|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 11:07 am | |
| // Mieszkanie Lo x2 :D Wyszła z domu nadal odrobinę wytrącona z równowagi i średnio zorientowana, wciąż oszołomiona tym, co się z nią działo. Nie wiedziała, kto podjął decyzję o spacerze nas rzekę, ale spodobał się jej ten pomysł. W połowie drogi była już w miarę sobą, bez tego wyrazu twarzy skrzywdzonego szczeniaka i sarnich oczu. Jak już powiedziała, nie cierpiała jakichkolwiek długów. Ostatnio zbierała ich coraz więcej. Skręcili w stronę rzeki, rozmawiając. Na tym polegało poznawianie się, prawda? Spojrzała na spokojną taflę wody po czym przeniosła wzrok na Javiera. - Też jesteś stąd, prawda? - zapytała z uśmiechem. Dystryktczycy chodzili po tych ulicach zupełnie inaczej, jedno jak zdobywcy, inni raczej jak zagubieni intruzi. Jav zdawał się być "tutejszym", tak samo jak Lophia. Przechodziła tą drogą wiele razy, sama, z przyjaciółmi, znowu sama, kiedyś przyszła tu na randkę. Trochę niepewnie wyciągnęła rękę z kieszeni i podała swoją dłoń mężczyźnie. Mogli zaszkodzić sobie nawzajem. W końcu to miejsce publiczne. Znajdowali się już praktycznie na brzegu, na którym płonęło ognisko. Spojrzała jeszcze na mężczyznę, po czym puściła jego rękę ruszyła w stronę ognia. Wyjęła z kieszeni pomiętą karteczkę i trzymała chwilę przed sobą. Wojna. Śmierć Cathleen. Śmierć Dre. Próba samobójcza. Postrzał. Strzelanina w kinie... I jeszcze wiele innych. Tak. O tym wszystkim chciała zapomnieć. Zwinęła ją w kulkę i cisnęła w płomienie. Chwilę patrzyła, jak liżą papier, by po chwili całkowicie go pożreć. Odetchnęła głęboko, odwróciła się i rozejrzał dookoła. Kosze z jabłkami, łódeczki, na drugim brzegu rzeki właściwie to samo. I ławki. Na jednej z nich ktoś, kto wyglądał znajomo... No pięknie. Dokładnie pamiętała tę dziewczynę. I to. Jak jej nienawidziła tylko dlatego, że pochodziła z Kapitolu. Do tego Lophia zawsze była z tego dumna, tym większe spięcia wynikały na lini Cyprianne - Lophia. Cóż... W końcu był dzień pojednań, prawda? - Trzymaj mnie, żebym jej nie pobiła - odezwała się, podchodząc do Javiera. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, Kasiu? :) Nie wiedziała, dlaczego ruszyła w stronę panny Sean. Coś kazało jej pożegnać się z ubiegłym rokiem, nie ukrywajmy, że dziewczyna miała kilku wrogów, bywała nieprzyjemna. - Nie pal ich, to nic nie da - odezwała się beznamiętnym głosem, stając obok kobiety. Sama miała cały album zdjęć, który stał nad biurkiem. Ona, Dre, nawet jej znajomi ze szkoły. Wspomnienia oglądane z dystansu bywają miłe. - Chyba w Dniu Nowego Początku powinniśmy coś zaczynać, nie tylko żegnać się z przeszłością - dodała, przywołując na myśl wspomnienie popołudnia. Otworzyła nowy rozdział. Teraz zamykała stary. Nie wiedziała, czy to dobra kolejność. Zupełnie wbrew sobie chwyciła jabłko z kosza i rozkroiła na pół scyzorykiem. - Hm? - mruknęła, trzymając w wyciągniętej ręce owoc. Nie umiała przepraszać. I pewnie nawet by nie zaczęła, gdyby nie uznała, że przed rebelią to Lo zdecydowanie przesadziła. Nie, żeby żałowała... Ale chciała wykonać miły gest. Nie dostrzegła jeszcze większej ilości znajomych twarzy. Na razie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 4:33 pm | |
| Przepraszam, że tak późno, tak krótko i tak beznadziejnie, ale dzisiaj nie mam głowy do tego wątku, a Kama mnie goni Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal.Uroczy wieczór, całkiem przyjemna okolica, ciepło ogniska – czego więcej można potrzebować do szczęścia? Jednak jak zawsze musiało się okazać, że życie dosyć mocno odbiega standardami od dziecięcych bajek. W bajce Chan miałaby możliwość nacieszenia się widokiem przystani, błogim spokojem i miłą odmianą po kilkunastu dniach siedzenia w domu. Co zaś ją czekało? Konieczność znoszenia towarzystwa niekoniecznie dających się znieść istot, do których grona z pewnością zaliczała się panna Mason, jak zawsze będąca w doskonałym humorze. Stwierdzenie, że za sobą nie przepadały byłoby lekkim eufemizmem. Bo czy można darzyć sympatią osobę, która bez wyraźnego powodu upatrzyła sobie Ciebie na cel? Jasne, może jeszcze potulnie kiwać główką i dawać się obrażać! O nie, to zdecydowanie nie było w stylu Chan. Że też ze wszystkich dostępnych miejsc Johanna musiała zająć akurat to przy niej... Nieco nieudolnie próbując ukryć niechęć odwróciła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie do swojej, pożal się Boże, rozmówczyni. – Tak, dalej. Wiesz, najwyraźniej nie śpieszy im się do przebywania w Twoim towarzystwie, nie mogę ich za to winić. – stwierdziła z ujmującym uśmiechem i położyła dłoń na brzuchu – A o moją karierę nie musisz się martwić, prezydent Coin całkiem dobrze płaci. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 10:54 pm | |
| Przez całą drogę obejmował Lophię, a na jego twarz igrał się wesoły, chłopięcy uśmiech. Dawno przestało go wszystko obchodzić, a przecież nie musiał się również wstydzić wyjścia na ulicę. Przy okazji uważał, że dziewczyna nie ma według niego żadnego długu, ale przemilczał ten temat, z pogodnym uśmiechem. Jeszcze zdoła jej to uświadomić, bo nie o zobowiązania w tym wszystkim chodziło. -Stąd, stamtąd... czy to naprawdę takie ważne? -spytał nadal się uśmiechając i pomimo, że odpowiedź wydawała się wymigująca, to prawdą było, że Javier już dawno przestał uważać się za członka którejkolwiek społeczności, a gdyby ktoś wymusiłby na nim takie wyznanie, powiedziały, że należy do Rządu, a ten przecież miał wszystko. Gdy w końcu znaleźli się niedaleko ognisk i mogli je ujrzeć wyraźnie, zadowolenie Javier'a nieco ustało i zastąpił je lekko współczująco-beznamiętny wyraz. Zgodził się by tu przyjść, więc nie powinien marudzić. Dlatego też nic się nie odezwał i gdy Lo puściła jego dłoń, nie przeszkodził jej, a jedynie podążał wzrokiem za sylwetką. Widział jak Breefling wrzuca do ognia jakiś zwitek, nie miał pojęcia czy był on kartką czy zdjęciem, był to jej wolny wybór, co chciała zrobić. Wszystko nie trwało zbyt długo, więc gdy zaczęła wracać, Jav uśmiechnął się, lecz jak szybko ten uśmiech się pojawił, tak szybko zniknął i zastąpiło go zmarszczone w niezadowoleniu czoło. -Lo, proszę cię... -mruknął na jej słowa, podążając za nią. Zdążył poznać ją na tyle, by wiedzieć, że ma ona wybuchowy charakter, czasami aż zbytnio, a nie chciał przecież, by wdała się teraz w jakąś bójkę. Nie po to przyszli. Gdy zatrzymali się przy kobiecie, Jav stojąc krok za Lo przyglądał jej się uważnie, lecz wbrew pozorom i mimo beznamiętnego głosu, jego oczom ukazała się scena, która była czymś w rodzaju godzenia się. Odetchnął nieświadomie z ulgą, spoglądając spokojnie na kobietę na ławce. Nie znał jej, nawet nie kojarzył twarzy, lecz nie miał jej nic do zarzucenia. W dodatku nie miał również pojęcia o tym, jakie relacje łączyły ją z Lophią. Nie chciał przeszkadzać w tej chwili, więc przez cały ten czas trzymał się z tyłu za dziewczyną, obejmując ją jedną ręką w pasie i spoglądając na połówki jabłka, które trzymała w dłoniach. Był ciekaw jak zareaguje nieznajoma na ten gest. Chyba nigdy nie był świadkiem tak bezkompromisowej próby pogodzenia się dwóch kobiet, więc efekty mogły być ciekawe. |
| | | Wiek : 17 Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 1:53 pm | |
| Nawet mieszkanka getta zjawiła się nad brzegiem rzeki. I nie mogła nawet jednoznacznie wyjaśnić jak. Przez getto szła jak w amoku, gnana ciekawością i niedowierzając, że jej się uda. Gdyby na jej drodze stanął Strażnik, po prostu by się odwróciła i poszła gdziekolwiek indziej. Ale się udało. Wydostała się z Kwartału i znalazła na ognisku. Stała i niedowierzała. Patrzyła pustym spojrzeniem na ludzi, próbując sobie to wytłumaczyć. Przedziwne to wszystko. Dziwne miejsce i dziwny czas, że nagle ludzie, którzy wcześniej stali po dwóch stronach lufy, mogą teraz dotykać się ramionami i w najlepsze rozmawiać o pogodzie i to przy istnych gruzach miasta w tle. Chuda Kapitolinka odróżniała się od panoszących wokół rebeliantów, czyli obywateli Nowego Kapitolu, przede wszystkim okropną, coraz bardziej dotkliwą pustką w żołądku. I dziwnym, niepokojącym wyrazem spojrzenia, które powoli zaczynało malować się w jej oczach, mogąc jednocześnie znaczyć, że chce wszystkich wokół poznać, albo pozabijać. Albo jedno po drugim. W ogóle ostatnio ciężko było cokolwiek stwierdzić, bo Teodora konsekwentnie wymykała się z jakichkolwiek teorii i ram na temat tego co się działo. Taka dziwna faza depresji. Jednocześnie coraz bardziej odpływała we wspomnienia, zmieniając się w rozemocjonowaną kluchę, a w innym momencie jej temperament się niespodziewanie zaostrzał, tworząc coś nieokreślenie niebezpiecznego. Stała jeszcze tak chwilę, śledząc wzrokiem wszystkich tych ludzi. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że ściska w ręku jabłko. Nieco zdziwiona utkwiła w nim wzrok, stwierdzając, że musiała je nieświadomie zgarnąć z jakiegoś kosza. Kiedyś bardzo lubiła jabłka, nie tak jak jej martwa siostra, ale nigdy nie pogardziła. Podrzuciła parę razy jabłkiem w dłoni, po czym przeszedł przez jej twarz nieokreślony cień i w pewnym momencie zamachnęła się porządnie i jabłko wystrzeliło w górę, po czym zniknęło gdzieś w tłumie ludzi. Ciekawe czy kogoś przypadkiem nie trafiła, chociaż pewnie do jej uszu dotarłby w takim wypadku jakiś krzyk. Zabity Jabłkiem. Uniosła lekko jeden z kącików ust, czując tym samym rodzaj uspokojenia, że jednak potrafi odczuwać czasem rozbawienie nawet z własnych myśli. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 2:19 pm | |
