|
| Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Maj 02, 2013 9:48 pm | |
| First topic message reminder :
Niegdyś jedna z najwspanialszych budowli w Kapitolu, w trakcie rebelii niemal doszczętnie zniszczona, dziś stanowi jedynie sypiący się postrach, w każdej chwili grożący zawaleniem. Mieszkańcy getta opowiadają, że w środku straszy i raczej nie zapuszczają się do środka. SCENARIUSZ #3 Legenda:A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte)C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst). |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sty 23, 2015 7:39 pm | |
| Nogi Ewangeliny zaprowadziły ją na tereny ruin pałacu sprawiedliwości. Dziewczyna wzdrygnęła się, bo wiedziała, że to miejsce, gdzie straszy. A że była naiwna, wierzyła we wszystko – no dobra, prawie wszystko – co usłyszy. Ogółem rzecz biorąc idąc, rozmyślała o wizycie w filii KRESu i rozmowie z tym posiadaczem nad wyraz zdziwaczałego imienia. Nie udało jej się go przekonać, żeby ona i jej rodzicielka zostały wykreślone z listy ludności go wywózki. Kiedy przyszła do domu z tą nowiną, pani Stirling, matka szesnastolatki nie była zła. Ani rozczarowana. Zamiast tego jedynie wzięła na kolana swoją córkę i stwierdziła, że najważniejsze, iż próbowała. Powiedziała jej jeszcze jedno – a mianowicie, że ona woli zostać wywieziona. Wyraziła również pragnienie, by nastolatka uciekła. By uniknęła przesiedlenia. Ewangelina na wieść o tym popłakała się niczym małe dziecko. Nie chciała żyć bez niej. Nie chodziło tutaj już o to, że boi się, iż nie poradzi sobie sama, jeżeli uwzględnić tutaj jej neurologiczną chorobę. Co do Barnaby (imię to nosił pracownik KRESu), dziewczyna nie zdawała sobie bynajmniej sprawy z tego, dlaczego ja wygonił. Co ona takiego zrobiła? Niestety, była aż nazbyt niedoświadczona. Nie wiedziała, że ten pragnie czegoś w zamian. W jej umyśle nie postała na dłużej taka myśl. Była głupia i niedoświadczona przez życie (bo jak może być inaczej, jeżeli cierpi się na taką, jak ona ma, dolegliwość?). Kiedy była na miejscu, kątem oka zauważyła jakąś postać. To była dziewczyna, chyba dziewczyna... tak, raczej tak, bo Ewangelina podeszła bliżej i zaczęła jej się bacznie przyglądać. Zajmowała miejsce na zniszczonej ławce, wkrótce jednak wstała i podeszła do pobliskiego drzewa. I teraz zrobiła coś, co lekko zszokowało szesnastolatkę – wzięła kij i zaczęła go używać jako laski. Jakoś nie zauważyła, nie rzuciło jej się zbytnio w oczy to, że ta kuleje. Ale Ewangelina już tak miała, a najczęściej widziała tylko to, co chciała widzieć. Taka już była ta biedna, niedoświadczona (wolimy tu jednak nie stosować określenia „głupia” nawet, jeżeli fraza ta lepiej opisywała jej osobę), schorowana dziewczynka... stop. Raczej dziewczyna, zważywszy na jej wiek. Już nie była aż tak młoda. Stety czy niestety? Cóż, zależy jak kto patrzy. Następnie nieznajoma ponownie usiadła na wysłużonej ławce, a raczej na czymś, co po niej pozostało. Kiedy Ewan podeszła jeszcze bliżej, mogła ocenić jej wygląd. Była ładna, to fakt niezaprzeczalny. Panienka Stirling zawsze chciała mieć takie blond włosy... niestety, musiała się zadowolić rudym odcieniem. Bo zazwyczaj już tak jest, że chcemy czegoś, czego nie mamy, i nie chcemy czegoś, czym możemy się pochwalić. To zmora ludzkości teraźniejszej. I Ewangelina doskonale zadawała sobie z tego sprawę. Ale rudzielec bynajmniej przestał już się fascynować wyglądem nieznajomej. Coś innego przykuło jego uwagę. To, że blondynka trzymała w dłoniach ze szczupłymi i długimi palcami jakiś świstek papieru... podeszła bliżej, aczkolwiek nie na tyle, by ta mogła zauważyć panienkę Stirling. Ta ostatnia zauważyła, iż osoba, którą tak bardzo pragnęła poznać (wiemy już, że Ewangelina uwielbiała poszerzać swoją listę znajomych, i to się nie zmienia dzień w dzień mimo jej choroby) ewidentnie z wielkim skupieniem malującym się na jej obliczu czyta albo ogółem analizuje to, co owa kartka zawiera. Podeszła na tyle blisko, by mogła się przedstawić. Nie wiedziała, jak zacząć. Powiedzonko w stylu „hej, jestem Ewangelina Stirling, miło mi” było już co najmniej oklepane. Dlatego uznała, że wypowie coś bardziej oryginalnego. Przemyślała swoją wypowiedź, aż w końcu zrobiła tak, jak postanowiła. - Uhm – chrząknęła – witam, czy i ty zostałaś wytypowana do wywózki? Przyglądała się blondynce badawczo. Po prostu oczekiwała reakcji, ot co. I to jakiejkolwiek reakcji, Ewangelinie było w sumie wszystko jedno. A wiatr, jak na zawołanie, wzmógł się, szastając włosami dziewczyn oraz częściami ich odzienia. Jednak Stirling zbytnio się tym nie przejęła, a wiatr zaraz potem uspokoił się. Ewangelina uważała, że i po blondynce spłynęło to jak po kaczce. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 12:08 pm | |
| ......Być wiecznie młodym też bywa dobre. Zwłaszcza, jeżeli nie musi się martwić o siebie, bo opiekunowie zapewniają jakiś taki byt, a nie inny. Nie trzeba martwić się o jedzenie, o pieniądze, o miejsce do spania, bo wszystko gwarantują rodzice. Nadchodząca postać była zgoła przeciwną do tej, która siedziała na ławce. Iliya od dawna musiała dbać o swoje wyżywienie, zakwaterowanie. I o chorych rodziców. Potem wszystko zniknęło, jakby rozwiało się po bardzo długim śnie. Czy było to snem, czy koszmarem? Hm, a co było teraz? Chyba koszmar. I dopadł on nie tyle co ją, co starców i dzieci. Dzieci chyba jednak miały łatwiej. Umiały się szybciej przystosowywać. Najgorzej zaś miały osoby chore, samotne i ze zbyt wielkim ego by myśleć o przetrwaniu. Najwyraźniej instynkt życia Iliyi działał bardzo mocno. ......W wychudzonych palcach trzymała... coś. Niby świstek papieru, a jednak wartość mentalną miał ogromną. Podpowiadał, że Strażnicy mają ją na oku. Na oku? Czuła się, jakby miała iść na rzeź. Dystrykt dwunasty zajmował się wydobywaniem złóż. A ona była z getta. Ze znienawidzonego i potępianego Kapitolu. Odpowiedź nasuwała się sama co będzie tam robić. Jak bardzo. Jak ciężko. Być może niektórzy nie zdzierżą. A obecny Kapitol nie robi dla byłych Kapitolińczyków absolutnie nic, by im pomóc. Utrzymać w chorobach. Nic. Tylko mamią, że tam będzie lepiej. Status wolnego obywatela? Po ilu latach pracy? Jakie blizny pozostaną? ......Podskoczyła z cichym jękiem, gdy nagle usłyszała głos. Nagle ten głos wyrwał ją z coraz mroczniejszych myśli i powrót do obecnej rzeczywistości był jakiś trudny. Szybko zlokalizowała źródło głosu i wpatrzyła się w sylwetkę obok. Wypuściła powietrze z płuc. Na szczęście owa dziewczyna (kiedy ona się tak zakradła?!) nie wyglądała niebezpiecznie. Znaczy, nie jak Strażnik. I... och! Iliya delikatnie skinęła głową. Potem zawiał gwałtowny wiatr, przy czym się nieco skuliła. Miała wilgotne ubranie, przez co tylko zmarzła. Wzięła głębszy wdech, by coś powiedzieć, ale spojrzała tylko na ziemię. Była naprawdę obolała. Z nogi delikatnie sączyła się krew. Bardzo, bardzo powolutku, ale rana nie mogła się do końca zamknąć. ......Znów podniosłą wzrok. Na dziewczynę. Aris miała obolały wyraz twarzy, do tego zamyślony i w ten dziwny sposób ponury i szalony zarazem. Przełknęła ślinę. - Chcesz się stąd wydostać? Wiem jak. – Powiedziała cicho, jak gdyby drzewa obok miały uszy. Przesunęła się lekko na ławce zapraszając rudowłosą, by usiadła. Iliya nie musiała widzieć dokładnie jej twarzy. Nie było to teraz dla niej największym priorytetem. Sylwetka i głos tamtej nie spłoszyły Iliyi, która była naprawdę wrażliwa na wszelkie tony i odgłosy. Ale trudno było mówić, że myślała teraz racjonalnie. Nie musiała na taką wyglądać, lecz miotało nią multum uczuć, bodźców i emocji. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 2:05 pm | |
| Ewangelina nie wiedziała, kim była dziewczyna siedząca na ławce. Zastanawiała się, jak jej życie układa się w getcie. Może miała podobnie do niej... a może wręcz odwrotnie? Oto te myśli zaprzątały umysł szesnastolatki. Rozmyślała nad osobą blondynki. Czy dobrze jej się wiedzie, tu w dawniej bogatym miejscu? Miejscu będącym aktualnie ruiną, ogrodzoną murem, dlatego fraza „getto” jak najbardziej pasowała na określenie terenu, które jest w trakcie likwidacji? Ewangelina w sumie nie potrafiła wciąż do końca uwierzyć, że to ostatnie jest autentycznym faktem. Nie wierzyła zeszytowi, a przynajmniej w tej kwestii. Nie potrafiła jakoś przyjąć do wiadomości historii opisanej jej przez rodzicielkę, kiedy ta wzięła ją na kolana i wszystko uświadomiła córce. Jej jedynej krewnej, jedynej przy życiu. Obie nie znały prawdziwego ojca młodszej Stirlingówny. Nazwiska, rysów twarzy... nic. Ta ostatnia czasami bardzo nad tym ubolewała, ale jej rodzicielka również. Jednak na pewno w mniejszym stopniu, gdyż była świadoma tego, że to, co się stało, to się nie odstanie. Ale była z tego zadowolona. Dzięki „wpadce” ma ją. Ewangelinę. Śliczną, ale – niestety – chorą. Matka jednak tym ostatnim zdawała się zbytnio nie przejmować. Lubiła się nią zajmować. Przynajmniej ma po co żyć. Ma dla kogo żyć. To jedna nie zmieniło jej nastawienia odnośnie przesiedlenia. Że wolałaby zostać wywieziona, a za to chciałaby by Ewangelina uciekła. Jak najdalej stąd. Bo trzeba wiedzieć, że ta pierwsza miała plan. Po prostu, kiedy zostanie zapytana o córkę, odpowie, że ta nie żyje. Tyfus, rak... na pewno coś wymyśli. Dlatego wolała zostać przetransportowana. Po prostu pragnęła uchronić córkę. Ale wróćmy do aktualnych wydarzeń. „Witam, czy i ty zostałaś wytypowana do wywózki?” - kiedy wypowiedziała te słowa, kierując je do blondynki, ta ostatnia jakby podskoczyła. Nie dziwiła się jej ani trochę. Przecież zamiast Ewangeliny mogła zobaczyć kogoś innego... chociażby Strażnika Pokoju. Może pijanego, może napalonego, pragnącego zrobić jej krzywdę. Albo mógłby ją aresztować. Bez powodu – powód zawsze się znajdzie. Ewangelina nie wiedziała, że i z nią kiedyś tak było. Mogła się tego jedynie domyślać, oglądając swoje ciało w lustrze i widząc wiele siniaków. Jednak nie była jasnowidzem. Nie znała ponadto swojej przeszłości, gdyż tego wydarzenia nie zanotowała w swoim zeszycie. Po prostu nie miała jak, zabrano jej zeszyt, a odebrała go, kiedy, podczas niespodziewanego alarmu, uciekła. Ewangelina nie wiedziała niczego na ten temat. Dobrze czy źle? Zależy, jak kto patrzy, zależy jaką kto miał na ten temat teorię. Dlatego najlepiej byłby zostawić sprawę jej siniaków na pastwę losu. - Chcesz się stąd wydostać? Wiem jak. Oto słowa, będące odpowiedzią blondynki na to, co powiedziała ruda. Ta ostatnia zamarła w bezruchu. Kątem oka widziała, jak z jej nogi powoli, acz znacząco sączy się czerwono krwista ciecz. Młodsza postanowiła jej pomóc. A na słowa nowej towarzyszki zareaguje