|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Paź 10, 2013 9:38 pm | |
| Cilia przez chwilę przyglądała się sytuacji, zdezorientowana. Widziała, że z jednej strony mężczyźni są agresywni i niebezpieczni, z drugiej jednak ich ataki dotyczyły tylko i wyłącznie Catrice. Na nią zdawali się zupełnie nie zwracać uwagi, mogłaby więc spokojnie uciec i nie przejmować się tym, co się działo. Cat doskonale dawała sobie radę, jak na przeciętną dziewczynę, spotkaną na ulicy. Widać było wyraźnie, że była wyszkolona i wiedziała, jak zachować się w sytuacji zagrożenia. Ciekawe, dlaczego ktoś zaatakował Cat. Cilia mieszkała w Dzielnicy Rebeliantów już na tyle długo, by orientować się mniej więcej co dzieje się i w świecie polityki, i w przestępczym półświatku. Nigdy jednak nie dotarła do niej żadna informacja o istnieniu kogoś takie jak Catrice. Kim mogła być? Trenerką, zabójczynią? Zwykłą, ale wysportowaną dziewczyną? - Pobiegnę po pomoc! - zawołała w końcu, ale gdy zobaczyła mrożące krew w żyłach spojrzenie jednego z mężczyzn, zrozumiała, że nie ma szans na wezwanie pomocy. Mogła jedynie biernie się przyglądać, uciec, lub próbować pomóc Cat.
Wybaczcie tak długi czas oczekiwania. Mało korzystałam z komputera. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sob Paź 26, 2013 12:25 am | |
| Kilka odpartych pchnięć i cios w krocze, który jednak nie powalił mężczyzny, ale na krótką chwilę go unieruchomił. Drugi natomiast był na tyle sprytny, aby w tym samym momencie zajść Catrice od tyłu i zdążył chwycić ją za nadgarstkiem, zanim go nim obłożyła. Wychrypiał coś niezrozumiale, kiedy tamta jednak zdążyła go uderzyć i zachwiał się do tyłu. Nie czekał jednak długi i wycelował w jej twarz. Niemniej jednak nie przypominało to bezmyślnej szarpaniny, a ciąg kolejnych sprecyzowanych i pewnych uderzeń dwójki wojowników. Pierwszy z nich widząc, że jego kompan dobrze sobie radzi, zauważył Cilię i ta, po prostu, mogła zauważyć jak pod kapturem formuje się niezgrabny uśmiech, kiedy podszedł bliżej nie i chwycił ją za rękę szarpiąc: -Gdzie chcesz iść, złotko? - przekrzywił na bok głowę - Do chłoptasia? - znów ten uśmiech, a potem, jakby nigdy nich, pchnął ją na ziemię i do niej brutalnie przygwoździł swoim wielkim cielskiem i wówczas w jego dłoni znów pojawił się nóż, który zbliżał się do twarzy Cilii. |
| | | Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sob Paź 26, 2013 4:48 pm | |
| Kiedy jeden z mężczyzn zbliżył się do niej, wiedziała, że to się źle skończy. Zresztą, innej możliwości nie było. Ona i Catrice znajdowały się teraz w okropnej sytuacji. Nad brzegiem rzeki nie było nikogo, kto mógłby udzielić im pomocy. Nie miały też możliwości w żaden sposób owej pomocy ściągnąć w to miejsce. Strażnicy Pokoju i wszyscy inni zajęci byli swoimi sprawami. Nikt nie przejmował się losami przeciętnych mieszkanek Dzielnicy Rebeliantów. Chociaż, Cat chyba nie była tak przeciętna, na jaką mogła wyglądać. Cilia od początku wiedziała, że dziewczyna ma coś do ukrycia i powoli zaczynała domyślać się, co. - Puść mnie! - krzyknęła, kiedy uśmiechający się krzywo nieznajomy chwycił ją za nadgarstek. Nic to jednak nie dało. Przewrócił ją na ziemię i nie minęła nawet chwila, a dziewczyna dostrzegła błysk ostrza przy swojej twarzy. Nie wiedziała co robić, jedyne co potrafiła w takiej sytuacji, to krzyczeć. Tak też robiła przez dłuższą chwilę, mężczyzna jednak zasłonił jej dłonią usta, na wypadek by nikt jej nie usłyszał. Mogła próbować się wyrwać, ale ryzykowała wtedy, że nóż trafi ją w twarz. Zresztą, szanse, że pokona silniejszego od siebie mężczyznę były żałośnie niewielkie. Mogła co najwyżej liczyć na to że silniejsza od niej Cat jakoś poradzi sobie z napastnikiem i pomoże jej uniknąć obrażeń. Cilia nie miała czasu na dłuższe rozmyślania, bowiem mężczyzna cały czas kiwał nożem nad jej głową. Mogła jedynie liczyć na Cat albo na to, że jakiś zabłąkany mieszkaniec tych okolic trafi przypadkiem w te okolice. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Paź 27, 2013 1:56 am | |
| Dwaj faceci przeciwko niej, to nie była nowość. Ale nowe było to, że nie miała żadnej zabawki do obrony. Robiła uniki, cofała się, kopała i gryzła. Wszystko, byleby tylko się uwolnić. - Cilia, uważaj! – zdążyła jedynie krzyknąć, gdy zobaczyła nóż. Okręciła się na pięcie i kopnęła napastnika w krocze, a gdy zgiął się lekko, błyskawicznym ruchem wydobyła z kieszeni paralizator i przystawiła do szyi faceta, tuż przy tętnicy. - Dobranoc, skarbeńku – mruknęła, kiedy osunął się na ziemię. Wiedziała, że jeszcze nie zabiła przeciwnika, ale na razie go unieszkodliwiła. Pozostał drugi, który wymachiwał sobie nożem nad głową Cilii. - Hej, kochasiu! – krzyknęła, zbliżając się i uderzając go w bark. – Zostaw ją. To już nie była zabawa. Biła się by zabić.
|
| | | Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Paź 27, 2013 2:11 pm | |
| Kątem oka Cilia dostrzegła, że Catrice radzi sobie coraz lepiej. Udało jej się kopnąć napastnika i użyć paralizatora. To stanowczo zwiększyło ich szanse na poradzenie sobie w tej sytuacji. Nie minęła nawet chwila, A Cat pojawiła się obok niej i z całej siły uderzyła w bark mężczyznę, machającego ostrzem nad twarzą bezbronnej Cilii. Napastnik rozjuszony zachowaniem silniejszej z dziewczyn niemal od razu rzucił się na nią. Cilia podniosła się z ziemi i przez krótką chwilę zastanawiała się, co zrobić. Pierwszy z nieznajomych, którzy je zaatakowali, był już praktycznie niegroźny, z drugim Cat dawała sobie radę całkiem nieźle. Kiedy na moment udało jej się złapać spojrzenie nowo poznanej znajomej, dzielnie walczącej z przeciwnikiem, wyjęła z kieszeni telefon i kilkoma szybkimi gestami zakomunikowała, że może zadzwonić lub pobiec po jakąś pomoc. Tylko czy byłoby to dobrą opcją? Kto wie, czy wezwanie na miejsce Strażników Pokoju nie skończyłoby się źle dla tej dziewczyny, w końcu Cilia nie miała pewności kim ona jest. Jeśli walczyła tak dobrze, a nie lubiła Coin, mogła być kimś, kto unika interakcji ze służbami porządkowymi. Chyba lepszą decyzją byłoby uciec z tego miejsca i zapomnieć o wszystkim, by nie narobić sobie, ani nikomu innemu kłopotów. Tylko czy tamta na pewno sobie poradzi? Głupio było jej tak stać i obserwować, jak Cat siłuje się z osobą, która jeszcze chwilę temu machała jej nożem przed oczami. - Co mam robić?! - zawołała, wciąż przestraszona. W tej sytuacji przeklinała swoją nieśmiałość i słabość. Gdyby była bardziej zdecydowana, na pewno już dawno wszystko byłoby w porządku. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Paź 27, 2013 9:41 pm | |
| Paralizator okazał się dobrą decyzją, gdyby nie fakt, że jedynie musnął szyję mężczyzny, który zatoczył się do tyłu, ale kiedy Catrice się odwróciła, ponownie się na nią rzucił przewracając. Cilia natomiast, jeśli dalej będzie leżeć bezczynnie na ziemi, zapewne nic tym nie wskóra, bo mężczyzna nie miał zamiaru czekać, aż się zestarzeje i kopnąwszy ją w brzuch, na moment podniósł się i dźgnął ją nożem prosto ramię, ale nie wyrwał noża, tylko wiercił nim z szaleńczym uśmiechem. Dziewczyna, choć odczuwała ogromny ból, dostrzegła spod uchylonego płaszcza pasek mężczyzny, a do niego przymocowane noże, być może to jest jakaś nadzieja?
