|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 27, 2014 8:37 pm | |
| Gdy minęło południe grupa 8 mężczyzn, ubranych w stroje Strażników Pokoju i z pełnym uzbrojeniem, ustawiła się w okolicy Areny, a dokładniej współrzędnych, które zostały im podane. Sam budynek, w którym rozgrywały się tegoroczne Igrzyska był zewnątrz niewidoczny, chroniony polem siłowym. Wszyscy jednak zapoznali się z planami Areny i dobrze wiedzieli, jak to wszystko wygląda – nie tylko z zewnątrz. Ustawili się parami przy 4 z generatorów, które w odpowiednim momencie będą mieli za zadanie zniszczyć. Póki co jednak wszystko wyglądało tak, jakby była to rutynowa straż Areny i jedyne, co mogło wydać się dziwne to fakt, że dotychczas miejsce to nie było strzeżone przez ludzi. Mężczyźni wydawali się być zajęci rozmowami, jednak każdy z nich bacznie wyczekiwał sygnału do działania i poduszkowca, który wkrótce miał się pojawić na horyzoncie. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 27, 2014 9:35 pm | |
| Lądowisko razem z resztą spiskowców i Almą <3
W tej sytuacji uśmiech nie był chyba właściwą opcją, a mimo to Libby nie mogła pohamować ogarniającej ją radości, kiedy sięgała po stery. Znów. Nie wierzyła, że to naprawdę się dzieje, a przecież była tam jako żywo w otoczeniu tych wszystkich paneli, guzików i szumu maszyn. Najchętniej poświęciłaby każdemu z nich chwilkę, ustawiając wszystko według własnych upodobań, ale chyba nie było na to czasu. Musiała więc zadowolić się tym, co miała, po prostu ciesząc wzrok wnętrzem. Usiadła wygodnie na fotelu pilota (tak, znów mogła mówić o sobie pilot), oczekując sygnału. Gdy w końcu jej pasażerowie dali znać, że są już gotowi, odpaliła silnik i ostrożnie uniosła poduszkowiec w górę. Czuła się cudownie, jakby wróciła do domu – jedynego miejsca, gdzie czuła się bezpiecznie. Mimo że na ziemi cały czas odczuwała ból z powodu niemożności latania, teraz dopiero naprawdę zrozumiała, jak bardzo brakowało jej tego wszystkiego. To było trochę jak podcięcie skrzydeł, bez których nie potrafiła w pełni funkcjonować. A teraz? Czuła się wypełniona, wszystkie kawałki, na jakie składało się życie Libby, zostały złożone i utworzyły piękny obrazek. Miała całość: rodzinę, dom, zdrowie i swoje ulubione zajęcie. Niczego więcej już nie potrzebowała, może tylko zapewnienia, że wkrótce jeszcze spotka Maisie i że przyszłość stoi dla niej otworem. W tamtej chwili nie obawiała się niczego. Jej pole widzenia było krystalicznie czyste, bez choćby najmniejszej chmury na horyzoncie. Nawet wizja kary, która będzie musiała na nich spaść, nie była aż tak przerażająca. I kiedy tak sobie leciała, w pewnej chwili zdała sobie sprawę, że jej słodki sen rozpływa się. Docierali już do miejsca, gdzie miała być położona arena. Musiała obniżyć trochę lot, ale jednocześnie uważać, aby nie naruszyć strefy powietrznej. Wzięła głęboki oddech i powoli, ostrożnie, próbowała opuścić maszynę. Wówczas zdała sobie sprawę, że w wielkim planie mężczyzn nikt nie przewidział, że poduszkowiec lądujący na Ziemiach Niczyich nie jest zbyt codziennym widokiem. Jednak nie było czasu, aby to roztrząsać. Musiała być skupiona i w tamtej chwili myślała tylko o tym, aby znaleźć się na właściwej wysokości. Kiedy już się zatrzymała, odnalazła na panelu właściwy joystick i ustawiła go tak, jak kiedyś ją uczono. W duchu modliła się, aby okazało się, że nadal dobrze pamiętała te wszystkie wskazówki. Odczekała jeszcze chwilę, odliczając w głowie 10 sekund i przycisnęła czerwony guzik. Potem patrzyła już tylko jak pociski z jej poduszkowca ostrzeliwują jedną z szarych skrzynek, kiedy po chwili pojawiły się inne strzały, również zwrócone w pozostałe pięć generatorów. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 27, 2014 11:13 pm | |
| W pewnym momencie na całej Arenie zaczyna dziać się coś dziwnego. Najpierw lekkie drżenie staje się odczuwalne we wszystkich pomieszczeniach; przedmioty na półkach i ścianach cicho pobrzękują, powietrze zdaje się wibrować. Czyżby poruszał się cały budynek? Wstrząsy nasilają się z każdą sekundą i wkrótce są już tak silne, że trybutom trudno jest ustać na nogach. Z sufitów zaczyna sypać się tynk, szyby w oknach pokrywają się siateczką pęknięć, które pojawiają się również na fragmentach murów. Z bliżej nieokreślonego miejsca - jakby oddali - dochodzą stłumione odgłosy wybuchów, zakończone jednym, największym i ogłuszającym, kiedy pole siłowe wokół Areny znika. Na kilka sekund wszystko rozbłyska jaskrawym, oślepiającym światłem, a gdy ono niknie, za oknami rozciąga się już widok zupełnie inny niż poprzednio. Rozsypuje się wyświetlany przez Organizatorów hologram, a trybuci mogą podziwiać krajobraz Ziemi Niczyich oraz lądujący właśnie poduszkowiec. Na radość jest jednak za wcześnie, bo Arena lada chwila może rozsypać się jak domek z kart. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 29, 2014 10:33 pm | |
| Psy, które go jeszcze przed chwilą lizały, zaczęły go atakować. Ciąg zdaniowy, którego nie rozumiał, nie pojmował i którego nie chciał przyjąć, kiedy po raz kolejny chwila wytchnienia w towarzystwie swojej jedynej przyjaciółki płci żeńskiej - tego był nieznośnie pewien - zamieniała się w animalny koszmar. Nie do końca wiedział, co Almie zrobiły te wszystkie zwierzęta, ale powoli to zaczynało być podejrzane. Wszystko, co żyło, rzucało się na niego z wielką radością. Miał problem z obroną, bo założył głupio, że poza dramatami czternastolatki (nigdy się nie całowała, serio?) i tęsknotą za piętnastolatką, nie spotka go już nic gorszego. Po raz kolejny przeszarżował i zanim zdążył się zorientować, już jego nagie ramię broczyło krwią, a on próbował bronić się przed upustem krwi, przykładając ręcznik do ciała. Całe szczęście, że miał jeszcze przy sobie takie rzeczy, ale i tak podejrzewał wściekliznę albo coś gorszego. Coin najwyraźniej w najlepsze grała mu na nosie. Szkoda, że inne narządy pozostawały dla niej nieosiągalne. Właśnie o tym myślał - o głupotach, o błahostkach, o drobiazgach - kiedy ściskał drobniutką dłoń Pandory (czemu ona nagle stała się taka ważna), próbując wydostać się z tego pomieszczenia... i całego budynku? Dopiero po chwili dotarło do niego to, że coś się zmieniło, jakiś nagły wybuch i eksplozja, której nie zauważył wcześniej, sprawiło, że uwierzył. Może naprawdę istniała jakaś obca cywilizacja w kosmosie i właśnie ich porywała? Naprawdę mieli szansę... A potem to się stało. Był na zewnątrz, wokół tłoczyli się dziwnie ubrani ludzie, jego ramię pulsowało tępym bólem, ale wszystko nagle straciło fonię, a ludzie rozmyli się i stali się bezkształtnymi masami kolorów. Oprócz jednego - złotego - który nagle wdarł się w świadomość Alexandra, zamieniając zniechęcenie i strach na pewność. Wszystko było dobrze, bo ona tam stała i puszczał dłoń Pandory instynktownie, łapiąc ją w ramiona i przytulając do siebie. Żyła, oddychała, była cała jego w tym korowodzie nieprawdopodobnych wydarzeń, które przetaczały się nad ich głowami. Nie musiał rozumieć nic więcej, kiedy ściskał mocno Daisy, uświadamiając sobie, że znowu ma dla niego dwanaście lat i widzi ją całą (prawie, nogi się nie liczyły) po tym okropnym wypadku. Minuta szczęścia, którą wówczas mieli, zanim wyrzuciła go za drzwi z bukietem stokrotek. |
| | |
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Paź 30, 2014 1:08 pm | |
