IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Lewy brzeg rzeki - Page 5

 

 Lewy brzeg rzeki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyPią Maj 03, 2013 3:14 pm

First topic message reminder :



Lewy brzeg rzeki to najczęściej po prostu strome, betonowe nabrzeże, o które rozbijają się szare wody Moon River. Nie ma tu nic ciekawego, a brzeg jest w większości zaniedbany i po prostu brudny. Niewielkie przestrzenie za betonowymi występami upodobali sobie bezdomni i pijacy.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Sty 14, 2014 12:27 am

Jeżeli w naszym świecie istnieje coś, co łączy nas wszystkich - bez względu na to, kim jesteś, gdzie żyjesz i jak żyjesz - to to, że nikt nie chce czuć się słaby; nie w tej rzeczywistości, w której tkwimy - ale czasami jest to trudne do zrobienia, nawet jeżeli chodzi jedynie o przywdzianie odpowiedniej maski, kiedy w środku rozpadasz się na setki kawałków - i może wtedy jest to nawet trudniejsze.
Państwo wychowało swoje dzieci w ten sposób, że nieodłącznym faktem stało się nauczanie nas, że jedynie ludziom odpornym na otaczające ich środowisko może się w życiu udać i przykrywało to słowami, jakoby wtedy miałoby być nam łatwiej - zupełnie, jakby się o nas troszczyło. I wbrew pierwszemu skojarzeniu - mylnemu skojarzeniu - nie chodzi jedynie o społeczeństwo należące do zawodowych dystryktów, nawet jeżeli tam sytuacja może rysować się najbardziej krytycznie. Mogła, dzisiaj już przecież tak nie jest, i jedynie mentalność ludzi takich jak ja jest skazą na przeszłości i śladem, że kiedyś w rzeczywistości tak było.
Zniszczone pokolenie. Kolejne, i być może wcale nieostatnie.
Przez całe nasze życie byliśmy uświadamiani, że nie należy odsłaniać swoich słabości. I nie była to jedynie rodzina, przyjaciele czy znajomi, którzy przekazywali nam tak mylne wartości, ale mogliśmy doświadczyć tego ze wszystkich stron. Z gazet, z radia, z telewizji, zdarzało się, że nawet z książek.
Zostaliśmy też nauczeni, że nawet jeżeli istnieją ludzie, którzy Cię takim zaakceptują, niewielu jest takich, którzy przyznają, że jest to w porządku; i jeszcze mniej takich, którzy naprawdę będą mieli to na myśli.
Gdzieś po drodze dowiedzieliśmy się też, że jedną z wielu oznak słabości są przeprosiny. Więc przestaliśmy korzystać i z tego przywileju.
Ale żyjemy w takich czasach a nie innych, i kiedy przeszliśmy więcej, niż powinniśmy będąc w tym wieku - wszystko to wydaje się teraz już jedynie wyjątkowo nietrafionym stereotypem, albo mitem, legendą przekazywaną z pokolenia na pokolenie, niczym więcej.
I możemy - mogę powiedzieć, że nauczyłem się dzięki temu jednej ważnej rzeczy, może nawet najważniejszej. Przeprosiny nigdy nie są oznaką słabości. To osoba słabsza od swojego egoizmu nigdy nie byłaby wstanie sobie na nie pozwolić.
I nawet po tym wszystkim, wciąż były dla mnie najtrudniejsze. Były jak odkrycie się przed kimś innym. Części swoich myśli, swojego wnętrza, poczucia winy i sumienia. A ja bałem się, że będąc tak odsłoniętym mogę jedynie się sparzyć.
I zawsze bałem się, że niektóre rzeczy, takie jak ta, są już zbyt głęboko we mnie zakorzenione, abym mógł się ich kiedykolwiek pozbyć. Ale może wcale tak nie było? Może wtedy bałem się nie tych rzeczy, których powinienem.
Bo w pewnym momencie, nawet nie wiedząc jak to działa, uświadomiłem sobie, że może istnieje coś trudniejszego, niż przeproszenie kogoś - przyjęcie przeprosin, szczerych i pełnych żalu, kiedy sami jesteśmy przekonani, że nie zasługujemy na nie; może nigdy nie zasługiwaliśmy. I być może wcale nie uświadomiłem sobie tego dawno temu, może było wręcz przeciwnie, może zrozumiałem to właśnie wtedy, kiedy razem z Dianą znów dzieliliśmy noc i wydawało się, że znów nie ma dwóch osobnych światów, a dwie obce planety mijające się pod jej osłoną, na powrót znalazły się obok siebie. Tak blisko, że czułem ciepło jej ciała na swoim, nasze ramiona stykały się, ale wciąż potrzebowaliśmy czasu aby nasze orbity spotkały się i nasze ramiona mogłyby się objąć.
I być może był to też moment, w którym uświadomiłem sobie, że istnieje coś lepszego niż otrzymanie drugiej szansy. Danie jej komuś.
Uśmiechnąłem się sam do siebie pod nosem, nie do końca pewny czy w reakcji na własne myśli, czy na jej słowa. Może chodziło o obie rzeczy, może o żadną. Może zwyczajnie zawdzięczałem to jej obecności, albo wewnętrznemu spokojowi jaki na powrót odzyskałem, nawet jeżeli nic między nami nie było jeszcze rozstrzygnięte, ani ułożone. A może właśnie dlatego, że nic nie było jeszcze stracone.
Więc uśmiechnąłem się jedynie, jednak kryło się pod tym więcej szczęścia, żeby można było w ten sposób o tym powiedzieć.
- To miła odmiana. Wszyscy oczekują, że będę się starał – dodałem w odpowiedzi na jej słowa, chociaż wydawały się tego nie wymagać. Może jedynie potrzebowałem dialogu, bez wzglądu na to o czym, ale potrzebowałem go. Wydawało się, że nasza historia została już do końca zapisana, więc teraz kiedy mogliśmy dodać kolejne strony, każde słowo wydawało się niezwykle cenne i jednocześnie żadne nie wydawało się wystarczająco dobre. – Ale Ty nie jesteś taka jak wszyscy, racja? – dodałem przekornie.
Mogło to nawet nie mieć sensu, żadne z wypowiedzianych przez nas słów, nie w stosunku do tamtej nocy. Ona przeczyła sama sobie, ja udawałem, jakobym w ogóle tego nie zauważał. Może nie było to najlepsze co mogliśmy zrobić, i nie było też najłatwiejsze, bo nic w tamtej chwili nie było dla nas łatwe. Ale w tamtym momencie żadne z nas nie wydawało się mieć na tyle odwagi, aby znów wzburzyć dopiero co ukojone morze. A może nie chodziło nawet o odwagę, tylko o coś zupełnie innego. O ryzyko, którego nie chcieliśmy podejmować, o to czego nie chcieliśmy stracić, kiedy zdawało się, że zaledwie zaczynaliśmy to odzyskiwać. I nie mogliśmy nawet powiedzieć, co to było, bo zdawało się, że takie słowa nigdy nie istniały.
Poderwałem się lekko na dźwięk jej słów, chociaż nawet na chwilę nie zapomniałem o jej obecności. Dopiero przywołany przez nią, spojrzałem znów na trzymane przez mnie zdjęcie, i chociaż światło rzucane przez ognisko wydawało się być wystarczająco jasne, to wciąż nie mogłem rozpoznać niczego, co znajdowało się na fotografii. Może dlatego, że nie w tym leżał problem.
- Nie nazwał bym tak tego – odpowiedziałem ciszej niż miałem w zamiarze, i wydawało się, jakbym wciąż był pogrążony myślami. Prawda była taka, że broniłem się przed tym jak tylko mogłem. W normalny dzień nawet nie zawracałbym sobie głowy wyciąganiem tego zakurzonego zdjęcia z najniższej i najodleglejszej szuflady, ale dzisiejszy dzień nie należał do przeciętnych, a ja szukałem kolejnych sposobów na zapomnienie. Ale może tym razem, to on znalazł mnie. Ona znalazła. – Dorastałem tam – machnąłem zdjęciem w powietrzu i mogło się wydawać, że zaraz zniknie w jasnych płomieniach, jednak to, że odłożyłem go na mały stosik listów wcale nie oznaczało, że zmieniłem zdanie. Może zwyczajnie nie chciałem robić z tego niczego wielkiego i nie koniecznie chciałem rozmawiać o nim, nawet jeżeli w dniu takim jak ten wydawał się to jeden z najodpowiedniejszych tematów. Ale my zawsze wyłamywaliśmy się poza schematy, prawda?
Nieco pedantycznie wyrównałem krawędzie kopert, i uchyliłem nieco usta, jakbym chciał coś powiedzieć, jakbym sobie przypomniał o czymś, co było wyjątkowo ważne ale myśl uciekła z mojego umysłu, zanim zdążyłem ją złapać.
W rzeczywistości było nieco inaczej, bo w momencie, w którym chciałem wypowiedzieć pierwszą sylabę, słowa którego nawet jeszcze nie przemyślałem – Diana ukradła moją rolę i nagle oczywistym wydawało się, co było takiego ważnego.
My.
Podniosłem na nią swój wzrok, przywołany jej słowami – nawet nie tym co mówiła, nie było w tym nic niezwykłego, a jej skromność nie wydawała się nowością, zdaje się, że po prostu w ten sposób reagowałem na dźwięk wypowiedzianych przez nią sylab. Jakbym podświadomie czekał, aż pomiędzy słowami, zdaniami, setkami zdań pojawi się to, przy którym będę już pewny, kim jesteśmy. Ale jak wiele czasu mieliśmy, aby bawić się w takie gry? Jedną noc? Kolejną? Czy znów wracaliśmy do starych schematów, nie mogąc być pewnymi, czy jeszcze się zobaczmy. Z drugiej strony, było to lepsze, od pewności, że do tego spotkania nie dojdzie.
Wzdrygnąłem się lekko, jednocześnie łudząc się, że nie zauważyła tego gest, nijak nie pasującego do jej słów. Teoretycznie, bo z każdym kolejnym moje serce zdawało się bić głośniej i bałem się, że nie jestem jedyną osobą która może to usłyszeć. Z każdym stawałem się coraz mniej pewny siebie i wydawało mi się, że i tym razem czekam na wybuch bomby, której nie byłem w stanie odbezpieczyć. Może nie było to coś, czego mogłem się spodziewać, nic na to nie wskazywało. Ale czy poprzednim razem dostałem jakieś znaki od wszechświata? Jednocześnie wydawało się, że jej obecność uspokajała mnie, ale jej słowa przynosiły zupełnie inne uczucie. Przez chwilę, przez krótki moment. Dopiero później zrozumiałem, że byłem szczęśliwy będąc tam z nią, ale podenerwowany możliwością stracenia jej. A w tamtym momencie, wydawało mi się, że nie mogłem być pewny żadnego z jej słów, gestów, manewrów jakie mogła wykonać. Nigdy nie byłem, ale też nie wydawało się to być czymś złym. Albo może chodziło o fakt, że w jej przypadku wszystko wydawało się dobrze, nawet jeżeli nie powinno. Była sprzecznością.
Kolejne jej słowa przedostawały się do atmosfery, a ja słuchałem jej z taką samą uwagą, jak zwykle, nawet, jeżeli wydawało się, że w tej nocy nie ma niczego zwykłego.
Uśmiechnąłem się lekko, może chcąc dodać jej odrobinę otuchy, kiedy po raz kolejny potknęła się i nie umiała znaleźć odpowiednich słów. W myślach jakby do niej kierowałem pytanie – czy coś kiedykolwiek poszło źle – aby mogła być tak zagubiona wśród wyrazów, nie umiejąc znaleźć i złapać właściwych – ale poszło. Rzecz w tym, że nie było rzeczy, której nie mogliśmy naprawić, i chciałem, żeby o tym wiedziała.
Wciąż jednak nie mogłem odpędzić od siebie okropnego uczucia, przeszywającego mnie zimnem, kiedy przypomniała mi o moich słowach, które padły zaledwie przed tygodniem, a które wydawało mi się, że próbowałem zapomnieć od wieków.
‘Powiedziałeś, że mi nie zależy.’
Naprawdę? Naprawdę powiedziałem coś takiego? Może wtedy to wydawało się być na miejscu, wydawało się słuszne, prawdziwe i odpowiednie, ale nie było tak już tego wieczora. I może tym razem i ona o tym wiedziała?
Może wiedziała, że nigdy nie chciałem wierzyć w to, co sam powiedziałem, że może była to jedynie próba ochrony przed możliwy zranieniem, przed oczywistym zranieniem. Może wiedziała, bo nie jeszcze na tym samym oddechu ułożyła zdanie, które obudziło we mnie jakieś niezbadane pokłady nadziei czy szczęścia, o których nigdy istnieniu nigdy nawet nie miałem pojęcia, i jednocześnie wszelki powiew zimna został nagle zmieciony i zdjęty z mojej duszy, jakby nigdy go tam nie było.
- Naprawdę masz o mnie takie złe zdanie? – uśmiechnąłem się, wypowiadając cicho, może zbyt cicho, aby mogła usłyszeć, a słowa zdawały się zgubić pomiędzy jej i równomiernym trzaskaniem palącego się w ognisku drewna.
Uśmiechnąłem się, chociaż w tym pojedynczym geście ciężko było dostrzec radość, którą chwilowo odprawiły jej słowa.
Nienawidzić.
Nie mam nawet pojęcia, czy gorzej poczułem się przez fakt, że naprawdę mogła w to wierzyć, czy przez to, że mogłem dać jej jakiekolwiek powody do tego. Naprawdę sprawiałem wrażenie takiego człowieka? Nawet kiedy starałem się zrobić wszystko, aby wyjść z tego szablonu w jakim postawiło mnie społeczeństwo? A może szczególnie wtedy. I może chciałem coś jeszcze powiedzieć, zaprzeczyć, o wiele dobitniej, niż zrobiłem to przed chwilą i jednocześnie uświadamiając sobie, że wcale tego nie zrobiłem. Ale cisza, która nie zapadła nawet na krótką chwilę, a moim przekonaniu mogła trwać nawet i wieczność została przerwana, a ja po raz kolejny straciłem szansę, na zaprzeczenie jej.
Kolejne słowa wydawały się już do mnie dochodzić jakby stłumione. Ale słuchałem i wiedziałem, że rozbrzmiewały między nami, wiedziałem o czym mówiła, wiedziałem, że jest to istotne – ale może po prostu zdawało mi się, że padły po między nami już wcześniej. Jakby były zawarte w unoszącej się pomiędzy nami ciszy, albo były w powietrzu. Jakby wszystko zostało już powiedziane, bez użycia słów - a to była jedynie czysta formalność, Nawet jeżeli byłem jedyną osobą, która zdawała sobie z tego sprawę.
Drgnąłem lekko i przysunąłem się nieco, dostrzegając niemal niezauważalną i pojedynczą kroplę krwi na jej ustach, która pojawiła się zaraz po tym, jak po raz kolejny w przygryzła dolną wargę, w niedającym się powstrzymać odruchu – i starłem ją delikatnym ruchem kciuka, z równą lekkością z jaką przychodziło mi oddychanie. Wszystko znów wydawało się takie słuszne, przez moment.
- Zbyt dużo myślisz, to Cię niszczy – dodałem, wypełniając słowami ciszę pomiędzy jednym z jej zdań. – Ale chyba nie da się od tego uciec, kiedy coś jest ważn-
Ledwie zdążyłem oderwać swoją dłoń od jej twarz, a jej usta ułożyły się w parę niby nieskomplikowanych, ale ciężkich sylab, kiedy wspomniała o swoim bracie, o jego zdjęciu, o tablicy i o memoriale – i nic nie wydawało się być już takie odpowiednie, jak jeszcze chwilę temu. Ani ten drobny gest, ani żaden, który mógł nastąpić po nim. Nie w tym momencie. I przez chwilę poczułem, jakbym mógł zapaść się pod ziemię. Wyrwałem się z chwilowego bezruchu i ponownie zacisnąłem dłonie na swoich kopertach, próbując zgubić jej wzrok odwracając jej, chociaż nie mogło to sprawić, że rozpłynę się w powietrzu i jedyne co mogłem zrobić, to starać się znaleźć odpowiednie słowa. Ale nigdy nie byłem dobry, jeżeli o to chodziło.
A po tym wszystkim, słowa które mogłem usłyszeć wciąż były przeprosinami. Po piekle, które przeszła, po wstąpieniu do jego kolejnego kręgu, wciąż obwiniała się. Było to coś, co ciężko było usłyszeć, jeszcze ciężej zrozumieć i niemal niewykonalne do skomentowania. Wciąż się obwiniała, kiedy to ja powinienem być tej nocy jedyną osobą z poczuciem winy niemożliwym do udźwignięcia.
Może mogłem zrobić wiele, o wiele więcej i może zrobiłem niewystarczająco, ale z lekkim wahaniem, chwyciłem jej rękę, a nasze palce splotły się u delikatnym uścisku.
A może było to wystarczające, wyważone. Czasami bywa to takie niedocenione, a przecież czasami nie potrzeba nic więcej. Zwykły, niepozorny gest może sprawić, że przez chwilę poczujemy się mniej samotni, odosobnieni w swoim nieszczęściu. Wsparci na duchu. Zjednoczeni. A ja chciałem dać jej to wszystko.
- Tęskniłem za tym – odparłem mimowolnie, może nie do końca mówiąc to, co chciała usłyszeć, a może trafiając w samo sedno. – Jesteś dla siebie zbyt surowa – dodałem po chwili, uzmysławiając sobie, że muszę powiedzieć więcej, i nawet jeżeli wcześniejsze słowa kosztowały mnie wystarczająco dużo odwagi – wciąż nigdy nie mógłbym wykazać się większą, niż ona. – Nie winię Cię za to, nie za to co powiedziałaś i nie za odejście tamtego wieczora – wyrzuciłem w końcu z siebie, otaczając jej dłoń moimi obiema, jakbym nigdy nie chciał jej już wypuścić. Nie chciałem. – ale za odepchnięcie mnie, w momencie, w którym chciałem być obok. Potrzebowałaś tego, może oboje potrzebowaliśmy – urwałem, kiedy dobieranie słów zaczęło sprawiać mi jeszcze większą trudność, z każdym kolejnym i dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, jak ciężko było jej przebrnąć przez to wszystko, nawet nie wiedząc, co kryje się pod tym słowem. – I chciałbym pomóc Ci przez to przebrnąć, gdybyś mnie tylko do siebie dopuściła. Spróbowałbym. – wziąłem głębszy oddech – Nie możemy tego cofnąć, ale to nieważne. Pomogę Ci teraz – uśmiechnąłem się do niej lekko, chcąc, żeby to zobaczyła i żeby zapamiętała moje słowa. – Wiem, że nikt nigdy Ci tego nie ułatwiał, ale chcę, żebyś uwierzyła, że parę słów nie może przyćmić setek które padły wcześniej, one nie znikają. Zostają, tutaj – oderwałem jedną dłoń od jej, i wskazałem miejsce, w którym znajdowało się moje serce.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Sty 15, 2014 5:34 pm

