|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Brama główna Nie Lip 28, 2013 5:21 pm | |
| First topic message reminder :Jeden z trzech możliwych (i jedyny legalny) sposób na dostanie się do Kwartału. Żeby przekroczyć tę bramę, trzeba mieć ważną przepustkę lub naprawdę dobre znajomości.
Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Lis 04, 2014 12:44 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Sob Sie 02, 2014 3:59 pm | |
| W upalne dni, takie jak ten, Strażnicy często skłonni byli przymykać oko i pozwalać na wyjście z Kwartału... Jednak pełniący dziś wartę Strażnik nie wyglądał sympatycznie. Spod krzaczastych brwi na Amelle patrzyły czujne, srogie oczy człowieka, z którym nie pójdzie jej tak łatwo. Mężczyzna spoglądał na dziewczynę bez większego zaangażowania, nie zwracając uwagi na jej uśmiech. - Dziewczyno, nie nauczycie się nigdy? - warknął, wymieniając z towarzyszem porozumiewawcze spojrzenie. - Nie ma przepustki, nie ma wyjścia, do diabła. Chcesz przejść, to bierz tyłek w troki i leć po przepustkę do pracy, a jak nie - spadaj stąd czym prędzej. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Doradca ds. Transportu Przy sobie : papierosy, zapałki, pistolet, zezwolenie na broń, udana ucieczka, przepustka do KOLCa Obrażenia : rak skóry, łysa, nie ma oka
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 03, 2014 3:56 pm | |
| // Izzy wraca do gry. Mieszkanie.
Wymiotowałam rano. Dowody mojego obżarstwa wczorajszego wieczoru powróciły na światło dzienne. Nie powinnam była jeść tyle. Przez ostatnie kilka miesięcy czułam się jak już martwa, a jednak zawieszona pomiędzy światami żywych i umarłych. Nieśmiertelna, a zarazem krucha jak herbatnik. Wystarczy mały powiew, żeby wepchnąć mnie do grobu. Ale trzymam się. Bo obiecałam sobie samej, że nie spocznę, dopóki Panem nie stanie na nogi. Dopóki naród nie będzie współpracował jak kilkadziesiąt lat temu, zanim ktokolwiek myślał o Igrzyskach Głodowych. Efektów brak, czas ucieka. 76. Głodowe Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami; a to będą ostatnie, które zobaczę. Boję się o dzieci. Czuję, jakby wszyscy Trybuci byli moimi dziećmi. Tyle bólu siedzi we mnie, jakbym chciała uratować wszystkich. Ale wilk nie będzie syty, a owca cała, co uświadamiałam sobie ostatnie parę miesięcy, próbując odnaleźć dziadka Snowa w KOLCu, podnosząc na duchu pojedynczych ludzi w Kapitolu, starając się uleczyć samą siebie. Onkolog mówił, że śmierć się zbliża. Że nie chce mnie okłamywać. Mogę to nawet poczuć, ale zrobię tyle, ile mogę, nawet jeśli jutro mogę się nie obudzić. Dzisiaj. Dzisiaj jadę swoim samochodem do Kwartału. Nie wiem, po co. Byłam w aptece i kupiłam kilka pudełek lekarstw. Byłam w spożywczaku i kupiłam kilka bułek. Postanowiłam wspierać cały Kapitol po trochu. Jeździłam do Dystryktów, gdzie mogłam tylko porozmawiać z ludźmi, którzy zostali zdani na łaskę swoją i zwierząt. Zostali odgrodzeni od Kapitolu jakimś niewidzialnym murem. Chodziłam po Dzielnicy, szukając ludzi w potrzebie. Byłam w Kwartale, zostawiałam w śmietnikach jedzenie i lekarstwa, a przy okazji szukałam nadziei tego narodu. Wielkiego mówcy, rewolucjonisty, kogoś, kto się wyróżnia. Bohatera. Panem potrzebuje bohatera. Gdzie się podzialiście, Kapitloińczycy? Schowaliście dumę do kieszeni? Panem przestało coś dla Was znaczyć, bo nadeszło kilka przeszkód? Dzisiaj szukam bohatera znowu. Wysiadam z auta przed bramą do Kwartału. Nie jadłam śniadania, byłam słaba. Nie miałam na nic ochoty rano. Wstałam lewą nogą. Bo kto wstałby prawą w mojej sytuacji? - Dzień dobry! Czy panowie będą na tyle uprzejmi i szarmanccy, aby dobrze potraktować dziewczynkę w opałach, która zostawiła przepustkę w pracy? Nikt nie chce narażać nikogo na morderczy udar słoneczny… - co to za pacanka? Czy ona myśli, że przejdzie przez Brooka i Stephena? Nie na tej warcie, droga koleżanko. Gdybyś była sprytniejsza, obserwowałabyś zachowania poszczególnych wartowników i wybrała najłatwiejszych do obejścia. - Dziewczyno, nie nauczycie się nigdy? Nie ma przepustki, nie ma wyjścia, do diabła. Chcesz przejść, to bierz tyłek w troki i leć po przepustkę do pracy, a jak nie - spadaj stąd czym prędzej - tak jak przewidziałam. Co zrobi ta dziewczyna? Wygląda na małą chytruskę, improwizatorkę. Myślę, że może mnie jeszcze zaskoczyć. Pokaż, co potrafisz. Poprawiłam swoją czerwoną czapkę z daszkiem (jedyna jaką miałam na lato) na przodzie, ponieważ bez niej wyglądałam jak kretyn z krótkimi włosami, zupełnie niereprezentacyjnie. Miałam na sobie też białą, elegancką koszulę z krótkimi rękawami, z jednym guzikiem od góry odpiętym, oraz czarne spodnie i białe klapki. Przecież jestem wierną członkinią rządu, która nadal trzymała to wszystko w kupie. Leczę rany, których wszyscy boją się dotknąć. Zaglądam w porzucone zakamarki. To ja, skromna męczennica, Isabelle Scovel. Zapaliłam papierosa, trzeciego już od rana i obserwowałam nieruchomo jak posąg, co wykombinuje dziewczyna, żeby dojść do mnie. Postanowiłam, że jeśli przejdzie tę próbę, pomogę jej dalej. Może to ona jest tą bohaterką, na którą czeka Panem? A może to tylko kolejna dziwka z Violatora, która ma dosyć tego syfu. |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Brama główna Pon Sie 04, 2014 1:48 am | |
| Byłam idiotką. Byłam nieodpowiedzialna. Byłam osobą pozbawianą zanikającego organu o ładnie brzmiącej nazwie mózg. Nie wiedziałam, czy nadal stawiać na zawodne słowa, czy spróbować czegoś nowego. Mamienie ich historyjkami o zapominanej przepustce zawało si dawać tak wielki rezultat jak ziarnko piasku. Stałam w tym samym miejscu, do którego przybyłam pewnym krokiem na początku. Cudownie. Czy skąpe ubranie dawało mi jakaś przewagę? Postanowiłam sprawdzić ewentualnie profity, jakie niosły ze sobą szpilki oraz marynarki noszonej bez niczego. Zsunęłam palce do guzika i niby przez przypadek wyciągnęłam go z dziurki. Poczułam, że teraz cały mój brzuch był całkowicie nagi. Przednią częścią okrycia poruszyłam w przód, następnie w tył, tworząc dla własnego ciała jakby sztuczny podmuch wiatru. Przygryzałam lekko wargę. Po prostu - byłam Amelle Ginsberg i siedziałam właśnie na statku, który z zaskakującą szybkością tonął, a ja rozpaczliwie szukałam kamizelki ratunkowej, ponieważ nie miałam żadnych szans załapać się do szalupy. - Panowie musiałam spędzić w tym burdzie noc… Naprawdę to było straszne - westchnęłam głośno. - Teraz muszę wrócić i niezwłocznie odpowiedzieć o pewnych zajściach na posterunku bezpośrednio prawej ręce pani prezydent Coin - specjalnie podkreśliłam ostatnie słowo. - Jeszcze tęsknię za swoimi dziećmi - zapięłam ten sam guzik, który wcześniej sprawiał, że stałam tam prawie półnaga. - Macie dzieci? - Przybrałam całkiem smutną minę, przygotowując się do jednej z ról swojego życia. - Jeśli je posiadacie, to zrozumiecie. Nie widziałam ich od tygodnia, ponieważ mój maż je zabrał do siebie. Nie układa się nam, ciągle się kłócimy, do tego jeszcze strasznie przeżywam Igrzyska. Nie wyobrażam sobie, ze którekolwiek z moich dzieci kiedykolwiek mo… - Teatralne urwanie udające łamiącego się głosu, w mojej subiektywnie ocenie wypadło całkiem nieźle. Szybko schowałam twarz w dłoniach, naśladując histeryczne szlochanie. Dwa razy tak. Tak - zastanawiałam się, czy przypadkiem nie minęłam się gdzieś z przeznaczeniem. A drugie tak - to właśnie sposób, w jaki można było zostać bliską współpracowniczką reżimowej Almy, urodzić dwójkę dzieci, przechodzić kryzys małżeński i cechować się lekkim rozchwianiem emocjonalnym…. W przeciągu trzech minut. Przed momentem nie sądziłam, że wszystkie trzy scenariusze mogą się stać tak niespójną miejscami historią. Stałam tam ciągle, udając zrozpaczoną pracowniczkę rządu, jednakże ukradkiem, między placami, szukałam pewnej drogi ucieczki. Wydawało mi się, że Los nie był po mojej stronie tego dnia. Jak na nieszczęście, dopiero zauważyłam stojącą nieopodal kobietę. Miała na sobie wyprasowane ubrania, biała koszula nie wyglądała na najgorszą. Wyrosła znikąd, co oznaczało jedno. Zapewne Strażniczka Pokoju lub inna szycha wpadła na anonimowy wywiad (nie zdarzało się, żeby ktokolwiek inny przekraczał granice KOLCa o tej porze… tym bardziej, jeśli wszyscy byli zajęci przygotowywaniem Igrzysk). - O kurwa! - wymsknęło mi się nieco za głośno, bo chyba zwróciłam na siebie zbytnią uwagę. Nie zdążyłam tego zarejestrować, ponieważ odwróciłam się w tył, gotowa aby rozpocząć kolejny maraton na szpilkach.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Pon Sie 04, 2014 9:34 am | |
