|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 9:54 pm | |
| Kobieta leżąca na ziemi przenosi zdziwiony wzrok na Franka, jakby zdziwiona jego obecnością. Na pytanie nie odpowiada od razu; jej wzrok kilkakrotnie, na kilka sekund staje się niewidzący; ma problemy ze skupieniem uwagi. - Ka... - odzywa się, ale udaje jej się wypowiedzieć tylko tę jedną sylabę, po czym zaczyna kaszleć, opryskując twarz mężczyzny kropelkami śliny i krwi. Rany wylotowej nie widać.
Strażnik Pokoju, który podszedł do Nicole i Gerarda blednie nieco, uświadomiwszy sobie, kim jest towarzyszący dziennikarce mężczyzna. Rzuca szybkie spojrzenie na plakietkę, jakby nie dowierzał; otwiera usta, najprawdopodobniej chcąc zaprotestować, ale w końcu zmienia zdanie i kręci głową. - Tak jest, panie Ginsberg - mówi, robiąc ostrożny krok w tył. - Wydostaniemy się wyjściem dla członków Rządu, proszę za mną - dodaje, odwracając się i kierując w stronę wspomnianej uliczki, nieco okrężną drogą, ale mniej zatłoczoną. Na widok Rose, zwracającej się do niego zatrzymuje się jednak i chyba odbiera mu głos, bo przez następną minutę tylko stoi, wodząc wzrokiem między dziewczyną, trzymanym przez nią krzesłem, a Gerardem, jakby czekał na jego decyzję.
Dziewczynka łapie się mocno Catrice, ale kiedy zaczynają przemieszczać się w stronę wyjścia, zaczyna krzyczeć i protestować. - Jestem Katie, ale mamusia została gdzieś tam! - Wskazuje rączką na gęsty tłum. - Coś jej się stało w brzuszek i się wywróciła, chcę do mamusi! Kilku Strażników rzuca Catrice zdziwione spojrzenie, ale póki co nikt nie interweniuje, zresztą - mają ważniejsze rzeczy na głowie.
Mimo próby reanimacji przeprowadzonej przez Reiven i tamowania krwotoku przez Vivian, Josepha nie udaje się uratować. Przestaje oddychać około minuty po utracie przytomności. Kilka minut później nadbiegają sanitariusze z punktu medycznego, zaalarmowani przez kogoś z tłumu, ale są w stanie jedynie stwierdzić zgon i przetransportować ciało na noszach. Sanitariusze z karetki, ze względu na to, że Reiven nie podała swojej pozycji, nie są w stanie odszukać ich w tłumie.
W pierwszej chwili Strażnicy stojący najbliżej Blaise'a i Cypriane, kierują lufy pistoletów prosto na nich, ale kiedy oficer się przedstawia, zaczynają się wahać, patrząc się na siebie nawzajem. Któryś z nich wspomina coś o konieczności okazania dokumentów, ale wtedy odzywa się inny, najprawdopodobniej dowódca oddziału. - Puśćcie ich, dziewczyna ledwo trzyma się na nogach. Pieprzyć rozkazy, snajper już dawno spierdolił z placu. - Podniósł krótkofalówkę do ust. - Wschodnie wyjście, zaczynamy wypuszczać ludzi. Strażnicy opuszczają broń, odsuwając się i dając Blaise'owi znak, że może przejść.
Póki co jesteście wolni, możecie pisać w dowolnej lokacji, ale odradzam dalekie spacery.
Drzwi, które szarpnął Charlie uchylają się na kilkanaście centymetrów, po czym klamka odpada i zostaje w dłoni chłopaka. Szpara jest na tyle duża, że uda mu się przecisnąć, ale ze środka wydobywa się silny zapach chemikaliów. |
| | |
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 9:55 pm | |
| Łącznik zaczekał, aż Lophia się przebierze, raczej nie patrząc w jej stronę i przez cały czas nerwowo rozglądając się na boki. Kiedy zapytała go o dalsze instrukcje, przeklął cicho, przetarł dłonią twarz, ale w końcu się odezwał, jakby właśnie podjął jakąś decyzję, która wcale mu się nie podobała. - Mieliśmy czekać na dziewczynę, która podrzuciła ci paczkę, ale jej nie ma, a my nie mamy czasu, więc idziemy sami. - Odwrócił wzrok od placu, rzucając poważne spojrzenie Lophii. - Okej, kierujemy się teraz do przejścia dla VIPów, póki co będzie tam najmniejszy raban. Nie powinni nas zatrzymać, ale w razie gdyby, legitymujesz się fałszywymi dokumentami, są w wewnętrznej kieszeni kombinezonu. Gdybyśmy jakimś cudem wpadli, każde ucieka w inną stronę - powiedział, po czym ostatni raz pochylił się, żeby sprawdzić godzinę. Kiwnął głową. - Dobra, idziemy - dodał, kierując się w stronę prześwitu i wyszedł na plac.