Cilia i Catrice, teraz to jest walka o śmierć i życie. Cilio, czas chyba zacząć działać, a nie czekać na zbawienie od niebios, prawda? Zważywszy na to, że ono nie zamierza się zjawić.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Nie Paź 27, 2013 11:17 pm | |
| - Walcz! - zdołała krzyknąć, gdy tylko zdążyła złapać oddech. Nie udało jej się dobić skurczybyka, który właśnie się na nią rzucił, przewracając na ziemię. Walnęła go kolanem w krocze i zerwała się, przewracając gościa na ziemię. Nim zdążył się podnieść, uderzyła kastetami kilkakrotnie w obie połowy twarzy i zacisnęła na jego szyi swój szalik. Mocno, bardzo mocno. - Kto cię tu przysłał, co? - wysyczała, po raz kolejny przyciskając paralizator do szyi napastnika i upewniając się, że naciska nim wprost na tętnicę. |
| | | Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pon Paź 28, 2013 10:31 am | |
| Ból w ramieniu był okropny. Chyba jeszcze nigdy tak nie oberwała. Całe szczęście udało jej się dostrzec przytroczone do pasa napastnika inne ostrza. Czy to była szansa na ratunek? Jeśli spróbuje, ryzykuje życiem, bo rozjuszony mężczyzna może mieć dość i po prostu ją zadźgać. Ale z drugiej strony, pewnie i tak nieznajomi dążyli do tego żeby je zabić, nie było więc chyba różnicy co zrobi - i tak prawdopodobnie umrze. Cilia nie należała do optymistów, jednak nie było to złe - kiedy człowiek jest przygotowany na najgorsze, kiedy uda mu się osiągnąć cel, jest tym bardziej szczęśliwy, a każda spodziewana porażka, do której nie dojdzie, jest swoistym sukcesem. Jedyne co teraz mogła, to zacisnąć zęby i - chyba po raz pierwszy w swoim życiu - zdecydować się na coś tak poważnego. Zebrała całą swoją siłę woli i wytrwałość, jaka jeszcze jej pozostała, po czym szybko chwyciła za rękojeść jednego z noży napastnika. W tym samym momencie odepchnęła go z całej siły nogą, tak że mężczyzna zachwiał się i niemal przewrócił, a nóż został w jej dłoni. Zacisnęła zęby i zanim zdążyła przemyśleć co robi, zanim mężczyzna ponownie ją skrzywdził wbiła ostrze w jego klatkę piersiową.
Ostatnio zmieniony przez Cilia Loem dnia Sro Paź 30, 2013 8:43 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sro Paź 30, 2013 12:08 am | |
| Kilka mocnych uderzeń i Catrice udało się powalić mężczyznę, a następnie owinąć jego szyję szalikiem. Mimo jednak tego, że dusił się, udało mu się zaserwować z jej kolano mocne kopnięcie i także powalić na ziemię. Wciąż jednak miała nad nim przewagę i w każdej chwili mogła ukręcić mu kark, bo napastnik nie mógł złapać powietrza i bladł z każdą kolejną sekundą. Nie odpowiadał. Cilia miała dużo szczęścia, bo nim zdążyła dźgnąć, mężczyzna podniósł się wyrwawszy z jej ramienia nóż i prawdopodobnie zamierzał uciekać, bo zauważył klęskę swojego wspólnika. Ale pech chciał tak, aby potknął się o wciąż leżącą na ziemi i dzierżącą w ręku nóż dziewczynę i nabił się na własną broń. Zapewne wstałby i ruszył dalej, gdyby jego serce wraz z momentem przebicia nie przestało funkcjonować.
Cilia, straciłaś dużo krwi i co gorsza, ciągle tracisz, powoli też obraz przed Twoimi oczami zaczyna się rozmazywać. Catrice, możesz zabić mężczyznę, który nie zamierza się poddać bez walki, póki masz szansę lub wciąż go "przesłuchiwać". Decyzja należy do ciebie.
|
| | | Wiek : 20 Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sro Paź 30, 2013 8:59 pm | |
| Ramię Cilii cały czas krwawiło, a ona sama czuła się strasznie. Nie dość, że obraz rozmywał jej się coraz bardziej, doznała swoistego szoku, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że mężczyzna, który do tej pory miał nad nią przewagę, leży na ziemi i nie oddycha. Dookoła były plamy krwi. Co się stało? Przewrócił ją, wbił jej nóż w ramię i... Tak, wtedy udało jej się jakoś wyciągnąć zza jego pasa jeden z noży. Zrobiła to, mimo że ryzykowała życiem. Kiedy wyciągnęła ostrze i zamachnęła się, by go dźgnąć, mężczyzna wstał i chciał uciec. Nie udało mu się... Cilia nawet nie zauważyła kiedy i jak, ale napastnik przewrócił się i nadział się na broń, którą ściskała w dłoni. Widać los chciał, żeby przeżyła. Chociaż, to nie było jeszcze pewne. Dobrze, że nosiła ze sobą swój zestaw pierwszej pomocy przez cały czas. W Kapitolu ciągle ktoś miał kłopoty i potrzebował podstawowej pomocy medycznej. Czy to zdarte kolana jakiegoś dziecka, czy poważniejsza rana jakiegoś dawnego rebelianta, Cilia zawsze miała coś, co by pomogło. Tak było i teraz, gdy ona sama potrzebowała pomocy. Z niemałym trudem udało jej się usiąść i wysypać na ziemię zawartość torby, przewieszonej przez ramię. Ledwo rozróżniała przedmioty, wśrod których szukała czegoś do zatamowania krwi. Znalazła. Powstrzymując się od wydania z siebie okrzyku bólu przewiązała nad raną kawałek bandaża, by przycisnąć tętnicę. Otoczyła ranę gazą i docisnęła dłonią. Teraz musiała szybko udać się do kogoś, kto udzieli jej bardziej profesjonalnej pomocy. Bez szwów pewnie się nie obejdzie, ale... Cilia nie dokończyła nawet swojej myśli, bo zakręciło jej się w głowie. Próbowała wstać, ale nie dała rady. Dobrze, że zabiła tego drania. Jednego potwora mniej w tym nieszczęśliwym miejscu. Ale co teraz stanie się z nią samą? - Cat... Cat, pomóż mi... - próbowała wołać, ale głos jej słabnął. Miała nadzieję że dziewczyna szybko wykończy swojego przeciwnika. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Lis 01, 2013 5:58 pm | |
| Tego było już za wiele. Nie dość, że miała od rana nie najlepszy humor, ktoś musiał za wszelką cenę rzucić się na nią i Bogu ducha winną Cilię Loem, której jedynym grzechem było to, że prowadziła konwersację z kimś, kto najwidoczniej był czyimś celem. No do cholery jasnej, co się dzieje na tym świecie? - Nie powiesz? – syknęła, odwracając głowę na sekundę, by zerknąć na Cilię, która właśnie… No no, ładnie kogoś dźgnęła. Cat podejrzewała, że biedna młoda farmaceutka niełatwo otrząśnie się z tego, co właśnie się dzieje, no ale cóż. Życie musiało się toczyć swoim torem. - Nie to nie, skarbeńku – wróciła spojrzeniem do napastnika i po prostu ujęła jego głowę w obie ręce, by mocno przekręcić ją w jedną stronę. Kiedy usłyszała trzask pękającego kręgosłupa, westchnęła z ulgą. Ofiara numer siedemdziesiąt dwa: N.N., mężczyzna, lewy brzeg Moon River. Powoli odwinęła szalik i wstała, po czym kilkoma kopnięciami wrzuciła trupa do rzeki, w miejscu, w którym nie było lodu. Obserwowała przez moment, jak zwłoki zanurzają się coraz głębiej, po czym ze spokojem wróciła do Cilii. Zanim do niej doszła, w ten sam sposób pozbyła się drugiego niedoszłego mordercy. - Już… Już dobrze. Mam Cię. – wyszeptała, łapiąc dziewczynę, gdy ta zaczęła osuwać się na ziemię. Na całe szczęście, Loem zrobiła sobie opatrunek uciskowy. Na swoje nieszczęście, Tudor nie była silna na tyle, by nieść towarzyszkę przez całą drogę do szpitala. Była jednak w stanie ponieść ją akurat na tym odcinku, który prowadził do najbliższego postoju taksówek. Kierowca akurat palił papierosa, ale na widok zdeterminowanej Catrice szybko go zgasił i pomógł wpakować słabnącą Cilię do auta. - Szpital imienia Beaudelaire, tylko szybko, proszę – wydyszała cicho, usadawiając się wygodniej. Oparła głowę Cilii o swoje ramię i przytuliła ją do siebie, głaszcząc po włosach. W drodze do szpitala napisała krótkiego smsa do Salingera.