| Strażnicy patrzyli na Amelle z rosnącym zniecierpliwieniem, zupełnie jak gdyby uważali dziewczynę za natrętną muchę, która bzyczy nad ich uszami, nie mogąc dorwać czegoś, na czym można usiąść. - Ojej, biedactwo. – uśmiechnął się jeden. – A gdzie pracuje owa druga ręka pani prezydent? W zaułku nieopodal Violatora, gdzie przyjmuje takich, jak ty? – jego twarz stężała. – WON. Gdy Ginsberg wydała z siebie zduszone „kurwa” i odwróciła się, by najprawdopodobniej odbiec, jeden ze Strażników złapał ją za rękę i boleśnie wykręcił. - Nie myśl sobie, że damy się nabrać na takie żałosne słówka o dzieciach i mężusiach, normalny mąż nie wpuściłby żony do KOLC-a, a jak już – zapewne miałaby potem porządne siniaki. Więc wynoś się stąd, gówniaro, albo pożałujesz. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Doradca ds. Transportu Przy sobie : papierosy, zapałki, pistolet, zezwolenie na broń, udana ucieczka, przepustka do KOLCa Obrażenia : rak skóry, łysa, nie ma oka
| Temat: Re: Brama główna Wto Sie 05, 2014 3:11 pm | |
| - Panowie musiałam spędzić w tym burdzie noc… Naprawdę to było straszne. Teraz muszę wrócić i niezwłocznie odpowiedzieć o pewnych zajściach na posterunku bezpośrednio prawej ręce pani prezydent Coin. Jeszcze tęsknię za swoimi dziećmi. Opowieść ku pokrzepieniu serc, pełna westchnień, bólu. I kłamstw. Ta dziewczyna miała bardzo użyteczne talenty, trzeba przyznać, że umie je zgrabnie wykorzystać. Najpierw spróbowała ich subtelnie uwieść, teraz bierze ich na litość, jak pies żebrzący przy stole o smakołyki. Powinna jednak pamiętać, że nie znajduje się w burdelu ani na scenie, żeby robić takie akcje. Tutaj trzeba innych sposobów. Rudowłosa dumnie zapięła guzik i nagły podmuch wiatru rozwiał jej włosy, co sprawiło, że wyglądała jeszcze bardziej biednie. - Macie dzieci? - smutna maska zawidniała na jej twarzy - Jeśli je posiadacie, to zrozumiecie. Nie widziałam ich od tygodnia, ponieważ mój maż je zabrał do siebie. Nie układa się nam, ciągle się kłócimy, do tego jeszcze strasznie przeżywam Igrzyska. Nie wyobrażam sobie, ze którekolwiek z moich dzieci kiedykolwiek mo… - urwała, by rozkleić się zupełnie. Moje oczy otworzyły się szeroko, a na twarzy pojawiło się coś pomiędzy uczuciem zdziwienia a uczuciem współczucia. Skończyły jej się pomysły, więc zrobiła teatralny lament. A może to tylko taka dywersja? Spojrzała przez ramię w innym kierunku. Widziała, jak dumnie stoję przed bramą, czekając, aż przedstawienie się rozkręci. Jej oczy zrobiły się na chwilę wielkie, jakby przerażone. Wyglądała jak mała dziewczynka, która boi się kłopotów. A na taką nie wyglądała na początku. - O kurwa! Cichy wrzask ostrzegł mnie, żeby być czujną. Ta dziewczyna mogła być zarówno przyszłym bohaterem, na którego czekamy, a i jakimś niebezpiecznym konspirantem dla rządu Coin. Musiałam podzielić swoje myśli na dwa kierunki. Nie mogę pozwolić jej uciec jako bohaterowi Panem, ani jako spiskowcowi. Muszę złapać ją w sieć. Tylko, że ta rybka chyba płynie w innym kierunku. Odwróciła się do mnie tyłem, i czułam, jakby za chwilę łatwa zdobycz miała mi powiedzieć 'Hasta la vista, baby'. Jednak byłam zbyt słaba, by ją ścigać. Na szczęście są Strażnicy, którzy złapali mi ją na wędkę. - Ojej, biedactwo – zaczęłam iść w ich kierunku ostrożnym krokiem – A gdzie pracuje owa druga ręka pani prezydent? W zaułku nieopodal Violatora, gdzie przyjmuje takich, jak ty? WON - widziałam, jak strażnik wykręcał jej rękę jak ręcznik. Zabolało nawet mnie. - Witam - musieli mnie pamiętać. Jeśli nie, mimo wszystko pokazałam im swoją przepustkę do Kwartału, którą po chwili schowałam w bezpieczne miejsce - Ta pani jest na liście podejrzanych w sprawie uprowadzenia Trybutki ostatnich Igrzysk - Sabriel Kent - wymyśliłam cokolwiek. Tak naprawdę, każdy mieszkaniec Kwartału i Dzielnicy mógł być o to podejrzany. Swoją drogą, ciekawe, czy Sabriel jest w bezpiecznym miejscu. Wiem, że nie złapali jej jeszcze do tej pory. O tym by się mówiło. Pewnie już mają gromadkę dzieci z Finnickiem i mieszkają w domku jednorodzinnym. Głupi rudzielec - Chciałabym zabrać panią na małe przesłuchanie. Największą nadzieję miałam na to, że nikt nie będzie się śmiał z tego nowego stylu uczesania. Wstyd to ostatnia rzecz, którą chciałam poczuć przy tylu zmartwieniach. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Sro Sie 06, 2014 12:16 am | |
| Strażnicy przyjrzeli się przepustce, którą przedstawiła Isabelle, ani razu nie zwracając uwagi na jej wygląd. Wreszcie oddali jej dokument. - Przykro mi, panno Scovel. - rzekł jeden z nich. - Jeżeli chce pani przesłuchać tę dziewczynę, proszę to zrobić w więzieniu, tutaj, w Kwartale. Na mocy postanowienia prezydent Coin, nikt nie może wyprowadzić osoby z KOLC-a. - Chyba że na rozstrzelanie. - dodał drugi. |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Brama główna Czw Sie 07, 2014 10:38 pm | |
| Wpadłam w to wszystko aż po same uszy. Jeszcze kilkadziesiąt sekund temu naiwnie myślałam, że udałoby mi się zamieść wszystko pod dywan, czmychnąć w jedną ze zniszczonych ulic nieopodal, co mogłoby pozwolić mi na nie pokazywanie się już nigdy więcej temu towarzystwu. Ale (jasne, że jak zwykle musiało stać przy tym wszystkim) poczułam, jak ktoś chwycił mnie za nadgarstek. Przepadłam. Mimo całkiem umiejętnego wykręcenia ręki, poczułam ból. Szybko rozszedł się po przedramieniu i samym ramieniu, chociaż jego centrum nadal znajdowało się w miejscu połączenia kości promieniowej oraz łokciowej ze śródręczem. Głośno syknęłam z bólu, zapewne musiałam zabrzmieć przy tym jak jakaś żmija albo wąż. Przez krótką chwilkę próbowałam się uwolnić z tego żelaznego uścisku. Bez większego skutku, co jasne. Potęgowałam tylko swój ból z każdym szarpnięciem, gdyż dłoń kochanego Strażnika zaciskała się coraz mocniej. Jaki mąż wpuściłby swojej żony do KOLCa? Miliony normalnych mężów to robiły. Codziennie przychodziły tutaj Strażniczki, jakieś rządowe kontrole… same mężatki! W sumie ja nie miałam męża (na zmiany szybko się nie zapowiadało), więc mógł być nienormalny. Taki jeden wyjątek potwierdzający regułę. Nie pozostało mi nic innego jak czekać na reakcję pani w białej koszuli, która wydawała się być wybitnie zainteresowana moimi losami, co udało mi się dostrzec już wcześniej. I to było chyba ostatnie, co wydedukowałam tamtego dnia, bo słowa wypowiedziane z jej ust wprawiły mnie w coś więcej niż niedowierzanie. Skąd do jasnej cholery mogłam znać osobiście szalonego zbiega z parady trybutów, pannę Sabriel Kent? Co ważniejsze - jak byłam w stanie uczestniczyć w jej ucieczce? Wahałam się pomiędzy wybuchnięciem żałosnym płaczem a gromkim śmiechem szaleńca, bo oba idealnie pasowały to tak żałosnej sytuacji. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu, aby dokładnie to przeanalizować, wyrażenie „odpowiednio wybrać” bardzo nie pasowało w tym miejscu. - Obawiam się, że jeśli znajdą jakieś dowody na moją domniemaną winę, to raczej nie otrzymam przytulnego mieszkania w centrum… - zauważyłam zgryźliwie, próbując znaleźć jakieś pozytywy, dawno nie wytykałam władzy błędów merytorycznych prosto w twarz. Absurd tego wszystkiego powoli zaczynał mnie przerastać. - Teraz moglibyście mnie do cholery puścić - dorzuciłam głosem, którego raczej nie cechował spokój. Posłałam beznamiętne spojrzenie przez ramię pannie Scovel. Nie wiedząc czemu, zainteresowało mnie to nazwisko. Może ze względu na brzmienie? Miało komiczny wydźwięk. Ktoś mógłby jej pomylić ze szpadlem, łopatą… Czy pojawiła się, aby finalnie mnie pogrzebać? Nie wiem, czy powinno mnie to wtedy bawić, ale nie mogłam ukryć uśmiechu na swojej twarzy. Posiadałam dwie, tak samo okropne opcje - albo wyląduje na jakimś posterunku Strażników Pokoju, nieważne gdzie, albo pojadę na rozstrzelanie, bo raczej wyjście z tego cało mi nie groziło. Obie wizje przedstawiały się nie mniej, nie więcej jak cudownie.
