|
| Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sro Lip 31, 2013 11:56 pm | |
| First topic message reminder :Pomnik postawiony na dużym placu, równo siedemdziesiąt pięć lat temu. Miał on uczcić zwycięstwo nad zbuntowanym narodem i ponowne zjednoczenie całego Panem. Mieszkańcy, nawet w starym Kapitolu patrzyli na tą inicjatywę, pomnik i plac z przymrużeniem oka. Chętniej przychodzili do sporego parku rozciągającego się na planie koła w okół niego. Podczas rebelii jakiś cudem ocalał. Aktualnie, sam plac, jak i park jest zaniedbany i rzadko odwiedzany przez ludność Kwartału. Alma Coin chciała przyłączyć go do Dzielnicy rebeliantów, ponieważ obawiała się, że Pomnik Zjednoczenia i Zwycięstwa może zostać zniszczony. Jednak jego umiejscowienie w KOLCu uniemożliwiło to nowym władzom. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 6:49 pm | |
| Nie spodziewał się uznania. Nie oczekiwał szacunku. Był takim, jakim stworzyła go matka natura i wychowała ulica - nigdy nie żądał czegoś w zamian. To dosyć naiwne z jego strony i momentami pozytywne, bo za obicie mordy też mu się nikt nigdy nie odpłacał. Jednak trzeba przyznać, że ustawił się stosunkowo dobrze i w znalezieniu tej namiastki szczęścia pomogła mu pewna osoba i ciekawy zbieg wydarzeń. Frans okazał się być zbawieniem, człowiekiem, którego le Brun od zawsze potrzebował, a zdał sobie z tego sprawę, kiedy na stałe zamieszkał w Violatorze. Brakujący element układanki, człowiek-zagadka, człowiek, który wzbudzał w Mathiasie wiele sprzecznych emocji. Nienawidził go i jednocześnie podziwiał, wiedział także że ten kretyn i alfons był jednym z tych, dla których Mathias gotów byłby zaryzykować życie. A na świecie było... Ha. Powinien zacząć kolekcjonować przyjaciół i przeprowadzać selekcję. Ale kto wie, jak zachowałby się w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa zagrażającego komuś bliskiemu. Istnieje ponure prawdopodobieństwo, że uciekłby z miejsca zdarzenia. Ot tak. Po prostu. Swoją uwagę skupił najpierw na Strażniczce, ale kiedy młodsza z jego rozmówczyń odezwała się, spojrzał na nią i ocenił od stóp do głów. Rzadko widywał w Kwartale osoby, które dalej uparcie trzymałyby się dawnych trendów i zużytych ciuchów. Natomiast okaz przed jego oczami wydawał się jasnym i prostym odzwierciedleniem konserwatystów, o których tylekroć słyszał. Jej włosy uznał za ciekawą odmianę zarówno jak trupiobladą cerę - ekscytującą. I dopiero po chwili wpatrywania się w to anielskie lico, przypomniał sobie pytanie. -Niektórzy znajdują spełnienie kopulując się w towarzystwie białych... - zbliżył twarz do jej twarzy z szerokim perfidnym uśmiechem - wijących się mięsożernych larw - na koniec uśmiechnął się i znów zerknął na Rudą, tym razem z satysfakcją. Wiedział, jak Rebelianci reagują na podobne opowieści, wiedział jak Rebelianci reagują na Kapitolczyków. Sami stworzyli ich takich, jakimi są: brudnymi oraz wychudzonymi. Rzadko znajdowali się prawdziwi buntownicy, ci którzy chcieli zmienić stan rzeczy. Większość pogodziła się ze swoim marnym losem skupiając się na walce o przetrwanie, jak w przyrodzie. To jednak nie zmieniło faktu, że mina kobiety najpierw spoglądającej na niego z obrzydzeniem, a potem duszącej się dymem iście go bawiła. Chodź w istocie nie było w tym nic zabawne biorąc pod uwagę obrót wydarzeń. Poczuł bowiem uścisk silnej dłoni na swoim nadgarstku i pozwolił, wmawiając sobie, że ma jakiś wybór, obezwładnić się na moment i odebrać sobie paczkę papierosów. Tak cennych w Kwartale ale wciąż nie na tyle, aby Mathias był w stanie oddać za nie życie. Wyszarpnął się poprawiając rękaw płaszcza. Patrzył na nią jakby urażony i rozbawiony, cofnął się nieco, aby znaleźć się poza zasięgiem łapsk Greir. -Zjadłem Pani Władzo - odpowiedział że spokojem, nie uśmiechał się już tak szeroko, ale wcale nie czuł się gorzej, choć świadomość utraty papierosów trochę mu dokuczała - To kolejne spośród moich szalonych hobby. |
| | |
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 7:19 pm | |
| Mamusia zawsze tłumaczyła Daisy, żeby trzymała się od takich ludzi z daleka. Pod definicją takich ludzi kryli się bowiem osobnicy brudni, niegodni, z chorobami, wszami albo innymi medycznymi reliktami dzikiej przeszłości, gotowi zarazić złotą istotkę chlamydią albo czymś, co zmieni ją w brzydką wiedźmę. Di słuchała wytycznych Rose w każdej sprawie, a w tej, w której na szali ważył się jej dobry wygląd...cóż, była wręcz paranoicznie posłuszna. Kiedyś. Teraz nadeszły całkiem inne czasy, matka pewnie gniła w jakimś masowym grobie, zjadana przez białe larwy i Daisy mogła mieć tylko naiwną nadzieję, że ten pokręcony nekrofil nie dotarł do jej rodzicielki i że może ona spoczywać w pokoju. Przynajmniej dalej miała na sobie elegancką garsonkę wyszywaną srebrną koronką i jej włosy w dalszym ciągu świeciły jadowitą pomarańczą i... w tej chwili Di nie mogła wyobrazić sobie reszty jej ciała, pewna, że widowiskowo zwymiotuje zanim dotrze do kontemplowania we własnej głowie dizajnerskich bucików mamy na wysokim obcasie. Musiała myśleć teraz, w tej chwili. Ciągle była niedaleko tłumu durnych owiec, oglądających rzeź, ciągle miała przed sobą Strażniczkę Pokoju a obok siebie fascynująco obrzydliwą postać. Kiedyś widziała w jakimś programie o tym rolniczym dystrykcie materiał o hodowli genetycznie zmodyfikowanych dżdżownic. Ktoś kroił je laserowym przecinakiem a one dalej pełzły, ubrudzone ziemią, oślizgłe i żywe. Oglądała to z mieszaniną dzikiej odrazy i oszałamiającego zachwytu cudem przetrwania i...podobnie czuła się w tej chwili, obserwując wielkie oczy Michaela przy sobie. Nie cofnęła się w panice - mamusia byłaby niezadowolona - tylko zachwiała się w przód i w tył na czubkach butów. - To niehigieniczne - wyartykułowała powoli, zerkając mimowolnie na spodnie bruneta, jakby spodziewała się tam ujrzeć niedopięty rozporek albo rękę truposzki, wystającą z kieszeni. Na szczęście nic takiego nie uraziło jej wzroku, podniosła więc głowę, rozumiejąc, że sytuacja nie jest tak słodka, jak była na początku. Owinęła się szczelniej brązowym płaszczem Greir, zawiązując się w pasie, dość ciasno, na wypadek gdyby rudowłosa chciała odzyskać swoją własność. A na taką teraz wyglądała, jej zacięty wzrok dawał do zrozumienia, że wyczerpała limit litości na dzisiaj i teraz musi to odpokutować w nieprzyjemny sposób. - On postradał zmysły. To wariat, założę się, że naprawdę zjadł ten dowód - powiedziała do Greir. Słodkie, jedna wariatka broni wariata. Dom wariatów. Kwartał wariatów. Daisy jednak wyczuwała zmianę frontu a nie zamierzała wylądować w areszcie po raz drugi w ciągu tygodnia. Stanęła obok uroczego nekrofila. - Zabieram go i już nas tu nie ma - kontynuowała naiwnie, bo w jej oczach można było wyczytać dopowiedzenie nie ma nas t u ta j , bo za chwilę wrócę na podest i zacznę od nowa wyzywać Coin, tym razem z tym oto psychopatą obok siebie. |
| | |
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 9:02 pm | |
| What the hell? Exo jeszcze chwilę temu ze spokojem rozmawiał z Maxem, a tu nagle jakaś dziewoja zaczęła się wydzierać jak idiotka. Sama niczego nie dokona. Ba! Tylko sobie zaszkodzi. Po drodze zauważył ojca. Avery Levittoux stał i przyglądał się awanturze, którą Exodus osobiście miał w głębokim poważaniu. - Może pogadamy później. Nawiedzę Ciebie wraz z dwoma ślicznotkami. - Mówiąc to miał oczywiście na myśli butelki piwa. Żadnych kobiet. One ostatnio drażliwe były nazbyt. - Do zobaczenia. - Dodał po chwili i poklepał chłopaka po ramieniu. Ruszył w kierunku Avery'ego z zamiarem odezwania się do niego. W sumie odkąd tylko znalazł się w KOLCu nie zamienił z nim ani słowa. - Witaj ojcze. - Powiedział zatrzymując się obok mężczyzny. Spojrzał na trzy osoby, które zakłócały mu oglądanie Igrzysk. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 9:15 pm | |
| | bilokacja, ale teoretycznie z apartamentu.
