IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Amelle Ginsberg

 

 Amelle Ginsberg

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Amelle Ginsberg
Amelle Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2345-amelle-ginsberg#33182
https://panem.forumpl.net/t2351-ruda-elle#33213
https://panem.forumpl.net/t2346-amelle-ginsberg#33183
Wiek : dzwadzieścia jeden
Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach
Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż
Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma
Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh

Amelle Ginsberg Empty
PisanieTemat: Amelle Ginsberg   Amelle Ginsberg EmptyCzw Lip 24, 2014 12:00 am


Amelle Ginsberg
ft. Nadia Esra
data i miejsce urodzenia
7 VII 2262, Kapitol
miejsce zamieszkania
Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej
zatrudnienie
Violator, tancerka
Rodzina


Rodzina. Wiele razy słyszałam to słowo, będąc zmuszaną do oglądania tego pięknego, wykreowanego przez nieznanych mi ludzi obrazka, który od wieków uparcie promowano w mediach, literaturze, między ludźmi. Absolutnie wszędzie. Kochająca swoje dzieci matka, zapracowany, ale poświęcający uwagę rodzinie ojciec, kłótliwe rodzeństwo, jednak nadal najukochańsze dzieci pod słońcem. Wspólne święta, urodziny, weekendy…

W moim domu nigdy coś takiego nie miało miejsca. Rodzina, a raczej sam jej termin, była dla mnie jak wymięta kartka papieru zapisana niezgrabnym charakterem pisma, zupełnie nie nadającym się do odczytu.

Nie udało mi się zachować żadnego żywego wspomnienia o ojcu, ponieważ  zginął niedługo po moim urodzeniu. Podobno w niewyjaśnionych okolicznościach, ale chyba to nic dziwnego. Ludzie pojawiali się, a następnie znikali. Hipotetycznie życie bawiło się z nami w morze ze wszystkimi swoimi przypływami i odpływami. Jego twarz poznałam tylko na starych fotografiach. Jedną z niewielu rzeczy, jaka zdradziła mi moja rodzicielka, to wybitna surowość Rufusa.

Matka miała na imię Julie. Bogata, rozpieszczona, z uwielbieniem do wystawnych imprez oraz drogich rzeczy. Właściwe to uwielbiała wszystko, co miało wartość znacznie przekraczającą portfel szarego człowieka. Ale nie tutaj, nie w Kapitolu. Tutaj pani Ginsberg kupowała drogie, jeszcze droższe, jeszcze droższe od najdroższych. Z całej rodziny to właśnie ją udało mi się poznać osobiście i zakodować w umyśle własne doświadczenia z tamtego okresu. Na nieszczęście, popełniła samobójstwo pod koniec lata 78’ roku, niedługo po moich szesnastych urodzinach.
Mimo wszystko, mamę wspominam na tyle miło, na ile jestem w stanie.

I najlepszy punkt programu przed nami - przecież urodziłam się jako ostatnia córka państwa Ginsberg - przede mną byli w, w kolejności od starszego do młodszego, córka Erica, po której nie odziedziczyłam niczego z wyglądu oraz brat, który zniknął gdzieś w okolicy moich czwartych urodzin bądź nawet wcześniejszych. Mama zawsze (a nie robiła tego często, czasem zastanawiałam się, dlaczego) nazywała go Gerdem od Gerarda. Chyba do Gerarda. Nigdy nie miałam tej pewności

Tak, rodzina to zdecydowanie wymięta karta wyrzucona do śmietnika tuż za rogiem.
Absolutnie bez znaczenia.

Historia

Każdą opowieść wypadło zacząć od jakiegoś niesamowitego wydarzenia, prawda? Wypadek, przeprowadzka, pierwszy pocałunek, zwarcie przyjaźni bądź inne, równie ekscytujące, tym samym równie idiotyczne wspomnienie… ale początkiem życia jest narodzenie. Zaskakujące, prawda? Potem spokojnymi krokami przychodzi okres pampersów, kaszek, dzieciństwa. Niektórym zdarza się przez cały czas płakać, innym ciągle bardzo głośno śmiać się jakby miał być pierwszy i ostatni raz.
Właśnie, dzieciństwo. To chyba dobry sposób, żeby zacząć małą, krótką historię. Niewidzialny punkt zaczepiania. Nawet jeśli nie pamięta się go zbyt wiele z bliżej nieokreślonych przyczyn.

