|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Sie 06, 2014 4:41 pm | |
| Nie wiedział, czego właściwie się spodziewał. Może miał nadzieję, że do niczego nie dojdzie, a napis na murze rzeczywiście był tylko iluzją, czymś na rodzaj halucynacji, które teoretycznie powinny się pojawiać, ale nawet jeśli niekiedy przemykały przez jego przepełniony setkami bezwartościowych przemyśleń umysł, nie zauważał, przestał odróżniać. Świat był dla niego takim, jakim go widział, rzadko starał się dostrzec coś więcej, bo zazwyczaj właśnie to okazywało się kłamstwem. Wgłębianie się we własne myśli było kłopotliwe, zaznajamianie się ze sobą nieprzyjemne, a testowanie tej techniki poznawczej na innych - destruktywne i bolesne. Czasem po prostu należało przymknąć oczy na nieme sygnały wysyłane przez nich wszystkich, przez ludzi, którzy z reguły nie życzyli dobrze nikomu oprócz samym sobie. To niesamowicie zabawne, ale często dochodził do wniosku, że on jako jedyny się tutaj kimkolwiek interesuje. Potem w końcu uświadamiał sobie, że to nic z czego winien być dumny i wracał do podziwiania koloru głosów i dźwięku ścian, do rutyny dnia poprzedniego i każdego przyszłego. Ten dzień był jednym z takich dni. Nie myślał, nie szukał tematów, wpatrywał się tępo w twarze, w chodniki, czasem doszukiwał się elementów przyjemnej dla oka zieleni, potem każda kolejna czynność zlała się w całość, że zapytany, co robił tego konkretnego dnia, odpowiedziałby "to co każdego". Rozmówca nie powinien wówczas drążyć tematu, bo uzyskałby coś na kształt "nie wiem/nie pamiętam/gówno mnie to obchodzi/spierdalaj". Może gdzieś pomiędzy wierszami dostrzegłby lukę w monotonii i przypomniałby sobie, że oto spotkał kogoś, kogo właściwie oczekiwał, ale miał nadzieję, że ten wieczór spędzi jednak sam przy wolnym stoliku. Wtuliłby policzek w blat, przymknąłby oczy i zasnął. Czekał dopóki jakiś śmiałek nie zechciałby go łaskawie wybudzić z niedźwiedziego snu. Lub do momentu, aż zdecydują się zamknąć lokal. Jeśli kiedyś go w ogóle zamknięto. Jakakolwiek godzina dnia i nocy. Mathias potrzebował pocieszenia. Nogi samie niosły go z mieszkania, które nie zawierało w sobie ani jednej setnej tego, co można było nazwać domem , do baru, który szczęśliwie znajdował się najbliżej, ale i tak przecież musiał się nachodzić. Receptą na jego nieszczęście byłoby kupno lektyki i wynajęcie sługów, którzy posłusznie targaliby go z miejsca na miejsce. Wtedy jego życie stałoby się jeszcze nudniejsze, niż dotychczas było. Tak się dzieje. Nie można mieć wszystkiego. Nawet takiego skarbu, który od czasu do czasu ucieszyłby się na widok jego zamglonych oczu i uśmiechu, który zazwyczaj nie zwiastował niczego, na co można byłoby odpowiedzieć tą samą złością. Zazwyczaj towarzyszyły temu płacz i zgrzytanie zębami. Lub przyjacielskie cele prosto w łydkę. To jest to, co takie misie-ćpuny kochają najbardziej. Uściski i całusy się chowają. -Tak, ty jesteś na pierwszym miejscu - ni to rozbawienie, ni to sarkazm, przez moment mogłoby się zdawać, że mówi poważnie, ale po chwili należałoby spojrzeć na jego twarz i przypomnieć sobie, że to Mathias - Zaraz po Tobie i... Tobie - gdzieś po drodze się uśmiechnął, wyprostował kolanko zdrowej nogi i pozwolił swojemu ciału jeszcze bezwładniej zawisnąć na twardym i niewygodnym krześle. Przyglądał się jej przez chwilę, aby w końcu odwrócić twarz i skupić się na kobiecie siedzącej niedaleko, niby nic, popijała drinka, ale jej fryzura, twarz i pozycja irytowały go na tyle, że połowa sensu wypowiedzianych przez Daisy słów uleciała. W końcu jego wzrok padł na tę młodziutką twarz, znów, świat zamarł na chwilę, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. -Niektórzy tak cieszą się na mój widok - wzruszył ramionami starając uchwycić się jej wzrok i wytrzymać spojrzenie mroźnie błękitnych oczu, które nie przyprawiało o ciarki, nie przytłaczało, było szalone i pokrewne. Przypomniał sobie, nie, halo?, ykhym... Wróciwszy do obecnej sytuacji. Pani przy barze wkurwiała, Daisy uśmiechała się słodziutko i coś powiedziała, ale nie słuchał, bo znów wrócił do swojej prywatnej krainy nędzy i rozpaczy, zahaczył myślami o incydent w Violatorze i skończył na Rose, która nie powinna w ogóle istnieć, ani w jego głowie, ani w Panem. Oni wszyscy. Mogliby odpaść z gry, to byłoby prostsze, gdyby przepadli, po prostu. -Za ładnie, musi ci się powodzić, a jeśli komuś się powodzi, to znaczy, że daje dupy albo ma w chuj szczęścia... - znów, paczka, zapalniczka i papieros, bo zdążył zapomnieć, jakie to obrzydliwe i niesmaczne. Dla innych, on już powoli przestawał zauważać różnicę, nawet między jawą a snem - ...o nazwie jestemnagrodązwycięzcypieprzonychigrzysk - urwał na moment, aby zapalić i zaciągnąć się, a przy kolejnych słowach dmuchnąć Daisy dymem prosto w twarz, nic przyjemnego, to potwierdzone info - moje szczęście nazywa się Katy i ostatnio mu odpierdala, ale jak macie jakieś wolne łóżko, takie jak twoje, w którym mógłbym zagrzać miejsce, nie pogardzę - znów się uśmiechnął, i jeszcze raz, ale tylko na chwilę. Płuca powoli przestałby być tolerancyjne i tak cierpliwe, jak dotychczas, kaszlnął w zamkniętą dłoń i nabrał orzeźwiającego tytoniowego dymu ponownie, jakby w czystym proteście chcąc ukarać je za ten cichy sprzeciw. Odchrząknął. Świat stawał na głowie. Zastanowił się nad tym, co właściwie powinien zrobić, ale głos rozsądku umilkł zasapany gdzieś na środku drogi do celu, bo westchnął niby z irytacją i sięgnąwszy do kieszeni, przysunął jej pod nos artystycznie zmielony ale nadal użytkowy banknot: -Leć, powiedz, że to dla braciszka, a jeśli ci nie sprzeda, to przypomnij sobie, jak bardzo boli go nóżka... od klęczenia. |
| | |
| Temat: Re: Bar 'Cave' Czw Sie 07, 2014 1:47 pm | |
| Przyglądanie się Mathiasowi zawsze przypominało Daisy oglądanie jakiegoś potwornie starego filmu. W trójwymiarze, owszem, ale i tak dziwnie vintage, z wszystkimi tymi szumami, nieostrością obrazu i zacinającą się płytą. I nie chodziło tutaj nawet o stateczny wiek mężczyzny - w końcu dla piętnastolatki wszyscy powyżej dwudziestki stanowili sypiące się próchenka - ale o wypisaną na jego twarzy psychopatię. W tej chwili trochę nawet psychoapatię, bo Math prezentował się jak perfekcyjny model uciemiężonego pacjenta ortopedii. Kule miał trochę last year i na pewno nie wzięto by go na okładkę Outflow, jednak bezbrzeżny smutek wypisany w chochlikowatych oczach maskował te niedoskonałości outfitu i Daisy gotowa była mu przyklasnąć i poprowadzić jego karierę. Właściwie miała to nawet mu zaproponować, ale niestety Mathias zniszczył perspektywę doskonałej współpracy, nie odwzajemniając wyznania miłości. Skrzywiła się więc niezwykle widowiskowo - dzięki tatusiu za idealnie plastyczną buzię - jednak po jej rozprostowaniu po prostu roześmiała się niedorzecznie głośno, zamiast rzucać się brunetowi do gardła. Ofiary w ludziach źle działały na jej wewnętrzny spokój, dlatego po uspokojeniu blond rechociku poklepała Mathiasa po ramieniu niczym starego kumpla od wódki i zsunęła dłoń na jego udo. Tym razem chorej nóżki. - Wiem, wstydzisz się wyznać mi miłość, ale rozumiem to w stu procentach - pokiwała ze zrozumieniem głową, wyjątkowo szczerze, bo chyba nigdy nie powiedziałaby nikomu, że przeszła krótki acz intensywny etap fascynacji le Brunem, kiedy jeszcze zajmowała łóżko obok niego i w nocy wpatrywała się w jego ćpuńskie, śniące oblicze. Dość kripi aktywność, dlatego zachowała ją dla siebie. Nawet w stanie wzburzenia jego kolejnymi słowami a właściwie oskarżeniami o jakieś niemoralne sprawki. - Oskarżasz mnie o rozporządzanie moimi wdziękami w celu satysfakcji materialnej? - syknęła bardzo groźnie, jak kot z nadepniętym ogonem, zaciskając dłoń na jego kolanku. Dość mocno i niebezpiecznie, ale na szczęście po chwili jej buzia rozpromieniła się jak stokrotka na słońcu i Daisy przesunęła palce z kolana wyżej. Znacznie wyżej. - O to się nie martw, jestem nietknięta i taka pozostanę aż do spotkania mojej prawdziwej miłości - zadeklamowała niesamowicie wzruszonym tonem, bliska łez, po czym odsunęła dłoń z rozporka Mathiasa, wygodniej siadając na swoim stołku i obkręcając się na nim trzykrotnie. - Twoje szczęście jest nieco nienormalne, nie? - rzuciła przez ramię podczas kolejnych obrotów, przypominając sobie tą zbzikowaną Katy ubabraną we krwi. Nie prezentowała się zbyt dobrze; zresztą, dla Di jedyną zwyciężczynią była niezastąpiona Cordelia. Nie popadająca w obłęd - po Igrzyskach zachowywała się dokładnie tak samo, jak przed i spędzanie całych dni na plotkach w SPA naprawdę przypominały jej dawne, szczęśliwe czasy. Widocznie Mathias nie miała aż tak dobrze i Daisy była gotowa zaproponować mu wspólną kąpiel w mleku, ale zrezygnowała po głębszym przemyśleniu sprawy. - Możesz spać ze mną, bez problemu, ale ja się wiercę. Bardzo. Obudziłbyś się z siniakami. Ale ty chyba lubisz takie zabawy, prawda? - rzuciła prawie zmysłowo, zerkając na obtłuczoną nogę Mathiasa. Nie wytrzymała jednak napięcia i znów się zaśmiała, zrywając się ze stołka i - po przelotnym pocałowaniu Matha w policzek - ruszyła na piwną przygodę. Udaną; po chwili już wracała z dwoma kuflami piwa, stawiając je chwiejnie na blacie przed brunetem, cały czas w z nienaturalnym uśmiechem na ustach. - Mówiłam serio. Jak jesteś targany życiowymi problemami to mój pokój jest twoim pokojem. Pomogłeś mi. Ja pomogę tobie. - powiedziała po raz pierwszy od początku spotkania całkowicie poważnie i wręcz dorośle, wyglądając w końcu na swój wiek. I rozwój psychiczny. Żadnego oblizywania ust, obleśnych żarcików ani płaczu o rozdwojone końcówki. Ten normalny stan trwał jednak dosłownie kilkanaście sekund, bo potem znów wsunęła się na krzesło w dość niewygodnej pozycji (jedno kolano pod brodę, druga noga oparta o stołek Mathiasa), bez ukrywania się sięgając po piwo. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Sie 11, 2014 10:45 pm | |
