|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Rzeka 'Moon River' Pią Maj 03, 2013 3:16 pm | |
|
Rzeka Moon River szeroką wstęgą przecina Kapitol, stanowiąc główne źródło wody dla miasta oraz jedną z możliwych dróg transportowych. Latem mieszkańcy korzystają z kilkunastu niewielkich, kamienistych plaży, podczas gdy zimą rzeka zamarza, zamieniając się w ogromne lodowisko. |
| | | Wiek : 20 Zawód : aktorka i modelka; była ekskluzywna prostytutka
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 2:51 pm | |
| Dym z papierosa ulatniał się, gdy jej wzrok wpatrywał się w łodzie i statki, które przepływały przez Moon River. Nie do końca wiedziała co ma ze sobą począć. Samotność tak mocno dotknęła Seraphiny, że nic nie było w stanie poprawić jej humoru. Czy to objaw tęsknoty za starym życiem? Brzmiało to groteskowo i dość komicznie jak wróci do "starych, dobrych czasów". Jej życie było naznaczone jedną, wielką katastrofą. Stała się aspołeczna, delektując się każdą chwilą samotności. Ludzie mówili, że jest lepiej, choć nie widziała uśmiechu na jej twarzy. Naturalnie - ich status majątkowy się podniósł, jednak szczęścia nie dało się kupić. Kiedyś mieszkańcy dystryktów cieszyli się chwilą, teraz żyją w osamotnieniu nadal wylewając łzy za utraconymi bliskimi. Zginęła potworna ilość ludzi kosztem tej wyimaginowanej wolności. Ona się nie cieszyła, jej ojciec się nie cieszył, jej przyjaciele się nie cieszyli. Alma odwróciła bieg historii, wracając do punktu wyjściowego. Czuła w powietrzu rodząca się rewolucję, jednak ona stroniła od większych akcji. Stroniła od wszystkiego co mogłoby sprawić, że poczuje się rewolucjonistką. Nie chciała nic zmieniać, pragnęła po prostu żyć. Zwyczajnie. Zrezygnowała z kariery, z publicznych wystąpień i udzielania się. Zgasiła papierosa, przyglądając się małym światełkom, które pochodziły z okien bloków. Brzydziła się myślą, że nie tak dawno temu mieszkali tam ludzie, którzy zostali siłą wyeksmitowani ze swoich domów. Teraz żyją w swoim prywatnym wielkim dystrykcie, który śmiemy nazywać KOLCem. Czy to nie zabawne? Wszystko przybierało zły tok wydarzeń, jednak nadal twierdzi, że stroni od polityki. Już raz stała się zabawką w zachłannych dłoniach władzy. Nie miała zamiaru po raz kolejny tak łatwo się poddać. Czuła strach, lecz teraz miała coś więcej! Miała ojca, który był gotowy skakać za nią w morze. Ufała mu, a ona ufał jej. Idealna kompozycja Larousse. Zastanawiało ją jak tam młoda osoba mogła zostać tak szybko wyssana z jakichkolwiek uczuć. Czuła się jak wrak żeglujący po opuszczonym morzu. Codziennie wstała rano, wpatrywała się w taflę wody z nadzieją na pomoc, jednak ona nie przychodziła. Z roku na rok gasła nadzieja, a ona nadal liczyła o okruchy normalnego życia. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia spowodowane Melissą. Gdyby teraz żyła, ciekawe kim by była? Byłaby w szkole, kończą studia? Wszystko to poglębiało jej wewnętrzną depresję. Sięgnęła po tabelki na uspokojeniem, połykając je garściami. Tylko to dawało jej ukojenie. Zrezygnowała z narkotyków na rzecz tabletek, które miały jeszcze bardziej uzależniające działanie. Gdy jej ojciec to widział. Unikała światła, lubiła noc. Noc była dla niej najlepszym afrodyzjakiem, ponieważ wszystko wydawało się takie spokojne. Miasto delikatnie oddychało, pozbywając się tłoku i wrzasku. Jej czekoladowe włosy utraciły blask, a cera nabrała koloru szarego. Ręce delikatnie drżały, a oczy zdawały się być cały czas zmęczone. Przeklinała w duchu, że tak oszukiwała osobę, której najbardziej na niej zależało. Delikatna bryza rozczesywała jej włosy, a ona zapaliła drugiego papierosa. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 3:17 pm | |
| Na moście pojawił się samotny człowiek. Wysoki mężczyzna, na oko około trzydziestki, ubrany w długi, ciemny płaszcz i eleganckie buty. Dłonie miał ukryte w kieszeniach i szedł niespiesznie, pozornie nie zwracając uwagi na otoczenie. Kiedy jednak dotarł do stojącej przy barierce Seraphine, zatrzymał się. Początkowo nic nie mówił, po prostu milcząco wpatrując się w zamarzniętą teraz wodę, ale w końcu się odezwał. - Ciężki dzień? - zapytał, mierząc ją wzrokiem z uprzejmym zainteresowaniem. Jednocześnie wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i niby od niechcenia, nacisnął na nim kilka klawiszy, po czym ponownie go schował. - Praca - usprawiedliwił się, chociaż przecież nie było to konieczne i posłał dziewczynie lekki uśmiech, podciągając jeden z kącików ust do góry i przepraszająco wzruszając ramionami. |
| | | Wiek : 20 Zawód : aktorka i modelka; była ekskluzywna prostytutka
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 4:02 pm | |
| Egzystencje życiem przerwał jej szum, którego źródło zdawało się być za nią. Odwróciła się, spoglądając na postać, która powolnym tempem zmierzała w jej stronę. Odwróciła się, chcą zignorować towarzysza. Jednak on postanowił stać tuż przy niej tak, aby ona mogła mu się przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka był to około trzydziestoletni mężczyzna. Oparł się o barierkę, przyglądając się jej. - Ciężki dzień? - Zapytał, po czym wyłączył dzwoniący telefon. - Praca - Dodał. Początkowo nie miała ochoty rozwijać rozmowę z nowym towarzyszem, lecz samotność dawała jej we znaki. - Jak każdy inny. - Odparła, delektując się smakiem dymu. Był mdły jak zawsze, lecz za każdym razem sprawiała jej większą przyjemność. Może nie kręciło się jej w głowie jak kiedyś, jednak czuła ulgę, która wypływała z jej ust razem z dymem. Czuła się skrępowana obecnością obcego mężczyzny. Opcja samotnej wycieczki o wiele bardziej jej się uśmiechała. Zgasiła papierosa, wyrzucając peta za siebie. Nie przejmowała się czystością tego zakichanego miasta. Robiła to u siebie... w dystrykcie. Tam gdzie zawsze pozostanie jej serce. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 4:19 pm | |
| Mężczyzna przez chwilę stał w milczeniu, co chwilę rzucając ukradkowe spojrzenie na ulicę i zatrzymując je na niej dłużej, gdy mijał ich jakiś samochód. - A mogę wiedzieć, co taka piękna dziewczyna jak ty, robi sama w tak ponurym miejscu jak to? - zapytał, wyraźnie i jakby z lubością akcentując każde słowo. Jednocześnie zdawał się nie mieć w tym żadnego głębszego celu, jakby przez całe życie nie robił nic, oprócz zaczepiana obcych ludzi na ulicy. Po chwili jeden z samochodów przejeżdżających ulicą zwolnił, a kiedy znalazł się na ich wysokości, całkowicie się zatrzymał, choć nie gasząc silnika. Okno od strony pasażera uchyliło się z cichym szumem, a ze środka wyjrzała głowa około czterdziestoletniej blondynki, która wyglądała na nieco zdezorientowaną. - Przepraszam? - zawołała w stronę rozmawiających, chociaż kierowała się bardziej do Seraphine, towarzyszącego jej mężczyznę obrzucając tylko niezbyt przychylnym spojrzeniem. - Mam pytanie, mogłaby pani pokazać nam na mapie, jak dojechać do szpitala? |
| | | Wiek : 20 Zawód : aktorka i modelka; była ekskluzywna prostytutka
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 4:44 pm | |
| Jej stosunek do tajemniczego towarzysza jest dość chłodny. Pozbawiona emocji Seraphine postanowiła zrobić wszystko by pozbyć się natrętnego gościa. Czuła się niewiarygodnie nieswojo, szczególnie gdy ów mężczyzna postanowił obrzucić ją epitetami. Pierwsza myśl? Bezczelny zboczeniec! Jakim prawem wypytuje się o tak osobiste sprawy. Zdecydowanie wzięła to do siebie, obrzucając mężczyznę lodowatym spojrzeniem. - To samo co pan! - Burknęła, odwracając się od niego. Wybawieniem stała się dla niej kobieta, która poprosiła ją o pomoc w dotarciu na miejsce. Wydała się jej lepszą alternatywą, niż zamaskowany mężczyzna. Pewnym krokiem mierzyła w stronę auta. Kobieta sprawiała wrażenie porządnej. Miało około czterdziestki i blond kosmyki, które opadały jej na twarz. - Oczywiście. - Rzuciła, czekając aż kobieta wyciągnie mapę. Choć nie do końca miała pojęcie gdzie znajduje się szpital, była to lepsza alternatywa niż spędzenie chociaż minuty więcej na tej pozbawionej sensu rozmowie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Lip 05, 2013 5:07 pm | |
| Kiedy tylko Seraphine podeszła do samochodu, kobieta pochyliła się w stronę kierowcy, najprawdopodobniej po to, by zabrać od niego mapę. Przez dłuższą chwilę szukała czegoś zawzięcie w luce między siedzeniami, mamrocząc do siebie cicho. W końcu mruknęła z zadowoleniem i wyprostowała się - dziewczyna nie miała jednak okazji, żeby zobaczyć wspomnianą mapę. Spotkany na moście mężczyzna podszedł do niej bezszelestnie i bezceremonialnie uderzył ją w głowę, a ta natychmiast straciła przytomność. Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Siedząca do tej pory w samochodzie blondynka wyszła na ulicę i szybko otworzyła tylne drzwi po stronie pasażera. Następnie razem z nieznajomym wepchnęli bezwładne ciało Seraphine do pojazdu i sprawdziwszy, czy nikt niczego nie zauważył, wsiedli z powrotem do samochodu. Wciąż włączony silnik zamruczał, z rury wydechowej buchnęły spaliny, a auto ruszyło z miejsca, szybko zwiększając prędkość.Następuje zmiana lokacji - post w kolejnej pojawi się wkrótce. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sro Paź 23, 2013 3:11 pm | |
| | Wielki Powrót!
