IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Francis Hearst

 

 Francis Hearst

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Frank Hearst
Frank Hearst
https://panem.forumpl.net/t2167-francis-hearst
https://panem.forumpl.net/t3008-zabawa-w-lekarza#46347
https://panem.forumpl.net/t2178-frank-hearst#29037
https://panem.forumpl.net/t2180-bajki-na-dobranoc#29040
https://panem.forumpl.net/t2181-franka#29041
https://panem.forumpl.net/t2193-francis-mallory-i-claire-hearst
Wiek : 43 lata
Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy
Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny

Francis Hearst Empty
PisanieTemat: Francis Hearst   Francis Hearst EmptyPon Kwi 28, 2014 5:34 pm


Francis Hearst
ft. Niko Ohlsson
data i miejsce urodzenia
26 czerwca 2240, Dystrykt Trzynasty
miejsce zamieszkania
Dzielnica Rebeliantów
zatrudnienie
chirurg urazowy w szpitalu im. Sacromanthy Beaudelaire
Rodzina

Przez życie idę oddany całkowicie Mallory, mojej żonie. Już dwie dekady razem; zawsze byłem pewny, że doczekamy dwudziestej rocznicy. I trójki dzieci: Frederick stawia pierwsze kroki w chwiejnej dorosłości, Claire usilnie próbuje go przegonić i na całe szczęście mogę jeszcze nosić na rękach pięcioletnią Katherine.  

Historia


Daty są niczym bez ludzi, dzięki którym je zapamiętujemy.
Stephanie i Bernard
Honorowi obywatele dystryktu Trzynastego, honorowi ordynatorzy pierwszego podziemnego szpitala, honorowi dawcy krwi i genotypów, honorowi doradcy Almy Coin i - w końcu - honorowi dawcy organów. Po rodzicach nie zostało mi nic - zostali najpierw pozbawieni serc, płuc, rogówek i każdej cennej części organizmu - oprócz szuflady pełnej dyplomów, odznaczeń i listów gratulacyjnych. Właściwie świadomość bycia potomkiem kogoś ważnego i obdarzanego wielkim szacunkiem jest naprawdę miła, ale chyba wolałbym rodziców niehonorowych i ciągle obecnych obok mnie. Nie, nie narzekam, nie byłem niekochaną sierotą dwójki pracoholików; wczesne dzieciństwo wspominam naprawdę ciepło. Rodzice doczekali się mnie - pierworodnego, honorowego syna  - bardzo późno i właściwie jestem (tak jak ten wariat Jaimie) cudem techniki medycznej i sztucznego zapłodnienia. Bywa, sposób w jaki zostałem poczęty i zrodzony nie zajmował mnie nigdy jakoś specjalnie. Skupiałem się - jak każdy dzieciak - na zabawkach i ludziach pochylających się nade mną z uśmiechem. Było ich całkiem sporo, nieświadomie raczkowałem pomiędzy nogami możnych trzynastkowego świata, próbując namówić nastoletnią Almę do wspólnej gry planszowej. Doktorskiej, oczywiście; od dziecka wiedziałem, że moim przeznaczeniem jest kontynuowanie zawodowej praktyki rodziców i...wcale się nie buntowałem. Naprawdę kochałem moich staruszków (dosłownie; odkąd pamiętam byli zawsze siwiutcy i pomarszczeni) i ich śmierć - a właściwie eutanazja na życzenie, do której przygotowywali się rok - w przeddzień wybuchu Rebelii była dla mnie wielkim ciosem. Nawet, jeśli mogłem się do tego przygotować i z nimi pożegnać.

