|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Kwi 07, 2014 10:48 pm | |
| Ktoś, kto obserwował tę scenę z boku, musiał mieć niezły ubaw; paradoksalnie, gdyby Vivian nie było tak zimno, i gdyby nie zaserwowane przez Ginsberga niezbyt przyjemne doznania, sama mogłaby się roześmiać. Bo oto mamy sytuację jak z najprawdziwszego romansu – oto mężczyzna i kobieta, pochyleni razem nad stołem bilardowym, zafascynowani sobą, być może fantazjujący o delikatnym pocałunku i namiętnej nocy. Para, na którą miło popatrzeć, prawda? A wtedy pojawia się zgrzyt, drobna rysa na tym idealnym obrazku, brunet, który odciąga mężczyznę od kobiety, żądny krwi i pałający jakąś dziwną, bliżej nieokreśloną złością, agresywny i nieobliczalny. Kolejna rysa, dziewczyna podobna do tej, która dopiero co pochylała się nad obitym suknem stołem; obserwuje całą tę sytuację, nieco sponiewierana i przerażająco smutna. Razem stanową małe epicentrum całkiem niezłej sprzeczki. - Spotkałam się z nim – wskazała na Jacka – w centrum, zapytał o Cave, zaproponowałam, że go zaprowadzę. – wypiła drugi kieliszek, obserwując, jak jej przyjaciółka podchodzi do tych dwóch facetów, którzy chyba mieli zamiar się o nią bić. Paradoksalnie, przypominali dwa pawie z dumnie napuszonymi ogonami, które stawały do walki o samicę. Zresztą, patrząc na Carter, Viv nie była zdziwiona nienawistnymi spojrzeniami, jakie Jack i nieznajomy sobie posyłali. Podszedł barman, przywołany przez rudzielca; nim odszedł, Vivian wcisnęła mu do ręki kilka banknotów, groźnym spojrzeniem nakazując milczenie. Kto wie, być może facet był świadom tego, że ma do czynienia z kolejnym diablim pomiotem Almy Coin – doprawdy, kochała to określenie – i pewnie nie chciał nagłej kontroli albo większej burdy w knajpie. Gdyby chciała, mogłaby do tej forsy dodać jakże urocze, agresywne warknięcie… szkoda tylko, że ból płynący z każdego zranionego miejsca skutecznie uniemożliwiał tymczasowe warczenie. Chyba, że przyprowadziłaby psa, ale to stworzenie stawało się coraz bardziej nieobliczalne. Wróćmy jednak do całej tej sytuacji. Gdy uniosła głowę, zobaczyła, że muskularny gość, przystawiający się wcześniej do Rory, patrzył na nią. Darkbloom zaniepokoiło to spojrzenie; od momentu śmierci Tima czuła się nieswojo za każdym razem, gdy jakiś obcy człowiek zbyt długo na nią patrzył. Ilekroć taka sytuacja miała miejsce, bała się, że patrzy na mordercę swojego narzeczonego. Ale czy ten obcy gość był odpowiedzialny za Minchina? Nie wyglądał na kogoś, kto zabijał, zwłaszcza, że najwidoczniej nie umiał do końca obronić się przed Jackiem. Spojrzała krzywo na nieznajomego, gdy podawał jej woreczek z lodem. Patrząc mu w oczy, jednocześnie czuła chłód na dłoniach, gorących w porównaniu z temperaturą otoczenia. Czyżby miała lekką gorączkę…? A może po prostu alkohol robił swoje. Niemniej jednak, nie mogła odmówić, chociaż nie podobało jej się, że ktoś bezczelnie mówił do niej po imieniu. Niewychowany gbur, którego chyba skądś kojarzyła… Wyjęła z torebki chusteczkę i ostrożnie otworzyła woreczek i wysypała na materiał kilka kostek lodu. Jedną pochwyciła w palce i wsunęła do ust, ssąc powoli; zmniejszało to paskudny ból szczęki. - Dziękuję. – oddała obcemu ten przeklęty woreczek i zwinęła chusteczkę, po czym powoli, jakby ze strachem, przytknęła ją do nozdrzy. Zacisnęła dłoń w pięść, sycząc cicho. Bolało. Bolało jak cholera, najwidoczniej Gerard wyjątkowo precyzyjnie wybrał miejsce do przypalenia. Zaledwie przyłożyła lód do zranienia, każda uszkodzona tkanka eksplodowała bólem, powodując stłumiony jęk i łzy w oczach. Niemalże w tej samej chwili do teatrzyku szaleństwa dołączył jeszcze jeden ewenement, młodzieniec z szaleństwem w oczach. Ton jego głosu jawnie wskazywał na to, że zapewne chętnie wdałby się w bójkę (w przebłyskach rzeczywistości, tak odmiennych od tonięcia w bólu, Vivian pomyślała, że mogliby wszyscy wyjść, i na zewnątrz panowie mogliby się pobić), no, może przynajmniej posprzeczać. Drgnęła jednak gwałtownie, usłyszawszy jego nazwisko. Le Brun. Le Brun. Mathias le Brun. Katy le Brun. Trybutka. Zwyciężczyni. Dziewczynka, która o mały włos nie była kolejną ofiarą areny, areny Vivian… Spuściła głowę, przyciskając chusteczkę mocniej, co nasiliło bóle. Gdy Mathias zerknął na nią przelotnie, posłała mu przepraszające spojrzenie. Pewnie domyślał się, z kim ma do czynienia, a nawet gdyby miał dowiedzieć się zaraz, czy naprawdę obchodziłoby go, że została zmuszona do pracy? Zapewne w architekcie areny widział mordercę, nie ofiarę reżimu Coin. Wywróciła oczami, słysząc całą rozmowę, jaka toczyła się w tym gronie. Chyba w tej chwili miała naprawdę dość wszystkiego.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Bar 'Cave' Wto Kwi 08, 2014 8:33 pm | |
| | Wybaczcie kupę, mam migrenę stulecia.
Sytuacja w barze zrobiła się tak abstrakcyjna, że mało brakowało, a Rory sięgnęłaby po wódkę, która wciąż stała na stole bilardowym, i nalałaby sobie następną kolejkę. Jeszcze przed chwilą bawiła się przednio w doborowym towarzystwie, a teraz wszyscy stali sztywno, zabijając się wzrokiem albo obserwując akcję z uśmieszkiem na twarzy. Tak więc stali tu teraz: mężczyzna, z którym niedawno Carter flirtowała w najlepsze; jej obecny współlokator, Kapitolinczyk na fałszywych papierach, udający jej kuzyna; przyjaciółka, wyglądająca tak, jakby ostatnio przeszła więcej niż sporo. No i jeszcze ten wesoły człowieczek, którego Rory kojarzyła z jedynego miejsca, które mogło uczynić sytuację jeszcze bardziej dziwaczną – z Violatora. Co ją powstrzymywało przez sięgnięciem po wódkę? Jedynie chęć zachowania twarzy przed Bertem, który i tak nie będzie wspominać tego wieczoru tak miło, jak mógłby, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Nie słuchała nikogo, choć widziała, jak przerzucają się odpowiedzialnością, rzucają złośliwe obelgi lub jak bardzo gdzieś mają tą całą sytuację, a obserwują ją tylko dlatego, że w ich własnych życiach brakuje ostatnio rozrywki. Na nieszczęście dla niektórych zgromadzonych, Rory wyłapała jedno słowo, które zapiekło ją do żywego. Rebeliancki chujek. Rudowłosa spojrzała na Mathiasa, natychmiast w myślach przywołując obrazek jego siostry, który kojarzyła z Igrzysk. A więc w takim towarzystwie obraca się Jack? Nie powinna być zaskoczona, przecież miesiąc z kawałkiem pod jednym dachem nie uprawniał jej od razu do poznawania jego przyjaciół, czy kochanków, kimkolwiek zresztą byli z Mathiasem. Zastanowiła się jedynie, czy sam Caulfield także myśli jeszcze w takich kategoriach i sądzi o Bercie to samo, co jego kolega. Jeśli tak, to jaką musiał mieć opinię o samej Rory, która przecież niczym nie różniła się od Bertrama. Ba, była nawet gorsza! Wytwór prosto z Trzynastki, zaprogramowany do nienawiści wobec Kapitolu, podbijający stolicę z prawdziwą przyjemnością, pogardzający jej pierwszymi obywatelami. Było jej już wszystko jedno, co pomyśli Bert, czy Vivian znowu poczuje się zawiedziona jej postępowaniem. Chciała opuścić ten bar jak najszybciej, zostawiając cały ambaras za sobą. Musiała wyrwać się z tego cyrku na kółkach. - Masz rację. Następnym razem zdam się na ciebie w kwestii wyboru lokalu – próbowała zażartować, ale jej uśmiech był na tyle niemrawy, że na pewno nie udało jej się zwieść nikogo – Przepraszam Cię, Vivian, że zostałaś w to wciągnięta. Umiesz grać w bilard, masz ochotę na wódkę? Poznaj Bertrama, uratujcie dla mnie ten wieczór. Ścisnęła mężczyznę lekko za ramię i była to jedyna forma pożegnania, na jaką się zdobyła. Na Jacka i Mathiasa nawet nie spojrzała, chwyciła swoją torebkę i zamaszystym krokiem wymaszerowała z baru. Nie zdecydowała się na wezwanie taksówki, musiała ochłonąć, pomyśleć i przede wszystkim pobyć sama – tego wieczoru jej wiara w ludzi została po raz kolejny nadszarpnięta. | zt
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Kwi 09, 2014 12:54 am | |
| Chwilę mu zajęło, zanim zdążył ocenić całe towarzystwo, a, doprawdy, prezentowało się ono niezwykle ciekawie. Jakiś muskularny czarnowłosy mężczyzna - obawiał się przez chwilę, że wrzucił go pod niechlubną rubryczkę „rebelianckich chujków” niesłusznie, ale kiedy dostrzegł połyskujące pod światłem lamp ułożone majestatycznie czarne włosy należące do szerokiego w barach człowieka-Hulka, uznał, że wyrzuty sumienia dopadły gonie wówczas, kiedy powinny, lub ich imitacja, marna bo marna, przytłumiona bo heroinowa, ale to i tak nadal był żal, w jakkolwiek szalonej postaci. Możemy to interpretować na milion sposobów, ale końcem końców i tak ponownie spotkamy się w jednej z tych sterylnych pięknych łazienek, które w choćby setce procenta nie przypominały tej w Violatorze: obskurnej, ale nadal znajomej i przytulnej. Tak, to brzmi absurdalnie, ale swoja toaleta, jakkolwiek nieczysta, zawsze lepsza niż każda inna, obca. Kolejna czysta działka i idziemy dalej, zero problemów, trosk, nawet zirytowana rudowłosa kobieta nie stanowiła przeszkody we wpatrywaniu się w tą rozkosznie zmarszczoną twarzyczkę, jakoby jej właścicielka planowała się uśmiechnąć, lub próbowała, ale z przyczyn wszystkim znanych, obdarowała ich tylko kwaśnym grymasem. Udało mu się dostrzec także drugą kobietą, smuklejszą i wyższą, która przypominała, zapewne niesłusznie, ha, bo gdyby znał prawdę…, anioła. Smukłego, bladego, wysokiego, te rude proste włosy i nieco pociągła twarz, niby delikatna, ale w dziwaczny sposób szlachetna, arystokratyczna. Mógłby ją polubić, gdyby musiał, ale nawet to przepraszające spojrzenie, które dostrzegł, ale zgrabnie zignorował nie pomagało mu w zapałaniu sympatią do istoty, która była kolejnym zgrabnym przedstawicielem rebelianckiej hołoty. Czyli póki co miał do czynienia z obiema rudymi flądrami, kręcone – Rory, proste – Vivian, imienia muskularnego-człowieka-jestem-szeroki-w-barach-niczym-hulk nie znał, choć przyszło mu na myśl, aby zaproponować mu operację plastyczną, tak z czystej złośliwości. Choć brzydkiemu nawet w zielonym brzydko. Ups, syndrom złośliwca się włącza. Ach, nie, to tylko narkotyki, ach, nie, to tylko Mathias, ach, nie, ja tylko zaraz spuszczę Ci wpierdol. Był jeszcze Jack, który nie prezentował się najlepiej. Zazdrosny? Smutny? Rozżalony? Pozostawała też kwestia tego, co on właściwie robi w Dzielnicy, ale to obchodziło go akurat najmniej. Mathias też często zapuszczał się do gniazda szerszeni, to z okazji jakiegoś święta i licznych nadarzających się sposobności, aby zarobić trochę pieniędzy, ale głównie ukraść, coś przeszmuglować . Nawet nie przyszło mu do głowy, jakoby jego znajomy miał tutaj mieszkać, ha, zwłaszcza w mieszkaniu tejże dziewczyny, o nie, jak ona miała? Już zapomniał? Jaka szkoda, bo właśnie wyszła. Nawet nie dopyta, nie, nie miał takiego zamiaru, ale jeśli istnieje pojawia się coś, czego można żałować i za co się obarczać, to oczywiście, chwytamy wiatr w żagle i doprowadzamy siebie do parteru, bo jeśli my to zrobimy, inni nie będą musieli. Mniejsza szkoda, mniejszy wstyd, o ile się jakikolwiek odczuwa, bo w przypadku Mathiasa trudno o coś równie ludzkiego. -To nie jest gust, to wada produkcyjna – rzucił obojętnie, jeszcze raz objął to „cudowne towarzystwo – Rory” wzrokiem zastanawiając się, czy ma tu jeszcze czego szukać. W tle dostrzegł przypalone nozdrza, u kobiety, której nie znał, ale śmiałby nawet pomyśleć, wpaść na to, że przyczyną całego tego „nieszczęścia” jest Gerard, który w obecnej chwili znajdował się w najdalszych zakątkach Mathiasowego umysłu, skryty za milionami kotar, aby przypadkiem chłopakowi nie udało się odgrzebać niechcianego kata/nieprzyjaciela/gwałciciela. To chyba na tyle, podróży ciąg dalszy. Rory zniknęła, szkoda. A Jack, Jack za nią ruszy, bo tak ma być, jeśli tego nie zrobi, kto wie – może niepotrzebnie obcierał sobie kłykcie o twardą szczecinę człowieka-hulka? A Mathias mógł się nie odzywać, mógł nawet nie otwierać ust, takie przekonanie zapewne jest dla wszystkich istotnym wytłumaczeniem całej farsy, to wina tegoż pana, częściowa zresztą, bo nikt inny nie odpowiada za tyle przykrości, ile sam le Brun. I jego siostra, o tak, jakby ją doliczyć, to orszak powiększyłby się dwukrotnie. A diablica młodsza od niego. Nic chlubnego, on w tym wieku nie obcinał palców dzieciom i nie robił z nich naszyjników. Czasem sam miał ochotę się utopić, tak efektownie jak utonęły jego marzenia. Stało się to w momencie, gdy mała czarnowłosa dziewczynka chwyciła po nieprawidłowy plecak. Nie powinien należeć do niej, nie powinna ich wszystkich zabijać, nie powinna żyć. To okrutne, ale wolał, aby mała Katy pozostała małą Katy, choćby tylko we wspomnieniach, nieważne. -Leć chyżo, może dogonisz. A może nie. Jeszcze ci ptaszyna wpadnie pod auto. Ups, nie pomyślał tego. A może jednak? -Vivian, nie opalaj więcej nozdrzy, to nieestetyczne – uśmiechnął się, jakby pocieszająco, ale patrzcie! Starał się, jakkolwiek ironicznie to zabrzmi, nie miało takim być – Do zobaczenia lub nie. I tak oto zniknął, nie rozpłynął się w powietrzu, choć tak zapewne się czuł – jak powietrze. Nie w znaczeniu przenośnym, a dosłownym, bo człowiek nie zna piękniejszej swobody i bezwładności, niż takiej, która otula cię po heroinie. A oprócz tego chciało mu się spać, tak nawiasem wspominając.