Czasami w życiu przychodzi taki moment, w którym - zazwyczaj mimowolnie - zaczynamy przyglądać się mu z pewnego dystansu. Zatrzymujemy się na chwilę, przeglądając pobieżnie najważniejsze (i te zupełnie nieważne) wydarzenia i otrzymując w ten sposób swego rodzaju przekrój przez to, czego do tej pory dokonaliśmy. Perspektywa, z której na co dzień obserwujemy rzeczywistość, na jakiś czas się rozszerza, udzielając nam wątpliwego przywileju przyjrzenia się całości, a nie tylko pojedynczemu fragmentowi obrazka. Dlaczego nasz mózg oferuje nam tę średnio przyjemną podróż w czasie - nie mam pojęcia. Mój psycholog z całą pewnością miałby na ten temat więcej do powiedzenia, jeśli oczywiście przeżyłby rebelię.
Tak czy inaczej, zjawisko istniało, posiadając jakieś mądre i naukowe określenie, czy też nie - nieistotne. Ważniejszy wydawał mi się fakt, że w przeważającej większości przypadków nie przynosiło zbyt optymistycznych rezultatów i że kiedy już się pojawiało, nie byłam w stanie w żaden sposób go odegnać. Może gdyby udało mi się odnaleźć przyczynę, byłoby mi łatwiej, ale niestety, odpowiednia i łatwa do przewidzenia reguła zdawała się nie istnieć, również i na to. Nie wiedziałam, ani dlaczego nawiedzało mnie wcześniej, ani dlaczego pojawiło się teraz. Czyżby wywołał je sentymentalny nastrój Dnia Nowego Początku, który z założenia miał oznaczać żegnanie się z przeszłością i zrobienie miejsca dla nowej, jaśniejszej przyszłości? Wątpliwe. Nie mogłam co prawda zaprzeczyć, że świętu towarzyszyło coś w rodzaju specjalnej atmosfery, ale osobiście nigdy nie byłam wrażliwa na tego typu bzdury.
Co więc?
Zacisnęłam na chwilę powieki, ograniczając swoje pole widzenia do migającego pod nimi poblasku ogniska, w żaden sposób nie potrafiąc jednak odciąć się od przelewającej się przez głowę fali wspomnień. W skroniach czułam tępe łomotanie, które w pierwszym odruchu zaklasyfikowałam jako nadciągający ból głowy, dopiero po kilku sekundach orientując się, że to wypowiedziane przez Noah zdanie obijało mi się o czaszkę. Zdanie, które jednocześnie stanowiło odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie.
Ale Ty nie jesteś taka jak wszyscy, racja?
Uśmiechnęłam się smutno pod nosem, nie mogąc uwierzyć, że udało mu się nakreślić główną oś mojego życia tymi ośmioma krótkimi słowami.
- Coś w tym jest - mruknęłam, czy to do niego, czy do siebie. Kolejne klatki utrwalone na kliszy wspomnień migotały mi pod powiekami. Moim głównym problemem, praktycznie od zawsze, był fakt, że gdziekolwiek bym się nie znalazła - nie potrafiłam się tam odnaleźć. I nie chodziło bynajmniej o to, że wyglądałam inaczej, albo że byłam głupsza niż inni - po prostu nieważne jakbym się starała, czułam się jak niepasujący element układanki, odłożony na bok po długim obracaniu i próbach umiejscowienia tak, by razem z resztą tworzył nadrukowany na tyle opakowania rysunek. Nie kibicowałam trybutom razem z innymi i najprawdopodobniej byłam jedyną osobą w mojej starej szkole, która nie miała nad łóżkiem plakatu swojego ulubionego Zwycięzcy. Nie wiedziałam, jaki kolor skóry akurat jest w modzie, ani nie odznaczałam na ścianie dni do szesnastych urodzin, które pozwoliłyby mi na pierwszą większą modyfikację ciała. W praktyce oznaczało to głównie, że nie miałam z nikim wspólnych tematów, może za wyjątkiem Diany - ale jak wszyscy doskonale już wiecie, i ona dosyć szybko zniknęła z mojego życia, w pewien sposób zabierając ze sobą mój ostatni łącznik z rzeczywistością. Bo później, po jej zniknięciu (zabawne, że po tylu latach nadal nie byłam w stanie nazwać tego 'śmiercią'), nie tylko nie pasowałam do społeczeństwa, ale znalazłam się na zupełnie innej orbicie. Co co prawda podczas pracy dla Snowa było nawet wygodne, ale na dłuższą metę stało się nie do zniesienia.
Zamrugałam gwałtownie, kiedy trzymane przez Noah zdjęcie zniknęło mi sprzed oczu. Jego odpowiedź sprawiła, że - z jakiegoś niewyjaśnionego powodu - zrobiło mi się smutno. Nie wiedziałam dlaczego, ale myśl, że chociaż on mógł kiedyś mieć prawdziwy dom, dodawała mi otuchy. Chciałam wierzyć, że miał wspomnienia, do których mógłby wracać w gorszych chwilach, nawet jeśli wiedziałam, że Czwórka była dystryktem zawodowców i szczęśliwe, kochające się rodziny, niedotknięte utratą któregoś z jej członków, należały do niespotykanej rzadkości. Patrzyłam jednak na niego, nie tylko wtedy, ale też podczas naszych wcześniejszych spotkań, i w żaden sposób nie byłam w stanie dopasować go do grona bezlitosnych maszyn do zabijania, które od czasu do czasu przewijały się przez ekran mojego telewizora. Jak mężczyzna, który podniósł z ulicy kogoś, kto z zasady powinien być jego wrogiem, mógł jednocześnie być zdolny do czegoś takiego? Czy te same ludzkie dłonie mogły służyć jednocześnie do obejmowania, jak i odbierania życia?
Prawie się zaśmiałam, kiedy zapytał o moje rzekome złe zdanie na jego temat.
- Czasem chciałabym mieć gorsze - odpowiedziałam szczerze, pozwalając sobie na zerknięcie w jego kierunku i przerywając na krótką chwilę mój pełen zająknięć, żałosny monolog. - Może wtedy przepaść między nami nie wydawałaby mi się tak ogromna - dodałam, ponownie uciekając wzrokiem w stronę ogniska i już odruchowo naciągając na dłonie rękawy swetra. Nie mówiłam do końca poważnie, ale nie mogłam zaprzeczyć, że w moich słowach kryła się jakaś smutna prawda, której nie potrafiłam zignorować, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w tym samym czasie w mojej głowie trwał swego rodzaju wyścig wspomnień. Nigdy nie miałam stać się wystarczająco dobra dla Noah, bo najzwyczajniej nie istniały na świecie takie przeprosiny, które mogłyby zrównoważyć wszystko, co zrobiłam przez pierwsze dwadzieścia lat mojego życia.
Gdy jego kciuk dotknął delikatnie moich ust, wciąż wpatrywałam się w ogień, dlatego nie zauważyłam odpowiednio wcześniej, co zamierzał zrobić. Prawie podskoczyłam, bardziej na skutek nagłej reakcji mojego organizmu, niż ze strachu. Odwróciłam głowę, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc mu prosto w oczy, z malującą się na twarzy dezorientacją, podczas gdy moje serce załomotało głośno w klatce piersiowej, a żołądek wykonał skomplikowaną pętlę dookoła własnej osi. Na ułamek sekundy wstrzymałam oddech, mając ochotę zatrzymać tę chwilę na zawsze, ale wiedziałam, że nie wyjaśniłam jeszcze wszystkiego, dlatego przywoławszy się do jakiego takiego porządku, zaczęłam mówić dalej.
Widziałam, że wyciągnięcie na wierzch tematu Isaaca zbiło go z tropu i nie mogłam się temu dziwić; informowanie o śmierci kogoś bliskiego zazwyczaj stanowiło idealny sposób na zamordowanie rozmowy z premedytacją. W tamtym momencie zdawałam sobie już jednak sprawę z niszczycielskiej siły niedopowiedzeń i nie chciałam tworzyć między nami kolejnych. Zabawne, biorąc pod uwagę, że uznawałam nasze spotkanie za niemal pewne pożegnanie, ale najwidoczniej nadzieja kierowała się własnymi prawami i nie miała zamiaru zwracać uwagi na to, co podpowiadał jej rozsądek.
Cisza, która zapadła po moich słowach, wydawała się trwać wieczność, chociaż jestem pewna, że w rzeczywistości nie przekroczyła nawet minuty. Czas ma jednak to do siebie, że potrafi dowolnie przyspieszać i zwalniać, w zależności od własnego widzimisię; a że jest raczej złośliwy, to zazwyczaj pędzi jak szalony, gdy chcemy z całych sił go zatrzymać, a później prawie się zatrzymuje, zmuszając nas do nieskończonego siedzenia w milczeniu, z tępo bijącym sercem. Inna sprawa, że moment, w którym Noah splótł swoje palce z moimi, był warty każdej tej ciągnącej się sekundy.
Przeniosłam spojrzenie na nasze dłonie, jakby potrzebując naocznego dowodu, chociaż cudowne ciepło, jakie dawał mi jego uścisk, nie potrzebowało raczej dodatkowych potwierdzeń. Tak samo zresztą jak spokój, nagle rozchodzący się w okolicy mostka, jednocześnie obcy, jak i znajomy.
- Tęskniłam za tobą - rzuciłam odruchowo, nawet o tym nie myśląc, prawie, choć niedokładnie, powtarzając jego słowa i niemal natychmiast mając ochotę je cofnąć. Rzecz jasna, nie mogłam - uleciały w przestrzeń, roznosząc się bezlitośnie w nocnym powietrzu, niemożliwe już do złapania. Z drugiej strony, czy po tym, co powiedziałam do tej pory, mogłam pogrążyć się jeszcze bardziej? Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, szukając jakichś nowych wyrazów, które zatarłyby ślad po poprzednich, ale to mężczyzna był tym, który odezwał się jako następny, chociaż przez chwilę byłam już pewna, że nie podejmie tematu moich przeprosin. Zamilkłam więc, słuchając, mając wrażenie, że każda kolejna sylaba niszczy mój pozornie szczelny, mozolnie wznoszony mur, który, choć zdający egzamin w przypadku wszystkich innych ludzi, zdawał się kompletnie nieodporny na Noah. Spojrzałam na niego, nagle niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, skazana jedynie na bierne obserwowanie sypiących się z konstrukcji cegieł. Nie umiałam go powstrzymać i szczerze mówiąc - chyba nie chciałam. Nie zmieniło to jednak faktu, że kiedy w końcu zamknął usta, wykonując dłonią gest w kierunku swojego serca, poczułam się odsłonięta, jak chyba nigdy wcześniej. I może właśnie dlatego, zamiast coś powiedzieć, po prostu oparłam czoło na jego ramieniu, przymykając oczy i oddychając dziwnie nierówno.
- Przepraszam - powtórzyłam, nie wiem już który raz tego wieczoru. Dotyk miękkiego swetra działał na mnie kojąco, chociaż nie był w stanie całkowicie stłumić drżenia mojego głosu. - Ale musisz zrozumieć. Ja jestem jak fatum. - Urwałam na chwilę, szukając lepszych słów, bo te nawet dla mnie zabrzmiały bezsensownie. - Jestem lawiną, która spada w dół i zabiera ze sobą wszystko, co napotka po drodze. Ludziom, których nie zdążę odepchnąć na czas, dzieje się krzywda. - Zawahałam się. Zdania nadal wydawały się niewiarygodne nawet mnie, ale żeby to zmienić, musiałabym zasypać go imionami ludzi, którzy już dawno zniknęli z mojego życia, a wtedy mój głos prawie na pewno odmówiłby mi posłuszeństwa. Już sam fakt, że ich twarze przewijały się pod moimi powiekami każdej bezsennej nocy był wystarczająco nie do zniesienia.
Wzięłam głębszy oddech, wciągając do płuc zapach materiału, dymu, mydła i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam uchwycić. Obróciłam głowę, tak że teraz opierałam się o ramię Noah policzkiem, jednocześnie mogąc bez problemu obserwować trzaskający ogień. Ten sam, który tydzień temu trawił most, oraz ten sam, który przed kilkoma miesiącami zniszczył zarówno Czwórkę, jak i dużą część Kapitolu. Dzisiaj jednak w żaden sposób nie kojarzył mi się z morderczym żywiołem - dawał ciepło, ale nie parzył; niszczył, ale tylko to, co powinno zostać zniszczone.
- Boję się, że z tobą będzie tak samo - dodałam po chwili, ciszej niż wcześniej, zupełnie jakbym nie była do końca przekonana, czy chcę powiedzieć to na głos. - A nie wybaczyłabym sobie, gdyby... - Zamilkłam, nie mając pomysłu, jak dokończyć to zdanie i po prostu potrząsając lekko głową. Czego oczywiście nie mógł zobaczyć, chyba że patrzył akurat na jej czubek.
Zamrugałam szybko, po czym wolną dłonią przetarłam oczy, czując nagłe szczypanie pod powiekami, najpewniej spowodowane unoszącym się w powietrzu dymem. Ledwie zarejestrowałam, że jednocześnie nieco mocniej zacisnęłam palce na ręce Noah, jakby podświadomie szukając potwierdzenia, że wciąż tam jest, pomimo wszystkiego, co przed chwilą usłyszał, bo moje własne słowa uparcie obijały mi się o wnętrze czaszki. Tęskniłam. Przepraszam. Boję się. Westchnęłam bezgłośnie. To tyle, jeśli chodzi o kwestię zachowania dystansu i ostrożności.
Chociaż z drugiej strony - może wcale nie musiałam ich zachowywać?
Moje serce zatłukło się niespokojnie o klatkę piersiową, jakby zaalarmowane taką możliwością. Przyznanie się, że mi zależało, nawet samej przed sobą, zawsze wiązało się z nieodłącznym strachem, że historia znowu zatoczy koło, że ktoś ponownie pojawi się w moim życiu tylko po to, żeby z impetem z niego zniknąć, że zostawi po sobie jedynie kolejną, ziejącą dziurę. Znałam schemat na pamięć, popełniałam te same błędy wystarczającą ilość razy, jednak najwidoczniej wciąż nie potrafiłam niczego się na nich nauczyć. Zerknęłam na nasze złączone dłonie, orientując się ze zdziwieniem, że mimo wszystko chciałam zaryzykować.
A może to wcale nie było takie dziwne? Może właśnie o to w tym wszystkim chodziło? Może strach był sam w sobie nieodłączną częścią szczęścia, które nie mogło bez niego istnieć, tak samo, jak tęcza nie mogła istnieć bez deszczu? Przygryzłam bezwiednie dolną wargę, zastanawiając się, czy ludzie uznawaliby uczucia za tak samo wartościowe, gdyby nie wiązały się z możliwością utraty. Być może te prawdziwe, najcenniejsze, zawsze musiały mieć słodko-gorzki posmak, żeby było możliwe odróżnienie ich od fałszywych, w identyczny sposób, w jaki odróżnia się naturalne rośliny od kapitolińskich, bo te drugie, choć bardziej kolorowe i większe, mają w sobie tyle sztucznych nawozów, że przypominają bardziej plastik?
Uśmiechnęłam się do siebie, tknięta jeszcze jedną myślą, że to, do czego ja sama dochodziłam przez tyle czasu, dla Noah od samego początku było oczywiste. Może wynikało to z faktu, że w Kapitolu od dziecka wpajano nam zamiłowanie do rzeczy pięknych i idealnych, a może po prostu była to kolejna różnica między nami, której wcześniej nie zauważyłam.
- Jestem taka głupia - mruknęłam cicho, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, a po prostu swobodnie rzucając nimi w przestrzeń. Zanim zdążyłam zorientować się, co robię, podniosłam z ławeczki wolną rękę, by po chwili delikatnie zacisnąć dłoń na przedramieniu mężczyzny, tak samo, jak zrobiłam to podczas naszego spotkania pod diabelskim młynem, które wydawało się mieć miejsce lata świetlne temu. - Chciałabym, żeby świat był bardziej sprawiedliwy - dodałam cicho, wracając myślami do tamtej rozmowy i zastanawiając się, jak wiele rzeczy mogło ulec od niej zmianie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyNie Lut 02, 2014 11:55 pm

