|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 12 Zawód : przegrzebywacz brudów, stalker, detektyw, piromanka Przy sobie : gaz pieprzowy, zapalniczka
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Mar 03, 2014 10:30 pm | |
| W okolicy, którą Hope przeczesywała wzrokiem, nie działo się nic. Spokój i pustka. Gdyby nie miała świadomości, że gdzieś w oddali znajdowała się cześć Kapitolu, żyjącego, pełnego ludzi… prawie jak kiedyś, parsknęłaby śmiechem. Wszystko wyglądało niemalże na jakiś słaby film emitowany w wieczornych porach. Być może na temat Mrocznych Dni lub tego, jak mógłby wyglądać świat po apokalipsie. Albo jeszcze lepiej! „Czego nie robić w ciągu siedmiu dni” - tak, znacznie lepiej! W gruncie rzeczy wszystko mogłoby być ciekawym doświadczeniem, jednak występował podstawowy problem - oni nie znajdowali się a planie filmowym. Chyba istnieje drobna różnica między uczestnikiem Igrzysk a aktorem. Dźwięk nadjeżdżającego auta wyrwał ją z zastanowienia i dalszych rozważań na temat abstrakcyjności sytuacji. Rzuciła przelotne spojrzenie swoim towarzyszom, jednak nie zmieniła pozycji. Co rusz zerkała na okolicę. Zdawała się denerwować. Przez moment myślała nad tym, kto prowadził i co tutaj robił. Skrywała cichą nadzieję, że to ktoś, kto nie posiadał złych zamiarów i mógł wytłumaczyć im z jakiej to niesamowitej okazji dostali listy oraz w jakim celu ciągnięto ich tutaj. Dokładnie tutaj, gdzie diabeł mówił dobranoc… w sam środek niczego. W dodatku liczyła na to, że drugie nie wykluczało pierwszego. Wysłuchiwała się dokładnie w każde słowo. Ważne zdawały się być imiona osób zgromadzonych razem z nią. Niestety nic jej nie mówiły, ale na wszelki wypadek powinna była je znać, może mogło jej to w czymś potem pomóc… przynajmniej ona tak uważała. Kim jest Kit Blackwell? Jakie piętnaście minut? Stephen? - odbijało się ciągle w jej głowie. Nim zdążyła coś powiedzieć, zaprotestować na takie zdanie, zupełnie odizolowane od współpracy z innymi, wszyscy mieli już swoją broń oraz kamizelki. Flickerman poszła za tłumem i jako ostatnia wyjęła z bagażnika bardzo poręczny nóż średniej długości oraz coś, co przypominało pistolet średniej wielkości. Tylko przypominało, bo na pewno nim nie było. Chyba, że ulepszoną w Kapitolu wersją testową złożoną na wypadek kolejnej wojny. Hope nie zastanawiała się skąd pochodziła broń (w jej spostrzeżeniu zapewne z kradzieży) i jakie zastosowania w rzeczywistości miał „karabin”. Założyła kamizelkę kuloodporną, zostawiła skórzaną kurtkę w bagażniku. Podrzuciła delikatnie obie bronie. Próbowała wierzyć w to, że… Nie użyję tego. Nie ma mowy. I właśnie wtedy coś ją uderzyło. Kompanie zajmowali swoje pozycje, wymieniali między sobą szepty, ale przez umysł dziewczynki przeleciała jedna myśl. Była jak grom z jasnego nieba i chyba zmieniła nieco jej nastawienie. - Moment! - krzyknęła, nie wiedząc, czy ktoś właśnie mówił. Cóż, nawet jeśli przerwała, to gdzieś w jej małym serduszku pojawił się niewidzialna skrucha. - Dlaczego mamy robić z siebie mięso dla jakieś… walizki? - Wypowiadała każde słowo głośno i wyraźnie. W szczególności kierowała je do Kita, ponieważ on wiedział z nich wszystkich najwięcej. Być może ten cały Kit był absolutnym kłamcą i oszustem. Chciał wysłać ich wszystkich na publiczną egzekucję, pokazówkę dla opozycji, zamknąć w więzieniu, tak, by nie mogli pokazywać się publicznie. W gruncie rzeczy to mogła być bardzo prawdopodobna opcja. Kilka owieczek, które posłusznie wykonują działania ewidentnie wyjęte spod prawa, ewidentnie przeciwko rządom Almy Coin. Co jeżeli cała akcja, list były wielką podpuchą? - Jeśli wyląduje tym razem w więzieniu, to pewnie nikt mnie nie uratuje. Wyszeptała do samej siebie, zaciskając palce na niby pistolecie i czekając na odpowiedź.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Sie 14, 2014 1:05 am | |
| //z edziowej głowy, czyli zaczynamy nowy dziennik Przybyłem, zobaczyłem i... Zostałem schwytany. Trochę kiepsko, czyż nie? Myślisz, że wszystko pójdzie dobrze, bo przecież zawsze idzie dobrze, a tu nagle los cię zaskakuje i wpadasz jak mucha w pajęczynę. Dosłownie jak mucha w pajęczynę i jak ta mucha też się czułem. Mniej więcej, bo nie szamotałem się jak szaleniec. Rozmowa na razie przebiegła na dżentelmeńskim poziomie i grzecznie (z przymknięciem oka, bo "przyjaciółka" była nieco zirytowana, oczywiście z przymrużeniem drugiego). Reszta się zgadzała. Otaczała mnie pajęczynka, którą byli w tym przypadku dosyć rośli pomocnicy mojej "przyjaciółki". Ot stali sobie nieruchomo, póki ja stałem nieruchomo. Byli też niewzruszeni, jakby botoks wstrzyknięty w ich twarze nie pozwalał im okazywać mimicznie uczuć. Ja zaś byłem muchą, która nadal była cała, nie mogła się wydostać z pajęczynki i już niedługo miała nie być żywa. Uhh, to chyba przedstawiało się nawet bardziej niż kiepsko. Wszystko miało pójść lekko. Miałem nadzieję, że nie zostanę rozpoznany i sobie miło oraz przyjemnie opuszczę miejsce spotkania, gdy to się już skończy. Potem miałem wrócić do swojego całkiem przytulnego mieszkanka, gdzie spokojnie napisałbym raport w towarzystwie kubka kawy i bazgrnąłbym podsumowanie dnia w dzienniku ze wspomnieniem wcześniej wypitej kawy. Tak też mniej więcej przebiegał początek spotkania, jeśli wykluczyć podejrzliwość. "Przyjacielskie" stosunki były tak intensywne, że aż wyciekały z naszej czwórki wraz z potem. Do czasu, gdy "przyjaciółka" zaczęła przeglądać moje rzeczy, których za dużo nie było. Nigdy nie brałem ze sobą za wiele. Notatnik, długopis i fałszywy dokument tożsamości. Niestety uczepiła się notatnika, bo zechciała go sobie przejrzeć i musiała też stwierdzić, że to mój dziennik. Nie chciała kupić tekstu, że piszę własną książkę. Kilka wpisów, ale wiedziała. Mogłem go nie brać, w sumie nigdy nie brałem i wtedy to wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie miałaby dowodów, a tak... W końcu im uciekłem, biegnąc przed siebie ile sił w nogach. Mrok nocy i nieoświetlone ulice nie pomagały mi. Bardziej można by rzec, że podkładały mi niezidentyfikowane przeze mnie „kłody” pod nogi. Cóż za wrogość z ich strony! Non stop o coś się potykałem, ale łapałem równowagę i biegłem dalej, skrywając się w pewnym momencie za ścianą. Chciałem ich zgubić, chciałem przeżyć i zachować wszelkie tajemnice dla siebie. Te ostatnie i tak bym zachował, gdybym nawet postanowił sobie umrzeć... Ale sęk w tym, że JA NIE CHCIAŁEM UMIERAĆ. Gdy tylko zauważyłem, że ich zmyliłem, pobiegłem w kompletnie inną stronę. Musiałem wrócić do domu i wysłać wiadomość aktualnemu pracodawcy. Ruszyłem okrężną drogą, jak nakazywał mi zdrowy rozsądek. Przeszukiwałem w między czasie kieszenie oraz marynarkę w poszukiwaniu ewentualnego nadajnika, ale nic nie znalazłem. Los mi sprzyjał. Przynajmniej takie miałem wrażenie, póki znów mnie nie namierzono... Nawet nie miałem pojęcia jak?! Właśnie, JAK?! Panika wzięła górę nad rozsądkiem. Skręcałem w kolejne nieznane mi uliczki, póki nie wbiegłem na parking. Zwolniłem. Echo obijało się o ściany, więc zacząłem uważać, starając się nie robić hałasu. Stąpałem ostrożniej i nadstawiałem ucha. Wróg mógł mnie złapać w każdym momencie, mimo że go nie słyszałem, nie widziałem, nie czułem. Musiał ktoś tam być, choć z każdą sekundą coraz bardziej odrzucałem tę myśl. Zgubiłem...? Czy mogłem mieć takie szczęście? Nie, nie miałem. Usłyszałem świst powietrza. Nie zamierzali mnie teraz zabić. O nie! Wpierw niszczyli życie, potem odbierali swoje, torturowali, a na koniec zabijali, o ile biedak nie umierał w trakcie tortur. Utrata przytomności była znakiem, że znalazłem się na ich liście. Już wkrótce zniszczą wszystko, co kocham... Właściwie zniszczyliby, gdyby wiedzieli – pomyślałem, zanim kij uderzył w moją głowę. Jak przez mgłę czułem, że ktoś mnie złapał i powoli położył na ziemi, a może to tylko sen? *** - Aua? – Zapytałem, mimo że powinienem jedynie i po prostu jęknąć. Głowa... Miałem głowę, bo nadal ją czułem. Bardzo czułem. Ból, który odczuwałem, był tak ogromny, że... Poproszę całą paletę tabletek przeciwbólowych! Natychmiast! Czy aby na pewno miałem całą czaszkę? Może rozsypała się jak rozbite szkło? Tak właśnie się czułem, ja,... Jak ja właściwie miałem na imię? A nazwisko? Powinienem jakieś mieć... Dokumenty! Dokumenty miały mnie o tym poinformować, bo sam... Jakoś mi to wyleciało z głowy. Otworzyłem oczy i zaraz tego pożałowałem. Natychmiastowo je zmrużyłem, marszcząc zapewne paskudnie nos i połowę twarzy. Właściwie, jak ja wyglądałem? Byłem blondynem? Szatynem? Brunetem? Może rudym? I jaki miałem nos? Ładny taki czy garbaty, a może zadarty? Dokumenty! Dokumenty miały mi pomóc, jednakże nigdzie ich nie mogłem znaleźć. Coraz bardziej panikując, przegrzebałem wszelkie możliwe miejsca i nic nie znalazłem. Byłem panem Nikim z dwoma kluczami, pendrivem i urokiem osobistym. Wstałem, otrzepując się z piachu i kurzu. Musiałem pamiętać cokolwiek, jakąś drobnostkę, która doprowadziłaby mnie gdzieś, gdzie bym się dowiedział... Kim ja byłem?! Czemu tak bardzo bolała mnie głowa?! I czemu miałem krople krwi na koszuli? Pełno pytań, które powstrzymywałem. Nie chciałem ich wszystkich dopuszczać do świadomości. Musiałem znaleźć komputer i zobaczyć, co znajdowało się na mojej przenośnej pamięci. Może miała być tam wskazówka dla tego, czemu byłem niczym wyczyszczony komputer? Mimo to stałem, patrzyłem przed siebie i zastanawiałem się, gdzie powinienem pójść i gdzie tak właściwie jestem. Musiałem mieć dom, rodzinę, przyjaciół, osobisty komputer i pracę. Nic nie pamiętałem. Kompletnie nic, a mimo to nie panikowałem. Jeszcze. Musiałem zdobyć komputer. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Wrz 01, 2014 2:23 am | |
| Wracałam do domu jak co dzień, z tą jednak różnicą, że dzisiaj było jakoś... Inaczej? Kłamstwem byłoby powiedzieć, że czułam to w kościach już od rana, bowiem tego rodzaju dziwne uczucie ogarnęło mnie dopiero po kilku godzinach od wstania z materaca i wyruszenia na łowy. Dokładnie tak - na łowy, bo nazwanie tego czystym złodziejstwem byłoby raczej wyjątkowo błędne. To była przecież prawdziwa sztuka, do której należało niezmiernie wręcz się przyłożyć i w którą trzeba było włożyć całe swe serce. Inaczej to nie działało, zaś człowiek próbujący się tego podejmować, cóż, powiedzmy, że nie kończył zbyt dobrze. Teoretycznie nie powinnam kraść. Już nie tylko ze względów moralnych, bo te mało kto jeszcze miał, lecz choćby patrząc czysto na to, co Alma Coin obiecywała nam wszystkim na początku swoich rządów. Równość, wolność i braterstwo, jednym słowem - wyśmienicie sprzedana bujda, która z początku przecież wydawała się wszystkim taka szczera. Coin zdawała się być szczera... Aż do bólu i to bynajmniej nie tylko tego przysłowiowego, o czym mieliśmy już okazję przekonać się wystarczająco mocno. To nie był jednak koniec teoretyzowania. Kolejnym teoretycznie było to, że... Wedle wszelkich praw nie powinno mnie tu być. Powinnam cieszyć się za to dobrocią Rebeliantów, znowu tylko teoretycznie, zaś w praktyce powinnam siedzieć na tyłku w KOLCu, którego mur całkiem niedawno zniknął mi z oczu, głodując i cierpiąc nędzę. Piekne perspektywy, nie ma co! Z tym jednak, że ja je obeszłam. Byłam żywym, przynajmniej jeszcze, dowodem na to, że nie wszystko udało się rebelii tak, jak powinno. Wbrew pozorom!, wcale nie powodowało to mojej uciechy. O ile bardziej wolałabym zajmować się w spokoju, ciszy i bezpieczeństwie tym, co niegdyś przynosiło mi tak wielkie zadowolenie. Może i miałam przy tym wyjść na zadufaną w sobie, jednak byłam wręcz stuprocentowo pewna, że pisane mi było coś więcej, coś poza tym, co teraz tkwiło mi przed oczami, w czym teraz tkwiłam ja. Był taki krótki moment, w którym wszystko pięknie się układało. Byłam tam, gdzie chciałam być. Wspaniali goście, zabawne wywiady, błysk fleszy i