego ramieniu. Oparł się o barierkę, nieznacznie skrzyżował nogi. Wolną dłonią włożył papierosa do ust, natomiast palce drugiej zacisnął mocno na ramieniu rozmówcy. Zabawne, bo mimo tego, że niewątpliwe sprawiał Josephowi ból… Z dalszej perspektywy musieli wyglądać jak dobrzy, bardzo dobrzy przyjaciele. - Mniej więcej tak slaby ból fizyczny. Chyba łatwiej jest zobaczyć jak wygląda niż przeczytać o nim wszystko, wyobrazić go sobie. - Przerwał po kilku sekundach i odwrócił się do niego tyłem. Miał nadzieję, że tylko pan w okularach, całkowicie przypadkiem nie postanowił wyrzucić go wody, a właśnie teraz pochodził bliżej niemu. Zerknął ukradkiem w jego stronę w jego stronę. - KOLC jest. Jutro go nie ma. Tak samo jak miłość i pieniądze. Sława i władza. - Westchnął teatralnie. Nie czekał na żadną odpowiedź. Wciągnął do płuc kolejną porcję dymu papierosowego. - Sądzę, że potrafisz dotrzymać słowa. - Wysunął rękę, by zgasić niedopałek o barierkę. Przycisnął lekko żarzący się papier do drewnianej powierzchni. Nie miała szans zając się ogniem Starał się nigdy nie niszczyć cudzego mienia. Ale cóż… Zdarzyło się. Raz, czy dwa. Nieważne. Niszczenie mienia Coin wcale nie brzmiało tak źle. Poprawił szalik, włożył ręce go kieszeni i ruszył przed siebie. - Widzimy się niebawem, Jose.Zerknął jeszcze raz lub na tablicę z nazwiskami. Wychwycił gdzieś jeszcze raz nazwisko Terrain.Zastanawiał się, czemu teraz te litery nie wywoływały jego emocji. Żadnych emocji. Czyżby rozmowa z Josephem tak na niego podziała? Albo może było za wcześnie na płacz po czymś co się skończyło… Albo wcale nie było mu przykro. Ostatnio jego myśli krążyły wokół jednej osoby. Osoby, o której zdecydowanie nie powinien był tyle myśleć… ani myśleć w taki sposób. Nie znali się. Setki ludzi uprawiają seks w klubach z ledwo poznanymi osobami, a potem o osobie zapominają. Podobno to prosty układ. Wtedy, na tej pieprzonej sali bankietowej tylko się całowali. Chaz, nie powinieneś był zapomnieć o tym opuszczając budynek? Przecie wszystko miało zostać tylko tam. Bez wywlekania. Jeden mały pocałunek nie może zmienić twojego życia.Szedł przed siebie słysząc jedynie swoje rytmiczne i równe kroki. Jedyne o czy marzył, to wyrwać się z tej sztucznej, bardzo udawanej atmosfery. Albo tylko mi się tak wydawało.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Gru 27, 2013 6:03 pm | |
| – Piękne i smutne – poszedł na kompromis, wpatrując się w niebo jeszcze przez chwilę. Tylko chwilę, ponieważ stwierdził, że jego uwaga może być wymagana tu, na moście, chociażby dlatego, żeby nie stracić z oczu Lophii. Co właściwie okazało się niepotrzebne, bo dziewczyna sama zadbała o to, żeby nie stracić go z oczu, ciągnąc jego i Jacka gdzieś w mniej przeludnione miejsce. Bez żadnych protestów poszedł za nią. – Hmm… no w sumie… - mruknął, słysząc propozycję Breefling. – Moglibyśmy, ALE musimy patrzeć, kiedy memoriał się kończy, bo nie chciałbym spędzić ani chwili w więzieniu, gdzie pewnie trafimy, jeśli nas tu znajdą bez przepustek. A tamtejsze warunki kompletnie nie są dla mnie. Sami nieokrzesani ludzie – stwierdził, wzdrygając się lekko na myśl, kto mógłby mu i Jackowi towarzyszyć w takiej celi. To zdecydowanie byłoby jedno z gorszych przeżyć… no i nie wiadomo, czy trzymaliby tam ich jedną noc, czy może dłużej i czy może przypadkiem nie zdecydowaliby się na jakieś przesłuchanie, uznając, że mogą być buntownikami! Mógł się na to zgodzić, ale pod warunkiem podwyższonej ostrożności. Zresztą, nie zostawi Jacka samego, ktoś musi go pilnować. – I właśnie, gdzie? – zapytał, czując, że ma coraz większą ochotę opuścić memoriał i pochodzić trochę po Dzielnicy Rebeliantów, zobaczyć, jak bardzo się zmieniła i czy na lepsze, czy na gorsze. Ciekaw był gustu pani prezydent. – Tylko… Jack? Weź mnie pilnuj, gdybym zaczął przesadzać – wymamrotał, drapiąc się z zakłopotaniem w głowę. Nie miał najmocniejszej głowy i naprawdę niewiele trzeba mu było do tego, by się upił. A w tej części Kapitolu, w ich przypadku, upicie się nie należało do rzeczy najmądrzejszych. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Gru 27, 2013 8:13 pm | |
| Miała dosyć oglądania lampionów, była zła na jakąś lekareczkę, że ta potraktowała ją z góry, a wszystkie te czynniki sumowały się na to, że po prostu chciała się napić. Sama, z kimś, nieważne. A że zdarzyła się okazja, a mianowicie dwóch starych znajomych... - Zobaczymy, czy pamiętasz jedno miejsce - rzuciła do Jacka, uśmiechając się półgębkiem. Miała mocną głowę. I głupie pomysły po alkoholu, czasami. Dzisiaj wydawała się tylko wkurzona. - Nie wypominaj, bo też ci co nieco przypomnę, tak bardzo tego chcesz? - dodała, odwracając się twarzą do niego. Nic się nie zmienił. Tak samo bezczelny i zadziorny jak zawsze. Chyba za to go kiedyś lubiła. Byli podobni. Rzuceni w inne środowisko, lecz podobni. Stęskniła się trochę za starymi znajomymi. - Spokojnie, Lenny. Damy sobie radę. Ze mną nie zginiecie - odparła, uśmiechając się do niego szeroko. Czyżby się bali? Mogli wylądować w więzieniu, ale Lo naprawdę znała w tej części Kapitolu trochę kryjówek, w końcu wielokrotnie uciekała przed Strażnikami w czasach szkolnych. Jej ojciec był jednym z nich. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę Javiera, ale mężczyzny już nie było. Wzruszyła ramionami, ukrywając smutek nawet przed sobą. - Noc jeszcze młoda, chłopcy - powiedziała, zapraszając ich gestem w stronę centrum. Znała kilka niezłych miejsc. Wiązało się z nimi trochę przyjemnych i mniej przyjemnych wspomnień. - Uwierzcie mi, będzie fajnie. Albo przynajmniej ciekawie - dodała, obmyślając jak najkrótszą trasę do celu. Dawno nie miała okazji gdzieś wyjść. Właściwie powinna pozostać w żałobie. Zadumie. Usiąść i powspominać. Problem w tym, że nigdy nie uznawała tego zwyczaju, nie lubiła zbyt długo stać w miejscu. Przyszła na memoriał. Była na pogrzebie, skromnym, właściwie władze nie pozwoliły Lo zabrać ze sobą nikogo. Tylko ona i kilku Strażników. Bez zbędnych ceregieli. Tym bardziej nienawidziła ich wszystkich. Za każdą śmierć z osobna. // bar 'Spirit' |
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Pon Gru 30, 2013 2:15 pm | |
| Takbardzobardzobardzoprzepraszam, kończę zaginać czasoprzestrzeń! ;__;