Jedno ze wspomnień, które jako pierwsze wpadało mi do głowy to całkiem zwykły, codzienny, wiosenny poranek. Zegar na ścianie wolno odmierzał czas, a ja, kilkuletnia dziewczynka, stałam przy przeszklonej ścianie naszego apartamentu. Centrum Kapitolu od zawsze wydawało mi się być cudownym miejscem. Rajem pełnym ludzi odzianych w kolorowe stroje wraz z dziwnymi uczesaniami na głowach. Może to tylko złudne wrażenie, które zostało absolutnie uplastycznione, wymodelowane na potrzebę mglistych wspomnień o dzieciństwie. Wspomnień o tamtych latach jako ogóle.
Z nieba lały się strugi deszczu, słońce bezustannie próbowało się przebijać zza chmur. Nagle koncert kropli wody spadającej z szarych chmur przerwał zadowolony kobiecy głos.
„Cześć, kochana. Oczywiście, że pamiętam. Nie wierzę… jak mogłabym nie przyjść? Mam piękną sukienkę w kolorze oranżu, kupioną specjalnie na ten wieczór. Będzie cudownie…” - wciąż powtarzał do słuchawki telefonu. Echo lekko pustego śmiechu rozchodziło się po całym mieszkaniu. Moja matka, jak zwykle plotkowała o wszystkim i o niczym, godzinami wisząc na telefonie.
Nagle zrobiło mi się przykro, że zupełnie o mnie zapominała. Opłacała opiekunki, rzucając jedynie przelotne uśmiechy między wernisażem, imprezą na część jakiegoś z trybutów lub działalnością związaną z pokazami mody. Wtedy najbardziej marzyłam o ucieczce gdzieś daleko, zapadnięciem się po ziemię. Ale nie mogłam, bo… miałam tylko sześć lat? Przycisnęłam małą piąstkę do szyby, uderzając w nią kilka razy. Możliwe, też że kilka łez spłynęło po różowych policzkach wprost na kamienną podłogę. Jednocześnie dostrzegłam kogoś na ulicy, z tak wysoka nie byłam w stanie dokładnie mu się przyjrzeć.
Mężczyzna w czarnym kapeluszu mi pomachał. Przynajmniej tylko tyle mogłam ocenić przez przeszkloną szybę. Uśmiechnęłam się delikatnie pewna, że zaraz miał zniknąć za rogiem ruchliwej przecznicy. Zrodziła się we mnie nawet delikatna obawa, że wcale nie machał mi, tylko swojej przyjaciółce, na którą zapewne czekał. Jednakże nikt nie wychodził, a on trwał na deszczu, z pozytywnym skutkiem zdobywając moją uwagę. Delikatnym ruchem zdjął kapelusz. Pokazał go mnie, kilkukrotnie obrócił w placach, porzucił do góry, by nagle wyciągnąć z niego białego królika. Zaśmiałam się cicho i tym razem to ja mu pomachałam.
Mrugnąłem, a jego już nie było.

„Jesteś jak prawdziwa artystka. Pewnego dnia przyjdę na twoją wystawę, Elle” - wypowiedziała mama, tuląc mnie do siebie. Pamiętam, że pachniała lekkimi, różanymi perfumami, które były w stanie oczarować każdego. Liczyłam sobie wtedy jakieś jedenaście lat i od roku uczęszczałam na rysunek. Szło mi całkiem nieźle, naprawdę. Lubiłam to robić, bo w tym wypadku nie musiałam się do niczego zmuszać. Faktycznie, inne dzieci w mojej grupie często śmiały się ze mnie i z moich prac, ale nie przejmowałam się. Nic nie liczyło się oprócz pudełka z farbami lub ołówkami. Podnosiłam dumnie głowę, wiedząc, iż to właśnie moja praca będzie wybrana jako najlepsza z zadanego tematu.
Chociaż w tym byłam ciągle najlepsza.

