|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 43 lata Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 5:40 pm | |
| Zachowanie zimnej krwi w chaosie radosnego południa przychodziło Frankowi z każdą sekundą łatwiej. Po kilku krokach oddychał już całkiem spokojnie, przyciskając do buzi Mallory chustkę. W ramach ochrony przed dymem i pyłem, wzbijanym przez biegnących ludzi, rzecz jasna, nie w celu zamknięcia jej ust i powstrzymania komentarzy. I tak słabo ją słyszał w wszechobecnym hałasie, próbując ustać na nogach i hamować przyśpieszającą żonę. Też chciał jak najszybciej odstawić ją w bezpieczne miejsce, ale gdyby zaczęli w panice uciekać ze środka placu z pewnością dostaliby się pod nogi tłumu. Chociaż i tak nie uniknęli bolesnego spotkania z ziemią. Zachwiał się mocno, ciągnięty w dół przez Mally, opadając i tłukąc sobie kolana i łokcie. Nie zdążył nawet jakoś zabezpieczyć upadku rudowłosej. Mającej mniej szczęścia, bo kiedy już podniósł się na ręce z zakurzonej ziemi, mógł widzieć tylko krew, ściekającą po prawej stronie jej twarzy. On sam wyszedł z upadku bez szwanku, dlatego bez wahania złapał głowę Mallory, na razie nie rozglądając się dookoła, skupiony na obejrzeniu jej rany. W pierwszej chwili myślał o utracie oka, ale na szczęście to tylko kawałek ławki rozciął skórę Mally tuż przy skroni, powodując widowiskowy krwotok, ale nic poza tym. Nie denerwował się zbytnio, mięśnie mając napięte do granic możliwości; przesunął tylko chustkę z twarzy na czoło kobiety, łapiąc ją za rękę i ściskając mocno. - Nic takiego, skaleczyłaś się. Wstajemy, już - polecił stanowczo i spokojnie, zrywając się na równe nogi i podnosząc również Mallory, zauważając, że w końcu powietrze jest wolne od kul. Odetchnął głęboko z zamiarem ruszenia dalej, ale...w porę spojrzał w dół, na leżącą kobietę. Młodą, z zakrwawioną bluzką; jej dłonie trzęsły się nieznacznie a wargi układały w niezrozumiałe z tej wysokości słowa. Znów krótka ocena sytuacji, spojrzenie ku wyjściu, przy którym tłoczyli się ludzie i szybkie spojrzenie na Mallory. Powinien jak najszybciej wyciągnąć ją z Placu, ale...chyba już podjął decyzję, ściągając z siebie marynarkę i znów klękając na ziemi, tuż przy dziewczynie, rozpinając jej koszulę. - Mallory, musisz wyjść z Placu i iść do dziewczynek - powiedział, nie podnosząc jednak wzroku na żonę, skupiony całkowicie na sprawdzaniu pulsu kobiety i pozbawianiu jej górnej części ubrania, starając się znaleźć ranę postrzałową. - Jeśli znajdziesz Blaise'a, trzymaj się go - kontynuował, przesuwając palcami po bladym ciele bezimiennej ofiary, w końcu znajdując miejsce, w które uderzyła kula. Nie serce, płuco, była więc szansa, że kobieta nie umrze w ciągu najbliższych pięciu sekund. - Jak masz na imię? Wszystko jest w porządku, to tylko draśnięcie - Frank pochylił się nad kobietą, próbując sprawdzić, czy znajduje się rana wylotowa (a jeśli tak, to gdzie), jednocześnie rozpoczynając stereotypową rozmowę lekarz-ofiara, czując się bez szpitalnych przyrządów odrobinę nagi. Jednak znów - wdzięczność do wojskowego wychowania i doświadczenie okazało się przydatne; wiedział, że największym zagrożeniem jest w tej chwili zapadnięcie się płuc i odma, oczyścił więc palcami ranę i przyłożył do rany szczelnie dłoń, zapobiegając dostawaniu się powietrza, jednocześnie naciskając lekko, by powietrze już tam dopuszczone mogło opuścić płuco. Brudna, lekarska prowizorka, ale bez apteczki i sprzętu nie mógł zrobić nic więcej. Skupiał się więc wyłącznie na pacjentce, tracąc na razie zainteresowanie całą resztą świata, nawet nie orientując się, czy Mally stoi obok niego czy już ruszyła do wyjścia. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 5:41 pm | |
| Pandemonium trwało dalej, chłonęło nowe ofiary i Ginsberg zaczynał czuć się absolutnie rozkosznie, obserwując cierpienie i ból naiwnych ofiar, które właśnie pchały się prosto w objęcia śmierci. Zaczynał żałować, że i sam nie wywołał podobnych rozruchów, choć te przypominały mu raczej najlepsze kapitolińskie czasy orgii i jej zdekonspirowania, kiedy ludzie rozbiegali się na cztery strony świata, nie bacząc na to, że są nadzy, nieuzbrojeni i że za rogiem może czaić się śmierć. Zanotował kątem oka upadek Josepha i na sekundę nawet zawahał się, i podszedł, patrząc z góry, czy może mu pomóc. Niestety Nicole miała rację, szkoda było kuli na to, co właśnie działo się z tym jego niedoszłym kochankiem, więc splunął na niego. - Głupiec - zawyrokował, sprzedając mu ostatniego, czułego i pożegnalnego kopniaka w szyję (krew rozprysła się jeszcze bardziej), nawet nie myśląc o tym, by poczekać aż śmierć zrobi z niego bohatera. Ciała ludzkie miały dla niego tylko wtedy wartość, gdy mógł dać Maisie do rozkładania; więc ruszył leniwie przed siebie, nie oglądając się za przyjaciółmi i przelotnymi pocałunkami. Egoistycznie, samczo, jemu wystarczyła kula u nogi w postaci najdroższej ofiary, którą postanowił obrać ze skóry, kiedy tylko skończy się ten cyrk. Był już znudzony, być może dla tych dwudziestolatków działo się coś zabawnego i godnego uwagi, ale Ginsberg miał dość już przypadkowych akcji, które zaczynały uświadamiać mu, że najbezpieczniejszy jest w więzieniu, gdzie każdy nawet najgroźniejszy przestępca trzyma nóż pod poduszką. Przynajmniej nie musiał obawiać się, że przez głupotę jednej dziewiętnastolatki ktoś rozpyli gaz i ludzie będą tamowali ruch jak święte krowy w Indiach. - Nie dbam o twoje bezpieczeństwo - umył ręce szybko, słysząc spłoszony głos Nicole, do której znowu dołączył, która przeżywała wielkie dylematy moralne. W sam raz na piekło, które zsyłali im wszyscy bogowie. I na Strażnika Pokoju, który zjawiał się przed nimi, jak gdyby nigdy nic, wskazując palcami na dziewczynę. Pewnie była winna, pewnie nosiła granaty w torebce, na Placu rozniósł się szaleńczy, szatański śmiech Gerarda Ginsberga, zwiastujący zazwyczaj czystki w więzieniach. - Zacznijmy od tego - przemówił cierpko i stanowczo - że jestem twoim zwierzchnikiem jako przedstawiciel rządu, więc trochę GRZECZNIEJ - pouczył go, pokazując sobie plakietkę, bo najwyraźniej ten tępy bałwan nie zdawał sobie sprawę, że rozmawia z człowiekiem, który będzie odpowiadał za przesłuchania. - Ona jest moja i pójdę z wami, a potem złożysz mi raport u Pani Prezydent - dokończył, łapiąc Nicole za ramię (jakby chciała stawiać opór), ale nie spuszczając strażnika z muszki. Nie ufał nikomu, nowa zasada lokalnego herosa, który przynajmniej miał szansę opuścić to zakurzone i pełne niezdrowych emocji miejsce na rzecz czegoś bardziej konkretnego. Jak tortury dziennikarzy jego ukochanego czasopisma, już nie mógł się doczekać. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 5:48 pm | |
| Strażnicy Pokoju zachowywali się po prostu jak spłoszone przez psa stado bydła, do tej pory spokojnie pasące się na pastwisku. Strzał, strzał, kolejny strzał. Jeden z nich świsnął gdzieś nieopodal, odbijając się rykoszetem, zapewne przeznaczony w stronę tłumu. Catrice jak przez mgłę słyszała rozkazy Salingera, który najwidoczniej miał większy wpływ na rozgardiasz niż owa wspaniała Reiven Ruen, która nie dawała sobie rady z własnymi podwładnymi. Miała ochotę wrzasnąć coś w jej kierunku, najlepiej obraźliwego i chamskiego, ale nie miała na to czasu. Ginsberg i reszta ruszyli do przodu; Tudor stała teraz sama, rozglądając się dookoła. Nagle poczuła szarpnięcie i zobaczyła małą dziewczynkę. No pięknie, kolejny bachor. - Twoja mamusia? A kim ona jest? – zapytała, zdenerwowana i nieco zdezorientowana. Chciała odbiec, zważywszy, że usłyszała kolejny strzał, ale szczeniak nie chciał się odczepić, dlatego też Catrice złapała dziecko na ręce i ruszyła w stronę wyjścia dla członków rządu. - Dobra, mała. Idziemy tam, trzymaj się, nie puszczaj i mów, kim jest ta Twoja mamusia. Jak się nazywa i gdzie mieszka, tylko szybko i konkretnie. Jeśli dostanie się do wyjścia dla rządu i pozwolą jej przejść, zostawi dziecko przy którymś mundurowym, ale chyba raczej nie powinna zostawiać dziewczynki na pastwę tłumu.