Leżenie w łóżku i użalanie się nad sobą nie było jej ulubioną formą spędzania wolnego czasu, ale ostatnio tylko na to było ją stać. Nawaliła na zbyt wielu frontach i teraz po prostu bała się zderzenia z rzeczywistością. Wyłączyła telefon, zasłoniła rolety, odpaliła film w laptopie... udało jej się tak pociągnąć przez kilka dni, ale nawet ona, Rory Carter, nie mogła już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. O wybuchach w Ośrodku Szkoleniowym i na moście nie musiała się dowiadywać, wszystko doskonale słyszała w swoim małym mieszkanku, położonym nie tak daleko od Moon River. Siódmego dnia od katastrofy postanowiła wreszcie wystawić nos z domu. Być może tylko jej się wydawało, ale na dworze było cieplej, niż ostatnim razem. Ubrana w grubą kurtkę i opatulona szalikiem, powędrowała pieszo nad rzekę, aby na własne oczy zobaczyć efekty działań rebeliantów z Kwartału. To śmieszne, parsknęła pod nosem, jeszcze pół roku temu to mnie można było nazwać rebeliantką. Po kilku minutach szybkiego marszu znalazła się wreszcie na brzegu, a obraz, jaki tam zastała, przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Ilu ludzi musiało stracić życie, skoro most, a raczej jego pozostałości, wciąż były do końca uprzątnięte? Przy obecnym postępie technologii powinno się tu znajdować nowe miasteczko budowlane! Wzdychając, wyciągnęła z torby aparat fotograficzny i zaczęła poruszać się wzdłuż brzegu licząc na to, że może uda jej się sfotografować coś ciekawego. Jeśli nie do Capitol's Voice, z którego pewnie zostanie dyscyplinarnie zwolniona, to dla samej siebie. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sro Paź 23, 2013 3:33 pm | |
| Dawno już kusiło ją by tam przyszła. Choć starała się stopować, bała się, że to miejsce wzbudzi w niej emocje, z którymi nie będzie potrafiła sobie poradzić. Zbyt namieszały jej w głowie ostatnie wydarzenia. Zbyt słabo potrafiła wykrzesać w sobie poparcie dla Coin. A teraz, tym bardziej w tym momencie, oskarżenie od możliwą zdradę bądź, chociaż jej chęć, mogło być bardzo niebezpieczne. Dlatego wzięła sobie wolne, na dwa, góra trzy dni. Roztargnienie usprawiedliwiła faktem, że ktoś jej znajomy znajdował się na moście. To dało jej trochę spokoju. Teraz stała na brzegu Moon River patrząc ze zmarszczonymi brwiami na to co miała przed sobą. Serce telepało jej w piersi gwałtownie, ręce zaciśnięte były na aparacie mocniej niż potrzeba. Chwilę zajęło jej opanowanie oddechu, z opanowaniem myśli było już trudniej. Tym bardziej, że gdzieś tam wewnątrz myślała, że ona mogła tam być. A może nawet, powinna tam być. Bunt. Walka. Śmierć. Nie, nie może wplątać się w ten scenariusz ponownie. A tym bardziej nikt nie powinien poznać jej wątpliwości. Uniosła aparat do góry, poprawiła ogniskową, ostrość, ustawiła wszelkie parametry i zaczęła robić zdjęcia. To było najlepsze wyjście, zapomnieć się, oddać pracy. Wpaść w schemat. Choć nie mogła się oprzeć wrażeniu, że każde ze zdjęć niesie ze sobą tęsknotę i żal. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sro Paź 23, 2013 4:24 pm | |
| Już z daleka zauważyła jakąś kobiecą sylwetkę, ale z takiej odległości nie była w stanie nikogo rozpoznać. Wędrowała więc dalej wzdłuż brzegu, spokojnym krokiem, pstrykając zdjęcie za zdjęciem i nie przejmując się tym, że lada chwila zrówna się z tamtą kobietą. Spoglądając na wyjątkowo spokojną dziś rzekę zastanawiała się, jak wiele ludzkich istnień pochłonęła siedem dni temu. Rory nie szukała przecież informacji na ten temat, równie dobrze życie mógł stracić któryś z jej znajomych. Nie nękało jej jednak żadne złe przeczucie, czuła, że ze wszystkimi, na których jej zależy, będzie jeszcze miała szansę się spotkać. W miarę zbliżania się do kobiety stojącej nad brzegiem, panna Carter zaczęła powoli ją rozpoznawać. Stała bokiem, ale nieodzowny aparat w rękach natychmiast rozwiał wszelkie wątpliwości co do jej personaliów. -Nicole? - zapytała, gdy znalazła się już w odpowiedniej odległości - Dawno się nie widziałyśmy. Posłała znajomej lekki uśmiech po czym wskazała na swój aparat, dając jej znać, że przyszły tu w tym samym celu. Jednak Kendith była profesjonalnym fotografem, więc widocznie miała nad rzeką coś do załatwienia. -Ciekawość, czy praca? - Rory chciała wiedzieć, co sprowadziło nad Moon River jej dawną przyjaciółkę. Zauważyła, że podobnie jak ją samą, Nici też chyba coś martwiło. Nie wiedziała jednak, czy wypada ją o to zapytać wprost, w końcu już od dawna ich relacja pozostawiała wiele do życzenia, a kontakty znacznie się rozluźniły. -Wiesz może coś więcej o tych wybuchach? - jako osoba na własne życzenie odcięta od świata przez kilka dni, rudowłosa zaczynała łaknąć informacji, a Nicole mogła jej przecież opowiedzieć to i owo. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sro Paź 23, 2013 5:54 pm | |
| Dawno uznała fotografię za sposób bycia, pocieszenie, rozrywkę. Dziś też powoli odzyskiwała panowanie nad sobą. Skupiona zarówno na efektach, jak i na obiekcie odepchnęła gdzieś na bok myśli o buncie, odcięła się od wspomnień o rebelii. Tak było łatwiej. Majstrowała właśnie przy priorytecie czasu, by lepiej ująć ptaki latające wokół mostu, gdy usłyszała znajomy głos. Zaskoczona zmarszczyła brwi i odwróciła głowę w stronę kobiety. Rory, akurat teraz, kiedy wspomnienia przeszłości ponownie próbowały wedrzeć się do jej umysłu, pojawiła się kobieta, która łączyła ją z tamtymi czasami. Którą miała u swojego boku podczas obecności w Trzynastce i, przez chwilę, na froncie. A potem... zniknęła, a ich relacje mocno się poluźniły. Jej... przyjaciółka? Pokiwała głową, gdy usłyszała powitanie, a potem, jeszcze raz, by potwierdzić słowa dziewczyny. Fakt, minęło już sporo czasu od ich ostatniego spotkania. A gdyby odliczyć jeszcze te, krótkie, pośpiesznie często, wymienione w redakcji Capitol Voice's... Również uśmiechnęła się, choć trochę z przymusem, to nie był jej najweselszy dzień i zerknęła w stronę rzeki. Nie wiedziała co powiedzieć. Ostatnich parę dni nie byłam zbytnio rozmowna. - Ciekawość - odparła, gdy padło pytanie i ponownie zerknęła w stronę mostu. I niepokój. Ale tego już nie dodała. Czuła się dziwnie skrępowana, za każdym razem kiedy dochodziło między nimi do jakiejś rozmowy. Jakby coś ją blokowało, nie pozwalało na pełną swobodę. A to naprawdę przykre. Tęskniła za czasami, kiedy Rory była jej bliska. Jednak nie tędy szła droga do odnowienia kontaktów. Powinny się zabrać za to inaczej. A przynajmniej tak sądziła. - Na moście odbywał się bankiet - odparła obojętnym tonem, choć w głębi ducha poczuła ulgę. Ta cisza nie była tym czego pragnęła. - Buntownicy z Kwartału wykorzystali to jako okazje. Ostrzelali Strażników, otoczyli cały teren. Chcieli zakończyć Igrzyska, grozili przelewem krwi. Jednak władza nie chciała ustąpić tak łatwo, więc doszło do przepychanek. W końcu ustąpili i wszystko mogłoby się na tym skończyć, gdyby nie fakt, że ktoś... - odruchowo podała informacje, jej zdaniem, jak najbardziej prawdziwą. Nie mieli pojęcia kto tak naprawdę podłożył bombę. Tym bardziej, że nie leżało to w interesie Kapitolończyków. Zbyt dużo ofiar, zbyt wielu ludzi zostało aresztowanych. Niemal natychmiast zadała sobie sprawę, jak musiał to zabrzmieć. Miała trzymać się oficjalnej wersji... - Buntownicy wysadzili w powietrze most - poprawiła się zatem i dalej kontynuowała, możliwie jak najbardziej beznamiętnym tonem, starając się nie okazać wątpliwości. Przez chwilę milczała, zamyślona. - Gdzie zniknęłaś na tak długo? - spytała w końcu, chowając aparat do pokrowca. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Czw Paź 24, 2013 8:46 am | |
| Co w niej było takiego, że nie potrafiła trwać stale przy jednej osobie? Nawet odrzucając wszelkie wątki romansowe w kąt, Rory wciąż wychodziła na tę złą. I w przypadku Nicole było podobnie. Dawna przyjaciółka, wspólne uczestnictwo w rebelii, a potem nagle urwany kontakt i relacje, które obecnie pozostawiały wiele do życzenia. Carter doskonale wiedziała kto jest winny temu ochłodzeniu stosunków. Ona sama. Czyżby czegoś się bała? Podążyła za wzrokiem Nicole i ponownie spojrzała w dół, gdzie wyjątkowo spokojny nurt rzeki obmywał brzeg i zabierał ze sobą części mostu, porozrzucane dookoła. Zwróciła głowę w stronę dawnej przyjaciółki, gdy ta zaczęła opowiadać jej o wydarzeniach sprzed tygodnia. Podawane bez emocji informacje kazały Rory twierdzić, że jest to obiektywna ocena, a sama panna Kendith niespecjalnie przejęła się wybuchem i jego konsekwencjami. Co oczywiście mogło, ale wcale nie musiało, mieć jakieś drugie dno. -Czy tam... - wskazała dłonią w dół - Zginął jakiś Twój znajomy? Wolała nie pytać o pełną listę zmarłych, o tym na pewno będzie jeszcze głośno. Pomyślała o Igrzyskach. Dwudziestka czwórka bezbronnych dzieciaków, które żeby przetrwać, musiały wykończyć siebie nawzajem. Nic dziwnego, że rebelianci chcieli to przerwać. Ciekawe ilu osobom udało się wyjść żywo z areny, skoro zakończono to wszystko wcześniej. Czy siostra Nicka była wśród ocalałych? -Więc jednak Kwartał będzie walczył o swoje - powiedziała bardziej do siebie niż Nicole, ale brunentka na pewno doskonale ją słyszała - Nie czujesz czasem potrzeby powrotu do tego wszystkiego? W końcu nie zostawiliśmy Kapitolu w najlepszym stanie, nic dziwnego, że się stawiają. Westchnęła cicho, spoglądając na swoją towarzyszkę może ciut za bardzo stęsknionym wzrokiem. Obie miały swoje traumy wojenne, ale przecież należało z nimi zawalczyć zanim doprowadzą je do szaleństwa. -Musiałam odpocząć i naładować baterie - wzruszyła ramionami, odpowiadając wymijająco na zadane jej pytanie - Dorosłość bywa męcząca.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Czw Paź 24, 2013 9:19 am | |
| Nie obwiniała o to co się stało Rory. A przynajmniej, nie tylko ją. Każda miała swoje potwory, każda musiała sobie z nimi poradzić na własny sposób. Ona nie mogła zrezygnować z tego co zaczęła. Nie wybaczyłaby sobie odejście od rewolucji, mimo iż jej psychika została rozszarpana na strzępy tyle razy, podczas całego buntu, że już nie potrafiła jej do końca załatać. Mimo, iż do tej pory zdarzało jej się budzić w nocy, zalaną potem, przerażoną, przed oczami wciąż mając niektóre gorsze chwilę z całej wojny. Ponoć to nigdy nie znika. Z tym po prostu trzeba nauczyć się żyć. Nigdy nie winiła jej za zniknięcie, a zerwanie relacji uznała za naturalny skutek tego co przeżyły. Miała tylko za złe, i sobie i jej, że nie potrafią się porządnie zabrać za odbudowanie relacji. A, cóż, nie raz miała wrażenie, że próbowały. Ale to, niemal zawsze, kończyło się urywanymi zdaniami i skrępowaniem. Ponownie zmarszczyła brwi, słysząc pytanie i odwróciła wzrok w stronę mostu. Czy ktoś zginął? Nie... chyba nie. Przynajmniej ona nic o tym nie wie. Ale wiedziała, że na moście była Sunny, ponoć jeszcze Eva. Tym dwóm jednak nic poważniejszego się nie stało. Ale mogło. - Nie - odparła i pokręciła głową. Jednak nikt nie musiał zginąć by to wydarzenie wpłynęło na nią znacząco. Na tyle, by zaczęła się naprawdę wahać. Jednak, mimo całych swoich wątpliwości nic nie zamierzała robić. Strach, przynajmniej na razie, był silniejszy od innych rzeczy. - Do czego? - spytała, może zbyt ostro. Cofnęła się przy tym o krok, a jej serce załomotało gwałtownie. Czyżby jednak się wydała swoim zachowaniem? Potrząsnęła głową i przywołała na twarz maskę obojętności. Takie zachowanie, jeśli Rory niczego wcześniej się nie domyślała, mogło ją teraz wydać. A naprawdę... wolałaby by to pozostało dla niej. Tym bardziej, iż nie była do końca pewna czy powinna ufać swojej byłej przyjaciółce. W tym momencie nie zaufałaby nikomu. Najpierw musiała zawierzyć sobie. - Rozumiem - mruknęła, gdy usłyszała odpowiedź na poprzednie pytanie, tym razem już spokojnie. Jej wzrok znowu przyciągnął most. Cóż powinna zrobić? |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Czw Paź 24, 2013 8:34 pm | |
| Wojenne pozostałości w postaci nieprzespanych nocy i okropnych wspomnień na szczęście ominęły Rory. Nie oznaczało to wcale, że dobrze wspominała rebelię, o nie. Swoje jedyne otarcie się o śmierć po prostu wyparła z pamięci, nie chciała o tym słuchać, mówić ani myśleć. Po osiedleniu się w Kapitolu natychmiast porwał ją wir pracy, który wykorzystała właśnie w swojej powojennej terapii. -To dobrze - mruknęła cicho, ale Nicole na pewno ją usłyszała. Czy czasem tęskniła za swoją przyjaciółką? Oczywiście, że tak! Ochłodzenie relacji z panną Kendith było jedną z tych kart w historii Rory, z których nie była zbyt dumna. Nie do końca wiedziała, jak powinna się teraz zachowywać. Udawanie, że nic się nie stało było naprawdę dziecinne, a tego przecież rudowłosa starała się uniknąć. Z drugiej strony poważna rozmowa powinna się odbyć w jakichś komfortowych warunkach, a tego ostatnio zabrakło. Obie żyły w biegu albo w ukryciu, a dodatkowo Carter bała się odtrącenia ze strony Nicole. To byłoby już któreś z rzędu, czy coś z nią było nie tak, że nie potrafiła utrzymać przy sobie ludzi? -Do rebelii, do walki - nie starała się nawet mówić przyciszonym głosem, jakby było jej wszystko jedno - Zajęliśmy Kapitol, ale nie powiem, żeby wszystko było z tym państwem w porządku. Kolejne Igrzyska? Czy nie tego chcieliśmy uniknąć? Przewróciła oczami i szczelniej otuliła się szalikiem. Zaczęła powoli iść wzdłuż brzegu, dając tym samym znać Nicole, że mały spacerek dobrze im zrobi. W końcu obie chciały porobić kilka zdjęć, a na tym obszarze nie było już chyba nic ciekawego. -Naprawdę uważasz, że to buntownicy z Kwartału wysadzili most? - chciała poznać opinię kobiety zanim zacznie grzebać głębiej. Obiecała sobie, że uda jej się zdobyć odpowiedź na to pytanie, inaczej nie nazywa się Rory Carter.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Czw Paź 24, 2013 9:09 pm | |
| Chciałaby też tego uniknąć, ale na taki stan rzeczy siedziała w tym po prostu za długo. Z rewolucją miała do czynienia od jej wybuchu, aż do samego końca. Do tej pory, chwilami, prześladowała ją, gdy wchodziła do Kwartału by robić zdjęcia. Jedyne co ją uratowało przed nienawiścią do siebie za te oszustwa, za manipulowanie, za przedstawianie tego tak jak Coin chce, nie jak jest naprawdę, to to, że naprawdę kochała fotografię. I, że wiedziała jak ją wykorzystać do własnych korzyści. Dobrze, że umiała sobie radzić w sieci, jak na razie jej blog, a raczej fakt, iż to ona go tworzy był nie do wykrycia. Ale, cały czas musiała uważać, najdrobniejsze wychylenie i mogła wpaść. A to mogłoby pociągnąć za sobą złe skutki. Pokiwała głową. Dobrze, faktycznie. Ale, mimo iż nie zginął nikt jej bliski śmierć dotknęła zbyt wielu osób by mogła się tym w pełni cieszyć. I te wątpliwości... westchnęła cicho, po czym wzruszyła ramionami. Mogła być na tym moście. Wtedy wiele rzeczy stałoby się łatwiejsze. Brwi uciekły jej do góry, serce podskoczyło do gardła. Dlaczego ona o to pyta. Nie powinna. Obydwie nie powinny się w to mieszać. Nie po tych doświadczeniach jakie mają już za sobą. Odwróciła głowę i zignorowała pytania, zaciskając przy tym usta w wąską kreskę. Nie chciała o tym rozmawiać. Naprawdę nie chciała. Nie była gotowa na zwierzanie się z tych spraw. Nie teraz, nie jej. Ruszyła za znajomą ze wzrokiem wbitym w wodę. W sumie, spacer przyjęła z ulgą, sądząc, że na tym się to skończy. Że dziś nie padną żadne więcej niewygodne pytania. Widać jednak dziewczyna była bardziej uparta niż mogła sądzić. - Rory - warknęła, łapiąc znajomą za ramię i zatrzymując ją. Rozejrzała się przy ty szybko po okolicy. Nikt nie miał szansy ich usłyszeć, ale w każdej chwili mogło to się zmienić. - Nie tutaj - powiedziała z naciskiem, wbijając spojrzenie w znajomą. Naprawdę, jakiekolwiek rozmowy sugerujące zdradę Coin były niebezpieczne, a tym bardziej teraz. W momencie kiedy Alma postawiła na nogi cały rząd. - To nie miejsce na takie rozmowy - przypomniała jej, po czym wyprostowała się i poprawiła wbijający się w ramię pasek plecaka. - Chodź - dodała, już spokojnie i pociągnęła znajomą za sobą.
