|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Brama główna Nie Lip 28, 2013 5:21 pm | |
| First topic message reminder :Jeden z trzech możliwych (i jedyny legalny) sposób na dostanie się do Kwartału. Żeby przekroczyć tę bramę, trzeba mieć ważną przepustkę lub naprawdę dobre znajomości.
Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Lis 04, 2014 12:44 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Sob Sie 17, 2013 9:11 pm | |
| Strażnicy od pewnego czasu obserwowali grupkę zbliżającą się do bramy i kiedy Nick zdecydował się podnieść bliżej, Strażnik zlustrował go badawczo i mruknął coś pod nosem o "brudnej robocie". -Uprzednio otrzymaliśmy listę i rzecz jasna - droga wolna. Ale prosiłbym najpierw o dowody tożsamości, abym miał pewność, że nie wpuszczamy do Kwartału niepożądane osoby - uśmiechnął się oschle wyciągając dłoń w stronę Dominica. Po chwili, przejrzawszy wszystkie dokumenty, które otrzymał i porównawszy je z listą, oddał je chłopakowi i kontynuował służbowym głosem: -W porządku. Pozostaje mi jedynie ostrzec, że atmosfera jest napięta i najlepiej trzymać się blisko punktów obserwacyjnych. Mam także nadzieję, że wszelakie informacje dotyczące noclegu oraz ochrony zostały przekazane. Możecie przejść.
Pozwoliłam sobie nieco Wami pokierować, aby już tego nie przedłużać. C: Miłego pobytu w KOLCu! |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Brama główna Sob Sie 17, 2013 9:36 pm | |
| Jako kierownick wycieczki pozwolę sobie jeszcze napisać mojej Drużynie: wchodzimy na teren wroga, o tutaj! <3
|
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 18, 2013 1:02 pm | |
| // Główna ulica
Sigyn szybkim krokiem zmierzała do bramy. To było jeszcze przed bankietem i przed zabraniem przepustki, więc raczej nie powinno być problemu z przejściem. Praktycznie codziennie tędy przechodziła i chyba każdy Strażnik bramy już ją pamiętał. Zresztą to nie takie trudne, bo mało kto ma tak jasne i długie włosy. Podeszła do jednego ze Strażników i podała swoją przepustkę, by ją sprawdził, oddał i przepuścił dalej. Tyle. Żadnego dzień dobry, żadnej rozmowy. Sig nie lubiła z nimi rozmawiać i nawet nie siliła się na pozytywne nastawienie do nich. Za często miała do czynienia ze skurwielami w strojach Strażników i teraz nie miała zamiaru włazić im w tyłki i łechtać ego. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 18, 2013 1:09 pm | |
| - Też życzę pani miłego dnia - burknął ironicznie nieszczególnie zadowolony, starszy Strażnik Pokoju o pucatej twarzy i kilkudniowym zaroście. Przyjrzał się przepustce, odczytując z niej imię i nazwisko kobiety, po czym westchnął. - Poproszę jeszcze dokument potwierdzający tożsamość. Po całym zabiegu przepuścił kobietę leniwym gestem dłoni i kazał towarzyszom otworzyć bramę. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 18, 2013 1:17 pm | |
| - Ależ ja panu nie życzę miłego dnia. - Odpowiedziała spokojnym głosem obserwując chłodnym wzrokiem mężczyznę. Podała mu dowód tożsamości i czekała, aż z łaski swojej odda jej dokumenty i przepuści. Nienawidziła Strażników i obojętnie jej było, czy dany człowiek był dobry, czy nie. Czy pomagał potrzebującym, czy traktował ich jak pasożyty. Po prostu wrzuciła wszystkich do jednego worka i nie miała zamiaru go otwierać, by poszczególne jednostki mogły się z niego wydostać i hasać sobie po łącze z kucykami. W końcu oddał jej dokumenty i przepuścił. Sig ruszyła w stronę bramy i chwilę poczekała, aż otworzono jej granicę. Gdy już mogła przejść po prostu poszła i przedostała się bez problemów do Dzielnicy Rebeliantów.
// Gdzieś w Dzielnicy albo Dwójka |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 18, 2013 5:51 pm | |
| // odmęty czasoprzestrzeni.
Jedną z zalet czasu jest podobno to, że leczy wszelkie rany. Nigdy w życiu nie słyszałam większej bzdury. Czas to nie antybiotyk, który przyjmuje się, by stopniowo zapobiec dolegliwościom, raczej oliwa dodawana do ognia. Każda upływająca sekunda, minuta czy godzina coraz bardziej zmusza do zastanawiania się, a co z tym idzie - rozdrapywania ran, które nawet nie zdołały się zasklepić. Pod tym względem czas trudno jest znieść i nie dojść w pewnym momencie do wniosku, że jeszcze tak niedawno inna decyzja mogłaby zmienić wszystko. Wszystko. "Niedawno" wydaje mi się teraz tak abstrakcyjnym pojęciem, że nawet nie zwracam uwagi na kamiennie ramiona przechodniów potrącających mnie w tłumie. Słyszę ich gniewne przekleństwa, jednak nie kwapię się, by podnieść wzrok. A przy okazji zobaczyć skierowaną do mnie bezsensowną złość na ich zaczerwienionych z zimna twarzach, która ulotni się dosłownie za kilka chwil, po czym odejdzie w zapomnienie. Zresztą na ulicach Kapitolu nie można czuć się nikim ważnym czy zwracającym uwagę, jeżeli nie wygląda się jak dziwoląg. A tych w ostatnim czasie zdążyło już tutaj zabraknąć, zatem wciąż odnoszę wrażenie, że rojący się jak mrówki ludzie są tacy sami. Oczywiście jeśliby pominąć to, co dzieje się w ich głowach. Dziewczyna w znoszonym płaszczu i z posępną miną nie powinna więc stanowić rewelacji dnia, którą i tak są przecież 75. Głodowe Igrzyska. Co zabawne, choć wiele telebimów w mieście nieustannie pokazuje relację z areny, mój wzrok prześlizguje się po nich raczej obojętnie, nie starając się wyłapać gdzieś na ekranie Lorin czy Bookera. Zamiast tego skupia się na rosnącej z każdym krokiem bramie, która prowadzi do KOLCa. Nieodparte przeczucie, że powinnam teraz jak najszybciej zawrócić, nie chce dać mi spokoju. Nawet nie próbuję go odpędzić, bo gdybym usiłowała, byłoby zapewne jeszcze gorzej. Zresztą samo pobiegnięcie w przeciwną stronę kosztowałoby mnie wiele, a jednocześnie uświadomiłoby mi, że znów uciekam od tego, co może okazać się bolesne, a przede wszystkim boję się zmierzyć z prawdą. Dlaczego więc mimo wszystko uparcie podążam tam, gdzie wcale nie powinnam podążać? Co jest powodem, dla którego rzucam na szalę zdecydowanie za dużo? Odpowiedź jest prosta, tłumaczy wszystko, a nawet więcej. Will. Nie umiem przyznać się przed samą sobą, że chcę go znowu zobaczyć. Odkąd widzieliśmy się po raz ostatni i jak na ironię, po raz pierwszy, minęło kilka dni, które spędziłam na bezsennych nocach i wycieczkach po ulicach Kapitolu. Dziwne, że właśnie jedna z nich musiała się przeobrazić w rozpaczliwą chęć zobaczenia Willa. Chociaż zdawałoby się, że przez cały ten czas powinnam dojść w końcu do ładu ze swoimi uczuciami, wciąż nie mam pojęcia, czy nie pospieszyłam się ze stwierdzeniem, że poczułam coś do niego. Jeden dzień. Nawet nie cały, bo kilka godzin. Nie sądzę, by tyle wystarczyło, ale cokolwiek usiłuję sobie wmówić, brzmi to tak, że najpierw muszę przynajmniej raz zobaczyć Willa, a potem dojść do odpowiednich wniosków. Mimo to rozsądek podpowiada mi, że po raz tysięczny postępuję niemożliwie głupio, zapuszczając się na teren Kwartału. Co prawda zdołałam już wyrobić sobie nowy dowód tożsamości w urzędzie, a przepustkę załatwić w biurze Strażników Pokoju, jednak nie zmienia to faktu, że nawet z mapą prędzej czy później zgubię się w KOLCu. A mojej beznadziejnej nawet na chwilę obecną sytuacji nie poprawia to, że nawet nie wiem, gdzie mam się udać, by spotkać Willa. Kiedy docieram w końcu pod samą bramę, przez chwilę moje serce przyspiesza, narzucając sobie tempo dzikiego galopu. Zerkam nieco niepewnie na dyżurkę, z której za moment wyjdzie strażnik, jednak mój wzrok chwilę później przenosi się na odległe zabudowania na terenie KOLCa, jakby łudząc się, że w jednym z okien ukaże się Will machający czerwoną flagą. Zawczasu wyciągam z kieszeni płaszcza nowy dowód i przepustkę, ściskając oba dokumenty zmarzniętymi dłońmi tak mocno, że lada moment któryś z nich może się przedrzeć. Nie wiem, czy to perspektywa ponownego wejścia na teren KOLCa i odszukania Willa sprawia, że czuję się tak podenerwowana, ale z każdą chwilą uświadamiam sobie, iż odwrotu już nie będzie. Przynajmniej nie takiego, jakiego bym chciała. Kiedy w polu widzenia pojawia się w końcu Strażnik Pokoju, biorę głęboki wdech, starając się przybrać pewną minę niezdradzającą moich nerwów. - Odwiedzam tutaj bliskiego znajomego - odzywam się. - Oto dowód i przepustka. Modląc się, by moje krótkie wytłumaczenie wystarczyło strażnikowi, podaję mu dokumenty, nie mogąc jednak nie zerknąć w stronę dalekiego centrum Kapitolu. A może rzeczywiście lepiej byłoby, gdybym tu nie przychodziła?