Jest jakiś nieokreślony smutek w niedotrzymanych obietnicach. Czai się pomiędzy słowami. Są niezwykle zdradliwe, w pierwszym odruchu przynoszą nadzieję, czasami pewnego rodzaju euforię, później spokój, błogi spokój, którego tak nam brakuje. Kiedy rozleje się po naszej duszy i szczelnie ją wypełni, wtedy następuje zwrot akcji. Nie zawsze, ale zbyt dobrze znałem swoje życie, aby spodziewać się, że tym razem skręci w inną alejkę i czymś mnie zaskoczy. Wtedy – wtedy rozbija tą piękną otoczkę, którą wcześniej wybudowaliśmy na danej nam obietnicy. Otoczkę, która odgradzała nas od bolesnego świata, kryjącego się po drugiej stronie. Rzeczywistości. Wydaje się być z porcelany, śliczna, krucha, ale też nieprzezroczysta. Zasłania wszystko to, co zasłonić chcemy. W całej tej teorii pojawiała się jednak jedna rzecz, która ją podważała. Nie znałem Diany, nie znałem zbyt dobrze. Widzieliśmy się raz i w okolicznościach, o których wolałbym raczej zapomnieć. Co prawda wciąż mogłem odtworzyć jej twarz, czy drobne gesty, które nie zdawały się mieć większego znaczenia, a jedynie zajmowały miejsce w mojej pamięci. Ale było to zaledwie parę dni temu. Parę – ta znajomość nie miała nawet długiego stażu. Dlaczego więc wizja spaceru do KOLCa była jedyną rzeczą, dzięki tego poranka zwlokłem się z łóżka, i zamiast powędrować do barku (co w tym dniu dnia pewnie było jedyną słuszną drogą), przezwyciężyłem ból głowy spowodowany kacem, czy to alkoholowym czy moralnym, i wyszedłem z apartamentu w nie tak złym humorze? Jedynie z żołądkiem ściśniętym obawami? Dopiero w połowie drogi coś podsunęło mi odpowiedź, zupełnie w momencie, w którym przestałem nad tym rozmyślać. Pozory. Ostatnio moje życie wydawało się jedynie utrzymywaniem ich. I nie jak mogło się wydawać, dla kogoś innego. Nie zależało mi na dobrej opinii czy reputacji, której swoją drogą nie miałem. Utrzymywałem je dla siebie. Jeżeli nie miałem nic stałego, chociaż udawałem, że tak jest. I nawet jeżeli poznałem ją parę dni temu, to była właśnie jedną z takich ‘stałych’, które utrzymywały tą konstrukcję. Dopisywanie kolejnych nazwisk na listę poległych raczej temu nie sprzyjało. Paradoksalnie poczułem się lepiej z tą myślą, a na moi ustach wymalowało się coś, co w tych okolicznościach mogłem nazwać uśmiechem. Dziwnie jednak wyglądał on w kwartalnej scenerii, zaraz więc upomniałem się w myślach. Chociaż nie musiałem, bo chwilę później jakiś mężczyzna pociągnął mnie za rękaw prosząc o drobne. A ja jedynie zrzuciłem jego rękę z kurtki, zaraz strzepując też brud, który na niej pozostawił. Stary nawyk, nawyk wyższości. Jego wychudzone policzki jeszcze chwilę nie opuszczały mojej pamięci. A przez moment nawet chciałem zawrócić. Potem doszło do mnie, że jestem już spóźniony przynajmniej kwadrans. O ile z Ośrodka wyszedłem wcześnie, może nawet za wcześnie próbując uniknąć ćwierkających rebeliantów o tym, kto zginął, a kto nie; to chyba od dobrej godziny krążyłem pomiędzy uliczkami Kwartału, parę razy mijając plac, jednak ani razu na niego nie wchodząc. Jak długo utrzymywałem się w ruchu, tak długo wydawało mi się, że rzeczywistość nie może mnie dogonić. Jak bardzo się myliłem. Nie chciałem jednak znaleźć się w miejscu, na którym pomimo tłumu miałem jej nie znaleźć, a zaraz później zobaczyć na telebimie listę poległych trybutów, w tym Theo i Blue. Wtedy minąłem kolejną przecznicę, byłem przemarznięty. Moje dłonie, pomimo faktu, że znajdowały się na dnie kurtki, lekko się trzęsły. A fakt, że zacisnąłem zęby jedynie powstrzymywał je od tego samego. Wcisnąłem ręce jeszcze głębiej, co wyprostowało materiał, nadało mi jakiegoś porządniejszego wyglądu – o ile o czymś takim można było mówić – i zaserwowało mi jakiś zastrzyk pewności siebie. Nie mogłem przemierzać labiryntu kamieniczek w nieskończoność, tym bardziej, że nazwy uliczek w tej okolicy znałem już na pamięć. Wzruszyłem ramionami sam do siebie, wreszcie spychając bitwę myśli na dalszy plan. Ogarnęła mnie błoga cisza, jednak tylko na moment. Chwilę później przez sztuczną barierę przebiły się krzyki tłumu. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i już bez ociągania ruszyłem w stronę placu. Dopiero znajdując się na nim odruchowo się skrzywiłem, widząc obdartych z godności ludzi. Jakaś dziewczyna wygłaszała właśnie płomienne przemówienie i wydawała się mieć jeszcze większe problemy psychiczne niż ja. Odwróciłem wzrok, chciałem, aby Diana nie była jedną z osób stojących w tej godnej pożałowania grupie. Ostatnie czego potrzebowałem, to szukanie jej pośród na wpół zamarzniętych ciał, brudnych Kapitolińczyków i wydychanych przez nich chorób. I nie była. Siedziała na murku sporo oddalonym od telebimu i w jakiś dziwny sposób wydawała się smutniejszym obrazem, niż ten który toczył się parę metrów dalej. Spuszczona głowa w kapturze, spod którego wystawały mokre kosmyki, podniszczona kurtka, które swoje lepsze czasy miała dawno za sobą. W tle ledwie trzymające się, poczerniałe kamieniczki na szaroburym niebie. Wszystko to sprawiało wrażenie czarnobiałego zdjęcia. Dlaczego więc kąciki moich ust mimowolnie drgnęły do góry? Zaraz zdusiłem w sobie zalążki tego, co mogło pojawić się na mojej twarzy, a tak bardzo nie pasowało do tej sytuacji. Nie spiesząc się zbytnio ruszyłem w stronę dziewczyny, a kiedy znajdowałem się parę metrów od niej jakby od niechcenia rzuciłem: - Powiedziałbym, że dobrze cię widzieć, ale mogłabyś nie odpowiedzieć tym samym. – chociaż moje słowa zabrzmiały gorzko, to słaby uśmiech nieco poprawił ich wydźwięk. – Nie to, żeby mi zależało – dodałem po chwili, usadawiając się obok. Jedynie przelotnie na nią spojrzałem, a chwilę po tym wbiłem wzrok w jakąś nieokreśloną przestrzeń. Może w drogę, z której przyszedłem. Wszystko, bylebym nie napotkał telebimu. Oparłem jedną nogę o drugą, a z kieszeni kurtki wyjąłem paczkę papierosów, odpalając jednego z nich. Przytrzymałem ją jeszcze przez chwilę w dłoni, niosąc się z zamiarem poczęstowania dziewczyny, dopiero kiedy przeniosłem na nią wzrok zauważyłem, że sama dopala już swojego. Czy liczyłem na stworzenie jakiejś tradycji? Podświadomie, być może. Czy coś powtórzone dwa razy, zasługiwało na jej miano? Raczej nie. Ale tradycja, to pozory. Nawet tak nieznacząca. Zaciągnąłem się tytoniowym dymem i dopiero wtedy odwróciłem się bardziej w jej stronę. Jakbym bez papierosa nie mógł prowadzić tej rozmowy. Czy była w ogóle o niej mowa? Czy nie przyszliśmy wymienić jedynie informacje? Ja swoją dostałem. Była cała, nie mogłem powiedzieć, czy zdrowa. Była moja kolej. Problem pojawił się w momencie, w którym przypomniałem sobie, że nie mam do czego wracać. Nie chodziło w tym momencie o jakieś egzystencjalne przemyślenia, czy sens życia. Prozaicznie - nie miałem. W apartamencie nie było już trybutów. Z Cypriane wciąż się nie umiałem dogadać. Siostry nie widziałem od paru miesięcy. A na spotkanie z żadnym tak zwanym przyjacielem, nie miałem ochoty. Nie chciałem też udać się do ośrodka, unosił się w nim odór przeszłości. Chciałem więc odłożyć w czasie moment, w którym będę musiał wrócić. Chociaż Flickerman nie była wymarzonym towarzystwem na piątkowy wieczór, żadnego innego nie miałem. - Rozmowa wychodzi poza zakres naszej znajomości? – rzuciłem. – Nie wydajesz się być osobą, która dopuszcza kogoś do siebie, bez wyznaczenia mu zasad i granic – powiedziałem, pomiędzy jednym zaciągnięciem się, a drugim. – Dokąd sięgają moje? To znaczy - nasze – poprawiłem się zaraz, chociaż słowo zabrzmiało obco i pusto w moich ustach. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : Strażniczka Pokoju.