Dorastanie było do bani. Ciągle patrzyłam jak (ukochana) mama brała na siebie kolejne komitety dobroczynne, organizację bezsensownych imprez. Ewentualnie sprowadzała nowych kochanków do naszego mieszkania, a nim nadchodziło południe ponownie stali przykładnie ubrani w windzie. Odważniejsi rzucali mi nawet ukradkowe spojrzenia zza zmęczonych powiek pomalowanych idealnie dobranymi cieniami. Momentami, oglądając Igrzyska, materiały z przygotowań wymyślnych aren czy nagrania archiwalne (w którąś letnią przerwę obejrzałam wszystkie Głodowe Igrzyska), seriale, inne często banalne filmy, zastanawiałam się nad szczęściem szanownej Julie Ginsberg. Czy było możliwe po stracie córki, męża, zniknięciu syna? Mimo tych wszystkich pieniędzy, nie wiedziałam niczego na ten temat.
Natomiast moje poczynania na przestrzeni czasu dojrzewania (okres to beznadziejna rzecz, naprawdę – ból i krwawienie dla wyższego dobra, które nie istniało) z wyjątkową łatwością zamknęłam w jednym zdaniu.
Wypruwałam farbę ze swoich żył.
Niedosłownie, ale jeśli mowa pewnej metaforze niespełnionej artystki… to już bardzo blisko.
Wtedy głownie malowałam i wertowałam karty podręczników od biologii lub chemii. Ze wszystkiego, co system próbował nam wpajać, tylko to posiadało jakikolwiek sens.

Koniec lipca, dokładnie dwa i pół tygodnia temu skończyłam szesnaście lat. Telefon w apartamencie uporczywie dzwonił, ja za pierwszym razem zignorowałam go. Od początku wiedziałam, że to do Julie, a ona oczywiście musiała zapomnieć przełożyć spotkanie. Chwila ciszy i ponownie rozbrzmiał ten cholerny sygnał. Zaklęłam głośno, leniwie podniosłam się z sofy. Poszłam odebrać, co chyba było jednym z większych błędów w moim życiu.  
„Pani Ginsberg? Pani Amelle Ginsberg? Strażnicy Pokoju przed sekundą dzwonili informując mnie, że pani matka została znaleziona… została znaleziona martwa w parku. Prawdopodobnie popełniła samobójstwa, niestety jeszcze dokładne przyczyny zgonu nie są ustalone. Proszono, aby ktoś z rodziny potwierdził jej tożsamość” - głos w słuchawce brzmiał nad wyraz bezpłciowo.
Potem, nie wiedząc dokładnie jak, znalazła się w kostnicy szpitala. Wysoka blondynka wyciągnęła jedną z szuflad ukazując mi twarz mojej matki kompletnie z otępiałymi mięśniami. Gdyby nie makijaż byłaby całkowicie pozbawiona jakichkolwiek kolorów. Oczywiście, że wydusiłam z siebie jej personalia. Jeszcze nigdy niczyje imię, nazwisko, data rodzenia nie brzmiały tak obco.
Szybko wyszłam z przeklętego pomieszczenia, próbując głęboko oddychać na korytarzu.
Kolejne dni i noce upływały jako mieszanka jasnych barw dnia, ciemnych kolorów nocy. Wszystko się zlewało, jedyne sensowne informacje, jak to powiedzenie samobójstwa za przyczyną silnej trucizny na zamówienie, malowały się jako uporządkowane akcenty.
O, na pogrzebie były białe lilie. Dużo białych lilii oraz kompletnie obcych, współczujących mi osób. Niektóre kobiety poszły nawet o krok dalej wygłaszając kilka słów do wszystkich zgromadzonych o krótkim, a jakże wspaniałym żywocie znanej wszystkim wielkiej Julie - cudownej matce, działaczce społecznej, nowoczesnej arystokratce…
Ja nawet nigdy nie płakałam po matce.

Dwa samotne lata, może nawet ponad dwa lata minęły spokojnie.
Jakkolwiek to teraz nie brzmi.