//tutaj zapewne następuje zt. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Wto Gru 24, 2013 10:05 pm | |
| Wraz z zapadnięciem zmroku nad brzegiem rzeki zapłonęło olbrzymie ognisko. Drewno ułożono w miejscu, w którym kamienista plaża łagodnie schodziła do wody, dzięki czemu możliwe było rozmieszczenie długich, niskich ławeczek dookoła ognia. Kilka metrów dalej wniesiono niewielką przystań, przy której przycumowały maleńkie łódeczki, leniwie kołyszące się na wodzie, z której dopiero kilka dni temu zniknął cały lód. Co jakiś czas na brzegu można było spotkać również kosze z jabłkami. Na miejscu powoli gromadzili się ludzie. Niektórzy pojedynczo, inni parami, siadali przy ognisku, wrzucali do niego drobne przedmioty albo listy, inni kierowali się prosto do przystani, puszczając na wodę pierwsze żaglówki, które po chwili znikały w ciemniejącym powietrzu, unosząc ze sobą wszystko, czym tylko je obarczono.
Tak więc oficjalnie rozpoczynamy świąteczny event. Zachęcamy do licznego udziału i do wchodzenia w spontanicznie interakcje. Jeśli przychodzicie sami, bez umówionej rozgrywki - umieście odpowiednią adnotację w poście, żeby inni wiedzieli, że mogą do Was podejść. Mistrz Gry także będzie łączył Was w pary, jeśli zobaczy, że kilka osób stoi samotnie. Zachęcamy też, żeby w razie jakichś jego interwencji, podejmować wyzwania - mamy święta, obiecujemy więc, że nikt nie zostanie poważnie uszkodzony, a niespodzianki będą tylko pozytywne. (:
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sro Gru 25, 2013 3:22 pm | |
| // Tak jakby po memoriale, ale później. xD
Wiele bym dała, żeby móc zacząć od początku. Każdy o tym marzy, chociażby skrycie. By mieć tę cudowną możliwość cofnięcia się w czasie, niewypowiedzenia tych niewłaściwych słów i niezrobienia tego, co miało tak zgubny wpływ na teraźniejszość, z jaką przyszło nam się zmagać. Decyzje poniekąd wydawałaby się prostsze, wybory przychodziłyby szybciej, a niejasne dotąd przeczucia dawałyby pełny obraz wszystkiego, co może się zdarzyć. Gdybym miała jedno jedyne życzenie, bez wahania zapragnęłabym zacząć od początku. Może dlatego, próbując zapewnić sobie choć namiastkę życzenia, które tak naprawdę nigdy się nie spełni, z pewną determinacją lawiruję wśród tłumu ludzi podążających w stronę brzegu rzeki. Moon River płynie leniwie, zupełnie spokojnie, jakby katastrofa na przecinającym ją niegdyś starym moście nigdy się nie wydarzyła. W jej wodach odbija się pomarańczowy blask wielkiego, płonącego ogniska, przy którym zbierają się pierwsi przybyli na obchody święta. Jako że z każdą chwilą robi się coraz ciemniej, każda twarz staje się mniej widoczna, by rozjaśnić się dopiero przy ognisku, a po ziemi pełzają cienie. Pierwsze blade wiosenne gwiazdy pojawiają się na niebie, a ja potykam się i niemal upadam, gdy zapatrzona w nieboskłon dostrzegam znany mi dobrze z Czwórki gwiazdozbiór. Po raz kolejny czuję bolesne ukłucie żalu za rodzinnym dystryktem, jedynym miejscem, gdzie mogłabym ukryć się za złudną kurtyną bezpieczeństwa, jakie dawałby mi dom, w którym spędziłam kilkanaście lat. Mimo to gdzieś wewnątrz mnie tkwi przekonanie, że marzenie o powrocie zawsze pozostanie tylko marzeniem, kolejną błahostką, z której czerpię resztki siły czy nadziei, a która w każdej chwili może zostać mi znów odebrana przez prezydent Coin. Być może jest w tym pewne przesłanie. Niewykluczone, że powinnam podążać z duchem czasu, dostosowywać się do nowej sytuacji, nowego ustawienia pionków na szachownicy Almy, zamiast z uporem czepiać się myśli, że jeszcze kiedyś zamieszkam w Czwórce i zostanę tam, aż pochowają mnie wśród falujących traw i morskiego piasku. Jednak cokolwiek się za tym kryje - nie potrafię zmienić zdania. Gdy docieram na sam skraj ogniska, nagle ogarnia mnie lekkie uczucie osamotnienia. Wiele osób przybyło tutaj w parach, by wspólnie świętować Dzień Nowego Początku, razem spalić wszystko to, co od lat ciągnęło ich ku przeszłości lub aby dać szansę przyszłości. Spoglądając jednak na ogień trawiący relikty minionego czasu oraz niedalekie łódeczki kołyszące się na wodzie, odnoszę wrażenie, że to jedyne święto, które naprawdę chcę obchodzić. Nie spieszę się i zajmuję pierwszą wolną ławkę z brzegu, siadając na jej skraju. Z pewnym wahaniem sięgam do kieszeni płaszcza i wyjmuję z niej dwie pokryte drobnymi plamami fotografie o postrzępionych rogach. Pierwsza z nich przedstawia mnie, Noah oraz nasz oddział w Dystrykcie Siódmym - miejsce i wydarzenia, o jakich wolałabym zapomnieć. Patrząc na siebie uwiecznioną na fotografii, nawet nie spoglądającą w obiektyw, nie mogę uwierzyć, ile czasu minęło. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy zamknę oczy, nadal mogę usłyszeć całkiem wyraźnie echo wybuchów, strzałów z karabinu i tupotu wielu stóp. Na kolejnej fotografii widnieje moja rodzina, ojciec, matka, Victor i ja na plaży w Czwórce. Jest to dokładnie to samo zdjęcie, które w pośpiechu wepchnęłam do walizki, gdy wyjeżdżałam z dystryktu. Patrząc na świecące nad nami słońce i falujące morze, a potem kierując wzrok na nieżyjącą już rodzinę, zastanawiam się, czy na pewno chcę spalić to zdjęcie. Ostatecznie jestem tutaj, by zniszczyć to, co wiąże mnie z przeszłością, o której czasem chciałabym zapomnieć. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sro Gru 25, 2013 7:45 pm | |
| Przepraszam za tę kupę.
