|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Rosemary Garroway Wto Sie 13, 2013 6:44 pm | |
|
Czyli pomieszczenie, które funkcjonuje jako wszystko, wykluczając łazienkę. Jest tu łóżko, kanapa, która nie grzeszy wygodą, fotel, zdezelowane biurko, od którego szafki drzwiczki odpadają w najmniej spodziewanym momencie, najczęściej miażdżąc stopę Rose, stół z parą krzeseł i aneks kuchenny. Czyli pokój do pracy, wypoczynku, gotowania, jedzenia, akrobacji powietrznych, morderstw, rozmnażania się i upijania się do nieprzytomności. Everything in one. |
----------------------------------------
Ulubione miejsce Rose w tym ciasnym mieszkaniu. To właśnie tutaj potrafi spędzić długie godziny. Nie szykując się, strojąc, czy coś. Na wyjście do Kwartału wcale nie trzeba się Bóg wie ile przygotowywać. Rosemary gdy ma jakiś problem po prostu wchodzi do wanny pełnej wody, już nieważne jakiej temperatury, był czas przywyknąć, i siedzi tam, dopóki jej nie przejdzie lub nie znajdzie rozwiązania. Poza tym, dziewczyna dużo się napracowała, żeby doprowadzić to pomieszczenie do takiego stanu. Wcześniej był to raczej obraz nędzy i rozpaczy. |
----------------------------------------
Ostatnio zmieniony przez Rosemary Garroway dnia Nie Cze 22, 2014 7:21 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Maj 27, 2014 10:40 pm | |
| /jakoś tak przed wpierdolem u Fransa, jebać czasoprzestrzeń
Ostatnimi czasy Rose była trochę... poirytowana. Pobieżnie analizując. W gruncie rzeczy miała powód, w końcu ostatni okres nie był najspokojniejszy, jednak z drugiej strony - była zła okrutnie nie wiadomo na co i na kogo przez cały czas. Była wkurzona na każdego po trochu i w sumie nie wiedzieć czemu, czuła wewnętrzną potrzebę użycia na kimś przemocy fizycznej, bo niestety gnębienie psychiki delikwenta, kiedy samemu ma się nie po kolei pod sufitem, nie jest najlepszym pomysłem i Rose to wychodzi raczej miernie. Dlatego do jej wspaniałej głowy wpadło, żeby złożyć Fransowi pełną niespodzianek wizytę, którą będzie czuł na mordzie przez następny miesiąc, albo nawet i dwa, jeżeli nos mu się prosto nie zrośnie. Ale to potem, teraz musiała zrobić coś ważniejszego. Mianowicie - zajrzeć do swojego własnego mieszkania. Co prawda, to była ruina. No dobra, źle nie było, niektórzy mieli gorzej, ale nie było czym się chełpić. Nie lubiła zapraszać tu nikogo, bo z pewnością nie było to miejsce dostosowane na przyjmowanie gości. To nie było miejsce dla grupy osób większej niż 1 (słownie: jeden), bo było tu ciasno jak cholera mać. Jak cholera kurwa mać. Ale przez ostatnie miesiące stanowiło dla niej sztuczną wersję domu, gdzie mogła się zamknąć na cztery spusty każąc wszystkim innym spierdalać, a oni z tym nie mogli nic zrobić, nawet jakby się mieli z niemocy zesrać. Nie była tu od czasu pamiętnego bankietu, kiedy w sposób widowiskowy i niezapomniany poszedł w powietrze most razem z zawartością. Żywą zawartością. Właśnie dlatego musiała tu zajrzeć, w końcu mogła się teraz tu spodziewać wszystkiego. Nie było jej miesiąc z kawałkiem. Mogła zastać tu rozpierdol, ziejącą dziurę zamiast mieszkania, różne rzeczy mogły się stać, gdy ma się taką instalację gazową i elektryczną, że modlisz się przy każdym naciskaniu włącznika. Po otwarciu drzwi spodziewała się wszystkiego, nawet tego, że Frans zrobił sobie tu filię burdelu, naprawdę. Jednak w pomieszczeniu było jak było, może jedynie przybyło z kilogram kurzu. Weszła więc do środka i zamykając za sobą drzwi, zabrała się za ogarnianie. A potem pójdzie złożyć komuś wiekopomną wizytę, zapieczętowaną krwią. Lecz bynajmniej nie jej krwią. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Maj 27, 2014 11:01 pm | |
| Gerard Ginsberg powinien czuć się niejako zaskoczony faktem, że rutynowe przejęcie więźnia (ci z dystryktów to banda matołów) skończyło się tak... dotkliwie, ale dawno już przywykł do tego, że jest niezdolny do odczuwania głębszych emocji. Nie chodziło o wyrażanie ich - w modzie wszak była obojętność i stonowany chłód, który sączył się z ust pierwszej kobiety w Panem - ale o samo przeżywanie czegoś wewnętrznie. Nie mógł opiewać w pieśniach tragicznego wydarzenia na peronie, bo zapomniał o nim zaraz po oddaniu pierwszego strzału i zdjęciu zabrudzonych od krwi rękawiczek. Nie powinien ich zakładać na to pozbawione klasy, wulgarne widowisko, w którym zabrakło głównego reżysera spektaklu (jego), pragnącego rozprawić się z więźniem po swojemu. Wedle tradycyjnego schematu powitania w Panem, który nie przewidywał uroczego chleba i soli, którą ewentualnie mógłby posypał rany wystrzałowe. Tak przecież traktował swojego ulubionego chłopca, który nadal nie przynosił mu niczego poza wymiętymi kartkami papieru, które były laurką dla jego córki. Znowu chciałby powiedzieć, że był o nią obsesyjnie zazdrosny i unikał ją nadal z powodu wyższych uczuć, ale prawda była bardziej żałosna - nie miewał czasu wolnego, ugrzązł w biurze z papierami, które tłumaczyłyby w sposób klarowny akcję na peronie i dlatego odsunął Maisie na dalszy plan, wiedząc, że (egoistycznie i hedonistycznie) ciągle jest jego i czeka tylko na możliwość rozłożenia nóg przed tatusia. Wizualizował to sobie ciągle, także teraz, kiedy przemierzał najbardziej zawszoną dzielnicę swojego państwa, kopiąc zawzięcie tych śmiałków (ludzie tu bywali doprawdy bezczelni), którzy łasili się do jego glanów w poszukiwaniu drobniaków. Nie bywał sknerą, chętnie poczęstowałby ich monetami - przez jego wybujałą wyobraźnię przemknął jak metro obraz, w którym wsadza pieniądze wprost do gardła i patrzy na śmierć biedaka z uśmiechem na ustach - ale teraz śpieszył się na spotkanie z kimś, kto mógł nawet tu nie przebywać. Rosemary. Jedna z kobiet, której jeszcze nie uderzył. Zaskakująca mieszkanka młodzieńczego wigoru, pasji i krwi, którą wyczuwał swoimi nozdrzami zaraz po przekroczeniu progu tej świątyni, w której kapłanka właśnie oczyszczała wnętrza. Pewnie nie była gotowa na jego wizytę, powinien się zapowiedzieć, ale dobre maniery zgubił dzisiejszego ranka, szykując się do rządowego odwetu i kalecząc sobie palce w rękawiczkach. Na szczęście, to nie on był poszkodowany. - Myślisz, że dużo ludzi mnie nienawidzi? - zagadnął, wchodząc i rozglądając się po wnętrzu, nie ogniskując wzroku na Rose, która przecież nie była wcale taka atrakcyjna. Pewnie dlatego nie wylądowała jeszcze na jego pryczy, nago. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Sro Maj 28, 2014 9:13 pm | |
| W niektórych momentach największym marzeniem Rose było stanie się maszyną bez uczuć, która potrafi zabić bez mrugnięcia okiem lub odjeść bez chorego poczucia winy, które nie pozwala spać. I choć udało jej się wyćwiczyć pozory, bo w końcu wiele osób myślało, że jest bezwzględna i nieprzekupna, a litość nie jest jednym ze znanych jej słów, wewnątrz jej świadomości rozpętała się burza, które nie pozostawia po sobie niczego innego oprócz mętliku. Usilnie chciała się go pozbyć. Chociaż... Może po prostu chciała się pozbyć swoich uczuć? Gdyby teraz szatan zapukał do jej drzwi i zaoferował spokój w zamian za jej duszę, brałaby i podpisałaby ten cyrograf nawet i litrem krwi, nie zadając zbędnych pytań. Niech bierze i spierdala, i tak jej tego nie trzeba. W jej mniemaniu nie mogła się stać bardziej splugawioną istotą niż jest obecnie, więc naprawdę nie robiło jej to zbyt wielkiej różnicy. Nie obchodziło ją nic metafizycznego, liczyło się jedynie tu i teraz, głupie rzeczy jak pieniądze i wygody. Honor i uczucia schodziły na drugi plan, na który nie zwracała zbytniej uwagi. Może to i dobrze? Dzięki temu mogła być kim zechce, nie martwiąc się, że ktoś jej w tym przeszkodzi. Każdego można usunąć ze swojej drogi. Jest wiele sposobów, a jeden z nich jest nie do przebicia. Zostawiła otwarte drzwi, jakby prosiła się o zajście jej od tyłu i zgwałcenie/okradnięcie/pobicie/aresztowanie/obezwładnienie/śmierć (niepotrzebne skreślić). Gdyby to zauważyła wcześniej skarciłaby się w myślach, zamknęła się na cztery spusty i wróciłaby do sprzątania stajni Augiasza, jaką sama sobie zrobiła. Ale nie zauważyła. Robiła się coraz gorsza w swoim fachu, traciła czujność i ciągle dochodziło do momentów, w których rozkojarzenie brało górę. Była za bardzo roztargana emocjonalnie, choć nie na tyle, by zareagować jakkolwiek na jego wizytę. - Jeżeli im też wpierdalasz się do mieszkania bez pukania, to z pewnością jest ich wielu. - mruknęła nie odrywając wzroku do pracy. W końcu ścieranie kurzu z półek było najbardziej pasjonującą rzeczą w jej życiu. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - zadała pytanie, nie zwracając na niego uwagi, jedynie podniosła się z klęczek, by dosięgnąć do wyższej z półek. Cokolwiek by jej chciał zrobić, i tak by na to nie pozwoliła. Traciła czujność, ale nie rozsądek. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Pią Maj 30, 2014 4:28 pm | |
