|
| Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Maj 02, 2013 9:48 pm | |
| First topic message reminder :
Niegdyś jedna z najwspanialszych budowli w Kapitolu, w trakcie rebelii niemal doszczętnie zniszczona, dziś stanowi jedynie sypiący się postrach, w każdej chwili grożący zawaleniem. Mieszkańcy getta opowiadają, że w środku straszy i raczej nie zapuszczają się do środka. SCENARIUSZ #3 Legenda:A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte)C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst). |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 22 Zawód : rysownik Przy sobie : gaz pieprzowy
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sro Lis 26, 2014 12:48 pm | |
| Jak źle musi być z psychiką człowieka skoro jest głodny śmierć... Przeważa w nim chęć ukrócenia w sobie wszelkich oznak wprawiających w ruch narządy, układy narządów... To wszystko było jakieś śmieszne. Kiedyś gdy Orfeusz był małym chłopcem to pewnie nie rozumiałby takich potrzeb. Tym bardziej, że wskaźnik śmiertelności w Kapitolu był bardzo niski, a wszyscy cieszyli się zdrowiem i nienaturalną młodością... Gdzieś w tym wszystkim nie wiedział po co jest umieranie, co czyni z człowiekiem, czym ból rzuca w krwawiące kończyny, które za chwilę będą nadawać się tylko do amputacji. Nie potrafił wtedy dojść do żadnych konkretnych wniosków, więc motyw śmierci całkowicie pominął, a jego wartość zmniejszył do minimum licząc na to, że nie wydarzy się nic złego... Nic, co zmusiłoby go powrócenia do tematu. A mimo to gdy przychodzi obserwować mu kogoś takiego jak Alexandra, z pewnością budzi się w nim zalążek świadomości, że coś jest nie tak. Ten szalony wzrok wypruty z emocji postawiony gdzieś między ruiny pałacu, który już dawno powinni do reszty zrównać z ziemią. Na razie nikt się tym nie przejmował. Każdy w swoim interesie próbował czegokolwiek, a sam Zatrisky wzruszał ramionami na każdą próbę uświadomienia, że i on może zaraz opuścić kwartał. A raczej to co się z niego ostało. W końcu usłyszał głos przyjaciela, a nie dowierzając oczom pokonał szybko dystans kilku kroków i położył ręce na jego ramionach, porzucając myśli, że za chwilę tamten może to odczytać jako atak i rzucić Orfeuszem o ścianę tym samym pozostawiając go tu na pastwę losu. Gdyby tylko wiedział, że to oto prosi się nie spodziewany gość, czyli o torturę i śmierć, to pewnie wycofałby się stąd z przestrachem. Nie zdawał sobie sprawy o co można prosić, gdy się nie ma już nic, nie ma po co oddychać tlenem strutym przez popiół i wszystko inne... Oczy karmione pozornie tragicznymi obrazami, bo jak wszyscy wiedzą, można tu zobaczyć o wiele gorsze obrazki i wcale nie trzeba ruszać na zbyt daleką wycieczkę. Orfeusz spotykał to dziwne uczucie po raz pierwszy, kiedy nie potrafił zebrać się w sobie co by się odezwać, zająć jakieś konkretne stanowisko, ale w końcu z wgapiania się w Alexandra zwyczajnie pokracznie go objął przyciągając do siebie. - Nie wierzę, że żyjesz. - Mruknął gdzieś pomiędzy, za długo nie oddając się uciesze cielesnej związanej ze spotkaniem drugiego człowieka, i odsunął się od niego znów budując dystans, ale już nie tak wielki jak kilka minut temu. Ogarnął wzrokiem Alexandra analizując jego odpowiedź, a potem po prostu się uśmiechnął usuwając z twarzy ten cały chłód, którym ostatnio częstował każdego napotkanego człowieka wydającego się nieco bardziej debilnym niż reszta. - Nudnego życia? Postradałeś zmysły ewidentnie. Igrzyska Ci nie służą. - Rzucił półżartem zaraz pociągając za rękę całkiem obojętnego byłego trybuta, bo stanie na przejściu wcale nie było dla niego bezpieczne. Poszukiwania, próby zabicia, dobicia, wykorzystania... Ucieczka z areny. Pamiętał o tym. Pamiętał też, że nie oglądał zbyt dokładnie mając dość tego co zobaczył na początku. Nie miał nawet pieniędzy by zostać sponsorem Ala, jak zatem sobie z tym radził? Otóż nie radził sobie w ogóle, zamykał oczy jak czteroletnie dziecko. W końcu jednak zatrzymał się gdzieś między ścianami, które na pozór mogły ich ochronić, ale... Nadal to wszystko budziło w nim lekkie poczucie niepewności. - Próbują Cię zabić, znaleźć, przebić... Wszystko... A Ty sobie łazisz po ruinach placu sprawiedliwości i liczysz na... No właśnie, na co? Tutaj nikt nie wita trybutów z otwartymi rączkami, bo liczą że jak wydadzą jednego z was to przeżyją i tak dalej. A Ty... Ty po prostu jesteś nienormalny! - Zakończył błyskotliwie nie wiedząc kiedy i jak zrodziła się w nim taka wola walki o Aleksa i oto gdzie on sobie chodzi. Może po prostu nie chciał patrzeć na kolejną egzekucję, która miałaby być przykładem tego "co z tobą zrobimy, jak wykonasz jeden fałszywy ruch powieką". - Jak tu w ogóle się znalazłeś? - Nie tylko takimi pytaniami chciał go obrzucić, ale znowuż nie wiedział też czy jest uprawniony do tego by kogokolwiek przepytywać. Nigdy nie chciał podjąć funkcji dziennikarza, może powinien. Może teraz wiedziałby jak rozmawiać z kimś tak uraczonym życiem, że aż miał go dosyć. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Lis 28, 2014 8:37 pm | |
| Nie bywał szalenie przyjacielski. Dziwne, że ludzie próbowali w nim widzieć lidera, skoro jedyne, co miał do zaoferowania zazwyczaj zamykało się w jego ustach. Nie bywał przecież tak mądry jak Emrys, jego matka nie miała tyle gotówki jak Raphael, a jego uroda może i umiała wzbudzać zainteresowanie – wyglądał na małego psychopatę – ale i tak nie była tak oszałamiająca jak Daisy (wcale nie zagryzł nerwowo wargi na myśl o byłej… obecnej dziewczynie, która była martwa); nie był nikim szczególnym. Potrafił tylko mówić i niszczyć. Te dwie czynności były mu tak bliskie, że kiedy zamknięto go w bunkrze Kolczatki, to najpierw pożałował skrępowania swoich ruchów. Dopiero potem – po kilku dniach – dotarło do niego, że ma inne problemy. Eufemistycznie rzecz ujmując, bo przecież śmierć każdego członka rodziny – stali się nią na Igrzyskach i nie dał sobie wmówić nigdy, że Pandora wyjadłaby mu mózg widelcem, gdyby nadarzyła się jeszcze do tego okazja – była czymś więcej niż zwykłym zawracaniem głowy. Nie umiał jednak dookreślić czym tak naprawdę to było, bo wzdrygał się mocno przed patetycznymi słowami, które zapewne wszystkim były w stanie poprawić humor. Kolczatka mogła jeszcze raz skrytykować rząd, dzielne dziewczyny bez biustu, ale z idealistycznymi zapędami pocieszać ich bez końca; a porywacze samolotu mogli czuć się winni. Cudowny stan wzajemnych korzyści, który doprowadzał już powoli Amitiela do szewskiej pasji. A ta w jego przypadku zawsze kończyła się jakąś tragiczną sytuacją. Nie umiał powstrzymać narastającej agresji, która prędzej czy później doprowadzała do splotu wydarzeń tak niekorzystnych, że zapewne nawet on rozważyłby dobrze ucieczkę, gdyby umiał przewidzieć do końca konsekwencje swoich czynów. Nie potrafił jednak. Instynkt, który kształtował w trakcie wielkiej fiesty z zabijaniem trybutów, został nadszarpnięty i ponownie był niewinnym, ale bardzo niegrzecznym chłopcem Kapitolu, który zjawiał się w getcie tylko po to, by stwierdzić, że nic tu się nie zmieniło. I powrócić na tarczy, by jeszcze raz pośmiertnie wkurzyć Randalla. Już wyobrażał sobie ten śmiech zza grobu, kiedy będzie obserwował jego załamanie nerwowe po śmierci kolejnego dzieciaczka… Jednak coś (a raczej ktoś) przerwało mu ten smętny teatrzyk o odchodzeniu w glorii chwały i na ustach wszystkich. Pamiętał Orfeusza. To on właśnie był jednym z tych kapitolińskich towarzyszy niedoli, którzy wzięli go pod swoje skrzydła – może było całkiem odwrotnie(?) – i sprawili, że wzdychał teraz za tymi rozkosznymi czasami, czując na ramionach jego delikatne dłonie. Jasne, że nie mógł go szarpnąć mocniej. Był pieprzonym artystą. - Patrz, w gazetach o tym trąbili – westchnął, po raz pierwszy od dłuższego czasu nie zmuszał się do wymiany takich uprzejmości, choć nadal czuł się dziwnie w konfrontacji z wyraźną przeszłością(lustrował go wzrokiem i nie ukrywał tego), a teraźniejszością, która nakazywała mu zastanawiać się, czy przypadkiem jego były przyjaciel nie jest teraz szpiclem i nie sprawia mu właśnie orgazmicznej przyjemności, swoim jakże cudownym pojawieniem się tutaj. Nie wyglądał. Zanim zdążył skonfrontować swoje obawy z rzeczywistością i w razie czego wziąć nogi za pas, został postawiony pod ścianą – niedosłownie, oczywiście – i już mógł odczuwać lekką troskę z jego strony, zainteresowanie? Nie do końca odczytał poprawnie te wszystkie słowa, które padły z jego ust, ale kiwał głową na co drugie, próbując przeoczyć fakt, że znowu skupia się na wszystkim innym. Nie był w nastroju do rozmów, analiz i snucia głębokich przemyśleń. Chciał tylko zakończyć to, co zaczęto bez jego zgody. - Mam swoje sposoby – odparł tajemniczo, z tym samym szelmowskim uśmiechem, z którym rozpowiadał mu o całowaniu dziewcząt, choć przecież najpierw całował jego pod stołem. [/b]– Co u ciebie? – [/b]rzucił w eter, próbując dojść do ładu z tym, że jest równie kiepski w rozmowach jak Malcolm i że najwyraźniej Kolczatka wyżarła mu mózg. Pandora jednak powinna przeżyć i dopełnić honorów. Przynajmniej nie musiałby rozmyślać o tym, co czuje, widząc, że jednak ktoś na kim mu niegdyś zależ…ało, oddycha i ma się dobrze.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : rysownik Przy sobie : gaz pieprzowy
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Lis 28, 2014 10:53 pm | |
