|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Melina Conrada Nie Kwi 05, 2015 4:51 pm | |
| |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Melina Conrada Pon Lip 13, 2015 6:10 pm | |
| / jakiś czas po wszystkim
Niektóre wydarzenia, stanowią klin i otwierają furtkę kolejnym, zdolnym zniszczyć życie kawałek po kawałku. Sytuacja w Pałacu Sprawiedliwości ugodziła w ten sposób w Conrada. Boleśnie i niespodziewanie, kiedy prawie udało mu się podźwignąć się z popiołów i zostawić za sobą dopalające się zgliszcza przeszłości, Los fundował mu nieprzyjemne otrzeźwienie, każąc patrzeć na śmierć i pożogę. Której nie potrafił powstrzymać, zmuszony do biernej obserwacji, podczas gdy wewnętrznie cały się rozpadał z powodu dławiącej wściekłości oraz buntu, przepalającego każdą komórkę jego organizmu. Wyniszczonego; latami zajadle topił smutki w butelce, obojętny na konsekwencje. Koszmary przyszłości nie mogły wszakże przynieść mu nic gorszego, od mar nawiedzających go w rzeczywistości. Obrazy płonących budynków, martwych cywili, zabitych dzieci plątały mu się przed oczami w krwawym kalejdoskopie, od którego nie było ucieczki. Jedynie zapomnienie, ono przynosiło ulgę, łagodziło, wyciszało i oferowało zbawcze otępienie. Dlatego złamał swoją obietnicę, potrzebował przecież tylko odpoczynku. Zapewnionego przez alkoholu, który płynął strumieniami, mącąc w głowie Gustava i miast łagodzić objawy, dawał mu wyjątkowo jeszcze więcej rozgoryczenia. Pesymistyczne wizje rysowały się przed nim, kiedy niemalże płacząc z bezsilnej złości i żałości, wlewał sobie do gardła kolejny kieliszek wódki. Krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, jakby czynił to pod przymusem – czyżby personifikacje jego sumienia właśnie toczyły zaciekłe boje? Imago wzdrygnął się lekko, lecz napił się ponownie, ze smutkiem potrząsając pustą butelką i próbując odstawić ją na stół. Który nagle usunął się spod jego zasięgu; rozległ się huk tłuczonego szkła, w uszach Gustava urastający do armatniego wystrzału. Ostatnie krople alkoholu powoli wsiąkały w lepką podłogę, a mężczyzna klęcząc, nieporadnie zbierał z niej pozostałości po butelce. Domyślił się już, że to była kara. Miał krew na rękach (dosłownie i metaforycznie), a jeden z odłamków wbił mu się w dłoń, spływając czerwienią i barwiąc mankiet starej koszuli na purpurowo. Conrad klnąc pod nosem, podniósł się ostrożnie i przewiązał zranioną rękę kawałkiem brudnej szmaty, czując, że robi mu się słabo. Zgiął się wpół i nim zdążył powstrzymać mdłości, zwymiotował, wypluwając zawartość żołądka wprost przed siebie. Cofnął się niemal natychmiast, kiedy w jego nozdrza uderzył ostry, nieprzyjemny zapach, na wpół strawionego alkoholu. Kiedy usłyszał dzwonek, przez chwilę tylko wodził po mieszkaniu niewidzącym wzrokiem. W końcu odgarnął tłuste włosy oblepiające mu czoło i starł pot z pobladłej twarzy, chwiejnie kierując się w kierunku drzwi. Otworzył je w końcu, opierając się pokracznie o stojak na płaszcze. - Nie kupuję nic od akwizyto… - zaczął, ale urwał, kiedy rozpoznał niezapowiedzianego gościa. Jego przekrwione oczy rozszerzyły się ze zdumienia, ale przesunął się niezdarnie, pozwalając Vivian wejść do środka. Milczał, choć kotłujące się w nim emocje rozsadzały go od środka. Zamiast podjęcia jakichkolwiek sensownych czynności i podołania roli gospodarza, Imago bezrozumnie i jakby ze wstydem patrzył na kobietę. Licząc, że nie spyta o nic, zignoruje zastane pobojowisko, jego niechlujny wygląd, spodnie poplamione wymiotami oraz to, że ewidentnie jest nietrzeźwy.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Melina Conrada Wto Lip 14, 2015 11:48 am | |