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 10:12 pm | |
| Greir była nowa w tej pracy. Naprawdę. Miała jeszcze wiele do nauczenia, jak na przykład "jak powstrzymać chęć postrzelenia gościa - nekrofila". Spoglądała raz na jedno, raz na drugie. Boże! Zachowywali się jak dzieci. Nie... Jak ludzie, którzy będąc w zmowie uciekli z domu wariatów. Tak, tak, powinni się znajdować w wariatkowie. Najpierw Daisy, stojąca na podwyższeniu w różowej sukience i takim spojrzeniem, jakby miała jakieś objawienie, a potem Michael. Zjadł dowód? Nie, wcale by jej to nie zdziwiło gdyby to okazało się prawdą. Choć... - Ja cię znam - powiedziała nagle, marszcząc brwi i patrząc na Mathiasa. Tak! Widziała go już. To ten debil który myślał, że może tak po prostu chodzić po dzielnicy rebeliantów. Jak mu było na imię..? Na pewno nie Michael, tak głupia nie była. Cała ta rozmowa przestała jej się podobać. Nie przepadała za larwami, nawet takimi od motylów. Gdy tylko widziała takie od razu wysyłała je do larwowego nieba za pomocą swoich butów. Towarzystwo Mathiasa zaczynało ją brzydzić. Był dokładnie taki, jak Greir wyobrażała sobie wszystkich innych z KOLCa. A przecież to nie prawda. Psuł im reputację. Nagły podmuch wiatru sprawił, że ruda kobieta zadrżała. Nie, żeby żałowała oddanie swojego płaszcza, młodej dziewczynie przyda się bardziej. Rozejrzała się dookoła, z niezadowoleniem stwierdzając, że znów zaczęli przyciągać zbyt wiele uwagi. Nie podobało jej się to w jaki sposób ludzie się za nimi oglądali. Nie rozumiała, dlaczego Daisy się za nim wstawiała. Może ci ludzie z Kwartału byli jak jedna wielka rodzina, akceptując nawet takie beznadziejne przypadki jak ten tutaj mężczyzna? Przypomniało jej się wspomnienie z dzieciństwa, gdy Will zniszczył jeden z przepięknych wazonów mamy. Tak bardzo kobieta je sobie ceniła! Greir wstawiła się wtedy za swoim bratem, nawet na chwilę nie opuszczając jego strony. Greir westchnęła. Nie ma na to dzisiaj ochoty. Złapała Mathiasa i Daisy za ramiona i zaczęła popychać ich przez tłum, jak najdalej od telebimu. Przy okazji zauważyła, że Mathias chyba nie widział czystej wody przez długi czas - zapach, który się od niego unosił był wszystkich innym z wyjątkiem przyjemnego. Nie, żeby Greir chodziła i wszystkich wąchała. Kiedy już byli daleko, poza zasięgiem jakichkolwiek wścibskich uszu, odwróciła się do Daisy. - Nie rób tego więcej. Nic to ci nie da, a następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia - mruknęła, po czym odwróciła się do Mathiasa. - A ty... Nie, brak mi słów. Weź się w garść, bo marnie skończysz. Chciała wrócić do domu. Wziąść ciepły prysznic, napić się ciepłej herbaty, założyć swoje ciepłe kapcie, położyć się pod ciepłym kocem i mieć ciepłe myśli. Tak, dużo, dużo ciepła. Może nawet włączy telewizor, chcąc być na bierząco z tym, co się dzieje na arenie. - Już, spieprzać mi stąd. Nie będę wam więcej tyłków ratować - warknęła na odchodnym i odeszła stąd. Sama nie wiedziała jeszcze gdzie, byleby jak najdalej. || zt. Gdzieś w siną dal. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 10:29 pm | |
| Wydawałoby się, że tłum milczy, ale Daisy rozpętała tylko burzę. Kilka osób krzyknęło oburzonych, kiedy Strażniczka wytargała dziewczynę z tłumu ludzi. Odziana w czerń kobieta poczęła głośno rzucać hasła wyzwoleńcze w stronę oglądających: -Walczcie... Nie dawajcie za wygraną! (...) Co z Was za Kapitolczycy?! Tchórzliwe prosiaki, kurwa mać! TCHÓRZLIWE PROSIAKI! - w geście rozpaczy rzuciła się na pierwszą lepszą osobę, która zawinęła się pod jej dłonie i okazał się być nią Exodus. Pchnęła go na ziemię i zaczęła okładać na oślep pięściami wyzywając od najgorszych. Strażnicy już ruszyli z odsieczą przepychając się przez tłum w stronę wariatki. Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu wydarzeń. Kilka osób rzuciło się, aby odciągnąć kobietę od Exo, inne natomiast zaatakowały odzianych na biało Stróżów Prawa nie pozwalając im przejść do przepychającej się grupki.
Jedna z uderzonych przez Strażnika osób wpadła prosto na Ashe. Obie wylądowały twardo na ziemi.
|
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 11:11 pm | |
| Zabawne, jak często nie zdajemy sobie sprawy z tego, co dzieje się dookoła nas. Ashe siedziała na murku, coraz mocniej drżąc z zimna i od czasu do czasu wydmuchując z ust kłębek szarego dymu. Dla innych, znajdujących się na placu ludzi, stanowiła po prostu element krajobrazu. Nawet jeśli któryś z nich - co wątpliwe - zwrócił na nią uwagę, jedynym, co zobaczył, była drobna, zziębnięta blondynka, ubrana w za dużą kurtkę i z kapturem niedbale zarzuconym na wilgotne, jasne kosmyki. Bardziej uważny obserwator zauważyłby jeszcze smutne oczy, rozglądające się od czasu do czasu po okolicy i świadczące o tym, że na coś - lub kogoś - czekała. Jeśli poobserwowałby ją nieco dłużej, dostrzegłby też zaciśnięte usta, drgające od czasu do czasu, kiedy jakaś myśl przeszła jej przez głowę, ale to wszystko. Nikt nie był świadomy jednoosobowego dramatu, przez cały czas rozgrywającego się w głowie niepozornej dziewczyny. Sztuki teatralnej, w której zarówno jedynym widzem, jak i jedynym aktorem, była ona sama. I choć było to całkowicie bez sensu, odgrywała rolę życia, próbując dokonać niemożliwego - oszukać samą siebie. Im dłużej bowiem siedziała samotnie na zimnych cegłach, tym bardziej umacniała się w przekonaniu, że Noah, mimo złożonej obietnicy, nie przyjdzie. I choć gdzieś na dnie świadomości kiełkowało w niej oczywiste rozczarowanie, robiła wszystko, by przekonać własne 'ja', że wcale tak nie jest. Ale choć wmawiała sobie uparcie, że nie przyszła tu dzisiaj z jego powodu, i że ich spotkanie nie było czymś, co utrzymywało ją przy zdrowych zmysłach przez ostatnie trzy dni, nie mogła zaprzeczyć delikatnemu kłuciu, rozchodzącemu się po jej klatce piersiowej i bynajmniej nie związanemu z mroźnym powietrzem. Aby uspokoić szalejące wyrzuty sumienia, obiecała sobie, że wypali papierosa do końca i wtedy odejdzie, nie oglądając się za siebie i nie wracając więcej myślami do Noah Atterburego. I całe szczęście, że jego głos chwilę później rozległ jej się nad głową, bo w innym wypadku nic nie uratowałoby jej przed złożeniem samej sobie kolejnej obietnicy bez pokrycia. - Masz o mnie takie kiepskie mniemanie? - zapytała z udawaną urazą, którą całkowicie popsuły drgające w tłumionym uśmiechu kąciki ust. Spojrzała na niego, czując gdzieś w środku jakieś dziwne, trudne do zidentyfikowania ciepło, które pojawiło się nie wiadomo skąd, i którego istnieniu natychmiast w myślach zaprzeczyła. Zsunęła z głowy kaptur, przeczesując dłonią luźne kosmyki włosów. - Dobrze cię widzieć - dodała, naśladując ton jego pierwszej wypowiedzi i zaraz po tym parsknęła cicho śmiechem. Wyglądało na to, że jej psychika i reakcje były wciąż nieco niestabilne. Przyglądała mu się, kiedy usiadł obok niej i poszedł w jej ślady, zapalając papierosa. Chciała tego, czy nie, jej myśli mimowolnie pomknęły w stronę więziennej celi i przez moment zastanowiła się, czy teraz już zawsze będą zaczynać spotkania od palenia. Przynajmniej dopóki nie przypomniała sobie, że to obecne, najprawdopodobniej jest też ostatnim. Ciepło, rozchodzące się gdzieś w okolicach mostka, zniknęło. Nie zdążyła jednak dłużej się nad tym zastanowić, czy choćby tego faktu zarejestrować, gdyż mężczyzna odezwał się ponownie. Zanim odpowiedziała, milczała przez chwilę, układając w myślach odpowiedź. W końcu wypuściła z ust powietrze, zdmuchując grzywkę z czoła i wyrzucając w śnieg niedopałek z papierosa. - Ty mi powiedz. - Odgarnęła włosy na jedną stronę i odwróciła się tak, by móc widzieć jego twarz. Gdzieś nad lewym ramieniem Noah zauważyła majaczący w oddali zarys muru, otaczającego Kwartał. - Ostatnio jesteście nieźli w wyznaczaniu granic. Chociaż z drugiej strony, tobie nie idzie najlepiej ich przestrzeganie. - Chociaż tego nie chciała, w jej głosie zadźwięczało coś w rodzaju cichego wyrzutu. Co prawda zakończyła już etap oskarżania o swój los każdej napotkanej jednostki, która nie urodziła się w Kapitolu, ale wciąż czuła jakąś milczącą niesprawiedliwość związaną z faktem, że dawni Kapitolińczycy zostali całkowicie zepchnięci poza margines społeczeństwa. Nawet jeśli w większości na to zasłużyli. Przynajmniej ona zasłużyła. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy jej uwagę zwróciło coś innego. Gdzieś w niedalekiej odległości wybuchło zamieszanie, ktoś coś krzyczał, choć nie była w stanie zrozumieć, co dokładnie. Odwróciła głowę, chcąc sprawdzić, co było źródłem dźwięku, ale zanim zdążyła zauważyć cokolwiek, poczuła silne uderzenie, a ułamek sekundy później już leciała bezwładnie w stronę chodnika, ciągnięta przez nieokreśloną siłę. Uderzenie nie należało do najprzyjemniejszych, bo mimo zalegającego śniegu, lądowanie okazało się twarde. Upadła na plecy i usłyszała cichy trzask, podczas gdy tył jej głowy przeżył bliskie spotkanie z betonem - nie na tyle mocno, by straciła przytomność, ale wystarczająco, żeby przed oczami zatańczyły jej gwiazdki. - Co jest do cholery? - mruknęła do siebie, mrużąc oczy i łapiąc powietrze, które siła upadku początkowo wypompowała jej z płuc. Podniosła się do pozycji siedzącej, dopiero teraz oceniając sytuację i orientując się, że wpadł na nią jeden z uczestników przepychanki. Spróbowała wstać, ale obraz przed jej oczami zawirował niebezpiecznie, więc poddała się w połowie pierwszej próby i usiadła z powrotem na śniegu, czując jak lodowata ciecz topi się pod wpływem ciepła jej ciała i zaczyna powoli przenikać przez materiał spodni. Cóż, wyglądało na to, że Noah musiał się przyzwyczaić do oglądania jej na tle zaśnieżonego chodnika. |
| | | Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pią Sie 16, 2013 11:29 pm | |
| Napięcie rosło. Z każdą chwilą ktoś w niebezpiecznie rozrastającym się tłumie mógł rozpocząć bunt, rzucić się na kogoś z pięściami, wykrzyczeć jakieś hasło. Prawdę mówiąc, nie chciał mieć z tym absolutnie wspólnego. Pewnie wycofałby się, ukrył gdzieś, poszedł poszukać Teodory, wcześniej upewniając się, czy nic jej nie grozi... to zabawne. Nigdy nie przejmował się własnym synem, a postanowił zająć się zupełnie obcą, niekoniecznie zrównoważoną psychicznie dziewczyną, której imienia wciąż nie znał. Nie uważał, że to niezbędne. Imię Władczyni Pająków nie zmieniłoby zupełnie niczego, chociaż mógłby mieć problem, gdyby chciał kogoś o nią zapytać. Niemniej jednak - podniósłby się, wycofał, oddalił od tłumu, gdyby tylko miał siłę. Nawet pomimo kąsającego chłodu i burczącego żałośnie brzucha, zdawał się przysypiać, a może po prostu tracił przytomność. Chciał o coś się oprzeć, zamknąć oczy i o nic nie martwić, nawet kosztem zamarznięcia na śmierć. Kto by się przejął? Kolejne bezimienne zwłoki. Kolejne do kolekcji w zbiorowej, anonimowej mogile, którą był cały Kwartał. Nie. To nie byłoby fair. Przede wszystkim dlatego - a może tylko dlatego - co chwilę ruszał nogami, pocierał dłonie, klepał się po udach. Kiedyś będzie musiał się podnieść. Tymczasem głosy zdawały się coraz głośniejsze, a tłum coraz bardziej podburzony. Jakaś Strażniczka Pokoju odeszła od dwójki ludzi i dopiero wtedy mógł ujrzeć, że to Daisy i Mathias. Znajomi ludzie. Tak, trzeba było się ewakuować. - Witaj ojcze. - Jezus Maria. Prawdę mówiąc, powiedział to pod nosem tak cicho, że nikt w okolicy nie mógł tego usłyszeć. Zdradziło go jednak pojedyncze drgnięcie, jakie wstrząsnęło jego ciałem i te ramiona, które jakby się zwęziły, kręgosłup, który jakby się zgarbił. Odwrócił głowę w stronę Exodusa. - Witaj, Exodusie, myślałem, że masz ciekawsze rzeczy do roboty niż uczestniczenie w dziwnych po-... W tym momencie ktoś rzucił się na Hurricane'a, cholera, być może jego syna! Automatycznie się podniósł, popchnięty nie-wiadomo-czym, choć wiedział, że pewnie tego pożałuje. - Wariatko! Przestań! Boże, zróbcie coś z nią! - wypalił głośno, nie próbując jednak własnymi siłami odciągnąć jej od Exodusa. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 11:43 am | |
| Cała sytuacja zaczęła go coraz bardziej bawić. Ruda Strażniczka sprawiała wrażenie, jakby rzeczywiście nie zapałała do niego miłością. Wręcz przeciwnie. Ale efekt był pożądany. Mathias wiedział, jak Rebelianci reagują na wszelkiego rodzaju wynaturzenia: o odrazą oraz dystansem. Dziwiło go to, bowiem tym zachowaniem przeświadczali go w teorii, że lękają się własnego dzieła stworzenia. Czego się spodziewali? Potulnych oraz prowadzących sielankowy styl życia Kapitolczyków na pewno nie szukających zemsty za krzywdy, które im wyrządzono? To tak jakby zapomnieć o szkolnej kanapce polegającej w sreberku gdzieś w odmętach plecaka - wyjęta dopiero po pół roku. Ale oni byli ludźmi, ludźmi pozostawionymi na własnej i niczyjej innej łasce. Od razu stworzyły się różnego rodzaju ugrupowania, związki oraz kółka wzajemnej adoracji. Jakie to jednak miało znaczenie w obliczu wszechobecnej śmierci, samobójstw oraz morderstw. Wyrównanie dawnych rachunków w KOLCu? Czemu nie. Idiotyczna walka o władzę? Próbowali zaprowadzić porządek. Niektórzy. Próbowali być głosem narodu, ale szybko ich uciszono o stłamszono. Inni nie mieli siły przebicia. Dlaczego? Nie ta krew, nie ta przeszłość i pochodzenie. Kapitolczycy pragnęli słuchać tylko tych, którzy kiedyś rządzili. Ale oni usunęli się w cień, mądrze. Mathias wtedy siedział cicho, wykorzystywał zamieszanie i kradł. Wiedział, że potrzebuje czasu. Czasu i coś co zwie się naiwnie szczęściem. Wtedy spotkał Fransa. I chyba ustawił się najlepiej, jak tylko mógł. Bo kogo innego stać było na dobrej jakości jedzenie, narkotyki oraz skórzane kurtki? I suknie - ale to był wybryk Katy. Jednak nigdy jej niczego nie odmawiał, teraz był nawet że może posiadać więcej i stać ponad innymi. Myślał, że będzie dobrze. A potem ogłoszono Igrzyska. Znała go. Miał ochotę uśmiechnąć się szeroko i rzucić grubym głosem "NO BA. Jak mozna byłoby mnie nie znać. HE HE HE.". Tak. On powinien się leczyć. Na moment ogarnęła go duma, ale potem stwierdził, że jego myśli zabłądziły w niebezpieczne tematy i to łechtające jego zbrodniacze ego uczucie zniknęło. Zamiast tego zastąpiła je sympatia do rozmówczyń. Uznał, że mimo wszelkich niedogodności chętnie zamieniłby z tą rudą kilka słów w przyszłości, a Daisy, której imienia jeszcze nie znał spoglądała na niego z głęboką fascynacją i... To go cieszyło. -Jadam nie tylko dowody - mówił popychany przez kobietę poza tłum. Ciągle się szeroko uśmiechał i nawet kiedy usłyszał jej słowa, które miały tak wiele wspólnego z prawdą, dobry humor nie zelżał - Liczę na kolejne spotkanie Duncain - rzucił na odchodnym. Przystanął na chwilę odprowadzając kobietę wzrokiem i uznał, że musi jej być cholernie zimno. Gdzie jej płaszcz. I wówczas przypomniał sobie jeszcze o istnieniu pewnej uroczej istotki stojącej na zimnie i opatulonej kobiecą narzutą. Pomyślał, że Greir Duncain to dobra kobieta, która dba o zdrowie swoich Kwartalnych podopiecznych. Chyba będzie musiał zmienić zdanie o niej i zamiast wrzucić ją do kosza z ciekawymi przypadkami podczepi pod kategorię "Ciepłe Kluchy". Zapewne wciąż zastanawiałby się nad nią spoglądając gdzieś w przestrzeń, w której z zniknęła, gdyby jego uwagi nie zwróciła jakaś kobieta. Ujrzał poruszenie wśród tłumu i przez jedną chwilę targała nim chęć wsparcia kobiety w szaleńczej i samobójczej misji, gdy nagle przypomniał sobie, że kilka godzin wcześniej był notowany. To w żaden sposób mogło wpłynąć na jego dobre imię, więc uznał, że najlepszym wyjściem jest ewakuacja. Ni myślał pchać się pośród wzburzonych Kapitolczyków, kiedy znajdował się poza kręgiem zamieszania. Jego nogi same miały powieść go w odwrotnym kierunku, gdy ponownie przypomniał sobie o złotowłosej istocie wciąż trzymającej go pod ramię. -Zwijamy się stąd Złociutka - mruknął i najzwyczajniej na świecie podniósł ją zarzucając sobie na ramię niczym rasowy wiking i ruszył w odwrotnym kierunku. W najlepszym wypadku wyglądało to komicznie, niemniej jednak chwilę potem umykali już wspólnie jakąś poboczną uliczką.