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:10 pm | |
| Pandemonium w najczystszej postaci, dzikie, nieokiełznane pandemonium – tak można było określić to, co zaczęło się dziać już w momencie, w którym kula przeszyła ciało Iris Rochester. Wybuchła panika, gorsza niż ta, którą Vivian widziała podczas parady Trybutów, być może gorsza niż ta na moście. Siedziała tuż obok pani generał, ale nie zerwała się z krzykiem, jak niektórzy. Po prostu podniosła się z miejsca i zaczęła uważnie obserwować całe wydarzenie. Dowódczyni Strażników Pokoju najwidoczniej nie panowała nad sytuacją; być może przez jej niekompetencje to jej znajomy, Joseph Salinger, zaczął krzyczeć do krótkofalówki, jednocześnie udzielając blondynce, chyba Reiven, reprymendy… Do momentu, w którym ktoś wystrzelił, a pocisk trafił w jego szyję. Vivian odsunęła się pod ścianę, widząc Ginsberga, który doskoczył do Josepha i kopnął go w szyję. Rudowłosa aż syknęła, patrząc na to, a gdy tylko jej były oprawca odsunął się i odszedł, podbiegła do leżącego na ziemi człowieka i obwiązała jego szyję apaszką, którą zerwała z własnej szyi. - Ginsberg, ty pieprzona świnio – mruknęła sama do siebie, opatrując Josepha. Jej palce znalazły ranę; kula musiała trafić w tętnicę, przez co mógł wykrwawić się w ciągu kilku minut, dlatego też dziewczyna ucisnęła lekko ranę, rozglądając się dookoła. - Czemu tak stoisz?! – wrzasnęła na stojącą nieopodal dowódczynię Strażników Pokoju. - Dziewczyno, rusz się, on się wykrwawia! Miała wrażenie, że powinna dać tej Reiven w twarz, najlepiej dwa razy i jak najmocniej, żeby pojęła, co się dzieje, i ruszyła tyłek, zamiast stać i krzyczeć rozkazy, których nikt nie słuchał. Ty tam! – wrzasnęła do stojącego nieopodal Strażnika Pokoju. – Weź kolegę i ruszaj tu swoją dupę! Mamy rannego członka rządu i powinieneś mu chyba pomóc, tak?! No rusz się, do cholery! Liczyła się każda sekunda. Miała prosty wybór – odwrócić się plecami od Josepha i odejść, jak Ginsberg, albo usiłować ratować mu życie. Wiedziała, jakiego wyboru dokonałby jej zmarły ukochany. Cały czas uciskała ranę, co jakiś czas klepiąc lekko Josepha po policzku, żeby nie tracił przytomności.
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:13 pm | |
| Naprawdę zazdrościła mu tego spokoju, którego zaznawała w pełni dopiero wówczas, gdy cała ich rodzina była w komplecie. Wiedziała, że mężczyznom przychodzi to łatwiej (procesy psychiczne były częścią szkolenia w Trzynastce) i potrafią skupić się nie bieżących zadaniach, ale ona odczuwała z całą mocą niepokój. Może szósty zmysły albo i kobieca intuicja? Która faktycznie okazała się prawdziwa, kiedy padali na ziemię, dobrze wiedząc, że tym razem nie doszło do strzału (choć te jeszcze były głośne) i że wszystko będzie dobrze. Głupie, naiwne, niezgodne z krwią, która właśnie broczyła jej ze skroni, jakby w zamyśle miała spowodować nawrót histerii. Nic jednak takiego się nie działo, pomógł rzeczowy głos Franka, już zupełnie oderwanego od wymówek. Ścisnęła chustkę, próbując spojrzeć na niego, ale nadal znajdował się za mgłą. - Claire nas zabije za obniżenie kieszonkowego - przytuliła się do jego ramienia, próbując ruszyć dalej nieco wolniej i bezpieczniej, ale... Znała Francisa od dwudziestu lat i wiedziała, że nie przejdzie obojętnie obok żadnej ofiary. To ona mogła być bezwzględną i cyniczną członkinią rządu, dbającą jedynie o swój interes, ale jej mąż nadal pozostawał lekarzem, który nie zawahał się ani trochę. Za to go kochała i dlatego właśnie podejmowała ważką decyzję, obserwując jego poczynania. - Nie. Dziewczynki są bezpieczne - zauważyła, tyle. Żadnego dramatycznego wyznania win, miłości czy prośby o przebaczenie, kiedy targała halkę i podawała mu nieskazitelnie czysty materiał, żeby miał czym zatamować ewentualny krwotok. Nie znała się ani trochę na medycynie, czuła, że ma ochotę faktycznie uciekać z tego miejsca jak najdalej, ale nie mogłaby zostawić Franka. Nawet nie z powodu ogromu miłości, który czuła, obserwując jego szczupłą sylwetkę przy badaniu, ale z powodu przekonania, że nie zamierza pozwolić mu odejść, nawet jeśli mieli osierocić trójkę wspaniałych dzieci. Przykucnęła obok (mniejsze prawdopodobieństwo, że ją zastrzelą), łamiąc tym razem obcasy. Podejrzewała, że to jeszcze nie koniec i chciała być gotowa do dalszej drogi, przypuszczając, że i tak pewnie znienawidzi ją za to, że znowu postawiła na swoim i została przy nim.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:14 pm | |
| Nigdy nie próbował zgrywać bohatera, nie był zainteresowany przyjmowaniem postawy altruisty, ale przecież nie mógł przejść obojętnie obok kogoś, kto miał wielkie szanse na zostanie stratowanym. Tak się jakoś złożyło, że był to już drugi raz, gdy zdecydował się pomóc komuś całkowicie bezinteresownie, w zwykłym ludzkim odruchu, a tą osobą była Cypriane. Gdyby Blaise miał teraz czas na przemyślenia, na pewno przyszłoby mu do głowy, że to być może przewrotny los styka go z tą dziewczyną w krytycznych sytuacjach, by wydobyć z niego właściwe zachowania. Ale Argent nie miał nawet chwili na myślenie o czymś innym, niż tylko zapewnieniem bezpieczeństwa sobie i Cypriane, w dalszej kolejności mając na uwadze zebranych na placu ludzi. Ludzi, którzy teraz popychali go i poszturchiwali, byle tylko wydostać się z pola rażenia gazu łzawiącego. - Spróbujemy tamtym wyjściem - oznajmił spokojnie, wskazując wspomniane miejsce ruchem głowy, jakby panikujący tłum dookoła w ogóle nie istniał. Podtrzymywał dziewczynę pewnie, ale starał się nie robić tego zbyt mocno, bo dość szybko zauważył, że jednak nie jest cała i zdrowa. Miał nadzieję, że nie stało jej się nic poważnego, obtłuczenia i złamania współczesna medycyna byłaby w stanie wyleczyć w mgnieniu oka, ale te obchody nie potrzebowały kolejnych poszkodowanych. Idąc za tłumem, wreszcie udało im się dotrzeć do jednego z wyjść, ale Blaise ze zdziwieniem zauważył, że blokują je sami Strażnicy Pokoju, w dodatku z bronią wycelowaną w tłum. Gdyby nie obecność damy, na pewno przekląłby szpetnie. - Wytrzymaj jeszcze trochę - zwrócił się do swojej towarzyszki, odgarniając jej włosy z czoła i szybko rejestrując, że ma ona problemy z oddychaniem - Jeśli bardzo cię boli to za chwilę wykorzystamy nasz sprawdzony numer z Trzynastki - miał nadzieję, że i tym razem panna Sean nie będzie miała nic przeciwko pokonywaniu pozostałej drogi na jego rękach. Wystąpił pewnym krokiem przed szereg, w który ustawili się ludzie tuż przed Strażnikami, upewniając się, że na wszelki wypadek zasłania sobą Cypriane. - Oficer Blaise Argent - przedstawił się głośno, unosząc ręce do góry w pokojowym geście - Przepuśćcie mnie, mam tutaj ranną. Jutro wasz dowódca najpewniej straci pracę, jeśli wy chcecie tego uniknąć, wykonajcie moje polecenie - oznajmił z zadziwiającym spokojem w głosie. Wiedział, że wykrzyczany rozkaz mógłby jedynie zaognić sytuację, Strażnicy byli już wystarczająco zdenerwowani.