// i to za moment będzie zaułek na obrzeżach. c: |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Nie Sie 18, 2013 5:56 pm | |
| Strażnik Pokoju obrzucił Cypriane uważnym spojrzeniem i odebrał dokumenty. Przejrzał je wszystkie dokładnie i oddał kobiecie, uśmiechając się do niej. - Wszystko w jak najlepszym porządku, panno Sean. - wskazał dłonią bramę. - Proszę przejść i miłego dnia życzę! |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Brama główna Sob Sie 31, 2013 10:17 pm | |
| Każdy krok, który zbliżał ich do bramy, przynosił jednocześnie ulgę i niepokój. Serce biło jej teraz szybciej i choć wmawiała sobie, że jest to wynik wysiłku fizycznego, wiedziała, że nie chodzi tylko o to. Co jakiś czas nerwowo zerkała na Pippina, sprawdzając, jak sobie radzi i chociaż starał się niczego po sobie nie pokazywać, podejrzewała, że poruszanie się jest dla niego męczarnią. Starała się nie odzywać, nie chcąc, żeby odpowiadanie jej dodatkowo wyczerpywało jego siły. Martwiła się, i o siebie, i o niego, chociaż w tamtej chwili chyba bardziej o niego. Bo chociaż uważał, że ma złamane żebro, żadne z nich nie mogło być pewne, że były to jedyne jego obrażenia. Mieszkając w Trzynastce i przesiadując dużo na terenie skrzydła szpitalnego wielokrotnie widziała przypadki ludzi, którzy po uderzeniu w głowę wydawali się zachowywać normalnie, a następnego dnia umierali na skutek wylewu krwi do mózgu. Głównie dlatego zależało jej na czasie. Gdyby była przekonana o jego bezpieczeństwie, zaprowadziłaby ich oboje do kanałów. Przeprawa tamtędy mogłaby potrwać jednak kilka godzin, a to było ryzyko, na które nie mogła sobie pozwolić. Kiedy ich oczom ukazała się brama główna, przełknęła głośno ślinę, ale nie zatrzymała się, zamiast tego podnosząc głowę wyżej i już z daleka patrząc na stojącego przy dyżurce strażnika. Lada moment i on miał zauważyć ich. - Nie próbuj narażać się dla mnie - zaznaczyła krótko, zanim jeszcze znaleźli się w zasięgu słuchu umundurowanego mężczyzny. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 4:28 pm | |
| Szedłem spokojnie, skupiając się na drodze. Nie próbowałem przerwać milczenia, nie chcąc się osłabiać. Poza tym miałem dzięki temu czas na gorączkowe rozmyślania na temat ratunku dla Sunny. Poza tym Strażniczy przy bramie nie dysponowali samochodem, więc nawet jeśli Sunny by mnie im przekazała, to jedyne co mogliby zrobić to kogoś wezwać. Więc może powinienem po prostu zrobić to przed nimi? Kiedy zbliżyliśmy się do bramy Sunny powiedziała do mnie coś o narażaniu, ale właściwie nawet do mnie nie dotarło o co chodziło. Zamiast jej odpowiedzieć, pociągnąłem ją za róg najbliższego budynku. Pociągnąłem, to dużo powiedziane, bo gdyby ona postanowiła pójść w drugą stronę, nawet nie poczułaby, że ja chcę czegoś innego. Kiedy jednak znaleźliśmy się już za rogiem, oparłem się o zimną ścianę. Z taką podporą sięgnąłem ręką do kieszeni. I wyjąłem komórkę. - Wyślę smsa mojej Kapitan. Przyjedzie po mnie i powie im, że jesteś ze mną. - oznajmiłem, nieco nieskładnie, ale chciałem oszczędzać powietrze. Z tego też powodu wybrałem sms zamiast rozmowy telefonicznej. Nie byłem pewny, czy będę w stanie wszystko Reiven wytłumaczyć. Nie chciałem jej na nic narażać ani kłopotać, ale nie byłem głupi. Na nic jej szeregowy, który nawet nie potrafi poprosić o pomoc kiedy naprawdę jej potrzebuje, bo unosi się dumą. Wystukałem coś na klawiaturze, a potem wsunąłem komórkę spowrotem do kieszeni. - Teraz czekamy. - oznajmiłem. Przez chwilę milczałem, ale potem... - Wiem, że to nieodpowiedni moment. Ale... Może chciałabyś wybrać się ze mną na bankiet? Wiesz, tak w ramach rekompensaty za narażanie dla Ciebie życia. - uśmiechnąłem się lekko, chcąc ją jakoś pokrzepić. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 6:17 pm | |
| Kiedy poczuła pociągnięcie, w pierwszej chwili pomyślała, że idący obok niej mężczyzna stracił w końcu resztki sił i zasłabł. Odwróciła się nagle, gotowa w razie potrzeby podjąć próbę uchronienia go przed upadkiem i dopiero wtedy orientując się, że Pippin ciągnie ją za róg budynku. Zanim oboje za nim zniknęli, rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie w stronę stojącego przy bramie strażnika, ale ten na szczęście zdawał się do tej pory ich nie zauważyć. Albo wciąż byli zbyt daleko, żeby zwrócić jego uwagę, albo po prostu był tak znudzony, że nie zwracał uwagi na otoczenie. - Co się... - zaczęła, przerywając na widok telefonu komórkowego i wysłuchując wyjaśnienia mężczyzny. Kiwnęła głową, bo chociaż kolejne chwile zwłoki niespecjalnie jej się podobały, czuła, że nie był to na tyle mocny argument, żeby przekonać go do zrezygnowania z pomocy przełożonej. Oparła się delikatnie o chłodny mur, także wykorzystując tę chwilę na odpoczynek. Jednocześnie przez cały czas obserwowała uważnie Pippina, szukając jakichkolwiek niepokojących oznak, ale poza rosnącym zmęczeniem, nie zauważyła niczego nowego. Przynajmniej dopóki nie zadał kolejnego pytania. Otworzyła usta, gotowa odruchowo zasłonić się etyką zawodową, ale przypomniała sobie, że stojący przed nią mężczyzna już od dawna nie był jej pacjentem. Zamknęła je więc z powrotem, po raz pierwszy od dłuższego czasu zastanawiając się, w jakim miejscu ich to stawia. Uśmiechnęła się lekko, podnosząc wzrok na jego twarz. Właściwie - co miała do stracenia? - Ale tylko jeśli mi obiecasz, że do tego czasu będziesz się oszczędzał - powiedziała, unosząc wyżej brwi i rzucając mu rozbawione spojrzenie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 8:31 pm | |
| /koszary
Bębniła nerwowo palcami w kierownicę wojskowego samochodu. Stwierdziła, że skoro Pippin jest ranny nie powinna go narażać na marsz przez miasto. Wciąż myślami wracała do rozmowy z Jofferym. Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za ewentualną pomoc Averego. Chciała by był członkiem ich rodziny, chciała by wziął udział w ślubie, ale nie udało się uzyskać dla niego przepustki. Teraz Joff był skłonny zaryzykować i podpisać jego uniewinnienie by tylko pomógł jej... Reiven. "Panem Cię potrzebuje". To co powinno ją podbudować w słowach Pippina tak bardzo zabolało. Jak miała myśleć o sobie, skoro była potrzebna światu. Jak mogła być tak głupia i naiwna by myśleć, że może sobie założyć rodzinę. O nie Rei, o nie, nie w tym życiu. Zatrzymała się przed bramą i pokazała przepustkę strażnikom. Należała do grona osób które mogły dość swobodnie przemieszczać się pomiędzy KOLCem, a Dzielnicą Rebeliantów. Oczywiście służbowo. - Cel wizyty pani major? - formalności, formalności. - Jeden z moich podwładnych miał tutaj patrol z nową rekrutką... Poślizgnął się i upadł dość niefortunnie. Nie chciał robić zamieszania, o to jednak upokarzające, więc zadzwonił do mnie. Ale nie śmiejcie się z niego jak będziemy wracać. Cóż... uwielbiam sprzątać po szeregowych. - westchnęła teatralnie. Strażnicy zaśmiali się. Zapewne wyobrazili sobie jak żołnierzyk ląduje w śniegu. Mogli być po jednej stronie ale jednak nieszczęście żołnierza ich śmieszyło. Strażnicy pokoju nie byli tym samym co żołnierze. Było się albo jednym albo drugim. - Przywiozłam Wam zapas kawy. - podała im papierowe kubeczki z nadal gorącą kawą, którą kupiła po drodze tutaj. W ten sposób starała się utrzymywać dobre relacje ze strażnikami. Opłacało się. Strażnik wziął kawę, zasalutował i puścił Rei przez bramę. Zaparkowała w pobliskiej uliczce i napisała do Pippina.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 9:49 pm | |
| Kiedy dostałem odpowiedź od Rei odczytałem ją i z wysiłkiem odkleiłem się od ściany. - Idziemy. - oznajmiłem. - Będziesz udawała rekrutkę. - dodałem. Kojarzyłem mniej więcej ulice KOLCa dzięki patrolom ze Strażnikami. Bez problemu więc poprowadziłem Sunny do samochodu Reiven. Z wysiłkiem otworzyłem drzwiczki. - Dzięki. Dach szkoły się zawalił. To Sunny, jest z trzynastki. - oznajmiłem, najkrócej jak mogłem. Resztę wyjaśnień musiałem zostawić dziewczynie bo ból powoli stawał się nie do zniesienia. Byłem więcej niż pewien, że na mojej klatce piersiowej wykwitły już fioletowe sińce. Zastanawiałem się tylko ile żeber sobie połamałem i ile zajmie mi rekonwalescencja. Nie odpowiedziałem Sunny, bo nie byłem pewien czy będę w stanie dotrzymać obietnicy, a nie chciałem jej złamać. Skoro się zgodziła to już i tak wiele dla mnie znaczyło.
