|
| Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Maj 02, 2013 9:48 pm | |
| First topic message reminder :
Niegdyś jedna z najwspanialszych budowli w Kapitolu, w trakcie rebelii niemal doszczętnie zniszczona, dziś stanowi jedynie sypiący się postrach, w każdej chwili grożący zawaleniem. Mieszkańcy getta opowiadają, że w środku straszy i raczej nie zapuszczają się do środka. SCENARIUSZ #3 Legenda:A - wejście, przedsionek B - stanowiska, miejsce wymiany odzieży (wyjście od podwórza jest zamknięte)C - puste pomieszczenie, składowisko starych mebli, spróchniałych desek itp. D - stołówka polowa E - punkt rejestracyjny F - stanowiska, miejsce wymiany elektroniki G - punkt organizacyjny Strażników Pokoju Nieoznaczone pomieszczenia są niedostępne, trwają w nich prace remontowe.Bardzo prosimy o informowanie, w którym pomieszczeniu znajduje się Wasza postać (jako info na początku każdego postu lub pogrubiony tekst). |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Zawód : nauczyciel matematyki Przy sobie : Papierosy, zapalniczka, dokumenty, telefon, torba z notatkami
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sro Cze 25, 2014 10:54 pm | |
| Może powinienem trochę hamować się z tym śmiechem, najwyraźniej nadmierna radość nie przypadła jej do gustu. Wyglądała na zagubioną dziewczynkę, miałem jej ochotę powiedzieć, żeby lepiej w te pędy wracała do domu, bo zdecydowanie nie pasowała do świata, w którym trzeba było walczyć o przetrwanie. Zdecydowanie nie. - Dziewczyno, nie masz mnie za co przepraszać, żartowałem... - odpowiedziałem szybko, starając się załagodzić dziwną sytuację, która narodziła się podczas rozmowy. Sam nie bardzo to wszystko rozumiałem, przecież zachowywałem się normalnie... Wyciągnąłem papierosy i odpaliłem kolejnego. Ewangelina była ładna, ale specyficzna. Niektóre cechy niekoniecznie szły ze sobą w parze. - Nie przejmuj się tak serio, nie można brać wszystkiego do siebie - dodałem, uśmiechając się ciepło. Nie miałem zamiaru uczyć jej, jak rozmawiać z ludźmi, ale chyba tego potrzebowała. Albo była po prostu nieśmiała. Sam nie wiem, dlaczego tak bardzo lubiłem rozgryzać ludzkie charaktery, może dzięki temu łatwiej było mi ich wykorzystać. Oczywiście nie da się jasno zaszufladkować wszystkich osób, które znałem. Cały widz polega na indywidualnym podejściu, nie można ujednolicać, bo wszystkie plany palą na panewce. Do tego wystarczy dodać kilka uniwersalnych chwytów... Mogłem okręcić ją sobie wokół palca, ale w tej chwili nie miałem ochoty na zabawę. - Po imieniu - uściśliłem dla (jej) pewności. Przyłożyłem fajkę do ust i głęboko zaciągnąłem się dymem. Po chwili wypuściłem z ust spory obłoczek i rzuciłem okiem na Ewangelinę, upewniając się, czy aby na pewno nie powiedziałem znowu czegoś "nie tak". Generalnie zazwyczaj uważałem na słowa, jeżeli chciałem coś osiągnąć. Samokontrolę (na trzeźwo oczywiście, nie oczekujmy cudów) opanowałem do perfekcji w wieku dwunastu lat, mniej więcej w momencie, w którym stałem się wzorowym synkiem swoich przewspaniałych rodziców przekonanych o moim silnym, nastoletnim kręgosłupie moralnym, kimś, kogo nie zdołała zdemoralizować okropna siostra. Nie wiem, czy matka, czy ojciec - które z nich było bardziej naiwne, mamusia czy tatuś. Nie chciałem wnikać, co mieli w głowach wtedy i dzisiaj. Nigdy nie przykładali większej wagi do mojego wychowania, uznali, że właściwie wychowałem się sam i wspaniale mi to wyszło. Może powinienem był podtrzymywać rozmowę, może tak wypadało, ale właściwie lubię też ciszę, więc paliłem w spokoju, obserwując otoczenie i patrząc od czasu do czasu na siedzącą obok mnie dziewczynę. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Cze 27, 2014 1:56 pm | |
| - Dziewczyno, nie masz mnie za co przepraszać, żartowałem... - odparł. Ewangelina, mimo tonu głosu zdradzającego prawdę, uznała, że ma on więcej z fałszywości. Ale o jej problemie - nie, nie chodzi tutaj akurat o pamięć - doskonale wiemy. Jesteśmy świadomi również tego, że dziewczyna sądziła, iż ten jej problem istnieje od tego dnia, jak i również to, że nie miała racji. Tymczasem Rick poradził jej, by trzymać na dystans. I starała się, ale, co by tu owijać w bawełnę, marnie jej to wychodziło. Nieważne, ile starań by w to wkładała. Jednakże tego akurat była świadoma, całkowicie świadoma. Zastanawiała się, co on tak właściwie o niej sądzi. I coś przeczuwała - a że jej przeczucia nie jeden raz uratowały ją z opresji, dlatego im ufała - że jego zdanie na jej temat nie jest pozytywne. Zmartwiła się, przecież chciała zjednać sobie jak najwięcej ludzi, co w miejscu takim jak KOLC było bardzo przydatne. Nieprzyjaciele mogliby jedynie pogorszyć jej sytuację. Mimo tego - a może zwłaszcza dlatego - była jedną z nielicznych osób w tym miejscu, która nie musi się martwić o lepsze jutro. Miała kochającą matkę. Matkę, co do której Ewangelina podejrzewała, że ma jakieś kontakty, ewentualnie była dobrze traktowana ze względu na swoją artystyczną duszę. Kto to wie? Dziewczyna sądziła, że nigdy się tego nie dowie. Powiedział, by nazywała go Rickiem. Nie panem Rickiem - po prostu po imieniu, jedynie po imieniu. Poczuła wzrok chłopaka na sobie i zrobiło jej się nieswojo, jednakże spojrzenie te zostało po chwili zneutralizowane i powędrowało gdzie indziej, ale dziewczyna nie wiedziała, gdzie i w sumie mało ja to obchodziło (i prawidłowo!) - Od dawna palisz? - spytała bez zastanowienia, ni z gruszki, ni z pietruszki. Ot tak, po prostu.
|
| | | Wiek : 21 Zawód : nauczyciel matematyki Przy sobie : Papierosy, zapalniczka, dokumenty, telefon, torba z notatkami
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Lip 01, 2014 3:33 pm | |
| To była dziwna rozmowa. Nie wszyscy ludzie łatwo podchodzili do obcych, ja nigdy nie miałem z tym większego problemu, ale czasami wzbijałem się na wyżyny empatii i próbowałem zrozumieć, że tak się jednak da. Nie dzisiaj. Nie miałem nastroju do poważnych dyskusji, do zwierzeń, niczego, co wymagałoby współczucia. Prawda jest taka, że każdy powinien brać się w garść sam, jeśli nie umie, jest słaby, a jeśli jest słaby... Nie muszę kończyć. Więc siedziałem z Ewangeliną, wypalając kolejne papierosy i strzelając od czasu do czasu palcami. Ten nawyk strasznie wkurzał u innych, ale nie u mnie, może i dziwne. A może nie, kto chciałby się zastanawiać. - Palę od dwunastego roku życia, moja droga - odpowiedziałem, z uśmiechem wspominając tamte lata. Młody i głupi. Trochę bardziej niż teraz. - A ty od dzisiaj, jak mniemam? Przyjrzałem jej się ukradkiem, stwierdzając, że była bez wątpienia ładną dziewczyną. Nigdy nie miałem swojego typu, więc nie mogłem stwierdzić, czy mi się podoba, czy nie. Nie moja wina, że bardzo często oceniałem ludzi w tych kategoriach. Katalogowanie było łatwiejsze niż spotkania z nieznanym, o tym już mówiłem. - Byłaś za murem? Wiesz, od czasu klęski Snowa - rzuciłem od niechcenia. Dalsza część planu, której nie chciałem na razie zdradzać. Zdobywanie zaufanie wymagało wejścia na cięższy temat nawet, jeżeli niekoniecznie zamierzałem odpowiedzieć zgodnie z prawdą w odpowiedzi na jej ewentualne odbite pytanie. Próbowałem zaangażować ją w poważną rozmowę, jednocześnie nie wnikając w nią samemu. Dobra, skomplikowane i bez sensu, ale zazwyczaj działało. Powiedzmy. Mówię zbyt zawile, wybaczcie. - Podobno mają tam taki wypas jak my kiedyś - zażartowałem, zupełnie nie angażując się emocjonalnie w to, co robiłem. Grałem. Wszedłem w swoją rolę jak zwykle. Uśmiechnięty, czarujący, pomocny, chudy chłopak w okularach. Zawsze gotowy do rozmowy. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Lip 06, 2014 10:05 am | |
| Ewangelina nauczyła się jako tako palić i, zaciągając się, nie kaszlała. W sumie czasami w ogóle się nie zaciągała, nie zawsze jej to wychodziło. Ale co się dziwić osobie, która przed paroma minutami pierwszy raz wzięła papierosa do ust? No właśnie. I tak jej w miarę dobrze szło. Siedzieli tak, a Rick od czasu do czasu strzelał palcami. Dziewczyna na początku nie zwracała na to uwagi, lecz z czasem czyn ten doprowadził ją do szewskiej pasji. I kiedy już miała mu zwrócić uwagę, ten przestał, Jakby na zawołanie. Ewangelina odetchnęła z ulgą. W końcu odpowiedział na jej pytanie, przy czym dowiedziała się, że ten był w jej sytuacji po raz pierwszy w wieku dwunastu lat. Czyli zaczęłam o cztery lata później od niego, uświadomiła sobie. Ale nie przejmowała się tym. Lepiej później, niż wcale. Chociaż... kto powiedział, że należy zaczynać w tak młodym wieku? Żeby szpanować? Po co jej to? Zwłaszcza w miejscu, w jakim się znajdują? - Hm.... tak - postanowiła odpowiedzieć od jego pytanie - palę od dzisiaj. - zaczerwieniła się nieco i nie miała zielonego pojęcia, dlaczego. Przecież sama uznała, że nie jest wstydliwe rozpocząć palenie w tym wieku... nie rozumiała więc samej siebie. Zdawało jej się, że czuje jego wzrok na sobie, ale kiedy zerknęła na niego, ten zdążył już zdjąć spojrzenie z jej osoby. - Byłaś za murem? Wiesz, od czasu klęski Snowa - zapytał. - Nie... - zastanawiała się, czemu zapytał się właśnie o to. - A ty byłeś? - dodała pospiesznie. Zaczęła ponownie się nad tym zastanawiać i doszła do wniosku, a przynajmniej tak jej się zdawało, że chłopak do niczego nie dąży, a jedynie próbuje jako tako podtrzymać rozmowę. Ale mogła się mylić. Przecież nie była nieomylna, jest tylko człowiekiem, nie? - Podobno mają tam taki wypas jak my kiedyś. Tym razem jednak dziewczyna wyczuła lekką żartobliwość w tych słowach ukrytą, i chyba, jak jej się zdawało, jak najbardziej prawidłowo. - Czemu podjąłeś ten wątek? - zadała pytanie. Pytanie, które wypełzło z jej ust niepostrzeżenie, bez wkładu w to jej woli. Może po prostu chciała jako tako podtrzymać rozmowę? Cisza ją denerwowała? A może chciała sobie zjednać chłopaka? Kto to wie... Ewangelina nie znała zbyt dobrze swojej psychiki. Głównie chyba dlatego, że nigdy jakoś nie zawarła w swoim zeszycie informacji o tym. A właśnie, zeszyt... - przypomniała sobie. Odetchnęła z nieskrywaną ulgą, kiedy odkryła, że ten mieści się pod jej pachą. Przytuliła go do piersi jak najmocniej się dało, jakby chciała dodać sobie tym nieznacznym gestem nieco otuchy. Znowu. Ponownie. Ale lubiła to robić.