Nie pasowałem. Nigdy nie pasowałem. Nie pasowałem do swojej rodziny, ambitnych, przesiąkniętych Kapitolem ludzi z odprasowanymi kołnierzykami i uśmiechami pełnymi sztucznego entuzjazmu. Nie pasowałem do rówieśników, namiętnie farbujących włosy, kochających się w najnowszych gwiazdach, których jedynym życiowym celem były pieniądze, zawsze tylko one. Nie pasowałem do reszty Kapitolu, lśniącego, otwartego, rozkrzyczanego i kolorowego miasta tętniącego życiem. Najgorsza w tym wszystkim była samotność, przytłaczająca samotność, kiedy miotałem się pomiędzy kilkunastoma środowiskami, nie pasując do żadnego z nich. Odmieniec. Odludek. Popapraniec. Popieprzony. Nawet nie pamiętałem, czy to ludzie, czy ja zacząłem tak siebie nazywać jako pierwszy. Nigdy nie zależało mi na najlepszych ocenach, największej ilości pieniędzy, najjaśniejszej sławie ani najbardziej znanej dziewczynie. Uczyłem się przeciętnie, cały dobytek mieścił mi się w jednej torbie, przemykałem korytarzami szkoły prawie niezauważony, i byłem wierny Dianie. Zawsze byłem jej wierny. Nigdy nie chciałem nikogo poza nią, nigdy. I chciałem wierzyć, że jej ambicja też nigdy nie sięgała wyżej, nie ponad mną. Chociaż przecież powinna. Diana była piękna, znana, utalentowana, świetnie się uczyła i nie dało się jej nie lubić. I pomimo tego, że przy niej byłem jak garstka prochu przy szczerym złocie, to ja musiałem zostać na świecie i cierpieć z tęsknoty, podczas gdy ona była już gdzieś daleko. Może to nie ja byłem popieprzony, tylko cały świat? Znowu nie pasowałem. Stałem w tłumie rebeliantów i wiedziałem, jak bardzo byłem w nim obcy, i miałem wrażenie, że oni też wiedzieli. Że widzieli we mnie kolejnego szczura, który wypełznął z kanałów i którego trzeba tam ponownie wtrącić. Zewsząd otaczały mnie ich spojrzenia, pytające, dumne, aroganckie spojrzenia, które sprawiały, że miałem ochotę uciekać. Ale dłoń Cypriane, drobna, ciepła dłoń i jej wsparta o moje ramię głowa skutecznie trzymały mnie na miejscu. Nie zastanawiając się dłużej, uniosłem nasze splecione ręce i złożyłem na wierzchu jej dłoni delikatny pocałunek, zaledwie muskając ustami miękką skórę. Miałem nadzieję, że zrozumiała, jak bardzo byłem jej wdzięczny. -Nie- odparłem miękko, najspokojniejszym tonem, na jaki byłem w stanie się zdobyć.- Nie zawiodłaś jej, nie Ty. Lorin była kimś, kto widział we wszystkim jakiś cel. W Igrzyskach też. Zginęła po to, by stać się symbolem, zginęła po to, żeby dać szansę komuś innemu. Czasem myślę, że była mądrzejsza od nas wszystkich. Dodałem już cicho, niespiesznie, ale pewnie. Wiedziałem, że to, co mówiłem, było słuszne, zgodne z moimi myślami, ale samo wypowiadanie jej imienia sprawiało mi ból. Nie potrafiłem jej pożegnać, nie w ten właściwy sposób. Nie potrafiłem pozwolić jej odejść i bałem się, że nigdy nie będę potrafił. Bałem się życia z tą świadomością, ale nie chciałem obarczać Cypriane własnymi zmartwieniami. Była taka krucha, taka... delikatna, jak anioł. Mój anioł stróż, który pewnego razu wyjrzał na drugą stronę muru i został na dłużej, dając mi powód do życia. I miałem nadzieję, że zostanie już na zawsze, chociaż część mnie czuła, że to byłoby zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Delikatnie przesunąłem opuszkiem palca po jej policzku, gładkim jak jedwab. Potem musnąłem zarys jej kości policzkowej, a następnie ująłem zabłąkane pasemko włosów i ostrożnie odgarnąłem je z jej twarzy. -Kiedy jestem z Tobą... to wszystko przestaje się liczyć. Coin, rebelianci, nawet getto i to, że nie mam już co jeść ani nie mam grosza przy duszy. Wszystko znika. Jesteś tylko Ty. Moja dama kier.- Dodałem, czując, jak kącik moich ust mimowolnie unosi się go góry.- Ale mimo tego w każdej opowieści przychodzi moment, kiedy biedny żebrak musi wrócić na swoje miejsce, zostawiając królową i jej orszak, na bycie w którym nie zasługuje. Pochyliłem się nad nią i złożyłem pocałunek najpierw na jej czole, a potem na ustach, rozkoszując się tą chwilą najdłużej, jak mogłem. Potem przymknąłem oczy i oderwałem się od niej, odsuwając o krok, wiedząc, że widząc jej twarz nie mógłbym tego dobrowolnie zrobić. -Wkrótce się zobaczymy.- Wyszeptałem jeszcze cicho, a potem otworzyłem powieki i napotkałem parę lśniących bogactwem całego Czwórkowego morza oczu .- Przysięgam. Dodałem jeszcze, a potem zagłębiłem się w mroku. Wracałem tam, gdzie było moje miejsce.
//zt albo zt x2, w zależności od tego, czy Basia chce coś jeszcze dodać. <33 |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Odbudowany most Wto Gru 31, 2013 7:55 pm | |
| Raz. Witam, dzisiaj przyniosłam Panu jabłuszka. A skąd je wzięłam? Oczywiście spytał. Jak to skąd? Z Violatora! Tam jest masę jedzenia, a Frans jak to Frans - dobry pasterz dla swych owieczek, dba zawsze, aby jego pracownicom niczego nie brakło, więc wiadomo, że tego dnia nie może zabraknąć jabłek, zwłaszcza dla mnie, bo rzeczywiście idąc samolubnym tokiem myślenia Dzień Nowego Początku nie byłby dla kogoś taakiego jak ja tym samym uroczystym dniem bez jabłek, bez ich już nieco obcego soczystego smaczku, bez tego aromatu. I bez ciągłych śmiechów, których niestety w Violatorze brakowało. Ano, chyba że kolejny klient wychodził zdarty do cna ale zadowolony i usatysfakcjonowany. Bo dlaczego by nie? Dlaczego mielibyśmy wszyscy sobie czegokolwiek żałować? Życie to jedna wielka zabawa - dziś żyjesz, jutro umierasz, a być może i mnie się niedługo przytrafi jakiś wypadek, bo nieszczęście zwane natarczywym ciągle się za mną ciągnie. Niemniej jednak byłabym strasznie głupią, gdybym rzeczywiście powiedziała prawdę. Dlatego jedynie uśmiechnęłam się, przyłożyłam palec do ust i wiadomo - ćśśś, to sekret, bo nie mam wystarczająco dużo jabłek, aby podzielić nimi wszystkich. Skąd we mnie tyle zawziętości, aby wyrwać się na chwilę z tego ponurego więzienia i choć jeszcze raz ujrzeć te cudowne jasne budynki, ciemną toń Moon River od której odbijają się niesamowite światła latarni oraz wieżowców - o ironio, to może być ostatni raz, ostatni dzień, ostatnia minuta. W Kwartale nigdy nic nie wiadomo, a ja nie chciałam ryzykować i pozostać w cieniu, bo się nie opłaca. I potem już tylko szłam opatulona swym nowym ciepłym płaszczem podgryzając w pośpiechu jabłko, które zatrzymałam dla siebie dla umilenia drogi w stronę Moon River. Starałam się być okej - wyglądać przyzwoicie i dobrze i nawet kusiło mnie, tak bardzo bardzo mnie kusiło i miałam na to olbrzymią ochotę... na co? Na oczywiście założenie sukni! I jeszcze związałabym włosy w koka, takiego wysokiego, ale chyba nie potrafiłabym, bo dalej nie wiem jak Deryl to robił, ale on był magikiem, potrafił czarować! Na pewno, to wyjaśniałoby wszystkie cuda, które wyprawiał z moją mamą, ze mną, z kimkolwiek! I przez moment za nim zatęskniłam, pomyślałam - może mogłabym go odszukać? Ale potem zobaczyła tysiące innych twarzy, tak znajomych, tak bliskich wspomnieniom i doszło do mnie, że zbyt wiele tego, abym mogła to znieść, zbyt wiele skojarzeń, zbyt wiele przeszłości w ludziach, którzy kiedyś dla mnie istnieli. Teraz należą tlyko do szarej masy kolorowego niegdyś społeczeństwa, barwnej rzeczywistości. I jeśli nie umarł, bo być może żyje - to na pewno żyje w zwyczajnym upodleniu. Jak wszyscy inni. Bo jesteśmy tacy sami.