Sorry, za taką króciznę ._. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 10:33 pm | |
| Nie była pewna, w jaki sposób ma odczytać brak odpowiedzi ze strony Pippina, ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, miała już ważniejsze problemy na głowie. Po pierwsze - jak doprowadzić mężczyznę w jednym kawałku do samochodu. Po drugie - co właściwie oznaczało 'udawanie rekrutki'? Mimo, że wychowała się w Trzynastym Dystrykcie, a przez jakiś czas przebywała z jego wojskami jako psycholog, jej wiedza na temat militariów ograniczała się do testów psychologicznych. Czy powinna odzywać się w jakiś określony sposób, nie odzywać się wcale, albo dawać jakieś umowne znaki? Uśmiechnęła się krzywo na samą myśl, ale koniec końców kiwnęła po prostu głową i w dalszym ciągu z marnym skutkiem starając się podtrzymywać Pippina, ruszyła z nim w stronę pojazdu, uspokajając się dopiero, kiedy znalazł się bezpiecznie na siedzeniu. Dopiero wtedy spojrzała w stronę Reiven, która co prawda była od niej znacznie młodsza, ale i tak budziła pewien respekt. - Dzień dobry - odezwała się do niej, kiwając lekko głową i posyłając jej coś w rodzaju niewyraźnego uśmiechu. Rozważała, czy powinna w jakiś sposób wyjaśnić swoją obecność w Kwartale, ale żadna legalna i jednocześnie wiarygodna wymówka nie przychodziła jej do głowy, więc po prostu postanowiła przemilczeć ten temat, licząc na to, że pani kapitan nie zechce pociągnąć jej za język. - Tak jak mówi Pippin, zawalił się fragment dachu przy południowym wyjściu. To, co zostało w jednym kawałku nie wygląda stabilnie, wydaje mi się, że trzeba to zgłosić, zanim stanie się tragedia - dodała niepewnie. - Upewni się pani, że dostanie odpowiednią opiekę? Przygniótł go całkiem spory kawałek - powiedziała jeszcze, po czym zamilkła, nie do końca wiedząc, co powinna zrobić dalej i kołysząc się lekko na piętach. - A, i dziękuję. Że pani przyjechała.
Oj tam się przejmujesz. <3 |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 10:44 pm | |
| // Ruiny Pałacu Sprawiedliwości
Dała się ciągnąć lekko za nadgarstek niczym szmaciana lalka, którą kilkuletnia dziewczynka wlecze za sobą, idąc niechętnie do łóżka w zimowy wieczór. Pozwoliła, by Nick, który znał Kapitol jak własną kieszeń, poprowadził ją przez uliczki do bramy głównej. - Posłuchaj. Przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Potrzebowałam wyrwać się z siedziby, a ty byłeś na tyle kochany i pomocny, że mi to umożliwiłeś. Żadne z nas nie wiedziało, że na mnie i na kogoś, kogo poznałam niedawno, napadnie jakaś zgraja cholernych idiotów, i że ktoś - podejrzewam, że Rory - wezwie tu Tima. - wzięła głęboki wdech. - Nikt z nas nie przypuszczał, że Tim zostanie zabity, nawet ja tego nie przewidywałam. - uśmiechnęła się smutno do Nicka. - Najwidoczniej... Najwidoczniej tak musiało być, Nick, ale jego śmierć nie może być powodem, dla którego ty zaczniesz obwiniać siebie. Znała Nicka na tyle, by wiedzieć, że coś takiego jest bardzo prawdopodobne. Nick miał poniekąd niesamowicie wrażliwą osobowość, i zdarzały się chwile, w których zdarzało mu się za bardzo brać do siebie pewne wydarzenia. Tak, jak teraz, gdy jego oczy mówiły wyraźnie, iż nie powinien jej tutaj przyprowadzać. - Nawet jeśli tego pragnę, nie zmienię przeszłości i nie odwrócę biegu wydarzeń - przystanęła na moment i wyjęła telefon, po czym podała go kuzynowi. Na ekranie widniała wiadomość, którą Vivian otrzymała od nieznanego numeru, to przeklęte zdjęcie, które stało się zarzewiem nieszczęścia. - Widzisz? Dostałam to, gdy byłam na bankiecie. - z trudem powstrzymała się od pogładzenia opuszką palca twarzy Tima, co niekiedy robiła, gdy potrzebowała pocieszenia. Ale to było wtedy, gdy Tim żył i w każdej chwili mogła do niego zadzwonić. - To... To dlatego pożarłam się z tą przeklętą lekarką. Dlatego napisałam, że potrzebuję się napić. Dlatego tak chętnie przystałam na wycieczkę do Kwartału. Chciałam porozmawiać z Timem dopiero wtedy, gdy ochłonę. Teraz już z nim nie porozmawiam, chciała dodać, jednak nie zrobiła tego. Nick zapewne wyłapał sens jej słów, a także to, czego nie zdołała jeszcze powiedzieć. Zawsze rozumiał, od pierwszej chwili, kiedy weszła do jego kwatery i przedstawiła się. Terrain pozwolił jej usiąść i wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, a potem po prostu przyjął ją jako członka rodziny. - Nick, opowiedz mi o Ashe, proszę. - poprosiła nagle, gdy dochodzili do bramy. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie blondynki, której zachowanie przypominało jej w pewnym stopniu Tima. - Jest ciekawa. Trochę niespokojna, pewnie zupełnie inna od ludzi z Kwartału, prawda? - w jej głowie powoli rodził się plan. Potrzebowała Nicka, aby pomógł jej wprowadzić go w życie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 11:00 pm | |
| Była trochę poirytowana i trochę zła, ale przede wszystkim była zmartwiona stanem Pippina. Westchnęła smutno na widok chłopaka. Spojrzała na Sunny i uśmiechnęła się do niej ciepło. Może nawet ją kiedyś widziała w Trzynastce, jej twarz wydawała jej się znajoma. - Witam. Jestem Reiven. Mów mi po imieniu... to znaczy jak już stąd wyjedziemy. Bo teraz to lepiej jak zostaniemy przy formułce "pani major". - przez chwilę zastanawiała się czy wyprowadzenie ich z KOLCa nie będzie misją samobójczą, ale porzuciła tą myśl, by nie zapeszać. - Wsiadaj. - kiwnęła na Sunny - Tu jest mundur. Nałóż go na ubranie. Szatni niestety nie mamy w wyposażeniu. Byliście na patrolu w KOLCu. Pippin się poślizgnął, ale wstyd mu było poprosić o pomoc strażników, więc zadzwonił po mnie. Nie odzywajcie się. Pamiętajcie o salutowaniu strażnikom. Ten dach zgłoszę jak tylko wrócimy do miasta. Pippina odstawię do szpitala, a Ciebie gdzie odwieźć? - poinstruowała towarzyszy. Czymże było wywiezienie z KOLCa dwójki osób wobec uciekania z Kapitolu po zabiciu Drake'a Snowa. Tamto było niemożliwością. Teraz to była pestka.... to musiała być pestka. - Jak już będziesz w stanie mówić, to czeka Cię mała spowiedź Pippin. A Ty... podejrzewam, że raczej nie weszłaś tu przez bramę. Tunele czy dziura w murze? - spojrzała na Sunny jednocześnie oceniając czy jest już gotowa do drogi. Gdy uznała, że mundur jako tako zasłania zwykłe ubranie ruszyła w kierunku bramy. - Nie martw się o niego. - schyliła się w stronę Sunny, która pewnie siedziała obok niej, a Pippin na tylnym siedzeniu. - W tej chwili najgorsze co go czeka to rozmowa ze mną. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Brama główna Nie Wrz 01, 2013 11:43 pm | |
| //ruiny, zresztą jak i pani powyżej