|
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Kwi 09, 2014 8:17 pm | |
| Nie będzie miło wspominał tego wieczoru? Ależ skąd! Rory go kompletnie oczarowała i sprawiła, że na pewno będzie myślał o niej jeszcze przez kilka wieczorów. W końcu nieczęsto spotyka się taka kobietę. Nie dość, ze jest skłonna do flirtu, to jeszcze inteligentna, dowcipna, z dystansem do świata, no i przede wszystkim piękna. Czego chcieć więcej? Przecież ona tutaj w niczym nie zawiniła, bo tak się składa, że nawet w tych czasach po ziemi chodzą ludzie, którym bliżej do zoo niż społeczeństwa. No, ale teoria mówiąca o tym, że byli Kapitolińczycy to zwyczajne bestie i chamy się sprawdziła. Szkoda, ze Bertram nie miał wglądu w przeszłość zebranych tutaj, bo z pewnością na jego twarzy zagościłby teraz szeroki uśmiech triumfu. Ktoś tu się wyżywał na rebeliantach za to, że przez lata ich uciskano, aż wreszcie stanęli na własne nogi? A może za to, że Rory zwyczajnie świetnie bawiła się z Graveworthem? Chyba nieważne co było powodem, bo i tak zachowanie to było zwyczajnie infantylne. Jack skakał dookoła jak naburmuszony gołąb (bo nawet nie kogut) starając się pokazać wszystkim, że nie żartuje. I to Bercio miał mieć kłopoty? What out! We've got a badass here. Chyba nie muszę opisywać jego reakcji na tę "groźbę"? No dobra. I tak to zrobię. Mężczyzna bowiem chciał zdusić w sobie śmiech przystawiając do ust własną dłoń. W pewnym sensie to pomogło, ale zgromadzeni i tak mogli zobaczyć, że cała sytuacja wyraźnie go rozbawiła. Może i Jacka irytowała postać Bertrama, ale jego ten były mieszkaniec Kapitola zwyczajnie nie obchodził. Powinien zostać w tej dziurze, z której wypełzł przed przyjściem tutaj. Swoja drogą miał nawet chłopak tupet, że przyszedł w takim ubraniu do Cave. To nie jest wiejska remiza, na której organizuje się potańcówki. Zresztą to było widać, że znacznie odstawał od wszystkich zgromadzonych, ale najwyraźniej musiał się przyzwyczaić do takiego stanu. No, ale przejdźmy do panien, bo to przecież one były główną atrakcją i wystrojem tego baru. Żadne bibeloty, żadne skórzane krzesła czy nowiutki bilard, a dwie rudowłose, które z pewnością dodawały splendoru całemu pomieszczeniu. Jedna z nich przyjęła lód od Bertrama i podziękowała, co sam skwitował tylko delikatnym uśmiechem. Widać było drastyczną różnice w zachowaniu się mężczyzny jeśli chodziło o rozmowę z Rory oraz Vivian, a wymianę zdań pomiędzy nim, a dwoma neandertalczykami, którzy również przybyli do Cave. Teraz jednak sprawa inna, bowiem Carter najwyraźniej nadal czuła się winna za ten wieczór. Całkowicie niepotrzebnie! Właśnie dlatego Bert nie dał jej tak zwyczajnie odejść. Chwycił ją na moment za rękę i znowu delikatnie ucałował jej dłoń, ale tym razem na pożegnanie. - Mam nadzieję na kolejne spotkanie. Dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy, Panno Carter. - zwrócił się jeszcze ciepłym głosem w jej kierunku i puścił dłoń. Nie miał zamiaru zatrzymywać jej na siłę, bo to nie miałoby większego sensu. Mężczyzna musi przecież wiedzieć kiedy odpuścić, a czasem chwila samotności może okazać się zbawienna dla każdej trapionej czymś duszy. Miał nadzieję, że tak samo będzie z rudowłosa, bowiem o wiele bardziej pasował do niej uśmiech i to charakterystyczne zainteresowanie, które dało się wyczytać z jej spojrzenia. Doprawdy oszałamiające połączenie, które niejednemu potrafiło zawrócić w głowie. Z odpowiedzią na wypowiedź Jacka poczekał, aż Carter oddali się wystarczająco daleko. - Masz rację. Lokal naprawdę spadł na psy kiedy tylko się zjawiłeś. - rzucił jakby od niechcenia i wzruszył ramionami. Kmiotek. Nie ma sensu się z nim dłużej rozprawiać, więc Bercio zwyczajnie sięgnął po marynarkę i zarzucił ją na ramię, w drugą rękę chwytając wódkę. Jeden z dziwaków sobie poszedł, pozostała jeszcze kwestia kuzyna-który-wcale-nie-jest-horrendalnie-zazdrosny-i-nie-potrafi-wyznać-swoich-uczuć. Graveworth podejrzewał jednak, że ten uda się za Rory, więc pozostała kolejna kobieta. - Bardzo przepraszam za tutejsze zajście. Mam nadzieję, że te scenki nie sprawiły, ze ma Pani złe zdanie na mój temat. Mam jednak propozycję ewentualnej rehabilitacji. - zaczął, łapiąc znowu oddech, żeby kontynuować - Jeśli nie będzie Pani przeszkadzało moje towarzystwo i nie ma Pani zamiaru zostawać w tym barze, to może mógłbym odprowadzić Panią do domu? Nawet dzielnica rebeliantów nie jest całkowicie odcięta od ciemnego elementu. - zaproponował, znowu nawiązując między innymi do Jacka. Jednocześnie robił to na tyle subtelnie, żeby nie dawać jednoznacznych sygnałów, na podstawie których można by mu coś zarzucić. Po prostu wysublimowana uwaga na poziomie, czyli coś, czego byli mieszkańcy Kapitola mogliby się nauczyć. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Kwi 09, 2014 11:29 pm | |
| Naprawdę starałem się go ignorować, zapanować nad wszelkimi nieodpowiednimi odruchami, które nakazywały mi zetrzeć mu z twarzy ten paskudny, rozbawiony wyraz. Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że im dłużej przy nim stałem tym bardziej we mnie wszystko wrzało. I tym bardziej coś we mnie wrzeszczało nakłaniając mnie do tego bym - ponownie - podniósł rękę i go uderzył. Nie potrafiłem wyprzeć z głowy wściekłości, nie ważne jak bym się nie starał. I jak, na dobrą sprawę, irracjonalna mogła się ona wydawać. I chociaż nie miałem teraz głowy do tego by rozmyślać nad tą kwestią, gdzieś tam na granicy umysłu, za gęstą mgłą wkurwienia, wiedziałem, że nie denerwowałem się tylko dlatego, że ten rebeliancki chuj robił coś złego. Nie podobało mi się to, że tak bardzo zbliżył się do Rory i tyle osiągnął względem niej. Wkurwiony do granic możliwości, obwiniałem go o to, że udało mu się zrobić coś czego ja nie mogłem osiągnąć przez tak długi czas. Przecież to ja, do cholery jasnej, mieszkałem z nią pod jednym dachem od ponad miesiąca, to ja miałem czas by poznać jej zwyczaje i reakcje, jakim więc jebanym prawem ten skurwiel radził sobie lepiej ode mnie?! A gdy uświadomiłem sobie moje intencje, nadal pojmując je tylko częściowo, na samej granicy myśli, zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Do kurwy nędzy, takie pierdolenie nie było w moim stylu. Odetchnij głębiej, Caulfield, uspokój się. - Wada produkcyjna nie jest tym czym musisz się martwić w moim przypadku - parsknąłem, uśmiechając się kącikami ust w stronę Mathiasa. Ucieszył mnie widok kumpla. Tym bardziej teraz, w takiej sytuacji, gdy naprawdę czułem, że nie pasuję do otoczenia. Cave nie był moim terenem, nie przywykłem do takiej atmosfery, do użerania się z pyszałkowatymi ludźmi, którzy myśleli, że znaczą więcej niż w rzeczywistości na to zasłużyli. O ile łatwo to było znieść wśród Kapitolińczyków, dla których takie zachowanie było czymś naturalnym, którzy wychowali się w takim przekonaniu, którzy od dziecka mieli wbijane do głowy jacy to oni i prezydent Snow są wspaniali, o tyle widząc powtarzający się wśród rebeliantów wzorzec takiego zachowania miałem ochotę parsknąć ironicznym śmiechem. Robili to o co oskarżali niemal wszystkich nas z KOLCa. Widać władza uderza do głowy nawet najlepszym. Kiedy tylko Rory zaczęła się żegnać spojrzałem na nią, trochę zdumiony, zastanawiając się dokąd teraz ma zamiar się wybrać. Miałem ochotę się odezwać, jednak, w pierwszej chwili, poczułem silne ukłucie zdenerwowania, po tym jak olała mnie i Mathiasa, co skutecznie związało mi usta. Dlatego tylko patrzyłem, w milczeniu, pozwalając jej wyjść z lokalu, zaciskając zęby w wyrazie zdenerwowania. I po to, kurwa, pchałem się w tą pieprzoną rebeliancką głusz? Krew ponownie we mnie zawrzała, gdy usłyszałem komentarz obcego mi mężczyzny. Swoją drogą, nawet nie miałem pojęcia jak miał, skurwiel, na imię. - Och, psy przejawiają o wiele lepsze odruchy i prezentują większą kulturę niż większość zgromadzonych tutaj ludzi - zaszydziłem, patrząc na niego wymownie. Chciał wojny? Będzie ją miał. Chuj nawet nie miał pojęcia z kim wszedł w szranki. Nie trzeba być od razu napakowanym gorylem by wygrać jakiś pojedynek. Były na to inne sposoby. O wiele ciekawsze i wygodniejsze. Zamyśliłem się na chwilę, przywołując w myślach kilka z nich, jednak słowa Mathiasa szybko oderwały mnie od dumania. Zmarszczyłem brwi, po czym, powoli, skinąłem głową. Miał rację. Skoro już wyrwałem się z domu i ruszyłem na jej poszukiwanie, nie mogłem teraz pozwolić by Rory pałętała się po dzielnicy sama. Tym bardziej, że to miejsce wcale nie wydawało się ani trochę bezpieczniejsze od Kwartału. Dlatego skinąłem kumplowi głową i uścisnąłem mu dłoń. Miałem nadzieje, że jeszcze złapię tego drania. Całkowicie zignorowałem wypowiedź rebelianta, machnąłem krótko ręką w stronę Vivian, po czym, bez słowa, wyszedłem z baru. Ruszyłem w jedyną, zadawać by się mogło logiczną stronę, w którą zawędrować mogła Rory, szybkim krokiem, chwilami niemal truchtając, trochę jednak obawiając się tego, że pomyliłem się. Dlatego gdy w końcu dogoniłem dziewczynę odetchnąłem z ulgą i, ciągle nie odzywając się, sięgnąłem po papierosa. Trzymałem się parę kroków za nią by przypadkiem nie chuchnąć jej w twarz.