| Zatem witaj Alexandrze w świecie pozbawionym logiki, kiedy nic nie zajmuje właściwego miejsca. Całe te pudełko, w którym ktoś z wielką dokładnością ułożył Panem, popękało. Elementy do niego wsunięte poczęły uderzać o siebie, zmieniać swoje położenie, aż w końcu narodził się chaos, brak sprawiedliwości... I toniemy w tym. To nasz ocean, nieliczni potrafią pływać w słonej wodzie, której nigdy nie powinieneś się napić. Już samo skąpanie w niej ust może być zgubą. Wszak nie wiesz co oprócz soli zostało w niej rozpuszczone... Np. weźmy takie Panem, dopóki się nie napijesz gorzkiej krwi wroga na arenie, nigdy nie dowiesz się jak to jest. Musiałbyś spróbować, tylko wtedy będzie to autentyczne. Orfeusz zrozumiałby. W swój pokrętny sposób wyciągnąłby wnioski z tego, co najlepiej by do niego dotarło, pewnie ignorując część pozbawioną miłości do kogokolwiek... Ale nie wyśmiałby go. Nie zaatakował słowami, nie ukamienowałby go wzrokiem. Po prostu pewnie by milczał mniej śmiało częstując swoim dotykiem, bo nie wypada przeszkadzać w żałobie. Tylko tyle nauczył się podczas pobytu w gettcie. Ludzie często płakali, częściej chcieli podrzynać sobie gardła, żyły, aby tylko zniknąć z powierzchni ziemi. Wielu z nich straciło rodziny, które kochali, nie każdy wychowywał się przecież tak jak Orfeusz, że miał w dupie czy jego matka jest czy jej nie ma. Nawet teraz gdyby ktoś mu powiedział, że powinien iść, bo coś tam zastanowiłby się czy w ogóle warto... Jeśli ktoś miałby ją zabić to prędzej czy później to zrobi, ona i tak była ostatnio bezużytecznym meblem, który miotał się od kąta do kąta nie przynosząc żadnego pożytku... W każdym razie warto chyba wrócić do pierwszej myśli i po prostu podsumować, że czyjś ból budził uczucie niezręczności, chyba że czyjś układ limbiczny był uszkodzony i tym samym zubożał lub uległ transformacji i czyjeś cierpienie stanowiło pożywkę dla radości, chwilowej, ale zawsze. Orfeuszowi było to wszystko częściowo obojętne, wszak dotyczyło to jeszcze tego, o kim w ogóle mowa. A mowa była przecież o Alexandrze, o którym miał w głowie podstawowe informacje... Tyle co zobaczył na transmisji igrzysk i dowiedział się z przekazów. Gazetom nie wierzył, pogawędkom też nie. Zresztą ludzie nie byli tak skorzy do gadania. Wystarczy było się rozejrzeć. Niektórzy pragnęli podsłuchiwać, co by się wydostać z tego koszmaru wydając kogoś na śmierć, a inni plotkowali wesoło rozpuszczając nic nie warte informacje. Tylko jakaś siła wyższa raczy wiedzieć ile to żyć straconych kosztowało, takie szastanie językiem bez pojęcia, bez celu... Orfeusz zacisnął pięści odsuwając się trochę, zatrzymując się na zimnym murze i tasując spojrzeniem Alexandra, który wydawał się być pozbawiony dawnej iskry, ale jednocześnie taki, jakby nic się nie wydarzyło. Maska... Nie jedną maskę nosimy, ale ta była wyjątkowo sztuczna. Zignorował to spostrzeżenie, jak wiele innych. - Wszystko w porządku. Cud, miód... Wiesz, basen przy domu, dzieciaki najedzone, matki szczęśliwe, baby wymalowane. Cudownie. Od imprezy do imprezy. Jak zawsze w Kapitolu, nic się nie zmieniło. Dziś wyprawiam bankiet z okazji wyjazdu kolejnych współmieszkańców do lepszego świata... - Ironizował, lecz zaraz przerwał: - Pieprzone gówno mój drogi. Wywożą ludzi do obozów pracy. Ludzie głodują bardziej niż zwykle. Próbuję się stąd wydostać i znaleźć wyjście, żeby chociaż uciec... Ale nie. Nie da się. To piekło Alex, wiesz o tym. I oczekujesz, że na pytanie "co u ciebie", co powiem? I jakiej odpowiedzi chcę od Ciebie? Powiedz mi jak jest mieć swoje sposoby, bo ta pustka tutaj jest nie do zniesienia, już chyb wolę, żeby znów mnie postrzelili. Może znów z powodu "za twarz syna dawnej urzędniczki"? - Jasne, że nawijał o sobie. Widział, że nie ma sensu pytać o cokolwiek. Tym bardziej, że nigdy nie interesował się czymś,gdy z góry było zasugerowane, że nie powinien. Nie wiadomo czy to oznaka posłuszeństwa czy szacunku do prywatności, której praktycznie już nikt nie posiadał. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Gru 02, 2014 5:16 pm | |
| Tak, świat był swoistego rodzaju świątynią absurdu, gdzie najwyższym stopniem wtajemniczenia nie była sekretna komnata, w której czaiło się bóstwo (i miejsce ofiary), ale przekonanie o tym, że tak naprawdę nie ma żadnej reguły postępowania. Nie dało się przewidzieć tego, co Los szykował i choć Alexander już przed Igrzyskami przejawiał całkiem zdrowe podejście do życia – nihilizm pełną gębą – to w trakcie treningów i przygotowań stało się z nim coś niepokojącego. Coś, co teraz zbierało żniwo i sprawiało, że szukał bezmyślnie odpowiedzi na stek bzdur, które już dawno powinny przez niego wyrzucone do kosza. Wspomnienia, widok swoich przyjaciół śpiących na korytarzu w pojedynczych śpiworach, nagie ciało Daisy na dzień przed końcem żałosnego cyrku obaw przed najgorszym, wreszcie ta sama twarz, kiedy już zasypiała na dobre przed wybuchem. Minęły dwa miesiące, a on dalej żył tym na wczoraj, próbując teraz ograniczyć dopływ tych emocji do mózgu. Racjonalnego, skupionego już tylko na tym, żeby nie dać się zgnoić temu, co szykowano dla niego. Stawiając mu na drodze Orfeusza i podpisując go w szufladce z napisem przyjaciel. Niepotrzebnie, zazwyczaj ludzie, którzy dla Alexa zaczynali cokolwiek znaczyć kończyli w długich czarnych workach. Miewał chwile – a raczej przebłyski czarnego humoru – kiedy nawet zaczynało go to kurewsko bawić. Wydawało mu się, że tak i będzie teraz, ale najwyraźniej oprócz papierosa, który znalazł się w jego rękach i który miał służyć jako ich fajka pokojowa, wszystko było żałośnie miałkie i nijakie. Nie czekał jednak na kolejną falę bólu, która zazwyczaj zjawiała się znienacka i sprawiała, że miał trudności z oddychaniem – czyżby nadal pamiętał o połamanych żebrach przez but Strażnika Pokoju (?) – i na dłuższą chwilę szarpała go za rękę, przenosząc do krainy dzieciństwa, w której był jeszcze bezsilny. Musiał pozwalać sobie na wszystko, nie mógł się bronić, bo zakazała mu matka i… Obiecywał sobie, że nie będzie o tym myślał nigdy więcej, więc skupiał się na słowach, które nagle zaczęły wydobywać się z obcych (nadal) ust. Nagle poczuł przemożną chęć, by mu je zatkać, więc poczekał kulturalnie (niesamowite) aż skończy, po czym włożył mu papierosa i podpalił, czując znowu to same kłucie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wraz z liczbą ofiar wzrastało prawdopodobieństwo wspomnień. Alexander więc był tak naprawdę największą ofermą życiową, bo co drugi gest wzbudzał w nim dozę emocji tak silnych, że musiał krzywić się jak po uderzeniu. Miał dość tej pierdolonej karuzeli, z której nie mógł zeskoczyć. Jego ból był jak perpetuum mobile i z każdą minutą uświadamiał sobie, że nie nadaje się do rozmowy. Z kimkolwiek, gdziekolwiek, kiedykolwiek. A jednak stał tu dalej, podpalał mu papierosa tymi drżącymi palcami i usiłował poradzić sobie z faktem, że zapewne ten chłopak wie o nim znacznie więcej niż powinien. Jak każdy, jego życie nie miało przed obywateli Panem żadnych tajemnic i jak każda gwiazdka reality-show czuł się nieco tym przytłoczony. Może już powinien zacząć myśleć nad autobiografią o roboczym tytule: Jak wysadzić wszystkich w dwie godziny? Odetchnął głęboko, odpalając swojego papierosa. Kolczatka przynajmniej miała jakieś przywileje, choć preferował sztukę strzelania. - Nie mów mi o piekle – odpowiedział cicho. – Widziałem jedno. Nie uciekam. Właściwie myślałem, że wpadnę tutaj na kogoś. Nudzę się w mojej norze, brakuje mi zabijania ludzi, adrenaliny, ucieczek… - wpadł w jego rytm, próbując się zaśmiać, ale jemu nie wychodziło to wcale, znowu krztusił się papierosem. - A i mamy organizację terrorystyczną. Chcesz dołączyć? – zapytał beztrosko, nie zastanawiając się nawet, czy nie wprowadza konia trojańskiego, który ich wszystkich wykończy po drodze. To mogłaby być całkiem udana prowokacja, a on je uwielbiał. Nadal. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sty 23, 2015 4:29 pm | |
| /Po wydarzeniach w Zaułku. Widzę, że nikt tu od dwóch miesięcy nie odpisał, więc pozwolę sobie wejść w temat, nie potrwa to długo.
......Ciekawe kto wymyślił plotki, że budynek jest rzekomo nawiedzony. Iliya nie wierzyła w takie rzeczy jak duchy, zmory. Z pewnością nie jeden rozsiewał takie słowa. Gdyby zbyt wielu ludzi schodziło do podziemi z pewnością byłyby dużo częściej patrolowane, o ile wejścia nie zostałyby po prostu zawalone. Za to wierzyła w psy i zmiechy, które mogłyby zareagować na zapach krwi. Jej najlepsza-w-regionie-tkanina + najświeższa-jaka-mogła-tu-istnieć przesiąknęła już krwią. Nie nastał jeszcze poranek, ale ona błądziła uliczkami getta przekonana, że musi jak najszybciej się stąd wydostać. Doskonale znała okolice getta, bo kiedyś mieszkała w pobliskim terenie. Znała pobieżnie też okolicę pałacu. Kto z Kapitolu by nie znał? Tym bardziej, że zawsze podróżowała pieszo. ......Było ciemno i miała utrudnienia w poruszaniu się, tym bardziej, że wszystkie cienie zlewały się jej ze sobą. Z drugiej jednak strony Strażnicy też nie powinni jej dostrzec. A nawet gdyby to wyglądała jak to miejsce. Szara i brudna. Wcześniej to ona dostrzegłaby Strażnika. No i tamten patrol... może był ostatni. Jeden strażnik na wielu okazał człowieczeństwo. Tylko jeden. Co oznaczało, że Iliya dalej nie chciałaby zbliżać się do nich ani tym bardziej dać złapać. Chodziła więc najmroczniejszymi cieniami, pod ścianami. Zawsze była dosyć zręczna, więc nie było z tym problemu. Nawet, gdy była tak obolała. ......Chmury przesłoniły gwiazdy w ciągu nocy i niedługo miał spaść deszcz. Było zimno, więc przyspieszyła kulejąc lekko, dając nodze choć minimalny odpoczynek. W końcu na wschodzie pojawiła się jaśniejsza łuna. To znaczyło, że godzina nie była już taka wczesna jak się wydawało, a słońce wzejdzie (i zajdzie) bardzo szybko. Próżno było szukać tu jakiegoś prowiantu. Tak naprawdę wszystko robiła pod wpływem emocji. Bólu i rozgoryczenia. ......W końcu znalazła się też pod pałacem. Tam z ciężkim westchnieniem usiadła na jeszcze nie zrujnowanej ławce i rozejrzała się wokoło. Była przeraźliwie zmęczona. W gettcie nigdy nie mogła się wyspać. A tej nocy z pewnością by w ogóle nie zasnęła. ......Wstało słońce i okolica się dla Iliyi przejaśniła. Na placu nie było widać żywego ducha. Ale za to dostrzegła suche drzewo. Wstała i kuśtykając do niego podeszła. Obeszła dwa razy wkoło i podeszła do drugiego rosnącego nieopodal. Na szczęście Iliyi mogła wyrzucić swój patyk. Coś, lub ktoś sprawił, że na ziemi leżał spory kijek, wręcz kij. Wystarczył. Podniosła go i zaczęła opierać się na nim. Tak. Z pewnością się jej przyda. Może jakieś dziecko weszło na drzewo, wzięło swoją włócznię i zostawiło w swoim tajemnym miejscu? Cóż. Iliyi bardziej się przyda. Jej nowa laska wyglądała na nieco suchą, ale bardzo wytrzymałą. Po sprawdzeniu laski zaczęła wracać się w stronę ławki. Szła na prawej nodze normalnie, ale by nie obciążać mocno prawej podtrzymywała się kijem. Jak dobrze, że była niska, chociaż nawet teraz Musiała prostować rękę i nie stawiać kijka za daleko. Nie miała jednak jak teraz zrobić sobie czegoś bardziej porządnego. Usiadła na ławce i spojrzała w niebo. Była tu trochę czasu, bo to zrobiło się szarobłękitne. Niedługo spadnie deszcz. Ta zapowiedź oddawała jej wnętrze. Zaczęły pojawiać się w niej wątpliwości. Wyciągnęła z worka na plecach kartkę mówiącą o jej wywózce. Chociaż jedne wątpliwości znikały inne pojawiały się. Patrzała się w kartkę opartą na kolanach, trzymając swoją laskę w drugiej dłoni. Nie widziała liter, ale doskonale znała treść. Jak i mapę podziemnych korytarzy, którą każdego dnia przypominała sobie i dokładnie wertowała każdy skrawek mapy. Była niemal pewna, że nie zawiodłaby... No i miała tą mapę. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sty 23, 2015 7:39 pm | |