Miałem dość. Tego, że każdy zimny podmuch przypominał mi o ukradzionym płaszczu, miarowych, przyśpieszonych oddechów Vivian, które w postaci wygasających obłoczków pary ginęły bezpowrotnie w powietrzu, popadających w ruinę budynków, pojedynczych ludzi, którzy niczym cienie przemykali przez uliczkę, tak szarzy, że zlewali się z brudnym śniegiem. Chciałem do domu. Proste trzy wyrazy, które nie raz wypowiedziało zapewne każde dziecko, to na wyjeździe z rodzicami do jakiegoś dalekiego miejsca, podczas pierwszego dnia w przedszkolu, potem szkole, w momencie, kiedy zostało odstawione na parę godzin do mieszkania dziadków; zawsze wtedy, kiedy czuło się niepewnie, jak i ja teraz. Ale co miało być tym domem? Miejsce, w którym spędziłem pierwsze kilkanaście lat swojego życia? Pusta kawalerka w centrum Kapitolu? Trzypokojowe, drogie w utrzymaniu mieszkanie, do którego na siłę zwoływałem bliskich mi ludzi, żeby na najkrótszą chwilę nie zostać samym, bo to przywołałoby zamiatane z każdym dniem pod dywan demony? Chciałem do domu głównie dlatego, że nigdy go nie miałem. Tego stanowiącego zbiorowisko uczuć, coś, za czym można tęsknić, a nie łysych ścian, na siłę przykrywanych kolejnymi warstwami tapety, pokrywanych obrazami, fotografiami roześmianej czwórki; to w końcu prawda, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. - Proszę, przestań – powiedziałem w końcu, dziwiąc się tym, jak spokojnie zabrzmiał mój głos. Wyglądało to tak, jakby Vivian mnie pocieszała. Jakbym to ja został w tym niesprawiedliwym równaniu poszkodowany, jakby to mój ukochany wędrował teraz prosto do trumny, jakbym to ja, przyzwyczajony do ciepła drugiej, wyjątkowej osoby, miał teraz już do końca życia drżeć z zimna i rozpaczy, szukając uporczywie kogoś, kto wypełniłby tę pustkę, zagłuszył echo rozmów, śmiechu i pocałunków, które rozbijały się po głowie. W gruncie rzeczy cieszyłem się, że kochanie zaczęło mi sprawiać tyle trudności. Oszczędzałem sobie bólu. - Nie rozmawiajmy o tym. Było cholernie zimno. Skupiałem się na tym, kiedy brnąc przez śnieg, uparcie milczałem. Pragnąłem ciszy; prawdę mówiąc, w tamtej chwili chciałem – wyjątkowo - zostać sam. Wsłuchać się we własny głos odbijający się rykoszetem od ścian i śmiać do samego siebie. Objąć się ramionami, postanawiając, że nigdy nie pozwolę nikomu innemu mnie objąć, schwytać moją dłoń, popatrzeć mi w oczy dłużej, niż to niezbędne, złożyć mi na ustach pocałunek, oprzeć głowę na ramieniu, wpakować ze śmiechem nogi na kolana. Nie pozwolę nikomu się o mnie troszczyć, uważać mnie za osobę najważniejszą na świecie, nie pozwolę nikomu obudzić się koło mnie, zjeść wspólnie śniadanie, nie pozwolę na rozmowy, nie pozwolę na czułość, nie pozwolę na przywiązanie. Nie pozwolę sobie już nigdy kochać. Wykonam jakieś rytuały czy inne banialuki, które przyniosą nadzieję na zablokowanie uczuć. Nie chciałem już nigdy cierpieć. Samotność będzie boleć, wiedziałem o tym. Inni będą żyć w miłości, a potem w miłości nieść kwiaty na grób ukochanej osoby, ale chociaż przez chwilę poczują to magiczne coś, co sprawi, że zwykły, szary dzień rozjarzy się nowymi barwami, których dotąd nie widziałeś i nie mają nazwy. A nawet jeśli mieliby już nigdy ich nie ujrzeć, zostaną w ich pamięci, rozpalając się czasem w płomieniu znicza, który umieszczą na tej najważniejszej mogile. Widziałem po oczach kuzynki, jak to bolało; niemal czułem palące uczucie bezsilności, które musiało nią szamotać. Obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę, aby spotkało to i mnie. Nie mogło mnie to zniszczyć. Gdy Vivian zmieniła temat, niemal odetchnąłem z ulgą, uciszając jednocześnie resztki myśli kołaczących mi się po głowie. - Nie znam zbyt wielu ludzi z Kwartału, więc trudno mi porównać – odpowiedziałem najzwyczajniejszym tonem, na jaki było mnie stać. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy należy do osób, które można poznać, nawet jeśli nazywa się je mianem przyjaciela. Wziąłem głęboki oddech, dopiero po chwili wypuszczając głośno powietrze przez nos. - Nie pamiętam, skąd się znamy. Kiedyś po prostu pojawiła się w moim życiu i miała już nigdy z niego nie odejść, ale wybuchła rebelia i sprawy potoczyły się, jak się potoczyły. Wie o mnie więcej niż ja sam. I to dosłownie, skoro pamięta rzeczy, które… – Po tym przerwałem, jak zwykle nie znajdując słów na niekoniecznie dobitne opisanie amnezji. - Bądź co bądź, oddałbym za nią życie. Pewnie nie tylko swoje. Bliższej osoby nigdy nie miałem i nie chciałem mieć. Każda osoba, którą kochasz, to jak felerne ogniwo łańcucha twojej siły. Nieważne, jak silna jesteś - przez nią możesz się po prostu złamać. Nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele takich słabości. Nikt z nas nie może. Dostrzegłem, że doszliśmy już do bramy, więc zatrzymałem się, rozglądając za resztą z dziennikarskiej brygady. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 10:45 am | |
| Zaledwie dotarli pod bramę główną, Vivian wiedziała, z kim chce porozmawiać najbardziej. W czasie, gdy nie radziła sobie z odejściem matki, tuż po pogrzebie jej ojciec przyprowadził do kwatery pewną osobę i przedstawił ją jako lekarkę, która miała jej pomóc. Zostawił je obie, licząc na to, że milcząca do tej pory córka znienacka będzie taka, jak przedtem. Ich pierwsze spotkanie przebiegło w całkowitej ciszy, z uśmiechem Sunny i niepewnymi spojrzeniami jej pacjentki… Ale z biegiem czasu gdzieś zatarła się linia pomiędzy lekarzem a leczonym i obie przedstawicielki płci pięknej zaprzyjaźniły się. Gdy miała jakieś problemy i bała się czegoś, biegła zawsze do Sunny. Tak było i teraz; rudowłosa wyjęła telefon i napisała smsa do przyjaciółki, z prośbą o spotkanie. Czuła, że tak naprawdę trzeba jej ciepłej herbaty i melodyjnego głosu Sunny, który odganiał złe myśli i wszelkie smutki. Na szczęście, miała czas na spotkanie. Viv nie czuła potrzeby kłamania i od razu napisała, o co chodzi. Czuła, że Sunny ją zrozumie. Gdy stali z Nickiem przy bramie, Vivian obróciła raptownie głowę, słysząc jakąś zawziętą dyskusję o tegorocznych Igrzyskach. Jeden z mieszkańców Kwartału prawił o bezsensowności areny, którą podobno stworzono wyjątkowo nieudolnie. Przy okazji padły też nazwiska poległych trybutów, których było już dwunastu. Na szczęście, wśród nich nie usłyszała nazwiska Amandy. Wiedziała, że Nick mógłby nie poradzić sobie ze śmiercią siostry – tak samo, jak ona nie sądziła, że tak szybko pogodzi się ze śmiercią Tima. Tęskniła za domem, wypełnionym jego głosem i za spokojnym oddechem, który czuła na swoim karku, gdy się budziła. Gdy spał, uwielbiał wtulać się w jej włosy i wdychać ich zapach – jak sam mówił, to dawało mu siły na użeranie się z biurokratyczną robotą, której nie