Ostatnio zmieniony przez Blaise Argent dnia Pon Lip 21, 2014 6:21 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:17 pm | |
| Nie zwracałam uwagi co robi Ginsberg, gdy na chwilę odsunął się ode mnie, nie próbowałam nawet spojrzeć w stronę z której dochodził jego głos, wmawiając sobie, że wcale nie obchodzi mnie to kogo właśnie obrażał, albo.. Nie, nie słyszałam wystrzału, skoro nikogo nie zabił nie obchodziło mnie to co się działo. Bardziej interesował mnie fakt by jak najszybciej wydostać się z tego chaosu, który coraz skuteczniej wyprowadzał mnie z równowagi. Od czasów rebelii ani razu nie znalazłam się wśród tylko krzyczących i atakujących się ludzi, zapomniałam już jak to jest, gdy powietrze robi się gęste od paniki, a ludzie brną przed siebie nie zważając na innych. Co prawda, teraz i tak było inaczej, bo chociaż wojna jest jednym wielkim szaleństwem więcej w niej było logiki niż w tym co się działo tutaj. Żołnierze byli ludźmi wyszkolonymi, nie poddawali się tak łatwo gwałtownym emocjom, mieszkańcy Kapitolu zachowywali się za to jak zwierzęta; jak stado spłoszonych, bezmyślnych królików między które wpadł wygłodzony wilk. A odpowiadający za ich bezpieczeństwo Strażnicy Pokoju zdawali się zupełnie nie przejmować swoimi obowiązkami, a może raczej wyglądali na takich, którzy nie byli w stanie ich wypełnić. Prychnęłam słysząc uwagę Ginsberga i wzruszyłam ramionami. Jakbym się tego spodziewała. Dobrze wiedziałam, że nie mam co polegać na nim, w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenie swoje życie postawiłby kilometry nad moim, jednak zdawałam sobie również sprawę, iż dzięki temu, że trzymałam się blisko niego każde niebezpieczeństwo dzieliło się na pół. Szansę rozkładały się pół na pół. A może nawet bardziej na moją korzyść, w końcu byłam mniejsza, Gerard przy mnie był wygodniejszym celem. Jednak w momencie, w którym podbiegł do jeden ze Strażników, wyrzucając z siebie te początkowo nielogiczne słowa poczułam jak cała pewność siebie wyparowuje ze mnie; niczym powietrze z przebitego balona. Serce zabiło mi mocniej, kiedy usłyszałam informacje o przesłuchaniu i strzale padającym z sektora medialnego, lecz nim zdążyłam powiedzieć cokolwiek na swoją obronę towarzyszący mi mężczyzna odezwał się jako pierwszy, niszcząc wszelkie moje zamiary. Rozchyliłam na chwilę usta, jednak zamknęłam je szybko, gdy poczułam zaciskające się na moim ramieniu palce naczelnika więzienia. Nie ufałam mu, nie ufałam żadnemu z nich, a rozbrzmiewające w mojej głowie raz po raz słowa ‘ona jest moja’ wcale nie brzmiały jak próba uratowania sytuacji. Tym bardziej, że Ginsberg cały czas trzymał na muszce Strażnika. - Nie mam zamiaru uciekać – warknęłam w jego stronę, wyszarpując ramię, po czym zabezpieczyłam pistolet – powoli i spokojnie, by przypadkiem mężczyźni nie uznali, że planuje coś głupiego – wyciągnęłam magazynek i wsunęłam broń za pasek od spodni, naboje pakując do kieszeni. Następnie uniosłam ręce do góry pokazując, że nie mam żadnej innej broni. – Prowadź – mruknęłam. W tym samym momencie dopadło mnie silne uczucie beznadziejności. Cholera, wpakowałam się w niezłe gówno. Odetchnęłam głębiej próbując odsunąć od siebie powoli rodzącą się na skraju mojego umysłu panikę. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:19 pm | |
| Dla niej to było zbyt wiele. Wyszkolenie oddziału nastu ludzi i zapanowanie nad nimi było niczym w porównaniu z rządzeniem wszystkimi Strażnikami. Wszyscy, łącznie z Rei uważali, że ona się do tego nie nadaje. Była zbyt młoda, nie miała autorytetu, szacunku i nie znała się na pewnych sprawach chociażby z racji braku przeszkolenia. Rok temu nie umiała jeszcze strzelać z broni palnej. Tym bardziej była pewna, że powierzenie jej tej funkcji miało na celu nie uhonorowanie jej, a czekanie na jej potknięcie by ją osadzić, zamknąć w więzieniu i opcjonalnie powiesić, zastrzelić, ściąć, otruć. Świadomość tego jak bardzo nie panowała nad Strażnikami teraz aż nazbyt rzucała się w oczy. Logicznym wyjściem wydawało się chronienie własnej skóry, bo zapewne jutro zostaną jej postawione zarzuty. I to by było na tyle z pięknej wizji przyszłości. Działania strażników mogły być nawet celowe, mogli zostać przekupieni by zachowywać się tak a nie inaczej, wszystko po to, żeby pokazać brak kompetencji Reiven. Z istnienia krótkofalówki nie zdawała sobie sprawy, nie przypominała sobie by ją brała. Gdyby ją wzięła to zamiast zdzierać sobie gardło wydawała by rozkazy przez radio. A jednak skądś się wzięło. Może nawet ktoś jej je wcisnął za pasek gdy biegła. Jak skompromitować to po całej linii. Nie walczyła z Josephem, pozwoliła mu przejąć stery. Strażnikiem Pokoju był dłużej niż ona. Tak bardzo była nie na miejscu, że aż miała ochotę się roześmiać. Nie zamierzała go bić. Po prostu czekała aż odda jej radio. Kiwnęła głową. Odebrała walkie i wzięła głęboki wdech by się uspokoić. - Powtarzam! Przestańcie strzelać. Zabezpieczcie teren! - w pierwszym odruchu nie wiedziała po co zamykać wyjścia, ale potem sobie przypomniała, że powinno jej zależeć na złapaniu napastnika. Zdążyła się odwrócić by sprawdzić jak się ma sytuacja na placu, kiedy ktoś strzelił. W ogólnym chaosie nie zorientowała się gdzie trafiła kula dopóki nie usłyszała wrzasku Vivian. Skierowała wzrok w tamtą stronę. Joseph leżał postrzelony na ziemi, zaraz obok był Gerard, Vivian próbowała zatamować krwawienie i darła się na nią, jakby to ona pociągnęła za spust. W pierwszym odruchu chciała pociągnąć za rękaw, żeby móc ucisnąć ranę na szyi Josepha, ale Viv już to robiła. Potrzebne było pogotowie. Nacisnęła na przycisk na walkie. - Potrzebne pogotowie! - poleciła przez radio tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Już!. Kusiło ją zastrzelić Gerarda, za to co zrobił i tak na zapas. Ale to będzie musiało poczekać. Przykucnęła przy Viv. - Powiedz jak mogę pomóc. - darowała sobie komentarze. Jeśli miała pomóc potrzebowała informacji jak. Nie była lekarzem i nie znała się na opatrywaniu ran.