288 dzień. 288 dzień oczekiwania na dzieci, które już od tygodnia powinny być na świecie, ale najwyraźniej było im zbyt wygodnie w brzuchu, by zasilić szeregi mieszkańców Kapitolu. Właściwie Chan wcale im się nie dziwiła, sama z chęcią unikałaby jak najdłużej zetknięcia z szarą rzeczywistością, biorąc pod uwagę to, co ostatnio działo się pod rządami kochanej Almy. Powoli jednak zaczynała się niecierpliwić – z jednej strony bała się, czy podoła wychowaniu i nie powieli schematu własnej matki, ale równocześnie napawała ją radością myśl, że już niedługo ona i Nolan staną się pełnoprawnymi rodzicami. Zresztą, on sam już nie mógł się tego doczekać i gdyby nie praca najprawdopodobniej siedziałby przy niej 24 godziny na dobę. Codziennie z ledwością była w stanie go przegonić do studia, rzecz jasna solennie obiecując, że da znać gdyby tylko coś zaczęło się dziać. A potem niespokojnie odmierzała godziny, próbując wytrzymać niekończącą się zabawę w inkubator i skupić uwagę na czytaniu czy projektowaniu nowych urządzeń, ale ani trochę nie zmniejszało to ogarniającej ją nadpobudliwości i nudy. A jak wszyscy wiemy, nuda zabija, zwłaszcza podczas samotnych świąt. Dlatego pomimo pokaźnego brzucha i ryzyka, że zacznie rodzić w tłumie gapiów, Chan postanowiła wybrać się nad rzekę, w nadziei na spotkanie kogoś znajomego podczas obchodów Dnia Nowego Początku. Gdy dotarła na miejsce, jej wzrok mimowolnie powędrował w stronę świeżo odbudowanego mostu, a dłonie zacisnęły się w pięści. Echa ostatniej tragedii wciąż nie przebrzmiały w powietrzu, nadal budziły złość i wzajemną niechęć obu stron. Tylu ludzi zginęło... Tak wiele młodych osób z perspektywami na przyszłość, dlaczego?! Przez kaprys podłej, fałszywej idiotki, która zapomniała po co daliśmy jej władzę i tak jak dawniej Snow zechciała zabawić się w kata? Zginęła Gwen, zastrzelono Florence, poświęciła własne współpracownice, żeby tylko zaspokoić swoje chore ambicje! Przez nią umarł Eric... Odebrała szczęście tylu dzieciakom, czekającym w KOLCu na wyrok śmierci, wysłała na arenę niewinne maluchy – Atenę, Blue, mojego Floriana... Dlaczego? Nie byli niczemu winni, a ona po prostu pozbyła się ich niczym pyłka szpecącego nieskazitelny sweterek... Tchórzliwa, obłudna suka. Ugięła się dopiero, kiedy nie było innego wyjścia, kiedy groził jej lincz ze strony własnych popleczników. Chan była zadowolona z faktu, że jednym ze zwycięskich trybutów była Cord. Nie sposób było odmówić dziewczynie irytującego sposobu bycia i nadmiernego podobieństwa do despotycznego dziadka... ale rządy Coin były jeszcze gorsze a panna Snow należała do wąskiego grona osób będących w stanie ją zniszczyć. Żałowała, że ze względu na ciążę musiała zostawić swoją trybutkę niemal w najważniejszym momencie, ale wiedziała że dziewczyna sobie poradzi. Cord urodziła się stworzona do walki. Jedno zwycięstwo już odniosła... teraz pozostało im tylko czekać na kolejny pokaz sił, który miał nadejść już niebawem Westchnęła głęboko i zaciskając zęby powoli usiadła przy jednym z ognisk, próbując cieszyć się pierwszymi tego roku cieplejszymi powiewami wiatru. Nieobecnym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w przystań, zastanawiając się kiedy prawdziwy Nowy Początek stanie się faktem, a nie tylko odrealnioną iluzją. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Sro Gru 25, 2013 9:13 pm | |
| Kiedy Johanna uświadomiła sobie, jaki dzień - istotny zarówno dla rdzennych jak i "nowych" kapitolińczyków - przypada, decyzja o opuszczeniu szpitala stała się łatwiejszą do podjęcia. Miejsce pełne chorych, rannych, umierających i nieprzytomnych prawdopodobnie nie spełniło założenia substytutu osobistej pustelni; Johanna nie sądziła że na każdym kroku, zakręcie upiornie i oślepiająco jasnego korytarza, wymiętym szpitalnym łóżku będzie natrafiała na znajome twarze. Młode, do których rażąco nie pasowały stare, wymęczone spojrzenia. Te wiodły za Jo, a nawet jeśli tak nie było - nie mogła odpędzić się od paranoicznych myśli, wyobrażenia ścigającego ją gonu ucieleśnionych udręk. Miała dość tego, siebie i wrażenia, że jest niebezpiecznie blisko kompletnego ześwirowania. A wolałaby umrzeć w iście kapitolskich męczarniach (czego częściowo doświadczyła i, cóż, wyszła ŻYWO z tego okołośmierciowego doświadczenia) niż stać się przepisową kulą u nogi dla kilku bliskich jej ludzi, o których od czasu do czasu zdarzało się jej jeszcze myśleć. Na przykład teraz, gdy przebrana w coś bardziej przystosowanego do wieczornego chłodu końca marca niż zimowych mrozów, przemierzała umiarkowanie szybkim krokiem ostatni odcinek brukowanego chodnika, z którego miała za chwilę zboczyć kierując się wydeptaną wśród nadrzecznych zarośli bezpośrednio nad brzeg Moon River zastanawiała się, kiedy ostatnio na progu mieszkania stanął człowiek z krwi i kości. W najszczęśliwszym wypadku posiadający klucze. Na przykład, hmm, współlokator...? Dowodów bytowania w nieprzyjemnie cichym i wyziębionym mieszkaniu Cypriane lub Noah było tak wiele jak beztroski w sercu Johanny. Sercu, które lekko i tylko w krótkim przebłysku drgnęło nagle, znikąd i bez wytłumaczalnej przyczyny, kiedy Jo stawiała kolejne, coraz powolniejsze kroki, odchylając zastępujące jej drogę gałązki na wysokości twarzy. Dzień Nowego Początku to data wyjątkowa i Mason miała świadomość tego, że z reguły gatunek ludzki charakteryzuje się tą specyficzną cechą popadania w irracjonalną ekscytację, związaną z każdą zakreśloną na czerwono kartką kalendarzową, nie sądziła jednak że i ją samą to choróbsko dopadnie. W odpowiednio zminimalizowanym stopniu, oczywiście. Z niekomfortowym uczuciem posiadania pewnej części zestawu przepisowo ludzkich reakcji, Johanna lekko zeskoczyła z dużego, zakończonego ostrymi, ociosanymi krawędziami głazu, na którym deliberowała przez ostatnie kilkanaście sekund, przypatrując się dwóm ogniskom i zebranymi wokół nich, drepczącymi na małej przestrzeni ludziom i podjęła wędrówkę, nie rozglądając się zbytnio, nie przykuwając uwagi, nie zaczepiając nikogo. To jej pierwszy dzień wolności po wypisie z umieralni, nie mogła rzucić się na głęboką wodę w kwestii relacji interpersonalnych. Dlatego przysiadła na pierwszej nie zajętej w całości imitacji ławeczki, wdychując zapach palonego drewna i czując, jak pałający z wielkiego ogniska żar ogrzewa jej twarz i, paradoksalnie, wygasza podświadomy niepokój związany z bliskością rzeki. Jo odwróciła spojrzenie od jej spokojnej tafli, dzięki czemu dostrzegła koło kogo zajęła miejsce. Ściągnęła brwi. Chantelle Troy była jedną z osób, której istnienie niespecjalnie wpływało na jej własne życie, jednak jeśli już - zawsze wiązało się to z pewnym dyskomfortem psychicznym. I nie chodziło nawet o igrzyskowe skojarzenia; żyjąc w Panem, a zwłaszcza Kapitolu, nie sposób nie mieć za sobą kariery trybuta/mentora/siostry poległego/chłopaka poległej/organizatora/dostawcy kwiatów/konstruktora sceny w miejscu Parady. Z Chan historia była taka, że jej obecność uzmysławiała Johannie, że ta jednak do końca i w każdym przypadku stuprocentowo domyślna i wszechwiedząca nie jest - co mocno odbijało się na jej wygórowanym ego. Że też właśnie na taką osobę musiała trafić w pierwszej kolejności. Czy rozdają tu alkohol? - O matko, a ty dalej... - wyparowała z miejsca, nie kryjąc autentycznego zaskoczenia stanem, w którym WCIĄŻ była Troy. Co ona tam hoduje...? - Jeśli to pomysł na karierę życiową to w nieużyteczności wygrywa nawet z geniuszem artystycznym, twoim mężem - kontynuowała właściwie w kierunku brzucha Chantelle, zastanawiając się czy rozmiarem nie dorównuje przypadkiem piłce do pilatesu, na której zwykła wylegiwać się, zanim nie potłukła sobie kości ogonowej. No i masz, przepis na sympatyczne zagajenie rozmowy autorstwa niedającej się nie lubić Johanny M. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 11:07 am | |