//Violator? i przepraszam za ten szajs. |
| | |
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 12:22 pm | |
| Czuła się jak jakieś głupie dziecko, popychana przez Strażniczkę byle dalej od tłumu, ale wyjątkowo nie protestowała. Nie spała dzisiaj wcale, od tygodnia noce spędzała po prostu w ruinach jakichś budynków, gdzie nie zmrużyła nawet oczu. Podejrzewała, że to przez ciągłe drżenie z zimna i skręcanie się żołądka z głodu. Jej organizm nie był przystosowany do takich warunków; fantomowo pamiętała jeszcze wygodne łóżko wodne, kilka kołder, baldachim z wyświetlanymi fragmentami Igrzysk i śniadania do łóżka, zawsze ciepłe, zawsze na czas, zawsze z jej ulubionymi potrawami. Teraz brzmiało to jak odległy sen, który tylko powodował większą depresję, ale Daisy lubiła katować się wspomnieniami, które doprowadzały ją do szału. A szał - wściekłość - agresja - działanie. Dlatego jeszcze nie zamarzła, ciągle nabuzowana nienawiścią, ciągle w ruchu, ciągle pod wpływem adrenaliny, której resztki buzowały jeszcze w jej żyłach jak jeden z jej ulubionych, cudownie słodkich szampanów w kryształowym kieliszku. Dalej była w buntowniczym nastroju, ale to nie znaczyło, że odwróci się i plunie Greir w twarz. Była dla niej dobra, wyrozumiała, oddała jej swoje okrycie, dzięki któremu znów zaczęła czuć przemarznięte ramiona. Nie potrafiła być niewdzięczna dla rudowłosej, nawet, kiedy trochę silniej popchnęła ją przed dość niemiłym pożegnaniem. Podążyła za nią wzrokiem akurat w chwili, w której znikała w dzikim tłumie. Reagującym na płomienne przemówienie Daignault. Daisy aż się zapowietrzyła, obserwując bójkę w tłumie i falę ludzi, rzucających się na Strażników Pokoju. Rebelia przeciwko rebeliantom, tak, słodkie marzenie naiwnej nastolatki właśnie wkraczało w fazę początkową. Di rzuciła Michaelowi zachwycone spojrzenie, ale nie zdążyła zrobić nawet jednego kroku w stronę tłumu, bo znów świat zawirował wokół niej i po sekundzie zwisała głową w dół, szorując długimi, pięknymi włosami po brudnym śniegu. - MOJE WŁOSY - wrzasnęła, całkiem zapominając o Almie Coin - priorytety przede wszystkim! - zaczynając histerycznie zwijać blond loki, żeby nie dotykały ziemi. Co nie było łatwe będąc uwieszoną do góry nogami na ramieniu nekrofila, przyzwyczajonego pewnie do noszenia w taki sposób rozkładających się zwłok a nie piętnastoletnich dziewcząt o bardzo wierzgających kończynach - bo po kilkunastu metrach w końcu przypomniała sobie o pieprzonych Rebeliantach, wywrzaskując gniewne obelgi na Coin i Mathiasa ( dlaczego mnie stamtąd zabrałeś, oślizgły szpiegu szesnastego dystryktu?) i uparcie próbując dowiedzieć się o celu swojej magicznej podróży. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 2:34 pm | |
| Wspomnienia wbrew pozorom są dość podstępnymi stworzeniami. Sprawnie manipulują naszą podświadomością, przeinaczają fakty. Nasz umysł kataloguje je bez większych zasad, tworząc przy tym chaos. Często bywa tak, że zapamiętujemy rzeczy całkowicie dla nas nieistotne, a pozbywamy się z pamięci czegoś, co było ważne. I nic na to nie jesteśmy w stanie poradzimy. Rządzą się one swoimi prawami. Jednym z procesów, przez jakie przechodzą jest idealizacja. Odruchowo kodujemy w pamięci te lepsze rzeczy dotyczące kogoś, jakiejś sytuacji. Czasami dzieje się to nieświadomie, czasami chcemy kogoś zapamiętać w dobry sposób. Nie wiem jak było w moim przypadku. Ale jeżeli coś sprawiło, że wracałem myślami do naszego spotkania, to nie była to kłótnia, czy pełne sarkazmu wypowiedzi. Czy tym samym zrobiłem przysługę sobie, albo jej? Czy się rozczarowałem? Nie, chyba dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z faktu, że nawet za tym tęskniłem. Niezobowiązująca rozmowa, pełna docinków, ale jednych z tych, które nie miały zaskutkować nienawiścią czy pogorszeniem relacji. Brakowało mi tego, brakowało kogoś z kim mógłbym porozmawiać, co więcej pośmiać się. Jak to się stało, że w tak przygnębiającym miejscu, z towarzystwem, które do wyszukanych nie należało – musiałem się aż powstrzymywać od uśmiechu? Nie byłem pewny, czy pomyślała o tym samym, ale znowu to zrobiła – zaśmiała się, a ja nie mogłem nie zrobić tego samego. Było w nim coś specjalnego. Człowiek mógł odnieść wrażenie, że pojawia się nieczęsto, ale jeżeli już, to potrafi rozświetlić otoczenie. A ostatnimi czasy rzadko kiedy słyszałem ten dźwięk, w Kwartalnych murach z kolei wydawał się być tak rzadki jak zagrożony gatunek. - A powinienem? – uśmiechnąłem się szelmowsko. – Nie wiem, nie znam cię – dodałem po chwili a słowa jeszcze raz rozbiły się echem w mojej głowie. Był to jeden z tych momentów, w których mamy rację, ale wolelibyśmy, żeby było inaczej. Nie jestem pewny, dlaczego tak mi na tym zależało. Czasami w naszym życiu pojawiają się osoby, które są dla nas zagadką. Każdy gest, każde słowo. Za wszystkim tym staramy się dojrzeć drugie dno, odczytać, co kryje się pod ta maską pozorów, którą noszą na co dzień. Zazwyczaj – bezskutecznie. Nie mają one w zwyczaju otwierać się przed kimś innym, a jeżeli w jakimś stopniu zaczniemy naciskać, zamkną się jeszcze bardziej. Ja sam nigdy nie miałem dobrego podejścia do ludzi, czemu tym razem miałoby być inaczej? Zaciągnąłem się jeszcze raz papierosem, a zaraz potem strzepnąłem nadpaloną końcówkę na ziemię, gdzie biały pył zgubił się pomiędzy śniegu i wszechobecnego brudu. Odwróciłem wzrok, na moment starając się zgubić jej, chociaż siedząc obok siebie było to praktycznie niemożliwe. Ale nawet jeżeli nie miała tego w zamyśle, to jej spojrzenie wydawało się przeszywać mnie na wskroś. Miałem wrażenie, że jednym rzutem oka była w stanie wywlec wszystkie brudy przeszłości, a mnie przerażało to uczucie. Dałem sobie parę sekund, na przyzwyczajenie się do niego, zaciągnąłem się mocniej, jakby miało mi to w jakiś sposób pomóc. Odwróciłem się w jej stronę dopiero, kiedy przywołała mnie swoimi słowami. Mimowolnie uśmiechnąłem się i cicho prychnąłem. Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi. Jakikolwiek pozytywny wyraz już po chwil ulotnił, zostawiając moją twarz tak samo chłodną, jak dzisiejsze powietrze. Coś, co zadźwięczało w jej słowach nadawało im smutnego wydźwięku, chociaż chyba nie tak w założeniu miało to wyglądać. Jesteście. Kolejne uogólnienie, wydawało się, że niezwykle je lubi. Mogła wtedy podzielić wszystkich według kategorii ‘dobry’, czy ‘zły’. W tym wypadku ja jednoznacznie znajdowałem się w tej drugiej. I pomimo ciepłego dymu rozchodzącego się po moich płucach nagle moje wnętrze wypełniło jakieś zimno, duszące mnie od środka. Zacisnąłem mocniej palce na papierosie, nieco go odkształcając. Czego, jak miałem nadzieję, nie zauważyła. Nie mogłem się w końcu spodziewać czegoś innego, od początku naszej znajomości wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że nie darzy mnie sympatią, i to bez szansy na zmienienie tej relacji. Zresztą, dlaczego miałbym tego chcieć? Taka była i jest kolej rzeczy. Nigdy nie lubiliśmy Kapitolińczyków, a oni nas. Po wojnie konflikt jedynie urósł w siłę. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, rzucając peta na ziemię i dogaszając go stopą. Kiedy moje ręce nie miały czym się zająć poczułem się w jakimś stopniu niezręcznie. Wsadziłem je więc do kieszeni, chociaż w tej chwili nawet tak prozaiczna czynność wydawała mi się nie na miejscu. - Zawdzięczam to moim rodzicom, nigdy nie przywiązywali zbytniej wagi do wpajania mi jakiś wartości, czy reguł. Ojciec był zajęty, a matka… - uciąłem. Dlaczego właściwie zacząłem to zdanie? Co mnie podkusiło i co mną kierowało? Tematu swojej rodziny unikałem nawet w rozmowie z Cypriane, a tym razem zacząłem wywlekać tak prywatne sprawy przy obcej dziewczynie. Zrzuciłem to na fakt nienajlepszego tygodnia i dość sporego kaca, ale wcale nie poczułem się lepiej. – Zresztą nieważne, pewnie masz swoje problemy rodzinne. – uśmiechnąłem się lekko, jakby wcześniejsza wypowiedź wcale nie miała miejsca, jakbym chciał zatuszować tym swój błąd. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, licząc, że ostatnie zdanie wyprze z jej pamięci poprzednie. Odwróci uwagę, a my będziemy kontynuować rozmowę, jakby tamte słowa nigdy nie padły. Coś jednak po raz kolejny weszło mi w drogę, a ja przez krótki moment byłem wdzięczny, za zamieszanie jakie zapanowało odrobinę dalej. Kolejna osoba wygłosiła, zdecydowanym głosem przemówienie, chociaż słowa zlały się w jedno, tworząc tło razem z okrzykami podburzonego tłumu. Wszystko działo się zbyt szybko, odruchowo zasłoniłem twarz, kiedy stojący obok mężczyzna uderzył innego. A kiedy powróciło względne bezpieczeństwo, mogłem już zauważyć, że Diana leży na ziemi. Wzrokiem starałem się znaleźć winowajcę, chcąc odpłacić mu się tym samym, ale tak szybko jak się pojawił, podniósł się z ziemi i zniknął w tłumie Zmierzyłem ją wzrokiem, chociaż wiedziałem, że nie powinienem. A dopiero po chwili wyciągnąłem dłoń w jej stronę, nie do końca pewny, czy nie wybuchnie za chwilę potokiem przekleństw pod moim adresem. - Ostatnim razem, kiedy kogoś pytałem, skończyło się to urażoną dumą, opróżnieniem butelki taniego alkoholu i cichymi dniami, ale zaryzykuję – nic ci się nie stało? |
| | | Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 6:03 pm | |
| Zawieranie nowych znajomości jest jak wspinaczka górskim szlakiem. Na początku zazwyczaj - choć nie zawsze - biegnie łagodnie i jest raczej prosty. Wiadomo jednak, że im wyżej chcemy się wspiąć, tym musimy być bardziej przygotowani na niesprzyjającą pogodę, zdradliwe ścieżki, strome podejścia i niezbyt wygodne podłoże. Czasami dodatkowe kłody pod nogi rzuca nam druga osoba, zdarza się też, że robimy to sami. Najciekawszym elementem szlaku są jednak rozdroża, swego rodzaju kamienie milowe, które wymagają od nas konkretnej decyzji, od której będzie zależał dalszy los wspinaczki. Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że w większości przypadków, widzimy tylko kilka metrów drogi przed nami, podczas gdy reszta ginie w mlecznobiałej mgle, albo jest schowana za ostrym zakrętem. Cofnąć się jednak nie możemy, któraś ścieżka musi więc zostać wybrana - i możemy się tylko domyślać, która z nich poprowadzi nas wyżej, a która okaże się na tyle niebezpieczna, że zepchnie nas z powrotem w dół, przy okazji porządnie obijając - tym mocniej, im wyżej się znajdujemy. Ashe stanęła na rozdrożu, kiedy Noah wyciągnął w jej stronę dłoń, oferując pomoc w podniesieniu się z topniejącego na chodniku śniegu. Spojrzała na jego twarz i zawahała się przez chwilę. Co do jednej rzeczy we wcześniejszej wypowiedzi miał rację - nie należała do osób, które łatwo dopuszczały do siebie innych, nawet jeśli często dla własnych celów udawała, że jest inaczej. I nie chodziło bynajmniej o strach, że zaczną jej się narzucać - chodziło o obawę, że to jej zacznie zależeć. Posiadanie ludzi, o których się dbało, zawsze wiązało się z ryzykiem. Ryzykiem, że ktoś - bądź oni sami - wykorzysta to przeciw nam. Dzisiejszy poranek natomiast dobitnie świadczył o tym, że jej osobista wytrzymałość na porażki powoli zbliżała się do poziomu zerowego, dlaczego więc, nim się zorientowała, obserwowała własną dłoń, zmierzającą w stronę wyciągniętej ręki mężczyzny i zaciskającą się na niej z wdzięcznością? - Nie licząc urażonej dumy, chyba wszystko jest w porządku - odpowiedziała, z pomocą Noah podnosząc się z ziemi. Szybkimi ruchami otrzepała się ze śniegu, ratując od przemoknięcia to, co jeszcze dało się uratować. Było lepiej, choć jej zęby i tak zaczęły lekko szczękać. - A co do problemów rodzinnych, nie dotyczą mnie już od jakiegoś czasu - dodała po chwili, wbijając wzrok w chodnik na lewo od własnych butów. Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała - najprawdopodobniej po prostu czuła, że nie powinna pozostawiać jego komentarza bez żadnego odzewu. Swoją drogą, to, że on postanowił wspomnieć o własnych rodzicach, też wydawało się intrygujące. Przeniosła spojrzenie na pozostałości z małego wybuchu chaosu, udając, że coś bardzo ją tam zainteresowało i starając się ukryć fakt, że nagle poczuła się wyjątkowo niezręcznie. Teraz, kiedy stała już na własnych nogach, zaczęły przeszkadzać jej zwisające luźno ręce. Po chwili wahania wepchnęła dłonie do kieszeni kurtki. Było lepiej, choć i tak czuła, że powinna coś powiedzieć. Problem polegał na tym, że jedynymi słowami, jakie przychodziły jej na myśl, były słowa pożegnania, bo tak właściwie - co innego mogliby teraz zrobić? Jeśli Noah miał jakiekolwiek zobowiązania względem niej, to właśnie je wypełnił. Nie był jej nic winny, a jeśli miała być ze sobą szczera, to nawet nie musiał stawiać się na spotkanie - trafił do więzienia z jej winy, nie na odwrót. Dlaczego więc po prostu nie uśmiechnęła się do niego, nie podziękowała za pomoc i nie rzuciła krótkiego do zobaczenia? Bo nie masz dokąd wrócić. Odpowiedź pojawiła się w jej umyśle w tej samej sekundzie, w której zadane zostało pytanie, choć osobiście wolałaby, żeby nigdy tam nie zagościła. Zacisnęła mocniej usta, przenosząc w końcu wzrok na mężczyznę i próbując odczytać intencje z jego twarzy. Wzruszyła ramionami i, siląc się na obojętny ton, powiedziała: - Wiesz, najprawdopodobniej nie powinniśmy tu stać. - Wskazała głową na wciąż niespokojnych ludzi, stojących pod telebimem. - Coś czuję, że jeszcze chwila, a tłumnie zjawią się tu strażnicy. A oni zazwyczaj najpierw aresztują, a potem dopiero szukają odpowiedzi, dlaczego. - Uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie, które wydawało się mieć miejsce całe lata świetlne temu. - I chociaż wiem, że moje urocze towarzystwo jest dla każdego śmiertelnika zaszczytem, to nie jestem pewna, czy perspektywa spędzenia kolejnej nocy w więziennej celi jest dla ciebie kusząca. - Przygryzła dolną wargę, unosząc jednocześnie brew w pytającym geście. Przez chwilę miała zamiar zaproponować jeszcze, że odprowadzi go pod bramę, ale jakaś samolubna i kompletnie nieracjonalna część jej umysłu, skutecznie odwodziła ją od tego pomysłu. Głupia, głupia, mruknęła do siebie w myślach, kiedy uświadomiła sobie, na jaką reakcję tak naprawdę liczyła. Musiała być naprawdę zdesperowana, skoro szukała