Ostatnio zmieniony przez Reiven Ruen dnia Pon Lip 21, 2014 6:39 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:34 pm | |
| Z ulgą odkrył, że uliczka jest pusta - oznaczało to, że nikt go nie zapamięta, a na tym zależało chyba każdemu uciekającemu złodziejowi. Nie był mistrzem w swoim fachu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W jednej ze znalezionych książek w starym muzeum wyczytał, że podstawą sukcesu jest zrozumienie własnych słabości. Uznał tę książkę za stek bzdur, ale gdzieś w podświadomości to hasło mu zostało. Dlatego też dość często zastanawiał się nad tym, co faktycznie potrafił i dochdoził do wniosku, że było tego naprawdę niewiele. Dopiero dobiegając do końca uliczki zrozumiał, że trafił w ślepy zaułek. Dyszał ciężko rozglądając się i obmyślając jakiś plan. Musiał działać. Wrócić na plac? Wciąż tam ktoś strzelał, biegali ludzie i pełno było strażników. Jeszcze któryś go zatrzyma i będzie miał kłopoty, a tego z pewnością by nie chciał. Po chwili w oczy rzuciły mu się dwa śmietniki. A gdyby tak się na nie wdrapać? Może udałoby mu się wspiąć na dach któregoś z budynków i stamtąd dalej uciekać. Szybko jednak zbeształ się za ten pomysł. Nierozsądnym było wchodzenie na dach chwilę po zamachu na jednego z członków rządu. Wręcz głupie. Ktoś wziąłby go za snajpera i na pewno zostałby aresztowany. Na nic zdałby się jego tłumaczenia, zwłaszcza, że już raz za kratkami się znalazł. Uznaliby go za recydywistę i od razu kazali rozstrzelać. Bez żadnego procesu. Chociaż rozstrzelanie nie było takie złe w porównaniu z torturami, które mogłyby go czekać. Poza tym - wciąż jego prawy bark wciąż nie był w pełni sprawy i istniało wysokie prawdopodobieństwo, że w trakcie wspinaczki coś mu się stanie i spadnie tłukąc się niemiłosiernie przy okazji robiąc niezłego rabanu. Na koniec rzucił tęskne spojrzenie w stronę drzwi, które wydawały się zamknięte. Przez myśl przeszło mu, żeby jednak pociągnąć za klamkę - może jakiś cudem będą otwarte? Ale co znajdzie za nimi? Jeśli w środku będzie jakiś strażnik albo kobieta, która wpadnie w panikę na jego widok? Nie chciał zwracać niczyjej uwagi, a krzyki dobiegające z budynku stojącego w bezpośrednim sąsiedztwie placu na to go narażały. Wziął głęboki oddech. Musiał pomyśleć. Nie miał zbyt wiele czasu, o czym ciągle przypominały mu krzyki dobiegające z placu. Podjął decyzję. W zasadzie to wykluczył wszystkie inne opcje, bo z pewnością nie było to działanie, na które zdecydowałby się w normalnych warunkach. Ruszył w stronę drzwi. 'Raz kozie śmierć' - pomyślał kładąc dłoń na klamce. Trochę niepokojąca myśl, zważywszy, że tak naprawdę ryzykował własnym życiem. Mało jednak prawdopodobne, żeby w środku byli już jacyś strażnicy. Szarpnął z nadzieją, że drzwi będą otwarte. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:39 pm | |
| Joseph nigdy nie czuł wielkiego parcia na szkło i zdobywania wyższych pozycji; dobrze mu było w swojej bezpiecznej, szczurzej niszy, z której mógł eliminować ewentualnych przeciwników, samemu pozostając nienaruszonemu. Słodkie, niehonorowe i bardzo w stylu Salingera. Teraz jednak, w obliczu wielkiego chaosu i kolejnych pocisków, śmigających nad ich głowami nie mógł po prostu uciec. Zwłaszcza, że ból głowy rozsadzał mu czaszkę a każdy głośniejszy wrzask doprowadzał jego uszy do granic wytrzymałości. Dlatego zareagował i dlatego teraz z ulgą obserwował, jak Strażnicy opuszczają broń. Chwilowy sukces, pomimo pulsującego cierpienia, rozlewającego się na kark, posłał Reiven lekko triumfujący uśmiech, pochylając się nad nią i wciskając jej krótkofalówkę do dłoni. - Widzisz, tak się powinno rządzić, dziewcz... - zaczął, mało sympatycznie, dalej z ujmującym uśmiechem...który wcale nie spłynął z jego twarzy; nie, żadnego szoku, pisku, jęku czy innych onomatopei męczenników. W pierwszej chwili Joseph nawet nie zorientował się co się właśnie stało. Ot, kilka długich sekund bez jakiejkolwiek świadomości, którą przywrócił dopiero rozrywający ból i strumień krwi, zalewający jego ciało. Potem wszystko toczyło się zdecydowanie za szybko; twarda ziemia, głuche uderzenie kości o podłoże i powolne, subtelne tracenie z pola widzenia kolejnych obrazów. Najpierw wyciszały się krzyki, potem cała postać Reiven znalazła się za mgłą, tak samo jak cień Vivian i jakiegoś mężczyzny. Nie czuł jego splunięcia; i tak zalany był gorącą, wilgotną krwią, ale mocny kopniak wojskowym butem odebrał mu całkowicie przytomność. Nie, to nie było jak usypianie; raczej jak szybkie zapadanie się pod wodę i tonięcie we własnej posoce, niedostatecznie hamowanej przez przyłożony materiał. Ostatnia myśl, jaka przebiegła po wyniszczonym i spanikowanym umyśle Josepha nie dotyczyła jednak paraliżującego bólu: zastanawiał się tylko czy umieranie w taki sposób stanowi estetyczny obrazek, warty namalowania palcami Lennarta. Potem wziął chrapliwy, niepełny oddech, wzbogacony szumem krwi na ustach i stracił przytomność. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 6:59 pm | |
| Salinger słabł; czuła to z każdą sekundą, jaką spędzała klęcząc obok niego i tej biednej, młodszej od niej dziewczyny, na której twarzy wypisywało się mnóstwo uczuć. Zapewne krzyczenie na nią było błędem, ale ludzie w takich sytuacjach tracili poczucie czasu i rzeczywistości. - Nie wiem. – powiedziała bezradnie. – Widziałam tam z tyłu jakiegoś lekarza, jeśli mógłby na chwilę podejść i coś zrobić, pewnie byłoby lepiej… Ale nie jestem lekarza, nie mam nawet pewności. Odważyła się przenieść wzrok z twarzy Reiven na Josepha, który tracił kontakt z otaczającym go światem. To za bardzo przypominało śmierć Tima, choć jej ukochany zginął w mgnieniu oka, zabity jednym prostym strzałem. Widziała śmierć na twarzy, choć nie mogła dostrzeć oczu, skrytych za ciemnymi okularami. Krwi z rany wypłynęło już tyle, że gołym, niewprawnym okiem było widać, że Joseph nie przeżyje. - Chyba… Chyba nie możemy nic zrobić – szepnęła zduszonym głosem, pochylając się nad Salingerem i całując go w czoło. Zerknęła na Reiven smutno, kręcąc głową. Mogły tylko pozwolić mu umrzeć.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 7:10 pm | |