Adaś, wszystko w Twojej mocy. Postaraj się. <3
|
| | | Wiek : 23 Zawód : Doradca ds. Transportu Przy sobie : papierosy, zapałki, pistolet, zezwolenie na broń, udana ucieczka, przepustka do KOLCa Obrażenia : rak skóry, łysa, nie ma oka
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 24, 2014 5:03 pm | |
| - Jeżeli chce pani przesłuchać tę dziewczynę, proszę to zrobić w więzieniu, tutaj, w Kwartale. Na mocy postanowienia prezydent Coin, nikt nie może wyprowadzić osoby z KOLC-a - tak myślałam. W moim życiu nigdy nic nie idzie gładko jak po maśle. Chyba się już do tego przyzwyczaiłam - Chyba że na rozstrzelanie - ale zawsze jest druga opcja. - Chłopaki, gwarantuję wam, że jeśli udowodnię winę tej panience... - nie chciałam używać słowa 'prostytutka', czułam... że to nie w moim stylu. Nie wyobrażałam sobie też, że wyciągam z KOLCa jakąś pierwszą lepszą lafiryndę - ... osobiście będziecie mogli ją rozstrzelać - ryzykowna obietnica. Ale przecież i tak zostały mi miesiące życia. Nic do stracenia. Wiele do zyskania. Nie byłam zaniepokojona, bo starałam się skupić na swoim celu. Jak łuczniczka, prężąca cięciwę. Nie wahałam się, ponieważ wiedziałam, że nie mogę spudłować. Nie tym razem. Mała rudowłosa dziewczyna była zmieszana, zdziwiona, zdezorientowana, skołowana. Posłałam jej groźne spojrzenie pod tytułem Twój los jest teraz w moich rękach, co chyba zauważyli strażnicy. Miałam nadzieję ze nie spróbuje uciekać w takim momencie, gdy staram się coś z siebie wycisnąć. - Obawiam się, że jeśli znajdą jakieś dowody na moją domniemaną winę, to raczej nie otrzymam przytulnego mieszkania w centrum… - Zachowaj to dla siebie - odwróciłam twarz w jej stronę i szybko przerwałam jej wywody. Może faktycznie bym ją rozstrzelała za obrażanie władz państwowych? Niech tylko ta dziewczyna da mi przejąć kontrolę nad sytuacją. - Teraz moglibyście mnie do cholery puścić - dorzuciła, jakby żądając czegoś od wyżej postawionych od siebie osób. Nie lubiłam rasizmu w panem, polegającego na przydzielaniu cię do więzienia lub do wolnego miasta, w zależności, skąd pochodzisz. Chciałabym temu zaradzić, ale wygląda na to, że powoli zarażam się rasizmem i zauważam coraz większe różnice między nami... moja ruda zdobyczy. Dziewczyna zaczęła śmiać się do siebie. Może jednak faktycznie się pomyliłam. Może ta dziewczyna nie jest bohaterem, jest naszą zgubą? Szalona prostytutka, która śmieje się sama do siebie - to właśnie ty? Czekałam tylko na decyzję Strażników, która miała zaważyć nad dalszym losem dziewczyny i była opóźniana przez nią samą. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 24, 2014 5:34 pm | |
| Zarówno Isabelle, jak i Amelle zaczęły denerwować Strażników. Pannie Ginsberg nadal wykręcano ręce, dość boleśnie, do tego stopnia, że zostaną jej siniaki. - Panno Scovel, przykro mi, ale nie możemy pani wypuścić. Samą, owszem. Ale dziewczyna zostaje tutaj. Jeżeli chce ją pani przesłuchać, przesłuchanie musi się odbyć tu, w obrębie Kwartału. Takie są rozkazy prezydent Coin, a my nie będziemy ich podważać lub kwestionować. Miny Strażników były jednoznaczne - nie wypuszczą obu pań do Dzielnicy Rebeliantów. |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Brama główna Pon Sie 25, 2014 1:27 pm | |
| Oczywiście. Jasne. Mogli wysłać mnie na rozstrzelanie, bo tak wymarzyło się jakieś głupiej krętaczce z odrobiną władzy, stojącej i popełniającej modowe samobójstwo niedaleko mnie. Ta czapka była naprawdę p a s k u d n a. Byłabym wniebowzięta propozycją rozstrzelania, dosłownie wniebowzięta, stojąc tam przed bramą, o ile pieprzeni Strażnicy Pokoju pozwoliliby unieść się mojej duszy ponad ich głowy, wcześniej puszczając moje nadgarstki. Chociaż patrząc na to z metaforycznego punktu - wszystko zgadzało się idealnie. Jeśli zwolniono by uścisk i oddano w łaskę tej kochanej, ulubione i najlepszej pani niedaleko (poważnie, widziałam już w niej przyjaciółkę) najpewniej skończyłabym jako atrakcja w najlepszym więzieniu Almy Coin. Jak bardzo krew obryzgałaby ścianę? Doskonałe wiedziałam, że brak dowodów to także dowód. Dokładnie wtedy sobie to uświadamiałam, tak. Ale ciągle trzymali mnie w kajdanach ludzkich rąk, więc nie mogło mi się stać nic gorszego niż posiniaczone nadgarstki, przynajmniej taką hodowałam w sobie nadzieję. Mając pewność, że nie uda mi się jeszcze niczego ugrać, skierowałam uwagę ku… Belle, o ile się nie myliłam. Bawiło mnie, że wracała się do nich tak czule i jednocześnie nieudolnie. Prawie zrobiło mi się jej szkoda. Wszyscy mężczyźni, bez wyjątku, łapali się na czułe słówka wypowiedziane przez seksowną kobietę, trzeba było po prostu dokładnie wiedzieć, gdzie oraz którego połechtać. Ważnym w tamtym momencie wydawały się być mi losy tej prawie nieznajomej kobiety. Prawie zapomniałabym o sobie, gdyby nie… Ta siksa próbowała pokazać, kto rządził w naszym towarzystwie. Nie żebym nie zdziwiła, nawet mimowolnie moje usta trochę się rozchyliły. Poczułam się nawet lekko oburzona, ponieważ to było jakby ktoś, kto nie miał aż takiej wielkiej władzy, z biegu uznawał się za kogoś lepszego ode mnie. Bez żadnych konkretnych dowodów. Pomimo roku spędzonego w Kwartale ciągle nie mogłam się z tym całkowicie pogodzić. Za interesowaniem Scovel przemawiało jeszcze obecne stanowisko, posiadanie przepustki oraz miejsce zamieszkania. Niestety, nie można było mieć wszystkiego, ponieważ brakowało jej właśnie mojego wyglądu. Gdybyśmy grały w jednej drużynie, najlepiej stajać się jedną osobą… ugrałybyśmy wiele. Przez mój umysł przebiegła właśnie jedne lekkomyślny pomysł. Zastanowiłam się nad wyrobieniem fałszywej tożsamości. Mogłabym zgłosić się po odpowiednie papiery do mojego ukochanego Jaimego, spróbować wychodzić „legalnie”, kiedy tylko miała na to ochotę. Zdecydowanie, musiałam porozmawiać o tym z przesympatycznym panem, który posiadał niesamowicie prostą drogę dostępu do ważnych papierów, a także darzył mnie sympatią. Jednakże musiałam odłożyć snucie planów na najbliższą przyszłość, ponieważ stałam w obliczu być albo nie być… Powiedziałbym bardziej dosadnie, lepiej oddając charakter tej sytuacji - rozstrzelona lub nierozstrzelona. Najmniej przerażała mnie wizja śmierci, ponieważ Igrzyska wisiały mi nad głową jak deszczowa chmura, a bardziej samo istnienie możliwość, ze mogli dokonać tego ci… starzy impotenci, panna w środku menopauzy wydałaby im rozkaz. Cudownie. Szarpnęłam najmocniej jak byłam w stanie z jedną, słuszną myślą - zniknąć w cieniu najbliższej, zniszczonej ulicy. Widziałem w tym ostatnią szansę. Nawet udało mi się rzucić szybkie spojrzenie w stronę Izzy, skoro miałybyśmy być przyjaciółkami tak ją nazywałam, pod krótkim tytułem „gardzę”. - Do zobaczenia na twoim rozstrzelaniu, Sco! - krzyknęłam. | Zt., ponieważ Mistrz wydał pozwolenie, prawda? Adaś, nie myśl sobie, że to ostania nasza gra. ;> |
| | | Wiek : 19 Zawód : No nie wiem
| Temat: Re: Brama główna Sob Paź 25, 2014 10:52 pm | |
| Wszystko co się składa na nasze życie jest nieprzewidywalne. Nigdy nie jesteśmy w stanie jasno określić, czy coś jest dobrą, bądź coś jest złe dopóki się nie sparzymy i dopóki nie będziemy żałować tego, czego nie dokonaliśmy. Odpowiadając więc na pytanie, czy warto rozpaczać nad rozlanym mlekiem i wyrzucać sobie dokonane czyny? Skąd, to największa głupota z jaką musi zmierzyć się człowiek. Dlatego, niektórzy z pewnością podejmowali się ryzyka nie zważając na to, co może się jeszcze wydarzyć, dzięki czemu osiągali satysfakcjonujące wyniki nie tylko na płaszczyźnie towarzyskiej, ale także życiowej. Może stąd Effy stawała się każdego dnia swoistego rodzaju masochistką, która tak naprawdę jedyne czego pragnie, to ucieczka od rzeczywistości nazbyt przytłaczające? Kiedy jednak robi się przysłowiowe „bumbumbum” i na własne życzenie traci się grunt pod nogami, to jest się sadystą swojej duszy, która ma niewysłowioną i nieodpartą ochotę rzucać soczystymi kurwami tylko i wyłącznie dla naszego zaspokojenia, a że Eff nie potrafiła robić sobie dobrze, to tym bardziej odczuwała nadmierny stres w związku z kolejną godziną, bądź co gorsza dniem. Uległa Albertowi? Całkiem możliwe, bo wynikało to raczej z faktu, że chciała, a nie dlatego, że mogła. Owszem, to drugie także wchodziło w grę, ale przecież istotniejszym było to, że mężczyzna wywołał w niej niepohamowane pokłady czegoś nowego. Czegoś, co chciała poznać. Mógł jej to dać? Z pewnością, dlatego tak łatwo poddała się temu, co jej zaoferował. Nie żeby była puszczalska, czy jakaś naprawdę zdesperowana – to po prostu jego urok, stąd dała się poprowadzić i po prostu wyszła z Violatora, bo może faktycznie nie było miejsce dla niej? W każdym razie… Ujęła go pod rękę, by iść z nim krok w krok. Chciała do niego mówić. Próbowała nawet analizować wszystko co do tej pory się wydarzyło. Nie mogła jednak skupić myśli w jednym miejscu, które wydawało jej się niemal nierealne. Zagryzła więc dolny język i przylgnęła do mężczyzny jeszcze bardziej, wszak… Droga wydawała się zbyt długa, a wydarzyć mogło się wręcz wszystko. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : Artysta Przy sobie : Szkicownik, ołówek, długopis. Obrażenia : Nie ma
| Temat: Re: Brama główna Pon Paź 27, 2014 3:45 am | |