|
| | | Wiek : 21 Zawód : nauczyciel matematyki Przy sobie : Papierosy, zapalniczka, dokumenty, telefon, torba z notatkami
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Lip 06, 2014 8:00 pm | |
| Nie mogłem stwierdzić, że to mnie nie bawi. Śmiałem się w duchu, będąc już chyba na tyle "stary", że zauważyłem bezsens jej działania. Nie skomentowałem tego, ani nawet jej rumieńca. Po prostu w myślach machnąłem na to ręką, przypinając kolejną etykietkę? Jaką? A to już moja słodka tajemnica, nie mogę aż tak się odsłaniać. - Może tak, może nie - odpowiedziałem, puszczając jej oczko. Uśmiechnąłem się szeroko. Czyżby mnie wyczuła? Prawdopodobnie nie, chociaż niczego nie mogłem być pewien. Nigdy. Pierwsza zasada przetrwania w Panem. - Pierwszy, który przyszedł mi do głowy. Wyciągnąłem papierosa, odpaliłem go, zaciągnąłem się kilka razy, wyprostowałem lekko zdrętwiałe nogi i ponownie skierowałem swój wzrok na Ewangelinę. Nie widziałem jej wcześniej. To znaczy przed dniem dzisiejszym, mam pamięć do twarzy. Skoro była z Kapitolu, musiała się nieźle ukrywać. Z drugiej strony, przed rebelią miała pewnie z piętnaście lat, nie byłem pedofilem. Chyba, nigdy nie można być pewnym, nie? - Masz do dyspozycji jedną zmianę tematu, chcesz skorzystać? - zaśmiałem się, starając się nie dmuchnąć jej dymem w twarz. Po tematach, które porusza dana osoba można się o niej wielu rzeczy dowiedzieć. - Pełen wachlarz, od ciuchów przez sport po statki kosmiczne, jestem otwarty na propozycje. Zerknąłem na Stirling, przyciskającą do siebie zeszyt. Wzruszyłem ramionami, nie komentując niczego. Co kto lubił, nie zamierzałem pytać. W końcu tym razem to ona miała wybierać temat.' Nie powiedziałem nikomu, dokąd się wybrałem, właściwie nie wiedziałem wtedy nawet, czy po wyjściu z domu skręcę w prawo, czy w lewo. Rodziców miałem w nosie, a Jess wiedziała, że pewnie wyszedłem się powłóczyć i wrócę, może bogatszy o kilka kontaktów, informacji, może bochenków chleba. Zawsze łup zależał od tego, na kogo trafiłem i co mogłem od niego dostać... |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Nie Lip 06, 2014 8:32 pm | |
| Rick w oczach Ewangeliny zdawał się być nieco tajemniczym... no dobra, - bardzo tajemniczym. Albo po prostu nie chciał ujawnić swojej prawdziwej natury, swego osobistego ja? Gdyby miał z niej radochę, co jest bardzo prawdopodobne, nie dowiedziałaby się o tym. Chyba że z samych ust chłopaka, chociaż i im nie należy w pełni ufać ze względu na powszechnie występujące w tym miejscu fałszerstwo. Nie dowiedziałaby się o tym, bo jak dotąd żyła pod płaszczykiem matki. Chroniła ją od złego do tego stopnia, że dziewczyna nie miała jeszcze okazji poznać na sobie wredności tego świata, cechy, która w KOLCu uwydatniała się. I znów poczuła jego wzrok na sobie. Wzrok, który i tym razem natychmiast zmienił swój obiekt obserwacji. Dziewczyna postanowiła jednak to zignorować. Tak po prostu. Tymczasem Ewangelina poprosiła ponownie o zapalniczkę, użyła jej do zapalenia kolejnego papierosa, oddała i zaciągnęła się głęboko. Tym razem o wiele lepiej, niż to było z papierosem poprzednim. - Masz do dyspozycji jedną zmianę tematu, chcesz skorzystać? - wziął bucha, po czym znowu się odezwał. Ale podjęcie wątku poprzedzał śmiech. Śmiech, którego natury i w tym przypadku dziewczyna poznać nie potrafiła. - Pełen wachlarz, od ciuchów przez sport po statki kosmiczne, jestem otwarty na propozycje. - Czy do czegoś dążysz? - słowa same wylały jej się z ust. Nie kontrolowała ich. Przecież taka wypowiedź nie była w ogóle w jej stylu! Nie leżała w jej naturze. Naturze pewnej szesnastolatki, żyjącej w miejscu dość niebezpiecznym, przy czym owe niebezpieczeństwo dawało jej się we znaki rzadko. Naprawdę rzadko, o ile w ogóle. Chciała przeprosić za ten pretensjonalny ton, ale jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że powinna być z siebie dumna. Dumna... z czego? No właśnie, z czego? Że pokonała barierę zbudowaną z młodości, dezorientacji, nieprzyzwyczajenia do tutejszych warunków? Wzięła kolejnego buszka i zaczęła mu się przyglądać. Jej nachalny wzrok świdrował jego chudą sylwetkę, włosy, wielkie okulary. Oczekiwała odpowiedzi. O jak bardzo się niecierpliwiła... zwłaszcza po jej odpowiedzi, która typową raczej nie była A przynajmniej typową dla szesnastolatki.. Położyła zeszyt obok siebie i zajęła się papierosem, tym samym czekając na odpowiedź Ricka. Ułamki sekund mijały, choć dziewczynie wydawały się one niemalże godzinami. |
| | | Wiek : 21 Zawód : nauczyciel matematyki Przy sobie : Papierosy, zapalniczka, dokumenty, telefon, torba z notatkami
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Lip 07, 2014 8:56 pm | |
| - Rozmawiam z tobą tylko - odpowiedziałem najspokojniej w świecie, starając się nie zastanawiać zbytnio nad tym, że ta rozmowa po pierwsze zmierza donikąd, po drugie, jest dziwna, a po trzecie, że totalnie nie umiałem rozgryźć tej laski. Poza tym, musiałem chyba iść na lekcje. Albo i nie? Nie miałem pojęcia. - Sama zaczęłaś, nawet się nie narzucałem - dodałem, unosząc dłonie w geście kapitulacji. Gdybym to ja ją tu zaciągnął, pewnie zrozumiałbym tę opryskliwość, ale podeszła do mnie sama... But, którym ryłem dziurę w piasku zanurzył się już na dobre dziesięć centymetrów. Przeczuwałem szybki koniec znoszonych trampek, będąc pewien, że nie odejdą spokojnie. Musiałem załatwić sobie nowe. I trochę ciuchów dla rodziców, na razie próbowałem przetrzymać ich stwierdzenia, że te są już niemodne i niezdatne do pokazywania przed ludźmi. Kto na nich w ogóle patrzył? Na dwoje dziwaków, paradujących po Kwartale jak po zamkowym dziedzińcu? Łapałem się za głowę, kiedy wybierali się na przechadzki, ale cóż, ich wybór, ich życie. - Odprowadzę cię, tylko powiedz dokąd, muszę lecieć do pracy - powiedziałem w końcu, przydeptując pecha. Uśmiechnąłem się do niej ciepło, wstałem i podałem jej prawą rękę, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Nie tak, że jej nie polubiłem. Po prostu zazwyczaj nie przywiązywałem się do nowo poznanych osób. Taka logika. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Lip 10, 2014 3:12 pm | |
| - Przeproś. Przeproś go. Ale i to już. - Za co niby mam go przepraszać? - Oh ty już doskonale wiesz, za co. I rzeczywiście wiedziała, a pytanie miało ją potencjalnie obronić. Zakończyła rozmowę ze swoim sumieniem (o ile to w ogóle można tak nazwać) i postanowiła, że zrobi to, co nakazywał głosik w jej głowie. Chciała to zrobić głównie nie przez wyrzuty, ale raczej po to, by wyswobodzić się z sił tego, co siedziało - i nadal siedzi - w jej szesnastoletnim umyśle. - Przepraszam - zaczęła nieśmiało, co nie było w jej zamyśle, dlatego powtórzyła ponownie, tym razem nieco głośniej. Pewniej, dobitniej. - przepraszam. Następnie zaproponował jej, że ją odprowadzi, a dziewczyna zastanawiała się, czy pasuje, aby się zgodziła. W końcu, po paru chwilach zastanawiania się, zaprzeczyła. Ale kiedy ten podał jej rękę, skorzystała i tym samym wstało jej się o wiele lżej. - A właśnie... - byłaby zapomniała. Co prawda to, co za chwilkę powie, nie jest do końca na miejscu, to fakt. Ale ona musiała to powiedzieć.- jeżeli masz telefon, może wymienimy się numerami? - spytała cichutko. I teraz role się odwróciły, gdyż to właśnie on teraz świdrował ją spojrzeniem, Ewangelinie jednak, przez co zdziwiła się, to nie przeszkadzało. w najmniejszym nawet stopniu. |
| | | Wiek : 21 Zawód : nauczyciel matematyki Przy sobie : Papierosy, zapalniczka, dokumenty, telefon, torba z notatkami
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Lip 14, 2014 8:49 pm | |
| - Mogę ci dać życiową radę? - zapytałem z uśmiechem, czekając aż wstanie. Otrzepałem swoje zakurzone spodnie i popatrzyłem na nią, zastanawiając się, czy i tym razem nie nadzieję się na niecodzienną reakcję. Spotkanie pełne niespodzianek, więcej doświadczeń. - Jak już zaczynasz sugerować komuś, że działa ci na nerwy, to rób to konsekwentnie i nie przepraszaj. Ludziom miesza się od tego w głowach - dokończyłem, obracając wszystko w żart. Nie chciałem jej wnerwić, w sumie nawet nie wiem, po jaką cholerę zdecydowałem się w ogóle odezwać. Bo tak. Najpierw słowa później myślenie. - Jasne - odparłem z uniesionymi brwiami po czym wyjąłem z torby zeszyt i na jednej z kartek zapisałem szereg cyfr. Złożyłem ją na pół i podałem Ewangelinie. - Biuro czynne siedem dni w tygodniu, oddzwonimy do pani. Uśmiechnąłem się jeszcze raz, spojrzałem na zegarek i przerażony zakląłem pod nosem. Nieładnie tak przy damie, więc żarliwie przeprosiłem, pożegnałem się i wyjaśniłem, że jestem już spóźniony do pracy. - Miłego dnia, Ewangelino Stirling! - rzuciłem jeszcze, machając do niej i zniknąłem za najbliższym zakrętem. Szkoła kurde. // Kawiarnia w szkole |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Lip 14, 2014 9:23 pm | |
| Byłam zalogowana już wcześniej ale odpisuję dopiero teraz, bo zajęta byłam. :)
- Mogę ci dać życiową radę? Taak... Nawet jeżeli jest starszy, nie oznacza to, że od razu jest dojrzalszy... Ale on naprawdę jest dojrzalszy,... tylko pomyśl, Ewangelino. Żyjesz pod czułą obserwacją matki. Życie dało ci solidnie w kość zaledwie... trzy razy. Albo coś około tego, o ile jej notatki w zeszycie nie kłamały. A co, jeżeli ktoś doskonale się bawi jej kosztem? To by wyjaśniło, czemu każda notatka różni się od drugiej charakterem pisma. Myśli te kotłowały jej się głowie, bezlitośnie wczepiając się w umysł. Wyżerały ją od środka, pozbawiając jej najmniejszego przejawu pewności cienia, szczypty dobrego nastawienia. Przycisnęła zeszyt do piersi ponownie. Słuchała jego wywodu. Sądziła, że się rozgada, a tu proszę... wypowiedź miała mniej więcej dwa rozbudowane zdania. Przyjęła te słowa do siebie, a może nawet za bardzo? Była bardzo wrażliwa, więc zabolało ją kiedy ten jej zasugerował, że źle odebrał jej słowa. Przecież nie chciała mu pokazać, że Rick działa jej na nerwy... to była kompletna pomyłka. Dziewczyno, to, co się stało, już się nie odstanie! I nie zmienisz tego. Możesz jedynie to zreperować. A przynajmniej próbować. Ale po co? No właśnie, po co? Nie poznała się na żarcie. Chłopak ewidentnie wyrobił sobie już opinię o niej. I tego nie zmieni. Więc przytuliła zeszyt jeszcze mocniej. Właściwie nie wiedziała, czemu to robi. Taka jej mała nerwica. Przecież to w ogóle nie pomagało. Nie pomagało na nic. Więc czemu to robiła? Próbowała odpowiedzieć sobie sama na to pytanie, ale nie znalazła odpowiedzi. Kiedy tak rozmyślała, Rick podał jej swój numer telefonu ukryty w zgiętej na pół kartce, która już po chwili znalazła się w jej drobnych dłoniach. Włożyła kartkę w sam środek zeszytu. Kiedy wykonywała tę błahą czynność, chłopak przeprosił i ulotnił się, a jego słowa, a raczej ton głosu, wciąż pobrzmiewał gdzieś w powietrzu, wwiercając się w jej uszy niczym woda w jeziorze, w którym nurkujesz. Albo w innym zbiorniku wodnym. Albo w basenie - wszystko jedno. |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sie 01, 2014 12:50 am | |
