CZĘŚĆ I. OLŚNIEWAJĄCA MANDY.
Niepewnie opuszcza sypialnię. Towarzyszy jej oczywiście siostra, którą kocha nad życie i z którą obchodzi dziś przecież ich wspólne dwunaste urodziny. Są bliźniaczkami. Nie wszyscy są jednak tego świadomi. Myślą, że jest kilka lat starsza od Tabithy, mimo że cechuje ją drobniejsza, w porównaniu z siostrą, aparycja. Znacznie podkreśla to wzrost. W dodatku bardzo się różnią wyglądem. Pewnie nawet nie pomyślano by, że są siostrami, gdyby nie przedstawiano ich razem jako Gautier. Nigdy jakoś się nie przejmowała tym ciałkiem elfa. Kochała siebie taką, jaką była. Ba!, taka czuła się bardziej wyjątkowo.
Wiecznie beztroska i radosna, teraz nieco się boi. Co, jeśli nikt nie przyjdzie? Dobrze wygląda? Czy ten pukiel jej włosów nie powinien być różowy? Uwielbiała róż. Róże również. Co, jeśli coś pójdzie nie tak? Co, jeśli Tabithcie nie spodoba się nawet to przyjęcie? Nie chciała, by była niezadowolona. Dziś powinna się cieszyć. Były coraz bardziej starsze. I ładniejsze.
W sumie... Były wyjątkowe. Ona była wyjątkowa. Nie powinna się martwić, a to wszystko, co ją męczyło, to absurdalne smutki, które nie miały szansy zaistnieć. Nie na jej warcie. Wszystko miało pójść dobrze. Była Amandą! Mogła wszystko! Nawet zaczarować Tabithę.
Nie myśli nad tym dłużej. Po prostu nagle odwraca się do niej na powrót ożywiona, podniecona, szczęśliwa, w sumie jak przez ostatnie tygodnie, odkąd zaczęła czuć w powietrzu zbliżające się urodziny. Chwyta ją w ramiona, by zaraz przytulić się do niej, nie przejmując się już niczym. Prócz jednej rzeczy. Chciała, by siostra świetnie się bawiła.
- Tabitho! - Spapugowała tonem ich gosposię, gdy ta łapała je przed śniadaniem na podkradaniu ciastek. Potem zawsze miały na deser stertę warzyw. - Uśmiechu, no! Pragnę ci przypomnieć, że dziś również wyglądasz jak jedna z nich. Choć chyba najbardziej ekstrawagancko - zauważyła, odsuwając się od niej na krok i mierząc od stóp do głów. Mama się postarała. Tabitha wyglądała naprawdę olśniewająco! Wiedziała jednak, że ona to wszystko odbierała inaczej.
- Dobra, to miało cię pocieszyć, ale raczej nie pociesza. Raczej na pewno, aaale to nie wszystko! O taaak, cuchnę wyzwaniem. Twoja Mandy ma coś kuszącego w zanadrzu. Jeśli znajdziesz kogoś, kto będzie wyglądał bardziej odstawnie od ciebie, to oddam ci ten swój ulubiony medalion.
A potem stanęły na szczycie schodów, patrząc na zebrany na dole tłum. Oszołomiona pełną ludzi salą w ich domu, uśmiechnęła się szeroko z satysfakcją. Jej rodzice byli niesamowici, że to wszystko zorganizowali. Byli cudowni. Kochała ich.
Pomachała wszystkim zebranym ze szczytu schodów, gdy ich twarze skierowały się w jej stronę i zaraz też po nich szybciutko zeszła, wtapiając się w tłum, który ją podziwiał i z radością witał. To było to, co kochała. Uwielbiała być w centrum uwagi. To był jej żywioł.
CZĘŚĆ II. POSŁUSZNA KUREWKA.
Zamknął ją w tej chłodnej i ciemnej piwnicy. Bała się. Tak strasznie się bała, że go zraniła, zabijając wszystkie jego dziwki. Nadal miała ich krew na sobie. Mógł nie zrozumieć, nie wiedzieć, że tak kobieta chciała go zdradzić... Buntowała resztę! Nie mogła na to pozwolić... Kochała go.
Jednakże co, jeśli nie przyjdzie? Co, jeśli już jej nie chce? Nie chce, by była jego żoną! Co, jeśli nie będzie chciał jej już tknąć, by sobie ulżyć? Przeprosi go, powie, że nie chciała, że to wypadek, że żałuje... Ale to było kłamstwo! Chciała tego, pragnęła ich śmierci! Nienawidziła ich, ale udawała przed nimi ich przyjaciółkę jedynie dla Alviego. Był przecież jej kochanym mężem.
Siedziała w tej piwnicy sama, w ciemnościach i spętana, a jedynym jej problemem było to, czy jej oprawca jej wybaczy. Na niczym innym jej nie zależało. Minęło już kilka lat, odkąd zabrał ją z domu jako dwunastoletnią dziewczynkę. Już dawno nie tęskniła za rodzicami, za siostrą, gosposią, domem. Wszystko to zniknęło całkowicie po tych setkach gwałtów, siedmiu porodach, nastu poronieniach. Amanda już nie lśniła radością i urodą jak kiedyś. W sumie jej już nie było. Teraz była nowa Amanda, szara kukła, która dawno nie widziała innych ludzi, nie uczestniczyła w przyjęciach... Nawet za nimi nie tęskniła., bo w jej głowie był jedynie ten gruby pedofil, któremu sprzedał ją ojciec, a którego kochała.
Podłoga zatrzeszczała. Spojrzała z nadzieją, by zaraz ujrzeć wchodzącego przez nią mężczyznę. Przyszedł! Nadal jej chciał!
- Amando... - Zająknął się pijany. - Moja mała Amando... Coś ty zrobiła? - Spytał, klękając przed nią i rozkładając jej w tym miejscu nogi.
Tak bardzo chciała go przeprosić, ale milczała. Nie chciała go jeszcze bardziej urazić.
CZĘŚĆ III. ODCIĘTA MARIONETKA.
Tabitha siada obok niej, rozczesując dokładnie jej włosy. Na koniec odkłada delikatnie szczotkę na prowizoryczną szafkę i łapie ją za rękę. Mówi coś do niej.
Raz opowiada swój dzień, czasem się śmieje, wspominając stare czasy. Czasem zdarza jej się płakać w amandowej (nie)obecności, gdy są same. Jej małej Mandy jednak tu nie ma z nią. Mała Mandy znajduje się daaaleko. Bardzo daleko, gdzie Tabitha nie ma dostępu. Ma swój świat, który obserwuje każdego dnia. Rzadko docierają do niej słowa siostry i są jedynie wyrwanymi słowami. Często bez znaczenia, bez sensu.
To zdaje jej się nieistotne, gdy stoi na swoich sielskich polankach, zatapiając palce w chłodnej trawie i obserwując z ciekawością z daleka płonące miasto. Czuła nawet woń palonego ciała. Paskudna. Wiatr niesie też słodkie i błagalne "Mandy". Ona pozostaje niewzruszona. Patrzy przed siebie, nie reaguje, nic nie mówi, nie krzyczy. Nawet wtedy, gdy sama płonie.
Płomienie... Wiąże z nimi jedną myśl: Alvi spłonął. Zostawił ją.
CZĘŚĆ IV. SŁODKA BESTIA.
Otwiera oczy. Tak naprawdę. Rozgląda się wokół i widzi... płomienie. Prawdziwe. Budynek naprawdę płonie...
CDN.