| /kilka dni po festynie
Vivian nie miała w zwyczaju robić za posłańca; jednak gdy przebywała w siedzibie, i ktoś zapytał, czy dałaby radę podrzucić papiery jednemu ze Strażników Pokoju, zawahała się. Gdy jednak zobaczyła nazwisko, widniejące na kopercie, uśmiechnęła się delikatnie i z uśmiechem wyraziła nadzieję, że dotrze pod wskazany adres jak najszybciej. Niewiele osób wiedziało o tym, że spotykała się z Conradem, któremu właśnie miała zamiar zwalić się na głowę – w towarzystwie tej jakże intrygującej teczki. Od niefortunnego wypadku na festynie zdarzało im się widywać w przelocie. Dzień po tym, jak Vivian udała się na posterunek, żeby złożyć skargę, Conrad i Farrie opuścili jej mieszkanie, dziękując za opiekę i starania, których rudowłosa nie szczędziła, by oboje czuli się dobrze. Jednak coś było nie tak, coś się nie zgadzało… Stąd też jej lekki niepokój, wywołany głównie jego smutnym spojrzeniem, gdy się spotykali. Mogła tylko wyobrażać sobie, co czuł, kiedy na jego oczach zginął jeden chłopak, a on sam z ledwością odratował drugiego. Chwilę trwało, nim udało jej się zlokalizować miejsce zamieszkania ukochanego. Zmarszczyła lekko brwi, ściskając teczkę, i wbiegła po schodach, zatrzymując się przed brudnymi i obdrapanymi drzwiami. Czyżby tutaj mieszkał jej ukochany? Ciężko było w to uwierzyć, zwłaszcza ona miała z tym pewne problemy. Delikatnie zapukała do drzwi, ale nie dostrzegając żadnej reakcji, pozwoliła, by jej palce odnalazły dzwonek. Albo był w domu – a wtedy będą mogli spędzić razem chwilę, albo go nie ma, co będzie równało się temu, że Viv po prostu wyciągnie telefon i zadzwoni… Jednak szczęk zamka i skrzypienie drzwi po dłuższej chwili sprawiły, że uśmiechnęła się lekko, poprawiając długie włosy. Odwróciła się na pięcie, słysząc jego głos… Uśmiech zamarł na jej ustach, kiedy spojrzała w oczy Dillingera. Nie do końca trzeźwego, na co wskazywał błędny wzrok; jakby nie widział jej, a jakąś zmorę, naruszającą jego prywatność. Bez słowa przekroczyła próg mieszkania, patrząc na mężczyznę. Miała wrażenie, że potrzebował nie tyle spotkania z nią, co prysznica, wizyty w łóżku i jakiegoś porządnego środka na ból głowy, który mógł odczuwać po wytrzeźwieniu. Usiłowała powstrzymać się od zadawania jakichkolwiek pytań – choćby takiego, które żądałoby wyjaśnień odnośnie jego wyglądu, zachowania (najwidoczniej żołądek nie dał rady utrzymać takiej ilości procentów w organizmie) i… miejsca, w którym przebywał. Odkąd pamiętała, wchodząc do jakiegokolwiek obcego pomieszczenia zawsze zapoznawała się z otoczeniem, rozglądając dookoła z ciekawością. Teraz jednak pobieżnie omiotła spojrzeniem pomieszczenie, ten cały rozgardiasz, wręcz burdel – bo innego słowa nie umiała teraz odnaleźć, kiedy usiłowała zrozumieć jak on mógł tutaj mieszkać. - Ktoś z rządu prosił, żeby Ci to podrzucić – powiedziała, wskazując mu tę nieszczęsną teczkę, którą miała mu oddać. W chwili obecnej wahała się czy powinna tu w ogóle być… Spojrzała jednak w oczy Conrada, uśmiechając się blado i niemal natychmiast koncentrując na jednej z dłoni, obwiązanej jakąś brudną szmatą, która przesiąknięta była krwią.