Jaimie
Naprawdę czekałem, kiedy wyjdzie z brzucha mojej mamy. Ciężkie dziewięć miesięcy rozmawiania z brzdącem przez pępek, snucia wspaniałych wizji wspólnych zabaw i otrzymania większego pokoju na wyższym poziomie, z tym cudownym małym oknem, przez które można wyglądać bez potrzeby uzyskiwania przepustek i wychodzenia na skażoną powierzchnię. Z pojawieniem się młodszego brata wiązałem wielkie nadzieje. Niesamowicie naiwne i roztrzaskane w zderzeniu z poporodową rzeczywistością; mały Jaimie nie nadawał się do zabawy, rodzice wcale nie poświęcali nam więcej czasu i zostałem wrobiony w bycie całodobową opiekunkę dla niemowlęcia. Dość szybko nauczyłem się zajmować kimś tak nieporadnym, co wcale nie zmniejszyło mojego smutku i zawodu. Ciągłego, jak się okazało: dziesięcioletnia różnica zniszczyła wszystkie moje plany i niestety nigdy nie dogadywałem się z z nim za dobrze. Najpierw był za młody, potem ja byłem zbyt dorosły. Mijaliśmy się na każdym etapie dojrzewania, co ciągle prowadziło do scysji. Mniejszych lub większych, tłukliśmy się za plecami rodziców naprawdę widowiskowo, jednak w razie potrzeby byliśmy gotowi wskoczyć za sobą w ogień. Tak było przez całe życie: które najchętniej bym mu zaplanował. Głupie, teraz o tym wiem, ale ciągle nie mogę pozbyć się niezbyt przyjemnego wrażenia, że gdyby Jaimie postępował zgodnie z moimi radami starszego brata, nie zaginąłby w rebelianckiej zawierusze. Zaginął, podkreślam,  przecież nie zginął; jestem pewien, że niedługo stanie w progu mojego mieszkania z tym swoim durnowatym, cwaniackim uśmieszkiem - który zetrę mu z twarzy bardzo szybko, to nic, że mam czterdziestkę na karku: jestem gotów sprać go za to zniknięcie tak, jak robiłem to dwadzieścia lat temu.

Mallory
Wiecie jak trudno być oryginalnym w Trzynastce? Te same ubrania, pomieszczenia, instynktowne reakcje na alarmy; kraina klonów, w której przyszło mi dorastać początkowo naprawdę mnie przerażała. Nigdy nie byłem fanem czystości (śmieszne, że przy swoim bałaganiarstwie zostałem lekarzem) i - co prawda - nigdy nie przyszło mi żyć w innych realiach, ale sterylna rzeczywistość powodowała u mnie ból głowy. Do czasu. Zacząłem przywiązywać większą wagę do szczegółów, do rozpoznawania osób nie po numerze poziomu czy zawodu tylko po uśmiechu, małej bliźnie przy brwi albo kolorze włosów. Może wydawać się to płytkie, ale dzięki temu ostatniemu poznałem swoją żonę.
Nigdy nie widziałem piękniejszego odcienia; płynna rdza, miód z domieszką marchwi (którą mama pakowała mi do szkoły, może stąd to dość męskie i mało romantyczne porównanie) i jeszcze trochę wczesnego zachodu słońca, który widziałem wyłącznie na filmach propagandowych. Wychwyciłem Mallory z tłumu (dosłownie i w przenośni) właśnie za te piękne, rude pukle, tak cudownie odcinające się od bieli ubrań, ścian i sufitów. Początkowo nie była zachwycona, ale z każdym kolejnym spotkaniem (na które namolnie nalegałem, kombinując w nałożonym z góry rozkładzie dnia) stawała się mi bliższa. Do tej pory nie wiem, czy zdobyłem ją swoją inteligencją, poczuciem humoru, niezwykłym wyglądem, znanym nazwiskiem czy wrodzoną skromnością. Właściwie nie jest to takie ważne; liczył się tylko efekt końcowy. Byliśmy nierozłącznymi znajomymi, potem przyjaciółmi i w końcu kochankami, przeżywającymi pierwszą (i ostatnią?) miłość w niespokojnych podziemiach. Materiał na ckliwy scenariusz, prawda? Cóż, wpisaliśmy się w ten schemat idealnie, pobierając się dzień po moich osiemnastych urodzinach. Skromna ceremonia, dużo wzruszeń i karty magnetyczne do własnego, malutkiego apartamentu na jednym z niższych poziomów. Nie mogłem być bardziej szczęśliwy; zaczynałem dorosłe życie z najwspanialszą i najpiękniejszą kobietą pod słońcem (albo przynajmniej pod sufitami schronu Trzynastki), jednocześnie pobierając coraz bardziej zaawansowane nauki medyczne. Nowożeństwo i ciężką pracę dało się bardzo łatwo pogodzić; tak samo było początkowo z rodzicielstwem. Wszystkie aspekty mojego życia sprawiały mi autentyczną przyjemność i...chyba wspominam tamte początkowe czasy z zbytnią, niemęską nostalgią.