| Nogi Ewangeliny zaprowadziły ją na tereny ruin pałacu sprawiedliwości. Dziewczyna wzdrygnęła się, bo wiedziała, że to miejsce, gdzie straszy. A że była naiwna, wierzyła we wszystko – no dobra, prawie wszystko – co usłyszy. Ogółem rzecz biorąc idąc, rozmyślała o wizycie w filii KRESu i rozmowie z tym posiadaczem nad wyraz zdziwaczałego imienia. Nie udało jej się go przekonać, żeby ona i jej rodzicielka zostały wykreślone z listy ludności go wywózki. Kiedy przyszła do domu z tą nowiną, pani Stirling, matka szesnastolatki nie była zła. Ani rozczarowana. Zamiast tego jedynie wzięła na kolana swoją córkę i stwierdziła, że najważniejsze, iż próbowała. Powiedziała jej jeszcze jedno – a mianowicie, że ona woli zostać wywieziona. Wyraziła również pragnienie, by nastolatka uciekła. By uniknęła przesiedlenia. Ewangelina na wieść o tym popłakała się niczym małe dziecko. Nie chciała żyć bez niej. Nie chodziło tutaj już o to, że boi się, iż nie poradzi sobie sama, jeżeli uwzględnić tutaj jej neurologiczną chorobę. Co do Barnaby (imię to nosił pracownik KRESu), dziewczyna nie zdawała sobie bynajmniej sprawy z tego, dlaczego ja wygonił. Co ona takiego zrobiła? Niestety, była aż nazbyt niedoświadczona. Nie wiedziała, że ten pragnie czegoś w zamian. W jej umyśle nie postała na dłużej taka myśl. Była głupia i niedoświadczona przez życie (bo jak może być inaczej, jeżeli cierpi się na taką, jak ona ma, dolegliwość?). Kiedy była na miejscu, kątem oka zauważyła jakąś postać. To była dziewczyna, chyba dziewczyna... tak, raczej tak, bo Ewangelina podeszła bliżej i zaczęła jej się bacznie przyglądać. Zajmowała miejsce na zniszczonej ławce, wkrótce jednak wstała i podeszła do pobliskiego drzewa. I teraz zrobiła coś, co lekko zszokowało szesnastolatkę – wzięła kij i zaczęła go używać jako laski. Jakoś nie zauważyła, nie rzuciło jej się zbytnio w oczy to, że ta kuleje. Ale Ewangelina już tak miała, a najczęściej widziała tylko to, co chciała widzieć. Taka już była ta biedna, niedoświadczona (wolimy tu jednak nie stosować określenia „głupia” nawet, jeżeli fraza ta lepiej opisywała jej osobę), schorowana dziewczynka... stop. Raczej dziewczyna, zważywszy na jej wiek. Już nie była aż tak młoda. Stety czy niestety? Cóż, zależy jak kto patrzy. Następnie nieznajoma ponownie usiadła na wysłużonej ławce, a raczej na czymś, co po niej pozostało. Kiedy Ewan podeszła jeszcze bliżej, mogła ocenić jej wygląd. Była ładna, to fakt niezaprzeczalny. Panienka Stirling zawsze chciała mieć takie blond włosy... niestety, musiała się zadowolić rudym odcieniem. Bo zazwyczaj już tak jest, że chcemy czegoś, czego nie mamy, i nie chcemy czegoś, czym możemy się pochwalić. To zmora ludzkości teraźniejszej. I Ewangelina doskonale zadawała sobie z tego sprawę. Ale rudzielec bynajmniej przestał już się fascynować wyglądem nieznajomej. Coś innego przykuło jego uwagę. To, że blondynka trzymała w dłoniach ze szczupłymi i długimi palcami jakiś świstek papieru... podeszła bliżej, aczkolwiek nie na tyle, by ta mogła zauważyć panienkę Stirling. Ta ostatnia zauważyła, iż osoba, którą tak bardzo pragnęła poznać (wiemy już, że Ewangelina uwielbiała poszerzać swoją listę znajomych, i to się nie zmienia dzień w dzień mimo jej choroby) ewidentnie z wielkim skupieniem malującym się na jej obliczu czyta albo ogółem analizuje to, co owa kartka zawiera. Podeszła na tyle blisko, by mogła się przedstawić. Nie wiedziała, jak zacząć. Powiedzonko w stylu „hej, jestem Ewangelina Stirling, miło mi” było już co najmniej oklepane. Dlatego uznała, że wypowie coś bardziej oryginalnego. Przemyślała swoją wypowiedź, aż w końcu zrobiła tak, jak postanowiła. - Uhm – chrząknęła – witam, czy i ty zostałaś wytypowana do wywózki? Przyglądała się blondynce badawczo. Po prostu oczekiwała reakcji, ot co. I to jakiejkolwiek reakcji, Ewangelinie było w sumie wszystko jedno. A wiatr, jak na zawołanie, wzmógł się, szastając włosami dziewczyn oraz częściami ich odzienia. Jednak Stirling zbytnio się tym nie przejęła, a wiatr zaraz potem uspokoił się. Ewangelina uważała, że i po blondynce spłynęło to jak po kaczce. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 12:08 pm | |
| ......Być wiecznie młodym też bywa dobre. Zwłaszcza, jeżeli nie musi się martwić o siebie, bo opiekunowie zapewniają jakiś taki byt, a nie inny. Nie trzeba martwić się o jedzenie, o pieniądze, o miejsce do spania, bo wszystko gwarantują rodzice. Nadchodząca postać była zgoła przeciwną do tej, która siedziała na ławce. Iliya od dawna musiała dbać o swoje wyżywienie, zakwaterowanie. I o chorych rodziców. Potem wszystko zniknęło, jakby rozwiało się po bardzo długim śnie. Czy było to snem, czy koszmarem? Hm, a co było teraz? Chyba koszmar. I dopadł on nie tyle co ją, co starców i dzieci. Dzieci chyba jednak miały łatwiej. Umiały się szybciej przystosowywać. Najgorzej zaś miały osoby chore, samotne i ze zbyt wielkim ego by myśleć o przetrwaniu. Najwyraźniej instynkt życia Iliyi działał bardzo mocno. ......W wychudzonych palcach trzymała... coś. Niby świstek papieru, a jednak wartość mentalną miał ogromną. Podpowiadał, że Strażnicy mają ją na oku. Na oku? Czuła się, jakby miała iść na rzeź. Dystrykt dwunasty zajmował się wydobywaniem złóż. A ona była z getta. Ze znienawidzonego i potępianego Kapitolu. Odpowiedź nasuwała się sama co będzie tam robić. Jak bardzo. Jak ciężko. Być może niektórzy nie zdzierżą. A obecny Kapitol nie robi dla byłych Kapitolińczyków absolutnie nic, by im pomóc. Utrzymać w chorobach. Nic. Tylko mamią, że tam będzie lepiej. Status wolnego obywatela? Po ilu latach pracy? Jakie blizny pozostaną? ......Podskoczyła z cichym jękiem, gdy nagle usłyszała głos. Nagle ten głos wyrwał ją z coraz mroczniejszych myśli i powrót do obecnej rzeczywistości był jakiś trudny. Szybko zlokalizowała źródło głosu i wpatrzyła się w sylwetkę obok. Wypuściła powietrze z płuc. Na szczęście owa dziewczyna (kiedy ona się tak zakradła?!) nie wyglądała niebezpiecznie. Znaczy, nie jak Strażnik. I... och! Iliya delikatnie skinęła głową. Potem zawiał gwałtowny wiatr, przy czym się nieco skuliła. Miała wilgotne ubranie, przez co tylko zmarzła. Wzięła głębszy wdech, by coś powiedzieć, ale spojrzała tylko na ziemię. Była naprawdę obolała. Z nogi delikatnie sączyła się krew. Bardzo, bardzo powolutku, ale rana nie mogła się do końca zamknąć. ......Znów podniosłą wzrok. Na dziewczynę. Aris miała obolały wyraz twarzy, do tego zamyślony i w ten dziwny sposób ponury i szalony zarazem. Przełknęła ślinę. - Chcesz się stąd wydostać? Wiem jak. – Powiedziała cicho, jak gdyby drzewa obok miały uszy. Przesunęła się lekko na ławce zapraszając rudowłosą, by usiadła. Iliya nie musiała widzieć dokładnie jej twarzy. Nie było to teraz dla niej największym priorytetem. Sylwetka i głos tamtej nie spłoszyły Iliyi, która była naprawdę wrażliwa na wszelkie tony i odgłosy. Ale trudno było mówić, że myślała teraz racjonalnie. Nie musiała na taką wyglądać, lecz miotało nią multum uczuć, bodźców i emocji. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 2:05 pm | |
| Ewangelina nie wiedziała, kim była dziewczyna siedząca na ławce. Zastanawiała się, jak jej życie układa się w getcie. Może miała podobnie do niej... a może wręcz odwrotnie? Oto te myśli zaprzątały umysł szesnastolatki. Rozmyślała nad osobą blondynki. Czy dobrze jej się wiedzie, tu w dawniej bogatym miejscu? Miejscu będącym aktualnie ruiną, ogrodzoną murem, dlatego fraza „getto” jak najbardziej pasowała na określenie terenu, które jest w trakcie likwidacji? Ewangelina w sumie nie potrafiła wciąż do końca uwierzyć, że to ostatnie jest autentycznym faktem. Nie wierzyła zeszytowi, a przynajmniej w tej kwestii. Nie potrafiła jakoś przyjąć do wiadomości historii opisanej jej przez rodzicielkę, kiedy ta wzięła ją na kolana i wszystko uświadomiła córce. Jej jedynej krewnej, jedynej przy życiu. Obie nie znały prawdziwego ojca młodszej Stirlingówny. Nazwiska, rysów twarzy... nic. Ta ostatnia czasami bardzo nad tym ubolewała, ale jej rodzicielka również. Jednak na pewno w mniejszym stopniu, gdyż była świadoma tego, że to, co się stało, to się nie odstanie. Ale była z tego zadowolona. Dzięki „wpadce” ma ją. Ewangelinę. Śliczną, ale – niestety – chorą. Matka jednak tym ostatnim zdawała się zbytnio nie przejmować. Lubiła się nią zajmować. Przynajmniej ma po co żyć. Ma dla kogo żyć. To jedna nie zmieniło jej nastawienia odnośnie przesiedlenia. Że wolałaby zostać wywieziona, a za to chciałaby by Ewangelina uciekła. Jak najdalej stąd. Bo trzeba wiedzieć, że ta pierwsza miała plan. Po prostu, kiedy zostanie zapytana o córkę, odpowie, że ta nie żyje. Tyfus, rak... na pewno coś wymyśli. Dlatego wolała zostać przetransportowana. Po prostu pragnęła uchronić córkę. Ale wróćmy do aktualnych wydarzeń. „Witam, czy i ty zostałaś wytypowana do wywózki?” - kiedy wypowiedziała te słowa, kierując je do blondynki, ta ostatnia jakby podskoczyła. Nie dziwiła się jej ani trochę. Przecież zamiast Ewangeliny mogła zobaczyć kogoś innego... chociażby Strażnika Pokoju. Może pijanego, może napalonego, pragnącego zrobić jej krzywdę. Albo mógłby ją aresztować. Bez powodu – powód zawsze się znajdzie. Ewangelina nie wiedziała, że i z nią kiedyś tak było. Mogła się tego jedynie domyślać, oglądając swoje ciało w lustrze i widząc wiele siniaków. Jednak nie była jasnowidzem. Nie znała ponadto swojej przeszłości, gdyż tego wydarzenia nie zanotowała w swoim zeszycie. Po prostu nie miała jak, zabrano jej zeszyt, a odebrała go, kiedy, podczas niespodziewanego alarmu, uciekła. Ewangelina nie wiedziała niczego na ten temat. Dobrze czy źle? Zależy, jak kto patrzy, zależy jaką kto miał na ten temat teorię. Dlatego najlepiej byłby zostawić sprawę jej siniaków na pastwę losu. - Chcesz się stąd wydostać? Wiem jak. Oto słowa, będące odpowiedzią blondynki na to, co powiedziała ruda. Ta ostatnia zamarła w bezruchu. Kątem oka widziała, jak z jej nogi powoli, acz znacząco sączy się czerwono krwista ciecz. Młodsza postanowiła jej pomóc. A na słowa nowej towarzyszki zareaguje potem. - Boli cię bardzo? - powiedziała, kucając i przyglądając się otwartej ranie. - trzeba to jakoś zatamować... Położyła zeszyt na ziemi i poszperała w kieszeniach. Znalazła paczkę jednorazowych chusteczek higienicznych. Czym prędzej otworzyła i wyjęła jedną sztukę, przyciskając ją do rany blondynki. Jak tylko najmocniej się dało. - Trzymaj mocno. – powiedziawszy to, stanęła na nogi, pochwyciła zeszyt, przyciskając go do piersi (zapewne żeby dodać sobie nieco otuchy. Zawsze tak robiła, kiedy tylko tego potrzebowała). Zajęła miejsce obok rannej. I teraz przypomniała sobie. To, co ta powiedziała. Co zaproponowała. Dlatego Ewangelina czym prędzej ułożyła w sobie pełną wypowiedź a następnie przemówiła. - Wiesz, jak się stąd wydostać? - zaśmiała się smutno – stąd chyba nie da się uciec... nie da się uciec przed wywózką. - stwierdziła cichym głosem sugerującym zrezygnowanie. Zapomniała już, co powiedziała jej mama. Że ma stąd uciekać. A skoro tak mówiła, to ewidentnie świadczyło o tym, że da się to zrobić. Jednak wspomnienie tej rozmowy nie postało dłużej w umyśle rudej. Przypatrywała się obliczu blondynki. Teraz wydawała jej się jeszcze bardziej urocza. Chciała, by ta relacja utrwaliła się. Dlatego przedstawiła się, nie wiedząc, że dzięki niej już wkrótce uniknie wywózki. Nie wiedziała, jakie miała szczęście, że ją spotkała. Gdyby tylko wiedziała... nie byłaby taka smutna. I zgaszona. - A tak w ogóle, Ewangelina Stirling. Miło mi. – powiedziała nieco raźniej. Czekała teraz na jakąkolwiek reakcję ze strony rannej. - Mówię przecież, żebyś nie puszczała! Masz przyciskać tę ranę ta chusteczką z największych sił. Ile tylko znajdziesz w sobie siły. – uśmiechnęła się blado do starszej, nowej koleżanki. A ten uśmiech już niedługo miał stać się weselszym... i to o ile! |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 3:06 pm | |