| | Niedługo po ogłoszeniu Igrzysk. Stałam samotnie przed ogromną konstrukcją, która niegdyś był najważniejszym budynkiem w Kapitolu. Pałac Sprawiedliwości , jak to dumnie brzmiało. W latach świetności rzucał cień na całe państwo, każdego obywatela, wszystkie ruchy. Od lat, nieugiętą ręką sprawował w nim władzę prezydent Snow, a przed tym każdy z jego poprzedników. Jednak wtedy… Wtedy nie wygląda groźnie, nie bił od niego żaden majestat. Gdzieś, gdzie na co dzień musiały pracować całe setki osób, nie kręciła się żadna, żywa dusza. Oczywiście wykluczając goskułki zataczające kręgi na letnim niebie, które udało mi się dostrzec. Cień również padał z niego żałosny, całkowicie podziurawiony jak jeden z lepszych rodzajów sera, który czasami przewijał się przez restauracje. Szyby pozostały osadzone już tylko w nielicznych oknach, gruz walał się dookoła. Jeśli ktoś stojący za mną, spojrzałby na tę scenę z odpowiedniej perspektywy, moja osoba nie wydawałby mu się być aż taka mała w stosunku do tego całego miejsca. Przez krótką chwilę sprawiło mi to nawet przyjemność, że ja, Amelle Ginsbreg, w odpowiednim spojrzeniu równałam się z czymś tak ogromnym i okrytym chwałą. Podniosłam kawałek niedaleko leżącego kamienie, pewnie był to marmur lub inny wymyślny materiał budowlano-wykończeniowy. Omal nie wybuchnąłem śmiechem, kiedy zrozumiałam jak bardzo mógłby być mi bliski już za niedługo. Tak, przejmowałam się Igrzyskami. Wróć. Ja się chyba ich bałam. Rok temu nie dotyczyły mnie w zupełności. Dzieciaki od dwunastu do osiemnastu lat z Kwartału zgromadziły się na peronie. Wszystko odbyło się szybko, bez większego bólu. Pamiętam, że nawet przyglądałam się twarzom ze zdjęć wskakującym na ekranie, wyszukiwałam ich reakcji w tłumie. Po tym wszystkim spędzałam trochę czasu przed telewizorem lub na Placu Wyzwolenia i Zwycięstwa, obserwując koleje morderstwa dokonywane z zimną krwią. Co jeśli ja miałam stać się w tym roku częścią przedstawienia, które tak skrupulatnie śledziłam w apartamencie bądź między wschodnim murem a zachodnim murem KOLCa. Nie wiedziałam, czy komunikat wygłoszony przez Almę Coin traktować jako nieśmieszny żart, czy może właśnie jako początek wielkiej eksplozji, niosącej za sobą zniszczenie takie przed jakiego skutkiem właśnie stałam, oddychając czerwonym powietrzem. Pusty szkielet. Wypuściłam kamień z dłoni, słysząc jak uderza o wybrukowane podłoże. W tej samej chwili wiatr zwiał mi prosto w twarz, sprawiając, że kilka kosmyków z mojego luźno spiętego koka opadło na twarz. Delikatnie przegarnęłam je do tyłu. Podmuch zaledwie dziesięciu, piętnastu sekundach zniknął, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie chłodu. Próbowałam jak najbardziej zmniejszyć powierzchnię swojego ciała, łapiąc się za ramiona. Fałdy kolorowego, lekkiego materiału marszczyły się, zbierając gdzieś na plecach, natomiast abstrakcyjne wzory przyjmowały nowy przekaz. Powolnym krokiem brnęłam przed siebie, wprost, na przestające przypominać kształtem cokolwiek, schody. Trzeci stopień po środku nie został nadszarpnięty w takim procencie przez rebelię, że mogłam spokojnie na nim spokojnie usiąść i zastanowić się na tym całym cholernym widmem Igrzysk oraz światem, w którym przyszło mi żyć. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sie 01, 2014 10:23 am | |
| Ewangelina nie wiedziała, ile czasu minęło. Pięć, piętnaście minut, ale jednocześnie więcej z prawdy mogła mieć opcja, że cała wieczność. Ściskała zeszyt. Nawet tego nie zauważyła, jakby to było normalne. Bo w sumie, w jej przypadku, było. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby jej nazwisko wypisane było na kartce wyjętej z puli. Nieważne od czasu. Od okoliczności. Bała się. Naprawdę się bała. Głównym czynnikiem potęgującym tę świadomość był fakt, że jest chora. Spojrzała wymownie na swój zeszyt w czerwonej okładce i czarny długopis w niego wetknięty. Nie potrafiła bez niego żyć, normalnie funkcjonować. Przeklinała siebie w duchu. To, że w jej życiu pojawił się problem z pamięcią. A przynajmniej to wczytała z wewnętrznej strony okładki notesu. Ale w jej głowie rozjaśniła się nadzieja, ten nieznaczny płomyczek tlący się gdzieś w jej obolałym sercu. Tak, obolałym - cierpiała. Bo wiedziała, że jest ciężarem dla swojej matki. Cierpiała ze świadomością, że już nigdy nie będzie normalnie funkcjonować. Ten płomyczek symbolizował świadomość, że może otrzymać ulgi, ale... zaraz zgasł, kiedy dziewczyna przypomniała sobie pobyt w więzieniu i przesłuchiwanie. Od tamtego wydarzenia minęło zaledwie kilka godzin, ale jej ów odstęp czasu zdawał się być wiecznością. Pamiętała, jak nikt nie chciał je uwierzyć, że niczego nie pamięta, niczego nie wie. Pamiętała, jak udało jej się uratować skórę przez kompletne szczęście, kompletny przypadek. Może to pierwsze będzie wyznacznikiem w jej życiu? Kto to wie? Westchnęła głęboko, pozwalając sobie na płacz. Ale że jej oczy były ciągle suche, po policzkach nie potoczyła się najmniejsza nawet słona kropla, wyjęła paczkę papierosów. Już chciała zapalić jednego, kiedy przypomniał sobie, że nie ma niczego, czym mogłaby podpalić. I miała niewyobrażane szczęście - jej oczy zabłysły złotymi iskierkami. Na ziemi po prawej strony leżała zapaliczka. Należąca do Ricka! Musiała mu wypaść z kieszeni. Niezwykle uradowana, zrobiła z niej użytek i zaciągnęła się głęboko, tym razem całkowicie prawidłowo. Nie bała się raka płuc, bo uznała, że śmierć może stać się dla niej wyzwoleniem od tego całego zaskakującego i raniącego serce scenariusza, zwanego potocznie życiem. Wzięła kolejnego, potężnego bucha. Zasmakowała się w dymie papierosowym. Poczuła, jak ten gnieździ się gdzieś w jej ustach oraz płucach. Było to czucie nad wyraz wspaniałe. Paląc, przyglądała się okolicy. Paskudnej okolicy, pasującej jednak do charakteru miejsca, zwanego KOLCem. Otworzyła zeszyt i odczytała znaczenie skrótu. Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej. Ah, jak to mądrze brzmiało. Rozwinięcie skrótu jakoś nie bardzo pasowało jej do tej części zapomnianego przez ludzkość świata. To tylko skupisko ładnie brzmiących wyrażeń. Rozglądała się i jej oczom ukazała się na horyzoncie jakaś postać. Ta przyglądała się zabudowaniu, i Ewangelina dała by głowę urwać, że to dziewczyna, młoda dziewczyna, ale chyba nieco starsza od niej samej, która zauważyła ją samą, palącą w samotności.
|
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sie 01, 2014 2:49 pm | |
| Lewym, znoszonym koturnem wybijałam nic nieznaczący rytm o spękaną, nierówną powierzchnię niżej. Raz przodem z platformą, raz tyłem z częściowymi, fabrycznie tworzonymi przerwami w podwyższeniu do złudzenia przypominającymi dziury po wystrzałach z pistoletu. Projektant najwidoczniej miał w zmyśle ucieczkę ze strzelaniny w wysokich butach. Owszem, nadal uwielbiałam dobrą modę wprost ze stolicy. Tej prawdziwej. Niestety, głuche echo nie obijało się o zniszczone ściany, nikt z daleka nie miał możliwości zasłyszeć nędznego stukana i pukania zniszczonego, pozostawionego samego sobie, kapitolańskiego brudu. Pomyślałam o tym z takim dramatyzmem, jakby buty mogły zapłakać. Westchnęłam głośno. Dźwięk uderzeń w tamtej sytuacji wydawał się być nawet przyjemny, ponieważ zagłuszał wszechobecną pustkę, a co lepsze, nadawał myślom jakiś realny kształt. Formował je w całkiem możliwe do przeanalizowania figury geometryczne. Raz, mogłam wylądować na igrzyskach. Dwa, pewnie szukałabym sobie przystojnego chłopca do wykorzystania. Trzy, wyglądałaby fantastycznie na paradzie. Cztery, rozkochałbym w sobie wszystkich ludzi, ostatnie czasy pozwoliły mi się w tym całkiem doszkolić. Pięć, starałabym się nabić wszystkich w butelkę, zamknąć im oczy, zwieść ich w pole. Tak zwana strategia na Crodelię Snow nie była najgorsza. Tylko nie potrafiłam się zdecydować, co do sojuszu. Wszystko w pewnym momencie się rozpadało, towarzysze broni zaczynali się nawzajem mordować. I na sam koniec całym misterny plan poszedłby w cholerę, a ja sama… umarłaby w drugiej dziesiątce. Może nawet w finałowej ósemce. A co, musiałam się jakoś dowartościować! Spojrzeć na wszystko z optymizmem. Próba przeżycia za wszelką cenę przebiegała w mojej głowie całkiem sprawie. Dopóki nie dostrzegłam czyjeś sylwetki niedaleko, pocieszałam się tylko, pewnym hasłem, używanym od dobrych siedemdziesięciu piecu lat nieprzerwanego trwania Igrzysk Głodowych, a może nawet więcej, bo już przed nimi… dokładnie nie wiedziałam. Oby „Los zawsze mi sprzyjał”, moje dane nie zostały wyrzucone na ekran ogromnego monitora. Oby tak właśnie było. Postać niedaleko wyglądała na dziewczynę, chyba nieco młodsza od mnie samej. Wydawało mi się, że trzymała jakiś bliżej niezidentyfikowany przedmiot, ale bardziej odchodziła mnie siwa poświata unosząca się nad jej głową. - Hej, koleżanko! - zawołałam do nieznajomej, mając świadomość jedno pulsu tego pustkowia - ludzie, do których krzyczano doskonale wiedzieli, że chodziło o nikogo innego, jak nich samych. - Masz może jeszcze papierosa? - próbowałam wypaść przyjaźnie i ciepło, w największym stopniu jak tylko umiałam. Specjaliści nazwaliby to zapewne budowaniem zaufani a, sprawianiem świetnych pozorów. Aczkolwiek doskonale zdawałam sobie również sprawę, że mogła odwrócić się na pięcie, znikając za jednym mniejszym tudzież większym gruzowiskiem. Spokojnie zrozumiałabym , jeśli odkrzyknęłaby mi jakieś przekleństwo i zwinęła się jeszcze szybciej niż w pierwszym, bardzo prawdopodobnym scenariuszu. Czasy nie sprzyjały rozmowom z nieznajomymi, szczególnie na takim pustkowiu. W sumie ostatni rok nie sprzyjał żadnym rozmową. Przecież, o ile nie byłam gwałcicielem, mogłam być zwykłym złodziejem, kieszonkowcem, mordercą-psychopatą. I przecież po co, kogokolwiek miałby się dzielić ze mną papierosem? W realiach Kwartału (wielka, przymierająca przestrzeń) Ochrony (prawie się zaśmiałam… bo oni tak to nazywają na poważnie?) Ludności (właściwie podludzi, gorszej rasy; nie byliśmy traktowani jak ludzie) Cywilnej (chyba ktoś zapomniał o byłych Strażnikach Pokoju, chociaż to i pierwsze słowo leżało najniżej prawdy) wszystko było niesamowicie drogie. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pią Sie 01, 2014 8:45 pm | |
| Ewangelina siedziała tak, wypalając już drugiego papierosa. W sumie zdążyła zapomnieć o tej dziewczynie wpatrującej się w otoczenie, jakby za wszelką cenę pochłonąć wzrokiem ruiny tak, by ich obraz utkwił jej w pamięci. Taka mała kradzież - wzrokowa. Tak więc Ewangelinę wciągnęło palenie, o jak bardzo! Zastanawiała się, czy wyciągnąć z paczki jeszcze jednego, ale wypowiedziała do siebie kategoryczne NIE. Trochę się ponadto martwiła, jak po papierosie pozostał jej jedynie pet, bo trzeba wiedzieć, że te szesnastoletnie dziewczę, nieważne są tutaj różne i wszelakie informacje o jej samej, uwielbiała "końcówki". Rozkoszowała się ostatnimi buchami. Przyjemność z tego płynąca atakowała jej niemalże wszystkie zmysły. Jeszcze nigdy nie odbierała żadnych bodźców aż tak intensywnie, ze wzmożoną siłą, przy czym magia doświadczenia bezlitośnie wczepiała się w jej umysł. Nagle jakieś słowa przywróciły ją do rzeczywistości. - Hej, koleżanko! Masz może jeszcze papierosa? Uniosła spojrzenie i teraz przypomniała sobie o tej postaci, którą wcześniej obserwowała. Co prawda krótko i niezbyt uważnie, ale jednak. A że Ewangelina nie wiedziała, co by tu od siebie dodać, wymierzyła w jej stronę otwartą paczkę i podała (ukradzioną... wcale nie! Znalezione, nie kradzione...) zapalniczkę w fantazyjnie ułożone kolorowe linie, podobne do szlaczków, jakie się widuje w zeszytach uczniów szkoły podstawowej. Ale Ewangelina nie mogła tego wiedzieć, z wiadomego powodu. Dziewczyna przybliżyła się do Stirlingówny, by, zapewne, przyjąć papierosa. Teraz mogła się przyjrzeć tej dziewczynie o wiele lepiej. Była ulepiona bardzo starannie z najlepszego rodzaju gliny, jakby to ujęła matka szesnastolatki. Bo wiemy, że niektóre fakty Ewangelina pamięta, bez zapoznawania się z treściami umieszczonymi w zeszycie. Tak czy owak, dziewczyna ta miała śliczne, mniej więcej brązowe włosy, szczupłą sylwetkę. I oczy, z których biło spojrzenie co najmniej inteligentne, bystre, dziewczęce. Kiedy nieznajoma już się poczęstowała, podpaliła i podała zapalniczkę Ewangelinie, ta ostatnia postanowiła się odezwać, by w choć nieznacznym stopniu zagłuszyć jeden z najpiękniejszych symfonii świata, czyli ciszę. - Długo tu mieszkasz? Bo, widzisz, jakoś nigdy cię w tych stronach nie widziałam... |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 02, 2014 12:04 pm | |
| Amelle jest ruda, ale pomińmy.