| Najpierw świat odwrócony do góry nogami, potem huk, potem dziwne owady, potem jeszcze więcej hałasu, dziwnych ludzi i kompletnego chaosu. Daisy powinna dać się wciągnąć w wir wydarzeń i po prostu elegancko postradać zmysły. Ewentualnie piszczeć ze strachu bądź radości - ktoś przecież ich właśnie ratował (albo to kolejna sztuczka Organizatorów?) i wykradał bolesnej i upokarzającej śmierci, transmitowanej na ekranach. Tak się jednak nie działo i zamiast prezentować się od jak najlepszej teatralnej strony, po prostu...biernie poddawała się temu, co robili z nią ludzie. Maya, Emrys, nieznajomi - podążała za nimi kompletnie bezmyślnie, rozczochrany, wyciągnięty jak na torturach chłopiec o dość pustych niebieskich oczach, tonący w wielkiej szarej bluzie. I w chaosie wydarzeń. Znów, przywykła chyba do nadmiaru bodźców, bolesnych siniaków i rwącego miejsca po ranie zadanej nożem. Jedyne, co mogło jej naprawdę doskwierać i jakoś przywrócić przytomności była tęsknota za Alexandrem. I rosnący niepokój; co jeśli to tylko jakiś potworny podstęp, co jeśli w następnym pokoju będzie czekał na nią zmiech z przystojną buzią Amitiela, co jeśli, co jeśli, co jeśli. Myślenie nigdy nie było mocną stroną Di i teraz także postanowiła wyłączyć zbędny organ jej ciała (żegnaj, mózgu!), po prostu dając się porwać chronologii wydarzeń. Dość bezmyślnie, nie biegła w panice w kierunku poduszkowca, nie kryła się przed ewentualnymi kulami albo zwariowanymi trybutami, w dalszym ciągu próbującymi ją zamordować. Po prostu tkwiła w czasoprzestrzeni aż do momentu, w którym otuliły ją silne i ciepłe ramiona. I zapach Alexandra. Powinna się rozszlochać na całego, jak wtedy, na suficie, ale...chyba była zbyt spięta i otumaniona, żeby pozwolić sobie na melodramatyczną reakcję. Przytuliła się do niego po prostu jeszcze mocniej, wbijając chudą bródkę w jego ramię i odwzajemniając dziecinnie silny uścisk, mogący połamać żebra. |
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Paź 30, 2014 10:48 pm | |
| Nie mam pojęcia, w jaki sposób wydostałam się na zewnątrz. Nigdy nie znałam drogi ewakuacyjnej z budynku i teraz biegłam przed siebie na ślepo - jednak kiedy uderzyła mnie fala świeżego powietrza, przyniesiona przez prawdziwy podmuch wiatru pozwoliłam sobie wreszcie na zatrzymanie w miejscu. Promienie ostrego, słonecznego światła, którego nie widziałam od tak długiego czasu, uderzyły moje oczy i skutecznie przedostawały się przez zmrużone powieki. Nie miałam pojęcia, co się dzieje i nie dopuszczałam do siebie żadnego racjonalnego wytłumaczenia - może takie nawet nie istniało, ale pojawiająca się przede mną iskierka nadziei na wydostanie się stąd w inny sposób, niż narzucony przez Organizatorów, była wystarczająco silna aby podsycić ogień potrzebny mi do działania. Teraz jednak stałam w miejscu i miałam wrażenie, że moje nogi są zbyt ociężałe, abym mogła ruszyć się w którąś stronę. Strach przejmował nade mną kontrole, bo zmieniły się reguły gry, a ja nie miałam pojęcia, na jakie. Czułam jak tracę przewagę nad sytuacją i nie mogłam skupić na niczym uwagi - poczułam jedynie dłoń Alexa wysuwającą się z mojej i miałam wrażenie, że znowu zostaję na świecie całkiem sama. Bez żadnej osoby, w której mogłabym znaleźć oparcie. Mogłam oszukiwać się, że to jedynie powrót do rzeczywistości, w której żyłam przecież od zawsze - ale nadal było mi trudno, bo przypisywałam tej chwili o wiele większe znaczenie. Zacisnęłam mocniej zęby i wzdrygnęłam się lekko w odpowiedzi na przeszywające mnie dreszcze. Kątem oka widziałam Daisy wpadającą w objęcia Alexa i pozostałych trybutów, moją uwagę skupiając na lądującym poduszkowcu. Zacisnęłam dłoń na swoim mieczyku, pokładając w sobie nadzieję; to była najrozsądniejsza rzecz, na jaką mogłam sobie pozwolić. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Na zewnątrz Pią Paź 31, 2014 4:33 pm | |
| // skrzydło południowe, razem z Lucy
Starałem się nie zastanawiać nad tym, co miało być dalej, ani dlaczego ślepo poszedłem za ludźmi, których nawet nie znałem. Starałem się też nie zwracać szczególnej uwagi na to, że wszystko zaczęło walić nam się na głowy, że huk prawdopodobnie oznaczał zniszczenie Areny, ani tego, że jeszcze nigdy nie byłem w tak tragicznym położeniu. Próbowałem skupić się tylko na ranie, na pulsującym bólu w ramieniu, i tylko na tym. Nie obchodziło mnie to, kim byli i czego chcieli tamci ludzie tak długo, jak długo zamierzali opatrzyć pamiątkę po uroczym, futrzanym, krwiożerczym zmiechu. Ciągle trzymałem dłoń Lucy, może nawet nieco mocniej, niż powinienem był to robić, bo świadomość, że po tym wszystkim mogliby nas rozdzielić z mojej winy, była nie do zniesienia. Nie zamierzałem im na to pozwolić, a Grantowie dotrzymują swoich przyrzeczeń. Drgnąłem lekko, odruchowo przesuwając dziewczynę za siebie, kiedy niemalże wpadłem na szczęśliwą trójkę w składzie Pandora, Alex i Daisy, przy czym dopiero ta ostatnia sprawiła, że odetchnąłem z ulgą. Dotrzymałem umowy, Cordelia musiała to uszanować i wypełnić swoją część. Gdy romantyczni kochankowie wpadli sobie w ramiona, odruchowo odwróciłem wzrok i odszedłem o kilka kroków dalej, nie mając najmniejszej chęci się temu przyglądać. Ramię wciąż nie dawało o sobie zapomnieć, i nie miałem już więcej życzeń poza opatrunkiem i spokojem. -Wszystko będzie w porządku- oznajmiłem w końcu krótkim, nieznoszącym sprzeciwu głosem, chociaż nie wiedziałem, czy kierowałem te słowa do Lucy, czy raczej do samego siebie. W obu przypadkach i tak musiały się spełnić. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Na zewnątrz Pią Paź 31, 2014 4:34 pm | |
| Choć Alma Coin pozostawała cudownie nieświadoma tego, co działo się wokół niej, to była osoba, która od samego początku wiedziała, że coś się święci. Wróciwszy z wyprawy po dystryktach kilka dni temu, niemal od razu została poinformowana o kradzieży w gabinecie pani prezydent, zarejestrowanej przez system monitoringu. Celowo nakazała jednak nie podejmowanie żadnych działań, pozwalając zamachowcom działać swobodnie i zamiast od razu wtrącić Gwen do aresztu, obserwowała rozwój wypadków, mając nadzieję, że doprowadzą ją one prosto do przywódców opozycji. I wyglądało na to, że miała rację. Melanie Coin nigdy jeszcze nie była tak bliska osiągnięcia celu, jak wtedy, gdy ubrana w mundur i hełm, zajmowała pozycję w kręgu dookoła Areny, z niemą fascynacją obserwując opadające z góry reszki pola siłowego. Poduszkowiec z nią i ponad dwoma tuzinami Strażników Pokoju wylądował kilometr stąd, niewidoczny dla radarów w maszynie Libby i prowadzony przez nic innego, jak system nawigacyjny, odbierający sygnał z nadajnika trzymanego przez... ochroniarza, którego Hugh zabrał ze sobą na pokład. Teraz cały zespół zdążył już rozbiec się po Ziemiach Niczyich, szczelnym, zawężającym się okręgiem otaczając zarówno wychodzących z budynku trybutów, jak i poduszkowiec, którym mieli odlecieć. Kiedy Melanie otrzymała sygnał, że wszyscy zajęli już swoje pozycje, wyszła z ukrycia, przykładając do ust megafon zwielokratniający jej głos. - Jesteście otoczeni! - krzyknęła, robiąc krótką pauzę i pozwalając, by jej głos przebrzmiał, zanim odezwała się ponownie. - Opuśćcie pokład poduszkowca! Odsuńcie się od budynku! Wyjdźcie na plac i złóżcie broń, a nikomu nie stanie się krzywda!