[zt] |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Kwi 09, 2014 11:36 pm | |
| Im dłużej stali w piątkę w tym barze, Vivian czuła się coraz dziwniej. Robiło jej się potwornie zimno i bolały ją oczy od tego przeklętego, sztucznego oświetlenia. Do tego cała ta sytuacja, budząca zainteresowanie siedzących dookoła ludzi. Czy przed rebelią w takich miejscach też zdarzały się bójki i awantury? Miała wrażenie, że to niewykluczone, ale Kapitolińczycy, ze swoimi piskliwymi głosami, dziwnymi akcentami i manierami, byli raczej ofiarami terroru. Wyrzekli się władzy dla wygód i zabaw, garściami czerpali z tego, co zapewniały dystrykty. W miejscach takich, jak Jedenastka czy Dwunastka, ludzie umierali z głodu, podczas gdy Kapitol celebrował każdy dzień. Ale czy to był prawdziwy powód, dla którego rebelianci pogardzali tymi pozornie pustymi istotkami, dla których najdrobniejsza pomyłka w wyglądzie była tematem wielu plotek…? Niewykluczone. Czując na sobie spojrzenie Mathiasa, zerknęła w jego stronę, lekko skonsternowana. Od dziecka nie czuła się pewnie i bezpiecznie, gdy ktoś zbyt długo na nią patrzył. Wyjątkiem był oczywiście Tim, którego spojrzenie zawsze było pełne troski i miało w sobie to magiczne coś, co sprawiało, że pokochała go w momencie, gdy pierwszy raz na nią spojrzał. Tak, jego spojrzenie różniło się od spojrzeń Rory, Sunny, Evy czy Nicka, którzy byli jej bliscy i którym ufała. Jednak wzrok le Bruna, niewątpliwie na haju – na co wskazywały źrenice – był bardziej analizujący. Zupełnie jakby chciał dokładnie obejrzeć ją całą, może skojarzyć imię i twarz z nazwiskiem, które pewnie napawało go silną odrazą, a potem… Skrzywdzić? Zabić? Nie mogła być pewna, bo nie wyglądał na w pełni zrównoważonego, a jego bezpośredniość mogłaby urazić połowę rządu… Chociaż ta bezczelność była bardzo ciekawa. Głos Rory wyrwał ją z rozmyślań. Spojrzała ze smutkiem na przyjaciółkę i delikatnie uściskała ją, głaszcząc rude loki, opadające na plecy. Nie obchodziło jej, co się tu stało, naprawdę; chodziło tylko o Rory i o to, by wszystko było okej. Jeśli Carter nie powiedziała jej całej prawdy w związku z Jackiem, oznaczało to, że ma swoje powody. - Rory – szepnęła cicho do ucha przyjaciółki. – To ja przepraszam, że go tu przyprowadziłam. Zrujnowałam Ci cały wieczór… Odsunęła się i obserwowała pożegnanie dziewczyny z nieznajomym. Wydawali się być sobie bliscy i nawet pomimo nagłego wtargnięcia Jacka sprawiali wrażenie zafascynowanych sobą, jakby żyli w równoległym świecie, spragnieni i romantyczni. Mimo wszystko, Carter wyszła, zostawiając ich we czwórkę – Vivian, nieznajomego, Jacka i Mathiasa, który nagle wypalił do niej, żeby nie opalała nozdrzy, bo to nieestetyczne. Nie mogąc się powstrzymać, rudowłosa zaśmiała się cicho. - Kiedy następnym razem wyląduję na dywaniku u Ginsberga, przekażę mu Twoje słowa, obiecuję. – pomachała odchodzącemu Mathiasowi zarówno z rozbawieniem, jak i z ogromną ulgą. Ten facet był… Dziwny. Bardzo dziwny. Westchnęła cicho, a przez jej ciało przebiegł lekki dreszcz; chociaż wcześniej wydawało się, że w Cave jest wyjątkowo gorąco, Darkbloom poczuła się tak, jakby przebywała w samym sercu śnieżycy. Po co tu przyszła? Dlaczego właściwie zgodziła się zaprowadzić „kuzyna” przyjaciółki do baru, nie pisząc nawet krótkiej wiadomości…? Wszystko to sprowadzało się do tego, że stała teraz między nimi, plując sobie w brodę i usiłując nie wrzasnąć na nich obu za to, jak się do siebie odnoszą. Miała zamiar właśnie otworzyć usta i pożegnać się z nieznajomym i Jackiem, wyjść z Cave, uciec, wrócić do mieszkania, wziąć długą kąpiel i zakopać się w pościeli z książką, gdy ten pierwszy odwrócił się w jej stronę. - Bardzo przepraszam za tutejsze zajście. Mam nadzieję, że te scenki nie sprawiły, ze ma Pani złe zdanie na mój temat. Mam jednak propozycję ewentualnej rehabilitacji. Uniosła brew, lekko zaskoczona. Była pewna, że Jack pobiegnie za Rory, a przemawiający właśnie mężczyzna odejdzie w swoją stronę. - Jeśli nie będzie Pani przeszkadzało moje towarzystwo i nie ma Pani zamiaru zostawać w tym barze, to może mógłbym odprowadzić Panią do domu? Nawet dzielnica rebeliantów nie jest całkowicie odcięta od ciemnego elementu. No proszę, jednak życie jest pełne niespodzianek. Ku swojemu zdumieniu, Vivian odgarnęła włosy za ucho, ignorując ból nozdrzy; jej usta rozchyliły się w łagodnym, delikatnym uśmiechu. Jack machnął w jej stronę; odmachała mu i wróciła spojrzeniem do mężczyzny, z którym została sam na sam – o ile to było możliwe w zatłoczonym klubie. - Nie mam w zwyczaju wyrabiać sobie opinii o kimś po jednym spotkaniu – zaczęła nieco niepewnie, przygryzając wargę. Propozycja mężczyzny była ciekawa i niemalże kusząca, biorąc pod uwagę całe zajście i to, jak traktował Rory. Paradoksalnie, Vivian czuła się lekko… Zazdrosna? Zafascynowana? Sama nie wiedziała. Nie wiedziała nic poza tym, że wpatrywała się w bruneta, rozważając jego słowa, a na jej policzkach rozkwitał delikatny rumieniec. Wreszcie otworzyła usta i wypowiedziała jedno słowo, pełne skrytych uczuć, ale pozbawione lęków. - Tak.
pewnie zt, chociaż to zależy od Berta C: |
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Bar 'Cave' Czw Kwi 10, 2014 12:43 am | |
| To już tylko wina Jacka i niesłusznie zganiał ja na Bertrama. Skoro przez miesiąc nie potrafił się tak zbliżyć do Rory, to może źle podchodził do tematu? W takim razie to znowu jego wina, obrania pewnego podejścia czy też zwykłego przekonania. Graveworth od początku dawał jasno do zrozumienia, ze chce zacieśnienia relacji pomiędzy nim, a nieznajomą. Przy takich próbach charakter jest ważny, ale zawsze trzeba wspomagać się pewnym gestem. Nie chodzi mi tutaj o rzucanie pieniędzmi na lewo i prawo, ale zwyczajne danie kobiecie do zrozumienia, ze jest w tej chwili wyjątkowa i najważniejsza. Najwyraźniej Jack miał tutaj bardziej szczeniackie podejście, ale niech się nie martwi. Może jego upór i naiwność w końcu zaowocują. Przecież zawsze może się coś takiego zdarzyć! - Racja. Psy potrafią warować. - zagadnął, już kompletnie się odcinając od Caulfielda. Nie było sensu rozmawiać z kimś, kto miesza do argumentów swoje emocje. Niestety działanie pod wpływem afektu często umniejsza znaczenie samego wywodu, co tutaj doskonale widzimy. Jak bowiem brać na poważnie człowieka, który nie podpiera się logiką? Tym też różnił się Bert od Jacka. On doskonale wiedział kiedy wyłączyć lub stłumić uczucia, a kiedy dać im upust. Tego nauczyły go liczne rozmowy finansowe i wszelakie zawieranie kontraktów, gdzie każda słabość może zostać wykorzystana przeciwko Tobie. I jeśli myślicie, że przesadzam, to z kim Rory się pożegnała? O ile dobrze pamiętam, to zwróciła się do bruneta, a nie jakiegoś gnojka z dawnego Kapitolu. Życie! Teraz jednak czas zająć się Vivian, bo ta wspomniała o pewnym nazwisku, które zabrzmiało w uszach Bertrama. Ginsberg? Naprawdę? Czy to chodziło o jego znajomego, z którym tak często pił i żartował? Tylko co on miał do przypalenia jej nozdrzy. Spojrzał zdziwiony na kobietę, unosząc prawą brew do góry. - Chodzi Pani o Gerarda Ginsberga? - krótkie, szybkie pytanie. Nie zamierzał on drążyć tematu, bowiem mógł nie być przyjemny. Ba! Z pewnością nie był skoro Darkbloom będzie teraz cierpiała, a to z pewnością się wydarzy. Więcej pewnie uzgodni z Gerardem, a już na pewno przeprowadzi swój wywiad. Nie umknęło uwadze Gravewortha również to, jak Vivian zareagowała na jego propozycję. Doskonale znał tę mowę ciała, jednak rudowłosa zachowywała się zupełnie inaczej od Rory. W tym przypadku to Bert musiałby się bardziej postarać, kiedy poprzednio sama Carter ciągnęła do pogłębienia znajomości. Niemniej jednak to szczegół! Ważne jest to, że członkini rządu naprawdę umiała trafić do mężczyzny. Ta przygryziona warga, rumieńce na policzkach. No nie można się powstrzymać przed delikatnym uśmiechem. - To bardzo dobra cecha. - odpowiedział spokojnie, po czym znowu się uśmiechnął, ale tym razem szerzej - Rozliczę się z barmanem i już do Pani wracam. Dziękuję, że dała mi Pani taką możliwość. - zagadnął z delikatnym ukłonieniem się i faktycznie poszedł uiścić opłatę za drinki. W drodze powrotnej założył marynarkę i powiadomił Vivian, że mogą już ruszać. Oczywiście Darkbloom została przepuszczona przez drzwi jako pierwsza. No przecież nie zapomniałby o tak podstawowym zachowaniu, prawda?