towarzystwa u kogoś, kogo na dobrą sprawę nawet nie lubiła. Chyba. Na pewno. Był w końcu rebeliantem, tak, czy nie? Kolejne słowa były jednymi z tych, które pojawiają się znikąd, wypływają, zanim ktokolwiek zdąży je powstrzymać i są tak nie na miejscu, że od razu ma się ochotę je cofnąć. Ale kiedy jej wzrok przez przypadek objął jednocześnie majaczący w tyle telebim i sylwetkę Noah, nie mogła nie połączyć faktów. - Jak to znosisz? - Pytanie zawisło w powietrzu, a kiedy dziewczyna zorientowała się, że najprawdopodobniej wypadałoby je jakoś doprecyzować, dodała. - Przeżywanie tego wszystkiego jeszcze raz. Ledwie ostatnia sylaba opuściła jej usta, miała ochotę klepnąć się w czoło. Skąd w ogóle coś takiego przyszło jej do głowy? Nawet gdyby nie fakt, że na arenie ginęli jego wrogowie, nie sprzymierzeńcy, to ona sama była zapewne ostatnią osobą, przed którą miał ochotę się otwierać. - Zresztą nieważne, zapomnij, że zapytałam. Przepraszam - poprawiła się natychmiast, chociaż i tak czuła, że największa szkoda została wyrządzona. Zerknęła na Noah, spodziewając się, że o ile nie miał tego w planach wcześniej - o tyle teraz na pewno zwyczajnie się odwróci i rozpłynie się w tłumie, na zawsze znikając z jej życia. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 7:31 pm | |
| //Sklep 'Sunflower' Szła po prostu przed siebie, bez problemu pokonała bramę, co było niemałą nowością. Nie napotkała nikogo specjalnie potrzebującego. Chodniki pokrywał śnieg, dalej było zimno, a dziewczyna zaczynała mieć dosyć takiej pogody. A poza tym... Wiedziała, że trwają igrzyska. Wiedziała, że mieszkający tutaj niegdyś ludzie giną. Wiedziała, że to niewłaściwe. Ale nie umiała niczego zrobić. Nie teraz. Nie w tych czasach. Bała się, a jednocześnie czuła się słaba. Zbyt . Podniosła wzrok, przyglądając się pomnikowi. Dawno jej tu nie było. Torba ciążyła na ramieniu, domagając się opróżnienia, kiedy dziewczyna dostrzegła kogoś, kogo zupełnie nie spodziewała się teraz zobaczyć. Ashe Cradlewood we własnej osobie. Od radosnego okrzyku powstrzymały ją: a - okoliczności, były przecież w KOLC-u, dzielnicy niejako wyklętej, b - widok stojącego obok blondynki mężczyzny. Nie chciała przerywać im rozmowy. Z braku lepszego pomysłu po prostu stała w miejscu. I miała gdzieś to, że ściągała na siebie uwagę. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Sie 17, 2013 11:51 pm | |
| Zawsze zastanawiałem się, czy pierwsze spotkanie definiuje całą znajomość. Już na początku rzuca na nią jakieś dziwne światło, którego nie możemy się pozbyć. Które będzie towarzyszyło dwójce ludzi już do końca. Nie mówię tutaj bynajmniej o pierwszym wrażeniu, chociaż ono również się na nie składa. Jakie więc było moje pierwsze wrażenie o Dianie? Smutna dziewczyna. Życie dało jej w kość bardziej, niż innym. Nieufna, zdecydowanie, co nie znaczy, że ufać nie chciała. To prowadziło do kolejnego wniosku – wystraszona. Może sarkazm towarzyszący jej na każdym kroku, niewzruszone maska – wszystko to było jedynie obroną. Czy bardzo się pomyliłem? Niemniej jednak nie liczyło się ono aż tak bardzo, chodzi też o samą otoczkę spotkania. Nastrój, miejsce, to co się stało podczas niego i zaraz po nim. Byliśmy w KOLCu, samo to mówi, że historia nie potoczy się dobrze, a nawet nie może. Nie ma takiego prawa. Nie minęło pięć minut, a oboje próbowaliśmy się wystawić, chociaż to paradoksalnie mieszało się z chęcią pomocy drugiej osobie. Parę wymienionych uwag, później przerodziło się w zdania. Ostatecznie kończąc na obietnicach. Pierwsze spotkanie definiuje znajomość. Może ona ewoluować, ale szanse, że zejdzie na inny tor są znikome. Kiedy poznałem Cypriane miałem zaledwie parę lat, oboje biegaliśmy wtedy pomiędzy stołami, w smażalni jej rodziców. Teraz nadal uciekamy - nie grając już co prawda w berka, a przed tym co ma nam do zaoferowania przyszłość. Kiedy poznałem Johannę była już zwyciężczynią, do tej pory stanowiła dla mnie swojego rodzaju autorytet. A kiedy spotkałem Catona jedyne o czym myśleliśmy, to aby jak najszybciej poderżnąć sobie gardła. Nie zmieniło się zbyt wiele. Dokąd więc zmierzała ta znajomość? Póki co była wielką niewiadomą malującą się na horyzoncie. Mieliśmy już z każdym kolejnym razem przemycać w zdaniach słowa pogardy? Nosić w sobie nieokreślony żal? Wyrzucać sobie winy? Być może. A być może nie było dla nas ‘kolejnego razu’. Trwało to chwilę, zanim Diana złapała moją rękę. Chwilę, która ciągnęła się zdecydowanie zbyt długo, prowadząc do pewnego rodzaju niezręczności, która ulotniła się dopiero moment później. Chwilę później zorientowałem się, że kolejny raz była zmuszona zdać się na mnie. Osobę, którą z pewnością gardziła, chociaż ostatnim razem zdawała się temu zaprzeczyć. Wciąż jej nie wierzyłem. - Cóż, nie mamy alkoholu, ani zbyt wiele czasu, tak więc… - uśmiechnąłem się, przez chwilę zastanawiając, czy usiąść z powrotem na murku, czy może usunięcie się stąd nie byłoby jednak lepszym pomysłem. Obserwując jej dreszcze przez chwilę odezwał się ze mnie jakiś odruch, który jednak nie zdążył przejść w czyny. Wątpiłem, że przyjmie moją kurtkę, wydawało mi się, że jakikolwiek kredyt zaufania został wyczerpany chwilę temu. Z początku chciałem coś powiedzieć, na jej wzmiankę na temat rodziny. Otworzyłem usta, aby przytaknąć ale w porę zdążyłem się upomnieć. Jedno zdanie z pewnością jedynie zaprowadziłoby do kolejnego, a ja nie ukrywałem, że nie miałem ochoty się zwierzać ze swoich problemów. Ile w końcu mógłbym powiedzieć, zanim zaczęłaby mnie oceniać, albo co gorsza – współczuć? Podążałem za nią wzrokiem, kiedy odwróciła się w kierunku miejsca, w którym chwilę temu zrodził się bunt. Przeszedł mnie nagły dreszcz. Czy tak rodził się początek końca naszego panowania? Jeżeli można było nazwać je naszym. Ponownie schowałam dłonie w kieszeniach, wbijając wzrok w swoje buty, kopnąłem w jakiś pobliski kamyk, czekając aż odzyskam jej uwagę. Nie byłem pewien, co powinienem powiedzieć. Przekazać jej, że na dniach Dominik zjawi się w KOLCu? To na pewno na chwilę poprawiłoby jej nastrój, może nawet pozwoliłaby sobie na blady uśmiech. Ale to była wiadomość, po którą tutaj przyszła, dostając ją zniknęłaby za pierwszym lepszym zaułkiem, zanim zdążyłbym zauważyć. A ja wciąż byłem egoistą, starych nawyków nie dało się tak łatwo wyplewić. Nie chciałem jeszcze wracać. Przygryzłem nerwowo wargę, bijąc się z tym co powinienem zrobić, a czego chciałem. Przeciągając chwilę w czyimś towarzystwie, które ostatnimi miesiącami było dla mnie na wagę złota. Zaraz jednak zostałem pozbawiony możliwości podjęcia decyzji, bo dziewczyna odezwała się pierwsza. Poczułem coś na wzór ulgi, wiedziałem, że jak zwykle pomyślałbym tylko o sobie. - Zdążyłem się dowiedzieć. Pamiętasz? – uśmiechnąłem się lekko. – Przejdziemy się? Może się rozgrzejesz. – dodałem po chwili. Dopiero, kiedy padły z moich ust, nieco ich pożałowałem. Nie troszczyłem się o nieznajomych. Ale czy nie było jej już bliżej do znajomej? Wziąłem głębszy oddech, który przypominał raczej westchnięcie. Może rozejście się jednak nie było takim złym pomysłem? Mimowolnie wypowiadałem więcej, niżbym chciał. Więcej, niż powinienem. I to bez zupełnego zastanowienia. Jedynym co miało mnie pocieszyć, to fakt, że chwilę później coś równie nie na miejscu wyrwało się z jej ust. Nie powinienem w ten sposób zareagować, bo ich treść wcale nie miała pozytywnego wydźwięku – ale uniosłem jeden kącik ust. - Czy to troska, Flickerman? – w dziwnym odruchu chwyciłem ją pod ramię, a kiedy nasze ręce splotły się, było już za późno, żeby je puścić. Ale wyglądała tak krucho. Bałem się, że przy każdym kolejnym kroku jej noga podwinie się na oblodzonym chodniku. – Nie przepraszaj, za często to robisz. Szczególnie w stosunku do mnie. – dodałem po chwili. – Liczysz na prawdę, czy zadowoli cię kłamstwo? Przez ostatnie miesiące opanowałem je niemal do perfekcji. | opuszczony diabelski młyn