Póki co piszecie bez kolejki, bo ta dopiero się wykształci (bądź wykształcą, jeśli utworzy się kilka grup). Na razie nikt nie otworzył ognia, nie widzicie też kryjących się dookoła Strażników, nie wiecie, ilu ich jest i jak są uzbrojeni; widzicie jedynie Melanie, choć ze względu na mundur i kask, jest trudna do rozpoznania.
Od tej pory brak odpisu przez 24 godziny od postu MG równa się brakowi reakcji.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Na zewnątrz Pią Paź 31, 2014 11:58 pm | |
| /budynek; wraz z Sarenką, Ptaśkiem i innymi wytworami swojego umysłu (halucynacjami) xD
Kolorowe, niesamowicie barwne ptaki. Niemal czuła dotyk ich miękkich skrzydeł na swych policzkach, które realnie smagał tylko lekki wiatr. Dla niej jednak muśnięcia piór były jak najbardziej prawdziwe. Tak samo zresztą jak i nieustanna obecność Ptaśka czającego się teraz gdzieś z tyłu za jej plecami, przemykającego ponad spojrzeniami innych ludzi. Strażników, trybutów... Wiedziała, że wciąż jest z nią, stanowiąc nieustanne zagrożenie, jednak pozostając chwilowo jakby w uśpieniu, gdy kolejni jego towarzysze pojawiali się dookoła niej. Ci byli dobrzy, ciepli, wywoływali przyjemny wiaterek rozgrzewający jej duszę od wewnątrz, jednak też sprawiający, że znów To odczuwała. Ten dziwny ucisk w sercu, którego tam nie chciała. Pragnęła tylko spokoju, ciszy będącej teraz jedną z jej wiernych towarzyszek, jednak ta została zaburzona. Bezpieczne mury wokół niej padły, na powrót pozostawiając ją bezbronną, nagą wobec tego wszystkiego, co panoszyło się dookoła i co było tak... Okropne. Sprawiające całą swą istotą, że faktycznie życzyła sobie nie czuć zupełnie nic, dalej móc poddawać się tym wszelkim wrażeniom, jakie towarzyszyły jej z chwilą wejścia do tamtego przedziwnie białego, po części nawet sprawiającego wrażenie sterylnego, pomieszczenia. Wtedy odczuwała kompletną pustkę, która była dla niej zarazem najlepszą z możliwych opcji, najwspanialszą z jakichkolwiek relacji. Była wtedy, przynajmniej początkowo, tak niesamowicie spokojna. Na dodatek mogąc wymienić kilka słów z kimś dla niej istotnym. Do tej chwili bowiem nie była w stanie pozbierać myśli na tyle, by choć próbować dopuścić do siebie myśl o tym, że tak naprawdę przez cały ten czas była zupełnie sama, mówiąc do siebie i odpowiadając wytworom swego umysłu. Te zaś wciąż jej towarzyszyły. Dobre, złe, chaotyczne... Zupełnie jak kawałki jej osobowości sprawiające, że coraz bardziej gubiła się w sobie. Tak naprawdę mogła to zauważyć już znacznie wcześniej, może nawet jeszcze przed całym tym igrzyskowym szałem, jednak... Nie zrobiła tego, w tym momencie będąc od tego tak daleko jak to tylko było możliwe, a nawet o krok dalej. Siedmiomilowy krok, którego twórcze skojarzenie wyjątkowo pasowało do dosyć bajkowych obrazów w jej głowie. To właśnie w nich stawiała kolejne chwiejne kroki, wychodząc jakoś z ludźmi z budynku i pomrukując do siebie nieprzytomnie, co momentami przechodziło nawet w ciche nucenie, do którego dopełnienia brakowało chyba tylko posadzenia tyłka na ziemi, by kiwać się niczym idealny okaz osoby z chorobą sierocą. Cóż, nie siadła jednak na glebie, ostatkami logiki uznając to chyba za aż nazbyt niepotrzebny ruch. W końcu podłoże było brudne, nie? Cóż z tego, że i tak jej obecny strój nie należał do najczystszych, zaś ona sama przypominała... Coś. Nieboskie stworzenie z wielkimi oczami wyróżniającymi się niepokojąco na tle ubrudzonej twarzy z wyrzeźbionymi w brudzie śladami po spływających łzach, włosami w nieładzie i Tym uśmiechem, jaki nie opuszczał jej ust. Niezdrowym, lekko chorobliwym, zdecydowanie nienależącym do osoby w pełni sił psychicznych, aż nazbyt pasującym do jej obecnej sytuacji. Gdy to grzecznie ciągnęła nogę za nogą, uważając na zagrażającego im Ptaśka i jednocześnie radując się towarzystwem innych... wytworów jej umysłu... Stając równie grzecznie po boku zbierającej się grupy, obrzuciła resztę zebranych osób pustym spojrzeniem, zatrzymując je na moment przy Raphaelu oraz Lucy, by wreszcie spuścić je na swoje dłonie i ponownie zacząć cichutko nucić jedną z dziecięcych piosenek. Zamilkła dopiero w chwili, w której usłyszała dziwny, jakby zwielokrotniony, głos najwyraźniej należący do jeszcze bardziej niepasującej jej osoby. Wtedy to też uniosła głowę, spoglądając na kobietę, która teoretycznie nie wyróżniała się niczym od reszty grupy, co dodatkowo mieszało w zdrowo niezdrowej głowie Delilah, w której to dodatkowo rodziła się myśl o tym, że to właśnie krzykaczkę powinien wpierw zjeść Ptasiek. Ten jednak wciąż krył się w jakichś krzakach... Zdrajca...