z/t |
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Bar 'Cave' Wto Kwi 29, 2014 9:51 pm | |
| | Początek
Po ciężkim dniu w szpitalu stwierdziłam, że pójdę tam gdzie nogi mnie poniosą. Nie miałam ochoty wracać do domu, mimo świadomości, że było to w pełni nieodpowiedzialne. Ostatnimi czasy przyszyłam sobie łatkę ułożonej i opiekuńczej siostry. Nie przeszkadzało mi zajmowanie się moimi bliskimi, ale zaczynałam odczuwać, że jestem wykorzystywana. Nie mogłam liczyć na zwykłą rozmowę, wyżalenie się komukolwiek, nie mówiąc o zrozumieniu. Rzadko spotykałam się z bezinteresownością z ich strony. Albo byłam całkowicie niezauważalna albo specjalnie mnie unikano. Nie wiem, co było gorsze. Wtedy przypomniałam sobie o okresie w moim życiu tuż po przybyciu do Kapitolu. Raz wspominam go z ogromnym zawstydzeniem, a raz… tak jak teraz… z tęsknotą. Przekroczyłam próg baru i od razu powędrowałam w stronę jednego ze stolików. Nie pasowałam tutaj, nie w takim wydaniu jak teraz. Moja twarz wyglądała na zmęczoną, mimo prób ratowania jej wyglądu poprzez nakreślenie czarnych kresek na powiekach. Sukienka, może i krótka, ale bardzo dziewczęca nie pasowała do kogoś, kto zamówił szklankę whisky. Wiedziałam, że w torbie mam buteleczkę z jakąś resztą swojego trunku, ale on nie był przeznaczony do picia, musiałabym być już w tragicznej sytuacji, by po niego sięgnąć. Mijały kolejne kwadranse, a ja nie miałam zamiaru się ruszać. Nie zwracałam uwagi na ukryte spojrzenia czy delikatne uśmiechy barmana. Po opróżnieniu szklanki poczułam ogromną ochotę, wyciagnięcia swoich ulubionych papierosów z torebki. Dostrzegłam zakaz palenia nim zdążyłam cokolwiek zrobić. Spojrzeniem odszukałam drzwi do łazienki i szybkim krokiem skierowałam się tam. Wnętrze nie zachwycało. Mimo iż nie odpychało zapachem jak w niektórych innych barach to nie wyglądało na odpowiednio zadbane. Smugi na lustrach i brudy w zlewie od razu zostały przeze mnie zauważone. Jednak nie miałam zamiaru z tego powodu się wycofywać, co to, to nie. Położyłam torbę na szafce i szybkim ruchem wyciągnęłam paczkę papierosów. Była praktycznie pełna, a nawet nie pamiętam kiedy ją kupowałam. Czyżbym ostatnio żyła tak spokojnie, że już tego nie potrzebowałam? Przeciwnie, nie miałam nawet czasu żeby pomartwić się swoją sytuacją. Zastanawiając się nad tym nie zorientowałam się, kiedy wypaliłam połowę papierosa. Stwierdziłam, że muszę zwolnić i oparłam się o zlew. Wtedy coś, a raczej kogoś zobaczyłam. Widziałam w sumie tylko nogi, które tarzały się na ziemi w jednej z kabin. Wrodzona ciekawość kazała mi tam zajrzeń. Instynkt uciekać. Wygrało jednak to pierwsze. W końcu ktoś mógł potrzebować pomocy, a ja stałabym się bohaterem. Ktoś zapytałby – czy jest na sali lekarz? A ja odpowiedziałabym – jest pielęgniarka – obnosząc się dumą. Wyśmiałam samą siebie za tę wizję. Zapewne zwyczajnie, ktoś wypił zbyt dużo. Postanowiłam dowiedzieć się, czy moje domysły są prawdziwe, odciągając powoli drzwi, które nie zostały zamknięte. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Maj 02, 2014 1:02 am | |
| przepraszam, że tak długo. remont i te sprawy < 3
Świat jest piękny – na wiele sposobów. Piękne są kwiaty kwitnące na wiosnę, piękne są pożółkłe liście spadające z drzew na jesień. Piękne są twarze, często wydają się być piękne, w tym oczy, czy to niebieskie, czy to ciemne brązowe, a może blade lica, przeróżne połączenia, miliony wrażeń, które tworzą. Piękne były uczucia, same w sobie, mityczna miłość znana tylko z książek, nieposmakowana przez łakome języki, ale wiara w to, głęboka świadomość istnienia czegoś takiego uszczęśliwiała, była miła dla duszy, zakładała człowiekowi na nos kolorowe okulary. Dlatego uczucia, ich wytwór, był czymś pięknym, nie namacalnym, jak usta nieznajomej albinoski czy kwiaty, z których robiono wianki. Pięknym było też uczucie bezwładności, takie gdy człowiek spada, i z każdą kolejną działką spadał coraz niżej, z każdym kolejnym uczuciem bezwładności, niby paradoksalnie uskrzydlającym, ale ciągnącym nadal w dół. Powoli lecz nieuchronnie. Niedostrzegalnie wręcz. Szkoda że dopiero wtedy, gdy już jest za późno otworzyć spadochron, dostrzegamy ziemię, prawda? Niemniej jednak jeśli wszystkie powyżej wymienione rzeczy można zaliczyć do tych ładnych, to drzwi od łazienki publicznej nie, nawet jeśli są to drzwi w Dzielnicy Rebeliantów, nieważne. Nie wówczas kiedy dłonie trzęsły się i większą uwagę skupić musiał na tym, aby nie zmiażdżyć w dłoni strzykawki niż na owych pięknych białych drzwiach. Rzeczywiście robiło wrażenie – jasne czyste kafelki, z których mógłby jeść, ha, na kafelka w violatorze bałby się nawet siadać, a teraz bez obaw tarzał się po łazienkowej podłodze próbując trafić w żyłę za każdym razem albo rezygnując w ostatnim momencie albo kłując na oślep, bo jak to tak, wieść bezproblemowe życie? Już nawet nad umierającym ćpunem los się nie lituje, więc trzeba sobie radzić i pamiętać, chociaż starać się pamiętać o czymś tak ważnym jak działka, kolejna z miliona, ale jeszcze istotniejsza, mniej niż następna, ale bardziej niż poprzednia. W końcu wyprostował się, odetchnął głęboko wtulając rozpalony, takie przynajmniej miał wrażenie, policzek w zimną ściankę łazienki. Naszła go myśl, że w sumie mógłby teraz zasnąć, ale od razu, gdy dotarła do niego powaga sytuacji, zaśmiał się do siebie gorzko i chrapliwie słysząc ów śmiech jakby przytłumiony i daleki. Tak, mógłby zasnąć, snem wiecznym, równie kusząca wizja, jeśli nie musiałby znosić tego, co znosić będzie musiał, jeśli sobie nie właduje, a już raz to przechodził. Kolejny nie miał zamiaru. Myśl o tym wręcz go mroziła, jeśli można tak to nazwać w stanie gdy cały się trząsł i choć starał się utrzymać swoje ciało w bezruchu, nogi nadal się pod nim kurczyły a ręce drgały uniemożliwiając trafienie w fioletowy niewyraźny już punkcik, niemniej jednak nie pomagała w opanowaniu się, a dodawała wręcz nutki histerii do całej gamy sprzecznych emocji. Odetchnął głęboko, ale nic nie pomogło, z bezsilności kopnął w drzwi, które zdążył znienawidzić w ciągu tych kilku chwil spędzonych w publicznej ubikacji. Zamknął na moment oczy próbując skupić się na czymś przyjemnym zapominając, że gdy to robił, zawsze przypominał sobie… …ciemną zimną ale przyjemną toń i nieprzyjazne światło, które porwało go na powierzchnie. …pionowe krwiste strugi, które widywał codziennie rano, gdy budził się i spoglądał przed siebie. …dwa zdjęcia, jedna błędna decyzja. Dwa zdjęcia – kobieta, jej twarz, uśmiech, dźwięk zakłamanych słów. …białe przytłaczające ściany, biały sufit, biała kanapa, białe drzwi, kafelki, klamka, zlew. …głębokie ciemne oczy, uśmiech przez łzy, uścisk na ramionach, mokra koszula, wilgotne włosy. …palce zaciśnięte na szyi, ściana, klęczki, w tle ból złamanego nosa i znajomy błogi mrok. I to wszystko ładnie zlewało się w jedno, jak zwykle, przygniatając do podłogi, rozbijając znów na milion nierepasujących do układanki elementów. A potem do klatki wdarło się światło. Uchylił powieki spoglądając na oblaną na jasno dziewczynę i nie potrafił odrzucić od siebie dziwacznego i naiwnego uczucia, że oto mistyczny anioł stoi przed nim, aby porwać… Nie, to tylko dziewczyna, jakkolwiek ludzie wydają się niesamowici potem okazują się być kolejnymi wytworami ludzkiej głupoty, zapalczywości oraz pożądania. Wszyscy jesteśmy tylko pustym pożądaniem, niczym więcej. Niczym mniej i niczym więcej. Gdyby nie ona, ludzie przestaliby istnieć. Bo miłość, oczywiście, nie istnieje. To bajka dla ludzi, których szukają głębi w swej egzystencji. -Czy mogłabyś zamknąć te drzwi, proszę? – odezwał się w końcu, nieco chrapliwie, drżąco, próbując sklecić nieskładne myśli w słowa. Dodałby jeszcze „światło lamp razi mnie w me oczęta”, ale uznał, że jeśli ma trochę oleju w głowie, to wykona jego niewymagającą wiele wkładu prośbę. Swoją drogą nie chciałby, aby wychodziła, bo jak ten anioł wyłoniła się z mroku jako promyk nadziei, ale nie wierzył w nią, więc nie pozwalał się zdominować przez to nieprawidłowe uczucie. Ale i tak. -Nie musisz wychodzić, po prostu je zamknij. Brzmiał jak kretyn, nie na miejscu, zważywszy, że brzmiało to jak propozycja szybkiego numerku, ale mógł siebie w jakiś sposób usprawiedliwić. Nie, pewnie ucieknie z krzykiem.
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Maj 02, 2014 12:23 pm | |
| Spuściła wzrok w dół i bacznie obserwowała postać, która pojawiła się przed nią. Był to mężczyzna, mniej więcej w jej wieku. Czarne włosy niesfornie opadały mu na twarz, dodając mu uroku i nutki tajemniczości. Podkrążone i zmęczone oczy odbijały się nawet na lekko opalonej skórze. Wszystkie jego żyły i tętnice wybijały się widocznie, jakby próbowały wyrwać się z jego ciała. Uwagę przykuwały jego drżące dłonie, nad którymi nie był w stanie panować. Jednocześnie budził u niej współczucie jak i strach. Nie często miała do czynienia z takimi ludźmi. Pomyślała z takimi ludźmi. Sklasyfikowała go już. Człowiek uzależniony. Narkoman. Ćpun. Pozostający na dnie. Jakkolwiek to nazwać. Skarciła siebie za to. Nie lubiła być oceniana z góry, bo uważała, że to jest okropnie krzywdzące. Prawdą było, że przed nią znajdował się mężczyzna, który miał problem. Jednak setki przymiotników, które pojawiły się w jej głowie w chwili, w której go zobaczyła nie były już prawdziwe. To one kazały jej zrobić krok do tyłu, odwrócić się i wybiec jak najszybciej. To byłoby niekontrolowane zachowanie, którego by pewnie potem pożałowała. Jedyne co zrobiła, a czego nie kontrolowała to było wypadnięcie jej papierosa na płytki. Nie zwróciła nawet na to uwagi. To jednak było ostatnim elementem, który pokazywał, że przez chwilę mogła się bać. Musiała się uspokoić. Przymknęła na chwilę oczy, zapominając o strachu, o tych wyobrażeniach, które pojawiły się w jej głowie. Otworzyła je po chwili i dopiero teraz dopuściła do siebie słowa, które wypowiedział mężczyzna. Powiedział proszę. Jak mogła pomyśleć coś złego o człowieku, który zwracał się do niej z taką uprzejmością. Nawet w domu sobie na nią nie zasługiwała, a tutaj zupełnie obcy człowiek, w trudnej sytuacji zdobył się na nią. Wykonała krok do przodu i powoli zamknęła za sobą drzwi. Jej ospały zapał nie wynikał już ze strachu tylko z racjonalnego myślenia. Lepiej było nie wykonywać żadnych czynności szybko i pochopnie, żeby nie zostały źle odczytane przez nieznajomego. Właśnie nieznajomego. Przypominały jej się kroki, o których zawsze opowiadali na szkoleniach. Zawsze w momentach krytycznych kazano budować zaufanie pacjenta. Osoby, której będzie próbowało się pomóc. A ona właśnie chciała mu pomóc. Nie wiedziała, jak może jej udzielić, ale zdała sobie sprawę, że chce to zrobić. Nie była już w pracy, nie miała takiego obowiązku. Można by pomyśleć, że miała już coś takiego w nawyku. Jednak do szczerej dobroci serca nie da się przyzwyczaić, nie można sobie tego wyrobić. To uruchamiało się samo. Prócz tego było jeszcze coś, co kazało jej tam zostać. Nie miała jeszcze pojęcia co. Powoli ugięły się jej nogi w kolanach, a ona przykucnęła naprzeciw mężczyzny, opierając się o ściankę. Wszelkie oznaki niepokoju rozpłynęły się w powietrzu. - Jestem Shailene – odezwała się w końcu. Nie to, żeby myślała, że to może go interesować. Albo, że typowy schemat postępowania podziała w tej sytuacji, ale warto było próbować. Próbowała przypomnieć sobie, co zrobić dalej. Zdobądź zaufanie. Pytanie jak to zrobić w takiej sytuacji? Okoliczności nie były zbyt sprzyjające. Mogła, więc po prostu być szczera. – Jestem pielęgniarką – Odpowiadała krótkimi zwrotami, nawet nie miała pojęcia czemu. Może dlatego, że głównie zajmowała się obserwacją mężczyzny. Ale dwa pierwsze punkty miała za sobą. Pytanie co te podręcznikowe mądrości kazały robić dalej? Rozpoznaj przypadek i zmniejsz dystans. Hmm, ciekawe kto pisał te mądrości. Kobieta odgarnęła włosy z twarzy i przeniosła wzrok na strzykawkę. Bardzo podobną trzymała jeszcze jakiś czas temu w szpitalu. Choć domyślała się, że jej zawartość jest zupełnie inna. - Musisz to zrobić, prawda? – Nie wiedziała jak to nazwać, więc użyła ogólnika. Nie chciała, żeby odczuł, że ona w jakiś sposób go osądza czy nim sponiewiera, bo nie było tak. Podczas rebelii miała do czynienia z kilkoma osobnikami, którzy byli uzależnieni od silnych leków przeciwbólowych. Na ich tle ten mężczyzna wydawał się naprawdę spokojny. Dystans. Przeniosła wzrok na jego oczy jakby próbowała coś z nich odczytać, wysunęła lekko dłoń do przodu, ale wtedy się zawahała. Coś ją jakby zablokowało. Ponownie zamknęła na chwilę oczy. Powoli wypuściła powietrze z płuc i dalej z pełnym spokojem i opanowaniem zbliżyła się jeszcze kawałek. Delikatnym ruchem odgarnęła mu włosy z twarzy i wtedy dostrzegła powiększone źrenice. Dodatkowo zaszklone oczy i drżenie rąk. Sama odpowiedziała sobie na pytanie. Odsunęła się i próbowała znaleźć jakieś racjonalne wyjście z tej sytuacji. Jednak uświadomiła sobie, że jest tylko jedno. - Mogę ci pomóc – Zaproponowała, nie wierząc, że to robi. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sob Maj 10, 2014 9:37 pm | |