| Jemu nie należy mówić takich rzeczy. Nie Mathiasowi le Brun, dla którego podobne propozycje, z ukrytym przesłaniem bądź nie, przypominają o jednym bolesnym "ALE", ale jego ciekawość i swoisty brak ograniczeń nie pozwalają stać bezczynnie. Zwłaszcza gdy świat jest o wiele bardziej nieprzyjemny niż ten opisany kilkoma prostymi słowami. Reszta scenariusza się tworzy, słowo łóżko nabiera nowych znaczeń, a dłoń, która wędruje zbyt nisko ściąga mu spodnie, aby kolejno oddali się najbardziej prymitywnym żądzom, które kierują człowiekiem. Ale nie był taki, odkąd pamiętał. Czyli od jakiś czterech lub trzech lat, to też trudno określić, bo sam już nie wiedział i nie zastanawiał się nad tym, ile bierze. To potrafiłoby przygnębić, znów sprowadzić do moralnego parteru. A wszystko byłoby dziełem nie mistrza cynizmu o smutnej i znienawidzonej ale oprawionej w złotą ramkę w sercu Mathiasa nazwie - Rose; a jego własnej słabości, której był świadom nawet i bez słów pocieszenia, którymi każdy kolejno potrafił go obdarować. Tak ostrymi jak kule, które gładko przeszywały jego ciało. Nic poza tym, prócz faktu, że kochał ten świat, tych ludzi i niesforną dłoń Daisy Daignault, która znów przypominała o kwestii "ALE", o dziwacznym poczuciu przynależenia i posiadania równocześnie, które prysło, gdy sobie przypomniał. -Lub gwałciciela - też był bliski łez wzruszenia, gdy dostrzegł jej śliczny uśmiech, ale takim oczywiście go nie nazwał, nawet w swoich prywatnych i szczerych do bólu myślach, które nadal błądziły wokół odległej o miliony lat świetlnych persony. A pomiędzy nimi mur, którego nie zbudowali sami, jak bywa w tych romantycznych opowieściach. Nie chciał o tym wspominać, miał tego dosyć, miał po dziurki w nosie zamartwiania się pieniędzmi, których generalnie nie odda lub jednak to zrobi, sam nie wiedział, w akcje heroizmu rozmyśli się, aby znów zdecydować, że postąpi inaczej, aż w końcu w drodze do domu Fransa zejdzie ze ścieżki i zaćpa się na śmierć w jednym z tych przytulnych barów, które tak podziwiał za to, że nadal stały. Ach, to ci pijani ludzie, którzy uwielbiali podpierać ściany w mozolnej drodze do wyjścia. Znał ten ból, zdarzało mu się nie raz. Gdy serce ściskał piekielny narkotyk, a usta pragnęły zaczerpnąć jeszcze odrobiny powietrza, ciało drgało we wszystkie strony, a podłoga pod jego stopami jakby spadała, usuwała się spod nóg. Uwielbiał ten stan, gdy bywał tak blisko śmierci. Coś niesamowitego i przerażającego zarazem - może zapłaci ci, jak inni, i dalej będzie powodzić Ci się tak dobrze, jak Ci się powodzi. Dzieci są niezwykle pocieszne, zwłaszcza te zrodzone z gwałtu, ale kopią i biją, gryzą jak wszystkie inne i mniej kochane - tym razem się uśmiechnął ukazując rządek ząbków, aby dodać jej swoistej otuchy, aby nie wybuchnęła płaczem i nie rozpłynęła się na jego ramieniu. Wolałby: w jego ramionach i gdzie indziej, niż tutaj. Teraz każde łóżko wydawałoby się odpowiednie. I wygodne. -Tak, uwielbiam nosić siniaki, są jak trofea, rozumiesz, kiedy już Twoje zdjęcie widnieje na liście ulubieńców zaczepionej na korkowej tablicy w więzieniu, każda kolejna randka z przystojną pięścią Strażnika to dla ciebie przyjemność - cieszysz się, że nie musisz grzać pryczy w celi, lub innych rzeczy. To skomplikowane. Zastanawiał się nad tym przez sekundę, bo znów wpatrywał się w jej lawirujące między stolikami ciało z pulsującym na policzku odciskiem jej ładniutkich usteczek. Tego też nie nazwał po imieniu. Odkąd był emocjonalnie uwiązany, każde pochlebstwo nieskierowane w stronę wiecznej kochanki zwanej heroiną, przyprawiało go o poczucie winy. -To miłe z Twojej strony, ale takie propozycje zazwyczaj kończą się kradzieżą martwych płodów z miejscowego szpitala, znam ten scenariusz - wzruszył ramionami. Zabawa się jeszcze nie zaczęła. -I wiele innych. Ale to byłaby dobra opcja, jeśli Twoja kuzynka nie rozszarpałabym nie na wejściu z kuzynowskiej zazdro... troski. |
| | |
| Temat: Re: Bar 'Cave' Czw Sie 14, 2014 8:21 pm | |
| Wesołe wspominki smutnych chwil przy kuflu piwa - idealny przepis na spędzenie nostalgicznych chwil w podejrzanym barze, lepiącym się od tłustych rąk alkoholików. Daisy mało przeszkadzał ten absolutny brak higieny. Dotykała swoimi złotymi łapkami każdej powierzchni, od drewnianego krzesła po tłusty blat, zahaczając rzecz jasna o lekko niedomytą szklankę, zostawiając na niej kolejną serię odcisków palców. Nie mogła więc dokonać zbrodni doskonałej na nieco wisielczym humorze Mathiasa. Przywykła do jego radosnej posępności i pewnie zdrowo martwiłaby się o bruneta, gdyby ten zaczął wychwalać egzystencję i śpiewać don't worry be happy. Na trzeźwo, rzecz jasna. Może dlatego zaproponowała mu piwo, naiwnie sądząc, że wystarczy jeden malutki kufelek, by spić stałego bywalca Violatora. Stuknęła się więc z nim szklanką, znów wiercąc się na stołku jak dziecię z ADHD, gotowe zaraz wskoczyć na blat baru i odtańczyć salsę. W pojedynkę, Mathias z kulawą nogą nie wydawał się dobrym partnerem do takich wyskoków. - Żaden gwałciciel o zdrowych myślach nie ryzykowałby spotkania ze mną - zaszczebiotała słodko, zamykając nieprzyjemne wspomnienia na cztery spusty. Nikt nigdy nie dowie się o tym, co przeżyła dwunastoletnia Daisy. Właściwie sama wmawiała sobie, że to nie miało miejsca i było wyłącznie wynikiem zmęczenia albo niedojrzałą próbą zwrócenia na siebie uwagi. Takie podejście działało i nawet przy tak bezpośrednim i nieświadomym nawiązaniu zachowywała zimną krew, chichocząc tak idiotycznie, jak tylko mogła, pokładając się na barze, jakby własnie le Brun opowiedział jej najzabawniejszy dowcip świata. O dzieciach z gwałtu, czarny humor osiągał szczyty. - Wbrew pozorom jestem bardzo groźna. Mogłabym odgryźć mu penisa - powiedziała teatralnym szeptem, po czym zaczęła kłapać wybielonymi ząbkami jak blond wersja rekina. Uczyniła to tak sugestywnie i tak szeroko operując umiejętnościami oralnymi, że barman rzucił jej krzywe spojrzenie, jakby zaczynała siać sodomę w tym przybytku moralności. Kłapnęła buzią po raz ostatni, szorując także zębami po zębach i tworząc nieznośny dźwięk, po czym sięgnęła po kufel, nawilżając usta. I gardło. Płynem bardzo cnotliwym. Po kolejnych słowach Mathiasa tylko machnęła ręką. - Daj spokój. Nie trafisz już do więzienia. Jesteś wolnym obywatelem i o ile nie spieprzysz czegoś to będziesz mógł nawet wziąć ślub z tą swoją, mieć z nią te śliczne dzieciaczki i chodzić co niedziele na wiece poparcia Coin. Na marginesie - pieprzyć Coin - podzieliła się radośnie swoimi poglądami politycznymi, opierając się łokciami o blat jak pijaczka z wieloletnim doświadczeniem w podrywaniu mężczyzn takich jak le Brun. Czyli kulawych. Czyli: nie mogących uciec. - Nie będzie żadnych martwych płodów. Tylko wygodne łóżko Daisy, piżamka Daisy, różowa łazienka i moja upierdliwa obecność nieco częściej niż raz na pół roku - przedstawiła mu wizję świetlanej przyszłości w domu Cordelii, unosząc przy tym śmiesznie brwi i marszcząc idealnie prosty nosek. - I zadbam o łączność wszystkich twoich członków. W sensie: kompatybilność kończyn z korpusem - zadeklamowała bardzo powoli, po czym wyprostowała się gwałtownie i obdarzyła Mathiasa wyczekującym uśmiechem, jakby oczekiwała oklasków za użycie tak trudnych słów w zrozumiałym kontekście. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sob Lis 15, 2014 2:02 am | |
| Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Mar 04, 2015 9:07 pm | |
| Zrezygnowanie to jedno z najgorszych uczuć, jakie mogą dopaść człowieka. Wiąże się z nim przygnębienie, obojętność, a przede wszystkim świadomość porażki. Conrad nienawidził tych słabości, jednak pozostawał wobec nich ambiwalentny. Zbyt długo tkwił w tym otępieniu, przyzwyczaił się i przestał zwracać uwagę, a każdą myśl o kontroli i inwigilacji odganiał od siebie, niczym dokuczliwą muchę. Kiedy bywał trzeźwy, często nachodziły go refleksje nad beznadzieją życia, a weltschmerz gniótł go w klatkę piersiową, jakby ciężar egzystencji dosłownie go przytłaczał. Wówczas Gustav sięgał po kieliszek i problem rozwiązywał się sam. Nie znajdował odpowiedzi na dręczące go pytania, lecz przynajmniej o nich zapominał. Dillingera najbardziej bodło, że sam stanowi trybik w tej perfekcyjnie naoliwionej maszynie - cóż dałoby wyłamanie się jednostki? Nadgniła część natychmiast zostałaby zastąpiona - kimś lepszym? Kimś wiernym Panem? Dillinger służył sługusom, wykonując polecenia z ramienia rządu pod dyktaturą jednego człowieka. Najwyższy stołek nigdy nie pozostawał pusty, ale mężczyzna nie dostrzegał różnicy pomiędzy faktycznym totalitaryzmem, a komedią odgrywaną przez następców Snowa. Uprzedzenia wynikające z krwawej tradycji Głodowych Igrzysk nie znikną - Conrad nie miał wątpliwości. Panem było skazane na zagładę i to jego mieszkańcy sami ją na siebie sprowadzili. Kompromis nie istniał - jak trybuci, rzucani niczym młodzi Ateńczycy w paszczę Minotaura, mogli wybaczyć tym, którzy skazywali ich na śmierć? Jak Kapitolczycy mogli udzielić miłosierdzia rebeliantom, którzy wydali na nich wyrok za grzechy ojców? Każdy przewrót przynosił konsekwencje. Conrad nie widział różnicy pomiedzy śmiercią z niezaspokojenia (na dawną kapitolańską modłę), czy też zezwierzęceniem i zejściem na psy . I tak kroczył prostą drogą ku destrukcji - w momencie, kiedy rozważał metafizyczne zagadnienia, wiedział, że pora sięgnąć po butelkę i zadać kolejny cios własnej wątrobie.