potem. - Boli cię bardzo? - powiedziała, kucając i przyglądając się otwartej ranie. - trzeba to jakoś zatamować... Położyła zeszyt na ziemi i poszperała w kieszeniach. Znalazła paczkę jednorazowych chusteczek higienicznych. Czym prędzej otworzyła i wyjęła jedną sztukę, przyciskając ją do rany blondynki. Jak tylko najmocniej się dało. - Trzymaj mocno. – powiedziawszy to, stanęła na nogi, pochwyciła zeszyt, przyciskając go do piersi (zapewne żeby dodać sobie nieco otuchy. Zawsze tak robiła, kiedy tylko tego potrzebowała). Zajęła miejsce obok rannej. I teraz przypomniała sobie. To, co ta powiedziała. Co zaproponowała. Dlatego Ewangelina czym prędzej ułożyła w sobie pełną wypowiedź a następnie przemówiła. - Wiesz, jak się stąd wydostać? - zaśmiała się smutno – stąd chyba nie da się uciec... nie da się uciec przed wywózką. - stwierdziła cichym głosem sugerującym zrezygnowanie. Zapomniała już, co powiedziała jej mama. Że ma stąd uciekać. A skoro tak mówiła, to ewidentnie świadczyło o tym, że da się to zrobić. Jednak wspomnienie tej rozmowy nie postało dłużej w umyśle rudej. Przypatrywała się obliczu blondynki. Teraz wydawała jej się jeszcze bardziej urocza. Chciała, by ta relacja utrwaliła się. Dlatego przedstawiła się, nie wiedząc, że dzięki niej już wkrótce uniknie wywózki. Nie wiedziała, jakie miała szczęście, że ją spotkała. Gdyby tylko wiedziała... nie byłaby taka smutna. I zgaszona. - A tak w ogóle, Ewangelina Stirling. Miło mi. – powiedziała nieco raźniej. Czekała teraz na jakąkolwiek reakcję ze strony rannej. - Mówię przecież, żebyś nie puszczała! Masz przyciskać tę ranę ta chusteczką z największych sił. Ile tylko znajdziesz w sobie siły. – uśmiechnęła się blado do starszej, nowej koleżanki. A ten uśmiech już niedługo miał stać się weselszym... i to o ile! |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 3:06 pm | |
| ......Zdziwiła się bardzo, kiedy zamiast jakiejkolwiek reakcji otrzymała... opiekę. Była nieco otumaniona zmęczeniem i bólem, więc myślała dosyć wolno. Analizowanie pewnych rzeczy przychodziło z trudem. Jak przestawianie się z myśli na myśl, czego wymagała od niej nowa przybyszka. Spojrzała na nogę. Materiał, którym Strażnik owinął jej udo przeciekł. Mimo wszystko była to świeża rana a Iliya nie pozwalała się jej zamknąć. ......Uśmiechnęła się łagodnie patrząc na twarz dziewczyny. Chyba niewiele młodszej, albo starszej? Chyba rówieśniczki. Z tak bliska dostrzegała jej rysy i mniej się niepokoiła obecnością drugiej osoby. W głębi jej duszy szepnęła cicho myśl, by ją wykorzystać... Zaraz potem myśl została zgaszona przez kilka mentalnych gaśnic z CO2. Pomogą sobie nawzajem, jeżeli tamta tylko zechce. ......- Nie, już nie boli. Dużo chodziłam, więc się otworzyło. Nic mi nie jest. – Powiedziała spokojnym głosem. Jakoś... ciepło się jej zrobiło na serduszku. Ktoś się nią zaopiekował, chociaż był w podobnej sytuacji do niej. Być może pomyślałaby tak o Victorze, gdyby nie była śmiertelnie przerażona a ból nie wlewał się do jej głowy drzwiami i oknami. Nagle poczuła dotyk chusteczki i nie mogła ukryć lekkiego uśmiechu. Ale nie szyderczego, tylko takiego serdecznego. Potem dojść do słowa nie mogła, by odmówić tej pomocy, bo już miała rozkazy. Położyła chudą dłoń na chusteczce. Kiedyś lubiła zajmować się dziećmi, a otwartość dziewczyny i jej energia przywodziły na myśl te lepsze dni. ......Dziewczyna wstała i usiadła obok z zeszytem przyciśniętym do piersi. Spojrzała na niego sama przez chwilę myśląc i wyczekując odpowiedzi tamtej. Uniosła drugą rękę i położyła ją na ramieniu dziewczyny. Zanim zdążyła ją pocieszyć znów dawka informacji. Uśmiechnęła się, a potem tamta krzyknęła, by poprawiła uchwyt na chusteczce, co też zrobiła sama cichutko chichocząc. ......- Nic mi nie jest. Naprawdę. Po prostu dużo chodziłam i nie zdążyło się zagoić. – Powiedziała cicho, bardziej pewnym i wesołym tonem. - Jestem Iliya Aris. Mogę mówić ci Ewa? – Palnęła ni z tego ni z owego. Ewa brzmiała... uroczo. Według Iliyi, która wcale nie miała tak miękkiego do wymówienia imienia. Albo raczej jej imię było bardzo miękkie. Pełno zmiękczającego i i jeszcze igrek czytane jako jot. Ludzie często zastanawiali się jak to wymówić. - I... – Szepnęła, po czym zamilkła. - Jest droga. – Zacisnęła usta przygryzając od wewnątrz dolną wargę. ......- Ścieki. Pewnie niezbyt przyjemna droga, ale mniemam, że gorzej niż w niektórych uliczkach tutaj nie śmierdzi. Wejście jest w podziemiach Pałacu i... Am... – Zamilkła widząc przestraszony wyraz twarzy Ewy i uśmiechnęła się poprawiając delikatny uchwyt na jej ramieniu. - Boisz się duchów? Pewnie takie plotki rozsiewają ludzie, którzy nie chcą zbyt wielu gości w kanałach. Na pewno jest tam bezpiecznie. Pod tym względem. – Powiedziała spokojnym głosem, jakby mówiła do przestraszonego potworem spod łóżka dziecka i uśmiechnęła się pokrzepiająco. ......- Chcesz ze mną iść? Zaprowadzę nas tam. W wielu tunelach może nie być oświetlenia i przyda nam się mój kijek. Nawet jakby było to musiałabyś być moimi oczami, a ja ci przewodnikiem. Co o tym myślisz? – Zapytała, a w jej oczach rozgrzewały iskierki pewności siebie i dziecięcego buntu. We dwójkę zawsze raźniej! Pewnie po przemowie Ewangeliny powiedziałaby jeszcze: Tam może być niebezpiecznie. Mogą schwytać nas Strażnicy, jak będziemy nieostrożne. I mogą być tam... dziwne rzeczy. Jak to w ściekach. – Powiedziała cicho. Wolałaby się w tych dziwach nie rozdrabniać na zmiechy i trupy... Nie chciała niepotrzebnie denerwować dziewki. Potrzebują się... Przynajmniej Ewa potrzebuje Iliyi jeżeli chce uciec, bo ta nie zamierzała dzielić się mapą... Którą zresztą znała na pamięć. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 4:28 pm | |
| - Nie, już nie boli. Dużo chodziłam, więc się otworzyło. Nic mi nie jest. Wiemy już, że Ewangelina była naiwna, jednak mimo tego nie uwierzyła dziewczynie. Ani trochę. Znała już się na takich przypadkach, ale to tylko i wyłącznie zasługa jej notatek. Wiedziała dzięki temu, że osoba która mówi, że wszystko w porządku, tak naprawdę cierpi. Bardzo cierpi. Przeżywa męki i katusze. Ale Ewangelina postanowiła, że nie będzie sobie teraz tym głowy zaprzątać. I nie będzie natrętna, nie będzie drążyć tego tematu. Teraz blondynka zrobiła coś nieoczekiwanego – a mianowicie, położyła rękę na ramieniu swojej towarzyszki. Towarzyszki, która już wkrótce potem przedstawiła się jako Iliya Aris. Nietypowe imię, przemknęło jej przez myśl. Ale postanowiła, że nie powie tego na głos, bo bała się reakcji panny (a może już pani?) Aris. Kiedy ta ostatnia zapytała się, czy może w stosunku do rudej używać zdrobnienia, kiwnęła głową, przytakując. Co jak co, ale „Ewa” bardzo przypadło jej do gustu. Było, przynajmniej w jej opinii, subtelne, krótki a mimo tego oryginalne i chwytliwe. Tak więc, nasza Ewa jak mogła zareagować na słowa Aris? Na słowa sugerujące, że istnieje droga, jak tu uciec przed przesiedleniem. Szokiem, oczywiście. Przypatrywała się blondynce z czujnością wymalowaną na jej kruchym obliczu. Może – kto wie? - ta żartuje sobie z niej? Uznała jednak, że to ostatnie nie ma pokrycia w rzeczywistości, bo Iliya już zaraz przedstawiła jej gotowy plan ucieczki. Zdumiała się jeszcze bardziej, gdy usłyszała cztery słowa. Wyrazy te miały taki, a nie inny wydźwięk, takie a nie inne znaczenie, dzięki czemu Ewa uśmiechnęła się od ucha do ucha. Już miała przemówić, kiedy blondynka zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. Poinformowała panienkę Stirling, że ona sama je zaprowadzi. Swoją tymczasową wypowiedź ukończyła pytaniem: - Co o tym myślisz? Ewangelina była pod wpływem zdecydowanie zbyt dużej ilości szoku i zdrowego podniecenia. Musiało minąć sporo czasu, zanim odezwała się. Jednak i to wkrótce potem się stało. - Ja... nie wiem, co powiedzieć. Może tylko tyle, że się zgadzam. Ale... I tutaj powiedziała o swojej matce. Że i ją muszą wziąć ze sobą, jednak już po chwili przypomniała sobie, co ta powiedziała szesnastolatce. Że chce być wywieziona, by chronić córkę. W sumie ruda już się pogodziła z tym faktem, co wcześniej nie było zbyt realna. Tak więc, Ewangelina dokończyła swój monolog odnoszący się do jej jedynej znanej krewnej. Wytłumaczyła, że ta musi się zjawić na Dworcu, gdyż jeżeli będą pytać o dziewczynę, ta upozoruje słownie jej śmierć i w ten sposób może będą szanse na to, że szesnastolatce uda się uciec. Kontemplowała w myślach zbiór informacji, z jakimi jej nowa towarzyszka zaznajomiła Ewę. Musiała to rozgryźć. Rozważyć propozycję. Zgoda była tutaj opcja co najmniej kuszącą. Ale z jej umysłu nie dało się do końca wymazać wizerunku mamy. Tego, jak skrywała łzy i smutek, każąc córce uciekać. Teraz Ewangelina nie wytrzymała – popłakała się niczym dziecko. Czym prędzej wytarła łzy i uśmiechnęła się blado do koleżanki. Nie chciała, by i ona się nad nią litowała... na tę chwilę pragnęła tylko jednego. Żeby ta zrozumiała, w jak trudnej sytuacji postawiła ją rodzicielka. Tak więc wpatrywała się w nią, oczekując reakcji, Jakiejkolwiek. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 5:10 pm | |
| Ewa najwyraźniej już zapomniała o chusteczce, którą Iliya trzymała na swojej nodze. Jej to pasowało. Sama nie chciała myśleć o swoich obrażeniach. O... różnych obrażeniach. Będzie mieć naprawdę spore szczęście, jeżeli to, co ma na brzuchu jest tylko Na brzuchu, a żebro nie jest całkiem złamane. Po całym monologu Iliyi dziewczyna podjęła swój własny. Słuchała z uwagą starając się ignorować to wszystko, co ją rozpraszało. Było to jej ciało. Starała się koncentrować na rzeczach „ważniejszych” niż „ważne”. Prawie jej wychodziło. Ciężki orzech do zgryzienia. Iliya sama nie wiedziała, czy jej rodzice w ogóle jeszcze żyją, czy też nie. Ewa popłakała się i nim zdążyła o tym pomyśleć lekko przytuliła do swojego boku dziewczynę. Dziewczynkę? Cóż. Nie miała za co jej winić. Sama pewnie by była w gorszym dołku, gdyby coś takiego się wydarzyło w jej życiu. To potoczyło się zgoła inaczej. A jednak jechały na tym samym wózku. I Iliya tego chciała. Nie mogła być pewna, czy mówi to dla Ewy czy dla samej siebie. Chciała by pozostały razem do wyjścia z podziemi. Potem... Potem będzie potem. Potem będą musiały o siebie się zatroszczyć, a Aris... Dostanie wolność. Jaki motyw nią kieruje? - Jeśli pójdziesz ze mną uwolnimy się obie. Twojej matce zależy na tym, a ja cię potrzebuję. Przestaną cię szukać i będziesz mogła zrobić co zechcesz. Mam szczere nadzieje, że poza gettem zdobędę możliwość szukania moich rodziców, więc może i tobie się uda? Jeżeli nie spróbujemy niczego się nie dowiemy. – Miała nadzieję, że zmotywuje dziewczynę do tego, by poszła z Iliyą. Nawet jeżeli nie... - Nie mam zamiaru więcej kroczyć po tym miejscu. W końcu pozabijają nas Strażnicy albo choroby. Czuję, że to nasza szansa. Piszesz się na to, Ewa? – Zapytała z powagą w głosie. Na kilka sekund udało się jej zapomnieć o przejmującym bólu. Potem powróciło wspomnienie ostatniej nocy i poczuła się jeszcze bardziej zmęczona, chociaż nie okazała nic poza powagą i chęcią do działania. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sty 24, 2015 7:19 pm | |
