|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Nie Paź 05, 2014 3:47 pm | |
| // Korytarz w skrzydle wschodnim
Nie podobało mi się głuche mlaskanie, które wydawały z siebie podeszwy moich butów przy każdym kroku. Starałem się iść z możliwie jak największą gracją, ale cholerne buty nie poddawały się tak łatwo. Krótko mówiąc, w otoczeniu wszechobecnej ciszy brzmiałem jak podkuty, ślepy i kulawy na jedno kopyto koń tańczący piruety na szczudłach. Im mniejszą uwagę starałem się na siebie zwracać (a było to jedno z ciekawszych i bardzo wyczerpujących nowych doświadczeń w moim życiu), tym głośniej i radośniej klekotały moje buty. Kiedy zacząłem zbliżać się do wyjścia z korytarza, byłem już na skraju załamania nerwowego. Opracowałem co prawda sposób cichego, niemalże bezgłośnego chodzenia, jednak przypominało to podskakiwanie wieloryba i było niesamowicie niewygodne. I nieeleganckie, co chyba bolało mnie nawet bardziej. Wyobrażałem sobie twarz ojca, który obserwował moje wyczyny wyświetlane w kwartalnym telebimie, w tym samym obrzydlistwie, które relacjonowało Dożynki. Na pewno nie był ze mnie zadowolony. Grantowie nigdy, ale to nigdy nie wyglądali jak podskakujące wieloryby. Skrzywiłem się lekko, starając się o tym nie myśleć, bo widok twarzy ojca jedynie mnie rozpraszał, i wreszcie dotarłem do drzwi. Ująłem w dziwnie trzęsącą się dłoń jedną ze strzałek, w myślach odliczyłem do trzech, a potem nacisnąłem na klamkę i znalazłem się w środku. Po raz kolejny poczułem przyjemny zapach mięsa, ciast i przypraw, ale zignorowałem to, bo moją uwagę natychmiast przyciągnęła obecność innych trybutów. Emrys, Pandora, Daisy i Alex. Daisy i Alex. Razem. Miałem szansę. Powoli uniosłem do góry dłonie, nieustępliwie wpatrując się przy tym w kogoś, kto był dla mnie kiedyś kimś bardzo ważnym i liczyłem na to, że miało mi to zapewnić chwilę wystarczającą na wypowiedzenie kilku słów. -Alex, nie jestem waszym wrogiem, więc uprzejmie proszę o powstrzymania się od rzucania we mnie ostrymi przedmiotami. Wierz lub nie, ale mam jakiś interes w tym, żeby ją- przy tym wskazałem na palcem na Daisy- chronić. Dodałem, żeby potem bezgłośnie wyartykułować: ,,Cordelia''. Wciąż trzymałem ręce w górze, starając się udowodnić, że nie miałem zamiaru ich atakować. Tym razem nie skłamałem- rozmowa z Cordelią (która zapewne odbędzie się kiedyś w retrospekcjach! xD) uświadomiła mi, że wciąż mogłem odzyskać coś (a raczej kogoś), o kim myślałem, że straciłem go na zawsze. Cena była jasna. Miałem uważać na to, żeby Daisy nie stała się żadna krzywda, i taki właśnie miałem zamiar. |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Nie Paź 05, 2014 8:52 pm | |
| |i znów - teoretycznie korytarz Maya miała wielkie wątpliwości co do tego, czy powinna skorzystać z zaproszenia Organizatorów. Gdy pojawił się komunikat, ona siedziała na ziemi z kolanami podciągniętymi pod brodę. Była zmęczona, ale nie senna. Wyczerpana fizycznie, bo jakimś cudem udało jej się przespać kilka godzin. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać. A właściwie miała doskonałe – grupa trybutów pragnąca zabić się nawzajem. Była idiotką, że od początku nie dołączyła do Alexa. Przynajmniej byliby razem. Mieliby jakiś plan. W pięć osób mogli zdziałać więcej, niż ona w pojedynkę. A jednak siedziała samotnie w pustym i cichym korytarzu, patrząc się tempo w ścianę bez żadnego pomysłu. Przynajmniej przeżyła węże. Silnego glona i żyrandol, który zranił trybuta na tyle, iż postanowiła go dobić. Ślady tego wyczynu powstały na sukience w postaci dwóch krwistych odcisków dłoni na wysokości bioder. Musiała wyglądać cudownie, z wciąż lekko mokrymi włosami i ubarwioną czerwienią suknią. Rzeczywiście, kolor ten na śnieżniej bieli prezentował się niesamowicie. Nie mogła tak siedzieć w nieskończoność. Czas leciał i podejrzewała, że jeśli sama się nie ruszy, coś postanowi jej w tym pomóc. Podniosła się powoli, ciesząc się tym, że ból w jej nodze powoli ustawał, choć ranki wciąż dawały o sobie znać. Założyła plecak na ramiona, sprawdzając jeszcze obecność swojej jedynej broni, po czym ruszyła w stronę drzwi. Chwyciła za klamkę, czując w dłoni chłód metalu i odetchnęła głęboko. Miała nadzieję, że nie ujrzy tam tego, co widziała opuszczając salę dzień wcześniej – krwawej jatki pełnej trupów i bordowej cieczy. Następne było już tylko ciche skrzypnięcie drzwi. W ostatniej chwili wyjęła jeszcze jeden z noży, zaciskając go mocno w dłoni na wypadek, gdyby musiała od razu przystąpić do obrony. Uchyliła drzwi mocniej, ostrożnie przekraczając próg i rozglądając się dookoła. Sala wyglądała o tyle inaczej, iż brakowało tam siedzących przy stołach, skrępowanych trybutów czy martwych ciał i porozrzucanego jedzenia. Na początku nie zauważyła nic specjalnego, potrawy parowały i roznosiły przyjemny zapach po całej powierzchni pomieszczenia. Następnie w oczy rzuciło jej się pięć postaci. Zamarła na chwilę, a gdy rozpoznała w nich swoich sojuszników podeszła bliżej, wciąż jednak nie chowając broni. Może uzgodnili sojusz, jednak wciąż nie potrafiła ufać nikomu w stu procentach. Jedyną rzeczą, która naprawdę ją zdziwiła była obecność Raphaela, jednak liczyła, że skoro do tej pory oni wszyscy są cali i zdrowi (a przynajmniej cali) nie ma się czym przejmować. - Cześć – powiedziała stając bliżej i patrząc po ich twarzach. Brzmiało to dość patetycznie, jakby nie znajdowali się na Arenie, a w kawiarni i jakby w każdej chwili przez inne drzwi nie mógł wyjść inny, rządny krwi trybut – Mam nadzieję, że wciąż mogę do was dołączyć – uśmiechnęła się lekko jednocześnie zdając sobie sprawę, jak niecodziennie musi wyglądać w swojej sukience. No cóż, w tym sezonie krew jest bardzo w modzie.
|
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Nie Paź 05, 2014 10:21 pm | |
| / z korytarza Jedzenie i odrobina snu dobrze mu zrobiły. Czuł się dobrze, całkiem się wyspał, był najedzony, wypoczęty. To chyba całkiem dobry nowy dzień na Arenie. Ciekawe tylko, czy nie jego ostatni, ale to się zobaczy. Miał mieszane uczucia przed pójściem do Rogu Obfitości. Z jednej strony, szybsza konfrontacja to najlepszy pomysł do szybkiego zakończenia Igrzysk, byli w idealnych warunkach, bo właściwie każde z nich było w pełni sprawne, także wyjście cało z potyczek rysowało się dość wyraźnie, ale z drugiej strony… nie wiedzieli, jak wiodło się innym trybutom, czy przypadkiem nie znaleźli jakiejś ciekawej broni, czy nie założyli sojuszu większego od ich. Krwawa jatka, a taka na pewno się pojawi, była czymś, czego wolałby uniknąć. Nie chciałby brać w niej udziału, znacznie bardziej wolałby przycupnąć gdzieś i poczekać, aż inni się powyrzynają, a on mógłby wybić rannych. To byłoby dobre i całkiem rozsądne wyjście. Alex jednak nie mógł przepuścić okazji pójścia do Rogu. I mimo wszystko chyba go trochę rozumiał. Jedzenia nigdy nie za mało, była to też bardzo dobra okazja do zdobycia większej ilości jedzenia. A żeby to zrobić, co też było rozsądne, to muszą pójść do Rogu jak najszybciej, licząc, że może będą pierwsi i uda im się zabrać jak najwięcej rzeczy. I odpowiednio szybko ulotnić się z pomieszczenia, żeby uniknąć rzezi. Mocniej ścisnął swój podręczny nóż i ruszył za sojusznikami. Róg Obfitości prezentował się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy obudzili się przy stole ze śpiączki. Żadnego śladu pożaru, wszystko było w idealnym stanie, a i stoły uginały się pod ciężarem posiłków dokładnie tak samo. Organizatorzy sztućców również nie pożałowali. Przy stole znalazł się zaraz po Daisy, biorąc od niej noże, jakie mu podawała jedną ręką, a drugą już rozpinając plecak, by schować do niego kolejną pieczeń. I kiedy mógł dodać do ekwipunku kolejne trzy noże i jedną pieczeń, w sali pojawił się Raphael. Z wyraźnie pokojowymi zamiarami. Przynajmniej w chwili obecnej. Zdaje się, że i dla niego Daignault była ważna. Niedługo po Grancie pojawiła się Maya. Sądząc po stroju, wiele już przeszła. Emrys spokojnie zlustrował wzrokiem oboje przybyłych, po czym uśmiechnął się lekko. – Maya, Raphael, miło widzieć was żywych – odezwał się, jednocześnie pakując do plecaka pieczeń i dwa noże. Jeden zostawił przy sobie. |
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Nie Paź 05, 2014 10:39 pm | |
| Z korytarza.
Zawsze wiedziałam, że dla Organizatorów Igrzysk nic nie może być przeszkodą. Budowali areny, o których nie śniło się żadnemu przeciętnemu zjadaczowi chleba, ale żadne opowieści, ani przekazy telewizyjne nie potrafiły oddać tego, jak wykreowany przez nich świat rysował się w rzeczywistości. Pozornie pokój nie wyróżniał się niczym poza przepychem, do którego od jakiegoś czasu i tak byłam przyzwyczajona - rzecz w tym, że wyglądał wręcz identycznie, jak w momencie, kiedy obudziliśmy się w nim poprzedniego dnia. Każda pojedyncza rzecz znajdowała się w tym miejscu, w którym ją zapamiętałam i mogłabym przysiąc, że nawet drobinki kurzu zajmują tą samą pozycję, czekając na poderwanie się z podmuchem powietrza. Nie podobało mi się to. Pożar który wywołałam i wszystkie zniszczenia, które przyniósł, było czymś, z czego byłam w pewien sposób dumna. Teraz nie było po nim ani śladu i byłam najzwyczajniej w świecie rozczarowana. Zacisnęłam mocniej obie dłonie na nożach i zlustrowałam wzrokiem pozostałą dwójkę, Raphaela i Mayę, a potem przeniosłam wzrok na mój sojusz, oczekując od nich czegoś więcej, niż tylko beznadziejnej wymiany spojrzeń i paru zdań. - Mów za siebie - odburczałam pod nosem, słysząc słowa Emrysa, ale na tyle cicho, że byłam jedyną osobą, która mogła to usłyszeć. Jak na mój gust, to w naszym sojuszu był już wystarczająco duży tłok. Rozgrywki jednak nie były jeszcze na poziomie, kiedy mogliśmy sobie pozwolić na jego zmniejszenie. Musiałam ugryźć się w język. |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 12:58 am | |
| /początek dla całej grupy!