| Bezceremonialne wpadanie do Kwartału, w którym oprócz wszy ludzkich i byłych kapitolińskich znajomych (do dziś pamiętał obraz nagiej staruszki, która pokazywała się z młodymi kochankami różnej płci i skończyła z widłami jak staroświecka czarownica) nie miał czego szukać, było dość żałosne. Nie powinien przecież szarżować z wizytami tutaj, stojąc o kilka schodków wyżej w hierarchii Panem, ale oczywiście nie mógł pozbawiać się czegoś tak urokliwego jak więzi z Rose, która miała głupią słabość do tego miejsca. I do uczuć, które parowały od niej tak bardzo, że omal nie zadławił się tą atmosferę zgnilizny i zepsucia. Przeżywanie i skupianie się na emocjach kojarzyło mu się bowiem z czymś najbardziej przestarzałym, nieświeżym i niegodnym, więc naprawdę skupiał się jak tylko mógł, żeby nie kopnąć ją jak psa. Z czystej troski, powinna się ogarnąć i stanąć przed nim wyprostowana, a nie szorować coś na kolanach, przywodząc mu na myśl swoich ukochanych więźniów. Którzy jednak budzili w nim czułość ekstremalną, oblizał pełne wargi na wspomnienie kilku intensywnych tygodni, w których zawęził poszukiwania Lennarta i czekał na wizytę (ponowną) Mathiasa, ignorując fakt, że Frans zna się z nim najlepiej. Wolał nie korzystać ze wsparcia przyjaciół, dobrze znał cenę przysługi i wiedział, że prędzej czy później trzeba będzie za nią zapłacić. Ścierała nadal kurze, bawiła się w idealną gosposię (to jakiś fetysz?), a on przejechał rękawiczką po zakurzonej przestrzeni i natychmiast tego pożałował. Ciągle robił to samo, brudził swoje ręce z tak wielką gracją, że afrykańska wiedźma pewnie zbiłaby majątek, sprzedając laleczki voodoo z jego włosami, ale Panem było zanadto na to nowoczesne i dlatego kuliło się w sobie na jego widok. - Mówię poważnie. Chcę znać listę tych śmieci, którzy są w stosunku do mnie źle nastawieni - wytłumaczył jej, nie krzywiąc się już na widok kurzu i jej zmiany pozycji. I tak nie zamierzał jej prosić o oblizanie swoich butów, choć był przekonany, że zrobiłaby to równie dokładnie, co wyczyszczenie tego burdelu. Uśmiechnął się tylko wyrozumiale na jej absolutnie żałosne pytanie. Być może jej Los nie sprzyjał, ale Ginsberg był najdoskonalszym katem, bo był w czepku urodzony i chętnie korzystał z tej puli szczęścia na swój własny, magiczny sposób. Albo za pomocą ludzi, którzy nadal padali mu do nóg, byli doprawdy spragnieni boga, skoro upatrywali go w naczelniku więzienia. - Och, mam swoich szpicli - dodał, nie zamierzając jej tłumaczyć, że z troski czasami śledzi bliskie mu osoby. Nie chciał przecież dopuścić do wielkiej zdrady, podobnej do tej, która miała miejsce w starożytnym Rzymie. Brutus zawsze go fascynował swoją bezczelnością.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Pią Maj 30, 2014 10:30 pm | |
| Z tym kopnięciem to nie jest taki zły pomysł. Naprawdę przydałoby się, żeby ktoś w końcu przywalił Rose, nie martwiąc się późniejszymi konsekwencjami lub trwałym kalectwem, bo najwyższy czas, żeby się obudziła ze swoich fantazji. Zbyt długo trwa w tym dziwacznym letargu, który nie doprowadził ją do niczego dobrego póki co, a jedynie zniwelował ból ciosów docierających z zewnątrz, zamieniając go w tępe pulsowanie w okolicach jej klatki piersiowej. Nie nazwę tego sercem, wątpliwe, że ono tam jeszcze jest, a jeżeli już to zgniłe tudzież zamienione w twardy głaz, raczej nie do rozbicia. Lecz skąd w takim razie biorą się te dziwne uczucia winy? Smutek? Coś przypominające ułudne chwile szczęścia, pozorne uśmiechy? Może było tak jak mówił, zero uczuć, a to tylko jej wyimaginowany świat, do którego weszła z własnej woli i nie chce wyjść, bo mimo jej narzekań jej się tu podoba? Trudno było ocenić co w istocie jest prawdą, a co bujdą, kiedy sama nie była do tego zdolna. Nigdy nie była fanką sprzątania, jednak zawsze chciała być idealna, doprowadzając wszystko wokół siebie do perfekcji. Podświadomie ścierała kurze, przecież to nie było nic nadzwyczajnego, przynajmniej w jej mniemaniu. I tak nie miała nic lepszego do roboty. - A więc przyszedłeś tu po to, bym pomogła ci takową listę sporządzić? Czy może podać ją na tacy kręcąc przy tym tyłkiem? - zapytała, w końcu odwracając się w jego stronę. Oparła łokieć o półkę, a wolną ręką zebrała włosy z twarzy, by nie zasłaniały jej jakże niezainteresowanego wzroku. Jak śmiałaby ograniczać Gerardowi ten pełen wdzięku widok? - Chyba pomyliłeś adresy, mój drogi. - dodała, po czym zostawiła ścierkę na półce i podeszła do kanapy. Opadła na nią z ciężkością wypuszczając powietrze z płuc. Przez jej myśl przemknęło "kurwa mać", jednak nie wydobył się z jej ust żaden dźwięk, bo zbyt wiele razy to dzisiaj powtarzała, na kolejne szkoda cennego powietrza i śliny. Jej pytania mogły być żałosne, ale odpowiedzi na żałosne pytania nie zawsze są takie. Ginsberg mógł ją zaskoczyć, powiedzieć, że miał wizję podczas bicia jakiejś dziewki w swojej norze, czy ujrzał obraz Rose wkraczającą przez bramy tego przybytku nędzy i rozpaczy w kałuży krwi. Ile ludzi na tym świecie, tyle niespodzianek. - Współczuję im pracodawcy. - rzuciła, posyłając mu sarkastyczny uśmieszek, lecz tylko przez chwilę, bo zaraz po tym rozłożyła ramiona na oparciu kanapy i spojrzała na okno, pomijając fakt, że przez myśl przeszedł jej pomysł umycia go, jakby coś właśnie tam przeleciało. - Co cię do mnie sprowadza? Jakiś konkretny interes, czy się stęskniłeś, kaczuszko? - odwróciła głowę z powrotem jego stronę, udając słodki ton głosu. Nie próbowała go wkurzyć, nie była głupia, po prostu miała swoje gorsze momenty i ten można uznać za taki. Każdy tak ma, a Rose była taka, a nie inna. Miała miliony różnych masek, a tylko Bóg wiedział jakie jest kryterium ich dobierania. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Nie Cze 08, 2014 10:15 pm | |
| Ginsberg chętnie wygłosiłby przy tej okazji starą prawdę życiową (bywał tak żałośnie konserwatywny, że głowa mała), która zakładała, że najgorsze, co może przytrafić się śmiertelnikowi to jego własna modlitwa, wyrażona przy stole ofiarnym. Nie sądził jednak, że malowniczy opis nie tyle skopania Rose (brutalne i nudne, od tego miał psa i niegdyś Maisie), co zadania jej bólu poprzez wyrywanie wnętrzności i rozrywanie płatów jej skóry (ciekawsze i konieczne do spróbowania, być może na Nicole już wkrótce) pobudzi Rose do głębszej analizy swojego zachowania. Którego nie rozumiał zupełnie. Nie umiał wczuwać się w sytuacje obcych sobie ludzi, swoją córkę poznawał w bólu (jej) przez ostatnie lata, a i tak nie potrafił manipulować nią na tyle skutecznie, by nie uciekła. Ginsberg cierpiał na wrodzony perfekcjonizm, który dzielił najwyraźniej ze swoją kompanką, pucującą zawzięcie mieszkanie. Dziwne, że widząc jej w tej pozie, na wskroś seksualnej i jednocześnie mało pobudzającej, mógł myśleć jedynie o swoim gniazdku rozkoszy, które nie tak dawno spłynęło krwią rewolucji, a teraz znowu było bogate we wszelkie płyny ustrojowe, kiedy mógł podziwiać swoje dziecię w pełnej okazałości. Czy to była recepta na problemy Rose? Wątpił, najchętniej zwyczajnie szarpnąłby ją na podłogę i wypróbował na niej mało subtelne metody leczenia, ale starał się nawiązać jedyną, nieerotyczną więź z kobietą i choć bywało nieznośnie topornie i nudnie, to się nie poddawał. - Jesteś za chuda, by mieć tyłek - zauważył rzeczowo, nie próbując nawet się odwracać w jej stronę. Związki aseksualne miały swoje dobre strony, mógł myśleć bardziej trzeźwo, pozbywając się tego buzującego napięcia, które od dłuższego czasu rozsadzało mu czaszkę. Nie bywał przecież ascetą, seks był odpowiedzią na każde z pytań, które przyszło mu zadać - tu i w sali przesłuchań, za którą już podświadomie tęsknił, odwracając w dłoni rękawiczki. - Powiedziałem ci, co mnie sprowadza - złączył palce obu dłoni, patrząc dłużej na ścianę i wizualizując sobie odgłosy orgii, które rozgrywały się tutaj równie często, co teraz w Nowym Kapitolu. Powinna być dumna z takiego przybytku, a nie traktować go jak pokój schadzek z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Tym w końcu byli, próbował zdefiniować sobie to pojęcie, ale napotykał same trudności - przecież szacowną przyjaciółkę nie powinno pragnąć się udusić, kiedy prąd zniknie równie gwałtownie jak się pojawił. Może to z powodu jej nazewnictwa, którego nie skomentował, nie próbując podbiegać do niej i zadawać jej bólu kastetami. Tego - tej delikatnej socjalizacji - nauczył się dopiero niedawno dzięki swojej córce i to o niej myślał, zlecając obserwację każdego, kto miał z nim do czynienia. Również Rose, choć z bólem serca mógł ją wykreślić z listy swoich wrogów. Żałował, świetnie wyglądałaby rozciągnięta na ścianie, na której zamierzał zbierać swoje trofea. Nowa kolekcja, tym razem złożona z ciał nowego systemu, który właśnie zaczynał pożerać swój ogon.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Nie Cze 22, 2014 7:19 pm | |
| Gerard może i wyobrażał sobie Rose w najróżniejszych sytuacjach, podczas rozgrywania niestworzonych scenariuszy, które zapewne pozostaną na zawsze tylko i wyłącznie w jego głowie, ale Garroway nie była zwykłą panienką, która krzyczałaby jak dama w opresji, bo ktoś ją właśnie chce przeruchać. Nie, ona nie jest z tych, co nadają się świetnie na główne bohaterki romansów, wręcz przeciwnie, przy jej sceptycznym i socjopatycznym zachowaniu cały urok znika, a chłód bijący od niej można poczuć na swojej własnej skórze. Nie pozwoliłaby, by robił z nią co chciał, nie była głupia ani chętna. Ginsberg mógłby być jej ojcem, a Rosemary jakoś sobie nie wyobraża się w niejednoznacznej sytuacji z taką osobą. Pomijając jego fetysze, po prostu przez myśl jej nie przeszło. Jeśli mu się tak marzy, to mógł korzystać, gdy nie miałaby powodu się sprzeciwić, parę lat temu, w końcu znali się wyjątkowo dobrze. Choć wtedy Rosie nie byłaby taka wylewna, jeśli chodzi o współpracę. - Wybacz, że nie spełniam twoich wymagań. Życie w Kwartale to dieta-cud. - syknęła, prawie przez zaciśnięte zęby. Zaczynała się irytować, ostatnio nie panowała nad swoim zachowaniem, zupełnie jakby coraz bardziej pochłaniało ją szaleństwo. W sumie nic do tego nie miała, niech ją szlag trafi, tylko w miarę szybko. Nie lubiła się męczyć. Może dlatego cisnęła ścierką w kąt, aż chlasnęło, nawet miała ochotę przewrócić półkę, a niech kurwa leży, ale się powstrzymała. - W ogóle po co ja się tak staram, niech zalęgnie się tu nawet szarańcza, chuj mnie to. - pomyślała na głos, odgarniając włosy z twarzy i wzdychając ciężko. Wygląda na to, że prędko nie zajrzy do tego mieszkania po raz kolejny. Niech się dzieje wola nieba z tym przybytkiem nędzy i rozpaczy. - Skoro tylko po to przyszedłeś... - mruknęła, gdy opadła już z ciężkością na kanapę. - Co będę z tego mieć, jeżeli ci powiem? - zapytała konkretnie, lustrując wzrokiem od stóp do głów, kończąc wreszcie na jego twarzy i tam zatrzymując swój wzrok. Było jej niezmiernie miło, że miał aż taką chęć sprawienia jej bólu. Rose nigdy nie była torturowana, przynajmniej fizycznie, więc byłby pierwszy, rozdziewiczyłby ją w swoisty sposób. Jednak widocznie zależało mu na tyle na ich relacji, że jeszcze jej nawet nie dotknął. Nie była to jednak "miłość" nieodwzajemniona - Garroway również miała chęć wpakować mu parę kulek tu i ówdzie, czasem nawet poderżnąć gardło przy sposobności, albo wbić palce w oczy. Niestety nie należała do wyrafinowanych zabójców, wolała zrobić coś raz a dobrze. Może nie przynosi to aż tyle zabawy, ale Rose nie jest aż tak złą osobą. Może trochę zagubioną. W jakimś stopniu wszyscy jesteśmy szaleni.