reflektorów, nieustanne uśmiechy, których nawet nie musiałam wymuszać. To właśnie był mój świat. Świat telewizji, w którym może i nie do końca byłam gwiazdą, lecz którego kreowanie było moim zadaniem. To mnie cieszyło, to sprawiało, że czułam się na swoim miejscu, że wkładałam w przygotowania całe swoje serce. Które pękło, rozsypując się na miliardy mikroskopijnych kawałeczków, a ja... Nawet teraz nie byłam pewna tego, czy chcę je zbierać, by podejmować próby sklejenia ich ponownie w jedno. Choć przecież to właśnie w tym celu przybyłam do tego zapomnianego przez ludzi miejsca. By w spokoju lizać rany. Co było trudne. Niesamowicie wręcz ciężkie i z każdym dniem coraz bardziej ode mnie dalekie. Jakoś sobie radziłam, lecz z pewnością nie byłam na siłach do tego, by podjąć jakiekolwiek kroki w celu ogarnięcia myśli na tyle, by móc wreszcie zadecydować, co chcę dalej robić ze swoim życiem. Mimo wszystko, nie mogłam tu przecież pozostać na wieki... Wieków, amen. To był tylko jakiś rodzaj stanu pośredniego, a tylko i wyłącznie ode mnie zależało to, co będzie po nim. Stawiając ostrożne kroki, bowiem wciąż pamiętałam przecież, mimo tego mojego całego zamyślenia, o niebezpieczeństwach czających się tutaj wszędzie, przeszłam przez większą część parkingu, by skierować swoje kroki w stronę obecnie zajmowanego przez nas mieszkania, gdy do moich uszu doszedł jakiś dźwięk z tyłu. Obróciłam więc automatycznie głowę w tamtym kierunku, będąc stuprocentowo pewną, że tutaj akurat nie wpadnę na nic paskudnego i że mogę pozwolić sobie na przejście kawałka na ślepo... I to był najwyraźniej błąd, bowiem nagle zatrzymałam się na czymś, czego zdecydowanie nie powinnam tutaj spotkać. Na czymś... Na kimś... Obróciłam głowę gwałtownie, napotykając spojrzenie mężczyzny i jednocześnie automatycznie szybkim ruchem celując w niego, wyciagniętym podświadomie z kieszeni, paralizatorem. Celując i rażąc... |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Wrz 01, 2014 11:49 pm | |
| Cholera, nie miałem pojęcia, czemu stałem spokojnie, nie panikując. Powinienem teraz błądzić nieznanymi sobie ulicami, szukając osoby, która zechciałaby mi pomóc jakoś się ogarnąć czy coś, co miałoby miejsce w towarzystwie paniki nie do poskromienia. Powinienem wrzeszczeć, krzyczeć, demolować, płakać, może nawet szukać pierwszej lepszej rurki, by oczekiwać zagrożenia i przez to też lać nią pierwsze lepsze osoby, które miałyby to nieszczęście się na mnie napatoczyć. I, szczerze powiedziawszy, chyba też, jako normalny obywatel, powinienem tak zareagować, zamiast stać sobie w miejscu. Spokojnie. Przerażałoby mnie to, gdyby nie ten spokój. Z drugiej zaś strony byłem z siebie dumny, że nie pozwoliłem tak negatywnym uczuciom przejmować kontroli nad swoim ciałem. Sam je kontrolowałem w pełni racjonalnie, poprawiając ułożenie marynarki, mankietów i sprawdzając, czy nie jestem ranny. Potłuczenia namierzyłem, choć i tak nie dało się ich nie odczuć, gdy dawały o sobie dosyć boląco znać. Żadnych ran otwartych nie było, mimo że kilka kropel krwi zdobiło mą koszulę. Czyżbym się z kimś bił? Kim ja byłem? Co robiłem w tym opuszczonym miejscu? Czyja krew zdobiła moją śnieżnobiałą koszulę. Chwała, że nie zdjąłem marynarki, bo byłaby strasznie zakurzona. Nie panikowałem. Stoicki spokój, jaki zachowywałem, podbudowywał mnie. Czułem, że świetnie dam sobie radę nawet w takich warunkach, bo to, uwaga!, nie był koniec świata. Nie koniec świata, mimo że nie wiedziałem kompletnie niczego. Jakaś część mnie zaś stwierdzała, że przecież to nie pierwszy raz, gdy wpadam w tarapaty i stwierdzam, że to nie koniec świata. Fascynujące. Odkrywałem powoli samego siebie. Pierwszy kawałek układanki mojego życiorysu spoczął w moich dłoniach i chciałem tych puzzli mieć więcej. I wcale nie priorytetem w powodach był tu fakt, że nic nie pamiętałem. O, nie! Tu pierwsze skrzypce grała ciekawość. Zaczęła mnie ciekawić historia mojego życia, której nie znałem, którą zamierzałem poznać, a która musiała być naprawdę ekscytująca. Oczywiście miał w to też wkład fakt, że nic nie pamiętałem. W sumie to zapoczątkowało ciekawość... Czyżbym był ciekawski i kochał rozwiązywać zagadki? Byłem detektywem? Wpadłem na trop czegoś istotnego i CIACH! Obudziłem się tu. Po zmroku. Pewnie nawet przespałem tu dzień... Tak, to był sygnał, bym w końcu ruszył się z miejsca. Nie posiadałem w tej chwili nawet nazwiska. Jakby nie patrzeć, to podstawa. Musiałem znaleźć jakikolwiek komputer, by sprawdzić pendrive’a i, póki go nie sprawdzę, musiałem mieć nadzieję, że coś na nim jest. Jeśli będzie pusty, to potem się pomyśli, co dalej, a teraz musiałem wyjść z tego parkingu i szukać szczęścia w tym milczącym świecie. Nie uszło mojej uwadze, że było tu nienaturalnie cicho. Żadnych odgłosów samochodów, krzyków, odgłosu stóp. Tak, jakby się znalazł na skażonym terenie. Opuszczone, bo parzy. Prawie parzy, biorąc pod uwagę pierwszą i prawdopodobnie jedyną osobę, którą miałem okazję tu spotkać. Nie dostrzegła mnie. Zastanawiałem się właśnie, jak do niej zagadać, by jej nie przestraszyć, gdy nagle odwróciła się w moją stronę i... potraktowała mnie paralizatorem. Uhh, paskudne uczucie. Zostałem natychmiastowo obezwładniony, padając na kolana, a potem z powrotem na ziemię, na którą nie zamierzałem nawet wracać. I nie chciałem. Nie była czymś, o czym mogłem marzyć. Jęknąłem. - Cholera, czemu atakujesz niewinnych ludzi, kobieto?! – Wykrzesałem z siebie pytanie, krzywiąc się. Nienawidziłem paralizatorów. Były chyba jeszcze gorsze od kuli w ręce. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Wrz 02, 2014 12:39 am | |
| Wiodłam dosyć spokojne życie. Może nie jakoś specjalnie bezpieczne, w końcu to były Ziemie Niczyje, a ich zła sława nie wzięła się przecież znikąd, ale z pewnością dla mnie idealne. Żyłam jak chciałam, nikt nie mówił mi, co mam robić i kiedy muszę stawić się w danym miejscu, bo inaczej nastąpi zagłada świata, ogólny chaos i apokalipsa apokalips. Kiedyś naprawdę nie miałam nic przeciwko szalonemu pędowi wielkomiejskiego życia, temu całemu wyścigowi szczurów, w którym bycie lepszym, przebijając dane sto procent nawet w zaledwie minimalnej cząstce, znaczyło o wiele więcej niż to, czy przypadkiem nie zmarnowało się swoimi egoistycznymi działaniami czyjegoś życia. W świecie szołbiznesu liczyło się tylko robienie pieniędzy, zdobywanie popularności oraz idące za tym rankingi. Im wyżej stałeś, tym większa była szansa, że nie obudzisz się rano z ręką w nocniku i chęcią strzelenia sobie przez to w łeb. Wbrew pozorom, sława wcale nie zapewniała tak cudownego życia, jak te pokazywane w multikolorze na coraz to nowocześniejszych odbiornikach telewizyjnych. Sława, pieniądze i wielka kariera… Dziki pęd za czymś, co było bardziej ulotne od bańki mydlanej i co pryskało zdecydowanie szybciej od niej. Jeden zły ruch, jedna wyżej stojąca osoba, której się nie podobałeś, jeden człowiek będący zbyt blisko ciebie i znający cię lepiej niż to było konieczne… Nawet obecność jednej z tych rzeczy decydowała o twoim być czy nie być. A gdy w grę wchodził popęd na forsę, nawet najbliższa ci osoba mogła nagle postanowić wydać twoje sekrety, by w zamian zapewnić sobie dłuższe przetrwanie własnej banieczki. Swego czasu przekonałam się o tym na własnej skórze i to prawie mnie złamało. Prawie, bowiem w jakimś sensie od początku przyzwyczajona byłam do rzucania mi kłód pod nogi. Zazwyczaj nie zwracałam na to uwagi, zwyczajnie otrzepując się, by podnieść z ziemi i iść dalej. Byłam w tym naprawdę dobra, a przynajmniej tak wtedy zwykłam sądzić. I choć prawda okazała się zgoła inna, nie winiłam się nigdy za tamtą chwilę słabości. Miałam do niej najzupełniejsze prawo, kwestią było tylko to, bym potrafiła znowu wstać. Ta jedna rzeczy nie należała jednak do najłatwiejszych. Już zwłaszcza po tym, co czekało na mnie w dzień po przymusowym wyeksmitowaniu mojej jedynej podpory, która okazała się być wybitnie skurwysyńskim obłudnikiem oraz totalnym egoistą, z zajmowanego przez nas mieszkania. Warto przy tym dodać, że zakupionego przeze mnie za moje własne, ciężko zarobione, pieniądze, do których bydlak nie dołożył ani grosza. O ile przez chwilę, tuż po dowiedzeniu się, z jakim typem sukinsyna mam do czynienia, czułam się wpierw fatalnie, by później przejść wprost w wyśmienity humor, przy którym wylatujące przez okno rzeczy mojego niedoszłego męża zdawały mi się widokiem nad wyraz zabawnym, jak i też niesamowicie relaksującym, o tyle kilkanaście godzin później przekonałam się, że jedno z najbardziej pocieszających mnie wtedy powiedzeń jest tylko kolejnym kłamstwem. Życie dało mi kupę cytryn, może nawet ze znaczącą przewagą kupy, więc usilnie starałam się zrobić z nich lemoniadę. Z tym faktem jednak, że zabrakło mi w niej cukru. Dodałam więc do niej chwilową porcję słodziku, który sprawił tylko, że późniejszy smak był nie do przełknięcia. Ja zaś bez dwóch zdań musiałam to wypić, próbując chociaż wyjść z całej tej sprawy z twarzą, resztką honoru, o którego utrzymanie tak zabiegałam. Pierwsze godziny po dowiedzeniu się, co też uczynił mi mój były narzeczony… Były prawdziwą katorgą, lecz z biegiem czasu nic nie zmieniało się na lepsze, jak to można byłoby sądzić. Upływające dni nie sprawiały wcale, że moje rany zaczynały się zabliźniać. Wręcz przeciwnie, trwałam w swoistym zawieszeniu, może i starając się lizać w spokoju rany, lecz zamiast tego przez większość chwil je rozdrapywałam. Wciąż i wciąż, na nowo, po raz kolejny. Dosłownie leżałam martwym bykiem na kanapie, nie przenosząc się nawet do łóżka, bowiem ono nieustannie przypominało mi byłego narzeczonego-szuję. Gniłam we własnym mieszkaniu, nierzadko nie odsłaniając nawet rolet w oknach, tylko przemijając w półmroku z pilotem w dłoni, gdy nawet nie patrzyłam na obraz wyświetlany przez mój najnowszej generacji, jakże byłam z niego przed tym dumna!, sprzęt. Bałam się wystawić nos choćby za próg moich bezpiecznych czterech ścian. Izolowałam się od ludzi, by w końcu stracić znaczną większość tych przyjaciół, którzy nie odeszli ode mnie po tym całym dramacie związanym z moją pracą. Dziś naprawdę dziękowałam wszelkim siłom za zesłanie do mnie tego dobrego ducha, najwierniejszego ze wszystkich towarzyszy, człowieka przedstawiającego całym sobą istotę chodzącego dobra. To dzięki niemu nie przebywałam teraz w kwartałowym rynsztoku, dzieląc swe posłanie z wszami i szczurami. To on zmusił mnie do pozbierania się, a następnie dał mi siłę, bym podjęła decyzję o swoim dalszym życiu. Może i moje obecne losy nie były zbyt ciekawe czy też pozytywne, lecz zależały w całości ode mnie. Równie dobrze mogłam pozostać przy Rebeliantach do samiuteńkiego końca, teraz zajmując cieplutkie mieszkanko gdzieś w ichniej dzielnicy i ciesząc się wszystkimi luksusami, nie musząc walczyć o to, by mieć co włożyć do garnka na kolację czy obiad. Wybrałam jednak życie na własną rękę, bez ciągłej kontroli oraz robienia dobrej miny do złej gry, z dala od coinowych kukiełek. Z tym czułam się dobrze. Nawet przy codziennym szlifowaniu bruków, choć dosłownie z tych praktycznie nic tutaj nie pozostało, jak i utrzymywaniu się ze złodziejstwa. Z kradzieży, która sprawiła, że tego dnia wracałam do domu z czymś, na co większość zwykłych mieszkańców Kwartału zwyczajnie nie mogła sobie pozwolić. I niech mi ktoś powie, że życie na Ziemiach Niczyich było bardziej do dupy od tego w KOLCu. Nie mogąc doczekać się miny mojej, dziwnego typu, ale jednak, współlokatorki, specjalnie skróciłam drogę powrotną na tyle, na ile to tylko było możliwe. To najwyraźniej był błąd, bowiem… Rażąc mężczyznę w jedno z bardziej wrażliwych na paralizator miejsc, tak w końcu uczyli na kursie samoobrony!, odskoczyłam w tył, chybocząc się na piętach i machając ręką w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym gościa dobić. To było odruchowe. I