//zt x2 |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Gru 27, 2013 8:46 pm | |
| | Zagięta czasoprzestrzeń, noc po memoriale. Mieliście kiedyś wrażenie, że Wasze życie zboczyło z pierwotnie obranego toru i teraz toczy się zupełnie inną trasą? Że w którymś miejscu podjęliście kilka złych decyzji, niewłaściwych wyborów, a jeszcze inne zaczęliście rozważać za późno i w efekcie nie udało Wam się przestawić na czas odpowiedniej zwrotnicy? Jeśli tak, na pewno zdajecie sobie sprawę, jak trudno jest czasem naprostować to, co się powiedziało albo zrobiło. Ja sama nadłożyłam drogi już zbyt wiele razy, żeby móc uwolnić się od tego uczucia. Tym razem jednak - było inaczej. Bo tym razem moje życie nie skręciło w złą stronę, ani nie przyspieszyło do stopnia, w którym nie potrafiłam go już kontrolować. Tym razem po prostu wyleciało z torów, tracąc ostatni punkt kontaktu z rzeczywistością. Świat dookoła się zatrzymał, a ja uparcie próbowałam brnąć naprzód. I nie miałam pojęcia, dokąd idę. Mimo, że oczy miałam przez cały czas otwarte, miałam wrażenie, że zasnuła je mgła. Ludzie mnie potrącali i popychali, burcząc coś nieprzyjaźnie i rzucając mi spojrzenia, od których robiło mi się niedobrze. Jedynym plusem było to, że nie widziałam ich twarzy - skupiona na jak najszybszym wydostaniu się na otwarty teren, zauważałam jedynie kolorowe, rozmazane plamy, wirujące i dezorientujące. - Przepraszam. Czy to moja wyobraźnia, czy naprawdę robiło się coraz bardziej duszno? Wydawało mi się, że nie mam czym oddychać, że każdy wdech wprowadza do moich płuc nie ożywczy tlen, a gryzący dym. Zaczęłam łapać powietrze coraz bardziej spazmatycznie, ale to tylko pogarszało sprawę. - Przepraszam.Czy ten most nie miał końca? A może to ja kręciłam się w kółko? Miałam wrażenie, że minęła co najmniej godzina, odkąd oczy Noah zniknęły z zasięgu mojego wzroku, chociaż z logicznego punktu widzenia było to raczej niemożliwe. Czas jednak zdawał się tracić na znaczeniu, a jego upływu nie odmierzały już minuty i sekundy, a tępe uderzenia mojego serca. Dum, dum. Światła, pełno świateł. Dum, dum. Gdzieś przy czterdziestym ósmym na dobre straciłam orientację, a przy pięćdziesiątym dziewiątym upadłam na kolana, po to, by podnieść się chwiejnie przy sześćdziesiątym siódmym. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Mój głos brzmiał stanowczo zbyt rozpaczliwie, żeby wypowiadane nim słowo mogło odnosić się do zwyczajnej grzecznościowej uwagi. Kogo przepraszałam i za co? Mijanych ludzi? Isaaka? Noah? Siebie samą? Nie zdążyłam udzielić odpowiedzi na to pytanie, bo sekundę później ludzka mozaika zniknęła, a moje stopy dotknęły betonowej ulicy. Wciągnęłam w płuca lodowate powietrze, czując jak wbija się w nie tysiące ostrych igiełek. Oczy zaszły mi łzami, przez co wcale nie widziałam więcej niż poprzednio, ale przynajmniej obraz przestał nieznośnie wirować. Zatrzymałam się na moment, pochylając się do przodu i wycierając rękawem mokre od potu czoło. W gardle czułam pieczenie, nogi mnie bolały i wydawało mi się, że za chwilę zwymiotuję. Nic nie mogło jednak równać się z ostrym pulsowaniem w skroniach oraz obezwładniającym bólem w klatce piersiowej, kiedy wszystko, co odsuwałam od siebie przez ostatnie minuty, wróciło jednocześnie. Ruszyłam do przodu, na oślep, nie mając pojęcia, dokąd właściwie zmierzam, skupiając się jedynie na miarowym przesuwaniu stóp, w nadziei, że ruch ponownie odciągnie moją uwagę od dwóch twarzy, które naprzemiennie pojawiały mi się przed oczami. Modliłam się o utratę przytomności, o sen bez snów, mimo, że przecież nie wierzyłam w żadnego Boga. Prawą dłoń przycisnęłam do serca, ściskając mocno materiał kurtki, jakbym chciała wyrwać bijący organ z klatki piersiowej. Emocje rozrywały mnie od środka, chcąc desperacko wydostać się spod skóry, ale w żaden sposób nie mogąc znaleźć ujścia. Wiedziałam, że ulgę przyniósłby mi płacz, moje oczy były jednak uparcie i niewzruszenie suche. Zdezorientowana, zauważyłam metalową barierkę dopiero wtedy, kiedy wprost wyrosła mi przed oczami. W ostatniej chwili wyciągnęłam przed siebie ręce, obejmując nimi lodowate pręty i ratując twarz przed brutalnym spotkaniem z przerdzewiałą stalą. Zatrzymałam się na kilka sekund, opierając czoło o przeszkodę i nadal oddychając spazmatycznie. Może gdybym po prostu została w tej pozycji, zamarzłabym na śmierć? Z drugiej strony, najprawdopodobniej umierałabym przez wiele godzin, przez większość czasu pozostając w pełnej świadomości. I o ile byłam przekonana, że było to cierpienie, na które zasługiwałam, o tyle moja bardziej tchórzliwa część kazała mi ruszyć się do przodu. Minęłam barierkę, przeszłam przez otwartą furtkę i z trudem pokonałam kilka schodków, prowadzących na wysokie, betonowe nabrzeże. Znalazłszy się wyżej, poczułam w końcu napływ dużej ilości świeżego powietrza, wzięłam więc kilka głębokich wdechów, aż zakręciło mi się w głowie i osunęłam się na kolana, mając nadzieję, że nikt mnie nie widzi. Zabawne, że w takiej sytuacji wciąż dbałam o takie błahostki jak opinia innych ludzi. Na czworakach podeszłam do krawędzi i przewiesiłam przez nią obie nogi. Nie wiedziałam, jak wysokie było nabrzeże, ale wystarczająco, żebym w nocnym powietrzu nie potrafiła dostrzec szumiącej pod moimi stopami wody. Widziałam za to odbijającą się w niej poświatę księżyca, zbyt jednak złudną, żeby poprawnie ocenić odległość. Objęłam głowę obiema dłońmi, za wszelką cenę próbując pokonać targające mną mdłości i uporządkować myśli. Ile zajęłoby mi utonięcie? Minutę, dwie? W obecnej temperaturze - może krócej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sob Gru 28, 2013 1:07 pm | |
| Powrót do domu po Memoriale chyba nie był najlepszym pomysłem. Charles na samym spotkaniu o charakterze jakże żałobnym nie poczuwał się do żadnej refleksji nad zmarłymi, smutku. Nie uronił nawet ani jednej, nawet sztucznej, teatralnej łzy. Zapewne przez to, że nikogo nie stracił. Albo po prostu, nie odczuwał potrzeby pokazywania wszystkim swojego ogromnego nieszczęścia. Robienie ze stypy spotkania towarzyskiego mogło przejść jedynie w Kapitolu, więc uciął sobie krótką pogawędkę z Josephem i wsiadł do swojego auta. Zaskakująco wcześnie, jak na niego. Cztery ściany jego całkiem sporego, a na pewno przestronnego mieszkania niesamowicie zaczęła irytować go po kilkunastu minutach przebywania. Może to objaw jakieś choroby… albo samotność dawała o sobie znać. Bo wtedy, nawet jeśli bardzo nie chciał się przyznać do tego przed samym sobą, czuł się samotny. Rodzina, a przynajmniej jej część, która go tolerowała była zajęta swoimi sprawami i nie miał zamiaru wchodzić im w drogę. Natomiast Nick… rozeszli się. Sprawa była całkiem świeża, bo spędzili ze sobą kilka miesięcy. Natomiast rozeszli się niedawno, prawie przed chwilą. Lowell sądził, że go kochał i chciał nim być, ale sprawy lekko się pokomplikowały. Zaczęli tracić kontakt, przestawali ze sobą rozmawiać. Tak jakby cała ich relacja opierała się na tym, że ich drogi się spotkały. Przeszli razem kawałek drogi i nagle obie zaczynały rozchodzić się na dwie różne strony… W taki sposób, że żaden z nich nie mógł wejść na ścieżkę tego drugiego. Koniec, od tak. Może to wydawało się dziwne, ale czasem nie warto było walczyć o to, co już nie żyje. Ani on, ani Dominic nie potrafili wskrzeszać zmarłych, więc chyba oboje przegrali. Bez większej bitwy, po cichu. Oboje w samotności. Dla Chaza to wszystko zdawało się być już wcześniej skończone, jeden pocałunek sprawił, że dojrzał do tej decyzji i zamknął ten rozdział bezpowrotnie. Bo nigdy nie wchodziło się do tej samej rzeki dwa razy. Czasem coś się wypala.Siedząc samemu w domu nie mógł znieść już pieprznego światła żarówek i pojedynczych samochodów zza oknem. Złapał płaszcz i zabrał klucze zostawiając wszystko w domu, wyszedł na zewnątrz. Nie miał konkretnego celu swojej wędrówki. Potrzebował iść gdzieś, gdzie nie musiałby odczuwać jakiegoś dziwnego rodzaju frustracji. Miejsca, w którym nie musiałby być sam lub wręcz przeciwnie, gdzie mógł być sam, w pozytywnym rozumienia tego słowa. Nie wiedział, czego szuka, ale wiedział, że potrzebował odetchnąć. Przemierzał ulice, a zimno przestało mu dokuczać podczas przejścia przez jakieś osiedle. Zerkał w okna mieszkań i tylko czasem zadawał obie pytania dotyczące tego, kto tam mieszkał, co właśnie robił, ile miał lat i czym się zajmował. Przestał to robić, bo podczas któregoś razu uznał, że i tak nie uzyska żadnej odpowiedzi nie widząc nikogo w ramie. Zaczął iść prosto przed siebie, nie zastanawiał się nad niczym. Nawet nie zdziwił go fakt, że Katipol był jakoś wyjątkowo mniej tłoczny niż zwykle. Po prostu szedł przed siebie, bez telefonu, bez myśli, samotnie… Trochę jak oderwana cząsteczka świata bądź element z innego zestawu puzzli niepasujący w żadne miejsce. Zabawne, bo nawet go to nie zasmuciło. Chyba Zwolnił dopiero przed wejściem na most. Nie miał zielonego pojęcia, ile czasu już minęło od jego wyjścia, ale nie czuł potrzeby otrzymania tej wiedzy. Wyznacznikiem na dzisiejszą noc był księżyc i powietrze zimy dobiegającej końca. Poprawił kołnierz płaszcza i rozejrzał się dookoła. Moon River.Rzadko kiedy, nawet nocą Kapitol ogarniała taka cisza. Charles nie bywał w tych rejonach zbyt często, ale słyszał nut płonącej pod sobą rzeki. Stawiał delikatne koki, raz po raz uderzać w barierkę. Może wyglądał na szaleńca, ale nie przeszkadzało mu to. Być może już dawno zawirował, tylko jeszcze tego nie zauważył. Cicho pod nosem zaczął nucić jakaś kołysankę. Nie wiedział skąd dokładnie ją zna, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Być może, to nawet nie była piosenka dla dzieci, tylko jakaś stara piosenka. Dookoła panował mrok. Noc, księżyc i pojedynce latanie oświetlały jego sylwetkę, a on pierwszy raz od jakiegoś czasu oczyścił swój umysł z niechcianych myśli. Trochę jakby idąc w nieznanym kierunku zostawił je na ławce, czy wrzucił do kosza na śmieci. Podobało mu się to uczucie, bo zdawało się być inne niż to, czego doświadczał ostatnio. Wciągnął do płuc głęboko tlen i nie wiedząc kiedy, stał w połowie mostu. Pochylił się lekko do przodu, by dojrzeć taflę wody, nie miał pewności jak bardzo wysoko się znajduje. Światło księżyca delikatnie oświetlało jej powierzchnię. Może powinien zaśpiewać jakaś piosenkę o miłości… albo o złamanym sercu, smutnym psie, odrzuconym czy stroskanej dziewczynie.Zastukał głośniej placami i zaczął naśladować pianistów wygrywających depresyjne melodie. Co z tego, że nie umiał grać na pianinie? Przecież nikt nie mógł mu zabronić uderzać placami o metal, nawet z brakiem jakiegokolwiek talentu. Nikt nie mógł mu zabronić niczego. Przesuwał się do przodu całkowicie oddając się magii cichej, ledwo przenoszącej się dalej imitacji muzyki. Miał zamknięte oczy, a kiedy je otworzył, momentalnie złapał dłonią barierkę. Jakaś postać siedziała na betonowym urwisku. Tylko tyle mógł dostrzec, ale wcale nie spodobał mu się ten obrazek. Ludzie często skakali do wody z mostów, czy stromych zboczy rzeki. Podobno śmierć była dla tchórzy. Samobójstwa była dla tchórzy, ale patrząc na z innej perspektywy. Kto miałby odwagę stanąć na moście i puścić się w dół? Zupełnie nie przejmować się przyjaciółmi, rodziną… Choć może ten ktoś, wątła postać wcale nie miała takich zamiarów. Po prostu przyszła posiedzieć sobie nad wodą o nieco dziwnej porze w jeszcze dziwniejsze, lekko niebezpiecznie miejsce. Szybszym krokiem podszedł do otwartej furtki i popchnął ją. Lata w obecności wody i niezbyt częste używanie dawało się we znaki. Zaskrzypiała głośno, a mężczyzna przecisnął się na niezabezpieczony teren. Być może powinien coś powiedzieć, krzyknąć, zapytać. Da jakikolwiek znak swojej obecności. Jednak zawsze wydawało mu się to być złą taktyką we wszystkich filmach. Ci ludzie niczym się nie różnili od innych. Też chcieli z kimś porozmawiać, przytulić się, być wysłuchanymi. W gruncie rzeczy byli normalni. - Mogę się dosiąść? - To jedyne, co wypowiedział, kiedy znalazł się wystarczająco blisko. Jednak nie czekając na odpowiedź przykucnął i osiadł na zimnej ziemi. Nadal nie miał pojęcia, kim była ta osoba. Wydawało mu się, że to kobieta, ale nie chciał speszyć nikogo swoim wzrokiem. Oczy skierował ku niebu. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć wypowiedział dokładne dziewięć słów. - To wszytko jest do dupy, nie sądzisz? |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sob Gru 28, 2013 11:08 pm | |
| Przepraszam, nie mam pojęcia, co ćpałam, pisząc ten post. ._.