| Miała łzy w oczach. I to dziwne przeczucie, że Gerard pogorszył sprawę. Na pewno pogorszył. Tak by miały większą szansę... więcej czasu. - Gdzie ta karetka?! - rzuciła przez radio choć ręce jej się trzęsły i ledwo mogła utrzymać je w dłoniach. Już wstawała by biec po tego lekarza którego Vivian widziała, ale to było bez sensu, nie wiedziała który z mężczyzn może być lekarzem. Pomyślała o Rose, ale już dawno straciła ją z oczu. - Spróbujmy go reanimować. - zaproponowała nie mogąc się pogodzić z jego śmiercią. Uklękła przy nim i wyprostowała ręce by zacząć uciskać na serce. Zaczęła odliczać i uciskać. - Dalej Joseph! Żyj. Miałeś mi pokazać jak się powinno rządzić! - wrzeszczała do niego, jakby to coś mogło pomóc. Szanowała go jako człowieka, potrzebowała w swoim otoczeniu takich jak on, spokojnych, opanowanych, znających się na rzeczy. Dlatego gdy wszyscy uważali, że on ją karci i pokazuje jej jak niekompetentna jest, ona odbierała to z pokorą jako cenną lekcję. Nikt nie uczył jej bycia szefem strażników pokoju. Nie uczono jej być nawet kapitanem. Jak ona tęskniła za czasami jak miała oddział złożony z 10 osób nad którymi łatwo zapanować. - Proszę Joseph! Wytrzymaj! Karetka już jedzie! - ucisk na klatkę był coraz słabszy. - Przeraszam, tak bardzo przepraszam. - w końcu ręce odmówiły posłuszeństwa. Klęczała przy ciele Josepha i jedyne co mogła zrobić to pilnować, żeby ludzie ich nie rozdeptali. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 7:33 pm | |
| Zaciskam kurczowo ręce na ramieniu Blaise'a, bojąc się, że w każdej chwili znów mogę utracić grunt pod nogami i tym razem mieć trochę mniej szczęścia niż poprzednio. Przerażone twarze migają mi przed oczami, a chaos nadal nie ustaje. Fala ludzi napiera na nas z każdej strony i gdyby nie podtrzymujący mnie Blaise, byłabym równie spanikowana co oni. Przez krótką chwilę zastanawiam się, jak udaje mu się zachować taki spokój, podczas gdy od strony podium ciągle dobiegają nas wystrzały, lecz szybko dochodzę do wniosku, że to zwyczajnie część jego zawodu - panowanie nad sytuacją. Mimo wszystko w tym momencie jestem mu za to szczególnie wdzięczna. Nieustannie popychani, docieramy w końcu do miejsca, gdzie majaczy jedna z bramek, pilnowana przez Strażników Pokoju, którzy jak się okazuje, wcale nie mają zamiaru nikogo przez nią przepuścić. Jednak kiedy tylko to sobie uświadamiam, z lekkim zdziwieniem stwierdzam również, że zaczyna się ze mną dziać coś złego. Przy każdej próbie wciągnięcia powietrza gubi się ono gdzieś w połowie drogi do płuc, zamiast tlenu przynosząc coraz to silniejsze fale bólu. Usiłując złapać oddech i uciec od narastającej gdzieś w głębi mnie paniki, czuję się niczym ryba wyrzucona na piasek. Wiele razy widywałam takie w Dystrykcie Czwartym, co bynajmniej nie podnosi mnie na duchu. Gdy pokonujemy kilka kroków w stronę bramki, odnoszę wrażenie, że był to raczej kilometr przebyty biegiem. Czuję się tak, jakby ktoś oblał moje płuca benzyną i powoli je podpalał. Z wysiłkiem wychwytuję słowa Blaise'a i nie chcąc marnować oddechu, kiwam tylko głową, że wszystko rozumiem. Jakimś cudem udaje mi się uśmiechnąć, gdy mężczyzna wspomina o naszym sprawdzonym numerze z Trzynastki, po czym odgarnia włosy z mojego czoła i podchodzi do strażników. Serce bije mi nienaturalnie szybko, tak jakby chciało uciec z mojej klatki piersiowej, przepchnąć się przez bramkę i zostawić mnie z płonącymi płucami pośród tłumu. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 7:53 pm | |
| Na moment ją zamurowało. Przez chwilę miała ochotę oddać się wprost w ręce Strażników pokoju, powiedzieć, że to ona strzelała, zakończyć piekło, które rozpętała ona sama. Jedną kulą. Jednym naciśnięciem spustu. Nie widziała upadającej Cypri, nie miała czasu patrzeć, czy nikogo z jej bliskich nie ma w pobliżu, czy są bezpieczni. Bo jeśli nie, na pewno poleciałaby wprost do szefa więzienia i kazała zakuć się w kajdanki. Lophia przyjęła niebezpieczne zlecenie z uwagi na to, że sprawą, na której zależało jej naprawdę najmniej był własne życie. Nie mówiła tego głośno, ale tak to wyglądało. W każdej chwili to ona mogła dostać kulkę w łeb, jak Iris. Stop, myśl. Łącznik, miałaś... Głęboki oddech. Zorientowała się, że od kilku chwil stoi sama i w każdej chwili może dotrzeć do niej miotający się w panice tłum. Kilka sekund później dopadł do niej mężczyzna w białym kombinezonie, a młoda kobieta pomyślała, że to już koniec, że wpadła, a jej jedynym zadaniem pozostanie trzymanie języka za zębami. Ale nie. Łącznik. Jej nadzieja. Po kolejnym wdechu byłą już w pełni opanowana. Chwyciła strój, po czym bez większego wstydu zdjęła swoje spodnie, szybko nałożyła otrzymane, a po niespełna piętnastu sekundach wyglądała już jak rasowa Strażniczka pokoju z nożem wciśniętym pod kurtkę. - Dokąd teraz? - powiedziała tylko nie bawiąc się w grzeczności ani nieufność. Nie mieli czasu, to wiedziała na pewno. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 7:55 pm | |
| Wierzcie mi bądź nie, ale Rose naprawdę chciała dobrze w tym momencie, więc bardzo się zdenerwowała, kiedy w odpowiedzi na troskę, otrzymała krzyk. Zacisnęła ręce mocniej na oparciu krzesła (teraz oparcie było dla niej oparciem, khym), w duchu prosząc się o wystarczającą ilość cierpliwości, by nie przyłożyć Ginsbergowi przez łeb. Miałaby przez to potem przerąbane, więc oczywiste było, że teraz wolała się powstrzymać przed niepotrzebną agresją. - NIE KRZYCZ NA MNIE, WSZARZU - zaczęła się drzeć na Gerarda, a jej ręce zaczęły się trząść niebezpiecznie, ale pozostawały nadal w tym samym miejscu. Miała dorzucić jeszcze parę obelg, ale zamilknęła, gdy zbliżyła się do nich Catrice. Spojrzała na nią i się uśmiechnęła - Może to tylko krzesło, ale zasilone siłą mojego gniewu rozwali nawet czołg. Spokojnie, wiem, co robię. - dodała patrząc jak psychopatka i ruszyła przed siebie w kierunku wyjścia dla rządu. Nie wiedziała, co robi. Ale oni niech się tam pozabijają, skoro nie chcą jej