znosił. Wiedziała, że gdy wróci do siedziby i już przywita się ze zwierzętami, będzie szukała jakichś drobnych rzeczy, świadczących o tym, że przez pewien czas mieszkała z kimś, kto kochał ją nad życie i kogo darzyła tym samym uczuciem. - Przeklęte, pieprzone, cholerne igrzyska – mruknęła cicho, w duchu pomstując na Kapitolińczyka, który kłapał jadaczką na jej arenę. Ciekawe, czy byłoby ci do śmiechu, gdybyś to ty musiał wypluwać sobie płuca i krwawić kofeiną, by stworzyć tę pieprzoną arenę, pomyślała. Gdyby mogła, najchętniej złapałaby gościa i przejechała nim podłogę jakiegoś brudnego od odchodów miejskiego szaletu w Kwartale. Ale coś takiego automatycznie równałoby się straceniu przepustki, na co nie mogła sobie aktualnie pozwolić. Nie, kiedy zaczęła rozmyślać o tym, jak należałoby pomóc Ashe Cradlewood wydostać się z tego miejsca. - Troszczy się o ciebie, Nick, i zależy jej na tym, żebyś był cały i zdrowy – rzuciła lekko w odpowiedzi na słowa Nicka. – Nie wiem, skąd wzięła się w ruinach, ale szukała cię i niepokoiło ją, gdy nie odbierałeś telefonu. – wyglądało na to, że nie musi mu mówić o niepokoju, jaki widziała na twarzy Ashe w momencie, gdy usiłowały dodzwonić się do Nicka. – Myślisz, że dałoby radę wyciągnąć jej ten lokalizator…? Przypuszczała, że Terrain lada moment może na nią naskoczyć i opieprzyć za ten dziwny pomysł; mimo to wiedziała, że nawet, jeśli Nick jej wyraźnie zabroni, nie posłucha go i w jakiś sposób wydostanie Ashe z Kwartału, nawet jeśli obie będą musiały przemieszczać się po sieci kanałów, które biegły pod miastem. Na dobrą sprawę, to nie był zły pomysł, co najwyżej wymagający dużo zachodu, konspiracji i pobrudzenia rączek. To z kolei nie raziło Vivian, wręcz przeciwnie. W Ashe było coś dziwnego i niepokojąco fascynującego, co sprawiało, że w rudowłosej narodziła się jakaś dziwna tkliwość, chęć niesienia pomocy tej jednej, jedynej osóbce z Kwartału. To będzie wymagało od niej udawania, kłamania, być może chaosu… A jeśli ktoś w rządzie kochał chaos i miłował go jak kochanka, była to Vivian Alayne Darkbloom. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 12:05 pm | |
| - Przeklęte, pieprzone, cholerne igrzyska. Chciałem się uśmiechnąć, ale w grymasie drgnął mi jedynie jeden z kącików ust, nieznacznie unosząc się do góry. Igrzyska, jeszcze siedemdziesiąt pięć lat temu, nie były głupim pomysłem. Stanowiły idealne zagranie taktyczne; ktoś, kto wpadł na pomysł mordu dzieciaków i znęcania się psychicznie nad ich rodzinami czy przyjaciółmi, był niezłym prowokatorem i doskonale wiedział, jak utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że są tylko biernymi obserwatorami gry rządu. Że mogą się buntować, wykrzykiwać rebelianckie hasła i wypruwać sobie flaki, a i tak będą mieli nad nimi władzę, zaczną kontrolować każdy ich ruch i słowo, a jeśli będzie potrzeba, to zasieją w ich głowach jakiś pomysł, który znajdujące się w beznadziejnej sytuacji ofiary będą pielęgnować, do samego końca sądząc, że to oni na niego bez niczyjej pomocy wpadli. Wypowiedziane przez nich zdania cechowałaby wyjątkowa naiwność, a te wołania zachęcające do sprzeciwiania się, podszyte będą nutką rozpaczy i bezsilności. Ale udało się. Zbuntowali się, pokonali tyranię dawnego prezydenta, jednak ile trwała radość z wygranej? Czy kiedykolwiek miała miejsca? Zastaliśmy doszczętnie zniszczony Kapitol, zalegające na ulicach ciała, kurz, pył, smród i krew. O to walczyliśmy, wierząc w pozbawione sensu ideały? Kącik ust znowu niebezpiecznie drgnął, kiedy zagryzałem policzek od środka. Chciałem znowu poczuć w ustach smak własnej krwi, chociaż nie wiedziałem nawet, dlaczego. Broń boże nie stałem się nagle wampirem, który wgryzałby się we własny nadgarstek, żeby nie umrzeć z głodu. …Wampiry mają w ogóle krew? Po zbyt dużej dawce filmów Tarantino sprzed trzystu lat (stare filmy, mimo że tak beznadziejne technicznie, o jakości obrazu czy dźwięku oraz efektów specjalnych nie mówiąc, mają w sobie coś magicznego, czego brakuje w nowszych produkcjach; błogosławię więc fakt, że kopie płyt – nawet nie wiecie, jak bardzo się natrudziłem i ile pieniędzy wydałem, żeby kupić stary jak świat odtwarzacz dvd – do tej pory się zachowały, chociaż częściej w muzeach niż domach zwykłych mieszkańców) zacząłem wątpić w tak często idealizowaną istotę wampirów; być może rzeczywiście tryskała z nich nie krew, a zielona, obrzydliwa maź i parę innych niezidentyfikowanych substancji, iście toksycznych w swojej okropności? - Wiem, że się troszczy. Ale zdecydowanie nie powinna. Podreptałem chwilę w miejscu, wsłuchując się w skrzypiący pod stopami śnieg i patrząc uważnie na parę wypływającą szybko z ust wraz z każdym oddechem. - I zdaje mi się, że mieszkańcy Kwartału często przychodzą do tych ruin. Są jak przypomnienie starych czasów, za którymi – mimo że do idealnych nie należały – pewnie tęsknią. Taki czynnik, który łączy przeszłość z teraźniejszością. Złudna nadzieja, że kiedyś wszystko wróci do starego porządku. Kiedyś nam, mieszkańcom Kapitolu, żyło się łatwiej – rzuciłem, wpatrując się w Vivian. - Ja też nigdy nie rozmyślałem o igrzyskach i o tym, czy są sprawiedliwe, czy nie. Po prostu były. Jeszcze parę lat temu nie rozumiałem wielu rzeczy i nie chciałem ich zrozumieć. Wszyscy byliśmy innymi ludźmi. Na kolejne jej słowa nie mogłem już się powstrzymać i parsknąłem: cicho, nieprzyjemnie, krótko. - Amputujmy jej rękę tasakiem – palnąłem gorzko, po czym spoważniałem. - Oczywiście, że dałoby radę. Ale to na pewno nie jest dobre rozwiązanie. Nie teraz. Nie kiedykolwiek. - Nawet jeśli wytniesz ten lokalizator, to co dalej? – kontynuowałem. - Sama udzielisz jej pomocy lekarskiej, bez jakiegokolwiek sprzętu, w prowizorycznych warunkach zaszyjesz ranę? O takiej ewakuacji musiałoby wiedzieć jak najmniej osób. Wyprowadziłabyś ją, nie wiem, jak, ale może akurat by ci się udało. A potem co? Miesiącami będziesz trzymać ją w piwnicy? Nikt nie mógłby jej ujrzeć, jest zbyt charakterystyczna, trudno ją zapomnieć. A kojarzy ją mnóstwo osób z dawnego Kapitolu. Pomagała też w trakcie rebelii. Odwróciłem wreszcie wzrok, patrząc gdzieś w dal. Czy. Oni. Wszyscy. Nie. Mogli. Tu. Po. Prostu. Przyjść? - Myślisz, że nie zastanawiałem się nad tym? Nie próbowałem tego zrobić? Rozważałem chyba każdą opcję. Póki co spróbowałem załatwić jej immunitet, poświęcając wszystko, chociaż nie wiem, czy cokolwiek to da. Ale nadzieja zostaje. I chwila przerwy, tak gorzka i niemile brzmiąca, że zebrało mi się na wymioty. - Nie niszcz tego. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 3:13 pm | |