| Szarpiąc od niechcenia i tak już sfatygowane rogi fotografii, zastanawiam się, co by było, gdybym spotkała tutaj swoich rodziców. Brata, który zawsze był dla mnie wzorem, niemal niedostępnym ideałem, do jakiego usiłowałam dążyć, a co wcale nie wyszło mi na dobre. Chociaż wiem i poniekąd cieszę się, że w tym życiu już ich nie spotkam, nadal gdzieś w głębi ducha chciałabym, żeby wszystko pomiędzy nami choć na ten ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, wyglądało normalnie. Żebym zamiast chłodnych spojrzeń i lakonicznych odpowiedzi uzyskała coś więcej, co uświadomiłoby mi, że naprawdę mam rodzinę, a nie troje osób, z którymi łączą mnie jedynie więzy krwi. Na samą myśl o tym czuję bolesne uczucie niesprawiedliwości, że wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób. Jednego dnia wszyscy byliśmy w Dystrykcie Trzynastym, a drugiego zostałam tam tylko ja, po tym jak reszta rodziny wyleciała w powietrze, usiłując zbiec. Jakiekolwiek szanse, bym mogła pogodzić się z nimi, spróbować przemyśleć sprawę na nowo, zniknęły równie szybko, co się pojawiły. Gdy spoglądam jeszcze raz na fotografię, błądząc wzrokiem od dalekiej sylwetki rodzinnego domu do zastygłych uśmiechów na naszych twarzach, teraz już wiem, że gdybym ich dzisiaj spotkała, potrafiłabym wybaczyć, jako pierwsza wyciągnąć dłoń. Mimo że nie zdołałabym przewidzieć, czy mur pomiędzy nami rozpadłby się na kawałki, czy wręcz przeciwnie, miałabym przynajmniej poczucie, że zrobiłam krok w stronę lepszej drogi. - Nie pal ich, to nic nie da - słyszę nagle tuż obok siebie i wzdrygam się mimowolnie, doskonale poznając ten głos. Kiedy podnoszę wzrok, zauważam stojącą obok mnie Lophię Breefling, której nie szczędziłam w Czwórce drwin z powodu kapitolińskiego pochodzenia. Na myśl o kłótniach, jakie między nami wybuchały, czuję się nieswojo w jej towarzystwie. Zaraz obok Lophi dostrzegam zupełnie nieznanego mi mężczyznę, który obejmuje ją w pasie. Rzucam mu szybkie, lecz uważne spojrzenie, po czym przenoszę wzrok na samą Lophię, wyciągającą właśnie w moją stronę połówkę jabłka. Na znak zgody? - Zabawne, jak wiele wspomnień przyszło mnie dzisiaj odwiedzić - odzywam się z nieco kwaśnym uśmiechem błądzącym na ustach. Prawda jest jednak taka, że nie mam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Jestem pierwsza na liście osób, które jak najprędzej powinno się nauczyć przepraszania. - Ale może masz rację. I z tymi zdjęciami, i z sensem dzisiejszego dnia - dodaję po chwili, przejeżdżając palcami po gładkiej powierzchni trzymanych fotografii. Z lekkim wahaniem przyjmuję od Lophi połówkę jabłka i wciąż nieco zmieszana, obracam owoc w dłoniach, czekając na jej ruch. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 3:13 pm | |
| Uniosła brwi, w głębi serca ciesząc się, że Jav nadal ją trzymał. Taki pas bezpieczeństwa, żeby przypadkiem nie wyrwała się do przodu albo nie powiedziała kilku niemiłych słów. Jednocześnie chciała choć ten jeden raz przeprowadzić rozmowę bez przytyków i drwiny. Jednak kiedy Cyprianne przyjęła od nie jabłko i zaczęła obracać w dłoniach, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić, przewróciła oczami i westchnęła teatralnie. - To się je, nie chcę cię otruć - powiedziała, po czym odgryzła kawałek. - Widzisz? Żyję, oddycham... Następnie usiadła na ławce obok, ciągnąc za sobą Javiera. Zaproponowała mu kawałek jabłka, swoją drogą, trochę zgłodniała. Nie jadła nawet śniadania, o obiedzie nie wspominając. - Nie myśl, że cię szukałam - dodała, dokańczając owoc. Smaczny, soczysty. Dziwne, że nie roiło się tutaj jeszcze od bezdomnych, szukających darmowego jedzenia. Przeniosła wzrok na wyraźnie przygnębioną Cypri i coś w niej drgnęło. Nie pękło, za bardzo się kiedyś nienawidziły, ale poczuła nutę współczucia. Głupia, altruistyczna dusza, każąca pomagać biednym i bezbronnym. Sean szydziła kiedyś z Lophii. I to w czasie, kiedy dziewczyna wyjechała z Kapitolu po śmierci ojca. Mieszkańcy stolicy nie byli lubiani w dystryktach. Andreas był raczej przyjazny, Lophia zazwyczaj odpychała od siebie ludzi, szczególnie w tamtym okresie. Aith była jedyną osobą, której cokolwiek mówiła. Niemowa i wychodząca z nałogu narkomanka. Nieźle się dobrały. Już otwierała usta, żeby zapytać o rodzinę za zdjęcia... Nie była jednak aż tak nietaktowna. Skoro przyszła tu z fotografią, jej członkowie albo nie żyli, albo nie utrzymywali z nią kontaktów. To nie był temat do żartów. Tego dnia nie chciała być okrutna. Rozejrzała się dookoła. Ogniska płonęły, łódeczki odpływały od przystani, ludzie rozmawiali, na twarzach niektórych błyszczały łzy. Pojedynczo, parami, czasem całymi rodzinami sunęli brzegiem Moon River, przysiadali na ławeczkach i jedli jabłka. Niemal szczęśliwy obrazek, ukazujący raczej zgraną społeczność, nie podzielony świat. - Jak widzisz, nie siedzę w KOLC-u - odezwała się w stronę Cyprianne. Nie musiała mówić nic więcej. Chciała po prostu dać jej do zrozumienia, że nie były wrogami, nie w takim sensie, jak myślała dziewczyna. Czy to ich wina, że urodziły się w innych miejscach? To nie kwestia wyboru, tego mogły dokonać później, wybierając stronę, za którą się opowiadały. Czasem, jak w przypadku Lo, zdecydował ślepy los, nic więcej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 4:41 pm | |
| | Czasoprzestrzeń to mainstream. Pierwszy dzień wiosny. Dzień Nowego Początku. Dzień, w którym czysto hipotetycznie miało zostawiać się za sobą przeszłość, przywitać przyszłość, oczekiwać czegoś dobrego. Tylko… czy aby na pewno? Spalanie przedmiotów kojarzących się w jakiś sposób z przeszłością albo wysłanie małych łódeczek na Moon River od zawsze sprawiało Lowellowi dziwne uczucie. Coś pomiędzy strachem, szczęściem, wstydem oraz ulga. Kiedy był jeszcze dzieckiem nie do końca rozumiał całą ideę, ale z czasem przetrawił to w sobie. Najzwyczajniej z czasem zrozumiał, że palenie kartek z wypisanymi nie najlepszymi rzeczami, przedmiotów, które kojarzyły się z przeszłością, miało znaczenie symboliczne. Przecież wcale nie wyrzekał się przeszłości, nie zapominał o niej, nie uciekał. Zamykał kolejne rozdziały w swoim życiu. Dochodził do poważnych wniosków. Ucieczka nie była możliwa, nawet jeśli wydawała się potrzebna. Jeżeli miałby nie pamiętać o tym, co było w jego życiu musiałaby być kimś, kogo historia jest bardzo krótka, nadzwyczaj słodka i nie wiedziałby niczego o prawdziwym życiu. Rysy pokazywały prawdę, nie najładniejszy kolor farby, czy opakowanie. Co nam po pięknym, pustym talerzu, gdy byliśmy głodni? Niestety, Chaz chyba nie należał do tego typu osób. Żaglówki z kartkami także zdawały się być piękne. Nadzieja, pokój, dobro… Być może niektórzy w to jeszcze wierzyli, wtedy jednak dla niego straciły aż taką wartość. Czasy stały się zupełnie inne. Dyktatura Snowa, nikt nie miał wątpliwości, ale Coin wcale nie zdawała się być lepsza. Nie spodziewał się niczego dobrego, nie tutaj i nie w tym czasie… ale może warto było mieć jakaś cząstkę wiary na jutro. Szedł po lewym brzegu rzeki już od dobrych kilku minut. Wolno i spokojnie sunął między ludźmi. Wydawali się mieć dziwnie szczęśliwy wyraz twarzy, jakby święta pozwalały na odpoczynek. Chyba faktycznie tak się wydarzyło. Jeden dzień. Wytchnie dla wszystkich, w tym także niego. Dzień, w którym całkowicie wyrwał się z redakcji… chociaż ostatnio i tak przebywał w niej tyle co nic. Niestety ilość obowiązków nie malała proporcjonalnie do przebywania w budynku Cpaitol’s. W palcach obracał wyjątkowo czerwone jabłko. Drugą ręką poprawił torbę, ale ta nie była wyjątkowo ciężka. Kilka rzeczy do spalenia, list na małą żaglówkę… Może jabłka - zielone i czerwone. One ciążyły najbardziej. Niedaleko niego przewinęła się szczupła postać. Blondynka, która w jakiś sposób zaintrygowała Charlesa. Była przeraźliwie szczupła, a w kościstych palcach ściskała owoc. Podrzuciła nim kilkakrotnie, a mężczyzna zdawał się być zaciekawiony jeszcze bardziej. Rejestrował każdy moment, jakby po kolejnych opadnięciach na dłoń jabłka miało wydarzyć się coś niesamowitego. Być może miało, być może wcale nie. Aż nagle cisnęła jabłko w powietrze. Lowell nie usłyszał, gdzie upadło dokładnie. Śledził jego lot tylko do połowy, by nie stracić z oczu nieznajomej. Powolnymi krokami zbliżył się ku jej plecom. - Dość oryginalny sposób dzielenia się jabłkiem. - Syknął głośno i uśmiechnął się. Podniósł nieco wyżej, nie tracąc przy tym zadowolenia, czerwony owoc jabłoni. - Dla ciebie, mała blondynko. Ostatnio chyba polubił zaczepianie znajomych. Czyżby rodzice nigdy nie mówili mu o tym, by nie rozmawiać z nieznajomymi? Trudno, i tak miał tylko jedno życie. Ostatnio... bywało różnie. |