omg, przepraszam, że tak długo musiałaś czekać .-. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Czw Cze 26, 2014 5:57 pm | |
| Na całe szczęście nie tylko Rose, ale i większość mieszkańców Nowego Kapitolu nie zdawała sobie sprawy z tego, czym charakteryzuje się wyobraźnia Gerarda Ginsberga. Niektórzy z więźniów mieli możliwość zapoznania z jego chwilowymi fantazjami, ale to i tak nie była nawet jedna czwarta jego talentów do urządzania przedstawień, które popamiętałoby całe Panem. Niezależnie od tego, czy czuł się zachwycony nowymi perspektywami, jakie dawało mu radosne obcowanie z córką (obecnie) czy też zaniepokojony coraz to mocniejszymi echami zamieszek ze strony byłych przyjaciół z KOLC-a (że też te wszy jeszcze przeżyły), to nie zamierzał dzielić się tym z osobą, która była jedną z niewielu, których nie krzywdził. Nie z powodu sympatii (im więcej kochał, tym mocniej ranił), ale z powodu braku zainteresowania. Mogła czuć się bezpieczna. - Przynajmniej masz dużo śmieci do kopania i zabawy - zauważył życzliwie, zastanawiał się nawet przez sekundę, czy nie zamieniłby luksusowego mieszkania na taką podejrzaną norkę, do której mógł spraszać przypadkowe ofiary i układać je w stosy pogrzebowe na cześć jedynego Boga - nie Boga, któremu mógłby służyć. Satanizm jednak, podobnie jak wielkie religie świata został uznany za barbarzyństwo i wytrącony z porządku prawnego Panem. Wielka szkoda, już widział te zastępy ofiar, które ścielą mu się u stóp w imię prawdziwego Pana Światła. - Weź się ogarnij, nie zachowuj się jak jakaś kapryśna panienka - skarcił ją ostro, gdy przerwała jego rozważania swoim wyskokiem. Sięgnął do szafki, odkrywając butelkę alkoholu (niemożliwe) i szukając czegoś czystego, by rozlać życiodajny napój. Ginsberg nie upijał się wcale. Alkohol służył tylko jako całkiem udana prowokacja z jego strony, ale tu czuł się bezpiecznie, niemal jak w domu, więc odkręcił zakrętkę, upijając łyka i podając jej. - Moją wdzięczność - zauważył, a w jego ciemnozielonych oczach pojawił się ogień, chwilowa żądza mordu, gdyby zapragnęła mu odmówić. Był kochany, dobry, mógł nawet pretendować do tytułu najlepszego przyjaciela pod słońcem, ale gdy wszystko szło po jego myśli. W innym wypadku, szalał niesamowicie, zapewniając sobie lojalność mało humanitarnymi metodami. Ale za to jakimi zabawnymi.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Czw Cze 26, 2014 9:47 pm | |
| Dobrze, że nie wiedzieli, bo z pewnością większość walczyłaby z uporem o zamknięcie go w psychiatryku na czas nieokreślony. Jednak ta sama sytuacja wiązała się z Rose, gdyby tylko mieli świadomość, jak bardzo powalone ma myśli, gdy składa komuś wnętrzności lub kończyny, nigdy nie powierzyliby jej jakiejkolwiek praktyki lekarskiej, nawet leczenia kataru. Na szczęście myśleć nikt im nie może zabronić, nikt też nie wie jakie są ich myśli, więc póki wszystko zostaje w ich wyobraźni jest w porządku. Przynajmniej dla otoczenia. Nie wiedziała czym sobie "zasłużyła" na takie bezpieczeństwo u Gerarda, ale wolała nie pytać. Dopóki czuła się w jego towarzystwie spokojna, nie miała najmniejszego zamiaru tego psuć. Mówią, że niewiedza jest darem, a jak się okazuje, jest to nawet prawdziwe. - Jeden z niewielu plusów. Gdy ktoś umiera nawet nie zwracają uwagi, a to daje ogromne pole do popisu. - stwierdziła kiwając głową i przez chwilę nawet pomyślała, że będzie za tym tęsknić, ale potem przypomniała sobie, że jak ją weźmie żądza mordu to po prostu się tu przytelepie. Jednak Rose nie miała już idei chwalenia księcia piekieł, chyba, że wysyłanie tam swoich wrogów się do tego zalicza. - Już się ogarniam, nie bij - odparła, lekko się śmiejąc. Z pewnością się trochę rozluźniła, nawet jeżeli odzywka Gerarda nie była przyjemna. Ale Garroway była kobietą, a jak wiadomo ta płeć jest zmienna. - A wiesz, że z chęcią? - powiedziała bez zbytniego zastanowienia i chwyciła butelkę. Ostatnio miała coraz większe skłonności ku alkoholowi, więc dziwne byłoby, gdyby odmówiła, zwłaszcza na dniu wolnym. Pociągnęła łyk, o dziwo wcale się nie krzywiąc i odstawiła trunek na stolik przed sobą. Nie zauważyła jego wzroku, ale w sumie to bez różnicy. I tak by ją to nie ruszyło, przynajmniej nie do momentu, gdy Gerard przeszedłby do rękoczynów. Poklepała miejsce obok siebie, patrząc na mężczyznę zachęcająco. - Siadaj, chyba nie będziesz stać jak na pogrzebie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Nie Cze 29, 2014 2:36 pm | |
| Problem polegał na tym, że Ginsberg może i bywał nieobliczalnym sadystą, gotowym pourywać ręce każdemu, kto wystawił palce poza kraty więzienia (taka rozrywka dla pana naczelnika z rana), ale tak naprawdę nie był szaleńcem. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co może mu za to grozić i jak bardzo to jest chore, ale nie zamierzał tego zmieniać. Wręcz przeciwnie, był zachwycony tym, że ludzie próbują rozgryźć jego tajemnicę, usiłując wytłumaczyć tym jego jakże okrutne postępowanie. Jednak żadnego sekretu nie było, Gerard był po prostu pozbawiony uczuć, ot, wada rozwojowa, niektórzy nie posiadali mózgu, inni jak Rose nie budzili w nim niepohamowanej żądzy. - Zazdroszczę - przyznał. Niestety musiał pilnować statystyk w więzieniu, choć nikt nie wątpił, że Ginsberg ma ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o kolejne planowanie cierpień więźniów. Wykorzystywał swoją posadę wszystkimi możliwymi sposobami, drwił z ludzi, którzy zakładali, że pobyt w jego królestwie obędzie się bez ofiar i tak naprawdę chciał postawić na nogi swoją kompankę. Nie z powodu ogromnej sympatii (to było uczucie i to względnie niebezpieczne dla Gerarda), ale z powodu tego, że potrzebował ją do swoich planów. Musiał przecież dowiedzieć się, kto był na tyle bezczelny, by strzelać do jego córki w biały dzień. Podał jej butelkę, nadal stojąc przy oknie i obserwując uroczy obrazek wbicia noża po trzewia w poszukiwaniu jedzenia. Naprawdę ludzie w Kwartale zachowywali się jak zwierzęta, rozważał przeniesienie się tutaj i zdobywanie codziennie nowej zwierzyny, ale jak na razie to mogło zakończyć się pogrzebem. O którym wspomniała Rose, uśmiechnął się (a to nowość) lekko, porzucając myśli o bliskim sąsiedztwie i usiadł obok, podziwiając brudne ściany. - Coś ci się stało? - zapytał spokojnie, próbując nie uzmysławiać sobie faktu, że dziewczyna mogłaby być spokojnie jego córką. Mało platoniczne myśli w jego przypadku.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Rosemary Garroway Pon Cze 30, 2014 10:58 pm | |
| Niebo jest niebieskie a trawa zielona, problem jednak był taki, że trawy nie było nigdzie i dopóki Mathias spędzał większość czasu w Dzielnicy Rebeliantów wśród doskonałości i rozwoju, zdążył zapomnieć, że Kwartał to kupa gruzu. Niebo było niebieskie, ale wydawało się bardziej ponure i szare, to z pewnością wina ciemnych i niezadbanych murów, które lubiły rzucać cień na mieszkańców, ale dla podcucenia swej nienawiści warto powtarzać – widmo śmierci wisi nad ludźmi. Zieleń też gdzieś zniknęła, co prawda drzewa, trawa i krzewy kiedyś rosły po tej stronie miasta, ale po budowie muru jakby uciekły w głąb ziemi, jakby tam miało być cieplej i jaśniej niż na powierzchni. Niemniej jednak takie chwile sprawiały, że zaczynał zastanawiać się nad tym, dokąd właściwie zmierza. Sęk nie tkwił w celach i marzeniach, w ścieżce, której sobie nie wytoczył, a prymitywnych rządzach, które powinny czasami poradzić się rozsądku i prowadzić go tam, gdzie nie czekałaby na niego jedynie pustka i śmierć. A Kwartał był jednym z tych miejsc, które powinien był postawić na ostatnim miejscu wśród swoich ulubionych i kolejna wizyta po dość długim czasie rozłąki ze smrodem i chłodem KOLCa uświadomiła go w tym, że dąży donikąd. W tym przypadku mówimy jedynie o tęsknocie, prostej i prymitywnej, za czymś co znajome i swojskie. Nic dziwnego, że dopiero po przekroczeniu bramy odetchnął, zdaje się, świeżym powietrzem. Nic nie jest na swoim miejscu, porządek zdążył go już przytłoczyć, więc chaos przyjął w swe ramiona z największą rozkoszą. Dałby nawet wiele za to, aby Strażnicy zaczepili go i powitali swoim tradycyjnym szyderczym uśmiechem, bo przecież byli starymi dobrymi przyjaciółmi, nic nie stałoby na przeszkodzie więc, aby następnie zaciągnęli go w do jakiejś uliczki i poklepali właśnie tak, jak klepie się starych dobrych przyjaciół po długiej tęsknej rozłące. Chyba zapomnieli, na to wyglądało, lub to on się zmienił, nie przypominał już do tego stopnia łachmaniarza, na którym przecież nie warto zawiesić wzroku. Na ramiona zarzucił nową i lekko już, jak na jego gust, znoszoną skórzaną kurtkę, spodnie też były nowe, nie tak obdarte i brudne. Jedyna pozostałość po dawnym niedbalstwie pozostała na głowie, bo włosy nadal znajdowały się tam, gdzie właściwie chciały się znajdować. Albo to on nie dbał o to, aby doprowadzić je do porządku grzebieniem lub podobnym wynalazkiem. Właściwie to gdzieś się zagubił, dawno temu, a Rose czasami bywała przerażająca. Lub to on zbyt leniwy. Violator obszedł szerokim łukiem jakby powstrzymując się przed tym, żeby nie wpaść do środka i w uśmiechem nie wklepać Fransowi jak klepie się starych dobrych przyjaciół. Raz udało mu się zejść z drogi w stronę lokalu, ale w porę się opamiętał i zawrócił w kierunku nieznanym, dopóki nie napotykał czegoś znajomego, za czym warto byłoby zatęsknić i czym ponapawać chwilę oko. Potem czar pryskał, bo uświadamiał sobie, że to na co patrzy, to tylko rozlatująca się rudera i szedł dalej, aż w końcu nie wszedł na klatkę, niby to przypadkiem i niby to przypadkiem nie nacisnął na klamkę, bo wiedział, że drzwi są otwarte. Ta osoba, która znajdowała się za nimi, nie musiała się bać, że ktoś ją zaskoczy, a nawet jeśli i miałaby być to niemiła niespodzianka, przed śmiercią na pewno zdążyłby tego pożałować. -Tamparampampam, ten Kwartał to jakiś syf, Rose, syf nad syfy, syf syf pogania i… o, masz gooo-oo-o-o… - korytarz był krótki, więc nie zdążył się zbyt wiele rozgadać, zanim nie napotkał w pseudo pokoju Rose i jej, miał nadzieję, o nie, tylko nie to, znajomego (?) – pomyliłem mieszkania, tak, na pewno. Chwila, nie pomyliłem – mruczał do siebie, zanim znowu odezwał się do cudownej dwuosobowej publiczności –Wspominałem coś o syfie, mhm – nie, wcale się nie uśmiechnął. Tylko zbladł, o ile mógł zbladnąć jeszcze bardziej. Nie, nie mógł. Może stał się więc przezroczysty? Ale nie, jego życzenia się nie spełniają, więc nadal był widzialny… dla wszystkich. -Mniemam, że twój znajomy zdążył się go już nabawić. Gerard wyrucha cały Kwartał, Gerarda wyrucha syfilis. Czy na sali jest ktoś, kto potrafi wypisywać akty zgonu? |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Lip 01, 2014 7:19 pm | |