| ......Zdziwiła się bardzo, kiedy zamiast jakiejkolwiek reakcji otrzymała... opiekę. Była nieco otumaniona zmęczeniem i bólem, więc myślała dosyć wolno. Analizowanie pewnych rzeczy przychodziło z trudem. Jak przestawianie się z myśli na myśl, czego wymagała od niej nowa przybyszka. Spojrzała na nogę. Materiał, którym Strażnik owinął jej udo przeciekł. Mimo wszystko była to świeża rana a Iliya nie pozwalała się jej zamknąć. ......Uśmiechnęła się łagodnie patrząc na twarz dziewczyny. Chyba niewiele młodszej, albo starszej? Chyba rówieśniczki. Z tak bliska dostrzegała jej rysy i mniej się niepokoiła obecnością drugiej osoby. W głębi jej duszy szepnęła cicho myśl, by ją wykorzystać... Zaraz potem myśl została zgaszona przez kilka mentalnych gaśnic z CO2. Pomogą sobie nawzajem, jeżeli tamta tylko zechce. ......- Nie, już nie boli. Dużo chodziłam, więc się otworzyło. Nic mi nie jest. – Powiedziała spokojnym głosem. Jakoś... ciepło się jej zrobiło na serduszku. Ktoś się nią zaopiekował, chociaż był w podobnej sytuacji do niej. Być może pomyślałaby tak o Victorze, gdyby nie była śmiertelnie przerażona a ból nie wlewał się do jej głowy drzwiami i oknami. Nagle poczuła dotyk chusteczki i nie mogła ukryć lekkiego uśmiechu. Ale nie szyderczego, tylko takiego serdecznego. Potem dojść do słowa nie mogła, by odmówić tej pomocy, bo już miała rozkazy. Położyła chudą dłoń na chusteczce. Kiedyś lubiła zajmować się dziećmi, a otwartość dziewczyny i jej energia przywodziły na myśl te lepsze dni. ......Dziewczyna wstała i usiadła obok z zeszytem przyciśniętym do piersi. Spojrzała na niego sama przez chwilę myśląc i wyczekując odpowiedzi tamtej. Uniosła drugą rękę i położyła ją na ramieniu dziewczyny. Zanim zdążyła ją pocieszyć znów dawka informacji. Uśmiechnęła się, a potem tamta krzyknęła, by poprawiła uchwyt na chusteczce, co też zrobiła sama cichutko chichocząc. ......- Nic mi nie jest. Naprawdę. Po prostu dużo chodziłam i nie zdążyło się zagoić. – Powiedziała cicho, bardziej pewnym i wesołym tonem. - Jestem Iliya Aris. Mogę mówić ci Ewa? – Palnęła ni z tego ni z owego. Ewa brzmiała... uroczo. Według Iliyi, która wcale nie miała tak miękkiego do wymówienia imienia. Albo raczej jej imię było bardzo miękkie. Pełno zmiękczającego i i jeszcze igrek czytane jako jot. Ludzie często zastanawiali się jak to wymówić. - I... – Szepnęła, po czym zamilkła. - Jest droga. – Zacisnęła usta przygryzając od wewnątrz dolną wargę. ......- Ścieki. Pewnie niezbyt przyjemna droga, ale mniemam, że gorzej niż w niektórych uliczkach tutaj nie śmierdzi. Wejście jest w podziemiach Pałacu i... Am... – Zamilkła widząc przestraszony wyraz twarzy Ewy i uśmiechnęła się poprawiając delikatny uchwyt na jej ramieniu. - Boisz się duchów? Pewnie takie plotki rozsiewają ludzie, którzy nie chcą zbyt wielu gości w kanałach. Na pewno jest tam bezpiecznie. Pod tym względem. – Powiedziała spokojnym głosem, jakby mówiła do przestraszonego potworem spod łóżka dziecka i uśmiechnęła się pokrzepiająco. ......- Chcesz ze mną iść? Zaprowadzę nas tam. W wielu tunelach może nie być oświetlenia i przyda nam się mój kijek. Nawet jakby było to musiałabyś być moimi oczami, a ja ci przewodnikiem. Co o tym myślisz? – Zapytała, a w jej oczach rozgrzewały iskierki pewności siebie i dziecięcego buntu. We dwójkę zawsze raźniej! Pewnie po przemowie Ewangeliny powiedziałaby jeszcze: Tam może być niebezpiecznie. Mogą schwytać nas Strażnicy, jak będziemy nieostrożne. I mogą być tam... dziwne rzeczy. Jak to w ściekach. – Powiedziała cicho. Wolałaby się w tych dziwach nie rozdrabniać na zmiechy i trupy... Nie chciała niepotrzebnie denerwować dziewki. Potrzebują się... Przynajmniej Ewa potrzebuje Iliyi jeżeli chce uciec, bo ta nie zamierzała dzielić się mapą... Którą zresztą znała na pamięć. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 4:28 pm | |
| - Nie, już nie boli. Dużo chodziłam, więc się otworzyło. Nic mi nie jest. Wiemy już, że Ewangelina była naiwna, jednak mimo tego nie uwierzyła dziewczynie. Ani trochę. Znała już się na takich przypadkach, ale to tylko i wyłącznie zasługa jej notatek. Wiedziała dzięki temu, że osoba która mówi, że wszystko w porządku, tak naprawdę cierpi. Bardzo cierpi. Przeżywa męki i katusze. Ale Ewangelina postanowiła, że nie będzie sobie teraz tym głowy zaprzątać. I nie będzie natrętna, nie będzie drążyć tego tematu. Teraz blondynka zrobiła coś nieoczekiwanego – a mianowicie, położyła rękę na ramieniu swojej towarzyszki. Towarzyszki, która już wkrótce potem przedstawiła się jako Iliya Aris. Nietypowe imię, przemknęło jej przez myśl. Ale postanowiła, że nie powie tego na głos, bo bała się reakcji panny (a może już pani?) Aris. Kiedy ta ostatnia zapytała się, czy może w stosunku do rudej używać zdrobnienia, kiwnęła głową, przytakując. Co jak co, ale „Ewa” bardzo przypadło jej do gustu. Było, przynajmniej w jej opinii, subtelne, krótki a mimo tego oryginalne i chwytliwe. Tak więc, nasza Ewa jak mogła zareagować na słowa Aris? Na słowa sugerujące, że istnieje droga, jak tu uciec przed przesiedleniem. Szokiem, oczywiście. Przypatrywała się blondynce z czujnością wymalowaną na jej kruchym obliczu. Może – kto wie? - ta żartuje sobie z niej? Uznała jednak, że to ostatnie nie ma pokrycia w rzeczywistości, bo Iliya już zaraz przedstawiła jej gotowy plan ucieczki. Zdumiała się jeszcze bardziej, gdy usłyszała cztery słowa. Wyrazy te miały taki, a nie inny wydźwięk, takie a nie inne znaczenie, dzięki czemu Ewa uśmiechnęła się od ucha do ucha. Już miała przemówić, kiedy blondynka zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. Poinformowała panienkę Stirling, że ona sama je zaprowadzi. Swoją tymczasową wypowiedź ukończyła pytaniem: - Co o tym myślisz? Ewangelina była pod wpływem zdecydowanie zbyt dużej ilości szoku i zdrowego podniecenia. Musiało minąć sporo czasu, zanim odezwała się. Jednak i to wkrótce potem się stało. - Ja... nie wiem, co powiedzieć. Może tylko tyle, że się zgadzam. Ale... I tutaj powiedziała o swojej matce. Że i ją muszą wziąć ze sobą, jednak już po chwili przypomniała sobie, co ta powiedziała szesnastolatce. Że chce być wywieziona, by chronić córkę. W sumie ruda już się pogodziła z tym faktem, co wcześniej nie było zbyt realna. Tak więc, Ewangelina dokończyła swój monolog odnoszący się do jej jedynej znanej krewnej. Wytłumaczyła, że ta musi się zjawić na Dworcu, gdyż jeżeli będą pytać o dziewczynę, ta upozoruje słownie jej śmierć i w ten sposób może będą szanse na to, że szesnastolatce uda się uciec. Kontemplowała w myślach zbiór informacji, z jakimi jej nowa towarzyszka zaznajomiła Ewę. Musiała to rozgryźć. Rozważyć propozycję. Zgoda była tutaj opcja co najmniej kuszącą. Ale z jej umysłu nie dało się do końca wymazać wizerunku mamy. Tego, jak skrywała łzy i smutek, każąc córce uciekać. Teraz Ewangelina nie wytrzymała – popłakała się niczym dziecko. Czym prędzej wytarła łzy i uśmiechnęła się blado do koleżanki. Nie chciała, by i ona się nad nią litowała... na tę chwilę pragnęła tylko jednego. Żeby ta zrozumiała, w jak trudnej sytuacji postawiła ją rodzicielka. Tak więc wpatrywała się w nią, oczekując reakcji, Jakiejkolwiek. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 5:10 pm | |
| Ewa najwyraźniej już zapomniała o chusteczce, którą Iliya trzymała na swojej nodze. Jej to pasowało. Sama nie chciała myśleć o swoich obrażeniach. O... różnych obrażeniach. Będzie mieć naprawdę spore szczęście, jeżeli to, co ma na brzuchu jest tylko Na brzuchu, a żebro nie jest całkiem złamane. Po całym monologu Iliyi dziewczyna podjęła swój własny. Słuchała z uwagą starając się ignorować to wszystko, co ją rozpraszało. Było to jej ciało. Starała się koncentrować na rzeczach „ważniejszych” niż „ważne”. Prawie jej wychodziło. Ciężki orzech do zgryzienia. Iliya sama nie wiedziała, czy jej rodzice w ogóle jeszcze żyją, czy też nie. Ewa popłakała się i nim zdążyła o tym pomyśleć lekko przytuliła do swojego boku dziewczynę. Dziewczynkę? Cóż. Nie miała za co jej winić. Sama pewnie by była w gorszym dołku, gdyby coś takiego się wydarzyło w jej życiu. To potoczyło się zgoła inaczej. A jednak jechały na tym samym wózku. I Iliya tego chciała. Nie mogła być pewna, czy mówi to dla Ewy czy dla samej siebie. Chciała by pozostały razem do wyjścia z podziemi. Potem... Potem będzie potem. Potem będą musiały o siebie się zatroszczyć, a Aris... Dostanie wolność. Jaki motyw nią kieruje? - Jeśli pójdziesz ze mną uwolnimy się obie. Twojej matce zależy na tym, a ja cię potrzebuję. Przestaną cię szukać i będziesz mogła zrobić co zechcesz. Mam szczere nadzieje, że poza gettem zdobędę możliwość szukania moich rodziców, więc może i tobie się uda? Jeżeli nie spróbujemy niczego się nie dowiemy. – Miała nadzieję, że zmotywuje dziewczynę do tego, by poszła z Iliyą. Nawet jeżeli nie... - Nie mam zamiaru więcej kroczyć po tym miejscu. W końcu pozabijają nas Strażnicy albo choroby. Czuję, że to nasza szansa. Piszesz się na to, Ewa? – Zapytała z powagą w głosie. Na kilka sekund udało się jej zapomnieć o przejmującym bólu. Potem powróciło wspomnienie ostatniej nocy i poczuła się jeszcze bardziej zmęczona, chociaż nie okazała nic poza powagą i chęcią do działania. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 7:19 pm | |