Frederick
Najbardziej stresujące wydarzenie w życiu? Atak na Kapitol, pierwszy pacjent, śmierć widziana z odległości kilku centymetrów? Wszystko to blednie w moich wspomnieniach w konfrontacji z dniem, w którym na świat przyszedł Freddie. Dziecko oczekiwane, ale nigdy wcześniej (ani później; kolejne porody były już nieco lżejszym przeżyciem) nie bałem się tak przeraźliwie. Niekoniecznie samego aktu wydania na świat, medycznie wszystko było w porządku (rodzice o to zadbali), ale..tej odpowiedzialności. I przyszłości, jaka ciążyła nad tym leciutkim ciałkiem, które trzymałem na rękach, płacząc tak histerycznie, że Mallory była wręcz zażenowana moją słabością. Faktycznie, przez pierwsze tygodnie po urodzeniu Fredericka to żona była tą twardszą częścią naszego związku. Ja rozpadałem się przy każdym kontakcie z jego niewielkimi paluszkami i drżałem wręcz histerycznie o jego bezpieczeństwo. Na szczęście etap nadopiekuńczości minął mi już po roku; wróciłem do normalnego życia, dalej ucząc się zawzięcie w szpitalu i zdobywając doświadczenie, ale wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Banał nad banały - po przyjściu na świat pierwszego dziecka każdy aspekt mojej szarej egzystencji zmienił się nie do poznania.

Darren
Nie każdy ma szczęście trafić na kogoś takiego chociaż raz w życiu - ojciec chrzestny, opiekun, przewodnik duchowy, nauczyciel, profesor, przyjaciel a przede wszystkim: po prostu dobry, cierpliwy człowiek. Pamiętam, że starsze roczniki straszyły tym wojskowym lekarzem, snując przerażające historie o trudnych egzaminach i serwowaniu ciężkich medycznych przypadków od pierwszego dnia stażu. Cóż...mieli rację, doktor Darren nikogo nie oszczędzał. Znałem go od dziecka, ale nigdy nie traktował mnie ulgowo, wręcz przeciwnie, ze względu na bliską relację i znane nazwisko wymagał ode mnie dużo więcej. Pewnie dlatego na dyplomie nie mam żadnej najwyższej oceny, mimo że - tu znów odzywa się moja niezwykła skromność - byłem najlepszy. Nigdy nie płakałem z tego powodu, nie chciałem być zasypywany medalami za zasługi. Liczyli się wyłącznie pacjenci - tego także nauczył mnie Darren, wysyłając mnie na dwuletnie szkolenie poza Trzynastkę, anonimowo, do jednego z Dystryktów...w czasie, kiedy na świat przychodziła Claire. Nie muszę chyba wspominać o trudności tamtego okresu. Rzucony samotnie w zupełnie inną rzeczywistość, bez zaawansowanych narzędzi, z sztucznymi dokumentami i myślami ciągle krążącymi wokół drugiego dziecka - do dziś nie wiem, jak przetrwałem. Teraz mogę być jednak jedynie wdzięczny za twardą, medyczną szkołę, dzięki której dalej jestem najlepszy w tym, co robię.

Claire
Nie widziałem mojej córki od pierwszej sekundy pobytu na ziemskim padole łez. Żałuję, naprawdę; mogłem zobaczyć jej pulchną twarzyczkę i niesamowicie długie jak na niemowlę, rude włoski dopiero po pół roku od narodzin Claire. Nie chcę chyba przypominać sobie tamtego okresu, trudnego dla mojego małżeństwa i dla mnie, jako jednostki. Ważne, że narodziny drugiego dziecka zbiegły się w czasie z moją większą dojrzałością, z stawianiem pierwszych samodzielnych kroków na lekarskiej ścieżce i z pewnym planowaniem dalszego życia. Etap sielanki? Chyba mógłbym tak określić ten czas. Mallory tuż obok, próby opanowania rozbrykanego czterolatka i długie noce na rękach z płaczącą Claire. Potem dyżury, ciężkie pliki podręczników medycznych i...właściwie po tym pamiętnym czerwcu czas zaczął płynąć szalenie szybko. Rodzina, praca, rodzina, praca, rodzina, praca; czasem w przerwie tego kodu binarnego, genetycznie nadanego mi przez rodziców, występowały przerwy na przyjaciół i rozrywki. Uwielbiałem każdą godzinę mojego dnia, niezależnie, czy była to kłótnia z Mallory o przyszłość Fredericka (żołnierz czy lekarz?), czytanie bajek Claire czy też ratowanie życia na stole operacyjnym.