|
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Melina Conrada Sro Lip 15, 2015 12:46 pm | |
| Ogromną trudność sprawiała mu reakcja na bodźce; świadomość otumaniona alkoholem i zamroczone zmysły skutecznie uniemożliwiały mu racjonalne zachowanie. Zniknęła trzeźwość osądu, potrafił skupić myśli tylko w jednym punkcie, wołającym o pomstę za naruszenie jego terytorium. Nie umiał udawać i zamiast przywdziania na twarz sztucznego uśmiechu, mierzył kobietę chmurnym, niechętnym spojrzeniem. Groźnym, dawna łagodność zniknęła bezpowrotnie za zasłoną przerażającego obrazu pijanego mężczyzny. Vivian w jednej chwili z ukochanej stała się intruzem, kimś niepożądanym, wpychającym się do jego prywatności i niszczącym sanktuarium, w którym czuł się naprawdę bezpieczny. Conrad wiedział, że nie powinno jej tu być, że wtargnęła do jego mieszkania bez zaproszenia, że złamała każdą ich niepisaną zasadę. To nie była jego wina. To przecież ona go zdradziła i ukłuła, ona wpatrywała się w niego z mieszaniną litości i odrazy… W Gustavie zaczęła narastać agresja, a krążącą w żyłach paląca nienawiść podjudzała do działania. Nie chciał jej widzieć, ani słuchać, nie potrzebował nikogo, a jedyne, o czym marzył, to o powrocie do słodkiej nieświadomości i odpłynięciu w ramionach Morfeusza. Zaznania nareszcie spokojnego snu bez żadnych bolesnych obrazów. Dlatego bez słowa minął Vivian i trzymając się ściany, ruszył w kierunku stołu zastawionego butelkami. Imago wybrał jedną, w której zostało jeszcze trochę zawartości i wziął potężnego łyka, całkowicie ignorując kobietę. Z hukiem odstawił flaszkę na blat i w końcu zbliżył się do kobiety. Z tej odległości musiała czuć jego przesycony alkoholem oddech i nieprzyjemny zapach potu oraz wymiocin, jednak Conrad nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Bezpardonowo wyrwał jej teczkę i rzucił ją na zagracony stół, przy okazji strącając z niego kilka butelek. - Coś jeszcze? – spytał niebezpiecznie niskim tonem – jeśli przyszłaś się pieprzyć, to możesz już wypierdalać, bo kurwa nie jestem w nastroju – wrzasnął nagle, postępując kilka chwiejnych kroków w jej stronę. Nie kontrolował się zupełnie, jakby wypita wódka zdominowała jego zdolności percepcji i przedstawiała rozgrywającą się scenkę w krzywym zwierciadle, w którym Vivian jest jego wrogiem i nie istnieje inna opcja od eliminacji potencjalnego zagrożenia. Na nic zdały się więc próby załagodzenia sytuacji. Nie pomógł dystans, ani nieznaczny, uspokajający uśmiech. Ten jednak podziałał błyskawicznie i zdetonował samokontrolę Gustava, który zaśmiał się gardłowo, a następnie zupełnie nieoczekiwanie chwycił kobietę za nadgarstki, unieruchamiając je w mocnym uścisku. - Bawi cię to? - wybełkotał z oczami rozświetlonymi szaleństwem, kiedy intensywnie wpatrywał się w jej twarz. Przerażenie, histeria, obrzydzenie, wszystkie negatywne emocje myliły się Conradowi, który odbierał jej strach za rzucone wyzwanie i odpowiadał taką samą agresją, skumulowaną w mięśniach pobudzonych zbyt dużą dawką alkoholu.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Melina Conrada Sro Lip 15, 2015 10:54 pm | |
| Skupiona na brudnym materiale, którym owinięta była jego ręka, Vivian początkowo nie zauważyła tego, co dzieje się z Conradem. Z trudem powstrzymywał chęć zerwania tej szmaty, by zastąpić ją czystym i jałowym opatrunkiem… lub chociaż szalikiem, owiniętym wokół jej szyi. Zdążyła nawet sięgnąć dłonią do tkaniny, która po chwili byłaby gotowa do użycia – wystarczyło tylko odkazić ranę (nie chciała nawet pytać, co się stało) i ją opatrzyć… Gdy uniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie, cofnęła się raptownie, nieomal wpadając na drzwi. Jego oczy przypominały te należące do Gerarda Ginsberga, z sadystyczną radością uderzającego jej głową o kant stołu, przykładającego