| Albert nie do końca rozumiał co się właśnie stało. Owszem, zdawał sobie sprawę, że nie jest znowu taki brzydki, ale w ciągu kilku chwil przygruchał sobie do boku własną dziewiętnastolatkę! To było coś niesamowitego. Do tego ta wydawała się nim zainteresowana do tego stopnia, że teraz razem zmierzają do jego mieszkania w dzielnicy rebeliantów. Z pewnością po drodze minęli wiele osób, którzy z zazdrością patrzyli na Grimmicka i Effy, która teraz wtulała się w jego ramię. Ciepła noc sytuacji wcale nie ułatwiała. Albert miał ochotę nawet porzucić drogę do domu i pokazać Elizabeth jaka jest różnica pomiędzy chłopakiem, a prawdziwym mężczyzną nawet tu i teraz. Na całe szczęście miał jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, żeby się powstrzymać. Tymczasem w oddali zaczęła majaczyć brama główna, przez którą przechodziło się do innej krainy. I to dosłownie! Jeśli ktoś spojrzałby z lotu ptaka na dzielnicę rebeliantów i kwartał ochrony cywilnej to stwierdziłby bez wahania, że ten mur oddziela dwa światy. Grimmick znał to uczucie doskonale i przyzwyczaił się już do tego stopnia, że nie odczuwał jakiegoś szczególnego dyskomfortu po przekroczeniu granicy. Los akurat chciał, że dzisiejszej nocy przy bramie stali znajomi strażnicy, z którymi Albert nieraz wypalił fajkę. Właśnie dlatego podszedł spokojnie do dwójki mężczyzn i wręczył im dwie przepustki. Jedną swoją, która pozwalała mu na swobodne podróże oraz drugą jednorazową, która miała być przeznaczona dla Elizabeth. Musieli jeszcze przejść przez wszystkie procedury podczas których Albert porozumiewał się w języku migowym ze strażnikami. Jakie to szczęście, że ta dwójka akurat go potrafiła! Grimmick naprawdę rzadko trafiał na osoby, które posiadły tę umiejętność. A skoro o nich mowa, to Albert wyjął z kieszeni telefon i zaczął coś na nim stukać, zaraz podając go Elizabeth. Po co? Wypisał na nim prostą wiadomość. Taka forma komunikacji jest znacznie szybsza niż pisanie na kartce, a i dziewczyna nie będzie musiała rozszyfrowywać jego pisma. "Kiedy ostatni raz byłaś za murem? Możesz zostać u mnie parę dni. Mieszkam jakieś dziesięć minut drogi stąd." Prosta wiadomość, która wcale nie wskazywała na to, że przed kilkoma minutami Albert dobierał się do kobiety znajdującej się przy jego boku. Nie chodziło wcale o to, że się nią znudził, bo nie podejrzewał, żeby w ogóle miało to miejsce. Chciał zasiać w niej małe ziarenko niepewności. W końcu w chwili obecnej wyglądali raczej tak, jakby wybrali się na cichy, romantyczny spacer niż na wycieczkę, która skończy się niezapomnianą nocą dla młodej Elizabeth. Skąd ta pewność? Grimmick się zwyczajnie o to postara. Muszą tylko przekroczyć próg jego domu, żeby czuł się swobodnie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : No nie wiem
| Temat: Re: Brama główna Wto Paź 28, 2014 8:45 pm | |
| Wygrał ją na dzisiejszy wieczór? Nie. To ona rozłożyła karty w ten sposób, choć nieświadomie, ale to właśnie ona zdecydowała o tym, że będzie ją pragnął. Czy taki miała plan od samego początku, gdy tylko przekroczyła bramy Violatora? Niekoniecznie. Chciała znaleźć towarzysza, a że ten się trafił z przyjemnym dodatkiem, to dlaczego miała rozpaczać? Widocznie taka miała być kolej rzeczy, która zakorzeniona jest przede wszystkim głęboko w instynktach, które kierowane zwierzęcymi potrzebami w końcu znajdują ujście – w najmniej oczekiwanym momencie. Może Effy dorosła do momentu, w którym mogła wszystko postawić na jedną kartę? Jeżeli tak, to Albert był niesamowitym szczęściarzem, bo miał swoją dziewiętnastolatkę. Chętną, napaloną i przede wszystkim kompletnie nieświadomą tego, co robi się z mężczyzną, a ponoć to jest właśnie dla nich najbardziej podniecające. Stała i trzymała się kurczowo rękawa Alberta, bo tylko on dawał jej teraz przede wszystkim spokój i to co mogło być jej tak bardzo potrzebne, do kolejnych posunięć, ale przepustka, którą dla niej miał – zaskoczyła ją, bo nie sądziła, że tę noc spędzi po za bramami KOLC’a. Czy to było za dużo? Nie. Być może nie, przecież jakby nie patrzeć, to właśnie teraz udowodnił jej, że przez jedną dobę, a raczej jedną noc będzie mogła wrócić do normalnego życia, za którym tak bardzo tęskniła. Gdy zobaczyła pytanie zawarte w wiadomości na telefonie uśmiechnęła się jedynie szerzej, ignorując pewną część, przecież nie chciała mówić o sobie. To nie było istotne, a przynajmniej nie dla niej i nie teraz. -Po prostu chodźmy do Ciebie, w porządku? – Uśmiech nie schodził jej z twarzy, choć ona tak naprawdę toczyła wewnętrzną walkę ze sobą, jakby to było coś złego, karygodnego. Jakby zostawiała swoją rodziną z myślą, że ich już nie zobaczy, a przecież wyruszyła w poszukiwaniu nowego, lepszego życia dla niej i dla siostry. Nic nie mogło jej przeszkodzić, a przynajmniej nie teraz.
/zt
|
| | | Wiek : 33 lata Zawód : Generał
| Temat: Re: Brama główna Sob Lis 22, 2014 3:32 am | |
| Kristian bardzo dawno nie przekraczał progu, który teraz znajdował się dosłownie kilkaset metrów od jego aktualnej pozycji. Do tej pory nie musiał udawać się zbyt często do Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej, ale w ostatnich tygodniach wszystko się zmieniło. Rządy Almy Coin dobiegły końca, nastały nowe, ale tylko niektórzy zatrzymali obecne stołki i pozycje. Jedną z osób, którym się nie udało była niestety Rosemary Garroway. Kris do tej pory pamięta jak miło spędzało im się razem czas, chociaż ostatnio zbyt często się nie spotykali. Jednak komu to przeszkadzało, skoro w każdej chwili można było znajomość odnowić? Niestety w obecnym układzie taka możliwość leżała jedynie po stronie Almstedta, który, w przeciwieństwie do Rose, posiadał przepustkę uprawniającą do swobodnego przechodzenia na obydwa, odcięte od siebie tereny. Wszystko za sprawą jednego, prostego tricku - był generałem. Problem jednak w tym, że teraz kompletnie nie wyglądał jak służbowa wersja siebie. Wybierał się w końcu na teren getta w celach prywatnych, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Adler patrzy na ręce wszystkim dookoła, żeby nie dopuścić do tego, co przytrafiło się jego poprzedniczce. Szkoda tylko, że tak naprawdę Kris miał jego rządy kompletnie w dupie i mógłby sobie dać rękę uciąć tylko po to, żeby prezydent skierował swoje ślepia z daleka od niego. Wracając jednak do tematu, w tym momencie s tronę bramy zmierzał właśnie wysoki mężczyzna na... rowerze! Był już późny wieczór, na ulicach nie było praktycznie nikogo, więc mężczyzna z ciepłym dresie nie wydawał się budzić większych podejrzeń. Jego torba sportowa ulokowana na bagażniku też nie była specjalnie dziwna. W końcu równie dobrze mógł zwyczajnie wracać z jakiegoś treningu do swojego mieszkania. - Stać! - rozległ się w końcu głos, którego Kris zwyczajnie się spodziewał. Strażnicy byliby chyba debilami, gdyby nie zatrzymali człowieka wyglądającego jak on. Niemniej jednak generał zsiadł teraz ze swojego roweru i ściągnął z głowy kaptur, od razu uprzedzając ich prośbę o dokumenty i wręczając im wszystkie, potrzebne papiery. - Na drugi raz trochę szybciej, chłopcy. I nie zapominajcie o salutowaniu, bo zawsze mogła tędy przechodzić Volsen. - powiedział jeszcze wyraźnie rozbawiony i przeszedł przez bramę na teren getta. Kaptur po raz kolejny założony na głowę, tyłek posadzony na siodełku, więc można było pedałować w stronę pewnego miejsca, w którym Kris spodziewał się spotkać swój dzisiejszy cel.
z/t |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Wto Mar 24, 2015 9:35 pm | |
| Muzyka w tle
Popiół, gnany do szaleńczego tańca z wiatrem, wypluł z siebie wysoką, szczupłą sylwetkę. Sylwetka była względnie wyprostowana, chociaż leciutko zarzucało nią na prawo (jej prawo, lewo z widoku en face). No, w uproszczeniu, sylwetka kulała. Ale wytrwale parła do przodu, to znaczy, w kierunku getta, z kierunku miasta. W ten przód właśnie. W zgiętej lekko dłoni sylwetka trzymała papierosa. Nie żarzył się - nie było tego widać, ale uwierzcie. Po prostu nie. Blisko fajki leżał, na wychudzonym nadgarstku, nadszarpnięty rękaw sztruksowej marynarki. Przechodził on, co naturalne, w dalszą jej część, przez nitki po wyrwanych guzikach, na niedbale postawionym kołnierzyku kończąc. Nakrycie, choć w nieładzie, wyglądało na "wykurzonej" postaci całkiem... Na miejscu. Pomięta koszula przybrała daltonistyczne barwy otoczenia, czy to z przybrudzenia, okurzenia, czy starości. Elegancko prezentowały się za to uprasowane (czyżby?) w kancik spodnie od garnituru w kolorze, względnie, dopasowanym do czarnych wiedenek na nogach postaci... No, możemy go już nazwać po imieniu. Mówili mu kiedyś, że "ma wejście". No ba. Ujrzał to, czego szukał. Przy bramie stał stary, rustykalny słup wysokiego napięcia. Smagane wiatrem, poprzecinane toteż ludzkim chamstwem, jak i materiałami wybuchowymi nieznanego pochodzenia, latały u jego podstawy luzem, niczym naprawdę wpieklone węże, kable. Skrzące wesoło, jak Pekin w chiński nowy rok. Kandydat na debila roku i równoczesny potencjalny zwycięzca nagrody Darwina 2283, Mammon, nazwisko zbyt filuterne by je tu wspomnieć, raźniejszym niż dotychczas krokiem podszedł do żyjącej elektrycznym spazmem metafory włosów Meduzy, usilnie starając się odpalić od nich papierosa. Niewiele zrobił sobie z niewielkiej kropki lasera, jaka śledziła go już od chwili. Strażnicy na wieży doskonale go znali i, szczerze mówiąc, celowanie w niego było chyba jedyną czynnością, jaką stosowali. Już dawno nauczyli się go wpuszczać i wypuszczać, przepuszczać też, podpuszczać go za to przestali. Co się z nim działo? Codziennie coś innego. Tymczasem wiatr druty nosił. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Brama główna Czw Mar 26, 2015 5:34 pm | |
| Będzie paskudna trilokacja, ale wątek na moście ciągnie się jak flaki, udawajcie, że nie widzicie! | czasoprzestrzeń po spotkaniu z Chazem, przed spotkaniem z Farrie I przepraszam, że dopiero teraz, od dzisiaj odpisuję już ładnie!