|
| | | Wiek : 43 lata Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:17 pm | |
| Francis nigdy nie żałował, że wybrał akurat tę ścieżkę kariery. Mnóstwo nauki, ciężkie doświadczenia i praca praktycznie non stop może i były męczące, ale na dłuższą metę naprawdę leczyły serce. Jego serce, jakkolwiek by to górnolotnie i kiczowato nie brzmiało. Odnajdywał się w roli osoby niosącej ratunek bardzo dobrze a sytuacje wymagające nagłych i trudnych decyzji stawały się czymś powszednim. Co nie oznaczało, że tysięczną ofiarę w karierze traktował nudno i bezosobowo, chociaż mógł sprawiać takie wrażenie. Zazwyczaj nie spoufalał się zbytnio z pacjentami, chociaż zauważył, że w trudniejszych okolicznościach zachowywał się bardziej czule i człowieczo niż w sterylnej codzienności szpitala. Dlatego pewnie podjął próbę rozmowy z anonimową kobietą, układając ją tak na przewróconej ławce, by głowa i tułów znajdywały się odrobinę wyżej. Brak rany wylotowej jednocześnie go uspokoił (nie ryzykowali podwójnego krwotoku i urazów kręgosłupa) i sprawił, że czas zaczynał liczyć się coraz bardziej. Kula nie powinna tkwić w tkankach godzinami; nie mógł jednak włożyć teraz brudnej ręki do środka i po prostu wyjąć pocisku. Na razie musiała wystarczyć prowizorka w postaci wyrwanej halki Mallory i jego dłoni, przytkniętej ściśle do rany na prawej piersi kobiety. Kaszlącej na niego krwią; obrzydliwa norma, do której już przywykł, nawet się nie krzywiąc. - Spokojnie...oddychaj spokojnie i staraj się nie ruszać. - powiedział cicho i stanowczo, zauważając, że tłum wokół nich stał się coraz mniejszy i...że obok niego kuca Mally. Dziwne, że potrafił zachować stoicki spokój w obliczu czyjejś krwi pokrywającej mu twarz i ręce a niesubordynacja małżonki doprowadzała go do szału. Zacisnął usta i odwrócił się w jej stronę, patrząc Mallory w oczy z odległości dosłownie kilku centymetrów. - Dziewczynki mogą teraz włączyć telewizję, gdzie pokazują tą całą jatkę. Są przerażone. Mogą chcieć tutaj przyjść. - wychrypiał wręcz agresywnie, starając się nie podnosić głosu i przekazać dość ostro żonie, że ma natychmiast wstać i ruszyć do wyjścia. - Jesteś ich matką Rusz się, Mally - zakończył naprawdę definitywnie, powracając już całą uwagą do pacjentki, starając się zorientować, czy na jej ciele nie ma więcej poważnych ran, jednocześnie podnosząc wzrok na mijających ich ludzi. - Potrzebuję pomocy. I apteczki. - krzyknął donośnie, mając nadzieję, że może jakiś zabłąkany Strażnik Pokoju zacznie wykonywać swoje obowiązki. Jak najszybciej; nasłuchiwał też odgłosów karetek, ale na razie nic takiego nie docierało do jego uszu.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:30 pm | |
| Z dużej chmury mały deszcz? Był przekonany, że tak naprawdę nikt jutro nie będzie pamiętać nazwisk członków Rządu, którzy polegli na Placu pod nieobecność swojej przełożonej i poczuł niemal nostalgiczne uczucie żalu - naprawdę mógł zabrać ciało Josepha ze sobą i kazać Maisie mu obciągać pośmiertnie za karę, ale chyba w tej chwili chciał tylko wrócić do niej i do dziecka, anulując karę wieczną za kaprysy małej księżniczki. Dziwne, że był w stanie jeszcze o tym myśleć, kiedy celował spokojnie w głowę Strażnika, oczekując na wyjaśnienia. Nadal był sobą - wiadomość o cudownej ciąży jego niepokalanej córki (jak oni to wytłumaczą?) nie była w stanie sprawić, że nagle posypie głowę popiołem i zacznie prosić o wybaczenie. Nie, kiedy cudowny Los mu sprzyjał i mógł obserwować upadek Ruen z naprawdę wysokiego pułapu. Jeszcze chwila, a uznałby to święto za wystarczające interesujące i intrygujące, ale był... zmęczony. Dlatego opuścił broń, dbając, by jednak cały czas znajdowała się w jego dłoni. - Natychmiast - zwrócił się do swojego podwładnego, zastanawiając się kim do cholery będzie nowy dowódca. Modlił się do wszystkich bogów o mężczyznę, znowu pożałował śmierci Josepha, ale wojskowych ostatnio młóciła kosa śmierci równie prędko, co niegdyś trybutów. Plotki o zbliżających się Igrzyskach docierały do jego uszu... i chyba właśnie dlatego przypomniał sobie o Nicole, która nadal stała obok niego, mamrocząc coś bez sensu. - Ją proszę odprowadzić do celi. Tym przesłuchaniem zajmę się OSOBIŚCIE - podkreślił, uśmiechając się serdecznie i niemal przystając, by poklepać ją po policzku jak niesfornego szczeniaczka. Jeszcze jedna okazja, by pokazać Malcolmowi, jak traktuje rodzinę. Chętnie odszedłby już w stronę światła i dobrobytu niezakażonych, kapitolińskich ulic, ale pojawiła się znienacka Rose. Z krzesłem. Spojrzał na nią jak na