Wybaczcie, nie mogę się powstrzymać.
*one*, *two*


Nigdy nie bywałem często w teatrach. Nie dlatego, że w dzisiejszych czasach jest ich mniej, czy dlatego, że nikt już nie angażuje się w rozbudowywanie tej gałęzi kultury. Prawdę mówiąc, kiedy coraz więcej ludzi zrozumiało pojęcie kiczu - również Kapitolińczyków - nie było osoby, która nie chciała poprawić swojej reputacji i swojego ego, stając się częścią czegoś bardziej prestiżowego, niż kolejna opera mydlana. Nawet jeżeli aktorzy rozumieli z czytanych wersów co piąte słowo i mylnie interpretowali to, co na scenie wygłaszali z tak wielkim przekonaniem. Może w tym wszystkim chodziło bardziej o granie kogoś więcej, niż było się naprawdę, kiedy spektakl się kończył, a kiedy zaczynała się prawdziwa sztuka przed światem, o udowodnieniu własnej wartości.
Być może u nas, w Czwórce wyglądało to nieco inaczej, niż w stolicy. Może naprawdę bardziej chodziło talent scenarzysty czy aktorów, a mniej o kolorowe i pstrokate dekoracje. Ale dla większości zawsze było coś - coś do zrobienia; miejsce, do którego trzeba było pójść; ludzie, z którym trzeba było się zobaczyć. Istniała inna drabina potrzeb i wartości. Kogo tak naprawdę obchodziła sztuka, czy znane nazwiska na plakatach, jeżeli całe nasze życie przypominało raczej niekończącą się walkę o sławę dla nas samych? Nigdy nie byliśmy nauczeni, aby dbać o coś takiego. Czy też cieszyć się z powodzenia innych.
Ale nie w tym rzecz. Chodzi mi raczej o uczucie, które towarzyszyło mi praktycznie za każdym razem, kiedy podnosiły się kurtyny, a na scenę wchodziły pierwsze osoby. Pewnego rodzaju rozczarowanie, kiedy istniejący w twojej wyobraźni Hamlet, w rzeczywistości okazywał się być podstarzałym mężczyzną, znajdującym się gdzieś na granicy kryzysu wieku średniego, a Julia mogła pochwalić się całą gamą tęczowych pasm, i wypowiadała każde słowo z nienagannym, ale przesadnym, kapitolińskim akcentem.
I wtedy dotykało mnie to nieprzyjemne wrażenie, że role zostały przydzielone złym aktorom, kompletnie mijającym się z moją własną wizją i wyobrażeniem. Kwestie brzmiały z ich ust mniej przekonująco, a każdy gest wydawał się nie należeć do nich, jakby został skradziony komuś innemu. Jakby ktoś się pomylił.
Ale po dwóch godzinach kurtyna opadała, ja sam wychodziłem z budynku, wracałem do codzienności, do swoich obowiązków i zmartwień, i wszystko to stawało się całkowicie nieistotne. Bo nie jest istotne.
Chodzi raczej o to, że czasami dopiero w tym momencie zaczyna się prawdziwy dramat. Kiedy uświadamiasz sobie, że tak naprawdę twoje życie nie różni się bardzo od tego, co zobaczyłeś.
Czasami ten moment przychodzi szybko, czasami przychodzi za późno, ale zawsze uderza w nas z impetem, po czym ustępuje i zostawia Cię z przerażającą pustką.
Którejś nocy budzisz się w pustym łóżku, z ogromną dziurą w swojej duszy, której nie potrafisz wypełnić. Ciepły głos drugiej osoby, który mógłbyś usłyszeć zastępuje warkot samochodów zza okna, a ciemność która otworzyła Ci oczy, nagle staje się przerażająca, jakbyś nie patrzył na przeciwległy koniec pokoju, tylko w swoje wnętrze, nie znajdując w nim nic, oprócz echa. I uświadamiasz sobie, że cała ta walka, wszystkie podjęte decyzje, wszyscy poznani ludzie i spalone za sobą mosty - nic z tego nie miało znaczenia. Zostajesz postawiony przed świadomością, że ktoś popełnił karygodny błąd przydzielając Ci rolę nie należącą do Ciebie, ale zostajesz z tą wiedzą całkowicie sam.
Ale czasami, pojawia się coś jeszcze. Kiedy wszystkie drogowskazy - przez chwilę zamglone, wreszcie zaczynają wskazywać konkretny kierunek, a ktoś powoli podaje Ci fragmenty zagubionego scenariusza. I okazuje się, że to nigdy nie była twoja sztuka, że nigdy tak naprawdę nie chodziło o Ciebie; że wierząc, że odgrywasz główną rolę, nigdy nie pomyślałeś, że możesz tak naprawdę być częścią historii kogoś innego. Nie tłem - nie zrozumcie mnie źle. To, że twoje nazwisko nie jest również tytułem spektaklu nie sprawia, że twój wkład w opowiadaną historię jest mniejszy. To bardziej jak możliwość wpłynięcia na życie tej osoby, której nazwisko było wypisane dużą czcionką, jako pierwsze w biuletynie.
Ale dla mnie, była to przynależność. To było to, co znalazłem, odnajdując Dianę.
Do czego zmierzam – wiecie, jak niektórzy próbują nas przekonać, że każdy z nas ma swojego prywatnego ochroniarza? Anioła stróża? Nigdy w to nie wierzyłem, bo prawdę mówiąc, to było łatwiejsze, niż zmierzenie się z myślą, że nie tylko ludzie tutaj na dole zapomnieli o tobie.
Ale w którymś momencie, wcale nie tak dawno temu, uświadomiłem sobie, że mogłem przeinaczyć fakty i cały ten czas tkwiłem w błędzie. To nie znaczy, że uwierzyłem, tak nie jest. Ale może większość też liczy na coś innego, na coś bardziej triumfalnego, kiedy tak naprawdę prawda może nie być tym się spodziewają i na co liczą.
Może nie ma w tym żadnego boskiego udziału. Może mijamy ich na ulicy, siedzimy obok nich jadąc metrem. I być może, przez krótką chwilę pozwoliłem sobie pomyśleć, że mógłbym być jednym z nich. Że może to jest ta zagubiona rola. Że może cała moja tułaczka po rzeczywistości była niczym innym jak szukaniem. I odnalazłem.
Ale czy to sprawiło, że jest łatwiej? Czy kiedykolwiek miało? Bo może i dostałem do ręki zagubiony scenariusz, ale jednocześnie sprawiało to wrażenie, jakbym w ciągu krótkiej chwili został wrzucony na scenę w połowie przedstawienia, nie znając swoich kwestii, i nie mając pojęcia o czym jest wystawiana sztuka. Co więcej, nie mogę pozbyć się poczucia winy, że cokolwiek wydarzyło się w przeszłości – również jestem za to odpowiedzialny, poczucia winy, że nie było mnie podczas poprzedniego aktu, kiedy wszystko zdawało się upadać. Nawet jeżeli wszyscy inni powiedzieliby, że to nie moja wina, nadal nie mogę odpędzić od siebie uczucia, że zwyczajnie - spóźniłem się. I jedyne co mogę zrobić, to zadbać o to, aby szczęśliwe zakończenie znalazło się na ostatniej stronie. Nic prostszego, i jednocześnie nic trudniejszego.
Jej śmiech ściągnął mnie na ziemię i z powrotem wrzucił w wir rzeczywistości, ale tym razem nie było w niej żadnego chaosu. Przez chwilę wszystko wydawało się być idealnie na swoim miejscu, jakby części układanki zostały dopasowane. Jakby świat nie był zbudowany jedynie z kakofonii wykluczających się dźwięków, a zamiast tego tworzył perfekcyjną w swojej prostocie symfonię.  
Odpowiedziałem jej uśmiechem, jakby nie było w tym świecie nic łatwiejszego, jakby na co dzień również nie sprawiało mi to problemu.
W takich chwilach, czasami, wydaje się, jakby nie było innej codzienności. Jakby to zawsze była ta noc, i nie istniało wczoraj, ani puste mieszkanie, do którego trzeba było wrócić jutro. Wszystko zaczynało się i kończyło w jednym miejscu i nie było nic poza nim.
- Powinnaś mieć – odpowiedziałem po chwili milczenia, chociaż nie wydawało się, żeby czekała na moje słowa. – Wszyscy inni mają, zeszłoroczna euforia zdarzyła już minąć – opuściłem wzrok na nasze splecione ręce, a moją twarz opuścił uśmiech, nie przez smutek, ale raczej przez kolejny nacierający natłok myśli. Jakby też kwestią czasu wydawało się, kiedy znowu zabierze swoją dłoń, a ja nie mogłem być pewny, czy uda mi się kolejny raz ją odzyskać. – To trochę tak, jakby wszyscy sobie uświadomili, jaka jest prawda, kiedy ja przyzwyczaiłem się już do życia w kłamstwie – zacisnąłem usta w wąską kreskę, ważąc słowa. - Teraz wygląda na to, że żadnej stronie konfliktu nie specjalnie na mnie zależy. A nie jestem pewny, czy nadal istnieje to „my, przeciwko reszcie świata” – zacisnąłem swoją dłoń nieco mocniej, wciąż trzymając jej, i uniosłem je nieznacznie ku górze, chcąc pokazać jej, o czym mówię – chociaż zapewne nie musiałem. - W każdym razie, wracając do tego co mówiłaś. Nie wydaje mi się, żeby ta przepaść była aż tak duża, jak sądzisz. Każdy zrobił kiedyś coś, z czego nie jest dumny, ale w którymś momencie spotkasz ludzi, którzy będą dumni z tego, że udało Ci się przez to przebrnąć – zamilknąłem na moment, nie chcąc dodawać już nic więcej, tylko pozwolić na krótką chwilę aby pochłonęła nas cisza, przerywana tylko trzaskaniem trawionego przez ogień drewna i odległych rozmów, ale uchyliłem jeszcze usta i w końcu dodałem jeszcze jedno zdanie, podsumowując wszystko to, co powiedziałem przed chwilą i starając się, aby gdzieś w połowie nie uwięzło mi w gardle. - Chyba czasami chcemy widzieć w ludziach więcej zła, niż naprawdę istnieje – podniosłem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się lekko, chcąc chyba jednak bardziej ją pocieszyć, niż przekonać do swoich słów, bo mnie samego już po chwili zaatakowała nawałnica wspomnień i twarzy, która zmusiła mnie do zakwestionowania tego, co właśnie wyszło z moich ust i sprawiło, że poczułem się co najmniej głupio. Byłem niemal przekonany, że ona odebrała to w ten sposób już chwilę temu. Snow czy Coin, ludzie z przeciwnych barykad podczas wojny i Ci, którzy znaliśmy przed nią, wielu z nich mogło co najwyżej posłużyć za przykład wyjątków, odbiegających od reguły. Ale ile ich potrzeba, aby całkowicie ją obalić? Kiedy mi przez większość czasu wystarczył sam przykład mojego ojca, aby zakwestionować istnienie dobra, skoro nie miało ono miejsca w czymś tak podstawowym jak rodzina. I jeszcze więcej czasu zajęło mi zaakceptowanie myśli, że może ludzie stają się – a nie rodzą – złymi.
Ale to nie były wspomnienia ani myśli, którym chciałem pozwolić okraść mnie z tych momentów, kiedy wbrew naturalnemu porządkowi świata, przez krótką chwilę - trwającą jeszcze mniej z mojej perspektywy, niż istotnie było to w rzeczywistości – na świecie było więcej dobra niż zła, a czymś jeszcze trudniejszym i bardziej niespotykanym wydawał się fakt – że potrafiłem to zauważyć.
Zdaje się, że ostatnio świat miał o wiele większą tendencję, do ukrywania swoich wad. Wiem, że być może nie powinienem tego akceptować, przysłonięcie wad i niedociągnięć jakie prezentowała nam rzeczywistość wcale nie znaczyło, że one nie istnieją. Zamiecenie problemów pod dywan nigdy nie przynosiło mi nic dobrego, ale nikt mnie może mnie winić za to, że chciałem wykorzystać ten wymykający się z pomiędzy palców moment, kiedy byłem szczęśliwy. Z autopsji wiedziałem już, że takie chwile w moim życiu są zazwyczaj dziełem przypadku i kiedy tylko uświadamia sobie ono swoją pomyłkę, zabiera to sprzed moich oczu.
Ale wtedy wciąż mieliśmy wszystko – chociaż wszystko nie musiało oznaczać wiele. Nie dla każdego, skoro w tej chwili cały nasz dobytek mógł zmieścić się w naszych kieszeniach, a zanim nastał kolejny poranek oboje mieliśmy znaleźć się po dwóch stronach muru w pustych mieszkaniach, które zdawały się być jeszcze chłodniejsze, niż zimny wiatr szalejący po ulicach.
Uśmiechnąłem się sam do siebie na dźwięk jej słów, ale nie mogłem być nawet pewien, czy zdołałem to wyłapać, bo w pewnym momencie naszej znajomości, ten gest stał się tak naturalny, jak oddychanie.
- Zmarzłaś – rzuciłem pomiędzy jej przeprosinami, a kolejnymi zdaniami. W jakiś sposób moje słowa idealnie wpasowywały się w rozmowę, i jednocześnie kompletnie nie pasowały do jej wypowiedzi, ale chyba niczym zaskakującym nie był fakt, że Diana była sprzecznością i może część tego przeszło i na mnie. Otoczyłem jej dłonie szczelniej moimi, jakby mogło to uchronić ją od powiewów marcowego wiatru, a po chwili przyciągnąłem jej dłoń do swojego policzka chcąc przekazać jej chociaż odrobinę swojego ciepła. Uśmiechnąłem się lekko i odruchowo otoczyłem ją ramieniem, kiedy oparła głowę o moje ramie i wydawało mi się, że nie ma lepszego miejsca, w którym moglibyśmy schować się przed światem, nawet jeżeli nie byliśmy wcale ukryci przed oczami innych. Potarłem ręką jej ramie chcąc ją rozgrzać i zdaje się, że to uczucie, które wtedy nam towarzyszyło można było nazwać bezpieczeństwem. Bezpieczeństwem tego typu, które zapewnia dom, nawet jeżeli nie osłaniały nas żadne ściany. Przymykając oczy i zdając się jedynie na dźwięk trzaskającego w ognisku drewna i dotyku jej swetra, ignorując powiewy wiatru i szum rzeki, naprawdę mogliśmy przez chwilę oszukać siebie samych.
- Wiesz, że przed przyjazdem do Kapitolu nigdy nie widziałem śniegu? – podjąłem w odpowiedzi na jej słowa i uśmiechałem się lekko, jednocześnie żałując, że nie może tego zobaczyć. - To było zaraz po wojnie, wszystkie rany były jeszcze świeże – mogło się to wydawać się nieistotne, ale dla mnie było ważnym elementem tego wspomnienia – i kiedy wyszedłem na ulicę, całą przykrytą białym puchem, pomyślałem - jak coś tak kruchego może kogokolwiek skrzywdzić? Może to dlatego, że nie znam go tak jak Ty. – Oparłem swoją głowę o jej, zatapiając policzek w delikatnych pasmach jej włosów. – Nie boję się, – dodałem po chwili. - jednak droga w dół może być samotna – zauważyłem. – Ale zdaje się, że oboje idziemy w tamtym kierunku, więc jeżeli nie masz nic przeciwko – możemy iść razem.
Był jakiś smutek, czy może raczej uczucie nostalgii kryjące się za tym wspomnieniem, które jednak skrzętnie starałem się ukryć. Teraz, kiedy w powietrzu nie dało się wyczuć nawet nuty mrozu i mogliśmy być pewni, że wróci do nas dopiero za rok, jeszcze łatwiej udawało mu się przedostać na powierzchnię mojej świadomości. Nieodłączną częścią życia w kraju takim jak Panem, nawet w czasach pozornego pokoju nikt nie mógł być pewien czy strona, którą właśnie pisał poprzedzała kolejną – i było to coś, czego nikt nie mógł na dłuższą metę wyprzeć z pamięci.
Ale w tym momencie udało mi się odepchnąć tą myśl niemal w tej samej chwili, której stanęła na wycieraczce. Nie było mrozu w powietrzu, śniegu na ziemi, a ogień rzucający ciepłe światło na nasze twarze wydawał się trawić w płomieniach nasze troski.
- To zdecydowanie ostatnie określenie, o jakim bym pomyślał – roześmiałem się na jej słowa, dokładnie w tym samym momencie w którym, – może kierowany bliskością – pocałowałem ją delikatnie w czubek głowy. – Świat nie może być sprawiedliwy, wtedy nie docenialibyśmy momentów, w których się nad nami lituje.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyNie Lut 16, 2014 11:51 am

Czasoprzestrzeń uciekła w kosmos, nie zwracajcie uwagi.