| // Mieszkanie Lo x2 :D Wyszła z domu nadal odrobinę wytrącona z równowagi i średnio zorientowana, wciąż oszołomiona tym, co się z nią działo. Nie wiedziała, kto podjął decyzję o spacerze nas rzekę, ale spodobał się jej ten pomysł. W połowie drogi była już w miarę sobą, bez tego wyrazu twarzy skrzywdzonego szczeniaka i sarnich oczu. Jak już powiedziała, nie cierpiała jakichkolwiek długów. Ostatnio zbierała ich coraz więcej. Skręcili w stronę rzeki, rozmawiając. Na tym polegało poznawianie się, prawda? Spojrzała na spokojną taflę wody po czym przeniosła wzrok na Javiera. - Też jesteś stąd, prawda? - zapytała z uśmiechem. Dystryktczycy chodzili po tych ulicach zupełnie inaczej, jedno jak zdobywcy, inni raczej jak zagubieni intruzi. Jav zdawał się być "tutejszym", tak samo jak Lophia. Przechodziła tą drogą wiele razy, sama, z przyjaciółmi, znowu sama, kiedyś przyszła tu na randkę. Trochę niepewnie wyciągnęła rękę z kieszeni i podała swoją dłoń mężczyźnie. Mogli zaszkodzić sobie nawzajem. W końcu to miejsce publiczne. Znajdowali się już praktycznie na brzegu, na którym płonęło ognisko. Spojrzała jeszcze na mężczyznę, po czym puściła jego rękę ruszyła w stronę ognia. Wyjęła z kieszeni pomiętą karteczkę i trzymała chwilę przed sobą. Wojna. Śmierć Cathleen. Śmierć Dre. Próba samobójcza. Postrzał. Strzelanina w kinie... I jeszcze wiele innych. Tak. O tym wszystkim chciała zapomnieć. Zwinęła ją w kulkę i cisnęła w płomienie. Chwilę patrzyła, jak liżą papier, by po chwili całkowicie go pożreć. Odetchnęła głęboko, odwróciła się i rozejrzał dookoła. Kosze z jabłkami, łódeczki, na drugim brzegu rzeki właściwie to samo. I ławki. Na jednej z nich ktoś, kto wyglądał znajomo... No pięknie. Dokładnie pamiętała tę dziewczynę. I to. Jak jej nienawidziła tylko dlatego, że pochodziła z Kapitolu. Do tego Lophia zawsze była z tego dumna, tym większe spięcia wynikały na lini Cyprianne - Lophia. Cóż... W końcu był dzień pojednań, prawda? - Trzymaj mnie, żebym jej nie pobiła - odezwała się, podchodząc do Javiera. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, Kasiu? :) Nie wiedziała, dlaczego ruszyła w stronę panny Sean. Coś kazało jej pożegnać się z ubiegłym rokiem, nie ukrywajmy, że dziewczyna miała kilku wrogów, bywała nieprzyjemna. - Nie pal ich, to nic nie da - odezwała się beznamiętnym głosem, stając obok kobiety. Sama miała cały album zdjęć, który stał nad biurkiem. Ona, Dre, nawet jej znajomi ze szkoły. Wspomnienia oglądane z dystansu bywają miłe. - Chyba w Dniu Nowego Początku powinniśmy coś zaczynać, nie tylko żegnać się z przeszłością - dodała, przywołując na myśl wspomnienie popołudnia. Otworzyła nowy rozdział. Teraz zamykała stary. Nie wiedziała, czy to dobra kolejność. Zupełnie wbrew sobie chwyciła jabłko z kosza i rozkroiła na pół scyzorykiem. - Hm? - mruknęła, trzymając w wyciągniętej ręce owoc. Nie umiała przepraszać. I pewnie nawet by nie zaczęła, gdyby nie uznała, że przed rebelią to Lo zdecydowanie przesadziła. Nie, żeby żałowała... Ale chciała wykonać miły gest. Nie dostrzegła jeszcze większej ilości znajomych twarzy. Na razie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 4:33 pm | |
| Przepraszam, że tak późno, tak krótko i tak beznadziejnie, ale dzisiaj nie mam głowy do tego wątku, a Kama mnie goni Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal.Uroczy wieczór, całkiem przyjemna okolica, ciepło ogniska – czego więcej można potrzebować do szczęścia? Jednak jak zawsze musiało się okazać, że życie dosyć mocno odbiega standardami od dziecięcych bajek. W bajce Chan miałaby możliwość nacieszenia się widokiem przystani, błogim spokojem i miłą odmianą po kilkunastu dniach siedzenia w domu. Co zaś ją czekało? Konieczność znoszenia towarzystwa niekoniecznie dających się znieść istot, do których grona z pewnością zaliczała się panna Mason, jak zawsze będąca w doskonałym humorze. Stwierdzenie, że za sobą nie przepadały byłoby lekkim eufemizmem. Bo czy można darzyć sympatią osobę, która bez wyraźnego powodu upatrzyła sobie Ciebie na cel? Jasne, może jeszcze potulnie kiwać główką i dawać się obrażać! O nie, to zdecydowanie nie było w stylu Chan. Że też ze wszystkich dostępnych miejsc Johanna musiała zająć akurat to przy niej... Nieco nieudolnie próbując ukryć niechęć odwróciła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie do swojej, pożal się Boże, rozmówczyni. – Tak, dalej. Wiesz, najwyraźniej nie śpieszy im się do przebywania w Twoim towarzystwie, nie mogę ich za to winić. – stwierdziła z ujmującym uśmiechem i położyła dłoń na brzuchu – A o moją karierę nie musisz się martwić, prezydent Coin całkiem dobrze płaci. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Czw Gru 26, 2013 10:54 pm | |
| Przez całą drogę obejmował Lophię, a na jego twarz igrał się wesoły, chłopięcy uśmiech. Dawno przestało go wszystko obchodzić, a przecież nie musiał się również wstydzić wyjścia na ulicę. Przy okazji uważał, że dziewczyna nie ma według niego żadnego długu, ale przemilczał ten temat, z pogodnym uśmiechem. Jeszcze zdoła jej to uświadomić, bo nie o zobowiązania w tym wszystkim chodziło. -Stąd, stamtąd... czy to naprawdę takie ważne? -spytał nadal się uśmiechając i pomimo, że odpowiedź wydawała się wymigująca, to prawdą było, że Javier już dawno przestał uważać się za członka którejkolwiek społeczności, a gdyby ktoś wymusiłby na nim takie wyznanie, powiedziały, że należy do Rządu, a ten przecież miał wszystko. Gdy w końcu znaleźli się niedaleko ognisk i mogli je ujrzeć wyraźnie, zadowolenie Javier'a nieco ustało i zastąpił je lekko współczująco-beznamiętny wyraz. Zgodził się by tu przyjść, więc nie powinien marudzić. Dlatego też nic się nie odezwał i gdy Lo puściła jego dłoń, nie przeszkodził jej, a jedynie podążał wzrokiem za sylwetką. Widział jak Breefling wrzuca do ognia jakiś zwitek, nie miał pojęcia czy był on kartką czy zdjęciem, był to jej wolny wybór, co chciała zrobić. Wszystko nie trwało zbyt długo, więc gdy zaczęła wracać, Jav uśmiechnął się, lecz jak szybko ten uśmiech się pojawił, tak szybko zniknął i zastąpiło go zmarszczone w niezadowoleniu czoło. -Lo, proszę cię... -mruknął na jej słowa, podążając za nią. Zdążył poznać ją na tyle, by wiedzieć, że ma ona wybuchowy charakter, czasami aż zbytnio, a nie chciał przecież, by wdała się teraz w jakąś bójkę. Nie po to przyszli. Gdy zatrzymali się przy kobiecie, Jav stojąc krok za Lo przyglądał jej się uważnie, lecz wbrew pozorom i mimo beznamiętnego głosu, jego oczom ukazała się scena, która była czymś w rodzaju godzenia się. Odetchnął nieświadomie z ulgą, spoglądając spokojnie na kobietę na ławce. Nie znał jej, nawet nie kojarzył twarzy, lecz nie miał jej nic do zarzucenia. W dodatku nie miał również pojęcia o tym, jakie relacje łączyły ją z Lophią. Nie chciał przeszkadzać w tej chwili, więc przez cały ten czas trzymał się z tyłu za dziewczyną, obejmując ją jedną ręką w pasie i spoglądając na połówki jabłka, które trzymała w dłoniach. Był ciekaw jak zareaguje nieznajoma na ten gest. Chyba nigdy nie był świadkiem tak bezkompromisowej próby pogodzenia się dwóch kobiet, więc efekty mogły być ciekawe. |