Kacy
Dość długo zastanawialiśmy się z Mally nad powiększeniem rodziny. Czas uciekał nam jednak przez palce a moja sytuacja zawodowa ustabilizowała się zupełnie, co dało szansę na spełnienie ostatniego, chłopięcego marzenia o pełnej rodzinie. Nie wybieraliśmy płci, nie korzystaliśmy z sztucznych metod: Katherine pojawiła się na tym świecie naturalnie. W (chyba) ostatnim możliwym momencie. Pięć lat temu Rebelia nie rozpętała się jeszcze na dobre, razem z Mallory sądziliśmy, że mamy jeszcze dekadę spokojnego życia, zanim rządzący Trzynastką zdecydują się na atak. Byliśmy naiwni i ślepi na podszepty moich rodziców, odchodzących jednak powoli z tego świata. Często zadaje sobie pytanie, czy gdybym wiedział, że moja najmłodsza córka pozna zapach wojny jeszcze przed ukończeniem czterech lat...czy jednak zdecydowałbym się na potrójne ojcostwo? Nie wiem, błądzę i czuję wyrzuty sumienia, kiedy przypominam sobie jej szloch podczas nalotów, histeryczne reakcje na alarmy i wyczuwalny, dziecięcy strach. Paradoksalnie dopiero wtedy przestałem drżeć o przyszłość moich dzieci: wiedziałem, że muszę ochronić je za wszelką cenę i nie mogę obarczać ich swoimi słabościami. Rebelia była więc przekleństwem i ostatnią (oby?) lekcją dojrzałości.

Alma?
Lekcją dojrzałości, którą sprezentowała mi Alma Coin. Zawsze była gdzieś wyżej ode mnie, zapoznawałem się z nią setki razy i - o dziwo - zawsze mnie pamiętała. Nie, nie jestem kolejną prawą ręką starodawnej bogini ani oddanym przyjacielem, znającym wszystkie jej sekrety, jednak pomimo tego znalazłem się na tyle blisko pani Prezydent, żeby dostąpić zaszczytu śmierci w jej imieniu. Powołanie do wojska wszystkich lekarzy Trzynastki było oczywiste, nie protestowałem wcale, ciągle powtarzając mantrę Darrena o pomocy zwykłym ludziom. Niezależnie od wyznawanych wartości czy politycznych sympatii. Pewnie dlatego po udanej Rebelii - nie, nie będę opowiadał o tym, co widziałem i ile osób umarło mi na rękach - nie zostałem mianowany ordynatorem szpitala ani prywatnym lekarzem Coin. I tak bym takiej posady nie przyjął, nie widzę siebie na wysokich stanowiskach i nie widzę siebie w zdegenerowanym Kapitolu. Wymagającym zupełnego starcia z powierzchni ziemi a nie leczenia. Ale to tylko mój mały, nieważny, lekarski pogląd.