wariatkę. Nowa perwersja? Naprawdę musiał zajść kiedyś do Fransa i zobaczyć na własne oczy, co on daje tym dziwkom, skoro świrują. - To obywatelka Dzielnicy Rebeliantów - przedstawił ją Strażnikowi, wyrywając jej bez słowa z ręki krzesło i mierząc wzrokiem. Przez jej głupi ruch mogliby zostać na zawsze, a czekał go upojny, wolny dzień z Maisie... i przesłuchanie, oczywiście. - Zapewne pomyliła pana z jakimś przebierańcem z Kwartału - zaśmiał się, łapiąc ją wolną dłonią. - Ją też mam przesłuchać? - zapytał od niechcenia, nie próbując sobie nawet wyobrażać siebie w jednej sali przesłuchań z Rose. - Ona jest pomylona, to krzesło ma dla niej wartość... sentymentalną. Wątpię, żeby strzelała do kogokolwiek, więc chodźmy - rozkazał prędko. - Kendith odbiorę jutro - uśmiechnął się promiennie do obiektu swoich tortur i najdroższej towarzyszki tego dnia. Życie bywało nieznośnie pięknie, kiedy było się Gerardem Ginsbergiem.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 10:44 pm | |
| Czyli jednak było więcej ofiar. Skoro dziewczyna się nie pojawiła, to oznaczało dla niej spore kłopoty. Lophia zerknęła szybko na swoje nowe dokumenty i zapamiętała fałszywe dane. Dużo nowych informacji jak na jeden dzień. Ale na razie nie było tak źle, jak się spodziewała. Może to po prostu działanie adrenaliny. - Jasne, rozumiem - potwierdziła, bo chyba nie było sensu mówić nic więcej. Nie pytała tego człowieka o tożsamość, ponieważ gdyby istniała konieczność, aby ją znała, pewnie by się przedstawił. Pierwsza zasada konspiracji: im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejszy. Dlatego ruszyła za nieznajomym mężczyzną w kierunku wejścia dla vipów, wyglądając w pełni wiarygodnie i nie dając po sobie poznać, że właśnie rozpętała całe to piekło. Zawiniła, miała nadzieję, że przynajmniej w słusznej sprawie. A to, co działo się na placu wyglądało co najmniej tak źle, jak początek rebelii, przynajmniej w jej pamięci. Przełknęła ślinę i momentalnie przybrała kamienny wyraz twarzy. Przemyślała wszystko. Koniec, kropka. Wędrówka pośród znajomymi twarzami mogła okazać się tragiczna w skutkach... Zwłaszcza w chwili, kiedy Lo z trudem powstrzymała się od biegu w kierunku rannego mężczyzny. Do cholery, chciała być lekarką, nie mordercą. Co ona najlepszego... Zamknij się, wybrałaś właściwie, Breefling. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:05 pm | |
| No po prostu pięknie!, pomyślała ze złością, dusząc w sobie pragnienie skręcenia tego małego, dziecięcego karku. Ledwie udało jej się dostrzec Strażników i przebić się przez tłum, z jakimś małym pasożytem, zapewne pięcio- lub sześcioletnim w ramionach, to małe coś zaczęło niemalże wierzgać i krzyczeć, że mamusia jest gdzie indziej. Co mnie obchodzi Twoja mamusia?, miała ochotę wrzasnąć i wyrzucić gdzieś dziecko na bok, ale trzymało się jej na tyle silnie, że nie mogła ubić Katie na oczach Strażników Pokoju. Bez wydanego przez Coin papierka, poświadczającego, że personalia dziecka widniały w kontrakcie, panna Tudor mogłaby słono zapłacić za zabicie. Nie dziś, szepnęła jej podświadomość, słodko i wyraźnie, jak gdyby niosąc jakąś groźbę. - Dobra, Katie, cicho - poklepała dziecko lekko po plecach, rzucając Strażnikom spojrzenie wręcz proszące, żeby uwolnili ją od tego niechcianego balastu. - Mam nadzieję, że pamiętasz, gdzie siedziała mamusia? Skoro coś stało się jej w brzuszek, musimy ją znaleźć i jej pomóc. Albo dobić i ją, i Ciebie, dodała w myślach, obracając się na pięcie, przyciskając dziecko do siebie i przeciskając się przez tłum. - Katie, rozglądaj się. Jak tylko zobaczysz mamusię, to masz krzyczeć, masz mi powiedzieć, okej? Torując sobie drogę i ruszając w stronę, z której przyszła, nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, że może nie powinna naskakiwać na Josepha. Ale to nic; kiedy oboje wrócą do domu, zrobi mu kolacje, naleje mu wina i może w końcu znajdą czas na rozmowę. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:09 pm | |
| Kobieta, której pomocy udzielał Frank, chwyta mężczyznę mocno za przedramię, prawie wbijając paznokcie w skórę. Coraz bardziej niespokojna, unosi się nieznacznie, jakby chciała się podnieść i wstać. - Moja córka - chrypi, po czym znów kaszle długo, wypluwając z siebie nową porcję krwi. - Gdzieś tu jest moja... córka. Wołanie mężczyzny dociera do jednego z sanitariuszy, którzy stwierdzali zgon Josepha. Przedziera się przez tłum, docierając do Mally i Franka, po czym klęka obok kobiety. - Płuco? - upewnia się, przyglądając się rannej i kładąc apteczkę na ziemi.