choć mój instynkt samozachowawczy mówił wiej, cholero!, mój mózg nakazywał mi szukać czegoś do obrony, by móc walnąć tym nieznajomego osobnika kilka razy, a następnie pędem lecieć w stronę obecnie zajmowanego mieszkania. Zaczynało się już coraz bardziej ściemniać, zaś przejście do domu inną drogą wiązałoby się z nadkładaniem drogi i stuprocentową pewnością tego, że całkiem spory kawał będę musiała wracać już nocą. Może i miałam przy sobie dosyć dobrą latarkę, lecz i tak wolałam nie ryzykować spotkania tego wszystkiego, co czaiło się w mroku nocy. Na dodatek do moich uszu doszedł grzmot, a następnie niebo rozświetliła błyskawica, gdy z nieba zaczęły spadać ciężkie krople deszczu. No pięknie, zacnie, zajebiście, wyśmienicie! W końcu udało mi się zlokalizować całkiem dobrze wyglądający żelazny pręt, najwyraźniej z jakiejś budowy, którego nikt jakoś stąd jeszcze nie zabrał, choć wyglądało na to, że nie byłam pierwszą osobą mającą zrobić z niego użytek. Nie przejmowałam się tym jednak jakoś zbytnio, chwytając zwyczajnie moją nową broń w rękę, lepsze to niż nic, i wymachując nim kilka razy na próbę. Nie leżał mi zbyt dobrze w dłoni, ale od biedy mógł być. Dopiero tak uzbrojona, podsunęłam się o krok do leżącego na ziemi gościa, szturchając go prętem w bok. Słysząc pełne wyrzutów jęknięcie, roześmiałam się krótko, odgarniając wolną ręką włosy z oczu. - Tutaj nie ma niewinnych ludzi, a… krew? na twoim ubraniu tylko to potwierdza. Kim jesteś i co tutaj robisz? – Spytałam, poszturchując go raz jeszcze. – Tylko szczerze i oszczędnie w słowach. Nie potrzebuję poznawać historii całego twojego życia, chcę tylko wiedzieć, z jakim typem włóczęgi mam do czynienia. – Obrzuciłam spojrzeniem jego strój, robiąc przy tym niesamowicie zdziwioną minę. Czyżby zbłąkana owieczka? – Ustalmy jedno. Ściemnia się i zaczyna padać, najprawdopodobniej niedługo rozpęta się przeklęta burza, a, uwierz mi, nie chcesz przeżyć jej na otwartym terenie. Zaspokój więc moją ciekawość i rozejdźmy się w swoje strony. – Wyciągnęłam rękę przed siebie, łapiąc na nią krople deszczu i kiwając głową w stronę jegomościa. – Widzisz? Jak tak dalej pójdzie, wieczorem radzę ci się zaopatrzyć w ponton. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Wrz 03, 2014 12:53 am | |
| Ciekawy początek i zarazem koniec dnia, czyż nie? Nadchodziła sobie noc, deszcz też i burza, a ja nie miałem żadnego domu. W sumie nie miałem żadnego domu, o którym bym pamiętał, bo ogólnie gdzieś jakiś musiał się znajdować. Może nawet kilka, bo raczej nie byłem pierwszym lepszym przeciętnym człowiekiem, nosząc drogi garnitur. Świetnie, nawet wiedziałem, że mój ubiór do tanich nie należał, a nazwiska nie! Pewnie nawet potrafiłem podać nazwę przedsiębiorstwa, w którym takowe szyli, co mogło nieco spinać. Zwłaszcza, że nie wiedziałem, gdzie te moje playboyskie posiadłości są. Właśnie, może byłem uroczym amantem, który wyrywał każdą laskę? Może tę tu też...? Hmm, nie istotne było w tej chwili to, kim byłem, skoro tego nie pamiętałem. Nie miałem gdzie spać, więc co? Czekało mnie życie bezdomnego, który sypiał na dworcu? Nie zadowalało mnie to jakoś, ale to zawsze coś i przynajmniej nie było najgorszym wyjściem z sytuacji. Jakby nie było, mógłbym wylądować pod gołym niebem w trakcie burzy i w sumie nadal mogłem tak wylądować, nie znajdując dworca lub innej alternatywy. No, o ile ta cna niewiasta nie zamierzała mnie ubić tym prętem na rzecz konserw, a chyba właśnie do tego się zabierała. - Cóż, musisz się pogodzić z faktem, że jestem niewinnym człowiekiem – stwierdziłem, uśmiechając się przymilnie i puszczając do niej oczko. – Możesz mnie porównać do jednej z tych owieczek, które z namiętnością liczysz nocą. Ta najniewinniejsza w stadzie, która tak bardzo rzucała ci się w oczy, to ja! Właśnie, widziałem ten zniewalający szmaragdowy wzrok na sobie, który potem spoczął na moim zadku. Ty zbereźnico! Patrzysz owcom na tyłki! – Krzyknąłem do niej oskarżycielsko, niby to przerażony otwierając usta i wytrzeszczając w jej kierunku oczy. W sumie nie miałem pojęcia, co to miało znaczyć i co tak właściwie robiłem ze swoim życiem? Zajmowałem się irytowaniem kobiet, które trzymały pręty w dłoniach, by przerobić mnie na... Cholera, chyba byłem perwersem. Ciekawskim perwersem, który był też masochistą. No tak... Nie wspomniałem jeszcze o tym, że wcześniej odczuwany ból głowy właściwie mi nie przeszkadzał, a te porażenie paralizatorem... Rany, to było popieprzone! Niewinny człowiek, choć teraz to właściwie „niewinny”, budzi się w nieznanym sobie miejscu, nie pamiętając niczego na temat swojej zacnej osoby i nagle dowiaduje się, że ma jakieś zboczenia! Perwers i masochista ciekawy świata, który biega sobie po nim w drogim garniturze. Choć na razie, to jedynie zaliczyłem spanie na jakimś parkingu. Opuszczonym. I jeszcze ten zboczony tekst, który posłałem w kierunku nieznajomej. Nie mogłem nie zareagować tak, jak zareagowałem. Na nowe odkrycia, oczywiście. Odepchnąłem się ręką, rozkładając się krzyżem na betonie, jakby był jakimś przewygodnym łóżkiem wodnym, które miało pode mną falować, falować i falować i najnormalniej w świecie wybuchłem śmiechem. Takim naprawdę głośnym. Płacząc nawet! I nie mogąc go uspokoić. To takie straszne! Bałem się swojego śmiechu, a każda moja myśl go jeszcze bardziej napędzała! Tryskałem śmiechem jak penis spermą! To było straszne! CZY JA BYŁEM MNICHEM, ŻE CIĄGLE MYŚLAŁEM O SEKSIE I TYM PODOBNYM?! Chyba wolałem właśnie znajdować się w klasztorze niż przed tą uroczą dziewczyną, bo zapewne miałem przed nią wyjść na jakiegoś psychicznego kolesia. Chyba że tez była niewyżyta seksualnie i lubiła pieprzne humory. - Przepraszam – jęknąłem, łapiąc się za brzuch, który mnie bolał od tego zanoszenia się śmiechem i porażenia prądem też trochę. Odchrząknąłem, starając się kompletnie zgubić widoczne rozbawienie, co mi się cudem udało. – Przepraszam. Ktoś mnie wcześniej uderzył w głowę... Można to potraktować jako wymówkę, co nie? Iii... – Odetchnąłem głęboko, gotując się na uderzenie z pręta po tym, jak nie zadowoli jej moja odpowiedź. Choć jeśli przez owce nie dostałem, to przez amnezję może też nie? Amnezja robiła z człowieka seryjnie niewinnego. O, może byłem seryjnym mordercą? Nie powinienem jej zdradzać swoich przypuszczeń... Oj, nie! Nie teraz. – Nie wiem kim jestem, ani co tutaj robię, ale potrzebuję noclegu i komputera. W zamian mogę ugotować kolację z czegokolwiek, co tylko mi podsuniesz pod nos – stwierdziłem i poruszyłem głową w zamyśleniu. Gotowanie? Czy ja w ogóle umiałem gotować? Czy pamiętałem jakikolwiek przepis? Cholera, nie pamiętałem, a byłem przekonany, że ugotuję coś z niczego... Dziwne. Może byłem kucharzem, który był perwersem i masochistą, który gwałcił marchewki? Dobra, dendrofilę powinienem sobie odpuścić, bo nie odczuwałem podniecenia, myśląc o czerwoniutkiej marchewce i jej zniewalająco zielonej naci. Zielonej... To mi przypomniało na powrót o kobiecie stojącej nade mną z metalowym prętem, którym chyba lubiła dźgać obcych. - Sytuacja jest taka, że obudziłem się z amnezją i teraz liczę na twoją pomoc, bo wydajesz mi się być świetną osobą, której mógłbym zaufać – czułem, że nie ufałem nikomu, a jak już, to nie pierwszym lepszym ludziom. Bardzo ostrożnie i rozważnie z mojej strony – mimo że nie zwykłem ufać ludziom – powiedziałem do niej powoli, intensywnie myśląc nad tym, kim, do cholery, byłem. W takim momencie emanować, wróć!, wręcz promieniować!, spokojem i dobrym humorem? To chore. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Wrz 03, 2014 1:28 am | |
| Poraziłam obcego faceta paralizatorem… Poraziłam całkowicie mi nieznanego typka paralizatorem, a następnie przyładowałam mu żelaznym prętem… Przyładowałam w gościa, którego po raz pierwszy widziałam na oczy i którego, przynajmniej wedle wszelkich nieistniejących praw Ziem Niczyich, nie powinno wcale tutaj być. Kit z tym, że i ja zdecydowanie nie należałam do tego miejsca, znacznie ważniejsze było teraz to, że znokautowałam kogoś, kto nie nadawał się tutaj jeszcze bardziej ode mnie. A to już było COŚ. Co prawda nadzwyczaj mocno ciekawiło mnie to, co ktoś taki, garniak? serio?!, mógł robić na terenie takim jak ten, kim był i co się działo, lecz z pewnością nie zamierzałam się wdawać w jakiekolwiek dyskusje. Ani z nim, ani z nikim innym. Przez ten cały czas, jaki spędziłam na walce z myślą o tym, że zostałam tak wybitnie perfidnie zdradzona, nauczyłam się nie ufać zbytnio ludziom, jak i też nie poświęcać im na tyle dużo czasu, by mogli potem powiedzieć o mnie coś więcej. W tym wypadku też nie zamierzałam uchylać tej zasady. Chciałam tylko dowiedzieć się minimalnej ilości rzeczy, a następnie w spokoju odejść z tego parszywego miejsca. Zwłaszcza przy nadciągającej nadzwyczaj szybko burzy i coraz gęściej padającym deszczu. Z doświadczenia wiedziałam, że woda tutaj nie wsiąkała jakoś specjalnie w ziemię, gromadząc się za to w każdym niżej położonym betonowym zakamarku, przez co o powódź trudno nie było. Tak prawdę mówiąc, to było mi nawet szkoda tego człowieka, gdy pomyślałam sobie o tym, co najprawdopodobniej zastanie go już niedługo. To była na tyle nieciekawa wizja, wbrew pozorom! wcale nie jarał mnie widok ludzi znajdujących się w tak przezabawnej sytuacji jak właśnie ta z pływaniem ze śmieciami i gruzem wszelkiego rodzaju, bym spojrzała z lekkim współczuciem na leżącego. To by było jednak na tyle. Nie miałam zamiaru ryzykować dla byle osobnika, zaś ciągnięcie go do naszego obecnego lokum byłoby czystą głupotą. Postanowiłam więc zadowolić się najzwyklejszym w świecie wspomnieniem o tym, że okolica ta podczas silniejszego deszczu zwykła zamieniać się w piękne bajoro, gdzie ponton zdecydowanie był potrzebny, choć może nie tak dosłownie. Nie podałam mu przecież informacji wprost na złotej tacy, nawet takiej w swoim asortymencie nie miałam... jeszcze..., chociaż z pewnością mogłam to zrobić. Nie było mi jednak z tego powodu jakoś specjalnie nieprzyjemnie ani też nie odczuwałam jakichkolwiek wyrzutów sumienia z tym związanych. I tak cudem było to, że odezwałam się do niego więcej niż tylko prostym ehe, yhym, khe czy też innym słowem z równie ogromnym polotem. Nie była ze mnie ostatnio zbyt kontaktowa osoba, gadatliwa też w żadnym razie. O ile wcześniej, w czasach określanych przeze mnie mianem poprzedniego lub byłego, jeden pies, [i]życia[/b], byłam dosłownie osobą, której usta praktycznie nigdy się nie zamykały a riposty leciały prawdziwym strumieniem, o tyle teraz wcale tak nie było. W tym momencie należałam chyba do grona ludzi najbardziej zamkniętych w sobie. Dużo myślałam, niewiele mówiłam, choć to w sumie też ze względu na prawie całodzienny i codzienny brak towarzystwa, przyzwyczajając się do tego i nawet po części kochając ten stan rzeczy. Był odprężający i tak różny od mojego poprzedniego, jak to tylko było możliwe. Myśląc o tym i czekając, z obowiązkowo przygotowaną bronią do ewentualnego odparcia ataku, na odpowiedź ze strony Pana Garniaka. Nie podobał mi się ten typ... Znaczy, podobał w sensie czysto fizycznym, lecz jednocześnie też miałam przy nim bardzo nieprzyjemne wrażenie, które ciężko mi było tak do końca określić. I jeszcze ta krew na jego koszuli... Była jego czy też może należała do jakiejś idiotki wdającej się z nim w całkowicie niepotrzebne dyskusje i będącej ofiarą jego sadystycznych żądzy? Może i nie wyglądał mi na jakiegoś zdrowo walniętego fetyszystę czy też typowego fana bdsm, ale przecież pozory bywały cholernie mylące. Nie chciałam stać się kolejną ofiarą głupoty z tym związanej oraz obiektem, nad którym jakiś maniak mógłby się znęcać z pełnią satysfakcji. Jeszcze czego! - Nie. - Powiedziałam zwyczajnie, patrząc na niego z prawdziwie kamienną twarzą. Na niego, na krew na jego koszuli, a następnie znowu prosto w ciemne oczy mężczyzny. - Nie liczę owieczek, uwierz mi, zaś ty bardziej wpasowujesz się w schemat typowego wilka w owczej skórze. Jesteś we krwi... Pomyśl, jak to o tobie świadczy? - Byłam oschła? Sceptyczna? Przeraźliwie wręcz sztywniacka? Zdecydowanie. Czułam się z tym źle czy dziwnie? Nie w tym życiu. Nawet wspomnienie o szmaragdowych oczach na mnie nie podziałało, już nie. Teraz tylko uśmiechnęłam się nieznacznie, momentalnie kwalifikując w myślach szatyna jako kolejnego taniego podrywacza. Nie ze mną te numery. Nie szukałam ani chwilowego romansu, ani też niczego na dłużej. Zwyczajnie nie. - Patrzę na tyłki, bo ponoć są tam prawdziwe mięsne pyszności. Ciesz się, Orzeszku, że nie oceniam ci przednich rejonów. - Dodałam, po części szokując nawet samą siebie. A gdy facet zaczął przeraźliwie się śmiać, zrobiłam kilka kroków w tył, wyciągając przed siebie pręt i szykując się do szaleńczego sprintu. Mimo wszystko, jednak chwilowo nie ruszałam się z miejsca, pozostając też wciąż w tej samej pozycji. Stojąc i patrząc, aż wreszcie się nie uspokoił. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robię i co takiego jest w tym typie, że mnie... Fascynuje? Chyba właśnie tak szło to nazwać. - A w dzieciństwie ciamkałeś ołowiane pręty? - Parsknęłam bez większej przyczyny, patrząc na niego z politowaniem, gdy wspomniał o usprawiedliwieniu. Jakie usprawiedliwienie? Co tu było do przepraszania? Serio? Zaś gdy wspomniał o komputerze i noclegu... Dosłownie nie mogłam powstrzymać się przez własną wersją szaleńczego śmiechu, między którego kolejnymi salwami, wydusiłam z siebie. - Zapomnij. Nie mam komputera, nie pracuję w noclegowni, dookoła jest pełno budynków, w których możesz się przespać, jeśli tak bardzo tego chcesz. Ja nie ufam ludziom. Już nie, choć teraz mam znacznie mniej do stracenia. Tak czy siak, nie chcę zostać zadźgana we śnie lub też ograbiona z resztek rzeczy. Ryzykować wydupczeniem też nie mam zamiaru. Przykro mi, Orzeszku. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sro Wrz 03, 2014 11:02 pm | |
| Jakiś koleś daje mi znak. Wchodzę do studia, publiczność wita mnie oklaskami, a ja podchodzę do uśmiechniętej prowadzącej, całując ją w oba policzki i szepcząc jej do ucha zbereźnie brzmiący komplement. Uśmiecha się i pewnie byłaby zarumieniona, gdyby nie tona makijażu, która zakrywała jej śliczny naturalny odcień skóry. W końcu zasiadam w wygodnym fotelu, machając jeszcze pozytywnie nastawiony do publiczności i mrugam okiem do jakiejś ładnej laski o dużych cyckach. Mam ochotę je ugniatać. Dziś, zaraz po programie i to w moim samochodzie. Chyba powinienem ją kusić oczkami. Znajoma mi zdradziła, że kobietom miękną nogi od samego ich bytu, a co dopiero, gdy mrugam, je mrużę lub uśmiecham się, patrząc prosto w oczy moich seksualnych ofiar. Nagle słyszę pytanie prowadzącej, które dociera do mnie dopiero po chwili, ponieważ myślałem o biuściastej koleżance. Choć, wróć!, nie było tu ze mną żadnej prowadzącej, żadnych owieczek, ani publiczności, a ja właśnie zostałem porównany do wilka. Czemu nagle zachciało mi się rozmarzać o wywiadach, w trakcie podziwiania biustu mojej aktualnej towarzyszki? - Ja i wilk...? – Spytałem, prychając przez niedowierzanie, choć zaraz zaczęły napływać w moim kierunku wątpliwości. Czy masochiści byli niewiniątkami? Nie znałem chyba żadnego masochisty. To w sumie był jakiś rodzaj agresji względem swojej osoby, czyż nie? Choć raczej ofiarami... Powiedzmy, że zdecydowanie ofiarami. Rany, bicze i te sprawy. Nie zaliczyłbym ich do drapieżników. – Mam jedynie coś z wilka, gdy nie widzę maszynki do golenia przez tydzień. Teraz ze mnie prawdziwa owieczka – stwierdził, głaszcząc swoją brodę. – No, prawie. Dwudniowy zarost, ale serio jestem niewinny, mimo tych kilku kropelek krwi, które nie mam pojęcia, skąd się wzięły – powiedział, kładąc prawą dłoń na piersi. – Słowo... moje. Harcerzem chyba nie byłem. Nie pamiętam – stwierdziłem zniesmaczony. Utrata pamięci wszystko komplikowała. Nawet nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek miałem okazję puszczać latawiec. A co z podkradaniem ciastek? Null. Kojarzyłem i ogarniałem świat, prócz siebie i swojej biografii. - Prędzej zastanowiłbym się nad twoją niewinnością – zacząłem, patrząc z pożądaniem i satysfakcją na nieznajomą. – Tak ciągle mnie dźgasz tym kijaszkiem... Chyba podoba ci się trzymanie go. Pewnie jesteś panną z fetyszami... Biczing? Lubisz dominować? – Spytałem. – I czemu Orzeszku? Wydaje mi się to umniejszać moją zajebistość, a nie wiesz, jaki jestem pod tym ciuszkiem... Dobra, czas się ogarnąć – stwierdziłem nagle, siadając z trudem. Nadal czułem nieznośne mrowienie. Znośne, ale powinno być nieznośne. – Nie jadłem ołowiu jak byłem mały... W sumie nie mam pojęcia, czy jadłem, ale potrzebuję komputera. Jako że go nie posiadasz, potrzebuję bezpiecznego noclegu, bo nadal nie wiem, skąd się tu wziąłem i czyją krew mam na koszuli... Spojrzałem w niemałym obrzydzeniem na kilka kropek, które niecnie zdobiły na czerwono mą koszulę. Tak, raczej nie lubiłem takich niespodzianek w pracy. Wolałem najwidoczniej, gdy wszystko przebiegało bez trudu i bez zbędnego brudu. Musiałem to sprać. Te plamy. Irytowały mnie one w sposób, jak niektórych ludzi tykanie zegara. Tik-tak! Tik-tak! Póki nie pękała im żyłka na skroni, a oni nie ciskali budzikiem w ścianę, by zdechł. Zamierzałem zerwać z siebie koszulę i paradować półnago? - Mogłabyś się przedstawić. Grzeczniej mógłbym się wyrażać względem twojej osoby. Cóż, ja nie pamiętam swojego miana, ale wolałbym nie zostawać Orzeszkiem, jak znaleziony na ulicy kundel. Strażnikiem chyba nie jestem, bo ten garnitur... Dziwnie jest nie wiedzieć, kim się jest. Muszę jakoś przeżyć do znalezienia laptopa, więc mogłabyś być tak miła i mnie przenocować tą jedną noc? Obiecuję, że nie dorwę się do twoich majtek, mimo że naprawdę seksowna z ciebie osóbka, a twoje pieszczenie paralizatorem sprawiło, że aż mnie nosi – stwierdziłem szczerze, wstając jakoś za pomocą ściany i otrzepując zakurzony znów garnitur. – Widzisz, jestem z tobą szczery. I grzeczny już. Niewinny! Pamiętaj o owieczce! Słowo człowieka, który stracił pamięć, że nie dobiorę się do ciebie, chyba że sama będziesz tego chciała! Jedynie proszę o nocleg w twoim zacnym domu, który nie jest żadną noclegownią. Jedna noc – mówiłem, starając się ją do siebie jakoś przekonać. Co chyba było trudne, zwłaszcza że miała mnie już pewnie za zboczeńca. Choć kto wie, czy nie podziała na nią mój urok osobisty. Na wszelki wypadek obdarzyłem ją niewinną miną zranionego szczeniaczka. Dziewczyny lubiły szczeniaczki, a ja nawet nieco przechyliłem głowę. Tak mimowolnie. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Wrz 04, 2014 12:47 am | |
| Powinnam wiać czym prędzej, zostawiając tego faceta daleko za sobą i upewniając się tylko wcześniej, że nie jest w stanie w jakikolwiek sposób mnie śledzić. Szczerze nie wiedziałam przecież, co mu chodzi po tej ubrudzonej piachem główce, ha!, nawet strzelać przy tym zbytnio nie mogłam. No, poza tym jednym, co było nawet aż za bardzo widoczne. Powstrzymałam się jednak przed stwierdzeniem oczy to ja mam wyżej, choć typek praktycznie molestował mnie samym wzrokiem. Byłam praktycznie w stu procentach tego, że niewiele powstrzymywało go od wprowadzenia w życie chęci miziania czy macania mojego biustu. Widziałam w życiu wystarczająco wielu napaleńców, by móc chociaż łudzić się co do tego, że ten tutaj wcale nie traktował mnie teraz jak wystawki z cyckami. W tym momencie zastanawiałam się nawet nad tym, czy nie zacząć bezczelnie gapić się na jego krocze, jednak zrezygnowałam z tego po szybkim spostrzeżeniu, że spodnie od garniaka zasłaniały stanowczo zbyt wiele i były nawet chyba dosyć przyluźne. Ogólnie, po bliższym przyjrzeniu się, ten człowiek zaczynał zdawać mi się jakoś tak... Skrajnie przemęczony? Zmordowany? Wyraźnie żyjący, przynajmniej dotychczas, w jakimś większym stresie? Nie potrafiłam dokładnie określić, co takiego w nim było, ale przez coś zwyczajnie uświadamiałam sobie, że wcale nie mam do czynienia z zagubionym nowobogackim. Tacy ludzie zwyczajnie tak nie wyglądali. To z kolei skłaniało mnie do dwóch rzeczy, z których mogłam raczej dowolnie wybrać jedną. Raczej, bo jakieś wątpliwości zawsze przecież istniały. Tak czy inaczej, mogłam zacząć podchodzić do szatyna z jeszcze większym sceptycyzmem i o wiele większą podejrzliwością, mógł być bowiem rasowym mordercą lub zbiegiem, miałam też opcję, która zawierała w sobie choćby częściowe danie wiary w to wszystko, co mówił i chociaż udawanie przed sobą, że chcę mu pomóc bezinteresownie. Zaś bezinteresowność przecież nigdy nie istniała na serio i z pewnością kiedyś miałabym chęć odebrania przysługi. Decyzja należała do mnie, a czas coraz wyraźniej mi się kończył. Niedługo mieliśmy trafić w sam środek wybitnie paskudnej burzy, jaka nawet w budynku mogła być niebezpieczna. Drgnęłam nieznacznie, gdy mój obecny towarzysz ponownie się odezwał, zadając pytanie zdecydowanie retoryczne i prychając przy tym, na co nie raczyłam odpowiedzieć. Im mniej ode mnie słyszał, nawet czysto prozaicznych słów czy stwierdzeń, tym lepiej. Dla mnie, dla niego, dosłownie dla wszystkich. Przynajmniej dzięki temu nie pakowałam się w jakieś wybitnie nieciekawe sytuacje, a taka w tym wypadku zapewne istniała. Kto normalny miałby krew na ubraniu, wory pod oczami i amnezję, przez którą najwyraźniej aktywował się moduł odpowiadający za wałęsanie bez celu po niebezpiecznych terenach? - Seryjny morderca i socjopata też może powiedzieć, że jest niewinny niczym owieczka. Czarna owieczka już chyba najbardziej. - Powiedziałam, słysząc teksty o harcerzach i innych takich. Jednocześnie nie odrywałam wzroku od mojego nowego obiektu obserwacji, śledząc z uwagą nawet najmniejszy jego ruch. To szczegóły potrafiły najlepiej określić intencje człowieka i to, czy kłamał lub też mówił prawdę. Ten tutaj wysyłał zupełnie sprzeczne sygnały, co sprawiało, że zaczynałam niepotrzebnie się spinać. - Nie powiedziałeś mi do tej pory niczego, co dałoby mi jakąkolwiek podstawę do zaufania ci. Żadnym konkretów, a przecież twoje życie, nawet przy domniemanej amnezji, nie mogło być jedną wielką dziurą w kolorze śnieżnej bieli. Więc albo usilnie coś przede mną zatajasz i czegoś mi nie mówisz, albo jestem Almą Coin. Miałam tylko jedno pytanie... Serio? Serio?! Miał mnie za taką idiotkę i sądził, że uwierzę we wszystkie bajeczki, jakie tylko postanowi łaskawie mi sprzedać? Nie byłam aż tak naiwna. Czasy mojej zupełnej niewinności i czystości też już dawno minęły, co nie zmieniało faktu, że w pewnych aspektach wciąż przeczysta pozostawałam, więc nie było mowy, bym tak łatwo dała się nabrać. Mógł mnie mamić, mógł czarować do woli, lecz bez wyraźnych dowodów ulec mu nie zamierzałam. W żadnym razie, w żadnym tego słowa sensie. - A ty, lubisz być zdominowany? Kręci cię to? - Zamiast odpowiedzieć, posłużyłam się odbiciem pałeczki, co brzmiało teraz dosyć dwuznacznie, w jego stronę. Chciał się tak bawić? Proszę bardzo! Spojrzałam na niego z rozbawieniem, tycając go po raz kolejny żelaznym przedmiotem. Uniosłam sugestywnie brwi, patrząc mu prosto w oczy. - Faktycznie nie wiem, jaki tam jesteś, mogę się tylko domyślać, dopóki nie postanowisz dać mi powodu do braku rozmyślania... - Uśmiechnęłam się pod nosem dosyć niewyraźnie, przechodząc już do wiekszej powagi i narzucając kaptur bardziej na włosy, już i tak lało się ze mnie jak z ludzkiego wodospadu. - Masz orzechowe refleksy we włosach, nawet przy braku słońca je widać. Dlatego Orzeszek, Orzeszku. Nie przedstawił mi się, wciąż usilnie zgrywając człowieka z zupełną amnezją, więc nie czułam się źle przez nazywanie go Panem Garniakiem - w myślach, czy też Orzeszkiem - na głos. Sama też nie zamierzałam mu się przedstawiać, bowiem nie widziałam w tym najmniejszego celu. Już za krótką chwilę mieliśmy się przecież rozejść w swoje strony i mało prawdopodobne było to, że spotkamy się kiedykolwiek jeszcze. Na co mi więc było ujawnianie swoich danych czy też wymyślanie jakichś na poczekaniu? Dokładnie, na nic. - Mogę od biedy pokazać ci miejsce, w którym idzie się w miarę spokojnie przespać. Nic poza tym. Do siebie w żadnym wypadku cię nie zabiorę. - Stwierdziłam wreszcie, wysłuchując jego monologu i przyglądając się temu, jak wstaje z ziemi. Zaś jego słodzenie, te dziwnie brzmiące zdania, stwierdzenie o mojej seksowności... Cóż, z pewnością jakieś wrażenie na mnie zrobiły, choć może nie dokładnie tego rodzaju, jakiego chciał Orzeszek, co spowodowało, że wreszcie tak jakby się przedstawiłam. Dokładnie... Tak jakby... - Randy. - Skinęłam głową na powitanie, już po chwili wskazując ręką na coraz ciemniejsze chmury, jakie nadciągały z zachodu. Kiepsko. - Lepiej już chodźmy. I powstrzymaj się od komentarzy, proszę, od gapienia się na moje cycki też. Stoi ci. - Stwierdziłam głosem całkowicie wypranym z emocji, mierząc go wzrokiem i zatrzymując na dłużej spojrzenie przy wyraźnym uwypukleniu w jego spodniach. Nie mogłam powstrzymać rozbawienia. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Wrz 04, 2014 4:05 pm | |