rozżarzone cygaro do jej nozdrzy, delektującego się jej cierpieniem. Vivian zadrżała, mimowolnie obejmując się ramionami i nieomal upuszczając teczkę. Jeszcze kilka sekund temu chciała go objąć, zaprowadzić do łazienki (o ile w ogóle ją miał), umyć, przebrać, opatrzyć rany i ułożyć do snu. Chciała mu pomóc, zrobić cokolwiek, żeby poczuł się lepiej. Nagle jednak poczuła się jak intruz, którego właściciel mieszkania wręcz piorunował swoim gniewnym spojrzeniem. Zupełnie tak, jakby była ostatnią osobą, której Dillinger potrzebował. Los jeden wiedział, co działo się teraz w jego znękanym umyśle; była nawet w stanie zrozumieć, zaoferować mu pomoc, nie zadając pytań. Jednak teraz, gdy patrzyła jak odchodzi, przesuwając się nierównym krokiem wzdłuż obdrapanej ściany, czuła narastający strach. Pragnęła iść za nim… Ale nie mogła. Nie potrafiła. Który raz widzieli się od momentu, kiedy to Tim zapoznał ich ze sobą? Nigdy nie spostrzegła żadnych oznak, czegokolwiek, co zwiastowałoby, iż mężczyzna ma jakiś problem. A przecież od pewnego czasu spędzali ze sobą noce, przecież widziała, z jaką łatwością rozprawił się z winem, które przecież sam przyniósł do jej domu. Czyżby ona była najzwyczajniej w świecie ślepa, czy może to on zbyt dobrze ukrywał się ze swoim nałogiem? Który odkryła dopiero teraz, widząc, jak Conrad Gustav Dillinger gwałtownie opróżnia butelkę. Alkohol. Bała się szaleństwa, które lśniło w jego oczach, gdy zbliżył się i wyrwał z jej rąk teczkę. Bała się tej złości, która wyzierała z jego oblicza, gdy patrzył na nią z nienawiścią większą od tej, jaką niejeden raz ona sama czuła w stosunku do całego świata. - Conrad, ja… Coś Ty powiedział?! W pierwszej chwili miała nadzieję, że się przesłyszała. Nie, to nie mogła być prawda, jej słuch ją zawiódł, nie, on wcale tego nie powiedział, nie on nie użył… Użył. Wrzeszcząc na nią, jakby była jego własnością, wrzeszcząc na nią jak na dziwkę, której płacił za to, by klęczała przed nim na kolanach, wykonując swoją robotę. Jak na śmiecia, którym nigdy nie była. - Jak śmiesz… – wycedziła nagle, łapiąc go za brudną koszulę i odsuwając od siebie. Nie za mocno, bo przecież nie mogła go skrzywdzić; jednak na tyle silnie, by zrozumiał, co zrobił… O ile był w stanie jeszcze myśleć racjonalnie. Poczuła się tak, jakby z całej siły zdzielił ją w twarz, niszcząc słowami wszystko to, co było między nimi. Chociaż stali naprzeciwko siebie, dwoje zakochanych ludzi, jej delikatne dłonie zacisnęły się w pięści. Rozbudził w niej złość, nieopisaną agresję, której się bała. Widziała, że jeśli zbliży się do niej zanadto, nie da rady obronić się sama; jakikolwiek ruch wywoła w nim tylko gorszą reakcję, coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Pomimo strachu, miała ochotę roześmiać się prosto w jego twarz, ironicznie i histerycznie zarazem – odważy się podnieść na nią rękę czy może zwymiotuje na jej ubranie? - Odsuń się. – powiedziała ostrzegawczo. – Conrad… Odsuń się, proszę. Nie usłuchał; jego dłonie zacisnęły się na jej nadgarstkach, sprawiając, że krzyknęła cicho z bólu. Niemalże czuła, jak żyły wbijają się w ścięgna i mięśnie, przygniatane przez palce Conrada. Był silny, znacznie silniejszy niż przypuszczała. Chciał zademonstrować jej swoją siłę? Zmiażdżyć jej ciało, pogruchotać jeden z nadgarstków tak, by uniemożliwić wykonywanie wyuczonego zawodu? Szarpnęła się gwałtownie. Raz, drugi, wreszcie trzeci, bezskutecznie. Ze łzami w oczach, niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów. Jednak w chwili, w której Conrad wzmocnił uścisk, a jej lewy nadgarstek przeszył ostry ból, po raz kolejny usiłowała wyswobodzić się, jeszcze bardziej pragnęła uwolnić dłonie od jego dotyku. - Jesteś taki sam, jak Ginsberg – syknęła lodowatym tonem głosu, ze złością patrząc w jego nieprzytomne niebieskie oczy.