posłuchać. To wyjście było obstawione, co za organizacja, wszędzie rozpierdol, ale rząd zawsze poukładany. Świetny sposób reakcji i troski o obywateli. Nie ma co, powinni im dać jakieś premie za tak szybkie ogarnięcie ochrony dla najważniejszych przydupasów w kraju. Na szczęście przepuszczali też cywili, więc nie przeklinała na głos. - Jak to co robię? TRZYMAM. - powiedziała z gniewem w głosie, w ogóle parowała nim na kilometr, niczym demon. - Dlaczego nie mogę? Będzie pan za nim tęsknił? Ja też czuję z nim mentalną więź, więc proszę się ustawić w kolejce. - miała już się przepchnąć dalej z tym krzesłem, ale kiedy strażnik się zaczął z nią szarpać, stwierdziła, że nie będzie walczyć z wiatrakami. Powalczyła z nim chwilę, jednak po parunastu sekundach dała sobie spokój. - Dobra, dobra! Już się tak nie gorączkuj kolego, odstawię je na miejsce! - krzyknęła, wyszarpując mu mebel z ręki i wracając z powrotem w kierunku tłumu. Trochę ją ręce świerzbiły, żeby się teraz odwrócić i przywalić mu w łeb. Nie była złodziejką, gdyby pozwolili jej wnieść broń, wcale nie brałaby im żadnego sprzętu. Zresztą co mu tak zależy na tym krześle? Jest tyle innych, nie zbiednieją, do cholery jasnej. Postanowiła wrócić do Gerarda, chociaż wcześniej nie nazwała go za bardzo pochlebnie, bo on był najbliżej. Po drodze dosłyszała na czym polega ich problem. Ci żołnierze chyba nie mają lepszych rzeczy do roboty, zawsze muszą chronić dupy swoich przełożonych, mają gdzieś, czy ochrona rozwścieczonego tłumu jest ważna czy nie. Chyba koło dupy im to lata. - Hej, panie strażniku. - powiedziała stając obok Nicole i trzymając krzesło przed sobą. - Dziewczyna była cały czas z nami, a ta broń to jest broń pani generał trup. A teraz się zwijaj, zanim połamię ci czaszkę tym krzesłem, bo aż mnie ręce świerzbią. Pan naczelnik mi nawet pomoże, prawda? - powiedziała, spoglądając na Gerarda i powstrzymując wredny uśmieszek. Mogłaby mu przywalić bez ogródek, ale wolała nie sprowadzać na siebie kłopotów, chciała się po prostu wydostać. Razem z krzesłem. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 9:54 pm | |
| Kobieta leżąca na ziemi przenosi zdziwiony wzrok na Franka, jakby zdziwiona jego obecnością. Na pytanie nie odpowiada od razu; jej wzrok kilkakrotnie, na kilka sekund staje się niewidzący; ma problemy ze skupieniem uwagi. - Ka... - odzywa się, ale udaje jej się wypowiedzieć tylko tę jedną sylabę, po czym zaczyna kaszleć, opryskując twarz mężczyzny kropelkami śliny i krwi. Rany wylotowej nie widać.
Strażnik Pokoju, który podszedł do Nicole i Gerarda blednie nieco, uświadomiwszy sobie, kim jest towarzyszący dziennikarce mężczyzna. Rzuca szybkie spojrzenie na plakietkę, jakby nie dowierzał; otwiera usta, najprawdopodobniej chcąc zaprotestować, ale w końcu zmienia zdanie i kręci głową. - Tak jest, panie Ginsberg - mówi, robiąc ostrożny krok w tył. - Wydostaniemy się wyjściem dla członków Rządu, proszę za mną - dodaje, odwracając się i kierując w stronę wspomnianej uliczki, nieco okrężną drogą, ale mniej zatłoczoną. Na widok Rose, zwracającej się do niego zatrzymuje się jednak i chyba odbiera mu głos, bo przez następną minutę tylko stoi, wodząc wzrokiem między dziewczyną, trzymanym przez nią krzesłem, a Gerardem, jakby czekał na jego decyzję.
Dziewczynka łapie się mocno Catrice, ale kiedy zaczynają przemieszczać się w stronę wyjścia, zaczyna krzyczeć i protestować. - Jestem Katie, ale mamusia została gdzieś tam! - Wskazuje rączką na gęsty tłum. - Coś jej się stało w brzuszek i się wywróciła, chcę do mamusi! Kilku Strażników rzuca Catrice zdziwione spojrzenie, ale póki co nikt nie interweniuje, zresztą - mają ważniejsze rzeczy na głowie.
Mimo próby reanimacji przeprowadzonej przez Reiven i tamowania krwotoku przez Vivian, Josepha nie udaje się uratować. Przestaje oddychać około minuty po utracie przytomności. Kilka minut później nadbiegają sanitariusze z punktu medycznego, zaalarmowani przez kogoś z tłumu, ale są w stanie jedynie stwierdzić zgon i przetransportować ciało na noszach. Sanitariusze z karetki, ze względu na to, że Reiven nie podała swojej pozycji, nie są w stanie odszukać ich w tłumie.
W pierwszej chwili Strażnicy stojący najbliżej Blaise'a i Cypriane, kierują lufy pistoletów prosto na nich, ale kiedy oficer się przedstawia, zaczynają się wahać, patrząc się na siebie nawzajem. Któryś z nich wspomina coś o konieczności okazania dokumentów, ale wtedy odzywa się inny, najprawdopodobniej dowódca oddziału. - Puśćcie ich, dziewczyna ledwo trzyma się na nogach. Pieprzyć rozkazy, snajper już dawno spierdolił z placu. - Podniósł krótkofalówkę do ust. - Wschodnie wyjście, zaczynamy wypuszczać ludzi. Strażnicy opuszczają broń, odsuwając się i dając Blaise'owi znak, że może przejść.
Póki co jesteście wolni, możecie pisać w dowolnej lokacji, ale odradzam dalekie spacery.
Drzwi, które szarpnął Charlie uchylają się na kilkanaście centymetrów, po czym klamka odpada i zostaje w dłoni chłopaka. Szpara jest na tyle duża, że uda mu się przecisnąć, ale ze środka wydobywa się silny zapach chemikaliów. |
| | |
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 9:55 pm | |
| Łącznik zaczekał, aż Lophia się przebierze, raczej nie patrząc w jej stronę i przez cały czas nerwowo rozglądając się na boki. Kiedy zapytała go o dalsze instrukcje, przeklął cicho, przetarł dłonią twarz, ale w końcu się odezwał, jakby właśnie podjął jakąś decyzję, która wcale mu się nie podobała. - Mieliśmy czekać na dziewczynę, która podrzuciła ci paczkę, ale jej nie ma, a my nie mamy czasu, więc idziemy sami. - Odwrócił wzrok od placu, rzucając poważne spojrzenie Lophii. - Okej, kierujemy się teraz do przejścia dla VIPów, póki co będzie tam najmniejszy raban. Nie powinni nas zatrzymać, ale w razie gdyby, legitymujesz się fałszywymi dokumentami, są w wewnętrznej kieszeni kombinezonu. Gdybyśmy jakimś cudem wpadli, każde ucieka w inną stronę - powiedział, po czym ostatni raz pochylił się, żeby sprawdzić godzinę. Kiwnął głową. - Dobra, idziemy - dodał, kierując się w stronę prześwitu i wyszedł na plac.