Przy bramie jak zwykle było cicho i pusto. Zatrzymałam się kilka metrów od depresyjnoszarej powierzchni muru, przystając przed nierównym i jakby poszarpanym cieniem, rzucanym na zakurzone resztki ulicy. Gruby facet w stróżówce, ubrany w mundur o co najmniej jeden rozmiar za mały, zmierzył mnie znudzonym spojrzeniem, a ja starałam się nie myśleć o tym, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu jego wzrok przekazywałby zupełnie inne sygnały. W ogóle starałam się nie myśleć. Nienaturalnie wychudzone palce dłoni wcisnęłam do dziurawych kieszeni swetra, tak samo szarego jak chodnik, odłażący tynk na budynkach, niebo i pognieciona koszula gościa, stojącego po nie mojej stronie osłoniętej metalową siatką wyrwy w murze. Gościa, na którego nigdy nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie fakt, że był jedyną interesującą jednostką w promieniu kilkudziesięciu metrów. Czy w ogóle - w zasięgu wzroku. Życie w getcie stopniowo acz konsekwentnie odsuwało się od granicy z Dzielnicą Wolnych Obywateli. Budynki znajdujące się najbliżej muru pustoszały jeden po drugim, zupełnie jakby coraz mniej liczna ludność Kwartału uciekała odruchowo od swoich oprawców, skupiając się w samym środku zapuszczonej dziury, którą aktualna władza nauczyła ich nazywać domem. Kapitolińczycy trzymali się razem jak nigdy wcześniej, a w centrum zaludnienie gęstniało wraz z atmosferą i osobiście miałam nadzieję, że w końcu wybuchnie, obracając w pył wszystko dookoła. Razem z rebeliantami, razem z nami wszystkimi i razem z idiotą, próbującym odpalić papierosa od kabli wysokiego napięcia. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz trzymałam w ustach papierosa. Zrobiłam kilka kroków do przodu, ignorując ostrzegawcze spojrzenie, rzucane mi przez Strażnika. Mógł robić, co mu się podobało; moje nazwisko i tak pojawiło się już na magicznej liście przeznaczonych do wywózki, pociąg do dwunastkowego hogwartu miał odjechać lata dzień - to, czy facet postanowiłby zastrzelić mnie teraz, czy zrobiłby to ktoś inny przy rychłej próbie ucieczki (przecież nie dam się im zaciągnąć do żadnego obozu...) nie robiło mi tak naprawdę żadnej różnicy. Zbliżyłam się więc jeszcze bardziej, po drodze rozważając, czy idę tam po to, żeby ukraść gościowi fajkę, czy może jedynie mam zamiar go opluć, kiedy w tył głowy uderzyło mnie coś dziwnego; i nie był to pocisk z pistoletu Strażnika, tylko przeczucie, że gdzieś już kiedyś widziałam faceta przy bramie. Nie raz. I nie dwa. Kurwa mać. Moja karma naprawdę musiała być w opłakanym stanie. Zatrzymałam się w pół kroku od siatki, czując jak od płynącego w niej prądu elektryzują mi się włosy i przez dłuższą chwilę po prostu tam stałam, rozdarta między wybuchnięciem żałosnym śmiechem, a wyciągnięciem rąk i wydrapaniem Mammonowi oczu, czego zapewne nie zdążyłabym zrobić, zanim napięcie elektryczne nie zabiłoby nas obojga. A później przypomniałam sobie, że przecież było mi już wszystko jedno. - Przyszedłeś złapać najbliższy pociąg do kurortu Dystrykt Dwunasty? - rzuciłam, zastanawiając się, czy mężczyzna w ogóle mnie słyszy, bo wydawał się oderwany od zupełnie innej rzeczywistości. - Wyglądasz prawie tak okropnie jak ja, może nikt nie zauważy różnicy - dorzuciłam po chwili, zatrzymując spojrzenie na pozbawionej guzików marynarce, która czasy swojej świetności przeżywała dwóch prezydentów temu. Może nawet współczułabym jej właścicielowi, gdyby nie fakt, że w tamtym momencie potrafiłam współczuć już tylko i wyłącznie sobie. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Czw Mar 26, 2015 6:13 pm | |
| Szczęśliwym był bez wątpienia zbieg okoliczności, na który złożyło się kilka czynników. Niekorzystny kierunek wiatru, resztki uziemienia i brud na policzku Mammona zdawały się zabezpieczać go przed wysokim (a może już nie?) napięciem. Nie zwracając uwagi na blade iskry, błądzące pomiędzy jego twarzą i kilkoma wyrwanymi z izolacji drutami, odpalił w końcu papierosa i wyprostował się, na tyle, na ile pozwoliły mu zmęczone plecy, spoglądając w przód. Poza Ashe Cradlewood, której głos dopadł go jakby po długiej podróży przez kanały, szczeliny i sita (czy też po prostu przez zdarte i wyschnięte gardziołko dziewczyny), zmęczone i zapylone oczy obdartusa nie zarejestrowaly niczego, co byłoby warte najmniejszej uwagi czy atencji. Uśmiechnął się lekko do wspomnień. Tak, Ashe była bardzo ładna i miała długie, jasne włosy. To znaczy, taka była kiedyś, bo ta przed nim nie miała długich, jasnych włosów, miała jakieś stylistyczno-fryzjerskie faux pas doczepione do wierzchu czaszki jakimś zleżałym klejem biurowym. No, nie wyglądało to ani atrakcyjnie, ani pociągająco. W ogóle, wyglądała jak siedem nieszczęść (ale on sam nie wyglądał zapewne ślicznie. Chociaż marynarka była z najnowszej kolekcji, a koszula jeszcze z munduru z trzynastki). Generalnie, jej twarzyczka i górna część tułowia, prezentowały się za prowizorycznie opatrzoną drutem wyrwą niezbyt szczęśliwie. Ale okoliczny krajobraz już dawno przestał być szczęśliwy. Ale nie było do tego szczęścia powodów. Ale... Pamiętał, jak jeździł tymi ulicami, jak jechał wzdłuż muru, który teraz już nie tylko stał, ale też walił się i jakby ulegał uszkodzeniom licznym (i licznej natury). Może rozsadzało go ciśnienie ludzkich, stłamszonych marzeń, może cierpienie ściśniętych wewnątrz żyć, może niosące się nocami i zwielokrotniane zaułkami ulic krzyki rozpaczy, prawdopodobnie była to jednak korozja zbrojenia, kruszenie spoiwa i ogólna fuszerka odwalona przy wznoszeniu. Tak, najprawdopodobniej. Po przydługiej analizie faktów, w czasie której wyglądał raczej kretyńsko, z ponownie gasnącym i nierozdmuchanym papierosem w dłoni, wykrzywionym wyrazem twarzy i przechyloną na bok, po kociemu, głową, zajarzył co jest nie tak. Ashe była kiedyś tą dobrą. Potem szukał jej akt.. W tym bunkrze. Potem jej nie było. Czemu jest za murem i wygląda na brudną? - Czemu jesteś za burem i wyglądasz na mrudna? - Zagadnął, nie bez problemów dykcyjnych i przejęzyczenia, nieskutecznie dublując głos z głowy. Tam brzmiało to sensowniej i bardziej na miejscu. Pamiętał że siedziała kiedyś na brzegu Moon River i dużo jej mówił. Rozmawiali dużo, raz się chyba nawet pocałowali w jakimś klubie. Prymitywne, obrazowe i skojarzeniowe myśli pałętały mu się po opustoszałej krypcie dawnego umysłu. Postanowił zakamuflować rodzące się, choć zbyt skomplikowane jak na obecne zdolności percepcji, zmieszanie, uśmiechając się lekko (czy to zobaczy, czy nie, trudno powiedzieć). - Dzieńdobry. - Przypomniał sobie po czasie i uniósł rękę w geście przywitania, wypuszczając papierosa z dłoni. Tlący się jeszcze, wypalony w jednej czwartej, poturlał się w stronę dziewczyny, zatrzymując w zasięgu jej ręki (pomijając bzyczące ogrodzenie, bo bzyczało, od pszczół albo os gończych, cholera je wie!). |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Brama główna Czw Mar 26, 2015 9:37 pm | |
| Musiałam przyznać, że Los, który od jakiegoś już czasu drwił sobie ze mnie okrutnie i wręcz nałogowo, miał - oprócz rzadko spotykanego, idealnego wyczucia czasu - wyjątkowo wysublimowane poczucie humoru. Bo nie, nie wierzyłam w zbiegi okoliczności, przypadki, czy też inne niewyjaśnione zjawiska, w efekcie których ludzie wpadali na siebie po latach (czy miesiącach, tygodniach, wszystko jedno - czas w czasie wojny to pojęcie względne); karma może i była daltonistką, ale na pewno nie była ślepa. Nie rzucała ludźmi bez większego celu i nieprzypadkowo rzuciła też naszą dwójką, nakłaniając nas do wariackiej konwersacji przy siatce wysokiego napięcia. Mammon był wysłannikiem mojego sumienia, duchem przeszłości - a przynajmniej tak go widziałam, śledząc jego nieco rozbiegane spojrzenie zza powyginanej siatki. Kolejnym łącznikiem ze sprawami, które nieudolnie próbowałam zostawić za sobą, a które przykleiły się do zdartych podeszew moich butów, jak wyjątkowo śmierdząca guma do żucia... lub coś innego, równie brzydko pachnącego. Sytuacja była o tyle zabawna, że mój planowany odjazd do Dwunastki był już kwestią nie tygodni, a dni. Zbliżałam się więc właśnie do końca ścieżki, na początku której stał nikt inny jak Ferré. Pamiętałam naszą rozmowę nad Moon River w detalach; co prawda powtarzałam ją w myślach jak zdartą płytę tyle razy, że pewne szczegóły zapewne uległy już przekształceniu, ale nie zmieniało to faktu, że ten moment - moment, w którym zgodziłam się pomóc rebeliantom - traktowałam jako wejście na osobistą równię pochyłą, przełożenie głowy przez pętlę. Miliony razy wyobrażałam sobie, co bym zrobiła, jakbym go spotkała; graficzne wizje tortur i zabójstw pomagały mi utrzymać jasność umysłu i nie oszaleć. A dzisiaj, kiedy stał przede mną po drugiej stronie przeklętego muru, nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic więcej ponad chłodną obojętność. Nienawiść się przepaliła, jak płonąca zbyt długo i zbyt mocno żarówka, pyknęła cicho i zniknęła, bezużyteczna i nadająca się już jedynie do wyrzucenia. - Dobre