| Nie przyglądał się jej długo, nie na tyle długo, aby poznać rysy twarzy, które w tym momencie były mu niezwykle obojętne, a jednocześnie korciło go, aby podnieść wzrok na rozświetloną dziewczynę i przyjrzeć się jej bliżej, jak zresztą miał w zwyczaju – poznać, rozszyfrować na swój dziwaczny sposób, zaszufladkować. A co zabawniejsze, nie miałby przecież potem wyrzutów sumienia, prawda? Co prawda one pojawiały się rzadko, zwłaszcza względem innych ludzi, bo miał tendencję, aby na przemian litować się nad i gardzić swoją osobą. W tym przypadku nie miał jednak odwagi, żeby chociaż zerknąć na nią przelotnie, zadrzeć brodę do góry, która wręcz wbijała się w dołek między obojczykami, czy to ze wstydu, tak ludzkiego, że zaczął przerażać jego właściciela, czy z bólu, choć nic nie pomagało, drżenie rąk nadal nie ustępowało. Ale czuł się zamknięty, schowany w głębi, nieodsłonięty przed niechcianą wręcz, nachalną istotą z zewnątrz. Nie musiał tego znosić, choć świadomość że nie miał gdzie i jak uciec wcale go nie pocieszała, a natrętna mucha, która dźwięczała słodko w uszkach irytowała, tylko od każdej poprzedniej troski różniła się uporem, nie odeszła, nie uciekła, choć wcale o to nie prosił, okazało się też, że jego packa na muchy znajduje się daleko poza zasięgiem, podpora, z które mógłby skorzystać. To wszystko nagle odeszła, nie miał się czego uchwycić, jak pocieszyć, dodać sobie otuchy czy odwagi. Znów poczuł się mały, nieistotny, słaby i mizerny, podobnie jak półtora miesiąca temu, gdy obudził się w przyciemnionej klitce przytłoczony przez ponurą rzeczywistość. Prawie się wtedy rozpłakał, oczywiście dopóki nie uświadomił sobie, że oprócz przyjemności oraz harmonii życie ubarwione jest jeszcze jednym pięknym obrazem zgniłego w jego przypadku podziurawionego ciała. I zegar nie stanie wtedy w miejscu, świat nie przestanie istnieć. Nadal tam była, gdy otworzył oczy, aby dostrzec, że światło zniknęło. Nie wiedział czy to dobry czy zły znak, ale mimowolnie się rozczarował, bo lubił karmić swój potłuczony umysł iluzją i wierzyć w bajki, które serwowały mu zmysły. Teraz był tylko on i gość, który nie zniknął, pomimo tego, że wspaniały sen się skończył, co oznaczała, że być może była prawdziwa. Niezwykle denerwująca w brzmieniu głosu tak miłym dla ucha, że aż trudno było mu uwierzyć, że mogłaby istnieć. I to co mówiła wcale nie dodawało mu otuchy, choć w tym momencie najchętniej odtrąciłby cały okrutny świat od siebie i schował się w ciemni swojego umysłu, ale ten jakby się do niego wyrywał, czy przez słowa, które pojawiały się znikąd, wyłaniały z głuszy, czy skurcze, gwałtowne i w żaden sposób nieprzyjemne, w odróżnieniu od poprzedniego bodźca, który wręcz zachęcał go, aby wyłonić się na powierzchnię. Nie, on miał ochotę schować się w sobie jeszcze bardziej. Ale ochota lub jej brak nie miały tu nic do powiedzenia, znajdowały się najniżej w piramidzie tych, którzy mieli coś do powiedzenia, kiedy na samym chwalnym wierzchołku znajdował się głód i ciało, oboje stanowiący idealne więzienie dla starganej duszy młodzieńca. W końcu wypowiedziała kilka słów, których nie mógł zignorować, choć do tej pory starał się wygonić z głowy natrętne imię, które dźwięczało w niej na przemian z jej zbędnymi kwestiami. Shailene. Shailene. Shailene. Shailene. Powiedziałby, że imię jest ładne, choć nie potrafił teraz tego ocenić, skoro nawet nie potrafił podjąć tak prostej i właściwej decyzji, kiedy padła propozycji. Z jednej strony nie rozumiał, o co właściwie chodziło i starał się doszukać w obecnej sytuacji kwestii, w której owa młoda dziewczyna mogłaby mu pomóc, z drugiej rwało go, aby paść przed nią na kolana, wyciągnąć nadgarstki, podać narzędzie zbrodni i pozwolić, aby według uznania się nim posłużyła. To jednak nie zgadzało się z tym, co sobie kiedyś obiecał, a czego już nie pamiętał, choć tkwiło to głęboko w jego podświadomości. Przed oczami miał matkę, matkę, matkę i tylko ją. I ten ryk z za drzwi. Ten sam, który słyszał w więzieniu. Ale nadal nie chciał wierzyć, że mógłby on należeć do niego. -Chcesz mi pomóc? – spytał ochryple, jakby sarkastycznie, ale on tylko starał się, aby jego głos nie zabrzmiał błagalnie – Pod paskiem mam spluwę kochanie, możesz mi ją przyłożyć do łba i pociągnąć za spust, ale… …nie masz odwagi. Hipokryzja w najczystszej synowskiej postaci. Przecież to proste, nigdy nie sprawiało mu trudności, ale jednocześnie nie potrafił zrobić tego, co uchroniłoby go przed kompletnym upadkiem, nawet teraz nadal brnął w to bagno, nadal na nią patrzył, pozwalał jej żyć, choć za każdym kolejny spojrzeniem i obelgą cierpiał. -…ale zawsze możemy kontynuować ten teatrzyk cieni – skończył zerkając na nią, w końcu, prosto w oczy i pomyślał, że jeśli przeżyje ten wieczór, to będzie gotowy jej się przedstawić, tymczasem zaufał przekonaniu, że i tym razem nie pozwala wsadzić kulki w łeb, choć myśl, że tym razem się myli, uspokajała go. Dlatego po prostu wyciągnął dłoń. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Cze 23, 2014 9:44 pm | |
| // bilokacja, jakiś czas po spotkaniu z Javierem To, że spotkała się z kimś w barze było małą odmianą w życiu podziemnego szczura, jakie ostatnio prowadziła w Kwaterze Głównej. Wymiennie z pracą w sklepie, po której wracała do domu padnięta bądź też zasypiała przy biurku. Ale przywykła do takiego życia. Po raz pierwszy miała wrażenie, że robi coś ważnego. Pęd i adrenalina działały na jej korzyść, mimo tego, że nie udało jej się wrócić do dawnej wagi, nadal oscylowała na granicy niedowagi, czy jak to się nazywa. Nigdy nie przejmowała się takimi szczegółami, no może w liceum. Więc przyszła do baru, ale znowu w sprawie służbowej. Cave było w miarę bezpiecznym miejscem. Z drugiej strony cieszyła się ze spotkania z kimś, kto przynajmniej ją lubił. Czasami miała wrażenie, że jest tylko od popychania kogoś albo wykonywania brudnej roboty. Werbowanie nowych ludzi było niezwykle ciekawą odmianą. - Kawę poproszę - odezwała się do barmana, po czym zajęła miejsce przy jednym z oddalonych od wejścia stolików. Wygrzebała z torebki lusterko i spojrzała krzywo na swoje odbicie. Znowu zjadła szminkę. Albo została gdzieś na filtrach wypalonych papierosów. Specjalnie przyszła wcześniej, chciała szybciej wyrwać się po inwentaryzacji, może odrobinę się odprężyć. Upiła łyk kawy i oparła wygodnie na krześle. Ostatnio spotykała się tylko z Kolczatką albo Javierem. Ale ani on, ani ona nie mieli dla siebie tak dużo czasu, jakby chcieli. A Lophia postanowiła zupełnie wyrzucić z głowy świadomość, że ten związek nie powinien nigdy mieć miejsca. Między innymi przez spotkania takie jak to. Nie miała ułożonej mowy, przemówienia, nie wiedziała, jak przebiegnie rozmowa, ale zupełnie się nie denerwowała. Ufała Peterowi. Zawarli swego rodzaju układ wiązany, znała jego tajemnice, była pewna, że nie wyda jej własnych, choćby nie wiem co. To oznaczałoby co najmniej więzienie dla niego. Zaufanie czasami się opłacało. Szczególnie, jeśli darzyło się kogoś sympatią. Więc nie, Peter nie miał pojęcia, dlaczego poprosiła go o spotkanie. Może domyślał się, że to nie zwykły, niezobowiązujący wieczór, ale nie dał tego po sobie poznać. Albo Breefling była wtedy zbyt zmęczona, żeby wychwycić jakąkolwiek zmianę w głosie przez telefon. Musiała uważać, co i gdzie mówi. Zwłaszcza, że przygotowywali właśnie coś większego... - Coś jeszcze? - usłyszała znajomy głos barmana za sobą. Pokręciła głową, unosząc przy tym brew. Czyli zauważył, że na kogoś czekała. Widać dobrze wyczuwał przychodzących tutaj ludzi. Malcolm nie powiedział jej o nim zbyt wiele, ale przedstawił jako osobę godną zaufania, więc przyszła właśnie tutaj. Czasami trzeba było nieźle się postarać, żeby rząd nie wpadł na trop organizacji. A mężczyzna odszedł, zostawiając ją samą, odpalającą papierosa, wyglądającą odrobinę niewyraźnie w oparach dymu z filiżanką w drugiej dłoni. Jej dwa największe nałogi. Pomijając dragi, których nadal bała się tknąć po wizycie w szpitalu i tym wspaniałym uczuciu morfaliny, rozpływającej się we krwi... Narkomanem zostaje się do końca. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Nie Lip 06, 2014 9:54 pm | |
| /zagubiony we wszechświecie/ Nie można powiedzieć, żeby Hugh zdziwił się, gdy otrzymał tak niespodziewaną propozycję. Sam Gerard Ginsberg zapraszał go na piwo, co było niemal tak niemożliwe jak zmartwychwstanie. Ale przecież tej drugiej rzeczy Randall również doświadczył, więc mogłoby się wydawać, że nie powinien się dziwić. A jednak. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy powinien przyjąć zaproszenie. Szybko jednak przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, a do głowy wpadło bardzo znane powiedzenie "przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej". Wydać mogłoby się dziwnym, żeby osoba taka jak on, całym sercem nienawidząca Coin i wszystkiego, co się z nią wiąże, umawiała się na przyjacielskie spotkania z kimś, kto przecież dla Coin pracuje. Życie jednak nie polega tylko i wyłącznie na robieniu tego, co nam się podoba, ale także tego, do czego jesteśmy zmuszeni. Relacja Randalla i Ginsberga jest... co najmniej skomplikowana, jeżeli w ogóle można nazwać ją relacją. Spotkali się kilka razy, wymieniając ze sobą parę uprzejmych zdań, nie pałając do siebie ani miłością ani nienawiścią. Kilka razy spotkali się celowo, jednak sam Hugh zawsze miał problem ze sklasyfikowaniem tego, kim był dla niego pan Ginsberg. Mimo to w dalszym ciągu nie zależało mu specjalnie na wgłębianiu się w przemyślenia na ten temat, bo przecież niektóre pytania lepiej pozostawić bez odpowiedzi. Z domu mężczyzna wyszedł zdecydowanie za wcześnie i dobrze o tym wiedział. Do baru, w którym się umówili dotarł jeszcze przed czasem. Wszedł do ciemnego, zadymionego pomieszczenia, usiadł przy barze i postanowił w spokoju zaczekać, zapalając przy tym papierosa. Wciągnął głęboko do płuc trujący dym, po czym wypuścił go powoli, obserwując jak szare obłoczki unosiły się do góry, po czym zupełnie znikały. Ostatnio w jego życiu wiele się działo,trudno temu nie zaprzeczyć. Szereg tych cudownych wydarzeń i spotkań po latach mogłoby jeszcze zakończyć spotkanie z rodzeństwem... Co w sumie było mało prawdopodobne, aczkolwiek nie niemożliwe. W końcu po tym, co spotkało jego i Victorię wszystkiego mógłby się spodziewać. Uśmiechnął się pod nosem, wspominając moment, kiedy zobaczył ją w KOLCu. Jego uśmiech pogłębił się i raczej nie zamierzał schodzić z jego twarzy przez najbliższych parę minut. Nie mógł jednak odpędzić od siebie pytania o cel tego spotkania. Czyżby Gerard traktował go jako przyjaciela i nagle, po ciężkiej pracy, postanowił oderwać się od codzienności czyniąc z niego swojego towarzysza? Czy może kryło się za tym coś więcej? Hugh nie jest ufnym mężczyzną, często podchodzi do ludzi z dystansem i tak samo stara się traktować Ginsberga, nie pokazując przy tym za bardzo swojego nastawienia. Wsłuchiwał się w muzykę lecącą z głośników w barze, nie reagując za bardzo na to, co dzieje się dookoła niego, uśmiechając się do samego siebie. Parę razy ignorował, a później odrzucał, pytanie barmana o zamówienie. Zgasił papierosa i zapalił kolejnego. Powinien rzucić, ale przecież na coś trzeba umrzeć, pod warunkiem, że nie zostanie się zamordowanym przez Strażników. Nie niecierpliwił się, nie miał nawet ku temu powodów - to on przyszedł za szybko. Wyprostował się, odetchnął głęboko, wypuścił nosem dym i przymknął oczy. Czekał. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Lip 07, 2014 1:33 am | |
| Spotkania w rodzinnym gronie nigdy nie zaprzątały Ginsbergowi uwagi. Jako dziecko przywykł do tego, że jego rodzice nie są zachwyceni swoim towarzystwem i że wystawne obiady to tylko fasada, za którą kryje się gniew ojca o okultystyczne praktyki matki, następnie zostali z rodzicielką sami i.... I tak nie zacieśniali więzów krwi, jak przystało na kochającą się parę ludzi - rytuały były znacznie bardziej wciągające od klasycznych posiłków - więc Gerard nie zaznał namiastki rodzinnego ogniska. Nawet Beatrice, z którą łączyło go wspólne nazwisko, zamiłowanie do sadyzmu i ekstrawagancja nie zdołała go nawrócić na kwestie, związane z tą podstawową komórką społeczną. Nawet jeśli zaadoptowali razem pieska, który miał niebieskie oczy i potem aspirował do roli jego syna. Nie rozumiał więc sam siebie, dręczącego Randalla, który posiadał jakieś prawa do Maisie. Chyba właśnie o tę zaborczość chodziło - ktoś nieświadomy relacji, która połączyła Gerarda z własną córką był dla niego przepustką i jednocześnie zagrożeniem. Musiał poznać każdego, kto rościł sobie jakiekolwiek względy rodzinne względem panny Ginsberg i jednocześnie zdawał sobie sprawę, że może nie powstrzymać swoich chorych urojeń i że Hugh przy jego złej woli może wylądować przed swoją siostrę prędzej niż kiedykolwiek tego zapragnął. A raczej jego głowa, podana Maisie na tacce, zaraz po porannym obciąganiu tatusiowi. Dlatego wahał się długo, czy przybyć na to nic nieznaczące spotkanie. Igrał z ogniem, a raczej sam go wzniecał, szykując się do spotkania towarzyskiego z przedstawicielem rodziny swojej żony (prawie) i córki, która właśnie przemierzała drogę z pracy do domu, niepomna, że tatuś dziś wyznaczył na rozrywkę kogoś innego z łona jej pospolitej matki. Był ciekaw, czy dostrzeże jakiekolwiek podobieństwo. Pamiętał, że za każdym razem, kiedy spotykał tego Randalla był zaskoczony faktem, że wcale nie przypomina jego córki. Maisie była znacznie bardziej podobna do biologicznego rodzica. Który teraz spóźniał się o przepisowe trzy minuty, stając wreszcie w progach baru z papierosem i brakiem sumienia, obciążonego tego dnia w wyjątkowy sposób. - Przepraszam, że musiałeś czekać, ale obowiązki - przed oczami przemknął mu znowu ten chłopak, który już zapewne nie stanie na własnych nogach, bo głupi nie chciał zeznawać. Czasami zastanawiał się, czemu ludzie są tak naiwni, sądząc, że uda się im wykpić od wymiaru sprawiedliwości. Ten dopadał każdego, nie znając litości czy też więzi rodzinnych - Ginsberg świecił przykładem, poświęcając syna i troszcząc się o córkę, która miała stanowić ukryty przedmiot (podmiot?) tej rozmowy. Toczonej przy dobrym alkoholu, uniósł rękę do góry i już mógł obserwować złocisty płyn w szklankach. - Znałem twoją matkę, wiesz? - zaczął, czując faktycznie bliską więź z kobietą, którą niegdyś posiadł w najbardziej prymitywny sposób, dając jej to, czego mąż nie mógł - dobre i inteligentne dziecko.