|
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Melina Conrada Sob Lip 18, 2015 4:00 pm | |
| Cały żal, który dotąd zalegał w sercu Conrada nareszcie mógł znaleźć ujście. Mężczyzna był zbyt pijany, by liczyć się ze słowami, zbyt nieprzytomny, aby obawiać się konsekwencji, zbyt obojętny, by poczuć kolejną, mentalną falę bólu. Zrezygnowanie i pasywność nagle jednak zaczęły mu przeszkadzać, wpływ alkoholu wyzwalał w nim agresję i palący gniew, którym dusił się każdego dnia w swoim białym mundurze. Gustav z pasją szykował się zatem do inicjacji festiwalu przemocy, będąc jednocześnie Bogiem i jego oszalałym kapłanem. Gotowym rozerwać na strzępy każdego, kto zakłóci osobliwe bachanalia, rozgrywające się w melinowatym mieszkaniu, urastającym do rozmiarów świątyni. Ten uporządkowany chaos zachwiała Vivian, kiedy niebacznie stanęła na drodze Dillingera, ignorując wszystkie ostrzegawcze sygnały, jakich przecież jej nie szczędził. Miała jeszcze szansę, mogła wyjść, uciec, zostawić go samego z jego butelkami… z jego problemem (?) i udawać, że między nimi do niczego nie doszło. Pośród zatrutej mgły, w której po omacku błądził, czuł, że ją zawiódł i wykorzystał - dlatego nie potrafił patrzeć jej w oczy, kiedy krzyczał na nią, wywrzaskując okropne obelgi. Wpadł jednak w amok i nie mógł przestać drzeć łączącej ich więzi. Wypełniony furią, szałem w najczystszej postaci, poniżał kobietę, zadając jej bolesne uderzenia. W godność, którą deptał i niszczył samymi słowami, w pogardzie mając przerażone spojrzenia Viv i jej ostrzeżenia. Był kompletnie wyzuty ze wszystkich wspomnień i myśli; w niepamięć odeszły ich wspólne chwile. Stały się puste i nic nieznaczące, kolejny raz oszukiwał samego siebie, wierząc w szczęśliwe zakończenie. Nie obchodziła go Vivian, czuł jedynie pulsujące rozgoryczenie, złość oraz irytację, jakiej nawet nie starał się pohamować. Wiedział, że się go bała i przynosiło mu to dziwną satysfakcję, ukoronowanie stanu, w którym obecnie się znajdował. Strach był znacznie pełniejszy, bardziej namacalny, skraplał się na jej skórze i świszczał w jej oddechu, kiedy Imago coraz silniej na nią napierał, przyciskając do obdrapanej ściany. I zaśmiewając się z goryczą, nad głupotą Vivian i nad sobą, kiedy dokuczliwe łupanie w tył głowy, uświadomiło mu, iż następnego dnia najpewniej nie będzie pamiętał niczego. Mógł urządzić tu prawdziwe piekło, a nazajutrz dantejskie sceny przemieniłyby się w urojenia jego chorej wyobraźni, niczym nie różniące się od koszmarów nachodzących go co noc. - Nie słyszałaś? – wybełkotał drwiącym tonem, owiewając ją alkoholowym oddechem. Był zły, jego cierpliwość topniała i niewiele brakowało do wybuchu ostatecznego, kiedy przestałby ręczyć za siebie. Sodoma i Gomora zbliżała się wielkimi krokami wraz z każdym słowem Vivian, jeszcze bardziej nakręcającym pijanego Conrada – naprawdę muszę powtarzać, żebyś mnie zrozumiała? – naciskał, blokując ruchy kobiecie i gwałtownie nakierowując ją z powrotem do ściany. Na nic zdały się jej próby odsunięcia się od niego i szarpanie koszuli mężczyzny. Gustav stał niewzruszony niczym skała, zimnym wzrokiem mierząc Vivian i dociekając, czy kiedykolwiek coś do nie czuł, czy było to tylko zwodnicze działanie imaginacji. Rozluźnił jednak uścisk, uwalniając ręce kobiety ze swych stalowych objęć. Prowokacyjnie pogłaskał ją po policzku i zdecydowanie chwycił ją za