W przeciągu całego życia, wielokrotnie spotyka się kogoś, kto na pierwszy rzut oka przecina naszą ścieżkę przypadkowo i bez większego celu. Kto wydaje się jedynie błyśnięciem nieznajomej twarzy w tłumie, krótkim przebłyskiem, mającym po kilku sekundach zniknąć i pozostawić po sobie jedynie mgliste, łatwo ulatniające się wspomnienie, rzadko kiedy powodując jakąś - choćby minimalną - zmianę. Czasami zdarza się jednak, że przewrotny los postanawia inaczej i zaczyna uparcie spychać dwie zupełnie niezwiązane ze sobą osoby w jednym kierunku, idąc za jedynie sobie znaną logiką. I wtedy nagle okazuje się, że ktoś, kto nawet nie miał prawa pojawić się w naszym życiu, całkowicie nieświadomie przewraca je do góry nogami, zmieniając nie tyle otaczający nas świat, a sposób, w jaki go postrzegamy. Zmuszając nas - choć tak naprawdę bez żadnego przymusu - do przemyślenia każdej kwestii raz jeszcze, do ściągnięcia z oczu filtra wewnętrznych uprzedzeń, do zauważenia dobra tam, gdzie nawet nie podejrzewaliśmy jego obecności. Niezwykłe. I jednocześnie przerażające, biorąc pod uwagę fakt, jak duży wpływ na nas samych mogą mieć inni ludzie.
Westchnęłam cicho, na sekundę mocniej zaciskając palce na dłoni mężczyzny, który stanowił żywy tego przykład, i wsłuchując się w jego cichy, choć jednocześnie wyraźny głos.
Im dłużej znałam Noah, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jego słowa - z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu - miały magiczną moc. I nie chodziło tu o czarodziejskie formuły, nic z tych rzeczy - czasami wystarczył jeden prosty wyraz, żeby osiągnąć efekt, na jaki psychologowie i psychiatrzy pracowali setkami starannie ułożonych zdań, a i tak z o wiele gorszym skutkiem. To było tak, jakby to, co mówił, naprawdę do mnie trafiało, bez najmniejszego problemu przenikając przez mur, którym się otoczyłam; jakby siatka o drobnych oczkach, przez którą codziennie przesiewałam wypowiedzi otaczających mnie ludzi, nie pozostawiała na słowach Noah żadnego uszczerbku; a one, nie napotkawszy po drodze żadnej przeszkody, docierały prosto do serca, wyciągając na światło dzienne kwestie, o których zdawałoby się - już dawno zapomniałam, dodając do gotowej już układanki dodatkowe elementy i w ten sposób sprawiając, że jej przekaz zmieniał się nie do poznania. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak się działo, a samo zjawisko jednocześnie powodowało u mnie strach, jak i ciekawość - z naciskiem na to drugie.
Bo przykładowo - jak to było możliwe, że dwie sylaby, składające się na wyraz zmarzłaś, potrafiły w ciągu sekundy sprawić, że zrobiło mi się ciepło - i nie miało to bynajmniej związku z trzaskającym na ognisku płomieniem? Uśmiechnęłam się bezwiednie, powstrzymując się od pełnego niedowierzania pokręcenia głową. Ja sama już dawno temu przestałam przejmować się takimi sprawami jak dokuczający chłód, przynajmniej dopóki nie groziło mi zamarznięcie. To był kolejny smutny fakt mieszkania w Kwartale, z którego nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy - w momencie, w którym twoim problemem było znalezienie dachu nad głową i zdobycie czegoś do jedzenia, wszystkie inne kwestie zdawały się znikać. I trudno było uwierzyć, że kiedyś zdarzało mi się zastanawiać nad kolorem butów czy marką kawy.
Ale Noah był inny i w jakiś sposób ja też byłam inna przebywając w jego towarzystwie, chociaż nie potrafiłam jeszcze jednoznacznie określić, w jaki dokładnie.
Podniosłam na niego wzrok, gdy przyciągnął moją rękę do swojego policzka, na kilka uderzeń wytrącając moje serce z ustalonego rytmu. Mimo panującego półmroku, mogłam bez problemu dostrzec nietypową barwę jego oczu - zielonych, momentami wpadających w morski błękit i upstrzonych gdzieniegdzie złotymi plamkami, które z pewnością uznałabym za grę odbijających się w źrenicach płomieni, gdyby nie fakt, że zwróciłam na nie uwagę już wcześniej. Wyprostowałam dłoń, nie do końca świadomie przejeżdżając opuszkami palców po miejscu, na którym jeszcze niedawno widniały ślady bójki. Teraz skóra wydawała się nienaruszona, przyozdobiona jedynie jasnymi piegami. Zamrugałam szybko powiekami, bo dopiero to, że mogłam je dostrzec, uświadomiło mi, jak blisko się znajdowaliśmy.
- Ja nie widzę w tobie zła - powiedziałam cicho, myślami wciąż błądząc w okolicach wcześniejszej wypowiedzi Noah. Nie byłam pewna, czy jestem w stanie się z nią zgodzić. Istnieli ludzie zepsuci do tego stopnia, że ciężko było objąć całokształt wzrokiem, ale z drugiej strony, czy faktycznie nie miałam skłonności do zakładania od razu najgorszej opcji, dyskretnie maskując własne uprzedzenia pod przykrywką nabytej ostrożności? Uśmiechnęłam się lekko, czując na twarzy dziwne ciepło, mimo, że to nie mój policzek był przykryty dłonią. - Ale chyba masz rację. Zazwyczaj skreślam ludzi o wiele szybciej, niż na to zasługują - dodałam po chwili, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, jak zawsze, kiedy zdradzałam na swój temat coś, z czego nie byłam dumna, wciąż podświadomie czekając na moment, w którym Noah zorientuje się, jaka jestem naprawdę i w którym zobaczę w jego oczach to, czego obawiałam się najbardziej - rozczarowanie.
Wyglądało jednak na to, że nie miało to nastąpić jeszcze dzisiaj, bo w następnej chwili mężczyzna otoczył mnie ramieniem, a ja ponownie oparłam głowę o jego ramię, mając wrażenie, że kolejny raz uciekają ode mnie wszystkie lęki i wątpliwości. W jakiś sposób czułam się bezpieczna, co było jednocześnie cudowne i głupie, bo jak przebywanie w czyichś objęciach mogło wydawać mi się rozwiązaniem moich problemów? Kwartał nadal istniał, mur był tak samo szczelny jak chwilę temu, a moja sytuacja tak samo beznadziejna, a mimo to nie potrafiłam się nią przejmować. To było tak, jakbym nagle coś miała, coś prawdziwego, czego nie mogła mi odebrać ani Coin, ani strażnicy, ani nawet kolejna wojna, chociaż bez problemu mogłam odebrać to sobie sama.
Przymknęłam powieki, ponownie pozwalając, by głos Noah przepływał obok mnie. Lubiłam, kiedy o czymś opowiadał, nawet jeśli zazwyczaj nie były to wesołe historie - a może szczególnie dlatego. Wydawał mi się wtedy bardziej prawdziwy, bardziej rzeczywisty; jak człowiek z krwi i kości, a nie wytwór mojej zmęczonej wyobraźni.
- Nie może - odpowiedziałam powoli, mając na myśli jego uwagę dotyczącą śniegu. - Sam w sobie nie jest w stanie nikogo skrzywdzić. Tak samo jak miasto, i jak jakakolwiek broń. Przedmioty nie mają mocy zabijania, dopóki ludzie im jej nie nadadzą. - Nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak gorzko, ale nic nie mogłam na to poradzić - nienawiść do przemocy tkwiła już w tamtym momencie zbyt głęboko, żeby udało mi się ją zignorować.
Kiedy wspomniał o wspólnej drodze w dół, zamilkłam na dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co powiedział. O ile wcześniej nie byłam pewna, czy się z nim zgadzam, o tyle teraz wiedziałam na sto procent, że tak nie było, bo chociaż sama oczywiście znajdowałam się na stromej równi pochyłej, to nie wydawało mi się, żeby Noah również obrał tę samą ścieżkę. Może wyczerpany Igrzyskami i rebelią, z całą pewnością jednak wciąż miał dookoła siebie ludzi, w razie potrzeby gotowych złapać go za rękę i pociągnąć w górę, nawet jeśli sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Ja natomiast już od jakiegoś czasu stanowiłam przegraną sprawę, a mój ostateczny upadek nie był poprzedzony pytaniem czy, a kiedy. I wiedziałam o tym z na tyle dużym wyprzedzeniem, żeby zdążyć się z tym pogodzić, jednocześnie upewniając się, że nikogo innego nie pociągnę za sobą.
Westchnęłam cicho, rzecz jasna nie wypowiadając na głos żadnej z tych myśli. Dzisiejszy wieczór był na swój sposób idealny i nie chciałam psuć go kolejną, prowadzącą donikąd kłótnią, dlatego - nie znajdując w końcu odpowiednich słów - po prostu delikatnie kiwnęłam głową, jeszcze raz przymykając powieki i tym samym odgradzając się od świata.
Wrażenie było niezwykłe i trudne do opisania, a w pewien sposób także i nielogiczne. Bo czy ciemności, z rozsądnego punktu widzenia, nie powinny wywoływać niepokoju? Czy odcięcie się od jednego ze zmysłów dla samej zasady nie było dezorientujące? Cóż - nie dzisiaj. Bo kiedy zamykałam oczy, rzeczywistość dookoła ograniczała się do ramienia, na którym opierałam głowę, do ciepłej dłoni, którą trzymałam, do pachnącego ogniskiem powietrza oraz do kojącego głosu, który spokojnie mogłam już nazwać znajomym. Wszystkie te czynniki składały się natomiast na coś, co bez problemu mogłam nazwać bezpieczeństwem, zwłaszcza, że wraz z odcięciem się od możliwości widzenia, znikało to, co zazwyczaj poczucia bezpieczeństwa pozbawiało - widok muru w oddali, nieprzyjemne spojrzenia ludzi dookoła, migające od czasu do czasu mundury strażników. Byłam tylko ja i Noah. I jego usta, składające na czubku mojej głowy delikatny pocałunek.
Moje serce znowu na krótką chwilę zgubiło swój rytm, a kąciki ust samoistnie poderwały się w górę. To wszystko, co się działo, z każdą sekundą coraz bardziej przypominało sen, chociaż byłam pewna, że nim nie było - mój umysł w ostatnich dniach nie był na tyle łaskawy, żeby obdarowywać mnie szczęśliwymi wizjami, i w tamtym momencie chyba byłam mu za to wdzięczna.
- Chyba znowu masz rację - powiedziałam cicho, odruchowo wkładając jedną rękę do kieszeni i zaciskając palce na srebrnym łańcuszku, który od sześciu lat zawsze nosiłam przy sobie, i który był świadkiem wszystkich najgorszych i najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek mnie spotkały. Wyciągnęłam go na powietrze, przyglądając się maleńkiemu, oświetlonemu płomieniem serduszku, chociaż każde jedno zarysowanie, i każde istniejące na nim przebarwienie znałam niemalże na pamięć. Tak samo jak kształt cieniutkich, ładnych liter, które czyjaś wprawna ręka ułożyła w słowo Diana. - Miałam wrzucić go dzisiaj do ogniska - powiedziałam, nie wiedząc do końca, do kogo się zwracam - czy co siebie, czy do Noah. Może do żadnego z nas. Grunt, że była to prawda - łańcuszek z wisiorkiem, stanowiący najcenniejszą rzecz, jaką posiadałam, miał znaleźć się na stercie innych przeznaczonych zapomnieniu przedmiotów, razem zresztą ze złożoną na pół kopertą, która teraz leżała obok mnie na ławce. To miał być mój nieudolny sposób na odcięcie się od przeszłości, zupełnie jakby pozbycie się jedynej po niej pamiątki, miało cudownie wymazać także i wspomnienia. Kogo miałam zamiar w ten sposób oszukać - nie mam pojęcia. Teraz, kiedy o tym myślałam, oczywisty wydawał mi się fakt, że odrzucenie symbolu nie było żadną cudowną kuracją i nigdy nie miało być wystarczające. Czasami jednak bywałam naiwna. - Ale chyba jeszcze nie jestem gotowa, żeby rozstać się z nim na dobre - dodałam po chwili, bezwiednie przygryzając wargę.
To, co zrobiłam później, było jednocześnie głupie, jak i stanowiło jedyne rozwiązanie, które przyszło mi do głowy.
Uwolniłam drugą dłoń z uścisku Noah, rozprostowując jego własną, tylko po to, by w następnej chwili położyć na niej srebrny przedmiot.
- Może mógłbyś go dla mnie przechować... - zaczęłam cicho, delikatnie zaciskając jego palce na przedmiocie i zakrywając jego rękę moimi - ...w bezpiecznym miejscu? - Czując, jak moje serce zaczyna uderzać coraz bardziej niespokojnie, uniosłam wzrok do góry, odszukując wzrokiem jego oczy i rzucając mu pytające spojrzenie. Nie byłam pewna, czy nie przekroczyłam właśnie jakiejś niewidzialnej granicy - w końcu czy nie zostawiłam go ostatnio, prosząc, żeby więcej mnie nie szukał? Sygnały, które wysyłałam, dezorientowały nawet mnie, ciężko więc było mi sobie wyobrazić, jak chaotyczne mogły wydawać się jemu. Z drugiej strony rzadko kiedy zachowywałam w jego obecności zasady jakiejkolwiek logiki, może więc zdążył już się do tego przyzwyczaić.
Otworzyłam usta, chcąc odnaleźć jeszcze jakieś słowa wytłumaczenia, ale kiedy żadne nie znalazły odpowiedniej drogi, po prostu ponownie je zamknęłam, kręcąc nieznacznie głową i posyłając Noah przepraszający uśmiech.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySob Mar 15, 2014 2:43 pm

W związku z fabularnym przeskokiem na forum, wątek został przeniesiony do retrospekcji. Zapraszamy do tego tematu.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Mar 18, 2014 1:24 pm

Nie była ostatnio w najlepszym humorze. Wszystko się jej sypało i waliło. Oszczędności kurczyły się w zastraszającym tempie a ona nadal nie mogła zleźć pracy. Od czasu do czasu łapała tylko coś dorywczego na kilka dni by utrzymać się na powierzchni i nie pójść na dno. Czasami zastanawiała się czy nie powinna wrócić do rodzinnego dystryktu. Kto wie, czy tam nie byłoby jej łatwiej ruszyć do przodu i zrobić coś ze swoim życiem. Cokolwiek, bo póki co miała wrażenie, że stoi w miejscu a świat codzienność przepływa jej między palcami.
Samotność nie była zbyt miłym uczuciem a jej ciężko było się odnaleźć w tej rzeczywistości, gdzie kobiety takie jak ona nie były cenione. Sama nie wiedziała kim musiałaby być i co potrafić by w końcu gdzieś zaczepić się na stałe. Zach też się nie odezwał, wnioskowała więc, że praca u niego w warsztacie też nie wchodzi w rachubę.
Szła brzegiem rzeki zgarbiona, z rękami w kieszeni i od czasu do czasu kopiąc w pojedyncze kamyki ciężkimi butami, które miała na stopach. Spacer i słoneczna pogoda miały jej poprawić humor, nic z tego jednak nie wyszło. Z ciężkim westchnieniem oparła się o barierkę i zapatrzyła w nurt rzeki.
Powrót do góry Go down
the leader
Peregrin Hawkeye
Peregrin Hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1925-peregrin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t689-pip-pip-pip
https://panem.forumpl.net/t1331-pippin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1174-pippin
Wiek : 24
Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven
Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Mar 18, 2014 3:12 pm

Wiosna, rozdzielając rzekomą "radosną atmosferę" najwyraźniej postanowiła mnie ominąć. Nie dziwiłem jej się, ostatnio byłem w takim stanie, że sam siebie ominąłbym szerokim łukiem. To nawet nie chodziło, o sprawę z Reiven, chociaż to też mnie martwiło. Po prostu coraz mniej widziałem dla siebie powodów by pozostać w Kapitolu, Ellie chorowała, a lekarze powiedzieli, że to prawdopodobnie z powodu zanieczyszczenia powietrza, choć podejrzewali też jakiegoś wirusa. Odwiedzałem ją w szpitalu codziennie, przynosiłem jej kartki i przybory do rysowania. A kiedy widziałem narysowane już obrazki - wszystkie jak żywcem wyjęte z Czwórki - serce mi się krajało. Nie miałem prawa trzymać jej tu z dala od domu, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że Czwórka jaką ona pamięta już nie istnieje i nie chciałem pozbawiać ją pięknych wspomnień o domu. Morze nadal tam było, a także plaża i jeziora i nawet coraz więcej ludzi podobno jeździło tam by pomóc w odbudowie, ale ja nie chciałem by Ellie zastała Czwórkę zupełnie inną niż pamięta. A może ja sam także tego nie chciałem? Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że mam tutaj obowiązki do wypełnienia, a samej nie mogłem ją tam posłać. Pozwoliłem jej więc zostać w szpitalu i marnieć w oczach.
Jedynie Moon River przynosiła mi tymczasowe ukojenie. Lubiłem przechadzać się jej brzegami i wpatrywać w wodę. Była mętna, ciemna, nieprzyjazna. Wątpiłem by zasiedlały ją jakieś żywe stworzenia. Kiedy tak szedłem, do głowy wpadł mi pewien pomysł. Fajnie byłoby sprowadzić do Kapitolu z któregoś z rolniczych dystryktów nasiona i zwierzęta. Możnabyłoby obsadzić częściowo gołą ziemię, w miejscach gdzie roślinność spłonęła podczas walk o Kapitol. W Moon River mogłyby zamieszkać kaczki lub łabędzie. Na placach reintrodukowało by się gołębie.
Kiedy podniosłem wzrok, zauważyłem kobietę opierającą się o barierkę. Podszedłem i przystanąłem niedaleko niej.
- Wiosna idzie. - rzuciłem niezobowiązująco, nie bardzo wiedząc jak rozpocząć rozmowę. Byliśmy na brzegu sami, a to że ona również się tu pojawiła uznałem za zrządzenie losu. Zdecydowanie za długo nie rozmawiałem z ludźmi dla czystej przyjemności prowadzenia konwersacji.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Mar 18, 2014 8:52 pm

Chyba zbyt mocno pogrążyła się w swoich myślach, bo nawet nie zauważyła kiedy obok niej znalazł się jakiś mężczyzna. To nie było zbyt rozsądne z jej strony. Powinna się pilnować i mieć oczy dookoła głowy. Nigdy nie można było stwierdzić kto tak naprawdę stanowi zagrożenie a kto okaże się przyjacielem. Beth przekonała się w swoim życiu, że powinna się dziesięć razy zastanowić nim komuś zaufa. Problem stanowiło to, że była niestety zbyt naiwna, zbyt łatwowierna a może po prostu spragniona bliskości i przyjaźni innych osób.
Oderwała od nurtu wody spojrzenie swoich czekoladowych oczu by niespiesznie przenieść je na mężczyznę. Nie odniosła wrażenia, że miał zamiar ją skrzywdzić a bez problemu mógł ją uśmiercić a ciało wyrzucić do rzeki. I tak by jej nikt nie szukał. Tyle, że o tym nieznajomy, który zatrzymał się obok niej nie mógł wiedzieć.
Beth lekko odwróciła się w jego stronę, kiedy odezwał się do niej. Właściwie mogła to być uwaga od tak rzucona sobie w przestrzeń, mimo to dziewczyna jednak odebrała ją do siebie.
Uśmiechnęła się delikatnie. Właściwie to same kąciki ust się jej podniosły do góry a kamyk którym się bawiła wylądował w rzece. Wiosna czas odnowy. Chyba czas by i ona coś zmieniła w sowim życiu.
- Tak, ma pan rację idzie wiosna.- zgodziła się z nieznajomym.- Lubi pan wiosnę?- zapytała zaskakując samą siebie.
Powrót do góry Go down
the leader
Peregrin Hawkeye
Peregrin Hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1925-peregrin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t689-pip-pip-pip
https://panem.forumpl.net/t1331-pippin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1174-pippin
Wiek : 24
Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven
Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Mar 19, 2014 11:00 pm