Wracałam swoim autem z imprezy, na której nie wypiłam zbyt wiele. Jeden kieliszek na wejście, drugi w trakcie, trzeci gdzieś pomiędzy wierszami. Było wyjątkowo sztywno, nawet jak na słabe imprezy organizowane przez Less. Powoli dochodziła czwarta nad ranem, w lusterku kontrolowałam, czy aby któraś z moich usypiających pasażerek, zalanych w trupa nie zabrudziła skórzanej tapicerki lub nie dusiła się od własnych wymiocin.
Wjeżdżałam na most Moon River, z trudem powstrzymując ziewanie. Prędkościomierz przekraczał setkę. Nie ujechałam nawet stu metrów, kiedy poczułam silne uderzenie. Momentalnie wyhamowałam auto, nie mając pojęcia, przynajmniej na początku, co się tak naprawdę stało. Pas bezpieczeństwa przygnieździł mnie do fotela. Jedna z moich przyjaciółek krwawiła ze skroni, jednak alkohol znieczulił ją w takim stopniu, że wymamrotała jedynie wiązankę przekleństw i ponownie usnęła.
Po niespełna minucie wyszłam z samochodu z rozważnymi w głowie pewnymi scenariuszami. Oczywiście, że nie mógł spełnić się ten najbardziej bezpieczny scenariusz z uderzeniem w jakiś duży przedmiot, lekkim wgnieceniem na masce… Oczywiście, że nie mógł. Żyliśmy w cholernym Kapitolu. Kiedy ja się miałem obudzić z tego snu?!
Coś leżało obok auta, coś o zaskakująco ludzkich kształtach. Nim nie wyciągnęłam telefonu, próbowałam łudzić się, że było to zwierzę. Chyba zapomniałam o oddychaniu, zbliżając się do „obiektu”.
Stuprocentowy człowiek.
Przykucnęłam, sprawdzając puls w nadgarstku. Brak. Drżącymi rękoma wystukałam numer alarmowy, kiedy jakiś głos odpowiedział, nie umiała wydusić z siebie dźwięku. Wszystkie sylaby urywały się w połowie, myśli krążyły wokół jednego - chyba zabiłam człowieka. Kiedy jednak zlecenie zostało zarejestrowane, wcisnęłam czerwoną słuchawkę i dopiero wtedy, próbując dostrzec jego twarz, zobaczyłam, że asfalt pod głową jest całkowicie ubrudzony krwią, a sam kark z czaszką wykrzywiony w dziwny nienaturalny sposób.
Nim przyjechała karetka siedziałam na krawężniku, zmywając cały tusz łzami.

Założyłam na rozprawę najwyższe szpilki, jakie tylko znajdowały się w mojej szafie w nadziei, że zabiję się gdzieś w drodze między taksówką a salą sądową. Jak widać, na mojej nieszczęście tak się nie stało. Po rozpatrzeniu wszystkich dowodów, wysłuchaniu zeznać zostałam uznana za winną. Kto by się spodziewał, prawda? Skazano mnie na dziewięć lat pozbawienia wolności, a także pół roku prac społecznych.
Może nawet wtedy trafiłam jako gorący materiał z ostatnich wydarzeń do Capitol’s Voice, zapewne koło strony dziesiątej, małe zdjęcie w okularach przeciwsłonecznych podczas wychodzenia z sądu.
„Dwanaście miesięcy dla nocnej, samochodowej morderczyni”… czy coś w tym stylu.

Naiwnie postąpiłam nie próbując pozbyć się ciała w Moon River. Znaleźliby je po kilku dniach, może sekcja nie wykazałaby niczyjej ingerencji (jeśli nie zwróciliby uwagi na głowę). Zwykłe samobójstwo, podobne  do tego, którego dopuściła się moja matka.
Ale nie zrobiłam tego, więc całkowicie sobie (i nieznacznym ilościom alkoholu we krwi) zawdzięczam osiem dwanaście miesięcy w więziennych strojach, ciasnej celi z dniami różniącymi się jedynie nazwą, okropnym jedzeniem oraz często specyficznym towarzystwem. Pozbawiono mnie życia towarzyskiego, odcięto od prawdziwego świata. Codziennie odliczałam dni do powrotu na wolność.
Środa, czwartek, piątek, sobota… znów środa!

Po wyjściu z ośrodka karnego doceniłam własne mieszkanie, posiłki z restauracji z dala od centrum, kluby z głośną muzyką, bezimiennych ludzi przewijających się przez moje życie. Miewałam często koszmary, gdzie znajdywałam fragmenty ciała tego mężczyzny, Ralpha, we własnym mieszkaniu. Czasami czułam się fatalnie z tym, co się stało na moście. Szukałam kogoś, kto mógłby pomóc, jednak doktor Weless  była beznadziejna. Próbowała przekonywać mnie do rzeczy nierealnych… początkowe stadium zaburzeń osobowości?
Błagam, nawet teraz to brzmi absurdalnie.
Po tamtym, feralnym dniu na moście dniu przestałam malować, wybrałam się rok później na studia. Medycyna. Wszystko toczyło się swoim tempem, a ja uczestniczyłam.