Nie był w stanie powiedzieć ile dokładnie czasu upłynęło od chwili, gdy zawalił się na nich w tej pieprzonej łazience sufit. Po uderzeniu kawałkiem czegoś bliżej nieokreślonego w głowę czas dla niego jakby się zatrzymał, przez co był jakby obok wszystkich wydarzeń. Krew spływała mu po twarzy, ale mu jakoś szczególnie to nie przeszkadzało. Właściwie to chyba wcale tego nie zauważył. Nie wiedział też go końca jak znalazł się na korytarzu. Dopiero wówczas zaczął wracać do rzeczywistości. Śmierć Bastiana, kłótnia między trybutkami i zamykające się za nimi ściany skutecznie sprowadziły go na ziemię. Minusem takiego przebudzenia było to, że w końcu zaczął odczuwać ból w poparzonej i pogryzionej dłoni, która teraz napuchła mu dość mocno. Na domiar złego rozcięcie na czole było chyba dość głębokie, bo nie mógł pozbyć się wrażenia, że cały świat wiruje w niepokojący sposób. Zalał rany jodyną, którą miał w plecaku, po czym rękę owinął oderwanym kawałkiem marynarki, to samo czynią z raną na głowie. Prowizoryczny opatrunek na chwilę zatrzymał krwawienie dając mu czas, by w miarę bezpiecznie uciec przed zaciskającymi się wokół nich ścianami. Carly nie była w stanie pokonać sama tego dystansu, więc zaproponował, że zabierze ją ze sobą na plecach. Droga do głównej sali może nie była długa, ale Mattowi wydawało się, że uczestniczy w maratonie, w którym na mecie czekała na niego śmierć. Dobrze wiedział, że organizatorzy chcą urządzić im drugą rzeź pod rogiem. Nie oszukiwał się już. Nie dotrwa do końca igrzysk żywy i mógłby zostać w korytarzu, czy łazience, by tam spokojnie umrzeć. Nie zrobił jednak tego postanawiając, że dopóki będzie w stanie pomoże Amandzie dotrwać do końca. Przez większą część swojego życia nie był pewien uczuć do tej dziewczyny, ale nie wątpił w jedno - musiał ją chronić. Tak jak zrobił to kilka lat temu podpalając dom i zabijając ojca. - Jesteśmy - wydyszał opuszczając Carly na najbliższe krzesło - Mogą spokojnie nas teraz dobić - sam rozsiadł się na miejscu obok dziewczyny wydając z siebie zduszone jęknięcie. Ręka dawała mu się naprawdę we znaki, ale nie na tyle, by nie rozejrzał się po sali i zgromadzonych, wciąż jeszcze żywych, trybutach. - Całkiem sporo nas jeszcze zostało - uśmiechnął się krzywo, po czym zdrową ręką sięgnął po dzban z bliżej nieokreślonym napojem, próbując nalać sobie trochę napitku do stojącej obok niego szklanki. Nie było to wcale proste, bo dłoń, którą zazwyczaj się posługiwał, była w stanie raczej nie nadającym się do użytku, więc narozlewał tylko wszystkiego po stole i sobie. Nie przejął się tym za bardzo. Właściwie to wszystko było mu już obojętne. Jednym haustem opróżnił naczynie zdając sobie sprawę z tego, że właściwie mógł pić truciznę. Ach, jakież byłoby to uprzejme ze strony organizatorów, gdyby postawili przed trybutami zatrute jedzenie. Cóż, jeżeli w napoju była trucizna to jeszcze nie zaczęła działać. Matt nalał sobie kolejny kieliszek, po czym spojrzał na Mandy. - Ale gdzie są moje maniery?! - jęknął - Siadajcie, szkoda, żeby to wszystko się miało zmarnować - uśmiechnął się ponuro sięgając po półmisek z jakimś mięsem - Może się skusisz na kawałek? - wciąż zwracał się do Amandy. Przestał walczyć. Pieprzyć to wszystko. Najpierw poderżnął gardło chłopakowi, który właściwie niczego złego mu nie zrobił, później pływał w żrącym kwasie, a na koniec pogryzły ich wszystkich wściekłe genetycznie zmutowane szczury. Pieprzyć Coin i te całe igrzyska. - Jeżeli to nasza ostatnia wieczerza to niech chociaż będzie warta zapamiętania! - wgryzł się w kawałek mięsa trzymany w ręku. Boże, właściwie to nie jadł niecałą dobę, ale przez to wszystko straszliwie zgłodniał. Uciekanie przed śmiercią pobudza apetyt... |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 1:17 am | |
| - Mamusiu? A czym są aniołki? Martha mówiła, że każdy ma swojego aniołka!- Aniołki to… Aniołki nie istnieją, kochanie. To wytwór wyobraźni ludzi, którzy w dawnych czasach próbowali łudzić się, że istnieje coś, co nad nimi czuwa.- Ale… Martha…- Zapomnij o tym i idź spać. Jutro mamy wiele do zrobienia.- Dobranoc, mamusiu... Dobranoc, aniołku. Ja wiem, że tam jesteś.*** /z korytarza wraz z (nie)całą grupą, co wspomniał już Matt Z niesamowitym trudem przesuwała się w przód. Noga za nogą, następny krok i kolejny, jeszcze tylko kawałeczek i… Właśnie! I co? Co tak właściwie zmieniały kolejne szurnięcia stopami, które zdawały jej się być tworami z niesamowicie ciężkiego betonowego odlewu? Czy w ostatecznym rozrachunku miało to coś zmienić? Dać jej jakąś przewagę, gdy tak właściwie wszyscy się poruszali? Nic nie stało w miejscu. Zarówno ludzie, jak i również czas. Choćby nawet kuląc się z bólu, myślała o tym, że upływające minuty na kilka chwil zatrzymały się wraz z całym biegiem jej życia, nie było tak. To sam zegar stanął, by po zmianie baterii znów ruszyć i z całą swą mocą pokazać jej, że tak właściwie żadnego wstrzymania czasu nie było. Nie zatrzymał się dla niej, by połączyć z nią we wszechogarniającym bólu. Dalej nieustępliwie leciał, nieuchronnie pokazując jej kruchość jednostki w obliczu większej całości. I choć każdy człowiek faktycznie był elementem jakiejś parszywie wielkiej układanki Wszechświata czy też innego Losu, był to mimo wszystko kawałek w pełni dający się zastąpić. Może nie dla kogoś takiego jak choćby Delilah, tracącego kogoś niesamowicie dla siebie istotnego i przez to samemu czującego zniknięcie jakiegoś kawałka duszy odpowiadającego za drobinę światła w życiu, która sprawiała, że można było przynajmniej raz na jakiś czas beztrosko się roześmiać. Di teraz już tego nie miała. Pozostając jedną z tych osób kurczowo trzymających się przy życiu nie z powodu samych siebie, lecz czegoś innego, czegoś znacznie większego, co w jej przypadku dzieliło się na dwie skrajnie różne rzeczy. Jedną z nich była zemsta na tych, którzy odebrali jej wszystko, którzy sprawili, że… Była tutaj. W towarzystwie, jednak samotna, wołająca gdzieś w przestrzeni, by nie słyszeć odpowiedzi. Czująca się niczym ostatnia marność, wyjątkowo słaba osoba na powrót starająca się zgrywać kogoś silnego. A przynajmniej na tyle, aby nie pokazywać dodatkowo tego, że sama ledwo trzyma się w całości. Na powrót złożonej przez nią z drobniuteńkich kawałeczków, które teraz już zupełnie nijak chciały się ze sobą połączyć. Nie pasowały do siebie tak samo, jak ona nie pasowała już do roli tamtej dziewczyny, którą była przecież przez tak długi czas. Śmierć ojca i sióstr, zaginięcie matki, odejście babki, cały ten nieprzyjazny czas spędzony u wuja, samotne pałętanie się z miejsca na miejsce po zaliczeniu przez niego zgonu, Kwartał… To wszystko nie zmiotło jej jakimś cudem z nóg. Nie załamała się po tym aż tak bardzo, by czuć, że każdy oddech, nawet najdrobniejszy, pali ją żywym ogniem. Nie miała aż tak wielkiej ochoty na to, by paść na kolana i przytulać twarz do chłodnej posadzki, by poczuć cokolwiek. Przetrzymała to jakoś, docierając do tej chwili, w której to czuła się aż tak marnie. Do tego stopnia, że… Nie umiała tego określić, mogła tylko ronić kolejne łzy, samej dokładnie nie wiedząc, skąd ma jeszcze na to siły. Niesamowicie dawno temu, w czymś wydającym jej się teraz całkowicie innym życiem, miała starą opiekunkę. Kobietę wyglądającą niczym ktoś z zupełnie zamierzchłych czasów i to właśnie z tychże dni opowiadającą jej wręcz niestworzone historie. Do tej pory Delilah tak właściwie nie wiedziała, co z nich było czymś przekazywanym z pokolenia na pokolenie, co zaś najzwyklejszą w świecie bajką, jednak to się dla niej nie liczyło. Zarówno wtedy, jak i teraz. Zresztą… Nie było to w tym momencie ważne. Tak właściwie, nic z tego nie było istotne, jednak podświadomość Deli postanowiła zabawić się z nią, napomykając o jednej z tych właśnie starych opowieści. Wspomnienia o aniołach czuwających nad ludźmi, opiekujących się nimi i sprawiających, że ich życie nie było tak wielkim pasmem czystego zła. To była piękna historyjka, zwłaszcza dla tej marzycielskiej kilkulatki, którą wtedy była. Opowieść zapisała się po tym gdzieś w jej mózgu, pomimo słów matki o tym, że jest to tylko czysta bujda, by siedzieć tam w spokoju. Dając się coraz bardziej weryfikować trudnemu życiu. Teraz wiedziała już do końca, że nie było aniołów. Nie istniały, czymkolwiek by one były. Los nie obdarowywał sprawiedliwie, rozdzielając smutki i radości w sposób całkowicie chaotyczny. Lub może właśnie wręcz przeciwnie? Mając jakiś swój skomplikowany