|
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 12:46 am | |
| To wszystko było zbyt piękne, aby działo się naprawdę. Po tym, jak ogłuszył Almę, co udało się właściwie bez większych komplikacji, pojawił się dosłownie jeden niewielki problem w postaci upartego ochroniarza. Na szczęście nie bez powodu organizowali to wszystko w tak dużej grupie. Hugh zareagował błyskawicznie i już po chwili, kiedy Henry podawał niespodziewanemu pasażerowi środek usypiający, wszystko zdawało się iść zgodnie z wcześniej przygotowanym planem. Lecieli na Ziemie Niczyje, zaraz potem obserwowali wybuchające generatory i lądowali, podczas gdy członkowie Kolczatki wyciągali trybutów. Tyler obserwował to wszystko, starając się nie ujawniać żadnej z emocji, które rozrywały go od środka. Niecierpliwił się, co chwilę zerkając w stronę zniszczonej areny. Chciał już mieć ich wszystkich na pokładzie i odlatywać w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Potem pozostałyby tylko żądania i upewnienie się, że Rząd zagwarantuje trybutom bezpieczeństwo, wzamian za zwrót Almy. A no i więzienie, ale aż tak daleko w przyszłość jeszcze nie wybiegał. Jednak kiedy zauważył kilka osób prowadzonych przez osoby w białych mundurach, wydarzyło się coś dziwnego. Jakaś postać w równie białym kostiumie i kasku, wynurzyła się nie wiadomo skąd. Od razu zorientował się, że nie mogła być z nimi, a to znaczyło, że jednak coś im umknęło. Jednocześnie przyszło mu też do głowy, że jego przyszłość może nie jest aż tak odległa. Kiedy się odezwała, jedynie utwierdził się w swoim przekonaniu. Wysłuchał spokojnie tego, co ma do powiedzenia kobieta (a przynajmniej tak pomyślał, słysząc głos wzmocniony przez megafon), a potem spojrzał z zaciekawieniem na swoich towarzyszy. Nie było mowy, żeby teraz, kiedy jeszcze nie osiągnęli swojego celu, po prostu się poddali. Pokręcił głową, po czym odezwał się: - Nie ruszamy się stąd bez gwarancji. - Miał nadzieję, że pozostała dwójka myślała o tym samym, a jego słowa były jedynie głośnym ich potwierdzeniem. Szybko zerknął jeszcze na okno, za którym rozgrywała się cała ta scena i za którym nadal nie dostrzegał Mayi. Czuł, że nie mają zbyt wiele czasu. Wstał i poszedł w stronę leżącego z tyłu ochroniarza. - Hugh, masz broń, prawda? -zapytał spokojnie. Sam nachylił się nad nieprzytomnym mężczyzną i po chwili wyciągnął pistolet z jego kabury. Kilka sekund ważył go w dłoni, jakby zastanawiając się nad tym, co zamierza zrobić. Właściwie wcale nie musiał tego robić - decyzja została już podjęta. - Bierz panią prezydent. Będziemy negocjować - rzucił, po czym odbezpieczył broń i, mierząc z bliskiej odległości w głowę, nacisnął spust. Rozległ się strzał, trochę jakby za głośny na ten mały poduszkowiec, który stał się świadkiem ich małego przewrotu. Tylko piątka ludzi i ogłuszająca cisza przerwana na chwilę jednym dźwiękiem. Niestey teraz już było za późno na jakiejkolwiek wątpliwości. Nie obchodziło go konsekwencje. Podniósł to, co zostało z ochroniarza i, uchylając na chwilę drzwi, wyrzucił go przed poduszkowiec. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 12:26 pm | |
| Odetchnął z ulgą widząc, że Maya dalej trzyma tabletki z antybiotykiem w ręce. Całe szczęście, że ich nie wsadzała z powrotem do plecaka, nie wyobrażał sobie, żeby miał teraz gorączkowo przeszukiwać cały ekwipunek, zanim halucynacje całkowicie zawładną dziewczyną. Dalej był zestresowany całą sytuacją z Turnerem i obawiał się, że gdyby dostał jeszcze jeden powód do stresu, chyba straciłby nad sobą panowanie. To byłoby złe i zdecydowanie niewskazane w ich obecnym położeniu. Potrzebują osób, które zachowują względny spokój. A nie płaczą, jak Daisy. Ale to chyba odgłos jej szlochu pomógł Emrysowi przywrócić całkowite opanowanie. Ktoś musiał ją uspokoić i Everhart wątpił, żeby była to Maya, ponieważ, sądząc po jej poirytowanych spojrzeniach rzucanych Daignault, raczej powiedziałaby jej parę niemiłych słów. Dokładnie wtedy, kiedy skończył mówić, poczuł lekkie drżenie podłogi. Drżała jednak nie tylko podłoga, gdyż po chwili do jego uszu dotarło też pobrzękiwanie stojących na półkach przedmiotów. Niedługo później cieszył się, że nie zdążył się jeszcze podnieść, bo teraz na pewno nie utrzymałby się na nogach, wstrząsy były zbyt silne. W momencie pękania ścian zaczął się zastanawiać, czy to nie kolejny wymysł Organizatorów, ale rozmyślanie te przerwał ogłuszający wybuch i krótki, ale mocny, rozbłysk światła. W momencie, w którym wszystko ustało, zobaczył, że Daisy wylądowała na ziemi. Nie miał jednak siły, by do niej podejść, czuł się ogłuszony, wszystko do niego docierało jak zza kurtyny. Słabo słyszał to, co mówili do nich dwaj mężczyźni w strojach Strażników Pokoju. Nie stawiać oporu, bezpieczne miejsce? Nie miał czasu, by się nad tym zastanowić, bowiem już chwilę później w powietrzu rozległo się buczenie, a w ich stronę leciała chmara jakiś owadów. Z otępienia wyrwało go szarpnięcie za ubranie. To chyba Maya chciała go ruszyć. Machając rękami we wszystkie strony, już bardziej przytomny, niż po wybuchu, pomógł Griffin postawić do pionu Daisy i szybko wybiegł z pomieszczenia, upewniając się, że nadal ma swój plecach na sobie. Daisy, o co by ją nie podejrzewał, wyrwała się pierwsza do przodu. Oni z budynku wybiegli niedługo później. Emrysowi rzucił się w oczy krajobraz Ziem Niczyich. I wiszący w powietrzu poduszkowiec. Czyżby naprawdę ktoś przybył ich uwolnić? Serce Everharta zabiło szybciej, a myśli od razu pognały ku ojcu. Czy to jego pomysł? Kiedy się z nim zobaczy? Obserwował tulącą się do Alexandra (czyli wybuch armaty obwieścił nie jego śmierć, całe szczęście) Daisy, jednocześnie nie odstępując Mayi na krok. – Myślisz, że to się dzieje naprawdę? – zapytał półgłosem, jednocześnie machając przyjacielowi. Już niedługo później przekonał się, że owszem, to dzieje się naprawdę. Gdyby nie to, żaden Strażnik Pokoju by ich nie otoczył, a inny nie mówiłby przez megafon, że mają się poddać, prawda? Zdaje się, że czekała go kolejna walka, zanim na dobre opuści Arenę. – Masz mój nóż? |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 1:20 pm | |
| A jednak wszystko to wydawało się zbyt proste, aby mogło być prawdziwe. Choć na początku poszło zaskakująco łatwo i może właśnie dlatego Hugh zaczął się czuć zbyt pewnie. Kiedy lecieli na Ziemie Niczyje z dwoma bezwładnymi ciałami na pokładzie, nie czuł żadnego zdenerwowania. Wiedział, dlaczego to robi i miał niemalże pewność, że tym razem wszystko potoczy się dobrze. Musiało, druga porażka nie przyszłaby mu już tak łatwo, a przecież zmierzenie się z pierwszą było dla niego cholernie trudne. Mimo to starał się utrzymywać pozytywne myśli. Co mogło pójść nie tak? Oczywiście, wiele rzeczy mogło zostać spieprzonych w tej mozolnej drodze do zwycięstwa. Ich marzenia i plany mogły rozsypać się w proch, upaść jak domek z kart. Jeden zły krok, a mogli być martwi. Narażał nie tylko siebie, ale ukochaną siostrę, z którą tak naprawdę nie zdążył jeszcze spędzić zbyt wiele czasu. Narażał dwójkę ludzi, których dopiero co poznał i, przede wszystkim, narażał trybutów, na których w tamtym momencie zależało mu najbardziej. Przez całą drogę stał za plecami Libby, obserwując ukazujący się ich oczom krajobraz. Mijali centrum Kapitolu, aby zaraz potem znaleźć się w miejscu, gdzie grupa ubranych w białe stroje Strażników czekała na ich sygnał. A gdy go otrzymali, rozległy się strzały. W następnej chwili pole siłowe runęło i mężczyzna mógł dostrzec wielki budynek stanowiący tegoroczną Arenę. Chciał odetchnąć z ulgą, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili wiedząc, że to jeszcze nie koniec. Gdy pierwsze postaci zaczęły wyłaniać się z wnętrza, jego uwagę przyciągnęło coś zupełnie innego. A właściwie ktoś. Osoba, także ubrana w mundur Strażnika, trzymała przy twarzy megafon, który zaraz potem przekazał dość niecodzienną wiadomość. Randall zamarł na chwilę, czekając aż kobieta (a przynajmniej takie wrażenie odnosił, sądząc po barwie głosu) skończy mówić. Na pewno nie była z ich grupy. Czyżby więc rząd w jakiś sposób dowiedział się o ich planach? Ale jak dotarł aż tutaj i to w tak szybkim czasie? Kątem oka dostrzegł, że coraz więcej trybutów wychodziło już na zewnątrz, a budynek Areny niebezpiecznie się walił. Nie chciał, aby zostali w środku, ale aktualnie tam też nie było najbezpieczniej. - Kurwa, znowu -rzucił, wracając do Tylera, i patrząc po twarzach obu towarzyszy. Miał wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie, kompletnie straci panowanie. Choć nie wszystko jeszcze było stracone nie mógł uwierzyć, że znowu coś idzie nie tak. Kolejny plan, kolejna porażka i przeszkoda, która może okazać się jeszcze większą niż poprzednia - Jasne, że się nie ruszamy - odpowiedział na słowa Dawsona i na chwilę jeszcze obrócił się w stronę kierującej pojazdem siostry - Libby, utrzymuj nas cały czas w tej samej pozycji. Trybuci będą musieli poczekać - nie mówiąc na razie nic więcej wyjął zza paska broń, nie odbezpieczając jej jeszcze. Obserwował, jak Tyler zabiera pistolet ochroniarza, aby potem najzwyczajniej w świecie strzelić prosto w jego głowę. Hugh nawet nie mrugnął, patrząc, jak krew wypływa z rany postrzałowej. Przynajmniej umarł w spokoju, będąc zupełnie nieświadomym, poddany działaniu środka usypiającego - Jeszcze nie teraz - dopiero kiedy odgłos wystrzału ucichł, postanowił odpowiedzieć na ostatnią uwagę chłopaka - Dajmy im najpierw przedsmak tego, co dostaną, jeśli będą próbowali zrobić coś nam albo trybutom - rzucił, po czym jeszcze zanim chłopak wyrzucił ciało z poduszkowca, klęknął przy ciele mężczyzny, rozdzierając jego koszulę. Odetchnął, po czym przyłożył palce do rany, nabierając odrobinę krwi. Następnie szybkim ruchem wypisał na jego ciele krótkie hasło - Alma może być następna. - Jeśli spróbują zrobić cokolwiek, wtedy użyjemy Almy. Na razie zaczekajmy, wciąż uważam, że bardziej przyda nam się jako żywa - wyjął z kieszeni chusteczkę, wycierając sobie dłonie z krwi tak, jakby nie było to nic niezwykłego. Chciał, żeby to wszystko już się skończyło, ale zamierzał walczyć tak długo, dopóki nie będzie już innego wyjścia. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 1:50 pm | |
| Kiedy we wnętrzu poduszkowca rozległ się wystrzał, wśród otaczających teren Strażników Pokoju dało się wyczuć poruszenie, a stojąca na środku Melanie uniosła rękę w uspokajającym i jednocześnie stanowczym geście, przez cały czas z zaciętą miną obserwując to wrogą maszynę, to wynurzających się z budynku trybutów. Megafon wciąż trzymała przy ustach, jednak gdy wejście do poduszkowca otworzyło się, a ze środka wypadło ciało zastrzelonego ochroniarza, z wymalowaną na nim krwawą wiadomością, przez pełną minutę panowała niemal zupełna cisza. Pierwsze słowa, jakie po niej padły, również należały do kobiety i wymówione zostały tym samym, stalowym tonem, co poprzednio, a jej donośny głos rozniósł się po Ziemiach Niczyich. - Skoro zaczynacie negocjacje jak terroryści, to właśnie tak będziemy z wami rozmawiać. Następnie Melanie wyciągnęła przed siebie rękę z pistoletem, wymierzyła w stronę Areny i bez śladów zawahania nacisnęła spust. Pocisk trafił prosto w czoło Royce'a, który właśnie wyłaniał się z budynku, dołączając do reszty trybutów. Siła wystrzału rozłupała mu czaszkę, obryzgując krwią stojących nieopodal Mayę i Emrysa. - Możemy bawić się w tę wyliczankę, ale jeśli dobrze liczę, to zakładnicy skończą wam się szybciej, niż mnie - powiedziała, nawet nie patrząc na upadające na trawę ciało chłopaka, który z wciąż szeroko otwartymi oczami, wpatrywał się przerażająco pustym wzrokiem w niebo.
Nadal piszecie bez kolejki. Możecie próbować przedrzeć się przez krąg i uciekać na piechotę, możecie wystartować poduszkowiec (oczywiście - póki co - bez trybutów na pokładzie), możecie podejmować dalsze próby negocjacji i możecie walczyć, ale nie możecie przewidywać toru ruchu pocisków.*
*Nie licząc rzecz jasna oczywistości, jeśli przyłożycie Almie pistolet do czoła i wystrzelicie, to nie ma szans, żeby kula nie trafiła. |
| | |
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 2:18 pm | |
| Nie rozglądała się dookoła, cały jej świat stanowiła teraz posklejana krwią koszula Alexandra, w jaką wtulała twarz aż do bólu zmiażdżonego noska. To się jednak nie liczyło, chciała być jak najbliżej niego i najchętniej wpełzłaby pod jego ubranie, czując silne bicie jego serca. To jednak zakrawałoby na głupotę i skrajny romantyzm, niepotrzebny w tej kryzysowej sytuacji. Na jaką też nie zwracała zbytniej uwagi, wczepiając się w Amitiela jak przestraszone, drzewne zwierzątko, gotowe wbić pazury aż do krwi, gdyby ktoś postanowił ich rozdzielić. Na to się jednak nie zapowiadało; z chwiejącego się budynku wyłaniały się kolejne twarze, ale Daisy zerkała na nie tylko kątem oka, cały czas przyklejona (wręcz dosłownie, ciągle czuła zapach sosu, owoców i pieczeni - dość marne perfumy) do ciała Alexa i nie odstępująca go nawet na krok. Nie zamierzała podobnie witać Pandory i Emrysa; im wystarczył sympatyczny początek. Teraz najważniejszy był wysoki blondas, przystojniak z najstarszej klasy, jakim w normalnym świecie mogłaby się chwalić. Oczami puściutkiej duszy widziała już setki zdjęć z rąsi, dobieranie krawatu do koloru sukienki i wszystkie wspaniałe bale, jakie mogłaby razem z nim przetańczyć. I zamierzała to zrobić, niezależnie od tego, co działo się teraz wokół nich. Pojawiali się nowi ludzie, nowe mundury, nowe wystrzały, nowe ciała, skropione krwią, ale Daisy nie wkręcała się w to szaleństwo, po prostu oddychając w szyję Alexandra, w końcu spokojna. Albo dość ogłuszona, nawet nie drgnęła, kiedy usłyszała kolejny huk, po prostu wtulając się jeszcze bardziej w Amitiela i zamykając oczy. Chyba znów powracała do dziecięcej bierności - powinna przecież piszczeć, szlochać i biec z złotymi tipsami na wroga a nie pozostawać otumanioną heroiną z taniej powieści, uwieszoną u szyi swojego bohatera. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 3:18 pm | |
| Mimo wszystkiego, co się działo, Hugh miał wrażenie, że cała ta akcja posunęła sie o wiele dalej. Jednocześnie czuł też, że może nie koniecznie skończyć się dobrze. Chciał wierzyć, że chociażby trybuci będą bezpieczny. Przecież taki był ich cel, właśnie o to chodziło, kiedy zebrali się, a pomysł był zaledwie niewielkim ziarenkiem kwitnącym w ich umysłach. Jeśli tego dnia zginie, trudno. Będzie miał przynajmniej świadomość, że działał dobrze. No i wreszcie dostąpi tego, co powinno spotkać go już dawno. Nie wątpił, że niewielu ludzi za nim zapłacze. Jeśli umrze tego dnia, postara się, aby Alma Coin umarła razem z nim. Nie chodziło o to, że Randall pragnął śmierci. Chciał żyć, jeśli była taka możliwość, jednak nie uciekałby przed przeznaczeniem, gdyby ono przyszło do niego i stanęło tak blisko, że chłodny oddech śmierci byłby wyczuwalny na twarzy. Miał już dosyć ucieczek, chowania się po kątach i, co więcej, użalania nad sobą samym. Nienawidził siebie za tą wrażliwość, która kazała mu tak bardzo przeżywać wszystko po kolei, od początku, jakby odtwarzał nagrany na płycie film. Na szczęście to był koniec - żadnych żali, wyrzutów sumienia czy łez. Czuł się silniejszy, był silniejszy i wierzył, że silniejszym pozostanie. Śmierć ochroniarza nie wzruszyła go za bardzo. Kiedyś, być może, czułby ból w sercu, nawet jeśli to nie on pociągnął za spust. Jednak to na jego dłoniach spoczywała krew mężczyzny, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale nie czuł nic poza tym, że tak należało. Niestety, następne posunięcie kobiety, o poznaniu tożsamości której marzył, sprawiło, że powoli zaczynał tracić cierpliwość. Nie dlatego się tam znaleźli. Pole siłowe opadło, Arena została zniszczona, żaden trybut miał już nie umrzeć. Najwyraźniej jednak ich przeciwniczka była na tyle bezwzględna, iż nie obchodziło ją to, że zabija niewinne dziecko. - Nie możemy tego tak zostawić - rzucił, patrząc na Tylera. Dobrze wiedział, że gdzieś tam, w grupce tych dzieciaków, znajduje się dziewczyna, dla której Dawson postanowił prawdopodobnie zniszczyć sobie życie. Rozumiał to - miłość jest mocą, która popycha ludzi do wszystkiego. On też by to zrobił, poświęciłby siebie. Włożył pistolet z powrotem za pasek, po czym sięgnął po apteczkę znajdującą się na pokładzie - Nie jesteśmy terrorystami, więc nie będziemy się tak zachowywać - rzucił bardziej do siebie, klękając przy ciele pani prezydent i wyjmując z apteczki sole trzeźwiące. W ostatniej chwili jakby zmienił zdanie, po czym obrócił się w stronę Tylera - Stań obok i trzymaj pistolet w pogotowiu. Wątpię, żeby ona próbowała jakiś sztuczek, tak naprawdę nie ma z nami szans, lepiej jednak mieć się na baczności - rzucił, po czym odkręcił zakrętkę zaczął wybudzać Almę Coin - Nie będziemy grać jak barbarzyńcy, sięgniemy więc do źródła - uśmiechnął się, czekając na efekt swoich poczynań.