| | | Wiek : 17 Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 8:47 pm | |
| Kiedy rzucała jabłko w bliżej nieokreślony obszar, zaludniony ludźmi, z którymi wiązały się same okropne myśli, nie wiedziała dokładnie co robi. Kiedy widziała jakąś uśmiechniętą twarz, zdawała się ona rosnąć w jej oczach, przybierając obrzydliwie przerysowanych rozmiarów. Jakby wszyscy chcieli zakuć jej wyraźnie w oczy, pokazując jak to zabrali jej wszystko. Zepchnęli smutne dziecko, rozsiadając się na parku przepychu i rozpusty. Coś okropnego. Usłyszała za sobą głos, prawie na pewno kierowany do niej. Drgnęła, wracając do rzeczywistości. Głowy zmalały. Ludzie byli teoretycznie normalni. Odwróciła się powoli do obcego, mierząc dokładnie wzrokiem. Okropnie bladą buzię ponownie rozświetlił półuśmiech. - Staram się – przyznała, próbując dojść do tego, czy widziała już gdzieś tego człowieka. Jednak nie sądziła by mógł postawić kiedyś nogę Kwartale. A może? Powinna już dostatecznie znać swój płatający figle rozum, by być pewną, że niczego nie mogła być pewną. Niespodziewanie przed jej oczami wylądował owoc. Niemal ten sam, który przed chwilą odesłała do diabłów. Ale jednak inny. Oniemiała patrzyła w jabłko wyciągnięte w jej stronę. To prawie tak jakby dopiero w tym jednym geście, wróciło do niej prawdziwe znaczenie święta. Te najprawdziwsze, sprzed lat. Oczywiście, pamiętała to bieganie z jabłkami i puszczanie łódek, ale kiedyś było to pustymi gestami. Kto myślał wtedy o ich prawdziwym znaczeniu? Na pewno nie dwie małe, paskudnie rozpieszczone blondyneczki w królewskich perłach i koronkach. Sens symboliczny święta jakoś nigdy nie był po drodze dla Teodory. Może nawet nigdy nie dostała, ani nie dała szczerze żadnego jabłka. Trzeba by się nad tym zastanowić. Urocze sformułowanie mała blondynko podziałało jak ostateczne pchnięcie Teodory we wspomnienia. Wtedy to wszystko kręciło się wokół pokazywaniu że w swoich kreacjach wyglądają przeuroczo. Siostra trzepotała niemal uwodzicielko rzęsami do starszych panów, przybierając twarzyczkę najniewinniejszego stworzenia na Ziemi, a ona chodziła krok w krok, powtarzając wszystko jak te lustrzane odbicie i obie zbierały jabłka jak trofea wojenne. Wszystko było takie proste, gdy miało się przewodnika, nawet takiego nieskażonego moralnością. Ale teraz? Dlaczego ten obcy mężczyzna dał owoc akurat jej? Zepsutej, chorej, bezwstydnej, rozpieszczonej i zabłąkanej mieszkance głodującego getta? - Dziękuję – mruknęła cienkim głosem, dotykając jabłka jak porcelanowego skarbu. Powoli, niezgrabie, jakby pierwszy raz coś podnosiła, chwyciła owoc. - Trochę mi smutno – wyznała otwarcie, zanim zdążyła się zastanowić, chociaż był to lekkim eufemizmem, jak na jej sytuację. Chyba te wspomnienie przywiało jej wizję sprzed lat. Kiedy mogła być smutna i wygadana i kiedy obchodziła wszystkich na których spojrzała. Chyba chciała znów to poczuć. Chyba znów chciała obchodzić to święto z perspektywy małej księżniczki. – I mam ochotę rzucać jabłkami. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 9:01 pm | |
| Obracając wciąż jabłko w dłoniach, zastanawiam się, czy przypadkiem nie uśmiechnęło się do mnie szczęście, którego widoku już dawno zapomniałam. Dobrze wiem, jak trudno jest wymazać plamy z przeszłości czy chociażby spróbować zrobić to w nadziei, że znikną one naprawdę i jedyne, co po nich pozostanie, to tylko odległe echo rzuconych kiedyś w gniewie słów. Wraz z początkiem ciągnącej się miesiącami rebelii zdążyłam zapomnieć o Lophii, tak samo jak o każdej osobie, która odegrała kiedyś jakiś epizod w moim życiu, lecz najwyraźniej los nie zamierzał odesłać jej w niepamięć. Być może tylko czekał na ten pierwszy dzień wiosny, dzień, w którym całe Panem ma możliwość, by zostawić coś za sobą. Jak na przykład dawne spory i różnice, które ukształtowały przyszłość w taki, a nie inny sposób. Choć nadal nie jestem pewna, co właściwie powinnam zrobić z podarowaną mi przez Breefling połówką jabłka, poniekąd cieszę się, że w tym dniu znalazł się ktoś, kto zdołał odsunąć na bok mój raczej mało znośny charakter i wyciągnąć rękę na zgodę. Lub przynajmniej starać się, aby nasze spotkanie nie wyglądało tak jak przed laty. Gdy zerkam mimochodem na Lophię, ta wzdycha i przewraca oczami na widok wciąż tkwiącego w moich dłoniach jabłka. Po chwili siada na ławce obok mnie wraz z towarzyszącym jej mężczyzną i zaczyna jeść swój owoc, a ja utwierdzam się w przekonaniu, że tak samo jak nie potrafię przepraszać, nie wychodzą mi rozmowy z kimś, z kim do tej pory byłam skłócona. - Ani ja ciebie - odpowiadam w końcu, rzucając Lophii coś na kształt krzywego półuśmiechu, który wygląda pewnie jak grymas. - Choć tak sądziłam, że zostało mi kilka niedokończonych spraw. Przenoszę z powrotem wzrok na jabłko, po czym z westchnieniem odgryzam kawałek, nie skupiając się specjalnie na jego smaku. Kątem oka widzę, że Lophia błądzi wzrokiem wśród tłumu, w którym chociaż raz nie dochodzi póki co do zamieszek czy protestowania przeciwko Coin i jej niesprawiedliwości. Odnoszę wrażenie, że zamieszkujący Kapitol ludzie tak bardzo pragnęli przynajmniej odrobiny spokoju i nadziei, jaką daje Dzień Nowego Początku, że tym razem zdołali powstrzymać targające nimi emocje. - Nikt nie powinien tam siedzieć - mówię, nie odwracając wzroku od pojedynczych, wyraźnie ostrożnych osób kręcących się w tłumie. - Ale rok temu pewnie twierdziłabym inaczej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 10:13 pm | |
| Chorobliwe chuda postać wydawała się uśmiechnąć do Chaza. Być może przyglądanie się jej wyjątkowo jasnej skórze przeszkodziło na dokładne odczytanie lekko zamglonego gestu. Ale coś podpowiadało mężczyźnie, że jej policzki wykonały ruch, krótki skurcz ku górze. Może za bardzo tego chciał, jednak nie wzięłoby mu się to znikąd. Przecież zawsze mogła wybuchnąć histerycznym śmiechem, gromkim płaczem, czy inną, najmniej standardową reakcją. Ale, nawet jeśli nic takiego jak uśmiech nie miało miejsca… on poczuł się z tym lepiej. Ucieszył się z tego najbardziej ludzkiego zachowania, wpisanego gdzieś, w pewien nieistniejący schemat. Podarował komuś jabłko z własnej woli, w dobrej intencji. Czy wykonał dobry uczynek? Bóg, jeśli jakikolwiek istnieje, powiedziałby, że postąpił zgodnie z jego wolą. Może powinien był być dumny z siebie, ale nie był. Nie sądził, że robienie czegoś dla spojrzenia innych miało sens. Chyba od jakiegoś czasu nie postępował zgodnie z założeniem „tak trzeba, tak jest zgodnie”. To co robił, robił dla siebie, dla własnego, zdrowego samopoczucia, postrzegania siebie. Może to nie najrozsądniejsze z jego strony, że nigdy nie zbierał dobrych uczynków do swojego notesika. Wtedy przynajmniej wiedziałby, że pan taki-i-taki powinien był mu pomóc, bo on kiedyś też zrobił coś dla niego. Rzadko kiedy, a może też nigdy nie sądził nawet, że kiedyś w opresji mógł to wykorzystać. Ba, nigdy nie wpadł na to, by go założyć. Czasem czyjś szczery, skrępowany, zszokowany lub inny rodzaj uśmiechu wystarczał. Nawet lepiej -wynagradzał wszelkie trudy. Jeśli było się dobrym dla ludzi, to oni byli dobrzy dla nas, prawda? Coś, co dajemy… Właściwie, coś, co daliśmy szczerze, musiało wychodzić z naszego serca i nie liczyliśmy na odbicie piłeczki. Bo jaki był sens dawać komuś piękną suknie, sznur pereł, drogie perfumy, własnoręcznie zrobiona kartkę, tanie kwiaty, jeśli sadziliśmy, że my także musimy od takiej osoby coś otrzymać w zamian. - To drobiazg. - Odpowiedział spokojnym głosem, ponieważ nagle przewróciło się w jego umyśle pewnym wspomnienie. Wspomnienie wywołane jednym wyrazem wypowiedzianym z ust blondynki. Jednego roku zima była bardzo mroźna i trwała wybitnie długo. Lowell zupełnie nie pamiętał, ile miał wtedy lat. Pięć, sześć, siedem? Pewnie nie chodził wtedy nawet do szkoły... Jednak pewnego roku na pierwszego