pytanie - odpowiedziałam jakoś dziwnie sucho, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Nie byłam pewna, czy ta rozmowa była w ogóle legalna; gdzieś w głowie dzwonił mi zakaz kontaktów z kimkolwiek z Dzielnicy Wolnych Obywateli, ale zakazów było ostatnio tak dużo, że mogłam się pomylić. Zresztą - getto umierało i nikogo to już nie obchodziło. A na pewno nie Strażnika w stróżówce. - Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że ty mi na nie odpowiesz, chociaż nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będę miała okazję je zadać. Żarek z papierosa mignął w powietrzu, zawinięty w bibułkę tytoń opadł na ziemię, turlając się w moim kierunku i zatrzymując zaraz przy butach. Oczywiście - nieprzypadkowo. Uniosłam wyżej brwi, zacisnęłam wargi; jakkolwiek bardzo nie miałabym teraz ochoty zapalić, nie było mowy, żebym schyliła się po wciąż tlącego się papierosa. Nie potrzebowałam już niczyjej łaski. Nie, to nie była prawda; potrzebowałam jej wręcz boleśnie. Ale jej nie chciałam, ani też nie miałam zamiaru już o nic prosić. Głupie i dziecinne, tak, wiem - ale wciąż miałam tylko pieprzone dwadzieścia jeden lat, a ponieważ widoki na to, żebym kiedykolwiek miała skończyć dwadzieścia dwa były więcej niż nieprawdopodobne, miałam zamiar być tak głupia i dziecinna, jak tylko mi się podobało. Dlatego uśmiechałam się nieznacznie, jednocześnie nadeptując na żarzącą się bibułkę i bardziej gorliwie, niż było to konieczne, wdeptując ją w szary pył na ulicy. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Czw Mar 26, 2015 10:21 pm | |
| Nie wiedział o niczym; chyba trudno było osobę mniej uświadomioną od biednego, ogłupionego Mony. Mur, wszystko to mijał codziennie, nigdy jednak z nikim nie rozmawiał. Zauważył, że okolice ściany pustoszały. Wszedł kiedyś do getta, strażnicy traktowali go jak nieszkodliwego wariata z sympatiami wojskowych, trzymał się jednak blisko bramy, strefa zamknięta była bowiem jeszcze mniej pociągająca, nie mówiąc już o porównywaniu walorów estetycznych, niż przyprószone pyłem wojny osiedla mieszkalne. Strażnik, zerkający na "rozmawiających" to z jednej, to z drugiej strony muru przełożył już karabin przez ramie i wyraźnie tracił zainteresowanie. Gapił się gdzieś w górę - na chwilę zaprzątnęło to uwagę Mammona, jego lekko szeroka, kołysząca się postać, tak nieznośnie abstrakcyjna na smukłej, niegdyś eleganckiej wieży strażniczej. Sztuka użyteczna, piękna i istniejąca we wszystkim. Tylko ten człowiek, taki niedoskonały. Zlagrowana Ashe zaczęła wzbudzać w nim smutek. Wydawała się wychudzona, ruchy i spojrzenia, nawet jak na nią, zdawały się wolne i flegmatyczne. Wzbudziła w nim skojarzenie - nie mógł się go przez chwilę pozbyć - trybutów z zewnętrznych dystryktów, stojących na stanowiskach startowych, gotowych na śmierć i doskonale jej świadomych. W jakiej grze Ashe grała teraz rolę trybuta? Co przegapił? Nie mieli... - ...z tym czasem skończyć? - Głos zamarł mu w gardle, fraza brzmiała jak urwane kaszlnięcie. Spojrzeniem starał się jednak wyrazić to, co faktycznie odczuwał. Był nie tylko przytłoczony; rozumiał coraz więcej, choć nie przychodziło to szybko. Ashe była zamknięta, ale w przeciwieństwie do niego nie mogła przejść przez niewielkie, wmontowane w większe skrzydło bramy drzwi. Zawsze się przed nim otwierały, strażnik zerkał na niego, krótko, gdy wchodził, dłużej, gdy opuszczał strefę zamkniętą, ale przecież nigdy nie napotkał oporu. Co miał on, czego nie miała panna Cradlewood? Opuścił wzrok na zdeptanego papierosa. Tak wygasa nadzieja. A jednak. Wzrokiem napotkał wygiętą, uschniętą wręcz dłoń. Własną, oczywiście, ale jakby obcą. Była taka odkąd trafił do D13, kiedy jakiś przestraszony bombardowaniem chirurg niedbale zaszył mu ranę na ścięgnie nadgarstka, wszywając przy okazji niewielki chip identyfikacyjny. Ta prostsza wersja urządzeń, jakie obecnie przeznacza się tylko dla wojskowych i władz, nie miała wówczas skomplikowanych systemów i zabezpieczeń operacyjnych - po prostu, otwierała większość napotkanych zamków w D13. Nieco przestarzałych, analogowych jeszcze konstrukcji. Bardzo podobnych do tej tuż obok niego. Uniósł lewą dłoń i niczym ślepiec, ze sztucznie naciągniętą w górę kończyną, z gracją prowadzonej na sznureczkach laleczki, podszedł do przejścia na teren obozu. Zbliżył dłoń do drzwi, samemu starając się pozostać maksymalnie poza ewentualnym zasięgiem czujnika. Zamek kliknął cicho. Strażnik wyjrzał zza barierki i splunął na ziemię, tuż przy Mammonie. - Te, marzyciel, wchodzisz do tej swojej dziuni, czy nie? Nie wiem ile bierze, ale za paczke fajek każda może być tu twoja, hyhy... Nie? No wchodzisz czy nie? - Warknął, znudzony już na końcu. Mammon przymknął oczy i spojrzał w górę. Posłusznie odsunął się kilka kroków do tyłu. Nie on powinien móc przekraczać drzwi. Nie on powinien mieć swoje głupie, niekarmiczne szczęście. A może po prostu niczym nie naraził się tym u góry? Drzwi trzasnęły. Strażnik zamknął je sam, czy zatrzasnęły się z powodu braku czujnika obok? Podszedł do dziewczyny. Nadal tam stała. Dobrze, że tam stała. Stoi tu, prawda? - Nóż. - Powiedział wyraźnie, uśmiechając się nawet lekko. Jakby realizując swoje słowa, wyciągnął, bezbłędnie odgadując kieszeń, scyzoryk, ciążący dotychczas w marynarce. Urządzenie, wyraźnie sprawniejsze niż jego właściciel, z cichym świstem uwolniło z komory gładkie, nietępiące się ostrze. Mammon oparł dłoń na szczycie wyłomu, nachylił się do warstwy betonu i chwycił uniwersała w prawą dłoń. Urządzenie wszczepione w trzynastce było ewidentnie niskiej jakości. Także roboty chirurga nie można było nazwać inaczej, jak fuszerką. Ropiejąca blizna z chęcią rozlazła się pod wąskim ostrzem, wypuszczając z siebie nieprzyjemny zapach oraz równie nieprzyjemny, lepki , walcowaty obiekt. Niesłyszalnie upadł w piasek, poleciały za nim może dwie krople krwi, może pół litra ropska. Dumny posiadacz tytułu Psychola Panem 2283 uśmiechnął się szerzej. Nie dostrzegł czipa na ziemi - leżał chyba gdzieś przy jego bucie, na piasku, obok papierosa, bo w górę przecież nie poleciał. Ręka piekła go, scyzoryk... Nie zauważył go, chyba też upadł na ziemię. Był większy niż chip, ale nadal mały. Tak, leżą na ziemi, trzy rzeczy; papieros, scyzoryk i mały chip elektroniczny. Teraz dopiero spostrzegł je, jakby trzy relikwie, trzy cenne błahostki, trzy paradoksy, jakie nie powinny się znaleźć w takim miejscu i o takim czasie. - Proszę - wypalił już na głos, uśmiechając się kretyńsko. Ileż było zadowolenia i miłości w tym niepodpartym żadną konkretną emocją uśmiechu. Pomoże Ashe. Ashe może sie uśmiechnie. Może znowu usiądą kiedyś nad brzegiem Moon River. Chciał tylko tego. Tylko to pamiętał tak dokładnie. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Brama główna Nie Mar 29, 2015 12:18 pm | |
| Wolność wydawała się tak niedaleka. Powiedziałabym - na wyciągnięcie ręki. Kilkadziesiąt centymetrów żelbetowej ściany, jedne niewielkie drzwi, siatka z drutów pod wysokim napięciem i mogłabym zniknąć; rozpłynąć się w jakimś cieniu między eleganckimi budynkami (czy to możliwe, że na świecie wciąż istniały ładne rzeczy?) i zaszyć gdzieś, gdzie nikt by nie mnie znalazł. A to było przecież takie proste - szczęknięcie zamka, dwa niedbałe kroki, kilka podejrzliwych spojrzeń Strażnika Pokoju. Dokładnie tyle wysiłku kosztowało to Mammona. Żadnych ran postrzałowych, żadnych listów gończych, żadnych kar śmierci, które zapewne ciążyłyby nade mną, gdybym tylko spróbowała wykonać tę samą, prostą sekwencję ruchów, co on. A przecież nie różniliśmy się aż tak bardzo. Zacisnęłam wargi w cienką linię, obserwując go z kiepsko skrywaną zazdrością, która z jakiegoś powodu mieszała się też z politowaniem. Nie potrafiłam nie zastanawiać się, co go spotkało; co takiego zmieniło pewnego siebie, dowcipnego i energicznego faceta w to nieokreślone kłębowisko źle dobranych ubrań, budzące skojarzenia z tymi wszystkimi niegroźnymi wariatami, otumanionymi lekami i snującymi się po białych korytarzach szpitala psychiatrycznego w Kapitolu? Nie powinno mnie to obchodzić. Nie powinnam z nim nawet rozmawiać; koniec końców, gdyby nie on, być może nigdy nie znalazłabym się w getcie. Dlaczego więc nie potrafiłam po prostu odwrócić się na pięcie i odejść, tylko stałam tam, wmurowana w zakurzony chodnik i obserwująca działania mężczyzny z jakąś chorą fascynacją wymalowaną w wyblakłych tęczówkach? Nie ufałam mu. Ani przez chwilę, ani przez milisekundę. Fool me once, fool me twice?.. - Co ty wyprawiasz? - zapytałam ściszonym głosem, który zabrzmiał w połowie jak szept, a w połowie jak stłumione warknięcie. Widząc błyśnięcie noża, odruchowo cofnęłam się o krok, odzyskując wreszcie utraconą władzę w nogach, ale szybko zorientowałam się, że ostrze nie było przeznaczone dla mnie. Skrzywiłam się, przyglądając się tej dziwnej operacji, wykonanej przez Mammona na samym sobie i z każdą chwilą rozumiejąc z tego coraz mniej. Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę Strażnika przy bramie, ale ten był na szczęście bardziej zainteresowany jakimś magazynem dla dorosłych niż nami. A może na nieszczęście? Mężczyzna wydawał się być nie do końca przy zdrowych zmysłach, co powodowało, że mój niepokój rósł z każdą chwilą. Proszę? Zaczynałam tracić cierpliwość. Smród krwi, pomieszany z zapachem psującego się ciała (co było nie tak z jego ręką?) wywoływał u mnie mdłości i przez dłuższą chwilę nie mogłam oderwać wzroku od czerwonej substancji rozmazanej na szarawej skórze oraz wsiąkającej w brudną ulicę. Sama sytuacja wydawała się abstrakcyjna i surrealistyczna, jakby wyrwana z jakiegoś koszmaru. Może to ja straciłam w końcu zmysły i widziałam rzeczy, które nie istniały? Może Strażnik nie wykazywał zainteresowania nie dlatego, że znał Mammona, tylko dlatego, że wychudzona dziewczyna, stojąca pod murem i mówiąca sama do siebie, nie była niczym nowym? Nie, niemożliwe; składany nożyk na chodniku musiał być prawdziwy - podobnie zresztą jak dziwny przedmiot, do tej pory zaszyty pod skórą stojącego przede mną mężczyzny. Chciał żebym go zabrała? Ale dlaczego? Wciągnęłam powietrze (przez usta, wciąż mdliło mnie od zapachu krwi), biorąc głęboki oddech i próbując opanować drżenie dłoni. Trzeba było jednak zapalić tego papierosa, kiedy była ku temu okazja. - Wyjaśnienia, Ferré - wyrzuciłam z siebie jedynie, wciąż obserwując go ze wzmożoną podejrzliwością, jakbym oczekiwała, że za moment rzuci się na mnie z pięściami. Tylko tego chciałam - wyjaśnień. Niestety. Bo nieważne jak dokładnie przeszukiwałabym komórki swojego ciała, próbując odnaleźć w nich choćby miligramy nienawiści czy chęci zemsty, natrafiałam jedynie na pustkę. Moje emocje zdawały się wypalić, zniknąć, wyparować. Tchórzliwe, jak ja sama, ale znacznie ode mnie mądrzejsze, uciekły z tonącego statku, ratując się w ostatniej chwili. Czy ja naprawdę liczyłam na jakieś magiczne, cudowne rozwiązanie problemów, i to podarowane przez Mammona Ferré? Już dawno musiałam być zgubiona.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Nie Mar 29, 2015 8:16 pm | |
| Bezmyślny uśmiech zdawał się być już na zawsze przeznaczonym jego, niegdyś, rozumnej twarzy. Kiedy starał się, naprawdę mocno, starał, żeby dziewczyna zrozumiała (przecież dla jego uproszczonego toku myślenia wszystko było wręcz... banalnie oczywistym!), uśmiechał się. Rzeczy zaczęły wracać na swoje miejsce. Powoli, ale niczym pilot samolotu w gęstej chmurze, zaczynał dostrzegać black słońca. Bez konkretnych przejaśnień i promieni, ale blask. W wyrwane fragmenty milionowej układanki jego pamięci wpasowały się już dwa, może trzy puzzle. Zostało 999 997. Jej twarz, jakby lekko skrzywiona, ze zmarszczonym czole i słodko rozchylonymi wargami, przedstawiała dla Mammona - o ironio - obraz nierozumności. Ashe zdawała się nie posiadać pewnych pierwotnych i prymitywnych, bezpośrednich, zdolności analitycznych, jakie on, z powodu znacznego uproszczenia własnych toków myślenia, nabył. Gdybała zbyt ostatecznie, pragmatycznie, abstrakcyjnie. Drzwi. Przecież cały problem tkwił w drzwiach, w tym, kto może, a kto nie, nimi przechodzić. Cały problem świata, przecież, opierał się na drzwiach - na tym, gdzie jedni mogli być, a gdzie drugim tego zabroniono. Między człowiekiem, jednym, a drugim, między wojną a pokojem, między sklepem ze słodyczami i smutną, szara ulicą, zawsze były jakieś drzwi. Jak można było tego nie zrozumieć? - Drzwi. Drzwidrzwidrzwi... - Powiedział, cicho, później mruknął już nieco głośniej (nadal jednak ledwo ponad granicą szeptu, jakoś tam kojarzył na tyle, żeby nie zwrócić na siebie uwagi strażnika). Wskazał (prawą ręką, początkowa próba uniesienia lewej zakończyła się fiaskiem) na mały chip leżący na ziemi, potem na drzwi, potem na Ashe, prawie przykładając przy tym zdrową dłoń do drutów. - Drzwi, wyjaśniam, drzwi. - Oczywista oczywistość, prawda? Może przez chwilę pojawiła się, w jego wyblakłych, niegdyś błyszczących szaleństwem oczach... Nuta tego samego, aktywnego, twórczego szaleństwa, wypierająca stopniowo z jego wizerunku nabytą niepewność. - Wyjdź. - Dodał z bezczelnym, nieznikającym grymasem samozachwytu. Dziwne słowo znalazł, na wyrażenie swojego prostego życzenia. Oby biedna nie zinterpretowała tego niewłaściwie. Nie chciał tego, jej, co, jeżeli zrozumie go źle. Kretyńskie uderzenie paniki. Momentalny spokój. Tak, budził się w nim chyba jakieś konkretne uczucia i wrażenia, na twarzy wystąpił na chwilę rumieniec (widoczny, choć delikatnie, spod warstwy kurzu i ogólnego brudu na policzkach). Stawał się świadom siebie i świadom gry, do jakiej znowu (oh, boy) dołączył. Wyprostował się lekko i upchnął odrętwiałą lewice do kieszeni marynarki. Przewrócił oczami i wciągnął głęboko powietrze. Jeszcze raz spojrzał na Ashe, na drzwi i na Ashe. Skontrolował położenie strażnika na wieży. - Wyjdź. Z tym. Przez drzwi. - Skleił całkiem konkretne zdanie i zamaszyście kopnął leżący na piasku walczyk. Nie można tego było nazwać zdobyciem złotego buta, w każdym razie, sugestia była jasna. Scyzoryk, chip i... Ten nieszczęsny papieros. Bliżej panny Cradlewood być już nie mogły. Bliżej było im tylko do szaleństwa. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Brama główna Pon Mar 30, 2015 11:14 pm | |
| Wydawało mi się, że znajdowaliśmy się oboje w samym środku szaleństwa, ale im dłużej obserwowałam Mammona i im więcej pourywanych wyrazów wyłapywałam z tej niewielkiej przestrzeni pomiędzy nami, tym sensowniejsze - o dziwo! - zdawały się być jego działania. Coś mi świtało, jeszcze niewyraźnie i nieuchwytnie, ale lampki zrozumienia, do tej pory wygaszone, przepalone i zapomniane, zaczynały tlić się nieśmiało. Wciąż jeszcze nie wierzyłam, a przynajmniej wierzyć nie chciałam, nauczona ostrożności co do własnych urojeń i przywidzeń, ale... może jednak nie zwariowałam tak do końca. Znałam przecież swoje stany psychotyczne, a ten w żaden sposób takowego nie przypominał. Czułam się zbyt przytomnie, poza tym - jeśli już miałabym paść ofiarą halucynacji, dlaczego ich obiektem miałby być zmatowiały, poszarzały Mammon Ferré, bawiący się w chirurga pod murem? Spojrzałam na niego uważnie, jakby chcąc się upewnić. Przeniosłam spojrzenie na zroszone krwią (nadal budziło to we mnie takie samo obrzydzenie, nienawidziłam krwi), utopione w pyle przedmioty. Na bramę. I znów na mężczyznę. Chyba wiedziałam, czego ode mnie oczekiwał, chociaż wciąż nie miałam pomysłu, jak miałoby mi to pomóc. Nawet jeśli urządzenie, które magicznie wyhodowali w jego dłoni rebelianci, faktycznie byłoby w stanie otworzyć bramę getta (co samo w sobie brzmiało jakoś mistycznie i nieprawdopodobnie, zwłaszcza po niemal roku spędzonym za wysokimi murami), to jak miałabym przejść przez nią, niezauważona przez Strażników? Jak ukryć swoją nieobecność, jak nie dorobić się statusu poszukiwanego? I wreszcie - zerknęłam na swoje przedramię, przyozdobione jasną blizną po wszczepieniu lokalizatora - jak miałam pozbyć się elektronicznego prezentu od służby więziennej? Pytania mnożyły się z każdą chwilą i było ich zdecydowanie więcej niż odpowiedzi, a jednak - chyba dobrze, że były, zastępując dotychczasową pustkę, wypełnioną jedynie poczuciem beznadziejności. Nie wiedziałam jeszcze, czy niespodziewany podarunek Mammona miał mi pomóc, ale ponieważ nie spodziewałam się też, żeby miał mi zaszkodzić, postanowiłam go przyjąć. Co nie oznaczało, że nagle mu wybaczyłam; na wdzięczność było zdecydowanie za wcześnie, inne emocje nie pozostawiły zresztą na nią miejsca. Nadal kwestionowałam też jego motywy, i nawet jeśli nie potrafiłam dopatrzeć się w nich podstępu, nie obniżyłam poziomu czujności ani o milimetr. Obniżyłam za to kolana, uginając je powoli i schylając się do ziemi. Strażnik nie patrzył, zajęty ciekawszymi zajęciami, niż obserwowanie dwójki nieciekawych kapitolińczyków, więc starając się nie myśleć o żerujących na nożyku i chipie zarazkach, zwinęłam jedno i drugie, wpychając je bezpiecznie do kieszeni swetra. Papierosa zostawiłam na swoim miejscu; moja desperacja nie sięgnęła jeszcze tego poziomu. Wyprostowałam się lekko, ponownie przenosząc spojrzenie na mężczyznę i starając się go rozgryźć, ale właściwie nie mogłam być nawet pewna, czy on sam wiedział, co robi. - Nie myśl, że to cokolwiek załatwia - powiedziałam chłodno i cicho, prawie sycząc. Mój głos nie brzmiał na tyle twardo, na ile bym chciała; głównie ze względu na nieprzyjemną chrypkę, która towarzyszyła mi od czasu niedoleczonego przeziębienia. - Nadal masz sporo odpowiedzi do udzielenia - dodałam po chwili, co prawda nie wierząc, że kolejna rozmowa będzie miała kiedykolwiek miejsce, ale też nie mając zamiaru tak łatwo pogrzebać za sobą przeszłości.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Wto Mar 31, 2015 3:15 pm | |