Nie zignorowała mnie. Cholera. Jasna, nawet. Dziewczyna zbliżała się ku moim schodom (właśnie wtedy zaczęłam tak nazywać), natomiast ja starałam się upewnić, czy postępowałam słusznie. Wcześniejsze założenia dotyczące domniemanej tożsamości mogły obrócić ku mnie samej dosłownie w ułamku sekundy. Bo oczywiście, że mogła mieć dla mnie papierosa… idealnie rozżarzonego do zgaszenia go na moim nadgarstku. Automatycznie napięłam mięśnie, pozostając jakby w całkowitej gotowości do natychmiastowej ucieczki. To właśnie Kwartał wykształcić we mnie taką cechę - ciągła gotowość do ucieczki. Jednak w obliczu kolejnych wydarzeń, niemych sekund, odczułam swego rodzaju ulgę. Wycieniowane brązowe włosy otulające twarz nieznajomej, choć odpowiedniej byłoby wyrażać się o niej z wielkiej litery, dopóki nie poznałam jej imienia… więc - kosmyki wokół brody, oczu, policzków Nieznajomej sprawiały, że obraz całego jej oblicza wywierał na mnie pozytywne wrażenie. Nie wiedziałam czemu, ale tak było. Całkiem możliwe, że jakieś pozytywne, gotowe do przekazania emocje tliły się gdzieś pod sercem, pomiędzy lewym a prawym uchem. Podniosłam się, sięgając po jednego papierosa z naruszonej wcześniej paczki. Nauczona doświadczeniem włożyłam go do ust i odpaliłam,. Szybko, bez żadnej inauguracji zaciągnęłam się dymem po raz pierwszy tego dnia i po raz pierwszy w ostatnim czasie. - Dzięki. Kiedyś się zrewanżuję. - Z zadowoleniem na twarzy oddałam jej zapaliczkę w kolorowe szlaczki. Przyglądałam się jej przez dosłownie dwie, trzy sekundy, próbując sobie przypomnieć, czy kiedyś nie wiedziałam podobnego wzoru na futurystycznym obrazie w katalogach matki, książkach o sztuce, które zdarzyło mi się całkiem często przeglądać… swego czasu. Chociaż nie wyglądało mi to na czysty artyzm zamknięty w opakowaniu zapalniczki. Nie rozumiałam dokładnie, co mnie podkusiło. Dlaczego siedziałam na moich schodach z Nieznajomą i paliłam papierosa? Nigdy nie byłam uzależniona od nikotyny, dym papierosowy powodował we mnie skrajne uczucia. Od niesamowicie podniecającej aury tajemniczości, przez zwykłe zadowolenie aż dochodzące do obrzydzenia. Właśnie to ostatnie brało zazwyczaj nade mną górę, często czułam się okropnie po akcie desperackiego wypalenia zwiniętego w papier tytoniu. Odnosiłam wrażenie, że moje płuca zaczną płakać, rozpadną się w milion czarnych, zasmolonych kawałków. Kiedyś sama zacznę tracić tlen w powolnym procesie zmniejszania jego dawki. - Wiesz, mieszkanie to trochę zbyt ładne słowo jak na nasze realia. - Próbowałam ukryć rozbawianie, jednak jakaś magiczna siła mi na to nie pozwalała. Zaśmiałam się gorzko. - Wylądowałam w tym gównie razem ze wszystkimi. Niedługo będzie rok? Jestem taka sama jak wszyscy. Nie wierzę, ze ktokolwiek z własnej woli się tutaj przypałętał, nawet szaleńcy mają swoje granice. Chyba naprawdę nie powinnam była palić, wiedząc jak skrajne uczucia wewnątrz mnie to wywoływało. Ale. Igrzyska tego wymagały, cała ta okropna sytuacja pragnęła, by uczcić ją jakaś małą katastrofą dla własnego zdrowia. (Na większą mogłam sobie pozwolić dopiero wieczorem. Każda młoda dama wiedziała, że nie wypadało się upijać od samego rana… chyba, że występowały nadzwyczajne okoliczności. A ja nie byłam damą.) - Jestem Elle, tak przy okazji - wydawało mi się, że tak na zagadkowy początek będzie odpowiednio. - Mogę zapytać, z czystej ciekawości, co cię tutaj przyniosło? Ponownie skupiłam uwagę na jej twarzy, lekko mrużąc oczy.
|
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Sob Sie 02, 2014 5:11 pm | |
| W takim razie przepraszam, później poprawię.
Ewangelina rozpoznała wahanie na obliczu dziewczyny. Czy odgadła jej emocje prawidłowo, tego nie wiedziała. Wyglądała tak, jakby była gotowa w każdej chwili uciec, co szesnastolatkę co najmniej zasmuciło, z tego względu, że była gotowa tego gościa, nowego przybysza do jej własnego, stworzonego przez dziwnego poddanego losu, bliżej poznać. Tak, dziwnego poddanego losu - ten był ewidentnie szalony. Kto był w stanie wymyślić jej takie a nie inne życie? Ale pocieszała się faktem, że wiele ludzi ma gorzej od niej. A zwłaszcza w KOLCu. Przecież Ewangelina miała kochającą matkę, dach nad głową, a głód towarzyszył im dość rzadko. Są tacy, którzy nie mają niczego z tych wartości. Miłości matczynej, zapewnienia bezpieczeństwa. Oczywiście, tylko w obrębie miejsc dla niej znanych. Pamięta, jak przeszła się w zupełnie inne miejsca tego strasznego miejsca, przy czym groza wzbierała w swej sile u każdego, kto tylko pomyślał o tym swego rodzaju getcie. Tak czy owak, pamięta, jak obudziła się w celi więziennej, pobita i śmierdząca fekaliami. Ale wolała o tym nie myśleć. Teraz. Ani zapewne nigdy więcej. Po co jej takie wspomnienia, które wyniszczają od środka, wprowadzając jej myśli w pierwsze odznaki obłędu, wywołanego szokiem, strachem oraz - przede wszystkim - dezorientacją? Ale dziewczyna przyjęła papierosa, mówiąc, że się odwdzięczy, przy czym Ewangelina mocno powątpiewała w to ostatnie. Nie wiedziała, czemu - a jej przeczucia nieraz uratowały ją przed kłopotami, dlatego im ufała - ale coś tak czuła. Postanowiła, że nie będzie sobie tym głowy zaprzątać. A przynajmniej nie teraz. Szesnastolatka przypatrywała się nieznajomej, jak pali, zauważając u niej - zapewne wieloletnie - obycie się w tej czynności. Mogę pod tym względem wiele się od niej nauczyć, stwierdzając i na jej ustach wymalował się groteskowy uśmiech, którego wcale nie chciała. To taki odruch bezwarunkowy, jednorazowa nerwica natręctw, jeżeli można to tak ująć. Po krótkiej ciszy, po pytaniu Ewangeliny, napotkana dziewczyna odezwała się tymi oto słowami. - Wiesz, mieszkanie to trochę zbyt ładne słowo jak na nasze realia. Ja tam mam inaczej. Ale nie będę jej opowiadać, ze w życiu czuję się dobrze, mimo, że czasami nie ma na chleb, ale przeważnie mam co włożyć do ust. Stirlingówna wysłuchała kolejnego wywodu z uwagą, mimo, że słuchanie nie było jej mocną stroną. Ale przecież Ewangelina z każdym dniem, godziną, chwilą, jest inna, zupełnie inna. Podobnie jak pismo w notatkach w jej zeszycie, tym największym dla niej skarbie. Szesnastolatka już miała się odezwać, kiedy wdzięczny głos nieznajomej znów przemówił. Tak, wdzięczny. Brunetka wcześniej nie zauważyła tego, ale głos dziewczyny jest naprawdę śliczny. Taki wdzięczny, dziewczęcy, melodyjny. Zatraciła się w doznaniach napływających do jej umysłu za pomocą zmysłu słuchu. Ale miała równocześnie wrażenie, jakby odbierała owe dźwięki za pomocą innych - dotyku, zapachu, innych. Ewangelina została ukołysana do chwilowego odpłynięcia jej duszy. Ale ta zaraz potem wróciła na swoje miejsce, bo nieznajoma znów przemówiła. Przedstawiła się, a szesnastolatka z rozkoszą wysłuchała jej głosu wypowiadającego jeszcze piękniejsze wyrażenie, jakim było imię. Elle. Brzmi jak porozrzucane farby olejne na podłodze w pokoju matki. Brzmi jak położone warstwy kolorystyczne prosto na płótno, bez uprzedniego mieszania ich na palecie. Trochę jak Odilon Redon. A przecież matka powtarzała jej, że w trakcie poszukiwań odpowiedniego koloru, należy złączyć ze sobą co najmniej trzy kolory... ale dobra, dosyć tych wspomnień. - Ewangelina. Ewangelina Stirling, miło mi - była dumna, że nie musiała zaglądać do zeszytu, bo zapamiętała swoje nazwisko od czasu ostatniej lektury treści notatek. -Mogę zapytać, z czystej ciekawości, co cię tutaj przyniosło? Ewangelina czuła na sobie jej wzrok, który nie pozwalał jej racjonalnie myśleć. Po chwili jednak zdołała odpowiedzieć. - To trochę dwuznaczne, co masz konkretnie na myśli? Chodziło mi o to, czy mówisz o ruinach, a może samym mieszkaniu w tym miejscu? |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 04, 2014 3:04 am | |
| Odchyliłam głowę, pozwalając leniwie wytoczyć się dymowymi z moich płuc. Wydychałam powietrze w nadzwyczaj wolnym tempie. Od czasu do czasu lubiłam znajdować się w stanie, gdy czułam jak niszcząca okropność przetacza się przez mój organizm. Bywało tak, że wyobrażałam sobie na zasadzie pożaru w lesie. Zaprószony ogień powolnie zaczynał trawić drzewa, z minuty na minutę przybierając postać strachliwszego żywiołu. Pochłaniał ściółkę, konary starych drzew. Zwierzęta, przynajmniej te, które były w stanie, uciekały bez zastanowienia przed siebie. Wszystko trwało w najlepsze, dopóki nie spadł krótki, ulewny deszcz. Zagasił pożar. Jasne, że nie był to koniec tragedii. Pojawił się dym. Ogromne kłęby otaczały wszystko to, co jeszcze przed chwilą lizały języki ognia. Szare cząsteczki, zastygnięte w powietrzu otulały zwęglone gałęzie, lekko tlące się mchy, co najgorsze, dosięgały również zwierząt. Szarość wyglądała niepozornie, ale przyniosła śmierć. Zabrała cały tlen oraz wszystkie możliwe drogi ucieczki, tym mniejszym, a także tym większym. Po kilkunastu godzinach ten morderczy proceder ustał. Żywioł pozostawił po sobie ogromne pobojowisko, całe w melancholijnej czerni. Kątem oka zerkałam na to, co ciągle wytaczało się z moich ust, a kiedy skończyło, sama poprosiłam o kolejną dawkę z uśmiechem. Nie chciała, by to samo zadziało się ze mną, ale potrzebowałam krótkiej chwili wytchnienia. Pozwoliłam dymowi tytoniowemu zabrać mnie, a raczej komórki mojego ciała, w bliżej nieznaną podróż. Chciałam, żeby z każdym krótkim, łapczywym wdechem znajdowały się w innym miejscu. Nie tutaj, nie obok, nie kilkanaście mil ode mnie… gdzieś daleko stąd. Może nawet w środku spalonego do granic możliwości lasu, abym mogła przyjrzeć się niesamowitemu pionierstwu niektórych organizmów, zielenieniu się trwa, wzrostowi drzew, krzaków jeżyn. Przyglądaniu się cudowi, jakie potrafiła zdziałać natura w duecie z czasem. - Ewngelina, zapamiętam. - Tak samo jak pamiętałam całe masy jeszcze dziwniejszych, zazwyczaj dłuższych i bardziej beznadziejnych imion ludzi ze szkoły średniej, wykładowców na studiach, stałych bywalców imprez… tutaj w wypadku, jeśli byłam jeszcze w stanie zainteresować się personaliami. - Ktokolwiek mówi na ciebie Engie? Albo… no nie wiem, Evie? - Zapytałam, ponieważ dopiero wtedy zrozumiałam, że ja wcale nie podałam swojego pełnego imienia, ani nawet pierwszej litery nazwiska. Prawdopodobnie, tylko w jej odbiorze, zachowałam się lekko niegrzecznie, nieodpowiednio, mało uprzejmie, lekkomyślnie lub coś w stylu tych bzdur. Za wzmożoną czujności nie powinna była winić mnie samej. Mogła wstać i głośno podziękować Kwartałowi Ochrony Ludności Cywilnej, Almie, ludziom zasiadającym jako jej doradczy oraz komukolwiek jeszcze pragnęła złożyć serdeczne podziękowania, ponieważ tu tutaj stałam się taka… bardziej ostrożna? Ładne określenie. Dzięki temu miałam pewność, że gdyby ktoś z moich rozmówców, szczególnie tych przypadkowych jak Engie, okazał się nie do końca sympatyczny, nie miałabym żadnych problemów. Zniknęłabym i już nigdy się nie pojawiła. Natomiast jej ślepej ufności nie mogłam rozgryźć, odnaleźć źródła pochodzenia. Nie byłam pewna, czy wnikało to z jej usposobienia, nastawienia do świata, czy z najzwyklejszej głupoty. - Zakładałam szwendanie się po niezbyt ciekawych okolicach jak ta. Co do tego - uniosłam palec wskazujący lewej dłoni do góry i zakreśliłam mały, niewidoczny krąg w powietrzu - miejsca, domyślam się, że wylądowałaś tutaj jak wszyscy. O czym wspominałam już wcześniej... Wiesz, wyrzucona z własnego domu na bruk. Brniesz ze wszystkimi w bagnie od pieprzonej Coin. - Podniosłam do góry rękę, wydając z siebie ironiczny okrzyk radości po wypowiedzeniu ostatniego zdania.