plan, w którym należało jak najwięcej razy przyładować jej w twarz, by wreszcie zwalić z nóg? Nie twierdziła wcale, że Wszechświat pokarał ją jako jedyną. Widziała przecież niesamowicie dużo okrucieństw skierowanych przeciwko całkowicie innym, nierzadko zupełnie jej nieznanym, ludziom. Nie czuła się wybranką okrutnego świata, bo jakże tak… Ona zwyczajnie… Do tej pory miała w sobie zalążki nadziei, że kiedyś wreszcie przestanie potykać się na każdym kroku i że będzie mogła wreszcie cieszyć się w sposób jak najbardziej prawdziwy. Żywa. Lecz tak nie było, zaś ona musiała sobie z tym jakoś radzić. Nieustannie wyrzucając sobie, że pozwoliła Mu odejść, że Go nie obroniła, choć przecież tak bardzo tego pragnęła. Że pozostał w tym zapomnianym przez szczęście korytarzu, gdy ona odeszła w stronę nieznanego. Umarł, odebrała mu życie własnymi rękami, lecz i tak… Pozostawiła go tam. To nie powinno się tak skończyć. Nie w ten sposób. Załkała, tym razem już znacznie ciszej niż gdy była sama z w korytarzu, z martwym Bastianem tulonym w ramionach, wsuwając się ostrożnie przez drzwi gdzieś ta samym, szarym i marnym, koniuszku ich godnego politowania sojuszu. Ściskając w dłoniach kurczowo łuk i naciągniętą nań strzałę, by rozglądać się dookoła z dosyć nieudolną uwagą. Wciąż płakała, mimowolnie dając łzom zacierać jej część obrazu, jednak… Nie mogła tego dłużej robić. Wiedziała o tym, ścierając wierzchem dłoni płynące łzy. Nie mogła sobie pozwolić na utratę kontroli. Nie tutaj, nie teraz. W przeciwieństwie do towarzystwa, ona nie rzuciła się do stołu niczym przeraźliwie głodny dzikus, jeszcze… nie tak… dawno… jadła sałatkę… w towarzystwie… Bastiana… jego swoistą Ostatnią Wieczerzę... Nie była więc głodna, dodatkowo wiedząc aż nazbyt dobrze, że w tym momencie i tak nie jest w stanie niczego przełknąć. Było jej na to stanowczo zbyt ciężko. Bolało. Tak cholernie paliło! Rozejrzała się po obecnym towarzystwie, nie trzymając otwarcie napiętego łuku, lecz mając go w pogotowiu, by w razie czego móc choć podjąć próby działania. Nie chciała tego. Ci ludzie nie byli mimo wszystko jej prawdziwymi wrogami, jednak jeśli okazałoby się, że stoją jej na drodze do zemsty, chcąc zabić ją w jednej chwili… Wtedy nie zamierzała się wahać. Wszystko dla zemsty, wszystko dla Sarenki. Teraz wyraźnie to widziała. Paradoks, nie? Pomimo rozmywanego przez łzy obrazu, wciąż jeszcze mogła widzieć coś w nadzwyczaj ostry i klarowny sposób. Widząc również coś jeszcze. - Jak… Jak miło widzieć Cię żywą… – Wydusiła z siebie z ciężkim, wręcz bolesnym westchnięciem, dodając w myślach. – Dlaczego to nie ty? Dlaczego właśnie nie ty? Nikt z was… |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 1:56 am | |
| Super, króliczki! O, tak! Spieszcie się! Otoczyć ich i unieruchomić, by mamusia mogła pobawić się w kata. Połaskoczcie ich! Łaskoczcie! Niech się śmieją, gdy każdemu kolejno będę podcinać gardła, bo czyż to nie będzie słodki dźwięk dla kogoś takiego jak ja? Porzucona przez kochane osoby, pokochana przez wyjątkowych i prowadząca swą armię i swoich towarzyszy na rzeź, lśniąc krwią. Nogi zdążyłam opatrzyć i wyleczyć maścią, ale swoich biednych ust już nie. Nie do końca i wiedziałam, że to, na co się szykowałam, będzie bolało. Pieprzyć to. Będę mieć to w głębokim, jak Delilah miała mnie. To boli. Jedynie jednostkę porzuconą, prawda? Nieistotne. Nie będę tchórzyć, bo nie jestem tu ofiarą! Myślałam, że po otworzeniu drzwi zaatakuje mnie światło. Jasne, gwałtowne, zaskakujące, a nawet oślepiające. Nie stało się tak, bo ucztę postanowiono zachować przy stonowanym, romantycznym świetle. Urocze i jednocześnie dramatyczne, biorąc pod uwagę fakt, że wielu zaproszonych, a może nawet większość, ma już krew na rękach. Ja miałam, ale swoją własną. I byłą, przedawnioną już, krew dziwek mojego drogiego męża. Krwawo. Wtedy jednak nie czciłam swego morza makowego, Erydy, ani siebie. Czytaj więc, że sprawa się miała teraz inaczej. Ja również. - Ohh, Emrysie! Cieszę się, że żyjesz. Martwiłam się o ciebie - stwierdziłam szczerze, uśmiechając się nieznacznie i machając do niego prawą ręką, w której nadal trzymałam jeden z noży. Tak samo, jak gotowa byłam nim cisnąć, jeśli jakiś ruch ze strony innych trybutów wydałby mi się podejrzany. Puma we mnie skradała się przyczajona. Nie miałam okazji zbyt często rozmawiać z Everhartem, ale bardzo go lubiłam, a nawet zaliczyłam do elity, o której ostatnio dosyć często rozmyślałam. Dokładnie, zaliczyłam go do kochanych przeze mnie osób, co oznaczało tyle, że z mojej ręki włos mu z głowy nie spadnie. Nawet gotowa byłam mu pomóc, gdyby coś zagroziło jego życiu. Jak na razie krzywda mu się nie działa. Chyba nawet miał własną drużynę. To dobrze. W grupie siła. Ważne, że był wśród ludzi, którym ufał. - I nie bój się. Nie rozszarpię ci szyi zębami. Mam już dość na dzień dzisiejszy - stwierdziłam rozbawiona. Moja rana naprawdę otwierała przede mną nowe możliwości. Jak też krew na mojej sukience. Wyglądałam jak wampir, który nieelegancko wyssał swoją ofiarę. Właśnie, wampir, krew, pożywianie się... Westchnęłam, czując kuszący zapach jedzenia. W brzuszku mi zaburczało, bowiem przez akcję z kwasem nie miałam nawet kiedy się zjeść. Bezceremonialnie ruszyłam więc w kierunku stołu, gdzie stały te wszystkie dzieła, które mogły zaspokoić mój głód. Przynajmniej częściowo, bo seksu raczej tu nie serwowano. - Mattie, może ja pomogę. Widzę, że kiepsko z twoją ręką - stwierdziłam, patrząc na nią z przejęciem. Martwiłam się o niego, jednocześnie plując sobie w brodę, że miałam jakieś tam uczucia względem jego osoby. Zachowywał się całkowicie obojętnie względem mnie i pewnie był uprzejmy jedynie dlatego, że byłam jego macochą. Ech... Co zaś się tyczyło mojego wariackiego zachowania, to uznałam, że tylko wariaci są coś warci... No, dobrze. Może bardziej chodziło mi o coś w stylu jestem pieprzoną królową króliczków, jestem cholernym drapieżnikiem, jestem jednak w tej chwili wariatem, bo mam nowy plan. Nie bójcie się, chcę tylko zjeść i pozwolić moim sojusznikom was zabić. Tak z zaskoczenia. Choć musiałam przyznać, że wizja trybutów jedzących wspólnie ostatni posiłek, w pokoju, pomagając sobie, byłaby urocza. Pewnie też wzruszyłaby widzów przed telewizorami, wypalając coś niespodziewanego w ich sercach. Potem zaś byśmy się pozabijali. Odłożyłam swoje cztery noże z lewej ręki po prawej stronie mojej zastawy, by móc w razie czego zwinnie je chwycić i rzucić. Teraz zaś zajęłam się stołem, smakołykami i kątem oka też trybutami. Miałam pięć noży do rzucania i inne na stole do dyspozycji. Kto odważy się wypróbować moje umiejętności? Sporo czasu poświęciłam tej sztuce. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 3:47 pm | |
| Organizatorzy odznaczali się całkiem niezłym zmysłem obserwacji, naganiając ich tutaj jeszcze raz. W innym wypadku zapewne krążyliby bez końca, zdobywając jedzenie i bawiąc się w dramaty mniejsze i większe - czy uwodzenie małpy to już zdrada czy próba przetrwania (?) - ale oni oszczędzili im tego, zsyłając ich z powrotem do miejsca kaźni. Romantyczna historia zatoczyła koło i mało brakowałoby, a Alexander roześmiałaby na całego, trzymając nadal blisko siebie kobietę (dziewczynkę), która była dla niego jedynym i najważniejszym drogowskazem w tej walce. Nie mógł nie myśleć o swojej bujnej przeszłości, która odcisnęła na nim piętno. Nie chodziło o jakieś traumatyczne wspomnienia, które dotyczyły takich złoconych półmisków (pamiętał kogo nim uderzył) i przepychu, który odsuwał od siebie ze wstrętem, czując się nareszcie swojsko w Dzielnicy Rebeliantów. Na krótko, demony przeszłości dopadały go nawet teraz, kiedy był już rozsądnym mężczyzną. Bzdura, nadal był dzieciakiem, który był tylko wówczas coś wart, kiedy wpadał w szał i nie liczył się z konsekwencjami swoich czynów. W innym wypadku, pozostawał żałośnie bierny, biorąc odpowiedzialność za wszystkich wokół. To właśnie ona sprawiła, że przyglądał się Raphaelowi bez słowa, nie sięgając już pamięcią do tego, co było. Liczyła się przecież tylko ona, już nie trzymana za rękę, ale strzeżona najpilniej jak się dało. Dlatego kiwnął głową. Całe szczęście, że Cordelia zdążyła mu natłuc do głowy sporo i mógł dostrzec pozytywny aspekt zaopiekowania się jego dziewczyną po swojej śmierci. Którą już przeczuwał, patrząc na noże Amandy. Niepotrzebnie się nimi tak chwaliła na treningach, dźgając tę rządową idiotkę. Pandora zaczęła się denerwować, więc nachylił się nad nią, szepcząc jej na ucho. Z Daisy wystarczyło tylko jedno spojrzenie - było tu za dużo noży, by mogli sobie pozwolić na kolację w spokoju. Nie mogła rzucić broni i musiała mu zaufać. Mieli szansę wygrać ten pojedynek, bo byli najedzeni i pełni sił witalnych. Od razu rzuciło mu się to w oczy. Musiał tylko to dobrze rozplanować. Podszedł do wazy i zaczął rozdawać talerze, odkładając świecznik na krześle i pozostawiając sobie nóż. - Chłopcy - rzucił beztrosko, korzystając z pozornie swojej największej słabości (eks na Igrzyskach) - zróbmy tu imprezę jak u Jonesów - rzucił beztrosko, to, wieczny chłopiec, który wywołuje dosłownie trzecią wojnę światową, kiedy złapał za stół, dobrze wiedząc, że Emrys i Raphael mu pomogą. Przecież pamiętali ten bal, w którym zachowywali się zupełnie identycznie, zamieniając luksusowy bankiet w jeden wielki burdel. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 3:48 pm | |