Nie patrzyłem się na nią, nie chcąc by poczuła się w jakikolwiek sposób oceniania. Wiedziałem, że w dzisiejszych czasach większość ludzi trzyma się zasady nie rozmawiania z nieznajomymi i wcale się temu nie dziwiłem. Nie mogłem jej przekonać, że jestem nieszkodliwy w żaden inny sposób, jak tylko dowieść tego moją postawą.
- Tak. Właściwie to moja ulubiona pora roku. - Właściwie wystarczyłoby samo "tak", ale z lakonicznych wypowiedzi nie dało się ulepić rozmowy, więc postanowiłem dodać do tego jeszcze swoje trzy grosze.- Lubię kiedy jest ciepło, a w lecie, choć jest ciepło, Ziemia jest już zmęczona skwarem a powietrze pachnie niemal spalenizną. Z porami roku to tak jak z rybą. Surowa jest jadalna, ale nie ma smaku, więc nikt takiej nie je. Kiedy zbyt długo się ją smaży, staje się przypalona, czuć w niej węglem i to zabija przyjemność z jedzenia. Najgorsza jest jednak kiedy zrobi się zupełnie brązowa, a my musimy zalać patelnię wodą, żeby nie zajęła się ogniem. Za to najlepsza jest przysmażona, ale sprężysta i świeża. - O tak, o czym jak o czym ale o rybach wiedziałem wszystko.
- Dobra ryba smakuje wiosną. - Uśmiechnąłem się do kobiety, przeczesując dłonią niesforne kosmyki włosów. -Szkoda, że w Moon River nie ma ryb... - zamyśliłem się, spoglądając spowrotem na rzekę.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyCzw Mar 20, 2014 3:27 pm

Przez chwilę żałowała, że impulsywnie zadała mu to pytanie. Była pewna, że potraktuję ją jak inni w takiej sytuacji. Spojrzy jak na istotę trochę niespełna rozumu i w najlepszym wypadku pokręci głową a w najgorszym obrzuci ją jakimiś wyzwiskami. Zasnęła szczelniej poły swojej kurtki i ponownie spojrzała na nurt rzeki.
Mężczyzna jednak zaczął mówić co ją zaskoczyło. Odwróciła głowę w jego stronę i z pewną ostrożnością we wzroku przyglądała mu się. Po pierwszych zdaniach zorientowała się, że obcy jest tak jak i ona przybyszem w tym mieście. Co go tutaj sprowadziło? Czy uciekał od swojej przeszłości jak ona, czy też walczył o swoją przyszłość.
W mirę jak mężczyzna mówił, a na marginesie trzeba dodać, że Beth podobał się jego głos, na twarzy dziewczyny pojawiał się delikatny uśmiech. Prawie czuła zapach tej świeżo upieczonej ryby i całe szczęście, że miała pełen żołądek bo pewnie burczałoby jej w brzuchu.
- Wiosną czuć jak ziemia budzi się do życia. Zapach kwitnących sadów i spulchnionej ziemi, którą ktoś świeżo obsiał. Można wyjść i obsadzić kawałek ziemi ze świadomością, że za kilka miesięcy zbierzemy jego plony. - myśli dziewczyny poszybowały w stronę kwitnących pół bawełny i zielonych sadów. W środku ścisnęła ją tęsknota za rodzinnym dystryktem. Nie żeby było tam lepiej niż tutaj ale tam czuła się u siebie a tutaj miała wrażenie, że zawsze będzie obca.
- Tak.. szkoda...- zgodziła się z nieznajomym.
Powrót do góry Go down
the leader
Peregrin Hawkeye
Peregrin Hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1925-peregrin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t689-pip-pip-pip
https://panem.forumpl.net/t1331-pippin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1174-pippin
Wiek : 24
Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven
Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyPią Mar 21, 2014 9:33 pm

Uśmiechnąłem się, słuchając jej. Popatrywałem na nią, starając się jednak nie onieśmielić jej swoich spojrzeniem. Wyglądała zupełnie inaczej, niż znane mi kobiety. W Czwórce większość z nich miała blond włosy, nawet Reiven była blondynką. Jej włosy były ciemne, miała mocno zarysowane brwi i jasną cerę.
- Jesteś z Dziesiątki prawda? - zapytałem, słysząc jej słowa. Pochyliłem się, podniosłem jakiś kamień i wrzuciłem go z rozmachem do rzeki. - Dlaczego przyjechałaś do Kapitolu? - zapytałem z ciekawością. Westchnąłem i oparłem się o barierkę tyłem. Wystawiłem twarz do słońca, rozkoszując się jego cennymi promieniami. Miło było porozmawiać dla odmiany z kimś, z kim nie dzieliły cię różnorakie przeżycia. Moje słowa nie były poddawane analizie, obca dziewczyna nie patrzyła na mnie przez pryzmat tego co już o mnie wiedziała.
- Jestem Peregrin Hawkeye. - przedstawiłem się po chwili, bo uważałem, że wypada. Miałem ochotę zaprosić dziewczynę do restauracji, albo chociaż na spacer. Potrzebowałem wytchnienia od bezustannej opieki nad Ellie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyNie Mar 23, 2014 6:06 pm

W trakcie kiedy mężczyzna mówił Beth odwróciła się i oparła bokiem o barierkę dawało jej to możliwość spoglądania na nieznajomego bez zbytniego wykręcania głowy a skoro wyglądało na to, że udało się im złapać wspólny temat, to kto wie, może los się do niej uśmiechnie i chłopak poświęci chwilę czasu na rozmowę z nią. Chyba brakowało jej w ostatnim czasie właśnie takiej niezobowiązującej rozmowy. Bez podtekstów i uważanie na wszystko co mówiła.
Roześmiała się cicho i pokręciła głową w rozbawieniu. O hodowli zwierząt wiedziała niezbyt wiele. Ot jakieś tam podstawy.
- Był pan blisko.- posłała mężczyźnie uśmiech.- Pochodzę z jedenastki i nazywam się Beth Randall.- wyciągnęła  rękę z ciepłej kieszeni kurtki i podała ją mężczyźnie w geście powitania.- Miło mi pana poznać.- stwierdziła i tym razem nie był to konwencjonalny banał wypowiadany przy takich okazjach. Naprawdę było jej miło poznać Perego, który oderwał ją od smutnego rozmyślania o braku pracy.
- W jedenastce po śmierci rodziny nic mnie nie trzymało dlatego tutaj przyjechałam.- lekko wzruszyła ramionami. Gest znamionowała pewna bezradność. Musiała się pogodzić z tym co się stało skoro i tak nie mogła niczego zmienić. - A pana co tutaj sprowadziło z dystryktu zgaduję, że  z hmmm czwartego?-Beth przesunęła po mężczyźnie spojrzeniem swoich brązowych oczu. Mona było w nim dostrzec zaciekawienie ale i życzliwość którą obdarzała ludzi.
Powrót do góry Go down
the leader
Peregrin Hawkeye
Peregrin Hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1925-peregrin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t689-pip-pip-pip
https://panem.forumpl.net/t1331-pippin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1174-pippin
Wiek : 24
Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven
Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySob Mar 29, 2014 8:00 pm

Więc nie Dziesiątka, tylko Jedenastka. O tym Dystrykcie wiedziałem niewiele, poza tym, że ludzie w nim mieli coś wspólnego z hodowlą zwierząt czy tam uprawą roślin. Gdzie był położony ten Dystrykt? Tego też nie wiedziałem i do tej pory mnie to nie interesowało. Teraz nagle poczułem zaciekawienie, jaka te ziemia wydała tą uroczą kobietkę.
- Cóż, nietrudno zgadnąć, że Rebelia. - odpowiedziałem na jej pytanie, uśmiechając się lekko blado. - Walczyłem w wojsku, żeby pomóc rodzinie, ale ostatecznie nie bardzo i to wychodzi. - Przyszło mi na myśl, że wszystkich jej członków powoli traciłem, a teraz nawet Ellie była śmiertelnie chora. Dokąd mnie ta walka zaprowadziła? Właściwie donikąd. Choć podczas Rebeli czuło się braterstwo serc z innymi, niezależnie od tego z którego Dystryktu pochodzili, to teraz każdy poszedł w swoją stronę i Dystrykty wydawały się być bardziej podzielone niż kiedykolwiek wcześniej.
Nagle dosyć głośno zaburczało mi w brzuchu. Uśmiechnąłem się przepraszajaco.
- Wiesz Beth, nie jadłem dzisiaj śniadania. - wytłumaczyłem. Potem nagle coś wpadło mi do głowy.
- Może... Może dałabyś się zaprosić na śniadanie? Znam pewną knajpkę, prowadzoną przez znajomego z Czwórki, która serwuje naprawdę pyszne dania. - Nie wiedziałem co mnie podkusiło, ale przyjemnie mi się z nią rozmawiało i nie chciałem już kończyć spotkania. Dobrze było choć na chwilę zapomnieć o swich problemach.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Kwi 01, 2014 8:16 pm

No tak. Mogła się domyślić, że rebelia. To przyciągnęło tutaj prawie wszystkich nowych mieszkańców. Właściwie nadal przyciągało. Beth była ciekawa czy dla nich Kapitol okazywał się rajem utraconym, czy tak jak dla niej rozczarowaniem, pustką i samotnością. Czy tylko ona czułą się wyrwana z korzeniami i nie potrafiła się odnaleźć w tej rzeczywistości? Nikomu się z tych myśli nie zdradzała, należały tylko do niej. Na zewnątrz pozostawała jak zawsze uśmiechniętą dziewczyną z uprzejmym słowem dla każdego.
- Nadal jesteś powiązany z wojskiem?- zapytała, choć tak naprawdę miała ochotę zapytać czy udało mu się pomóc rodzinie. Czy uważa, że ta walka miała sens i przyniosła jego bliskim coś dobrego? Nie odważyła się na to, zamiast tego zlustrował go tylko spokojnym spojrzeniem swoich czekoladowych oczu.
- Śniadanie? - Przez sekundę albo dwie zastanawiała się czy powinna iść z nieznajomym. Ostatnio nie wyszła na tym zbyt dobrze na szczęście od tamtej pory nigdzie się na Richarda nie natknęła. W podjęciu decyzji pomogły jej oczy chłopaka. Dobrze mu z nich patrzyło. Posłała mu promienny uśmiech, który dodał jej uroku.
-Wiesz co? Chętnie się wybiorę z tobą na śniadanie. - odwróciła się tak by stanąć twarzy do mężczyzny.- Musisz jednak pokazać drogę, bo nigdy nie byłam w knajpce o której wspomniałeś.
Powrót do góry Go down
the leader
Peregrin Hawkeye
Peregrin Hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1925-peregrin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t689-pip-pip-pip
https://panem.forumpl.net/t1331-pippin-hawkeye
https://panem.forumpl.net/t1174-pippin
Wiek : 24
Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven
Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyPią Kwi 11, 2014 6:26 pm

- Tak. - odpowiedziałem krótko na jej pytanie o wojsko. Nie chciałem rozwijać tematu. Fakt bycia na usługach Coin niespecjalnie mnie cieszył.
Ucieszyłem się, że się zgodziła. Potrzebowałem towarzystwa ludzi. Jakichkolwiek ludzi. Nie tylko chorej Ellie i Reiven, która będąc blisko a jednak daleko sprawiała mi ból. A tej dziewczynie towarzystwo było chyba jeszcze bardziej potrzebne niż mnie.
- Cóż, w takim razie tędy. - wyminąłem ją i ruszyłem drogą wzdłuż rzeki. Przez chwilę szedłem w milczeniu, ciesząc się po prostu że mam towarzystwo.
- Zgaduję, że Kapitol niekoniecznie okazał się być takim jakim go sobie wyobrażałaś. - Na wpół zapytałem a na wpół stwierdziłem. Ja sam nigdy nie marzyłem o przyjeździe do stolicy. Odbiłem ją z rozkazu, a od kiedy Czwórka przestała istnieć, właściwie nie miałem już dokąd wracać. Dopiero teraz, kiedy zaczęli ją odbudowywać, w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei, że może jednak będzie mi kiedyś dane wrócić do domu. Tylko co mi po domu w którym będę mieszkał sam?
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyNie Kwi 13, 2014 8:06 pm

To krótkie i lakoniczne ”tak” zasugerowało jej, że nie chce o tym rozmawiać. Szanowała to i nie zamierzała drążyć tego tematu, chyba, że mężczyzna sam do niego nawiąże. Z drugiej strony uświadomiło jej to, że raczej powinna uważać na to co mówi. W końcu ten cały Cline czy jak mu tam chciał ją zamknąć za mniejsze pierdoły, które właściwie stanowiły wymysł jego chorej wyobraźni. Tak czy inaczej w starciu z Peregrinem gdyby temu coś strzeliło do głowy. Beth jak to Beth jak zawsze ufna, starała się widzieć w ludziach głównie dobre cechy dlatego też pewnie ryzykowała wycieczkę na śniadanie z nowym znajomym.
Ruszyła za nim by po chwili zrównać krok i iść już obok niego. Ramię w ramię chociaż musiała na niego zerkać nieco w górę, gdyż niestety nie została obdarzona przez naturę zbyt hojnym wzrostem.
- Właściwie nie wiem czego się spodziewałam.- wzruszyła ramionami.- Miałam nadzieję, że będzie łatwiej, że uda mi się zapomnieć i zacząć wszystko od nowa. Okazało się, że jest wręcz odwrotnie a od swoich wspomnień człowiek nie ucieknie.- zerknęła  spod grzywki na mężczyznę. Czy nie osłaniał się przypadkiem za bardzo.- Tyle, że wracać też nie mam do czego niestety.

Pewnie dotarli do tej knajpki, zjedli pyszny obiadek i każde poszło w swoją stronę.

zt
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Coin
Melanie Coin
https://panem.forumpl.net/t1970-melanie-coin#24819
https://panem.forumpl.net/t1444-mel
https://panem.forumpl.net/t1443-melanie-coin
https://panem.forumpl.net/t2110-melcia#27587
Wiek : 27 lat
Przy sobie : Licencja na broń palną, broń palna, para kastetów, idealna celność, fałszywy dowód tożsamości, kamera, magazynek z piętnastoma nabojami, telefon komórkowy, nóż wojskowy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Kwi 29, 2014 12:18 am

/Czasoprzestrzeń po przesłuchaniu Di

Minął jakiś czas od wiadomości, które otrzymała na telefon. Pół godziny, a może dłużej. Nie spieszyło jej się nad brzeg rzeki, gdy po drodze miała wiele innych zajęć, ale przypominając sobie o ostatniej niespodziance, jaką sprawiła Bertowi, uśmiech sam pojawiał się na jej twarzy.
Znów musiała opuścić Siedzibę, by udać się do Dzielnicy. Niektórzy nazywali to odwiedzinami u psów gończych, ale nazewnictwo było tu najmniej ważne. Wszystko zależało od celu wizyty, a przecież najprzyjemniejsze było dręczenie dusz tych zarówno niewinnych, jak i winnych.
Kiedy jej oczom ukazała się Moon River, zaczynało robić się ciemno lub po prostu szaro, a latarnie zaczęły się rozpalać swą żółtą poświatą. W otoczeniu było słychać jedynie szum rzeki i stukanie obcasów szpilek Melanie. Tych czerwonych, jej ulubionych, które uwielbiała wbijać w wnętrzności swych ofiar, by choć trochę poczuli się ważni, że zostali potraktowani prezydenckimi butami. Powiedzieć by można, że biała bokserka i czarna skóra dodawały temu większego uroku, ale kto by na to zwracał uwagę, zwłaszcza w takim miejscu.
Właściwie nie zastanawiała się jakoś specjalnie nad faktem, że Graveworth wybrał akurat to miejsce na spotkanie, ale nie zamierzała mu tego zaliczyć na plus, do i tak małej puli zalet. Nie mogła jednak powiedzieć, by zabawa w jego towarzystwie nie przynosiła jakichś korzyści, ale tylko do czasu, bo nie mogło obyć się bez przemocy.
Kiedy w końcu zeszła po schodach, na zasłoniętą wysoką ścianą ścieżkę, która znajdowała się nad bliskim widokiem na rzekę, przystanęła, wsuwając ręce do kieszeni spodni. W szarości dostrzegła sylwetkę mężczyzny w oddali. Nie wiedziała, czy to Bertram, ale czy to nie on miał tu czekać? Mimo to nie zamierzała za nim nawoływać, niczym stęskniona sunia, a wręcz przeciwnie stała tam gdzie wcześniej i opierając się teraz o ścianę plecami, patrzyła na rzekę, czekając aż mężczyzna sam pofatyguje się w jej stronę.
Powrót do góry Go down
the victim
Bertram Graveworth
Bertram Graveworth
https://panem.forumpl.net/t2085-bertram-graveworth#26663
https://panem.forumpl.net/t2088-bertram-graveworth#26693
https://panem.forumpl.net/t2087-bertram-graveworth#26692
https://panem.forumpl.net/t2086-bertram-graveworth#26691
Wiek : 28 lat
Zawód : Producent broni
Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Kwi 29, 2014 3:11 am