| Czyżbym trafił na samą Królową Śniegu? Powiewało od niej niesamowitą obojętnością i chłodem, co jedynie prowokowało mnie do tego, by pokazać jej wobec kogo jest taką „twardą”. Oczywiście, że w cudzysłowie twardą, bo osobiście uważałem, że granie niedostępnej, gdy miało się jak największą chęć, było przereklamowane i zbędne. Czemu nie korzystać z uroków bliskości drugiej osoby, skoro się tego pragnęło? I jaki był sens w tym, by zamiast brać, łypać niby to groźnie, wymyślać powody, by jak najszybciej się zmyć z tego miejsca i udawać, że wcale nie ma ochoty naświntuszyć. Nie zamierzałem jej tego mówić. To była część mojej osobowości, którą powinienem zostawić samemu sobie i tak też robiłem, mimo że były dowodem na to, że istniałem - pierwsze odkryte przeze mnie zabytki mojej kultury. I dosyć niegrzeczne, więc do rozważnych posunięć w tej chwili należało przemilczenie faktu, że nie rozumiałem nieznajomej, a przy tym też innych kobiet. Posunięć... Cholera, naprawdę miałem na nią ochotę, ale nie powinienem już poddawać się pożądaniu i rzucać w jej kierunku tych seksistowskich tekstów. Tylko co miałem poradzić na to, że miałem ochotę ją komplementować, mówiąc jej rzeczy, których nawet nie zwykłem mówić wszystkim swoim kochankom i jeszcze dotykać jej zmokniętego ciała? Po prostu odpuść, chłopie! Tyle. Może gdzieś tam czekała na mnie rodzina? Może narzeczona lub dziewczyna, a ja tu marzyłem o innej. - Ku mojemu nieszczęściu, nawet nie mogę zaprzeczyć. Mogę być świetnym kucharzem, dobrym biznesmenem, wysportowanym koszykarzem, a równie dobrze seryjnym mordercą. Widzisz, same minusy! I jak ja mam cię przekonać, że dobre ze mnie chłopie, skoro nawet nie wiem, czy jestem dobry? I jesteś Almą Coin? Nic nie ukrywam. Mówię wszystko – stwierdziłem szczerze. Teraz już szczerze, bo wspomniałem przecież, że faktycznie mogę być mordercą, choć miałem tego nie wspominać. No, cóż, teraz nie może mi zarzucić żadnego przemilczania faktów, bo byłem czyściutki jak perełka. Gdyby nie ten kurz... I teraz ten deszcz. Jak zmoknę, będę wyglądał jeszcze bardziej mniej korzystnie. Może byłem męską dziwką, że troszczyłem się o swój wizerunek? - Jak mnie zdominujesz, to pogadamy. Choć odpowiedź raczej brzmi tak... Wiesz, ta pamięć. Tyle niepewności. – Zrobiłem bezradną minę, mierzwiąc sobie obolałą ręką włosy i w sumie ganiąc się za ciągnięcie tego typy tematów. W dodatku patrząc na aktualną sytuację, już dawno powinienem był je sobie odpuścić. - Dobra, upierasz się przy swoim, a tu pada coraz gorzej – przyznałem, z troską patrząc, jak nakrywa się tym mało praktycznym kapturkiem. Pewnie już dawno przesiąknął, jak reszta jej bluzki i te... Ekhem. Coś mi mówiło, że byłem dżentelmenem, więc zdjąłem marynarkę, myśląc o chłodnych kroplach i nocy w jakimś mało przyjemnym miejscu, co przy okazji studziło moje pożądanie. Tak bywało. Nie musiałem wylądować w czterogwiazdkowym hotelu ze stadkiem dziewcząt. Zrobiłem kilka kroków w kierunku dziewczyny. Delikatnych, by nie pomyślała, że chcę ją dusić tym ciuchem. Otrzepałem go przy okazji kilka razy, nim poczułem pierwsze krople na swojej szyi. No, cóż... Otuliłem zmoknięte ramiona suchym ubraniem, nieco zmiętym przez fakt, że leżałem nieprzytomny. Musiała wybaczyć. - Nic mi nie stoi. Jeszcze. Tylko spodnie mi się tak ułożyły. Na twoje cycki już się nie gapię, a za to spadam, Randy. Mniemam, że trafiłem na jakieś opuszczone tereny, więc jakoś sobie poradzę ze znalezieniem lokum. I dzięki – powiedziałem, muskając jej policzek wargami na pożegnanie i ruszyłem w końcu. Przed siebie i nie, to nie była już ta ściana, a pusty świat. Zero życia, prócz Randy. – I się przypadkiem nie utop! – Krzyknąłem jeszcze, odwracając się na moment, uśmiechając się i unosząc na pożegnanie jeszcze rękę w górę. Nie zaliczysz. Zapomnij - szepnął głosik w mojej głowie. Nie było co się ociągać, dlatego wróciłem do wcześniejszej pozycji, garbiąc się i wciskając dłonie w kieszenie spodni. Gdzieś tam raczej miałem spotkać innych ludzi. I cywilizację. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Wrz 04, 2014 6:42 pm | |
| Zdecydowanie nie po raz pierwszy miałam do czynienia z człowiekiem w typie milusińskiego psychopaty i, musiałam to sobie jak najbardziej szczerze powiedzieć, rasowego szaleńca. Kto normalny tak by się zachowywał? Jak... Słodki seryjny morderca? Sympatyczny socjopata? Wyjątkowo uprzejmy neurotyk? Pełny rozbawienia zboczeniec i na dodatek najwyraźniej też jakiś szczeniaczkowy masochista... Czy ja byłam jakimś cholernym magnesem na wybitnie chorych ludzi? Czy marzenie o spotkaniu kogoś miłego, spokojnego i jak najbardziej nie kojarzącego mi się z pewnym pakowaniem się w kłopoty, czy to było zbyt wiele?! Nawet na terenie, na którym dosłownie nikogo nieznanego spotkać nie mogłam, musiałam mieć szczęście i wpaść, na dodatek dosłownie!, na najprawdopodobniej jedną jedyną osobę w promieniu wielu kilometrów. Ja się pytam, czy to było zdrowe?! I w sumie nawet sama mogłam sobie w każdej chwili odpowiedzieć, choć zaliczało się to przecież do pytań czysto retorycznych. I moje odpowiadanie na nie nawet w żadnym razie by nie powinno być zbyt dziwne. Nie w obliczu tego wszystkiego, co działo się dookoła. Z jakiegoś powodu, ha! nawet kilku!, postanowiłam pozostawić starą rzeczywistość za sobą i teraz zdecydowanie zaczynałam odkrywać w tym motywy, jakie wcześniej jakoś mi uciekały. Niechęć do dziwaków, na gruncie prywatnym - oczywiście, bo ci w pracy jak najbardziej byli w cenie, najwyraźniej zaliczała się do nich. Zwłaszcza już tak dziwna jak w tym przypadku, gdy mężczyzna ten jednocześnie mnie przyciągał i całym sobą odpychał. Chociaż jak najbardziej zauważałam jego umizgi i wyraźnie widoczną chęć dobrania mi się do stanika, by następnie zabrać za majtki. Nie było trudno to spostrzec, bowiem sam Orzeszek, mimo wszystko wciąż zamierzałam go tak nazywać - może wtedy miał mi dać wreszcie spokój, nie starał się bawić w ukrywanie tego. Nie mogłam powiedzieć, że mi to chociaż trochę nie schlebiało, lecz i tak było wiele lepszych sposobów na zyskanie tego wszystkiego, czego nieznajomy chciał. No, może poza dzikimi igraszkami, bo nie należałam jednak do zdesperowanych panienek, które musiały dać się zaliczyć wszystkiemu i wszystkim, by czerpać chociaż odrobinę radości z życia. Poza tym sparzyłam się na tyle mocno, by nie mieć jakiejkolwiek ochoty na wdawanie się w bliższe relacje, a już zwłaszcza nie takie z ludźmi w typie tego faceta. Stanowczo za dobrze znałam ten rodzaj. Tacy faceci byli jak bezmarkowy tusz do rzęs... Spływali, gdy tylko okazałam nadmiar uczuć. Więc tego nie robiłam. Zbyt mocno się na tym przecież przejechałam. Nie mówiłam o uczuciach, nie musiałam podejmować zmagań, nie... Nie żyłam tak naprawdę. Choć przecież próbowałam dotychczas nadzwyczaj wielu rzeczy, często szalonych, dosyć niepokojących i dzikich. Zwłaszcza już na gruncie, po którym mimowolnie się z Orzeszkiem poruszaliśmy. Oj tak, tutaj co pokazywać miałam, a on dosłownie mnie do tego prowokował. Nie na tyle jednak, bym nie zachowywała zdrowego rozsądku i zaczynała dawać sobą manipulować, do tego było mi jeszcze nad wyraz daleko. - Nie pomyśl, że chcę cię jakoś specjalnie urazić, ale do wysportowanego koszykarza raczej ci dosyć daleko. Smuteczek, nie? – Przyjrzałam mu się raz jeszcze, kręcąc przy tym głową. – Jeśli mam być szczera, nie wiem, co o tobie sądzić. – Cóż, najwyraźniej tego dnia moja szczerość była w cenie, choć zazwyczaj zostawiałam swoje spostrzeżenia tylko i wyłącznie dla siebie. – Sparzyłam się, nie ufam ludziom, zwłaszcza przy kompletnym braku informacji o nich, a ty chcesz, bym zabrała cię do własnego mieszkania. Co o tym mam myśleć? I nie, do Coin mi daleko, to nie moja strona. – Sprostowałam, stwierdzając przy tym w myślach, że tę rozmowę spisuję już na straty. Nie miało z niej wyjść nic dobrego, a ja tylko całkowicie niepotrzebnie stałam na deszczu, moknąc i prawdopodobnie zsyłając na siebie nieuniknioną chorobę, na którą pozwolić sobie w żadnym razie nie mogłam. Leki zdobyć było jednak wyjątkowo ciężko nawet przy pełni zdrowia, co dopiero tutaj mówić o kradnięciu podczas jakiejś paskudnej choroby. Dlatego chciałam to jak najszybciej zakończyć, od biedy pokazać gościowi jakieś całkiem znośne miejsce do spania, by następnie móc w spokoju udać się do własnego domu. Plan idealny. Przynajmniej z pozoru. - No co ty nie powiesz, Sherlocku. – Mruknęłam, pomijając całkowicie tekst o mojej dominacji, tania imitacja podrywu czy ki diabeł?, i mocniej owijając się bluzką z kapturem, która praktycznie całkowicie już przemokła. Mimo wszystko, nie miałam najmniejszego zamiaru zbliżać się choćby o krok do Orzeszka. Wolałam już moknąć. Robił mi wybitnie paskudny mętlik w głowie i to zdecydowanie nie przemawiało za tym, bym go polubiła czy też pozwoliła mu się choć na chwilę do siebie zbliżyć. Nawet na moment odpowiedni do spędzenia razem reszty wieczoru w moim obecnym lokum. Zamierzałam po raz kolejny wspomnieć o tym, że dobrze byłoby się ruszyć z miejsca, gdy… Zaskoczył mnie i to ponownie. Nie spodziewałam się tego. W żadnym razie, choć może akurat bronienia swojego wyraźnie stojącego interesu już raczej tak. Nie o niego jednak chodziło, choć to sprowokowało mnie do pokazania resztek pazurów, jakie mi jeszcze pozostały. Dosłownie nie mogłam nie wykorzystać tej okazji. Zwłaszcza przy tym, gdy sam do mnie podszedł. Co niby nie spotkało się z jakąkolwiek fizyczną reakcją z mojej strony, a jednak było ostatecznym zapalnikiem do tego, bym cokolwiek zrobiła. Cokolwiek co objawiło się w zrobieniu kilku drobnych kroczków w przód, w zamiarze zmuszenia mężczyzny do wycofania się pod ścianę, by najzwyczajniej połasić się do niego, pilnując jednocześnie pożyczonej marynarki. Połasić i, tak, dokładnie wybadać sobie, czy naprawdę były to tylko spodnie. Cóż, nawet jeśli wcześniej były, teraz wątpliwości nie miałam, więc powoli zabrałam dłoń, odsuwając się w tył i unosząc brwi z dosyć jednoznacznym wyrazem twarzy. - Nie powiedziałabym, że to nic. – Skomentowałam, dając się nawet ucałować w policzek, by już po chwili obserwować jego wybitnie teatralne odejście. I… Dokładnie, jak to było w wielu filmach, kierowanie się w zupełnie złą stronę. Złą i niebezpieczną jak diabli, więc uśmiech już po chwili zniknął mi z twarzy, zaś na jego miejsce wstąpiła nawet lekka obawa. No i zastanowienie nad tym, czy powinnam mu wspominać. Cóż, raczej powinnam. Raczej zdecydowanie powinnam. Jednak… Cholera! Co ja wyrabiałam i, chyba najważniejsze, co ja wyrabiać jeszcze miałam?! - Chcesz zostać pokarmem dla dzikich zwierząt?! – Krzyknęłam za nim, gdy już raz kolejny się pożegnał. – Zbliża się noc, tam są wyrwy w ziemi! Spadniesz i po tobie, krew przyciągnie zwierzęta, o jakich ci się nie śniło, które wywleką cię niezdolnego do ruchu, a następnie rozszarpią! Droga do muru jest w drugą stronę, zaś i tam nocą bezpiecznie nie jest! Co mnie to obchodziło? Cóż, najwyraźniej coś. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Czw Wrz 04, 2014 11:05 pm | |