| Rose również nie zamierzała się zmieniać, mimo wszystko postanowiła być sobą i w sumie nie wiedziała, czy wyszło jej to na dobre czy raczej nie bardzo. Zresztą to nie było ważne, nie była jakąś psychopatką, by zmiana na lepsze była aż tak konieczna; robiła co musiała, nie to co chciała. Gdyby robiła to, czego pragnie, już dawno zwiałaby stąd i tyle by ją widzieli. Nie miała pojęcia, gdzie by się podziała, ale jedno jest pewne - na pewno nie w Kapitolu. Niech całe to miasto piekło pochłonie, bo na to siedlisko chaosu szkoda bomby atomowej. Często zmieniała miejsce zamieszkania i jedno jest pewne - w każdym miejscu stolicy jest tak samo chujowo, nieważne, z której strony spojrzeć. I jak tu być pozbawionym uczuć? Jak można nie obdarzać czegoś wytaczającego się z tego przybytku nienawiścią? - Ja zazdroszczę ci pracy. - z jednej strony to była prawda, z drugiej strony nie. Podobała jej się idea posiadania władzy, jakiejkolwiek, możliwość egzekwowania jej, nawet dawanie upustu swojemu gniewowi na przypadkowych osobach wydawała jej się w porządku. Mogłaby z powodzeniem zastąpić Gerarda na jego pozycji, kiedyś nabrałaby wprawy. Co prawda nigdy nie będzie zdolna dorównać jego umiejętnościom, ale nadal mogłaby piastować ten urząd. Z drugiej jednak strony nie widziało jej się powiększanie wianuszka jej wrogów, których mimo wszystko trochę się nazbierało. Teraz wyglądało na to, że ostatecznie ceniła choć trochę swoje życie? Nic bardziej mylnego, po prostu nie mogła przełknąć, że ktoś mógłby się jej pozbyć i wygrać. Zbyt dużo przeszła, by teraz dać za wygraną, co to, to kurwa nie. Jednak jeżeli Gerard chciał wiedzieć, kto strzelał do Maisie (zakładając, że Rose w ogóle wiedziała), musiała pozostać przy życiu i nienaruszona, bo Rose robiła się strasznie perfidna i uparta, gdy ktoś był dla niej niemiły. Oko za oko, ząb za ząb i prawy sierpowy prosto w twarz za wredne odzywki. - Nie, nic mi nie jest. - odpowiedziała równie spokojnie, nawet posłała mu łagodny uśmiech, jakby chciała go podwójnie zapewnić, że jej umysł wciąż działa na tyle sprawnie, by ostrzec ją przed zbliżającą się kosą do jej żeber. Nawet jeśli coś by jej się stało i tak by nie powiedziała, w końcu to Rose, pani ja-sobie-dam-radę, w jej mniemaniu było chujowo, ale stabilnie. Dlatego właśnie nie pisnęłaby ani słówka, bo ono rozpoczęłoby rozmowę na temat jej życia, a ona nie bardzo miała ochotę dzielić się jej popieprzeniem psychicznym. I wtedy wpadł on, ostatnia osoba jakiej by się tu teraz spodziewała i coś czuła, że również był ostatnią osobą, która powinna się tu pojawić. Kobieca intuicja, zbliża się Pearl Harbor v.2 i gdyby to nie było jej mieszkanie, chyba zaczęłaby się stąd powoli ewakuować, tak w razie czego. Jednak to był jej przybytek, więc pozostało jej się tylko przeżegnać. W duszy. - Cześć Mathias. - powiedziała jak gdyby nic, z uśmiechem anioła. Powinna zostać aktorką, nie lekarzem. - Co tu robisz? - zapytała, zerkając raz po raz na jego bladą twarz i na Gerarda, bo nie do końca wiedziała o co chodzi. O nic miłego bynajmniej. Ale każdy głupi połączyłby fakty - Mathiasa w głównej mierze utrzymuje więzienie, a kto ma władzę w więzieniu? Ginsberg. Musieli się znać bardzo dobrze. W sumie Rose była zdolna wszystko przełknąć, byle nie znali się "dogłębnie", bo w psychologa to ona nie ma zamiaru się bawić. Na stwierdzenie o syfilisie nie powiedziała nic, po prostu zacisnęła usta w wąską kreskę i przeniosła wzrok na Gerarda, czekając na jego reakcję. Oby nie skoczyli sobie do gardeł, bo u niej w kuchni dużo noży i mimo wszystko, zależy jej na życiu ich obydwu. Co jest dziwne. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rosemary Garroway Sob Lip 05, 2014 4:42 pm | |
| W toku swoich studiów (których ukończył sporo - dla wiedzy, nie dla tytułów) spotykał wiele osób, które mogły aspirować do grona jego bliskich i zaufanych przyjaciół. Nie on jeden przejawiał niezdrowe zainteresowanie przeszłością, którą można było wykorzystywać w bluźnierczy sposób i nie on jeden nie szczędził nakładów na gromadzenie przydatnych informacji do odprawiania kolejnych rytuałów. Mimo to nadal pozostawał człowiekiem samotnym. Nie rozumiał swojej blokady, która zwykle sznurowała mu usta, jeśli chodziło o szczere wyznania, wszak nie miał najmniejszego problemu z afiszowaniem się z przemocą wobec więźniów; ale jego prywatne zabawy z własną córką były tajemnicą, którą najchętniej zamiótłby pod wielki dywan. Nawet Rose, która zyskiwała w jego oczach (nie lubił słabych kobiet) nie mogła dowiedzieć się prawdy, więc bezwolnie wpadała w jego gierki, będąc szczerze przekonaną o wielkiej miłości, jaką obdarza swoją córkę. Tak też było, Maisie stanowiła centrum jego świata, była tą nierozerwalną nicią, która łączyła go z ludzkimi odczuciami - nawet teraz myślał o niej obsesyjnie i zazdrośnie - i jednocześnie zapewniała ukoronowanie jego chorych pragnień, które sprowadzały go wprost do Kwartału. Aż dziw, że nie odwiedzał przybytku Fransa, wykupując abonament na kolejne ciałko chłopca, którego zapomni puścić i który zsinieje mu w ramionach, będąc pośmiertną ofiarą jego dobrego humoru. Rose miała rację, praca była spełnieniem jego marzeń, więc uśmiechnął się lekko, zupełnie jakby przez przypadek wpadła mu do myśli i sformułowała całkiem jasne rozwiązanie tej paranoicznej sytuacji, w któej się znalazł. Przypadkiem, nie zamierzał przecież niczego zmieniać w swoim życiu, ale Los mu sprzyjał niesamowicie i mógł wkrótce świętować narodziny. Zgodnie z wszelkimi zwyczajami, powinno spłynąć krwią, która od zawsze krążyła w tych marnych ciałach, wzywających wolności. Nie mogli trafić lepiej, naczelnik więzienia wkrótce miał powrócić do swoich okrutnych praktyk. Jak na razie, siedział w samym centrum tego brudnego i zdeprawowanego światka, wdychając przez otwarte okno odór zepsucia, zgnilizny i moralnego upadku. - Chcesz się zamienić? - zapytał z wątpliwością w głosie, bawiąc się pozostałymi rękawiczkami, które zapewne będą nadawać się tylko do wyrzucenia. Podobnie jak jego przyjacielska troska (tak), którą obdarzał jedyny podmiot, któremu był w stanie zaufać, by dzielić się z nią ciszą i alkoholem. Dla Gerarda Ginsberga to i tak już było dużo, więc powinna to docenić. Z przykrością zauważył, że nic nie wie, nie z tej strony nadszedł atak i chyba powinno go to zmartwić (wolał zagrywki Kapitolińczyków niż rządowe zagrania), ale był zanadto podniecony swoimi wizjami zemsty - tak dla zasady - by dać się stłamsić chwilowej niewiedzy. Był przekonany, że prędzej czy później wpadnie na trop tego, kto wówczas trzymał broń i wtedy... Oblizał wargi, spijając z nich gorzkie myśli i założył rękawiczki, czując, że ktoś wpada do mieszkania. Nie musiał się odwracać, woń sprzedającego się za prochy rozniosła się natychmiastowo po prawie sterylnym mieszkaniu. Powinien się domyślić, że Mathias ma kogoś w tych okolicach, ale gdyby chciał zajmować się wszystkimi, którzy zadowalali go językiem, to pewnie zmarnowałby nie tylko to popołudnie (ogromna szkoda, liczył na szczere milczenie z Rose), ale cały miesiąc. Dlatego teraz uśmiechnął się wyrozumiale. - Le Brun? - zagadnął, niemal jakby widział go po raz pierwszy i nie słyszał idiotycznych uwag o chorobach przenoszonych drogą płciową. Może powinien mu powiedzieć, że w Kapitolu chrzczą ich zastrzykami z wirusem i przy dobrych prognozach (a to wątpliwe) Mathias skończy z gryzoniem w środku, który zębami będzie usiłował wydostać się do środka? - Stęskniłeś się? Rose się odwróci, nie krępuj się - zauważył kpiąco, wstając i zabierając butelkę. Dla niego spotkanie się skończyło, nie zamierzał wzywać strażników ani rżnąć go na tych ścianach - nie zasłużył na tak łagodne traktowanie i zapewne nawet więzienna prycza była zbyt luksusowym miejscem dla tej dziweczki, która aż paliła się do rozpięcia mu rozporka. - A tak, Garroway, twój chłoptaś lubi wsadzać sobie mojego penisa aż do żołądka, ale nie przejmuj się, wyrośnie z tego - dodał bardzo poważnie i zupełnie nie w swoim stylu, podchodząc do Mathiasa i przejeżdżając dłonią w rękawiczkach po jego kościach policzkowych. - Dobry piesek - poklepał go łagodnie, wreszcie odchodząc ze zwycięską miną. Nie dał się sprowokować i mógł być z siebie szalenie dumny.