Dwa. Przepraszam - co to za nowy trend? Te włosy, tak, mam na myśli twoje włosy dziewuszko! Ależ z choinki się urwałam prze pani - oj tak, chciałam to powiedzieć i aż się zlękłam, bo wiedziałam, że gdybym otworzyła usta, nie wyrwałoby się z nich ani jedno marne słówko. Dlatego jedynie uśmiechnęłam się i dygnęłam, a zaraz potem ja i moja burza tęczowych włosów zniknęła wśród tłumu i ruszyłam w ciemność, daleko od ogniska, gdzie rzucałabym się w oczy. Trzy. Cztery. Pięć. Na skok mam dziś chęć. Oczywiście, zawsze i wszędzie, tu i teraz. Nie, przecież to tylko gra, gra cieni, tam na dole, to tylko światło się odbija od tafli, to wcale nie jest tunel, jasny tunel i nie - nie chcę iść w stronę światła. Ale wszystko w porządku? Na pewno? Stanęłam na skraju, wychyliłam się i prawie zachwiałam i aż kusiło, kusiło bardzo, aby zrobić jeszcze jeden krok do przodu. I po wszystkim. Ha, a może to tylko początek?
Ale jesteś głupia Lucy, głupia jak but. Hej, a może jednak byś skoczyła? Ale po co i dokąd idiotko? To tylko brzydka niespodzianka w ładnym opakowaniu, kolejne druzgoczące rozczarowanie. Ha, może masz rację - ale ciekawość nigdy się nie poddaje, zawsze dąży, zawsze brnie. Pamiętaj i nie trać czujności.
Tak, czyli ja i te głupie wewnętrzne monologi. Dobrze, bardzo dobrze, że chyba nikt ich nie słyszy. Chyba. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Sty 01, 2014 10:56 pm | |
| Kiedy byłem młodszy nie widziałem dużej różnicy pomiędzy życiem, a tym co z założenia miało je ubarwiać. Festiwale czy karnawały. Świat co prawda na kilka dni stawał się jaśniejszy, bardziej kolorowy i głośniejszy, ale wszystko inne zdawało się pozostawać takie samo, i nie mogłem przestać zastanawiać się, czy ludzie nie zauważają tego faktu. Dopiero lata później zdałem sobie sprawę z tego, że większość naprawdę wydawała się poruszać po tym świecie po omacku, z kolei Ci, którzy dostrzegali więcej rzadko kiedy czerpali z tego jakieś korzyści. Przez większość czasu ich świat był zwyczajnie szary. W tym momencie nie myślałem już o poprzednio postawionych pytaniach, bo zostały one przytłoczone i zepchnięte na dalszy plan przez inne, o wiele bardziej istotne - kto tak naprawdę był szczęśliwszy? Niezależnie jednak od tego, jaka byłaby odpowiedź i od tego, czy chcieliśmy ją usłyszeć, niczego ona nie zmieniała. Sposób w jaki patrzymy na życie, postrzegamy świat i innych ludzi, nie był czymś, co zależało od nas samych. Może nic nie zależało i może życie było jedynie prostą drogą do uświadomienia sobie prawdy, której nikt uświadomić sobie nie chciał. Świat na krótką chwilę mógł być bardziej kolorowy. Nadal pamiętam, jak wciąż czysty i biały śnieg przyozdabiał zabytkowe uliczki Czwartego Dystryktu, szron malował prawdziwe dzieła sztuki na szybach okien, lampki oświetlały wszystkie witryny sklepowe; a pojedyncze, przedwcześnie odpalone petardy przebijały się przez dźwięk grającej gdzieś w oddali muzyki. Przez kilka dni centrum miasta nie stanowił już ratusz, pałac sprawiedliwości, czy ośrodek treningowy, a będący przez cały rok opustoszałym plac, znajdujący się gdzieś na zapomnianym przez świat uboczu. Kurz i pył nieubitej ziemi zostawały przykryte przez ogromne namioty, a trupa kapitolińskich cyrkowców na krótką chwilę stawała się miejscowymi i zdawało się, że nikt nie pamięta, jak wyglądało życie przed ich przyjazdem. Z nad dachów budynków przedzierały się najróżniejsze karuzele, które wtedy wydawały się niemal dotykać nieba, chociaż nigdy nie udało mi się go dosięgnąć. Matka wyciągała wtedy z szafy swoje drogie i niemal już zabytkowe futro, i uśmiechała się zalotnie do wszystkich napotkanych mężczyzn. Ojciec przez parę dni starał się udawać, że jest trzeźwy i zdarzyło się, że nawet poklepał nas przyjaźnie po ramieniu. A ja i mój brat mogliśmy cieszyć się idealnie wyprasowanymi kołnierzykami i paroma dolarami na słodycze. I chociaż z perspektywy kogoś obcego, w porównaniu z moim codziennym życiem taka wizja prezentuje się dość przyzwoicie jeżeli nie elegancko, to dla mnie była to jedynie bardziej dopracowana wersja sztuki, którą graliśmy na co dzień przed sąsiadami, znajomymi i nieznajomymi. Wszystkie gesty były jedynie o wiele bardziej przerysowane, kwestie w scenariuszu napisane z większą dokładnością, a scenografia barwniejsza. Może było tak tylko w mojej rodzinie, może nie. Może byłem zbyt zajęty obserwowaniem własnego dramatu, aby skupić się na czyimś. Ale życie nie różniło się wiele od karnawału. Niektórzy z nas korzystali z chwili i żyli nią, nie myśląc o jutrze, o strachu, o czekającym na nich pustym domu. Niektórzy zastanawiali się, co robią w tak zimnym i obłudnym miejscu jak to. Niektórzy byli samotni, niektórzy nie. Byli ludzie uśmiechnięci i tacy, którzy mogli jedynie udawać. Byli w końcu Ci, który, wydawało się, że los im sprzyja i Ci, którzy wracali do domu z pustymi rękoma, a bywało, że i z kieszeniami. Ale noc trwała, czas biegł do przodu i świat nie zatrzymałby się na życzenie nikogo z nas. Światła były jasne i oślepiające, muzyka ogłuszająca, powietrze zimne, a oczy innych nieprzyjazne. I wszystko co należało zrobić, to odnaleźć się w tłumie i nie zatrzymywać nawet na chwilę. Ale nie to jest istotne, bo kluczowy wydaje się fakt, że w tamtym momencie, mając może siedem czy osiem lat, lawirując w samym środku tego osobliwego targowiska próżności tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że moje życie nigdy nie ulegnie żadnej znaczącej zmianie. Wciąż jednak wydaje mi się, że jeden z tych szablonowych dni był tym, który mogę winić za to, gdzie znajduję się dzisiaj. Dzień, który zepchnął mnie na takie, a nie inne tory. Który sprawił, że dzisiaj stałem nad brzegiem Moon River, z osobą, o której istnieniu nie mogłem mieć nawet pojęcia, a która teraz