| | | Wiek : 17 Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 1:53 pm | |
| Nawet mieszkanka getta zjawiła się nad brzegiem rzeki. I nie mogła nawet jednoznacznie wyjaśnić jak. Przez getto szła jak w amoku, gnana ciekawością i niedowierzając, że jej się uda. Gdyby na jej drodze stanął Strażnik, po prostu by się odwróciła i poszła gdziekolwiek indziej. Ale się udało. Wydostała się z Kwartału i znalazła na ognisku. Stała i niedowierzała. Patrzyła pustym spojrzeniem na ludzi, próbując sobie to wytłumaczyć. Przedziwne to wszystko. Dziwne miejsce i dziwny czas, że nagle ludzie, którzy wcześniej stali po dwóch stronach lufy, mogą teraz dotykać się ramionami i w najlepsze rozmawiać o pogodzie i to przy istnych gruzach miasta w tle. Chuda Kapitolinka odróżniała się od panoszących wokół rebeliantów, czyli obywateli Nowego Kapitolu, przede wszystkim okropną, coraz bardziej dotkliwą pustką w żołądku. I dziwnym, niepokojącym wyrazem spojrzenia, które powoli zaczynało malować się w jej oczach, mogąc jednocześnie znaczyć, że chce wszystkich wokół poznać, albo pozabijać. Albo jedno po drugim. W ogóle ostatnio ciężko było cokolwiek stwierdzić, bo Teodora konsekwentnie wymykała się z jakichkolwiek teorii i ram na temat tego co się działo. Taka dziwna faza depresji. Jednocześnie coraz bardziej odpływała we wspomnienia, zmieniając się w rozemocjonowaną kluchę, a w innym momencie jej temperament się niespodziewanie zaostrzał, tworząc coś nieokreślenie niebezpiecznego. Stała jeszcze tak chwilę, śledząc wzrokiem wszystkich tych ludzi. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że ściska w ręku jabłko. Nieco zdziwiona utkwiła w nim wzrok, stwierdzając, że musiała je nieświadomie zgarnąć z jakiegoś kosza. Kiedyś bardzo lubiła jabłka, nie tak jak jej martwa siostra, ale nigdy nie pogardziła. Podrzuciła parę razy jabłkiem w dłoni, po czym przeszedł przez jej twarz nieokreślony cień i w pewnym momencie zamachnęła się porządnie i jabłko wystrzeliło w górę, po czym zniknęło gdzieś w tłumie ludzi. Ciekawe czy kogoś przypadkiem nie trafiła, chociaż pewnie do jej uszu dotarłby w takim wypadku jakiś krzyk. Zabity Jabłkiem. Uniosła lekko jeden z kącików ust, czując tym samym rodzaj uspokojenia, że jednak potrafi odczuwać czasem rozbawienie nawet z własnych myśli. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 2:19 pm | |
| Szarpiąc od niechcenia i tak już sfatygowane rogi fotografii, zastanawiam się, co by było, gdybym spotkała tutaj swoich rodziców. Brata, który zawsze był dla mnie wzorem, niemal niedostępnym ideałem, do jakiego usiłowałam dążyć, a co wcale nie wyszło mi na dobre. Chociaż wiem i poniekąd cieszę się, że w tym życiu już ich nie spotkam, nadal gdzieś w głębi ducha chciałabym, żeby wszystko pomiędzy nami choć na ten ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, wyglądało normalnie. Żebym zamiast chłodnych spojrzeń i lakonicznych odpowiedzi uzyskała coś więcej, co uświadomiłoby mi, że naprawdę mam rodzinę, a nie troje osób, z którymi łączą mnie jedynie więzy krwi. Na samą myśl o tym czuję bolesne uczucie niesprawiedliwości, że wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób. Jednego dnia wszyscy byliśmy w Dystrykcie Trzynastym, a drugiego zostałam tam tylko ja, po tym jak reszta rodziny wyleciała w powietrze, usiłując zbiec. Jakiekolwiek szanse, bym mogła pogodzić się z nimi, spróbować przemyśleć sprawę na nowo, zniknęły równie szybko, co się pojawiły. Gdy spoglądam jeszcze raz na fotografię, błądząc wzrokiem od dalekiej sylwetki rodzinnego domu do zastygłych uśmiechów na naszych twarzach, teraz już wiem, że gdybym ich dzisiaj spotkała, potrafiłabym wybaczyć, jako pierwsza wyciągnąć dłoń. Mimo że nie zdołałabym przewidzieć, czy mur pomiędzy nami rozpadłby się na kawałki, czy wręcz przeciwnie, miałabym przynajmniej poczucie, że zrobiłam krok w stronę lepszej drogi. - Nie pal ich, to nic nie da - słyszę nagle tuż obok siebie i wzdrygam się mimowolnie, doskonale poznając ten głos. Kiedy podnoszę wzrok, zauważam stojącą obok mnie Lophię Breefling, której nie szczędziłam w Czwórce drwin z powodu kapitolińskiego pochodzenia. Na myśl o kłótniach, jakie między nami wybuchały, czuję się nieswojo w jej towarzystwie. Zaraz obok Lophi dostrzegam zupełnie nieznanego mi mężczyznę, który obejmuje ją w pasie. Rzucam mu szybkie, lecz uważne spojrzenie, po czym przenoszę wzrok na samą Lophię, wyciągającą właśnie w moją stronę połówkę jabłka. Na znak zgody? - Zabawne, jak wiele wspomnień przyszło mnie dzisiaj odwiedzić - odzywam się z nieco kwaśnym uśmiechem błądzącym na ustach. Prawda jest jednak taka, że nie mam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Jestem pierwsza na liście osób, które jak najprędzej powinno się nauczyć przepraszania. - Ale może masz rację. I z tymi zdjęciami, i z sensem dzisiejszego dnia - dodaję po chwili, przejeżdżając palcami po gładkiej powierzchni trzymanych fotografii. Z lekkim wahaniem przyjmuję od Lophi połówkę jabłka i wciąż nieco zmieszana, obracam owoc w dłoniach, czekając na jej ruch. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 3:13 pm | |
| Uniosła brwi, w głębi serca ciesząc się, że Jav nadal ją trzymał. Taki pas bezpieczeństwa, żeby przypadkiem nie wyrwała się do przodu albo nie powiedziała kilku niemiłych słów. Jednocześnie chciała choć ten jeden raz przeprowadzić rozmowę bez przytyków i drwiny. Jednak kiedy Cyprianne przyjęła od nie jabłko i zaczęła obracać w dłoniach, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić, przewróciła oczami i westchnęła teatralnie. - To się je, nie chcę cię otruć - powiedziała, po czym odgryzła kawałek. - Widzisz? Żyję, oddycham... Następnie usiadła na ławce obok, ciągnąc za sobą Javiera. Zaproponowała mu kawałek jabłka, swoją drogą, trochę zgłodniała. Nie jadła nawet śniadania, o obiedzie nie wspominając. - Nie myśl, że cię szukałam - dodała, dokańczając owoc. Smaczny, soczysty. Dziwne, że nie roiło się tutaj jeszcze od bezdomnych, szukających darmowego jedzenia. Przeniosła wzrok na wyraźnie przygnębioną Cypri i coś w niej drgnęło. Nie pękło, za bardzo się kiedyś nienawidziły, ale poczuła nutę współczucia. Głupia, altruistyczna dusza, każąca pomagać biednym i bezbronnym. Sean szydziła kiedyś z Lophii. I to w czasie, kiedy dziewczyna wyjechała z Kapitolu po śmierci ojca. Mieszkańcy stolicy nie byli lubiani w dystryktach. Andreas był raczej przyjazny, Lophia zazwyczaj odpychała od siebie ludzi, szczególnie w tamtym okresie. Aith była jedyną osobą, której cokolwiek mówiła. Niemowa i wychodząca z nałogu narkomanka. Nieźle się dobrały. Już otwierała usta, żeby zapytać o rodzinę za zdjęcia... Nie była jednak aż tak nietaktowna. Skoro przyszła tu z fotografią, jej członkowie albo nie żyli, albo nie utrzymywali z nią kontaktów. To nie był temat do żartów. Tego dnia nie chciała być okrutna. Rozejrzała się dookoła. Ogniska płonęły, łódeczki odpływały od przystani, ludzie rozmawiali, na twarzach niektórych błyszczały łzy. Pojedynczo, parami, czasem całymi rodzinami sunęli brzegiem Moon River, przysiadali na ławeczkach i jedli jabłka. Niemal szczęśliwy obrazek, ukazujący raczej zgraną społeczność, nie podzielony świat. - Jak widzisz, nie siedzę w KOLC-u - odezwała się w stronę Cyprianne. Nie musiała mówić nic więcej. Chciała po prostu dać jej do zrozumienia, że nie były wrogami, nie w takim sensie, jak myślała dziewczyna. Czy to ich wina, że urodziły się w innych miejscach? To nie kwestia wyboru, tego mogły dokonać później, wybierając stronę, za którą się opowiadały. Czasem, jak w przypadku Lo, zdecydował ślepy los, nic więcej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 4:41 pm | |