Bertram zapomniał już jaką radość dawało mu wymienianie smsów. Jeśli jeszcze wysyła się je do młodej Coin, to uczucie wniebowzięcia jest dwa razy większe. Szczególnie wtedy, kiedy Melanie stara się nie reagować na zaczepki. Czyż to nie jest słodkie? Ta kobieta tak często ubabrana w krwi ma też swoje dobre strony i wystarczy je tylko odkryć. Może i bije ludzi kastetami, wbija im szpilki w brzuchy i nasyła na nich jakąś bandę zbirów, ale to nadal kobieta. Coś dobrego musi w niej siedzieć.
Graveworth natomiast uśmiechał się na myśl o czymś zupełnie innym. Może i charakter Coinowa miała ciężki, ale jej ciało kusiło do tego, żeby stawić jakoś czoła wrednemu usposobieniu. Teraz jednak zmierzał na rzekę i w sumie sam nie wiedział dlaczego to robił. Od dawna przecież nie spotykał się już z córką prezydent, a przez moment nawet zapomniał o jej istnieniu. Miał za to jednak jakieś dziwne przeczucie, że dzisiejszy wieczór będzie dość przełomowy. Może przynajmniej teraz nie dostanie po twarzy, chociaż jest to bardzo mało prawdopodobne
Jak przypuszczał, nad rzeką znalazł się jako pierwszy. To typowe, że ktoś musi się spóźnić. Chociaż jakby się tak dobrze zastanowić, to Bertram nie podał jej nawet godziny spotkania, więc nie powinien mieć pretensji. No i rzeczywiście nie miał. Stał sobie bowiem nad brzegiem spokojnej rzeki i pykał coś na swoim telefonie. Gdyby tylko istniało tutaj Candy Crush to możecie być pewni, że właśnie w to grałby teraz producent broni. Nie ma lepszej gry do relaksu niż niszczenie kilku klocuszków i spoglądanie na to, jak upadają na ziemię. Zupełnie jak natrętni przeciwnicy, których czasem trzeba eliminować. Zdarzało się jednak, że ich stopy nie dotykały ziemi, bo sznur był odpowiedniej długości, ale to już ciemna strona biznesu, którą dzielić się nie należy.
I jest. Stukanie obcasów było aż nazbyt głośne, żeby przegapił je przy takiej ciszy. Z początku się jednak nie odwracał. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy to już ucichło. Następnie pozostało mu jedynie ruszyć wolnym, trochę lekceważącym krokiem w stronę Melanie. Nie komentował nawet w myślach jej wyglądu, bo doskonale wiedział, że za bardzo się nie zmieniła. Jeśli zaś chodzi o niego to również brak jakiejkolwiek, nawet najsubtelniejszej zmiany. Wychodzi na to, że w szafie ma tylko garnitury i czarne krawaty. W każdym razie w końcu też znalazł się w odległości dwóch metrów od Melanie.
- A jednak się za mną stęskniłaś. - zaczął, zbliżając się jeszcze bliżej, a jego ręka skierowała się w stronę policzka Coin z nadzieją, że nie zostaną odgryzione mu żadne palce. Albo nie dostanie kopniaka w krocze. Albo kosy w żebra. Było naprawdę wiele możliwości i właśnie dlatego Bertramowi nigdy nie znudzi się przebywanie w towarzystwie tej blondynki. Była na tyle szalona, że mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
- Panna Melanie Coin - róża z kolcami większymi od płatków. - powiedział zamyślony, chcąc przejechać zewnętrzną stroną palców po wspomnianym wcześniej policzku. Miał to być swoisty gest na przywitanie. W końcu nie wezwał jej tutaj w jakiejś określonej sprawie, więc czemu po prostu nie mogą nacieszyć się swoim towarzystwem? Tym bardziej, że bokserka naprawdę ładnie podkreślała uroki Melanie. A nie mówiłem, że Bert ma często rację? W smsie też się nie mylił!
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Coin
Melanie Coin
https://panem.forumpl.net/t1970-melanie-coin#24819
https://panem.forumpl.net/t1444-mel
https://panem.forumpl.net/t1443-melanie-coin
https://panem.forumpl.net/t2110-melcia#27587
Wiek : 27 lat
Przy sobie : Licencja na broń palną, broń palna, para kastetów, idealna celność, fałszywy dowód tożsamości, kamera, magazynek z piętnastoma nabojami, telefon komórkowy, nóż wojskowy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Kwi 29, 2014 5:02 pm

Dopiero kiedy mężczyzna raczył skierować się w jej stronę i podejść, umieściła na nim swój wzrok, patrząc na niego od dołu do góry. Miał rację, żadne z nich wiele się nie zmieniło, a przynajmniej zewnętrznie, choć wewnętrznie możliwe, że również. To tylko Melanie zmieniła swój stan cywilny na zaręczony, ale ten fakt był tu jak najmniej ważny, a jeśli Bertram miałby się o tym dowiedzieć, to pewnie przypadkiem, bo nie z jej ust.
Przed oczami pojawił jej się chwilowo obraz Gerarda, ale szybko go odgoniła i uśmiechnęła się zawadiacko, patrząc na mężczyznę, który stał przed nią.
-Nigdy nie zaprzeczyłam, że nie. -odpowiedziała niemal natychmiast, wytykając mu jego błąd, choć bardziej było to droczenie się dwóch kotów, niż poważne przepychanki, choć i tego ostatniego nie wykluczała. Nie trzeba było czekać długo, bo co prawda pozwoliła się dotknąć, a po plecach przeszedł ją dziwny dreszcz, ale już chwilę później podniosła rękę i złapała Berta za nadgarstek, niebezpiecznie mocno wbijając paznokcie w jego skórę i oddalając jego dłoń od siebie. Samo jego stwierdzenie skwitowała chłodnym uśmiechem, który krył w sobie zadowolenie, lecz mimo czasu jaki upłynął od ich ostatniego spotkania, nadal mogła stwierdzić, że nic się nie zmienił również pod względem słownych gierek.
Kiedy tak patrzyła na jego twarz, myślała o tym, co było ostatnią rzeczą, jaką ją z nim łączyła. Oczywiście było to zlecenie pobicia i choć minęło od tego trochę czasu, to z łatwością mogła stwierdzić, że owa zabawa nie pozostawiła na jego ciele żadnych stałych śladów. Z tego względu zapamiętała sobie również, by srogo rozliczyć się z ludźmi, którym kazała złapać Bertrama. Jeśli w tej chwili był on jak najbardziej sprawny, to oni musieli ponieść tego konsekwencje. A ponieważ nie mogła patrzeć na jego cierpienie, postanowiła, że zadanie bólu kilku wojskowym, którzy źle wykonali zadanie, będzie bardzo zabawne. A może nawet wróci do dawnych przyzwyczajeń z Trzynastki i każdemu z nich odstrzeli ich najcenniejszy skarb znajdujący się między nogami, by zaczęli myśleć o tym co trzeba, a nie zajmowali się rzeczami niewartymi uwagi. Z drugiej strony mogłaby spuścić z nich całą krew i napawać się jej widokiem, dodatkowo mając uciechę z ich umierających serc. Kar za nieposłuszeństwo było wiele, ale te zamierzała wyegzekwować później.
-Po co mnie tu sprowadziłeś? -spytała w końcu bezpośrednio, bo na dobrą sprawę nie zamierzała marnować swego czasu nad brzegiem Moon River, gdy w planach miała kolejne ofiary do zbadania.
W końcu puściła jego nadgarstek, uświadamiając sobie, że wciąż wbija mu paznokcie w skórę. Po chwili tą samą dłoń wyciągnęła w jego stronę i złapała za krawat, pociągając lekko.
-Widzę, że u ciebie wszystko dobrze. -mruknęła średnio zadowolona.
A mimo to patrzyła na niego tym przeszywającym wzrokiem, który był dziko radosny. Lubiła jego męskie rysy twarzy i garnitur, który dodawał uroku, przy czym nie zamierzała mu tego otwarcie mówić. Zwłaszcza nie po rozkręceniu własnej zabawy.
Powrót do góry Go down
the victim
Bertram Graveworth
Bertram Graveworth
https://panem.forumpl.net/t2085-bertram-graveworth#26663
https://panem.forumpl.net/t2088-bertram-graveworth#26693
https://panem.forumpl.net/t2087-bertram-graveworth#26692
https://panem.forumpl.net/t2086-bertram-graveworth#26691
Wiek : 28 lat
Zawód : Producent broni
Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyWto Kwi 29, 2014 9:03 pm

Obraz Gerarda? Przy Bertramie? To przecież równe potwarzy. Jednak bardzo dobrze, że go odgoniła. W końcu gdyby Graveworth wiedział, że ma przed sobą narzeczoną tego faceta, to zwyczajnie zmieniłby podejście. To nie w jego stylu, żeby zabierać kobiety innym. Oczywiście jeśli ich zna i jako tako lubi, bo inaczej żadnych oporów mieć nie powinien. Z jakiej racji? Źle jej przy obecnym, to szuka chwilowego pocieszenia w ramionach producenta broni. Układ całkiem prosty, a przy okazji i korzystny dla obu stron.
Teraz jednak Bercio skupiał się jednak na czymś innym. Nie mógł zaprzeczyć, że słowa Melanie go nie zaskoczyły. Czyli ma jeszcze jakieś uczucia?! Jeśli tak, to oznaczało to, że ma również serce. To dość niewiarygodne, nieprawda? Capitol Voice z pewnością powinien o tym się rozpisać.
- Albo kłamiesz, albo faktycznie mnie lubiłaś. Niemałe zaskoczenie. - odpowiedział z drobnym uśmieszkiem malującym się na jego ustach, którego pewnie mało rzeczy potrafiłoby zetrzeć. No, ale proszę bardzo. Otrzymał to, czego oczekiwał. Tylko dlaczego tak delikatnie? Spodziewał się, że Melanie będzie bardziej agresywna, a tu okazało się, że dała mu taryfę ulgową. Czyżby faktycznie tak bardzo się za nim stęskniła? A może to coś innego? Pewnym było jednak to, że Bertram trzymał rękę całkowicie swobodnie, nawet nie próbując jej wyrwać. Zupełnie tak, jakby zwyczajnie ignorował jej paznokcie, które z pewnością zostawią po sobie ślady. Gdyby jeszcze polała się czerwona posoka, to z pewnością upiększyłoby to całą scenerię.
Zlecenie pobicia? Tak. Było naprawdę przyjemnie. Kilkanaście siniaków, zakrwawiona koszula i poobdzierane kostki u rąk. Co by nie było, Bert się jakoś bronił. Może za to nie poturbowali go tak bardzo? Kiedy myśliwy nie spodziewa się obrony, a ta następuje, wpada on w swoistą konsternację. To samo dzieje się u drapieżników, i to samo ma miejsce u ludzi. To chyba to uratowało Berta przed złamanymi kończynami. A co się tyczy żołnierzy, z którymi porozmawia Melanie, to Graveworth nie chciałby być w ich skórze. Sam widok odstrzeliwanego skarbu boli, a co dopiero przeżycie tego. Raczej są jakieś granice brutalności, których nie powinno się przekraczać. W przypadku mężczyzn ruszanie ich klejnotów było zabiegiem niedozwolonym i koniec.
- Chciałem się dowiedzieć co takiego dzieje się z moją ulubioną znajomą. - odpowiedział dość zwyczajnie, jednak akcent położony na przedostatnie słowo był dość specyficzny. Zupełnie jakby chciał przez to coś zasugerować, ale tego niestety nie zdradzę. I jak miło! Poprawia mu nawet krawat. Byle nie za mocno, bo zbyt długo wtedy nie pogadają.
- Ujdzie. - wiadomo, że zawsze każdemu wszystkiego mało. Bert zastanawiał się jednak nadal czemu Coin jest taka spokojna. Czyżby jednak się zmieniła? Gdzie jego ukochana, lekko agresywna Mel? Ktoś jej chyba przyciął za bardzo pazurki. Może sprawimy, żeby wyrosły ponownie? Z pewnością rączki, które nie trzymały się przy sobie, a spoczęły na biodrach kobiety były niezłym początkiem. Zbliżenie się na taką odległość, że dotykał jej policzka swoim pewnie też.
- Mam nieodparte wrażenie, że chcesz to zepsuć. - zagadnął jeszcze, chcąc się jak najbardziej podroczyć z Coin. Dawno nie przebywał z kobietą tak charakterną, jak właśnie ją zapamiętał. No już, już blondyneczko. Chyba go nie rozczarujesz, co?
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Coin
Melanie Coin
https://panem.forumpl.net/t1970-melanie-coin#24819
https://panem.forumpl.net/t1444-mel
https://panem.forumpl.net/t1443-melanie-coin
https://panem.forumpl.net/t2110-melcia#27587
Wiek : 27 lat
Przy sobie : Licencja na broń palną, broń palna, para kastetów, idealna celność, fałszywy dowód tożsamości, kamera, magazynek z piętnastoma nabojami, telefon komórkowy, nóż wojskowy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Kwi 30, 2014 1:40 am

Szczęśliwie nieświadomość Bertrama miała zostać przedłużona do stosownej chwili, czyli zerwania kontaktu, a wtedy jej stan cywilny nie powinien go obchodzić lub oficjalnego ich ogłoszenia, które mogło nieść za sobą ciekawe reakcje.
-Mała gra słowna. -skwitowała krótko jego słowa, nie zamierzając wgłębiać się w temat swojej tęsknoty, bo dobrze wiedziała, że choć mogła mieć wielu, to jeden drugiemu był nierówny.
Nietykalność męskich genitaliów... To teraz tak określało się słabe punkty. Najwyraźniej Melanie nie miała oporów również i przed takimi posunięciami, bo przecież uważała, że jej wolno (prawie) wszystko. Czy właśnie nie w taki sposób poznała swojego narzeczonego, gdy strzelała w krocze jednego ze swoich podwładnych, a Gerard to zobaczył? Lecz mniejsza o historię z przeszłości, kiedy rzeczywistość wciąż trwała, zaskakując na każdym kroku nowymi niespodziankami.
Uniosła brew na jego słowa i spojrzała nieco drwiąco, choć możliwe, że było to odruchowe.
-Chciałeś dowiedzieć... -powtórzyła i uśmiechnęła rozbawiona jego odpowiedzią. -Dopiero teraz widać, komu w rzeczywistości zabrakło zabaweczki. -i nazywanie samej siebie zabaweczką nie było dla niej czymś dziwnym, bo fala rozbawienia i kpiny wdarła się w to zdanie, wypaczając z niego resztki przyzwoitości.
Oczywiście nie zamierzała go dusić... Jeszcze nie. Szkoda było krawatu, choć dobrym pomysłem byłoby powieszenie Bertrama na tej właśnie części ubioru i następnie ubranie go w niego na pogrzeb. Ciekawa koncepcja na śmierć i pożegnanie. Brakowało tylko szubienicy, bo stryczek już był.
Coin początkowo myślała, że Graveworth jest dość domyślną bestią, która nieco bardziej zaangażuje się w poszukiwanie swego prześladowcy, ale z przykrością musiała stwierdzić, że był on jedynie nieszkodliwym kotkiem, który nieświadomie stał przed nią, próbując coś ugrać i sprowokować do zabawy. Niestety Melanie od zawsze prowadziła własne rozgrywki i Bertram był ich częścią, przy czym musiała naprawić parę błędów i go o wszystkim uświadomić. Mogła natomiast nieco złagodzić karę podwładnych, którzy chociaż umieli utrzymać język za zębami.
Bardzo łatwo pozwoliła na układ rąk w miejscu, w którym nie powinny się znaleźć czy zbliżenie. Mogłaby tak bawić się w uległość, gdyby była bardziej cierpliwa. Szczęśliwie przez cały ten czas, w którym nie widziała mężczyzny, zdążyła trochę tej cierpliwości zgromadzić, nie musząc jej tracić na jego osobę. Może dlatego, gdy poczuła dotyk na biodrach, puściła jego krawat i złapała go za podbródek, każąc spojrzeć na siebie, po czym palcami tej samej dłoni powędrowała wyżej i delikatnie przesunęła po dolnej wardze mężczyzny, jakby sprawdzając jej fakturę. Następnie zbliżyła się do jego twarzy i uśmiechnęła sarkastycznie, po czym przesunęła nieco w bok.
-Już tego dokonałam. A przynajmniej miałam zamiar. -szepnęła wprost do jego ucha bardzo słodkim głosem i ze sztuczną niewinnością, którą łatwo dało się odgadnąć po tym tonie głosu, który nie pasował do Coin. Czyż odcięcie się od mężczyzny i nasłanie na niego wojskowych, nie było do tego rozpadu dobrym wstępem. Teraz jednak stwierdziła, że chce się z nim spotkać. Dlaczego? Dobre pytanie, na które tylko ona znała odpowiedź.
Chciał krwi? Oczywiście nie musiał czekać długo, bo gdy Melanie chwilę później objęła jego szyję oboma ramionami i ugryzła w czubek ucha do którego szeptała, mógł poczuć ciepłe krople czerwonej cieczy spływające po skórze. Zaraz odsunęła się od jego twarzy i spojrzała w oczy, jednocześnie oblizując wargi, na których zawieruszyło się kilka kropel czerwonej cieczy.
-Nie postarali się, kiedy kazałam im się z tobą rozprawić. -kolejny porzucony kochanek, który miał otrzymać swoją zapłatę. -Otrzymają za to należytą nagrodę. -dodała, lecz już bardziej do siebie, przypominając w myślach o planach dotyczących podwładnych.
Czy dbała o to, że Bertram poczuje się urażony? Raczej nie, bo gdyby tak było nie odezwałaby się ani słowem, ani również nie zrobiła tego, co następujące. Coin puściła Bertrama i powędrowała za jego rękami na własne biodra, po czym złapała ujmujące ją dłonie i przeniosła je na własny biust.
-Kotek się stęsknił za mleczkiem? -zapytała prowokująco rozbawiona, bo zaraz odepchnęła jego dłonie, mierząc kolanem w krocze mężczyzny, ale zatrzymała się na spodniach, nie robiąc mu nic, a jedynie niewinnie przechylając głowę w bok, jakby zastanawiając się, czy powinna kontynuować to, co zaczęła.
Powrót do góry Go down
the victim
Bertram Graveworth
Bertram Graveworth
https://panem.forumpl.net/t2085-bertram-graveworth#26663
https://panem.forumpl.net/t2088-bertram-graveworth#26693
https://panem.forumpl.net/t2087-bertram-graveworth#26692
https://panem.forumpl.net/t2086-bertram-graveworth#26691
Wiek : 28 lat
Zawód : Producent broni
Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Kwi 30, 2014 3:03 am