podbródek, zmuszając, by na niego spojrzała. Napawał się jej bezradnością i bezsilnością, przekazując całą wściekłość i nienawiść samym wzrokiem. Do czasu, gdy kobieta ugodziła go ciosem poniżej pasa, docierając nawet do jego zamroczonej świadomości. - Co ty do mnie, kurwa, powiedziałaś? – ryknął, potrząsając Vivian jak szmacianą lalką – przypominam ci Ginsberga? Świetnie – wysyczał jej wprost do ucha, po czym odepchnął ją mocno, tak że uderzyła głową o framugę drzwi – tak będzie bardziej realistycznie – stwierdził, zanosząc się pijackim śmiechem, kiedy zrzucał butelki ze stołu, nie dbając, że rozpryskujące się odłamki szkła mogą ich poranić.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Melina Conrada Nie Lip 19, 2015 8:51 am | |
| Był ostatnią osobą, po której spodziewała się… Właściwie czego? Czego mogła się po nim spodziewać? Już w momencie, w którym Tim poznał swoją dziewczynę z najlepszym przyjacielem, a ten błyskawicznie cofnął dłoń, trwała między nimi jakaś dziwna więź, coś, co łączyło ich oboje. Wyczuwała to już od tamtej chwili, kiedy ich spojrzenia krzyżowały się raz na jakiś czas; dwie pary niebieskich oczu, nadzwyczaj do siebie podobnych, a jednak zupełnie różnych, obie należące do osób, które coś łączyło. Ich nieśmiałą i wyjątkowo ostrożną znajomość zastąpiły silna przyjaźń i subtelne zauroczenie, powoli przeradzające się w coś znacznie głębszego i silniejszego. Coś, co teraz zanikało, zrywało się nagle, kiedy Conrad krzyczał na nią, zatracając się w swoim chwilowym szaleństwie. Które dla niej było niemiłym zaskoczeniem; nie dociekała przyczyny jego zachowania, najpewniej ściśle powiązanej z za dużą ilością alkoholu, krążącą swobodnie po jego krwiobiegu. Nie czuła obrzydzenia, którego tak wspaniałomyślnie usiłował się doszukać na jej obliczu – czy liczył, że zniechęci ją jego wygląd? Brudne włosy, obłęd w oczach, ślady po wymiocinach na jego ubraniu, niemożliwy wręcz do opisania bałagan w mieszkaniu… Niejedna kapitolińska niewiasta uciekłaby z krzykiem przerażenia na widok warunków, w jakich mieszkał Dillinger. Vivian jednak od zawsze dokładała starań, żeby przezwyciężyć własne demony – nie wiedziała, czy są silniejsze niż te, które nękały jego. Wiedziała tylko, że chce mu pomóc… - Tylko o to Ci chodziło…? – zapytała, wpatrując się intensywnie w jego twarz, pragnąc zmusić Conrada, by odwzajemnił spojrzenie. Bał się tego? Bał się spojrzeć na nią i powiedzieć to prosto w oczy? – Rozumiem, że najwidoczniej albo Ty jesteś zbyt pijany, albo faktycznie uznałeś mnie za dziwkę. Jeśli tak – nie ma sprawy, po prostu powiedz. Jedno słowo i zostawiamy za sobą to, co działo się ostatnio. Więcej mnie nie zobaczysz… No, chyba, że będziemy liczyć spotkania na posiedzeniach, w końcu jako oficer masz obowiązek na nich być. Musiał nienawidzić jej głosu, tonu, w którym nie było obrzydzenia czy strachu, jedynie chłód, przysłaniający inne uczucia. Sprawiał wrażenie, jakby każde słowo, jakie wypowiedziała, sprawiało mu fizyczny ból, kaleczyło uszy i umysł. Nie szarpała się już, pozwalając mu na to, żeby stał przed nią, napierając na jej ciało swoim ciałem i pokazywał, że to on tutaj rządzi, to on jest panem i władcą sytuacji. Nawet teraz, kiedy nieomal pogruchotał jej nadgarstki, a ona czuła złość… Kochała go. Najwidoczniej silniej, niż przypuszczała, skoro była w stanie usprawiedliwić go za każde wypowiedziane