| Kiedy Ewangelina skończyła swój monolog na temat swojej matki, Iliya zrobiła znów coś, czego ta pierwsza się nie spodziewała. Znowu. Przytuliła Stirlingównę do swojego boku, a ta ostatnia poczuła się lepiej. Nieznacznie, ale jednak. Ale cieszyła się nawet z takiej subtelnej zmiany. Uśmiechnęła się ponownie do dziewczyny, ale uśmiech ten tym razem już nie miał w sobie niczego z pospolitej szarości. Był pełen wdzięczności. Bo ewidentnie zrozumiała problem szesnastolatki... a może nie, sprawiała tylko takie pozory? Cóż, Ewa nie mogła o tym wiedzieć. Rozmyślała o tym, czy uda im się wcielić plan w życie. Co jak co, ale ufała Iliyi. Było w niej coś, co przyciągało Ewangelinę. Zmuszało do dłuższego obcowania z jej osobą. I uważała, że wie, co jej towarzyszka mówi. Wyglądała na inteligentną. I doświadczoną życiowo, czego nie można było powiedzieć o Ewangelinie, szesnastolatce z zeszytem pod pachą i dziurą w pamięci. Blondynka wygłosiła kolejny monolog, a ta druga słuchała jej ze szczególną uwagą. Chłonęła jej słowa z niemałym zapałem, w celu dokładnego poznania wszystkiego w sprawie ich ucieczki. Wspólnej ucieczki. W sumie Ewangelina napalała się do tej wyprawy coraz bardziej. Ale była świadoma, że to niekoniecznie będzie łatwe. Dwie kruche istoty, podróżujące po różnych terenach, a przeciwko nim cała władza, Strażnicy pokoju... będzie to nie lada wyzwanie. Ale Ewa już wiedziała. Chce uciec. Tym bardziej, że znalazła dobrą towarzyszkę do tego celu. Musi się udać, przemknęło jej przez myśl. - Piszesz się na to, Ewa? - zapytała się szesnastolatki. Musiała trochę poczekać na odpowiedź z tego względu, że nie wiedziała, czy ostatecznie zgodzić się na to, czy nie... tak czy owak, nie miała niczego do stracenia! A mowa Iliyi tym bardziej zmotywowała ją do tego czynu. Żeby w pełni zaufać blondynce. Wyruszyć z nią na głębię. - Oczywiście – szepnęła, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. Ale nie martwiła się niczym. Taki a nie inny ton jej odpowiedzi nie był niczym spowodowany. Po prostu jej słowa same odziały się w taką formę. - prowadź. A wiatr, jakby na zachętę tych słów, subtelnie wzmógł się... Ewangelina napawała się tą świeżością. Dziewczyny wstały, czym prędzej otrzepały swoje odzienia i ruszyły w stronę Pałacu.
zt |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Maj 17, 2015 12:31 am | |
| | bilokacja, po spotkaniu z Mathiasem
Nie mogłam uwierzyć, że znów się tam pojawiłam. Wysunęłam się gładko z cienia przyległej do placu przy ruinach uliczki, naciągając na głowę kaptur ciemnej kurtki i poprawiając pasek czarnej torby, który zdawał się wpijać mi się w ramię, chociaż tak naprawdę nie niosłam ze sobą zbyt wiele. Podrobione dokumenty od Farrie, mapa podziemnych korytarzy, wytrych, latarka, paczka papierosów, zapalniczka, nóż od Mammona - wszystko, co posiadałam, wszystko, co pozostało po moim niegdyś wymarzonym życiu, zamykało się w czeluściach tej niepozornej torby. I choć normalnych okolicznościach to spostrzeżenie wprowadziłoby mnie zapewne w stan co najmniej depresyjny, to widok odpadających od frontowej elewacji cegieł skutecznie odganiał ode mnie wszystkie bzdurne myśli, nie pozwalając się skupić na niczym innym, niż na celu wycieczki. Była jakaś ironia losu w tym, że droga mojej ucieczki prowadziła przez Pałac Sprawiedliwości. Nie tylko dlatego, że przez pierwsze miesiące w getcie pojawiałam się tam niemal codziennie, ale dlatego, że każdy ważniejszy epizod w moim życiu wydawał się sprowadzać do tego budynku. Praca u Snowa, pierwsze aresztowanie w getcie, wreszcie - desperacka próba ratowania się po raz kolejny. Biorąc pod uwagę statystykę, powinnam się kilka razy zastanowić, zanim zdecydowałam się na tę opcję, ale cóż - mówią, że do trzech razy sztuka, a mi i tak kończyły się pomysły. Przystanęłam na sekundę, zatrzymując się przed dwuskrzydłowymi, frontowymi drzwiami, którym jednej części od dawna brakowało, a druga zwisała smętnie, kołysząc się na zardzewiałych zawiasach. Nie czułam specjalnego przypływu sentymentu - szara brutalność getta zdawała się wyprać mnie z umiejętności odczuwania takich emocji, zwłaszcza względem miejsc, które mnie do niego zaprowadziły - ale nie mogłam nie zawahać się po raz ostatni. Obejrzałam się za siebie, pozornie sprawdzając, czy w którejś z uliczek nie mignie mi skrawek białego munduru, a w rzeczywistości po prostu chłonąc wzrokiem wszystko dookoła i mimowolnie zastanawiając się, czy miałam jeszcze kiedykolwiek zobaczyć ten obrazek na własne oczy. Zerknęłam też w niebo - świadomość, że i na nie mogę nigdy więcej nie mieć okazji spojrzeć, również towarzyszyła mi jak dokuczliwy kamyk w bucie. Wypuściłam z płuc powietrze, odwracając się i już bez zbędnych przestojów znikając w półmroku Pałacu Sprawiedliwości. Moja sekunda przeznaczona na wewnętrzne rozważania minęła i właśnie oczyszczałam umysł ze wszystkich możliwych źródeł rozproszenia, czując rosnące napięcie w marnej pozostałości z mięśni. Perspektywa spaceru podziemnymi kanałami nie nastrajała mnie optymistycznie; jako osoba od lat zmagająca się z galopującą klaustrofobią, o wątpliwej kondycji fizycznej i zerowej orientacji w terenie, miałam prawo mieć obawy. Odsuwałam je jednak od siebie z dosyć naiwnym uporem, powtarzając sobie, że sobie poradzę - i że za kilkadziesiąt minut zobaczę Farrie. Musiałam tylko jeszcze przez chwilę nie dać się zabić. Klatkę schodową odnalazłam niemal odruchowo, podążając bardziej za własną pamięcią, niż tym, co widziałam, bo również i wnętrze budynku było trudne do rozpoznania. Mieszkańcy getta wynieśli stąd wszystko, co nie było wmurowane w ściany, a i chyba ich fragmenty próbowano rozkraść, bo w niektórych ziały wyłupane dziury. Po pozłacanej balustradzie schodów nie pozostał nawet ślad (chociaż nie przychodziło mi do głowy, na co komuś w Kwartale był potrzebny kawałek złoconego metalu), a samo zejście niepokojąco kojarzyło mi się ze śmiertelną pułapką, więc dotarcie do piwnicy zajęło mi abstrakcyjnie dużo czasu i już w połowie kondygnacji musiałam ratować się latarką, dostając stanów przedzawałowych za każdym razem, kiedy z ciemności wyłonił się kształt, którego obecności się nie spodziewałam. Właz prowadzący do podziemi odnalazłam szybciej, niż myślałam, ale nie byłam w stanie jednoznacznie określić, czy widok okrągłej, metalowej pokrywy, wywoływał we mnie bardziej ulgę, czy przerażenie. Najprawdopodobniej jedno i drugie, nie traciłam jednak czasu na skróconą psychoanalizę własnych emocji, bo ta groziłaby zepchnięciem samej siebie w automatycznie nakręcającą się spiralę histerii, a atak paniki był ostatnim, czego potrzebowałam. Co nie zmieniało faktu, że po jakiejś minucie złapałam się na bezsensownym wpatrywaniu się w zamknięte przejście, jakbym spodziewała się, że samoistnie otworzy się przede mną. Albo lepiej - że zamieni się w magiczny portal, który cudownie przeniesie mnie do Dzielnicy, bez potrzeby schodzenia ani stopnia niżej. Podeszłam do pokrywy, przywołując się wreszcie do porządku i kucając przy solidnie wyglądającym uchwycie. Latarkę odłożyłam na posadzkę obok, tak, żeby oświetlała mi chociaż część wejścia, po czym chwyciłam mocno za metalowy fragment, mając nadzieję, że właz nie był tak ciężki na jaki wyglądał i z całej siły ciągnąc go do siebie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Maj 17, 2015 10:01 am | |
| Każdy centymetr pomieszczenia, w którym znajduje się Ashe, jest przykryty grubą warstwą kurzu, pyłu i brudnego osadu niewiadomego pochodzenia. Wszystkie połamane krzesła, resztki luster, gzymsy kominków...jednak na podłodze wokół włazu podłoga jest czysta, z widocznymi, wydeptanymi krawędziami podeszwy sporego rozmiaru. Metalowa pokrywa włazu także nie wygląda na opuszczoną i nieużywaną. Wręcz lśni czystością, jakby ktoś specjalnie przygotował ją na wizytę niezapowiedzianych uciekinierów. Właz ustępuje gładko, Ashe może otworzyć go bez większego wysiłku. Latarka oświetla tylko górną część: wejście jest dobrze utrzymane, żadnych ostrych kawałków, średnica spokojnie pozwala na wsunięcie się do środka dwóch osób. Poniżej znajduje się drabinka. Z podziemi nie słychać żadnych szumów albo innych niepokojących dźwięków. Ashe, piszesz teraz tutaj. Może być to krótki post przejściowy. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Cze 04, 2015 11:07 pm | |
| Legenda:A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte)C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst). Już o szóstej rano, gdy na dworze wciąż jeszcze było ciemno, Strażnicy Pokoju obstawili Pałac Sprawiedliwości i zaczęli szybkie jego porządkowanie, by za kilka godzin mogli pojawić się tutaj pierwsi Bezprawni oraz Wolni Obywatele. Do przeprowadzania tych ostatnich spod Bramy Głównej wyznaczono specjalny oddział, na ulicach getta wzmożono patrole - dołożono wszelkich starań, by festyn nie wymknął się spod kontroli i nikt nie wykorzystał go jako zasłony dymnej do ucieczki na drugą stronę muru. Równo o godzinie ósmej otwarto drzwi Pałacu, kiedyś rażącego po oczach swoim przepychem, teraz czasy świetności mającego już za sobą. Na nadchodzących mieszkańców Kapitolu czekała obowiązkowa rejestracja w jednym z punktów, jednak trwała ona krótko, bo już po chwili można było rozkładać swoje fanty na specjalnie przygotowanych wcześniej stolikach i ławkach. Specjalny transport od prezydenta przybył chwilę po otwarciu, a Strażnicy Pokoju wyciągali z ciężarówki ciepłe koce, płaszcze i pościel, które już niebawem miały pomóc potrzebującym w przetrwaniu zimy. Zorganizowano także specjalną stołówkę, w której można było napić się ciepłej herbaty lub kawy, chętnym zaczęto wydawać posiłki. Tibalt Adler nie zamierzał pozostawić Bezprawnych samym sobie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 2:05 pm | |
| //Vally pozdrawia z B : )