Gerard out |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Rosemary Garroway Pon Lip 07, 2014 12:21 am | |
| Jego imię na jej ustach brzmiało w tej chwili nader rozkosznie, jej twarz na tle brudnych ścian nie była niczym wyjątkowym, jeśli to lico można byłoby nazwać znów ładnym. Ukłucie zazdrości na widok znienawidzonej twarzy, więc mógłby spokojnie zamknąć oczy i wsłuchać się w echo odbijających się po pokoju niesłyszalnych dla ucha słów Rose. Odpowiedziałby. Może. Gdyby nie musiał przebywać w jednym pomieszczeniu z kimś, kto napawał go niechęcią, strachem, który często przeradzał się w bezmyślną irytację niosącą za sobą miliony pustych słów niosących pozorne ukojenie. Ale to były tylko wyzwiska, czasami wymyślne, innym razem defensywne ślepe naboje, którymi celował w przestrzeń mając nadzieję, że ugodzą wroga. Nie musiał uzasadniać swoich słów, nawet jeśli jego podświadomość znała prawdę, ale nie lubiła także obnażać go przed sobą samym. Zwłaszcza jeśli w tym samym pokoju znajdują się osoby, które robią takie rzeczy bez pytania o zgodę. Dlatego mógł jedynie obdarzyć Rose krótkim nienawistnym spojrzeniem i oczekiwać szturmu na jego osobę ze strony naczelnika. Czy to uderzenie w twarz, czy wiele innych rzeczy, które obaliłyby na podłogę, nie tylko na podłożu fizycznym, emocjonalnie zapadłby się szybko potem pod ziemię. Ale padły tylko słowa, żadne ciężkie przedmioty, żadne pięści czy buty, które lubiły godzić w żołądek i odbierać tchu. Znał te strażnicze ładne buty, często wypastowane, z twardym lecz zaokrąglonym czubem, zdążył już poznać smak ich podeszew zmieszany z własną krwią, jeśli jeszcze nie zdążyli mu całej wytoczyć. Coś w tym było, coś dobrego, przecież zawsze starał się dopatrzyć pozytywów, choćby miały go natchnąć do recytacji kolejnych czarnych żartów, które nikogo by nie rozśmieszyły. Wręcz przeciwnie, wprawiły w obrzydzenie i irytację, bo ludzie nie znoszą nazywać bólu, cierpienia i biedy po imieniu, a to Kapitolinczycy, którzy przed rokiem nie znali jeszcze tych pojęć. Przyglądali się obrazom które one opisywały, ale zawsze to była tylko zabawa i rozrywka sama w sobie. Coś się potem stało. Obiekt się poruszył w kierunku najmniej właściwym, w jego kierunku. Mógłby się odwrócić i uciec, mógłby też coś odszczeknąć, ale słowa uwięzły mu w gardle, kiedy jego wzrok padł na twarz Rose, aby potem znów odwrócić się w kierunku Gerarda. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że dłonie mu drżą, ale tym razem nie z wściekłości, nie na naczelnika, a z bezsilności, gdy czuł dotyk – nie potrafił przecież odtrącić niechcianej ręki. Wątpił też by przyniosło to ukojenie, bo ciężar nadal tam tkwił i z każdą kolejną chwilą nie chciał zelżeć. Usłyszał jak drzwi za jego plecami zamykają się. Odwrócił więc głowę, aby spojrzeć w kuszącą ciemność. Przecież mógłby się odwrócić i zniknąć, problem nie byłby już wyzwaniem, mógłby władować sobie kolejną działkę i zapomnieć. Taki był schemat działania. Już nauczył się bronić, chociaż wypadałoby wziąć poprawkę i nie przypisywać sobie honoru, kiedy było się zwykłym zapchlonym tchórzem. Ucieczka nie była obroną, może w ostateczności, ale jeśli ostatecznością nazywamy życie, najwłaściwsza droga wiedzie w górę i najkrótszą ścieżką w dół. Co jakiś czas na myśl majaczyła gdzieś w otchłani umysłu, nie odtrącał jej, ale była zbyt słaba, aby zmotywować czy popchnąć do konkretnej decyzji. Tym razem, może to wizja czekającego na dole schodów Gerarda, a może poczucie obowiązku i zapłaty za nierozwiązane kwestie, ale pozostał na swoim miejscu, choć trudno nazwać to jego miejscem, niemniej jednak tkwił nadal tam, gdzie tkwić powinien z ciemnymi tęczówkami wpatrzonymi w twarz Rose. Przecież to nic takiego, obelga starucha, który wyruchał pół Kwartału. Nic szczególnego. Powinno spłynąć jak po kaczce. Ale niektóre pseudo tajemnice powinno pozostać na swoim miejscu, aby tacy ludzie jak Garroway nie mieli pretekstu, by odejść. -To twój dobry znajomy? - spytał cicho, głosem chrapliwym i pozbawionym do tego stopnia emocji, że nawet dla niego zabrzmiało przerażająco pusto. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Lip 08, 2014 8:45 pm | |
| Nie miała pojęcia, co między nimi zaszło, jednak domyślała się, że wcale nie było to nic dobrego. Każdy idiota mógłby na to wpaść, nie był to żaden wiekopomny i odkrywczy czyn. Ale mało kto mógłby się spodziewać, że Garroway będzie nad tym rozmyślać, dopóki nie dowie się, co tak naprawdę między nimi zaszło. Nie chciała stracić kontaktu z jednym, przez zachowanie drugiego lub na odwrót. Nie lubiła sytuacji, gdy jedna osoba wini ją, że zadaje się z jej odwiecznym nemezis - w mniemaniu Rose było to bezsprzecznie głupie, zwłaszcza, że dziewczyna naprawdę potrafiła być ultra zajebiście bezstronna. Gdyby obydwaj powiedzieliby jej, żeby zapomniała o tym, ona nadal byłaby obiektywna i miała gdzieś, co między nimi zaszło. Tak zrobiliby dorośli, cywilizowani ludzie. Jednak w tym towarzystwie było inaczej - Mathias nie był dorosły, a Gerard nie był cywilizowany. Spojrzenie Le Bruna przepełnione nienawiścią tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że musi znaleźć jakieś rozwiązanie, które nie postawi ją przed słynnym wyborem "albo rybki, albo akwarium". Chciała mieć obydwie rzeczy, ale nie wiedziała, czy stać ją na nie. Przynajmniej wiedziała, którą by wybrała, gdyby ostatecznie tylko jedna była osiągalna. A to znaczny plus. Widziała przerażenie Mathiasa, udawał, że go wcale to nie obchodzi, ale szło mu na tyle nieudolnie, że Rose nie wiedziała czy ma obrócić tę sytuację w żart czy mu współczuć. Zamiast tego siedziała twardo na kanapie, postanawiając, że w razie czego ona zagra dorosłą i zarazem cywilizowaną w tym mieszkaniu, a temu, który wszcznie burdę tak przyjebie w oczodół, że więcej na drugiego nie spojrzy, bo nie będzie miał czym. Nikt nie będzie się rozbijał po jej mieszkaniu, jak tak bardzo chcą to niech zbierają zabawki i wypierdalają na klatkę. Nie miała zamiaru brać udziału w dziecinnych przepychankach. Była trochę zła, nie dlatego, że wyzywali się jak gówniarze, ale dlatego, że Ginsberg zarąbał jej alkohol, który teraz by się jej bardzo przydał. Ona się jeszcze o tę butelkę upomni, ma to jak w banku. W sumie nawet miała wstać razem z nim i wyrwać mu ją z ręki, gdyby nie jego słowa, które praktycznie zmroziły jej krew w żyłach. Z obrzydzenia. - Won stąd! - krzyknęła z gniewem do Ginsberga na odchodne, pokazując mu ręką kierunek drzwi, kiedy w końcu pozbyła się miny pełnej zniesmaczenia. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać ich dwóch w takiej sytuacji, to było dla niej zdecydowanie zbyt wiele. A fakt, że Gerard mógłby być jego ojcem, jeszcze bardziej pogarszał sprawę. Gdyby teraz nie wyszedł, rzuciłaby w niego nożem i z pewnością by trafiła. Wzdrygnęła się, przez jej ciało przemknął spazm gniewu, ale patrzenie w okno i głębokie oddechy w końcu jej pomogły. Przecież ona nie mogła mieć normalnych znajomych. - Cóż, wasza znajomość jest głębsza, z tego co właśnie usłyszałam. - warknęła, podnosząc się z kanapy. Założyła ręce na piersiach i podeszła do okna, nawet nie patrząc na Mathiasa. Nie wiedziała, czy jej było teraz smutno, czy to po prostu wkurwienie. A może czyste obrzydzenie? Cholera wie, w każdym razie Garroway nie była w humroze. - Może mi to wyjaśnisz? - zapytała, odwracając się w jego stronę i obdarzając go spojrzeniem pełnym wyrzutu. Chciała wyjaśnień, prostych i zwięzłych, kolejne gierki doprowadzą ją jedynie do szału. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Lip 08, 2014 9:42 pm | |
| Zastanawiał się przez chwilę, czy właściwie zrobił otwierając usta. Jakiś głosik podpowiadał mu nieśmiało, że powinien odwrócić się i odejść i pomimo, że najcichszy, to najbardziej dawał do myślenia i powoli przekonywał Mathiasa, że tak byłoby najlepiej. On jednak tkwił w tym samym miejscu, w którym zatrzymał się przy wejściu. Tutaj można byłoby nasunąć wzmiankę o tym, że nogi odmawiały mu posłuszeństwa, ale one były całkowicie sprawne, to on nie chciał odejść nie mając pewności, że jest w porządku. Ale trzeba być idiotą, aby w końcu nie uświadomić sobie, że znaczenie słów i ich sens przekroczył dawno granicę normalności, że nie da się tego naprawić jakimś dennym i prymitywnym wytłumaczeniem czy opryskliwą odpowiedzią, na jaką teraz było go stać. Jednocześnie jednak, choć na język nasuwały mu się ubarwione w barwne przekleństwa słówka, nie powiedział nic. Zapewne zabolało, sam nie wiedział. Nigdy nie był dobry, może dlatego, że się nie interesował, w analizowaniu ludzkich odruchów, może dlatego, że nie potrzebował. Mogli być nienawistni, ironiczni czy wręcz obrzydzeni, to nieważne, to nigdy nie było na tyle ważne, aby skupiał się na tym dostatecznie. Zawsze były dwie ścieżki: odchodzisz lub zostajesz, twoja wola przyjacielu. Teraz jednak usilnie starał się wychwycić w jej głosie cokolwiek, co nie byłoby zgodne z wyrazem twarzy, z cieniem