| W sumie chyba nie pomyliłem się w ocenie Randy. Chciała, ale udawała niedostępną, czego dowodem było to całe przymizianie się do mnie, by mi udowodnić, że jednak miałem wzwód. Niecna! Ale i tak to się nie liczyło! Nie dziwić się, że coś nastąpiło, gdy mi się tak łasiła do ciała i trzymała cycki pod moim nosem... Deszcz sprawił, że jeszcze bardziej jej pragnąłem, a cały ten dotyk... Uhh... Cóż, to wspomnienie należało jednak do przeszłości, bo sobie stwierdziłem, że już pójdę, nie trzymając jej już dłużej na tej ulewie. Na heroizmy mi się zachciało, gdy teraz potrzebować też miałem suchego odzienia i ciepła, jeśli nie chciałem skończyć z jakąś rekordową gorączką. Wpierw noc na zimnym betonie, potem ulewa, a następnie co? I z tym zostawianiem swojej tymczasowej towarzyszki samej, przegrywałem szansę na zatopienie palców w jej włosach, mojego penisa, który był już w gotowości PRZEZ NIĄ!, w jej kobiecości i całowanie tych warg, które teraz pieściły jedynie krople deszczu. Tak kusząco spływały po jej szyi, do dekoltu... Cholera, Galu Anonimie! Uspokój tego psa! Potem będzie, że mężczyźni myślą jedynie przyrodzeniem, które to myśli tylko o jednym, a przecież wcale nie byłem płytkim facetem. Czułem to. Mój penis chyba nawet to potwierdzał, ale kto go tam wiedział. - Że co?! – Odkrzyknąłem, wyrywając się z objęć fantazji i odwracając się ponownie przodem do Randy. Cóżeś ona wygadywała?! Jakieś niestworzone rzeczy o rozpadlinach i dzikich zwierzętach? Za moimi plecami? W jakim to, do cholery, miejscu się znalazłem?! I jak?! – Ty mówisz to tak całkiem serio? – Spytałem jej, prawdopodobnie robiąc wielkie oczy, no i spoglądając niepewnie w zalane w mroku uliczki. Może chciała mnie jedynie nastraszyć, bym błagał o nocleg u niej? Dzikie zwierzęta i rozpadliny w mieście? W sumie wyglądało i chyba też było to opuszczone miejce, a ja przecież nie miałem pojęcia jak długo. Wróciłem do niej szybkim krokiem ze względu na deszcz, chowając się pod swoim wcześniejszym daszkiem. - Co to jest za miejsce? Nie dość, że opuszczone, to jest zalewane, posiada dziury w ziemi i dzikie zwierzęta, które gotowe są mnie rozerwać. I jeszcze mury! Ktoś miał niezłe poczucie humoru, robiąc ze mnie kompletnie nieprzystosowaną do życia osobę i zostawiając właśnie tu. Może wiesz, kto mógł mi to zrobić? – Spytałem, zmęczony przecierając twarz jedną ręką. Pod zmokniętą koszulą dostałem gęsiej skórki. - Dobra, to w którą stronę? Nie widzi mi się umieranie. Chcę przeżyć i dowiedzieć się kim jestem. Mówisz, że koszykarz odpada? Czemu? – Spytałem z ciekawością i nagle coś jeszcze wpadło mi do głowy. Na mądrości mi się zebrało! – I powinnaś czasem dopuszczać do siebie ludzi. W końcu trafisz na kogoś, kto na to zasłuży. Oczywiście nie mówię o sobie, bo ja nie mam pojęcia, kim jestem i jaki jestem – stwierdziłem, wzdychając ciężko. – A tak w ogóle, to może cię odprowadzę. Po przebudzeniu mózg mi nie pracuje zbyt dobrze... Wybacz – zauważyłem, mieszając się nieco. Nie miałem pojęcia, jakim cudem przeoczyłem taką oczywistość. Może dlatego, że nie chciała, bym wiedział o niej cokolwiek? – Oczywiście nie pod same drzwi. W miarę bezpieczną okolicę. Nie chcę już wychodzić na zboczeńca. I nie waż się komentować mojego... No, zero komentarza i wskaż mi tę bezpieczniejszą drogę... Gdybyś była tak dobra, a jesteś, prawda, Randy? |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pią Wrz 05, 2014 1:18 am | |
| Najwyraźniej na początku życia minęłam się z moim powołaniem, by dopiero teraz prawdziwie je odnaleźć. Tak! Zostanie przeklętą idiotką było dokładnie tym, co powinnam mieć w swojej karierze. To właśnie było mi widocznie przeznaczone. Tak samo zresztą, jak i pociąg do facetów, którzy mogli tylko sprowadzić na mnie dodatkowe niebezpieczeństwo oraz paskudne uczucia z tym związane. Bowiem tak, musiałam przyznać się samej sobie, że ten bezimienny koleś pod pewnymi względami mnie nęcił, czego też pokaz dałam przy tak bardzo otwartym łaszeniu się, ocieraniu i, przynajmniej jako teoretyczne wytłumaczenie, sprawdzaniu jego wyraźnie widocznego kłamstwa. Teraz zaś zaczynałam coraz bardziej zdawać sobie sprawę z tego, że nie powinnam była robić czegoś takiego. Nie ze względu na jakieś moralne względy, tak otwarte naruszanie cudzej przestrzeni osobistej lub też inne głupotki tego rodzaju. Na to akurat zbyt dużej uwagi nie zwracałam. Gorzej już było z moimi własnymi myślami, które coraz wyraźniej uciekały w zdecydowanie niebezpieczne rejony. A przecież starałam się być już teraz całkiem normalną osobą, jaka praktycznie zawsze idzie za głosem zdrowego rozsądku, który w tym wypadku nakazywał mi tylko wiać. Ciało jednak nie chciało się w żaden sposób ruszyć, pozwolić mi na wyraźne odejście czy też szeroko pojętą ucieczkę. Ono pragnęło czegoś wręcz przeciwnego. Przysunięcia się jeszcze bardziej, realnego wkroczenia na znacznie dziksze rejony, kosztowania ich raz po raz. Co też się ze mną działo?! Może kiedyś zaliczałam się do całkiem niezłych szaleńców, żeby nie powiedzieć – niezłych popaprańców na tle relacjowym, lecz do tej pory wydawało mi się, że mam ten etap już daleko za sobą. Uciekłam od tego wszystkiego, co kiedyś praktycznie całkowicie decydowało o moim życiu doczesnym. Teraz to nie było już ważne, a przynajmniej tak sądziłam, dopóki nie wleciałam na kogoś, na kogo wpaść nie powinnam mieć prawa. To było irracjonalne, nielogiczne! To zupełna abstrakcja! Tak samo zresztą jak wszystkie te rzeczy, które wyprawiałam już po odsunięciu się od tego kolesia. Gdy chęć odejścia powróciła, choć zaledwie na nadzwyczaj krótką chwilę, by znowu dać się zrzucić gdzieś na dalszy plan. Zaczynałam bowiem robić się nadzwyczaj uczuciowa i chyba nawet w pewnym sensie całkiem troskliwa w mojej chęci powstrzymania tego człowieka przed zrobieniem najprawdopodobniej jednej z najgłupszych rzeczy w całym swoim życiu, no i zdecydowanie takiej, która miała być w nim ostatnia. Ziemie Niczyje nie działały przecież w sposób znany z Dzielnicy Rebeliantów ani też Kwartału. One rządziły się swoimi własnymi prawami. Zasadami znacznie twardszymi i jak najbardziej niepodważalnymi, o ile nie chciało się umrzeć – to oczywiste. Przeżycie na nich zależało praktycznie od wszystkiego. Każdy nieostrożny krok mógł być tym ostatnim i nawet ja sama maksymalnie skupiałam się na ostrożności, a przecież nie byłam w tym miejscu po raz pierwszy, ba!, nawet całkiem długo w nim mieszkałam. Nieprzemyślane odejście Orzeszka było więc ładowaniem się prosto na pewną śmierć, zaś ja jakoś nie chciałam na to teraz pozwolić. Odczuwałam coś takiego, co kategorycznie zabraniało mi odejścia i zostawienia nieznajomego na pastwę losu. Miałam do spłacenia dług, tak? Oddał mi swoją całkiem ciepłą marynarkę, ja miałam ocalić go nim zrobi jakąś maksymalną głupotę. Całkiem niezła umowa, po której wygaśnięciu zwyczajnie rozrysuję mu drogę powrotną i poślę go w świat bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Proste? Jak bułka z masłem. Zakrzyknęłam więc, a gdy obrócił się w moją stronę z szokiem i niedowierzaniem na twarzy, gestem nakazałam, nie – pokazałam, nakazałam mu do mnie powrócić. Nie chciałam mieć na sumieniu bezbronnych Orzeszków, zwłaszcza przy tym, że byłam dosyć mocno głodna. Orzeszki… No, nieważne zresztą, zaraz miałam powrócić do domu, by cokolwiek zjeść i będzie dobrze. Tylko wpierw zajmę się nieogarem Pana Garniaka. - Nie no, żartuję. Powiedz to kostkom, które wesoło leżą sobie w tamtej okolicy. I nie, nikt tego nie sprząta. – Stwierdziłam niczym nauczycielka odpowiadająca z pobłażliwością na pytania swojego uczniaka, choć nasze tematy zdecydowanie lekkie czy odpowiednie dla dzieci nie były. W pewnym momencie może i do robienia dzieci tak, ale nie dla nich. – Ziemie Niczyje, a właściwie zupełne obrzeża Kapitolu. Te zniszczone wojną i zdecydowanie niezamieszkane, wiesz. – Spojrzałam na niego, nie mogąc powstrzymać się od porozumiewawczego mrugnięcia jednym okiem. – Każdy, Orzeszku, dosłownie każdy, kogo tak zawalasz gadaniem. – Mruknęłam słodko, wsuwając się jednak pod daszek koło niego, lecz wciąż zachowując spory dystans między nami. – Da się poznać, że ktoś jest sportowcem. Ty wyglądasz bardziej jak, bez obrazy, wybitnie marna imitacja biznesmena. I nie, nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze chciała kogoś do siebie dopuścić. Nieważne, kogo, za bardzo się sparzyłam. Chodźmy już. – Nie bawiłam się w oddzielne komentowanie czy odpowiadanie na pytania, robiąc to za jednym zamachem i zapalając jednocześnie latarkę, którą profilaktycznie jak najbardziej przygasiłam, by skierować się w stronę mieszkania. – Skoro już ze mną po nocy idziesz, pozwolę ci zostać, ale spadasz tuż po świcie. I śpisz w mieszkaniu obok, a ja zamykam drzwi. – Uprzedziłam, wskazując mu ręką drogę. – Tędy. Idziesz obok mnie, nie za mną ani nie przede mną. Zrozumiano, Orzeszku?[z/t] |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Mar 14, 2015 5:26 pm | |
| // MISJA - POCZĄTEK Dziwnie było jej to mówić, ale... Ta misja sprawiała, że Lophia po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła, że żyje. Papierkowa robota nie mogła zastąpić prawdziwej akcji, adrenaliny, poczucia zagrożenia. Nie wiedziała, w której chwili stała się żądna przygód, w tym momencie nie stanowiło to kwestii zasadniczej. Powinna skupić się na zadaniach, skupić się na podziale obowiązków, na tym, żeby tym razem nikomu nie stało się nic złego. Z drugiej strony wszyscy zdawali sobie sprawę, że Kolczatka to nie harcerstwo, a gra w kotka i myszkę ze rządem tylko z pozoru przypomina zabawę w chowanego. Poczekała aż wszyscy zjawią się na parkingu, poznawała już członków swojej drużyny. I zaczynała odczuwać ciążącą na niej odpowiedzialność. - Bez zbędnych wstępów - zaczęła, ogarniając wzrokiem przybyłą grupę. - Wiecie, po co tu jesteśmy. Mamy czas od 12:15 do 12:30, ale powinniśmy uwinąć się jak najszybciej. Wiadomo, że kolej nie zawsze bywa punktualna. Dwa miejsca na najwyższym poziomie parkingu zajmą Bloomwell i Parish. Musicie mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Informujecie nas przez krótkofalówki w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. I strzelacie, jeśli dostaniecie rozkaz. Réamonn, jesteś naszym kierowcą. - Tu przerwała i wręczyła mężczyźnie kluczyki do stojącego nieopodal samochodu. - Wieziesz wszystkich na miejsce, bezpiecznie odstawiasz z powrotem, przy czym musisz dokładnie ukryć furgonetkę. Jesteś w ciągłej gotowości, nie rozstajesz się z krótkofalówką. Musisz być gotowy do natychmiastowego odwrotu. Bedloe, Shepard, Coben - do was należy przeniesienie broni do furgonetki tak szybko, jak tylko się da. Mamy niewiele czasu. Hastings, - zwróciła się do stojącej najbliżej niej, ciemnowłosej kobiety. Kobiety, która była jedną z najbliższych jej osób. Tak jak Lennart. Nie mogła myśleć teraz o sprawach osobistych, uczucia nie miały znaczenia, nie mogły się liczyć. - razem ze mną ich osłaniasz, jesteśmy w stałym kontakcie z Bloomwellem i Parishem, nie gubimy krótkofalówek, ani broni. Jakieś pytania? - przerwała w końcu, uśmiechając się delikatnie i kalkulując jeszcze raz w myślach wszystko, nad czym pracowała w Kwaterze. Nie mogli zawieść. Gra toczyła się o życie zbyt wielu osób, które kochała. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Nie Mar 15, 2015 7:28 pm | |
| / początek!