dnia wiosny śnieg zaczynał dopiero co topnieć. Mały Charles w puchowej, może lekko dziwacznej kurtce biegał wesoło po śniegu i obserwował jak kolejne łódki odpływają ku niknącemu horyzontowi malującemu wśród betonowych konstrukcji. Niektóre dzieci nabierały nagle niesamowitej ochoty na ciastka z jabłkami, po czym szybko postanawiały pobiec do rodziców. Chaz stał sam wśród białego śniegu leżącego dookoła, a nawet jeszcze nieznacznie się oddalił od sowich opiekunów. Kiedy żaglówka, którą obserwował od połowy rzeki zniknęła, postanowił dołączyć do rodziny. Jednak nie udało mu się to. Po pierwszych kilku, kilkunastu krotkach niespodziewanie przewrócił się. Szybko do jego oczu naszły łzy, a jedna zdążyła spaść czyściutki śnieg. Wtedy także podeszła do niego całkiem przyjazna, starsza pani w idealnie zafarbowanych na czerwonych włosach. Wypowiedziała pewne słowa, których dokładnie nie pamiętał, ale brzmiały podobnie do tych… „Nie płacz chłepcze, w życiu czeka cię jeszcze dużo więcej przykrych rzeczy. Jesteś silny, prawda? Nie raz i nie dwa się poślizgniesz, po czym się przewrócisz. Ale powiem ci coś w sekrecie…” Lekko nachyliła się ku niemu i dała małe, zupełnie zielone jabłuszko. „Najważniejsze jest żeby zawsze się podnosić.” Dlaczego przypomniał sobie właśnie wtedy o tym? Przełknął głośno ślinę. Słowo „dziękuję” słyszał naprawdę wiele razy, ale właśnie wtedy przyniosło mu na myśl słodkawy zapach beztroskiego życia dziecka. Dziecka, które nigdy nie martwiło się Igrzyskami albo tym, jak wyglądała władza. Wspomnienie o dobrych ludziach. Może to on właśnie był tą miłą, starszą panią z jabłkiem dla blondynki? - Dlaczego ci smutno? - Zapytał z czystej ciekawości i skierował ku niej swoje oczy. Nie odczuwał, by bił od niej jakiś ogromny smutek. Ale przecież osoby, które nienawidziły siebie, swoich czynów, całego świata wcale tego nie pozywały. - Myślisz, że warto marnować na nich jabłka? - Omiótł spojrzeniem zgromadzonych niedaleko ludzi i uniósł lekko podbródek. Nikogo z nich nie znał, ale zastanowił się nad sensem tych słów. Warto marnować na nich woje jabłka, panie Lowell? Zdarzało się, ze najtrudniej było odpowiedzieć sobie samemu na zadawane pytania, ale tutaj nie miał żadnych wątpliwości. Ledwo powstrzymał ze swoich ust krótkie nie. Ale nie udało mu się już delikatnie nie pokręcić przecząco głową. - Jak podoba Ci się dzisiejszy dzień? - Zapytał odrywając wzrok od nieznajomego mężczyzny. Skierował głowę ku wodzie. - Jest cieplej niż ostatnio.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sob Gru 28, 2013 12:00 pm | |
| I'm sorry I was late, but I missed the train and then the traffic was a state
Doceniając ripostę, Jo uśmiechnęła się półgębkiem, wciąż taksując Chantelle wzrokiem. Nie mogła odrzucić od siebie myśli, że obecność kobiety w mocno, zauważalnie zaawansowanej ciąży dość przepisowo uzupełnia koncepcję Dnia Nowego Początku, spełniając symboliczne i podświadome założenia. Jako idealnie wpasowujący się i wręcz pożądany symbol. Johanna wiedziała czym jest nadzieja i w jakich przypadkach jest najbardziej wyczuwalna. Warstwa nadziei, która nagromadziła się gęstymi skupiskami wokół Chantelle była, co nie trudno zauważyć, na tyle gruba i szczelna, że nawet wyrafinowana i celnie wymierzone uszczypliwości Johanny miałyby nikłe znaczenie. Patrząc na Chan, jej niebezpiecznie ogromny brzuch i to w jaki sposób gładziła go wolną ręką, Mason doświadczała czegoś w rodzaju... krępacji. Uniosła gwałtownie wzrok, odrywając go wreszcie od brzucha Chan i lokując w jej twarzy. Mieszanina przerażenia i inspiracji mieszała się w rozemocjonowanym spojrzeniu Johanny, co upodobniało ją do wizerunku odurzonego eliksirem miłości amstafa. W sporej przenośni oczywiście. - Dobrze płaci... - wymamrotała, bezwiednie powtarzając ostatnie słowa Chantelle. - Dobrze? - Jo wyciągnęła przed siebie nogi, skrzyżowała ramiona na piersi i nachyliła nieznacznie, naturalnym ruchem lekko w kierunku Troy. Której najwyraźniej miała kilka słów do powiedzenia, niekoniecznie przeznaczonych dla innych osób, coraz gęściej skupiających się wokół dwóch płonących i znaczonych jasną łuną ognisk. - A ty, Troy, równie dobrze się jej odpłacasz? Pięknym za nadobne?- mruknęła intrygancko, podświadomie czując, że w jakiś pokręcony i irracjonalny sposób doświadcza czegoś w rodzaju paskudnej i nieplanowanej przyjemności, prowadząc rozmowę z kimś, kto nie jest pacjentem czy pracownikiem szpitala. Z kimś kogo zna, kto reprezentuje świat jej znany. Świat, od którego uciekała regularnie, ale mimo wszystko wracała zawsze, naładowana i nieskoordynowana. Abstrahując od głębokiej metafory istnienia Johanny jako baterii nie spełniającej wymagań urządzenia, w którym ją ulokowano - miała nieprzyjemne wrażenie, że przeciągające się w jej przypadku misje odosobnienia nie pomagają ani trochę. No, może poza faktem pozyskiwania pokrętnymi drogami i ustnymi przekazami intrygujących, nierzadko rujnujących światopogląd informacji. Jak na przykład ta dotycząca Chantelle Troy, zaufanej, zapracowanej, zapalonej pro-Coinowej aktywistce. A przynajmniej tak bywało. - Na pewno twoje oddanie wobec pani prezydent jest wciąż spore; można pomyśleć, że to jej dzieci nosisz w swym kształtnym kangurzym worku - jej oczy zabłysły chwilowym chochlikowym błyskiem, gdy przyglądała się Chantelle - kobiecie, która nagle stała się milion razy bardziej interesująca. Być może powinno martwić Johannę to, że docenia ludzi dopiero wówczas gdy okazują się dwulicowi? Chociaż z drugiej strony - negatywny wydźwięk tego określenia w kapitolińskich realiach gubi się dość istotnie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sob Gru 28, 2013 5:00 pm | |
| Powiedzmy sobie szczerze – większość z nas skrycie marzy o sławie, bogactwie i tłumie wiernych fanów całujących ziemię po których przeszły Twoje stopy. Ale moment, w którym zauważasz czyjeś maślane oczka z bezkresnym uwielbieniem wpatrzone w Twoją osobę niekoniecznie musi należeć do przyjemnych. Zwłaszcza, jeśli właścicielką tych oczek jest niekoniecznie lubiana przez Ciebie persona. - Wiesz, Mason... To miłe, że tak lubisz się we mnie wpatrywać, ale przykro mi, mam męża i raczej nie odwzajemnię Twojej miłości. – teatralnym gestem przeniosła dłoń na serce i wydała z siebie przepełnione bólem westchnięcie. Gdy Johanna zaczęła swój jakże dyskretny wywiad środowiskowy, na sekundę posłała jej podejrzliwe spojrzenie, jednak już po chwili uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby prowadziły wyłącznie niezobowiązującą, towarzyską pogawędkę. Te pytania zdawały się być zbyt tendencyjne, by nie kryło się za nimi drugie dno... a mimo wszystko zdecydowanie lepszym i bezpieczniejszym pomysłem było udawanie wiernego pieska Coin, gotowego przybiec na każde jej skinienie, jak najdłużej się dało. W tej grze zwycięża się albo umiera, nie ma kompromisów, a niektórzy są na przegranej pozycji już od samego początku. Niezależnie jednak od tego, po której stoją stronie, łączy ich jedno – strach. Strach, niczym żmija, najpierw wślizguje się niepostrzeżenie do Twego życia, by później kąsać bez ostrzeżenia w najmniej pożądanych momentach, nie pozwalając Ci na wyrażanie swych prawdziwych myśli. Staje się nieodłącznym towarzyszem, machiną podtrzymującą autorytet władzy, aż wreszcie dla świętego spokoju mu ulegasz i wyrzekasz się własnego "ja", ślepo podążając za bezkrytycznym tłumem. Chan nienawidziła takiego życia, a już z pewnością nie chciała, by to spotkało jej dzieci. Jednak Kapitol kierował się dokładnie tymi samymi regułami jak niegdyś Snow – teraz zmieniły się tylko pionki, a ona z konieczności pozornie godziła się na udawanie jednego z nich. Nie inaczej było także w tym wypadku. Ujęcie pierwsze: słodka idiotka. – Ależ oczywiście, staram się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej mogę. Przecież obie wiemy, jak prezydent Coin poświęca się dla swoich zwolenników. Mam nadzieję, że już wkrótce jej rządy zostaną należycie docenione i wynagrodzone. – stwierdziła z dwuznacznym uśmieszkiem, po czym przeniosła wzrok na przystań i dodała szeptem – Już wkrótce... Kolejne słowa Johanny nieco podirytowały Chan, ale nie dała tego po sobie poznać. Taaak, jeszcze tylko tego brakowało, żeby Coin oprócz władzy nad nią zyskała jeszcze jakiekolwiek prawa do jej dzieci. – Jeśli spojrzeć na to z nieco szerszej perspektywy, wszystkie dzieci teraz należą do Coin. W końcu musimy wychować kolejne pokolenie rebeliantów, nieprawdaż? Odwróciła się do kosza, stojącego prawie za jej plecami i wyciągnęła z niego owoc. Kilkukrotnie obróciła go w dłoni, sprawdzając uważnie czy wygląda wystarczająco apetycznie, a następnie zachęcająco wyciągnęła rękę w stronę Johanny. – Jabłuszko? |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Gru 29, 2013 11:35 am | |