Nieco inaczej niż zazwyczaj, gdyż postanowił wybrać się do pubu ( w życiu ważne są zmiany - żeby nie stać w miejscu). Bez munduru, za to z dwoma nożami ukrytymi za pazuchą, w razie potrzeby mogącymi pozbawić kogoś ucha w przeciągu kilku sekund. Zamówił szklaneczkę whisky i usiadł przy małym stoliku w rogu, usytuowanym dokładnie naprzeciwko wejścia, obserwując napływających ludzi. Stare nawyki - mimo że nie był na służbie, w wypadku awantury musiałby zareagować. Od razu rozpoznał Kłopoty, sztuk dwie. Wyższi od niego o głowę i z trzydzieści kilogramów cięższi, a sądząc po wyglądzie ich stolika, porządnie nachlani. Gustav upił łyka ze swojej szklanki, zastanawiając się, czy po prostu wszystkiego nie hiperbolizuje. On sam lubił odpłynąć w alkoholowym upojeniu, a za aparycję bandziora nie można przecież nikogo wykluczać. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Mar 06, 2015 8:57 pm | |
| Dorosłe życie przytłaczało. Bardzo. Nawet tak zaradna osóbka jak Farrah, urodzona w Kapitolu ale dorastająca w jednym z ciemiężonych dystryktów, znosiła monotonię kolejnych dni z coraz większą trudnością. Oczywiście próbowała tłumaczyć swój spadek formy na wiele sposobów, część z nich była nawet sensowna. Bo przecież pogoda więcej niż kiepska (wiatr, deszcz, kałuże, chmury, zepsute parasole i przemoknięte buty), góra papierów na jej KRESowym biurku rosła w zastraszającym tempie, Mendez naprawdę był idealnym przykładem mobbingującego szefa-lenia, Kitty sprowadzała kolejnych chłopaków i rano tłukła się, nie zmywając po sobie naczyń, dotarcie do bunkra Kolczatki oznaczało kompletne przemoknięcie a do tego - klejnot w cierniowej koronie - Farrie czuła, że coś zaczyna ją rozbierać. W tym najsmutniejszym, przeziębieniowym sensie. Z dreszczami chłodu, drapaniem w gardle, sztywnością karku i zmarzniętymi na kość dłońmi, wystukującymi kolejne setki znaków milionowego raportu dla Sawyera. Od rana czuła się nieswojo, przeczuwając, że wkrótce do bagażu dorosłych doświadczeń dołączy ciężka, czarna walizka z napisem pierwsza choroba bez opieki mamy, bez taty przynoszącego leki i bez lekarza domowego, przepisującego smaczne syropki z brokatowymi smokami na opakowaniu. Nie chciała takiego prezentu od Losu. Nie teraz, kiedy liczba rzeczy do ogarnięcia sięgała esów-floresów nieskończoności, kiedy coś działo się na szczytach Kolczatkowej władzy, kiedy była o krok od wyciągnięcia Gavina z KOLCa i kiedy naiwnie sądziła, że poukładała sobie życie w najbardziej efektywnej kolejności. Przyznanie się do błędu - wzięła na siebie za dużo? - bolało, więc blokowała pesymistyczne westchnięcia, jeszcze intensywniej skupiając się na pozostaniu sobą: radosną, uśmiechniętą Farrie, pracującą w systemie całodobowym, bez ani chwili wytchnienia. Najpierw papierkowe akrobacje w siedzibie rządu, potem pomaganie terrorystycznej organizacji (uwielbiała to określenie, bo dodawało jej informatycznej pracy dramaturgii) a w międzyczasie projektowanie stron, stawianie serwerów i naprawa oprogramowania znajomych. Żyć nie umierać; na to drugie nie mogła sobie pozwolić, stąpała więc po cienkiej linie zdrajcy państwa z wrodzoną gracją. Gdzieś podskórnie obawiała się upadku, kontakt z betonem nie wydawał się przyjemnym doznaniem dla jej szczupłego ciała, ale nie mogła pozwolić sobie na jakieś wewnętrzne dramaty. Skupiała się na pracy, gdzie nie było miejsca na filozoficzne dysputy na temat lojalności. Gorzej bywało w krótkich chwilach odpoczynku, kiedy to leżała samotnie na swoim pojedynczym łóżku, wsłuchując się w głośne oddechy kochanków za ścianą. Wtedy pojawiało się ukłucie niepokoju, tęsknoty za kimś, z kim mogłaby podzielić się swoimi wątpliwościami. Coś blokowało przepływ tych informacji, jakieś zwierzątko podgryzało ją od środka, domagając się uwagi. W takie późne wieczory często po prostu z powrotem ubierała się w ukochane dresy i opuszczała bezpieczne mieszkanie. Mokre ulice, ostatnie taksówki, obskurne bary - to stanowiło jej chwilowe ukojenie. Zawsze z laptopową torbą pod pachą, we włosach związanych w niechlujny kok i w kompletnie niewystawnych ciuchach przesiadywała w podejrzanych spelunkach do samego rana, stawiając się w biurze jako pierwsza. Tej nocy było podobnie. Z domu wygnała ją wizyta chłopaka (a może to kochanek? przyjaciel? wróg? nie nadążała) Kitty. Kilkanaście minut włóczyła się w okolicy zalanych terenów przy rzece, po czym schowała się przed deszczem w niezbyt reprezentatywnym barze. Zatłoczonym, jak zawsze - wszystkie stoliki były zajęte, pomiędzy nimi kłębili się ludzie, gdzieś w kącie ekran rozbłyskiwał kolorami wiadomości a Farrie wcisnęła się na stołek przy samym końcu baru, zamawiając bardzo niekobiece, gorzkie piwo. Tak zamierzała spędzić kolejne godziny: trochę alkoholu, trochę pracy (już szukała wolnej przestrzeni do rozłożenia laptopa), później mocna kawa, powrót do mieszkania, zimny prysznic i kolejna doba pedantycznej rutyny. Złamanej dość nagle przez gwizdy, połączone z niezbyt kulturalnymi komentarzami. Początkowo w ogóle nie zwracała na to uwagi, ale kiedy zobaczyła nad sobą cień wysokiego mężczyzny...Cóż, widocznie pochwalne komentarze na temat kształtu pośladków dotyczyły konkretnie jej ciała. Chore; nie mogła wyglądać mniej kobieco, w szarej bluzie i bawełnianych spodniach. Sportowych, faktycznie opiętych, ale Farrah nigdy nie postrzegała siebie jako kobiety-celu jakichkolwiek żałosnych podbojów. Pewnie dlatego postanowiła ignorować nasilające się komentarze aż do kulminacyjnego momentu, kiedy to jeden z mężczyzn przekroczył cienką czerwoną linię, kładąc jej rękę na udzie. Ugh.
|
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Mar 13, 2015 4:29 pm | |
| Klimat typowej przydrożnej spelunki, w której przesiadywała zbieranina naprawdę nieciekawych typów nie zrażał Conrada, a przynajmniej nie aż tak, by wyszedł z baru nie dokończywszy drinka. W koszarach miał do czynienia z różnymi ludźmi, w wielu wypadkach nie ustępujących podpitym cwaniaczkom. Od losu ulicznych drabów uratowało ich jedynie wstawiennictwo rodziców, tudzież jak i w jego przypadku – możnego protektora. Gustav z niejaką ironią myślał, iż gdyby nie łaskawość Raverty’ego, niczym nie różniłby się od owych pijaczków. Powoli popijał whisky, delektując się smakiem alkoholu (lepszego niż ten, którym zazwyczaj płukał gębę, aczkolwiek nadal nienajlepszej jakości) i ze średnim zainteresowaniem śledził migający obraz na ekranie telewizora. Od czasu upublicznienia wiadomości o śmierci Cinny, nie poświęcał większej uwagi kanałom informacyjnym. Orientował się w sytuacji politycznej tylko ze względów czysto praktycznych. Ułatwiało to funkcjonowanie w wojsku i trzymanie w ryzach podległych mu młodych żołnierzy, zaniepokojonych działalnością opozycji. Mężczyzna dopił whisky i zamówił następną kolejkę. Nie dbając o zachowanie pozorów, wychylił ją na raz, by pobudzić organizm i przygotować go na kontynuowanie libacji w jego zapuszczonej norze mieszkaniu. Podniósł się z miejsca, z zamiarem uregulowania rachunku, kiedy nagle usłyszał przenikliwy gwizd. Automatycznie odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł go przeszywający dźwięk. Oczy Conrada niebezpiecznie się zwęziły, dwie sztuki Kłopotów rzeczywiście postanowiły poszukać zwady (rozrywki?), dosiadając się do młodej kobiety, samotnie siedzącej przy stoliku. Ręka Dillingera machinalnie powędrowała za pazuchę, sięgając po nóż. Jeszcze nie wiedział, czy zrobi z niego użytek – los tych facetów zależał wyłącznie od ich zdolności samokontroli. Gustav nie był żadnym obrońcą uciśnionych, lecz instynktownie czuł, iż ochrona czci kobiet, stanowi jego obowiązek. Nie uważał ich za przedstawicielki słabej płci (dorastanie u boku Cinny obaliło tę tezę), lecz podświadomość podpowiadała mu, że rolą mężczyzny jest zapewnienie damie bezpieczeństwa, stabilizacji i otoczenie jej opieką. Przestarzałe poglądy; mimo wszystko Dillinger nie potrafił zignorować owej sytuacji. Granicę jego tolerancji zdążył już przekroczyć wyższy z Kłopotów, dotykając dziewczynę w sposób zdecydowanie naruszający jej godność. Conrad nie zamierzał czekać ani chwili dłużej. Wyprostował rękę, płynnym ruchem wyrzucając nóż, który kilkakrotnie obrócił się w powietrzu, zanim ugodził rękojeścią w skroń jednego z bandziorów. Facet padł na podłogę, a Gustav wykorzystał zaskoczenie drugiego, by podejść bliżej i spróbować wymierzyć cios. Niestety, tamten nie był nowicjuszem w podobnych burdach; pięść Conrada trafiła w próżnię, brunet zachwiał się niebezpiecznie i wystawił szczękę na cios oprycha. Jego głowa odskoczyła w tył, poczuł w ustach metaliczny smak krwi, co jednak otrzeźwiło go do tego stopnia, że ponowił atak, tym razem trafiając w twarz przeciwnika potężnym lewym sierpowym. Zasypał go gradem ciosów, wyprowadzanych z łuku i po prostej, jednocześnie uchylając się przed kontrami rywala. Pomimo refleksu, oberwał jeszcze kilka razy, nie będąc w stanie zasłonić się przed wszystkimi uderzeniami. Conrad widząc jedną szansę w spróbowaniu czegoś nieoczekiwanego, szerokim ruchem podciął nogi mężczyzny, a kiedy ten wygrzmocił się na podłogę, przygwoździł go kolanami i wycedził cicho: - Weź swojego kumpla i wynoś się stąd. Odprowadził drabów wzrokiem, a kiedy zniknęli za drzwiami baru, otarł krew z twarzy i zwrócił się do kobiety, którą usiłowali znieważyć. - Nic się pani nie stało? – spytał, po czym lekko się skrzywił, gdy pulsujący ból pod prawym okiem uświadomił mu, że następnego dnia w tym miejscu zobaczy ogromnego siniaka. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Mar 16, 2015 3:02 pm | |