Niebo było ciemne. Świat dookoła kołysał się równomiernie, kiedy schodziłam po schodach. Nie, nie schodziłam - byłam znoszona. Dlaczego? Spróbowałam otworzyć powieki, ale były jakby sklejone, tak, że nawet największy wysiłek nie przynosił efektu. Dookoła nie czułam niczego, żadnej materii, zupełnie jakbym unosiła się w wodzie, chociaż przecież coś musiało wywoływać to falowanie. A może tonęłam? Spróbowałam zamachać rękami, bez skutku. Były ciężkie, jak z ołowiu, całe moje ciało było ciężkie. Co ty zrobiłaś, Ashe? Pytanie rozbrzmiało gdzieś w mojej głowie, ale byłam pewna, że nie narodziło się wewnątrz moich myśli. Głos, który je zadał, był jednak zniekształcony, jakby wydobywał się zza warstwy wody, pod którą się znajdowałam, przez co nie byłam w stanie zidentyfikować jego właściciela. Co zrobiłam? Nie potrafiłam sobie przypomnieć. Starałam się cofnąć pamięcią wstecz, ale moje wspomnienia były wybrakowane i poszatkowane, jak fotografie z różnych okresów, pomieszane ze sobą i pozbawione jakichkolwiek dat i opisów. Poza tym, podobnie jak wszystko dookoła, kołysały się miarowo, razem ze mną opadając w dół, z tym że zbyt wolno, żebym mogła je chwycić; zostawały wyżej, podczas gdy ja przez cały czas się osuwałam, niżej i niżej, nie wiedziałam dokąd, ale im dalej - tym ciemniej. Otwórz oczy. Znów ten sam głos. Do kogo należał i dlaczego kazał mi otwierać oczy pod wodą? Pokręciłam głową, prawo, lewo. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że muszę go posłuchać, przecież zawsze go słuchałam. To on był tym starszym, tym mądrzejszym, tym, który lepiej wiedział, co dla mnie dobre. Ale tak bardzo bałam się momentu, w którym pod moje powieki wedrze się lodowata woda. Isaac. Imię samo wypłynęło gdzieś na powierzchnię mojej świadomości, a razem z nim - kilka fotografii. I już wiedziałam, dlaczego muszę go posłuchać. Tak trzeba. Uniosłam powieki, jednocześnie czując, jak jakaś nieokreślona siła wypycha mnie spod wody, wprost na ulicę przed naszym mieszkaniem. Wprost w ramiona mojego brata, który ze zrozpaczonym wyrazem twarzy wkładał mnie do karetki pogotowia. A niebo było takie ciemne. - To wszystko jest do dupy, nie sądzisz? Inny głos, również skądś znajomy, ale równocześnie obcy, przedarł się przez otaczającą mnie barierę i sprawił, że ponownie zaczęłam czuć. Chropowaty beton pod palcami, chłodny wiatr na plecach i łaskotanie włosów na twarzy. Podniosłam głowę. Wszystkie lampiony zniknęły już znad mostu. Marna imitacja gwiazd udowodniła swoją nietrwałość, pogrążając świat w ciemności. Takiej samej jak wtedy. Z tym że dzisiaj nie było obok nikogo, kto złapałby mnie w locie. Zaraz... nikogo? Odwróciłam twarz, przypominając sobie o usłyszanym przed momentem pytaniu, ale dopiero kiedy zobaczyłam obok siebie sylwetkę mężczyzny, zrozumiałam, że nie stanowiło ono jedynie wytworu mojej wyobraźni. A może jednak? Zmarszczyłam brwi, przyglądając się rysom i przez kilka sekund próbując zrozumieć, skąd je znam. Bo znałam je, na pewno nie widziałam ich po raz pierwszy. Otworzyłam usta, gotowa poprosić przybysza, by sam wyjaśnił mi, dlaczego go kojarzę, ale w tym momencie mój umysł połączył obraz z odpowiadającym mu imieniem. Charles. Zacisnęłam wargi, tym razem zastanawiając się, czy nie mam omamów. To nie było możliwe, jego obecność tutaj. W środku nocy, na zapomnianym, oddalonym od centrum miasta urwisku. A skoro go tu nie było, mogło to oznaczać tylko jedno - on także istniał jedynie jako podsunięta mi przez mózg wizja. Snowie najdroższy, naprawdę sfiksowałam. Roześmiałam się, cicho i krótko. Cicho, bo w ciszy panującej dookoła nawet szept brzmiał jak krzyk. Krótko, bo przeraziło mnie brzmienie własnego śmiechu. Pustego, pozbawionego wesołości. - Serio? - zapytałam, odgarniając włosy z twarzy i przyglądając się uważniej siedzącej przede mną postaci. Mój głos nawet mnie wydawał się nieco histeryczny, ze skaczącymi w górę i w dół tonami, niespokojny, jakbym zaraz miała się rozpłakać. A przecież nie mogłam, nawet jeśli bardzo tego potrzebowałam. - Ja rozumiem, że sumienie zazwyczaj przychodzi pod jakąś postacią, ale dlaczego Charles Lowell? - dodałam po chwili, z autentycznym zaciekawieniem. Zakołysałam się w przód i w tył, przekrzywiając głowę nieco na bok. Przez myśl przemknął mi fakt, jak komicznie musiałam wyglądać na postronnego obserwatora, siedząc sama nad rzeką i rozmawiając z czystym powietrzem, ale miałam to bardzo gdzieś. Jeśli ktoś zadzwoni po policję, zniknę, zanim zdążą się pojawić. Droga w dół była prosta i bardzo krótka. I raczej mało prawdopodobne, żeby mnie na niej znaleźli. - Więc... - zaczęłam po chwili, potrząsając głową, żeby wyrwać się z własnych myśli i znów zerkając w bok, jakbym sprawdzała, czy towarzyszący mi mężczyzna wciąż tam siedzi. - Jak teraz będzie? Pokażesz mi moje życie, oglądane od końca? Bo jeśli tak, to mam nadzieję, że masz ze sobą coś mocnego. Nie ma mowy, żebym przebrnęła przez to na trzeźwo. - Znów cicho parsknęłam. Tak właściwie, już w tamtej chwili brzmiałam, jakbym była pijana, ale ten fakt, zamiast mnie zmieszać, jeszcze bardziej mnie rozbawił, pogłębiając stan, w którym się znajdowałam, a który leżał gdzieś pomiędzy histerią, a rezygnacją. Trzymałam się go jednak, zdając sobie sprawę, że w momencie, w którym zostawię za sobą szaleństwo, zacznę wyć. I nie wydawało mi się, żebym wtedy była w stanie kiedykolwiek przestać. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pon Gru 30, 2013 3:33 am | |
| Zimny beton, cichy szum wody i pojedyncze oddechy przyniosły ze sobą wspomnienia. Dosłownie kilka wspomnień. Charles nie mógł dokładnie ujrzeć w tamtej chwili drugiego brzegu rzeki, ale przed oczami stanęły mu migoczące światła Kapitolu. Przypomniał sobie swoją, niemalże identyczną do tej, która miała miejsce, sytuacje. Spokojnie ponad trzysta pięćdziesiąt metrów. Wyjątkowo nisko. Ulica była daleko. Samochody były punkcikami, które znikały tuż za rogiem. Ludzie byli małymi, prawie niewidocznymi mrówkami. Nic nie mogło przeszkodzić barwnej codzienności mieszkańców stolicy. Jedna śmierć w tę, czy we w tę na pewno nic by nie zmieniła. Kto miałby się przejmować taką błahostką? Dodatkowo, bezimienna dusza dopisana do ilości zgonów w konkretnym roku. Wspaniałe uzupełnienie statystyk. Samobójstwo wpisałoby się nawet w kilka. Małe, kruche, łamliwie życie, które tak łatwo było stracić. Charles pamiętał, jak przechadzał się po krawędzi dachu zerkając ku górze. Pojedyncze ptaki kołowały się nad drapaczami chmur lub leciały w nieznane dla zwykłych śmiertelników przestworza. Uciekały, tak sądził. Gdzieś daleko, by pobyć samemu. Może gdzieś nad wodę, by napić się orzeźwiającej cieczy. Może gdzieś na wybrzeże, by wiatr unosił je swoją siłą. Może gdzieś do lasu, by śpiewać z całych sił. Ale może w takie miejsce, o którym same do końca nie miały pojęcia. Co, jeśli te wszystkie ptaki leciały do tego samego miejsca, w którym chciał się tak znaleźć Chaz? Nie wiedział, jaki miały cel kołując się nad wszystkimi konstrukcjami. Pewnie tak samo jak on szukały wytchnienia. Ciekawe, czy zabrałyby go ze sobą... Wiatr lekko owiewał jego twarz i przeczesywał włosy. Oddychał głęboko, by tlen dopływał do wszystkich komórek wraz z krwią. Wszystko zdawało się być wolne, dziwnie spokojne. W jego odczuciu zaczynało lekko wirować, ale zaraz szybko przestało. Ciepło i zimno zarazem, czy to mogło być prawdziwe? Gęsia skorka wkładała się na jego ramiona, ale uśmiechnął się. Nie czuł jakiegoś ogromnego przygnębienia. Ciągle się uśmiechał i sięgnął do kieszeni. Wciągnął małą, białą tabletkę. Omiótł ja wzrokiem i włożył do ust. Bez problemu przeszła przez gardło, by już za moment zacząć działać. On też chciał polecieć. Zatrzymał się na krawędzi. Stał przodem ku chodnikom i ludziom zmierzającym do swoich domów, pracy, miłości. Wszystkich tych, których własne życie, pośpiech i praca zajmowały bez opamiętania. Ale czy zapytani o cos takiego jak szczęście odpowiedzieliby „tak, wiem, co to”? Nie sądził. Jednak jego od szczęścia dzielił jeden krok. Jeden mały krok, do którego się przygotowywał. Oderwał prawą stopę od podłoża. Przymknął oczy, wziął jeden z ostatnich, głębokich wdechów, ale coś go zatrzymało. Przecież żaden ptak nie chciałbym spadać głową w dół. Ostatnią dziedziną, jaka się interesował była ornitologia, ale zdawał się być dziwnie pewnie swoich myśli. Trochę jakby żadna inna prawda nie istniała. Każdy ptak chciał umierać zerkając ostatni raz w niebo. Niezgrabnymi ruchami odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Głośno pobrał powietrze do płuc i przymykał oczy. Cofał się milimetr po milimetrze do tyłu. Już za moment miał poczuć się naprawdę wolny. Lecieć. Wolny od wszystkiego, czego nienawidził i tego, co kochał. Mógł lecieć. Mógł nauczyć się latać. Nie wypowiedział żadnego słowa. Odliczał od dziesięciu do zera. Zerknął na niebo, na ptaki wirujące w przestworzach i nagle… Nagle pojawiła się pierwsza łza. Zapiekła go niemiłosiernie. Zrozumiał, że to bardzo głupi pomysł. Przerywał odliczanie przy jedynce. Nie umiał tego zrobić. Łzy zaczęły spływać jedna po drugiej i wsiąkać w koszulę. Zeskoczył z krawędzi, po czym, drżącymi dłońmi wyjął opakowanie, jeszcze w połowie pełne. Kolejna tabletka... Albo dwie, trzy. Pragnął przestać odczuwać przygnębienie, strach. Wpaść w amok. Połknął kilka sztuk. Usiadł i drżał czekając na napływ błogiej fali nieświadomości, odrętwienia. Szkoda, bo… Tak bardzo chciał polecieć w dół, ale nie potrafił. Mimo tego, że sięgał dna. Nie umiał. Dlaczego to zapamiętał najlepiej? To wcale nie było jego ostatnie takie zachowanie, ale zdecydowanie pierwsze. Podobno pierwsze razy - jakkolwiek szczęśliwe lub dramatyczne, zapamiętywało się najlepiej. Pierwsza próba dramatycznej ucieczki, której nie potrafił dokonać. Z fali wspomnień już kilka sekund temu wyrwał go kobiecy głos. Na początku wydał mu się być obcy. Chwile potem zrozumiał, ze już kiedyś go słyszał. Nagłe zdał sobie sprawę, kim była postać. To nie żadna sprzedawczyni, pani z telewizji lub tania aktorka, to… Ashe. Drobna blondynka, która wywiózł z Kwartału i, w której towarzyskie spędził noc. Całkiem przewrotną noc, która nieco zmieniła jego życie. Skłoniła do pewnych przemyśleń. Momentami nawet stawiał pannę Cradlewood jako centrum wszechświata, ale tylko momentami… częstymi. Wtedy zastanowił się, co robiła na urwisku. Nie sądził, by udawane spotkanie żałobne aż tak ją przybiło… Bardziej możliwe, że codzienność przygniotła ją do takiego stopnia i dała sobie rady. Przyszła się pożegnać ze światem, pomyśleć, posiedzieć w samotności. Po czym rzucić się do wody. Zapomnieć. Wbrew pozorom i wbrew okolicznościom cieszył się ze spotkania. Może potem miał mieć szanse wyjaśnić sobie z nią kilka spraw. Wytłumaczyć sobie, dlaczego nie umiał wyrzucić jej od tak z pamięci. Ani wymazać z pamięci - zgodnie z nieformalną umową. Zmarszczył brwi, jednak nie było to widoczne w słabym świetle. - Dlaczego nie on? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. Może ukazało to jego całkowity brak taktu, ale chyba nie znalazłby lepszej odpowiedzi. - Wszystko w porządku?- Właściwie nie do końca rozumiał, o czym mówiła, ale już wcześniej doszedł do wniosku, że oboje byli siebie warci. Dwóch wariatów nad urwiskiem ucinających sobie pogawędkę na abstrakcyjne tematy. Brzmiało wyśmienicie. - Wszystko zależy od tego, ile masz odwagi, żeby go sobie zabrać ze sklepu bez zapłaty. - Odpowiedział i uśmiechnął się lekko do siebie. Ashe już wydawała się być lekko wstawiona. Pewnie piła. Sam nigdy niczego nie ukradł. Rodzice nie mieli problemów z finansami, jednak teraz nie zabrał ze sobą portfela. Gdyby mogli zapłacić za coś mocnego emocjami, to spokojnie, Chaz stawiałby. Jednak w wypadku normalnych sklepów nie istniały takie układy. Wizja kradzieży wcale go aż tak nie obrzydzała. Zdecydowanie ciekawiło go, co czuł złodziej. Jak wyglądał stres, o czym się myślało. Chyba złamanie prawa w takim wydaniu znajdowało się na każdej liście rzeczy do zrobienia przez całe życie… Nawet jeśli nie posiadało się takowego spisu. - Nie wiem, czy jestem w stanie pokazać ci całe, twoje życie. Przewinąłem się tylko przez krótki epizod. - Mógł jej przypomnieć ich krótkie, pełne łapanie się za słówka spotkanie w barze, długą rozmowę w ciemnej sali bankietowej rozmowę, dwa pocałunki. Ale to wszystko nie byłoby takie samo. Nie istniały dwie identyczne chwile, każda z nich, jakkolwiek łudząco podobna, była inna. Jednakże samo wspomnienie wysłało na twarzy delikatny uśmiech. Przecież to była miła noc. - Co tutaj robi Ashe Cradlewood? Czyżby odkryła jak bardzo egzystencja jest do bani i przyszła rzucić się do wody? - Westchnął głośno i skierował wzrok ku jej twarzy. Zmienił to na bardziej ostry. - Do cholery, co ty tutaj robisz?
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pon Gru 30, 2013 10:39 pm | |
| To zabawne, jak ludzie uwielbiają się oszukiwać. Zabawne i irytujące, chociaż chyba bardziej to drugie. To, jak mówią o śmierci, jak poklepują Cię po ramieniu, zapalają świeczki na kamiennych nagrobkach. A kiedy to nie wystarcza? Organizują memoriał, grają żałobne melodie, puszczają w niebo śliczne lampiony, głosząc przy tym podniosłe słowa o pamięci, o przemijaniu, o jednoczeniu się i tak dalej. Sprawiają wrażenie jakby doskonale Cię rozumieli, jakby nagle dostali olśnienia, jakby miało się coś zmienić. A Ty im wierzysz, przynajmniej przez pewien czas. Czytasz ich wiersze, słuchasz piosenek i wydaje Ci się, że jesteś przez to innym człowiekiem, że możesz podzielić ich ból, że jesteś silniejszy, że będzie Ci łatwiej. Wiecie co? To wszystko jest gówno warte. Bo kiedy naprawdę kogoś tracimy, nic z tego nie ma znaczenia. Żaden lampion, żadna świeczka ani żadne słowa pocieszenia nie są w stanie odciągnąć uwagi od faktu, że jedyne, co nam zostało, to pustka. Ziejąca w duszy dziura o poszarpanych brzegach, znajdująca się dokładnie w miejscu, które należało do bliskiej nam osoby, w której bezpowrotnie znika całe okazywane nam współczucie. Tylko ona. I zimny nagrobek z datą, która jest na nim całkowicie niepotrzebna, bo i tak nigdy nie będziemy w stanie o niej zapomnieć. W którym miejscu popełniłam błąd? Objęłam się ciasno ramionami, wciąż kołysząc się lekko w przód i w tył. Słyszałam obok siebie głos Charlesa, wiedziałam, że coś do mnie mówi, ale nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów. Coś, jakiś złośliwy głosik w kącie umysłu mówił mi, że mężczyzna, który siedzi na murku, to jednak człowiek z krwi i kości, i przed sekundą zrobiłam z siebie kretynkę, ale w tamtym momencie zwyczajnie nie byłam w stanie się tym przejąć. Jak to się stało, że znowu czułam się, jakbym umierała? Uczucie nie było obce, pamiętałam je z przeszłości, z nocy, której zginęła Diana. To również było wczesną wiosną, dokładnie pięć lat temu, i obiecałam sobie wtedy, że nigdy więcej nie pozwolę, by coś takiego spotkało mnie ponownie. Przez pięć lat odpychałam konsekwentnie każdego, kto znalazł się wystarczająco blisko, by stanowić zagrożenie, że zacznie mi zależeć. To samo zrobiłam zresztą kilkanaście minut temu. I co, wszystko to na nic? - Wszystko w porządku? Zamrugałam kilkakrotnie, jakby wyrwana z dziwnego transu. Pytanie, które zadał mi Chaz, było tak absurdalne, że udało mu się sprowadzić mnie na ziemię. Odwróciłam się w jego stronę, odgarniając z twarzy włosy, żeby widzieć go lepiej. Nie uśmiechał się i o ile mogłam stwierdzić w panujących ciemnościach, wyglądał zupełnie poważnie. Wytrzeszczyłam oczy, przez dobrych kilka sekund próbując zlokalizować miejsce, w którym zgubiłam język, a kiedy w końcu odzyskałam zdolność mówienia, roześmiałam się. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że nigdy w życiu nie było mi mniej wesoło, zresztą - śmiech, który rozległ się w powietrzu też bynajmniej do wesołych nie należał. Gdybym usłyszała go od kogoś obcego, miałabym problem z rozróżnieniem go od płaczu. - W porządku? - powtórzyłam z powątpiewaniem, patrząc na mężczyznę, jakby postradał zmysły, chociaż to ja zachowywałam się jak wariatka. - Tak. Kurwa. W najlepszym. Nigdy nie czułam się lepiej. Zaczęłabym śpiewać, gdyby nie to, że nie potrafię. Życie jest piękne. Hakuna matata. - Urwałam, bo z każdym kolejnym słowem mój głos schodził coraz niżej, a ostatnie sylaby zadrżały niebezpiecznie. Moje emocje znowu urządziły spektakularny pokaz, ponownie przechodząc z obezwładniającej pustki w złość, z tym że nieskierowaną w żaden konkretny punkt. Nie wiedziałam, ile jeszcze takich wahań będę w stanie znieść. Przycisnęłam zziębnięte dłonie do policzków, bo te z kolei były tak gorące, że miałam wrażenie, jakby płonęły. Sama zresztą czułam się jak w gorączce i nie zdziwiłabym się, gdyby termometr pokazał w moim wypadku więcej niż standardowe trzydzieści sześć i sześć. - Och, no jasne, nie ma sprawy - kontynuowałam, odnosząc się do kolejnej uwagi mężczyzny. Nie wiedzieć czemu, wszystko co mówił, irytowało mnie coraz bardziej, nawet jeśli w normalnym wypadku uznałabym to za zabawne. Denerwowało mnie, że stał się mimowolnym świadkiem mojego upadku, że w jednej chwili wszystkie moje słabości wychodziły na wierzch, prosto przed nim. Wolałam, żeby zapamiętał mnie jako dziewczynę z bankietu, nie zasmarkaną histeryczkę. - Wiesz, kradzieże to dla mnie chleb powszedni. Wszyscy za murem jesteśmy zło-złodziejami. - Przeklęłam w duchu, kiedy mój głos znów niebezpiecznie się zachwiał. Brzmiałam jak zapłakana, mimo, że moje oczy wciąż były irytująco suche. - Sprawdź, czy masz portfel i klucze, może już zdążyłam ci je zabrać. - Gdzieś podświadomie wiedziałam, ze to, co mówiłam, nie miało sensu, ale w którymś momencie zorientowałam się też, że wyrzucanie z siebie zdań - nawet jeśli tak durnych, jak te - w jakiś sposób odciągało uwagę od głównego problemu. Zamilkłam na dłuższą chwilę, biorąc kilka urywanych wdechów i starając się skupić na następnych słowach Charlesa. Obezwładniający ból w klatce piersiowej nieco zelżał i choć zdawałam sobie sprawę, że zapewne chwilowo, i tak postanowiłam nacieszyć się tym momentem. Do tego stopnia, że minęło kilka sekund, zanim zorientowałam się, że padło kolejne pytanie. Uśmiechnęłam się krzywo, na swój sposób rozbawiona. - A co tutaj robi Charles Lowell? - powtórzyłam za nim jak echo. - Czyżby odkrył jak bardzo egzystencja jest do bani i przyszedł rzucić się do wody? - Uniosłam wyżej brwi, po czym odruchowo zerknęłam w dół, jakbym spodziewała się zobaczyć rozbijające się o nabrzeże fale. To zapewne pasowałoby do dramaturgii chwili, prawda? Moon River zdawała się jednak nic sobie nie robić z moich szalejących emocji, bo była wyjątkowo cicha i spokojna. Prawdę mówiąc, nie byłam nawet pewna, czy skacząc w dół faktycznie zanurzyłabym się w wodzie, czy rozbiłabym się o powierzchnię lodu. Z drugiej strony, czy to cokolwiek zmieniało? Ostrzejszy niż wcześniej głos mężczyzny zmusił mnie do ponownego skierowania uwagi w jego stronę. Zamrugałam, zaskoczona nagłą zmianą w tonie jego wypowiedzi i być może właśnie z tego powodu na chwilę zapomniałam, co właściwie przygnało mnie nad urwisko. Skuliłam się w sobie, czując się, jakby co najmniej na mnie nakrzyczał, mimo że nawet nie podniósł głosu. Może wynikało to z ciszy, jaka panowała dookoła, a może po prostu z tego, że po raz pierwszy usłyszałam Charlesa choćby szczątkowo wytrąconego z równowagi. - Co tu robię? - rzuciłam, o dziwo ze złością. Wyglądało na to, że sama gubiłam się we własnych emocjach, ciekawe, co myślał o mnie mój przypadkowy rozmówca. - Pomyślmy. Od tygodni nie mam żadnych informacji od mojego najlepszego przyjaciela, jakąś godzinę temu w wyjątkowo mało subtelny sposób dowiedziałam się, że mój brat nie żyje, a sekundę później na własne życzenie straciłam ostatnią osobę, która nie miała mnie gdzieś. Ten lekko niefortunny zbieg wydarzeń trochę mnie zasmucił, postanowiłam więc odetchnąć świeżym powietrzem i odprężyć się, patrząc na ten piękny, zimowy krajobraz. Krótko mówiąc - nic specjalnego, kto by się przejmował. - Wzruszyłam ramionami, chyba nieco zbyt energicznie, i gdyby nie histeria, coraz wyraźniej targająca moim głosem na prawo i lewo, może nawet zabrzmiałabym przekonywująco. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Nie Sty 05, 2014 1:13 am | |
| Ludzie za szkłem byli inni. Kompletnie inni. Chaz odkrył to dość dawno. Trochę zabawne, że przypomniał sobie o tym wtedy. Dokładnie wtedy, gdyby siedział tak blisko blondynki, tak blisko krawędzi dzielącej ich od zimnej wody Moon River, tak blisko śmierć i tak samo blisko życia. Dwie zupełnie inne sytuacje, jednak powodowały u niego podobne odczucia. Frustracja, fascynacja, zainteresowanie… Coś jak te wymienione. Parsknął bezgłośnie śmiechem. Jego mózg ostatnio postanowił popłatać mu figle, co gorsza - uznawał to za zabawne. W jego wspomnieniu Alex siedziała w czarnym, małym samochodzie razem ze swoim ojcem, a Charles akurat chodził kolorowymi ulicami stolicy. Już od jakiegoś czasu ich przyjaźń się wypaliła, skończyła? Nieważne. Alexandra po prostu się zmieniła i przestali się widywać, spotykać, rozmawiać. Nagle jej auto zwolniło. Natomiast Lowell w tym samym czasie pochwycił jej przelotny uśmiech. Wyszczerzone, proste zęby, napięte mięśnie twarzy. I pewien błysk w oku. Przystanął. Smutny błysk. Albo się pomylił. Mógł się pomylić, bo wszystko trwało dosłownie kilka sekund. W marcu osiemdziesiątego trzeciego nie pamiętał dokładnie tamtej okolicy, uczesania byłej przyjaciółki lub jej najnowszej, kosztowanej bluzki. Jednak pamiętał coś innego. Uczucia. Wtedy poczuł się inaczej niż zwykle. Nie, bynajmniej nie zły. To było coś dziwnego. Zdecydowanie nie miłość, pasja, pożądanie. Odczucia z zupełnie innej półki. Coś na kształt głębokiego zastanowienia. O czym wtedy myślała? Z czego się śmiała? Co ją tak naprawdę smuciło? Jakie były jej troski? O co chodziło tak naprawdę? Jednak, to co przyszło po zadaniu pytań, było gorsze. Znacznie gorsze. Przecież nie miał żadnych szans na uzyskanie odpowiedzi. Snucie domysłów w nieskończoność, w