wydawała się być kolejnym punktem zwrotnym w moim życiu. Najprawdopodobniej był to dzień w którym poznałem ducha rywalizacji. Kiedy papierowe kupony nabrały nagle większej wartości, w chwili w której stałem z bratem w kolejce do straganu, po odbiór wymarzonej nagrody. Nie mogłem sobie wtedy jeszcze zdawać sobie sprawy z faktu, że Fortuna kierująca życiem trzyma w swojej dłoni podobne, niewiele różniące się od tamtych. I chociaż rzadko, kiedy mogliśmy dostać od losu coś dobrego, wydawało mi się, że z czasem pula przypisanych mi odgórnie nieszczęść w końcu zostanie wyczerpana. Czy mogłem się bardziej mylić? Teraz, kiedy kolejnego wietrznego i zimowego wieczoru znalazłem się w miejscu, które nigdy nie miało stać się dla mnie przyjaźniejsze; to Diana wydawała się być ucieleśnieniem Fortuny, rzucającą w moją stronę kolejnym kuponem. Jednym z tych, które przynosiły stratę osoby, na której zależało mi bardziej, niż chciałem i bardziej niż powinno. A których ilość wydawała się przeważać ilość wszystkich pozostałych. I wydaje mi się, że właśnie w tym momencie po raz kolejny uświadomiłem sobie, że do najgorszych uczuć, jakich jesteśmy w stanie doświadczyć jest zwyczajna bezsilność. Bezsilność i myśl, że jesteśmy zdani jedynie na siebie. Pomimo tego, wciąż zdawało się, że czekam na coś. Na cokolwiek, co nie pozwoliłoby jej odejść. Na załamanie w jej głosie, które pozwoliłoby na odrobinę nadziei. Na drobny gest w moją stronę. Na gwiazdy, które nagle zaczęłyby świecić. Na coś, co mogłoby ją zatrzymać. Jednocześnie wiedząc, że jeżeli coś mogło tego dokonać, to byłem to ja. I najprawdopodobniej ta wiedza przerażała mnie do tego stopnia, że wydawałem się być sparaliżowany. Ponieważ wbrew pozorom bałem się posiadania tak dużego wpływu na bieg wydarzeń, bo gdyby coś poszło nie tak, jedyną osobą, którą mógłbym obarczać winą byłbym ja sam. Więc nie zrobiłem nic, i może właśnie przez to coś poszło nie tak. - Nie boję się rozczarowań - rzuciłem tylko głucho w odpowiedzi, której przecież nie potrzebowała. - Nie mogą być gorsze, od niewiedzy - dodałem, nie do końca pewny swoich słów. Dopiero teraz pozwoliłem sobie na wzięcie głębszego wdechu, którego miałem nadzieję, że nie zauważyła. A kiedy miałem pewność, że jej oczy nie śledzą moich, odwróciłem wzrok w stronę miejsca, które wskazała przed chwilą, chociaż nawet bez tego zdawałem sobie sprawę o czym mówiła; i nawet parę dogasających lampionów, które wciąż ostały się i majaczyły na nocnym niebie nadając mu trudnego do nazwania uczucia, przywołującego na myśl szczęście - nie były w stanie ocieplić widoku drugiej części Kapitolu, znajdującej się na przeciwległym brzegu. Jej brzegu. Zacisnąłem usta w wąską linię, wiedząc, że jeżeli mogłem jakkolwiek skomentować jej słowa, szansa na to minęła bezpowrotnie, a w tym momencie nie chciałem chyba dawać jej do informacji, że wciąż myślę o tym, co powiedziała przed paroma minutami, a o czym zapewne już nie pamiętała, biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację. Westchnąłem więc bezgłośnie, pozwalając kolejnej niewykorzystanej szansie, na pozostanie w moim wnętrzu, skąd mogła nigdy nie zniknąć. Nieznacznie jednak drgnąłem, przywołany przez jej palce zaciskające się na naszych dłoniach i w tej samej chwili zostałem sprowadzony do rzeczywistości. I nawet jeżeli pozwoliłem sobie na odpłynięcie myślami na jedynie parę sekund, które pozostały całkowicie przez nią niezauważone, to kiedy ja zostałem ściągnięty na ziemię, zabolało to dokładnie tak samo, jak za każdym razem kiedy ścierałem się z życiem. Odruchowo przeniosłem wzrok na jej usta, licząc, że może w ten sposób uda mi się lepiej zrozumieć wypowiadane przez nią słowa, ale chyba nic nie było w stanie mi pomóc, jeżeli ja sam nie chciałem ich przyswoić. Wszystko na powrót zaczęło wydawać się tak skomplikowane, kiedy w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że złość za wszystkie poprzednie słowa zdążyła wyparować już w powietrze, a kiedy jednak nie mogłem przejść bez emocji obok tego, co właśnie się działo. - Wydaje się, że wiesz wiele o moich uczuciach i o tym, na co zasługuję. O wiele więcej, niż ja sam. - Zacisnąłem nieco mocniej palce na jej dłoni, utrudniając jej wyplątanie się z uścisku, łudząc się, że odwlekę nieuchronne o parę cennych minut. - Nie zachowuj się, jakby nagle Ci zależało, przez cały wieczór próbujesz mi udowodnić, że tak nie jest. - Wypuściłem w końcu jej palce spomiędzy moich i wzruszyłem ramionami chociaż daleko było mi do obojętności. - Gdyby tak było, sama pozwoliłabyś mi zdecydować, na co chcę marnować czas - zamknąłem usta i rozchyliłem jeszcze raz, chcąc coś dodać. Pojedyncze słowo, albo coś tak banalnego, jak to, że świat i tak znów skrzyżuje nasze ścieżki, nieustannie to robił. Ale nie przerwałem ciszy, i ostatnie słowa, jakie rozbrzmiały między nami należały do niej. Prawie, prawie udało mi się ułożyć pojedyncze sylaby w wyrazy, które mogły ją zatrzymać. Prawie. Może oszczędziłbym nam obu bólu, samotności i paru nieprzespanych nocy. Może mogłem zmienić bieg wydarzeń i nasze życia potoczyłby się zupełnie inaczej, gdybym to zrobił. Ale nie zrobiłem i jedyne co mi pozostało, to obraz jej odwracającej się na pięcie i odchodzącej w swoją stronę. |
| | | Wiek : 31 Zawód : Prowadzę kasyno Przy sobie : karty do gry, zapałki, prawo jazdy
| Temat: Re: Odbudowany most Sob Sty 04, 2014 6:01 pm | |
| // Z cmentarza