Małe, letnie bum ponad rok temu przyniosło katastroficzne skutki dla jakieś… połowy Kapitolu? Zmiany w rządzie i inne pierdoły, które mógłby stać się niemalże niezauważalne, gdyby niezniszczenia przetaczające się przez betonową dżunglę. Dystryktyczycy zalewali ulice, zaczęła panować panika. Wybudowano także wysoki mur, wydzielono gorszą części miasta. Cóż, walczący o sprawiedliwość potraktowali nas gorzej od zwierząt.
Poszłam na samo dno razem ze wszystkimi.

Jak od studentki medycyny stałam się tancerką na rurze? Całkiem łatwo zamknąć całość w kilku zdaniach. Zapewniono nam całoroczne Głodowe Igrzyska bez kamer,  bez sponsorów, w których jedyną wygraną było życie. Przez całe doby, tygodnie snułam się po szarych, brudnych ulicach. Dopiero w pewnym momencie zauważyłam możliwość zarobku - niektórzy mężczyźni mieli pieniądze do wydania, rządowcy również nie odmawiali sobie zbaczania w bocznie (czerwone?) uliczki. Na samym początku po prostu się rozbierałam do bielizny, bujając zmyślnie biodrami, gdzieś w zniszczonych budynkach, oczekując kilku dolarów wkładanych w miseczkę stanika, aksamitnego wykończenia majtek. Dopiero z upływem czasu zrozumiałam, że potrzebuję większej publiczności, zarabiać dużo więcej pieniędzy. Udałam się do Violatora, negocjowałam z Fransem (byłam dobra, zapewniałam nowych klientów) i udało mi się dojść do bardzo korzystnych warunków…

Nie mam bladego pojęcia co przyniesie jutro. Dziś jestem pewna niewielu rzeczy - wejścia na podwyższenie, złapania się metalowej rury, kręcenia się w swoich kosmicznie wysokich butach. Od czasu do czasu nachylę się nad klientami, zrzucę którąś z części garderoby. Uśmiechnę się uroczo. Głód nie będzie mi groził, bo całkiem nieźle mi się powodzi.
Chyba całkiem polubiłam te żadne każdego cala mojej skóry spojrzenia.
Wiem tylko tyle, że to jeszcze nie koniec mojej historii…


Charakter

Podobno jedyną rzeczą jaką zawsze ze sobą nosimy są wydarzenia z przeszłości, widmo przeżytych lat. Co ciekawsze, to wszystko kształtuje nas jako osobę. Jaka jestem ja? Kiedyś, jedna ze znajomych powiedziała mi, będąc już lekko pod wpływem:
„Jesteś typem suki, Elle.”

Zaczynając od cech pozytywnych (jakbym miała jakaś inne) - należę do osób ambitnych i pracowitych W końcu dostałam się na medycynę, studiowałam, szło mi całkiem nieźle. Pomijajmy, że kosztowało mnie opuszczenie kilku wydarzeń towarzyskich lub zarwaniu nocy, czasem dwóch. Oczywiście należę do takich świetnych osób, gdy już pokonam lenistwo, które zdarza wysysać całą energię potrzebną do życia. Potrafię nie robić nic konkretnego przez cały dzień, naprawdę.

Zawsze wiem, co powiedzieć. Ludzie, którym  brakuje języka w gębie wydają mi się być żałośni. Trochę jak życiowe niedorajdy rzucone na głęboką wodę. Czasem może wydawać się, że nawet wyrzucam z siebie trochę za dużo słów, aczkolwiek mi to nie przeszkadza w żadnym calu.

Nie mam wielu przyjaciół. Przyznam, że po tym wszystkim, kiedy rozumiem jak wielką kruchość ma ludzkie życie, ciężko jest nawiązać ze mną bliskie kontakty. Wymagam od innych poświęcenia większej ilości czasu niż jedno, dwa spotkania. Poczuję się przekonać, czy kogoś lubię, czy też nie.
Może zamortyzuję się tym, że jestem dość wierna i oddana, bo w niektórych przypadkach wypada.

Chciałabym, żeby wszystko spływało po mnie jak po kaczce. Niestety nie jestem aż tak gruboskóra, więc nawet wtedy, gdy tego po mnie nie widać, mogę przezywać lekkomyślne słowa w swoim wnętrzu. Szczególnie, jeśli wypowie je ktoś bliski lub prawie-bliski.