| Zupełnie sentymentalne (Dzień Nowego Początku) jak i życiowe (ciekawość wobec świeżo podjętej kwestii) kazały Johannie zignorować ironiczny ton Chantelle i jej dość bezpośrednią drwinę. Podejrzenie dotyczące tego, jak faktycznie komicznie mogła wyglądać, wpatrując się jak urzeczone diablę w siedzącą obok Troy, dźgnęło ją z wyrzutem, uzmysławiając że, no tak, święta świętami, ale rozczulać się za bardzo nie wypada. A przynajmniej nie w takim towarzystwie. Johanna ochłonęła prędko, przybierając znów neutralny wyraz twarzy, lekko kontrastujący z wciąż obecnym ściskiem... czegoś wewnątrz niej. Czyżby sentymentalizm i zszargane nerwy były skutkiem ubocznym kuracji? I w jaki sposób tendencja do niewytłumaczalnego wzruszenia miałaby wiązać się z silnym urazem głowy? Musiałam się naprawdę mocno uderzyć. - Nie schlebiaj sobie - mruknęła ponuro, obiecując sobie, że w pierwszej wolnej chwili skontaktuje się z lekarzem i wdzięcznie acz treściwie ochrzani go o ubytek masońskości w niej samej, który musiał zajść w czasie rekonwalescencji. - Po prostu twój widok uświadomił mi, że nigdy nie chcę mieć dzieci i jestem ci za to wdzięczna - dodała pospiesznie z beztroską, strzepując z rękawa kurtki popiół, który już zdążył tam osiąść, a który nagle uznała za niezwykle irytujący i nie na miejscu w tym momencie. Zanim jednak Johanna zmuszona była do wyczarowania dalszych usprawiedliwień własnej niesubordynacji, Chantelle podjęła temat zdecydowanie bardziej pragmatyczny - dlatego Joaśce bliższy. A słowa, które wychwyciła z wypowiedzi Chan w pierwszej kolejności były niczym miód dla ucha. - Przecież obie wiemy, jak prezydent Coin poświęca się dla swoich zwolenników. Mam nadzieję, że już wkrótce jej rządy zostaną należycie docenione i wynagrodzone - Jo uśmiechnęła się szeroko, kiwając z aprobatą głową. To nie do końca tak, że to co Chantelle mówiła dowodziło podejrzeń Jo co do tego, że Troy faktycznie działa pod przykrywką. Żadne z jej słów nie było tego deklaracją, wręcz odwrotnie, jednak to w formie wypowiedzi brakowało kilku kluczowych dla prawdziwych zwolenników Coin elementów. Nie słyszała tej irytującej wyniosłości, nie dostrzegała niebezpiecznego, brzydkiego żaru fanatyzmu w oczach Chan, nie wyczuwała niebezpieczeństwa. A to z kolei było głównym czynnikiem, rebelianckim wyznacznikiem dla samej Johanny. A teraz się nie bała. – Jabłuszko? - Mason skinęła głową, nawiązując chwilowy, mówiący "ja już wszystko rozumiem" kontakt wzrokowy z Chantelle i ujęła owoc w dłoń. - Jak to jest z Dniem Nowego Początku? Spalić za sobą mosty... trochę to niefortunna przenośnia - zauważyła, dostrzegając upiorną symbolikę tych słów. - Ale mimo wszystko zastosuję się. Nigdy cię nie lubiłam, Troy - przyznała, obracając jabłko w dłoni - ale może tylko wydawało mi się, że złe moce mają cię w swoim posiadaniu, wiesz, wyglądasz czasem jak wiedźma, szczególnie teraz, taka wymęczona... to pewnie dlatego. Pewnie sprawiasz złe pozory. Z niewinnym, zastanawiająco radosnym uśmiechem Johanna wgryzła się w soczyste jabłko, rozsiadając się wygodniej i rozkoszując błyskiem pozytywnego uczucia, którego doświadczyła. Nawet jeśli było to tylko zaskoczenie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Gru 29, 2013 5:15 pm | |
| Wyglądało na to, że nie wszyscy, którzy pojawili się dzisiaj na obchodach Dnia Nowego Początku, mieli to szczęście przebywać tam po cywilnemu. Nad brzegiem rzeki pojawiła nowa osoba - bynajmniej niezainteresowana dzieleniem się jabłkami ani puszczaniem łódek na Moon River. Ubrana w elegancki płaszcz i najmodniejsze buty, z błyszczącą plakietką Capitol's Voice wiszącą na piersiach i sporym mikrofonem w ręce, przystanęła w pobliżu ognisk, przeszukując wzrokiem zgromadzonych tam mieszkańców. Jej jasne włosy ułożone były w idealny kok na czubku głowy. Na oko miała około trzydziestki, a towarzyszył jej wysoki mężczyzna, niemal całkowicie ukryty za masywną kamerą. Oczy kobiety drgnęły czujnie, napotkawszy Johannę i Chantelle. Machnęła ręką na swojego towarzysza, po czym potruchtała prosto do mentorek, przyjmując na usta szeroki uśmiech. - Przepraszam? - zagadnęła, bezceremonialnie wciskając się między zwyciężczynie. - Widzę, że triumfatorki świętują razem, hm? Zechciałybyście udzielić mi krótkiego wywiadu? Przygotowujemy reportaż z obchodów i chcieliśmy zapytać uczestników o ich widoki na przyszły rok - powiedziała na jednym wydechu, po czym nie czekając na odpowiedź poleciła mężczyźnie włączyć kamerę i z uśmiechem nadal przyklejonym do twarzy, zerkała pytająco to na Johannę, to na Chantelle.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Gru 29, 2013 5:34 pm | |
| - Rozpoczęte rozdziały powinno się dokończyć, tak? - odparła gorzko, po czym odgryzła duży kawałek jabłka. Swoją drogą, ta rozmowa była interesująca. Sama sytuacja. Dwie wrogo nastawione do siebie kobiety siedzące na jednej ławce w czasie święta pokoju. - Nie zawsze. Niektóre sprawy rozwiązuję się same - dodała, po czym wrzuciła ogryzek do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Wszystko z czasem ląduje w śmietniku: zużyte ubrania, jedzenie, znajomości, ludzie, uczucia... Zbyt szybko zapomina się o tym, co było kiedyś. Zakończone rozdziały uznaje za niewarte ponownego rozpatrzenia, a przecież patrzenie z dystansu pozwala czasem na chłodną ocenę. - Wszyscy do tego doprowadziliśmy - przyznała cicho, myśląc o Lenny'm i Jacku, którzy po memoriale musieli wracać do Kwartału. Chciała ich stamtąd wyciągnąć. Przyrzekła to sobie. Jej bliscy musieli być bezpieczni. Ścisnęła mocniej dłoń siedzącego obok mężczyzny i oparła o jego ramię. - Javier, Cypriane, Cypriane, Javier - powiedziała, machając ręką w tę i z powrotem. Bez sensu przedstawiać sobie ludzi, którzy więcej się nie spotkają. Zupełnie niepotrzebne zaśmiecanie sobie pamięci, prawda? - Sama? - zapytała, odwracając wzrok w stronę jedzącej jabłko Cypri. Chciała jakoś podtrzymać rozmowę, sama nie wiedziała, dlaczego. Tak wypadało. Nie miała też pojęcia, dlaczego przejmuje się konwenansami, zawsze raczej je wyśmiewała. Nie dzisiaj. Nowy Początek, jakaś zmiana, prawda? Spojrzała kątem oka na Javiera. Czy naprawdę chciała się zmieniać? |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Gru 29, 2013 6:20 pm | |
| Czuł się dziwnie siedząc na ławce w towarzystwie dwóch kobiet, które choć niezbyt się lubiły, to jednak postanowiły być zgodne tego dnia na tyle ile mogły. To wszystko nie pasowało do jego... codzienności. Patrząc z innej strony, może to on nie był dopełnieniem tego obrazka. Gdyby ktoś pytał i głębiej się nad tym zastanowić, to właśnie ta druga opcja była prawidłową odpowiedzią. Przykre, lecz prawdziwe. Mimo tego mężczyzna najwyraźniej nie miał zamiaru użalać się nad sobą. Zbyt wiele tego dnia się wydarzyło i zbyt długo trwali już w melancholii. Na twarzy Javier'a igrał nieokreślony żadnymi emocjami uśmiech. Patrzył wprost przed siebie, obserwując ludzi i jakby przez mgłę przysłuchując się rozmowie kobiet, do której nie chciał się wtrącać. Cokolwiek by nie powiedział z rzeczy, które przychodziły mu na myśl, mógłby zakłócić ten spokój. Nie chciał opowiadać się po żadnej stronie, a i przy tym uważał, że ich zgryźliwe uwagi, są bliższe dziecinnemu zachowaniu, niż godzeniu się. W tej również chwili pomyślał, co by zrobił widząc swojego dawnego wroga w podobnej sytuacji. Zapewne spojrzałby na niego i przeszedł w milczeniu. Wiedział z kim powinien utrzymywać kontakt, nie cały świat można zbawić i nie przeszkadzało mu, że ktoś ma z nim problem i w drugą stronę. Uważał, że takie wyjście jest najlepsze, ale co on tam mógł wiedzieć... Z tego zamyślenia wyrwał go głos Lophii, która przedstawiała go dziewczynie. Odwrócił głowę w stronę Sean, a na jego twarzy pojawił szczery uśmiech, zawierający w sobie pozytywne emocje. Nie znał jej, nie mógł nic powiedzieć, więc i nie wypadało jej z miejsca linczować. -Miło cię poznać. -dorzucił zaraz przyjaźnie. Spojrzał po chwili na Lophię, z tym samym uśmiechem, choć badawczym wzrokiem. Ścisnął jej dłoń, jak ona jego wcześniej i przesunął na swoje kolana, ciągnąc jej rękę za sobą. -Czemu przyszłaś tutaj sama, Cypriane? -spytał po chwili, wychylając się zza Lo i spoglądając na dziewczynę. Postanowił w końcu wtrącić się w ich rozmowę i jakoś rozładować atmosferę, która między nimi panowała. Miał nadzieję, że nie trafił w jakoś szczególnie czuły temat. Każdy miał chociażby znajomych, prawie całe Panem zbierało się na to święto, choć z kobietami nigdy nic nie wiadomo, więc mógł mieć jedynie nadzieję, że uda mu się zająć ją jakoś rozmową. Na twarzy mężczyzny wciąż igrał się wesoły uśmiech. Zajmując się teraz osobami Breefling i Sean, nawet nie zauważył przewijających się w tłumie kamerzysty i towarzyszącej mu kobiety, która przeprowadzała wywiad. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Gru 29, 2013 10:35 pm | |