| Kiedy Ewangelina skończyła swój monolog na temat swojej matki, Iliya zrobiła znów coś, czego ta pierwsza się nie spodziewała. Znowu. Przytuliła Stirlingównę do swojego boku, a ta ostatnia poczuła się lepiej. Nieznacznie, ale jednak. Ale cieszyła się nawet z takiej subtelnej zmiany. Uśmiechnęła się ponownie do dziewczyny, ale uśmiech ten tym razem już nie miał w sobie niczego z pospolitej szarości. Był pełen wdzięczności. Bo ewidentnie zrozumiała problem szesnastolatki... a może nie, sprawiała tylko takie pozory? Cóż, Ewa nie mogła o tym wiedzieć. Rozmyślała o tym, czy uda im się wcielić plan w życie. Co jak co, ale ufała Iliyi. Było w niej coś, co przyciągało Ewangelinę. Zmuszało do dłuższego obcowania z jej osobą. I uważała, że wie, co jej towarzyszka mówi. Wyglądała na inteligentną. I doświadczoną życiowo, czego nie można było powiedzieć o Ewangelinie, szesnastolatce z zeszytem pod pachą i dziurą w pamięci. Blondynka wygłosiła kolejny monolog, a ta druga słuchała jej ze szczególną uwagą. Chłonęła jej słowa z niemałym zapałem, w celu dokładnego poznania wszystkiego w sprawie ich ucieczki. Wspólnej ucieczki. W sumie Ewangelina napalała się do tej wyprawy coraz bardziej. Ale była świadoma, że to niekoniecznie będzie łatwe. Dwie kruche istoty, podróżujące po różnych terenach, a przeciwko nim cała władza, Strażnicy pokoju... będzie to nie lada wyzwanie. Ale Ewa już wiedziała. Chce uciec. Tym bardziej, że znalazła dobrą towarzyszkę do tego celu. Musi się udać, przemknęło jej przez myśl. - Piszesz się na to, Ewa? - zapytała się szesnastolatki. Musiała trochę poczekać na odpowiedź z tego względu, że nie wiedziała, czy ostatecznie zgodzić się na to, czy nie... tak czy owak, nie miała niczego do stracenia! A mowa Iliyi tym bardziej zmotywowała ją do tego czynu. Żeby w pełni zaufać blondynce. Wyruszyć z nią na głębię. - Oczywiście – szepnęła, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. Ale nie martwiła się niczym. Taki a nie inny ton jej odpowiedzi nie był niczym spowodowany. Po prostu jej słowa same odziały się w taką formę. - prowadź. A wiatr, jakby na zachętę tych słów, subtelnie wzmógł się... Ewangelina napawała się tą świeżością. Dziewczyny wstały, czym prędzej otrzepały swoje odzienia i ruszyły w stronę Pałacu.
zt |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Maj 17, 2015 12:31 am | |
| | bilokacja, po spotkaniu z Mathiasem
Nie mogłam uwierzyć, że znów się tam pojawiłam. Wysunęłam się gładko z cienia przyległej do placu przy ruinach uliczki, naciągając na głowę kaptur ciemnej kurtki i poprawiając pasek czarnej torby, który zdawał się wpijać mi się w ramię, chociaż tak naprawdę nie niosłam ze sobą zbyt wiele. Podrobione dokumenty od Farrie, mapa podziemnych korytarzy, wytrych, latarka, paczka papierosów, zapalniczka, nóż od Mammona - wszystko, co posiadałam, wszystko, co pozostało po moim niegdyś wymarzonym życiu, zamykało się w czeluściach tej niepozornej torby. I choć normalnych okolicznościach to spostrzeżenie wprowadziłoby mnie zapewne w stan co najmniej depresyjny, to widok odpadających od frontowej elewacji cegieł skutecznie odganiał ode mnie wszystkie bzdurne myśli, nie pozwalając się skupić na niczym innym, niż na celu wycieczki. Była jakaś ironia losu w tym, że droga mojej ucieczki prowadziła przez Pałac Sprawiedliwości. Nie tylko dlatego, że przez pierwsze miesiące w getcie pojawiałam się tam niemal codziennie, ale dlatego, że każdy ważniejszy epizod w moim życiu wydawał się sprowadzać do tego budynku. Praca u Snowa, pierwsze aresztowanie w getcie, wreszcie - desperacka próba ratowania się po raz kolejny. Biorąc pod uwagę statystykę, powinnam się kilka razy zastanowić, zanim zdecydowałam się na tę opcję, ale cóż - mówią, że do trzech razy sztuka, a mi i tak kończyły się pomysły. Przystanęłam na sekundę, zatrzymując się przed dwuskrzydłowymi, frontowymi drzwiami, którym jednej części od dawna brakowało, a druga zwisała smętnie, kołysząc się na zardzewiałych zawiasach. Nie czułam specjalnego przypływu sentymentu - szara brutalność getta zdawała się wyprać mnie z umiejętności odczuwania takich emocji, zwłaszcza względem miejsc, które mnie do niego zaprowadziły - ale nie mogłam nie zawahać się po raz ostatni. Obejrzałam się za siebie, pozornie sprawdzając, czy w którejś z uliczek nie mignie mi skrawek białego munduru, a w rzeczywistości po prostu chłonąc wzrokiem wszystko dookoła i mimowolnie zastanawiając się, czy miałam jeszcze kiedykolwiek zobaczyć ten obrazek na własne oczy. Zerknęłam też w niebo - świadomość, że i na nie mogę nigdy więcej nie mieć okazji spojrzeć, również towarzyszyła mi jak dokuczliwy kamyk w bucie. Wypuściłam z płuc powietrze, odwracając się i już bez zbędnych przestojów znikając w półmroku Pałacu Sprawiedliwości. Moja sekunda przeznaczona na wewnętrzne rozważania minęła i właśnie oczyszczałam umysł ze wszystkich możliwych źródeł rozproszenia, czując rosnące napięcie w marnej pozostałości z mięśni. Perspektywa spaceru podziemnymi kanałami nie nastrajała mnie optymistycznie; jako osoba od lat zmagająca się z galopującą klaustrofobią, o wątpliwej kondycji fizycznej i zerowej orientacji w terenie, miałam prawo mieć obawy. Odsuwałam je jednak od siebie z dosyć naiwnym uporem, powtarzając sobie, że sobie poradzę - i że za kilkadziesiąt minut zobaczę Farrie. Musiałam tylko jeszcze przez chwilę nie dać się zabić. Klatkę schodową odnalazłam niemal odruchowo, podążając bardziej za własną pamięcią, niż tym, co widziałam, bo również i wnętrze budynku było trudne do rozpoznania. Mieszkańcy getta wynieśli stąd wszystko, co nie było wmurowane w ściany, a i chyba ich fragmenty próbowano rozkraść, bo w niektórych ziały wyłupane dziury. Po pozłacanej balustradzie schodów nie pozostał nawet ślad (chociaż nie przychodziło mi do głowy, na co komuś w Kwartale był potrzebny kawałek złoconego metalu), a samo zejście niepokojąco kojarzyło mi się ze śmiertelną pułapką, więc dotarcie do piwnicy zajęło mi abstrakcyjnie dużo czasu i już w połowie kondygnacji musiałam ratować się latarką, dostając stanów przedzawałowych za każdym razem, kiedy z ciemności wyłonił się kształt, którego obecności się nie spodziewałam. Właz prowadzący do podziemi odnalazłam szybciej, niż myślałam, ale nie byłam w stanie jednoznacznie określić, czy widok okrągłej, metalowej pokrywy, wywoływał we mnie bardziej ulgę, czy przerażenie. Najprawdopodobniej jedno i drugie, nie traciłam jednak czasu na skróconą psychoanalizę własnych emocji, bo ta groziłaby zepchnięciem samej siebie w automatycznie nakręcającą się spiralę histerii, a atak paniki był ostatnim, czego potrzebowałam. Co nie zmieniało faktu, że po jakiejś minucie złapałam się na bezsensownym wpatrywaniu się w zamknięte przejście, jakbym spodziewała się, że samoistnie otworzy się przede mną. Albo lepiej - że zamieni się w magiczny portal, który cudownie przeniesie mnie do Dzielnicy, bez potrzeby schodzenia ani stopnia niżej. Podeszłam do pokrywy, przywołując się wreszcie do porządku i kucając przy solidnie wyglądającym uchwycie. Latarkę odłożyłam na posadzkę obok, tak, żeby oświetlała mi chociaż część wejścia, po czym chwyciłam mocno za metalowy fragment, mając nadzieję, że właz nie był tak ciężki na jaki wyglądał i z całej siły ciągnąc go do siebie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Maj 17, 2015 10:01 am | |
| Każdy centymetr pomieszczenia, w którym znajduje się Ashe, jest przykryty grubą warstwą kurzu, pyłu i brudnego osadu niewiadomego pochodzenia. Wszystkie połamane krzesła, resztki luster, gzymsy kominków...jednak na podłodze wokół włazu podłoga jest czysta, z widocznymi, wydeptanymi krawędziami podeszwy sporego rozmiaru. Metalowa pokrywa włazu także nie wygląda na opuszczoną i nieużywaną. Wręcz lśni czystością, jakby ktoś specjalnie przygotował ją na wizytę niezapowiedzianych uciekinierów. Właz ustępuje gładko, Ashe może otworzyć go bez większego wysiłku. Latarka oświetla tylko górną część: wejście jest dobrze utrzymane, żadnych ostrych kawałków, średnica spokojnie pozwala na wsunięcie się do środka dwóch osób. Poniżej znajduje się drabinka. Z podziemi nie słychać żadnych szumów albo innych niepokojących dźwięków. Ashe, piszesz teraz tutaj. Może być to krótki post przejściowy. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Cze 04, 2015 11:07 pm | |
| Legenda:A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte)C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst). Już o szóstej rano, gdy na dworze wciąż jeszcze było ciemno, Strażnicy Pokoju obstawili Pałac Sprawiedliwości i zaczęli szybkie jego porządkowanie, by za kilka godzin mogli pojawić się tutaj pierwsi Bezprawni oraz Wolni Obywatele. Do przeprowadzania tych ostatnich spod Bramy Głównej wyznaczono specjalny oddział, na ulicach getta wzmożono patrole - dołożono wszelkich starań, by festyn nie wymknął się spod kontroli i nikt nie wykorzystał go jako zasłony dymnej do ucieczki na drugą stronę muru. Równo o godzinie ósmej otwarto drzwi Pałacu, kiedyś rażącego po oczach swoim przepychem, teraz czasy świetności mającego już za sobą. Na nadchodzących mieszkańców Kapitolu czekała obowiązkowa rejestracja w jednym z punktów, jednak trwała ona krótko, bo już po chwili można było rozkładać swoje fanty na specjalnie przygotowanych wcześniej stolikach i ławkach. Specjalny transport od prezydenta przybył chwilę po otwarciu, a Strażnicy Pokoju wyciągali z ciężarówki ciepłe koce, płaszcze i pościel, które już niebawem miały pomóc potrzebującym w przetrwaniu zimy. Zorganizowano także specjalną stołówkę, w której można było napić się ciepłej herbaty lub kawy, chętnym zaczęto wydawać posiłki. Tibalt Adler nie zamierzał pozostawić Bezprawnych samym sobie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 2:05 pm | |
| //Vally pozdrawia z B : )