| | Czasoprzestrzeń to mainstream. Pierwszy dzień wiosny. Dzień Nowego Początku. Dzień, w którym czysto hipotetycznie miało zostawiać się za sobą przeszłość, przywitać przyszłość, oczekiwać czegoś dobrego. Tylko… czy aby na pewno? Spalanie przedmiotów kojarzących się w jakiś sposób z przeszłością albo wysłanie małych łódeczek na Moon River od zawsze sprawiało Lowellowi dziwne uczucie. Coś pomiędzy strachem, szczęściem, wstydem oraz ulga. Kiedy był jeszcze dzieckiem nie do końca rozumiał całą ideę, ale z czasem przetrawił to w sobie. Najzwyczajniej z czasem zrozumiał, że palenie kartek z wypisanymi nie najlepszymi rzeczami, przedmiotów, które kojarzyły się z przeszłością, miało znaczenie symboliczne. Przecież wcale nie wyrzekał się przeszłości, nie zapominał o niej, nie uciekał. Zamykał kolejne rozdziały w swoim życiu. Dochodził do poważnych wniosków. Ucieczka nie była możliwa, nawet jeśli wydawała się potrzebna. Jeżeli miałby nie pamiętać o tym, co było w jego życiu musiałaby być kimś, kogo historia jest bardzo krótka, nadzwyczaj słodka i nie wiedziałby niczego o prawdziwym życiu. Rysy pokazywały prawdę, nie najładniejszy kolor farby, czy opakowanie. Co nam po pięknym, pustym talerzu, gdy byliśmy głodni? Niestety, Chaz chyba nie należał do tego typu osób. Żaglówki z kartkami także zdawały się być piękne. Nadzieja, pokój, dobro… Być może niektórzy w to jeszcze wierzyli, wtedy jednak dla niego straciły aż taką wartość. Czasy stały się zupełnie inne. Dyktatura Snowa, nikt nie miał wątpliwości, ale Coin wcale nie zdawała się być lepsza. Nie spodziewał się niczego dobrego, nie tutaj i nie w tym czasie… ale może warto było mieć jakaś cząstkę wiary na jutro. Szedł po lewym brzegu rzeki już od dobrych kilku minut. Wolno i spokojnie sunął między ludźmi. Wydawali się mieć dziwnie szczęśliwy wyraz twarzy, jakby święta pozwalały na odpoczynek. Chyba faktycznie tak się wydarzyło. Jeden dzień. Wytchnie dla wszystkich, w tym także niego. Dzień, w którym całkowicie wyrwał się z redakcji… chociaż ostatnio i tak przebywał w niej tyle co nic. Niestety ilość obowiązków nie malała proporcjonalnie do przebywania w budynku Cpaitol’s. W palcach obracał wyjątkowo czerwone jabłko. Drugą ręką poprawił torbę, ale ta nie była wyjątkowo ciężka. Kilka rzeczy do spalenia, list na małą żaglówkę… Może jabłka - zielone i czerwone. One ciążyły najbardziej. Niedaleko niego przewinęła się szczupła postać. Blondynka, która w jakiś sposób zaintrygowała Charlesa. Była przeraźliwie szczupła, a w kościstych palcach ściskała owoc. Podrzuciła nim kilkakrotnie, a mężczyzna zdawał się być zaciekawiony jeszcze bardziej. Rejestrował każdy moment, jakby po kolejnych opadnięciach na dłoń jabłka miało wydarzyć się coś niesamowitego. Być może miało, być może wcale nie. Aż nagle cisnęła jabłko w powietrze. Lowell nie usłyszał, gdzie upadło dokładnie. Śledził jego lot tylko do połowy, by nie stracić z oczu nieznajomej. Powolnymi krokami zbliżył się ku jej plecom. - Dość oryginalny sposób dzielenia się jabłkiem. - Syknął głośno i uśmiechnął się. Podniósł nieco wyżej, nie tracąc przy tym zadowolenia, czerwony owoc jabłoni. - Dla ciebie, mała blondynko. Ostatnio chyba polubił zaczepianie znajomych. Czyżby rodzice nigdy nie mówili mu o tym, by nie rozmawiać z nieznajomymi? Trudno, i tak miał tylko jedno życie. Ostatnio... bywało różnie. |
| | | Wiek : 17 Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 8:47 pm | |
| Kiedy rzucała jabłko w bliżej nieokreślony obszar, zaludniony ludźmi, z którymi wiązały się same okropne myśli, nie wiedziała dokładnie co robi. Kiedy widziała jakąś uśmiechniętą twarz, zdawała się ona rosnąć w jej oczach, przybierając obrzydliwie przerysowanych rozmiarów. Jakby wszyscy chcieli zakuć jej wyraźnie w oczy, pokazując jak to zabrali jej wszystko. Zepchnęli smutne dziecko, rozsiadając się na parku przepychu i rozpusty. Coś okropnego. Usłyszała za sobą głos, prawie na pewno kierowany do niej. Drgnęła, wracając do rzeczywistości. Głowy zmalały. Ludzie byli teoretycznie normalni. Odwróciła się powoli do obcego, mierząc dokładnie wzrokiem. Okropnie bladą buzię ponownie rozświetlił półuśmiech. - Staram się – przyznała, próbując dojść do tego, czy widziała już gdzieś tego człowieka. Jednak nie sądziła by mógł postawić kiedyś nogę Kwartale. A może? Powinna już dostatecznie znać swój płatający figle rozum, by być pewną, że niczego nie mogła być pewną. Niespodziewanie przed jej oczami wylądował owoc. Niemal ten sam, który przed chwilą odesłała do diabłów. Ale jednak inny. Oniemiała patrzyła w jabłko wyciągnięte w jej stronę. To prawie tak jakby dopiero w tym jednym geście, wróciło do niej prawdziwe znaczenie święta. Te najprawdziwsze, sprzed lat. Oczywiście, pamiętała to bieganie z jabłkami i puszczanie łódek, ale kiedyś było to pustymi gestami. Kto myślał wtedy o ich prawdziwym znaczeniu? Na pewno nie dwie małe, paskudnie rozpieszczone blondyneczki w królewskich perłach i koronkach. Sens symboliczny święta jakoś nigdy nie był po drodze dla Teodory. Może nawet nigdy nie dostała, ani nie dała szczerze żadnego jabłka. Trzeba by się nad tym zastanowić. Urocze sformułowanie mała blondynko podziałało jak ostateczne pchnięcie Teodory we wspomnienia. Wtedy to wszystko kręciło się wokół pokazywaniu że w swoich kreacjach wyglądają przeuroczo. Siostra trzepotała niemal uwodzicielko rzęsami do starszych panów, przybierając twarzyczkę najniewinniejszego stworzenia na Ziemi, a ona chodziła krok w krok, powtarzając wszystko jak te lustrzane odbicie i obie zbierały jabłka jak trofea wojenne. Wszystko było takie proste, gdy miało się przewodnika, nawet takiego nieskażonego moralnością. Ale teraz? Dlaczego ten obcy mężczyzna dał owoc akurat jej? Zepsutej, chorej, bezwstydnej, rozpieszczonej i zabłąkanej mieszkance głodującego getta? - Dziękuję – mruknęła cienkim głosem, dotykając jabłka jak porcelanowego skarbu. Powoli, niezgrabie, jakby pierwszy raz coś podnosiła, chwyciła owoc. - Trochę mi smutno – wyznała otwarcie, zanim zdążyła się zastanowić, chociaż był to lekkim eufemizmem, jak na jej sytuację. Chyba te wspomnienie przywiało jej wizję sprzed lat. Kiedy mogła być smutna i wygadana i kiedy obchodziła wszystkich na których spojrzała. Chyba chciała znów to poczuć. Chyba znów chciała obchodzić to święto z perspektywy małej księżniczki. – I mam ochotę rzucać jabłkami. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 9:01 pm | |