wkrótce doprowadziłoby każdego do szaleństwa. Obserwował auto znikające za rogiem jednej z ulic, jednak tak naprawdę nie widział nic. Kiedyś, ktoś powiedział, że mogłeś patrzeć, mimo to nic widziałeś. I to była prawda. Nie podobało mu się to, chociaż… chociaż zdawało się być fascynujące. Jak bardzo wszystko zmieniało się pod względem z tego nie z jakiej my pozycji patrzyliśmy na ludzi, ale w jakiej oni się znajdywali. Wtedy Alex siedziała za szybą samochodu i zadawała się być kimś innym. Nie tyle, co zamkniętym, uwiezionym, po prostu innym. Nie była osobą znaną Chazowi na wylot, od najwcześniejszych lat. Kimś do kogoś nie mogliśmy podejść, mijaliśmy się z nim jeden, jedyny raz i jego życie miało na zawsze pozostać tajemnicą. Przelotny gest, to jedyne, co mieliśmy prawo odtwarzać w myślach. Musiał wyglądać dziwacznie, stercząc na ulicy, gdzieś w tłumie obcych ludzi. Stał i dumał nad czymś co nie miało największego sensu. Ruszył przed siebie i nie szukał nowych, potencjalnych dusz uwięzionych za szkłem. Zamrugał kilkukrotnie i rozwiał wszystkie wspomnienia. Nadal siedział nad rzeką w towarzystwie Ashe… dosłownie siedzieli n a d rzeką. Gdzieś jeszcze, przez ułamek sekundy przewinęła mu się w głowie jedna myśl. Otóż, wydawało mu się także, że to dlatego także oglądaliśmy filmy. Ktoś bardzo mocno twierdził, że dla dobrego zakończenia. Ktoś stawał się szczęśliwy - urocza dziewczyna spotkała cudownego, przystojnego chłopka, znajdywano sprawcę morderstwa, wszystkie przeciwności nagle znikały. Po prostu, by przekonać się, że nie wszystko jest takie złe, jednak Charles uważał nieco inaczej. Dobre filmy stawiały nas za szybą. Cienką warstwą szkła, przez którą za nic nie byliśmy się w stanie przebić. Widz otrzymywał obraz, zaproszenie do niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju świata. Śledził losy, poznawał bohaterów, atoli nie mógł stać się ich częścią. Nigdy nie poprzebijał się przez warstwę szkła, która tworzyła magię. Prawdziwą magię kina. - Coś w tym stylu. - Wypowiedział bez emocji. Monotonną, nieco smutną barwą głosu. Głos blondynki w dziwny sposób się łamał. Zapewne wpadała w ten stan, kiedy chciało się być samemu. Jednakże patrząc potem, z perspektywy czasu, samotność zdawała się być najgorszym wyborem. Momentem, stanem, kiedy podejmowaliśmy najgorsze decyzję. Trochę rozśmieszyły go słowa Cradlewood. Wyciągnął z kieszeni płaszcza klucze. Przekręcił je kilkukrotnie w placach i położył obok dziewczyny. - Wybaczysz, że nie zabrałem ze sobą portfela. - Odetchnął głośno i oderwał wzrok od skrawka ziemi. - Zapraszam w mojej skromne progi. O każdej porze. Pamiętaj. Nagle zrozumiał coś nad czym nigdy się nie zastanawiał. Wśród tysięcy bezsennych godzin, milionów zamyślonych sekund. - To chyba tyle, co dziś mam. - Wypowiedział niemalże bezgłośnie. To, o czym pomyślał, zasmuciło go. Miał pracę, mieszkanie, władzę, własny samochód, jego nazwisko było kojarzone, zarabiał pieniądze, niemałe z resztą. W wieku trzydziestu jeden lat osiągnął naprawdę wiele. Posiadał to, o co ludzie zabiegali całe życie i często umierali z niczym. Bez sukcesu, zdobytych celów… a jednak uświadomił sobie, że nie miał tak naprawdę niczego. Absolutnie niczego. Siedział tam biedny jak mysz kościelna. Nie miał nic prawdziwego, czegoś na czym mu zależało. Klucze zadawały się być jego wartością. Kilkanaście gram metalu. A po tym jak je oddał… Nie miał nic. Nawet z nimi i tak nie miał nic. Kilka zdań wypowiedzianych przez rozmówczynię zmieniło nieco postać rzeczy. Ashe, pewna siebie blondynka z bankietu, straciła, w jej mniemaniu, wszystko. Dziewczyna rzucająca sarkastyczne i pełne ironii słowa, została opuszczona przez przyjaciela. Cradlewood, która dusiła się w bagażniku, do całego bólu istnienia mogła doliczyć martwego brata. Blondynka, siedząca obok niego, pokłóciła się z kimś ważnym w jej życiu. I to wszystko przedstawione przez jedną i tą samą osobę, wydawało się być okropne. Mimo wszystko Chaz nadal twierdził, że ktoś kto siedział obok niego miał dużo więcej niż on sam. - Cudowny obraz. Zwykły dzień w Kapitolu. - Zaśmiał się ironicznie, jednak urwał w połowie. Szybko z ciemnego nieba przeniósł wzrok na nią. - Śmiało. - Podbródkiem wskazał w dół. - Skacz. - Czekał na reakcję, jednak nim dziewczyna mogłaby odpowiedzieć cokolwiek, dał upust swojej frustracji. - Skacz. Skoro uważasz, że nic dobrego cię już nie może spotkać. Jeśli sądzisz, że straciłaś wszystko i sięgasz dna. Dalej, skacz. Masz szanse zostawić to wszystko za sobą. Uwolnić się od cierpienia. No dawaj. - Mówił ostrym tonem głosu, dość szybko, ale tak by można było coś z tego zrozumieć. - Powiedz mi tylko, za ile poinformować służby o samobójczyni. Pięć, dziesięć minut? Nie będę cię zatrzymywać. Skacz, Cradlewood. Tchórzu, skacz. - Przerwał. Zdawało mu się, że słowa wychodzące z jego ust, nie miały najmniejszego sensu. - Ashe, pytanie brzmi tylko, czy masz odwagę? „Straciła ostatnią osobę, która nie miała mnie gdzieś…” Odbiło się niczym echo w głowie mężczyzny. Głośno odetchnął kilka razy. Chłodne powietrze w tamtej sytuacji wydawało się być kojące. Wyjątkowo przyjemne i rozładowujące napięcie. Tak samo jak liczenie wdechów i wydechów. Nawet nie wiesz, jak dużo masz. Zabawne, jak często los z nas drwił i wystawiał na próbę. Charles nigdy nie umiał tego pojąć. Czy nie miał innych ludzi do swojej zabawy? Nikt inny nie istniał? Po jaką cholerę ta dwójka musiała się poznać? Kiedykolwiek ze sobą rozmawiać? Dlaczego musieli się całować? I czy to, że się całowali mogło w jakiś sposób zmienić szanownego Lowella? Nagle jego ust wyleciały słowa. Słowa, których być może miał żałować. Ale chyba coś w nim pękło… jakby ktoś wypuścił z rąk fikuśny, kryształowy wazon. Ten runął w dół i rozpadł się na milion drobnych, niepasujących do siebie elementów. Elementów, które kiedyś tworzyły całkiem zgrabną całość. - Ale może przed tym chciałabyś usłyszeć pewną historię. Nie wiem, czy jest ładna. Nie wiem nawet, czy ma sens i składnie. Ba, nie wiem, czy ma jakiś morał. - Nagle głos mu się złamał. Kolejna seria głośnych wdechów, głośne przełknięcie śliny. - Wiem tylko tyle, że jest o mnie.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Pią Sty 10, 2014 11:18 pm | |
| Im więcej czasu mijało, tym bardziej się uspokajałam i choć pewnie wyda się Wam to dziwne - irytowało mnie to. Chciałam zatrzymać przy sobie emocje, bo nawet jeśli sprawiały, że zachowywałam się jak wariatka, to jednocześnie w pewnym stopniu odciągały moją uwagę od panoszącego się po klatce piersiowej bólu, mającego swoje źródło gdzieś za mostkiem. One tymczasem uciekały, powoli ale konsekwentnie, zdając się opuszczać organizm przez pory w skórze; znikać z każdym głębszym wydechem, rozpływać się w mroźnym powietrzu. Pozostawiając mnie z niczym, niszcząc otaczającą mnie, niewidzialną bańkę - linię obrony, oddzielającą mnie od świata. A ostatnią rzeczą, której chciałam, to stać się na powrót jego częścią. Drgnęłam nerwowo na dźwięk cichego szczęku metalu, w pierwszej chwili wbijając nieprzytomne spojrzenie w Charlesa, a dopiero później opuszczając wzrok na leżące na betonowym murku klucze do mieszkania. Moje myśli wciąż błądziły po dziwnych torach, dlatego nie od razu zrozumiałam, dlaczego mężczyzna wyciągnął przedmiot z kieszeni, chociaż coś mi mówiło, że znam odpowiedź. Czułam się jak dziecko, próbujące dopasować trójkątne, kwadratowe i okrągłe klocki do otworów o tych samych kształtach, z tym że w żaden sposób nie potrafiłam ustawić ich pod odpowiednim kątem. - Co... - zaczęłam, najprawdopodobniej chcąc o coś zapytać, ale pytanie rozpłynęło się, zanim jeszcze w pełni znalazło drogę na usta. Wyciągnęłam rękę, podnosząc delikatnie klucze i ważąc je w dłoni, tknięta nagłą myślą, która, choć w rzeczywistości nie miała żadnego znaczenia, w tamtym momencie stała sie dla mnie Najważniejszą Kwestią Wszechświata. Być może znacie to uczucie z autopsji. Wydaje mi się, że jest dosyć powszechne, ale mimo wszystko postaram się wytłumaczyć je na przykładzie. Wyobraźcie sobie, że idziecie ulicą. Nieważne gdzie, chociaż zapewne macie jakiś konkretny cel, do którego zmierzacie. Nieważne też, co akurat zaprząta Waszą głowę, ani czy się spieszycie, czy nie. Nieważne. Bo w pewnej chwili zauważacie coś, na co normalnie nie zwrócilibyście uwagi, a co w tym konkretnym przypadku przyciąga Wasze spojrzenie jak błyskający neon. Może to być cokolwiek - namalowane na murze graffiti, wywrócony kosz na śmieci, niestarannie zaparkowany samochód. I nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, ta jedna zwyczajna rzecz staje się centrum Waszych myśli, staje się - jak lubię to nazywać - Najważniejszą Kwestią Świata. W Waszej głowie pojawia się przynajmniej setka pytań: kto namalował rysunek? Dlaczego jedna z liter jest rozmazana, czy to ma jakiś ukryty przekaz? A może ulicznemu artyście skończyła się farba, albo zaczął gonić go Strażnik Pokoju? Czy udało mu się uciec? Może siedzi już w więzieniu, ukarany za próbę siania zamętu, albo został stracony, a jedynym śladem, jaki po sobie zostawił, jest to rozmyte graffiti i kosz na śmieci, który przewrócił, biegnąc jak na złamanie karku? I tak dalej, i tak dalej. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Co wywołuje nieprzerwany potok myśli, najprawdopodobniej błędnych i prowadzących donikąd, ale i tak zaprzątających mi głowę? Jakimi kryteriami kieruje się mózg, przy wyborze Najważniejszych Kwestii Wszechświata? Dlaczego, do cholery, kilkanaście gram metalu, jest w stanie zasiać w moim umyśle tyle zamętu? Potrząsnęłam głową, starając się - bezskutecznie - przywrócić zabieganym myślom porządek, ale uporczywe pytania bez odpowiedzi nadal tam były. Przeskakując jedne od drugiego, dotarły do miejsca, w którym zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie mieszkał Isaac, i czy ktoś po jego śmierci zajął się jego mieszkaniem. Czy miał rodzinę, która od czasu wybuchu na moście nie może patrzeć na cztery ściany jego pokoju, nie wpadając przy tym w histerię? Czy może mieszkał sam? A jeśli tak, to czy znalazł się ktoś, kto przejrzy jego rzeczy, podleje kwiaty albo nakarmi kota? Z jakiegoś powodu zapragnęłam nagle sama odnaleźć miejsce, w którym mieszkał. Rzecz jasna, nie miałam zielonego pojęcia, gdzie szukać, ale Najważniejsze Kwestie Wszechświata mają to do siebie, że działania nimi podyktowane wcale nie muszą mieć sensu. Zresztą kto ustala, czy coś ma sens, czy go nie ma? - To chyba tyle, co dziś mam. Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny, jakby zaskoczona jego obecnością. Pochłonięta własnymi myślami prawie zapomniałam, że w ogóle tam siedział, chociaż bardziej trafnym byłoby stwierdzenie, że zapomniałam, że ja tam siedziałam. Poczułam tępy ból po wewnętrznej stronie dłoni i rozprostowałam ją powoli, dopiero teraz uświadamiając sobie, że w pewnym momencie zacisnęłam palce kurczowo na kluczach. Spojrzałam na własną rękę, zauważając, że metal pozostawił w skórze charakterystyczne wgniecenia. - To o całe kilkanaście gram więcej, niż mam ja - powiedziałam powoli, głosem, który nawet mnie wydał się zbyt spokojny. Wyglądało na to, że swobodnie przechodziłam z skrajności w skrajność, a od histerii - w apatię. Znowu zamilkłam, już nie z powodu kluczy, a dlatego, że słowa Charlesa chcąc nie chcąc mnie zaintrygowały. Ponownie przeniosłam na niego wzrok, nie przejmując się faktem, że otwarte przyglądanie się ludziom raczej nie należało do uprzejmych zachowań. Chciałam powiedzieć, że ma przecież mieszkanie, samochód i dobrą pracę, ale po chwili zmieniłam zdanie. Nawet mimo zamglonej i poplątanej gonitwy w mojej głowie rozumiałam, że nie o to mu chodziło. Westchnęłam cicho, łapiąc go za przedramię i przyciągając do siebie. Zanim zdążył zaprotestować, chwyciłam za jego nadgarstek, obróciłam do góry i położyłam klucze na jego dłoni. Zadzwoniły cicho, oznajmiając swoją obecność. - Doceniam propozycję - powiedziałam, obiema rękami zamykając jego palce na metalu. - Ale obawiam się, że lokalizacja jest nieco poza moim zasięgiem. Nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał tak gorzko, ale chyba nic nie mogłam na to poradzić. Cofnęłam dłonie, zamiast na rękach Charlesa, zaciskając je na chropowatej krawędzi nabrzeża. Serce powoli wracało do standardowego rytmu, chociaż nadal każde jedno jego uderzenie powodowało promieniujący ból. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie mam zawału, ale moje myśli szybko ponownie się rozbiegły, wybite z torów przez głos siedzącego obok mężczyzny - nagle ostry i nieprzyjemny. Odwróciłam się w jego stronę, z jakiegoś powodu zaskoczona, początkowo nie rozumiejąc, co wytrąciło go z równowagi. Sens zdań, które z siebie wyrzucał, dotarł do mnie dopiero po chwili. Skrzywiłam się, bardziej z powodu samego brzmienia wypowiedzi, niż z irytacji nad jej przekazem, bo choć Charles nie podniósł głosu, to w otaczającej nas ciszy, każde jedno słowo i tak brzmiało jak wrzask. Co gorsza, jego wywód w pewien sposób skojarzył mi się z kazaniem, które mój brat wykrzyczał stojąc obok szpitalnego łóżka, milion lat świetlnych temu. Gdy tylko sobie to uświadomiłam, poczułam się, jakby mężczyzna co najmniej mnie spoliczkował. - Wydaje ci się, że wszystko to doskonale rozumiesz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Moje paznokcie przejechały po chłodnym betonie, kiedy dłonie samoistnie zacisnęły się w pięści. Przycisnęłam je do ziemi, bojąc się, że za chwilę go uderzę. Chciałam go uderzyć. Nie tylko za to, co mówił, a dla samej satysfakcji, że być może go to zaboli. Wstydziłam się tej myśli, ale nie byłam w stanie jej zaprzeczyć. Miałam ochotę gryźć i kopać tylko po to, żeby zrobić komuś krzywdę. A najbardziej po to, żeby zrobić ją sobie. - Że możesz mnie pouczać? Tak ci ciężko w tym Kapitolu? Nie wystarczyło ci na nowe buty, czy podnieśli ci czynsz na mieszkanie? Tchórzu. Tchórzu, skacz. Parsknęłam śmiechem. Oj tak, byłam tchórzem. Ale nie z powodu, przez który oskarżał mnie Charles. - Jeśli myślisz, że samobójstwo wymaga odwagi, to pozwól, że wyprowadzę cię z błędu - powiedziałam, nadal nieprzyjemnie wypełnionym goryczą głosem. - W momencie, w którym nie masz co zostawić za sobą, to powrót tam jest milion razy trudniejszy. - Wskazałam za siebie, gdzie - jak mi się wydawało - majaczył mur otaczający Kwartał. - A ja, jak sam powiedziałeś, jestem tchórzem. - Odwróciłam od niego wzrok i wbiłam go w rozciągającą się pode mną ciemność, tylko oczami wyobraźni dostrzegając falującą niżej wodę. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. - Jedyne, co mnie powstrzymuje, to obawa, że nie jestem wystarczająco wysoko i znowu mi nie wyjdzie - dodałam cicho, bardziej do siebie niż do niego, niepewna nawet czy w ogóle wypowiedziałam te słowa, czy może rozbrzmiały jedynie w mojej głowie. Spodziewałam się kolejnej porcji ostrych zdań, dlatego kiedy usłyszałam jego głos - znów zmieniony o sto osiemdziesiąt stopni - popatrzyłam na niego, zdezorientowana, zapominając, że przed sekundą obiecałam sobie tego nie robić. Moje usta rozchyliły się nieco w niemym zdziwieniu, a może po prostu chciały coś powiedzieć, ale nie udało im się znaleźć odpowiednich wyrazów. Zamrugałam milcząco, niepewna co powinnam odpowiedzieć i czy w ogóle oczekiwano ode mnie jakiejś odpowiedzi. A w końcu, po chwili, która wydawała mi się wiecznością, zwyczajnie kiwnęłam głową. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Nie Lut 16, 2014 2:09 am | |
| Zastanawiające, czy granice naprawdę istniały? Czy nie były jedynie urojeniem umysłu, głupimi założeniami na temat braku możliwości? Spójrzmy w przeszłość… tysiące lat temu człowiek nie myślał nawet o tym, że będzie mógł zapisywać swoje myśli. Chociaż nawet nie mamy pojęcia, czy myślał o czymś innym niż zaspokojonej swoich podstawowych potrzeb fizjologicznych i przedłużenie gatunku. Ale to nawet lepiej! Od czasu obserwowania ptaków, roślin, dzikich zwierząt. Całej natury. Od nieudolnego starania panowania nad przyrodą jako ten, który stał najwyżej, człowiek przekraczał granice. Od czasów zupełnie prymitywnych nastąpiły nowe dni. Zaczęto się osiedlać się, pisać, budować monumentalne budowle. Nauka powoli ruszała do przodu. Wszystko rozwijało się coraz bardziej. Medycyna, technologia, światopogląd. Na przestrzeni wieków istniały idealne przykłady przekraczanie tego, co było w urojonych umysłach nie do pokonania… Jakby czas napędzał koło, którym był wszechświat. A to koło niszczyło pewne założenia. Świat samoczynnie zmierzał do niszczenia barier. Wykorzystywał do tego ludzi, ale potrzebował ciągłego spaceru naprzód. Zmian i zacierania, niszczenia każdej granicy… Nawet jeśli miałoby za nimi nic nie istnieć. - Wbrew przekonaniom wszystko jest w naszym zasięgu. - Odpowiedział i uniósł delikatnie kąciki ust ku górze. Miał ochotę spojrzeć na Ashe, ale powstrzymał się. Zastanowiło go jedno… za kolejną zatartym przejściem między możliwym i niemożliwym pojawiała się nowa niemożliwość, gruby mur, zamknięte drzwi. Często ze zbyt wyraźnym napisem nie do pokonania. Trochę jak na ironię. Wcześniej były do Igrzyska. Głodowe Igrzyska uwielbiane oraz niosące za sobą krwawe żniwa. Natomiast po obcięciu rządów przez Almę i organizacji 75. „zawodów” wszyscy przeszli przez granicę corocznych potyczek na arenie. Ha, pojawiła się nowa granica - Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej. Jego materialny i niematerialny mur. Może wszechświat czasem źle kierował kołem. Po raz kolejny zerknął w dół. Właściwe to przeniósł ciężar ciała ku przodowi. Żałował, ze nie mógł zobaczyć powierzchni rzeki. Niestety ciemna otchłań zdawała się nie mieć końca. Gdyby teraz puścił klucze, które leżały w jego kieszeni lub bliżej nieokreślonym miejscu, spadałyby przez całą wieczność. A on sam nigdy nie usłyszałby cichego chlupnięcia wody. Co było… Potencjalnie problematyczne, Chaz. Delikatnie uderzał, to jednym, to drugim butem w betonową krawędź. Czekał, aż blondynka skończy. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dobrze ją rozumiał. Doskonale wiedział, rozumiał to, o czym mówiła, ale zupełnie się z tym nie zgadzał. Lata nauczyły go, że życia nie zawsze zdawało się być kolorowe. Często dużo zabierało i nie dawało nic w zanim. Czasem także odbierało sens egzystencji, energię, siłę z jakąś walczyliśmy, nadzieję... - Obawiam się, że nadal pozostawisz ślad na osobach, które kochasz. - Odetchnął głośno i miał ochotę złapać ją za rękę, ale powstrzymał się. - Albo, które kochały ciebie. Zawsze coś pozostawiamy. Sama mówiłaś o przyjacielu. Zakładam, że nie uśmierciłaś go, a chcesz zostawić go samego.. bo prędzej czy później się o tym dowie. Nieważne, kim teraz jest i jak bardzo zmieniło się jego życie - urwał. - Następna jest „ta osoba”. Jeśli komuś zależy na człowieku, to nie potrafi odciąć się od tego w ułamku sekundy. - Przeniósł rok w bliżej nieokreślony punkt. Trochę jakby szukał, czegoś, co nigdy nie istniało. - Jak bardzo chciałabyś od tego uciec i nieważne jaką taktykę obierzesz… Nie uciekniesz. Los nienawidzi nas często aż za bardzo. Zawsze coś zostawiamy. Uderzył butem mocniej w beton, jednak nie odbiło się to głuchym echem. Ich oddechy i bicie serc skutecznie to zagłuszyło. - To już trójka. - Zastanowił się, czy zrozumiała jego aluzję. - Trzy osoby, które zostawisz za sobą, jeśli skoczysz. Znowu. Wyraz, który zdawał się zaważyć na słowach Charlesa. Na tym, co powiedział. Obawiał się tego, ale sądził, że to dobry pomysł. Jakkolwiek głupi i zagmatwany, szalony i nierozważny. Wiedział, że pewnie miał tego żałować kiedyś w przyszłości, ale chciał się przekonać. Przedstawić komuś innemu obraz swojego nędznego życia w całości. Nagi, niepodkoloryzowany. Tego, że nic nie było takie jakie się wydawało. Oraz przede wszystkim, że.. Rozumiał Ashe. Jeszcze przez moment sytuacja miała jedną drogę ucieczki. Parsknięcie śmiechem, obrócenie sytuacji w żart, ale kiwniecie głową. Ulotny gest sprawił, że drzwi zamknęły się bezpowrotnie. Musiał przedstawić jej obraz swojej nędznej egzystencji. Klamka zapadła. Kiedy miał wypowiedzieć pierwsze słowa, stracił język. Nie wiedział jak zacząć, nie miał pojęcia. Chyba nawet przez ułamek sekundy poczuł się jak awokosa. Próbowała, kilka razy, zawsze z takim samym skutkiem - cichym mruknięciem. Jakby umiejętności mowy, wydawania z siebie dźwięków zabrano mu razem z językiem, krtanią, ośrodkiem mózgowym odpowiedzialnym za ten proces. Wydawało mu się, ze minęło kilkadziesiąt sekund, ale różnie dobrze mogło minąć kilka minut. Zaczął. - To nie jest ciekawa historia. Urodziłem się w całkiem zwyczajnej rodzinie. Dzieciństwo i inne takie pierdoły. Sama rozumiesz. Jedynie moja matka miała pewne ambicje. Chore i wygórowane - zaplanowała moje życie. Wybrała dla mnie drogę medycyny, po czym nie dopuszczała do siebie innych planów. Moich marzeń, określanych przez siebie celów. Tego, co naprawdę mi się podobało. Pamiętam jak bardzo pożarliśmy się, kiedy nie wybrałem uczelni medycznej. Wyprowadziłem się… właściwe jako gówniarz - zerknął na Ashe. - Na początku nie było łatwo, ale dobrze na tym wyszedłem i udało mi się prężyć. Potem powoli wypływałem ku górze, jednak nie zdawałem sobie sprawy, że tam znajdę kolejne dno - poprawił prawy rękaw płaszcza. - Paradoks wszechświata. Myślisz, że się podnosisz, ale jest tylko gorzej. Wiem coś o tym. Włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu czegoś, czego na pewno tam nie było. Czyżby szukał szczęścia? A może kolejnych słów? Coś w tym guście, jednak, jak na złość nie znalazł niczego odpowiedniego. Chociażby sylaby, pierwszej litery… czyżby znak, że powinien sobie odpuścić? - Ashe, na studiach spędzałem całe dnie na dachach wieżowców Kapitolu. Dokładnie nie wiem czemu. Nie było to bynajmniej zboczenie poczatkującego architekta albo… wiem. Patrząc do góry zobaczysz niebo. Jakie ono jest? Nie, nie chodzi o kolor. - Uniósł głowę ku górze i trwał tak przez moment. - Nieograniczone, nie sądzisz? To były czasy, w których dużo myślałem. Nad czym? Nad