| Z każdą chwilą sala stawała się coraz bardziej zaludniona. Starałem się oddychać spokojnie i zwalczyć przemożną chęć sięgnięcia po strzałki albo po nóż. Irytowała mnie każda chwila, w której musiałem stać jak posąg w niewygodnej i idiotycznej pozycji, odsłaniającej mnie na atak z każdej strony. Wpatrywałem się w oczy Alexandra z rosnącym napięciem i zniecierpliwieniem. Każda chwila nie tylko pogarszała moją sytuację, ale też przypominała mi o czasach, których nie chciałem pamiętać. Amitiel i Grant, zawsze razem. Po latach znowu wszystko wracało do tego samego. Wraz z kolejnym uchyleniem się drzwi w końcu otrzymałem sygnał, na który liczyłem. Skinął głową, a ja spróbowałem nie roześmiać się z ulgą triumfem. Zignorowałem słowa Matthew, ignorowałem wszystko dookoła, próbując szybko przemyśleć jakoś całą sytuację i znaleźć korzystne wyjście. Zaczynałem jednak wątpić, że ono w ogóle istniało, rozdarty gdzieś pomiędzy Daisy przede mną, a Lucy gdzieś za mną, aż do chwili, kiedy usłyszałem: -Chłopcy, zróbmy tu imprezę jak u Jonesów. Przez chwilę zmarszczyłem nierozumnie brwi, rozpoznając głos Amitiela i mając dziwną świadomość, że to powinno coś dla mnie znaczyć. Olśnienie przyszło chwilę później; nie zastanawiałem się zbyt długo. Musieli mi zaufać, bo ja też w pewien sposób im zaufałem. Podbiegłem do stołu, złapałem za jego róg i popchnąłem go z całej siły wraz z Alexem. Pamiętałem, tak, jak i on pamiętał, on i Emrys, który też podbiegł do krawędzi stołu. To nie było w końcu pierwsze przyjęcie, które zniszczyliśmy, i na samą myśl wybuchnąłem dziwnym, pozbawionym rozbawienia śmiechem. Znowu razem. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 3:48 pm | |
| Zastanawiał się tylko, jak to się wszystko skończy. W sensie, to całe spotkanie przy Rogu Obfitości. Czego się spodziewają Organizatorzy? Tego, że wszyscy trybuci pokojowo zjedzą posiłek i rozejdą się do innych korytarzy? Tego, że właśnie żadnego pokojowego nastawienia nie będzie, tylko wszyscy rzucą się sobie do gardeł od razu? A może Organizatorzy mieli jakiś własny plan, co do wydarzeń przy Rogu, może sami coś im zorganizują? Jakieś zmiechy do wspólnego pokonania, tak, żeby było zabawniej? Emrys cicho westchnął pod nosem, próbując nie roztrząsać dalej tej kwestii. Co ma być, to będzie, byleby on wyszedł z tego cały. Choć nie mógł zaprzeczyć, że odczuwał już lekki niepokój i poważny dyskomfort. A co, jeśli inni trybuci przyjdą tu już z ustalonym konkretnym planem działania, który zakłada szybką likwidację przeciwników? To chyba niepokoiło go najbardziej. Dlatego też po wejściu każdego z trybutów, pomimo pozornego opanowania, uważnie ich ilustrował spojrzeniem, próbując dostrzec, co takiego trzymają w rękach, czy może mają podejrzenie wypchane kieszenie. Choć widok Mayi i Raphaela jeszcze tak go nie martwił, obecność Granta została zaakceptowana przez Alexa, więc i jemu to wystarczało, a i wiedział o planach sojuszu z Griffin, tylko wydarzenia sprzed Rogu ich rozdzieliły. Daleko posuniętą czujność zastosował, kiedy w sali pojawili się Matt z Carly na plecach i Amanda oraz Lucy, a potem Delilah. Na słowa tej ostatniej uśmiechnął się szerzej, ale nic nie powiedział. – Amanda, widzę, że sporo już przeszłaś – machnął lekko ręką w geście przywitania, przyglądając się twarzy dziewczyny. – To pewnie nie było przyjemne – podsumował, zatrzymując teraz wzrok na jej nożach. Całkiem dziwnie było widzieć roztrzepaną Amandę z tak ostrym i niebezpiecznym narzędziem w dłoni. Jeszcze przez chwilę przyglądał się zastawowi stołowemu, zgarniając dwa kolejne widelczyki do ciasta, kiedy do jego uszu dotarły słowa Alexa. Na które po prostu musiał się roześmiać. Doskonale pamiętał tę imprezę, to, co tam zrobili, a jeszcze bardziej jego późniejszy strach przed ojcem, że dowie się, co jego syn nawyczyniał. Na szczęście jednak się nie dowiedział. Stwierdzając, że to znakomity pomysł w zaistniałej sytuacji, chwycił za brzegi stołu i pchnął go najmocniej, jak umiał. Pod wpływem siły ich trójki, stół posłusznie się wywrócił, a cała jego zawartość poleciała w stronę Matta i reszty jego drużyny.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 6:07 pm | |
| W normalnych okolicznościach zapewne mogłaby nawet autentycznie się uśmiechnąć. Dla dawnej Delilah widok zniszczeń krzywdzących, choćby w niewielki sposób, osoby odpowiedzialne za wszelkie paskudztwa, cóż, byłby raczej czymś godnym obserwowania. Czerpałaby z niego jakiś rodzaj satysfakcji, będąc kimś kto mimo wszystko uwielbiał brać udział w takich rzeczach. Czynny, bierny, lecz działający… Nieważne, jaki. W jej dawnych czasach istotne było tylko to, by móc się dobrze zabawić, rozluźnić. To jednak nie wchodziło teraz w grę, bowiem istniały dwa mocne powody, aby jak ognia unikać zbliżania się do trybutów robiących piekielny burdel w sali. Pierwszym było naturalnie to, że znaczna większość z nich nadal należała do jej przeciwników, mogący przejawiać chęć zrobienia jej z dupy jesieni średniowiecza. Drugiego zaś nie potrzeba było chyba zbytnio wyjaśniać, czyż nie? Nikt, w tym na pierwszym miejscu zdecydowanie sama Deli, nie chciałby chyba zagłębiać się teraz gdzieś w jej psychikę. Pozornie płytką, realnie głęboką jak… Jak przeklęte bajoro z zanieczyszczonym dnem i czymś około setki metrów mułu przemieszanego z cholernymi wodorostami, które najwyraźniej postanowiły mieć wkład w drażnienie jej gardła i gałek ocznych, by wywoływać u niej kolejne napady łez oraz wrażenie krztuszenia się. Tak, dokładnie tak to teraz odczuwała. Nie tylko jako niewątpliwy ciężar na przeżartej na wylot duszy, lecz również pokaźnych rozmiarów kuli w gardle, którą chciała jednocześnie wypluć, jak i również pozostawić na swoim miejscu. Niczym rasowa masochistka, usiłując wierzyć w to, że w którymś momencie da jej ona siłę do dalszych działań, że będzie pamiątką tego wszystkiego, przez co pałała tak straszliwą żądzą zemsty. To właśnie sprawiało, że czuła się jak człowiek zaplątany, duszący się we własnej sieci. Sieci… Wspomnienie o tym sprawiało, że przechodziły ją nieprzyjemne dreszcze, nieustannie ocierane łzy wciąż spływały jej po policzkach – teraz jednak ze znacznie mniejszym natężeniem, a przed oczami migał obraz trójokiego pajęczaka bawiącego się z nimi. Zastępowany przez kolejny ciąg czegoś, co przypominało jej rzucane przed oczy zdjęcia. Nie kadry z filmu, niesamowicie szybko nawalane na stolik fotografie. W czerni i bieli, w wyjątkowo marnej jakości, z każdą chwilą coraz bardziej się rozmazujące. Ukazujące wszystkie tak niedawne wydarzenia z nieznanej jej perspektywy, jakby zza tafli lustra. To było coś podejrzanego, dziwnego, nieprzyjaznego. Jednak co właściwie w tym miejscu dało się jeszcze nazwać pewnym czy też normalnym. Chyba już zupełnie nic. Nie mówiąc już nawet o zachowaniu odwalanym przez trio trybutów, bowiem to zdecydowanie łapało się jeszcze w standardy tak zwanej bogatej młodzieży Kapitolu, lecz o całej reszcie czynników składających się na coś, co zdecydowanie niezbyt jej się podobało. I to właśnie z tego powodu nie stała teraz przy stole, narażona na uderzenia waz, talerzy i sztućców oraz bolesne poparzenia lecącym ze stołu jedzeniem, a stała sobie spokojnie w dosyć spokojnym miejscu, w którym teoretycznie mogła zachowywać kontrolę nad swoją własną sytuacją. Dokładnie tak. Swoją własną sytuacją, bowiem w chwili obecnej obchodziły ją tylko dwie rzeczy – obrona własnego tyłka i… i obrona własnego tyłka. Co innego mogła zrobić? Rzucić się bezsensownie, usiłując nieporadnie pomóc komuś, kto ani przez moment nie