Reakcje z pewnością byłyby różnorakie. Oto nagle piękna, buntownicza i wydawałoby się, że wolna Melanie Coin, córka prezydent, wychodzi za mąż. Toż to hit roku!
- Za to trafna. -  odparł z cwaniackim uśmieszkiem. Trafił w pewien punkt i policzył sobie za to kilka plusów. Faktem było jednak to, że ta sama wypowiedź odnosiła się do niego. Chyba nikt nigdy nie traktuje swoich kochanków i kochanek na równi. Jedna kobieta odpowiadała mu bardziej od drugiej i vice versa. Musiał też przyznać, że Melanie znajdowała się całkiem wysoko w rankingu, ale pozostanie to tajemnicą. Tak samo jak Bertram szczyciłby się takim zestawieniem, tak samo pewnie panna Coin wykorzystywałaby to z wielką lubością.
A jeśli zaś chodzi o sposób poznania Gerarda, to był on doprawdy... romantyczny. Zakochani od pierwszego odstrzelenia jaj żołnierza. Czyż to nie zasługiwało na ekranizację, czerwony dywan i oscary? Oczywiście, że tak! Tylko czekać aż do Mel i Gera zlecą się zainteresowane osoby. Producenci, scenarzyści i cała ta zgraja, co stoi za kręceniem kolejnych "hitów".
- Dziesięć punktów dla Coin. - w jego głosie dało się ponownie słyszeć rozbawienie, więc nie do końca było wiadomo czy właśnie się do tego przyznał czy też po prostu poszedł za Melanie posuwając grę o jedno pole do przodu. Jeśli zaś chodzi o domyślność i zaangażowanie Bertrama, to o takie fakty nie należy się martwić. Najwidoczniej skoro nie poczynił żadnych kroków w tym kierunku, to zapewne nie uznał tego za istotne zagrożenie, nieprawdaż? Graveworth zwyczajnie nie lubi broni i zbędnej przemocy. Z pewnością chęć zemsty byłaby u niego znacznie większa, gdyby faktycznie poniósł jakieś większe szkody, a tak? Zero złamań, tylko same obicia i siniaki. Chłopcy się nie postarali, a on miał przy okazji podkładkę pod swoje barowe historyjki na podryw.
Przejdźmy jednak do rzeczy ważniejszych, bo najwyraźniej w tej kobiecie pod ścianą nadal zostało coś z dawnej Melanie. Wreszcie zachowywała się tak, jak to zapamiętał. Ten sam odważny, a przy okazji zmysłowy sposób, który wielokrotnie go już nakręcał. Teraz już w sumie nawet nie pamiętał czemu nagle przestała do niego przychodzić. Wiedział jednak, że jemu taka sytuacja też jakoś specjalnie nie zawadzała. W końcu była to dość luźna relacja bez zbytnich rozmów i poznawania się. Była pewna granica, której nie przekraczali. Dobrze, że istniała tylko w konwersacjach.
Brew Gravewortha uniosła się delikatnie ku niebu, kiedy usłyszał słowa Coin. Próbowała zepsuć mu życie? Niby czym? Ten facet miał jedną, małą słabość. Zbytnio ufał ludziom, których choć trochę polubił i w tym momencie blondynka była doskonałym, podręcznikowym wręcz przykładem. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania, bowiem jego usta wykrzywiły się w delikatnym grymasie, a przez zaciśnięte zęby wydobyło się ciche syknięcie. Czy ona właśnie zrobiła to co myślał?
- A to suka. - skwitował w myślach, widząc jak oblizuje usta z jego krwi. To jednak było nic w porównaniu do tego, co wyjawiła zaraz. Dopiero teraz wszystkie puzzle zaczęły dokładnie pasować do układanki. Każdy kawałeczek odnalazł drugi, sąsiedni i razem tworzyły coraz to większy obraz, aż wreszcie osiągnęły apogeum. Uprzykrzanie życia, nieudolność, ONI. Nie było wątpliwości, że chodzi tutaj o facetów, którzy wtedy na niego napadli. Nic innego w ostatnim czasie sobie nie przypomina, poza oczywiście tym całym Jackiem. Nie podejrzewał jednak, żeby Coin była aż tak głupia i wysyłała na niego jednego wymoczka. Bert jednakże na razie zdusił w sobie złość, w czym był całkiem dobry, i udawał, że dalej daje się sterować za pomocą sznureczków Melanie.
Igrała sobie. Zwyczajnie sobie z nim pogrywała i o ile byłoby to wskazane przy normalnym humorze Gravewortha, tak teraz było to ryzykowne. Czy blondynka kiedykolwiek widziała poddenerwowanego Berta? No właśnie! Nie. Mało kto miał nieprzyjemność widzieć ten obrazek, a prawda była taka, że może do kipiącej złości było mu daleko, ale tańczyć też nie chciał. Teraz jednak przyłożył prawą rękę do ucha, jakby chcąc sprawdzić czy krew naprawdę z niego nadal ucieka. I tak było. Jego palce przez krótką chwilę stały się czerwone.
- Melanie, Melanie, Melanie. - zaczął spokojnie, przejeżdżając swoimi dłońmi po rękach Coin. To nic, że prawdopodobnie na jednej stronie zostawiał ślady krwi. Teraz zmierzał bezpośrednio do jej dłoni, które zaraz chwycił w swoje. To jednak nie był koniec, bowiem zaraz przycisnął jej lewą rękę w okolicy nadgarstka swoim własnym kolanem, jednocześnie dając krok do przodu i napierając swoim ciałem na jej. Może i Coin była agresywna, ale czy da radę komuś prawdopodobnie dwa razy cięższemu? W dodatku kiedy ma unieruchomione obydwie dłonie? Bertram się tym jednak nie przejmował. Wiedział, że jego krocze przy takiej odległości jest bezpieczne, a sama Melanie nie ma zbytnio jak się wyszarpać. Właśnie dlatego wolną ręką ponownie znaczył kolejny, czerwony ślad. Tym razem zaczynał się on na dekolcie kobiety, a kończył na jej wargach.
- Myślałem, że nie jesteś na tyle naiwna, żeby bawić się w pobicia. A jeśli już, to wyślesz kogoś porządnego, a nie moczymordy, które uciekły w tym samym momencie, w którym nie pozostałem bierny. - zaczął wyjaśniać, lokując swoją dłoń na jej szyi i delikatnie ją ściskając. Daleko było jeszcze do chociażby próby uduszenia, ale sama świadomość tego, że jej wątła szyjka mogłaby teraz od tak się uszkodzić, była całkiem satysfakcjonująca. Tymczasem Graveworth pozwalał sobie na coraz więcej. Przejechał swoim językiem po brodzie i wardze Coin, smakując własnej krwi.
- Czemu to zrobiłaś? Chciałaś mnie odstraszyć, bo za bardzo się przywiązałaś? - zapytał spokojnym, aczkolwiek nie do końca normalnym głosem. Dało się wyczuć, że nie jest zadowolony z tej rozmowy. Miał jednak świetny sposób na rozładowanie napięcia. Po prostu pozwolił sobie pocałować Melanie, aby zaraz chwycić jej dolną wargę w swoje zęby. Chyba nie myślała, że zostawi od tak sobie to, co zrobiła z jego uchem? Również przegryzł się zębami przez warstwę skóry, aby zaraz uwolnić szkarłatną ciecz, która zmiesza się z resztkami jego, pozostającymi jeszcze na twarzy Coin. Bert spodziewał się jednak, że jego zabaweczka nie będzie siedziała cicho, więc jeszcze przed całą zabawą przycisnął ją mocniej do ściany, a jego zajęta ręka zacisnęła się, być może już boleśnie, na drugim nadgarstku dziewczyny. Porozmawiamy?
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Coin
Melanie Coin
https://panem.forumpl.net/t1970-melanie-coin#24819
https://panem.forumpl.net/t1444-mel
https://panem.forumpl.net/t1443-melanie-coin
https://panem.forumpl.net/t2110-melcia#27587
Wiek : 27 lat
Przy sobie : Licencja na broń palną, broń palna, para kastetów, idealna celność, fałszywy dowód tożsamości, kamera, magazynek z piętnastoma nabojami, telefon komórkowy, nóż wojskowy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Kwi 30, 2014 6:06 pm

Fetysze w dręczeniu ludzi, choć każdy miał swoje własne, łączyły ją z narzeczonym i chyba nic nie zdołałoby tego podważyć. Może dlatego tak bardzo komplikowała sobie życie, bo każdy kolejny podobny Bertramowi obiekt, był tylko umileniem sobie czasu, gdy było go aż nazbyt dużo. Nie łatwo było jednak wyłowić z tłumu ten wyjątkowy okaz i trzeba się głębiej zastanowić, czy miała przy tym na myśli Bertrama czy Gerarda.
Uśmiechnęła się ironicznie na jego stwierdzenie. Najwyraźniej oboje dobrze się bawili, ale... No właśnie, zawsze musi być jakieś 'ale', które w tym wypadku należało do Coin. Młodej, destruktywnej kobiety, która nie widziała ograniczeń w tym, co robiła i jak to robiła. Jej sposoby, jej reguły, jej zabawa. Była egoistką, zawsze i łatwo można to było zauważyć i tylko niewielu mogło spostrzec jej normalne zachowanie. Dobierała sobie towarzystwo bardzo ostrożnie, bo była typem osoby, która zemstę stawiała w nadrzędnym zbiorze wartości. Odbiegamy jednak od tematu, bo okręg nasilenia znajomości, w którym Bertram do niedawna się znajdował, był bardzo daleko poza myślami młodej Coin.
Melanie wielokrotnie była nazywana suką, więc nawet gdyby Bert powiedział to głośno, nie obraziłaby się. Nie należała do osób, które przestają się do kogoś odzywać za bzdury. Prędzej sprzedałaby komuś kulkę w łeb, by tylko dostać w gratisie fontannę krwi.
To zabawne, jak obserwacja jego reakcji sprawiała jej przyjemność, podczas gdy składał wszystkie wątki w całość. Uświadomiła sobie, że powiedziała mu to wszystko dla własnej uciechy, przerywając poprzednią i tak już popsuta grę, a zaczynając nową, która już nie potrzebowała sznureczków, których Bertram tak się obawiał, że aż pozwolił jej na swobodne myślenie, ale wystarczyło teraz kilka słów, by popchnąć go w nurt płynącej rzeki, by ta porwała go swoim prądem i niepostrzeżenie powoli zaczęła wchłaniać.
Właśnie do takich osób należała Melanie. Podpuszczała, knuła lub otwarcie się bawiła. Jeśli ktoś chciał skorzystać z jednej z opcji i tak dostawał w nagrodzie inną, bo przewidywalność również nie bywała jej domeną. Może dlatego wprowadzanie Bertrama w złość wcale nie było jej nie na rękę i traktowała to bardzo lekceważąco, jakby prosząc się, by zaczęło się w nim gotować. Coin miała różne pomysły, a nawet te budzące najdziwniejsze instynkty czy stąpające po krawędzi, nie były jej obce. Nawet, gdy powinna czuć, że stała pod względem siły fizycznej na przegranej pozycji.
-Aż tak podoba ci się moje imię? -zapytała, czując dotyk na rękach, lecz pozostawiając to bez odpowiedzi, nie zwracając nawet uwagi na krwawy ślad pozostawiony przez Bertrama.
Coin nie była agresywna, a jedynie uroczo dzika, co mężczyzna powinien odróżniać. Zwłaszcza, gdy wzrokiem pełnym lekceważenia patrzyła mu w oczy po tym, jak ją unieruchomił. W normalnej sytuacji inna kobieta zaczęłaby płakać lub krzyczeć, ewentualnie błagać o litość, a ona spoglądała na niego, trochę rozjuszona, czując na sobie jego ciało, które przygniatało ją do ściany z tyłu. Z gardła Melanie dobyło się głębokie warknięcie niezadowolenia, co również mógł wyczytać z jej twarzy, ale zaraz gdy zaczął mówić znów włożyła maskę obojętności, która wskazywała na opryskliwość w jego stronę i to jak bardzo go lekceważy.
-Nie musisz się o nich martwić. Z pewnością dostana nagrodę za swoją niesubordynację. -stwierdziła na jego słowa, całkowicie ignorując przekaz Bertrama dotyczący jej naiwności, który wydał się dla niej zabawny. Na ustach Melanie pojawiłby się uśmiech rozbawienia, gdyby nie dłoń na szyi, która wywołała jej niezadowolenie i w tej chwili gdyby tylko miała jak, wyciągnęłaby swój ulubiony nóż, który miała przy sobie i obcięła mu wszystkie palce owej ręki. Dopiero wtedy by się przekonał, czym jest zabawa w stylu młodej Coin, bo na razie tylko się droczyli. Dodatkowo Melanie mogła przyznać, że osoba Bertrama nie była jeszcze godna zostania jej ofiarą. Wciąż znajdował się na etapie rozważań, pomiędzy dawną pozycją a tą przyszłą.
Smakowanie własnej krwi dla mężczyzny było naprawdę takie przyjemne? Sama nie wiedziała jak dobrze to nazwać, bo ona mogła jedynie powiedzieć, że już ciekawszy był sam fakt tego, że mogła czuć jego język na własnej skórze.
Czemu? Czemu to zrobiła? Czemu chciała się go pozbyć? Zadawał zbyt dużo pytań, na które Melanie nie miała ochoty odpowiadać i szczęśliwie lub nie, nie musiała tego robić od razu, bo poczuła na ustach jego dotyk, by zaraz poczuć własną krew płynącą z wargi. Cholera, kolejny raz. Facetów aż tak to podniecało? Dopiero co zagoiła jej się warga po ugryzieniu Gerarda, a teraz Bert musiał zrobić to samo. Czuła czerwoną ciecz, która powolnie zaczęła napływać jej do ust, bo nie pozwoliła, by zbyt dużo wydostało jej się na zewnątrz. A że nie miała ochoty na jedzenie własnej krwi, to zaraz splunęła nią w twarz Bertrama, nie będąc przy tym ani zezłoszczoną ani zadowoloną. Zorientowała się, że jej ciało jedynie odruchowo reaguje na mocniejszy uścisk i nieświadomie chciała wyrwać nadgarstek z jego dłoni, ale szybko z tego zrezygnowała. Jedynym co zrobiła, to przysunęła się do twarzy mężczyzny i wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego, uśmiechnęła się pobłażliwie, bo dobrze wiedziała, że gdyby próbowała odegrać się za wargę, nie zdołałaby, będąc w obecnej sytuacji.
-Czemu? Dla rozrywki, ze znudzenia, z braku zajęć, by wprowadzić do twojego życia jakichś mężczyzn, a nie jedynie kolejne zabaweczki przynoszące uciechę. Wybieraj co chcesz. -mruknęła mu w usta, po czym oddaliła głowę, opierając ją o ścianę za sobą. Loteria, w której wynik losowania był odgórnie ustalony, ale przecież mężczyzna nie musiał znać prawdy, a przynajmniej nie całej, bo postanowiła przyznać się jedynie do części, co mógł zauważyć w jej wypowiedzi, jeśli potrafił dobrze wnioskować.
-Długo zamierzasz mnie tak trzymać? Nie stać cię na nic więcej? A może właśnie tak okazujesz zdenerwowanie? -zadała jedno pytanie po drugim, jakby jeszcze bardziej chcąc go podjudzić do dalszych działań, a może miała też nadzieję, że takie przetrzymywanie szybko mu się znudzi i nie będzie musiała dłużej czuć na własnym ciele jego, które przyprawiało ją o niepohamowany dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Do wyboru miał również opcję, w której zacznie nadużywać zasobów zebranej cierpliwości, która mogła się wyczerpać w każdym momencie, bo Coin najwyraźniej nie była skora do rozmowy i wyznań, a z pewnością nie tych ustanowionych przez samą siebie. Dlatego jeśli Graveworth chciał się dowiedzieć czegoś ciekawszego, z pewnością obrał do tego średnio skuteczną metodę.
Powrót do góry Go down
the victim
Bertram Graveworth
Bertram Graveworth
https://panem.forumpl.net/t2085-bertram-graveworth#26663
https://panem.forumpl.net/t2088-bertram-graveworth#26693
https://panem.forumpl.net/t2087-bertram-graveworth#26692
https://panem.forumpl.net/t2086-bertram-graveworth#26691
Wiek : 28 lat
Zawód : Producent broni
Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptySro Kwi 30, 2014 9:04 pm