| Z czasem, kiedy na twarzy rozmówczyni zdawały się wykwitać mimiczne wyrazy zrozumienia, zastępowane prędko typową dla niej(a więc w tej kwestii niewiele się zmieniła!) pogardą i ogólnym cynizmem, Mammon zaakceptował fakt że jego niespodziewanie narzucona misja może się udać. Pozbawiony przywileju szybkiego planowania i przewidywania umiejętności przewidywawczych u innych, nie wpadł oczywiście na to, że ludzie za murem mogą być kontrolowani w ten sam, prosty sposób, w jaki zarządzano całym społeczeństwem. Generalnie, świat powinien być według niego znacznie prostszy. Na przykład, powinien wiedzieć i powinno być oczywistym, dlaczego Ashe Cradlewood stoi w tej chwili po złej - w jego mniemaniu, które istniało i zaczęło w ogóle egzystować - stronie muru. Ten też temat miał zamiar wkrótce poruszyć. Kiedy tylko weźmie kilka wdechów i znajdzie właściwe słowa, naturalnie. - Dlaczego stoisz po złej stronie muru? - Zapytał niepoetycko i niegłęboko. W sumie, to spłaszczył możliwy romantyzm wypowiedzi do minimum. Ashe, zdawało mu się, zawsze miała patologiczne skłonności do stawania na granicy konfliktu, po to tylko, żeby w ostatniej chwili skumać się z tą złą, przegraną stroną. Podejrzewał nawet, że w przypadku jego ulubionej blondyneczki, kobieca intuicja została wykradziona w szpitalu tuż po narodzinach, by nie być nigdy zwróconą. W końcu, do jasnej cholery, jak często można było mieć pecha? Będąc przy okazji tak atrakcyjnym? Atrakcyjni ludzie mieli zazwyczaj łatwiej w życiu! Chociaż nawet jego przystojna facjata wylosowała w panemskiej loterii szczęścia pusty los. On jednak prosił się o pecha. Podróże bez paszportu i nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu należały do najmniejszych z jego licznych grzeszków. Nawet w dającej mu, aż dotychczas (chociaż podlegać to może dyskusji) opiekę trzynastce, węszył, niby w dobrej i wyższej intencji, ale błagając wręcz o kłopoty, oplatając się łańcuchem przestępczych lampek, ściągających na niego uwagę nie tylko zwykłych ludzi, ale i odpowiednich służb. Cóż, teraz przynajmniej dali mu spokój. I mógł bez problemów poruszać się po całym Kapitolu - chociaż, istniały oczywiście drzwi dla niego zamknięte. I choć teraz zaczynał sobie dopiero, stopniowo, zdawać sprawę z tego, w jak abstrakcyjnej sytuacji się znalazł i co się w ogóle dookoła niego dzieje... Moment. Dlaczego Ashe stoi po złej stronie muru. - Coś sięęęęę stało? - Zagadnął, starając się wyglądać maksymalnie kretyńsko i głupawo, jak dotychczas. Mimo, że zaczynał już pojmować fakty i ogarniać samego siebie. Chwilowo, oby na dłużej, ale dziewczyna niekoniecznie powinna widzieć zmiany. A tym bardziej nie powinien ich widzieć stojący nad nimi strażnik. Tak, pozostawanie skretyniałym włóczęgą musiało być w tej chwili równie ważne, co próba ogarnięcia się w sytuacji i wypuszczenia Ashe. Chociaż. Czy on w ogóle powinien to robić? - Wyjaśnienia, Cradlewood... - Spapugował, natchniony nagłym strachem. |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Brama główna Wto Mar 31, 2015 9:24 pm | |
| Gdyby nie fakt, że stan, w jakim obecnie znajdował się Mammon, wydawał się stanowczo zbyt beznadziejny, żeby mógł być udawany, pomyślałabym, że mój niedoszły wybawca wpadł na pożegnalną pogawędkę w celu nieco sadystycznego i zdecydowanie złośliwego uśmiechnięcia się nad moim żałosnym losem. Dobijanie leżącego stanowiło w końcu jedno z ulubionych zajęć rebeliantów, a będąc dwa kroki od wywózki nie łudziłam się nawet, że moje obecne położenie znajdowało się choć odrobinę wyżej niż piach na ulicy. Byłabym więc skłonna przypuszczać, że zarówno krwawy teatrzyk, jak i pełne niezrozumienia zdziwienie nad moim statusem społecznym (czy raczej jego brakiem) miały w rzeczywistości pogrążyć mnie jeszcze bardziej, a mojemu rozmówcy dać temat do żartów i imprezowych anegdot (dałem jej klucz do piwnicy, uwierzyła, że otworzy tym bramy getta...), tyle że... no właśnie. Przewróciłam oczami, resztkami zdrowego rozsądku powstrzymując się przed przyłożeniem mu z bańki. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nasza rozmowa przypominała poziomem próbę wytłumaczenia kilkuletniemu dziecku, dlaczego zdechł mu piesek. Zastanawiałam się, w jakiej czasoprzestrzeni przebywał mężczyzna do tej pory, skoro wydawał się całkowicie urwany z choinki, ale nie doszłam do żadnych logicznych wniosków oprócz jednego: nie mogłam mu przyłożyć, bo staliśmy obok Strażnika, a napaść fizyczna na mieszkańca Dzielnicy Wolnych Obywateli karana była - jak wszystko inne - śmiercią. Więc go nie uderzyłam, zamiast tego prychając z politowaniem i podejmując kolejne nieudane próby zasztyletowania go spojrzeniem. - Wolisz wersję pełną czy skróconą? - zapytałam retorycznie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i opierając się barkiem o mur. Przez chwilę miałam nadzieję, że runie pod moim ciężarem, ale stał nadal, szary i niewzruszony. - Otwórz oczy, Ferré, rozejrzyj się. Są tu ludzie, którzy zostali bezprawnymi, bo nie przykładali się do pracy. Są tacy, którzy dostali miejscówkę w getcie, bo szwagier siostry ich kuzynki popierał Snowa, a dzieciak mieszkający obok mnie po prostu się zawieruszył. W porównaniu z nimi, zasłużyłam na lożę vipów w pociągu do dwunastki, nikt mnie nie ułaskawi w nagrodę za moment dobroci - powiedziałam obojętnie, chociaż obojętność była ostatnim odczuciem, które ogarniało mnie na myśl o oczywistej niesprawiedliwości, za jaką uważałam moje zesłanie do Kwartału. Nie miałam jednak zamiaru się użalać; po pierwsze, było na to za późno. Po drugie, przez ostatni rok nie robiłam tak naprawdę nic innego i na samą myśl o przewałkowaniu przez zwoje mózgowe po raz tysięczny tego samego pytania (przywołanego, jakby nie było, przez Mammona) robiło mi się słabo. I mimo że chęć roztrzaskania mu czaszki o budujące mur cegły już dawno się rozpłynęła, to nie było mowy, żebym nagle zaczęła wypłakiwać mu się w rękaw. - Zwłaszcza, że jak rebelianci przyszli wyciągnąć mnie z mieszkania, to nie było z nimi nikogo, kto mógłby o owym momencie poświadczyć - dodałam po chwili, uśmiechając się sarkastycznie.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Truciciel waszych żyć i popołudniowych planów Przy sobie : Paczka papierosów (bez zapalniczki), portfel, walkman. Znaki szczególne : Blizna na potylicy.
| Temat: Re: Brama główna Wto Mar 31, 2015 9:52 pm | |
| Zdawało mu się, czy faktycznie panna Cradlewood starała się go obarczyć jakimś chorym, cynicznym poczuciem winy? Jej wytłumaczenia, jakby słabe, miętkie, takie... Nie, znowu tracił słuch. Generalnie, zrobiło mu się słabo i mętnie. Krajobraz, wliczając w to włosy Ashe, odrutowanie otworu w murze i strukturę pyłu na betonie, zaczął zmieniać kształty i wirować. Kaszlnął, pozbywając się z ust nabiegłej krwi. Nabiegłej... Kiedy? Nie wiedział, ale chyba nagle. Od jakiegoś czasu, odkąd właściwie pojawił się w Kapitolu, miewał, słabsze lub silniejsze, zaniki pamięci, ataki padaczkowe, krwioplucia, ataki paniki i depresji, nawet trochę przytył (co na diecie, jaką preferował, wydawało się trudne do osiągnięcia). Ale tak, Ashe coś mu mówiła, i nie było to serdeczne. To znaczy, serdecznej relacji się nie spodziewał, skoro stała po tamtej stronie muru. Ogarnij, panie Mammonie, ogarnij. Brrr. Nie chciało mu się wierzyć w całkowitą niewinność dziewczyny - bo tak odebrał wyrzuty w jej słowach - może opacznie, może nie. Blondi nie należała do osób o czystym sumieniu, nigdy też do takiego nie dążyła - przynajmniej, nie umiejętnie. Blondi miała bowiem na koncie kilka wymuszeń i szantaży o których wiedział (i zapewne kilkaset więcej, o których nie miał pojęcia), a z takiego modelowego zachowania szpiega i wtyki trudno wydostać się na poziom pochwalany i akceptowany w społeczeństwie. Co robiła w czasie, kiedy on był w trzynastce, pamiętał słabo. Chyba tego po prostu nie wiedział. W każdym razie, w tej chwili nie mógł sobie tego ani przypomnieć, ani wyobrazić. - Chcesz wzbudzić moje poczucie winy? - Zapytał, opierając się o mur i nachylając lekko. Musiał ustabilizować nieradzące sobie z utrzymaniem środka ciężkości kończyny. Kręciło mu się trochę w głowie i... Znowu te kolory. Jak na kwasie, zupełnie, dziwnie. Przymknął oczy i spojrzał na dziewczynę, jak gdyby oświetlił go jej zmatowiony, zgnojony i do granic smaku stłamszony, ale nadal żywy, urok. - Nie wiem co ja sam tu robię, ale to wydaje się być... Lepsze. Lepsza strona. - Mruknął, przybierając niemalże konspiracyjny ton. Mord w oczach rozmówczyni albo do niego nie trafiał, albo też rozmyślnie go ignorował. Lubił igrać z ogniem. - Jak chcesz się znaleźć po niej? - Dodał, niezbyt składnie - ale, chyba, w zrozumiały sposób? Wyciągnął lepką, odrętwiałą dłoń z kieszeni i zaczął zsuwać marynarkę z ramienia. Była, oczywiście, brudna i pozbawiona guzików, ale bez wątpienia, cieplejsza niż to, co miała na sobie Ashe. Poza tym - co było tu wyjątkowo istotne - była jego. Należała do niego. Byłą charakterystyczna - bo choć przedsezonowa i przyniszczona, to nadal modna. Ktokolwiek w niej był, wyglądał jak on. No, chyba że miał blade jak księżyc włosy.
|
| | |
| Temat: Re: Brama główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|