Niektórzy mówią, że jestem bezczelna, mam niewyparzoną gębę, jednak ja po prostu mówię to, co myślę. Po co zamykać się w pułapce z kłamstw. Myślę, że przytoczę idealny przykład.
W pierwszej klasie szkoły średniej powiedziałam kobiecie, która wykładała chemię, że jest idiotką i wygląda jakby zakupiła sobie operację plastyczną z opcji last minute. Wylądowałam u dyrekcji razem z matką, bo najwidoczniej ona tak nie uważała. (Biedni ludzie bez luster w domu. Biada im, biada!) Następnego dnia  wszyscy mnie już kojarzyli, jednak ta piękna kobieta już nigdy mnie nie polubiła.

Mam wrażenie, że od zawsze uwielbiam błyszczeć, znajdować się w centrum uwagi. W sumie przez długie lata praktyki w Kapitolu, pokazywania się w modnych, przyciągających wzrok ubraniach, nie miałam wielkich oporów przed rozbieraniem się. Mam ładne ciało, a kiedy jestem na podwyższeniu podnieca mnie świadomość pewnej władz na widzem. Wiem, że jeśli się nachylę jego łapczywy wzrok podaży za każdym nachylonym centymetrem mojej skóry.

Chciałabym powiedzieć, że życie zmieniło mnie na lepszą osobę. Chciałabym powiedzieć, że stałam się, najzwyczajniej w świecie kimś kompletnie innym, ale Kwartale Ochotny Ludności Cywilnej mój przyjaciel powiedział do mnie: „Kurwa, jesteś suką, Amelle”, więc…

Może jestem suką.  

Ciekawostki


◘ Zdarza mi się zapalić, jednak nie lubię tego robić, ponieważ po każdym takim wyskoku odczuwam wyrzuty sumienia. Chce przeprosić swoje płuca… poważnie.
◘ Znacznie łatwiej przychodzi mi picie alkoholu. Wierzę, że wątroba sobie poradzi. Bardzo w nią wierzę.
◘ Otrzymuję czasem propozycje stosunku od swoich widzów i za każdym razem skutecznie je odrzucam.
◘ Nie mam w sobie potrzeby jednania się z rodziną. Matka nie żyje od prawie czterech lat, reszty nie znam. Nie rozumiem, po co ktokolwiek miałby wchodzić w moje życie i siać przyjazną atmosferę. Niech bawią się ze swoimi cudownymi rodzinami dalej.
◘ Jeżeli ktokolwiek mówi coś o słynnej Kici, Kotce, Diamencie, Diablicy Violatora, tutaj wstaw inny, zasłyszany pseudonim,  mówi o mnie. Moi klienci mają na mnie różne określenia. Czasem zastanawiam się, co sieci w głowach tych panów oraz pań.
◘ Aktualnie maluję wyłącznie w akcie nieposkromionej nienawiści, złości.
◘ Miesiące spędzone na klubowej rurze, czy blatach stołów sprawiły, że nie mam najgorszej kondycji. Co lepsza - usiłuję nawet śpiewać i wychodzi mi to całkiem zgrabnie. Przecież niektóre wystąpienia wymagały ode mnie trochę więcej twórczości.
◘ Kocham koty bardzo mocno. Tym samym nie chcę żadnego krzywdzić, sprowadzając na niego niedożywienie.
◘ Nie jem mięsa, co jest pozostałością mnie z czasów Starego Kapitolu.



Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Amelle Ginsberg Empty
PisanieTemat: Re: Amelle Ginsberg   Amelle Ginsberg EmptyCzw Lip 24, 2014 1:17 am

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz paczka prezerwatyw, zdobiony sztylet i leki przeciwbólowe. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym wademekum.

Uwagi: Ładnie, ładnie, nie powiem, że nie. Czytało się szybko, choć najbardziej spodobał mi się akapit z czarodziejem i króliczkami, miałam nadzieję, że jeszcze się pojawi, ale na tym się niestety zawiodłam. W sumie tylko na tym. Dosypałabym jeszcze trochę cukru do herbaty (sucho), ale ja słodzę tylko tyle i życzę Ci miłej gry < 3

Powrót do góry Go down
 

Amelle Ginsberg

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Amelle Ginsberg
» Amelle G. oraz Hugh R.
» Ginsberg
» Gerard Ginsberg
» Gerard Ginsberg

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Rejestr Ludności :: Karty Postaci-