| Im dłużej stali na wietrze, tuż przed bramą, tym bardziej Vivian czuła się jak intruz, który znienacka wpełza w czyjeś życie. Miała wrażenie, że od Nicka bije jakiś dziwny, zimny chłód, który ma za zadanie sparaliżować ją i obezwładnić, uczynić bezwolną, zranić tak, by bolało jak najmocniej. Zaczęła podejrzewać, że Dominic na pewien sposób kocha Ashe, ale była to miłość w niepełnym tego słowa znaczeniu, choć wyjątkowo zaborcza. Być może nie podobał mu się fakt, że Viv poczuła do Ashe sympatię, która nakazywała jej pomaganie za wszelką cenę. - Nie niszcz tego. Odwróciła wzrok i zamrugała szybko, usiłując pozbyć się łez, które czaiły się gdzieś w kącikach oczu. Chłodny ton głosu kuzyna sprawiał, że miała ochotę palnąć go w głowę i odejść, pobyć samotnie do czasu, aż się uspokoi. Nick urodził się w Kapitolu i od dziecka znane mu były Głodowe Igrzyska i ich idea; teraz na arenie walczyła jego siostra, a on nawet nie wspomniał o Amandzie. - Jak sobie życzysz – powiedziała, znacznie chłodniej, niż zamierzała. Gdzieś w zakamarkach jej świadomości krył się tłumiony żal, podszyty smutkiem i ukłuciem zazdrości. Wierzyła w to, że Nick chciał dobra Ashe i że była najbliższą mu osobą, która znała jego duszę na wylot. Ale bolało to, jak zgasił jej zapał i chęć do pomocy. Z jednej strony wiedziała, że to nie jej sprawa, że być może nigdy nie zdoła pojąć, jakie skomplikowane relacje zaszły między Terrainem a blondynką, ale z drugiej miała ochotę wtarabanić się w te relacje, trzasnąć czymś oboje i porządnie nawrzeszczeć, żeby pojęli, iż wcale nie ma złych intencji. Ale tak było zawsze, gdy chciała podać komuś pomocną dłoń, dostawała po dupie i po psychice. Zapewne, gdyby podliczyć każdą tego typu sytuację, powinna mieć poobijane do granic bólu pośladki i przesiadywać w szpitalu psychiatrycznym. Nadal stojąc tyłem do kuzyna, wyciągnęła telefon i napisała do Rory. Miała wrażenie, że nie wytrzyma tutaj dłużej z Nickiem, nie, jeśli będą sami. Poza tym – Carter miała jej dokumenty, które rudowłosa upchnęła przezornie w kieszeni przyjaciółki jeszcze zanim dotarły do ruin pałacu. Dopiero gdy upewniła się, że wiadomość dostarczono, odwróciła się z powrotem do towarzysza. - Rory ma moje dokumenty – oświadczyła bez ogródek, patrząc gdzieś w bok. Nie wiedzieć czemu, bała się na niego spojrzeć. Nie chciała kłótni, żadnych afer i wylewania brudów na bruk, nawet tych najbardziej prywatnych. Nie teraz, nie dzisiaj. Nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc. Najlepiej nigdy. – Jeśli będę musiała się oddalić, zanim przyjdzie, przekażesz jej, żeby podrzuciła je do siedziby Coin? Strażnicy mi je przekażą. W kwestii dokumentów i korespondencji zawsze mogła liczyć na Strażników Pokoju, którzy niekiedy robili za listonoszy, roznosząc po biurach codzienną poranną pocztę, od subskrypcji, folderów i broszur po eleganckie koperty z urzędową pieczęcią, zawierające odręczne notatki Almy Coin – często dotyczące opieprzenia jakiegoś pracownika lub poleceń rządowych. Sama otrzymała kilka takich; były to między innymi pierwsze uwagi dotyczące areny i zezwolenia na buszowanie w archiwum. Przyłapała się na tym, że spogląda na śnieg, usiłując odnaleźć na nim krople krwi. Do tej pory taki odcień czerwieni kojarzył jej się wyłącznie z czerwonymi różami; teraz zaś miał mieć nowe znaczenie, śmierć Tima, śmierć jej miłości, śmierć człowieka, któremu chciała dać syna. Znów poczuła łzy na policzkach i znajomy, metaliczny zapach, gdy, kopiąc lekko śnieg, nie odnalazła na nim żadnej czerwieni. Uniosła głowę, chcąc poprosić Nicka o chusteczkę, gdy nagle poczuła krew w ustach, spływającą do gardła. Zakrztusiła się nią, nieomal wymiotując, zaledwie poczuła ciepłą substancję w ustach. Łzy spływały jej po policzkach, gdy zacisnęła dłonie w pięści i kaszlała mocno, chrząkając, usiłując pozbyć się krwi. - Kurwa. – warknęła; nie mogąc się powstrzymać, splunęła na śnieg krwią. – Nie przejmuj się, nic mi nie jest – powiedziała nonszalancko, wzruszając ramionami. Rozglądając się, nieomal zapytała, gdzie podziała się cała reszta tej jakże dziwnej ekspedycji. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 4:42 pm | |
| Wiedziałem, że będę musiał się jej grubo tłumaczyć. Wiedziałem też, że to lepsze niż pozwolić, żeby Strażnicy aresztowali Sunny. Bądź co bądź Reiven nie była tak skora do wydawania wyroków na ludzi i zgodnie z tym co przypuszczałem nie zadawała zbędnych pytań. - Wiem. - wystękałem, kiedy już siedziałem na tylnym siedzeniu. Starałem się wyglądać jakby to noga mnie bolała a nie klatka piersiowa. Nie miałem siły na dłuższą rozmowę, choć chciałem powiedzieć coś zabawnego. Siedziałem po prostu na tylnym siedzeniu i czekałem na rozwój sytuacji. Wydawało się też, że Rei całkiem nieźle zareagowała na Sunny. Choć mogłem być pewien, że któraś część rozmowy będzie dotyczyła dziewczyny. Nie to, żeby Rei była wścibska. Po prostu się o nas martwiła i całkowicie ją rozumiałem. Po tym co właśnie odstawiłem musiała mnie uważać za nieco przerośnięte dziecko, które cały czas musi niańczyć. Trochę mi się głupio zrobiło na myśl o tym, ale przecież jako szeregowy nigdy nie zawiodłem kolegów ani jej. Poza tamtym jednym razem. |
| | | Wiek : 26 Zawód : psycholog kliniczny
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 5:24 pm | |
| Kiedy Reiven się do niej uśmiechnęła, poczuła się nieco pewniej i chociaż sam ten gest nie mógł w żaden sposób zapewnić jej, że trafi do Dzielnicy Rebeliantów bez przystanków w areszcie i więzieniu, i tak spowodował delikatny napływ optymizmu. Wzięła do rąk mundur, przyglądając mu się przez moment, po czym założyła go z lekkim wahaniem, wdzięczna, że nie musi ściągać z siebie ubrania. Jednocześnie słuchała uważnie słów dziewczyny, potakując ze zrozumieniem co jakiś czas. Kiedy została zapytania o miejsce podwózki, w pierwszej chwili chciała odruchowo wymienić budynek szpitala, ale wtedy poczuła w kieszeni lekkie wibrowanie. Wyciągnęła telefon, zerkając ukradkiem na wyświetlacz, po czym zaklęła w duchu i podała adres własnego mieszkania. Wsiadła do samochodu, odruchowo zapinając pasy, i już miała nadzieję, że uniknie kłopotliwych pytań, kiedy... - A Ty... podejrzewam, że raczej nie weszłaś tu przez bramę. Tunele czy dziura w murze? Zawahała się, przygryzając nerwowo wargę i rzucając lekko wystraszone spojrzenie w stronę Pippina, ale w końcu westchnęła cicho, stwierdzając, że chyba nie ma sensu udawać niewiniątka. Poza tym, skoro Reiven zdecydowała się jej pomóc, musiała być, chociaż po części, po jej stronie. - Dziura - odpowiedziała krótko. - Chociaż zazwyczaj wybieram tunele - dodała po chwili, nie patrząc na blondynkę i mając nadzieję, że nie podpisuje na siebie wyroku.