Lenny liczył na to, że misja zadziała na niego ożywczo. Chociaż co prawda na terenie Kwartału nie miał co liczyć na spokój, przez całą dobę musiał uważać na patrole albo chować się w najciemniejszym kącie swojego mieszkania, ale po pewnym czasie stało to się taką rutyną, że odczuł znużenie. Bardzo niebezpieczne znużenie, przecież doskonale wiedział, że wolałby się nie pakować w żadne kłopoty. Naprawdę wysoko cenił sobie swoją skórę, już raz o włos uniknął śmierci i obawiał się, że następnym razem może nie mieć takiego szczęścia. Jednak takie znudzenie bardzo źle na niego wpływało. Kiedy miał za dużo wolnego czasu, jego umysł wygrzebywał najbardziej przykre i bolesne wspomnienia z przeszłości. Lenny co dnia powtarzał sobie, że już się pozbierał, że wszystko jest w porządku i naprawdę o nikim nie myśli, ale każdy moment pogrążenia się w zamyśleniu upewniał go o tym, że to nie jest do końca prawdą. Nie pomogły mu nawet pewne środki, pewne bardzo miłe, odbierające świadomość środki, po które ostatnio sięgał chyba nawet zbyt często. Wszystko na nic, więc kiedy dostał cynk z Kolczatki, że zbliża się misja, nie zastanawiał się wiele. Za po później dość dużo zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Czy będzie w ogóle użyteczny. Naturalnie, że zamierzał starać się ze wszystkich sił, ale te jego siły były dość osłabione i wcale nie chodziło o kiepskie odżywianie się. Jednak skoro postanowił starać się ze wszystkich sił, to zamierzał tego słowa dotrzymać. Dlatego też po zgłoszeniu pozostał przez parę dni w bunkrze, gdzie wpychał w siebie zdecydowanie więcej jedzenia, niż potrzebował i nawet parę razy pojawił się na siłowni. Jednak nie był pewien, czy to coś da, w końcu efektów można było spodziewać się najprędzej po miesiącu, a nie niecałego tygodnia. Jednak był wypoczęty i nie burczało mu w brzuchu, a to już jest jakiś sukces. Zanim wyszedł, pojawił się jeszcze w zbrojowni. Wybór broni okazał się trudniejszy, niż przypuszczał. Osiołkowi w żłobie dano… Ostatecznie zdecydował się na pistolet, bo eliminacja przeciwników (oby jednak nie było żadnej) na odległość wydawała mu się najprostsza. Na wypadek gdyby doszło do walki wręcz wziął sztylet, a gdyby nie był w stanie wbić komuś ostrza pod żebra, zabrał jeszcze paralizator. Kiedy dotarł na miejsce, na parkingu stała jedynie Lophia, więc pomimo świadomości, że jest dowódcą i pewnie nie życzy sobie takich poufałości, przywitał się z nią przelotnym pocałunkiem w policzek. Nie mógł się opędzić od myśli, że coś może pójść nie tak, zrobi się gorąco i pojawią się trupy. Przywitalny całus na pożegnanie? Wolał myśleć, że raczej życzy jej w ten sposób powodzenia. Następnie ustawił się gdzieś z boku, czekając na resztę. Wsłuchiwał się w słowa Breefling uważnie, z całych sił starając się zachować neutralny, a nie pełen obaw wyraz twarzy. – Ja miałbym pytanie, jeśli mogę… - bąknął nieśmiało, kiedy nastała cisza i wszyscy przetrawiali treść poleceń Lophii. – Czy te ładunki są ciężkie? – zapytał, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie. Generalnie wszystko było w porządku, nie zamierzał podważać przecież żadnego słowa, ale nagle ogarnęły go zbyt silne wątpliwości odnośnie tego, czy da radę tachać taką ciężką skrzynię z bronią. Nie było chyba tajemnicą, że do najsilniejszych to on nie należy! |
| | |
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Nie Mar 15, 2015 10:03 pm | |
| Jerry nadal nie wiedział dlaczego został przydzielony do misji tego rodzaju. Był przecież informatykiem i miał zajmować się serwerami Kolczatki, a przynajmniej taka była początkowa umowa. Konserwacja, naprawa, ochrona i sporadyczne ataki hakerskie na rządowe sieci, chociaż w tych ostatnich brał udział tylko jako pomocnik. Znacznie lepiej szło mu programowanie niż włamywanie się, więc co najwyżej mógł przygotować wirusa. Oczywiście do tej misji też się nadawał, bo w przeszłości przeszedł pełne przeszkolenie wojskowe i nawet brał udział w rebelii. Jego oko nadal było celne, a ręka szybka, tylko nie był do końca pewien czy jest w szczytowej formie. Najwyraźniej jednak mieli mały niedobór ludzi i musieli sięgnąć po rezerwy, czego Jerry absolutnie nie miał im za złe. Najważniejsze było natomiast to, żeby dotarł do Kolczatki w miarę dobrym stanie. W końcu na dniach miał odbyć się jego ślub z Gwen, a nie pasowałoby. żeby Pan Młody był na swojej ceremonii w stanie krytycznym. Musiał się jej odpłacić, czyli przeżyć do momentu aż jakiś urzędas zrobi swoje w papierach i dopiero wtedy mógł umierać. Dopóki był coś winny, ani mu się śniło odchodzić. Na miejscu pojawił się jako trzeci. Nie zwracał jednak zbytniej uwagi na otoczenie, a do samych zebranych przyszedł grając na strasznie starej konsoli, która wyglądała tak, jakby wygrzebał ją od dziadka. Dużo kłamstwa w tym powiedzeniu by nie było, ale nie czas to teraz roztrząsać. - A gdzie reszta? - zapytał, rozglądając się dookoła. Myślał, że przybędzie jako jeden z ostatnich, a okazało się, że był jednym z punktualniejszych co naprawdę rzadko się zdarza. Nie zamierzał się jednak tym zbytnio przejmować. Zamiast tego oparł się plecami o betonową konstrukcję i w ciszy grał. Uznał to rozwiązanie za o wiele bardziej wydajniejsze niż niepotrzebne stresowanie się i zamartwianie tym, jak będzie wyglądała cała misja. W końcu od tego jest dowódca, żeby wszystko wyjaśnić. I właśnie niedługo później okazało się, że Parrish będzie pełnił rolę obserwatora. Robota wcale nie taka zła, tylko uciekać będzie ciężko. W pierwszej kolejności muszą przecież zabezpieczyć broń, a chyba kilka krat karabinów będzie znacznie bardziej wartościowych, niż ich zdrowie. W każdym razie nie marudził, Wziął do ręki krótkofalówkę, sprawdził czy pistolet leży dobrze przy pasku i był gotowy. Pytań też nie miał, no wszystko wydawało mu się zrozumiałe. |
| | |
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Mar 17, 2015 12:23 pm | |
| Jako kolejny na miejscu spotkania pojawił się Christopher. Milczący, ubrany w skórzaną kurtkę i z bronią przypiętą do paska, przywitał się ze wszystkimi krótko, oprócz tego prawie się nie odzywając. Nie wyglądał na zadowolonego z misji, ale kiedy Lophia przydzieliła go jako kierowcę, kiwnął głową, bez słowa biorąc od niej kluczyki. Ciężko było stwierdzić, czy takie zadanie mu odpowiadało czy nie, ale w każdym razie nie zgłaszał żadnych protestów, niemal od razu kierując się do stojącej na uboczu furgonetki i zajmując miejsce za kierownicą. Nie zapalał jeszcze silnika, od czasu do czasu zerkając jedynie w boczne lusterko i czekając, aż wszyscy zajmą miejsca, a dowódca da sygnał do odjazdu.
Dwie kobiety, Sunny i Layla przyszły razem, rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami. Również za paski miały zatknięte niewielkie pistolety, a blondynka niosła dodatkowo niewielki plecak, którego zawartość grzechotała cicho przy gwałtowniejszych ruchach. W przeciwieństwie do Christophera, obie dziewczyny uśmiechnęły się szeroko, witając się z resztą ekipy oraz przyjmując rozkazy od Lophii. - Jeśli są, to nasza drużyna wagi piórkowej będzie miała problem - zażartowała Sunny cicho, odpowiadając na pytanie Lennego i puszczając mu oko. Zaraz jednak spoważniała, wysłuchując reszty instrukcji, a później razem z Laylą kierując się do furgonetki.
Myślę, że można już kierować się do lokacji, być może Sonea i Jackson dołączą w trakcie, w każdym razie - zakładamy, że pojawili się na miejscu spotkania i wypełniają rozkazy. Ruchy, ruchy, broń sama się nie ukradnie! :> |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Mar 21, 2015 7:08 pm | |
| Przeciągły pisk, stanowiący odgłos hamującego kilkaset metrów dalej pociągu, rozbrzmiał wyraźnie w czystym powietrzu, informując członków misji o jednym - jeżeli mają zamiar wrócić dzisiaj do bunkra z czymś więcej niż poczuciem wstydu z położonej akcji, pora się spieszyć.
Halo, halo, gdzie posty? Pamiętajcie, że zgłoszenie jest równoznaczne z udziałem w evencie, bez względu na to, czy będziecie pisać, czy nie. W tej chwili Wasze postacie znajdują się poza granicami miasta, z kupą niezarejestrowanej broni przy paskach, a zniecierpliwiony Mistrz Gry to złośliwy Mistrz Gry. :> Posty nie muszą być długie, jeśli nie macie czasu, wklepcie te 100 czy 200 słów w 10 minut i już - albo chociaż to jedno zdanie wyjaśnienia w pw, żeby przesunąć Was tu i tu.