pomógł jej? Miała swoje cele, miała coś, o co należało walczyć zębami i pazurami. I nie zamierzała poświęcać tego dla kogoś, kto w żaden sposób jej nie rozumiał. Wcześniej w jej głowie pojawił się przebłysk dotyczący tego, że Amanda też przecież kiedyś, przynajmniej rzekomo, kochała kogoś nadzwyczaj mocno, a następnie go straciła. Choć w przypadku Gautier był to skurwysyn jakich mało, przez krótki moment Deli pomyślała o tym, że ta ją zrozumie. Nie zrozumiała, obdarzając ją tymi pełnymi nienawiści spojrzeniami, za które otrzymywała dokładnie to samo. Nie zamierzała jej raczej pomagać. Przynajmniej chwilowo. Skoro i tak dała się obezwładnić mrokowi, dlaczego niby miała dalej udawać dobrą osobę? Bo jesteś jej aniołkiem… – Szepnęła mała dziewczynka w jej duszy. Zagłuszyła ją. Nie chciała przecież pozwolić na to, by jej własne nienarodzone dziecko stało się aniołkiem nim jeszcze przyjdzie na świat. - Piękna rozpierducha. – Mruknęła pod nosem, uśmiechając się krzywo, by powrócić do milczenia i obserwacji otoczenia. Grunt to nie dać się zaskoczyć. I zwariować… Ponownie przerwała ciszę ze swojej strony, napomykając. – Pragnę tylko zauważyć, że Organizatorom to i tak zwisa. Jedzą sobie tłuste prosiaki, patrząc na nas jak na pieczenie, więęęc... Piękna jesień średniowiecza, chłopcy, tylko w kierunku nie tej dupy, co trzeba. Czym zawiniła ta przeklęta waza? Albo świecznik? Czy inne cholerstwo? |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 6:35 pm | |
| Czuła się dziwnie, pierwszy raz od dwóch dni będąc w towarzystwie kogokolwiek. Spodziewała się, że pokój, który na razie tam panował, wkrótce zostanie przerwany. W końcu drzwi nie zostały otwarte po to, aby najedli się do syta i rozeszli, każdy w swoją stronę. Patrzyła po twarzach swoich, miała nadzieję, sojuszników, starając się dostrzec cokolwiek, co mogliby skrywać. Nic jednak do niej nie dotarło, miała wrażenie, że wszystko jest dobrze, za dobrze. Po chwili usłyszała słowa, które sprawiły, że może zbyt gwałtownie zerknęła na osobę, która je wypowiedziała. Emrys Everhart. Oczywiście, że go znała. Co więcej był jedną z tych osób, którą naprawdę ciężko byłoby jej zabić i miała szczerą nadzieję, iż nie zostanie do tego zmuszona. W odpowiedzi na jakże miłe powitanie uśmiechnęła się lekko w jego stronę, po czym ponownie wlepiła spojrzenie w drzwi, śledząc je wzrokiem i czekając, aż skrzypną, uchylą się, a do pomieszczenia wejdą kolejne osoby, być może mniej przyjemnie nastawione w stosunku do ich grupy. Podobnie jak w poprzednich pokojach (podczas tych Igrzysk wszystko działo się zaskakująco szybko) nie musiała długo czekać na dalszy rozwój wypadków. Niemalże zaraz po niej drzwi prowadzące do jednego z korytarzy otworzyły się i swoje stopy w głównej sali postawiły kolejne 4 osoby. Rozpoznała w nich Delilah, dawną znajomą z przygód w KOLCu oraz towarzyszkę na przesłuchani po Paradzie oraz trybutkę, która zaatakowała jej trenerkę podczas jednego z treningów, Amandę, jeśli pamięć ją nie myliła. Napięła swoje niezbyt rozbudowane, dziewczęce mięśnie i obserwowała uważnie przybyłą grupę, w której nie miała absolutnie żadnych informacji o pozostałej dwójce. Chłopak oraz dziewczyna, którą przyniósł na ramionach, usiedli przy stole, a trybut zajął się posiłkiem, jakby w żadnym calu nie przejmował się obecnością pozostałych trybutów. Czy tak blisko było mu do śmierci? Tak łatwo się z nią pogodził? Obserwowała przybyszy uważnie i, o dziwo, była zaskakująco spokojna. I zdziwiona, że nikt jeszcze nie rzucił się sobie do gardeł… Wtedy usłyszała huk i zauważyła, iż stół zastawiony potrawami runął na ziemię, za sprawą trójki trybutów. Odsunęła się kawałek, chcąc uniknąć wylądowania fragmentów jedzenia na jej sukience, kiedy doszedł do niej znajomy, damski głos, spojrzała w stronę Deli przypominając sobie, że chwilę wcześniej z jej ust padło inne, równie interesujące zdanie jak to, którym teraz raczyła zgromadzonych. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, zmierzając powoli w jej kierunku. W jednej ręce wciąż ściskają nóź, tak na wszelki wypadek. - Święte słowa – rzuciła, kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu i ponownie wykrzywiając usta w uśmiechu – Zachowują się tak, jakby ktoś pozbawił ich wszelkich manier… - dodała lekko zamyślonym głosem, tym razem przenosząc wzrok w stronę Alexa. Przy pasku trybutki dojrzała pistolet. Wbrew wszystkiemu on mógłby jej się przydać – Tak przy okazji - znów zwróciła się bezpośrednio do blondynki, patrząc jej prosto w oczy – Ciebie też miło widzieć… żywą – rzuciła, odchodząc z powrotem w stronę grupy, jednocześnie szybkim, ale delikatnym ruchem tak, żeby dziewczyna nie poczuła zupełnie nic, wyciągnęła broń, starając się ukryć pistolet w materiale sukienki. Przez sekundę jednak jej twarz znalazła się blisko ucha trybutki – Zachowujmy pozory. Przynajmniej na razie – szepnęła szybko i zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, stała po drugiej stronie sali. Nigdy nie sądziła, iż wyprawy do Kwartału, zadawanie się z ludźmi, którzy sztukę kradzieży mieli w małym palcu i obserwowanie tamtejszego życia na coś jej się zdadzą. A teraz proszę, miała broń, której może osobiście nie zamierzała użyć (a przynajmniej nie w stosunku do osoby, od której ją zabrała). Miała jednak pewność, że zrobiła to dla własnego bezpieczeństwa. Teraz nawet dawnym znajomym nie mogła już ufać w stu procentach. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : Leży i pachnie na pół etatu. Przy sobie : Trzy banany, łyżka, antybiotyk, ząbkowany nóż, zapałki, igła z nitką Obrażenia : Obtarte kolana, poparzone, ale opatrzone łapki, skręcona kostka, a poza tym to nadal jej cycki nie urosły.
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 7:44 pm | |
| Kwas, szczury, a potem ruszające się ściany, które dają ci wybór pomiędzy śmiercią przez zgniecenie lub ucieczką nie wiadomo gdzie, by przeżyć jeszcze te pięć minut dłużej. Czyli to, co niedźwiadki lubią najbardziej. Na szczęście zanim niebo zaczęło spadać nam na głowę, zdążyłam opatrzyć moje biedne łapki. Odwinęłam szarfę oplatającą mnie w pasie i z pomocą Lucy przecięłam je na pół. Nasmarowałam te nieszczęsne dłonie maścią, którą przysłali Mandy, po czym Lu zawinęła mi kawałki materiału. Dobre i to, gdy nie ma się typowego bandażu. Zresztą liczył się fakt, że niwelowało to ból - miałam cichą nadzieję, że w końcu zniknie całkiem. Nie przejmowałam się wyglądem rąk, przecież i tak nie wyjdę stąd żywa. Nie zdążyłam niestety opatrzyć nogi, przez co znowu zostałam skazana na niesienie na plecach. Oczywiście nie było mi źle, bycie niesioną przez chłopaka to coś, pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu trzeba skorzystać. Ale nie miałam czasu się nad tym rozwodzić, w końcu śmierć przez zgniecenie nie wydawała się kusząca. Chciałam odetchnąć z ulgą, kiedy wpadliśmy do środka, ale się powstrzymałam, widząc jak pokaźna grupka trybutów zebrała się w sali. Albo tu wszyscy zginiemy, albo się otrujemy, albo zarżniemy - jedno jest pewne, wszyscy tu obecni żywi stąd nie wyjdą. Matt odstawił mnie na krzesło, ale ja długo na nim nie zabawiłam. Siedzenie w takim momencie wydawało mi się trochę ryzykowne, więc zaczęłam się powoli podnosić. I zapewne nadal robiłabym to w żółwim tempie, gdyby nie fakt, że tamtych trzech muszkieterów postanowiło wypizgać stół w moją stronę. Szybko zerwałam się z krzesła, pojękując lekko, gdy stanęłam na chorej nodze i nie przejmując się, że mogę sobie obić tyłek, rzuciłam się na podłogę z takim impetem, że przejechałam po podłodze tyłkiem aż pod samą ścianę. Chyba sobie nabiłam siniaka na tyłku, bo trochę mnie piekło, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Bardziej straszna wydawała mi się żółta plama na białej sukience. - No patrzcie, co żeście zrobili! Dumni z siebie jesteście?! - zapytałam z wielkim wyrzutem, patrząc na trzech wybitnych sprawców. Niestety nie mogłam teraz wstać i skoczyć przez ten stół, by wydrapać im oczy (znaczy spróbować chociaż, cudów nie oczekujmy), dlatego zdjęłam plecak, wyjęłam z niego ładunek i podałam w ręce Amandy. - Króliczku, wiesz, co masz z tym zrobić. - mruknęłam z zaciętą miną, po czym zamknęłam i założyłam plecak z powrotem na plecy. Zgrzebałam się z trudem z podłogi i pokuśtykałam na koniec pokoju, z dala od Gautier, wiecie, przezorny zawsze ubezpieczony. Chcą mieć rozróbę? Rozpierdol to dla nich zabawa przednia, czyż nie? No to niech mają. Fajerwerki, psia jego mać.