|
| | | Wiek : 43 lata Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:17 pm | |
| Francis nigdy nie żałował, że wybrał akurat tę ścieżkę kariery. Mnóstwo nauki, ciężkie doświadczenia i praca praktycznie non stop może i były męczące, ale na dłuższą metę naprawdę leczyły serce. Jego serce, jakkolwiek by to górnolotnie i kiczowato nie brzmiało. Odnajdywał się w roli osoby niosącej ratunek bardzo dobrze a sytuacje wymagające nagłych i trudnych decyzji stawały się czymś powszednim. Co nie oznaczało, że tysięczną ofiarę w karierze traktował nudno i bezosobowo, chociaż mógł sprawiać takie wrażenie. Zazwyczaj nie spoufalał się zbytnio z pacjentami, chociaż zauważył, że w trudniejszych okolicznościach zachowywał się bardziej czule i człowieczo niż w sterylnej codzienności szpitala. Dlatego pewnie podjął próbę rozmowy z anonimową kobietą, układając ją tak na przewróconej ławce, by głowa i tułów znajdywały się odrobinę wyżej. Brak rany wylotowej jednocześnie go uspokoił (nie ryzykowali podwójnego krwotoku i urazów kręgosłupa) i sprawił, że czas zaczynał liczyć się coraz bardziej. Kula nie powinna tkwić w tkankach godzinami; nie mógł jednak włożyć teraz brudnej ręki do środka i po prostu wyjąć pocisku. Na razie musiała wystarczyć prowizorka w postaci wyrwanej halki Mallory i jego dłoni, przytkniętej ściśle do rany na prawej piersi kobiety. Kaszlącej na niego krwią; obrzydliwa norma, do której już przywykł, nawet się nie krzywiąc. - Spokojnie...oddychaj spokojnie i staraj się nie ruszać. - powiedział cicho i stanowczo, zauważając, że tłum wokół nich stał się coraz mniejszy i...że obok niego kuca Mally. Dziwne, że potrafił zachować stoicki spokój w obliczu czyjejś krwi pokrywającej mu twarz i ręce a niesubordynacja małżonki doprowadzała go do szału. Zacisnął usta i odwrócił się w jej stronę, patrząc Mallory w oczy z odległości dosłownie kilku centymetrów. - Dziewczynki mogą teraz włączyć telewizję, gdzie pokazują tą całą jatkę. Są przerażone. Mogą chcieć tutaj przyjść. - wychrypiał wręcz agresywnie, starając się nie podnosić głosu i przekazać dość ostro żonie, że ma natychmiast wstać i ruszyć do wyjścia. - Jesteś ich matką Rusz się, Mally - zakończył naprawdę definitywnie, powracając już całą uwagą do pacjentki, starając się zorientować, czy na jej ciele nie ma więcej poważnych ran, jednocześnie podnosząc wzrok na mijających ich ludzi. - Potrzebuję pomocy. I apteczki. - krzyknął donośnie, mając nadzieję, że może jakiś zabłąkany Strażnik Pokoju zacznie wykonywać swoje obowiązki. Jak najszybciej; nasłuchiwał też odgłosów karetek, ale na razie nic takiego nie docierało do jego uszu.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:30 pm | |
| Z dużej chmury mały deszcz? Był przekonany, że tak naprawdę nikt jutro nie będzie pamiętać nazwisk członków Rządu, którzy polegli na Placu pod nieobecność swojej przełożonej i poczuł niemal nostalgiczne uczucie żalu - naprawdę mógł zabrać ciało Josepha ze sobą i kazać Maisie mu obciągać pośmiertnie za karę, ale chyba w tej chwili chciał tylko wrócić do niej i do dziecka, anulując karę wieczną za kaprysy małej księżniczki. Dziwne, że był w stanie jeszcze o tym myśleć, kiedy celował spokojnie w głowę Strażnika, oczekując na wyjaśnienia. Nadal był sobą - wiadomość o cudownej ciąży jego niepokalanej córki (jak oni to wytłumaczą?) nie była w stanie sprawić, że nagle posypie głowę popiołem i zacznie prosić o wybaczenie. Nie, kiedy cudowny Los mu sprzyjał i mógł obserwować upadek Ruen z naprawdę wysokiego pułapu. Jeszcze chwila, a uznałby to święto za wystarczające interesujące i intrygujące, ale był... zmęczony. Dlatego opuścił broń, dbając, by jednak cały czas znajdowała się w jego dłoni. - Natychmiast - zwrócił się do swojego podwładnego, zastanawiając się kim do cholery będzie nowy dowódca. Modlił się do wszystkich bogów o mężczyznę, znowu pożałował śmierci Josepha, ale wojskowych ostatnio młóciła kosa śmierci równie prędko, co niegdyś trybutów. Plotki o zbliżających się Igrzyskach docierały do jego uszu... i chyba właśnie dlatego przypomniał sobie o Nicole, która nadal stała obok niego, mamrocząc coś bez sensu. - Ją proszę odprowadzić do celi. Tym przesłuchaniem zajmę się OSOBIŚCIE - podkreślił, uśmiechając się serdecznie i niemal przystając, by poklepać ją po policzku jak niesfornego szczeniaczka. Jeszcze jedna okazja, by pokazać Malcolmowi, jak traktuje rodzinę. Chętnie odszedłby już w stronę światła i dobrobytu niezakażonych, kapitolińskich ulic, ale pojawiła się znienacka Rose. Z krzesłem. Spojrzał na nią jak na wariatkę. Nowa perwersja? Naprawdę musiał zajść kiedyś do Fransa i zobaczyć na własne oczy, co on daje tym dziwkom, skoro świrują. - To obywatelka Dzielnicy Rebeliantów - przedstawił ją Strażnikowi, wyrywając jej bez słowa z ręki krzesło i mierząc wzrokiem. Przez jej głupi ruch mogliby zostać na zawsze, a czekał go upojny, wolny dzień z Maisie... i przesłuchanie, oczywiście. - Zapewne pomyliła pana z jakimś przebierańcem z Kwartału - zaśmiał się, łapiąc ją wolną dłonią. - Ją też mam przesłuchać? - zapytał od niechcenia, nie próbując sobie nawet wyobrażać siebie w jednej sali przesłuchań z Rose. - Ona jest pomylona, to krzesło ma dla niej wartość... sentymentalną. Wątpię, żeby strzelała do kogokolwiek, więc chodźmy - rozkazał prędko. - Kendith odbiorę jutro - uśmiechnął się promiennie do obiektu swoich tortur i najdroższej towarzyszki tego dnia. Życie bywało nieznośnie pięknie, kiedy było się Gerardem Ginsbergiem.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:44 pm | |
| Czyli jednak było więcej ofiar. Skoro dziewczyna się nie pojawiła, to oznaczało dla niej spore kłopoty. Lophia zerknęła szybko na swoje nowe dokumenty i zapamiętała fałszywe dane. Dużo nowych informacji jak na jeden dzień. Ale na razie nie było tak źle, jak się spodziewała. Może to po prostu działanie adrenaliny. - Jasne, rozumiem - potwierdziła, bo chyba nie było sensu mówić nic więcej. Nie pytała tego człowieka o tożsamość, ponieważ gdyby istniała konieczność, aby ją znała, pewnie by się przedstawił. Pierwsza zasada konspiracji: im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejszy. Dlatego ruszyła za nieznajomym mężczyzną w kierunku wejścia dla vipów, wyglądając w pełni wiarygodnie i nie dając po sobie poznać, że właśnie rozpętała całe to piekło. Zawiniła, miała nadzieję, że przynajmniej w słusznej sprawie. A to, co działo się na placu wyglądało co najmniej tak źle, jak początek rebelii, przynajmniej w jej pamięci. Przełknęła ślinę i momentalnie przybrała kamienny wyraz twarzy. Przemyślała wszystko. Koniec, kropka. Wędrówka pośród znajomymi twarzami mogła okazać się tragiczna w skutkach... Zwłaszcza w chwili, kiedy Lo z trudem powstrzymała się od biegu w kierunku rannego mężczyzny. Do cholery, chciała być lekarką, nie mordercą. Co ona najlepszego... Zamknij się, wybrałaś właściwie, Breefling. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:05 pm | |