Przed moją twarzą przeleciało kilka wdzięcznych, gasnących iskierek, pochodzących z płonącego stosu tuż obok. Poczułem też intensywne, przyjemne ciepło na prawym boku. To było zupełnie tak, jakbym właśnie stał jedną nogą na tropikalnym wybrzeżu Afryki, a drugą w zimowym Kapitolu. Rozmawiając o zimie, tegoroczna nie była bardzo zauważalna. Praktycznie już dobiega końca, bałwany w pobliżu zaczynają tracić swoją objętość, sople przeistaczają się w kałuże, a w rzece będzie znowu więcej wody. Ogniska po obu stronach rzeki są prawie niewidoczne, ale przez chwile wydawało mi się nawet, że zamiast nich widzę sztaby czystego złota. Przetarłem oczy przymrużone ze zmęczenia, a po chwili wszystko wyglądało tak, jak poprzednio. Może to już jakieś upośledzenie, skoro wszędzie mogę dostrzec pieniądze. Żeby dostać się z powrotem do domu, muszę przejść przez most. Ten nowy most, na którym odbyło się Upamiętnienie, który mógłby spłonąć w tak głupi sposób. Podobno wywołała go właśnie Cordelia Snow, tegoroczna laureatka Igrzysk i faworytka wielu swoich fanów, moja, hm, kuzynka. Po części. Ale kto by się tym przejmował. Most jest już naprawiony, wygląda tak, jakby nie stało mu się nic. Deski są czyste jak łzy i odnowione po raz kolejny. Teraz, gdy jeden i ten sam most wzbudził tyle niepokoju, ktoś zastanowi się trzy razy zanim zorganizuje jakikolwiek festyn, a zwłaszcza w pobliżu rzeki. Na przykład niedługo ma się odbyć koronacja Trybutów. Nigdzie mi się nie spieszy, a zwłaszcza do domu. Aczkolwiek nie zamierzam się zatrzymywać. Głupio się czuję, jak ludzie wpychają sobie jabłka do paszczy i jeszcze się z tego powodu cieszą. Ale co się dzieje? To jakaś dziewczyna. Inna. Kolorowa jak tęcza, a taka zawiedziona. A naukowcy mówią że kolory pozytywnie działają na samopoczucie. Czy ty wiesz, gdzie ty jesteś? Gdzie ona idzie? Przecieram oczy kolejny raz, z nadzieją, że to jakieś przywidzenie. Chowa się w cieniu nocy, z dala od księżycowego światła, które tylko oświetla kładkę. Tam, gdzie nikt nie zobaczy jej tęczowej burzy na głowie. Gdybym tylko mógł mieć kocie oczy. Jej chwiejny krok wchodzi na tę granicę mostu, która podobno jest nowa, bezpieczna i skuteczna. Twarz jej przeczesuje wodną toń, tak, jakby chciała jej się przyjrzeć jeszcze raz, ostatni raz. I bujna grzywa bierze wymach do przodu, wymach do tyłu, chwieje się jak odwrócone wahadło. Coraz silniej. Pytanie tylko: kiedy wypadnie z obiegu? A ty stoisz, ośle, i patrzysz tylko, jak ta wielka peruka spadnie w dół, a po jednej fali już nie będzie jej się dało uratować. A może po dwóch. A może po trzech. Ale wszystko co tonie, osiągnie kiedyś dna. To się nazywa akumulacja. Swoją drogą, skąd mogła wziąć taką kolorową perukę? Tak bujną i z tyloma kolorami? Zupełnie jakby była wariatką. Stań jeszcze na rękach na tej barierce. Nie skoczysz. Nie skoczysz. Nie skoczysz. Nie możesz. I wtedy coś od tyłu tknęło mnie i popchnęło do przodu. Dodało jakiejś takiej odwagi, zdolności do działania. To takie coś, jakby subtelny podmuch wiatru potrafił przesunąć dwustukilogramowy głaz. Odruch. Ale przecież na pewno każdy zrobiłby tak samo na moim miejscu. Szybkim ruchem rzuciłem się do tęczowowłosej i mało spostrzegawczej dziewczyny, po czym chwyciłem ją za nadgarstek. Nie za mocnym pociągnięciem przyciągnąłem ją do siebie tak, aby zeszła z barierki i stanęła z powrotem na pozbijanych deskach. Następnie puściłem ją, aby się zanadto nie denerwowała. Przyjrzałem się jej dokładniej. Miała trochę dziecinną twarz, a jej kolorowa czupryna bynajmniej okazała się nie być peruką. Zastanawiało mnie, skąd może brać pieniądze na taką ilość farby do włosów lub szamponetek. Może okradła bank albo wygrała w panemlotka? - Zwariowałaś? - spytałem z największym przekonaniem, jakie tylko zdołałem z siebie wydusić. To mogło zabrzmieć aż romantycznie - Chyba włosy przesłoniły Ci oczy na świat. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Sty 08, 2014 2:25 am | |
| Sprzeczność w sprzeczności i jakkolwiek nie próbowałabym dodać dwa do dwóch, zawsze w wyniku pojawiało się nieprawidłowe i nielogiczne pięć, które nijak dawało mi wskazówkę – co dalej. Mogę pójść przed siebie, odważnie ruszyć w ciemną otchłań, która jako jedyna przyniesie oczekiwane ukojenie oraz pochłonie wszystkie smutki, troski oraz koszmary, które czasami miewam. Kiedyś nie miałam złych snów, kiedyś świat był piękny, choć może to nie jest reguła, bo był on piękny dla mnie, ale to nie oznacza, że rzeczywiście taki był. Szale się po prostu obróciły. Teraz ja jestem po drugiej stronie, po tej nieszczęśliwej, odrzuconej i pozostawionej samej sobie, po tej, gdzie choć cień uśmiechu umyka spod palców, ta odrobina euforii i rozbawienia, kiedy oglądałam się za okno i widziałam maszerujące ulicą tłumy kolorowych ludzi, tych których znałam i na ich widok czułam się pewnie, dobre, jak w domu i wśród swoich, wśród rodziny, choć każdy byłymi zupełnie obcy i kolejna twarz, którą widziałam, była inna i nieznana. Byliśmy jednak razem, zawsze i wszędzie, na bankietach, szczęśliwi, zawsze uśmiechnięci, nawet jeśli ktoś był smutny, to makijaż to tuszował, bo jego twarz nadal była barwna i roześmiana. Na swój sposób czarująca, piękna. Cieszyliśmy się, gdy na podium wchodził trybut, kiedy wyrzucał do góry rękę i krzyczał do nas, opowiadał dowcipy. Nikt nie myślał nad tym, że niedługo umrze – był zabawny, interesujący. Można powiedzieć, że Kapitolczycy w tym ja byliśmy smakoszami ludzkiego życia, pragnęliśmy ich poznać, poczuć ich troski, szczęście, które posiadali, chcieliśmy czasami być na ich miejscu, bo uważaliśmy swoje życie za nudne i pozbawione rozrywki. A oni byli przecież gwiazdami! Tym cudownym odstępstwem od normy! Nieidealni, różniący się odcałuj reszty i zawsze zagadkowi! Oni stanowili esencję Kapitolu, jego smaczku, byli odzwierciedleniem tego, z czego stolica Panem została wyprana i brutalnie pozbawiona. To była instynktowna pogoń za przeszłością, za modą, za tymi, którzy przypominali istoty z krwi i kości, a jednocześnie byli wyrzucani ponad innych, choć w rzeczywistości skuci pozbawieni prawa głosu. Choć wątpliwe, aby komukolwiek się