| Zazwyczaj szczeniackie próby żenującego podrywu w ogóle nie zajmowały myśli Farrah: po prostu nie potrafiła ich zauważyć, skupiona na konkretnym zajęciu, niezależnie, czy było to pochłanianie niezdrowej pizzy z budki na ulicy czy ciężka praca nad programowaniem. Tryb jednozadaniowy zakładał na jej niebieskie oczęta klapki; można by wręcz rzec, że przez większość dnia działała na swoistym autopilocie, wymazującym z jej otoczenia wszelkie nieprzydatne informacje. Takie jak męskie spojrzenia. Namolne, intensywne, obleśne ale także i te wyrażające cichą sympatię, kiełkującą w kierunku niezobowiązującego flirtu. Niezależnie od intencji przedstawiciela płci przeciwnej (bądź tej samej), Risley pozostawała rozkosznie obojętna, chociaż bez iskrzącego się chłodu. Nie, zdecydowanie nie była femme fatale, odrzucającą kolejnych adoratorów z powłóczystym spojrzeniem, doskonale zgranym z wykrzywieniem pełnych warg w grymasie niezadowolenia. Do Farrie bardziej pasował opis nieopierzonego dziewczęcia, nie zdającego sobie sprawy z dorosłych rzeczy. Ufna, przyjacielska, otwarta, dość lekkomyślna - zachowywała się jak wyjątkowo grzeczna nastolatka, pozbawiona całkowicie nieprzyzwoitej ciekawości dotyczącej sfery intymnej. Ta nigdy nie była zakazana ani też gloryfikowana: po prostu istniała. Rzeczowe, trójkowe wychowanie sprawiło, że nie przywiązywała wagi do biologicznych interakcji. Może powinna. Dorosłość nie łączyła się przecież wyłącznie z pracą, własnoręcznym płaceniem rachunków i dbaniem o zakupy - zahaczała dość istotnie o kwestie bardziej skomplikowane. Także te wyższe, skomplikowane, powodujące gęsią skórkę i rozszerzenie źrenic, niedostępne na razie dla wiecznego dziecka w ciele młodej kobiety. Niezbyt atrakcyjnej - według samej siebie - bo nieco za wysokiej, ze zbyt dużym nosem, za szerokim uśmiechem i zbyt pełnymi biodrami. Każda część jej ciała nieco wystawała poza normę, co tylko wzmagało jej źrebięcy urok. Najczęściej pomagający jej przy współpracy z męskim środowiskiem informatyków; dzisiejszego wieczoru pierwszy raz zdarzyła się jej tak nieprzyjemna sytuacja. Zapach alkoholu, spocona dłoń, gorący, kwaśny oddech owiewający jej twarz: naprawdę nigdy wcześniej nie czuła się tak zdegustowana i sparaliżowana zarazem. Przez blond główkę przebiegało tysiące ewentualnych reakcji, ale...żadna nie przeradzała się w faktyczny czyn. Dorastanie pod szklanym, informatycznym kloszem nie pozwoliło na wykształcenie u Farrie prostych odruchów bezpieczeństwa (kopniak, krzyk, widowiskowe spoliczkowanie?) i pewnie gdyby nie nagłe pojawienie się bajkowego bohatera, Risley mogłaby co najwyżej spąsowieć i opuścić bar. Przy sprzyjających okolicznościach, rzecz jasna, bo żulerscy adoratorzy nie wyglądali na skorych do przyjęcia odmowy. Mogła im się bardzo dokładnie przyglądać - wbrew pozorom cały ten chaos, jaki wydarzył się chwilę po rycerskiej obronie czci Farrie, nie zakłócał obrazu. Obserwowała więc całą bójkę z wysokości swojego królewskiego krzesełka, w dalszym ciągu sparaliżowana. Ten wieczór nie tak miał wyglądać, o nie; właściwie całe życie nie miało wyglądać w ten sposób, mężczyźni nie powinni być obleśni, piwo rozwodnione a umysł nieco przytępiony całą agresją, dziejącą się tuż obok niej. Ugh. Zdecydowanie lepiej wyglądało to na ekranie komputera. Łagodniej. Dopiero, kiedy anonimowy bohater - ale czy przypadkiem nie widziała go kiedyś na korytarzu siedziby rządu? - zwrócił się do niej, wyrwała się z zestresowanego paraliżu, uświadamiając sobie, że cały czas zaciskała dłonie w pięści, znacząc skórę czerwonymi półksiężycami. Rozprostowała palce, sięgając od razu po chłodną butelkę z piwem i pociągnęła sporego, nieco histerycznego łyka, odkładając ją po kilku sekundach na blat. - Nie, nie, wszystko w porządku. Ze mną. Z panem...z tobą...chyba trochę mniej - powiedziała na jednym króciutkim wydechu, orientując się, że wokół wszystko wróciło do normy. Zaciekawieni ludzie powrócili do swoich, zapewne ciemnych, spraw; światło reflektorów zgasło, okładka bajki zatrzasnęła się z głuchym trzaskiem a Farrah Risley przejęła w końcu władzę nad swoim ciałem. Już mniej spiętym; stres przemienił się w nakręcenie, z jakim złapała mężczyznę za ramię, sadzając go na krześle obok siebie. - Przepraszam. I dziękuję. Właściwie w odwrotnej kolejności, ale sens jest ten sam, prawda? - wypaliła z nietypowym dla siebie brakiem logiki, przyglądając się z autentycznym zafrasowaniem pobitemu brunetowi. - Niezłe obliczenie precyzji rzutu - dodała już odrobinę normalniej, posyłając mu swój szeroki uśmiech, próbując nie wyobrażać sobie morza krwi, jakie zalałoby jej stopy, gdyby obracający się nóż wbił się ostrzem w oczodół jednego z żałosnych amantów. Było-minęło; chwilowy stres odpłynął już całkowicie; musiała teraz zadbać o reanimację swojego zmęczenia i obicia mężczyzny. podniosła więc chłodną butelkę i przyłożyła ją do jego skroni, mało przejmując się konwenansami, pytaniami o imię i zarzucanie piszczącymi podziękowaniami. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Mar 20, 2015 8:52 pm | |
| W żadnym wypadku nie uważał siebie za bohatera - odruch bezwarunkowy, absolutnie nie poparty wzniosłymi ideami zabłyśnięcia. Nie zależało mu na wzbudzenia zachwytu w dziewczynie czy innych przedstawicielkach płci pięknej, wyjątkowo nie zależało mu na ewentualnych korzyściach, jakie mógłby osiągnąć. Zrobił co należało, nie postrzegając sytuacji w baśniowej konwencji; daleko mu było do księcia z bajki. Z lekko przetłuszczonymi, przydługimi włosami, wymiętoszonym ubraniem i zmysłami (nie całkiem, ale jednak) przytępionymi alkoholem nie wydawał się wyśnionym obrońcą. Prędzej kolejnym troglodytą, który rozprawił się z niechcianymi adoratorami, aby zawłaszczyć zdobycz tylko dla siebie. Czego można się spodziewać po kimś, kto zamiast po logiczne argumenty, w pierwszej kolejności sięga po nóż? Conrad zwykle nie reagował tak impulsywnie, działania pod wpływem emocji budziły w nim niesmak. Więcej z nich było kłopotu niż pożytku, a chwilowe pozbycie się problemu, nie przynosiło rozwiązania. Gdyby choć trochę go poniosło, nie wykpiłby się żadnym tłumaczeniem, a ranga oficera utopiłaby go równie skutecznie, jak kamień przywiązany do szyi. Gustav miał ogromną nadzieję, że prezentuje się na tyle niepozornie, że nikt nie rozpozna w nim rządowego pachołka. Nie potrzebował rozgłosu ani sławy etatowego rycerzyka. Wolał zachować anonimowość, gdyż ta gwarantowała mu spokój i względne bezpieczeństwo: nikt go nie nachodził, nie niepokoił, nie mieszał się w jego sprawy. Żył wśród ludzi, lecz jednocześnie obok nich. Taki układ pasował obu stronom, więc po co psuć coś, co od lat trwa w idealnej symbiozie? Inna sprawa, że nie potrafił zwyczajnie zbagatelizować tego, co niechybnie by się stało, gdyby nie zareagował. Doskonale znał prymitywne, samcze potrzeby, więc wiedział, czego należy się spodziewać po dwóch podpitych i najwyraźniej niewyżytych (choć zaobrączkowanych?) Kłopotach. Mimo wszystko nie rozumiał tego parcia, a do pokracznych amantów czuł tylko i wyłącznie wstręt; niekontrolowanie popędu budziło w nim niesmak i obrzydzenie. Gdy był nastolatkiem przechodził podobny okres, lecz nie rzucał się przecież na wszystko, co się rusza! Conrad chętnie poddałby kastracji każdy taki Przypadek, lecz obawiał się, iż w Panem podobnych ewenementów znalazłoby się mnóstwo. Z jego mieszkańców niełatwo było wypełnić stare nawyki i przyzwyczajenia, wszak Kapitol stał się symbolem zepsucia, rozpusty, wyuzdania i społecznej degrengolady.
Dopiero teraz dokładniej przyjrzał się dziewczynie, wcześniej jakby zabrakło mu na to czasu. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, czerwone ślady na jej rękach mówiły same za siebie (jeszcze kilka minut tej bójki, a wyglądałaby jak, o ironio, niedoszła ofiara gwałtu). Atencję Gustava przykuły uderzająco niebieskie oczy nieznajomej, na resztę kompletnie nie zwrócił uwagi – nietypowe, lecz mężczyzna nigdy nie rozpatrywał kobiet pod kątem ich seksualności. Jej zmieszanie zbył lekkim uśmiechem, umniejszając wagę swego godnego pożałowania stanu. - To dobrze. Byłbym niepocieszony, gdybym jednak się spóźnił – powiedział, odgarniając swoje włosy, których długość powoli zaczynała mieścić się w przedziale między „długimi” a „irytującymi” – żyję – skwitował, wzruszając ramionami, choć troska odrobinę go poruszyła – rzadko zdarzało się, aby ktoś się o niego martwił – mów mi Imago, nie jestem aż taki stary, żebyś zwracał się do mnie per pan – dorzucił, z sentymentem powracając do ksywki sprzed lat. Mało kto nazywał go w ten sposób, ponieważ Conrad zwyczajnie unikał ludzi. Dzisiejszy wieczór stanowił swoistego rodzaju przełom – nic nie stało na przeszkodzie, aby Dillinger po rozprawieniu się z oprychami powędrował do domu i zrealizował swój plan upicia się do nieprzytomności, a jednak , swobodnie gawędził z dziewczyną, nie czując najmniejszej ochoty na przerwanie konwersacji. - Za co przepraszasz? – spytał, nie protestując, kiedy usadziła go przy swoim stoliku. Podziękowanie przyjął skinieniem głowy, doprawdy, nie uczynił nic specjalnego. Nie chciał się nad tym rozwodzić i liczył, że dziewczyna zrozumie, iż wałkowanie tematu wprawia go w zakłopotanie – to raczej oni powinni przeprosić ciebie – dodał nagle z zaciętością i błyskiem gniewu w stalowoniebieskich tęczówkach. Pluł sobie w brodę, że tak łatwo wypuścił Kłopoty – żadnej nauczki, po tygodniu sytuacja się powtórzy, aczkolwiek jego już tu raczej nie będzie, a inni bywalcy pubu… cóż, raczej nie mieli w zwyczaju nadstawiać za kogoś karku.
- Nie powiedziałbym. Chciałem trafić między oczy - odparł Conrad poważnym tonem, po czym stęknął z ulgą, gdy szkło przyjemnie schłodziło jego opuchniętą twarz - żartowałem - dodał i błysnął zębami w wilczym uśmiechu (kosztującym całkiem sporo wysiłku). Gdy rzucał nożem, adrenalina gwałtownie mu podskoczyła, lecz zdołał opanować dziką chęć skorygowania siły rzutu. Jeden obrót mniej, trzy stopnie w lewo... Wystarczyło, że ręką by mu wówczas zadrżała, niespecjalnie, przypadkiem - napastnik już wąchałby kwiatki od spodu, gryzłby ziemię, czyli pomijając wszelkie eufemizmy, byłby martwy, a jego śmierć prezentowałaby się dość upiornie. Stróżka krwi spływająca z bladej jak papier twarzy, puste spojrzenie i nóż aż po rękojeść wbity w czaszkę… Urocze. Dillinger wyjął z kieszeni paczkę papierosów (modląc się w duchu, aby się okazało, iż w trakcie walki się nie pogniotły) i zapalniczkę, którą położył na stoliku. - Masz coś przeciwko? – spytał, z gorącą nadzieją, że kobieta nie należy do przeciwniczek podtruwania się tytoniem. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Bar 'Cave' Nie Mar 22, 2015 3:00 pm | |