Skoro obowiązki zostały rozdzielone, na parkingu powinien zostać teraz jedynie Jackson i Jeremy, cała reszta niech pisze już tam, gdzie ma być. Nie ustalam kolejki, gracie głównie z Waszymi partnerami (jeżeli są to postacie NPC, to prowadzę je ja). |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Mar 24, 2015 4:47 pm | |
| przepraszam, mam ostatnio nawał pracy, JACKSON zostaje na parkingu, z nikim nie rozmawia, jak to on, wykonuje polecenia
- Spokojnie, Lenny, dasz sobie radę, dziewczyny też - odparła, porzucając na chwilę służbowy ton. Puściła oczko do Lennarta, chcąc choć trochę podnieść go na duchu, wiedziała w końcu, że mu ciężko. - Do dzieła, drużyno, załatwmy to i wracajmy do domu - dodała, poprawiając kaburę z pistoletem, przymocowaną do paska. Z drugiej strony umieszczony była jej prywatna broń, w bucie natomiast nóż ceramiczny. Ruszyła w kierunku torów wraz z Soneą, ufała jej, chciała mieć przy boku kogoś, na kim może bezwarunkowo polegać, w końcu od wzajemnej współpracy zależało powodzenie misji i dokopanie rządowi. Wyjęła z kieszeni krótkofalówkę i ustawiła ją na używaną przez Kolczatkę częstotliwość. - Próba łączności, wszyscy mnie słyszą? - powiedziała, opuszczając parking z dłonią opartą na kaburze. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Co, Sonny? Gotowa na zabawę? Złego diabli nie biorą - zaśmiała się cicho, po raz ostatni oglądając się na pozostawionych na parkingu towarzyszy.
// Tory Kolejowe |
| | | Wiek : 33 lata Zawód : Generał
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Wto Mar 24, 2015 8:40 pm | |
| Ogarnę post Jerrym jutro. Pardon za zwłokę, znowu odwiedziłem szpital~ |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Sob Mar 28, 2015 12:39 pm | |
| // zewsząd i znikąd Zgłoszenie się do misji nic go nie kosztowało. Właściwie uznał, że nawet dobrze mu zrobi akcja, w której będzie mógł wreszcie rozładować nagromadzone emocje, w końcu lepsze to, niż bójka w ciemnej uliczce, za którą mógł być przecież zgarnięty do aresztu i dokładnie prześwietlony, a jego przynależność do tajnej organizacji nie mogła wyjść na jaw. Po raz pierwszy od dawna czuł się częścią czegoś, członkiem grupy, pewnej pokręconej rodziny. Dlatego stawił się o wyznaczonej porze na parkingu, zabrawszy uprzednio pistolet z Kolczatkowego magazynu i paczkę papierosów ze swojego biurka. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mu się palić. Z papierosem w ustach podszedł do pozostałych zebranych i skinął głową kilku znajomym. Niemal zaśmiał się, widząc jego uśmiechniętą panią psycholog wśród zebranych. Nigdy nie uważał, że mogłaby być dobrym żołnierzem, ale już dawno wyczuł jej antyrządowe poglądy. Największą złość wzbudziła w nim jednak obecność kobiety, która chciała niegdyś pozbawić go wszystkiego, która zabroniła mu wyruszenia do boju, która mogła przekreślić jego przyszłość... Głęboki wdech, Jackson, to tylko Hastings, to tylko przyjaciółka szefowej. W końcu nie możesz odstrzelić jej łba przy ludziach, w końcu nie jesteś mordercą... Jesteś, ale nie jesteś za to zdrajcą. Zacisnął pięści, ustawiając się w półokręgu wraz z pozostałymi członkami misji. Rola obserwatora niezbyt przypadła mu do gustu, Jack miał czasami nawet wrażenie, że dowództwo nie do końca mu ufa z powodu jego zaburzeń, tak, jakby bali się posłać go do bezpośredniej akcji, jakby mieli obawy, że spanikuje przed wrogiem, położy się na ziemi i zacznie płakać, albo przeciwnie, że wpadnie w szał. Nie odezwał się ani słowem, przywykł do wykonywania rozkazów. Udał się na pozycję, usadowił w miejscu, w którym widoczność była najlepsza i oczekiwał na przyjazd pociągu w skupieniu. Kiedy więc sprawy potoczyły się nie po ich myśli nie spanikował, na wojnie było to czymś normalnym. Już otwierał usta, chcąc poinformować Lophię o tym, co udało mu się zobaczyć, kiedy usłyszał kolejny komunikat. Wycofywali się. Zupełnie bez wyjaśnienia. Zapomniałeś, że nie ma czasu na tłumaczenia? Rozkaz był rozkazem. Bloomwell błyskawicznie zerwał się z miejsca i pobiegł na dolny poziom parkingu, wyciągając po drodze pistolet z kabury. Znajomy ciężar broni sprawił, że poczuł się niemal jak za dawnych lat, na szkoleniu, nie w prawdziwej walce. Biegał szybko, więc po niedługim czasie znajdował się już za jedną ze ścian, czekając na transport. A Hastings niech tam siedzi, zobaczymy, jaka jest dobra i jak bardzo jej "osobowość nadaje się do wali" - pomyślał jeszcze, orientując się, że dwie z kobiet musiały pozostać przy torach kolejowych zupełnie same. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Mar 30, 2015 8:21 pm | |
| Minęła zaledwie minuta od otrzymania komunikatu od Lophii*, kiedy mężczyźni usłyszeli chrzęszczenie żwiru na podjeździe obok parkingu, by następnie zauważyć zatrzymującą się tam furgonetkę. Z pojazdu nie wysiadł jednak Christopher, a trójka Strażników Pokoju. Żołnierze, nieświadomi obecności członków Kolczatki na górnym poziomie, zaczęli wspinać się po betonowym podjeździe na wyższy poziom.
Jackson, Jeremy - nie możecie ewakuować się z parkingu niezauważeni, gdyż na jedynej możliwej drodze odwrotu znajduje się trójka Strażników. Mężczyźni nie wiedzą, że jesteście na górnym poziomie, macie więc po swojej stronie kilkadziesiąt dodatkowych sekund (zanim żołnierze dotrą do miejsca, w którym się znajdujecie) oraz efekt zaskoczenia.
Christopher dotarł na miejsce niecałą minutę po Strażnikach, jednak widząc obcy pojazd, zatrzymał się kilkanaście metrów dalej, pozostając poza zasięgiem wzroku ludzi na parkingu. Zza paska wyciągnął krótkofalówkę. - Parrish, Blomwell - odezwał się ściszonym głosem, przytykając usta do mikrofonu. - Macie gości. Spróbujcie uciec, czekam na was w zaroślach, jakieś dwadzieścia metrów na północ od wjazdu.
Aktualna kolejka: Jeremy, Jackson, Mistrz Gry, Victor. Kolejka przepada po 24 godzinach zwłoki.
*Przypominam treść komunikatu od Lophii: Do wszystkich. Bez paniki, ale bierzcie tyłki w troki i jak najszybciej zwijajcie się stąd. Parish i Bloomwell, biegiem na dolny poziom parkingu, najszybciej, jak potraficie. Stamtąd zgarnie Was samochód. Widzimy się w Kwaterze. Powodzenia. |
| | | Wiek : 20 Zawód : były żołnierz, łącznik w Kolczatce Przy sobie : broń palna, kapsułka z wyciągiem z łykołaków
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pią Kwi 03, 2015 4:42 pm | |
| Kolejny komunikat sprawił, że Bloomwell zatrzymał się niemal w miejscu. Cholera, byli w pułapce. Jak szybko byliby w stanie wyjąć broń i strzelić do intruzów? - Przyjąłem, ilu ich jest? - szepnął do krótkofalówki, drugą ręką wciąż ściskając pistolet. Odbezpieczył go, zerkając, czy Parrish idzie w jego ślady. Wychodziło na to, że nie mieli szans na ucieczkę, musieliby chyba skoczyć z kilku metrów wprost na ziemię, a połamane nogi nie ułatwiłyby ucieczki. Jack wolał zginąć w walce, niż uderzając głową o beton. W końcu gówno go obchodziło jego życie, mógłby dać się zabić, byle nie w jakiś beznadziejny sposób, w końcu walczył o wolność, chciał wrócić do służby, a skoro nie mógł zrobić tego legalnie, pozostawała mu działalność w podziemiu. - Szykuj się, Parrish, nie uciekniemy bez kilku strzałów - odezwał się do towarzysza, pewnie trzymając przed sobą pistolet. Mogli ich zaskoczyć, musieli tylko dobrze wycelować i nacisnąć na spust w odpowiedniej chwili. Niegdyś tak zarabiał na utrzymanie, dlaczego teraz miałoby mu się nie udać? Po chwili mógł już słyszeć kroki intruzów, poruszających się ewidentnie w ich kierunku. Kiedy tylko zobaczył sylwetkę pierwszego z nich, skierował lufę prosto w jego serce i bez wahania strzelił. Dźwięk, jaki wydała broń sprawił, że przed oczami Jacka stanęły obrazy wojny, krwi, zrujnowanego miasta, ciał jego kolegów. Usłyszał krzyki, nieludzkie wycie. Wdech. Wydech. Zamrugał szybko, aby pozbyć się przeszłości. Tym razem się udało, nie miał pojęcia, jak długo uda mu się walczyć z chorobą, z samym sobą. Jak najszybciej wycelował w drugiego mężczyznę i oddał kolejny strzał. Teraz liczyło się przetrwanie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Nie Kwi 05, 2015 9:43 pm | |
| Pierwszy pocisk Jacksona trafił w klatkę piersiową Victora, ale został zatrzymany przez kamizelkę kuloodporną, będącą częścią jego munduru. Nie powstrzymał jednak obezwładniającego bólu; przed oczami mężczyzny zrobiło się ciemno, uniemożliwiając mu jakiekolwiek działanie na co najmniej minutę i fundując spore problemy z normalnym poruszaniem się czy oddychaniem.
Wystrzał zaalarmował strażników, więc zanim Jackson wystrzelił drugi pocisk, mężczyzna, w którego celował, zdążył schronić się za betonową ścianą. Strzały Jeremiego, który zareagował z opóźnieniem, również okazały się niecelne.
Kolejka znajduje się teraz po stronie Strażników. Kolejność jest dowolna. Możecie strzelać, nie możecie jednak samodzielnie oceniać toru lotu pocisków, więc po każdym wystrzale czekacie na Mistrza Gry.
Przepraszam za zwłokę z mojej strony, z niewiadomych przyczyn byłam przekonana, że czekamy na Parrisha. |
| | | Wiek : 32 Zawód : Oficer Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny Pon Kwi 06, 2015 10:30 pm | |
| W stróżówce pozostawali niewidoczni, co stanowiło największy atut tego miejsca. Nie wystawiali się na niebezpieczeństwo, mogąc z ukrycia obserwować nadchodzących nieprzyjaciół. Przynajmniej, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Dźwięk hamowania pociągu przeszył powietrze nieprzyjemnym zgrzytem, a dookoła uniosła się chmara kurzu i pyłu, znacznie utrudniająca widoczność. Nie wiedzieliby co się dzieje, gdyby nie komunikaty Strażników pozostałych przy torach i czekających na przywitanie członków Kolczatki z otwartymi ramionami . Dillinger słyszał wyraźnie głos Previ, ale z jego mikrofonu dobiegały jedynie trzaski i zgrzyty; cholerne ustrojstwo. Zacisnął usta, notując sobie w pamięci, żeby zgłosić ten fakt, kiedy tylko wrócą do koszar. O ile wrócą . Majstrowanie przy odbiorniku nie polepszyło sytuacji, zresztą należało skupić się na prawdziwym działaniu. Zamiast utyskiwać na marnej jakości sprzęt, wziąć się do roboty i powystrzelać kilka osób. A później przez miesiąc odchorowywać kolejne morderstwa .
Niezauważeni przez nikogo opuścili stróżówkę. Pył jeszcze nie opadł, więc swobodnie przekradli się na teren opuszczonego parkingu. Lokalizacja dogodna, strzelając z dachu mogliby pozbyć się paru osób, samemu nie zostając nawet draśniętym. Gdyby nie fakt, że mieli nieproszone towarzystwo. Huki wystrzałów na sekundę zmroziły Conrada, który nadal naiwnie liczył, że może da się tego uniknąć? Że wezmą ich żywcem, nie stosując ostatecznych metod? Wiedział wprawdzie, że kiedy (jeśli) trafią do więzienia Ginsberga, zaczną odmawiać modlitwę o łaskę śmierci, ale... To nie on będzie miał na rękach krew tych ludzi. Gdyby nie Gaiman, który jako jedyny nie stracił głowy (trzeba było odpuścić sobie wczorajsze picie), Imago podzieliłby los Victora. Popchnięty przez Strażnika za filar, mógł jedynie dziękować mu za przytomność umysłu. Bliskie zagrożenie i przeciągły jęk Victora od razu go otrzeźwił. - Kurwa, Sean, tylko mi tu nie umieraj - szepnął do pobladłego mężczyzny, kurczowo trzymającego się ściany - osłaniaj nas - rozkazał Gaimanowi; to wychodziło mu nadzywczaj dobrze. Gustav pomógł Victorowi przejść kilka kroków i posadził go na ziemi za wrakiem samochodu, gdzie na pewno trudniej go było dostrzec - Dojdź do siebie i wracaj na pozycję - rzucił chłodno, choć w jego wnętrzu gotowało się z gniewu. Prawie zdjęli mu kumpla, stracił kilkadziesiąt cennych sekund, a to wszystko przez jego nieostrożność. Mógł to przewidzieć, powinien to przewidzieć. Złość zmieszała się z poczuciem winy, Conrad odbezpieczył broń i mocno zacisnął palce. - Zajmij się tym z prawej, ja biorę tego, który postrzelił Seana - warknął do Gaimana z furią w oczach. Uspokoił oddech i wystrzelił. Raz, celując w klatkę piersiową mężczyzny. Drugi, tak samo precyzyjny strzał, oddał w łydkę; rana w tym miejscu jest wyjątkowo bolesna i uciążliwa - jeśli trafi, nie tylko sprawi napastnikowi wiele bólu, ale skutecznie uniemożliwi ucieczkę. |
| | |
| Temat: Re: Nieczynny parking nadziemny | |
| |
| | | | Nieczynny parking nadziemny | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|