Dręczenie ludzi można rozumieć dwojako. Bertram nigdy jednak nie pojmie co za przyjemność sprawiać może fizyczne okaleczanie. Pewnie, że to może przez moment i jest fajne, ale szybko się nudzi. Dodatkowo to takie nieeleganckie. Garnitur i koszula się brudzi, a przecież można do tego wynająć ze dwóch drabów i końcowy rezultat jest prawie identyczny. O wiele lepsze są subtelne zagrywki, nakłanianie i mieszanie w głowie tak, żeby otrzymać malutkie kukiełki chodzące za palcem jak na sznurku.
I w takim razie pojawił się tutaj niewielki, tyci problem, bowiem Bertram też niezbyt lubił grać na zasadach innych. Może nie okazywał tego w sposób aż tak ordynarny, ale naginał wszelkie reguły do tego stopnia, że te prawie pękały. To jemu musiało być wygodnie, a wszelakie niedogodności mógł znosić jedynie wtedy, kiedy mu się to opłacało.
Może i mógł ją tak nazwać, ale jaki byłby w tym cel poza pewną dozą satysfakcji dla młodej Coin? Tutaj się różnili, bo Bertram wolał czegoś nie zrobić, niż zrobić to za szybko i bez namysłu. Dobre relacje z Melanie mogły mu się jeszcze kiedyś przydać. No... Dobra. Takie na umiarkowanym stopniu, ale nie zamierzał sobie robić wrogów, którzy mogli stać tak blisko samej Almy Coin. Musiał o niej zbierać informacje i nawet jeśli jest na to tylko malutki cień nadziei, to musi brać taki fakt pod uwagę.
Do gotowania było natomiast dość daleko. Bertram pozwalał sobie na wybuchnięcie, ale w całkowitej samotności. Przy innych ludziach nie należało okazywać żadnej słabości, bo ta może być skrzętnie odnotowana, a następnie wykorzystana. Nawet gdyby jego dzieci, gdyby takowe miał, umarły na jego oczach, to i tak zachowałby kamienną twarz. Trzeba jednak przyznać, że Mel szło całkiem nieźle. Miała tupet, żeby powiedzieć mu prosto w twarz, że nasłała na niego ludzi. To było coś, na co nawet niektórzy faceci nie znaleźliby jaj, a dla niej była to norma. Czyżby jednak coś kolekcjonowała przy odstrzeliwaniu skarbów? Mały fetysz pewnie.
- Osoba, która je nosi. - szybko odpowiedział, z lekką nutką sarkazmu w głosie. Głupie pytanie. Czyż to nie właśnie Melanie była na ustach tak wielu mężczyzn, którzy nie mieli nawet jaj na to, żeby do niej podejść, a po nocach kończyli w chusteczkę myśląc o niej? Córka pani prezydent, zamożna, bezpruderyjna, seksowna. Coin pewnie zdawała sobie sprawę ze swojej popularności, ale Bert mógłby się zastanawiać czy aby na pewno była świadoma jej skali.
Wreszcie jakaś odpowiednia reakcja! Nie podobało się? Nie lubiła kiedy to mężczyzna miał większą władzę nad sytuacją? A może po prostu nie odpowiadało jej to, ze nie mogła rozgrywać tego wszystkiego po swojej myśli? Niezależnie od odpowiedzi dało się wyczuć od Bertrama pewną aurę, której normalnie nie roztaczał. Zazwyczaj potulny jak baranek, stroniący od używania siły, teraz tak bezpardonowo pokazuje, ze jednak pomimo tego wrażenia nie należy go lekceważyć. W końcu czy ktokolwiek widział dzikie zwierze i był jednocześnie pewny, że to nigdy go nie zaatakuje? Jeśli tak, to z pewnością teraz już nie żył, a w zaświatach użalał się nad swoją naiwnością. Melanie najwyraźniej nadal myślała, że ma tutaj cokolwiek do powiedzenia, albo chciała to tylko udowodnić, bo zaraz szkarłat przyozdobił twarz Bertrama. Skwitował to szczerym, szerokim uśmiechem i sięgnął do kieszeni marynarki po jedwabną chusteczkę, którą zaraz wszystko starł i schował na swoje miejsce.
- Gustuję tylko w kobietach. Zabaweczki natomiast porzucam po jednej nocy. Tylko takie osoby służa mi do zabawy. - odpowiedział dość prosto, dając jasno do zrozumienia, że jedno sformułowanie tu nie pasuje. Mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że Melanie nie była mu tak do końca obojętna, ale to na razie nie przeszłoby mu przez gardło. Zresztą było doskonale widać, że nie obchodzi się z nią tak, jak z kimś kogo istnienie jest mu obojętnie. Nadal stała przy ścianie, praktycznie przy tym nienaruszona. Nie licząc oczywiście wargi, która stała się obiektem ataku, jak się okazuje, nie tylko Bertrama. Najwidoczniej nie bez powodu on i Gerard są tak dobrymi znajomymi. Coś w końcu musi ich łączyć.
- Emocje są czymś, co można bardzo łatwo sprowokować i następnie wykorzystać. Odbieraj to jak chcesz, ale przy Tobie nie opłaca się popuścić im wodzy. Mam za to inne sposoby. - skwitował spokojnie, a jego ręka zaczęła swobodnie badać ciało, którego tak dawno przy sobie nie miał. Palce wodziły po dekolcie, piersiach, aż wreszcie dostały się pod bokserkę, badając fakturę skóry panny Coin. Bertram nie był przy tym ani trochę brutalny. Ciało kobiety zawsze należało traktować z należnym szacunkiem i właśnie dlatego nie posuwał się zbyt daleko. Oczywiście nie przeszkadzało to w dalszym, swobodnym badaniu zakątka ciała Melanie.
- Oczekujesz, żebym się na Tobie mścił po czymś takim? Że niby będę miał satysfakcję z pobicia kobiety? Wiedz tylko, że gdyby to był ktoś inny, mogłabyś już jęczeć ze spodniami w okolicach kostek. Ja jednak zadowolę się tym. - dodał jeszcze, w ogóle nie przejmując się Coinową i pozwalając sobie kolejny ruch. Jego usta znalazły się przy żuchwie kobiety, od czasu do czasu zahaczając o jej skórę, aż wreszcie znalazły się przy jej wargach. Przez dłuższą chwilę Bert po prostu się nie ruszał, utrzymując tę kilkumilimetrową odległość dzielącą ich usta. Wpatrywał się przy tym prosto w oczy Melanie, przy czym było widać, że podoba mu się bezbronność jaką przejawia córka prezydentowej.
- Wiem, co chciałem. Możesz już iść. - wypalił nagle i zwyczajnie puścił Melanie, przy czym to wszystko zabrzmiało tak, jakby zwracał się raczej do podwładnego niż kogoś o jej pozycji. Jednocześnie wyraźnie dał do zrozumienia jak traktował całą sytuację. To on tutaj rządził, a Coin mogła jedynie przytakiwać głową i lepiej, żeby się z tym pogodziła. Oczywiście był świadomy tego, że ona pewnie tak po prostu się nie wycofa, ale co innego miał zrobić? Przecież nie będzie jej tutaj trzymał skrępowanej do samego ranka. Po głowie kłębiła mu się już jedna myśl jak mogliby sobie umilić czas, ale szybko zepchnął ją w kąt umysłu. Jeszcze wyszłoby na to, że jednak czuje do niej coś więcej niż do przeciętnej kobiety. I nie chodzi mi tutaj o jakąś miłość, a pożądanie, które z pewnością w nim wzbudzała. Obecność Melanie wprawiała go w dziwny, całkiem przyjemny nastrój, któremu musiał dawać upust przy najbliższej okazji z inną. Co teraz? Bertram sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągając z niej piersiówkę, aby następnie łyknąć sobie trochę jej zawartości. Jeśli zaś chodzi o tę dwójkę, to pewnie musieli wyglądać razem całkiem udanie. Ona we krwi, on we krwi i jeszcze znajdują się ustronnym miejscu. Gdyby przybyli tutaj teraz strażnicy, to z pewnością byłoby to co najmniej dziwne, a Bertram nie znalazłby się w ciekawej sytuacji. Jego słowo przeciwko córeczce prezydent. Wszystko było dość jasne.
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Coin
Melanie Coin
https://panem.forumpl.net/t1970-melanie-coin#24819
https://panem.forumpl.net/t1444-mel
https://panem.forumpl.net/t1443-melanie-coin
https://panem.forumpl.net/t2110-melcia#27587
Wiek : 27 lat
Przy sobie : Licencja na broń palną, broń palna, para kastetów, idealna celność, fałszywy dowód tożsamości, kamera, magazynek z piętnastoma nabojami, telefon komórkowy, nóż wojskowy

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 EmptyCzw Maj 01, 2014 6:39 pm

Przemoc fizyczna? Oczywiście każdy miał swoje upodobania, a to właśnie prezydencka córka uwielbiała brutalność i wszelakie jej odmiany. Moment, w którym szła do zamkniętego pomieszczenia, sam na sam, tylko ofiara i jej oprawca. Widok krwi wzbudzał w niej dziwne instynkty, wywoływał ekstazę i jednym co było od tego lepsze, był seks, ale taki naprawdę dobry. Córka Coin wiecznie szukała uciech w dwóch rzeczach i wtedy wydawało jej się, że jej życie jest spełnione, po czym okazywało się, że czegoś brakuje i znów zaczynała szukać. Była katem, który wysyłał do odwalania czarnej roboty ludzi, dopiero gdy nie zamierzała na kogoś dłużej marnować czasu. To właśnie zawsze dzieliło i dzielić będzie ją z Bertramem, który przemoc odbierał w inny sposób, lecz Melanie nie mogła go dobrze określić, bo na dobrą sprawę nie znała go zbyt dobrze. Ich wcześniejsza relacja opierała się na fizyczności i było to wystarczające.
Jeśli tak było, to dlaczego to wszystko się działo? Dlaczego stała przyciśnięta przez mężczyznę do ściany, czując emanującą od niego wyższość? Widziała jak bardzo jest opanowany, jak z łatwością wykonuje każdy kolejny krok swego planu. Nie wiedziała, co ją tu ściągnęło. Chciała go wkurzyć? Wywoływała kolejne fale złości, które i tak trzymał wewnątrz siebie. Wyczuwała, że nie chce jej pokazać swoich słabości, bo gdy pozwoliła mu na tak wiele, poczuł się panem sytuacji. Dziwne, bo to przecież zawsze Melanie górowała i było tylko kilka wyjątków, kiedy role były odwrotne -kiedy szła z kimś do łóżka, lecz nie zawsze.
Czując na sobie jego ciało, nie tylko to zaczęło ją podburzać, czego nie pokazywała, ale również fakt, że próbował być na równym poziomie jej gry, a nawet wyżej. Zarejestrowała jego szczery uśmiech po tym jak go opluła i miała ochotę skierować w jego twarz pięść, ale po pierwsze nie miała jak, a po drugie wiedziała, że okazanie chociażby najmniejszego objawu wściekłości, oznaczałoby triumf Bertrama.
Nie skomentowała jego słów o zabaweczkach uśmiechając się ironicznie. Mógł to nazywać jak chciał, ale Melanie najwyraźniej miała na tą sprawę nieco inny pogląd. A wszystko rozbijało się o nazewnictwo. Nie zamierzała jednak wgłębiać się w umysł Bertrama, bo mogłoby się to skończyć skokiem ze spadochronu, szkoda tylko, że nigdy by się nie otworzył, a lot byłby krótki z efektem bolesnego upadku.
Emocje... Miał rację i właśnie sęk leżał w prowokacji i jej dobrym wykorzystaniu, przy czym najwyraźniej żadne z owej dwójki nie zamierzało odpuścić i próbowali osiągnąć własne cele.
-Każdy ma swoje limity. Kiedyś uda mi się je przekroczyć. -to była groźba? Obietnica? Sama dobrze nie wiedziała, bo ręka Bertrama wędrująca po jej ciele, skutecznie zdołała zdezorientować Coin, tak, że dopowiedzenie czegoś bardziej w jej stylu było chwilowo uniemożliwione. Chciała łamać granice, doprowadzić mężczyznę do irytacji, a jednocześnie miała świadomość, że on próbuje zrobić jednocześnie to samo i ulegając mu (przy czym dużego wyjścia nie miała) działała tylko na swoją niekorzyść, pokazując, że dotyk na ciele nie został do końca zapomniany, a teraz zostawiał po sobie niewidoczny, palący ślad ciepła.
-Po tobie nie oczekuję niczego. Zresztą chyba wyraziłam to dostatecznie jasno. A gdyby to był ktoś inny.. -przerwała, śmiejąc się gardłowo, acz prawie niesłyszalnie. Nie zdążyła dokończyć, bo twarz mężczyzny zawisła przed jej, przy czym patrząc się w jego pewne siebie oczy, nie zamierzała pozostać dłużna, bo mimo swej bezbronności, wciąż pozostawała tą samą osobą, a oczy młodej Coin dostrzegalnie emanowały wiecznie panujący tam chodem, jakby emocje i iskra żywotności zamieniły się w sopel lodu.
A później poczuła luz na nadgarstku i to, jak ciało Bertrama oddala się od jej. W jednej sekundzie na jej twarzy pojawił się lisi uśmiech, jakby te wszystkie wcześniejsze zabiegi, bezbronność i prawie całkowita bierność miały doprowadzić do tego momentu.
-Nie potrzebuję ani rozkazu, ani przyzwolenia. -odpowiedziała stanowczym głosem i wcale nie zamierzała ruszać się z miejsca. Natomiast (znów) mogła przyznać mężczyźnie rację, bo dobrze przewidział, iż nie zamierzała odpuścić. Była na to zbyt charakterna i nie odeszłaby, będąc na przegranej pozycji. Nawet gdy wiedziała, że Bert był w tej sytuacji górą, nigdy otwarcie by tego nie przyznała. Była na to zbyt dumna, a przytakiwanie komuś głową, nie leżało w jej naturze. Nawet gdyby mieli zamknąć dzikie zwierzę w klatce, ono i tak jeśli będzie na tyle sprytne, to wymyśli coś, by w zamknięciu być sobą.
Przez chwilę w ciszy śledziła ruchy Bertrama, patrząc jak popija z piersiówki i poczuła, że jej usta są suche i pragną w tej chwili alkoholu bardziej niżeli wizyty Strażników. Szybko jednak odepchnęła tą myśl gdzieś daleko i zrobiła krok do przodu, odrywając się od ściany.
Można by powiedzieć, że była bardzo powtarzalna, bo znów złapała Bertrama za krawat, ale tym razem nie zamierzała go poprawiać, a pociągnęła na tyle mocno, że jeśli miał jeszcze coś w buzi (a miała nadzieję, że nie miał), to trunek szybko opuścił swe miejsce. Zbliżyła się do niego jeszcze kawałek, nie chcąc czuć za sobą ściany i znów pociągnęła za krawat, zacieśniając go na tyle dużo, by utrudnić mężczyźnie oddychanie. Nie chciała go zabić, tego mógł być pewien, bo mogła już to zrobić wcześniej. Gdyby pragnęła jego śmierci, wyciągnęłaby broń i najzwyczajniej w świecie pociągnęła za spust, a później wrzuciła jego ciało do rzeki lub równie dobrze mogła rozkazać wcześniej wojskowym, by go zabili podczas napaści, a jednak wciąż był tu przed nią. Stał cały, zdrowy i najwyraźniej nie potrafiła się go pozbyć. Do czego oczywiście nie mogła się przyznać, a nawet nie chciała.
-Jeśli teraz pójdę, nie zobaczysz mnie już więcej. -uświadomiła go, patrząc prosto w oczy i nie przejmując się, że zaciska dłoń na krawacie ciągnąc go w dół, niebezpiecznie zbliżając się do momentu, w którym trudności w oddychaniu przekształciłby się w coś o wiele gorszego. Dopiero po chwili przerywając kontakt wzrokowy, puściła jego część ubioru i zbliżyła dłoń do szyi, by poluźnić pętlę, nie dbając przy tym o fakt, że może naruszyć skórę jego szyi własnymi paznokciami, bo jej ruchy nie były specjalnie delikatne.
-Gdybyś był kimś innym... -zaczęła, jakby chcąc pokazać mu drugą stronę karty, którą sam przed nią odsłonił. -Nie stałbyś tu teraz przede mną, a tylko stęsknione kochanki szukałby czegoś, co już dawno odeszło. -swoje słowa zwieńczyła zwykłym uśmiechem, który zaraz zbladł.
Dopiero teraz spostrzegła, że uścisk mężczyzny na nadgarstku zostawił po sobie delikatny ślad. Mruknęła coś prawie niesłyszalnie niezadowolona i ułożyła obie dłonie na klapach marynarki Berta. Nie mogła pozwolić, by uważał, że tylko on sam na ma oporów, bo jedna jej dłoń zaczęła wędrować w dół, po jego brzuchu, zaczepiając o szlufki spodni, aż na krocze mężczyzny, na którym zacisnęła palce i spojrzała mu w oczy. Jeśli nie mogła go przewyższyć siłą, to co mogło być gorsze od pobicia? Tylko pozostawienie pobudzonego mężczyzny samemu sobie, bez możliwości upustu wszystkich emocji. Twarzą zbliżyła się do jego, dokładnie naśladując jego ruch, z tą różnicą, że droga do ust mężczyzny została naznaczona linią pozostawioną przez język, na którym wciąż czuła resztki własnej krwi. Będąc już z nim twarzą w twarz, pozostawił tą samą kilkumilimetrową odległość, uśmiechając się zadziornie i jednocześnie puściła jego krocze, lecz nie dała mu zbyt długo spokoju, bo w przeciwieństwie do Bertrama nie przycisnęła go do ściany i nie uwięziła, ale przeniosła jedną z dłoni na jego plecy i zacisnęła na marynarce, by móc zgiętą nogą sunąć po wewnętrznej stronie uda Berta i drażnić go bardziej i bardziej, zachowując przy tym całkowicie niewinny wyraz twarzy.
-Powinieneś wiedzieć, że ja nigdy nie odpuszczam. -mruknęła mu w usta i odsunęła od niego twarz. Dobrze wiedziała, że w przeszłości musiała godzić się na kompromisy i również teraz był on całkiem możliwy, choć to spotkanie mogło się skończyć w każdej minucie. A jednak młoda Coin wciąż stała przy mężczyźnie, teraz już na obu nogach drażniąc jego kręgosłup palcami dłoni, by zawędrować nimi wyżej do szyi, która mogła być nieco obolała od krawatu i jej niezbyt delikatnego traktowania.
Skrywana agresja mieszała się w jej oczach z dziwnym pożądaniem, które już dawno próbowała odeprzeć. Mogła się śmiać z własnej głupoty, bo wyglądało to, jakby dopiero teraz potwierdzała racje mężczyzny o tym, że się przywiązała, a przecież była to nieprawda, bo chciała się go pozbyć. Tylko dlaczego wciąż tam stała...
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Lewy brzeg rzeki   Lewy brzeg rzeki - Page 5 Empty

Powrót do góry Go down
 

Lewy brzeg rzeki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 7Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

 Similar topics

-
» Lewy brzeg rzeki
» Prawy brzeg rzeki
» Prawy brzeg rzeki
» [Beta] Brzeg jeziora

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Moon River-