Ostatnio zmieniony przez Carly Coin dnia Pon Paź 06, 2014 8:13 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 8:10 pm | |
| Znów wszystko działo się jakby wokół Daisy, pozostawiając ją względnie bierną wobec otaczającego ją chaosu. Nawet nie drgnęła, kiedy na bankietowej scenie pojawiały się kolejne osoby. Mniej lub bardziej pożądane; to naprawdę się nie liczyło. Nerwy Daignault były napięte jak postronki i najchętniej odwróciłaby się na pięcie i zniknęła za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Wolała już konfrontację z małpią dziwką, odbijającą jej chłopaka, niż jakieś pseudokulturalne rozmowy z pokrwawionymi ludźmi. W których wpatrywała się z dość nieprzytomnym uśmiechem, nie mrugając, kiedy chłopcy rozpoczęli kulturalny rozpieprz. Bez muzyki, narkotyków i alkoholu, ale to wcale się nie liczyło. Daisy wiedziała na czym skupić uwagę i...po prostu działała. Wypoczęta, wyspana i bez większych urazów, co pozwoliło jej na działanie szybkie i zręczne. Huk upadającego stołu nie wybił jej z rytmu; znalazła się tuż przy blacie, odkopując noże do rzucania Amandy. Odłożyła je na obrus, jej błąd: teraz znajdowały się na podłodze razem z całą resztą sztućców, które Di przesunęła gwałtownie po podłodze za siebie. W kierunku Pandory, gotowej wbić jej ostrze w plecy...powiedzmy; w tej chwili słodka czternastolatka stanowiła mniejsze zło niż parada żenujących gwiazdeczek (ach, ta daignaultowska megalomania) w wersji zombie, widocznie pokiereszowana przez los. I zbyt pewna siebie? Cóż, następne działanie Di nie stanowiło przemyślanej strategii; kierowała nią raczej dziwna odraza i nerwowość, kiedy chwytała połowę nadtłuczonej wazy z gęsta zupą i...chlusnęła całą jej zawartością prosto na Amandę. Zalewając jej pokiereszowaną twarz, ale głównie dłonie, w jakich trzymała...coś dziwnego. Ładunek wybuchowy? Prezent z okazji słodkiego bankietu? Nie przyglądała się temu zbyt uważnie, ba, nie miała nawet możliwości, bo trzymana przez dziewczynę rzecz została całkowicie zalana pysznym sosem. Chyba dość pikantnym - zdążyła zauważyć papryczki chilli pływające w mazi? - co raczej nie mogło być dobre w kontakcie z zranioną buźką kiedyś względnie ładnej Amandy. Daisy nie miała jednak czasu spróbować, bo zanim zdążyło wydarzyć się coś jeszcze - schyliła się tuż za blat stołu, poprawiając ramiączka plecaka i sięgając po jedyny z noży, który ostał się w zasięgu jej dłoni. Tak na wszelki wypadek. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 8:28 pm | |
| Nie sądziła, że to mogło cokolwiek pomóc, wręcz wątpiła w moc sprawczą jej własnych słów, które jedynie odbiły się echem od ścian i wróciły, jakby puste i pozbawione sensu, bezbarwne, bo nie znaczyły nic w świetle tego, co działo się na tej przeklętej arenie. I ilekroć powtarzałaby, to rzeczywistość nie nagnie się według jej dziecinnych życzeń, nie legnie na kolana przed jej obliczem, bo tak, bo to nie bajka, z której ją wyrwano. Dlatego wątpiła, bardzo wątpiła, bo tak działo się jedynie na filmach, ale poczuła, jak wszystko powoli się naprawiało, jak puzzle powoli zaczynały tworzyć logiczną całość. I zaraz po przekąszeniu swojej porcji jabłek i winogron, po opatrzeniu Carly i swojej nogi oraz wzięciu tabletki antybiotyku – to wszystko miało rozpocząć się na dobre. Zabawa zabawą, życie życiem. Ale wszystko działo się zbyt szybko. Pozwoliła sobie jedynie iść za Deli, powoli i czujnie, trochę roztrzęsiona, ale nadal świadoma i uważna więc nic dziwnego, że zauważyła Mayę i jej dłoń zbliżającą się do spodni blondynki. W chwilę znalazła się przy nich, chwyciła czarnowłosą za łokieć, delikatnie przycisnęła i wyplotła z jej placów broń w swoją, aby natychmiast cofnąć się. Kusiło ją, bardzo ją kusiło. Chciała uderzyć, chciała krzyknąć, ale była cicho, na tyle, że usłyszeć ją mogły jedynie Delilah i trybutka. -Dosyć – głos miała drżący, dziwnie chwiejny, bo cofnęła się znów, obejrzała całe towarzystwo i bez wahania ruszyła w stronę Raphaela. Nie zważała na nic. Na nic. Naprawdę. Chciała być po prostu jak najbliżej niego, po prostu. I nieważne: Carly, Deli, Mandy czy Matt. Ważne, że on żyje, ważne że żadne z tych uderzeń nie należało do niego. W tle usłyszała chlust, nie odwróciła się, ściskała jedynie w dłoni, przy piersi broń, aby po drodze minąć obcych jej ludzi i wtulić się w jego pierś razem z tym przeklętym pistoletem, który zapewne w tym momencie czuł bicie serca ich obojga, jej podejrzanie spokojne i umiarkowane, jego być może szybsze, galopujące. Ale nawet nie podniosła wzroku, przymknęła oczy i liczyła na to, że gdy ponownie je otworzy, świat znów będzie piękny i kolorowy, a krwista poświata zniknie. I ci ludzie, którzy umarli, powrócą. Ale nikt nie wrócił. Nikt. -Chodźmy stąd, chodźmy stąd prędko – odezwała się w końcu, uniosła brodę a jej oczy zaiskrzyły, usta wykrzywiły się lekko – To. Się. Zaraz. Zacznie – szeptała gorączkowo – Chodźmy. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 8:30 pm | |
| Wylana przez Daisy zupa podrażniła rany na twarzy Amandy, wywołując dość uciążliwy, piekący ból. Jednak to nie był koniec szkód, płyn, który opadł na dynamit powoli przesiąkł do materiału wybuchowego unieszkodliwiając go oraz przepalając wnętrze urządzenia detonującego.
UWAGA! Od tej pory każdy z was może napisać po jednym poście przed reakcją GO. Zapobiegnie to chaosowi i umożliwi nam żywszą reakcje na to co dzieje się na sali. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 8:51 pm | |
| Dobrze wiedział, że chaos to coś, z czym sobie radzą doskonale. Począwszy od podobnych przyjęć, a skończywszy na imprezach, które kończyły się wcale niehonorowymi bójkami w parku, po których budził się nieprzytomny i nie spał przez miesiąc, dosłownie wariując. Nie rozumiał, czy chodziło o wyrzuty sumienia czy o inne mary, które przysiadały się na jego piersiach, ale ewidentnie nie radził sobie z czynieniem zła. Właściwie nie musiał. Był przecież nikim innym, a prostym chłopakiem, którego głównym marzeniem było życie doczesne, w którym miało nie zabraknąć morza wódki, przyjaciół, rewolucji i... dziewczyny, którą zostawiał ze smutkiem na szpitalnym łóżku przed laty. Cokolwiek działo się z nim później było ściśle podporządkowane osobie, która tak naprawdę nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Teraz to rozumiał, ale nie zmieniło się nic. Nadal wszystko, co robił - począwszy od świecznika po uniemożliwienie Amandzie sięgnięcia po noże, było tylko tym, co chłopak robi dla swojej ukochanej dziewczyny. Nie sądził, że ma coś z bitnego rycerzyka i zapewne nie miał, bo miał w tej chwili gdzieś honor i walkę, która miała się toczyć według reguł. Miał w dupie to, czy wywrócenie świata do góry nogami miało sens i czy może przy tym zginąć. Liczyła się tylko Daisy... Która zalała pierdoloną zupą ładunek wybuchowy, trzymany w rękach Amandy. Zobaczył to i znowu zadziałał instynkt.Przeskoczył przez stół. Porzucił świecznik na rzecz noża i zanim zdążył się zorientować, co robi, już wbijał Amandzie nóż pod żebra, mając za sobą sojuszników i wiedząc, że atak frontalny może zabić ich oboje. Nie liczyło się jednak nic, kiedy Daisy miała kontakt z tą dziewczyną, która powinna do zabrudzonej twarzy dopisać także zranienie nożem. Była dobra w rzucaniu, pewnie nie dałby jej rady z daleka, ale z bliska pozostawała tylko wycieńczoną i głodną kobietą, którą właśnie próbował zabić.. Był przekonany, że jedno wbicie noża nie wystarczy, więc sięgnął po kolejny z rąk Daisy, korzystając z okazji i tego, że Amanda zwijała się z bólu. Przez zupę. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 9:05 pm | |
| Jako następna, czas na reakcję ma Amanda. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 10:11 pm | |
| - Chuje! Jebane! Popierdolone! Chuje! Popierdolone! No! – Warknęłam po tym, gdy odskoczyłam, widząc, że tych trzech idiotów, których uznałam za aż nazbyt kulturalnych dżentelmenów, chwyciło za stół, by go wywrócić. Na nas! Na nas, ludzi kulturalnych z klasą, którzy nie zamierzali ich atakować w tak odświętnej dla nas, trybutów, chwili. Chwała, że nie zdążyłam jeszcze zasiąść do kolacji. Chwała, że Matt miał problemy z ręką. Chwała, że chciałam mu pomóc. Żałowałam, że nie mogłam pochwycić swoich czterech noży ze stołu, odskakując od niego. Nie było na to czasu, bo i tak mało brakowało, a wylądowałyby na mnie wszelkie potrawy, które teraz ścieliły podłogę. Serio? Marnowanie jedzenia? Tu, na arenie? Pojebało ich czy coś?! Nie mogłam być jednak zła na Carly, która cisnęła w moje ręce ładunek zaraz po przewróceniu stołu. Chwała, że mocno ściskałam nóż w swojej prawej dłoni, bo w innym momencie pewnie bym go opuściła, tracąc jedyną broń, którą przy sobie miałam, a którą potrafiłabym się obsłużyć. Ładunki niestety nie należały do przedmiotów, których użycie kiedykolwiek studiowałam. Biedna Carly niestety nie mogła o tym wiedzieć. Tak jak... Ech... Najgorsze, bo nie zdążyłam się ogarnąć na tyle, by uniknąć zupy, którą wylała na mnie ta plastikowa dziwka! Jedynie zrobiłam nieznaczny krok do tyłu, ale i tak sporo cieczy się na mnie wylało. Na mnie! Królową króliczków! Co jej odjebało? Nawąchali się wszyscy czegoś? Zalała ich fala gazu robiącego z mózgów wodę? Nie dość, że musiałam siedzieć w łazience, której nienawidziłam, to w dodatku została ona zalana kwasem, którego też nienawidziłam i jeszcze spadłam z sufitu, pieprzonego, lecącego, sypiącego się i wszystko po trochu, sufitu, to teraz jeszcze miałam kąpiel w ciepłej zupie. Serio? Ciepłej? I ja miałam to jeść? Poza tym cuchnęła okropnie. Jako perfum z własnej woli bym tego nie użyła i nie tylko dlatego, że ta też raczyła podrażnić moje rany. Pieprzony ból! Wkurwiona byłam i to ostro! Jak mogli mi to robić?! Jak mogli mi to robić po tym, jak tyle przeszłam, po tym, jak Sebastian umarł, jak Delilah się załamała?! No, właśnie. Nie dziwić się, że zalała mnie fala czerwonej i rażącej wściekłości. Mogłam ją swobodnie porównać do rozżarzonego miecza, który pragnęłam teraz wbić w całą czwórkę i nie obchodziło mnie w tej chwili, że wśród tej czwórki był Emrys. W tej chwili stał się dla mnie pieprzonym zdrajcą. O, tak! Znalazł się na czarnej liście Mandy, czyli mojej, a ja... Pragnęłam krwi. - TY KUKŁO! – Warknęłam, ciskając ładunkiem w chłopaka, który zbliżał się w moim kierunku z nożem. Nie patrzyłam, czy faktycznie w niego uderzy ten zasyfiony dynamit, który prawdopodobnie teraz był równie bezużyteczny, co zupa. Może miał nagle wybuchnąć? To byłoby jak prezent pod choinkę, tyle że tym razem nie czekałam na ten prezent. Nie czekałam też na jego reakcję, nie czekałam też na to, by zobaczyć, czy jednak mnie dźgnie tym nożem, czy też nie. Ja zainteresowałam się kimś innym i nie było zmiłuj. Natychmiast dopadłam do niej ze swoim nożem. To co, że był on do rzucania? To co, że miałam jeden jedyny nóż? Ważne, że go miałam, że byłam wściekła i chciałam jej krwi! Ba!, ja usilnie jej pragnęłam. Sięgała po noże, ja zaś doskoczyłam do niej, celując tym nożem centralnie w kręgosłup na karku. Chciałam go tam wbić i byłam na tym całą sobą skoncentrowana. Zaraz też zaczęłam okładać ją wolną ręką zaciśniętą w pięść. Wszędzie, a szczególnie w szyję i w głowę. To samo robiłam z drugą ręką, tylko uzbrojoną w nóż. Nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Nie powinna mieć, gdy w mojej krwi krążyła adrenalina, a wraz nią Eryda, która krzyczała: Dźgaj, Mandy! Dźgaj! Bij ile wlezie! Kochasz to, więc skończ jej żywot! Niech morze wypłynie... Zgadzałam się z nią. Wiedziała, co w mej duszy gra. Króliczki! Moje krwawe i kochane króliczki! Zabijcie ją! Całość działa się szybko. Nie interesowałam się Alexem. Mógł mnie zabić, ale wpierw ja chciałam skończyć z tą dziewuchą. Doskoczyłam do niej prędko. Dźgnęłam raz i miałam nadzieję że porządnie, potem ponowiłam dźgnięcie. Raz, drugi, trzeci... W końcu straciłam rachubę. Jedną ręką dźgałam, drugą ręką biłam. Dźgałam i biłam z całej swojej siły, by ją możliwie jak najmocniej oszołomić, a nawet i zabić. Oszołomić? W sumie nie myślałam o oszałamianiu. O, nie! Chciałam zabić! Dostęp musiałam mieć doprawdy genialny, bo przecież była tuż blisko mnie. Nigdzie nie odskoczyła, nie odeszła, a sięgała jak ostatnia idiotka po nożyk z przewróconego stołu, kompletnie olewając adrenalinę krążącą w moim ciele, która nawet człowieka z połamaną nogą potrafiła zmusić do biegu. Zgiń! Zgiń, Daisy! I tak cię nie lubiłam. Dźgałam i biłam na chybił trafił... Nie, nie na chybił trafił. Celowałam w jej głowę i zamierzałam ponawiać ciosy, póki ktoś by mnie nie powstrzymał. Byłam wściekła. Miałam prawo. Byłam wściekła i żądałam krwi! Jej pieprzonej krwi! I krwi tych trzech dupków! Niech zdychają! - Nie. Zadziera. Się. Z. Królową. Króliczków. – Warknęłam, zadając kolejne ciosy.