podobali, gdyby byli niegrzeczni, gdyby nas oceniali. I przestali się podobać. W momencie, kiedy wybuchła rebelia – niesmak, gorzkie rozczarowanie, że nasi bohaterowie okazali się kłamcami. Ja czułam rozczarowanie, bo kiedy słyszę słowo wolność, nie widzę siebie w Kwartale, nie widzę umierających na ulicy dzieci i nie czuję tej przytłaczającej i wyciskającej z oczu łez bezradności, a dostrzegam ptaka, który czasami pojawia się nad ponurym niebem KOLCa, bo nawet on – wspaniały, prawdziwie wolny oraz swobodny boi się zajrzeć zza mur i poznać prawdę. Nieprzyzwyczajony. Nieustępliwy. Zawsze w drodze. Zawsze poszukujący swego gniazda i wracający do niego. Zawsze. Bo wie, gdzie leży jego dom i tego mu zazdroszczę, bo ja czasami też chciałabym wiedzieć, gdzie mogę wrócić, gdy nadejdą mrozy i do którego gniazdka się przytulić. Jeden krok do przodu i wszystko skończone. Nie wiem czy naprawdę tego chcę i przeraża mnie ta myśl, ale przyszła sama. Przydreptała na tych swoich króciutkich kłamliwych nóżkach i szepcze do ucha skryte obietnice. Ale kiedy próbuję sobie to wyobrazić, nachodzi mnie strach, bo nawet nie chcę wiedzieć, skąd wiem, co się stanie. Ale woda stała tam. Spokojna. Już nie lodowata. Woda stała tam. Błyszcząca, odbijała gwiazdy, księżyc. Taka otwarta, niczym wrota, a zza tej bajecznej kotary słyszę głos. Kuszący, szemrający i łaskoczący uszy. I wiem, że chcę odejść, ale nogi odmawiają posłuszeństwa, i wiem, że będzie dobrze, ale mam ochotę płakać. Bonie chcę by cokolwiek się skończyło. Nie skoczysz. Oczywiście, że nie. Nie skoczysz. Spadnę. Nie możesz. Nie pozwól mi. I potem zawiał wiatr zamknęłam oczy. Poczułam jak czyjeś dłonie mnie porywając i automatycznie wtuliłam się w nie, bo wiedziałam, że kiedy otworzę oczy, nie zobaczę już nic. I przez tę chwilę czułam się jak w domu, dlatego chwytałam ją kurczowo, próbowałam przy sobie zatrzymać nawet, kiedy mnie odepchnęła, nie pozwoliłam jej uciec i ponownie wtuliłam się ciepły jeszcze materiał. Potem podnoszę wzrok na twarz wybawiciela, choć przez moment przeszedł mnie dreszcz i błagałam w myślach, aby nie okazały się to być zimne oczy strażnika. I zaśmiałam się, bo pomimo mroku, dostrzegłam ten błękitny błysk jasnych tęczówek i pomyślałam, że mają taki sam kolor jak niebo podczas wiosny. Wtedy przypomniałam sobie słowa Teodory, jakby odległe i nieważne, ale wciąż aktualne i stanowiące dziwną obietnicę. To były oczy Teo. Na pewno w blasku dnia miały tę samą barwę. -Nieprawda – odparła cicho i wciąż go nie puszczała, zmarszczyła brwi delikatnie – Chociaż czasami świat jest piękniejszy, kiedy się przymknie oczy. Chociaż wy nie musicie, zbudowaliście mur, aby zamknąć się przed złem, które sami stworzyliście – chwila ciszy, bo ostatnie słowa, które wypowiedziała, brzmiały smutnie oraz ponuro, po chwili jednak uśmiechnęła się jeszcze szerzej i mrugnęła do niego odsuwając się, ale wciąż nie puszczając jego dłoni, które ściskała teraz lżej, ale wciąż z siłą drobnych rączek, które boją się, że coś stracą - Ćśśśś, nikomu nie powiesz, prawda? Teraz kiedy mnie uratowałeś, głupio byłoby zmarnować taki dobry uczynek.
|
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most Pią Sty 10, 2014 9:53 pm | |
| Wchodząc na most zobaczyłam dziewczynę, która miała zamiar i chłopaka, który ją uratował. Plaga, idąc po barierce, z rozłożonymi szeroko rączkami, dającymi jej możliwość utrzymania równowagi, zatrzymała się na chwilę. Jaka szkoda. Spojrzałam na nią, zaś wiatr zawiał mi włosy, tak że na chwilę znikła mi z oczu. Powinnaś je związać. "Nie chcę" odparłam, przytrzymując niesforne kosmyki."Szkoda czego?" Zapytałam, a ona spojrzała na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Wiesz, że w tej rzece mieszkają topielce. Widzę jak wyciągają swoje widmowe ręce z wody, do tej dziewczyny, która mogła do nich dołączyć. Szkoda, że tego nie zrobiła. Odwróciłam wzrok, bo po plecach przeszły mi ciarki, chociaż opatulona byłam w czarny, ciepły płaszczyk. Ruszyłam dalej, podeszłam do tablicy pamiątkowej i położyłam przy niej czarną różę. Wpatrzyłam się w nic nie znaczące nazwiska, starając się nie myśleć o topielcach, których przekonujące wizje podsuwała mi Plaga. |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 2:07 am | |
| /początek Długo już nie wychodził z gabinetu. Jasne, popołudniowe słońce co jakiś czas wyglądało zza szarych, przypominających kłęby dymu chmur by przypomnieć o sobie. Jakby jednak nie patrzeć, powoli chyliło się ku zachodowi. Za kilka godzin, przy odrobinie szczęścia, niebo na chwilę zmieni kolor na pomarańczowy. Kiedyś lubił oglądać zachody słońca. Nie wszystkie. Nie zawsze mógł sobie na to pozwolić. Po zmroku należało być schowanym w domu. Na przesiadywanie przy świecach nie było czasu, rano trzeba było znowu wstać. Zatrzymał się wreszcie i odwrócił w stronę widoku na miasto. Przyglądał się budynkom w oddali i migoczącym światłom. Do tego zmierzaliśmy, tego pragnęliśmy, to było naszym celem. Czyż nie wygląda ładnie? Czyż nie budzi zachwytu? Czyż nie sprawia, że chcemy więcej? Sprawia. Wspomaga łaknienie nowej rzeczywistości. Co kiedyś było brudne, stało się czyste. Droga Celio, szkoda, że nie możesz stać tu obok mnie. Do tego dążyliśmy? Do tego zmierzaliśmy? Przeszłości już się nie da zmienić. Już cię tu nie ma. To ja powinienem był po nich pójść. Shaw spojrzał na swoją lewą dłoń; na miedzianą obrączkę, którą wciąż nosił. Wyrzuty sumienia i poczucie winy nie znikną. Zostały zasiane jak kiedyś pragnienie rewolucji. Chyba będzie musiał wieczorem zamienić kilka słów z Coin. Niech następna dostawa żywności do getta będzie mniejsza, kosztem zwiększenia w najbliższym tygodniu liczby patroli. Od tak, po prostu. A czystego kaprysu, dla zapobiegnięcia buntowi. Tak jak zapobiegał Snow.