| Prawie wybuchła śmiechem, słysząc nieudolne wymówki swojej rozmówczyni, zdecydowała się jednak jeszcze trochę przeciągnąć rytuał dogryzania sobie nawzajem. – Nie muszę sobie schlebiać, słońce, kompleksy mi jakoś nigdy specjalnie nie doskwierały, nie wiem jak z Tobą. A dzieci to całkiem niezła inwestycja w przyszłość, zaoszczędzę na psychoterapeucie i nie będę się wpatrywać jak urzeczona w cudze brzuchy. Niemożliwe, zawsze-wredna-i-sarkastyczna panna Mason bez większych obiekcji zgodziła się na zakopanie toporu wojennego! Niewiele brakowało, żeby Chan zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu różowych jednorożców kopytkujących w stronę tęczy, zrzuciła jednak zachowanie Johanny na nadmierne poddanie się magii dnia, ewentualnie nafaszerowanie jabłek niepożądanymi substancjami. – Racja, nazwałabym to raczej budowaniem nowych, może będziemy mieć szczęście i akurat ten most nie wyleci w powietrze. Nie lubiłaś mnie? Niemożliwe! – parsknęła szyderczo – Z wzajemnością, Mason. A jeśli mogę spytać, gdzie jest ta dobra wróżka która dziś odmieniła Twój światopogląd? Bo jedyną niespodzianką, jaka mogłaby Cię spotkać ze strony wiedźmy byłoby zatrute jabłko. Nawiasem... sprawdź, czy z Twoim na pewno wszystko w porządku. Posłała Johannie chyba pierwszy w życiu szczery uśmiech i ponownie zanurzyła dłoń w koszu z owocami. Beztrosko wgryzła się w jabłko i w tym samym momencie niemal nie zakrztusiła się kawałkiem owocu. No pięknie. Oni chyba nie... Chwila, czy ktoś tu mówił o byciu celebrytą? Widząc reporterkę Capitol's Voice niebezpiecznie zmniejszającą odległość od ich ławki zwróciła twarz w stronę Johanny i teatralnie wywróciła oczami. Żałowała, że nie ma przy sobie ogromnego transparentu z napisem "Uwaga, groźna ciężarna, podchodzisz na własne ryzyko, za obrażenia gałek ocznych nie odpowiadamy." Jako że jednak musiała zachowywać jakieś pozory przystosowania do życia społecznego (niezależnie od tego, jak w rzeczywistości była do niego nieprzystosowana), szybko przybrała na twarz wyraz bezgranicznej radości z widoku reporterki. - Przepraszam? Widzę, że triumfatorki świętują razem, hm? Zechciałybyście udzielić mi krótkiego wywiadu? Przygotowujemy reportaż z obchodów i chcielibyśmy zapytać uczestników o ich widoki na przyszły rok? Oczywiście, że chciałabym udzielić wywiadu, mam inne wyjście? Zdecydowała się wypowiedzieć jako pierwsza, żeby jak najszybciej mieć to za sobą i przypadkiem nie zwymiotować z obrzydzenia na wypucowane buciki dziennikarki. – Cóż, nie mam jeszcze do końca sprecyzowanych planów na przyszły rok. Na pewno jednak mam zamiar trochę bardziej skupić się na swojej rodzinie, w końcu sytuacja w Panem zaczyna się stabilizować, a będę musiała poświęcić uwagę wychowaniu swoich dzieci. – położyła dłoń na brzuchu, starając się wyglądać tak niewinnie, jak to tylko możliwe, po czym kontynuowała wypowiedź – Nie zamierzam jednak porzucać swojego stanowiska, mam nadzieję że pogodzę obowiązki domowe z zawodowymi i jeszcze niejednokrotnie przysłużę się prezydent Coin. Zapewne czeka mnie także trochę zamieszania ze względu na zwycięstwo mojej trybutki, ale udział we wszystkich przewidzianych z tego powodu uroczystościach będzie dla mnie prawdziwą radością. Nie miałam jeszcze okazji się z nią spotkać po zakończeniu Igrzysk, ale jeśli przypadkiem trafi na ten materiał, chciałabym powiedzieć, że jestem z niej niesamowicie dumna. Odwróciła wzrok od kamery i wciąż z przyklejonym uśmiechem wymownie spojrzała na Johannę, jakby przekazując jej pałeczkę. Teraz Ty się męcz z tymi kretynami. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 5:15 am | |
| Słuchając słów Chantelle, widząc jej reakcję na sugestię zmiany stosunków i wyczuwając z jaką beztroską, zamiast wrogości, stosuje sarkazm, modelując swą wypowiedź na wciąż odpowiednio zdystansowaną, Johanna zastanowiła się jakie konkretnie czynniki i w jakim stosunku do siebie nawzajem odpowiadały za ten cud nad Moon River. Czy to głównie aura obchodzonego święta, przez którą Jo czuła się wypatroszona ze swojej firmowej gburowatości, czy stęskniła, tfu, oduczyła się życia wśród ludzi czy może ciężarne tak mają, że roznoszą choróbska pochodne od tolerancji i zarażają Bogu ducha winnych szarych człowieczków wokół. Niezależnie od przyczyny, to że przypadkiem usiadła obok Chantelle okazało się jednak nie tak potworną drwiną losu, jak odpowiedź, która automatycznie nasunęła się Johannie na myśl, gdy jej rozmówczyni teoretycznie retorycznie zapragnęła poznać personalia owej dobrej wróżki. - Wychodzi na to, Troy - zaczęła rozbawiona, samej ledwo wierząc w to co zaraz powie - że stoi za tym nikt inny a Coin i jej magiczna różdżka - wzruszyła ramionami z wyrazem klasycznej bezradności na twarzy. Która niechybnie przeszła brzydką ewolucję w zdegustowanie i niechęć - gdy tylko Johanna dostrzegła nadciągający Czarny Gon pod postacią jednej z zastępu Naczelnych Kretynów Mediów i faceta z czarnym pudłem na miejscu głowy. Który stanął niebezpiecznie blisko, wymierzając w nie czerwone, pikające światełko, podczas gdy blondyna bezceremonialnie pakowała się między Chantelle i Johannę z całym arsenałem wścibskości, hurraoptymizmu i zbyt intensywnego zapachu ciężkich perfum. Błagam, Troy, jesteś w ciąży; wyrzygaj się jej na kolana... Chantelle jednak najwyraźniej zachowała zimną krew i beznamiętnie wyartykułowała formułkę z rodzaju tych, które pismo publiczne podobne do Capitol's Voice chciałoby słyszeć. Samej Johannie zazwyczaj było ciężko trzymać temperament na wodzy, ale, cóż, bydła podczas obchodów Dnia Nowego Początku nie chciała. A skoro to na jej wypowiedź przyszła pora... - Pytasz o przyszły rok...? - ściągnęła w konsternacji brwi, zastanawiając się w którym momencie mogła przegapić miesiące, które miały nastąpić po marcu. Prędko jednak przybrała maskę uprzejmości, która miała tuszować zgryźliwy ton. - Ach, no tak. Sezon się skończył, czas przygotować się na przyszłoroczne rozgrywki - wycedziła przez boleśnie wykrzywione w prezentującym się całkiem naturalnie uśmiechu wargi, czując, że bezwiednie przebija paznokciami skórkę jabłka, które jakimś cudem nie wyleciało jej z rąk, gdy medialna gadzina wpieprzała się na ławeczkę ze swym całym podejrzliwym i żądnym sensacji jestestwem. - Nie będę tak zajęta jak Tr- ...jak Chantelle jako że nie planuję na dniach pozbyć się słoniowego brzucha i wycisn- ...urodzić dzieci, których szacunkowa liczba, patrząc na nią, wynosi czternaście, ale zamierzam wrócić na salony i bankiety i znów bawić się w wyborowym towarzystwie kosztem pani prezydent - zaśmiała się perliście, uśmiechając się wdzięcznie do kamery. Najwyraźniej nie zamierzała podkreślać, że chodzi wyłącznie o rozrywkowy charakter kosztów, które Alma ma ponieść. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 12:16 pm | |
| Reporterka, najwyraźniej zachwycona wypowiedzią Chantelle, z jeszcze większym entuzjazmem obróciła się w stronę Johanny, której wypowiedź, mimo że podszyta sarkazmem, nie mogła bynajmniej ostudzić zapału blondynki. Uśmiechnęła się szeroko, pokazując wszystkie śnieżnobiałe zęby, jakie zmieściły się w jej jamie ustnej. - No tak, czy to nie wspaniałe, że możemy bez obaw snuć tak dalekie plany? - zapytała retorycznie, bardziej w stronę kamery, niż którejkolwiek z rozmówczyń. - Ale cóż, nie będę dłużej przeszkadzać wam w świętowaniu, mam jeszcze tylko jedno pytanie, którego nie mogę nie zadać, biorąc pod uwagę, hm, okoliczności. - Zamrugała oczami, obracając się do ciężarnej kobiety. - Chantelle, nie ma co ukrywać, że twój ślub i późniejsza ciąża to symbole rebelii. Wszyscy pamiętamy, to zamieszanie, którego narobiliście z Nolanem transmisją z Ośrodka Szkoleniowego. - Puściła oko. - Teraz, kiedy wszystko zmierza już ku rozwiązaniu, czy wymyśliliście dla dziecka jakieś wyjątkowe imię? Zamilkła na dłuższą chwilę, czekając na odpowiedź, by w następnej chwili poderwać się z ławeczki i ustawić obok kamerzysty, po czym zarówno Chantelle, jak i Johanna, mogły usłyszeć ciche stuknięcie, kiedy niewielki, przypominający zatyczkę od długopisu dyktafon wysunął się z płaszcza reporterki i uderzył w kamienie pomiędzy stopami triumfatorek. Sama właścicielka zguby zdawała się niczego nie zauważyć, zbyt pochłonięta swoim kolejnym pomysłem. - Jeszcze zanim się pożegnamy - zaczęła, ledwie powstrzymując się przed klaśnięciem w dłonie - usiądźcie obok siebie, bliżej, chcę mieć ładne ujęcie - poprosiła, przyglądając się kobietom i czekając, aż spełnią jej prośbę. Leżący na ziemi dyktafon wciąż pozostawał poza zasięgiem jej wzroku.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 1:51 pm | |