wstrętu, który przeszedł przez jej twarz. I nie wiedział, czy zatrzymał się na dłużej, bo potem stała odwrócona, a on nie miał zamiaru sprawdzać i tym bardziej upewniać się, że być może miał rację. Przez moment milczał, zadała pytanie, ale nawet nie zastanawiał się, czy zna na nie odpowiedzieć, bo nawet jeśli tak, to zapewne nie potrafiłby dobrać odpowiednich słów, które postawiłyby tę sytuację w lepszym świetle, przy których nie urwałby w połowie dławiąc się własnym językiem na samo wspomnienie. Chrząknął, potarł czoło spoconą ręką i spojrzał na nią. Wyrzut, czysty wyrzut. Nasunęła się chęć, którą odparł natychmiast, aby przeprosić, ale nie potrzebował przebaczenia, w głębi swojej zaćpanej, znieczulonej duszy szukał zrozumienia dla tego, co robił i odczuwał. Jeśli odczuwał cokolwiek. -Głębsza – zaczął wciskając dłonie do kieszeni ze zdenerwowania. Już wiedział, do której szuflady zajrzy po powrocie do domu – To ciekawe, że użyłaś tego określenia – nie za bardzo za nim przepadał, ale tę sprawę przemilczał, przy okazji uciekł gdzieś wzrokiem, jakby kolejne zdanie miało odkryć przed Rose całą tajemnicę, ale prawda była taka, że ona ją znała, może bez ekscytacji niektórymi szczegółami, ale jednak – Co mam ci wyjaśnić? – uśmiechnął się słabo, choć mówił przez zaciśnięte do bólu zęby – Sama doskonale wiesz, kim jest twój popieprzony przyjaciel, musisz mu ostro dawać dupy, skoro jeszcze nie rozpierdolił twojego łba na ścianie, bo mój już próbował – jak zwykle, gdy hamulec puszczał, słowa leciały ciurkiem, nie miał nawet czasu, by nabrać powietrza – Ale Tobie to najwyraźniej nie przeszkadza, Kapitolinskie kursy zawodowe robią, kurwa, swoje. Nie musiał czuć się winny, nie za tamto, ani za to, ani za nic innego. Go jednak ogarniała narastająca panika, jakby za moment miało nastąpić rozstrzygnięcie Igrzysk, a w finałowej dwójce znajdowała się jego siostra i napakowany, osiemnastoletni Booker. Zaraz miał nastąpić koniec.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Czw Lip 10, 2014 9:53 pm | |
| Może faktycznie byłoby lepiej, gdyby po prostu wyszedł i zostawił Rose samą ze swoimi myślami, a ona próbowałaby usunąć całe to zajście z pamięci, jak gdyby nigdy nie miało miejsca. Może w końcu zapomni, przy następnym spotkaniu wcale o tym nie wspomni, dzięki czemu nadal będą mogli nieudolnie próbować żyć długo i szczęśliwie. Nie było w porządku, ale nigdy tak nie było i wątpliwe, by kiedykolwiek to miało się zmienić. Garroway nauczyła się, jak radzić sobie ze swoimi własnymi problemami i chociaż mogło wychodzić jej to dosyć biednie oraz pokracznie, nie było aż tak źle. Kiedyś zwariuje, może nawet doprowadzi ją to do grobu, ale śmierć czyha wszędzie. A ona nie będzie jedyną z chorym umysłem. Gdyby przeprosił, zapewne by jej przeszło. Znała Gerarda, wiedziała jaki jest. Nigdy nie był taki wobec niej, ale doskonale zdawała sobie sprawę, jaki jest dla innych. Był pieprzonym sadystą, a ona nawet nie próbowała zmienić jego podejścia, bo z góry było wiadome, że nie da rady. Zresztą to był sposób Ginsberga na radzenie sobie z rzeczywistością, która daje się we znaki każdemu. A to, jak uleci w przestrzeń całe to napięcie, wygląda inaczej u każdego człowieka. Rose kiedyś była dobra, chociaż trochę, ale potem przyszły ciężkie czasy i dobroć okazała się nieopłacalna - bycie twardym i egoizm pomogły jej dotrzeć aż tutaj, pozwolić jej zwariować trochę później. Może to dziwne, ale to był właśnie jej sposób na ucieczkę od całego naporu problemów i nienawiści biegnącej z otaczającego ją świata. Ale teraz ogarniał ją wstręt, bo jeszcze niedawno te same usta ją całowały i zapewniały, że wszystko będzie dobrze. Te same usta się do niej uśmiechały, z nich biegły pocieszające słowa, kiedy się poddała i załamała, a z pomocą rąk i uścisków sprawiły, że podniosła się i postanowiła spróbować od nowa. Ułudne złudzenie prysło i gdyby nie gniew, który narastał w niej z każdą sekundą, osunęłaby się na ziemię i siedząc tam, trwałaby tak, dopóki jakimś cudem by się nie otrząsnęła. Była zła, bo gdyby nie to spotkanie, zapewne nigdy by jej o tym nie powiedział. A ona nie znosiła, gdy ktoś ją oszukiwał. Coraz bardziej wstrząsał nią gniew, z każdym jego słowem. Dzielnie powstrzymywała się, by mu odpyskować, bo mogła mówić wiele, ale obawiała się, że powie zbyt wiele. Zaciskała palce na parapecie, nie patrząc na niego, jej usta drżały, walcząc o wypuszczenie w przestrzeń chociaż jednego słowa. Ale kiedy powiedział to, czego tak się wstydziła, czego się bała i czego chciała się pozbyć nie wytrzymała i odwróciła się znowu w jego stronę, tym razem z miną nie wróżącą niczego dobrego. - Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam bycia puszczalską dziwką we krwi! - krzyknęła, puszczając parapet i zaciskając ręce w pięści. Zaczęła się do niego powoli zbliżać, jakby chciała nagle skoczyć i go zaatakować. - Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem pierdolonym ćpunem, który wyruchałby w dupę samą Coin, byle dała mu działkę! Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę płaszczyć się przed nikim, bo nie jestem od nikogo zależna! I to cię kurwa boli, bo gdyby nie prochy i ludzie, którzy ci je dają, już dawno leżałbyś w rowie, jak pies pierdolnięty przez samochód! - u niej hamulce puszczały rzadko. Ale jak widać, jazda bez trzymanki na wkurwieniu nie różniła się zbytnio od stylu Mathiasa. Ją też to bolało, nigdy takie słowa nie przeszłyby jej przez gardło. Ale gniew zmienia człowieka diametralnie. - I ja, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię zbudować relację, która nie kończy się kurwieniem się wzajemnie. Ba, nawet taką kończącą się przyjaźnią. To też cię boli. Boli cię, że przyjaźnię się z kimś, kto cię przeraża, z kim nie dasz sobie nigdy rady, bo jesteś tylko małym, pierdolonym ćpunem, który myśli, że jest fajny. Jakoś inaczej miauczałeś zamknięty u Coin, po parutygodniowym odwyku. Skomlałeś jak zbite szczenię, a ja żałuję, że wtedy nie dałam ci po mordzie. - powiedziała z gniewem, cała czerwona na twarzy. W końcu podeszła do niego i stanęła z nim twarzą w twarz. - Ale teraz nadrobię zaległości. - dodała, po czym przywaliła mu w twarz, płasko, ale szybko i mocno. Nie obchodziło ją, jak zareaguje. Niech się nawet wkurwi. On powiedział zbyt dużo, więc i ona nie będzie winna. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Rosemary Garroway Sob Lip 12, 2014 8:15 pm | |
| Kiedy wypowiedziała pierwszą kwestię, zastanowił się, czy nie powinien dać jej w ryja. Potem jednak doszedł do niego sens wypowiedzianych przez dziewczynę słów. Następnie, aby nie wybiegać po za schematyczne już roztrzepanie, pomyślał o tym, że nierozsądnie byłoby ją atakować. Zwłaszcza po tym, jak obrzucił ją niepachnącym i niechlubnym błotem obelg. Podejrzewał, że nie była zadowolona, bo nadal sypała słowami, których wolałby nie słyszeć, ale one omijały go, jedynie ocierały się o niego, muskały delikatny i wywoływały ledwo dreszcze. Nieprzyjemne ale będące niczym w porównaniu z twarzą, która widniała przed jego oczyma, a trzeba podkreślić, że nie było to miłe dla oka i rumiane lico Rose. Za każdym razem przypominał ją sobie inaczej. Najczęściej ostatnimi czasy, kiedy była jedyną osobą, dzięki której mógłby być bliżej wspomnieniami związanymi z Katy. Zawsze stanowiła punkt oparcia, gdy starał się powrócić do momentów, dobrych lub mniej ciepłych dla duszy, gdy wszyscy troje byli względnie szczęśliwi ale bezpieczni. Spokój zniknął wraz z końcem rewolucji, a samobójstwo kobiety, której tak nienawidził, sprawiła że czuł się jeszcze bardziej samotny i odsłonięty na wyroki losu. Cieszył się wtedy, że nigdy więcej nie będzie musiał go oglądać, ona jednak pojawiała się jeszcze częściej niż za życia, zwłaszcza gdy zniknęła jego siostra. Lubiła o sobie przypominać, lubiła wywoływać cierpienie i gdy budził się zlany potem w środku nocy lub nad ranem, czasem wierzył w złośliwe i szukające odkupienia duchy. Nie musiał wiedzieć, że koszmary są skutkiem ubocznym zażywania heroiny, może ktoś kiedyś o tym wspominał, ale jemu wiele ważnych elementów zdarzało się zapomnieć. Potem gorzko za to płacił, ale czym czasem jest bolesna niewiedza wobec okrutnych i ciskających ostrzami w serce słów prawdy? Tym razem była blada. Miała czarne włosy, a ciemne tęczówki prawie zlewały się ze źrenicami. Tej postaci nie lubił najbardziej. Gdy tkwiła na podłodze, wiła się czy krzyczała, kiedy błagała o pomoc, o wybawienie. Nienawidził pamiętać momentów, w których dzierżył w garści jej marne życie, władzę nad czyimś losem a jednocześnie wolą. Wtedy napawało go to satysfakcją, że w końcu ma okazję prawdziwie się zemścić. Teraz jednak w jej osobie zauważał własnego siebie a uczucie że krąg życia właśnie się zamknął, zmroził go, bo potrafił podnieść jedynie na nią wzrok, gdy go uderzyła. I tak naprawdę nic nie poczuł. Nie poczuł nic. Kolejne słowa stanowiły jedynie dopełnienie przerażającej układanki, bo wszystko nagle złączyło