wszystkim. Tylko pisanie pozwalało mi nie wybuchnąć. Wszystko to, co kołowało się w mojej głowie przelewałem na papier. Nie zarejestrowałem momentu, w którym zacząłem brak antydepresanty, początkowo słabe, by zobaczyć jak mój organizm na nie zareaguje. Szybko je przyswoił i potrzebowałem czegoś mocniejszego. Mieszałem to, o dziwo, moje serce wytrzymało. Bywały okresy, ze brałem to całymi garściami. Najzwyczajniej w świecie ćpałem, bo było łatwiej. - Odpędził kilka wspomnień, które przeciskały się do jego świadomości. Nie chciał ich w tamtym momencie, wiedział, że one zabrałby mu głos i oddały dopiero rano. Tak, na pewno by to zrobiły. - Wtedy też uświadomiłem sobie kilka rzeczy. To, że tak naprawdę nigdy nie będę wolny… Może nawet nie będę szczęśliwy albo nie będę sobą. Że życie, prawdę mówiąc jest gówno warte. Chyba zdajesz sobie sprawę, o czym mówię. Chyba nie ma do czego wracać. Chociaż teraz szczególnie ważne jest to, że stawałem wiele razy na krawędzi, jednak nie umiałem. Bardzo chciałem skończyć to wszystko, ale nie umiałem. Może jestem w pewniej sposób ograniczony, ale nie umiałem zrobić korku naprzód. Zabawne, nie? Przecież wiecznie robimy kroki. Jeden do przodu, jeden do tyłu. Żadna różnica dla ludzkości. Morenami nienawidziłem sobie jeszcze bardziej za swoją beznadziejność. Kilka razy podbiegałem do krawędzi dachu, ale zawsze… Zawsze zatrzymywałem się przed cholerną krawędzią. Opadałem bezwładnie z sił i płakałem. Wiele razy wyłem z bólu psychicznego. Przeszywał mnie całego. Kilka razy wciągnął głęboko powietrze. Ciszę nadal zdawało zagłuszać się jedynie ich rytmiczne bicie serc. Chaz starał się uśmiechnąć, jednak nie udało mi się to. Jego usta nie drgnęły nawet w najmniejszym skurczu. Dobrze, że było ciemno. - Dużo pisałem i to mnie ratowało. Prochy też mnie odcinały w jakiś sposób. Świat wtedy nie jest aż taki ważny, ale jedna forma „odcięcia” zaczyna nudzić przy dłuższym jej stosowaniu. Zacząłem pić. Powoli chlałem na umór. Wymiana, wypadniecie z deszczu pod rynnę. Przez długie miesiąc żyłem na wiecznym kacu, rzygałem jak kot. Śmieszne, co wygaduję. W ogóle nie trzeźwiałem. Po alkoholu dobrze szumiało w głowie, nie myślało się o świecie. Szukało się butelki do opróżnienia… i tak w kółko - z dnia na dzień, od butelki do butelki. Kolejna forma pieprzonej ucieczki. Ciągłe myślałem o tym wszystkim. Nadal chciałem się zabić, ale bezsensowna siła przeżycia, jeśli to była ona, zatrzymywała mnie. Wydaje mi się, że im więcej o tym myślałem, tym bardziej rzygałem - po raz drugi zaśmiał się gorzko pod nosem. - Na jednej z wielu wizyt w szpitalu spowodowanej zbyt dużą ilością wódki poznałem kogoś. Ten ktoś wyciągnął mnie z tego całego gówna. Ktoś kazał chodzić na terapię. Nawet jeśli znów wracałem do domu pijany, nie poddawał się. Ten ktoś przypomniał mi, że tak naprawdę kocham tworzyć. Za wszelką cenę o mnie walczył. Chyba mnie kochał i ja kochałem tego kogoś. Przynajmniej sprawialiśmy takie pozory. Do czasu… Wszystko się kiedyś kończy. Tym razem nie było inaczej. Niedługo po naszym rozstaniu, właściwie bardzo szybko po nim dostałem zaproszenie na ślub tego ktosia. Płakałem w ostatniej ławce podczas ceremonii, ale było dobrze. Ktoś był szczęśliwy. Wyszedłem na prostą… dla siebie. Minęło kilka lat po tym wszystkim i zrozumiałem, ze chyba mogę być szczęśliwy. W jakiś bardzo zagmatwany sposób. Chyba wszyscy możemy. Żyję. W pewnym sensie, po prostu kiedyś bardziej starałem się nie zapominać, ze to może być mój ostatni dzień. Nie mam za wielu ważnych dla siebie osób. Nie widziałem swojej matki od zalania dziejów, ostatnio straciłem kogoś, w pewnym sensie ważnego dla siebie. I chyba będzie dobrze. Patrząc w przyszłość mam takie wrażenie, że wszystko jakoś się układa. Może nie od razu, ale czas daje taką szansę. Podgryzł lekko wargę. - Byłem ćpunem i alkoholikiem. Miałem depresję i chciałem się zabić. Wiele razy o tym marzyłem, ale wróciłem… Dla samego siebie wyszedłem na prostą. Charles przełknął głośno ślinę. Nie sądził, że przyznanie się do czegoś, co już dawno miał za sobą i, co od dawana zdawało się być akceptowalne dla niego, było tak trudne. Po chwili ciszy zebrał się ponowie w sobie. Czuł w sobie jakaś dziwną potrzebę dowiedzenia kilku słów. Jeżeli Cradlewood chciała się wypowiedzieć, musiała poczekać. - Wiem, że jestem żałosny. Wiem, że pewnie nie powinienem był w ogóle o tym mówić. Każdy ma swoje dramaty, ale... - urwał. - Wtedy, kiedy chciałem się zabić, może po tym wszystkim, nieważne… Pomyślałem o tym, że życie nie jest do końca nasze. Być może w ogóle nie należy do nas. W końcu nie jest naszą zasługą. Ani nawet zasługą naszych rodziców. Po prostu jest. Niektórzy porównują je do pożyczki, która trzeb spłacić, inni do talerzy w restauracji, z których zjadamy w mniejszym lub większym stopniu zawartość i oddajemy obsłudze. Wydaje mi się, że to zasługa jakieś niezrozumiałej siły. To ona sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Oraz to, że właśnie ty jesteś Ashe. Sam fakt tego, że istniejesz, sposób w jaki myślisz, to jak się uśmiechasz. Jesteś wyjątkowa jak każda odrębna jednostka. Często myślę o tym, co chciałem zrobić, bo nie da się wymazać pamięci. Nawet po wielu próbach to wraca. I, gdybym wtedy zrobił ten krok… albo zrobiłbym cokolwiek innego. Odszedłbym w zapomnieniu. Nie zostawiałbym niczego po sobie. Chyba mam jeszcze coś do zrobienia w życiu. Nawet jeśli nie, to będę chciał to zrobić. Od tak, na złość wszystkim. - Uśmiechnął się krzywo spoglądając na drugi brzeg. - I, gdybym to zrobił, siedziałabyś tutaj w ciemną noc, zupełnie sama i samotna. Opuszczona i zapomniana. Oczywiście w najlepszym wypadku jeszcze byś siedziała. Chociaż czasem dusisz się dopiero po wypowiedzeniu jednych z najtrudniejszych słów w swoim życiu. To tak jakby nagle zaczęło ci brakować tlenu. Paradoks? - To może był cel mojego przeżycia. Bo podobno wszystko miało jakiś cel… Nie zorientował się, kiedy po jego policzku spłynęła łza. Jedna lub dwie. Może nawet kilka, ale to nie miało większego znaczenia. Nie chciał się tym przejmować. - Jaki był twój brat? - Zapytał cicho i położył rękę bliżej dziewczyny. Od tak, na wypadek, gdyby chciała się go złapać. Od tak, żeby odnaleźć jakieś oparcie. Od tak, poczuć to, że ciągle tam był. Trwał wiernie jak pies, nawet, jeśli mieli spędzić tam całą noc, a za punkt honoru postawił sobie… właściwie co? Chociaż jeden wyraz wydawał się być odpowiedzią na pytanie. Znał go bardzo dobrze. Ashe. - Albo chcesz mi powiedzieć, jakie było twoje życie...
Ostatnio zmieniony przez Charles Lowell dnia Nie Mar 23, 2014 6:22 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Sob Mar 15, 2014 2:26 pm | |
| W związku z fabularnym przeskokiem na forum, wątek został przeniesiony do retrospekcji. Zapraszamy do tego tematu. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' Wto Lip 29, 2014 1:31 am | |
| Szczęście dla naczelnika więzienia było faktycznie mrzonką dla tych, którzy z dawien dawna składali ofiarę, wieszczyli zaklęte losy z fusów czy rozkładali karty tarota, nawet nie zdając sobie sprawy, z jak mocarnych sił pierwotnych korzystają i jaki zakres magii poruszają. Ci sami szaleńcy według niego byli ślepo zakochani w Losie, który zdawał się wreszcie pokazywać zęby w półuśmiechu. Nazywali to szczęściem i sprzedawali jako towar deficytowy, Ginsberg uśmiechał się pobłażliwie na widok tych, dla których najwyższą wartością nie było zaspokojenie swoich instynktów, tak bardzo głodnych żeru. Nie mógł absolutnie pojąć, jak człowiek szczęśliwy (a tak sloganem się reklamowali) może być tak idealnie sprzeczny z samym siebie i przysypiać w najważniejszej gonitwie zmysłowej. Chyba za to pokochał bez pamięci Kapitol, którego przecież wyrzekł się przed laty - tam ludzie doskonale pojmowali istotę życia długiego i pełnego wrażeń. Życia, które właśnie znajdowało się w rozkwicie dla Gerarda Ginsberga, co wcale jednak nie znaczyło, że zacznie afiszować się z tym drobnym następstwem... swoich śmiałych kroków. Nie był aż takim idiotą czy niepewnym siebie młodzieńcem, by wszystko w swoim piekielnie zawiłym życiu składać na ręce Losu. Który mylił ścieżki jego żywota, dopóki nie zdał sobie sprawy, że tak naprawdę bluźnił, próbując poddać się w jego ręce. Im bardziej zaczynał być samodzielny, samowystarczalny i zanurzony bez pamięci w samym sobie (a odbicie lustra przypominało, że ma też szaleńcze geny), to bardziej stawa się mocny i tak się właśnie czuł, kiedy wędrował nad brzegiem rzeki, próbując nie zwracać uwagi na tragikomiczną porę (niemal środek nocy?) i przeznaczenie spaceru (brak, niepodobne do jego ścisłego umysłu, uwielbiającego planować i wdrażać te szczegółowe instrukcje w życie), który zajmował już przeszło godzinę. Pewnie jakiś głupiec bądź natchniony poeta widziałby w nim rozrzewnienie, które płynęło z cudownego stanu Maisie, ale nie myślał o niej wcale, pogrążając się raczej w ustaleniach wagi państwowej. Takich jak zerwanie zaręczyn z córką Coin czy próbę demaskacji blogerki, która spędzała sen z powiek niejednemu śledczemu w Panem. Same suche fakty, jakieś przeoczenie z jego strony, które zdawało się zaprzątać mu głowę... i naprawdę mógłby zakończyć już ten przydługi spacer bieganiem wzdłuż rzeki, trenując przed Igrzyskami, ale zamiast tego zwolnił, obserwując czarny nurt. Do którego wpadła zgodnie z obyczajem. Na szczęście, woda pitna Panem pochodziła z innego ujęcia i nikt nie wiedział, że tu właśnie rozpadła się na czynniki pierwsze, zanim ją do reszty pochłonęło piekło i amnezja ze strony syna i męża - dwóch mężczyzn, którzy pieprzyli ją w myślach, słowach i uczynku pozostawało teraz śmiertelnie żywi, a ona stała się już tylko przeszłością, o której jednak nie myślał, zakładając kaptur i upodobniając się raczej do złoczyńcy niż ofiary? Ależ wiedział, że i tu mogą próbować go dorwać, pozostawał jednak cudownie pewny siebie, mając w kieszeni pistolet i scyzoryk po Ashe. Za którą tęsknił niesamowicie, miał wrażenie, że przez przypadek przybił ją do drzewa i dalej skomle jak suka, która straciła pana, nim jeszcze zdążyła go odzyskać. Nie kwapił się jednak wcale z jej uwolnieniem, pozostając jedynie świadomy ciężaru przewinienia, które powinno spaść na jego głowę. Wielka szkoda, że Gerard sypiał normalnie, już w myślach ciesząc się (jednak szczęście?) na myśl o ukochanej córce, która wyjdzie mu naprzeciw i przywita go w sposób poddańczy, zdejmując z niego przepocony dres i szykując im wspólną kąpiel. Same jasne strony macierzyństwa, które powoli przejmowało ster nad jego knowaniami politycznymi i nie tylko. Przecież nie rysował w korze serduszek, a obserwował rozłożyste gałęzie, zastanawiając się, kogo tu powiesi, kiedy nastanie kres Igrzysk i znowu wróci do więzienia, wgryzając się w kark niedoszłej i niedokonanej rewolucji. Nie pozwolą przecież odebrać sobie władzy komuś, kto wyszarpuje Coin z małej litery. Po jego trupie. |
| | |
| Temat: Re: Rzeka 'Moon River' | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|