Ach ten klimat getta... Potrafił poprawić humor komuś takiemu jak ja, komuś, kto nie miał zbyt miłego poranka, bo w nocy męczyły go koszmary, więc nie dość, że się nie wyspał, to w dodatku wstał lewą nogą. Lewa noga i mocna ręka – getto było wspaniałym podwórkiem dla rozładowywania negatywnych emocji. Od samego patrzenia na tę wynędzniałą ludność i cieszenia się, że czasy, gdy te ułomności panowały w Kapitolu i w sumie całym Panem, już minęły i nie wrócą, poprawiały niesamowicie humor. A nie wrócą, gdyż nie miałem im na to pozwolić... Kolejne profity, do których prawo nadawał mi mój zawód. Trzymałem się tego choćby dziś, tego oczywiście, że nie miałem im pozwolić na ponowne przejęcie władzy, gdy zorganizowano wsparcie dla KOLCa. Nie wiedziałem, czemu rząd postanowił wyjść z tak dobrą ręką do tego bydła, ale, cóż, najpewniej chodziło o politykę i o to, by nieco przyćmić ich osądy. Bo przecież prezydent Adler był tak bardzo wspaniałomyślny! Bo przecież Dwunastka miała być dla nich takim rajem! Jeśli miało to wprowadzić względny spokój w tym miejscu i zniechęcić Kolczatkę oraz innych do buntów, to mogłem przecierpieć cały ten spęd i utrzymać tutejsze bydło w porządku. Opuściłem punkt organizacyjny Strażników Pokoju i skierowałem się od razu w kierunku stanowisk z odzieżą. Przypuszczałem, że to właśnie tam zejdzie się najwięcej ludności, a jako że zamierzałem mieć wszystko pod kontrolą... Dziś tu dowodziłem, więc w moim interesie było, by szczególnie w dniu dzisiejszym wszystko ładnie się odbyło i ładnie zakończyło. Bez jakichkolwiek ofiar wśród mieszkańców Dzielnicy, z żadnymi głupimi pomysłami ze strony mieszkańców getta. Po skontrolowaniu obstawy w stołówce, obrałem sobie miejsce nieopodal drzwi prowadzących do punktu F, gdzie przewidziano miejsce wymiany elektroniki. Elektronika... Na co im była elektronika? Niech złapią sobie koce oraz płaszcze i wypad. Im szybciej to się zakończy, tym lepiej. Dla mnie, dla nich, dla wszystkich. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 4:00 pm | |
| /pokręciła się w poście, pokręciła, a teraz stołówka polowa <3
Helen, jak to Helen – osoba będąca już chyba dosłownie wszędzie wraz z tym swoim niepoprawnie pozytywnym nastawieniem i świeżo zrobionymi loczkami, nie mogła nie pozwolić sobie na przyjście w takie miejsce, gdzie teoretycznie mogła przydać się w jakiś sposób bardziej pożyteczny od tego związanego z siedzeniem na tyłku i nicnierobieniem. W praktyce jednak wychodziło jej to dosyć kiepsko, bowiem zaplątała się już na samym początku. Lubiła towarzystwo wielu osób, ale to, co zastała w tym miejscu, w drodze tutaj, podczas samej rejestracji… To zaczęło ją przygniatać. Czuła się nieco zbyt mocno przytłoczona tym obrazem nędzy i rozpaczy, jaki czekał na nią za bardzo widoczną granicą, jaka oddzielała poukładane, czyste, spokojne tereny Dzielnicy Wolnych Obywateli od getta. Wkrótce przestała już nawet trajkotać radośnie do koleżanki z pracy, z którą wybrała się na działania dobroczynne. Bardziej mrukliwa niż zazwyczaj, nie czuła się zbyt dobrze w tym miejscu, mając nadzwyczaj silne wrażenie, że zaraz coś zmusi ją do pozostania w nim na zawsze, przez które wręcz okropnie spochmurniała. Nie miała do tego większego powodu, bowiem przecież nigdy wcześniej tu nie była i nie mogła wiązać z gettem jakichś personalnie nieprzyjemnych doświadczeń, a jednak… Planowany dłuższy pobyt wraz z zaangażowaniem się w całą akcję, cóż, raczej nie miał wejść w życie, kiedy nogi pchały ją jak najdalej. Co prawda jeszcze nie uległa impulsowi nakazującemu jej uciekać jak najdalej, ale było ku temu blisko. Na razie jednak przełykała tylko ślinę, kręcąc się po kolejnych pomieszczeniach, aby znaleźć kogoś lub coś, co pochłonie na dłuższą chwilę jej uwagę, aby mogła wreszcie być przydatna. Choć jednocześnie miała nieodparte wrażenie, że te jakiekolwiek utylitarne działania z jej strony nie zostaną przyjęte z entuzjazmem przez większość osób tu zebranych. Po tym, kiedy pomogła jakiemuś mężczyźnie, który w akcie wdzięczności nazwał ją pieprzoną, wydelikaconą filantropką, straciła już większość złudzeń co do chociaż krzty pozytywności, wdzięczności i dobrego słowa lub też zwyczajnego uśmiechu ze strony mieszkańców tego okręgu. I choć wymalowała na twarzy, bądź też przykleiła – jak kto to odbierał, jak najbardziej normalny uśmiech, było jej głupio. Aż wreszcie zwyczajnie powróciła do pomieszczenia przerobionego na stołówkę polową, gdzie postawiła na stole koszyk z sernikiem z truskawkami i kilkoma podstawowymi produktami żywnościowymi, które przyniosła, rozglądając się za kimś, kto mógłby jej mniej więcej powiedzieć, co dalej… Cóż, w takich chwilach była zagubioną marzycielką, nie kimś, kto momentalnie wiedział, o co chodzi, co, gdzie i jak. Bywa. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 7:47 pm | |
| Farrah błąka się przy wejściu (A)
Wokół Farrie robiło się coraz zimniej, coraz ciemniej i coraz straszniej. Nadchodziła metaforyczna i okropna zima, którą przecież zawsze tak lubiła. W końcu pojawiały się sensowne wymówki, pozwalające opuszczać nudne towarzyskie spędy i przenosić się na długie godziny w wirtualny świat. Tamte naiwne czasy minęły jednak bezpowrotnie; nie wystarczyła minusowa temperatura i lodowaty wiatr, by odciąć się od niechcianych spraw dorosłych - musiała stawić im czoła, niezależnie od tego, czy czuła się na siłach czy raczej nieco na nich podupadała. Nie, nie miała depresji - ta nigdy nie zainfekowała tak radosnego i tryskającego optymizmem organizmu - ale jak na przeciętne standardy blond iskierki, Farrah sprawiała wrażenie nieco przygaszonej. Bez łez w oczach i fioletowych cieni pod nimi; bez urlopu chorobowego i kieszeni pełnych chusteczek. Bez tej całej normalnej dramaturgi, mogącej pokazać, że coś jest nie tak. Właściwie przeciętny przechodzień uznałby blondynkę za najradośniejszą osobę za murem; za dziewczę nieskalane żadną troską, idące przez życie ciągle z tym samym szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem, przecinającym zaróżowioną twarz na pół. Zero kłopotów. Żadnej pracy podwójnej agentki. Żadnych przyjaciół w więzieniach i w grobie. Żadnych żałosnych zawirowań sercowych. Żadnego przepracowania, żadnego obleśnego szefa, żadnego stresu. Kompletna pustka w szufladach z etykietą nieprzyjemne i bolesne. C h c i a ł a b y. Z całych sił pragnęła, żeby znowu wszystko się układało, ale niestety Los zsyłał na ludzi wokół niej same nieszczęścia i mogła tylko obserwować kolejne osoby, znikające na dobre z jej życia. Co czyniła....otrząsała się i działała. Bierne załamywanie rąk nie było w jej stylu. Dlatego też zamiast zamknąć się w mieszkaniu i rozpaczać nad kolejnym ciosem, postanowiła komuś pomóc. Szczerze. Oczywiście gdzieś tam migał odgórny nakaz zaprezentowania ludzkiej twarzy Rejestru, ale nie pojawiała się przecież przy Pałacu zmuszona. Zaangażowanie się w wspieranie mieszkańców getta wydawało się jej oczywiste i nie rozpatrywała tego w kategoriach opłacalności. Pojawiła się w budynku nieco po strażnikach, pomagając poustawiać prowizoryczne stragany i podłączyć niezbędną elektronikę. Teraz mogła obserwować efekt swojej pracy: wnętrze Pałacu Sprawiedliwości sprawiało prawie przytulne wrażenie...albo to ona roiła to sobie, doszukując się pozytywów nawet w chłodnym, szarym dniu, spędzonym na obserwowaniu zabiedzonych mieszkańców i ich konfrontacji z dostatkiem Dzielnicy. Z cichym westchnieniem dokończyła podpinanie ostatnich podsufitowych kabli i otrzepując ręce, zeszła z chwiejącej się komody, przystając nieopodal drzwi i przeglądając czeluście dużej torby na ramię, w jakiej skrywała (nie)skromne charytatywne dary. |
| | | Wiek : 27 lat Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca Obrażenia : problemy z tarczycą
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 05, 2015 10:14 pm | |
| / stołóweczka + jakiś czas po spotkaniu z Lennym
Jeśli w Kapitolu było miejsce, które nadal interesowało Leo, z pewnością było nim właśnie getto. Jako porządny obywatel do tej pory nie miał okazji przekroczyć bram tego przeuroczego miejsca, zobaczyć na własne oczy, jak wiele zostało z dawnej stolicy oraz jej mieszkańców i zweryfikować, ile prawdy było w zasłyszanych opowieściach oraz zdjęciach pokazywanych w mediach. Gdy więc tylko usłyszał o festynie dobroczynnym, postanowił zarezerwować sobie termin i odpowiednio przygotować. Oczywiście nie pchnęła go do tego żadna zwierzęca chęć wywyższania się, dowartościowania czy, wręcz przeciwnie, zdołowania. Chciał pomóc (co ostatnimi czasy zdarzało mu się przerażająco często), ale nie przeczył, że obok tego była jeszcze ciekawość. Bo czy to miejsce faktycznie miało stanowić prawdziwe piekło na ziemi? I czy choć w niewielkim stopniu odzwierciedlało dawne życie mieszkańców dystryktów, a w szczególności Jedenastki? Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Kiedy prowadzono go do Pałacu Sprawiedliwości, rozglądał się dyskretnie, co pewien czas zawieszając wzrok na budynkach, które coś mu przypominały albo zdawały się coś przypominać. Prawdopodobnie tylko wydawało mu się, że je rozpoznaje, nigdy jakoś szczególnie nie zwracał uwagi na zabudowę Kapitolu, a w tej chwili prawie cała chyliła się ku upadkowi w ten sam, dziwnie smutny sposób. Podobnie było z ludźmi, którzy gdzieś tam przemykali w tle i którzy w pierwszej chwili zdawali się znajomi, a w następnej ginęli wśród tłumu nieznajomych twarzy bez imienia i nazwiska. Zresztą w tej ostatniej kwestii nie ufał za bardzo swojej pamięci, ślady ostatniej pomyłki nadal były dość świeże. Więc, w obliczu braku zaufania do własnej pamięci i rysującymi się przed nim konturami ogromnego, odnawianego budynku, zaprzestał swoich obserwacji. Nieco mniej pewnie minął próg dawnego symbolu świetności, obrzucając wnętrze jedynie przelotnym spojrzeniem (był dzisiaj w nastroju na oglądanie jedynie niszczejącej architektury, renowacje miał pod nosem niemalże codziennie), aby po chwili ruszyć z tłumem do rejestracji, która, o dziwo, nie zajęła długo. No cóż, przy takiej ilości ludzi dokładne sprawdzenie każdego mieszkańca dzielnicy zajęłoby pewnie dłużej niż sam festyn, ale nie zamierzał narzekać. Jego alergia na proszek, w którym prane były białe mundury strażników pokoju (i zapewne środek, którym czyścili swoje buty, hełmy, bronie) dawała o sobie znać już od początku wycieczki, a nie chciał przecież przedwcześnie wychodzić. Przeszedł więc jeszcze parę pomieszczeń, ale zatrzymał się dopiero w stołówce. Jednak zanim zaczął rozglądać się za wolnym stanowiskiem, zauważył kogoś znajomego. Nie myśląc dłużej, ruszył w kierunku Helen, już z daleka taskując zawartość jej pięknego koszyczka. Czuł się niemalże jak wilk próbujący podejść czerwonego kapturka. – Taki cudowny sernik! – westchnął smutno, stając tuż obok niej i nachylając się. – Nie chcę nic mówić, ale niektórzy mogą nie umieć docenić takiego specjału, Helen – szepnął, posyłając jej wesoły uśmiech.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Cze 06, 2015 12:08 am | |
| //A.