|
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Lip 07, 2014 2:29 pm | |
| Gerard pojawił się i, o dziwo, był spóźniony. A przynajmniej przepraszał za spóźnienie, choć Hugh osobiście tego nie odczuł. Spojrzał na mężczyznę uważnie, zastanawiając się w dalszym ciągu co go tu sprowadza. - Nie przepraszaj - rzucił dobrze wiedząc, że Ginsberg prawdopodobnie zrobił to tylko dlatego, że 'tak wypada'. Chociaż może jak zwykle zbyt pochopnie oceniał ludzi, z którymi ma styczność, przecież nie każdy zachowuje się tak, jakby zachował się on. Kiedy w jakiś magiczny, niedostrzegalny dla Randall sposób, pojawiły się przed nimi szklanki wypełnione alkoholem, chwycił i pociągnął porządny łyk. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był spragniony i dopiero kontakt trunku z jego podniebieniem sprawił, że zachciało mu się pić jeszcze bardziej. Powstrzymał jednak chęć wypicia wszystkiego od razu, w czasie gdy jego towarzysz znów się odezwał. - Doprawdy? - zapytał, unosząc w górę brwi, nie patrząc jednak na mężczyznę - No cóż, była dobrą kobietą - dodał po chwili. Nie miał pojęcia, że Ginsberg znał jego matkę i nigdy by tego nawet nie podejrzewał. Ale czy naprawdę zamierzali rozmawiać o tej kobiecie? Upił jeszcze jeden łyk i zerknął na profil Gerarda, zastanawiając się, czy to krótkie oświadczenie ma w sobie jakiś głębszy sens - Mogę spytać, jak ją poznałeś? - nie żeby był wścibski, jednak jeżeli jakakolwiek rzecz mogła sprawić, żeby zupełnie nie zapomniał wizerunku swojej rodzicielki, to chciał być z tą rzeczą jak najbliżej. Wspomnienia jak to wspomnienia, po jakimś czasie zaczęły się zacierać. Podobnie było w przypadku Hugh - ciężko było mu przypomnieć sobie twarze swoich rodziców czy nawet rodzeństwa, brzmienie ich głosów czy nawet charakter. Gdyby spotkał któreś ze swojego rodzeństwa prawdopodobnie by ich nie poznał, tak samo jak oni mogli by nie poznać jego. Libby, Malcolm czy Maise byli tylko mglistymi wspomnieniami i, choć Hugh przyznawał to z bólem, żyło mu się lepiej, kiedy wybaczył sobie i odpuścił rozpamiętywanie wszystkiego, co go z nimi łączyło. Bolało go to. Kiedyś przysiągł sobie, że nie zapomni, że wciąż będzie o nich pamiętał, ale szybko okazało się, że zapomnienie przynosi mu ulgę. To samo obiecał sobie przy sprawie z Victorią. Jednak ciężej było mu wtedy zapomnieć, ponieważ minęło zdecydowanie mniej czasu. Na szczęście jednak nie musiał znów przez ten proces przechodzić. Randall, zatapiając się ponownie we własnych myślach zapomniał niemal, że znajduje się w barze. W towarzystwie Gerarda Ginsberga. Wyjął trzeciego w ciągu ostatnich piętnastu minut papierosa i zapalił go, zastanawiając się, czy powinien wprost zapytać go, o co mu chodzi. - Zastanawia mnie, Gerard, co skłoniło cię do spotkania ze mną? - zapytał w końcu, nie mogąc znieść niepewności. Nie lubił kłamstwa, oszustwa i owijania w bawełnę, choć sam często wykorzystywał te rzeczy w relacjach z innymi. Ale cóż, hipokryzji się nie leczy. Wydawał się być ponury, siedząc przygarbiony nad barem, obracając w dłoniach do połowy pustą szklankę i z papierosem między zębami. Jedno wielkie nieszczęście, choć tak naprawdę nie miał powodów do smutku. Jedynie niepewność i ciekawość, która zżerała go od środka. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Lip 07, 2014 4:55 pm | |
| To nie było naturalne zachowanie Gerarda Ginsberga, który zwykle wyłudzał od ludzi informacje innymi metodami niż piwo w przydrożnym barze, który sprawiał wrażenie zaniedbanego i odludnego. Zwykle jego metody pracy były bardziej wyrafinowane - oczami wyobraźni już widział sprowadzenie mężczyzny na beton, zadanie mu kilka ciosów wojskowym butem i łamanie mu żeber podczas penetrowania jego ciała. Cała przyjemność po jego stronie, czysta rozkosz, która zawędrowała mu aż po czubki palców, przyoblekając jego twarz w kurtuazyjny uśmiech, który nie współgrał ani trochę z dzikością oczu naczelnika. Mógłby obdarzać świat przyjaźniejszym spojrzeniem, mógłby wmawiać każdemu, że przyszedł tu sprawować sprawiedliwe rządy (razem ze swoją przyszłą teściową), a i tak nikt by mu nie uwierzył. Obserwował przecież otoczenie jak król, który zleca masowe egzekucje za ostatni bunt w mieście i nie przejmuje się błaganiami o sprawiedliwość. Ta krążyła przecież w jego żyłach na równi z okrucieństwem, które i tak usiłował uśpić. W innym wypadku już nie mógłby znieść niemożności spełnienia swoich pragnień od razu - martwi Randallowie zdawali się unosić już w powietrzu, ale to nie była wystarczająca forma pokuty. Pragnął ich nie tyle zabić (to było nudne i całkiem możliwe w perspektywie Panem), ale sprawić, by cierpieli z każdym oddechem jak ich matka. Wzruszył więc ramionami na jego gwałtowne zaprzeczenie (kurtuazja pełną gębą) i spróbował uśmiechnąć się szczerze. Miał go naprzeciwko siebie, jeśli nadal będzie dobrze grał, to może dowiedzieć się czegoś więcej... i sprawić, że marzenia staną się rzeczywistością. Cudowna perspektywa naczelnika więzienia, który w garści trzymał połowę miasta. - Bywała aniołem - przyznał, wspominając ich dwa spotkania. Pierwsze jeszcze za czasów Kapitolu, kiedy znużony wracał do domu z kolejnego przyjęcia, szalony pomysł, zakład, może dawka potężnego narkotyku w jej żyłach i już rozrywał bluzkę jego matki, próbując zlekceważyć chichoty kolegów i prośby o podzielenie się zdobyczą. Nie robił tego nigdy, miał stuprocentową pewność, że Maisie jest jego córką. Przynajmniej za drugim razem mógł bez cienia wątpliwości w głosie obiecać jej, że będzie ją chronił. I robił to ciągle, nie dopuszczał do niej nikogo, gawędząc sobie spokojnie z jej bratem o cudownej kobiecie, która wydała na świat jego córkę. Powinien opowiedzieć mu to w chwili, kiedy będzie się zwijał pod nim z bólu, patrzeć jak rozszerzają mu się źrenice i jak odruch bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, ale przecież nie projektował aż tak śmiało wizji przyszłego szczęścia, pozostawiając w tajemnicy wydarzenia tamtego lata, które zmieniły jego świat i wywróciły go na opak. - Przyjaźniliśmy się. Byłem w Kapitolu za czasów Igrzysk twojego brata, pamiętam tamte lata - odpowiedział całkiem zgodnie z prawdą, śledził wtedy ją nieustannie, jakby gwałt nie był końcem ich relacji, a jedynie początkiem wymyślnych tortur. Które przetrwały do tej pory, dostrzegał jego zamyślenie, starając się przekonać sam siebie, że ten człowiek jest bratem jego córki. Nie mogło mu się to pomieścić w głowie, był zanadto wycofany, nie przypominał Maisie jeszcze za czasów, kiedy jej pleców nie zdobiły setki blizn. - Och - uśmiechnął się, słysząc jego pytanie i zawahanie w głosie. Nic dziwnego, że się bał. Każdy znał jego opinię i każdy wydawał przedwczesne sądy. - Znałem również twoją siostrę. Myślę, że to mogłoby cię zainteresować - odpowiedział prędko, zapalając papierosa i spoglądając na niego przez dym. Bez cienia skrupułów, kłamstwa czy niepewności - nie był jego beznadziejną kalką, mówił zawsze prawdę i zawsze tę prawdę dozował w odpowiedni sposób. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Wto Lip 08, 2014 5:38 pm | |
| Hugh wysłuchiwał ze stoickim spokojem słów Gerarda. Jakoś nie potrafił wyobrazić sobie własnej matki przyjaźniącej się z naczelnikiem więzienia, ale przecież nie znał go za dobrze. Nie wiedział też jaki był wcześniej, więc wszystkie te przemyślenia postanowił zachować dla siebie. Upił do końca alkohol ze szklanki i zamówił kolejną, tym razem sącząc go wolniej i delektując się smakiem. - Zupełnie nie miałem o tym pojęcia – odparł lekko bezbarwnym tonem, kwitując wypowiedź Gerarda – Okres Igrzysk Malcolma był… dla nas wszystkich ciężki i nie spodziewałem się, że moja matka nawiązywała wówczas jakiekolwiek… znajomości– dodał po chwili, gasząc papierosa. Wpatrywał się cały czas przed siebie, wciąż garbiąc się lekko. Swoją pozycję zmienił dopiero gdy usłyszał ostatnie zdanie wypowiedziane prze Ginsberga. Wyprostował się, a każdy pojedynczy mięsień jego ciała naprężył się. Poczuł jak robi mu się odrobinę za ciepło, gdy wolno obracał głowę aby spojrzeć na swojego rozmówcę. - Którą siostrę masz na myśli? – zapytał powoli starając się panować nad swoim głosem. Nie miał pojęcia, o czym ten facet gadał. Którą z jego dwóch sióstr mógłby znać? I w jaki sposób ta znajomość miałaby się nawiązać? Wpatrywał się wyczekująco w mężczyznę nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Naczelnik mógł równie dobrze kłamać, chcąc odwrócić jego uwagę, rozproszyć go czy znaleźć jego słaby punkt. Pytanie tylko po co? Jaki mógłby mieć w tym cel? A co jeżeli nie kłamał, jeżeli rzeczywiście poznał Maise czy Libby po odejściu Randalla? W jego głowie pojawiło się nagle zdecydowanie zbyt wiele myśli i pytań bez odpowiedzi a także wątpliwości. Czy to właśnie dlatego Ginsberg postanowił zaszczycić go swoją obecnością? – Oczywiście, że mnie to ciekawi. Ciekawi mnie wszystko, co chociaż w minimalnym stopniu mogłoby pomóc mi odkryć, co działo się z moim rodzeństwem – dodał, chcąc w jakikolwiek sposób zachęcić mężczyznę do udzielenia mu większej ilości informacji. Musiał starać się być ostrożny, aby nie wkopać samego siebie mówiąc odrobinę za dużo niż powinien. Nie przestając obserwować swojego towarzysza zaczął bawić się zapalniczką, to zapalając to gasząc płomień. Przez tyle czasu nie miał żadnego śladu po swoim rodzeństwie. W Kapitolu nawet nie pytał ludzi, nie chcąc się zawieść po raz kolejny. Podejrzewał, że Malcolm może żyć, jeśli nie zszedł na jeszcze gorszą drogę niż ta, na której ostatnio go widział. Libby? Będąc w Trzynastce mogła brać udział w rebelii. Czyli może nie żyć. A Maise? Nawet nie potrafił wymyślić jakiegoś logicznego scenariusza tego, jak potoczyło się jej życie. Nie miał nawet pojęcia gdzie była, kiedy on i Libby wyruszyli w dalszą drogę. A teraz nagle ostatnia osoba, którą podejrzewał o posiadanie jakichkolwiek informacji mówi mu że znał jego matkę i siostrę. Ciekawe i przerażające zarazem.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sro Lip 09, 2014 11:48 pm | |