Charakter

Spokojny, stanowczy, rzeczowy. Od razu sprawia wrażenie człowieka, na którym można polegać i któremu można zaufać w stu procentach. Patrzy zawsze prosto w oczy, uważnie, ale nie prześwietlająco. Raczej z ciepłym zrozumieniem, jakby naprawdę starał się poznać czyjś punkt widzenia i pogodzić go ze swoim. Co często jest trudne: Frank ma dość sztywny kręgosłup moralny i odebrał tradycyjne wychowanie, do szału doprowadza go więc łamanie podstawowych zasad i jest gotów kulturalnie nakopać komuś, kto nie przepuści kobiety w drzwiach albo przeklina w miejscu publicznym. Daleko mu więc do mięczaka czy zupełnego aroganta, przekonanym o swojej wyższości. W gruncie rzeczy - pomijając doskonałe wykształcenie, pochodzenie, status społeczny i wiek - w chwilach kryzysu zachowuje się dość prymitywnie. Woli obić komuś buzię w barze niż prowadzić zawziętą, filozoficzną dyskusję. Miłośnik prostych i szybkich rozwiązań - zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym. Nauczyła go tego szkoła wojskowa, rzucająca go na pole walki bez przyrządów i wsparcia, za to z towarzystwem kul nieprzyjaciela tuż nad karkiem. W takich realiach wyćwiczył wszystkie najważniejsze cechy swojego charakteru. Dość wojskowego, chociaż żołnierzem byłby okropnym. Zawsze ma swoje zdanie, alergicznie reaguje na rozkazy i woli leczyć ludzi niż pozbawiać ich głowy. Poza tym za bardzo dba o swoją rodzinę, by w jakikolwiek sposób się wychylać. Kocha bezgranicznie żonę i dzieci; powrót do domu jest dla niego ukojeniem i najlepszą rozrywką, chociaż ceni także towarzystwo osób niespokrewnionych. W ogóle: lubi ludzi, gdyby nie został lekarzem byłby pewnie doskonałym przywódcą. Sprawiedliwym, zdecydowanym, opiekuńczym, chociaż niestroniącym od niekiedy ekstremalnych decyzji. Nie ma jednak ambicji zdobycia świata; wystarcza mu królowanie na swoim, rodzinnym zamku i strzeżenie go przed wszelkimi niebezpieczeństwami.




Ciekawostki


Bałaganiarz totalny. Zostawia po sobie chaos i nieporządek, nie zwraca uwagi na zmięte ubranie i plamy po kawie na dokumentach.
Nie pali i nie pije, stara się zdrowo odżywiać i wydaje fortunę na żywność niemodyfikowaną genetycznie. W ogóle przykład zdrowotnych cnót wszelakich, łykający witaminy i robiący co roku test na alergie.
Najmłodsza córka, Kacy, jest jego oczkiem w głowie i osobistą księżniczką. Poświęca wszystko, by móc spędzić z nią więcej czasu.
Z powodu niedoboru lekarzy w Kapitolu pracuje na milion etatów. Dyplom głosi, że jest chirurgiem urazowym, ale w czasie kryzysu zajmuje się naprawdę wszystkim.
Nawet łataniem żołnierzy; służył jakiś czas w wojsku jako lekarz i teraz często jest proszony o udział w rządowych misjach. Na szczęście - do tej pory - wszystkie, w których brał udział, obyły się bez ofiar.
Nie jest ideałem, zdarzały mu się skoki w bok, ale...przecież ciężko o wierność w tak długim, pierwszym związku. A przynajmniej tak Frank tłumaczy się przed samym sobą.
Politycznie dość wycofany, ale naprawdę kibicuje Coin - nie darzy byłych Kapitolińczyków zbytnią sympatią. Trzynastkowa indoktrynacja mocno wsiąkła mu w umysł i dalej widzi biedaków z KOLCa jako wyuzdanych, żądnych krwi wariatów. Których raczej nie powinno się sztucznie podtrzymywać przy życiu. Nadchodzi przecież nowy, lepszy porządek.






Ostatnio zmieniony przez Frank Hearst dnia Pią Lip 18, 2014 5:13 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Francis Hearst Empty
PisanieTemat: Re: Francis Hearst   Francis Hearst EmptyPon Kwi 28, 2014 11:29 pm

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz morfalinę, zestaw pierwszej pomocy i laptop. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym wademekum.

Uwagi: Kartę czytało mi się CUDOWNIE. Mimo, że jest długa jak Traktat o Zdradzie, podział na poszczególne osoby, ważne w życiu Franka, sprawia, że całość czyta się lekko i przyjemnie. Błędów się nie dopatrzyłam, kocham za to Twoją postać za jakąś taką normalność. Ugh, i to by było na tyle, bo chyba trochę za bardzo posłodziłam, no ale musiałam, no. <3

Powrót do góry Go down
 

Francis Hearst

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Katherine Hearst
» Claire Hearst
» Claire Hearst
» Frederick Hearst
» Frederick Hearst

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Karty Postaci-