Coś piszczało mi nieznośnie w uszach. Słyszałam przybijające szepty, które wypominały mi wszystko, co złego zrobiłam i wszystko to, co mogłam zrobić dobrego, a nie zrobiłam. Szukałam znaku, błąkając się tymi upadłymi ulicami, ale on non stop, wkoło, na okrągło mówiły jedno, nieznośne, dobijające słowo – koniec. Wiadomość, że dostałam bilet w jedną stroną do Dwunastki... uśmiechu nie wywołał. Sprawił jedynie, że rzeczywistość tym razem mnie przygniotła, otwierając szeroko moje oczy i ukazując mi moje życie. Kurwa! Ja żyłam i niedługo już miałam utrzymać takowy status. Czułam to. Jak ten smród ulic getta, a życie przedstawiali ci czyściutcy i wielce niewinny obywatele dzielnicy... Czym się różniłam od nich? Jeszcze nie tak dawno temu łaziłam tymi samymi ulicami co oni? I co dostałam? KOLeC dostałam za wydarcie się z szeregu i zbuntowanie przeciwko temu okrucieństwu, jakie zsyłano na dzieci. Sama dobrze wiedziałam, co to znaczyło. Co znaczyły Igrzyska! Kolejny koniec... Strażnicy łypali na mnie zza tych swoich szybek w hełmach, które zakrywały te puste banie. Oni sami powinni to wszystko zauważać! Byli najbliżej bólu i cierpienia! Ba!, bywało ono prowokowane przez nich, kreowane, tworzone... Jak obrazy znanych malarzy. Malarzy! Jeden z moich aktów nie tak dawno ozdabiał moje mieszkanie! Teraz miałam chwiejący się regal, którego już nie chciało mi się podnosić z podłogi po ostatnim ataku wkurwienia. Co ja tu robiłam? Wśród Strażników, innych szarych i pustych mieszkańców oraz tych wypachnionych Prawdziwych Obywateli Panem, którzy myśleli, że robią tyle dobrego, przychodząc tu dzisiaj. Ja zaś... Nie wiedziałam, co tu robię. Przybyłam wiedziona... pokusą? Miałam nadzieję, że będę świadkiem czegoś, co w końcu zmieni życie nas wszystkich? A może, że właśnie tu znajdę ukojenie? Ten ostateczny i jedyny koniec? Zrobię dramę. Nikt nie miał mnie powstrzymać. Mathias sobie wyjechał, zostawiając mnie tu samą. Był chyba jedynym moim przyjacielem w tym miejscu... Nie było nikogo, kto by mnie powstrzymał. Obcy niby czemu mieliby się ze mną szarpać? Rzucę się na Strażników, nie będę pozwalała siebie uspokoić i będą musieli mnie uciszyć w inny sposób. Ohh, genialne! Cześć. Jestem Johanna. Tak, Johanna Mason. Nienawidzę was – wypowiedziane wściekle. Byłoby piękne. Następnie rzucenie się na nich wszystkich z toporem – moje marzenie. Tymczasem jedynie przepchnęłam się obok jakiejś blond paniusi i weszłam do środka, szukając szczęścia. Ta, chciałabym. |
| | | Wiek : 19 Zawód : etatowy muzyk w Violatorze Przy sobie : karta Zawodowego Muzyka, gram morfaliny, leki przeciwbólowe (6 sztuk), nóż ceramiczny, medalik z cyjankiem Znaki szczególne : kulejąca lewa noga, wątła postura, czujny, skupiony wzrok Obrażenia : blizny na lewej nodze i plecach
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Cze 06, 2015 5:33 pm | |
| /z ''Rezydencji'', kilka dni później Najpierw A, potem do punktu D.
Przenikliwy ziąb wdziera się w dziury i między poły poprzecieranego w niezliczonych miejscach płaszcza, a ja niczym w melancholijnym dramacie przybliżam się do wrót ruin Pałacu Sprawiedliwości, z dłonią lekko uniesioną do przodu i rzewnym i tak samo kiczowatym recitalem musicalowym na ustach. Ha ha. Chyba jednak pomijając te dwa ostatnie. Stanowczo nie czuję się bowiem jak w dramacie- w dramatach. W tych, które niegdyś pochłaniałam w całości cierpiał naród z czynu popełnionego przez buntującą się jednostkę. O, na przykład taka Werona pogrążona w rozpaczy po stracie dwójki z najznakomitszych rodów, Monteki i Kapuletich. Albo Szkocja. Albo Dania i Jutlandia. A tu, w pełnym gnilności gettcie, byłam widocznie jedynym bohaterem tragicznym na scenie, który wywiązał się ze swojej znakomitej wręcz gry aktorskiej. Nie tak dawno bowiem, bo zaledwie kilka dni temu, nieomal umarłam przez grę na skrzypcach w miejscu publicznym, jakaś paniusia ukradła mojego ukochanego Sokratesa a dwoje Strażników mhm''Pokoju'' wpadło bez zaproszenia na popołudniową herbatkę do rezydencji. I tak prawie umarłam po raz drugi, gdy jakimś cudem udało mi się wydostać z własnego mieszkania, nie tracąc przy tym ani głowy ani żadnych niezbędnych do życia organów wewnętrznych, którymi w ostateczności mogłam się pohandlować. I kto tu grał swoją rolę jak najlepiej mógł? Tak, to ja. Kwiaty na scenę dla szanownej Calanthe Ross! Zgubiłam własną matkę, skrzypce które zapodziały się gdzieś w ferworze walki i nieznajomą koleżankę która dzieliła ze mną wspólną niedolę ulicznego grajka. Umieram z głodu -no, może nie tak umieram, ale w porównaniu do luksusów sprzed Wielkiej Rebelii brak porannej kawy i kromka chleba na kolację to niemal koszmar-, z braku stabilności psychicznej i pierwszych oznak odstawienia morfaliny i jestem aktualnie i oficjalnie po raz pierwszy tak wściekła, że czuję, że muszę coś zrobić, by w tej chwili nie zwariować. Cokolwiek. Zaciskam pięść na połach płaszcza i wciskam się w przedsionek ruin, w głowie mając już calutki plan. Idealny. No i dopieszczony pod każdym względem. Udam się w stronę stołówki polowej, urzekając Wolnych Obywateli swoją miną cierpiącego w okropnych mękach szczeniaczka. Albo wewnętrznym seksapilem, to się jeszcze zobaczy. Ci podarują mi koce i żywność, ale ja będę miała to głęboko w dupie, przynajmniej na ten moment. Bo ja w tym czasie będę szukała wzrokiem kogoś młodego, kogoś, kto oczarowany blond włosami -które specjalnie wyczesałam- będzie w stanie pomóc mi wydostać się z getta. I ucieknę. Tak po prostu. Zajęta poważnym knuciem i intrygami, a jak wiadomo dwóch rzeczy nie robi się na odwyku, dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że ktoś popycha mnie na przeciwległą, okrytą pleśnią ścianę, samemu wyforsowując się nieco do przodu. Poprawka. Nie ktoś, tylko laska. Bardzo chuda, nie za wysoka, ale co najważniejsze- w tej chwili pewnie tak samo wściekła na cały ten pierdolony niesprawiedliwy świat, co ja. Dobrze się składa. Odrywam się od mlaszczącej dziwnie ściany, z obrzydzenia piszcząc delikatnie. Składa się wręcz wyśmienicie. Trzeba szukać pomocników. Samemu nie uda mi się osiągnąć tego, co planuję. Z uwagą wypatruję wśród tłoczącego się tłumu napiętych pleców kobiety i z pojedynczym mruknięciem samozadowolenia stwierdzam, że zatrzymała się z pięć, góra sześć metrów ode mnie. Spogląda prosto i z jasnym wręcz przekazem i niekrytą wrogością w stronę stanowisk Strażników Pokoju, cały czas mimowolnie kierując się do środka. W sumie, w dwójkę zniszczenie całego Panem pójdzie nam znacznie szybciej. A od czegoś trzeba zacząć, prawda? Przybliżam się do wątłej kobiety niebezpiecznie blisko i, pod przykrywką poprawiania sterczących na skromnych nitkach guzików u płaszcza, nachylam się nad jej naprężoną sylwetką, szepcząc wprost do ucha: -Nie stercz tak, gapiąc się na nich. Kilka dni temu prawie umarłam przez granie na skrzypcach w centrum Kwartału, dlatego nie sądzę, że potraktują cię inaczej, jak zobaczą, co robisz. Albo na jaką wyglądasz. -dodaję, kładąc swoją chudą dłoń na ramieniu nieznajomej. Od kiedy to mam taką śmiałość w stosunku do obcych ludzi? Odpowiedź jest bardzo prosta, przepis jeszcze krótszy. 1. Wykończ prawie całą morfalinę. 2. Idź na odwyk, przeczuwając, że nie starczy ci jej na długo. 3. Zgub własną matkę i skrzypce, czyli dwa istnienia, które kochasz nad życie 4. Stań się desperatką, która zrobi wszystko, by zakończyć ten nędzny żywot raz na zawsze. -Kto wie, może znajdą ci w kieszeniach spory ładunek wybuchowy w paczuszce, adresowany do pana Adlera? Wrogość wrogością. Tym nic nie zdziałasz... -ciągnę. -Ale możesz zrobić coś, by zagrać na nosach wszystkim tym Strażnikom. Uciec na przykład. Ostatnie dwa słowa kończę już niemalże szeptem, bardzo pilnując się, by ani nieznajoma, ani tym bardziej nikt inny nie wyczuli, w jakim stanie aktualnie się znajduję. Robię kilka kroków w przód i kiwam głową w stronę kobiety, jakby siłą woli błagając, by podążyła za mną. Już nie pilnując i nie sprawdzając, czy kobieta tą dziwną prośbę wypełniła odwracam się, przeczesując wzrokiem zebrany tłum. Szczebiot jakichś kobiet przy stolikach z porozstawianą żywnością i omójboże najprawdziwszym domowej roboty serniczkiem zwraca moją uwagę na dłuższą chwilę. I to bynajmniej nie przez ślinę, mimowolnie cieknącą wzdłuż podbródka. –Taki cudowny sernik! Przewiercam dziwnie znajomo nieznajomego nachylającego się nad przepięknie i omójbożeporazdrugi smakowicie wyglądającym sernikiem i już wiem, że to on padnie łupem mojej wielkiej intrygi. Jakaś ogromna siła ciągnie mnie wręcz w jego stronę. Przeczucie? Tego nie wiem.