| No po prostu pięknie!, pomyślała ze złością, dusząc w sobie pragnienie skręcenia tego małego, dziecięcego karku. Ledwie udało jej się dostrzec Strażników i przebić się przez tłum, z jakimś małym pasożytem, zapewne pięcio- lub sześcioletnim w ramionach, to małe coś zaczęło niemalże wierzgać i krzyczeć, że mamusia jest gdzie indziej. Co mnie obchodzi Twoja mamusia?, miała ochotę wrzasnąć i wyrzucić gdzieś dziecko na bok, ale trzymało się jej na tyle silnie, że nie mogła ubić Katie na oczach Strażników Pokoju. Bez wydanego przez Coin papierka, poświadczającego, że personalia dziecka widniały w kontrakcie, panna Tudor mogłaby słono zapłacić za zabicie. Nie dziś, szepnęła jej podświadomość, słodko i wyraźnie, jak gdyby niosąc jakąś groźbę. - Dobra, Katie, cicho - poklepała dziecko lekko po plecach, rzucając Strażnikom spojrzenie wręcz proszące, żeby uwolnili ją od tego niechcianego balastu. - Mam nadzieję, że pamiętasz, gdzie siedziała mamusia? Skoro coś stało się jej w brzuszek, musimy ją znaleźć i jej pomóc. Albo dobić i ją, i Ciebie, dodała w myślach, obracając się na pięcie, przyciskając dziecko do siebie i przeciskając się przez tłum. - Katie, rozglądaj się. Jak tylko zobaczysz mamusię, to masz krzyczeć, masz mi powiedzieć, okej? Torując sobie drogę i ruszając w stronę, z której przyszła, nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, że może nie powinna naskakiwać na Josepha. Ale to nic; kiedy oboje wrócą do domu, zrobi mu kolacje, naleje mu wina i może w końcu znajdą czas na rozmowę. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:09 pm | |
| Kobieta, której pomocy udzielał Frank, chwyta mężczyznę mocno za przedramię, prawie wbijając paznokcie w skórę. Coraz bardziej niespokojna, unosi się nieznacznie, jakby chciała się podnieść i wstać. - Moja córka - chrypi, po czym znów kaszle długo, wypluwając z siebie nową porcję krwi. - Gdzieś tu jest moja... córka. Wołanie mężczyzny dociera do jednego z sanitariuszy, którzy stwierdzali zgon Josepha. Przedziera się przez tłum, docierając do Mally i Franka, po czym klęka obok kobiety. - Płuco? - upewnia się, przyglądając się rannej i kładąc apteczkę na ziemi.
Strażnik eskortujący Gerarda, Nicole i Rose wydaje się niemal zadowolony, że ktoś podejmuje decyzje za niego - a może po prostu osoba naczelnika więzienia budzi przed nim zbyt duży respekt, żeby przyszło mu do głowy z czymś się nie zgodzić. - Jeśli widziała coś podejrzanego, co może wskazać na sprawcę, to tak - odpowiedział tylko niepewnie, patrząc na Rose, której Gerard odebrał krzesło. Nicole, zostajesz odeskortowana do sali przesłuchań. Gerard, Rose - jesteście wolni, Rose, gratuluję nowego nabytku!W ogólnym rozgardiaszu, nikt nie zwraca uwagi na Lophię i jej towarzysza. Kiedy docierają do wyjścia dla VIPów, mężczyzna zamienia kilka słów z dowódcą dowodzącym tamtejszą grupą Strażników, ale ten tylko macha ręką, dając do zrozumienia, że ma ważniejsze sprawy na głowie. W ten oto sposób zamachowiec spokojnym krokiem opuszcza placLophia, jesteś wolna. Za wykonanie zadania otrzymujesz PMG zlikwidowanej Iris. Strój Strażnika Pokoju oraz fałszywy dowód tożsamości zostały tymczasowo dopisane do ekwipunku, chociaż powinnaś w bliżej nieokreślonej przyszłości zwrócić je dowództwu.Niesiona przez Catrice dziewczynka w pewnym momencie zaczyna się wyrywać i pokazywać na coś palcem. Jak się okazuje - w miejsce, w którym Frank i Mallory udzielają rannej kobiecie pierwszej pomocy. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:19 pm | |
| Rozmyślania Catrice odnośnie miłego wieczoru spędzonego z Josephem - gdzieś tam nawet wkradła się bezczelna i nader odważna propozycja rozmasowania mu karku i pleców z użyciem miętowego olejku - przerwała Katie, która najwidoczniej wzięła sobie do serca polecenia panny Tudor. Smarkata zaczęła wyrywać się i pokazywać coś palcem. - Grzeczna dziewczynka - Catrice pognała w stronę, którą wskazywała mała, kompletnie nie zwracając już uwagi na ciężar dziecka. Gdy znalazła się obok mężczyzny i kogoś drugiego, chyba medyka, postawiła Katie na ziemi. - Stój i nigdzie się nie włócz, proszę. - upomniała ją, po czym zwróciła się w stronę mężczyzn, zajmujących się ranną kobietą: - To jej córka. Mówiła, że mamusi coś się stało w brzuszek i upadła. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:20 pm | |
| Wszystko to wydawało mu się dość podejrzane, a już zwłaszcza, gdy klamka została mu w rękach. Cóż, chyba nie było już odwrotu? Do jego nozdrzy dotarł zapach chemikaliów, dość silny, ale jakoś się nim nie zraził. Skoro już zdecydował, że wejdzie do środka to zrobi to. Szpara w drzwiach idealnie pasowała, by się przez nią przecisnął, więc nie zastanawiając się wiele po prostu to zrobił. Znalazł się w środku i od razu zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kolejnych drzwi, a najlepiej wyjścia. Za długo zdecydowanie ta 'ucieczka' trwała. Na szczęście chyba Strażnicy nie przeszukiwali budynków, więc był bezpieczny. Teraz wystarczyło tylko wyjść z drugiej strony budynku i udać się za mury miasta, gdzie z pewnością było bezpieczniej niż tutaj. Nie pomyślał tylko, że pewnie wszelkie wyjścia ze stolicy są teraz pilnie strzeżone, ale przecież nie o wszystkich wyrwach w murze władze wiedziały, prawda? Miejmy taką nadzieję... Inaczej utknie tu na dłuższy czas i nie będzie miał się gdzie podziać. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:26 pm | |
| Było za późno. Rei poczuła się tak straszliwie bezsilna. Wróciła do niej niedawna śmierć ojca, coś o czym starała się nie myśleć. Miała dość, tak bardzo dość. Było tylko jedno miejsce gdzie chciała teraz być i nie było ono tutaj. Zrobiła miejsce sanitariuszom by wynieśli Josepha. Sama wyciągnęła rękę by pomóc Viv wstać. Chciała coś powiedzieć, już otwierała usta, ale nie wiedziała co. Z kłopotliwej sytuacji wyratował ją komunikat przez radio. - Wschodnie wyjście, zaczynamy wypuszczać ludzi. - Przyjęłam. Pilnujcie, żeby ludzie wychodzili spokojnie. Reiven do dowódcy grupy zachodniej. Otwórzcie drugie przejście. - poleciła przez radio. Nadal nie mogła pojąć skąd je miała. Patrzyła jak sanitariusze wynoszą ciało Josepha. Pożegnała go tradycyjnym pozdrowieniem, unosząc trzy środkowe palce w niebo. Nie mogła zrobić nic więcej. Nie tutaj. Nie jako szef strażników pokoju. Kontem oka zobaczyła Gerarda. Pewnie czuł tryumf. Chciał ją wygryźć od dawna. Coin mogła mu dać tą fuchę i by był święty spokój. - Potrzebujesz pomocy? - zapytała Viv - Odprowadzić Cię gdzieś? - widziała, że i jej nie było łatwo. |
| | |
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|