się w zgrabną i logiczną całość. Jego śmiech mógłby być śmiechem Gerarda, jego własne karcące i zniesmaczone spojrzeniem spojrzeniem Rose, jego osądy mogły być sądami Rose. I za to nienawidził jej i jego. Nienawidził ich obu. Bo byli ucieleśnieniem pychy, którą kiedyś mógł się pochwalić, pewności siebie, która kiedyś go prezentowała oraz wolności, której nigdy nie odzyska. -Widzisz jakie to proste? - uśmiechnął się, bo tylko na to było go stać. Żadne "przepraszam", żadne "nienawidzę Cię, odejdź", po prostu znów odepchnął od siebie to, co staoniwło jego człowieczeństwo i pozwolił porwać się w pogoń za znieczulicą, którą na moment utracił. Znowu. Nie wierzył, że na to pozwolił. Nie wierzył, że pozwolił sobie na własne słowa, które zniszczyły to, co starał się zbudować, nie wierzył, że pozwolił sobie na to, aby spróbować postawić fundamenty, które i tak zostały zburzone. Zaufanie gdzieś przepadło, uczucie bezpieczeństwa w jej pobliżu także, ale już wcześniej, kiedy pojawił się w mieszkaniu. Coś pękło, jakby uczucie, prysło. Uleciało. Znów pozostało tylko jałowe pole i świadomość, że życie zatacza morderczy krąg. Przez moment zastanowił się, jak blisko byłby spełnienia woli wszechświata, gdyby wrócił do domu i zawiązał na własnej szyi pętle. Wbrew pozorom wizja wydawała się zbyt kusząca, bo nawet jeśli spróbowałby, to wiedział, że świadomie nie znalazłby niczego, za co mógłby chwycić w chwili sądu. Nie było nikogo i niczego. Zanim się zorientował, stracił to, na co liczył. A może nigdy nie istniało. Nigdy nie było niczego poza iluzją i ślepym psim zaufaniem, którym obdarzał świat i nadal nadal wierzył, że może kiedyś szale się odwrócą. -Myślę, że powinnaś się wyprowadzić - nie wiedział, dlaczego w tym momencie o tym pomyślał i nie wiedział dlaczego wypowiedział kolejne zdanie - Po ludzku: wypierdalaj, nie chcę cię widzieć. Dziecinne zachowanie, które tak preferował. Obrzydzało go to. Na miejscu Rose stała Sonia. Tak inne a jednocześnie w tym momencie tak bardzo identyczne. Nie potrafił rozegrać tego inaczej, odwrócił się więc i wyszedł mając nadzieję, że ślepe nogi nie poniosą go na skraj urwiska, bo ostatecznie ostatni krok zrobiłby przed siebie.
[zt] |
| | | Wiek : 33 lata Zawód : Generał
| Temat: Re: Rosemary Garroway Wto Lis 25, 2014 9:46 pm | |
| Ze szpitala z Rose.
- Ale takie przesłuchanie już wygrałem w przedbiegach. – odpowiedział całkiem pewny siebie. W końcu był facetem i wcale mało nie pił, ale jeśli Rosemary chce, to mogą się założyć. Tylko jaka stawka? Taniec na rurze? Taniec w bieliźnie? TANIEC BEZ BIELIZNY? Na pewno jakoś by się dogadali. Zresztą jak nic Rose nie musi? Oczywiście, że wszystko musi, bo jeśli nie, to zrobi się nieprzyjemnie, o czym pisane było już wcześniej. Chciało by się jeszcze napisać, że Kris bardziej spoglądał na jej splecione ręce niż szelmowski uśmieszek, ale to nie byłoby prawdą. Spoglądał bowiem po połowie! Raz na uśmieszek, a raz oczywiście na piersi. To oczywiście normalna męska reakcja, więc nikt za to go winić nie powinien. Zresztą to przez ten lekarski fartuch. Co on poradzi na to, że tak fajnie podkreśla najważniejsze atrybuty ciała kobiety? No nic! Dziwnym dodatkowo jest to, że Garroway nie groziła mu wydłubaniem oczu za podglądanie, a wyrwaniem rąk za czochranie. Za czochranie włosów na głowie! Ja rozumiem gdyby Kristian miał czochrać coś innego, to wtedy rękę można by mu wyrwać, ale tak? On jest niewinny! Bardzo niewinny (do piątej butelki wina). - Nasza gra wstępna wyglądała kiedyś inaczej. Zmieniły Ci się upodobania? – zapytał, a tym razem szelmowski uśmieszek wpełzł na jego usta. W końcu nie byłby sobą gdyby nie nawiązał do tych fajnych, wspaniałych, ale zamierzchłych czasów. Spędzili ze sobą kilka dobrych nocy, o których warto pamiętać. W końcu jednak zebrali się ze szpitalnego korytarza i to w jakim stylu. Nie dość, że Rosemary usiadła na ramie tej luksusowej limuzyny jaką jest rower Almstedta, to jeszcze ich stroje doskonale ze sobą współgrały. Nie ma przecież lepszej kombinacji od wygodnego, ciepłego i niezwykle eleganckiego dresu oraz długiego i wcale nie mniej eleganckiego płaszcza, który leży na urodziwej dziewczynie. To po prostu kolejny, zwyczajny dzień w getcie, podczas którego można spotkać lekko nadzwyczajnych ludzi. Almstedt trochę inaczej zapamiętał drogę do mieszkania Rosemary, ale koniec końców trafili na miejsce. Kristian oczywiście pozwolił Rosemary zejść z roweru jako pierwszej, bo jest prawdziwym gentelmanem. Zaraz za nią pojazd opuścił drugi, najważniejszy gość – alkohol! Sportowa torba, w której znalazły się trzy, poskręcane ręczniki. Wszystko po to, żeby butelki tego wspaniałego trunku nie obijały się o siebie i nie były narażone na niepotrzebne stłuczenie. Zresztą podejrzewam, że na bramie mogliby robić problemy. W końcu jak można rozpijać zdrajców, skazańców i osoby, które nie dostały nawet szansy na to, żeby zdobyć obywatelstwo? - Ale masz świadomość tego, że opuszczam Cię dopiero rano? – zapytał jeszcze, wcale nie przejmując się tym, że właśnie wprosił się do dziewczyny, czego prawdopodobnie nie powinien robić. Tylko czy naprawdę komuś to przeszkadzało? Znali się wystarczająco dobrze, żeby bez żadnego skrępowania spędzić obok siebie noc – Zresztą mam nadzieję, że trochę historii do opowiadania Ci się nazbierało, bo od siedzenia o suchym pysku gorsze jest tylko siedzenie o suchym pysku w kompletnej ciszy. – dodał jeszcze, ruszając w stronę drzwi mieszkania. Standard mu nie przeszkadzał, bo w końcu do czego miał się przyczepić? Łóżko było, gdzie postawić i schłodzić alkohol też, więc wszystkie, podstawowe potrzeby zostały spełnione. Swoją drogą Almstedt nie wyobrażał sobie świata bez lodu lub bez lodówki. Jak można wtedy pić wino? - Bardzo tęskniłaś? Przyznaj się, ale szczerze. – zarzucił jeszcze w jej stronę, żeby delikatnie ją zaczepić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Garroway nie przeszłoby to przez gardło nawet wtedy, gdyby faktycznie płakała za nim po nocach. Właśnie dlatego nawet nie oczekiwał na odpowiedź, a wygodnie rozsiadł się na łóżku tak, jakby był u siebie. Alkohol oczywiście trzymał na razie przy sobie, żeby Rose nie dobrała się od razu do butelek, bo zapasy skończyłyby się zbyt szybko. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Rosemary Garroway Sob Lis 29, 2014 10:19 pm | |
| - Żebyś się nie zdziwił. - nie sądziła, żeby płeć miała jakiekolwiek znaczenie jeśli chodzi o picie alkoholu. Wystarczył odpowiednio silny organizm i motywacja, żeby kobieta była lepsza od niejednego faceta. Kristian nie wyglądał na alkoholika (i z tego co pamiętała nim nie był?), więc nie miał absolutnie żadnych specjalnych umiejętności, jeśli chodzi o obcowanie z alkoholem. Zwłaszcza, że Rose z każdym dniem coraz bardziej pretendowała do tytułu osoby uzależnionej od mocniejszych napojów. Jej psychiatra powiedziała jej, że to jeden z syndromów choroby dwubiegunowej, na którą przecież cierpi, więc tak to sobie tłumaczyła, nie bardzo uważając to za coś złego. Ale Garroway miała naprawdę spaczony system wartości, więc nie ma sensu się na nim wzorować czy wprowadzać go w swoje życie. W końcu kto normalny zabójstwo traktuje jak nic szczególnego, ale za macnięcie w tyłek jest gotowy oderwać głowę delikwenta przy samej dupie? Rose miała takie momenty, w których pytała się, czy aby na pewno nie żałuje bawienia się w kosiarza, ale alkohol niwelował ból i wyrzuty sumienia. Może nie na długo, ale wystarczało na tyle, by mogła jako tako funkcjonować i udawać, że wszystko gra oraz że w ogóle jest cacy. Doskonale zdawała sobie sprawę, gdzie gapi się Kris - w końcu Rose miała przerażającą manierę gapienia się rozmówcy prosto w oczy, kiedy sama była posiadaczką niezwykle świdrującego spojrzenia, które niechybnie potrafiło zajrzeć w głąb duszy. Dlatego więc widziała, kiedy jego źrenice zjeżdżały odrobinę w dół i była bardziej niż pewna, że nie podziwia ozdobnych koralików na kołnierzu jej bluzki. Niestety nie zbił jej tym z pantałyku, bo była świadoma, że przed nią stoi typowy, wręcz stereotypowy facet, który tylko dzięki dobremu wychowaniu matki/ ojca/ kogokolwiek jeszcze nie wyciągnął łapy i ich nie dotknął. To odróżnia mężczyzn od dzieci - po pewnym czasie przestają dotykać wszystko, co się do nich zbliża. Poza tym nie było szczególnych różnic. - Nie jestem już nastolatką. - odburknęła na jego zagrywkę, która wydała jej się bardzo słaba jak na niego. Wyglądał na szalenie dumnego z tej odzywki, więc nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu i tłumaczyć, że ona już wcale nie leci na nikogo, że wcale nie marzy o seksie i naprawdę, ale to naprawdę, ma gdzieś facetów. To co należy do przeszłości powinno w niej pozostać - nie było już Snowa, nie było dawnej Rose. Kristian miał to szczęście, że poznał Garroway, gdy ta próbowała zaakceptować fakt, że były prezydent traktuje ją jak zabawkę. Wmawiała sobie, że to lubi, była wtedy strasznie zabawowa i fałszywie odważna, ale