| Wszyscy do tego doprowadziliśmy. Mimo że wciąż milczę, wpatrując się w płomienie stawiające opór wiatrowi, w głębi ducha zgadzam się z Lophią. Jej słowa krążą mi w myślach, rzucając światło na coraz więcej faktów z przeszłości, które sprawiły, że czas niesprawiedliwości - raz po jednej stronie, raz po drugiej - liczony każdymi kolejnymi Igrzyskami doprowadził do tego, że wszyscy zapomnieliśmy, o co tak naprawdę walczyliśmy. A co gorsza nic nie potrafi uświadomić nam błędów, jakie wciąż popełniamy. Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że miesiące rebelii, którą każdego dnia pragnę wyrzucić z pamięci, miałyby być pokojem, lepszą przyszłością Panem, bez wahania bym go wyśmiała. Tysiące ludzi wcale nie straciło życia, aby nowe władze mogły zamknąć wielu innych w Kwartale niemal bez środków do życia, a całej reszcie postawić warunek - albo dostosowanie się do nowych reguł, albo śmierć. Jednak wbrew pozorom nie ma się czemu dziwić - w końcu wszyscy do tego doprowadziliśmy. Kiedy kończę jabłko, rzucam ogryzek w ogień, patrząc, jak trawią go płomienie. W ognisku dostrzegam również wiele innych pozostałości po listach czy fotografiach należących kiedyś do ludzi, którzy uznali, że pozbycie się ich właśnie w ten dzień będzie miało większe znaczenie. Poniekąd podzielam ich zdanie, jednak - jak powiedziała Lophia - to i tak nic nie da. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Breefling, która przedstawia mnie właśnie siedzącemu obok niej mężczyźnie, Javierowi. Choć doceniam szczery uśmiech na jego twarzy i przyjazny ton głosu, gdy się ze mną wita, jestem przekonana, że gdyby znał mnie dłużej, wcale by się tak nie cieszył. - Ciebie też - odpowiadam z grzeczności, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Kiedy Lophia i Javier pytają, dlaczego przyszłam tu sama, nie potrafię odpowiedzieć. Wpatrując się w milczeniu w ogień i od czasu do czasu zerkając na podchodzących do ogniska ludzi, staram się znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, lecz w głowie mam tylko pustkę. Gdzieś wewnątrz mnie tkwi jednak przekonanie, że być może chciałam po prostu zrobić to sama - uporać się z przeszłością, paląc fotografie. Udowodnić, że nie potrzebuję nikogo, aby zostawić za sobą tę naiwną dziewczynkę, którą byłam przez ostatnie miesiące, i podjąć decyzje, jakie chociaż ten jeden raz nie okażą się błędne. - Zabrakło mi rodziny - odpowiadam w końcu, starając się mówić przynajmniej część prawdy. - Przyjaciół... po części. Mimowolnie znów przenoszę wzrok na trzymane przez siebie fotografie, które z każdą chwilą zdają się ciążyć mi w dłoniach coraz bardziej. Choć pogodziłam się z Noah, nasze relacje wciąż nie są najlepsze, z Johanną niemal nie rozmawiam, a Willa po raz ostatni widziałam na memoriale. Nie kłamałam, rzeczywiście mi ich zabrakło. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 3:27 pm | |
| Tak, z pewnością kochana i poważana przez wszystkich mieszkańców Kapitolu Coin miała magiczny dar łączenia ludzi. Kwartał, cmentarze... Patrzcie państwo, same wielkie i sympatyczne zbiorowości! Ledwo powstrzymała wybuch śmiechu słysząc odpowiedź Johanny – wiedziała, że przez jej niewyparzony język obie mogą mieć problemy, ale z drugiej strony w pewien sposób podziwiała ją za odwagę cywilną. Kiedy wszyscy tylko przeżuwali przekleństwa i wyłącznie w myślach oddawali się narzekaniom na otaczający ich świat, ona bezpardonowo szerzyła chamstwo, doprowadzając wszystkich do niemego zachwytu lub wręcz przeciwnie, oburzenia. A pomyśleć, że jeszcze przed Igrzyskami Chan miała odwagę robić to samo... Teraz żeby zachować posadę musiała zadowalać się wbijaniem szpilek w białych rękawiczkach. Coraz bardziej irytowała ją obecność dziennikarki, która nawet po pełnej ironii wypowiedzi Mason nie miała zamiaru odpuścić i co gorsza, najwyraźniej jej następnym przedsięwzięciem miał być ponowny szturm na Troy. Jeszcze tylko jedno pytanie... Kobieto, sprężaj się, bo w przeciwnym wypadku na Twoje śliczne ubranka powędruje niemiła niespodzianka by "Dzieci Chan, spółka z o.o." – Chantelle, nie ma co ukrywać, że twój ślub i późniejsza ciąża to symbole rebelii. Wszyscy pamiętamy, to zamieszanie, którego narobiliście z Nolanem transmisją z Ośrodka Szkoleniowego. Teraz, kiedy wszystko zmierza już ku rozwiązaniu, czy wymyśliliście dla dziecka jakieś wyjątkowe imię? Spuściła wzrok, jakby poczuła się zakłopotana słowami reporterki, jednak już po chwili zwróciła je z powrotem w stronę kamery. – Nie jestem skłonna uważać tego ślubu za symbol rebelii, jego cel był zupełnie inny, ale jeśli faktycznie miłość moja i Nolana przyczyniła się do wybuchu buntu, to jestem z tego powodu dumna. – stwierdziła dyplomatycznie – Tak, wybraliśmy już imiona. Będą one uhonorowaniem dla naszych rodziców, a także zmarłych w 74 Igrzyskach trybutów, którzy w jakiś sposób - przez swoją historię, postawę na arenie czy też bliskie kontakty na nas wpłynęli. Dziewczynce nadamy imię Kalia, natomiast chłopiec będzie nazywał się Eilert. Drugie imiona natomiast otrzymają po swoich dziadkach, dla podkreślenia faktu, że w tym niespokojnym świecie rodzina powinna stanowić jedną z nadrzędnych wartości i należy ją chronić za wszelką cenę. Już mogła sobie wyobrazić rozczulone westchnienia gospodyń domowych z całego Panem, jednak one wszystkie nie mogł mieć świadomości, że ta wypowiedź miała kontekst nieco głębszy niż mogłoby się wydawać na "pierwszy rzut oka". Uch, wreszcie powiew świeżego powietrza. Chan niemalże westchnęła z ulgą, gdy nosicielka wirusa duszących perfum łaskawie ruszyła swój kuper z ławki i nieco się oddaliła, ponownie umożliwiając jej oddychanie bez odruchów wymiotnych. Niby w swoim stanie mogłaby bezkarnie podzielić się z dziennikarką zawartością żołądka, ale miała na tyle przyzwoitości, by oszczędzić podobnego widoku reszcie zgromadzonych na święcie ludzi. Ochota na umilenie jej życia z każdą chwilą zwiększała się jednak coraz bardziej – swoje apogeum osiągnęła zaś, gdy z kieszeni reporterki wypadł niewielkich rozmiarów przedmiot, który potoczył się niemal tuż pod nogi Chan. Dyktafon? Czyżby prezydencka kurwa? Chan już od samego początku miała złe przeczucia dotyczące tego wywiadu, po wpadce dziennikarki i propozycji zdjęcia nabrały one jednak na sile. Jakby zamiast niewinnego uzupełnienia relacji miało ono stanowić jedynie dodatkowy dowód świadczący o tym, że nie darzy Coin stuprocentową miłością. Przesunęła się jednak potulnie bliżej Johanny i delikatnym ruchem nogi zagarnęła dyktafon pod ławkę, na której obie siedziały. Ustawiła przed nim stopę, zasłaniając nią urządzenie, jednak nie kładąc jej na nim. Mogłaby go tylko uszkodzić, a zbyt ciekawiło ją jakie to tajemnice udało się zebrać dziennikarce. Poza tym, gdyby ta zorientowała się w stracie, mogłaby posądzić ją o celowe ukrywanie narzędzia pracy. A tak, jak zawsze niewinna Chan mogła udać, że go nie zauważyła, prawda? Ponownie tego wieczora uśmiechnęła się, próbując udawać że z Johanną łączy ją bliska zażyłość, po czym zaczęła niecierpliwie odliczać sekundy do momentu ulotnienia się reporterki. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 7:25 pm | |
| Z tłumu ludzi wyłoniła się postać. Postać, w istocie, dość niepozorna- niewątpliwie mężczyzna, o czym świadczyły szerokie ramiona i mocne, widziane z profilu, rysy twarzy. Do tego czarny płaszcz, trochę przetarty na ramionach, i opuszczony nisko szary kapelusz. Mężczyzna przechadzał się w tłumie, trzymając ręce głęboko w kieszeniach i kompletnie nie rzucając się w oczy. Ot, kolejny cień wśród pozostałych. Od tłumu odróżniał go jednak mały szczegół. Idąc, nieustannie rozglądał się na boki, nieco nerwowo, przeczesując most w poszukiwaniu... no właśnie, kogo? Po chwili jego z pozoru powolny chód nabrał tempa, a mężczyzna skierował się w cień, wyraźnie skręcając w lewo. Nie zwolnił również tempa, ba! Przyspieszył je do równego marszu, aż do momentu, w którym wyraźnie zbliżył się do Javiera. Kiedy był już tuż obok chłopaka, pochylił się szybko, a następnie poderwał się do biegu i szybko wtopił w tłum, nie pozostawiając możliwości ewentualnego pościgu. Javier zaś mógł poczuć w kieszeni dotyk gładkiej, idealnie prostej koperty. Jeśli zaś zdecydował się ją otworzyć, napotkał kilka linijek wydrukowanego równo tekstu. Lepiej uważaj, Hughes. Chyba nie chciałbyś, żeby Twojej ślicznej koleżance stała się jakaś krzywda? Mamy Cię na oku, pamiętaj. List nie zawierał żadnego podpisu.