Strażnik eskortujący Gerarda, Nicole i Rose wydaje się niemal zadowolony, że ktoś podejmuje decyzje za niego - a może po prostu osoba naczelnika więzienia budzi przed nim zbyt duży respekt, żeby przyszło mu do głowy z czymś się nie zgodzić. - Jeśli widziała coś podejrzanego, co może wskazać na sprawcę, to tak - odpowiedział tylko niepewnie, patrząc na Rose, której Gerard odebrał krzesło. Nicole, zostajesz odeskortowana do sali przesłuchań. Gerard, Rose - jesteście wolni, Rose, gratuluję nowego nabytku!W ogólnym rozgardiaszu, nikt nie zwraca uwagi na Lophię i jej towarzysza. Kiedy docierają do wyjścia dla VIPów, mężczyzna zamienia kilka słów z dowódcą dowodzącym tamtejszą grupą Strażników, ale ten tylko macha ręką, dając do zrozumienia, że ma ważniejsze sprawy na głowie. W ten oto sposób zamachowiec spokojnym krokiem opuszcza placLophia, jesteś wolna. Za wykonanie zadania otrzymujesz PMG zlikwidowanej Iris. Strój Strażnika Pokoju oraz fałszywy dowód tożsamości zostały tymczasowo dopisane do ekwipunku, chociaż powinnaś w bliżej nieokreślonej przyszłości zwrócić je dowództwu.Niesiona przez Catrice dziewczynka w pewnym momencie zaczyna się wyrywać i pokazywać na coś palcem. Jak się okazuje - w miejsce, w którym Frank i Mallory udzielają rannej kobiecie pierwszej pomocy. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:19 pm | |
| Rozmyślania Catrice odnośnie miłego wieczoru spędzonego z Josephem - gdzieś tam nawet wkradła się bezczelna i nader odważna propozycja rozmasowania mu karku i pleców z użyciem miętowego olejku - przerwała Katie, która najwidoczniej wzięła sobie do serca polecenia panny Tudor. Smarkata zaczęła wyrywać się i pokazywać coś palcem. - Grzeczna dziewczynka - Catrice pognała w stronę, którą wskazywała mała, kompletnie nie zwracając już uwagi na ciężar dziecka. Gdy znalazła się obok mężczyzny i kogoś drugiego, chyba medyka, postawiła Katie na ziemi. - Stój i nigdzie się nie włócz, proszę. - upomniała ją, po czym zwróciła się w stronę mężczyzn, zajmujących się ranną kobietą: - To jej córka. Mówiła, że mamusi coś się stało w brzuszek i upadła. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:20 pm | |
| Wszystko to wydawało mu się dość podejrzane, a już zwłaszcza, gdy klamka została mu w rękach. Cóż, chyba nie było już odwrotu? Do jego nozdrzy dotarł zapach chemikaliów, dość silny, ale jakoś się nim nie zraził. Skoro już zdecydował, że wejdzie do środka to zrobi to. Szpara w drzwiach idealnie pasowała, by się przez nią przecisnął, więc nie zastanawiając się wiele po prostu to zrobił. Znalazł się w środku i od razu zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kolejnych drzwi, a najlepiej wyjścia. Za długo zdecydowanie ta 'ucieczka' trwała. Na szczęście chyba Strażnicy nie przeszukiwali budynków, więc był bezpieczny. Teraz wystarczyło tylko wyjść z drugiej strony budynku i udać się za mury miasta, gdzie z pewnością było bezpieczniej niż tutaj. Nie pomyślał tylko, że pewnie wszelkie wyjścia ze stolicy są teraz pilnie strzeżone, ale przecież nie o wszystkich wyrwach w murze władze wiedziały, prawda? Miejmy taką nadzieję... Inaczej utknie tu na dłuższy czas i nie będzie miał się gdzie podziać. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:26 pm | |
| Było za późno. Rei poczuła się tak straszliwie bezsilna. Wróciła do niej niedawna śmierć ojca, coś o czym starała się nie myśleć. Miała dość, tak bardzo dość. Było tylko jedno miejsce gdzie chciała teraz być i nie było ono tutaj. Zrobiła miejsce sanitariuszom by wynieśli Josepha. Sama wyciągnęła rękę by pomóc Viv wstać. Chciała coś powiedzieć, już otwierała usta, ale nie wiedziała co. Z kłopotliwej sytuacji wyratował ją komunikat przez radio. - Wschodnie wyjście, zaczynamy wypuszczać ludzi. - Przyjęłam. Pilnujcie, żeby ludzie wychodzili spokojnie. Reiven do dowódcy grupy zachodniej. Otwórzcie drugie przejście. - poleciła przez radio. Nadal nie mogła pojąć skąd je miała. Patrzyła jak sanitariusze wynoszą ciało Josepha. Pożegnała go tradycyjnym pozdrowieniem, unosząc trzy środkowe palce w niebo. Nie mogła zrobić nic więcej. Nie tutaj. Nie jako szef strażników pokoju. Kontem oka zobaczyła Gerarda. Pewnie czuł tryumf. Chciał ją wygryźć od dawna. Coin mogła mu dać tą fuchę i by był święty spokój. - Potrzebujesz pomocy? - zapytała Viv - Odprowadzić Cię gdzieś? - widziała, że i jej nie było łatwo. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:40 pm | |
| Minuta. Tylko tyle czasu minęło od momentu, w którym Joseph zemdlał, do chwili, w której odetchnął ostatni raz. Vivian odsunęła palce od szyi mężczyzny i zwinęła apaszkę, którą odruchowo owinęła dookoła nadgarstka. Biały materiał w cienkie, lekko falowane linie, zielone, niebieskie, fioletowe i turkusowe, przesiąknął krwią, przybierając brudną, skalaną barwę. Jak krew Tima na śniegu, którą pogrzebała ramię w ramię z Ashe. Jak przez mgłę, która zasłaniała jej oczy, dostrzegła dłoń blondynki, która do samego końca reanimowała Salingera. Chwyciła ją i uniosła się, patrząc z żalem na ciało znajomego; kolejny dobry człowiek, który odszedł zbyt szybko. Co po sobie zostawił? Kiedyś słyszała jakąś pogłoskę o współlokatorce, która go uwielbiała. Biedna dziewczyna, to zapewne będzie dla niej szok. - Żegnaj, Salinger - wyszeptała niemal bezgłośnie, ocierając jedną z łez. Minuta. Zmarł w ciągu minuty. Umierał dłużej, niż Tim. Nie była nawet pewna, czy się znali, ale... Obaj umarli w jej obecności, w bardzo bliskiej obecności. Miała ochotę wybuchnąć płaczem i jednocześnie histerycznie się śmiać. - Dziękuję - powiedziała cicho do Rei, tłumiąc w sobie odruch przytulenia dziewczyny. - Chyba dam radę, muszę tylko jakoś dostać się do wyjścia. Chyba nie mogę tu dłużej siedzieć. Domyślała się, jakie emocje musiały targać Reiven, gdy żegnała bliskiego przyjaciela, dlatego też uścisnęła jej dłoń, patrząc jej w oczy. - Przykro mi... I przepraszam, że na Ciebie wrzasnęłam, nie powinnam... Myślami była już daleko. Wiedziała, że ktoś musi powiadomić Blaise'a i postanowiła wziąć to na siebie. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Pon Lip 21, 2014 11:58 pm | |
| Cóż to by była za piękna kompromitacja, gdyby Strażnicy zignorowali polecenie Argenta. Jasne, pewnie nazajutrz przywitałyby ich wypowiedzenia z pracy, już on by tego dopilnował, ale co pomyślałaby sobie Cypriane i reszta tłumu? Gdy więc korowód w białych mundurach rozstąpił się, Blaise nie mógł powstrzymać krótkiego wytchnienia ulgi. Skinął głową mężczyźnie, który zadecydował o otworzeniu wyjść, po czym natychmiast odwrócił się do swojej towarzyszki by próbujący przedostać się nowo otwartą drogą tłum nie stratował tym razem ich obojga. - Teraz powinno już pójść szybko - mruknął, odwracając się do dziewczyny i ponownie oferując jej swoje ramie jako wsparcie. Jej mina jednak mówiła mu, że dziewczyna jest za bardzo wyczerpana, by iść dalej, nawet opierając się o niego. Tłum wciąż na nich napierał, próbując opuścić ten nieszczęsny plac, ale możliwości wydostania się z niego wcale nie przybywało. Argent nie miał zbyt dużo czasu na decyzję, z każdą chwilą Cypriane słabła, panika dookoła nie ustawała, a to wszystko frustrowało go niesamowicie i niewiele brakowało, by jego spokojna postawa opadła niczym kurtyna, ukazująca naprawdę wściekłą stronę oficera. - No to Trzynastka - zadecydował szybko, posługując się nie-tak-tajnym szyfrem, który panna Sean na pewno w mig zrozumiała. Pochylił się i chwycił dziewczynę pod kolanami, by już po chwili trzymać ją na rękach. Przeciskanie się w tłumie mogłoby stanowić wtedy jeszcze większe wyzwanie, ale ludzie chyba zauważyli, że niesie ranną dziewczynę, bo o dziwo nie wpadł na nikogo, a tłum jakby powoli się rozrzedzał. Nie wiedział ile metrów przeszli, ale widząc wolną ławkę w jednej z uliczek, nie wahał się skierować w jej stronę. Włosy Cypriane odrobinę łaskotały go po twarzy, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Posadził dziewczynę powoli i szybko sięgnął po swój telefon, wybierając numer pogotowia, ale pierwsze karetki wjeżdżały właśnie na plac po jego drugiej stronie. Po raz kolejny był bliski rzucenia na wiatr niewybrednego przekleństwa, ale tym razem powstrzymała go taksówka, wjeżdżająca w uliczkę, w której się znajdowali. Blaise natychmiast skinął na kierowcę, a ten od razu zauważył ich i podjechał jak najbliżej. - Do szpitala - zarządził krótko, pomagając Cypriane wsiąść na tylne siedzenie samochodu. Nie pomyślał wcześniej by zapytać ją, czy była sama na placu i kogo należy poinformować o jej stanie, ale jeden rzut oka wystarczył, by mężczyzna stwierdził, że nie była to najlepsza pora na wyciąganie od niej jakichkolwiek odpowiedzi. Nie chciał mamrotać wyświechtanych formułek, że wszystko będzie dobrze, musiało jej to powiedzieć uspokajające spojrzenie, którym obdarzył ją zaraz po otworzeniu obu tylnych okien taksówki.