Wychodzimy, czy czekamy na jakiegoś wesołego MG? c: |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 8:54 pm | |
| Uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze, że wiedział. Dobrze, że się nie łudził, że Rei mu to daruje. Sporo ryzykowała wyciągając obcą dziewczynę z KOLCa. Nie chciała oceniać Sunny. Pewnie miała jakieś motywy by przedostać się do KOLCa. Może miała tu przyjaciół, ukochanego, rodzinę. Może pomagała potrzebującym tak jak i Rei. Dlatego to nie było aż tak ważne. Była jednak zwyczajnie ciekawa z kim jej przyszło ryzykować. - Pippin Ty tam cicho. - spojrzała groźnie w lusterko. Mijali właśnie strażników, którzy ledwo tłumili śmiech na widok Peregirna. Gdyby wiedziała wcześniej o dachu szkoły to pewnie powiedziałaby prawdę, ale nie wiedziała, więc musiała wymyślić na poczekaniu jakieś kłamstwo. - Pani Major. - zasalutowano jej. - To my się zbieramy. Wyślijcie kogoś do szkoły. Słyszałam jak ludzie coś bełkotali, że się dach zawalił czy coś. Lepiej to sprawdzić. Do zobaczenia za kilka dni. - pomachała im z czarującym uśmiechem i pojechała. Nie spieszyła się, nie chcąc wzbudzać zbędnego zainteresowania. - Aż dziwne, że nigdy nie spotkałam Cię w tunelach. Często w nich bywam... stosunkowo często. - wzruszyła ramionami. Bez problemu dotarła pod wyznaczony adres. - Jakbyś czegoś potrzebowała to możesz się ze mną kontaktować przez Pippina. - dodała żegnając się z Sunny. - Do zobaczenia -pomachała jej a potem zawiozła Pippina do szpitala.
/zt albo szpital, zależy jak Ala chce. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 8:58 pm | |
| To był jeden z tych dni, w których nie powinienem wychylać nawet koniuszka nosa zza drzwi oddzielających mój pokój od reszty świata. Lepiej by było, gdybym zakleił usta grubą warstwą szarej taśmy i postanowił nie odzywać się, spędzić godziny w towarzystwie wyłącznie nagich, milczących ścian. Przeczekałbym wichurę, uszczelniając swoją kryjówkę i nie pozwalając, aby najmniejszy chociaż jęzor powietrza dostał się do środka. Jak ten największy idiota, umiałem tylko wyrzucać z siebie niemiłe komentarze, pluć jadem i ranić wszystkich dookoła nadwyżką sarkazmu, który ostrymi krawędziami haratałby ich wrażliwość. W przeciągu krótkiego czasu stało się zbyt wiele złych rzeczy, a moje reakcje zazwyczaj ograniczają się do dwóch: albo wpadam w histerię i potrzebuję pomocy, bo najpewniej zrobiłbym sobie krzywdę, albo – to zdarzało się coraz częściej – wyżywałem się na najbliższych, jako tych, którzy mimo mojego paskudnego charakteru postanowili przy mnie pozostać. Jak to było? Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie? Tyle, że mój układ immunologiczny zechciał odsunąć ode mnie ich wszystkich; być może sądziłem, że zarówno dla mnie, jak i dla nich będzie lepiej, jeśli mnie znienawidzą i zostanę sam. Zdawałem się nie brać pod uwagę faktu, że najzwyczajniej w świecie by mnie to zniszczyło. Że mimo wszystko potrzebowałem kogoś, kto byłby przy mnie zawsze, nawet – a może przede wszystkim – wtedy, kiedy obrzucałbym go błotem, przeklinał na niego i kazał mu odejść, zostawić mnie w spokoju. Bo za każdym, ale to za każdym razem, kiedy tak mówiłem, tak naprawdę pragnąłem pomocy. Wyciągniętej w moją stronę ręki, na którą plułbym i ją drapał. Jak ten przeklęty kot, z którym spędzałem zdecydowanie zbyt dużo czasu. Vivian nie była wyjątkiem. Gdy tylko w chwilach beznadziejnego samopoczucia przekraczała moją prywatną przestrzeń osobistą, coraz częściej zwiększającą swoją powierzchnię i odgradzającą mnie od reszty społeczeństwa, nie pozwalającą na pełne uczucia odruchy czy inne tego typu rzeczy, odpychałem ją gorzkim komentarzem, sprowadzałem brutalnie do parteru rzeczywistości; jakiś psycholog pewnie powiedziałby, że nie dopuszczam do siebie ludzi. Miałby rację. Nie robiłem tego od czasu, kiedy uświadomiłem sobie, że to wszystko jest tylko błędnym kołem, a błędy i wywołany nimi ból tylko je napędzał, prowadząc do nieuniknionej autodestrukcji. - Może nie będzie potrzeby i tu przyjdą, trzeba poczekać – powiedziałem w końcu już uspokojonym tonem, wzdychając ciężko. - Zawołałem ich dość nagle, może musieli pozałatwiać jeszcze szybko swoje sprawy. Potem wszystko działo się niespodziewanie i szybko, za szybko, żebym mógł objąć to umysłem i zrozumieć. W jednej chwili staliśmy w tym nieszczęsnym milczeniu, kiedy rozpamiętywałem w nieskończoność wypowiedziane przeze mnie słowa, zastanawiając się, czy powinienem przeprosić. To w końcu jedne słowo, trzy sylaby, jedenaście liter, dziewięć głosek; wypowiedzenie go zajęłoby ułamek sekundy i pół płytkiego oddechu, ale i tak nie mogłem się na nie zebrać, delektując się tylko jego słodko-kwaśnym smakiem, gdy zalegało na końcu języka. Już miałem je z siebie wydusić, nieszczęśnie jak pięcioletnie dziecko, które zabrało czyjąś zabawkę i jego matka – w tym wypadku moje sumienie – kazało mu prosić o wybaczenie poszkodowanego, kiedy usłyszałem dźwięk wymiotowania i przekleństwo wychodzące z ust Vivian, co sprawiło, że natychmiast odwróciłem w jej stronę wzrok, dostrzegając… hm, nieszczególnie ciekawy widok. Krew. Dużo krwi. Co będę wiele mówić – spanikowałem. - Nie, w ogóle nic ci nie jest – warknąłem nienaturalnym głosem, znacznie wyższym niż zwykle i, jak po chwili miało się ukazać, nieco drżącym. Mocno nacisnąłem ramiona kuzynki, zmuszając ją do kucnięcia, po czym zrównałem się z nią i zdjąłem ten przeklęty sweter, już całkowicie zamarzając. Przyłożyłem jej go do twarzy Vivian, tym samym ją uciszając, po czym, dotykając tyłu jej głowy, nakazałem kobiecie pochylić ją do przodu. - Trzymaj za sweter i się, cholera, nie ruszaj. I nie marudź. Nic najlepiej nie rób, zaraz stąd wyjdziemy i zawiozę cię do szpitala, nie protestuj, bo cię walnę w tą przeklętą rudą łepetynę – palnąłem, wiedząc, że Vivian zaraz odmówi pomocy, mówiąc, że jest w porządku; zbyt dobrze ją znałem. Po tym jednak przypomniałem sobie, że a) moje kluczyki zostały ukradzione, b) mam samochód w stanie krytycznym. - Albo nie zawiozę, zaprowadzę cię. Ale to zaraz. Kurwa. Kiedy upewniłem się, że sama da radę przytrzymać sobie sweter przy twarzy, zapewne mocno go okrwawiając, przyłożyłem jej trochę śniegu do nasady nosa, na wszelki wypadek, chociaż niewyobrażalnie piekły i szczypały mnie od tego dłonie. Najzwyczajniej w świecie zamieniałem się powoli w sopel lodu i tylko adrenalina sprawiała, że nie odmarzły mi jeszcze górne kończyny. - Poczekaj tu chwilę. Podszedłem szybkim krokiem do bramy, co chwilę upewniając się, czy moja kuzynka dalej żyje, po czym dopadłem strażnika, który zdawał się wyglądać najprzyjaźniej. - Przepraszam… mamy problem. Jak widać, wykrwawia się tam Vivian Darkbloom i niech pan nawet nie udaje, że jej nie zna, jest bliskim, bardzo zaufanym człowiekiem pani prezydent – zacząłem szybko. - Jest jeden problem. Jej dokumenty ma Rory Carter, która ma się tu zjawić lada chwila, ale czekamy na nią od paru minut, a Viv nie jest w najlepszym stanem. Ja nazywam się Dominic Terrain, redaktor naczelny Capitol’s Voice, pewnie słyszeliście o akcji, przez którą tu jesteśmy. Jako dziennikarze. Wyjąłem przepustkę i szybko pokazałem ją Strażnikowi, po czym rzuciłem szybkie spojrzenie kuzynce, postanawiając się streszczać. - Czy mamy jakiekolwiek szanse, żeby przejść do Dzielnicy, nawet bez jej dokumentów i przepustki? Błagam, musimy szybko udać się do szpitala. Wziąłem krótki oddech, po czym wróciłem do szybkiego wyrzucania z siebie słów, nie pozostawiając miejsca na wtrącenie się kogoś innego. - Tim Minchin… był jej bliską osobą. Teraz nie jest z nią najlepiej, może się pan domyślić. Po raz ostatni spojrzałem na niego błagalnie. - Proszę. Bardzo proszę.