|
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 4:43 pm | |
| Starania Hugh przyniosły efekt - Alma Coin ocknęła się, otwierając oczy i rozglądając się nieco nieprzytomnie dookoła. Wyglądało jednak na to, że póki co nie rozumiała ani co się stało, ani gdzie się znajduje, bo tylko wodziła wzrokiem po obecnych w poduszkowcu ludziach. Kiedy jej spojrzenie natrafiło na pozostałe po ochroniarzu ślady krwi na posadzce, umysł przywołał z pamięci wspomnienie zasadzki zastawionej w sali konferencyjnej. Przez sekundę na jej twarzy odmalowało się coś na kształt przerażenia, by po chwili przekształcić się w charakterystyczne dla niej opanowanie. Zwróciła się do znajdującego się najbliżej Hugh. - Czy zdajecie sobie sprawę, co zrobiliście? - zapytała, a jej głos zabrzmiał dosyć słabo. Najwidoczniej wciąż odczuwała skutki uderzenia w głowę i długiego pozostawania w stanie nieświadomości. - Kim jesteście? Czego chcecie? Gdzie teraz jesteśmy? Żądam wyjaśnień - dodała twardo, najwyraźniej zapominając, że nie była obecnie w pozycji do wysuwania jakichkolwiek żądań. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 5:18 pm | |
| To wszystko, co działo się wokół niego zdawało się być wizją, jakimś surrealistycznym obrazem, kadrem z filmu, który trwał i trwał, jakby akcja nie mogła w końcu przenieść się w inne miejsce. Strzał, krew, zwłoki uderzające o ziemię, potem ponowny strzał i... Maya. Wstrzymał oddech, kiedy zobaczył, w którą stronę celowała kobieta. Na szczęście to nie Griffin była jej celem, ale jakiś inny trybut. Jakiś. Jak to beznadziejnie brzmiało. Czy nie mieli uratować ich wszystkich bez wyjątku? Tymczasem on przyspieszył śmierć jednego z tych, którzy byli powodem, dla którego to wszystko zorganizowali. Coś tam w środku mówiło mu, że postąpił zbyt pochopnie, nie przemyślał swojego ruchu. Patrzył na resztki areny i słyszał tylko wzmicniony głos powielający swoje żądania. Chciało mu się śmiać. Z trudem powstrzymywał drgające kąciki ust. To był początek końca i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak nie poddawał się. Wręcz przeciwnie - to wszystko w jakiś pokręcony sposób wzmocniło go. Czuł się jeszcze bardziej zmotywowany, aby próbować dalej. Nie było miejsca na załamywanie rąk czy jakiekolwiek wyrzuty sumienia, ale uparte dążenie do celu. Słysząc więc słowa Hugh, skinął głową, zgadzając się z nim. A przecież mógł się z nim kłócić, zarzucić mu, że nie próbował negocjować od razu, ale przecież Tyler też zadziałał po swojemu. Nie mogli teraz pozwolić sobie na jakiejkolwiek wewnętrzne spory. Musieli współpracować, aby cokolwiek osiągnąć. Spróbował więc wymazać z pamięci poprzednią nieudaną próbę i wodził wzrokiem za Randallem. Podszedł do Coin dopiero, kiedy temten go o to poprosił. Potem odbezpieczył broń i, zaciskając mocno palce na metalowej powierzchni, wymierzył w stronę pani prezydent. - Mam nadzieję, że masz naprawdę dobry powód, żeby ją wybudzać - rzucił, obserwując uważnie kobietę. - I żeby powierzyć czyjeś życie w moje ręce - dodał szybko. Był na tyle blisko, że bez problemu mógł ją zabić. Wystarczyłby jeden ruch i po wszystkim. Alma Coin zniknęłaby z tego świata raz na zawsze, razem z całym bólem, jaki ze sobą przyniosła. Bólem, którego doświadczyła i Maya i Marcus. Z trudem zdusiłw sobie chęć pociągnięcia za spust. Przecież nie był okrutny, a przynajmniej tak właśnie chciał myśleć, kiedy patrzył jak budzi się do życia. Wysłuchał w spokoju jej pytań oraz wątpliwości. Dopiero potem zerknął pytająco na Hugh, szukając niemego przyzwolenia na załatwienie całej tej sprawy. Kiedy je uzyskał, odezwał się spokojnym głosem: - Nasza tożsamość nie powinna być w tej chwili Pani najważniejszym problemem. Myślę, że już wkrótce dowie się tego Pani sama - zaczął oschle. - Ważniejsze jest to, co dzieje się teraz. Być może nie zdaje Pani sobie z tego sprawy, ale to nie Ty byłaś naszym głównym celem. Chodzi nam o trybutów, którzy w tej chwili czekają za drzwiami tego poduszkowca i którzy oczekują, że wrócą do domu w jednym kawałku. Podobnie jak Pani, prezydnet Coin. Żeby zadowolić każdą ze stron, potrzebujemy aktu ułaskawienia. Musi Pani napisać go w tej chwili albo poprosić o to Rząd - dopiero wtedy puścimy Panią wolno. W innym wypadku, czeka nas jeszcze jedna rozmowa, ale nie aż tak miła jak ta. Decyzja należy do Pani. - zakończył, jeszcze raz spoglądając na Hugh i Henry'ego. |
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 5:55 pm | |
| Wymierzony w Almę pistolet nie wydawał się robić na niej wrażenia. Spojrzała na Tylera chłodnym wzrokiem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Idealnie białe włosy, zazwyczaj ułożone, obecnie były w nieładzie, ale to nie odbierało jej charakterystycznej dla jej osoby, zdystansowanej godności. - Możesz opuścić tę broń, chłopcze, oboje wiemy, że nie pociągniesz za spust, jako że jestem w tej chwili waszą jedyną kartą przetargową. Mam rację? - Uniosła brwi wyżej. Jej ton nabrał ostrzejszego brzmienia, ale nie drżał; zupełnie jakby to ona była panią sytuacji, a nie bezbronnym zakładnikiem. Gra pozorów? - Z tego, że wasi umiłowani trybuci nie wchodzą do środka wnioskuję, że coś im w tym przeszkadza. Już jesteście otoczeni? - zapytała gładko, z niemal autentycznym zainteresowaniem, przez cały czas nie spuszczając wzroku z Tylera. Zamilkła na dłuższą chwilę, jakby rozważając coś we własnej głowie, a kiedy się odezwała, jej głos brzmiał już bardziej stanowczo. - Chcę porozmawiać z jakimś przedstawicielem Rządu - powiedziała, a po krótkiej tym razem pauzie dodała, mrużąc oczy: - Muszę wydać komuś to oświadczenie. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 6:16 pm | |
| Powinien reagować jakoś bardziej, ale naprawdę nic nie było go w stanie zaskoczyć. Miał tę przewagę, że pozostawał człowiekiem, którego psychika już dawno legła w gruzach i teraz nie usiłował jej nawet poskładać, czując, że całkiem słusznie występuje w roli człowieka, który postradał zmysły. Tylko ktoś taki wzbijał się w powietrze wraz z Almą Coin (wówczas jeszcze nieprzytomną) i kierował w stronę Areny, czując... Kłopot w tym, że Henry nie czuł już nic. Czasami miał wrażenie, że wraz z szeregiem operacji przeszczepiono mu nie tylko skórę, ale wreszcie nauczano go obojętności, która była mu obca, nawet wówczas, gdy przebywał ze swoim ojcem. Dlatego obserwował przebieg akcji ze stoickim spokojem, nie przejmując się tym, że doszło do ich otoczenia - tego akurat mogli się spodziewać - i że jego przyszła macocha (tak, słyszał kapitolińskie plotki) przejęła kontrolę. Nie działo się jeszcze nic złego. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko, widząc ochroniarza, który padał od strzału Tylera. Dzieciak całkiem się im wyrabiał, choć był pełen obaw, kiedy dowiedział się, czemu angażuje się w tę misję. Widocznie nie każda miłość musiała się skończyć tak tragicznie jak... Ale nie dokończył rozmyślań, widział lekkie drżenie ręki chłopaka po słowach pani prezydent i zanim zdążyła skończyć mówić, pochwycił pistolet, przyciskając go mocniej do skroni. - Posłuchaj mnie, Almo - nie znała go, choć to jej podpis widniał na rozkazie egzekucji - albo zadzwonisz do swojej córeczki i powiesz jej, że ma stąd uciekać albo... Będzie organizowała ci pogrzeb. Uwierz, Panem nawet nie zapłacze za swoim wielkim wodzem - zauważył gorzko, kiwając głową na Tylera, by potem jej telefon. - Oczywiście, najpierw podpiszesz ułaskawienia. Nasze także, nie chcemy zawisnąć w Kapitolu - dokończył, podsuwając jej telefon. - W razie jakichkolwiek podejrzanych ruchów, kulka w łeb - dodał, uprzedzając ją lojalnie. Musiała się poddać, w innym wypadku, już nigdy nie zobaczy Maisie i nie powie jej, że wówczas naprawdę ją kochał i był gotowy z nią uciec. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 6:30 pm | |
| To był jakiś pierdolony cyrk, jebane wesołe miasteczko. Chris nigdy nie przebierała w słowach, ale teraz była istnym wodospadem wulgaryzmów formułowanych we wszystkich znanych językach, czyli... W jednym. Ostatecznie nie była poliglotką. I nie zamierzała się z nią stać także teraz, wychodząc wreszcie przed szereg Strażników. Przyleciała razem ze wszystkimi, jak szeregowa. Zwyczajny biały pancerz, zwyczajna broń i tylko kurwica niezwyczajna, bo jej własna, będąca ucieleśnieniem całego zła świata. Powiedzmy. Bo w rzeczywistości chyba nie było tak źle. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy stanęła wreszcie u boku Melanie, pozostawiając resztę Strażników tam, gdzie byli, gotowa była rozszarpać kogoś gołymi rękami. Kogo? Cóż, tego chyba nie była jeszcze pewna. Zawsze jednak ktoś się może trafić. Ktokolwiek. W tym momencie naprawdę nie było istotne, kto miałby to być. Może jakiś trybut. Może rebeliant. A może po prostu Alma, co pewnie im wszystkim zaoszczędziłoby kłopotów. - Brawo. - Klasnęła ze trzy razy rękoma w pobłażliwym uznaniu dla całej operacji, odbierając potem megafon od Melanie. W końcu mogła, nie? Ten jeden raz bycie czyjąkolwiek przełożoną faktycznie się opłacało - przynajmniej nie musiała nikomu tłumaczyć po co, dlaczego i jakim prawem. A buntownicy? Cóż, nieźle sobie poradzili... Prawie. Bo chyba nie poszło tak, jak się spodziewali, co? Wątpiła, by celem zamachowców było to urocze spotkanie, ale skoro już do niego doszło, można było uznać, że Strażnicy mimo wszystko spełnili swój obowiązek. Tak, tak, nikt jeszcze nie został uratowany, Alma mogła zostać odstrzelona w każdej chwili, tym niemniej - przynajmniej stanęli na drodze rebeliantów. A chyba od tego głównie byli, co? - Bardzo ładnie. Chylę czoła przed waszą przebiegłością. - Skrzywiła się z niesmakiem, przy czym trudno było stwierdzić, czy czuje go raczej do zamachowców, czy może do siebie. - A teraz proponuję skończyć cały ten cyrk, zanim ktokolwiek z was zrobi sobie krzywdę. Albo zanim my zrobimy krzywdę wam. Albo im. - Spojrzała na trybutów. - Jeden pies. - Wzruszyła lekko ramionami, spoglądając niewzruszenie na zastrzelonego przed momentem trybuta. Nie, nie podobało jej się to. Nie, nigdy nie umiała zaakceptować podobnych zasad gry. Tylko co z tego? Teraz miała swoje stanowisko, swoich Strażników i ramy określające jej postawę - a te były zupełnie inne od tego, co podpowiadało jej serce czy rozum. Narządy, których generalnie w robocie się nie słucha, tak przynajmniej mówili na szkoleniu. Generalnie po wdzianiu munduru mieli nie być ludźmi. I może coś w tym było, co? Jakaś racja, jakiś sens. Może. Potrząsnęła lekko głową. Dopiero teraz, czując, że nie może rozrzucić na ramionach związanych pod hełmem włosów, uzmysłowiła sobie, że jej grymasy nie ujrzały światła dziennego. Cóż, to pewnie i dobrze. Poker face i takie tam. - Macie doskonałą okazję by pokazać, w czym jesteście od nas lepsi - rzuciła ze znudzeniem, choć w duchu była napięta jak struna. - Może więc porozmawiamy? |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 7:21 pm | |
| Wokół rozgrywała się apokalipsa i przez chwilę Alexander zastanawiał się, czy aby najlepszym posunięciem nie byłby powrót do wnętrza. Tam wprawdzie grasowały wściekłe, niebieskie psy - samo wypowiedzenie tych słów sprawiło, że miał ochotę parsknąć cichym śmiechem - ale przynajmniej nikt do nich nie strzelał bez powodu. Odnotował, że chcą ich porwać i że rząd zareagował od razu, próbując się bronić. Tyle było jego racjonalnego osądu. Potem już tylko ją ściskał. Coraz mocniej, coraz bardziej kurczowo, jakby faktycznie zamienili się w jeden organizm, który wspólnie tłoczył bardzo szybko krew. Potrafił wyczuć doskonale jej zdenerwowanie i niepokój, ale nie mógł temu zaradzić. Przynajmniej nie tak, jakby chciał i jak robił to tamtej nocy przed Igrzyskami. Wydawało mu się, że od tamtych wydarzeń upłynęła cała epoka. Może i tak było, bo już nie wymachiwał pięściami obu dłoni, usuwając się z linii wystrzału i podchodząc bliżej Emrysa, Pandory i Mayi. Nadal trzymał ją blisko, praktycznie niósł ją na swoich butach, ale musieli zachować stoicki spokój i co ważne, nie rozdzielać się, bo będą strzelać do pojedynczych osób. - Dobrze was widzieć żywych - zwrócił się do przyjaciela, próbując rozejrzeć się za Raphalem. Był tam, przeżyli obaj i przez chwilę pomyślał, że mogli jeszcze kiedyś się zaprzyjaźnić, ale to były tylko pobożne życzenia, skoro wszędzie słychać było odgłosy wystrzałów i otaczało ich wojsko. Przylgnął do ciała Daisy jeszcze bardziej, całując ją w złote włosy. Tak bardzo chciał, żeby kiedyś odrosły. |
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 7:42 pm | |
| Kobieta wzięła do ręki podany jej przez Henry'ego telefon, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, z zewnątrz dobiegł głos dowódcy Strażników Pokoju. Wygięła usta w bliżej niewyjaśnionym uśmiechu zadowolenia, przenosząc wzrok z Dawsona na Winstona. - Bardzo chętnie porozmawiałabym z córką, ale skoro jest z nami wojsko, to jestem pewna, że zagłuszają już również sieć telefoniczną, żebyście nie mogli zadzwonić po znajomych - wyjaśniła cierpliwie, mówiąc maksymalnie wolno i wyraźnie, jakby tłumaczyła małemu dziecku, dlaczego nie może dostać cukierka przed kolacją. - Na wasze szczęście - dodała, wskazując ręką na wyjście z poduszkowca - jest tu dowódca, który jest chętny z wami rozmawiać. - Odłożyła telefon na podłogę, po czym jeszcze raz spojrzała w stronę Henry'ego. - A te groźby naprawdę nie robią na mnie wrażenia, wszyscy doskonale wiemy, że z chwilą, w której naciśniecie spust, zarówno ten poduszkowiec, jak i trybuci, zostaną zmiecieni z powierzchni ziemi. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 9:03 pm | |