| zt x2
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 11:14 am | |
| Nie mogła powiedzieć, by to jedno wydarzenie (kropla drąży skałę?) sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, czy na pewno dokonała dobrego wyboru, zgadzając się stać murem za Coin. Nigdy nie kwestionowała tej decyzji, było dla niej czymś naturalnym służenie swojej ojczyźnie, ale... Gdyby czasami brała sobie do serca dobre rady Francisa, to mogliby właśnie kończyć pizzę z dzieciakami, a nie siedzieć pośród pyłu i kurzu, który powoli opadał po zamachu. Perfekcyjnie przygotowanym. Nie miała wątpliwości, że dzisiejszy dzień przyniesie wiele odważnych decyzji personalnych ze strony jej przełożonej i może gdyby jej praca polegała na czymś więcej niż na mydleniu oczu Rebeliantów tym, że sztuka jeszcze istnieje w ich państwie i jest ważniejsza od poczynań militarnych, to sama poddałaby się do dymisji. Nie ze względu na to, że czuła się winna czy przerażona (tak naprawdę śmierć koleżanki nie obeszła ją wcale), ale z powodu tego, że nie do końca wierzyła już w słuszność swoich działań. Nie tam, gdzie przelewała się krew i gdzie jej mąż zamieniał się ordynarnego despotę, kierując jej krokami. Gdyby nie to, że znała go naprawdę dobrze i potrafiła rozebrać każdy jego grymas ust czy zmarszczkę na czynniki pierwsze, to zapewne odpowiedziałaby mu szorstko, co myśli o samotnym powrocie do domu, spowodowanym wyłącznie tym, że chce pobawić się w bohatera. Oraz o tym, że będzie musiała tłumaczyć przerażonej Kacy, gdzie jest jej tatuś, a Claire pewnie znowu trzaśnie drzwiami i będą kłócić się przez kolejny tydzień. Wiedziała jednak, że to niczego nie zmieni, już od dawna wiedziała, że Frank jest odporny na wszelkie sugestie i głuchy na jej prośby czy krzyki, więc zaprzestała ich, patrząc prosto w jego oczy bez cienia strachu czy wątpliwości. Mogła tylko modlić się albo prosić Los o to, by wrócił do domu cały i zdrowy po operacji i by mogła wtedy nawrzeszczeć na niego, że jest tępym burakiem, którego kocha najmocniej na świecie. Dlatego zacisnęła pełne, czerwone wargi, przytrzymując gniew. Na odpowiednią porę, teraz oboje znajdowali się o kilka galaktyk od siebie, więc wstała już bez obcasów i bez chustki, która spadła niedaleko jego głowy, podążając w stronę wyjścia, domu i dzieci. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 12:05 pm | |
| Kiedy Mallory postanawia odejść, na placu panuje już względny porządek - wciąż jest mnóstwo ludzi, ale Strażnicy Pokoju zdają się mieć sytuację pod kontrolą i systematycznie wypuszczają kolejnych uczestników uroczystości. Kobieta bez problemu przechodzi więc przez bramki, po drodze mijając przynajmniej kilkanaście leżących bez życia ciał.
Mallory, jesteś wolna, możesz pisać w dowolnej lokacji. Pamiętaj o opatrzeniu rozbitej głowy. :>
Reiven, Vivian - jeśli zdecydujecie się ruszyć do wyjścia, również przejdziecie bez problemów.
Po wejściu do budynku, Charlie znajduje się w sporej wielkości laboratorium, a przynajmniej tak wynika z nietypowego zapachu (bardzo silnego, szybko może zakręcić się od niego w głowie) i rozstawionych w pomieszczeniu stołów z fiolkami i migającymi lampkami działających urządzeń. Po drugiej stronie znajdują się drzwi z kluczem tkwiącym w zamku. Zapach najprawdopodobniej wydobywa się z przewróconego pod ścianą pojemnika, z którego wycieka gęsta, fluorescencyjna ciecz, połyskująca lekko w panującym w laboratorium półmroku.
Charlie, jeśli zdecydujesz się po prostu przejść przez pomieszczenie i wyjść drugimi drzwiami, trafisz na ulicę i będziesz wolny. Możesz też spróbować przeszukać laboratorium w poszukiwaniu czegoś przydatnego.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 1:14 pm | |
| Od samego początku przypuszczał, że święto narodowe nie może obejść się bez trupów, więc zacierał ręce z wyboru Losu: Iris i tajemnica jej cudownego brata zostały zrównane z ziemią, a Joseph, ten dobry, cipowaty Joseph mógł już biegać po Polach Elizejskich w poszukiwaniu nowej pary okularów przeciwsłonecznych. Liczyła się tylko wola przetrwania, silniejsza niż kiedykolwiek, dająca mu do ręki arsenał absolutnego spokoju i pewności siebie, z którą kierował Strażnika tak, jakby robił to od dziecka. Niektórzy powinni uczyć się od mistrza, ale przecież wcale nie osądzał Ruen, wskazując na nią oskarżycielskim palcem. Miał nadzieję, że Coin (bezpieczna i dalej wpływowa) wyciągnie z tego odpowiednie wnioski, on właśnie szykował dla siebie nawał pracy (już mógł być w swoim żywiole), wreszcie oddychając z ulgą. Dziwne, nie myślał o śmierci wcale. Ta jawiła mu się jako słabość ludzi, którzy napawali go obrzydzeniem. Wszelkie ofiary były dla niego niczym woda na młyn i teraz też kapryśnie wydął wargi, pozwalając sobie po raz ostatni odwrócić się i ocenić skalę zniszczeń. Duchy unosiły się w powietrzu, szukały drogi do zbawienia, wielka szkoda, że tylko Ginsberg dbał o takie rytuały, ani myśląc przeprosić Rochester za to, że skazał jej brata. To było pokrzepiające - myśl, że oni wszyscy cierpią w katuszach wieczności, a on wraca do domu. Po raz pierwszy zatęsknił za łonem Maisie, za jej ciepłymi dłońmi na swoich włosach, za poddańczymi wargami, którymi przesuwała wczoraj powoli po jego penisie i chyba uświadomił sobie, że znalazł rodzinę, która była dla niego zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Jak za dobrych, kapitolińskich czasów, do których jednak już nie chciał wracać. Nie kiedy Kendith czekała z samego rana, a on oddawał krzesło Rose u wyjścia do lepszego świata. - Zrób z niego pożytek - nakazał poważnie, nie wybuchając gromkim śmiechem tylko dlatego, że gdzieś zagrzmiała salwa honorowa i pomyślał, że przy odrobinie pecha może tak skończyć za rok. Był przecież przesądny, więc pożegnał się szybko, na całe dwanaście godzin zapominając o tym święcie. Chciał wrócić do domu.