czyyy mogłabym poprosić jakiegoś MG? ;__; |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 10:26 pm | |
| Ludzki organizm niekiedy bywa tak wielkim paradoksem, że czasem masz ochotę wyjść z siebie, stanąć obok i porządnie przywalić, kopnąć, żeby wszystko, co masz w środku, wróciło do normy w trybie natychmiastowym. Albo pragniesz biec do lekarza i prosić, żeby nafaszerowali cię kompleksowym zestawem witaminek i leków na każde schorzenie, zupełnie tak, jakbyś był rasowym hipochondrykiem, wręcz proszącym się o porządnego kopa w cztery litery. Vivian była osobą ewidentnie nawykłą do nagłych i uciążliwych krwotoków z nosa, kiedy to cały świat dookoła niej panikował. Pierwszy taki wypadek nastąpił, gdy była jeszcze słodkim berbeciem, zawiniętym w niebieski becik, który marszczył uroczo nosek i co rusz wystawiał język. Gdy Thomas zobaczył krew, wypływającą powoli z nosa niemowlęcia, zabrał ją natychmiast do szpitala, domagając się kompletu badań i całej reszty możliwych zaleceń, jak przystało na prawdziwie zmartwionego ojca. Problem leżał w tym… że lekarze nie wykryli niczego. Po prostu – organizm dziecka produkował więcej krwinek, niż matka natura przewidziała. Dopiero gdy mały, uroczy berbeć podrósł, przeistaczając się w dziewczynkę, a następnie w kobietę, wyszło na jaw, iż krwotoki powodował silny, niepokojący stres. Takim stresem mogło być wszystko – burza, przerwy w dostawach prądu, czyjś wypadek, ważny test… Śmierć ukochanej osoby. Krew ciekła z jej nosa długim, nieprzerwanym strumieniem, przez wargi aż do szyi, cienka, czerwona linia o lekkim połysku i metalicznym zapachu i smaku, które czuła w ustach. Nie musiała reagować; krztuszenie się krwią było czymś nowym, ale mogło oznaczać to, że przeklęty krwotok lada moment się kończy. Nie przewidziała tylko jednego – reakcji Nicka. W jednej chwili stała, kołysząc się leciutko na piętach i otwierając usta, gotowa uprzedzić kuzyna o tym, że nic jej nie będzie. W następnej klęczała z twarzą w swetrze Terraina, który najwidoczniej postanowił zamarznąć, ratując ją z opresji. - Zaraz ja cię walnę w kinola – wymamrotała z wściekłością, wodząc wzrokiem za mężczyzną, który najwyraźniej kombinował, jak ją stąd zabrać. – Zachowuj się jak człowiek, załóż ten cholerny sweter i wyjdźmy stąd jak cywilizowane istoty ludzkie, Nick. – miała wrażenie, że rzuca grochem o ścianę, kochany kuzyn bowiem nie miał zamiaru jej w ogóle słuchać. Wiedział swoje i miał zamiar zrobić swoje, nawet jeśli oznaczało to rozzłoszczenie kuzynki i narażenie się na stertę bluzgów, którymi z chęcią by go obdarzyła. – Zachowujesz się tak, jak Tim… Ugryzła się w język, zaledwie wypowiedziała jego imię, a ostatnia litera rozlała się z gorzkim smakiem na jej języku. Tim. Kochany, cudowny Tim, który miłością odpowiadał na miłość i pewnej zimowej nocy, jeszcze w Trzynastce, przeistoczył dziewczynę w kobietę. Jego imię, brzmiące echem w umyśle Vivian, bolało. Bolało tak bardzo, że natychmiast posłuchała kuzyna i pochyliła głowę, nie ruszając się. Mogła tylko przycisnąć do twarzy sweter Nicka, pachnący niemalże identycznie, jak jedna z koszul Tima i płakać, łkać cichuteńko z żalu i tęsknoty, które ją opętały. Klęczała na zimnym śniegu zaledwie kilkanaście metrów od bramy, a jej ciałem wstrząsały lekkie i nieubłagane spazmatyczne dreszcze. Znów zaczęła krztusić się krwią, ale tym razem po prostu zacisnęła zęby i usiłowała oddychać przez nos, co pomogło niemal natychmiast. - Poczekaj tu chwilę – usłyszała i mimowolnie uniosła głowę, jak gdyby pytając: czy wyglądam na kogoś, kto ruszy się gdziekolwiek? W tym duecie to Nick nosił spodnie i krawaty, a ona była kruchą kobietką, którą kuzyn chciał się opiekować. Nawet jeśli wcześniej wkurzył ją zaborczością w kwestii Ashe i chłodnym tonem głosu, nie mogła mieć mu tego za złe. Łączyła ich cieniutka i krucha nić porozumienia, o istnieniu której nie do końca zdawali sobie sprawę. - … Wykrwawia się tam Vivian Darkbloom.. zaufanym człowiekiem… dokumenty ma Rory Carter… nie jest w najlepszym stanie… Dominic Terrain… słyszeliście o akcji… szanse, żeby przejść… bez jej dokumentów i przepustki… Słowa docierały do niej jak przez mgłę. Krwotok ustał, ale pozostała suchość w ustach i nieprzyjemny ból, rozlewający się po całym ciele. Widmowy, fantomowy ból, jej stary, dobry znajomy, z którym zapoznała się po śmierci matki. Tłumił wszelkie ludzkie odruchy, nie pozwalając dziewczynie skupić się na słowach Nicka, który perorował przed Strażnikami Pokoju, powołując się na jej nazwisko, zawód, relacje z Coin, siebie samego, gazetę… No i Tima. Na dźwięk jego nazwiska poderwała raptownie głowę, odrywając sweter od ust i spoglądając błagalnie w stronę Strażników. Jeśli wzrok jej nie mylił, jeden z nich był najlepszym kumplem Tima i widział ich razem kilka razy. Możliwe, że nawet ją pamiętał. - Nick… słabo mi… - zdołała wykrztusić, nim straciła przytomność.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Brama główna Pon Wrz 02, 2013 11:25 pm | |
| Strażnik, do którego podszedł Dominic, oderwał się od wykonywanej właśnie czynności, którą było opróżnianie kubka parującej kawy i zerknął na mężczyznę, nieznacznie unosząc brwi do góry na widok jego lekkiego ubrania. Otworzył usta, najwidoczniej mając ochotę jakoś to skomentować, ale kiedy tylko dziennikarz zaczął mówić, natychmiast je zamknął, od czasu do czasu rzucając zaniepokojone spojrzenie na kucającą kawałek dalej Vivian. Widać było, że się waha, a na jego twarzy wręcz idealnie odmalowała się walka, jaką poczucie obowiązku prowadziło z ludzkimi odruchami i zdrowym rozsądkiem. W końcu jednak podniósł się z miejsca, obrzucił krótko wzrokiem drugiego strażnika, sprawdzając, czy ich nie obserwuje i odczepił od paska krótkofalówkę, z której wydobyły się niewyraźne trzaski. - Frankie, będziemy potrzebowali samochodu, nagły wypadek - powiedział, przystawiając usta do mikrofonu i ściszając nieco głos. Osoba, która mu odpowiedziała, mówiła niewyraźnie, ale najwidoczniej mężczyzna był do tego przyzwyczajony, bo po prostu odłożył urządzenie z powrotem na stolik. - Gdyby ktoś pytał - zwrócił się do Dominika - przyszedł pan z kompletem dokumentów pana i panny Darkbloom, sprawdziłem oba komplety, były w porządku. Za minutę będzie tu nasz pojazd służbowy, kierowca zawiezie was do szpitala. - Zamilkł na moment, przypatrując się jeszcze przez chwilę rozmówcy i już miał się od niego odwrócić, kiedy z ust wymknęło mu się jeszcze jedno zdanie. - I mam nadzieję, że pana siostrze się uda.
Nick, Viv, jesteście wolni - kierowca pomoże Wam (zwłaszcza Viv) zapakować się do samochodu i odwiezie do szpitala w DR. |
| | |
| Temat: Re: Brama główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|