|
| | | Wiek : 41 Zawód : Żołnierz
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 12:38 pm | |
| / Początek hoho hooo
Cóż Straggler najwidoczniej szedł na nocną zmianę, albo wracał do koszar z knajpy. Zaciągał się papierosem za nim unosił się tytoniowy dym który równomiernie rozchodził się w powietrzu wraz z lekkim zapachem wódki. Od takie towarzystwo Stragglera. Podszedł do mężczyzny wlepiającego się w most. Nic nie mówił stanął koło niego patrząc w punkty które obserwował mężczyzna. Stał przez moment nieruchomo próbując sobie wbić do głowy co jest ciekawego w widoku odbudowanego mostu. Przegiął na bok głowę jakby chciał sobie zmienić punkt patrzenia, raz w jedną raz w drugą i za cholerę nie mógł wymyślić nic ekscytującego. Więc rzucił. - Zapali pan? - taki to inteligent z niego. |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 12:54 pm | |
| Stragglera zawsze by rozpoznał. Owszem, właśnie ze względu na ciągnący się za nim zapach tytoniu zmieszanego z alkoholem. Do rozpoznania nawet w środku nocy. Spędzili razem wystarczająco wiele czasu, by do tego przywyknąć, przyzwyczaić się i uznać niemal za swoje. - Tak- skinął głową spoglądając na mężczyznę. - Niczego się nie nauczą, co? Mówił, rzecz jasna o buntownikach w KOLCu. Niespokojnych, gotowych do wielu rzeczy, jak jeszcze niedawno oni sami. Straggler zapewne wysunął ku niemu paczkę papierosów, więc wyciągnął z niej jednego. - Tak bardzo lubią zdychać. Kary powinny być ostrzejsze- zapalił i zaciągnął się, wpuszczając do płuc pierwszy od dawna kłąb dymu. Chcąc, nie chcąc, odruchowo odkaszlnął. Jednak zaraz znowu się zaciągnął. Z każdym kolejnym było lepiej. |
| | | Wiek : 41 Zawód : Żołnierz
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 1:06 pm | |
| O ile Staggler uważał że to nie jego wojna i trafił w jej wir całkiem przez przypadek, tak musiał przyznać rację Vincentowi. Stał do niego bokiem patrząc w nieokreślony punkt nocy. - Kary, kary - powtórzył - ostrzejsze? To znaczy kara śmierci? Przecież jest! Ludzie są jak zwierzęta, byli na wolności mieli wszystko teraz żyją w klatkach, jak my kiedyś. - wzruszył ramionami, zaciągnął się dymem, a po chwili uniosła się chmura dymu. - Będą próbować jeszcze nie raz, nie dwa, drapać swoimi bladymi rączkami mury, by kamyk po kamyku wyskubać, zedrą swoje pazurki do wątłych kostek, wie pan pragnienie wolności jest ogromne, najlepiej było by zabetonować wszystko w pizdu razem z nimi - mruknął chociaż w zasadzie on widział świat nieco inaczej, mówił to bo chyba tak wypadało, chyba wypadało. - A pan co myśli? Nie ma więzienia z którego nie można uciec i nie ma kary która była by słuszna... - och filozof ze Stragglera |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 1:23 pm | |
| - Śmierć jest jak ucieczka- strzepnął popiół na deski mostu. Nie znał powodów, dla których Straggler dołączył do rebelii. Nigdy o nie nie pytał. Zawsze wydawało się, że wszystkim przyświecał jeden cel. Wolność, wyrównanie szans, poprawa bytu, koniec Igrzysk. Role się odwróciły i ofiary zmieniły w oprawców. Rachunki były wciąż wyrównywane, a dawne krzywdy nigdy nie pójdą w zapomnienie. - Niech próbują. Każda kolejna próba pociąga za sobą cięższe konsekwencje i wyższe kary- kolejny wdech przesiąknięty tytoniowym dymem.- Sami dają powody, sami podsuwają nam usprawiedliwienia tego, co robimy. Pochylił się nieco opierając o barierkę. Zamilkł na chwilę jakby rozważając swoje własne słowa. Kara śmierci była zbyt prosta. Szybki strzał w głowę i koniec. Ból można było sprawić na kilkanaście innych sposobów, odzierając skazanych z tego, co dla nich najcenniejsze. - Nie wiem, Straggler. Nie wiem. |
| | | Wiek : 41 Zawód : Żołnierz
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 1:37 pm | |
| Zamyślił się nad słowami towarzysza rozmowy. Usprawiedliwienie tego co robimy, utkwiły słowa w głowie Stragglera, i gdyby czytał w myślach za pewnie stwierdził by to samo byli tacy sami. - Wyższe kary? Nie mają jedzenia, głodują jesteśmy takim samym ścierwem jak oni, może dlatego uciekają by być wolnym jak my, to jest jakiś zakurwiście pokręcony krąg o ile krąg może być pokręcony - podrapał się po głowie jakby myślał, no pokręcony krąg toż żeś wymyślił wskazał palcem w kierunku getta - wczoraj oni dzisiaj my, jutro znowu oni to się ni chuja nie skończy aż wszyscy wytłuką się nawzajem tylko szczury i pająki zostaną w tym całym burdelu Oparł dłoń o barierkę mostu podchodząc bliżej Vincenta - Jakie wyższe kary? - zrobił zdziwiona minę bo jakoś na ten moment wyższa kara od pozbawienia wolności nie przychodziła mu do głowy - zabrać im słońce, wsadzić kilkaset metrów pod ziemie, zrobić im tam zbiorowy, żywy grób? Taaak to by była dobra kara ale i tak wylezą jak gówniane szczury z kanałów - wzruszył ramionami. - Zresztą ja tam się nie znam, ja tylko wykonuje rozkazy - i tutaj lekko sie skrzywił, bo daleki był od ich wykonywania, często na rozkazy był głuchy i wybierał te które mu pasowały w danym momencie - a przynajmniej staram się - dodał już nieco ciszej i jakby trochę nieśmiało. |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 1:58 pm | |
| - Wiem o tym. Czyż nie o to chodzi, Straggler? - odwrócił się w jego stronę.- Żeby zobaczyli w nas swoje odbicie? Nie ma umywania rąk. Wszystko jest czarne i białe. Byli wolni. Maszyna ruszyła, i nie będzie ją łatwo zatrzymać. Ten, który nie zdołał uciec wpadał pod koła. Dla Shawa to wszystko wydawało się być proste. Oko za oko, ząb za ząb. Teraz oni wykłuwali oczy swoim oprawcom. - Mają rodziny, prawda? Bliskich sobie ludzi. Człowieka najłatwiej zniszczyć odbierając mu wszystko co cenne, prawda?- uniósł brwi. Zabawa w politykę w tych czasach nie była nudna. Ale była niebezpieczna. Mężczyźnie przeszło przez myśl, że powinien wybrać się do KOLCa. - Wylezą, czy nie, w tym cała zabawa. Przepraszam, że krótko, ale muszę zawijać do roboty. |
| | | Wiek : 41 Zawód : Żołnierz
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 2:20 pm | |