zt |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 2:13 pm | |
| Wewnątrz zapach stał się jeszcze bardziej natarczywy, można wręcz powiedzieć, że powietrze w pomieszczeniu było niezwykle gęste, a unoszące się w nim chemikalia uderzały niezwykle szybko do głowy. Ciężko mu się oddychało i jedyne o czym teraz myślał to jak najszybsze wydostanie się na ulicę. Nie wiadomo, czy pełną ludzi, ale z pewnością ze świeżym powietrzem, którym mógłby odetchnąć. Ruszył w stronę drzwi z kluczem czując, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Starał się brać jak najrzadziej oddechy, by chociaż częściowo opóźnić działanie potencjalnie toksycznych substancji. Znalazł się chyba w jakiegoś rodzaju laboratorium, co niezwykle mądrze wywnioskował po fiolkach z dziwną zawartością. Jego uwagę zwróciła dziwna błyszcząca substancja. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widział, ale nie przyglądał jej się zbyt długo. Do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Skoro już tutaj jest, a na placu nie udało mu się niczego ukraść, to może znajdzie coś ciekawego w jednej z szafek. Stanął nasłuchując chwilę, czy przypadkiem do środka nie próbuje dostać się jakiś strażnik. Nic takiego nie usłyszał, więc podszedł do drzwi, przekręcił znajdujący się w nich klucz i rzucił się do przeszukiwania pomieszczenia. Liczył na jedzenie, choć były to raczej złudne nadzieje - nikt chyba nie przechowywałby w takim miejscu pożywienia. Działanie dziwnego zapachu coraz bardziej wywierało na nim swój wpływ, teraz już nie mógł ignorować zawrotów głowy. Wprawdzie nic sobie z nich nie robił, bo jedynym czym się teraz przejmował było znalezienie czegokolwiek wartościowego. Mógłby to później wymienić na bochenek chleba albo puszkę z jakąś konserwą. Wiele oddałby za to, by zjeść normalny posiłek, bez zdrapywania z wierzchu warstwy pleśni. Szczury i inne gryzonie może i były bogatym źródłem białka, ale niezwykle ciężko było je upolować. Dawno już nie jadł niczego porządnego i głód stawał się coraz bardziej nieznośny. Przez lata przyzwyczaił się do tego, że niedojadał, ale dłuższe okresy bez posiłku wciąż ciężko znosił. |
| | | Wiek : 43 lata Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 2:54 pm | |
| Kiedy kobieta zaczęła się nerwowo poruszać, częstując Franka kolejną porcją krwi, barwiącą jego eleganckie ubranie na dość lekarskie kolory, przytrzymał ją zdecydowanie, widząc kątem oka odchodzącą Mallory. Znał żonę na tyle dobrze, żeby doskonale wiedzieć o nadchodzących cichych dniach. Nie zmartwiło go to jednak przesadnie; myślami był tylko przy cierpiącej kobiecie, w podświadomości jeszcze bardziej uspokojony tym, że kobiety jego życia będą razem, bezpieczne, w ich domu. Tylko to się liczyło w tej chwili. I - rzecz jasna - próby uratowania życia zakrwawionej dziewczynie. - Twojej córce na pewno nic się nie stało - powiedział spokojnie, ignorując paznokcie, wbijające mu się w ramię. Sam przytrzymywał kobietę jak mógł, doskonale rozumiejąc jej histerię. Gdyby na Placu przebywała Katherine...wolał o tym nie myśleć, z ulgą zauważając biały mundur zbliżającego się ratownika, którego chyba kojarzył ze szpitalnych korytarzy. - Prawe płuco, pięć centymetrów w dół oskrzeli. Początkowa faza rozwoju odmy prężnej; jak najszybciej musi trafić do karetki i na stół. Ryzyko zapadnięcia prawego płatu. Brak rany wylotowej. Kula...prawdopodobnie kaliber 9 mm, nie widzę rykoszetu ani rozpadu łuski - zaczął spokojnym, stanowczym tonem informować sanitariusza, kiwając głową w kierunku apteczki, samemu ciągle tamując dopływ powietrza do rany, dopiero po chwili orientując się, że za nimi stoi nieznajoma młoda kobieta z dzieckiem, wyraźnie wpatrującym się w znajomą kobietę. - Świetnie. Widzisz, tu jest twoja córka. Cała i zdrowa - powiedział z lekkim uśmiechem do kobiety, podczas gdy sanitariusz nakładał jej maskę tlenową i pomagał w opatrywaniu rany. Frank nie stracił czujności, nie czując jednak zmęczenia i tego, że wygląda jak pokropiony krwią wariat ze zlepionymi od potu włosami. Panienka (wyglądała młodo) za jego plecami prezentowała się zdecydowanie lepiej. Podniósł wzrok na Catrice, obrzucając ją krótkim spojrzeniem. - Wiesz może, co się tam w ogóle stało? Jest wielu rannych? Pozwalają już opuszczać Plac? - spytał młodą dziewczynę, powracając wzrokiem do pacjentki i zastanawiając się, czy Mallory uda się szybko wyjść z pechowego miejsca. Tak samo jak jemu; rzucił ratownikowi szybkie spojrzenie. - Zabieramy ją do szpitala? - spytał, już wizualizując sobie kolejne stadia operacji.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 3:44 pm | |
| Catrice ogarnęła spojrzeniem sytuacje, lekko ściskając dłoń Katie; dziecko było na tyle spokojne, by nie panikować. - Widzisz, pan doktor opiekuje się Twoją mamusią, Katie, i niedługo wyzrowieje, zobaczysz. - w roztargnieniu pogłaskała dziecko po włoskach i obdarzyła dziewczynkę uśmiechem. No dobra, ten dzieciak nie był taki zły, jak myślała. - Ktoś, prawdopodobnie snajper zastrzelił Rochester, potem Strażnicy stracili panowanie nad sobą i zaczęli strzelać, gdzie popadnie. - spojrzała na mężczyznę, którego w myślach określiła jako lekarza, i podjęła wątek: - Sanitariusze już się pojawili, powoli wypuszczają ludzi z Placu, żeby mogli wracać do domu, część może być przesłuchiwana. Jeszcze nie określii liczby ofiar. Przeniosła wzrok z twarzy nieznajomego na kobietę. Wyglądała blado. - Jest z nią źle? - zapytała cicho, nadal nie puszczając dłoni Katie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 6:19 pm | |
| Przeszukując pomieszczenie, Charlie napotyka głównie na kolejne probówki i fiolki z nieznanymi substancjami w różnych kolorach; niektóre z nich połyskują zielonkawo, tak samo jak rozlana ciecz. W jednej z szafek pod biurkiem natrafia też na niewielki laptop, telefon komórkowy, zeszyt zapisany do połowy odręcznym pismem, notatnik z numerami telefonów i adresami oraz foliową torebkę zamykaną na zatrzask, wypełnioną... żelkami. Chłopakowi coraz bardziej daje się też we znaki wdychana substancja, czymkolwiek jest. Zawroty głowy nabierają na sile, a kontury wszystkich przedmiotów w pomieszczeniu zaczynają dziwnie falować.