|
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 05, 2014 9:37 pm | |
| - Ewangelina, zapamiętam. Chociaż ty.. - pomyślała sobie Ewangelina. Chociaż ty dostałaś szansę na trwałe umieszczenie w swoim umyśle różnych danych. Chociaż ty możesz trenować swoją pamięć. Otrzymałaś wielki dar i nawet nie wiesz, jak to jest być na moim miejscu. W ogóle nie wiesz, co czuję – jak budzę się z kompletną pustką w głowie, przy czym stan ten doprowadza mnie do dezorientacji, to zaś – buduje u mnie poczucie zagubienia. Łańcuszek wieńczy furia. Zdarzało się, że potrafiła się okaleczyć z powodu tych paskudnych doznań. Była bliska płaczu i czuła, że musi się wygadać. Ale finalnie ugryzła się w język. W ustach zagnieździł się metaliczny posmak czerwono krwistej cieczy. Zapach kojarzący jej się z rybami, przy czym doznanie te zostało usadowione gdzieś głęboko w jej świadomości. Dziwne, nie? Nie uważała, że to porównanie jest ważne, jakoś specjalnie jej potrzebne. Chętnie zamieniłaby tę świadomość na inną. O, chociażby żeby pamiętała zawsze, kim jest. Ewangelina Stirling, spokojna i świadoma. Być może to wyda się nieco groteskowe, ale są to słowa modlitwy – która z czasem ewoluowała. Najpierw, prosząc Boga, wygłaszała cały monolog, aż wkrótce uznała, że Najwyższy jest zbyt zajęty słuchaniem innych śmiertelników, więc uznała, że nieco mu pomoże, skrócając swoje modły do niezbędnego minimum. I tak oto stworzono zwrot Ewangelina Stirling, spokojna i świadoma. Ale ta jej prośba albo nie została wysłuchana, albo po prostu Bóg uznał, że powinna się z tym borykać do końca swojego życia, tak, by dawać innym świadectwo swojej męki. Dawać świadectwo swojej męki. Dawać INNYM świadectwo swojej męki?! Szybko odsunęła od siebie tę natrętną myśl. Chciała być twarda, by lepiej sobie radzić w tym miejscu... dlatego postanowiła, w pierwszym dzisiejszym przypływie świadomości, że nikomu nie powie o swojej chorobie, o swoim problemie. Poza tym nie powinna obarczać innych tymi sprawami! To było przecież oczywiste. W przypływie świadomości co do tego, gdzie teraz jest i co robi, i kim jest ta dziewczyna, usłyszała od tej ostatniej pytanie. Dotyczyło tego, czy inni zwracają się do niej skrótami. A co ją to obchodzi? – już chciała wypowiedzieć te słowa na głos, kiedy uznała, że dobrze się stało, Przynajmniej rozmowa nieco się rozkręciła. Zahuśtała się, gotowa do pełnych obrotów, tak jak kołowrotek do którego wślizguje się niepozorny chomik. Co jej odpowiedzieć, przecież sama nie znam odpowiedzi na to pytanie. Poczuła, jak plecy pokrywają się zimnym potem, ciało drętwieje. Była przerażona, że jej sekret zostanie ujawniony. Ale zaraz potem wszystko wróciło do normy, bo Ewangelina znalazła inny sposób – kłamstwo. Przy czym te nie będzie zbyt wielkim grzechem, z tego względu, że kłamie w słusznej sprawie, nie?... Nie? Nie... Nie! Słowo to, dość krótkie i aż nazbyt wymowne, przez jakiś czas rozchodziło się echem w jej głowie. Ale dość szybko przymierzyła się do grzechu (jakiego znowu grzechu?!), jakiego w słusznej sprawie miała się dopuścić. - Hm, ostatnio różnie z tym bywa, kiedyś zdarzało się to częściej, pewnie dlatego, bo byłam dzieckiem. Uff, poszło szybko i sprawnie, a po wyrazie twarzy nowej znajomej poznała, że ta wkręciła się w tę historyjkę, bezgranicznie jej wierząc. Albo udawała, podobnie jak ona sama? Kto to wie, po KOLCu chodzą rożne typy, które umiejętnie, szybko i z gracją zmieniają maski. - Zakładałam szwendanie się po niezbyt ciekawych okolicach jak ta. Co do tego miejsca, domyślam się, że wylądowałaś tutaj jak wszyscy. O czym wspominałam już wcześniej... Wiesz, wyrzucona z własnego domu na bruk. Brniesz ze wszystkimi w bagnie od pieprzonej Coin. Ewangelina słuchała tych słów jakby z nieznacznym otępieniem, które z każdą sekundą zbierało w swej sile. Nie rozumiała, co nowa znajoma jej powiedziała, była zamroczona jednym faktem. Skłamała. Taka niewinna, chora duszyczka posunęła się do jednego z grzechów głównych. Nie potrafiła sobie tego wybaczyć. Tak więc, otępiała, postanowiła zignorować te słowa. Dlatego sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła paczkę papierosów, wzięła jednego nawet nie myśląc o tym, by Elle poczęstować. Już miała dostać kolejnego psychicznego zawału, przypominając sobie, że nie ma ognia. Ale zaraz potem do umysłu wkradła się świadomość, że znalazła ciekawie ozdobioną zapalniczkę Ricka. Odetchnęła z ulgą. Wyciągnęła to, co znalezione nie kradzione i zrobiła z tego użytek. I do jej myśli wbiła się kolejna paskudna świadomość. To kolejny grzech! Kradzież. Niewinna, ale jednak kradzież, nie? Bała się Boga, a jednocześnie go miłowała, wierząc, że, obdarzając ją takim a nie innym scenariuszem życiowym, dokona czegoś wielkiego. Zaciągnęła się głęboko i zanim się otrząsnęła z tego transu, zauważyła, że wypaliła całego. Z białego filtra wystawał słupek z popiołu. Co ona teraz zrobi? Co zrobi ze sobą, co zrobi z dziewczyną, co zrobi ich relacją?... Myślała i myślała, aż w końcu zorientowała się, że pieści agresywnie wzrokiem swoją rozmówczynię całkiem nieświadomie. Natychmiast odsunęła wzrok na lewą stronę, świdrując oczami ruiny pałacu sprawiedliwości. Który z siedmiu grzechów głównych będzie następny? Gotowy, by wczepić się w jej ciało i umysł, niczym wścieklizna? |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Czw Sie 07, 2014 3:41 pm | |
| Cisza wydawała się wypełniać każą wolną przestrzeń wokół mnie. Wciskała się w kieszenie dżinsowych, powycieranych szortów, pod rękawy kolorowej bluzki, pomiędzy pęknięcia moich schodów bądź z niemym impetem wpadała do środka Pałacu Sprawiedliwości. Próbowałam odnaleźć się z nią w tej, nie okłamując nikogo, lekko niekomfortowej sytuacji. Obawiałam się, że ta Bezimienna Głuchość, oprócz napierania na środowisko, nagłe mogła przyjąć jakaś namacaną postaci, skupić się na jednej z siedzących tutaj osób… tak, w tym wypadku chodziło o mnie. Wyrosnąć mi przed samą twarzą, przyjmując ciało kobiety o posągowej urodzie, czarnych włosach i szarych oczach z wyłącznie jednym celem - wypełnić mnie ciszą, ponieważ otoczenie zdążyło już przesiąknąć jej aurą. Po prostu, beż żadnej krępacji, spojrzy w moje zielone tęczówki, delikatnymi ruchami podłoży swoje śniade dłonie pod rude włosy, na szyję. Zaciśnie palce, chcąc, by moje usta zamknęły się na wieczność. Na początku mogłam dostać pewną złudną nadzieję, na przeżycie, próbować walczyć, jednak z upływem chwili zrozumiałabym, że w rzeczywistości nie posiadałam żadnych szans. Straciłabym ostatnią porcję tlenu, wprawiając moje ciało w proces obumierania… komórka po komórce. Widmo uczestnictwa w Głodowych Igrzyskach trochę mnie przygniotło, poważnie. Ocknęłam się z tej wizji, czując jak nieprzyjemny dreszcz zszedł po wszystkich kręgach kręgosłupa, traktując je najzwyklejszą drabinę. Zeskakiwał szczebel po szczebelku aż do samego końca trasy. Schyliłam się, by zgasić już ledwo tlącego się papierosa. Odrzuciłam ustnik gdzieś na bok, nie rujnując zupełnie krajobrazu tego przeklętego miejsca. Potrzebowałam zająć się czymkolwiek innym niż ponowne makabryczne rozmyślania o nadchodzących Igrzyskach, przeklętym wyglądzie areny i prawie dwóch tuzinach trupów. Ponownie zaczęłam nerwowo uderzać obcasami o spękaną, kamienną powierzchnię, aczkolwiek tym razem dużo bardziej nerwowo, bez żadnego logicznego rytmu. Byle zająć się czymś innym. Nigdy nie sądziłam, iż zdrobnienia były czymś wyłącznie przeznaczonym dla dzieci. Kiedyś wszyscy moi znajomi mieli swoje pseudonimy, groteskowe zdrobnienia. Właściwie nie pamiętałam, kto i kiedy ostatnim razem zwrócił się do mnie pełnym imieniem. Istniałam bardziej jako Elle niżeli Amelle Ginsberg. Pamiętano mnie przez specyficzne poczucie humoru, burzę rudych włosów oraz właśnie tego skrócenia personaliów. W KOLCu może też z podwyższenia w klubie muzycznym… Minęły dwie, może trzy minuty, a ja zadawałam się oddawać jedynemu zajęciu z całkiem sporą pasją, całkowitym zacięciem. Oparłam głowę na dłoni przyglądając się nieznajomej. Najciekawszą częścią jej wyglądu wcale nie były ubrania, oczy, zarys szczęki, usta lub uśmiech, a właśnie włosy. Ich podcięcie wglądało mi na pozostałości po Starym Kapitolu. Czasy, w których każdy, przynajmniej raz w życiu, nosił abstrakcyjne uczesanie. Mogłam przeczekać grubiańskie ignorowanie, zakładać w myślach każdy jej nowy ruch bez cienia szans na realizację, ponieważ zdawała się być specyficzna. Zamknięta swoim ciasnym świecie stworzonym tylko dla jednej osoby. Ja głupia, pomyślałam, że w tym towarzystwie to do mnie należał tytuł lekko niepoczytalnej. Najwidoczniej… się myliłam się. Gdy Stirling odpaliła kolejnego papierosa, momentalnie zerwałam się na równe nogi. Nie chodziło o to, że mnie nie poczęstowała, ani o jej wzrok wodzący po mnie jakby po mapie całego państwa. Dym papierosowy przesiąkał przez mnie wystarczająco, marzyłam o prysznicu w zimnej wodzie. Brzydziło mnie palenie w takich ilościach. Do tego miałam dość tej cholernej, wszechobecnej pustki. Marzyłam o muzyce, która wydobywała się z głośników w Violatorze. - Do kolejnego spotkania w tym popapranym świecie, Engie - wypowiedziałam, odwracając w jej stronę głowę. Choć tak naprawdę nie wiedziałam, czy chciałbym zaleźć się po raz kolejny z nią w pułapce z ciszy. Ot tak, zrobiłam dobrą minę do złej gry. Nogi same rwały mi się do przodu… Cóż, przynajmniej nie zostawiłam jej całkowicie samej - miała papierosy, niczym niezmąconą chęć trucia się. | Zt. Chyba, że Ewangelina będzie chciała zatrzymać Amelle. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 18, 2014 7:52 pm | |
| /po spotkaniu z Finnickiem, które będzie xd