| Spędzanie uroczego wieczoru w towarzystwie prawdziwego bohatera mogło bardzo szybko wpędzić każdą dziewczynę w szampański humor. Co właściwie się stało - może nie tak teatralnie jak w przypadku przeciętnie inteligentnej panienki i z pewnością mniej nachalnie. Nie chichotała przecież nerwowo, nie ocierała jego twarzy chusteczką ani nawet nie oceniała jego fizjonomii w jakiejś pokręconej, damskiej skali, gdzie długie włosy otrzymywały siódemkę a mocne dłonie ósemkę z wykrzyknikiem. Farrie po prostu chłonęła nową, nagłą znajomość, na równi z alkoholowym powietrzem baru i ciepłem wirującym w powietrzu w takt pływów barowo-stolikowych, chociaż przywiązywała do c(i)ałokształtu bruneta znacznie większą wagę. Był wysoki, nieco zmięty, jakby wczorajszy, ale pomimo swoistego przygnębienia nie sprawiał wrażenia osoby smętnej czy ześwirowanej. Wzbudzał zaufanie - jedna z większych wad charakteru panny Risley - i specyficzny rodzaj sympatii z domieszką podziwu. Farrah nigdy nie była fanką rozwiązań siłowych, ale w tym wypadku mogła tylko podziękować Losowi za wojowniczego bohaterskiego przychodnia. Wieczór mógł skończyć się zupełnie inaczej, gdyby otaczali ją sami obojętni szowiniści, przekonani o tym, że udany wieczór powinien zawierać elementy agresji i nachalnych podrywów. Może i nikt nie zrobiłby jej krzywdy, może przesadzała w tej całej awersji do pijanych oblechów, jednak...zdecydowanie wolała obecny stan ducha i ciała. - Imago, Imago...to twoje prawdziwe imię? - spytała od razu, artykułując je w przesadny sposób, sprzyjający zapamiętaniu. Nie, żeby brunet miał się jej zlać z milionem innych znajomych: miał w sobie jakąś charakterystyczną ostrość, jaka jednak wcale jej nie raziła. - Farrie - przedstawiła się po chwili, zbyt zajęta przyciskaniem oszronionej ciemnozielonej butelki do jego posiniaczonej skóry by podawać mu elegancko dłoń. Uśmiechała się jednak całkiem szeroko, zastanawiając się, ile może mieć lat - jakby to miało jakiekolwiek znaczenie! - i jaki alkohol lubi najbardziej. Mogła go po prostu zapytać, ale znów rozkojarzyła się jego kolejnymi żartobliwymi słowami, na które zareagowała jeszcze szerszym uniesieniem kącików ust. - Jesteś zawodowym łowcą? Zwycięzcą?- zagadnęła, wnioskując po niezłych umiejętnościach wojowniczo-nożowych. Przez sekundę pomyślała o możliwości zaangażowania nieznajomego w działalność Kolczatki - w niedalekiej przyszłości! - ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Machnęła tylko wolną dłonią w kierunku baru, w niewerbalny i znany starym wygom sposób zamawiając kolejną butelkę piwa. Tym razem już do konsumpcji a nie do ochładzania podbitego oka, od jakiego w końcu odsunęła rękę, przyglądając się z bliska twarzy Imago. - Na pewno spuchnie mniej, ale jednak: spuchnie - wygłosiła niemalże medycznym tonem, podsuwając mu piwo, przyniesione przez samego barmana, niechętnie ruszającego się zza lepkiego baru w zadymione wnętrze Jaskini. Na kulturalne pytanie bruneta najchętniej przecząco pokręciłaby głową, ale logika wygrała z asertywnością i tylko łaskawie machnęła ręką. I tak wszyscy wokół palili a jej długie, złote włosy na dobre przesiąknęły nikotynowym dymem. Jeden papieros więcej nie robił różnicy a z pewnością pomagał wybawicielowi. - Droga wolna, przybliż swoją datę śmierci poprzez wdychanie tego świństewka - zgodziła się z cichym westchnieniem matki, karcącej swojego buntowniczego syna, po czym mrugnęła do niego zawadiacko, popijając swoje, już ciepłe, piwo. - Często ratujesz dziewczęta w barach? - znów w gęstym, siwym od dymu powietrzu, zawisł znak zapytania. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Mar 23, 2015 10:49 pm | |
| Wedle wszystkich idiotycznych stereotypów, miłość od pierwszego wejrzenia kiełkowała właśnie podczas takich nieprzewidzianych, spontanicznych spotkań. Piękna dziewczyna, urodziwy młodzian i reszta świata (w tym konkretnym przypadku uosabiana przez dwa Kłopoty) przeciwko nim. Dziewczyna na szczęście nie wyglądało na głupiutką gąskę, która spodziewa się po swym wybawcy kolejnych romantycznych gestów - srodze by się wówczas zawiodła, biedactwo. Conrad nie był Casanovą i nie szukał w tym zajściu okazji do zaspokojenia swych potrzeb, umieszczonych zresztą na samym dole piramidy Maslowa. Blondynka zresztą najwidoczniej podzielała jego stosunek, gdyż odpuściła sobie zagrywki charakterystyczne dla każdej femme fatale. Zamiast trzepotania rzęsami i zalotnych mrugnięć, po prostu się uśmiechała - szczerze, nieskrępowanie, co przekonało Gustava, że nie popełnił błędu, nawiązując nową (ekscytującą?) znajomość. Brunet nie oczekiwał nic więcej ponad skinięcie głową, a w pakiecie z punktami za dobry uczynek (rozliczenie w momencie zgonu), otrzymał towarzyszkę do kieliszka, która nieświadomie uratowała go od jutrzejszego kaca. Spławienie natrętów nie tylko uspokoiło sumienie Dillingera (jedna niezelżona kobieta wynagradzała trzech pobitych niedotykalnych ), ale też pozwoliło mu na inny rodzaj rozrywki niż siedzenie przed telewizorem z piwem w ręce. Odbiornik wprawdzie nadawał jakiś program, alkohol wkrótce też się znajdzie, lecz główną atrakcję stanowiła rozmowa . Ostatnimi czasy introwertyczność Conrada sięgnęła zenitu, aczkolwiek męczył go już fakt, iż nie ma do kogo się odezwać. Blondynka zadziałała na niego jak lekarstwo, wyrwała go z chronicznej melancholii i sprawiła, że sam się otworzył, bez żadnych dodatkowych bodźców i nachalnych pytań - powinien jej podziękować? Może, lecz nie chciał wyjść na dziwaka ( jego ekscentryzm pewnie i tak zdąży się dziś ujawnić). Wracanie do źródła zgorzknienia byłoby przejawem głupoty, zwłaszcza, że dziewczę wydawało się chętne poświęcić mu wieczór. - Przyjaciel tak mnie nazywał - wyjaśnił, nie zbywając jej dociekliwości. Zainteresowanie mu schlebiało, a przynajmniej było miłe, z czym naprawdę rzadko się stykał - na imię mam Conrad -dodał. Czyżby to whisky rozwiązała mu język? Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak gadatliwy - a wszystko wskazywało, że jeszcze do końca się nie rozkręcił. Dziewczyna również się przedstawiła; odeszli przy tym od konwencjonalnego uścisku dłoni. Był zbędny, zważywszy na to, że wciąż trzymała butelkę przy jego policzku, który za kilkanaście godzin zabarwi się wszystkimi kolorami tęczy i da żołnierzom z jednostki powód do spekulacji na temat jego życia prywatnego ("Może ma żonę, która go tłucze"? Do Dillingera już docierały te podekscytowane szepty) - To najpiękniejsze imię, jakie kiedykolwiek słyszałem - stwierdził tonem Johnny'ego Bravo, po czym puścił Farrie oczko niczym rasowy heartbreaker. Ewidentne coś uderzyło mu do głowy, lecz przynajmniej nie sprawiał wrażenia sztywniaka - dziewczyna była tak rozbrajająco... niewinna i urocza w swej, wręcz dziecinnej radości, że i jemu udzielił się wesoły nastrój, jakby przenoszony przez blondynkę dobry humor był zaraźliwy. - Ciepło. Zgadujesz dalej? - spytał, z ciekawością przyglądając się Farrie. Zdolności dedukcji niejeden mógłby jej pozazdrościć i mężczyzna nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że jest piekielnie bystra. Logiczne wnioski wysunięte na podstawie obserwacji, świadczyły o ścisłym umyśle - torba z laptopem (dość nierozważnie pozostawiona na stole) też stanowiła niezłą poszlakę. Przecież nie jest uzależniona od gier… - A ty, chodzisz już do pracy? Wyglądasz bardzo młodo – zauważył nieśmiało Gustav, który nijak nie potrafił wyobrazić sobie tej wesołej dziewczyny zamkniętej pod kopułą liczbowych ciągów, matematycznych obliczeń, czy też informatycznego bełkotu. Była po prostu zbyt: zbyt dziewczęca, zbyt uśmiechnięta i w ogóle niepasująca do obrazu analityka. Aleś ty płytki, Dillinger. Kolejne zaskoczenie wywołał sposób, w jaki zamówiła butelkę piwa. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, gdyż sam wykonywał identyczne ruchy – czy z boku naprawdę wyglądało to tak pokracznie? - Lepiej spuchnięte, niż gdybym musiał sobie radzić bez niego. Dzięki – dodał, sprawnie otwierając zakapslowaną butelkę i pociągając z niej tęgiego łyka. Podświadomość podpowiadała mu, że powinien darować sobie to piwo, lecz pokusa była zbyt silna. Zmieszanie dwóch alkoholi nie wróży przecież apokalipsy, co najwyżej mały Armagedon… w jego żołądku. Skinął głową, na znak, że ostrzeżenie dotarło, lecz mimo to przypalił papierosa i głęboko się nim zaciągnął, dopiero po chwili wypuszczając z płuc gęsty, ciemnoszary dym. Od tytoniu uzależnił się jeszcze za dzieciaka i nic nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić. - Tylko w ostateczności, a te zdarzają się niestety dość często – odparł, strzepując zwęgloną końcówkę papierosa do popielniczki. Zwilżył usta piwem, po czym ponownie zaciągnął się fajką – Czyżbyś już planowała kolejne spotkanie? Wolałbym, aby odbyło się w innych okolicznościach.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : asystentka Mendeza; KRESowiczka Przy sobie : laptop, pendrive, telefon komórkowy, inhalator, przepustka do siedziby rządu Znaki szczególne : orli nos; znoszona, dużo za duża szara bluza z kapturem
| Temat: Re: Bar 'Cave' Czw Mar 26, 2015 9:48 am | |
| - Conrad Imago - powtórzyła znów z przesadną, acz pełną sympatii, emfazą, nie spuszczając niebieskiego spojrzenia z szczupłej, poszarzałej twarzy mężczyzny. - Nieźle. Imiona nadają się na jakiegoś sławnego pisarza albo rzeźbiarza. Są chwytliwe, zrobiłbyś karierę - wywnioskowała nieco naiwnie, bez żadnej kpiny czy złośliwości. Farrie rzadko kiedy odnajdywała w życiu powody do sprawiania komuś przykrości. Nieokiełznana rzeczywistość była wystarczająco okropna, wychodziła więc z założenia, że chociaż ludzie powinni otaczać się czułą opieką, próbując niwelować kopniaki od Losu. Ostatnio ten Najwyższy rozhulał się do tego stopnia, że nawet w dotychczas beztroskiej Risley zaszczepił kobiece przewrażliwienie. Niegdyś nie zauważała niesprawiedliwości, wiecznie przyklejona do ekranu komputera czy też wkręcona w serwerowe naprawy. Ludzie stanowili nieco irytujące tło, wiecznie skarżące się na jakieś problemy, wpadające w histerię przy najmniejszej awarii. Reagowała na to z trudem powściąganą złością...dopóki nie dorosła. Samodzielne życie i coraz szersze grono znajomych nauczyło ją świętej cierpliwości. I zdolności do poświęceń. Czerpała z nich zarówno w pracy, jak i w wolnym - powiedzmy, pracoholik nigdy nie odpoczywał - czasie. Angażując się w coraz to nowsze projekty, przyjaźnie i...działalność terrorystyczną. O której wyjątkowo teraz myślała, tłumiąc wspomaganą alkoholem wylewność. Zaśmiała się tylko na jego komplement, uderzając przypadkowo zębami o szyjkę butelki. Nie pila jak dama; właściwie nie odklejała się od piwa, żałując, że nie wybrała bardziej praktycznego kufla - jedynki zabolały ją od kontaktu ze szkłem, ale nie traciła dobrego humoru. Przysunęła tylko swoją torbę z laptopem bliżej nogi krzesła (przezorny zawsze ubezpieczony) i rozsiadła się nieco wygodniej. - To dziwne imię. Z jakiejś prehistorii. Isalamskiej czy tam islamskiej. Kto by teraz pamiętał o tamtych czasach. Oprócz mojego szalonego taty - wytłumaczyła, od razu zmieniając rozbawiony uśmiech na ten wręcz czuły i tęskny. Jak zawsze, kiedy myślała o rodzicach; nie widziała ich szalenie długo i nawał obowiązków przekreślał szanse na rychłe odwiedziny Trójki. Westchnęła ciężko z miną dziecka wysłanego na dalekie kolonie, ale wolała skupiać się na rozmowie z nieznajomym niż na płaczach jedynaczki. Przyjrzała się więc z teatralną uwagą Conradowi, jakby doszukując się jakichś oczywistych wskazówek. Tak naprawdę wyglądał jak każdy w tym mieście - nieco szary, przeźroczysty, ale z cieniem ciężkiej historii na ramionach. Rebelia naznaczała taką samą szarością zwycięzców jak i przegranych. Farrah dalej nie wiedziała, do których należy. Do których powinna należeć. Do których będzie należała? Gubiła się we własnej politycznej tożsamości i dlatego też odczekała kilka sekund, zanim rzuciła pierwszą odpowiedź. - Służby mundurowe? Jesteś Strażnikiem? - spytała, mało elegancko opierając łokcie na stole i podpierając policzek na lewej dłoni. Zastanawiała się nad tym, co powiedzieć dalej; z jednej strony nie czuła żadnego instynktownego lęku (który wielokrotnie uratował ją przed katastrofą), ale z drugiej...musiała być ostrożniejsza. Uleganie stereotypom bohatera - ciągle czuła obrzydliwy zapach niedoszłego agresora - oznaczało skrajną naiwność, z jaką przecież się już pożegnała. Nie dała jednak po sobie poznać tego ciągłego wahania i uśmiechnęła się lekko. - Skoro mogę pić alkohol to mogę i pracować - wyszczerzyła zęby, pociągając z butelki spory łyk, niczym stara alkoholiczka a nie młodziutka dziewczyna. - Jestem asystentką Mendeza. W KRESie. - odparła z słabo ukrywaną dumą, starając się jednak odsunąć pojawiające się natychmiast myśli o stosie papierów, czekających na nią jutrzejszego poranka na biurku. I o rychłej akcji Kolczatki. I o wyciągnięciu Gavina z getta. I o w s z y s t k i m, co czaiło się gdzieś za rogiem wieczornej świadomości. Nie, nie topiła nadmiaru zadań w alkoholu; dużo lepiej czuła się teraz, kiedy mogła z kimś porozmawiać, odcinając się od pracy i zmęczenia, niewidocznego na jej bladej ale wypoczętej buzi. Rzadko kiedy wyglądała na styraną, emanując wewnętrzną siłą i radością, jakby chciała nimi obdzielić każdego przechodnia. A zwłaszcza prywatnego bohatera jednego występu. Albo i kolejnego? Znów usta Farrah wygięły się w uśmiechu. - Zaprosisz mnie na spacer? Czy szybkie szkolenie w zakresie samoobrony? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, wyraźnie rozbawiona perspektywą szkoleń na dwóch frontach. Na sekundę zdezorientowała się wspomnieniem Malcolma, ale i jego przystojną twarz wymazała ze swojego umysłu, dopijając piwo do końca i nieznacznie krzywiąc się z powodu dymu, uderzającego prosto do jej astmatycznych oskrzeli. Bywa; westchnęła tylko, zastanawiając się, czy czasem nie przesadza - jeśli Conrad naprawdę należał do Drużyny Prawa i Porządku Adlera, to jej moralna dychotomia zaczynała osiągać szalone rozmiary. Dobrze, że przy tym całym podwójnym szpiegostwie zachowywała dziecinną niewinność. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Kwi 03, 2015 1:28 pm | |
| Uświadomił sobie, że jego imię brzmi całkiem dźwięcznie, dopiero w momencie kiedy spłynęło z pełnych warg Farrie. Nigdy nie rozważał jego etymologii, nie zastanawiał się, czemu nadano mu akurat takie miano; cieszył się, że matka w ogóle o tym pamiętała. Dzieciństwo, które jak przez mgłę rysowało się w umyśle mężczyzny nie pozostawiło śladów o zainteresowaniu nim jego rodzicielki. Jeśli Natalie decydowała się na komunikację z synem, zwracała się do niego bezosobowo, najczęściej jednak traktując Conrada jak powietrze. Skażone; unikała jego towarzystwa i oprócz zapewniania mu najbardziej podstawowych artykułów, próżno doszukiwać by się w jej postępowaniu rodzicielskiej troski. - Moja matka wiedziała, co robi - odparł, rezygnując z uraczenia kobiety wątpliwą przyjemnością, płynącą z wysłuchania jego historii. Nigdy się nie uskarżał; nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach z ust Gustava nie padały jękliwe żale nad własnym losem. Nie był też na tyle pijany, pomijając fakt że w jego zwyczaju nie leżało zwierzanie się nieznajomym z przydrożnej spelunki. W jego zwyczaju w ogóle nie leżało zawieranie nowych znajomości - dlaczego więc nadal siedział z blondynką i prowadził z nią (nie)zobowiązującą pogawędkę? - do Berniniego już wcale nie tak daleko - uśmiechnął się blado; gdyby posiadał choć cień talentu, rzuciłby w diabły całe to oficerowanie . Może wówczas byłby naprawdę szczęśliwy (pijany szczęściem?), odurzając się absyntem (żeby wpasować się w klimat artystów), wiodąc życie pełne pasji (chrystusowej - z powodu niedocenienia?) i nareszcie - chwytając dzień . Gdyby - lecz Imago wiedział, że to niemożliwe. Brak potencjału (choć wyzwoloną, nowoczesną sztukę dla sztuki jego zdaniem mógł tworzyć każdy) i przede wszystkim ciężkie okowy przyzwyczajenia, których w państwie takim jak Panem nie zrzucało się z łatwością, zwłaszcza, jeśli zapewniały środki wystarczające do urżnięcia się do nieprzytomności, a co za tym idzie, odwlekania rozwiązania problemów na wieczność na później. Los bywał łaskawy - czyż Dillinger nie powienien czuć wdzięczności wobec Fortuny? Z ulicy wylądował w domu Zwycięzcy, który zapewnił mu dach nad głową i edukację, a następnie posłał na służbę Panem, dokąd nie objęty protekcją, nigdy by się nie dostał. Podczas pełnienia obowiązków Strażnika, niechęć Conrada do domniemanego fatum jednak tylko się pogłębiła; nieustannie ściskało go palące poczucie niesprawiedliwości, doskonale widocznej podczas ulicznych patroli. Malwersacje były powszechne, a ci, którzy nie mogli sobie na nie pozwolić, zostawali przykładnie karani. Za przewinienie, czy też brak pieniędzy (na to też mieli paragraf), pojęcia stosowane zamiennie przez skorumpowanych Strażników. Złoto, jedyny bóg Kapitolańczyków, którego powinni uczynić patronem przeklętego miasta, stanowiło remedium na większość zbrodni. Przekazane w odpowiedniej ilości odpowiedniej osobie potrafiło kupić wolność (jej namiastkę), względy, a tak naprawdę - wszystko . Gustavowi z trudem przychodziło pogodzenie się z brudną rzeczywistością. Ta podkoloryzowana, opiewająca równość podobała mu się daleko bardziej i gdyby codziennie nie stykał się z łamaniem (praw?) ludzi, byłby skłonny w nią uwierzyć. I zrobiłby to z przyjemnością. Z dopracowaną do perfekcji obojętnością mijałby plebs, który przecież mieszkał w godziwych warunkach i absolutnie nie posiadał motywów do zachowań, sprowadzających słuszny gniew Strażników. Wstępując do korpusu miał nadzieję, że stanie się jednym z bohaterów - śmieszne mrzonki niedouczonego prostaczka nie orientującego się w polityce. Niczym cholerna święta Łucja wyłupił sobie oczy, by w nagrodę otrzymać jeszcze piękniejsze (wrażliwsze) od poprzednich. Oddał się Panem na tacy, chcąc zapobiegać okropieństwom (dziecińatwo wciąż pozostało niezwykle żywym wspomnieniem), a w efekcie nie tylko je obserwował, ale również w nich uczestniczył .
Upił trochę piwa, z przykrością rejestrując, że alkohol powoli się kończy. Wzruszył ramionami, lekko, praktycznie niezauważalnie i dla zachowania równowagi zaciągnął się papierosem, po czym odwrócił się w kierunku barmana, taktownie udając, że nie dostrzegł, jak zęby dziewczyny zahaczyły o szkło. Zamówił dwa następne piwa i natychmiast przytulił butelkę - szczerze przy tym pragnąc, żeby Farrah nie rozgryzła jego problemu lub co gorsze, nie pomyślała, że chce ją upić, aby była łatwiejsza . Nie takie rzeczy zdarzały się przecież w pełnym rozpusty Kapitolu, a łatka bohatera nie oddzierała go z męskości, rzekomo usprawiedliwiającej podobne posunięcia . Conrad unikał kontaktu fizycznego; trzymał ręce przy sobie i pomijając zabiegi pierwszej pomocy (za które zresztą był jej szalenie wdzięczny), zachowywał dystans. Dziewczyna nie śmierdziała, nie odrzucała go w żaden sposób; była ładna, pełna życia, radosna - może właśnie dlatego, Gustav nie chciał absorbować jej swoją osobą, a już na pewno nie w taki sposób. Zamiast skupiać się więc na delikatnych wzgórkach piersi (prawie niewidocznych pod rozciągniętą bluzą) czy zgrabnych nogach, z zainteresowaniem wpatrywał się w oblicze blondynki. Kontemplując nie tyle regularne rysy jej twarze, ile słowa, ciekawe i... wywołujące zazdrość. - Znasz jego znaczenie? - spytał, odgarniając z czoła niesforne włosy. Słyszał, że kiedyś każdemu imieniu przypisywano konkretne przymioty; wymysł przeszłości, lecz wcale nie prymitywny. Imago nie bagatelizował historii, nie tylko swojej (odciśniętej piętnem), ale również powszechnej, o której wiedza z zatrważającą szybkością zanikała. Gdyż była niepotrzebna, nieistotna, niebezpieczena (?) - Twój tata zajmuje się religioznawstwem? - rzucił, praktycznie dławiąc się drugim wyrazem. Widział wyraźnie cień tęsknoty w jej oczach, a sposób w jaki mówiła o swoim ojcu wystarczył, by stwierdzić, że zapewne bardzo go kocha. Czego Gustav skrycie jej zazdrościł, gdyż zawsze pragnął mieć prawdziwą rodzinę. - Żołnierzem - przytaknął, zadowolony ze zmiany tematu. Farrie bezbłędnie uplasowała go w społecznym organiźmie, mimo półgodzinnej znajomości. Była bystra i pewnie w innych okolicznościach, ta przenikliwość wzbudziłaby w nim niepokój, aczkolwiek w blondynce tkwiło coś, co wzbudzało w Dilligerze instynktowne zaufanie. Owo poczucie nie skłoniło go wszakże do wylewności; nie zaczął mówić, że nie przepada za tą robotą, że ma przez nią złamany kręgosłup i stał się moralnym inwalidą. Przemilczał to wszystko, choć przez moment na jego twarzy zagościł wyraz zdegustowania, jakby... wstydził się roli rządowego przydupasa?
Zaciągnął się papierosem, żeby ukryć zmieszanie i od niechcenia zdusił dogasającego szluga w popielniczce. Odwzajemnił uśmiech i przysunął nietknięte dotąd piwo Farrah bliżej niej, dyskretnie wskazując na hałaśliwą grupkę siedzącą przy barze. - Właściciel nie obawia się utraty koncesji - szepnął, z rozbawieniem obserwując podpitych nastolatków. Akurat w przypadku tego baru, wiek nie grał roli (dobry przykład przekupstwa Strażników). Problem nieuczciwych przedsiębiorców zniknął z horyzontu niemal natychmiast, gdy do Conrada dotarło, gdzie pracuje Farrie. Nie tego się spodziewał, lecz tak odpowiedzialne stanowisko świadczyło o jej inteligencji i kompetencjach... lub o wpływowych rodzicach, choć o to nigdy by jej nie posądził. - Imponujące... Skąd trafiłaś do Mendeza? - spytał z delikatnym echem podziwu w głosie - Papiery jeszcze cię nie pogrzebały? - zażartował, nie mogąc wyobrazić sobie dziewczyny za biurkiem zastawionym stosem teczek i innych biurowych pierdół. Była to bardzo abstrakcyjna wizja, lecz nie miał powodów, by jej nie wierzyć. Szczerość aż z niej promieniowała - co stwierdzał on, sceptyk i cynik, o raczej niepochlebnym zdaniu o ludziach. - Jeśli tylko chcesz -zerknął (z nadzieją?) w niebieskie tęczówki Farrie - Mam doświadczenie jako trener - dodał nieopatrznie, gdyż natychmiast przez jego twarz przemknął cień bólu. Odległe wspomnienie Cinny wywołało falę przejmującego smutku, z którego dotąd się nie otrząsnął. Potrząsnął głową, jakby mógł w ten sposób odgonić od siebie przykrą przeszłość i napił się piwa, z impetem odstawiając butelkę i rozchlapując na blacie odrobinę alkoholu - Na spacer wybierzemy się jeszcze dziś. Odprowadzę cię - zakomunikował Gustav, na powrót spokojnie, stanowczo. Schował papierosy do kieszeni i zgarnął ze stołu zapalniczkę. Mimo ochoty na kolejną fajkę; dostrzegł niewielką zmarszczkę między brwiami kobiety, więc kurtuazyjnie powstrzymał się przed sięgnięciem po kolejnego szluga. Może gdyby częściej spotykał się z Farrie, rzuciłby to obrzydlistwo? Oboje dopili swoje drinki (on naturalnie skończył wcześniej), po czym Conrad, tak jak wcześniej obiecał, wyszedł z baru wraz z dziewczyną, aby nie dopuścić, żeby (dziś) coś się jej stało.