Ostatnio zmieniony przez Amanda Gautier dnia Pon Paź 06, 2014 11:11 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 10:13 pm | |
| Igrzyska udowodniły, że Matt był naprawdę słaby psychicznie, a wizyty u psychologa, których zaprzestał kilka tygodni temu wciąż były my potrzebne. Na szczęście nie będzie musiał się już zbyt długo męczyć ze swoimi problemami, bo te rozwiąże jego rychła śmierć. Na razie wciąż jeszcze żył, ale stan ten nie powinien utrzymać się już raczej długo. Krew z rany na czole przesiąkła już przez materiał, którym obwiązał sobie głowę i powoli zaczynała ściekać mu po twarzy niewielka strużka krwi. Trzeźwość milczenia opuściła go na dobre, gdy zasiadł za stołem i zabrał się za wcinanie zamiast, tak jak pozostali trybuci, knuć nad tym, kogo pierwszego pozbawi życia. Naprawdę było mu to obojętne i jedyne co był w stanie zrozumieć to fakt, że nie wyjdzie z areny żywy. Czy pogodził się z tym faktem? Niekoniecznie, choć z wyłączoną z użyteczności dominującą dłonią raczej niewiele mógł zrobić. Zwykłe nalanie napoju sprawiało mu sporo kłopotów, nie mówiąc już o atakowaniu kogokolwiek, czy zwykłej obronie. Siedział na swoim krześle nie przejmując się resztą trybutów, jakby czekał na to aż któryś z nich podejdzie i poderżnie mu gardło. Nic takiego nie nastąpiło, ale wydarzyło się coś, czego z pewnością nie był w stanie przewidzieć. Trójka chłopaków postanowiła wywrócić stół wprost na biednego Matta, na którego posypała się cała zastawa razem ze znajdującym się na niej jedzeniem. Na szczęście jakimś cudem wyszedł z tego cało, przygnieciony tylko stołem, który właściwie nie był wcale ciężko. - Kurwa! - zaklął ścierając z twarzy resztki potrawki z królika - Nigdy nie byliście na bankiecie na Kapitolu?! - gdyby widział siebie leżącego na ziemi pod stołem, umazanego jedzeniem, przeklinającego ludzi i narzekającego na ich brak obycia zapewne stwierdziłby, że po prostu postradał zmysły - Serio? - warknął próbując wyswobodzić nogi - Na nic lepszego was nie stać? - pytanie to zadał chyba w najmniej odpowiednim momencie, bo chwilę później ujrzał jak Mandy zostaje oblana zupą w chwili, gdy próbowała rzucić w stronę stołu ładunek wybuchowy. Gdzieś w środku ucieszył się, że jej się to nie udało, w końcu gdyby wybuchł kilka kroków od niego to nie wyszedłby z tego cało. Z drugiej jednak strony obiecał przecież sobie, że postara się chronić Amandę nawet za cenę swojego życia. Nie miał zbyt wiele czasu na reakcję, wszystko wkoło działo się bardzo szybko. W ręku Alexa zabłysło ostrze, które wymierzył w osobę, którą powinien był zostawić w spokoju. Lepiej zrobiłby zabijając kogokolwiek innego z pokoju, wówczas pewnie Matt w ogóle nie zwróciłby na to uwagi. Resztkami sił (stół wydawał się niezbyt ciężki, ale lądując na chłopaku połamał mu chyba ze dwa żebra albo w najlepszym przypadku mocno poobijał) podniósł się z podłogi i całym ciężarem ciała rzucił się na Amitiela chcąc go powalić i uchronić Mandy... Nie, nie był pewien kim dla niego była Amanda. Przez te wszystkie lata zdołał wyprzeć ze świadomości uczucia, których się po prostu bał i nawet teraz, chwilę przed możliwym końcem nie był w stanie przyznać tego przed samym sobą. W wewnętrznej kieszeni marynarki wciąż miał nóż z zakrzepłą już krwią Evena, ale wydaje się, że Matt już o nic zapomniał. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 10:24 pm | |
| Zanim pójdziecie dalej z akcją, prosiłabym Amandę o poprawienie nieścisłości w poście. Po pierwsze - noże ze stołu zostały zabrane przez Daisy. Nawet gdyby nie były - jak chwyciła je - trzymająca w rękach ładunek wybuchowy - Amanda? Wyrzuciła go wcześniej? Gdzie? To istotne. Po drugie - post wcześniej zostałaś zaatakowana przez Alexa, nie możesz tego tak po prostu zignorować. Od tej pory masz godzinę na poprawienie (edycję) postu, jeżeli po tym czasie nieścisłości nadal będą się pojawiać, rozstrzygnie je Mistrz Gry. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 10:42 pm | |
| Coraz bardziej pusta w środku, praktycznie całkowicie wypruta z uczuć, z czegokolwiek. Prócz tej oślepiającej wściekłości, jaka ją zawładnęła, zagnieżdżając się w jej środku na kształt pasożyta. Wijącej się białej glizdy będącej swoistą personifikacją całej nienawiści, jaką dziewczyna nosiła teraz w swym sercu. Czegoś w pełni skupiającego na sobie jej uwagę, czego nie dało się ot tak zwyczajnie od siebie odrzucić. Nie mogła tego zrobić, nie potrafiła i chyba nawet nie chciała. Pragnęła to zachowywać, obawiając się, że jakikolwiek sprzeciw Siłom Wyższym okaże się i tak bezcelowy, zaś wyzbycie się gniewu pogrąży ją całkowicie w odmętach rozpaczy. Nie chciała tam wracać. To było takie okropne miejsce. Przeraźliwie chłodne i okrutne, pogrążone w przejmującej ciszy, która teraz przynajmniej już jej nie otaczała. Choć Delilah nie była w stanie określić tego, co zdawało jej się w tym momencie gorsze. Brak słów czy też ich nadmiar. Swoiste echo pustki czy też wypełnienie jej czymś równie mocno obijającym się o wnętrze czaszki. Nie myślała logicznie, raz po raz zaczerpując powietrza niczym ryba wyjęta z wody i… Cóż, przyznajmy szczerze, starając się nie zwrócić ostatnio konsumowanej sałatki, wody czy innych krakersów, gdy do jej nosa docierały tak duszące zapachy potraw. Mieszające się ze sobą w coś, co dla innych musiało pachnieć znakomicie, natomiast dla jej nosa było najzwyklejszym w świecie koszmarem. Tyle różnych woni przemieszanych w jeden wielki smród, tak wiele wszystkiego, co zapewne dla dzieci mieszkających w KOLCu musiałoby wyglądać co najmniej na świąteczny stół jeszcze z czasów dobrobytu. Mogła zjeść sukinsyńsko suty posiłek, jednak nie myślała o tym pod tym kątem. Jeśli tylko uda jej się przeżyć niewątpliwie powoli się już rozpoczynającą rzeź, z pewnością będzie miała kilka sekund na spakowanie co bardziej zjadliwych kąsków. Czegokolwiek, no. Gdy jej się to uda, oczywiście!, nie jeśli Musiała myśleć choć na tyle pozytywnie, by nie widzieć w tym jeszcze swojego ostatecznego końca. Przecież, na swój milczący i pełen tragizmu sposób, obiecała nie tylko sobie wytrwać jak najdłużej. Złożyła również niemą przysięgę Bastianowi i Sarence. Tak, może i było to głupie, jednak nie mogła myśleć inaczej. Obiecała przeżyć dla swojego jak najbardziej martwego chłopaka i nienarodzonej córeczki, która już właściwie otrzymała imię po jednym z tych nadzwyczaj częstych tekstów, w których to Delilah była płochliwą sarenką. Sarenką… Musiała żyć. Dla siebie samej, dla zemsty i dla małej Fawn, ich Sarenki. Zamrugała kilka razy, warcząc pod nosem pierwsze lepsze przekleństwo, jakie akurat przyszło jej na myśl i obserwując coraz to ostrzejszy przebieg wydarzeń. Zauważając podchodzącą do niej Mayę, spięła się mimowolnie, choć teoretycznie miały przecież pozostawać ze sobą w sojuszu. Dokładnie. Teoretycznie. W praktyce wyglądało to o wiele gorzej, co dojrzeć mogła, gdzie tylko by nie spojrzała, w którą tylko stronę by się nie obróciła. To nie była już czysta paranoja. Ona przerodziła się w coś realnego, prawdziwego. Zlustrowała od góry do dołu nadchodzącą towarzyszkę, naprawdę usiłując nie wyglądać aż tak bardzo żałośnie. Słabe jednostki przecież aż same z siebie wołały o dobicie, zaś ona pragnęła bić, nie być dobijaną. Zwłaszcza przez kogoś takiego jak panienka Maya. Wyglądającego całkiem niewinnie, jednak… Cóż, sam fakt jej dotychczasowego przeżycia mówił chyba za siebie, nie? I faktycznie, dziewczyna nie wyglądała już tak niewinnie jak kiedyś, a Delilah mogłaby nawet przysiąc, że do jej oczu dotarł nikły błysk ostrza w świetle świec. Czyżby i ona również miała okazać się zdrajczynią? Dokładnie, również, bowiem do Deli zaczynało dochodzić powoli to, że ona sama była pierdoloną zdrajczynią, pozostając w miejscu zamiast interweniować. W tej chwili nie mogła jednak zupełnie nic zrobić, w gotowości czekając tylko na nadejście Mayi i kątem oka zerkając na stojącą nieopodal Lucy. Czując na sobie dotyk dłoni Griffin, ledwo powstrzymała się przed mimowolnym sykiem. Nie chciała, by ktokolwiek ją dotykał. Nie chciała również, by ktokolwiek znajdował się tak blisko niej. Aż nazbyt, naruszając przy tym przestrzeń