rebelia obudziła ją ze snu, zupełnie jak śpiącą królewnę. Jednak w tym przypadku nie był to pocałunek, a cios w twarz. Na ulicach getta było tyle dziwaków, że ich dwoje na rowerze to prawie, że chleb powszedni. W godność Rose to nie godziło wcale, bo była okropnie wygodnicka i skoro miała do wyboru przejażdżkę tą jakże luksusową karetą zamiast wędrówki na piechotę, to oczywistym wyborem było spędzenie paru minut na ramie roweru. Nie wspominając już o tym, że ten sposób podróżowania obudził w niej instynkt chorej psychopatki - wyobrażała sobie bowiem, jak fajnie byłoby wjechać w każdego napotkanego człowieka, by zrobić mu z dupy garaż. Już miała podsunąć ten pomysł Krisowi, ale potem przypomniała sobie, że jest dorosła. - I tak nie poruchasz, więc wszystko mi jedno. - naprawdę nie krępowali ją mężczyźni w jej otoczeniu, zbyt dużo ich się przez nie przewinęło. W siedzibie Coin to przy jednym nawet brała prysznic (niestety nie pamięta jak miał na imię ten wypierdek, ale pewnie już nie żyje, więc to nieważne) i nie czuła się tym wcale zgorszona. Dlatego obecność Kristiana w jej mieszkaniu, a nawet może i w łóżku, nie znaczyła nic. Bo przecież Rose nie jest ani chętna, ani zobowiązana do robienia czegokolwiek z jego osobą, chyba, że chodzi o picie. Z tego miała zamiar skorzystać, ponieważ w kwartale ostatnio trudno o alkohol, a on był dla niej jak relanium - spokój, nirwana oraz gładka tafla pieprzonego jeziora. Przez pewien czas. - Od zwierzania się mam inną psiapsiółkę, nazywa się Gerard. - podsumowała, a gdyby nie czuła się skrępowana podczas słuchania swojego własnego śmiechu, jeszcze zaśmiałaby się do tego. Niestety Kristianowi musiał wystarczyć głupi wyraz twarzy i dziwne spojrzenie, które oznaczało, że Rose właśnie próbuje żartować. - Oczywiście, że tęskniłam, dniami i nocami. A teraz przypomnij mi, jak masz na imię? - zapytała, opadając na kanapę i zdejmując buty z nóg. Nie chciała czynić się jeszcze niższą niż jest (nędzne 168 centymetrów, za jakie grzechy), ale jej OCD nie pozwalało jej na chodzenie w butach po mieszkaniu. Może dlatego drgnęła jej powieka, gdy zobaczyła jak Almsted rujnuje jej cudownie pościelone łóżko swoim tyłkiem. Miała już go stamtąd przegonić, gdyby nie przypomniała sobie, że przecież nie ma za bardzo gdzie usiąść w tym luksusowym apartamencie, a stać mu przecież nie każe, bo to już absurdalnie głupie. Dlatego bez słowa chwyciła swoje buty i poszła do przedpokoju, by ustawić je pod ścianą w idealnie równym rządku. Skoro jej życie nie jest idealne, to przynajmniej mieszkanie będzie. Liczą się chęci. |
| | | Wiek : 33 lata Zawód : Generał
| Temat: Re: Rosemary Garroway Pon Gru 01, 2014 3:54 am | |
| No i zaczęła się licytacja! W samym piciu alkoholu nie chodzi wcale o to, kto pije go dłużej, w jakich dawkach i jakiego rodzaju. Na dodatek o ile płeć nie miała tutaj za wiele do gadania, o tyle sama budowa ciała była już kluczowa. Kristian był przede wszystkim wysokim i ciężkim mężczyzną, który posiadał znikome ilości tkanki tłuszczowej. To wszystko sprawiało, że jego ciało zawierało więcej wody, w której może rozpuszczać się alkohol. I co z tego? Ano to, że w takim razie identyczna ilość alkoholu w przypadku Rosemary oraz Kristiana oznaczała zupełne inne jego stężenie we krwi – oczywiście na korzyść Krisa, który miałby mniejsze. Właśnie do tego więc pił (cóż za niefortunne sformułowanie) generał. Niemniej jednak spodobała mu się odpowiedź. Już dawno zapomniał jak to jest odczuwać chęć drobnej rywalizacji, bowiem większość osób zwyczajnie mu ustępowała i nie miało znaczenia to czy był w pracy, czy też poza nią. Pozycja w wojsku wpływa jednak w dość dużym stopniu również na życie prywatne, co Almstedtowi nigdy nie mogło jakoś za specjalnie przypaść do gustu. Typowy, stereotypowy? Ależ nie! Normalny facet raczej starałby się unikać nakrycia na tak zwyczajnej dla niego czynności, jaką jest spoglądanie na biust kobiety. Kris jednak w ogóle nie czuł ani skrępowania wywołanego swoim działaniem, ani też nie uważał tego za coś szczególnie gorszącego. W końcu znali się z Garroway nie od dziś i takie rzeczy nie powinny jakoś szczególnie wpływać na atmosferę pomiędzy nimi. Przynajmniej z takiego założenia wychodził mężczyzna, czując się jednocześnie swobodnie w towarzystwie swojej przyjaciółki. I właśnie dlatego nie należy rozpatrywać jego zachowania w sposób zwyczajowo przyjęty. - Może i nie, ale nadal na taką wyglądasz. To chyba dobrze, że jakoś się trzymasz, nie sądzisz? – zagadnął, dalej drocząc się z Garroway. W końcu nie musiał to być przecież żaden komplement! Kris z własnego doświadczenia wiedział, że kobiety różnie reagują na zdanie sformułowane w taki sposób. Co poniektóra zwyczajnie podziękowałaby za komplement, ale zdarzały się też takie, które zwyczajnie odbierały to jako obrazę. Dlaczego? Ich zdaniem nastolatki nie są wystarczająco pociągające, a być może nawet zbyt dziecinne, aby porównywanie do nich traktować jako coś dobrego. Zdziwiłyby się, gdyby wiedziały jak duża liczba mężczyzn zrezygnowałaby z dorodnej trzydziestki na rzecz niewinnej i niezbyt doświadczonej siedemnastki, ale może lepiej pozostawić je w błogiej nieświadomości? W końcu odkrywanie nowych rzeczy w życiu jest fajne i każdy musi kiedyś tego doświadczyć. A czy ten instynkt chorej psychopatki nie był czasem podjudzany również przez zachowanie Kristiana? W końcu mało kto decyduje się na puszczenie kierownika i pisanie w tym czasie smsa do dziewczyny, kiedy na ramie roweru siedzi przyjaciółka. W każdym razie z tym Almstedt nie miał najmniejszych problemów i najwyraźniej pojęcie bezpieczeństwa podczas podróży było mu zupełnie obce. Nie posiadali kasku, nie patrzyli na drogę (a przynajmniej on, na czas pisania) i jeszcze na dodatek w pojeździe znajdowała się o jedna osoba za dużo. Wszystko prowadzi do wniosku, że Kristian był naprawdę przykładnym obywatelem, albo zwyczajnie nie przejmował się wcale swoją pozycją. W końcu generał też człowiek! - Nawet gdyby mój przyjaciel przebił się przez te dresowe spodnie – ale za to jakie! Kupione swego czasu od jakiejś babusiny w KOLCu, przy okazji przesłuchania świadka – to i tak mam odgórny zakaz. Czekałaby mnie kastracja gołymi dłońmi, czego raczej za przyjemne uznać nie można. – wyjaśnił dość swobodnie, oczywiście odnosząc się do Christiny. Ta miała już problem ze sprzątaczką, która zwyczajnie ścierała kurze w jakże przyjemnym dla oka uniformie, więc mężczyzna nie chciałby się przekonywać co takiego miałoby miejsce, gdyby faktycznie dowiedziała się o zdradzie – jeśli już by do takowej doszło. Dobrze jednak, ze jedną kwestię wyjaśnili sobie już na wstępie, więc gdyby puściły im hamulce podczas picia alkoholu, to w każdym momencie jedno może strzelić drugiego w pysk. Oczywiście jako przypomnienie wcześniejszych słów! Teraz jednak generał nie mógł zareagować na wypowiedź Rose donośnym śmiechem i to z dwóch powodów! Pierwszym była jej jakże wymowna mina, która zdradzała wszystko. Już nawet nie musi się odzywać, bo wystarczy ta mimika, żeby poprawić mu humor. Drugi powód był jednak o wiele ciekawszy, bowiem w głowie Almstedta pojawiła się wizja Gerarda w różowym kubraczku, który przy filiżance herbatki słucha dokładnie tego, co opowiada mu Garroway, podkręcając przy tym swojego wąsa w wielkim zamyśleniu. Ginsberg z pewnością był doskonałym doradcą, który wszystkie problemy rozwiązywał w mgnieniu oka. Albo zastrzelić, albo przesłuchać, albo zgwałcić. Trzy sposoby, które zaprowadzą człowieka wszędzie tam, gdzie sobie wymarzy. - Ger na pewno ucieszyłby się z Twojego podejścia. Napisać mu smsa, żeby szykował dla naszej trójki wspaniałą salę przesłuchań? – spojrzał na nią nadal nieźle rozbawiony. Wolałby jednak, żeby nie przystała na tę propozycję i to z prostego powodu - będzie ich trójka. Trzech ludzi wypije za to zdecydowanie więcej alkoholu niż dwóch, a tego powinni jednak unikać. W końcu Kristian też nie mógł przemycić na teren getta zbyt dużej ilości butelek. Znowu zaczepka? Wszystko wskazywało na to, że ten wieczór będzie można zaliczyć do naprawdę udanych. Kristian jednak miał zbyt dobry humor, żeby brać to aż nazbyt poważnie, więc znowu uśmiechnął się szeroko i sięgnął ręką do torby, rozsuwając jej zamek błyskawiczny i prezentując pierwsze wino. - Rodzice chcieli mnie nazwać Vernaccia, ale... – rzekł, oczywiście odnosząc się do napisu znajdującego się na butelce – Ja zdecydowanie wolę Château Lafite. Zależy więc co Tobie bardziej podpasuje. – dodał, wyciągając drugie wino. Jedno białe, a drugie czerwone, czyli wybór taki, jak w podrzędnym monopolowym. Małą gamę trunku rekompensowała natomiast jego marka. Zresztą po czym można poznać, że wino jest cholernie drogie? Dokładnie tak. Po jego nazwie, a w tym przypadku obydwie nazwy brzmiały tak, że podrzędny ćpun z Kwartału z pewnością nie potrafiłby ich wymówić. Dla Marry wszystko! |
| | |
| Temat: Re: Rosemary Garroway | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|