Ostatnio zmieniony przez Calanthe Ross dnia Nie Cze 07, 2015 5:41 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 10:49 am | |
| /Catrice pozdrawia z punktu A, potem przechodzi do punktu E
Festyn Dobroczynny w Pałacu Sprawiedliwości, mieszczącym się w niegdyś ekskluzywnej części miasta, obecnie zwanej gettem (i oddzielonej od innych murem, nie zapominajmy). Co za wydziwianie, pomyślała, wchodząc po schodach dawnej rezydencji prezydenckiej. Piękne czasy; pamiętała te wszystkie chwile, kiedy siedziała w tym miejscu, rozmawiając z wyznaczonymi przez Snowa osobami lub nawet z nim samym; niekiedy też zdarzało jej się obserwować Cordelię, która przemykała korytarzami lub spędzała czas na tarasie bądź w ogrodach. Wtedy wszystko toczyło się innym rytmem, nie było jeszcze oznak rebelii czy buntów, a sama panna Tudor pławiła się w glorii bycia ulubienicą głowy kraju. Nierzadko też zdarzało się, że mogła spędzić noc w Pałacu Sprawiedliwości, w jednym z mniejszych apartamentów. Westchnęła, zjawiając się w pierwszym z pomieszczeń. Gdy spojrzała w lewo, dostrzegła coś, co mogło być jakimś punktem rejestracji, zapewne obowiązkowej. Jako że wciąż jeszcze nie wyszła z tego syfu, musiała być grzeczna. Skinęła głową znajomemu Strażnikowi i weszła do punktu rejestracyjnego, ciekawa, co będzie musiała zrobić, by móc swobodnie poruszać się po Pałacu.
|
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 1:31 pm | |
| / A
Kiedy miał wrażenie, że spadł na samo dno, pojawiła się ona. Dała mu nadzieję, błyszczącą jak światełko w tunelu. Dzięki niej podniósł się niczym mityczny feniks z popiołów i mógł funkcjonować niemal normalnie. Koiła jego sumienie znacznie skuteczniej od alkoholu, choć pod wpływem jej dotyku czuł się zamroczony prawie identycznie jak po kilku kolejkach wódki. Niemniej było to doskonałe, lepsze od chronicznego bólu głowy i nieustannego wypominania oddanych strzałów, zabitych ludzi i dziewczyny, którą podczas przesłuchania doprowadził do załamania nerwowego. Zwykle skrzętnie ukrywał emocje i pozornie był zimny, niewzruszony. Wymarzony obrońca Panem, Strażnik o kamiennym sercu. Bijącym jednak w piersi niczym dzwon, wzywający do... zmian? Nie wiedział jeszcze, do czego zmierza, ale Vivian uświadomiła mu, że jego dotychczasowe życie było żałośnie puste. Oraz że to od niego zależy, jak nim pokieruje, aby skręciło we właściwą stronę. Gdzie nie wariowałby jak Lady Makbet, desperacko usiłując krew niewinnych ze swych rąk. Zamiast tego mógłby robić coś innego, jak teraz, gdy korzystając z wolnego dnia, pojawił się wraz z Vivian w Pałacu Sprawiedliwości. Nie, nie żeby czuwać nad przebiegiem imprezy i częstować uderzeniem każdego niepokornego, tylko prywatnie, by pomóc mieszkańcom getta i... czekać na katharsis po listopadowej strzelaninie. Szedł z Vivian za rękę, wzdrygając się, kiedy przechodzili przez bramę odzielającą Dzielnicę Wolnych Obywateli (uniósł brew, zdając sobie sprawę, jak ironicznie to brzmi) od Kwartału. Ścisnął mocniej dłoń kobiety, przekazując jej niewerbalnie, żeby nie oddalała się ani na moment. Mimo że bywał tu na patrolach, od niedawna zaczął zwracać uwagę na faktyczną izolację KOLCa. Kapitolińczycy byli zdani tylko na siebie - i ewentualnych (nielicznych) sprzymierzeńców zza muru. Dlatego nie dziwił go spory tłum pod Pałacem Sprawiedliwości - łaskawość Adlera mogła skończyć się w każdej chwili - czy raczej wraz z ostateczną likwidacją getta i ostatnim transportem do Dwunastki. Wraz z Vivian przekroczył próg budynku, rozglądając się, gdy jego uwagę przykuła znajoma postać, balansująca na niestabilnie wyglądającej komodzie. Conrad uśmiechnął się lekko na wspomnienie ich pierwszego spotkania i skierował się ku Farrie, ciągnąc za sobą Viv. - Jeszcze cała? - spytał, patrząc z sympatią na blondynkę i zamierając gdzieś w połowie chęci na nieporadny uścisk - to moja dziewczyna, Vivian - dumnie dokonał prezentacji, obejmując kobietę w pasie i uśmiechając się nieśmiało. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 2:18 pm | |
| /pomieszczenie A.
Kiedy wychodzili z domu, Vivian dopilnowała, żeby oboje byli ubrani nieco cieplej; nie narzucała swojej woli Conradowi, ze stoickim spokojem owijając jego szyję szalikiem, który sam zarzucił na nią jakiś czas temu. Wiedziała, że materiał przesiąkł już wonią jej ciała i lekką nutą perfum, których używała dość sporadycznie. Świadomość tego, że blisko serca Conrada spoczywa jakaś część jej, nawet tak ulotna, jak zapach, była niespodziewanie przyjemna, dodająca kobiecie otuchy w dniu festynu. Od pamiętnych wydarzeń, w czasie których stała się ukochaną popielniczką Gerarda Ginsberga, unikała obszaru getta z zaciekłością równej tej, z jaką diabeł unika przysłowiowej wody święconej. Nie chciała tam przebywać, obawiając się nie tylko naczelnika więzienia, ale i faktu, że nie byłaby w stanie obronić się sama. W dodatku cała ta impreza miała odbywać się w miejscu, w którym zginął jej narzeczony. Ścisnęła mocno dłoń Conrada, usiłując się uspokoić. W końcu wspólnymi siłami udało im się zebrać jakieś rzeczy z jej mieszkania (w tym resztę ubrań, jakie należały do Tima), oszacować, co można by przekazać mieszkańcom getta i spakować je – o dostarczeniu do Pałacu Sprawiedliwości, który Vivian najchętniej zburzyłaby doszczętnie. Bała się oddalić od mężczyzny choćby na chwilę, dlatego też szła jak najbliżej Dillingera, starając się nie myśleć o tym, czy stanie się coś niepokojącego w trakcie dobroczynnego festynu. Z pewnością była to dobra okazja dla mieszkańców getta, by zaopatrzyć się w coś przydatnego przed nadchodzącą zimą… dla niej jednak to wciąż stwarzało sposobność do wspominania tamtego dnia. Strzał, którego nie spodziewało się żadne z nich, spojrzenie Tima, osuwającego się na oblodzoną ziemię. Krzyk przerażenia, jaki wydostał się z jej ust, kiedy klęczała obok niego, modląc się, by tylko otworzył oczy. Nigdy nie odważyła się powiedzieć nikomu, co dokładnie zaszło; jedynie Ashe mogła coś wiedzieć, gdyż samo jej pojawienie się przed Pałacem Sprawiedliwości było niespodziewane. Ale Ashe pojawiła się już po tym, jak zabrano ciało mężczyzny, nie mogła więc wiedzieć, kto strzela. Jej myśli ustabilizowały się w chwili, gdy Gustav pociągnął ją za sobą w stronę jakiejś blondynki, siedzącej całkiem nieopodal nich. Brwi rudowłosej zmarszczyły się na sekundę, a ona sama zerknęła badawczo na ukochanego, zastanawiając się, kim jest jego znajoma. Ładna, młodziutka, wyglądająca na jedną z tych osób, które lubi się od pierwszej chwili. Uśmiechnęła się, patrząc na Conrada, gdy ten dokonywał prezentacji, obejmując ją; zaborczo? Może po prostu czuł potrzebę czucia jej przy sobie nieustannie, na co przystała z radością. - Cześć – wyciągnęła dłoń ku blondynce, obdarzając ją łagodnym uśmiechem. – Miło mi Cię poznać.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 4:40 pm | |
| Wnętrza Pałacu nie nastrajały optymistycznie. Co prawda strażnicy wykonali swoją robotę i pomieszczenia nie wyglądały już jak połączenie cmentarza i zniszczonego muzeum z antykami, ale i tak nie było to zbyt reprezentacyjne miejsce. Gołe mury, pokryte gdzieniegdzie brudnymi resztkami tapet, odsłaniającymi porysowane mury. Girlandy przegniłego drewna, w niczym nieprzypominające swojego wcześniejszego stanu meblowego skupienia. Do tego mnóstwo kurzu, pyłu, pleśni, a wszystko to wzbogacone uroczym aromatem stęchlizny, trafiającym do nozdrzy niemalże w stanie stałych, zjełczałych cząsteczek. Farrah hamowała swój pedantyzm resztkami sił, wiedząc, że raczej nie można zrobić nic więcej. Nie była tutaj przecież kimś z dowodzenia, nie przykładała ręki do organizacji charytatywnego eventu. Pozostawała jej rola gościa, który nieco natrętnie wciskał swój spory nos w nieswoje sprawy, bawiąc się w eksperta od podłączania elektroniki (ej, tu są różne napięcia, to tutaj nie będzie pasowało) i od marketingu, próbując nieco rozweselić budynek, przypominający architektonicznego trupa. Majestatycznego, to fakt, znaczącego dla przybywających tutaj ludzi - także fakt, ale dalej trupa, z ziejącymi pustką oknami, chłodem marmurowych posadzek i zalegającymi w rogach pomieszczeń cegłówkami. Podobno spacerowały tędy duchy albo inne strachy, ale racjonalna Farrah nie zajmowała się takimi plotkami, w końcu zaprzestając upierdliwej akcji samopomocy. Strażnicy patrzyli na nią więcej niż krzywo, pewnie z powodu niezbyt reprezentacyjnego wyglądu. Żadnej rządowej garsonki czy choćby eleganckiego płaszcza, mogącego w jakiś zawoalowany sposób przekazać informację o jej rejestrowym statusie. Właściwie wyglądała bardziej bezprawnie: gruba, szara bluza z kapturem, ciemne dżinsy, wysokie buty, duża torba wisząca na ramieniu. Wszystko to zmechacone i noszące ślady intensywnego zużycia. Gdyby została tutaj wysłana oficjalnie z ramienia rządu, prezentowałaby się pewnie nieco lepiej, ale na szczęście mogła zawinąć się w swój szary kokon i wyglądać radośnie. Pomimo wszystkich nieszczęść, jakie ciągle wirowały gdzieś w tyle jej głowy, sprawiając, że przypadkowe wyłapanie z wchodzącego tłumu znajomej twarzy Conrada, wcale nie poprawiło jej humoru. Nie pokazała tego jednak po sobie, witając go szerokim, naturalnym uśmiechem, starając się całkowicie anulować bolesne pytania, mało pasujące do urokliwej pogawędki. Cześć, czy to dzięki tobie mój przyjaciel będzie sądzony za działalność terrorystyczną i zapewne postawiony przed plutonem egzekucyjnym? - Conrad Dillinger, bohater Kapitolu, kogóż to widzą moje oczy – rzuciła zamiast powyższego, nieco rozbawiona, bardzo sympatyczna i bardzo żywiołowa, poufale dotykając dłonią rękawa kurtki mężczyzny. – Mogę prosić o autograf? – wyszczerzyła zęby, dopiero po chwili przenosząc wzrok na towarzyszkę bruneta. Ładną, kobiecą, dorodną, dorosłą; archetyp stereotypowej żeńskiej ognistej zmysłowości, który nieco zbił Farrie z tropu – lepiej dogadywała się z mężczyznami – acz nie na tyle, by w jakikolwiek sposób ją zakłopotać. – Cześć, miło poznać. Farrie – przedstawiła się uprzejmie, w końcu puszczając ramię Conrada i potrząsając energicznie dłonią Vivian.. - Nie wiem jak ci to powiedzieć, Conrad, ale to bardzo słabe miejsce na randkę. Chyba, że jesteś tutaj na służbie? - kontynuowała swobodnie, radośnie, bardzo po swojemu, poprawiając pasek ciężkiej torby wiszącej na ramieniu i przeskakując wzrokiem pomiędzy mężczyzną z Vivian. – Byłoby świetnie, ochroniłbyś mnie przed wszechobecnym, okropnym brudem – dodała bardzo głośno, co spotkało się z mnóstwem krzywych spojrzeń otaczających ją osób, co w końcu skłoniło ją do szybkiej refleksji, sprawiającej, że nieco się speszyła. – Och, nie, nie, żebym miała coś przeciwko ludziom z getta. – wytłumaczyła szybko, prawie jak polityk przyłapany na zbytniej szczerości. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 9:25 pm | |
| Dość niespodziewanie i spontanicznie (jak na rządową inicjatywę) zorganizowany festyn miał chyba za zadanie pokazać bardziej ludzką twarz prezydenta i jego przybocznych. Adler wiedział, że mieszkańcom getta raczej niewiele potrzeba do szczęścia; kiedyś aroganccy i rozkapryszeni kapitolińczycy wzgardziliby podobną próbą, dziś tłumnie wypełzali ze swoich mieszkań, co niestosownie kojarzyło się Conradowi z robactwem dopadającym padliny. Choć w pewnym sensie tak właśnie było, rzucano im ścierwo na złotej tacy, której blask miał przysłonić smog wiszący nad górniczym dystryktem. Gustav wiedział, że nie wszyscy bezprawni połknęli haczyk i uwierzyli w ckliwą bajeczkę o dobrze wspólnym i opiece, jaka zostanie nad nimi roztoczona, ale i tak nie mieli wyboru. Unoszenie się dumą w perspektywie spędzenia zimy bez odpowiedniego ubioru i oszczędnego gospodarowania jedzeniem (jak szumnie nazywano przymieranie głodem) nie należało do błyskotliwych rozwiązań. I wiedział o tym każdy, począwszy od pariasów i wolnych obywateli bawiących się w miłosiernych Samarytanów, skończywszy na Strażnikach, prawdopodobnie mocno złaknionych kwartalnej krwi. Miejsce na jej przelanie wydawało się całkiem odpowiednie, aczkolwiek Conrad nie dążył do zemsty. Już nie, przemoc nie była rozwiązaniem, a nowym zarzewiem konfliktów. Które stanowiły plagę Panem i trawiły je nieprzerwanie, stawiając ludzi po różnych stronach barykady. Stratyfikacja dość płynna, gdyż niejednoznacznie określano jej granice. Kwestia pieniędzy i wpływów (niektórzy zza muru jakimś cudem nadal utrzymywali się na powierzchni) lub empatycznych (masochistycznych?) skłonności. Kolczatka wyciagała rękę nawet do niegdysiejszych katów - skrajna głupota czy po prostu zwykłe człowieczeństwo? Nieistotne; sam mógłby w tym momencie skuć się w kajdanki i odprowadzić na posterunek. Pod zarzutem...cichego sprzyjania organizacji terrorystycznej? Mentalnego dopingu? Planowanego przerzutu Lewisa i złamania przy okazji entej liczby przepisów? Czego jednak nie domyślał się nikt i Imago dbał, aby tak pozostało. Choć słowa Farrie mocno nim wstrząsnęły i mimowolnie zmarszczył brwi. Bohater. Ciepły uśmiech dziewczyny nie pozwalał mu sądzić, że chciała mu w ten sposób ubliżyć, ale kontekst określenia sprawiał, że nabierało dla niego pejoratywnego zabarwienia. Raczej mordercę - pomyślał rozgoryczony, postanawiając jednak przemilczeć swoją uwagę. Machinalnie przesunął dłonią ku ramieniu Vivian i ze zdenerwowania zaczął bawić się jej włosami. - Nie przesadzaj, nie zasłużyłem - wymamrotał zakłopotany, zezując gdzieś w okolice pępka Farrah - ale podpisać ci się mogę, gdzie tylko zechcesz. Masz może szminkę? - zaoferował, szarpiąc za resztki swojego poczucia humoru. Okoliczności poznania Farrie były inne, on - lekko wstawiony i generalnie bardziej społeczny. Dziś i tak wspinał się na wyżyny, trzymając Viv za rękę w miejscu publicznym (sic!) i nienachalnie wymieniając czułości. - Dopiero się uczę - wyznał, nie bez żenady - ale Viv nie protestowała - pogłaskał jej dłoń i uśmiechnął się - Mendez jest aż takim sknerą, że dorabiasz organizacją randek? - zakpił, mrugając do Farrie. Po czym przybrał podobny, oburzony wyraz twarzy, jakby zniesmaczony uwagą astmatycznej Risley - mam powalczyć z kurzem? - ironiczne uniósł brew - co sądzisz kochanie? Zmienić kaburę na zestaw środków czyszczących? - zwrócił się do Vivian, przyciągając ją bliżej siebie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 11:30 pm | |
| Nie miała bladego pojęcia, skąd wzięło się u niej zamiłowanie do okupowania kuchni i, co chyba najważniejsze, umiejętne przygotowywanie większości z potraw. Tak, to warte było zaznaczenia - większości, bo istniały takie, po których garnka nie dało się wyskrobać a otoczenie wyglądało niczym najprawdziwsze pobojowisko. Mimo wszystko jednak, cóż, nie umniejszało to helenowego umiłowania pichcenia. Po części myślała, że z pewnością mogło mieć to związek z jakimiś wcześniejszymi upodobaniami, może nawet zawodem albo czymś w tym rodzaju, ale pozostawało to tylko w sferze domysłów. Mimo upływu czasu, głównie tego od jej swoistego powrotu do świata zewnętrznego – bo to właśnie pamiętała najlepiej, nie zbliżyła się ani odrobinę w poznaniu tego, kim była kiedyś. Owszem, co jakiś czas pojawiały się drobne wskazówki, elementy elementów elementów wielkiej układanki, jaką było niegdysiejsze życie, ale nic nie zasklepiało się w jakąś zwartą całość. Ot, kilka pomysłów na to, kim mogła być wcześniej, które pojawiało się w jej głowie przez odkrywanie nowych przyzwyczajeń. Nic specjalnego. Nadal nie wiedziała znacznie więcej niż wiedzieć powinna. Choć to może i dobrze…? Nie była co do tego zbyt pewna. Po tym, jaka była jej reakcja podczas ostatniego lekko przerażającego, no! upiornego jak mało kiedy!, zdarzenia na moście… Nieco bała się tego, co też mogła odkryć. To, że po zdobyciu noża prawie odruchowo przyjęła postawę nastawioną do walki, zamiast uciekać lub od razu rzucić się do wody na ratunek Robertowi… To nie świadczyło zbyt dobrze. Oczywiście, mogła przez to wnioskować, że miała jakiś związek z prawem, może była nawet kimś je egzekwującym, ale jednocześnie jakoś nie była w stanie w to uwierzyć. Umysł podpowiadał jej bowiem, że to nie tak zachowywali się praworządni i czyści jak łza obywatele. A ona chciała być kimś takim. Dlatego angażowała się w to, w co tylko mogła. Dlatego tak energicznie roztaczała wokół siebie aurę nadmiernej pozytywności, zazwyczaj trajkotała tak, że jedni nie umieli wytrzymać zbyt długo w jej towarzystwie, zaś inni nie potrafili się od niej oderwać. To właśnie dlatego… Była teraz w tym miejscu… Bardziej przybita niż zwykle, jednak nadal o wiele szczęśliwsza i beztroska niż większość osób przebywających w getcie, nawet tych, którzy pojawili się w nim w podobnym celu, co ona sama. Odnosząc się już do tego… - O! – Zakrzyknęła, podskakując odruchowo, gdy usłyszała głos obok siebie. Całe szczęście, nie był to jeden z tych uporczywych wewnętrznych głosików rozsądku czy czegoś tam jeszcze. Prawdę mówiąc – ten bardzo lubiła, uśmiechając się teraz wyraźnie do jego właściciela. Odruchowo chciała zadać mu jedno z tych głupich prawie-że-pytań w stylu też tu jesteś na akcję pomocy?, ale w odpowiednim momencie zamknęła na wpół otwarte usta, śmiejąc się tylko pod nosem z samej siebie. Nawet na słowa o braku docenienia, uśmiechnęła się jeszcze wyraźniej, odchrząkując cicho. - Za późno. Już zostałam nazwana pewnego rodzaju filantropką. – Parsknęła bezgłośnie, odgarniając włosy z oczu. – A ty? Jakieś ciekawe doświadczenia z pobytu w getcie? – Spytała z zainteresowaniem, wypakowując resztę rzeczy z koszyka, o którym sobie przypomniała. – Czuję się jak w zupełnie innym świecie. Nie na tej planecie. – Stwierdziła nieco ciszej.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Cze 07, 2015 11:40 pm | |