słowo, skoro potrafiła puścić w niepamięć ból, jaki jej zadał. Skoro nie miałaby problemów z tym, żeby mu przywalić i bez słowa wysprzątać cały ten chaos, panujący w tym mieszkaniu, a dzień później delikatnie zmusić go do rozmowy. Kochała go nadal, silnie i nieprzerwanie, kiedy w końcu puścił jej dłonie, zamiast tego łapiąc ją za brodę i zmuszając, by na niego patrzyła. Co widział w jej oczach? Poniekąd ciekawiło ją to, co musiał dostrzec, co uświadamiały mu jej niebieskie oczy. Nawet to prowokacyjne muśnięcie palców, pieszczących jej policzek, nawet to wywołało u niej ciche westchnienie ulgi, może nawet myśl o tym, że Conrad za chwilę się uspokoi… Najwidoczniej uspokoił się na tyle, żeby ją zranić. Ból, jaki czuła dzięki jego pchnięciu, spowodował, że nieomal osunęła się na kolana, pewna śladów krwi, jakie musiały zostać na framudze. Zamroczona, pozwoliła sobie na chwilę zastanowienia – czyżby jej ukochany pragnął mieć taką pamiątkę? Miała nadzieję, że jak najszybciej zobaczy tę ciemną smugę na jasnej, przybrudzonej nieco framudze. - Mam powtórzyć, kochanie? – zapytała, prostując się i podchodząc do niego. Nawet nie sięgnęła dłonią za głowę, by sprawdzić, jak głębokie może być rozcięcie, którego istnienia była już pewna. – W tej chwili, Conrad, jesteś jego piękną i wierną imitacją. Brutalny, dziki, nieokiełznany w gniewie… Poniekąd cudowny. Ale zapominasz o tym, że nie jesteś sadystą. Ani drgnęła, gdy w szale zrzucał butelki na ziemię, śmiejąc się przy akompaniamencie brzdęku tłuczonego szkła. Ile jeszcze butelek miał zamiar opróżnić, a ile chciał zniszczyć? Której z nich użyje, by ją skrzywdzić, gdy jego szaleństwo przekroczy wszystkie granice? - Powiedz mi, mam wyskoczyć do najbliższego sklepu po cygara? – przysunęła się nieco bliżej; teraz to jej palce prowokacyjnie gładziły jego skroń, przez policzek sięgając do konturu ust. – Chcesz sobie zapalić i przypalić mi nozdrza czy jakiekolwiek inne miejsce? Tego właśnie potrzebujesz, to da Ci ulgę…? Nie ma sprawy, dla mnie to tylko ból, jednak… Uśmiechnęła się do niego słodko i jadowicie, wymierzając mu dwa siarczyste policzki. Po jednym na każdą część twarzy, silne i nieprzyjemne, mocne na tyle, iż jego skóra zaczerwieniła się nieprzyjemnie, a kilka kropli krwi zalśniło niepokojąco, spływając po zaroście. Włożyła w te uderzenia całą swoją agresję, całą złość, cały żal, jaki czuła do Conrada. I nie żałowała. Dobrze, może to Cię czegoś nauczy, kochanie, pomyślała, cofając się i spoglądając na niego. Nie żałując tego czynu i wiedząc, że następnym razem może posunąć się o wiele dalej. Czuła żal, który rozrywał ją gdzieś w głębi, rozszarpując w strzępy nadzieję na to, że coś się w końcu zmieni, że będzie lepiej, że będzie.. Że oboje będą mieli szansę na szczęście. Razem. Łzy spłynęły z jej niebieskich oczu, kiedy patrzyła na Dillingera, splatając palce swoich dłoni i drżąc lekko. Z zimna? Ze strachu? Tak ciężko było to określić... - Kocham Cię, wiesz? - szepnęła w końcu, bezradnie, uśmiechając się przez łzy, patrząc na niego tak, jakby to była ich ostatnia szansa na powiedzenie sobie, co czuli lub co mogli poczuć. . A potem wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi i nie pozwalając sobie na zerknięcie przez ramię, w obawie, że już nigdy go nie zobaczy.
Zt. ;c |
| | |
| Temat: Re: Melina Conrada | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|