Sanitariusz wysłuchuje dokładnie informacji, które podaje mu Frank, po czym bez słowa kiwa głową i zabiera się do pomocy w opatrywaniu rany. Ranna kobieta, zobaczywszy wreszcie swoją córkę, w końcu się uspokaja, przestając się wyrywać. Dziewczynka przyklęka przy niej. - Z mamusią będzie wszystko dobrze? - pyta, bezradnie patrząc to na Catrice, to na Franka, to na sanitariusza. Mężczyzna jednak zdaje się nie zauważać Katie i odpowiada dopiero na pytanie lekarza. - Karetki stoją przy wylotach, ale nie wolno im wjechać na plac. Za chwilę ktoś powinien przyjść tutaj z noszami - mówi i jakby na zawołanie zjawia się dwóch kolejnych sanitariuszy, gotowych przetransportować kobietę do szpitala. - Jedzie pan z nami, doktorze? - pyta któryś z nich, rozpoznając Franka. |
| | | Wiek : 43 lata Zawód : chirurg urazowy, lekarz wojskowy Przy sobie : leki przeciwbólowe, zdobiony sztylet, telefon komórkowy, aparat fotograficzny
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 6:48 pm | |
| - Tak. Wszystko będzie w porządku, Katie - podłapał szybko Frank, wykazując się naprawdę nieziemską cierpliwością w porównaniu ze swoimi szczeniackimi latami. Wtedy pewnie odepchnąłby wszystkich gapiów, wyrwał sanitariuszowi apteczkę i sam bawiłby się w wielofunkcyjnego bohatera, uważającego kobiety, dzieci i innych cywili za głupiutkie stworzenia, przeszkadzające w działaniu. Ten etap na szczęście minął - pewnie dzięki posiadaniu rodziny - i Francis podchodził do pacjentów, a już szczególnie do dzieci, ze świętym, lekarskim i wręcz ojcowskim zrozumieniem. Zastanawiając się jednocześnie, co zrobić z małą. Znów podniósł wzrok na Catrice, zbierając się w końcu z kolan, cały uwalany krwią i pyłem, osiadającym już powoli na wybrukowanym placu. Pustoszejącym; pojawiało się też coraz więcej sanitariuszy, Francis otrzepał więc dłonie i przetarł twarz, kiwając ratownikowi głową. - Tak, jadę z wami. Skontaktujcie się ze szpitalem, rezerwujcie salę - zdecydował, wiedząc, że jego doświadczenie przyda się bardziej przy cięższych przypadkach. Uroki bycia lekarzem-od-wszystkiego, ale nie narzekał na czasy, w jakich przyszło mu pracować. Jeszcze raz sprawdził tylko pobieżnie opatrunek i znów odwrócił się do Cat i dziewczynki. - Chcesz pojechać z mamą? Czy zostaniesz z...? - rzucił pytające spojrzenie jeszcze anonimowej kobiecie, czekając tylko chwilę na ich decyzję, by potem od razu skierować się za sanitariuszami do karetki. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 6:51 pm | |
| Gerard mógł ją nazywać pomyloną, w sumie nie robiło jej to żadnej różnicy, bo wcale nie skłamał. Doskonale zdawała sobie sprawę, że coś jest nie tak z jej psychiką, ale jakoś nie wpadła do tej pory, żeby ją leczyć. Przynajmniej jest świadoma swojego problemu, a to już duży plus. Może niewiedza jest błogosławieństwem i darem, ale Rose świetnie dawała sobie radę ze faktem, że jest obciążona popierdoleniem psychicznym. Przynajmniej nie będzie zaskoczona, jak zacznie miewać wizje czy zaczną ją odwiedzać duchy. A nuż bycie wariatką to droga do zostania zajebistym medium? Kiedy odeszli kawałek od strażnika, wyszarpnęła się z uścisku Gerarda i założyła ręce pod piersiami, rozglądając się pogardliwie dookoła. Naprawdę żałowała, że wyszła dzisiaj z domu, mogła spędzić ten dzień w łóżku jak na wrak człowieka przystało, słuchając w telewizji o przykrym zamachu, o śmierci tego, tego i tamtego oraz o pogodzie na najbliższy tydzień, która ją obchodziła tak bardzo, że aż wcale. Śmiałaby się, że selekcja naturalna i w ogóle, a potem poszłaby spać i byłoby wsio okej, bo Rose więcej do szczęścia ostatnimi czasy nie potrzeba. - Gdybym wiedziała, że tak bardzo zależy ci na połamaniu tamtej ślicznotki, to bym się nie wtrącała. - odezwała się w końcu, starając się nie brzmieć jak obrażona nastolatka i wyszło jej prawie dobrze, gdyby nie ten grymas na twarzy. Odebrała od niego krzesło i pomachała na pożegnanie, ale nie zdecydowała się opuścić placu razem z nim. Wróciła jeszcze na chwilę, bo pewna rzecz nie mogła dać jej spokoju. Podeszła do dziewczyny, próbując nie zwracać uwagi na martwe ciało Salingera. Nie żeby go znała, ale jego rana wyglądała wyjątkowo paskudnie i mogła tylko zgadywać, że to nie jest wyłączna wina kulki, a także czyjejś pomocy. Praca w rządzie miała swoje zalety, ale teraz była również świadkiem wad, które ze sobą niosła. Czy żeby dołączyć do rządu Coin, trzeba być z zawodu kaskaderem lub doświadczonym samobójcą? - Reiven. - zaczęła, łapiąc blondynkę za rękę i przyciągając do siebie. Ściszając ton głosu, dodała - W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo zależy ci na tej pracy? - zapytała, patrząc jej w oczy, a na jej twarzy zaczął rodzić się wredny uśmieszek, który wyraźnie pokazywał, ze Garroway coś knuje. Widziała, że Ruen jest roztrzepana i bardziej im tu już nie pomoże. A skoro tak bardzo nie podoba im się jej osoba na takim stanowisku, to przecież doskonale dadzą sobie radę. Wolała ją stąd zabrać, zanim zdołuje ją to jeszcze bardziej. Jak bardzo okropna Rosemary mogłaby się wydawać, dla przyjaciół zrobiłaby wszystko. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 7:18 pm | |
| Może gdyby Viv objęła Reiven to by im obu to pomogło. Ale Reiven czuła, że jej nie wypada, więc nie zaczynała. Kiwnęła głową. - Zaraz kogoś oddeleguję, żeby Cię odprowadził. Choć wydaje się, że tłum trochę się uspokoił. - zaproponowała. Nie proponowała, że odprowadzi Vivian. Chciała być już sama, ulotnić się z tego miejsca i ukryć w jedynych bezpiecznych ramionach w całym Panem. Potrzebowała rady, potrzebowała schronienia i kogoś rozsądnego u boku. Dawno nie czuła się tak bardzo dziewiętnastolatką jak teraz. Uważana była za starszą, powierzano jej zadania dla starszych od niej, ale była nastolatką. Powinna była uganiać się za chłopcami i chodzić po centrach handlowych, pisząc SMSy z dużą ilością emotikonek. - Nie przepraszaj. Pewnie sama bym na siebie wrzasnęła. - wzruszyła ramionami. Nie chciała się tłumaczyć. Tłumaczyć będzie się Almie. Udawanie, że wszystko super też nie wchodziło w grę. - Żałuję, że spotykamy się najczęściej w niezbyt ciekawych okolicznościach. W końcu będzie trzeba to zmienić. - uścisnęła lekko dłoń Viv. - Wybacz. Muszę jeszcze coś załatwić. - przeprosiła kobietę widząc, ze Rose idzie w jej stronę. Odeszła kawałek od Vivian i Rose ją chwyciła odciągając ją jeszcze bardziej. Mina Rose ją przerażała. Gdyby nie uważała ją za przyjaciółkę zapewne by skłamała. Ale przecież co jak co, ale Rose dbała o przyjaciół. A ich przyjaźń była starsza niż rebelia. Nawet jeśli Rose łączyły podejrzane układy z Gerardem. - Wyglądam na kogoś kto lubi być szefem Strażników Pokoju Rose? Bandy brutali bez zahamowań i choćby jednej szarej komórki w głowie? - oczywiście nie miała na myśli wszystkich strażników, bo przecież był Finnick i Victor i Pippin... - Szalenie mi zależy na tej robocie. Do tego stopnia, że jutro chcę złożyć Coin moją dymisję. Chcę wrócić do swojego oddziały. Nad swoim oddziałem panowałam bez problemu. - mówiła cicho. Lepiej, żeby na razie nikt nie znał jej planów - Dlaczego pytasz? - liczyła na szczerość w zamian za szczerość. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 7:59 pm | |