Ach ten klimat getta... Potrafił poprawić humor komuś takiemu jak ja, komuś, kto nie miał zbyt miłego poranka, bo w nocy męczyły go koszmary, więc nie dość, że się nie wyspał, to w dodatku wstał lewą nogą. Lewa noga i mocna ręka – getto było wspaniałym podwórkiem dla rozładowywania negatywnych emocji. Od samego patrzenia na tę wynędzniałą ludność i cieszenia się, że czasy, gdy te ułomności panowały w Kapitolu i w sumie całym Panem, już minęły i nie wrócą, poprawiały niesamowicie humor. A nie wrócą, gdyż nie miałem im na to pozwolić... Kolejne profity, do których prawo nadawał mi mój zawód. Trzymałem się tego choćby dziś, tego oczywiście, że nie miałem im pozwolić na ponowne przejęcie władzy, gdy zorganizowano wsparcie dla KOLCa. Nie wiedziałem, czemu rząd postanowił wyjść z tak dobrą ręką do tego bydła, ale, cóż, najpewniej chodziło o politykę i o to, by nieco przyćmić ich osądy. Bo przecież prezydent Adler był tak bardzo wspaniałomyślny! Bo przecież Dwunastka miała być dla nich takim rajem! Jeśli miało to wprowadzić względny spokój w tym miejscu i zniechęcić Kolczatkę oraz innych do buntów, to mogłem przecierpieć cały ten spęd i utrzymać tutejsze bydło w porządku. Opuściłem punkt organizacyjny Strażników Pokoju i skierowałem się od razu w kierunku stanowisk z odzieżą. Przypuszczałem, że to właśnie tam zejdzie się najwięcej ludności, a jako że zamierzałem mieć wszystko pod kontrolą... Dziś tu dowodziłem, więc w moim interesie było, by szczególnie w dniu dzisiejszym wszystko ładnie się odbyło i ładnie zakończyło. Bez jakichkolwiek ofiar wśród mieszkańców Dzielnicy, z żadnymi głupimi pomysłami ze strony mieszkańców getta. Po skontrolowaniu obstawy w stołówce, obrałem sobie miejsce nieopodal drzwi prowadzących do punktu F, gdzie przewidziano miejsce wymiany elektroniki. Elektronika... Na co im była elektronika? Niech złapią sobie koce oraz płaszcze i wypad. Im szybciej to się zakończy, tym lepiej. Dla mnie, dla nich, dla wszystkich. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 4:00 pm | |
| /pokręciła się w poście, pokręciła, a teraz stołówka polowa <3
Helen, jak to Helen – osoba będąca już chyba dosłownie wszędzie wraz z tym swoim niepoprawnie pozytywnym nastawieniem i świeżo zrobionymi loczkami, nie mogła nie pozwolić sobie na przyjście w takie miejsce, gdzie teoretycznie mogła przydać się w jakiś sposób bardziej pożyteczny od tego związanego z siedzeniem na tyłku i nicnierobieniem. W praktyce jednak wychodziło jej to dosyć kiepsko, bowiem zaplątała się już na samym początku. Lubiła towarzystwo wielu osób, ale to, co zastała w tym miejscu, w drodze tutaj, podczas samej rejestracji… To zaczęło ją przygniatać. Czuła się nieco zbyt mocno przytłoczona tym obrazem nędzy i rozpaczy, jaki czekał na nią za bardzo widoczną granicą, jaka oddzielała poukładane, czyste, spokojne tereny Dzielnicy Wolnych Obywateli od getta. Wkrótce przestała już nawet trajkotać radośnie do koleżanki z pracy, z którą wybrała się na działania dobroczynne. Bardziej mrukliwa niż zazwyczaj, nie czuła się zbyt dobrze w tym miejscu, mając nadzwyczaj silne wrażenie, że zaraz coś zmusi ją do pozostania w nim na zawsze, przez które wręcz okropnie spochmurniała. Nie miała do tego większego powodu, bowiem przecież nigdy wcześniej tu nie była i nie mogła wiązać z gettem jakichś personalnie nieprzyjemnych doświadczeń, a jednak… Planowany dłuższy pobyt wraz z zaangażowaniem się w całą akcję, cóż, raczej nie miał wejść w życie, kiedy nogi pchały ją jak najdalej. Co prawda jeszcze nie uległa impulsowi nakazującemu jej uciekać jak najdalej, ale było ku temu blisko. Na razie jednak przełykała tylko ślinę, kręcąc się po kolejnych pomieszczeniach, aby znaleźć kogoś lub coś, co pochłonie na dłuższą chwilę jej uwagę, aby mogła wreszcie być przydatna. Choć jednocześnie miała nieodparte wrażenie, że te jakiekolwiek utylitarne działania z jej strony nie zostaną przyjęte z entuzjazmem przez większość osób tu zebranych. Po tym, kiedy pomogła jakiemuś mężczyźnie, który w akcie wdzięczności nazwał ją pieprzoną, wydelikaconą filantropką, straciła już większość złudzeń co do chociaż krzty pozytywności, wdzięczności i dobrego słowa lub też zwyczajnego uśmiechu ze strony mieszkańców tego okręgu. I choć wymalowała na twarzy, bądź też przykleiła – jak kto to odbierał, jak najbardziej normalny uśmiech, było jej głupio. Aż wreszcie zwyczajnie powróciła do pomieszczenia przerobionego na stołówkę polową, gdzie postawiła na stole koszyk z sernikiem z truskawkami i kilkoma podstawowymi produktami żywnościowymi, które przyniosła, rozglądając się za kimś, kto mógłby jej mniej więcej powiedzieć, co dalej… Cóż, w takich chwilach była zagubioną marzycielką, nie kimś, kto momentalnie wiedział, o co chodzi, co, gdzie i jak. Bywa. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 7:47 pm | |
| Farrah błąka się przy wejściu (A)
Wokół Farrie robiło się coraz zimniej, coraz ciemniej i coraz straszniej. Nadchodziła metaforyczna i okropna zima, którą przecież zawsze tak lubiła. W końcu pojawiały się sensowne wymówki, pozwalające opuszczać nudne towarzyskie spędy i przenosić się na długie godziny w wirtualny świat. Tamte naiwne czasy minęły jednak bezpowrotnie; nie wystarczyła minusowa temperatura i lodowaty wiatr, by odciąć się od niechcianych spraw dorosłych - musiała stawić im czoła, niezależnie od tego, czy czuła się na siłach czy raczej nieco na nich podupadała. Nie, nie miała depresji - ta nigdy nie zainfekowała tak radosnego i tryskającego optymizmem organizmu - ale jak na przeciętne standardy blond iskierki, Farrah sprawiała wrażenie nieco przygaszonej. Bez łez w oczach i fioletowych cieni pod nimi; bez urlopu chorobowego i kieszeni pełnych chusteczek. Bez tej całej normalnej dramaturgi, mogącej pokazać, że coś jest nie tak. Właściwie przeciętny przechodzień uznałby blondynkę za najradośniejszą osobę za murem; za dziewczę nieskalane żadną troską, idące przez życie ciągle z tym samym szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem, przecinającym zaróżowioną twarz na pół. Zero kłopotów. Żadnej pracy podwójnej agentki. Żadnych przyjaciół w więzieniach i w grobie. Żadnych żałosnych zawirowań sercowych. Żadnego przepracowania, żadnego obleśnego szefa, żadnego stresu. Kompletna pustka w szufladach z etykietą nieprzyjemne i bolesne. C h c i a ł a b y. Z całych sił pragnęła, żeby znowu wszystko się układało, ale niestety Los zsyłał na ludzi wokół niej same nieszczęścia i mogła tylko obserwować kolejne osoby, znikające na dobre z jej życia. Co czyniła....otrząsała się i działała. Bierne załamywanie rąk nie było w jej stylu. Dlatego też zamiast zamknąć się w mieszkaniu i rozpaczać nad kolejnym ciosem, postanowiła komuś pomóc. Szczerze. Oczywiście gdzieś tam migał odgórny nakaz zaprezentowania ludzkiej twarzy Rejestru, ale nie pojawiała się przecież przy Pałacu zmuszona. Zaangażowanie się w wspieranie mieszkańców getta wydawało się jej oczywiste i nie rozpatrywała tego w kategoriach opłacalności. Pojawiła się w budynku nieco po strażnikach, pomagając poustawiać prowizoryczne stragany i podłączyć niezbędną elektronikę. Teraz mogła obserwować efekt swojej pracy: wnętrze Pałacu Sprawiedliwości sprawiało prawie przytulne wrażenie...albo to ona roiła to sobie, doszukując się pozytywów nawet w chłodnym, szarym dniu, spędzonym na obserwowaniu zabiedzonych mieszkańców i ich konfrontacji z dostatkiem Dzielnicy. Z cichym westchnieniem dokończyła podpinanie ostatnich podsufitowych kabli i otrzepując ręce, zeszła z chwiejącej się komody, przystając nieopodal drzwi i przeglądając czeluście dużej torby na ramię, w jakiej skrywała (nie)skromne charytatywne dary. |
| | | Wiek : 27 lat Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca Obrażenia : problemy z tarczycą
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 10:14 pm | |
| / stołóweczka + jakiś czas po spotkaniu z Lennym
Jeśli w Kapitolu było miejsce, które nadal interesowało Leo, z pewnością było nim właśnie getto. Jako porządny obywatel do tej pory nie miał okazji przekroczyć bram tego przeuroczego miejsca, zobaczyć na własne oczy, jak wiele zostało z dawnej stolicy oraz jej mieszkańców i zweryfikować, ile prawdy było w zasłyszanych opowieściach oraz zdjęciach pokazywanych w mediach. Gdy więc tylko usłyszał o festynie dobroczynnym, postanowił zarezerwować sobie termin i odpowiednio przygotować. Oczywiście nie pchnęła go do tego żadna zwierzęca chęć wywyższania się, dowartościowania czy, wręcz przeciwnie, zdołowania. Chciał pomóc (co ostatnimi czasy zdarzało mu się przerażająco często), ale nie przeczył, że obok tego była jeszcze ciekawość. Bo czy to miejsce faktycznie miało stanowić prawdziwe piekło na ziemi? I czy choć w niewielkim stopniu odzwierciedlało dawne życie mieszkańców dystryktów, a w szczególności Jedenastki? Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Kiedy prowadzono go do Pałacu Sprawiedliwości, rozglądał się dyskretnie, co pewien czas zawieszając wzrok na budynkach, które coś mu przypominały albo zdawały się coś przypominać. Prawdopodobnie tylko wydawało mu się, że je rozpoznaje, nigdy jakoś szczególnie nie zwracał uwagi na zabudowę Kapitolu, a w tej chwili prawie cała chyliła się ku upadkowi w ten sam, dziwnie smutny sposób. Podobnie było z ludźmi, którzy gdzieś tam przemykali w tle i którzy w pierwszej chwili zdawali się znajomi, a w następnej ginęli wśród tłumu nieznajomych twarzy bez imienia i nazwiska. Zresztą w tej ostatniej kwestii nie ufał za bardzo swojej pamięci, ślady ostatniej pomyłki nadal były dość świeże. Więc, w obliczu braku zaufania do własnej pamięci i rysującymi się przed nim konturami ogromnego, odnawianego budynku, zaprzestał swoich obserwacji. Nieco mniej pewnie minął próg dawnego symbolu świetności, obrzucając wnętrze jedynie przelotnym spojrzeniem (był dzisiaj w nastroju na oglądanie jedynie niszczejącej architektury, renowacje miał pod nosem niemalże codziennie), aby po chwili ruszyć z tłumem do rejestracji, która, o dziwo, nie zajęła długo. No cóż, przy takiej ilości ludzi dokładne sprawdzenie każdego mieszkańca dzielnicy zajęłoby pewnie dłużej niż sam festyn, ale nie zamierzał narzekać. Jego alergia na proszek, w którym prane były białe mundury strażników pokoju (i zapewne środek, którym czyścili swoje buty, hełmy, bronie) dawała o sobie znać już od początku wycieczki, a nie chciał przecież przedwcześnie wychodzić. Przeszedł więc jeszcze parę pomieszczeń, ale zatrzymał się dopiero w stołówce. Jednak zanim zaczął rozglądać się za wolnym stanowiskiem, zauważył kogoś znajomego. Nie myśląc dłużej, ruszył w kierunku Helen, już z daleka taskując zawartość jej pięknego koszyczka. Czuł się niemalże jak wilk próbujący podejść czerwonego kapturka. – Taki cudowny sernik! – westchnął smutno, stając tuż obok niej i nachylając się. – Nie chcę nic mówić, ale niektórzy mogą nie umieć docenić takiego specjału, Helen – szepnął, posyłając jej wesoły uśmiech.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Cze 06, 2015 12:08 am | |
| //A.