| Wtulona w Conrada, Vivian obserwowała w zamyśleniu twarz nowo poznanej dziewczyny. Farrie. Miała wrażenie, że skądś kojarzy to imię, zasłyszane najpewniej w rządzie; dopiero potem, słysząc słowa mężczyzny, skojarzyła fakty. Pojawiło się nazwisko Mendeza, co oznaczało, iż blondynka musi być z nim jakoś związana. Kiedy poczuła palce Conrada, muskające plecy i zanurzające się w jej włosach, westchnęła cicho. Wyczuwała lekką zmianę w jego nastroju, coś jakby irytację, nutę subtelnego rozdrażnienia; zastanawiała się, czy to słowa Farrie miały wpływ na jej towarzysza. Mężczyznę ; w końcu nazwał ją swoją dziewczyną, co brzmiało zarówno słodko, jak i nieco zobowiązująco. Lekka, nie do końca zobowiązująca deklaracja, która sprawiła, że Vivian poczuła się nieco lepiej i uśmiechnęła do Conrada, nie odrywając od niego wzroku. Postanawiając taktownie nie wtrącać się do brzmiących na przyjazne przekomarzań towarzystwa, rudowłosa uniosła głowę, wpatrując się w sklepienie pomieszczenia. Odezwał się w niej instynkt architekta; mimo tego, że znajdywała się blisko miejsca, w którym umarł jej pierwszy ukochany, z największą przyjemnością przeszłaby się po całym Pałacu Sprawiedliwości, żeby zaznajomić się z każdym elementem wystroju budynku. Być może wyglądało to dziwnie dla zgromadzonych ludzi, w tym i dla Farrie; Vivian wyłapała kilka spojrzeń, rzuconych w jej stronę. A przecież wyglądała normalnie, zwykły rudzielec w czarnym płaszczu, wpatrzony w sufit. Czy to wyglądało aż tak dziwnie? - Wybacz – rzuciła w stronę Farrie z przepraszającym uśmiechem. – Lubię architekturę. Krótkie wyjaśnienie, zaledwie wstęp do smutnej prawdy – w końcu była architektem z ramienia rządu i dziwnym trafem udało jej się utrzymać na posadzie; być może i dzięki temu, że posiadała dwukierunkowe wykształcenie, a archiwistyka była równie ciekawa. - Kochanie, jak Tobie wygodniej – ucałowała jego policzek. – Przecież wiesz, że… – urwała, patrząc na niego tajemniczo. Minął ich Strażnik Pokoju, który po chwili cofnął się i przywitał z Vivian, proponując, że zaniesie torby do odpowiednich stanowisk. - Farrie, dorzucisz swoją torbę? Matt ją zaniesie razem z naszymi – zaproponowała, jednocześnie dziękując Strażnikowi; był jednym z ludzi, którzy przyjechali po Tima tamtego felernego dnia. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Cze 08, 2015 9:20 am | |
| Urocze rozmówki w nieuroczym miejscach od zawsze były specjalnością Farrie. Może i nie odziedziczyła po ukochanej mamie barokowej charyzmy i do salonowej lwicy brakowało jej naprawdę sporo, ale i tak wykazywała się niezwykłymi zdolnościami komunikacyjnymi, rozdzielając uśmiechy i miłe słowa niezależnie od stopnia swojej frustracji. Czy też nieco przygnębiającej atmosfery budynku, w którym się znajdowała, próbując wlać w zimne mury trochę dziewczęcej radości. Wyglądało to jednak dość żałośnie, zahaczając o kpiącą groteskę. Zadbana, dożywiona blondynka, szczerząca idealnie białe zęby w szerokim uśmiechu, pasowała do zabiedzonych mieszkańców getta jak pięść do nosa. Była jednak zbyt zaaferowana, by przejmować się swoim odbiorem w społeczeństwie; wystarczyło, że kontaktowała się z nieco zawstydzonym Conradem i jego dziewczyną. Wyglądali na nieźle naćpanych. Przynajmniej według Farrie, przeskakującej wzrokiem pomiędzy silącym się na żarciki Gustavem i wtuloną w niego rudowłosą. Mogłaby nerwowo zamrugać, próbując ogarnąć nieco zbyt romantyczną sytuację, ale potrafiła się przecież perfekcyjnie zachować, ciągle rozciągając pełne usta w szerokim uśmiechu. - Jestem ostatnią osobą, którą powinieneś pytać o szminkę - odparła radośnie, z krótkim, urywanym śmiechem, przeradzającym się w równie efemeryczny kaszelek. Unoszący się w powietrzu kurz na razie nie utrudniał jej oddychania, ale czuła się bezpieczniej z inhalatorem, leżącym w torbie i czekającym na swój życiowy występ w batalii z okropnym powietrzem Pałacu. Żadnych tam szminek, pomadek, pudrów - torba była wypełniona ładowarkami i poskładanymi tabletami. Może powinna raczej przynieść tutaj ciepłe ciuchy, ale dla informatycznego freaka artykułem podstawowej potrzeby wydawał się dobrze wyposażony sprzęt, pozwalający na pocinanie w ulubione gry. I taki prezent zamierzała wręczać wychudzonym bezprawnym już za chwilę. Na razie jednak ciągle przyglądała się Conradowi i Vivian z coraz większym zainteresowaniem, niczym dwóm egzotycznym okazom wyjątkowo nierozłącznych papużek, huśtających się w swojej klatce w ZOO. - Długo jesteście razem? Bo wyglądacie na dość...zżytych - wypaliła w końcu z żywą ciekawością, unosząc wysoko jasne brwi, kiedy słyszała wszystkie kochania i widziała słodkie spojrzenia, pasujące raczej do nastolatków a nie do osób starszych od niej. Kompletnie nie rozumiała tego typu bliskości, zbyt ekstremalnej i zbyt kojarzącej się jej z szalenie nudnymi romantycznymi filmami, jakie namiętnie oglądały jej rówieśniczki kilka lat temu, kiedy ona sama parała się zabijaniem zombie i rozwiązywaniem logicznych zagadek w podziemiach elektrowni jądrowej. Wirtualnie, rzecz jasna. One przeżywały swoje pierwsze ckliwe uniesienia, obserwując ckliwe pocałunki, a Farrie przebijała gwoździami czaszki żywych trupów. Ach, te różnice światopoglądowe. Przez chwilę przestała nawet poprawiać torbę, przyglądając się tej omdlewającej parce i zauważając, że rudowłosa ma bardzo ładną szyję, którą mogła zaobserwować, kiedy Vivian wpatrywała się w sufit. Odruchowo - miesiące kolczatkowych szkoleń - Risley również powędrowała wzrokiem ku górze, nie zauważając jednak nic ciekawego. Wolała więc powrócić spojrzeniem do Conrada, jakby próbując wyczytać z jego zmęczonej i nieco zdezorientowanej twarzy jakąkolwiek informację, mogącej rozwiązać którykolwiek z jej problemów. Wiedziała jednak, że to wszystko na próżno; nie mogła szczerze porozmawiać z nikim i była tego świadoma, wyrzucając z umysłu resztki smutków. Liczyło się tu i teraz, które pachniało kurzem, nieco przerażającą miłością i zimnem, wpadającym przez uchylone drzwi wejściowe, razem z kolejnymi bezprawnymi i nieco znudzonymi strażnikami. - Nieee. Dlaczego ktoś miałby nieść moją torbę? - odparła na uprzejmą propozycję Vivian, autentycznie zdziwiona, chociaż dalej z przyjaznym uśmiechem. Nigdy nie rozumiała jakichś kulturowych reliktów przeszłości, kiedy to dziewczynki nie mogły dźwigać ciężarów a chłopcy płakać. W teraźniejszej nowoczesności czuła się znacznie lepiej, chociaż słowa rudowłosej odebrała bardzo pozytywnie. Może jednak nie była aż tak szalona i pretensjonalna, jak w pierwszej chwili oceniła ją Farrah. Pewnie ze względu na zbyt dużą dawkę stresu. Westchnęła cicho, krytykując siebie w myślach - stawała się ostatnio dziwnie ostra w swoich osądach - i wyciągnęła z kieszeni torby paczkę gum truskawkowych. - Chcecie? - poczęstowała ich wesoło, wsuwając w końcu ulubiony przysmak między wargi i rozpoczynając głośny festiwal ciamkania. - Co przynieśliście? Myślicie, że ludzie z getta cieszą się z tego kiermaszu czy raczej traktują go jak, no, wiecie, pogardliwą łaskę? - zagadnęła w końcu konkretniej, nieco zafrasowana, rozkopując przodem buta kurz, zalegający tuż pod ich stopami. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Cze 08, 2015 8:27 pm | |
| //D za Calanthe -♥- Jedyną rzeczą, jaką znalazłam w środku, było kolejne skupisko tych bezmózgich istot. Strażnicy kręcili się tu na każdym kroku, choć może przemawiała przeze mnie właśnie paranoja? Może potrajałam ich liczbę oczami wyobraźni, marnie stwierdzając, że rządowcy poświęcili tak sporą część budżetu, by zorganizować nam, biednym gettowiczom, festyn! Taka zabawa! Takie coś niecodziennego! Bo przecież nie widuję tych bałwanków na ulicach KOLCa szesnaście razy dziennie, o ile wychodzę z „własnego” mieszkania. Ale co tam! Nie będę tu dostawać orgazmu z ich powodu, ani przez to, że jestem w mega skupisku ludzi i czuję się przez to, czyli przez nich, paskudnie. Byli tu, niepotrzebnie się kręcili, ja też niepotrzebnie tu przybyłam, mając złudną, skrywaną pod setkami innych powodów, nadzieję, że zobaczę się chociaż ten ostatni raz z Finnickiem, którego chyba też mogłabym tytułować przyjacielem. Choć podobno przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istniała... Byłam więc mężczyzną? Nie. Ja po prostu miałam... kogoś. I nie, proszę, tylko nie to! Nie mogłam trafić na kolejnego dennego spiskowca w tym miejscu. Jakaś smarkula, lat szesnaście/siedemnaście?, przemknęła obok mnie zaraz po tym jak postanowiła aż nazbyt odważnie udzielić mi! wskazówek! i zachęcić do wkręcenia się w jej tajemniczy plan. Z ledwością powstrzymywałam prześmiewczy rechot, który cisnął mi się na wolność tak bardzo jak pęcherz po całym dniu bez kibelka. TO WRĘCZ BOLAŁO. Rany, dziewczę było tak bardzo doświadczone przez życie. Zdecydowanie ciężko niegdyś pracowało w swoim ukochanym dystrykcie, przetrwało Igrzyska, przeżyło śmierć swoich bliskich, kilku trybutów, których to uczyło walki o życie, a którym po prostu się nie udało, brało udział w rebelii, zostało wykorzystane, bądź zdradzone, przez trzech prezydentów i miało przezajebistą rozlatującą się szafę, która zaliczyła glebę z winy swej pani domu, szalonej projektantki wnętrz i jednocześnie wkurwionej kobiety przed okresem! Nie, wróć!, to dziewczę grało jedynie na skrzypcach. Musiałam jednak przyznać, że miało wielkie szczęście, fart czy coś. Można powiedzieć, że chwilowo los jej sprzyjał, gdyż wymówiła nazwisko Adlera i słowo „uciec” w jednej wypowiedzi, a to kusiło jak mało co. I pytanie, czy miałam coś do stracenia, nie musiało nawet padać, bo i tak już byłam martwym trupem jak trup tylko martwy być może. Ruszyłam za nią, gdyż nie miałam nic do roboty, nie miałam kogo dręczyć w tejże chwili, więc mogłam wysłuchać kolejnego dennego planu ucieczki... Po którego wysłuchaniu zapewne miałam dać upust swojej dzikiej radości spowodowanej sprowadzeniem dziewczyny na ziemię i całkowicie darmowym zniszczeniem jej marzeń. Z drugiej zaś strony nie rozpoznała mnie i nie chciała autografu, a to już było nie lada wyzwanie stawiane byłym Kapitolińczykom... – Uciec na przykład... Nie wyglądasz mi na bystrą, więc pewnie nawet nie masz jeszcze planu – rzuciłam, dopadając do niej. Ścisnęłam ją mocno za ramię, by się zatrzymała i nie leciała na złamanie karku. Jeszcze Strażnicy by pomyśleli, że coś knuje. Do najinteligentniejszych nie należeli. |
| | |
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
| | | | Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|