| Nie miał wątpliwości, że Alma się obudzi. Musiała, w końcu była ich ostatnią nadzieją. A oni, póki co, byli jej nadzieją, choć może nie koniecznie ostatnią. Obserwował, jak kobieta powoli się rozbudza. Wyglądała na strasznie rozkojarzoną, może nawet chwilowo zagubioną w całej sytuacji. Nawet kiedy wyraz jej twarzy zmienił się w ten typowy, beznamiętny i nie wyrażający żadnych uczuć, Hugh miał satysfakcję z tego, że udało im się choć na chwilę zbić ją z tropu. Obserwował ją uważnie, podnosząc się z podłogi, ale nie odzywając się. Skinieniem głowy pozwolił, aby to Tyler na chwilę przejął inicjatywę. On wtrąci się wtedy, kiedy będzie to naprawdę konieczne. Musiał przyznać, że chłopak naprawdę gadał z sensem. Szczerze mówiąc, ani chwili wcześniej w to nie wątpił, jednak gdy słuchał jego słów skierowanych do pani prezydent nie miał już żadnych wątpliwości, że nadaje się do tego zadania, nawet jeśli działał tylko i wyłącznie pod wpływem uczuć. Randall nie wierzył w to, aby Alma Coin dała się szybko przekonać. Gdy tamten skończył mówić, Hugh w dalszym ciągu przyglądał się kobiecie uważnie, czekając na jej odpowiedź. Zgoda, która wypłynęła z jej ust, nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Wiedział, że byłoby to za łatwe i, co więcej, miał świadomość, że prezydent panem nie jest głupia. Mogła być okrutna i pozbawiona jakichkolwiek skrupułów, ale na pewno nie była głupia i wszystko, co robiła, musiało przynieść jej jakiś zysk. Wciąż jednak milczał, pozwalając tym razem wypowiedzieć się Henry’emu. Jego osoba ciekawiła go jeszcze bardziej i nie miał pojęcia, jakie motywy nim kierują. Nie wnikał w to jednak, tak samo jak starał się teraz nie zapuszczać we własne myśli. Po prostu obserwował to z boku czekając, jak potoczą się wydarzenia. W pewnym momencie z poza poduszkowca dobiegł go głos, który na początku wydał się znajomy. Wciąż był to głos kobiety, jednak inny niż ten, który słyszeli na początku. Podszedł do Libby, wyglądając przez przednią szybę i dostrzegając twarz kobiety, która jakiś czas temu była jego klientką. Westchnął cicho, wracając do Tylera i Henry’ego. Nie zamierzał z nią rozmawiać. Nie, dopóki Alma nie postanowi wydać aktu oświadczającego bezpieczeństwo pozostałych przy życiu trybutów. Szybko miał okazję przekonać się, że w istocie cała sprawa nie miała potoczyć się tak łatwo. Odmówiła wykonania telefon zasłaniając się zagłuszeniem sieci telefonicznej... Ale co jej szkodziło spróbować? Westchnął, przechodząc do przodu i kucając obok niej, sięgając po odłożony na podłogę telefon. Bawił się nim chwilę, zanim podniósł wzrok na kobietę. - Widzi Pani, kto nie próbuje, nie zyskuje. Nikomu korona z głowy nie spadnie, jeśli spróbuje pani wykonać jeden telefon - powiedział spokojnie, wyciągając w jej stronę urządzenie - Poza tym nikt nie przekroczy progu tego poduszkowca. Co oznacza, że żaden dowódca, generał, czy ktokolwiek tam sobie jest, nie dostanie się tutaj. Działa to też w drugą stronę - ani ja, ani moi koledzy ani, tym bardziej, Pani, nie opuszczą pojazdu, dopóki nie dojdzie do porozumienia, z którego obie strony będą zadowolone - dokończył, przekrzywiając lekko głowę - Poza tym, tak długo, jak jest Pani z nami, nikt z pańskich podwładnych nie spróbuje wysadzić tego poduszkowca. Chyba że tak naprawdę nie zależy im na Pani życiu... A to by było przykre, nieprawdaż? Najbliżsi współpracownicy odwracający się od ich przywódcy. Aktualnie jednak najbardziej zagrożone są dzieci. Nie uważa Pani, że za wiele już wycierpiały? Że choć raz mogłaby Pani zrobić coś, co zostanie pochwalone przez większość społeczeństwa, a nie tylko część? Oni zawsze będą się dzielić, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie przeciwko takiej władzy. Ale wysyłanie na śmierć niewinnych dzieci nie sprawi, że hordy wiernych skoczą za panią w ogień, wręcz przeciwnie. Będą podkładać ogień pod Panią, pod całym rządem - zebrało mu się na iście filozoficzne przemyślenia i choć nie wierzył, że ta przemowa odniesie jakikolwiek skutek był zadowolony, że wypowiedział te słowa. Pozwolił, aby dotarły one do każdego, po czym ponownie przerwał panująca na pokładzie ciszę - Więc jak, będzie Pani zwlekać i wystawiać wszystkich na większą niepewność, czy spróbuje pani zadzwonić? No chyba, że jest lepsze wyjście, które nie przewiduje oczywiście opuszczenia poduszkowca - uśmiechnął się do kobiety uprzejmie, wciąż nie opuszczając dłoni. Naprawdę chciał się spieszyć i nie zamierzał sięgać po broń, dopóki nie będzie to konieczne. Chciał tylko ratunku dla tych dzieci, niczego więcej.
|
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Lis 01, 2014 9:34 pm | |
| Całej mowy Hugh wysłuchała ze stoickim spokojem i pobłażliwym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Jego słowa nie stanowiły dla niej nic nowego; odpierała podobne argumenty setki razy, miała na ten cel przygotowaną idealnie skrojoną mowę i bez problemu mogłaby wyrecytować ją i teraz, gdyby nie wiedziała, że nie miało to najmniejszego sensu. Wzięła telefon do ręki, przez chwilę trzymając go w milczeniu i jakby podejmując w myślach jakąś decyzję. Nie spodobało jej się, że zamachowcy odmówili rozmowy z Christiną i wiedziała już, że żadnych pertraktacji nie będzie. Wbrew temu, co mówił Randall, uwolnienie przez nią trybutów (co do których nie odczuwała nawet grama litości) nie podbudowałoby jej wizerunku w oczach mieszkańców Panem. Taka manifestacja słabości i uległości pod jarzmem terrorystów na dobre zniszczyłaby już i tak pokruszone resztki władzy, jaką dzierżyła. Nie, Coin nie była głupia - wiedziała, na czym stała, i wiedziała to już na długo przed dzisiejszym porwaniem. Był tylko jeden sposób, w jaki mogła odpowiedzieć. Minę miała zaciętą, gdy wykręcała numer na telefonie i podnosiła słuchawkę do ucha, przez cały czas nie spuszczając spojrzenia z oczu Hugh. Gdy sygnał w głośniku został zastąpiony przez głos Melanie, odezwała się. - Jest tam obok ciebie Annesley? - zapytała, a gdy uzyskała potwierdzenie, kontynuowała. - Przełącz mnie na głośnomówiący. I nagrywaj, mam oświadczenie do wygłoszenia. - Urwała dosłownie na sekundę, jej palce na moment mocniej zacisnęły się na słuchawce, jakby pilnowała, żeby nikt jej nie wyrwał, starannie obliczając liczbę słów, które zdąży wypowiedzieć przed reakcją którejś z towarzyszących jej osób. Oszacowała je na pięć, które wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego. - Złapcie wszystkich. Zabijcie stawiających opór.
Kolejka w tej chwili wygląda w ten sposób: 1) dowolna osoba z poduszkowca, 2) Christina, od której rozkazów zależy reakcja Strażników Pokoju, 3) Mistrz Gry. Później kolejność pisania będzie dowolna. |
| | |
| Temat: Re: Na zewnątrz | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|