Cóż, Javier, żadna zabawa nie trwa wiecznie! Lepiej uważaj, w tłumie nie tylko jeden mężczyzna może nie pałać do Ciebie zbytnią sympatią. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Gru 30, 2013 11:05 pm | |
| Nie rozumiał tej kobiecej zawiści. Po prostu próbował i chciał być miły, nie wnikając w przeszłość żadnej z nich. Właściwie nie lubił kogoś oceniać po tym, co robił kiedyś. Co innego jeśli chodzi o teraźniejszość. W tym temacie postanowił jednak milczeć, w końcu sam był nie lepszy i jeszcze nie raz w przyszłości będzie sobie wypominał to, co właśnie wyprawia. Cholerny egoista, który chyba trochę się zagubił, bo chciał z życia jak najwięcej dla siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. A może wręcz przeciwnie, w końcu zaczął dostrzegać innych? Zauważył, że nie jest sam i tylko niepotrzebnie zawracał sobie tym wszystkim głowę. Powoli zaczynał jednak rozumieć, że czasami samotność była dobrym wyjściem. Ludzie z zewnątrz potrafili zakłócić wewnętrzny spokój, a Cypriane miała prawo do przemyśleń. Dlatego wydawało mu się, że jego pytanie mogło być trochę nie na miejscu, a może nawet dziewczyna chciała zostać sama. Czasami towarzystwo robiło swoje, a najwyraźniej on i Lo, a chyba zwłaszcza ona nie powinna się spotkać z Sean. Wydawało mu się jakby to całe godzenie się, było gdzieś bardzo daleko poza rzeczywistością. -Czasami samotność bywa lepsza. -potwierdził swoje przemyślenia w słowach, spoglądając na Cypriane. Nie musiała mieć przy sobie rodziny czy przyjaciół, by poczuć się lepiej. Czasami gesty wystarczały, na przykład takie palone zdjęcia, jeśli miało jej to pomóc. To wszystko robiło się dość dziwne, a atmosfera dziwnie nieznośna. Powoli zamiast uśmiechu na twarzy Javier'a zaczęło pojawiać się zadumanie. Chciał delikatnie zaproponować Lophii, by może przeszli się gdzieś sami, lecz najwyraźniej nie było im to dane. Zajęty tym, co działo się w jego najbliższym otoczeniu, zauważył nieznajomego mężczyznę, który się do niego zbliżał, kilka sekund przed faktem dokonanym. Hughes dostrzegł jedynie ciemny płaszcz i nachylającą się nad nim osobę, która coś widocznie włożyła mu do kieszeni. Nie tym przejął się jednak w pierwszej chwili. Automatycznie puścił dłoń Lophii i zerwał się z ławki, by zacząć gonić za mężczyzną i przepychać się przez tłum. -Hej, czekaj! Czekaj! -wrzasnął za nim. Na nic się to jednak nie zdało, ponieważ po nieznajomym ślad zaginął. Javier zaklął cicho pod nosem, by zaraz odwrócić się na pięcie i zacząć kierować się w stronę Lophii i Cypriane szybkim krokiem. Przez całe zamieszanie całkowicie zapomniał o upominku od mężczyzny. Dopiero gdy znalazł się niedaleko ławki, na której siedziały kobiety, stojąc do niej tyłem, włożył ręce do kieszeni kurtki i poczuł coś, co nie było jego. Jak się okazało była to koperta, którą jednym ruchem otworzył i wyjął z niej kartkę. Stojąc nadal tyłem, oddalony o kilka kroków, na twarzy mężczyzny zaczęła się malować złość i agresja. Nigdy nie był dobry w ukrywaniu uczuć, a mimo to milczał. Odruchowo zgniótł kartkę w dłoni i wcisnął ją wraz z kopertą do kieszeni spodni. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Nie był zdezorientowany, po prostu wściekły. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Nie w tej chwili. Jeszcze tego nie rozumiał. Nie zdawał sobie sprawy, że stoi tak w ciszy od kilku dobrych chwil. W końcu obruszył się i wrócił na ławkę, w to samo miejsce co wcześniej. Próbował się uśmiechnąć, lecz nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Spojrzał na Lophię, próbując udać, że nic się nie stało, lecz jedyne co robił to siedział i najwyraźniej nie miał zamiaru się do niej zbliżać, niż na tyle, by stykali się bokami ciał na ławce. Wcisnął dłonie do kieszeni spodni, czując na opuszkach palców teksturę papieru. To właśnie ta kartka powinna znaleźć się tego dnia w ogniu, lecz Jav nie był w stanie się do niego zbliżyć. -To tylko jakiś idiota z Kwartału, chyba chciał mnie okraść. Na szczęście nic nie miałem w kieszeniach. -powiedział zaraz aż nadzwyczaj naturalnie, a na jego twarz wpłynął delikatny, niewinny uśmiech. Wyjął jedną dłoń z kieszeni, tej pustej, w której nie było kartki i przejechał palcami po tyle głowy, mierzwiąc i tak już będący nieład na swojej głowie. -Nienawidzę tych ludzi. -mruknął, lecz jakoś bardziej do siebie, a w głosie słychać było nutę goryczy. Po głowie cały czas krążyły mu słowa z kartki. 'Krzywda, krzywda, krzywda.' Niech go szlag... Choć już dawno opanował emocje, w jego oczach dało się zauważyć złość, jaka teraz rozrywała go od środka. Święto Pokoju i Nowego Początku, tak? Śmieszne. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Wto Gru 31, 2013 1:41 am | |
| Słysząc, iż wyperfumowana blondyna nie będzie dłużej im przeszkadzała w świętowaniu, Johanna odetchnęła niezauważalnie, przeczuwając iż jeszcze moment w towarzystwie pikającego światełka a sama stanie się równie ochoczo pikającą bombką. Niekoniecznie świąteczną. Posłusznie przysunęła się bliżej Chantelle, dokonując pobieżnego oglądu w znacznym już procencie pyłem pokrytej odzieży, dzięki czemu mogła dostrzec leżące u ich stóp małe, kanciate ustrojstwo, zwane nieodłącznym elementem dziennikarza - dyktafonem. Który z pewnością znikąd na ziemi się nie znalazł. Zanim jednak Jo zdążyła zastanowić nad tym, czy przypadkiem nie spadł z nieba wraz z zapewne inspirującą i intrygującą zawartością, Chantelle już zręcznym ruchem usuwała urządzenie z zasięgu wzroku, już flesz błysnął, a w myślach Johanny przodowało stwierdzenie rzucone przed momentem przez Chan, dotyczące wagi jaką niesie rodzina i ceny, jaką powinno się być w stanie ponieść, by ją chronić. Mason, upewniwszy się że fotograf nie wymierza już więcej obiektywu w ich stronę, po uzyskaniu ujęcia na jakim mu zależało, odchrząknęła lekko na boku, chcąc pozbyć się tego dziwacznego uczucia, które zaległo jej na żołądku i które przejęło ją na tyle, by nie zastanawiała się zbyt intensywnie nad tym, o jakim charakterze treści są zawarte na dyktafonie. Coś było niefortunnego w tym spotkaniu z Chantelle, które przecież okazało się nieść całkiem przyjemne skutki. Najwyraźniej "przyjemności" aktualnie Johanna nie adaptowała w pełni bezinwazyjnie i potrzebowała oddechu czy tam czternastu zaciągnięć mocnym papierosem - najchętniej popitych łykiem grzanego wina - żeby urozmaicić ten tęczowy łuk, który rozbłysł nad jej rozwianą czupryną. - Nie będę ci już więcej truć, dam żyć podczas gdy ja ukrócę sobie swoje własne życie o kilka minut - zaczęła beznamiętnie, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów i podnosząc się powoli z ławki. Decydując się na strategiczne posunięcie, zaaranżowała przytulenie na pożegnanie, w rzeczywistości chcąc zbliżyć się maksymalnie do Chantelle, by móc szepnąć jej na ucho: - Daj mi znać, Troy, gdyby tylko było tam cokolwiek interesującego. Albo chociaż gorszącego. Jakieś nudne zwierzenia i wzruszenia mnie nie interesują za bardzo. Osuwając się, puściła do niej perskie oko, odrzucając szybkim ruchem karku włosy z twarzy i stawiając na nieco odrętwiałych nogach pierwsze kroki, które miały oddalić ją od tego siedliska kąsających radości i optymizmu, jakim - chcąc nie chcąc - była aktualnie Chantelle Troy. - Nie zapomnijcie przysłać mi najładniejszej fotki na prywatny adres! - krzyknęła jeszcze na odchodnym w kierunku dziennikarki i oddaliła się. Mając nadzieję na to, że kolejna osoba, z którą przyjdzie jej rozmawiać okaże się - jeśli w ogóle do tego dojdzie - odrobinę mniej rażąco kontrastować stanem emocjonalnym od Johanny. Lekko drżącymi rękoma ulokowała papierosa między wargami, szukając nieco zbyt nerwowo zapalniczki w kieszeniach, z których wyłaziły postrzępione podszewki.
nie robię zt, być może przyjdzie mi jeszcze z kimś tu grać; ale jako że nie będzie mnie przez najbliższe dwa dni to nie chcę Cię trzymać i więzić, Chan :* |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Wto Gru 31, 2013 2:46 pm | |
| Samotność potrafiła zabić. Tak samo jak obecność innych. Ile razy bywała samotna wśród ludzi, wrzucona w wir zdarzeń i ludzi, którzy nie mieli pojęcia, co dzieje się wewnątrz niej. Przeszedł ją lekki dreszcz, jednak uspokajające ciepło Javiera tuż obok działało kojąco. Miała kogoś, kto jej pomagał. Zaczęła od nowa z mężczyzną, który miał gdzieś jej przeszłość i pochodzenie. Nawet długo jej nie znał. Nie wiedział, o wszystkich problemach, ale był. I musiała mu to jakoś wynagrodzić szczególnie, że widziała, że zaczyna czuć się coraz gorzej. Przyciągnęła go tu na siłę, choć sam to zaproponował. - Powiedziałabym coś, ale nie bardzo wiem, co - odparła, wlepiając wzrok w ziemię po czym odwróciła głowę do Cypriane i posłała jest szczery, acz smutny uśmiech. Mogła raz w życiu okazać jej odrobinę życzliwości, prawda? Tak po prostu, z serca, które tego dnia wydawało się rozkwitać na nowo. Jakby zakiełkowało w nim uczucie, że może nie przegrała jeszcze życia, nie utraciła wszystkiego. Chwilę później podbiegł do nich jakiś człowiek, wszystko działo się tak szybko, że ledwo zarejestrowała moment, w którym Javier puścił jej rękę, wstał i pobiegł za tamtym. - Co to ma do k**** nędzy być? - zapytała siedzącą obok niej dziewczynę, wskazując ręką na oddalającego się człowieka. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Po mieszkańcach Kapitolu można było spodziewać się naprawdę wszystkiego. Nie umieli uszanować nawet święta. Jav wrócił po chwili, usiadł obok, ale wydawał się jakiś inny, niż kilka minut wcześniej. Lo zmarszczyła brwi, wpatrując się w gładką taflę rzeki. - Nienawidzę tych ludzi - usłyszała obok siebie i odruchowo już pogładziła go po dłoni. To nie była próba kradzieży, dziewczyna w to nie wierzyła, ale skoro nie chciał jej mówić, nie zamierzała się wtrącać. W końcu miała też swoje tajemnice. Mogliśmy tam mieszkać. Po drugiej stronie muru. Bez środków do życia, zdani na pracę w Violatorze albo jakimś szemranym barze. Przypadek. Tak obecny w jej życiu czynnik. Czasami irytował ją fakt, że wiele decyzji zostało podjętych bez jej udziału. Jeśli ktoś myślał, że samodzielnie kieruje swoim życiem, grubo się mylił. Nawet szeroko otwarte oczy i broń w torebce nie mogły uchronić jej przed przypadkowymi wyborami. Przypadek sprawił, że spotkała Javiera w sklepie. Przypadkiem było, że znalazła się na kładce w momencie pożaru, że znalazł ją Lennart, że wstąpiła do Kolczatki, że Jav zastał ją tego dnia w domu, że przyszli tu razem. - Zimno mi - szepnęła do mężczyzny. Też chciała stąd iść. Zrobiła to, co zamierzała. Spaliła kartkę, "pogodziła się" nawet z Cypri, zjadła jabłko, mogła wracać do domu. Albo gdziekolwiek indziej. Czekała na jego decyzję. |
| | |
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|