osobistą, o którą zaczynała na nowo walczyć. Z samą sobą i z innymi. W wybitnie nierównej walce i… Nie było tak, że nie poczuła dotyku w miejscu, w którym nie powinna być dotykana. Bez zupełnie żadnych podtekstów przy tym obecnych, lecz z czystą pewnością, że ruch Mayi nie miał w sobie nic dobrego. I glizda w niej to wyczuła, sprawiając, że Delilah zacisnęła mocniej dłoń na łuku, gotując się do strzału. Złodziejaszek nie powinien próbować okradać złodzieja. To nigdy nie kończyło się dobrze. Nawet przy sojuszu, nawet przy pozytywnych odczuciach złodzieja do kradnącego… Jednak Lucy ją ubiegła, wyprzedziła. Może to i dobrze? Naprawdę nie chciała krzywdzić tej dziewczyny. Była jej sojuszniczką, kimś mogącym wspierać ją w razie potrzeby. Skinęła głową, patrząc na odchodzącą Lucy i rzucając Mayi aż nazbyt przeciągłe spojrzenie, pełne smutku i jakiegoś rodzaju zawodu – tak, zawiodła się na niej, by już w następnej chwili brać udział w kolejnym koszmarze. Początku jeszcze jednej rzezi, patrząc jak… Tym razem musiała odstawić swoje niezadowolenie gdzieś na bok, widząc, jak wszystko coraz bardziej się miesza. Przysuwając się bardziej tak, by nie mieć niczego niebezpiecznego za plecami i naciągając już odpowiednio strzałę na łuk. Ustawiając się w pozycji, tej aktualnie dla niej najwygodniejszej, by powoli wypuścić przez zęby powietrze i wycelować. Posyłając jedną ze swoich strzał nie w atakującą Amandę Daisy, lecz wprost w Alexandra. Nie czekając na efekt, by ponownie wyciągnąć strzałę i posłać ją po raz kolejny. Nie było tak, że nie obserwowała otoczenia dookoła siebie. Robiła to, gotowa wymierzyć w inny cel w razie potrzeby, lecz w tej jednej chwili starając się choć odrobinę osłabić Amitiela, aby dać Mattowi i Amandzie szansę. Pieprzyć sojusze, jakie mogła mieć z nim Maya, rzekomo pozostająca przecież jej własną sojuszniczką, mały sukinkot zaatakował Amandę w celu jednego. Zabicia. Zaś ona nie zamierzała pozwolić sobie na utratę kolejnej, mimo wszystko, cennej dla niej osoby. Nie chowała się w kącie i nie czekała na cud. Cuda się nie zdarzały. Aniołki nie istniały, więc należało zastąpić je choć na ziemi. Oczywiście, żyjąc i trwając, lecz przecież nie tylko dla siebie. Sebastian powiedział jej, że sobie poradzi. I miała sprawić, by jego słowa okazały się prawdą. Dla niego, dla siebie, dla Fawn, Amandy i tych wszystkich, którzy kiedykolwiek byli dla niej istotni. Nie zawiedzie Marthy, będzie jej aniołkiem. *** - Nianiu? A mamusia mówiła, że aniołki nie istnieją! Czy one umarły?- Nie, rybeńko. One są. Wystarczy tylko w nie uwierzyć.- Tylko tyle?- Aż tyle. Chodź... Pokażę ci coś, kwiatuszku...------------------------ [Edit: Przepraszam, nie widziałam postu GO z telefonu, a teraz już nie mogę skasować, nie jedzcie mnie. To moje pierwsze przestępstwo! Poza tym jestem grzeszna grzeczna! xd Edit editu: Zapomniałam o przecinku, wciąż jestem chora i pfe. Mea culpa.]
Ostatnio zmieniony przez Delilah Morgan dnia Pon Paź 06, 2014 11:02 pm, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Pon Paź 06, 2014 10:48 pm | |
| - Cytat :
- Zanim pójdziecie dalej z akcją, prosiłabym Amandę o poprawienie nieścisłości w poście.
Jeszcze jedno zignorowanie postu Mistrza Gry i zrobi się niemiło. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Wto Paź 07, 2014 12:04 am | |
| Ostrze Alexa wbiło się między żebra Amandy i tam pozostało; rana nie krwawi zbyt mocno (upływ krwi tamuje sam nóż), ale po ciele trybutki rozlał się oślepiający ból. Adrenalina co prawda pozwoliła jej na częściowe wyminięcie atakującego ją Alexa (który, co wynika z postów, w chwili ataku znajdował się POMIĘDZY obiema trybutkami), ale z kolei zasnuwająca oczy mgiełka znacznie osłabiła jej celność. Ostrze wymierzone w Daisy trafiło nie w kręgosłup, a w obojczyk; rana krwawi i boli, stanowczo wymaga też opatrzenia, ale sama w sobie nie zagraża życiu (oczywiście jeśli wykluczymy zakażenie).
Kolejne wściekłe (i mierzone na oślep) ataki Amandy zostały przerwane przez Matthew. Trybut rzucił się na Alexa, po czym obaj stracili równowagę, wpadając na walczącą Amandę i Daisy; cała czwórka wylądowała na twardej podłodze, Alex i Matthew w uścisku, Amanda i Daisy przeturlały się nieco dalej, oddalając się od siebie. Co do strzały wypuszczonej przez Delilah, to trafiłaby do celu, gdyby nie wcześniejszy wybieg Matthew, który niechcący uratował Alexowi życie; jej grot jedynie drasnął ramię Amitiela, po czym z brzękiem wylądował na posadzce.
Od tej pory kolejka postów wygląda w ten sposób: trybut - GO - trybut - GO, i tak na zmianę. Nie piszecie też kto pierwszy, ten lepszy; idąc do tyłu, kolejność pisania to: Pandora, Raphael, Emrys, Maya, Carly, Daisy, Lucy, Alex, Amanda, Matthew, Delilah. Jeśli osoba, która jest aktualnie pierwsza w kolejce wie, że nie da rady napisać w najbliższym czasie, proszona jest o powiadomienie GO, nastąpi przesunięcie o jedno lub dwa miejsca do tyłu, w zależności od potrzeby.
Idąc za Waszymi uwagami, Mistrz Gry podszkolił się w poczuciu przestrzeni, dlatego będzie zwracał uwagę na KAŻDĄ nieścisłość w związku z wcześniejszymi postami i nie zawaha się jej wykorzystać, dlatego czytajcie uważnie posty zarówno innych, jak i Game Overa. Wymagacie też od nas pozostawiania Wam czasu na reakcję - róbcie to samo, działajcie z maksymalnie kilkusekundowym wyprzedzeniem.
Drzwi dookoła sali pozostają otwarte, można wybiegać, wybierając którykolwiek z numerów od jeden do cztery.
|
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości Wto Paź 07, 2014 12:39 am | |
| Gubiłam się powoli w umykających mi godzinach. Minuty przepływały mi przez palce i wydawało się, że na arenie nie istniało coś takiego, jak pojęcie czasu. Jakbyśmy przenieśli się do równoległego uniwersum, zbyt dalekiego, aby dotarły do nas takie wynalazki ludzkości. Wydawało mi się jednak, że znajdowaliśmy się w tym miejscu wystarczająco długo, aby chociaż części z nas udało się zdziczeć. Pozbawieni kontroli dorosłych, skazani na śmierć i z dostępem do pokaźnego arsenału - wszystko mówiło samo za siebie. Kwestią czasu wydawała się chwila, w której obudzą się w nas pierwotne instynkty przetrwania. Tymczasem bankiet przebiegał w nadzwyczaj cywilizowany sposób. Może nasze sukienki i koszule były zbyt bardzo upstrzone czerwienią, jak na eleganckie przyjęcie, a słowa byt ostre - ale świeża krew nadal się nie polała. Mogłam zacząć nawet przypuszczać, że brud zna podstawy dobrej etykiety. Chociaż musiałam przyznać, że byłam znudzona. Zatoczyłam leniwe kółko dookoła stołu, opadając w końcu lekko na krzesło i mimowolne przewracając oczami, kiedy moje uszy zostały uraczone wymianą zdań, znajdującą się na tak wysokim poziomie. Chciałam akcji, a tymczasem musiałam spotkać się z gorzkim rozczarowaniem, obserwując bezczynność mojego sojuszu. Jednocześnie, jakby na moje błagalne myśli stolik poderwał się ku górze, pchnięty przez chłopców, a ja poderwałam się z krzesła na równe nogi. Zachichotałam cichutko w odpowiedzi na roztrzaskujące się o podłogę naczynia, a w kakofonii rozpoznając też dźwięk łamanych żeber. Odskoczyłam na bok, z zainteresowaniem śledząc wzrokiem chaos, który zapanował na sali i z trudem potrafiłam nadążyć za każdą osobą. Kątem oka zauważyłam błysk noża Alexa, wbijanego w żebra Amandy, a później jej kolejne ciosy zadawane Daisy i poczułam się okropnie zignorowana. Miałam wrażenie, że omija mnie najlepsza część zabawy. Zanim zdążyłam się zorientować scenka zmieniła się i parę osób w objęciach, wtulało już twarze w zimną podłogę. Dopiero teraz ruszyłam się z miejsca, czując ogromną falę złości, kiedy mój sojusz został potraktowany tak podle. Mogłam nie trawić każdego z osobna, ale to nie dawało prawa innym, do wymierzania im sprawiedliwości. Na to jeszcze miała przyjść lepsza pora. W jednej ręce nadal trzymając nóż, rzuciłam się ku Amandzie, wolną dłonią łapiąc ją za włosy i podciągając nieco do góry, tylko po to, aby uderzyć jej głową o kant stołu. Raz i jeszcze raz, aż krew popłynęła jej ze skroni. |
| | |
| Temat: Re: Sala Główna i Róg Obfitości | |
| |
| | | | Sala Główna i Róg Obfitości | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|