| Obracając wciąż jabłko w dłoniach, zastanawiam się, czy przypadkiem nie uśmiechnęło się do mnie szczęście, którego widoku już dawno zapomniałam. Dobrze wiem, jak trudno jest wymazać plamy z przeszłości czy chociażby spróbować zrobić to w nadziei, że znikną one naprawdę i jedyne, co po nich pozostanie, to tylko odległe echo rzuconych kiedyś w gniewie słów. Wraz z początkiem ciągnącej się miesiącami rebelii zdążyłam zapomnieć o Lophii, tak samo jak o każdej osobie, która odegrała kiedyś jakiś epizod w moim życiu, lecz najwyraźniej los nie zamierzał odesłać jej w niepamięć. Być może tylko czekał na ten pierwszy dzień wiosny, dzień, w którym całe Panem ma możliwość, by zostawić coś za sobą. Jak na przykład dawne spory i różnice, które ukształtowały przyszłość w taki, a nie inny sposób. Choć nadal nie jestem pewna, co właściwie powinnam zrobić z podarowaną mi przez Breefling połówką jabłka, poniekąd cieszę się, że w tym dniu znalazł się ktoś, kto zdołał odsunąć na bok mój raczej mało znośny charakter i wyciągnąć rękę na zgodę. Lub przynajmniej starać się, aby nasze spotkanie nie wyglądało tak jak przed laty. Gdy zerkam mimochodem na Lophię, ta wzdycha i przewraca oczami na widok wciąż tkwiącego w moich dłoniach jabłka. Po chwili siada na ławce obok mnie wraz z towarzyszącym jej mężczyzną i zaczyna jeść swój owoc, a ja utwierdzam się w przekonaniu, że tak samo jak nie potrafię przepraszać, nie wychodzą mi rozmowy z kimś, z kim do tej pory byłam skłócona. - Ani ja ciebie - odpowiadam w końcu, rzucając Lophii coś na kształt krzywego półuśmiechu, który wygląda pewnie jak grymas. - Choć tak sądziłam, że zostało mi kilka niedokończonych spraw. Przenoszę z powrotem wzrok na jabłko, po czym z westchnieniem odgryzam kawałek, nie skupiając się specjalnie na jego smaku. Kątem oka widzę, że Lophia błądzi wzrokiem wśród tłumu, w którym chociaż raz nie dochodzi póki co do zamieszek czy protestowania przeciwko Coin i jej niesprawiedliwości. Odnoszę wrażenie, że zamieszkujący Kapitol ludzie tak bardzo pragnęli przynajmniej odrobiny spokoju i nadziei, jaką daje Dzień Nowego Początku, że tym razem zdołali powstrzymać targające nimi emocje. - Nikt nie powinien tam siedzieć - mówię, nie odwracając wzroku od pojedynczych, wyraźnie ostrożnych osób kręcących się w tłumie. - Ale rok temu pewnie twierdziłabym inaczej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki Pią Gru 27, 2013 10:13 pm | |
| Chorobliwe chuda postać wydawała się uśmiechnąć do Chaza. Być może przyglądanie się jej wyjątkowo jasnej skórze przeszkodziło na dokładne odczytanie lekko zamglonego gestu. Ale coś podpowiadało mężczyźnie, że jej policzki wykonały ruch, krótki skurcz ku górze. Może za bardzo tego chciał, jednak nie wzięłoby mu się to znikąd. Przecież zawsze mogła wybuchnąć histerycznym śmiechem, gromkim płaczem, czy inną, najmniej standardową reakcją. Ale, nawet jeśli nic takiego jak uśmiech nie miało miejsca… on poczuł się z tym lepiej. Ucieszył się z tego najbardziej ludzkiego zachowania, wpisanego gdzieś, w pewien nieistniejący schemat. Podarował komuś jabłko z własnej woli, w dobrej intencji. Czy wykonał dobry uczynek? Bóg, jeśli jakikolwiek istnieje, powiedziałby, że postąpił zgodnie z jego wolą. Może powinien był być dumny z siebie, ale nie był. Nie sądził, że robienie czegoś dla spojrzenia innych miało sens. Chyba od jakiegoś czasu nie postępował zgodnie z założeniem „tak trzeba, tak jest zgodnie”. To co robił, robił dla siebie, dla własnego, zdrowego samopoczucia, postrzegania siebie. Może to nie najrozsądniejsze z jego strony, że nigdy nie zbierał dobrych uczynków do swojego notesika. Wtedy przynajmniej wiedziałby, że pan taki-i-taki powinien był mu pomóc, bo on kiedyś też zrobił coś dla niego. Rzadko kiedy, a może też nigdy nie sądził nawet, że kiedyś w opresji mógł to wykorzystać. Ba, nigdy nie wpadł na to, by go założyć. Czasem czyjś szczery, skrępowany, zszokowany lub inny rodzaj uśmiechu wystarczał. Nawet lepiej -wynagradzał wszelkie trudy. Jeśli było się dobrym dla ludzi, to oni byli dobrzy dla nas, prawda? Coś, co dajemy… Właściwie, coś, co daliśmy szczerze, musiało wychodzić z naszego serca i nie liczyliśmy na odbicie piłeczki. Bo jaki był sens dawać komuś piękną suknie, sznur pereł, drogie perfumy, własnoręcznie zrobiona kartkę, tanie kwiaty, jeśli sadziliśmy, że my także musimy od takiej osoby coś otrzymać w zamian. - To drobiazg. - Odpowiedział spokojnym głosem, ponieważ nagle przewróciło się w jego umyśle pewnym wspomnienie. Wspomnienie wywołane jednym wyrazem wypowiedzianym z ust blondynki. Jednego roku zima była bardzo mroźna i trwała wybitnie długo. Lowell zupełnie nie pamiętał, ile miał wtedy lat. Pięć, sześć, siedem? Pewnie nie chodził wtedy nawet do szkoły... Jednak pewnego roku na pierwszego dnia wiosny śnieg zaczynał dopiero co topnieć. Mały Charles w puchowej, może lekko dziwacznej kurtce biegał wesoło po śniegu i obserwował jak kolejne łódki odpływają ku niknącemu horyzontowi malującemu wśród betonowych konstrukcji. Niektóre dzieci nabierały nagle niesamowitej ochoty na ciastka z jabłkami, po czym szybko postanawiały pobiec do rodziców. Chaz stał sam wśród białego śniegu leżącego dookoła, a nawet jeszcze nieznacznie się oddalił od sowich opiekunów. Kiedy żaglówka, którą obserwował od połowy rzeki zniknęła, postanowił dołączyć do rodziny. Jednak nie udało mu się to. Po pierwszych kilku, kilkunastu krotkach niespodziewanie przewrócił się. Szybko do jego oczu naszły łzy, a jedna zdążyła spaść czyściutki śnieg. Wtedy także podeszła do niego całkiem przyjazna, starsza pani w idealnie zafarbowanych na czerwonych włosach. Wypowiedziała pewne słowa, których dokładnie nie pamiętał, ale brzmiały podobnie do tych… „Nie płacz chłepcze, w życiu czeka cię jeszcze dużo więcej przykrych rzeczy. Jesteś silny, prawda? Nie raz i nie dwa się poślizgniesz, po czym się przewrócisz. Ale powiem ci coś w sekrecie…” Lekko nachyliła się ku niemu i dała małe, zupełnie zielone jabłuszko. „Najważniejsze jest żeby zawsze się podnosić.” Dlaczego przypomniał sobie właśnie wtedy o tym? Przełknął głośno ślinę. Słowo „dziękuję” słyszał naprawdę wiele razy, ale właśnie wtedy przyniosło mu na myśl słodkawy zapach beztroskiego życia dziecka. Dziecka, które nigdy nie martwiło się Igrzyskami albo tym, jak wyglądała władza. Wspomnienie o dobrych ludziach. Może to on właśnie był tą miłą, starszą panią z jabłkiem dla blondynki? - Dlaczego ci smutno? - Zapytał z czystej ciekawości i skierował ku niej swoje oczy. Nie odczuwał, by bił od niej jakiś ogromny smutek. Ale przecież osoby, które nienawidziły siebie, swoich czynów, całego świata wcale tego nie pozywały. - Myślisz, że warto marnować na nich jabłka? - Omiótł spojrzeniem zgromadzonych niedaleko ludzi i uniósł lekko podbródek. Nikogo z nich nie znał, ale zastanowił się nad sensem tych słów. Warto marnować na nich woje jabłka, panie Lowell? Zdarzało się, ze najtrudniej było odpowiedzieć sobie samemu na zadawane pytania, ale tutaj nie miał żadnych wątpliwości. Ledwo powstrzymał ze swoich ust krótkie nie. Ale nie udało mu się już delikatnie nie pokręcić przecząco głową. - Jak podoba Ci się dzisiejszy dzień? - Zapytał odrywając wzrok od nieznajomego mężczyzny. Skierował głowę ku wodzie. - Jest cieplej niż ostatnio.
|
| | |
| Temat: Re: Lewy brzeg rzeki | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|