- Och, dajcie sobie spokój, pierwszy raz tu przychodzę? - marudziła za każdym razem, musząc któryś raz z kolei poddawać się nużącej procedurze weryfikacji jej przepustki. Żeby jeszcze uprawnienia miała świeże, pachnące nowością, żeby przy tym nie nosiła dodatkowej legitymacji lekarza, żeby... Ale przecież to nie był pierwszy raz. Kiedyś przychodziła ze zlecenia Franka, teraz, od pewnego czasu, z własnej woli. Ważniejsze jednak był fakt samego jej bycia. Przy takiej częstotliwości odwiedzin ze Strażnikami mogłaby być już na ty i przechodzić właściwie bez weryfikacji. Ale nie, skąd. Przepisy, bezpieczeństwo, behape, rozkazy, bla, bla. Jako zacna posiadaczka kitla pewnie powinna przejmować się tym wszystkim bardziej, pewnie nawet powinna zrozumieć i pochwalać, ale... Nie ukrywajmy, to robiło się nudne. I irytujące. Tego dnia szczególnie irytujące. - Tak, tak, miłego dnia - fuknęła, gdy wreszcie wszystkie stemple na przepustce okazały się być - co za niespodzianka! - autentyczne i gdy legitymacja lekarska również nie wzbudziła zastrzeżeń. Wsuwając plakietki do tylnej kieszeni dżinsów, raźnym krokiem przeszła przez bramę, nie dając Strażnikom czasu do odwołania swej decyzji. A jak się jeszcze rozmyślą? Będzie musiała spędzić tu godzinę lub dwie, wysłuchując, że tylko wypełniają swe obowiązki, że nie mogą tak nonszalancko każdego wpuszczać, że... To byłoby jej dodatkowo nie na rękę, bo przecież nie była tu dziś służbowo. Wolny dzień, który należał jej się jak psu, postanowiła spędzić nie w kolejnym ze szpitali, nie pośród pacjentów - jak ostatnio jej się zdarzało - ale inaczej. Towarzysko. Smakując życie nim zupełnie zwariuje. Smakuje... Naprawdę? W Kwartale? O gustach niby się nie dyskutuje, ale czy KOLC na prawdę był najlepszym miejscem do odpoczynku? Za agroturystykę mógł go uznać co najwyżej ślepiec i to dodatkowo pozbawiony węchu, a więc ktoś, kim Merry zdecydowanie nie była. Ale przyszła tutaj, ba! przyszła z własnej woli. Była chora? Na pewno. Tym razem jednak motywem jej działań była zwyczajna chęć spotkania się z kimś, kto do niej przyjść nie może. Bo tak, jakkolwiek byłoby to dziwnym, Ainsworth miała różnych znajomych. Nie tylko dystryktczyków, nie tylko faktycznych rebeliantów, ale także tych, których dzisiejszy świat odrzucił. I nie, wcale tak o nich nie myślała. W końcu to ludzie, tacy sami jak inni. Znaleźli się po złej stronie barykady, bywa. Generalnie jednak - co miała im zarzucić? Że byli wierni prezydentowi, który umożliwił im wygodne życie? Raźnym krokiem przemaszerowała więc przez kilka nieprzyjemnych uliczek, zmierzając tam, gdzie byli umówieni... No, a przynajmniej wydawało jej się, że byli. Ostatecznie przecież nikogo nie zapraszała, ot, krótka notka będę tu-i-tu, możesz się przyłączyć. Przyłączyć do czego? Och, do niczego. Bo to właśnie zamierzała robić Merry w ruinach Pałacu - nic. Przeskoczyła wyrwę w imponujących niegdyś schodach, pokonała trzy kolejne stopnie i usiadła na pobliskim murku, wciskając dłonie w kieszenie bluzy. Bluzy nie swojej, nietrudno było zgadnąć - bo i za duża, i ewidentnie męska. Biorąc zaś pod uwagę naszywkę na ramieniu, można było z dużą dozą prawdopodobieństwa strzelić, że musiał być to niezwrócony ciuch jej niedoszłego męża... Lub, w ostateczności, jednego z przygodnych, mundurowych znajomych. Rozprostowując nóżki przed sobą, oparła je o schodki poniżej i westchnęła cicho. Gdy kolejny podmuch wiatru ponownie poderwał kosmyki jej blond włosów do dzikiego tańca, skrzywiła się lekko i ostatecznie skryła w szerokim kapturze, wyglądając teraz raczej jak dziecko wojny niż autorytatywna pani doktor. I czekała. Bo że przyjdzie, tego była pewna. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 18, 2014 9:37 pm | |
| / po spotkaniu z Noelem - bilokuję, bo miłość taka jak ta nie może czekać!
Dlaczego musimy badać ból? Macać językiem ranki w ustach, rozdrapywać pęcherze, skubać strupy? Dlaczego ludzie, kierowani nadzieją, złudzeniami, instynktem podążają za marzeniami, za nic mając brudną, ponurą rzeczywistość, która nieustannie rzuca im kłody pod nogi? Cassian Wright nie był filozofem - ani dziś, ani w innym, lepszym życiu, które dobiegło końca z chwilą wybuchu rebelii. Nie był nawet wybitnie inteligentnym indywiduum, gotowym wysuwać coraz to śmielsze wnioski na temat ludzkiej egzystencji. Niech szlag go trafi - nie był nawet najlepszym uczniem w klasie. Ale swoje wiedział. Możecie sobie wyobrazić, co działo się w duszyczce tego biednego głupca, gdy z rękoma głęboko w kieszeni, wiecznie rozczochraną czupryną na trwożnie opuszczonej głowie i jasnymi oczami wbitymi w popękany asfalt pokonywał kolejne ulice. Jak ścierały się tam bataliony myśli, jak eksplodowały granaty argumentów to za takim, to za innym rozwiązaniem. Wierzył niezachwianie w fakt, że oto za chwilę, za krótką chwilę po raz kolejny będzie dane mu spotkać słońce swego życia, ujrzeć słońce swego życia, niemal trwożnie dotknąć sło-… … nie, nie zapędzajmy się zbytnio w tych młodzieńczych, rozbuchanych pragnieniach Skoro się bowiem w coś wierzy, nie powinno się tego pragnąć, bo skutek musi okazać się odwrotnością zamierzeń. W końcu po drodze na Wrighta czekało jeszcze kilka przeszkód - dotarcie do ruin Pałacu po tej stronie muru było kosztowne. Przysługa za przysługę, chciwy błysk w oku, łapówka. Cass przez chwilę znów czuł się swojsko, znów świat stawał się zrozumiały, widma i upiory, przekupione, cofały się poza krąg widzenia. Legenda działała. - Miłość. - westchnął Wright, przygładzając nerwowo włosy… z dość miernym skutkiem. - Miłość... Jeśli świat stworzony jest z pustki, jeśli podstawą istnienia tego śmietniska jest pustota… to czymże jest miłość? Wyznajesz miłość ukochanej, robiąc z siebie błazna, bo cóż kochasz? Widmo. Czas niweczy wszystko - nie, nawet nie tyle, co niweczy. On tylko podkreśla istotę tego wszystkiego. Powrót do źródeł, czyli do niczego. Nie chodzi o to, że ukochana, w okamgnieniu stanie się bladym, roztrzęsionym truchłem. Nie, idzie raczej o to, że miłość jest oszołomieniem. Zawsze kocha się coś, czego nie ma… a to nawet zabawne. Zabawne, gdy osaczony przez życie, brodzący w problemach Cassian z szalonym zamiłowaniem pokonuje pół Kwartału, by spotkać tą, którą - w swej naiwności oraz szczerej (jak mu się wydaje!) miłości - uważa za jedyną. Powstały różne rodzaje miłosnego afektu, można by o tym pisać uczone dysertacje - gdyby komuś się tylko chciało. Bo przecież mamy miłość do dziwek i jedzenia, miłość do rodziców i rodzeństwa. Kostropata matrona uchodzi za skończoną piękność, bo się ją obserwuje poprzez pryzmat miłości. Pryzmat, który – jakież to sprytne – zniekształcając dokształca. Niwelując-wypełnia. Niweluje braki, dezintegruje nicość. Ale… ale można też zakochać się w celu niedosiężnym, odległym swym pięknem. Jak Merry. Cassian wyposaża ją nie tylko w widoczne gołym, he, he, okiem atuty. O nie, ona jest jeszcze dobra i mądra. Miłosierna i wyrozumiała. Uzdolniona, inteligentna. Perfekcyjna! Cass sądził, że ją kocha, bo miłość była jedną z niewielu rzeczy, której nie zdołała odebrać mu rebelia. Ratował wszak miłość, kosztem innej miłości. Ekonomia tego świata była nieubłagana - zawsze opierała się na prawidle coś za coś. Stracił wszystko… ale gdyby nie te straty, nigdy nie poznałby Meredith. I tylko dzięki temu zdołał przejść ze swym upadkiem do porządku dziennego. Kilkadziesiąt ostatnich metrów niemal biegł, doskonale wiedząc, że już jest spóźniony. Taka była Kolczatka - im człowiek mniej znaczył, tym dłużej kazał na siebie czekać. Na szczęście Cassian w otaczających go realiach potrafił być cierpliwy. Jakkolwiek by na to patrzeć, nie czekały na niego oszałamiające bankiety, ekstatyczne tłumy ani piękne kobiety (poza tą jedną, jedyną). Już nie. Serce podskoczyło w piersi radośnie i tylko cudem się z niej nie wyrwało, gdy Wright dostrzegł szczupłe plecy otulone w bluzę (jeszcze, jeszcze nie dopuszczał do siebie myśli, że ta należy do mężczyzny, do cholernie wielkiego mężczyzny - zazdrość mimo wszystko ustąpiła szczęściu… ale wciąż się czaiła, gdzieś na dnie tańczącego z radości serca). Cassian kilka ostatnich metrów, przepełnionych wyłącznie wyciem wiatru i ponurymi echami życia dobiegającymi od strony Kwartału, pokonał cicho - tak cicho, jak tylko może poruszać się żyjący w ciągłym strachu, pogrążony w obawie mieszkaniec Kolczatki. Na pół uderzenia serca, na ułamek sekundy zamarł tuż za plecami Merry, po czym ostrożnie, jakby się bał, że ją uszkodzi - zasłonił zimnymi dłońmi jej piękne oczy. - Pani doktor, czyż nie wie pani, że siedzenie na zimnym betonie, zwłaszcza jeśli ten jest częścią ruin Pałacu Sprawiedliwości, grozi złapaniem wilka? - kąciki ust Cassa podjechały nieznacznie do góry, kiedy nachylił się nad Meredith, zniżając głos do niemal konspiracyjnego szeptu. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Pon Sie 18, 2014 10:11 pm | |