| Prawdę mówiąc, Rose nie planowała niczego strasznego, czy wartego jakiegokolwiek strachu. Może i była trochę nienormalna, ale nie była psychopatką. Socjopatką i owszem, ale nie miała póki co zamiaru zyskać szaleńczego miana wśród publiczności. Choć nie raz korciło ją, żeby wszystko rzucić w cholerę i przerzucić się na pełnoetatowy sadyzm, jak Ginsberg. Jej układy z nim wcale nie były dla niej podejrzanie, po prostu czasem miała dla niego podziw, że robi co mu się żywnie podoba, budząc tym falę nienawiści, w końcu więcej osób życzy mu śmierci niż się do niego uśmiecha, ale i tak niczym się nie przejmował i dalej mknął za swoim powołaniem, które było iście niespotykane. Garroway często zastanawiała się, czy nie zamieni się w niego po czterdziestce, ale do tego czasu zostało jej jeszcze sporo czasu, więc póki co się nie przekona. I oczywiście, że ich przyjaźń była silniejsza niż wymysły Snowa, silniejsza niż rebelia i zapewne silniejsza niż to, co jeszcze odpierdolą ci na górze. Zresztą cokolwiek Reiven by jej nie odpowiedziała, Rose doskonale widziała, że dziewczyna nie jest w swoim żywiole i lepiej ją stąd zabrać, zanim się tu wykończy nerwowo. - Nie oceniaj ich pochopnie, to tylko zagubione owieczki. Finnick jest jednym z nich i jeszcze nikogo bezmyślnie nie zarżnął. Chyba. - stwierdziła, zastanawiając się przez sekundę, czy na pewno Odair ma czyste konto i kiedy doszła do tego, że jednak ma, kontynuowała. - Nie panujesz nad nimi słońce, bo to banda idiotów, a do nich trzeba się drzeć jak człowiek opętany paskudnym demonem, nie szczędząc przekleństw. A ciebie jakoś nie widzę w tej roli. - uśmiechnęła się uroczo, odgarniając jej włosy za ucho. Rose by się do tego nadała, szczególnie w okresie owulacji. W końcu Mathias znienawidził ją po pięciu zdaniach, więc co to dla niej. Tylko jej się raczej nie chciało. - W każdym razie, idziemy. - powiedziała, łapiąc ją mocno za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia, przy którym jeszcze chwilę temu stała z Ginsbergiem. - Nie trzeba cię tu, im nic nie będzie, bo złego diabli nie biorą. Wiem z autopsji, że tak powiem. - w końcu nadal żyła, prawda? Rzuciła na bok krzesło, bo w sumie nie chciała mieć żadnej rzeczy, na której kiedyś siedział przydupas Coin, zupełnie nie interesując się, że może trafić nim w jakiegoś człowieka. Jak w Strażnika, to bardzo fajnie, niech odbierze to jako życiową lekcję bólu. Wyjęła wolną ręką telefon z torebki i wyszukała numer Finnicka, po czym przyłożyła komórkę do ucha i czekając na jego odzew przeszła przez wyjście, nie puszczając ręki Rei.
/zt x2 |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 8:19 pm | |
| Catrice uśmiechnęła się, słysząc zapewnienia mężczyzny, skierowane do dziewczynki. Odruchowo puściła dłoń dziecka, obserwując, jak klęka przy matce i milczy. Kiedy jednak padło pytanie o to, czy dziecko zostaje z nią, zbladła. No jasny gwint, to była ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, wracać do mieszkania Josepha z jakimś dzieckiem i tłumaczyć się, skąd u diabła wzięła tego małego pasożyta. Dzieci to była prawdziwa zmora. - Catrice - powiedziała szybko, uśmiechając się niewinnie. - Ale sądzę, że Katie woli jechać z mamusią, prawda? |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia Wto Lip 22, 2014 9:21 pm | |
| Prawie stracił już cierpliwość otwierając kolejną szafkę i znajdując w niej więcej fiolek wypełnionych dziwną substancją, która zaczynała już mu się porządnie dawać we znaki. Za długo przebywał w tym zamkniętym pomieszczeniu i obraz przed oczyma zaczynał już porządnie falować. Kontury przedmiotów rozmazały się, więc przeszukiwanie czegokolwiek stawało się coraz trudniejsze. Na szczęście los się chyba do niego uśmiechnął, bo natknął się na coś wartościowego. Nie były to wprawdzie zapasy, na których przeżyłby kolejny tydzień, ale żelkami nie pogardzi. Złapał za woreczek i upchnął go w kieszeni bluzy upewniając się, że mu nie wypadnie. Następnie wziął w ręce telefon. Obejrzał go dokładnie zastanawiając się, czy ten mógłby się do czegoś mu przydać. Nie miał gdzie dzwonić i już miał go odłożyć na miejsce, gdy przez głowę przeszła mu pewna myśl. A gdyby tak zdobyć numer do Maisie.... Krótka, ale niezwykle uporczywa i nie dająca mu spokoju. Wciąż się wahając wsadził telefon do kieszeni spodni. Głupi. Nie pomyślał, że namierzenie telefonu jest niezwykle proste. Gdyby była tu Maisie to uświadomiłaby go i pewnie wyrzuciła zaraz urządzenie, ale jej tu nie było. Był sam i zdecydował się zabrać komórkę ze sobą. Laptopa zostawił. Nie był mu potrzebny. Sprzedaż takiego na czarnym rynku będzie niezwykle trudna, a on nie chciał się po tej całej strzelaninie wychylać. Notatnik i zeszyt zwinął w ruloniki i wsadził za spodnie. Może jest tam numer do Maisie. Był tu zdecydowanie za długo i do zawrotów głowy dołączyły mdłości, które uświadomiły mu, że od dłuższego czasu wdycha szkodliwe opary bliżej nieokreślonej substancji. Zamknął za sobą wszystkie szafki i zygzakiem dotarł do drzwi. Mocował się chwilę z kluczem, który wirował w dość zabawny sposób. Udało mu się go w końcu przekręcić i otworzyć drzwi. Wyszedł na świeże powietrze, gdzie od razu wziął klika głębokich wdechów. Nieco już bardziej przytomny szybkim krokiem (wciąż jeszcze nieco się zataczając) ruszył ulicą w kierunku dotąd nie chronionego przejścia. Właściwie to ukrytej dziury w murze. Nie myślał już nawet o tym, by nie zostać zauważonym. |
| | |
| Temat: Re: Plac Wyzwolenia | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|