| - No chyba o to panie Shaw - pociągnął ostatniego bacha, a papieros wylądował w wodzie, właściwie resztka peta wypalona niemal do samego filtra tam gdzie najwięcej smoły. Dla Stragglera też wszystko było czarne i białe, ale ostatnio nieco się pogubił, sam nie wiedział po jakiej stronie stać i czy stoi po właściwej. Rebelia była u niego w głowie i trwa nadal. Na słowa o rodzinie wzruszył ramionami, nawet nie znał zbytnio pojęcia tego słowa, rodzina to ojciec i matka to brat i siostra to towarzysz broni, to kompan przy kieliszku to żołnierz z kwatery. On nie miał nic cennego, och może właśnie ten medalik zawieszony na szyi z kobietą z dzieckiem i zdjęcie trzech chłopców. - Jak będą wyłazić pewnie trzeba będzie strzelać - dodał dość ponuro, bo wiadomo, że musiał w innym przypadku sam by dostał kulę w łeb od pierwszego lepszego szeregowca rządnego awansu na kaprala lub jakieś inne gówno. - Zabawa to z dziwkami panie Shaw - chciał go klepnąć po ramieniu ale jakoś powstrzymał swoja rękę, przecież nie byli kumplami - Prawda jest taka, że problem należało by w końcu rozwiązać, wymyślcie coś tam na górze, my wykonamy - wyciągnął kolejnego papierosa by ponownie zakosztować tego smrodu w ustach. - A pan? Zabił pan? Pociągnął pan kiedyś za spust rozwalając komuś łeb? Zna pan te jebane uczucie kiedy staje się pan właścicielem czyjegoś życia? - zapytał z czystej ciekawości, nie zarzucając nic Vincentowi. Po prostu był ciekaw ska u niego ten chłód. Spojrzał mu w oczy przez chwilę wyczekując odpowiedzi, dopiero po kilkunastu sekundach opuścił wzrok wbijając go w wodę. |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 10:22 pm | |
| Milczał przez dłuższą chwilę wpatrując się w przepływającą pod mostem wodę. Wszystko płynie, prawda? Sztuka wybaczania należy do niezwykle trudnych. Aby ją opanować, trzeba przede wszystkim chcieć. Shaw, zdaje się, nie chciał. Pielęgnował w sobie niechęć i żal jak ogrodnik róże w pańskim ogrodzie. Podlewał je codziennie. Przerolował papieros pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem a następnie przytknął filtr do warg, by wziąć kolejny wdech. Dym wypuścił nosem. Należało, oczywiście, że należało z Brudem zrobić porządek. Raz, a dobrze. Bez zbędnych ceregieli, bez cackania się, bez pompatycznych przemów. Zrobić to szybko było jednak zbyt bezbolesne. Trzeba być cierpliwym. Spojrzał krótko na rozmówcę, kiedy ten zadał ostatnie pytanie. Zaciągnął się jeszcze raz i jeszcze, by w końcu również wyrzucić niedopałek do wody. - Niektórym trudno go nie znać- odpowiedział w końcu. Był rebeliantem. Robił to, co inni. Kto z rządowców nie miał krwi na rękach? Słowa Shawa były dość lakoniczne jak na kogoś, kto z takim umiłowaniem starał się o jak najgorszy poziom życia dla mieszkańców KOLCa. Cóż miał jednak powiedzieć? Że krew, która trysnęła na jego twarz miała słodkawy, metaliczny smak? - Straciliśmy za dużo, panie Straggler. Za dużo. Tylko... za dużo kogo? Albo czego? |
| | | Wiek : 41 Zawód : Żołnierz
| Temat: Re: Odbudowany most Sro Lut 12, 2014 10:50 pm | |
| No tak, a czyja ta wojna była ich? Miał być ład i porządek a jest taki sam gnój jaki był. Tylko role się zmieniły. To się nie podobało dla Sragglera. Walczył za wolność, a dał niewolę. Był jednak żołnierzem, a przynajmniej starał się nim być, czy dobrym, umiał zabijać, właściwie to jedyna rzecz jaką umiał robić porządnie. Jak należy rozwalić łeb wroga, och a właściwie przeciwnika. Bo kto był wrogiem? Pokiwał ze zrozumieniem głową, co miał myśleć o facecie w garniturze, był jednym z nich. - Ja wykonuję rozkazy, jestem szeregowcem, który ma zabijać - rzucił - tylko czy zabijanie ma sens, czy da się zabić własne odpicie w lustrze? Niby taki Straggler zwykły cap a wydaje sienie być taki głupi, on po prostu chce stać po stronie słusznej, a teraz wydaje się że stoi po złej, nie po tej, nie po tej w KOLCu więc której. Rzucić to w pizdu i robić to co robił wcześniej, okradać tych co maja za dużo, zabijać tych którzy podniosą na niego rękę. - To co straciliśmy, pan stracił ja i inni nikt nie zwróci, to taki gówniany kredyt którego nikt nie che spłacać - mruknął - potrzebna nowa ideologia wolności panie Shaw, nic więcej, nic więcej. Chciał dodać, a nie to gówno, ale skąd mógł wiedzieć czy mógł mu ufać, czy nie doniesie na niego do przełożonych, cholera wie dlatego ugryzł się w język. Bo w dupie miał te całe rządy, dziwne pojęcie wolności, nagrody i kary. Ale przecież nie musiał o tym mówić. Spojrzał na zegarek, ale nie tyle co się pieklił do służby, a do spania. - Trzeba coś wymyślić i to szybko, ma pan tam mądre głowy, ja się postaram dostosować, bo co ja mogę? - wzruszył ramionami, nie pytał go dalej o zabijanie, bo może nie było to potrzebne. |
| | | Wiek : 36 Zawód : Doradca do spraw uchodźców i rebelii Przy sobie : zezwolenie na posiadanie broni, stała przepustka do dzielnicy rebeliantów/KOLCa
| Temat: Re: Odbudowany most Czw Lut 13, 2014 12:18 am | |
| - Wszyscy byliśmy szeregowcami- zauważył. Bo i też taki był, zanim wygryzł sobie drogę do władzy w rządzie. Od zniszczenia Dystryktu Dwunastego, od śmierci Celii, dążył do celu po trupach, nie mając już nic do stracenia. Nie oglądał się za siebie krok po kroku wykonując plan. Wymagał zabrudzenia rąk polityką? Trudno. - Po prostu nie należy patrzeć w lustro - znów spojrzał na Stragglera i uśmiechnął się kącikiem ust. Hodowałeś ten ból w sobie, Shaw, wszystko zapisując w pamięci. Głęboko, do żywego mięsa, wyryłem w sercu. Wykrystalizowana śmierć z płuc płonących, skrywająca zwyczajno-ludzkie pragnienia najprostsze, nadające duszy człowieczeństwa. Ukrywasz je głęboko udając, że ich nie ma. Na tę twoją brednię, na tę moją nędzę, głód i roztrzęsione fatalnie ręce. - Dawni bogowie zostali obaleni, panie Straggler. Nowi dopiero się rodzą. Idea rodzi się w bólu, a narodziny zawsze były bolesne.- W jego ustach wszystko to brzmiało tak lekko; stawało się tak oczywiste i jasne. Jakby rzeczywiście musiało być tak, a nie inaczej. Jakby to wszystko było prawdą. Wyprostował się i odsunął od barierki, a następnie wsunął dłonie w kieszenie. Rzeczywiście, robiło się późno. Każdy przewrót ciągnął za sobą jakieś fatalne konsekwencje. Od tego nie można było uciec. Trzeba było po prostu stawić czoła rzeczywistości nawet, jeśli pędziła jak pociąg. Oko za oko, ząb za ząb.
|
| | |
| Temat: Re: Odbudowany most | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|