| Jakżeż okrutna musiałaby wydać się Merry, gdyby na jaw wyszedł jej pogląd na miłość! Merry, która nie wierzyła w faktyczne uczucie. Merry, której nie kochała własna matka. Merry, która jedynego mężczyznę swego życia, swego ojca, straciła przedwcześnie. Jakże daleko jej było do choćby delikatnych drgnień serca, do najmniejszych choćby duchowych uniesień! Miłość. Temat na miliony zapisanych drobnym druczkiem stron panna Ainsworth kwitowała zazwyczaj gorzkim uśmiechem. Nie, nie wiedziała, co to jest - miłość. Nie spotkała jej. Nie uświadczyła, szczerze mówiąc - nie zobaczyła nawet z daleka. To nawet nie tak, że nikt jej kochać nie nauczył, bo przecież tego podobno uczyć się nie trzeba. Kocha się albo nie. Więc Merry nie kochała, nigdy nie kochała miłością inną, niż taką, jaką dziecko darzy swych rodziców. Ale nawet ta przecież minęła. Minęła lub tylko zatarła się, skryła w najciemniejszym kącie porywczego serca, pozostawiając po sobie ledwie ślad i chwile żalu nad zniszczonym zdjęciem taty. I cóż z tego, że próbowała ją zastąpić? Że miała Kristiana, mężczyznę, za którym każda rozsądna kobieta poszłaby w ogień? Że miała go przez chwilę, że grzała się jego ciepłem, że budziła w jego ramionach - że próbowała? Co z tego, skoro ostatecznie postąpiła z nim najgorzej, jak mogła? Nie kochała. Chyba. Gdyby kochała, to pewnie byłoby inaczej. A teraz pojawiał się Cassian. Młody Wright, który nie był niczym innym, jak... Czym właściwie? Chwilową rozrywką? Namiastką tego, jak mogłoby być (choć nie z nim w roli głównej)? A może tylko przyjemnym epizodem powalającym jej się pławić w morzu młodzieńczej atencji? Bo przecież być adorowaną pragnęła jak każda, choćby przez chwilę, przez krótki czas. Udawać, że coś znaczy, że kimś jest także poza miejscem pracy. Młody chłopak to właśnie jej dawał, a ona czerpała z jego naiwności bez wahania. Ale nie była przecież tak skrajnie oziębłą i nieczułą. Lubiła tego chłopaczka, młodziutkiego artystę. Naprawdę go lubiła. W jakiś tam pokrętny sposób pewnie nawet był jej bliski i czasem, w te gorsze dni, pogrywanie z nim wytykała sobie jako kolejny grzech zasługujący na karę. Wiedziała, że jeśli ktoś na ich relacji ucierpi, to on raczej, nie ona. Bo ona umiała się dystansować, on nie. Epizody przeżywał intensywnie, podczas gdy ona - ona traktowała je jak kolejne rozdziały książki, co do których wiadomo było, że się skończą. Nawet ta świadomość rozbieżności w podejściu nie powstrzymała jej jednak przed pogrążaniem się w chorym układzie bardziej i bardziej. Była przecież egoistką, prawda? Egoistką o twardym sercu i równie twardej dupie. Brała, nie zawsze cokolwiek dając w zamian. Liczyło się to, by było przyjemnie... A na towarzystwo Cassiana naprawdę nie mogła narzekać. - Kto by się tym przejmował mogąc spędzić chwilę w miejscu, od którego niegdyś odpędzano go kijem. Nawet, jeśli miejsce to jest już ruiną niczym nie przypominającą dawnej świetności. - Nie zabrała dłoni chłopaka ze swych oczu, pozwalając im co najwyżej zsunąć się samym w chwili, gdy odchyliła głowę do tyłu. Uśmiechnęła się lekko, ale tym razem faktycznie szczerze. Bo umiała, prawda? Umiała się uśmiechać. Zwykle na pokaz i wymuszenie, czasem jednak z sympatią i naturalnie. Jak kiedyś, przy Kristianie - jeszcze nim w ogóle zaczęła przemyśliwać o ucieczce. Jak przy Finnicku i jak teraz, przy Cassianie. Wprawdzie atencja młodego artysty bywała męcząca, ale dziś z pewnością nie był dzień, by postawę chłopaka oceniła właśnie w ten sposób. - Zastanawiałam się, czy przyjdziesz - rzuciła cicho, kuląc się nieco i kryjąc drobne dłonie w rękawach bluzy. I nie, przecież wcale się nie zastanawiała. Przecież dobrze wiedziała, że przyjdzie. Zawsze przychodził, a ona to wykorzystywała. Biedny chłopak. Naprawdę wart był czegoś więcej. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 19, 2014 12:11 pm | |
| Różnice. Różnice… i paradoksy. Na tym opiera się świat, dzięki temu funkcjonuje. Po jednej stronie barykady stoi ten, który pokłada w miłości jedyną nadzieję, po drugiej stronie zaś ta, która w miłość nie wierzy. Tak stworzeni zostali ludzie - by się nie nudzić i walczyć z odmiennymi celami, charakterami, wymaganiami, wizjami przyszłości oraz marzeniami. Gdyby wszystko funkcjonowało wedle stałych reguł, jak naoliwiona machina, nie byłoby na co spoglądać. A tak? Mamy te wszystkie wewnętrzne sprzeczności, niedopasowane części, zgrzyty i charkoty. Boki zrywać, Cass. Boki zrywać. Właśnie tak działał umysł tej biednej, nieudanej istoty, jaką był Wright – wypierał to, co było dla niego niewygodne, budował obraz świata wyprany z oczywistych brudów. Przeinaczenie jest kreacją komfortu, powiadała jego matka na długo przed śmiercią. Pani Wright wiele lat temu pojęła, że jej syn dotknięty jest nieustanną drżączką. Drżączką fundamentalną – była to metafizyczna febra, lęk, ból, doznanie niepamiętane… ale jak najbardziej odczuwalne. Od dziecka - zbyt uczuciowy, zbyt wrażliwy, zbyt mocno nieprzystosowany do brutalnych realiów panujących poza Kapitolem - potrzebował ciepła. Potrzebował miłości bardziej niż ktokolwiek. Kiedyś mnie zabraknie – mawiała Lisa Wright swemu synowi. Wtedy będziesz musiał znaleźć kogoś, kto cię pokocha prawdziwą miłością. Kto cię ogrzeje i przygarnie w zimną noc. Bo takie noce nadejdą. Musisz jednak wiedzieć, synku, że miłość kobiet, o ile nie są matkami, nie jest trwała. Nie jest wieczna. Zawsze jest zbyt krótka. Jest jak żywot motyla – bajeczna, kolorowa i długa jak muśnięcie skrzydeł. Musisz się nauczyć zdobywać ich miłość. Musisz też nauczyć się ją tracić. Trudno powiedzieć, na ile jej słowa były prawdziwe, na ile zaś były wynikiem nieuchronnej zazdrości wobec przyszłych ukochanych jedynego syna. Tak czy inaczej, Cass im zaufał - w końcu wypowiedziała je kobieta. Chyba nie chodziło jej o to, że na świecie nie ma par, które są ze sobą odpowiednio długo, czasem o wiele za długo. Szło o to, że ten żar początkowy, ten napęd, ten płomień z czasem gaśnie. Gaśnie nieuchronnie – od samego początku. Początek jest zarazem końcem, jak dawno, dawno temu, w innym życiu śpiewał Wright, ten sam, który stoi teraz pośród ruin Pałacu Sprawiedliwości. I dziś ten sam Wright wiedział, że na końcu zawsze pozostaje zimny, zwęglony knot. Paradoksem jest jednak, że on istnieje także na początku. Źródło miłości zawsze jest wychłodzone. - Świetności… - ciche mruknięcie, które wyrwało się z gardła Cassa, stanowiło niemal namacalne zaprzeczenie wcześniejszego entuzjazmu. Dawna świetność Pałacu Sprawiedliwości dla Merry był okresem, kiedy mogła podziwiać budynek z daleka, być może z uczuciem trwogi rodzącym się pod skórą… zaś Cassian wspominał tamten czas zupełnie inaczej. Inaczej… czyli lepiej, o tak - znacznie lepiej. Musiała wybuchnąć rebelia, musiał stracić wszystko, musiał pół zimny przegarować w piwnicach Kwartału, by docenić to, co kiedyś miał. Rauty, bankiety, przyjęcia. Smak alkoholu w ustach - i kobiet na ustach. Ciepło reflektorów i echo oklasków. Zapach jedzenia i niezachwiane poczucie bezpieczeństwa. Jak głupi się wydawał ten Wright sprzed roku. Niemal tak głupi, jak dzisiaj. - Bałem się, że nie przyjdę. - odparł z dziwnym, niemal nienaturalnym spokojem w głosie Cass, gdy niechętnie oderwał dłonie od gładkich, ciepłych policzków Merry i wślizgnął się na murek, zajmując miejsce tuż obok kobiety. Nie miał zamiaru wspominać słowem o Dożynkach, o tym, jak przeżył je Kwartał. Nie miał zamiaru poruszać tematu Igrzysk. Ani polityki. Ani rządu. Niewiele brakowało, a musiałby milczeć przez ten krótki (stanowczo za krótki) czas spędzony z Meredith - na szczęście sama Merry nie była osobą, przy której Cass musiał powstrzymywać język (w celach wygłaszania swych poglądów, naturalnie). Jednak dziś nie uśmiechało mu się wkraczanie na temat Igrzysk… choćby dlatego, że wciąż widział twarze tych, których nazwiska pojawiły się na telebimie, gdy stłoczeni, zbici jak było wyczekiwali na wyniki losowania. Twarze obojętne, twarze wyrażające strach, ból, zaskoczenie, twarze prezentujące maskę sztucznej odwagi, hardości, heroizmu. Jak niewiele brakowało, by i jego nazwisko zostało odnalezione w puli dziesiątek tysięcy? Pewnie niewiele. Pewnie byłby jedną z sześciu osób, które na wskutek błędu systemu (ataku hakerskiego? Sabotażu?) wylosowane zostały z Dzielnicy Rebeliantów. - Ale przyszedłem. - na ustach Wrighta wykwitł szczery uśmiech, kiedy ponownie zwrócił twarz ku Merry, spychając w odmęty świadomości ponure wspomnienie Dożynek. Cass wyszarpnął z kieszeni spodni mocno sfatygowaną, ale niemal pełną paczkę papierosów i bez słowa podsunął ją Meredith. Romantyczny papieros na ruinach Pałacu Sprawiedliwości, czyż można postarać się o coś bardziej poruszającego? - Jak… w pracy? - ciemne brwi podjechały nieznacznie do góry, gdy Wright z trudem powstrzymał rodzący się w piersi śmiech. Doskonale znał podejście Merry do pacjentów - sam miał okazję kilkakrotnie paść ofiarą pani doktor, wnioskując zaś po tym, że ta wciąż piastowała swoje stanowisko - albo była piekielnie dobrym lekarzem… albo Kapitol naprawdę cierpiał na niedobór personelu. I o ile co do pierwszego faktu Cass nie miał żadnych wątpliwości, o tyle drugi był dla niego zagadką - w końcu Kwartał nie wiedział, co dzieje się za murem. Cóż… teoretycznie. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : anestezjolog, z-ca ordynatora OIOMu Przy sobie : zestaw pierwszej pomocy, zapalniczka, papierosy, telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 19, 2014 6:02 pm | |
| Jej nikt nic nie mówił. Ani żadnego przypadkowego dnia, ani też na łożu boleści, które zwykle otwierało ludzkie dusze - nigdy nie usłyszała życiowych nauk, chociaż... Była niemal pewna, że mogło być inaczej. Że byłoby inaczej, gdyby jej tata miał więcej czasu. Tata. Tylko on się liczył. Nawet teraz, z perspektywy czasu, matka była tylko złem koniecznym potrzebnym do tego, by Merry w ogóle zaistniała. Z jej strony piegus nigdy nie liczył na cokolwiek przydatnego - czy byłaby to jakaś uniwersalna nauka, mająca zastosowanie w późniejszym życiu, czy zwyczajna rodzicielska miłość i poczucie bezpieczeństwa należące się każdemu dziecku, niezależnie od pochodzenia. Nikt więc nie powiedział nie bój się kochać, Meredith. Nikt nie uczył jej, by nie bała się zobowiązań, pomimo, że wymagały one wyrzeczeń i ból serca przynosiły znacznie częściej niż jego ukojenie. Nikt nie zasugerował jej, że jeśli wyjrzy poza czubek własnego nosa, jeśli podejmie ryzyko, z jakim wiąże się zaangażowanie, odkryje zupełnie nowy, skąpany w cudownych barwach świat, którego nie da się poznać inaczej. Nikt wreszcie nie powiedział jej, że porażka i słabość nie są niczym złym, nie są powodem do wstydu. Siedziała więc teraz przed Pałacem Sprawiedliwości i spotykała się z Cassianem pozbawiona całego bagażu przydatnych nauk, które, być może, zaoszczędziłyby bólu jej, ale przede wszystkim - także innym. Może, gdyby wszystko potoczyło się inaczej... Gdyby ojciec nie zmarł przedwcześnie i gdyby tak uparcie nie oskarżała o tę śmierć swej matki, gdyby wyzbyła się żalu za błędy, które popełniali jej rodzice - może wtedy mogłaby sięgnąć po faktyczne szczęście. Może mając na sobie suknię ślubną nie uciekłaby w przypływie nagłej paniki, może nie odepchnęłaby Kristiana wtedy, gdy gotów był przeczekać jej humory. Może noce spędzałaby u boku jednego, nie wielu i może nie łaknęłaby tak panicznie jakiegokolwiek towarzystwa, byle tylko nie być samą. Może. Zdaje się jednak, że dotąd nikt nie opracował jeszcze metody na podróże w czasie, nie miała więc możliwości tego sprawdzić. - Daj spokój - rzuciła krótko, pod wierzchnią warstwą słów odczytując ten sam obraz, który i ona miała przed oczyma. Tylko co poza tym mogła powiedzieć, nie rozdrapując tym samym ran? Jak mogła poruszyć temat Igrzysk, jednocześnie o nich nie mówiąc? Jak mogłaby wyrazić całą swą niechęć do tych rozgrywek, jak miała podzielić się swoim własnym strachem, gdy rok w rok stawiała się na Dożynki? Nie potrafiła tego zrobić. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, zresztą... Słabość. Nie mogła być słabą. Nie pozwalała sobie na to. Zamiast szukać więc tych trudnych słów, których i tak by nie znalazła, uśmiechnęła się leniwie na jego niepodważalnie prawdziwe stwierdzenie. - Przyszedłeś - przytaknęła, spoglądając na niego z... czułością? Jeśli nawet, to tylko przelotną, zbyt krótką, by wiązać z nią jakiekolwiek nadzieje. Potem sięgnęła po papierosa, pozwoliła go sobie zapalić i zaciągnęła się bez pośpiechu. Cóż, w tej chwili do postawy wzorowego lekarza było jej bardzo, bardzo daleko, jeszcze dalej, niż na co dzień. - W pracy... - prychnęła cicho, odchylając się nieco do tyłu i zerkając w szare niebo. - W pracy jak w pracy. Płacz, krzyk i zgrzytanie zębów. - Jak można było być tak nie czułym? Można było. Wystarczyło odrobinę wprawy, garść doświadczenia i szczypta wyrachowania, by jakichś ludzkich odczuć doświadczać już tylko przy skrzywdzonych przez los dzieciach. - Jeśli jednak pytasz, czy trafił się ostatnio ktoś tak upierdliwy, jak ty... - Tracąc zainteresowanie cumulusami, spojrzała na Cassiana z nieskrywanym rozbawieniem. - To nie. Nikogo takiego ostatnio nie było. Mogłaby powiedzieć znacznie więcej. Opowiedzieć o Henrym, o ostatniej nocy, gdy życia wyślizgiwały się z jej rąk jak powleczone śliską folią. Mogłaby wspomnieć o ciszy spowijającej nocą szpitalne korytarze, która przecież nie jest ciszą, a splotem chrapliwych oddechów i urywanych melodii ekranów monitorujących czynności życiowe. Symfonią spokoju przerywanego przez code blue, wyrwanej godziny snu zakłóconej przez szloch rodzin. I jeszcze o chirurgach, o nich też mogłaby opowiedzieć. O tym, jak to było patrzeć na wyjęte z ciała serce, wciąż tętniące, wciąż żywe i ciepłe. O radości matki, która po trudach wielu godzin urodziła zdrowe, krzyczące zdrowo maleństwo. Nie powiedziała o niczym, bo gdyby zaczęła mówić, pewnie by nie przestała, a wtedy znów okazałoby się, jak ubogie miałaby życie bez pracy... Gdyby w ogóle jakieś miała. - Lepiej powiedz, jak jest tutaj? - Spojrzała na niego uważniej. - Potrzeba ci czegoś? - Och, tak, wiedziała, jak karany jest przemyt. I co z tego? Na miłość boską, tu też żyli ludzie, tacy sami jak po drugiej stronie muru. Ainsworth gdzieś miała kary, jeśli miały one dotyczyć pomocy innym - tak samo oddychającym, tak samo przeżywającym wzloty i upadki. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości Wto Sie 19, 2014 9:44 pm | |
| Jedną z zalet ich… relacji (którą Cass z uporem godnym osła raz za razem nazywał „związkiem”) był fakt, że żadna ze stron nie wytykała drugiej wad, ubytków, niedociągnięć i defektów - ze strony Wrighta podobne stanowisko mogło być efektem całkowitego, ślepego, bezwarunkowego zauroczenia Merry… zauroczenia, które - rzecz jasna - całkowicie uniemożliwiło mu racjonalność poglądów. Kto jednak oczekiwałby racjonalizmu od artysty? Na dodatek artysty święcie wierzącego, że siedząca obok kobieta jest uosobieniem utraconej muzy, alfą i omegą jego twórczości… ale przede wszystkim - niepowtarzalną możliwością spełnieniem marzeń? Miłość Cassiana była niemal bezzasadna, ofiarowana za nic i niczego nie oczekująca w zamian. Rzadkość w tym świecie - a jednak istniała, nawet, jeśli Meredith z właściwym sobie uporem odrzucała prawdopodobieństwo jej bytu… co wiązało się z kolejnym paradoksem życia. Paradoksem opartym na tym, że Wright uwielbiał Merry za jej chłód. Za jej wyniosłość. Oraz, oczywiście, za piękno. Była szklaną górą. Była ciemną doliną. Była palącym słońcem i sercem mrozu. Była plagą i cudownym panaceum na życie! Taka już była - i Cassian ani myślał jej zmieniać. Nie zamierzał siłą wciągać Meredith na ścieżkę szczęścia, gdzie mogłaby patrzeć na świat przez różowe okulary. Nie uśmiechało mu się też zmieniać jej poglądów na temat miłości - była przecież dorosłą, dojrzałą kobietą… na pewno zaś znacznie dojrzalszą od Wrighta. Każde z nich nosiło na barkach bagaż doświadczeń, mniej lub bardziej bolesnych. Gdyby zechcieli (a do tej pory nigdy nie chcieli) wymienić się wspomnieniami, mogliby urządzić konkurs: które z nich bardziej cierpiało? Cass najpewniej odpadłby w przedbiegach, ale nawet on musiał przyznać, że zły los go zmielił, zmiażdżył na papkę, wypluł i zostawił… … ale Wright cudem (noszącym imię Meredith) pozbierał się do kupy, poskładał z powrotem. Co prawda, nie tak, jak należy - nic po owej regeneracji do niczego nie pasowało, wszystko ze wszystkim się gryzło, ale taka już była natura Cassiana. Potrafił śmiać się i płakać z tego samego powodu, w tym samym czasie. W jednym momencie trafiał go szlag, w drugim zaś otulało rozczulenie. Targany ciągłymi wątpliwościami, uniesieniami, natchnieniami i rozterkami był niespokojnym, nieobliczanym, ale nieszkodliwym członkiem kwartalnej społeczności - większość współtowarzyszy zaś dość prędko odkryła, że Cass był oczywiście, bez wątpienia, szczerze i absolutnie szalony, ale w owym szaleństwie kryła się iskra jego niepowtarzalności… a przynajmniej tak lubił sobie wmawiać sam zainteresowany. Aby zwykle niepohamowane usta w końcu zamilkły, powstrzymując się od wygłaszania kolejnych, coraz to odważniejszych stwierdzeń, Wright wyciągnął z paczki papierosa i wsunął go między wargi, idąc za przykładem Merry. W końcu była lekarzem… a zatem mógł nałóg potraktować jako jej zalecenie. Obecność Meredith, nawet jeśli przez kilka chwil opierała się na obopólnym milczeniu, jakiego wymagało spokojne, niespieszne palenie, działała na Cassiana niemal równie kojąco, co balsam na rany. W przypadku Wrighta miłość była bezinteresownym uczuciem, gwałtownym połączeniem dusz pozbawionym gruntownie jakiegokolwiek sensu. Dla niego miłość była jak woda… i dlatego być może podchodził do spraw sercowych inaczej niż reszta jego nędznego gatunku. - Płacz, krzyk i zgrzytanie zębów? - powtórzył mimowolnie Cass, kiwając głową z pełnym… zrozumieniem dla słów Merry? Uśmiechnął się półgębkiem, rozprostowując nonszalancko nogi. - Zupełnie jak w Kwartale. - dodał spokojnie, obracając ostrożnie w palcach wciąż żarzący się papieros. Miał mówić prawdę - a jednak kłamie. Była to jedna z tych kłamliwych prawd. Na tyle prawda, że nie da się jej nazwać kłamstwem… i odwrotnie. - Jeśli pojawiłby się ktoś tak upierdliwy jak ja… - brwi Wrighta podjechały nieznacznie do góry, gdy wymownym spojrzeniem obrzucił męską bluzę, którą miała na sobie Merry. W innych okolicznościach podobne zerknięcie można by zaliczyć do jednego z tych sugerujących, aby jak najszybciej pozbyć się ubrań… ale dzisiaj Cass ani myślał ukrywać jawnej zazdrości. - … to musiałbym go znaleźć i wyjaśnić parę spraw. - niedopałek papierosa zginął pod podeszwą, gdy Cassian zdeptał go niemal teatralnym gestem… co nie miało stanowić sugestii ewentualnych porachunków z zalotnikiem panny Ainsworth, skądże znowu. Dopiero, gdy Meredith zapytała o sytuację w Kwartale, dobry humor Wrighta gdzieś uleciał… nie, nawet nie tyle uleciał, co przygasł. Jak niedopałek pod podeszwą. - Tutaj… bez zmian. - … na lepsze, dodał w myślach, wzdrygając obojętnie ramionami. Jakkolwiek nie brzmiałyby jego słowa, i tak nie były w stanie zmienić ponurej rzeczywistości panującej w KOLCu - skoro zaś nie potrafiły czynić cudów, Cass ani myślał zadręczać problemami Meredith. Pewnie dlatego przywołał na usta lekki uśmiech i ostrożnie, niemal pieszczotliwie odgarnął z jej czoła jasny kosmyk włosów. - Zwykle w pełni wystarczała mi Twoja obecność, ale… - Wright zmarszczył lekko nos, natchniony zupełnie nowym i - sądząc po nagłym ożywieniu w jego oczach - wspaniałym, godnym podziwu oraz wymagającym jak najszybszej realizacji pomysłem. - Przeprowadziłem się. - oświadczył nagle, tonem zarezerwowanym wyłącznie dla tak oczywistych informacji jak pogoda panująca za oknem… czy dla stwierdzania pustostanu w lodówce. - Mój współlokator jest… specyficzny i chyba za mną nie przepada. Właściwie sprawia wrażenie kogoś, kto tylko czeka, żeby wypchnąć mnie za okno razem z gitarą i całym dobytkiem. - Wright uśmiechnął się, szczerze rozbawiony wizją samego siebie wylatującego z czwartego piętra przez panoramiczne okienka mieszkania. - Pomyślałem, że mógłbym dać mu prezent. Coś praktycznego, prostego. I wtedy wpadłem na pomysł pędzli. - ciemne brwi podjechały nieznacznie do góry, gdy Cass zaczął trawić własne słowa - dopiero po chwili dotarło do niego, że po drodze zapomniał wspomnieć o najistotniejszym szczególe opowieści. - Jest artystą, malarzem… a raczej podejrzewam, że nim jest, wnioskując po ilości plam po farbie ozdabiających całe mieszkanie. - Wright uniósł lekko głowę, jakby pragnął się przekonać, czy lada chwila nie spadną na nich krople deszczu… albo bomby z poduszkowców. - Tylko tyle… i aż tyle, nawet podarowanie głupich pędzli może zostać odebrane jako próba uzbrojenia nas. W końcu zawsze możemy załaskotać nimi Strażników na śmierć. - Cass pokręcił głową i spojrzał na Merry z dziwną mieszanką… rozbawienia, obawy, skupienia i - oczywiście - czystego uwielbienia. Nawet nie próbował tego ukryć. |
| | |
| Temat: Re: Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
| |
| | | | Ruiny Pałacu Sprawiedliwości | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|