Coś piszczało mi nieznośnie w uszach. Słyszałam przybijające szepty, które wypominały mi wszystko, co złego zrobiłam i wszystko to, co mogłam zrobić dobrego, a nie zrobiłam. Szukałam znaku, błąkając się tymi upadłymi ulicami, ale on non stop, wkoło, na okrągło mówiły jedno, nieznośne, dobijające słowo – koniec. Wiadomość, że dostałam bilet w jedną stroną do Dwunastki... uśmiechu nie wywołał. Sprawił jedynie, że rzeczywistość tym razem mnie przygniotła, otwierając szeroko moje oczy i ukazując mi moje życie. Kurwa! Ja żyłam i niedługo już miałam utrzymać takowy status. Czułam to. Jak ten smród ulic getta, a życie przedstawiali ci czyściutcy i wielce niewinny obywatele dzielnicy... Czym się różniłam od nich? Jeszcze nie tak dawno temu łaziłam tymi samymi ulicami co oni? I co dostałam? KOLeC dostałam za wydarcie się z szeregu i zbuntowanie przeciwko temu okrucieństwu, jakie zsyłano na dzieci. Sama dobrze wiedziałam, co to znaczyło. Co znaczyły Igrzyska! Kolejny koniec... Strażnicy łypali na mnie zza tych swoich szybek w hełmach, które zakrywały te puste banie. Oni sami powinni to wszystko zauważać! Byli najbliżej bólu i cierpienia! Ba!, bywało ono prowokowane przez nich, kreowane, tworzone... Jak obrazy znanych malarzy. Malarzy! Jeden z moich aktów nie tak dawno ozdabiał moje mieszkanie! Teraz miałam chwiejący się regal, którego już nie chciało mi się podnosić z podłogi po ostatnim ataku wkurwienia. Co ja tu robiłam? Wśród Strażników, innych szarych i pustych mieszkańców oraz tych wypachnionych Prawdziwych Obywateli Panem, którzy myśleli, że robią tyle dobrego, przychodząc tu dzisiaj. Ja zaś... Nie wiedziałam, co tu robię. Przybyłam wiedziona... pokusą? Miałam nadzieję, że będę świadkiem czegoś, co w końcu zmieni życie nas wszystkich? A może, że właśnie tu znajdę ukojenie? Ten ostateczny i jedyny koniec? Zrobię dramę. Nikt nie miał mnie powstrzymać. Mathias sobie wyjechał, zostawiając mnie tu samą. Był chyba jedynym moim przyjacielem w tym miejscu... Nie było nikogo, kto by mnie powstrzymał. Obcy niby czemu mieliby się ze mną szarpać? Rzucę się na Strażników, nie będę pozwalała siebie uspokoić i będą musieli mnie uciszyć w inny sposób. Ohh, genialne! Cześć. Jestem Johanna. Tak, Johanna Mason. Nienawidzę was – wypowiedziane wściekle. Byłoby piękne. Następnie rzucenie się na nich wszystkich z toporem – moje marzenie. Tymczasem jedynie przepchnęłam się obok jakiejś blond paniusi i weszłam do środka, szukając szczęścia. Ta, chciałabym. |
| | | Wiek : 19 Zawód : etatowy muzyk w Violatorze Przy sobie : karta Zawodowego Muzyka, gram morfaliny, leki przeciwbólowe (6 sztuk), nóż ceramiczny, medalik z cyjankiem Znaki szczególne : kulejąca lewa noga, wątła postura, czujny, skupiony wzrok Obrażenia : blizny na lewej nodze i plecach
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Cze 06, 2015 5:33 pm | |
| /z ''Rezydencji'', kilka dni później Najpierw A, potem do punktu D.
Przenikliwy ziąb wdziera się w dziury i między poły poprzecieranego w niezliczonych miejscach płaszcza, a ja niczym w melancholijnym dramacie przybliżam się do wrót ruin Pałacu Sprawiedliwości, z dłonią lekko uniesioną do przodu i rzewnym i tak samo kiczowatym recitalem musicalowym na ustach. Ha ha. Chyba jednak pomijając te dwa ostatnie. Stanowczo nie czuję się bowiem jak w dramacie- w dramatach. W tych, które niegdyś pochłaniałam w całości cierpiał naród z czynu popełnionego przez buntującą się jednostkę. O, na przykład taka Werona pogrążona w rozpaczy po stracie dwójki z najznakomitszych rodów, Monteki i Kapuletich. Albo Szkocja. Albo Dania i Jutlandia. A tu, w pełnym gnilności gettcie, byłam widocznie jedynym bohaterem tragicznym na scenie, który wywiązał się ze swojej znakomitej wręcz gry aktorskiej. Nie tak dawno bowiem, bo zaledwie kilka dni temu, nieomal umarłam przez grę na skrzypcach w miejscu publicznym, jakaś paniusia ukradła mojego ukochanego Sokratesa a dwoje Strażników mhm''Pokoju'' wpadło bez zaproszenia na popołudniową herbatkę do rezydencji. I tak prawie umarłam po raz drugi, gdy jakimś cudem udało mi się wydostać z własnego mieszkania, nie tracąc przy tym ani głowy ani żadnych niezbędnych do życia organów wewnętrznych, którymi w ostateczności mogłam się pohandlować. I kto tu grał swoją rolę jak najlepiej mógł? Tak, to ja. Kwiaty na scenę dla szanownej Calanthe Ross! Zgubiłam własną matkę, skrzypce które zapodziały się gdzieś w ferworze walki i nieznajomą koleżankę która dzieliła ze mną wspólną niedolę ulicznego grajka. Umieram z głodu -no, może nie tak umieram, ale w porównaniu do luksusów sprzed Wielkiej Rebelii brak porannej kawy i kromka chleba na kolację to niemal koszmar-, z braku stabilności psychicznej i pierwszych oznak odstawienia morfaliny i jestem aktualnie i oficjalnie po raz pierwszy tak wściekła, że czuję, że muszę coś zrobić, by w tej chwili nie zwariować. Cokolwiek. Zaciskam pięść na połach płaszcza i wciskam się w przedsionek ruin, w głowie mając już calutki plan. Idealny. No i dopieszczony pod każdym względem. Udam się w stronę stołówki polowej, urzekając Wolnych Obywateli swoją miną cierpiącego w okropnych mękach szczeniaczka. Albo wewnętrznym seksapilem, to się jeszcze zobaczy. Ci podarują mi koce i żywność, ale ja będę miała to głęboko w dupie, przynajmniej na ten moment. Bo ja w tym czasie będę szukała wzrokiem kogoś młodego, kogoś, kto oczarowany blond włosami -które specjalnie wyczesałam- będzie w stanie pomóc mi wydostać się z getta. I ucieknę. Tak po prostu. Zajęta poważnym knuciem i intrygami, a jak wiadomo dwóch rzeczy nie robi się na odwyku, dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że ktoś popycha mnie na przeciwległą, okrytą pleśnią ścianę, samemu wyforsowując się nieco do przodu. Poprawka. Nie ktoś, tylko laska. Bardzo chuda, nie za wysoka, ale co najważniejsze- w tej chwili pewnie tak samo wściekła na cały ten pierdolony niesprawiedliwy świat, co ja. Dobrze się składa. Odrywam się od mlaszczącej dziwnie ściany, z obrzydzenia piszcząc delikatnie. Składa się wręcz wyśmienicie. Trzeba szukać pomocników. Samemu nie uda mi się osiągnąć tego, co planuję. Z uwagą wypatruję wśród tłoczącego się tłumu napiętych pleców kobiety i z pojedynczym mruknięciem samozadowolenia stwierdzam, że zatrzymała się z pięć, góra sześć metrów ode mnie. Spogląda prosto i z jasnym wręcz przekazem i niekrytą wrogością w stronę stanowisk Strażników Pokoju, cały czas mimowolnie kierując się do środka. W sumie, w dwójkę zniszczenie całego Panem pójdzie nam znacznie szybciej. A od czegoś trzeba zacząć, prawda? Przybliżam się do wątłej kobiety niebezpiecznie blisko i, pod przykrywką poprawiania sterczących na skromnych nitkach guzików u płaszcza, nachylam się nad jej naprężoną sylwetką, szepcząc wprost do ucha: -Nie stercz tak, gapiąc się na nich. Kilka dni temu prawie umarłam przez granie na skrzypcach w centrum Kwartału, dlatego nie sądzę, że potraktują cię inaczej, jak zobaczą, co robisz. Albo na jaką wyglądasz. -dodaję, kładąc swoją chudą dłoń na ramieniu nieznajomej. Od kiedy to mam taką śmiałość w stosunku do obcych ludzi? Odpowiedź jest bardzo prosta, przepis jeszcze krótszy. 1. Wykończ prawie całą morfalinę. 2. Idź na odwyk, przeczuwając, że nie starczy ci jej na długo. 3. Zgub własną matkę i skrzypce, czyli dwa istnienia, które kochasz nad życie 4. Stań się desperatką, która zrobi wszystko, by zakończyć ten nędzny żywot raz na zawsze. -Kto wie, może znajdą ci w kieszeniach spory ładunek wybuchowy w paczuszce, adresowany do pana Adlera? Wrogość wrogością. Tym nic nie zdziałasz... -ciągnę. -Ale możesz zrobić coś, by zagrać na nosach wszystkim tym Strażnikom. Uciec na przykład. Ostatnie dwa słowa kończę już niemalże szeptem, bardzo pilnując się, by ani nieznajoma, ani tym bardziej nikt inny nie wyczuli, w jakim stanie aktualnie się znajduję. Robię kilka kroków w przód i kiwam głową w stronę kobiety, jakby siłą woli błagając, by podążyła za mną. Już nie pilnując i nie sprawdzając, czy kobieta tą dziwną prośbę wypełniła odwracam się, przeczesując wzrokiem zebrany tłum. Szczebiot jakichś kobiet przy stolikach z porozstawianą żywnością i omójboże najprawdziwszym domowej roboty serniczkiem zwraca moją uwagę na dłuższą chwilę. I to bynajmniej nie przez ślinę, mimowolnie cieknącą wzdłuż podbródka. –Taki cudowny sernik! Przewiercam dziwnie znajomo nieznajomego nachylającego się nad przepięknie i omójbożeporazdrugi smakowicie wyglądającym sernikiem i już wiem, że to on padnie łupem mojej wielkiej intrygi. Jakaś ogromna siła ciągnie mnie wręcz w jego stronę. Przeczucie? Tego nie wiem.