/Zt |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sob Maj 23, 2015 7:27 pm | |
| znikąd
Bezpieczne miejsce, ta? Skoro Malcolm czuł się tu bezpiecznie, jeśli chodzi o sprawy Kolczatki, to dlaczego on miałby się nie nawalić właśnie tutaj? Spieprzył akcję. No dobrze, nie on bezpośrednio, dowództwo spieprzyło. Rząd miał wtyki. Cholera wie, jakby to się skończyło, gdyby nie dostali cynku o tym, że wszystko było ustawione. Może Jack też wąchałby teraz kwiatki od spodu. A nie Parrish. Próbował wytłumaczyć sobie, że zrobił wszystko co mógł, ale faktycznie na trzech członków Kolczatki na parkingu przeżył on, jedna osoba. Dlaczego miał takie cholerne szczęście kolejny raz? Dlaczego nie zginął wtedy, kiedy po raz drugi wkraczali do Kapitolu, dlaczego przeżył jako jedyny z oddziału? Za jakie, k**** grzechy?! - Pół litra czystej - powiedział, opierając się o bar. Rzucił na ladę dwa banknoty, zawsze zostawiał tu napiwek, należało dbać o przychylnych sobie ludzi, prawda? Chwycił flaszkę jedną ręką, a sporawych rozmiarów kieliszek w drugą. Nie będę chlać jak świnia, prawda? Jesteś zabawny, Bloomwell, zawsze pijesz jak cham. Ale to w domu. Zamknij się już, wódka się grzeje. Usiadł z drugiej strony baru, żeby nie przeszkadzać nowym klientom w składaniu zamówień (a może żeby nikomu nie wpieprzyć), po czym nalał sobie pierwszy kieliszek i od razu wychylił do dna. Nawet nie zaszumiało mu w głowie. Żadnej cholernej ulgi, żadnego cholernego zapomnienia, zapomnienia o tym cholernym szczęściu, że zawsze przeżywał on, a nie ktoś mniej pokopany. Może wreszcie zapijesz się na śmierć, kutasie. Wlał w siebie kolejny kieliszek, podłapując przy tym spojrzenie barmana. Nie chciał go stąd wynosić, to jasne. Ale Jack miał mocną głowę. I był ostro nabuzowany, więc kiedy trzech facetów kolejno przechodząc trąciło go w łokieć tak, że odrobina alkoholu rozlała się na ladę, Jackson przeklął głośno i odwrócił się w ich kierunku. Zamachnął się i przyłożył pierwszemu zataczającemu się gościowi prosto w szczękę. Zanim drugi zdążył zorientować się, że jego kolega wraz ze stołkiem ląduje na podłodze, z jego nosa trysnęła krew spowodowana niezbyt przyjemnym kontaktem w pięścią Jacka. Idź na boks, zajdziesz w tym dalej niż w wojsku, serio, stary. Morda w kubeł, pop**********!!! Chciał wymierzyć kolejny cios, jednak trzeci z mężczyzn był o wiele wyższy i bardziej trzeźwy. Wykręcił czerwonemu z wściekłości Jacksonowi ręce w tył i popchnął na bar. Jack leżał teraz z policzkiem przyciśniętym do chłodnego kamienia ale ani na moment nie przyszło mu do głowy, żeby się opanować. - Wyjdziesz stąd sam, nie chcesz mieć kłopotów - warknął mu tamten do ucha. - Wynieś mnie stąd nogami do przodu, fiucie - wycedził przez zęby chwilę przed tym, jak kłykcie trzymającego go mężczyzny pozostawiły siny ślad na jego kości policzkowej. - Dosyć tego, panowie! - krzyknął barman, zauważając, że bójka nie przycicha, ale wręcz przeciwnie. Dookoła zebrał się już spory tłumek, kibicujący poszczególnym stronom. - Cała czwórka wynocha. Jack lekko oprzytomniał dopiero w tym momencie. Wyrwał się z tłumu, pozostawiając na barze lekko napoczętą butelkę i wściekły wypadł na ulicę, trzaskając drzwiami z całych sił. Zostawiłeś wódkę, debilu - szydził z niego ten wnerwiający głos w głowie. On sam. Facet z gigantyczną traumą, facet, który potrzebował pomocy, a nie bójek w barze, nie mógł przepić śmierci partnerów z Kolczatki. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sob Maj 23, 2015 9:29 pm | |
| | przed grą z Victorem outfit
Z dala od uczelnianego zgiełku, z dala od ciekawskich oczu, z dala od pozornej opieki rodzicielskiej. Byle dalej od miejsc, w których ktoś mógłby ją rozpoznać i, co najważniejsze, przejąć się jej obecnością. Potrzebowała chociaż przez chwilę pobyć sobą, a nie Cordelią Snow, którą wszyscy uważali, że znają. Przypięli jej już wiele łatek, ale te w ogóle to nie dbała. Obchodziło ją jedynie to, by nie okazać żadnej słabości i nie odsłonić się nawet na moment, a dzisiejszy wieczór mógł być bardzo trudny pod tym względem. Dziesiąty listopada – dziesięć dni przed jej własnymi urodzinami i dziesięć dni po urodzinach jej jedynego przyjaciela – święto, które zwykła czcić bardziej, niż wszelkie inne okazje. Po raz pierwszy w życiu nie spędzała go jednak z Arturem, poległym podczas Igrzysk. Miała więc prawo, by wybrać wieczór w samotności, ale nie miała zamiaru marnować go na siedzenie w domu. Kluby i bary w centrum miasta nie interesowały jej w ogóle, słyszała jednak o reputacji Cave i to właśnie ten pub wybrała. Na miejsce dotarła grubo po dwudziestej, gdy listopadowe ciemności trwały już w najlepsze, a nikt nie zwracał uwagi na jednego gościa więcej. Nawet, jeśli ten gość wyróżniał się ubiorem oraz młodym wiekiem. Rozglądała się uważnie, ale niezbyt ostentacyjnie, usilnie tłumiąc w sobie nadzieję na spotkanie kogokolwiek znajomego. Albo konkretnego z nich. Cordelię cieszyła obojętność barmana, który bez mrugnięcia okiem sprzedał jej alkohol, była także wdzięczna za brak zainteresowania ze strony jakiejkolwiek grupy gości lokalu. Mogła spokojnie zająć miejsce przy jednym ze stolików, napić się i porozmyślać, a nikt niepowołany nie zaburzał jej spokoju. Do czasu. Zaledwie kilka chwil po tym, jak wypiła swoje piwo i była gotowa zamówić drugie, przy barze zaczęło robić się tłoczno, a już niebawem rozgorzała tam bójka, której odgłosy poniosły się w całym pomieszczeniu. Snow wyciągnęła szyję, by widzieć lepiej, w końcu lubiła wiedzieć jak najwięcej, a sytuacja mogła zaognić się na tyle, że konieczna będzie szybka ewakuacja z lokalu. Barman jednak dość szybko opanował towarzystwo, a tłumek gapiów zaczął się rozchodzić, jednak wtedy właśnie Cordelia zauważyła, kto był tym szczęściarzem, którego wyrzucili. Nie mogła sobie przypomnieć jego imienia, ale pamiętała, że kiedyś kręcił się przy jej kuzynce (zawsze umiała zgarnąć tych najprzystojniejszych), co niesamowicie ją irytowało, bo przecież Jasmine powinna wtedy poświęcać się na ratowanie własnej rodziny, a raczej tego, co z niej zostało. Snow sama nie wiedziała, dlaczego podniosła się z miejsca, ale już po chwili opuszczała swój stolik i, zahaczając szybko o kraniec baru, wychodziła na zewnątrz. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, ale nawet nie dopięła kurtki, skanując wzrokiem ulicę. Nie musiała szukać długo, znajomy-nieznajomy stał całkiem niedaleko, wciąż chyba jeszcze nie do końca opanowany. Okazja nie była idealna, ale lepszej mogła nigdy nie doświadczyć. Musiała dowiedzieć się tylu rzeczy o Jasmine i jej zakazanych sprawkach, musiała rozgryźć faceta, który kiedyś biegał za nią jak szczeniak, musiała zrozumieć. I właśnie zmieniła zdanie, nie chciała już spędzać tego wieczoru w samotności. - Cześć – odezwała się więc pewnym głosem, podchodząc nieco bliżej, jednak wciąż zachowując bezpieczną odległość, na wypadek gdyby mężczyzna okazał się furiatem – Chyba mam coś twojego. W wyciągniętej dłoni trzymała jego niedokończoną butelkę wódki, ale póki co, nie miała zamiaru jej oddawać. Oby zrozumiał aluzję i podjął jej grę, dzięki temu ten wieczór miał jeszcze szanse potoczyć się dla niego pomyślnie.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Bar 'Cave' Nie Maj 24, 2015 2:03 pm | |
| *A co będę, outfit :D* Nie wrzeszczał tylko dlatego, że nie był w domu. Mógł kogoś pobić, ale do krzyku na ulicy nie chciał się posunąć. W dodatku jego butelka wódki została na barze i jakoś nie miał ochoty po nią wracać, nie chciał narażać się już i tak wnerwionemu barmanowi. Naprawdę nie chciał robić temu facetowi problemów, ale ci trzej sami się napatoczyli i... I znowu wyleciałeś na ulicę, gnoju. Im bardziej był wkurzony, tym bardziej jego rozsądna część łajała go w myślach. Spier*****. Przez furię, jaka go przed chwilą ogarnęła nawet nie czuł zimna, gruba bluza jedynie nieznacznie chroniła go przed wieczornym chłodem, ale miał to zupełnie gdzieś. Sam spieprzył sobie wieczór. Ale czy facet jak on w jego mniemaniu zasłużył na choćby znośne zakończenie dnia. Był przekonany, że dopuścił do śmierci dwóch kolejnych osób. Zewnętrzna rana nogi była już prawie całkowicie wygojona, ale to, co zostało wewnątrz Jacksona miało pozostać w nim już na zawsze. Żal. Żal, że to nie on został zastrzelony podczas próby ucieczki. Że strzelił nie na tyle dobrze, żeby zabić, a był przecież żołnierzem, wojownikiem. Za coś cię wykopali. Może był rzeczywiście niezdolny do noszenia broni, może cholerna Hastings miała rację, może ona jedna dobrze go oceniła. Zobaczyła w nim pogruchotany kręgosłup moralny i brak chęci do życia. - Cześć. Brak reakcji. Nie pierwszy raz ktoś za nim wyłazi, może jakaś dziewczyneczka z baru z żądaniem zapłaty za rozbity kieliszek. Ale to nie było w stylu właściciela tej knajpy. Odwrócił się więc i dostrzegł osobę zupełnie tutaj niepasującą. Za młodą, zbyt dobrze ubraną. Ujrzawszy swoją butelkę, postąpił kilka kroków w stronę kobiety, mrużąc oczy, aby lepiej dostrzec ją z nikłym świetle. I, cholera, ta twarz wydała mu się znajoma. Kolejna osoba z przeszłości, co? Przypomniała Ci się Jasmine? Wnuczka Snowa, znienawidzona kuzynka Jazz, jego kochanej, cudownej Jasmine, jedynej osoby, która była w stanie zmiękczyć jego serce, dziewczyny, która miała przecież wziąć ślub. Która wyjechała, zostawiając go samego w Kapitolu. Więc dlaczego miał się nią przejmować? Podszedł jeszcze bliżej, wyciągając rękę po butelkę. Stali tak chwilę w milczeniu, Jackson naprawdę nie odczuwał potrzeby bycia wylewnym w stosunku do obcych ludzi. Opuścił rękę i schował obie dłonie do kieszeni, nie spuszczając wzroku z Cordelii. Niezła, nie marnuj okazji. Przymknij się. Kolejna chwila milczenia wypełniona dźwiękiem uspokajającego się oddechu mężczyzny. Wściekłość powoli ulatywała, pozostawiając lekką irytację. Dlaczego ta małolata nie chciała oddać mu jego wódki i dać mu spokoju? Czego mogła chcieć od gościa z obitą gębą? - Poczęstuj się - rzucił zdawkowo w jej kierunku, taksując dziewczynę wzrokiem. Może jednak nie warto było upijać się samemu, towarzystwo kształtnej blondynki nie jest przecież niemile widziane. Prawda? Czemu z nią gadasz, co? Czemu za tobą polazła? Patrzył jej w twarz, ale unikał jej spojrzenia, omiatał wzrokiem wystające kości policzkowe, usta, nos. Nie spoglądał dziewczynie w oczy, był na to zbyt trzeźwy, dwa kieliszki zdołały jedynie rozgrzać go na tyle, że nie marzł na dworze w samej koszulce i bluzie. Czekał na jej ruch. Kto wie, może dało się jeszcze uratować ten wieczór. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Maj 25, 2015 7:23 pm | |