| Nie interesowało go za bardzo to, co Hugh sobie myśli o jego znajomości z panią Randall - ot, cecha ludzi tak bardzo skupionych na sobie jak Gerard, który nie dopuszczał do siebie faktu, że ktokolwiek może podważać wagę jego słów. Niekoniecznie prawdziwych, to również nie miało znaczenia. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że kilka wyrazów wypowiedzianych w ustach naczelnika i przyszłego zięcia Coin zawsze nabierało mocy prawnej. Dlatego teraz roztaczał nad nim świadomie wizję swoich ożywionych relacji z rodziną, bawiąc się w nieprawdy z równym wdziękiem, z którym przesłuchiwał kolejnych winnych zbrodni na tle państwowym. Być może powinien zaprosić oto tego mężczyznę do zacisznej sali przesłuchań, która została wyposażona w lustra fenickie, spijające z ciała rozmówcy każdy gest czy zawahanie. Dostrzegł jeszcze pochyloną sylwetkę, niepewność, znał przyczyny doskonale - nie bywał przecież uroczym gościem, zazwyczaj zaproszenia od Ginsberga kończyły się tragicznie, choć Randall nie wiedział, że za dawnych czasów to on urządzał przyjęcia - legendy, na których mogła pojawiać się i jego matka. Oczywiście gdyby tylko miała na tyle oleju w głowie, by umiejętnie cieszyć się triumfem syna. Tak się jednak nie stało, historia zaczynała się od Kapitolu i na nim kończyła, kiedy przez jego mięsiste wargi przelewały się krople goryczy. Tylko fizycznej, to nie on był w tym barze przestraszonym gówniarzem, który opisywał świat Igrzysk jako antyczną tragedię. Znał się na tym doskonale, ojciec obstawiał trybutów jak szalony, matka dorabiała laleczki voodoo, ale nigdy nie przyszłoby mu do głowy negować skuteczności walki z oprawcą poprzez tak drastyczne posunięcie. Nie mógł odmówić byłemu prezydentowi fantazji, która zawsze przyprawiała go o szybsze bicie serca. - Nie znasz matek - odpowiedział swobodnie, zbierając długie rude włosy w kucyk, zupełnie jakby szykował się do pastwienia nad ofiarą. - Każda zrobiłaby wszystko, by ochronić swoje dziecko. Nawet jeśli to znaczyło tyle, że musiała zawierać znajomości z Kapitolińczykami - wyjaśnił, nie dodając, co on myślał o tych śmierdzących obdartusach, którzy przybywali z dystryktów jako zwycięzcy i potem prowadzali rodzinę do towarzystwa. Nie byli zbyt przydatni - ciężka praca wprawdzie uszlachetniała (sam sprawdził to na własnej skórze), ale często tym zwierzętom brakowało odrobiny wyobraźni. Wada, która sprawiała, że dla Gerarda byli nieinteresujący i skazani na zapomnienie. Zupełnie jak Hugh, którym bawił się tylko ze względu na Maisie. - Libby. Znam Libby - przyznał oględnie, przypominając sobie ostatnie zajście na peronie, kiedy w jednej chwili przed oczami przemknęło mu całe życie - awanturnicze, boskie i szczęśliwe, chętnie powtórzyłby to i raz jeszcze. - Chyba kojarzę was wszystkich. Poza najmłodszą... Nie pamiętam jak miała na imię - przyznał, to była prawda - tamta Maisie Randall była tylko mglistym spojrzeniem. Do szału i potępienia doprowadzała go Maisie Ginsberg. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Czw Lip 10, 2014 11:13 am | |
| Jeśli ktoś kiedykolwiek zapytałby Hugh, czego w życiu najbardziej żałuje, mężczyzna musiałby przez chwilę się zastanowić. W jego mniemaniu odpowiedź nie była prosta, jasna i jednoznaczna. Żałował zbyt wielu rzeczy, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Siedząc w tym barze znów zaczął o nich myśleć, choć już jakiś czas temu obiecał sobie, że więcej tego nie zrobi. Niemal widział w swojej głowie obrazy i twarze wszystkich osób, które kiedykolwiek w mniejszy lub większy sposób przez niego ucierpiały. Obiecał sobie nie mieć więcej żalu. Przeszłość to przeszłość, co się stało to się nie odstanie i przecież szkoda zdrowia na rozpamiętywanie każdego, najmniejszego czynu. Jednak kiedy Ginsberg niespodziewanie wspominać zaczął o jego matce, tak zgrabnie dobierając słowa i przechodząc do wspomnienia jego siostry, Randall ponownie zagłębił się w tą bolesną i mroczną stronę swojego żywota. Kiedy usłyszał to imię, krótkie, ale wbijające się z ogromną siłą w jego serce miał wrażenie, że na ułamek sekundy wszystko się zatrzymało. Otoczył go wir obrazów i wspomnień, plątanina słów i dźwięków. Widział małą, uroczą dziewczynkę uśmiechającą się do niego pogodnie, czuł uścisk małej dłoni i dostrzegał zapłakane oczy, kiedy ją opuszczał. - Libby - powtórzył cicho, szybko jednak przypominając sobie, w czyim towarzystwie się znajduje. Jednym haustem dokończył swój napój, aby następnie zacisnąć i rozluźnić pięści. Przymknął oczy zastanawiając się, co ma teraz powiedzieć. Zapytać, kiedy ją ostatnio widział? Albo kiedy ją poznał? A co jeśli kłamał? Jeśli traktował go jak jednego z więźniów? Randall był ostrożnym człowiekiem i nawet wspomnienie ukochanej siostry nie spowodowało, że mógłby stracić tą czujność - No cóż, ja ostatni raz widziałem ją, kiedy zostawała w Trzynastce - rzucił siląc się na jak najbardziej obojętny ton. Ta część jego życiorysu nie była tajemnicą. Każdy, kto poznał go bliżej mógł dowiedzieć się o tułaczce, którą odbył i stracie rodziny, a ktoś taki jak Gerard na pewno albo już to wiedział, albo mógłby się dowiedzieć - Nie mam pojęcia, co działo się z nią później - wciąż nie patrzył na rozmówcę mając wrażenie, że w obecnej pozycji jest bezpieczny - Kiedy ją spotkałeś? Tylko nie mów, że podczas naszego pobytu w Kapitolu, bo nic mi to nie da. A co do najmłodszej... Nazywała się Maisie - dodał, uważnie studiując etykietki na butelkach trunków. Po co on mu to wszystko mówi? Jeśli kłamie, karmiąc Hugh złudną nadzieją, ten niepotrzebnie wpędzi się w depresję. A jeśli może mu pomóc, dlaczego nie powie nic wprost? Mężczyzna miał mętlik w głowie. Pewna część jego umysłu, ta rozsądniejsza, podpowiadała mu, że powinien utrzymać dystans i nie dać się zapędzić w kozi róg. Nie ufał mu do końca, pewnie głównie przez wzgląd na stanowisko, które zajmował. Druga jednak, wrażliwsza i przepełniona poczuciem winy pragnęła za wszelką cenę usłyszeć coś, co chociaż w małym stopniu pomogłoby mu dowiedzieć się czegoś o losach siostry. Za wszelką cenę. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pią Lip 11, 2014 3:29 pm | |
| Ginsberg uwielbiał babrać się w psychice innych osób. Nie był wprawdzie przygotowany do bycia manipulantem - studia z psychiatrii nie znalazły u niego aprobaty - ale miał do tego niemal naturalny talent, który pozwalał mu wnikać w słabe punkty ofiary i zadawać mu najbardziej wyszukane ciosy. Wprawdzie bardziej cenił przemoc fizyczną, efekty były widoczne od razu i mógł własnoręcznie sprawiać, że ofiara wiła się z bólu, ale przecież nie mógł być tak bardzo wybredny. Subtelne sugestie też były bardzo wskazane, Hugh rozpadał się nad towarzyskim piwem, nie przypuszczając nawet, że to dopiero początek atrakcji. Które szykował mu od niechcenia, ot, prezent od bliskiego przyjaciela rodziny, który właśnie powracał na łono towarzyskie i z tej okazji szykował coś naprawdę wykwintnego, zapominając poinformować Randalla, że niedługo zostanie wujkiem. Ciekawe, czy zareagowałby równie sentymentalnie i głupio, jak na wspomnie Libby, przewijającej się przed oczami Ginsberga. Niestety, nie widział w niej niczego interesującego poza byciem w rodzinie, która rozpalała go żądzą zemsty aż do czerwoności. - Trzynastka to ciężkie czasy. Ludzie się gubili. Sam nie mam pojęcia, co dzieje się z moją siostrą czy żoną - przyznał, próbując przywołać w myślach obraz szalonej Beatrice, ale przecież to małżeństwo to była czysta fikcja. Chętnie rozwiódłby się z nią, ale to oznaczałoby pakowanie się w kolejny, uświęcony związek z Melanie, a na to chwilowo nie miał najmniejszej ochoty. Jego narzeczona może i była groźna i wpływowa (choć to jej matka rozdawała karty), ale w okrucieństwie nie mogła równać się z jego żoną, która potrafiła urządzić orgie, głośne w całym Kapitolu. Nie, rodzice Randalla nie bywali na tego typu przyjęciach, zdawali się być zgodnym i kochającym małżeństwem, choć tak naprawdę obecność Maisie, niepodobnej do ojca mogła zaburzyć nieco pokojową egzystencję. - Libby? Na peronie, odbierałem transport więźnia, bardzo groźnego typa, który doprowadził do wybuchu - wygłosił zgodnie z prawdą, nie przejmując się ani trochę, że ten człowiek (Panie, świeć nad jego duszą) brzmi w jego ustach przedmiotowo. Martwa zwierzyna nigdy nie zaprzątała jego uwagi. - Ach, Maisie... - zastanowił się przez chwilę, uśmiechając się nagle. - Powinieneś jej szukać, Malcolma też, byliście taką wspaniałą rodziną - dopił swoje piwo, miał nadzieję, Hugh zrzuci przejaw ten niespodziewanej po nim czułości na alkohol, który zaczął krążyć po jego żyłach.
|
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Sob Lip 12, 2014 2:35 pm | |
| Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Nadzieja Hugh umarła już dawno, dużo wcześniej przed jego zdrowym rozsądkiem. Stracił wiarę w siebie i wszystko dookoła, błądził po omacku w labiryncie, z którego nie potrafił znaleźć wyjścia. I wówczas jedyną drogą na zewnątrz wydawała się śmierć. A jednak żył, chodził po tym świecie i w końcu, choć wciąż pogrążony w żalu i wyrzutach sumienia, zaczął czuć się lepiej. Każdy dzień, choć przynosił mu ból, sprawiał także, że stawał się silniejszy. Podnosił się z ciemnej otchłani, stawał na nogi czując się jak pisklę, które dopiero co wykluło się z jaja. Wszystko było nowe - ludzie, miasto, uczucia i myśli. Przychodząc do tego baru nie spodziewał się, że cały jego świat wywróci się do góry nogami.Nigdy nie podejrzewałby, że Gerard Ginsberg uraczy go informacją o tym, że Libby żyje. I mieszka w Kapitolu, tak blisko niego, a jednak wciąż tak daleko. Zastanawiał się, czy mówił prawdę. Z całego serca pragnął mu uwierzyć, bo co innego mu pozostało? Nie mógł już nawet wyobrazić sobie tego, że mogła to być nieprawda. Musiał ją odnaleźć, przekonać się na własne oczy, że żyje. I przeprosić ją za wszystko. Obawiał się, że dziewczyna mogłaby mu nie wybaczyć. Randall zaczął już wybiegać myślami w daleką przyszłość nie mając nawet pewności, czy Ginsberg nie kłamie mu prosto w twarz. Jednak tylko to utrzymywało go teraz przy zdrowych zmysłach. - A więc żyje - powiedział powoli, biorąc kolejną porcję alkoholu i upijając łyk. Wyjął papierosa i zapalił go powoli, wciągając do płuc dym i wypuszczając go, obserwując szare obłoczki unoszące i rozpływające się w powietrzu - Wiesz może gdzie ją znajdę? Masz jakiekolwiek inne informacje na jej temat? - mężczyzna chwytał się wszystkiego, aby uzyskać coś, co pomogłoby mu ją znaleźć. Kapitol jest duży więc prawdopodobieństwo wpadnięcia na kogoś znajomego przypadkiem jest małe. A skoro już tu był, z osobą, która widziała Libby musiał wykorzystać okazję. Nawet jeśli i tak miałby niczego się nie dowiedzieć - Masz rację. Powinienem ich znaleźć. Powinienem zrobić to już dawno - przyznał, patrząc tępo przed siebie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Bar 'Cave' Nie Lip 13, 2014 12:35 am | |
| Nie rozumiał, z jakiego powodu wszyscy zachowują tak ponuro w tym cudownym świecie, który został odbudowany z gruzów poprzedniego systemu. Nie znał się na emocjach i odczuciach, więc każda śmierć zdawała mu się koniecznym następstwem i ustępstwem w drodze do czegoś większego. Statystyka? Nie, aż tak bezwzględny nie był, rozpamiętując każde zabójstwo i się nim sycąc, zupełnie jakby zostało dokonane z jego ręki. Przynajmniej mógł powiedzieć, że podziela myśli swojego towarzysza. Będąc jednocześnie jego antagonistą. Cudowne było obserwowanie swojego wroga w tak nietypowej i okrutnej sytuacji, kiedy informacji dostarczał mu człowiek, któremu pewnie nie podałby ręki w normalnych okolicznościach. Nowi mieszkańcy Kapitolu byli żałośnie śmieszni, oceniając człowieka po tym, po której stronie znajduje się jego poparcie polityczne. A przecież Ginsberg miał znacznie więcej na sumieniu niż bycie ukochanym podwładnym Coin i jej przyszłym zięciem. Dlatego teraz powstał z niemą satysfakcją na pełnych ustach. - Ależ jasne, że żyje. Nie wiem nic, ale mogę się dowiedzieć. O Malcolmie również - zauważył, nie siląc się na wytłumaczenie, skąd może znać Randalla, który niegdyś zwyciężył w Igrzyskach. Całe szczęście, że miał rozliczne znajomości i mógł wykręcać numer wprost na telefon jego dziewczyny, przesyłając mu słodkie pozdrowienia. Spojrzał na zegarek, czas naglił go jak nigdy i zacierał ręce na widok osiągniętego celu tak bardzo, że mało brakowało, a rozpocząłby zemstę już teraz, świdrując Hugha nie tylko spojrzeniem, a stołowym nożem, który znajdował się w zasięgu jego ręku. Zamiast tego uśmiechnął się lekko. - Bądźmy w kontakcie - nakazał mu, nie szarżując informacjami. Jeszcze nie zdecydował, co zrobi, ale wiedział, że w ostatecznym rozrachunku to Randallowie będą cierpieć sromotnie i nie mógł się tego doczekać.