Ostatnio zmieniony przez Calanthe Ross dnia Nie Cze 07, 2015 5:41 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 10:49 am | |
| /Catrice pozdrawia z punktu A, potem przechodzi do punktu E
Festyn Dobroczynny w Pałacu Sprawiedliwości, mieszczącym się w niegdyś ekskluzywnej części miasta, obecnie zwanej gettem (i oddzielonej od innych murem, nie zapominajmy). Co za wydziwianie, pomyślała, wchodząc po schodach dawnej rezydencji prezydenckiej. Piękne czasy; pamiętała te wszystkie chwile, kiedy siedziała w tym miejscu, rozmawiając z wyznaczonymi przez Snowa osobami lub nawet z nim samym; niekiedy też zdarzało jej się obserwować Cordelię, która przemykała korytarzami lub spędzała czas na tarasie bądź w ogrodach. Wtedy wszystko toczyło się innym rytmem, nie było jeszcze oznak rebelii czy buntów, a sama panna Tudor pławiła się w glorii bycia ulubienicą głowy kraju. Nierzadko też zdarzało się, że mogła spędzić noc w Pałacu Sprawiedliwości, w jednym z mniejszych apartamentów. Westchnęła, zjawiając się w pierwszym z pomieszczeń. Gdy spojrzała w lewo, dostrzegła coś, co mogło być jakimś punktem rejestracji, zapewne obowiązkowej. Jako że wciąż jeszcze nie wyszła z tego syfu, musiała być grzeczna. Skinęła głową znajomemu Strażnikowi i weszła do punktu rejestracyjnego, ciekawa, co będzie musiała zrobić, by móc swobodnie poruszać się po Pałacu.
|
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 1:31 pm | |
| / A
Kiedy miał wrażenie, że spadł na samo dno, pojawiła się ona. Dała mu nadzieję, błyszczącą jak światełko w tunelu. Dzięki niej podniósł się niczym mityczny feniks z popiołów i mógł funkcjonować niemal normalnie. Koiła jego sumienie znacznie skuteczniej od alkoholu, choć pod wpływem jej dotyku czuł się zamroczony prawie identycznie jak po kilku kolejkach wódki. Niemniej było to doskonałe, lepsze od chronicznego bólu głowy i nieustannego wypominania oddanych strzałów, zabitych ludzi i dziewczyny, którą podczas przesłuchania doprowadził do załamania nerwowego. Zwykle skrzętnie ukrywał emocje i pozornie był zimny, niewzruszony. Wymarzony obrońca Panem, Strażnik o kamiennym sercu. Bijącym jednak w piersi niczym dzwon, wzywający do... zmian? Nie wiedział jeszcze, do czego zmierza, ale Vivian uświadomiła mu, że jego dotychczasowe życie było żałośnie puste. Oraz że to od niego zależy, jak nim pokieruje, aby skręciło we właściwą stronę. Gdzie nie wariowałby jak Lady Makbet, desperacko usiłując krew niewinnych ze swych rąk. Zamiast tego mógłby robić coś innego, jak teraz, gdy korzystając z wolnego dnia, pojawił się wraz z Vivian w Pałacu Sprawiedliwości. Nie, nie żeby czuwać nad przebiegiem imprezy i częstować uderzeniem każdego niepokornego, tylko prywatnie, by pomóc mieszkańcom getta i... czekać na katharsis po listopadowej strzelaninie. Szedł z Vivian za rękę, wzdrygając się, kiedy przechodzili przez bramę odzielającą Dzielnicę Wolnych Obywateli (uniósł brew, zdając sobie sprawę, jak ironicznie to brzmi) od Kwartału. Ścisnął mocniej dłoń kobiety, przekazując jej niewerbalnie, żeby nie oddalała się ani na moment. Mimo że bywał tu na patrolach, od niedawna zaczął zwracać uwagę na faktyczną izolację KOLCa. Kapitolińczycy byli zdani tylko na siebie - i ewentualnych (nielicznych) sprzymierzeńców zza muru. Dlatego nie dziwił go spory tłum pod Pałacem Sprawiedliwości - łaskawość Adlera mogła skończyć się w każdej chwili - czy raczej wraz z ostateczną likwidacją getta i ostatnim transportem do Dwunastki. Wraz z Vivian przekroczył próg budynku, rozglądając się, gdy jego uwagę przykuła znajoma postać, balansująca na niestabilnie wyglądającej komodzie. Conrad uśmiechnął się lekko na wspomnienie ich pierwszego spotkania i skierował się ku Farrie, ciągnąc za sobą Viv. - Jeszcze cała? - spytał, patrząc z sympatią na blondynkę i zamierając gdzieś w połowie chęci na nieporadny uścisk - to moja dziewczyna, Vivian - dumnie dokonał prezentacji, obejmując kobietę w pasie i uśmiechając się nieśmiało. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 2:18 pm | |
| /pomieszczenie A.
Kiedy wychodzili z domu, Vivian dopilnowała, żeby oboje byli ubrani nieco cieplej; nie narzucała swojej woli Conradowi, ze stoickim spokojem owijając jego szyję szalikiem, który sam zarzucił na nią jakiś czas temu. Wiedziała, że materiał przesiąkł już wonią jej ciała i lekką nutą perfum, których używała dość sporadycznie. Świadomość tego, że blisko serca Conrada spoczywa jakaś część jej, nawet tak ulotna, jak zapach, była niespodziewanie przyjemna, dodająca kobiecie otuchy w dniu festynu. Od pamiętnych wydarzeń, w czasie których stała się ukochaną popielniczką Gerarda Ginsberga, unikała obszaru getta z zaciekłością równej tej, z jaką diabeł unika przysłowiowej wody święconej. Nie chciała tam przebywać, obawiając się nie tylko naczelnika więzienia, ale i faktu, że nie byłaby w stanie obronić się sama. W dodatku cała ta impreza miała odbywać się w miejscu, w którym zginął jej narzeczony. Ścisnęła mocno dłoń Conrada, usiłując się uspokoić. W końcu wspólnymi siłami udało im się zebrać jakieś rzeczy z jej mieszkania (w tym resztę ubrań, jakie należały do Tima), oszacować, co można by przekazać mieszkańcom getta i spakować je – o dostarczeniu do Pałacu Sprawiedliwości, który Vivian najchętniej zburzyłaby doszczętnie. Bała się oddalić od mężczyzny choćby na chwilę, dlatego też szła jak najbliżej Dillingera, starając się nie myśleć o tym, czy stanie się coś niepokojącego w trakcie dobroczynnego festynu. Z pewnością była to dobra okazja dla mieszkańców getta, by zaopatrzyć się w coś przydatnego przed nadchodzącą zimą… dla niej jednak to wciąż stwarzało sposobność do wspominania tamtego dnia. Strzał, którego nie spodziewało się żadne z nich, spojrzenie Tima, osuwającego się na oblodzoną ziemię. Krzyk przerażenia, jaki wydostał się z jej ust, kiedy klęczała obok niego, modląc się, by tylko otworzył oczy. Nigdy nie odważyła się powiedzieć nikomu, co dokładnie zaszło; jedynie Ashe mogła coś wiedzieć, gdyż samo jej pojawienie się przed Pałacem Sprawiedliwości było niespodziewane. Ale Ashe pojawiła się już po tym, jak zabrano ciało mężczyzny, nie mogła więc wiedzieć, kto strzela. Jej myśli ustabilizowały się w chwili, gdy Gustav pociągnął ją za sobą w stronę jakiejś blondynki, siedzącej całkiem nieopodal nich. Brwi rudowłosej zmarszczyły się na sekundę, a ona sama zerknęła badawczo na ukochanego, zastanawiając się, kim jest jego znajoma. Ładna, młodziutka, wyglądająca na jedną z tych osób, które lubi się od pierwszej chwili. Uśmiechnęła się, patrząc na Conrada, gdy ten dokonywał prezentacji, obejmując ją; zaborczo? Może po prostu czuł potrzebę czucia jej przy sobie nieustannie, na co przystała z radością. - Cześć – wyciągnęła dłoń ku blondynce, obdarzając ją łagodnym uśmiechem. – Miło mi Cię poznać.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 4:40 pm | |
| Wnętrza Pałacu nie nastrajały optymistycznie. Co prawda strażnicy wykonali swoją robotę i pomieszczenia nie wyglądały już jak połączenie cmentarza i zniszczonego muzeum z antykami, ale i tak nie było to zbyt reprezentacyjne miejsce. Gołe mury, pokryte gdzieniegdzie brudnymi resztkami tapet, odsłaniającymi porysowane mury. Girlandy przegniłego drewna, w niczym nieprzypominające swojego wcześniejszego stanu meblowego skupienia. Do tego mnóstwo kurzu, pyłu, pleśni, a wszystko to wzbogacone uroczym aromatem stęchlizny, trafiającym do nozdrzy niemalże w stanie stałych, zjełczałych cząsteczek. Farrah hamowała swój pedantyzm resztkami sił, wiedząc, że raczej nie można zrobić nic więcej. Nie była tutaj przecież kimś z dowodzenia, nie przykładała ręki do organizacji charytatywnego eventu. Pozostawała jej rola gościa, który nieco natrętnie wciskał swój spory nos w nieswoje sprawy, bawiąc się w eksperta od podłączania elektroniki (ej, tu są różne napięcia, to tutaj nie będzie pasowało) i od marketingu, próbując nieco rozweselić budynek, przypominający architektonicznego trupa. Majestatycznego, to fakt, znaczącego dla przybywających tutaj ludzi - także fakt, ale dalej trupa, z ziejącymi pustką oknami, chłodem marmurowych posadzek i zalegającymi w rogach pomieszczeń cegłówkami. Podobno spacerowały tędy duchy albo inne strachy, ale racjonalna Farrah nie zajmowała się takimi plotkami, w końcu zaprzestając upierdliwej akcji samopomocy. Strażnicy patrzyli na nią więcej niż krzywo, pewnie z powodu niezbyt reprezentacyjnego wyglądu. Żadnej rządowej garsonki czy choćby eleganckiego płaszcza, mogącego w jakiś zawoalowany sposób przekazać informację o jej rejestrowym statusie. Właściwie wyglądała bardziej bezprawnie: gruba, szara bluza z kapturem, ciemne dżinsy, wysokie buty, duża torba wisząca na ramieniu. Wszystko to zmechacone i noszące ślady intensywnego zużycia. Gdyby została tutaj wysłana oficjalnie z ramienia rządu, prezentowałaby się pewnie nieco lepiej, ale na szczęście mogła zawinąć się w swój szary kokon i wyglądać radośnie. Pomimo wszystkich nieszczęść, jakie ciągle wirowały gdzieś w tyle jej głowy, sprawiając, że przypadkowe wyłapanie z wchodzącego tłumu znajomej twarzy Conrada, wcale nie poprawiło jej humoru. Nie pokazała tego jednak po sobie, witając go szerokim, naturalnym uśmiechem, starając się całkowicie anulować bolesne pytania, mało pasujące do urokliwej pogawędki. Cześć, czy to dzięki tobie mój przyjaciel będzie sądzony za działalność terrorystyczną i zapewne postawiony przed plutonem egzekucyjnym? - Conrad Dillinger, bohater Kapitolu, kogóż to widzą moje oczy – rzuciła zamiast powyższego, nieco rozbawiona, bardzo sympatyczna i bardzo żywiołowa, poufale dotykając dłonią rękawa kurtki mężczyzny. – Mogę prosić o autograf? – wyszczerzyła zęby, dopiero po chwili przenosząc wzrok na towarzyszkę bruneta. Ładną, kobiecą, dorodną, dorosłą; archetyp stereotypowej żeńskiej ognistej zmysłowości, który nieco zbił Farrie z tropu – lepiej dogadywała się z mężczyznami – acz nie na tyle, by w jakikolwiek sposób ją zakłopotać. – Cześć, miło poznać. Farrie – przedstawiła się uprzejmie, w końcu puszczając ramię Conrada i potrząsając energicznie dłonią Vivian.. - Nie wiem jak ci to powiedzieć, Conrad, ale to bardzo słabe miejsce na randkę. Chyba, że jesteś tutaj na służbie? - kontynuowała swobodnie, radośnie, bardzo po swojemu, poprawiając pasek ciężkiej torby wiszącej na ramieniu i przeskakując wzrokiem pomiędzy mężczyzną z Vivian. – Byłoby świetnie, ochroniłbyś mnie przed wszechobecnym, okropnym brudem – dodała bardzo głośno, co spotkało się z mnóstwem krzywych spojrzeń otaczających ją osób, co w końcu skłoniło ją do szybkiej refleksji, sprawiającej, że nieco się speszyła. – Och, nie, nie, żebym miała coś przeciwko ludziom z getta. – wytłumaczyła szybko, prawie jak polityk przyłapany na zbytniej szczerości. |
| | |
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
| | | | Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|