| Choć nie mogła narzekać na brak rozrywek w swoim życiu, wciąż ciągnęło ją do niekoniecznie bezpiecznych zagrań. Balansowanie na krawędzi sprawiało jej frajdę, a ryzyko tylko podniecało, dodając energii i motywacji na kolejne wyskoki czy psoty. Nie mogła odwiedzić getta, a jej plan zdobycia dokumentów dla pewnego wyjątkowego przyjaciela nie był jeszcze kompletny. Wybór był więc prosty – mogła odpuścić i cierpliwie czekać na swoją szansę lub wyjść jej naprzeciw. Nic dziwnego, że wybrała drugą opcję. Okazja wydawała się świetna, przynajmniej z pozoru. Ale Snow nie miała w zwyczaju rozbierać sytuacji na części pierwsze, zastanawiać się nad każdym krokiem, analizować każdy ruch. Nawet na Arenie takie zachowanie mogło kosztować życie, a co dopiero w realnym świecie, gdzie umiejętność podejmowania szybkich decyzji i wyważania ryzyka były ostatnio bardzo w cenie. Mężczyzna nie odstraszał jej swoim zachowaniem ani tym strzępkiem informacji, które w przeciągu kilku minut udało się Cordelii uzyskać. A więc lubił się napić i nie stronił od siłowego rozwiązywania problemów? Cóż, ten typ był jej znajomy i wcale nie obojętny. Nie cofnęła się, gdy podszedł bliżej, głowę wciąż trzymała dumnie uniesioną i starała się patrzeć znajomemu prosto w oczy, a gdy ten nie odpowiedział spojrzeniem, wciąż utrzymywała wzrok na jego twarzy. Wydawało jej się, że przez chwilę myśleli o tym samym i dałaby sobie rękę uciąć, że i mężczyzna (w tym świetle latarni chyba nie mogła go już nazywać chłopakiem) skupił się przez chwilę na postaci Jasmine Snow. Jakie to były rozmyślenia? Kto wie, może młodsza kuzynka Jazz miała dowiedzieć się tego już niebawem. Chociaż jej priorytety wciąż pozostawały nieco inne. Stali tak w ciszy, mierząc się wzrokiem, gdy po chwili on odezwał się pierwszy, proponując Cordelii łyk swojej wódki z butelki, którą ona wciąż trzymała w rękach. Blondynka uśmiechnęła się zadziornie i skorzystała z propozycji, krzywiąc się lekko pod sam koniec. Nie miała zamiaru udawać, że wódka jej nie rusza, pomimo swojej biografii nie była specjalnie wprawiona w alkoholowych bojach. - Będziemy tak pić na ulicy? – zapytała, rzucając mężczyźnie zadziorne spojrzenie i zupełnie nie przejmując się, że użyła liczby mnogiej i to wszystko mogło brzmieć tak, jakby właśnie mu coś proponowała. I właściwie dokładnie tak było. Chciała dowiedzieć się, jak daleko będzie w stanie posunąć się dzisiejszego wieczora i jak wielką kontrolę ma jeszcze nad wszystkim, co działo się dookoła. Wreszcie wyciągnęła rękę i podała mu butelkę, drugą dłonią zasuwając swoją kurtkę. Listopadowa pogoda pozostawiała wiele do życzenia, a ona nie miała zamiaru nabawić się zapalenia płuc lub innego cholerstwa. Póki co jednak, zmarzniętych dłoni nie chowała do kieszeni – odgarnęła za ucho kosmyk włosów i wyczekująco spojrzała na swojego towarzysza. |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Maj 25, 2015 10:21 pm | |
| Resztki instynktu samozachowawczego nakazałyby mu zapewne odwrócenie się na pięcie i szybkie udanie się do domu. Było zimno, ciemno, a z jego temperamentem i tendencjami do pakowania się w kłopoty również zdecydowanie niebezpiecznie. Szkoda, że stracił go tam, w barze, zapewne w momencie walnięcia obcego faceta za przypadkowe potrącenie. A teraz stał tu ze znajomą nieznajomą i proponował jej wódkę nie myśląc nawet ile może mieć lat. Cóż, nie można było nazwać go w żadnym stopniu odpowiedzialnym. Byłeś odpowiedzialny za Jasmine. I za Alice. Jasmine mnie zostawiła. Nie zdawał sobie sprawy, że Cordelię może interesować jego relacja z jej kuzynką. Przecież nigdy nie uważał się za specjalnie interesującego. Nie wiedział, dlaczego dziewczyny spędzały z nim noce, przecież im za to nie płacił, nie bardzo miał z czego. Potrafił stać się brutalny i nieobliczalny. Kobiety najwyraźniej lubiły nieprzewidywalnych facetów, ale nie miał pojęcia, o co chodziło tej tutaj. Po prostu nie znał się na płci przeciwnej, w ogóle nie umiał rozpoznawać emocji innych ludzi innych niż wściekłość i niechęć. Dziewczyna nie wyglądała natomiast ani na niechętną, ani wściekłą. Więc chyba nie powinien się jej obawiać, na pewno nie bardziej niż pozostałych ludzi... ... ale to natarczywe spojrzenie go wnerwiało. Zebrał więc całą siłę woli i odważnie spojrzał jej w oczy. Odważnie i jeszcze bardziej wyzywająco niż ona. Chyba nieświadomie podjął z nią tę pozbawioną zasad grę. To tylko i wyłącznie oni dwoje ustalali teraz reguły. Miał nie skorzystać z takiej okazji? - A masz jakieś opory? - odparł, starając się nie zabrzmieć wrednie. Chwycił butelkę z rąk dziewczyny, odkręcił jednym ruchem i pociągnął łyk. Alkohol przyjemnie zagryzł go w gardło. I dodał odwagi, więc rzucił Cordelii kolejne mało subtelne spojrzenie. Nie miał ochoty gadać, gadanie do niczego nie prowadziło. Tylko tym razem najwyraźniej nie mogło się obejść bez kilku słów. - Wykopali mnie stamtąd, proponujesz coś? - zapytał, wskazując dłonią na drzwi baru. Przyłożył chłodną dłoń do policzka, nie ulegało wątpliwości, że ślad był już bardzo dobrze widoczny, nawet w nikłym świetle ulicznym. Znudziło mu się stanie w jednym miejscu, mimo alkoholu zaczynał marznąć. Nie zaprosiłby jej do siebie, był na to zdecydowanie zbyt trzeźwy, w innym wypadku bez zbędnych ceregieli poszedłby swoją drogą wiedząc, że podąży za nim. Najprawdopodobniej. Tak naprawdę Jacksonowi nie brakowało seksu bez zobowiązań, ale osoby, która byłaby przy nim mimo jego wybuchów gniewu, która jako pierwsza od dawna umiałaby go pokochać. Sam nie znał nawet znaczenia tego słowa. Osierocony, upokorzony, zmieszany z błotem, z przyklejoną etykietką nie mógł dopuścić do siebie myśli, że budzenie się rano obok kogoś znacznie poprawia samopoczucie. Jego dziewczyny czasem zostawały, żeby wytrzeźwieć. Wychodziły rano, bez słowa, odrzucone przez chłód i małomówność Jacka. Tego typu wieczory często zaczynały się podobnie jak dziś: bar, dużo alkoholu, napalona dziewczyna (tu sytuacja się różniła od zaistniałej w tym momencie). Nie miał oporów przed sprowadzaniem sobie kogoś na jedną noc. Nikt nigdy nie nauczył go, co znaczy naprawdę kochać. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Maj 27, 2015 9:57 pm | |
| Już prawie w niego zwątpiła, przez chwilę myślała, że buntownik z Cave okazał się być tylko prostym, nudnym mieszkańcem Kapitolu, który przyszedł do baru, by utopić swoje smutki w alkoholu. Ale później podjął jej grę, podniósł wzrok i spojrzał na nią z taką zapalczywością, że była z niego irracjonalnie dumna, choć przecież wcale go nie znała. Uwielbiała takie wyzwania i już w tej chwili wiedziała, że ten wieczór nie będzie miał klasycznego scenariusza. Czekała ich czysta improwizacja. Czy miała jakieś opory? Absolutnie, całą listę. Nie lubiła siedzieć na mrozie, wałęsać się wieczorami po barach, jak zwyczajna studentka, a picie z butelki nie kojarzyło jej się najlepiej. Za to bardzo lubiła takie wyzwania, jakie teraz stawiał przed nią los, więc odpowiedź na pytanie mogła być tylko jedna. - Przed piciem nie. Ulicę zamieniłabym na bardziej ustronne miejsce – sprowokowała go otwarcie, tak naprawdę sugerując przy tym wszystko i nic. Obserwowała, jak podnosi butelkę do ust, jak bierze porządny łyk i z powrotem spogląda na nią tym wyzywającym wzrokiem. Mało subtelnie, to prawda, ale absolutnie nie czuła się urażona. Ona także rozpatrywała go teraz w kategoriach towarzystwa na resztę wieczoru, a wyjątkowo nie chciała bawić się w hipokrytkę. Wiedziała, że nie stanie się nic, czego by nie chciała, bo Snow potrafiła o siebie zadbać. Choć nigdy nie musiała tłumaczyć swoich wyborów sama przed sobą, tym razem gdzieś tam z tyłu głowy odezwał się cichy głosik, przypominający o innym mężczyźnie, również zakwalifikowanym do kategorii tych niebezpiecznych, wręcz zakazanych. Może była zauroczona, może nawet zakochana, a ciało należało tylko do niej, a wierności nie obiecywała nikomu. Zdusiła więc wyrzuty sumienia w zarodku i ten jeden raz wystarczył. Po chwili zastanowienia w jej głowie zapaliło się zielone światło, a to, zgodnie z zasadami, oznaczało przyspieszenie. - Nie idź za mną, jeśli łatwo się przywiązujesz – ostrzegła, zanim ruszyła z miejsca i powolnym krokiem ruszyła w stronę skrzyżowania, za którym znajdowało się znajome mieszkanie. Początkowo na ulicy słychać było tylko stukot jej obcasów, ale Cordelia miała nadzieję, że już za chwilę dołączą do niego kroki nieznajomego. I nie pomyliła się, więc resztę drogi pokonała z iście szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Zapowiadała się noc pełna wrażeń.
zt x 2
|
| | | Wiek : 27 Zawód : Personal shopper Przy sobie : paczka prezerwatyw, karty do gry Obrażenia : ni ma
| Temat: Re: Bar 'Cave' Wto Cze 23, 2015 2:19 pm | |
| Przyznawał to z przyjemnością - nie znał pojęcia niegościnności. Wszystkie drzwi stały przed nim otworem, a on z łaskawym uśmiechem przyjmował składanie hołdów, które zresztą słusznie mu się należały. Mimo rebelii wciąż o nim pamiętano, a jego nazwisko okazało się trwalsze niż rządy Almy Coin. Zefir skromnie przypuszczał, że cieszy się większą popularnością nawet od Adlera - był rozpoznawalny i błyszczał najjaśniejszym światłem starego Kapitolu, wyróżniając się postawą i manierami wśród dystryktowych szumowin panoszących się na ulicach stolicy. Które nigdy nie powinny znaleźć się w tym mieście, ale od czasów sielskiego dzieciństwa van Dorta w Panem wiele się zmieniło i to na gorsze. Posiadał otwarty umysł, lecz nie potrzebował wysokiego IQ, żeby dostrzec różnice między nim a rebeliantami. Buntownicy mogli wmawiać sobie, iż statusem są równi kapitolińczykom, lecz pozostawało to w sferze marzeń, stanowiło jawne i bluźniercze łgarstwo, obrażające Zefira, brzydzącego się wszelkimi powiązaniami z plugastwem. Które chwilowo stanęło na piedestale, by niedługo z niego upaść, boleśnie padając na kolana przed jedyną słuszną i silną władzą. Van Dort snuł śmiałe plany o nowym porządku, nawet jeśli ów ład musiałby zostać wprowadzony terrorem. Zefir nie wątpił, że ludność dystryktów została powołana do życia przez Stwórcę w jednym celu - mieli służyć Panem i Kapitolowi, okazując wdzięczność za okazane im miłosierdzie. Obecnie role się odwróciły, lecz mężczyzna wiedział, iż Fortuna bywa przewrotna, a bohaterowie prędzej czy później zapłacą za swoje czyny - popełnienie hybris niesie ze sobą straszliwe konsekwencje. Oni jeszcze się tego nie nauczyli, ale nie potrafili oszukać biologii oraz ewolucji i nadal stali na samym dnie łańcucha pokarmowego. Mogli jedynie przeklinać Darwina, ale nie zdziałaliby nic - Zefir był lepszy od każdego z tych biednych szaraczków, niegodnych zlizywania kurzu z jego butów. Miał klasę, znakomicie odnajdywał się na salonach, zdobywając sympatię liczących się ludzi - w przeciwieństwie do hołoty, zmanierowanej, sztywnej, aroganckiej, konwulsyjnie dławiącej się własną pychą. Którą niestety musiał znosić, zmuszony do obracania się w tym całym brudzie, jakim nieubłaganie przesiąkał. Cel jednakże uświęcał środki, więc van Dort nie kaprysił, gdy popołudniami przesiadywał w klubach i pubach. W towarzystwie nieciekawym, ale zapewniającym mu odrobinę rozrywki, kiedy już oddawał się uciechom cielesnym w zaciszu własnego mieszkania. Gdzie krzyki tłumiły dźwiękoszczelne drzwi i żaden sąsiad nigdy nie skarżył się na hałasy. Mógł już bezwstydnie planować, co zrobi z dziewczyną z lubieżnie rozchylonymi ustami, uwieszoną jego ramienia, kiedy atencję Zefira przykuła przeciętna, aczkolwiek znajoma postać, lawirująca wśród stolików. Obserwował ją przez chwilę, nie zwracając uwagi na swoją towarzyszkę (nie rozłożyła przed nim nóg, więc zdążył się znudzić), aż wreszcie poderwał się z miejsca, by zaserwować Kendrze powitanie w swoim stylu. Widział dokładnie, jak wysunęła portfel z tylnej kieszeni spodni grubego mężczyzny siedzącego przy barze, więc zablokował drzwi i uśmiechnął się kpiąco, kiedy dziewczyna wpadła na niego z impetem. - Miło cię widzieć - powiedział - napijmy się - dodał, nieznoszącym sprzeciwu tonem, chwytając ją za nadgarstki i prowadząc do stolika. Wysyłał przy tym wyraźne sygnały, iż wie, co zrobiła i że nie zawaha się donieść na małą złodziejkę, która w nowym Kapitolu nie posiadała już żadnych praw. |
| | |
| Temat: Re: Bar 'Cave' | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|