zt |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Bar 'Cave' Nie Lip 13, 2014 12:29 pm | |
| Gdy Kapitol odradzał się jak feniks z popiołu pod przywództwem Almy Coin, Hugh powoli i stopniowo obracał się w proch, aby ogarnięty rządzą zemsty zacząć następnie działać. Jednak wszystko, czego próbował dokonać zdmuchnięte zostało przez nową panią prezydent i nawet on, silny i zdecydowany, musiał ustąpić, dać sobie spokój i pogrążyć się ponownie w tym, co zaprowadziło go do tego miejsca - wspomnieniach. Często czuł się jak mnich, który całe dnie spędza na rozmyślaniu, jak filozof, który analizuje świat i własne życie, choć tak naprawdę wiedział, że może nazwać się jedynie głupcem. Porzucił wszystko, aby zatracić się w bólu i złości na samego siebie dobrze wiedząc, że czyni źle. Siedząc w barze razem z Ginsbergiem zastanawiał się, jaki interes ma mężczyzna w mówieniu mu tego wszystkiego. I dlaczego robi to akurat teraz, skoro mógł wybrać dowolny moment, później lub wcześniej. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien zachować ostrożność, nie dać się tak łatwo omotać. Jednak Gerard trafił w jego słaby punkt, jakby doskonale wiedział, co gnębi Randalla i co sprawi, że straci czujność. I znowu, zamiast słuchać tej racjonalnej strony siebie kierował się sercem i tym starym pragnieniem odnalezienia rodziny i odkupienia własnych win. Spojrzał więc w końcu na swojego towarzysza przeczuwając, że ich spotkanie dobiega powoli końca. Nie mieli sobie już nic więcej do powiedzenia, a przynajmniej Hugh nie miał mu już nic do powiedzenia. - Oczywiście. Dziękuję - rzucił jeszcze, po czym obserwował jak mężczyzna opuszcza bar. Sam został jeszcze przez chwilę, opróżniając do końca szklankę, po czym podniósł się powoli i wyszedł. Musiał się przejść, pomyśleć i poukładać sobie wszystko to, czego się dowiedział. Musiał zrozumieć, do czego to wszystko może doprowadzić. /zt/
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Bar 'Cave' Pon Sie 04, 2014 9:56 pm | |
| po akcji w barze, po ogłoszeniu Igrzysk, takie tam, życie na krawędzi.
Za każdym razem, gdy próbował połączyć ze sobą te kilka historii, które nijak się kleiły, wybuchał histerycznym śmiechem. Pan ze strzelbą. Napis na murze, któremu przyglądał się dobre kilka minut, zanim uznał, że wzrok go nie myli (przy okazji nie omieszkał wtulić się w zimną powierzchnię i pozostać tam przez jeszcze kolejne - to czasami zadziwiało, że tacy ludzie jeszcze istnieją i system toleruje ich egzystencję). Końcem końców zaszył się w ciemni i pozostał tam aż do następnego ranka, kolejnego i kolejnego, gdzieś pomiędzy, w przerwach w trwaniu, doszły go słuchy o kolejnych Igrzyskach, ale nie śmiał nawet wierzyć w podobne bajki. Nawet jeśli opowiadali je względnie wiarygodni ale nadal bardziej prawdziwi od tworów jego wybujałej wyobraźni reporterzy. Czasem o tym śnił. Było wesoło. Ale zazwyczaj budził go równomierny i spokojny stukot. Stuk, stuk, stuk. W pewnym momencie nie wytrzymał, halo, stuk, stuk, stuk, i dlatego postanowił wyjść na świat. Nie dlatego, że w końcu go skusił, bo nie widział w nim nic interesującego, wręcz przeciwnie, tam gdzie był - to bajka, prawdziwy raj! Żadnych już kłamstw, kul, które gładko przeszywały jego ciało jak słowa, rzucane prosto, jakby były lekkie niczym piórka, dla innych. Dla niego bezlitosne i nieprzyjemne, ale gdy już przywykł do ostrzy, nie odczuwał dyskomfortu, a czystą i błogą obojętność. Ale wracając do świata, ykhym, to ten go znowu wychujał. Igrzyska się odbędą, jednak? Bajecznie. Niech świat wiwatuje razem z nim i Katy, do której pokoju wparował, aby rozjebać plakat, który wywiesiła na ścianie a nastepnie wyszedł z domu zatrzaskując za sobą drzwi z siłą godną samego Hulka. Blok nie runął - szczęście nadal dopisuje. Musiał gdzieś dojść, w końcu, nawet jeśli długo się błąkał, znalazł się tam, gdzie zwykle zjawiają się osoby umówione na spotkanie. Nie wiedział do samego końca, czy nie wyjdzie chwilę przed kluczową godziną, czy nie zaszyje się w którejś łazience i nie zaśnie, aby pomarzyć o czymś, co nie istnieje, ale istnieć by mogło, gdyby nie był takim idiotą i kretynem, którego życie utrzymuje z resztek oszczędności. Ale siedział na swoim miejscu, uparcie starając się nie uciec przed kimś, kogo teoretycznie bać się nie powinien, ale nadal czuł pewną obawę, że ta farsa nigdy się nie skończy. Igrzyska. Rose. Violator. To wszystko było złe, oni byli źli. Zniszczył coś, na co pracował. Nie chodzi o puste uczucia, które ulatują niczym upadłe anioły, które odzyskają swoje skrzydła. Nie wątpił, że udało jej się znaleźć to, czego w rzeczywistości szukała. A on był jedynie epizodem, wręcz kolejnym stopniem, który musiała pokonać w drodze do poznania siebie i zrozumienia, czego tak naprawdę chce. To było głębokie, czasami nie chciał się przyznawać do tego, że rozumiał. I coraz częściej ganił siebie za to, co stało się w Violatorze. Miał ochotę zacząć przeliczać tę nieokreśloną kwotę, aby następnie podesłać ją w odpowiednie miejsce. Ale chyba nie potrafił się tak ukorzyć, nawet przed samym sobą. Noga nadal dokuczała, utykał. Gdzieś udało mu się znaleźć prawdziwą kulę. Może to Katy mu ją podrzuciła albo ukradł jakiemuś bezdomnemu. Nie pamiętał, a była to rzecz tak nieistotna, że musiał spędzić nad nią kilka kolejnych godzin. No tak. Znów się zaciągnął. Płuca zaprotestowały, ale on brnął uparcie przed siebie. Kaszlnął zasłaniając usta dłonią i z irytacją zgasił papierosa o blat mając nadzieję, że nikt nie zauważy, że niedopałek został upuszczony pod stół.
|
| | |
| Temat: Re: Bar 'Cave' Wto Sie 05, 2014 1:25 pm | |
| | kilka dni po lodziarni z Bentem-Jasperem
Umawianie się na spotkania w czasach Dawnego Kapitolu było z pewnością dużo łatwiejsze. Wystarczyło wybrać odpowiedni numer i pojawić się jako trójwymiarowy hologram u znajomego. Ot, kilka sekund: chyba, że ktoś wolał bardziej romantyczne aranżacje. Wtedy pozostawało wybranie się do jednego z dwóch najwspanialszych barów czy restauracji a prawdopodobieństwo wpadnięcia na przyjaciela robiło swoje. Proste, łatwe i przyjemne. Problem w tym, że tamte czasy minęły bezpowrotnie. Miasto zostało zniszczone, odbudowane i podzielone wysokim murem, utrudniającym komunikacje i orientacje w terenie nawet tym, którzy znali na pamięć uliczki sprzed Rebelii. Potężny, śmiercionośny rak toczył stolicę i Daisy czuła jego obrzydliwy smród nawet tego ciepłego popołudnia. Pięknego; ostatnie dni wydawały się wręcz nienaturalnie cudowne. Temperatury rosły, słońce nie chowało się za chmurami, powietrze jakby trochę się oczyściło...żyć nie umierać: odwieczna zasada panienki Daignault naprawdę napawała ją optymizmem i świetnie wpisywała się w czerwcowe, beztroskie chwile. Niezapowiadające nic strasznego; czymże przecież była groźba Igrzysk dla kogoś, kto bezpiecznie pałętał się po Dzielnicy Rebeliantów. Sercem dalej tkwiła w Kwartale, jednakże ciało - już złote, wypielęgnowane i wymuskane rączkami masażystów w SPA - należało już do grona Zwycięzców. Dosłownie i w przenośni; Rebelianci przejęli jej miasto i chwilowo musiała dostosowywać się do ich zasad. Kłamliwie ale z gracją; dlatego też farbę przeznaczała na wymalowanie zaproszenia na spotkanie a nie tworzenie karykatur Almy Coin. Może i nieco przesadzała, ale...dla Daisy nie istniały granice normalności i gry pozorów. Wkręcała się we wszystko maksymalnie i pełnią dostępnych (a także zakazanych) środków, dlatego też nie poświęciła zbyt wiele czasu galopującej depresji po spotkaniu ze swoim...ukochanym. To słowo nie mogło przejść jej ani przez gardło ani przez umysł, dlatego nie podzieliła się szokującą plotką nawet z Cordelią, z całych sił starając się zdystansować. I ochłonąć. W pojedynkę wychodziło jej to beznadziejnie, w towarzystwie głupiutkich ludzi - jeszcze gorzej. Dlatego odezwała się do Matchiasa Le Bróna (pisownia oryginalna, mejd baj Daignault), najgorętszego kawalera po tej stronie muru. Po tamtej też; właściwie nie nadążała za przygodami swojego kolcowego opiekuna, oferującego jej zapleśniałe łóżko i ratującego wielokrotnie chudy tyłek; była jednak pewna, że żyje. A jeśli żył to z pewnością jego największym marzeniem było ponowne zjednoczenie się z posiadaczką najpiękniejszych włosów w Panem. Pojawienie się Mathiasa w drzwiach baru nie było dla niej więc wielkim zaskoczeniem; specjalnie usiadła na szarym końcu długiego baru, obserwując jak brunet kuśtyka niemrawo do krzesełka nieopodal i...och tak, obiecywała sobie, że posiedzi chwilę w półmroku i dopiero po kwadransie podejdzie do niego z radosnym uśmiechem. Obiecanki-cacanki; stęskniła się za paniczem Mathiasem niemożebnie i zamiast cierpliwie czekać, podskoczyła do niego, obejmując go chudymi ramionami od tyłu, tak ściśle, jak tylko się dało. - Tęskniłeś. Wiem, że tęskniłeś. Z tej tęsknoty przybyłeś do Dzielnicy. Specjalnie dla mnie - zaczęła hiperszybko, hiperentuzjastycznie i hiperpiszcząco (jak przystało na nastolatkę), w końcu puszczając Mathiasa i wsuwając się na stołek obok niego. Długie blond włosy spięła w warkocz, sięgający jej teraz bioder. Moralnie zakrytych; odpuściła sobie miniówki i miała na sobie równie krótkie szorciki i dość grzeczną (jak na standardy Di) bluzkę, odsłaniającą jednak złotą skórę i odnowiony rząd perełek przy obojczykach. Czuła się naprawdę doskonale; w chwili, w której poczuła lebrunowski aromat (dym papierosowy, alkohol, specyficzna woń Violatora, krwi i prochu strzelniczego) całkowicie zapomniała o genetycznych dramach. Liczyły się tylko Kwartałowe znajomości w postaci nieco obolałego Matha. - Coś ci się stało? Za dużo klęczenia i kolanko poszło? Oj - rzuciła bez nabrania oddechu, NAPRAWDĘ współczująco, poklepując go po udzie. - Jak żyjesz? Kupisz mi alkohol? Nienawidzę Almy Coin. Ładnie wyglądam? - rzuciła po sekundzie jednym ciągiem, obdarzając Mathiasa jedynym w swoim rodzaju uśmiechem Daisy Daignault: naćpanym, radosnym, groźnym; jednocześnie niezwykle dziecięcym i dziwkarskim. Przerażająca mieszanka. |
| | |
| Temat: Re: Bar 'Cave' | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|