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Nie Sie 18, 2013 11:09 am | |
| Kiedy Strażnicy dopadli zlepioną w jedną całość grupkę, poczęli okładać ich bronią. Rozległ się strzał. Czyjeś bezwładne ciało opadło na ziemię chwilę potem zdeptane przez rozpierzchających się mieszkańców Kwartału, którzy zostali w kilka chwil schwytani przez kolejnych Stróżów Prawa i przygwożdżeni do pokrytej śniegiem ziemi. Tak samo Exodus oraz niczemu winny Avery zostali skuci i wraz całą grupką buntowników popchnięci w stronę nadjeżdżających białych wozów. Exodus, nie wiem, ile czasu miałam czekać na odpis, ale biorąc pod uwagę Twoją aktywność na forum - postanowiłam zacząć działać. Ty i Avery możecie pisać tutaj c; |
| | |
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Nie Sie 18, 2013 1:55 pm | |
| // A jak mam pisać, skoro nie ogarniam co się działo tutaj? Już chyba dziesiątki razy mówiłam, że nie lubię tłoku, ale zawsze mnie ktoś musi wpakować w tłumy powyżej 3 osób. Zresztą dwa dni? Ostatnio czekałam ponad tydzień na odpis, więc mi tu nie marudzić znowu
Tłok, brud, bijatyka i dupa. Tyle Exo dowiedział się z całej tej akcji. Nagle jakaś wariatka w niego wleciała i zaczęła go okładać pięściami, a że Exo nie miał w zwyczaju bić kobiety toteż osłaniał się i tylko raz ją kopnął, by się odwaliła od niego. Potem go skuli i do widzenia, papa, czarna dziura.
// do niewiemgdzie, dzięki. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Nie Sie 18, 2013 3:06 pm | |
| Ashe i nieznajomy nagle odwrócili się i gdzieś poszli, zupełnie znikając z pola widzenia dziewczyny. Lophia krążyła jeszcze po placu, szukając koleżanki ze szkolnych lat, ale nigdzie nie zauważyła jej sylwetki. Lekko zawiedziona wzruszyła ramionami i usiadła na zaśnieżonej ławce, zastanawiając się, co też ze sobą zrobić. Torba wylądowała na śniegu, a sama kobieta zaczęła rozglądać się po placu. Rzadko tu bywała. Zazwyczaj miała konkretny cel i chyba powinna działać w ten sposób w dalszym ciągu. Nie, żeby czuła wstręt do tego miejsca, ale wolała być "u siebie", nigdy nie przepadała za tą częścią stolicy. Preferowała centrum, ewentualnie swoje mieszkanie. Sprawdziła telefon. Zero powiadomień. Vivian najpierw zaczęła się z nią umawiać, a potem nagle zamilkła. Szatynka zaczęła się odrobinę martwić, mimo że nawet dobrze się nie znały. Cóż... Gdziekolwiek się znajdowała, najwyraźniej nie mogła dać znaku życia. Do uszu Lophii dobiegł dźwięk strzału. Gwałtownie obróciła głowę w kierunku hałasu, a jej medyczny zmysł nakazał rzucić się w środek i pomóc rannym. Jeśli tacy byli. Rozsądek jednak zatrzymał ją na miejscu, pozwalając tylko obserwować i oceniać sytuację. Dwóch mężczyzn odciągnięto z bijącego się grona, a pojawienie się Strażników Pokoju skutecznie uniemożliwiło Lo jakąkolwiek pomoc. Wstała i ruszyła w przeciwnym kierunku popychana przez inną małą grupkę. Może kiedyś trzeba narobić sobie kłopotów - zganiła samą siebie w myślach. //Ruiny Pałacu Sprawiedliwości |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sro Wrz 11, 2013 9:39 pm | |
| O nie. Nienienienie. Co on narobił?! Właśnie wpakował Bogu ducha winnego człowieka w niezłe bagno. O rany. Jest źle. Ale właściwie… gdyby tego nie zrobił, sam dostałby się w łapy Strażników i mogłoby być z nim… kiepsko. Złodziei nikt nie traktuje dobrze. Złodziei rzeczy cennych jeszcze gorzej. Co go podkusiło? Pewnie to, że za złotą bransoletkę i srebrny naszyjnik mógłby dostać ładne pieniądze. Których mu brakowało, bo niemalże całe swoje ostatnie dochody wydał na farby. Farby były ważne! Jedzenie niestety też. To okrutny głód wręcz zmusił go do tego okropnego czynu! Nie miał wyjścia, naprawdę… W chwili obecnej gnał przed siebie niemalże na złamanie karku, zupełnie nie patrząc dokąd zmierza. Chciał być po prostu jak najdalej od tamtej ulicy i człowieka, któremu podrzucił ukradzione rzeczy, od jego spojrzenia i od odgłosu mocnych ciosów zadawanych nieszczęśnikowi przez Strażników. Chyba mieli ochotę wyżyć się na kimś… Choć czuł się potwornie źle z powodu tej sytuacji, to we wnętrzu odczuwał olbrzymią ulgę, że mu się upiekło. Że to nie jego biją i że to nie on pójdzie do więzienia… gdzie dzieją się różne rzeczy. Co z tym Josephem?! Miał się z nim skontaktować zaraz po rozpoczęciu Igrzysk, a tu mija już piąty dzień! To jego wina! On miał pomóc mu, Lennartowi, w zamian za informacje. Co prawda już sobie obmyślił, że będą one fałszywe, ale Salinger nie musiał o tym wiedzieć! Liczy się fatyga i to, że naprawdę się stara wymyślić jakieś wiarygodne historie. To znaczy, dopiero się postara, ale ma to w planach! Wbiegł do parku i tu kontynuował swój szaleńczy bieg. Czuł się winny, zżerały go wyrzuty sumienia. Jakie to okropne, że on, któremu nigdy, nigdy!, niczego nie brakowało, musiał się posuwać do kradzieży, że zdobyć pieniądze na żywność. Szlachcic tak nie postępuje, nie hańbi się kradzieżą… ale jakoś przeżyć trzeba. Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek będzie kradł. Namówił go do tego Jack, sam nie wiedział, jak mu to się udało. Od tamtej pory kradzież nie była już czynem zupełnie zakazanym, ale czynem wykonywanym w ostateczności. Lecz dalej wykonywanym. Rany boskie, gdyby tylko rodzice go teraz zobaczyli… Nim się zorientował, uderzył w coś. Zwyczajnie się na kogoś władował. Zatoczył się i gdyby nie drzewo w pobliżu, wylądowałby tyłkiem w śniegu. Złapał się pnia i dopiero teraz odczuł skutki tak długiego biegu. Ból w płucach niemal uniemożliwiał mu oddychanie. Pochylił się, opierając ręce na kolanach i trwając w tej pozycji dłuższą chwilę. – Na-najmocniej prze-przepraszam – wydyszał po dłuższej chwili. – Zupełnie nie-nie patrzyłem, gdzie biegnę, mo-moja wi… Fred?! –zapytał, marszcząc czoło. Dopiero teraz zauważył, na kogo wpadł. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Czw Wrz 12, 2013 7:17 pm | |
| // Skąd może iść Fred...?
Od czasu kiedy Fred choćby wychylił nos z Violatora minęło... No, trochę. Przyczyny: wielka niechęć do tego, żeby to robić (chyba, że miałby iść grabić wioski, wtedy nie ma sprawy) oraz cholerny, niewyobrażalny ból nogi. Złamanie otwarte to nie jest coś, czego wiking pragnie najbardziej. Chyba, że jako dowód walecznej walki, ale... Jak wyglądała walka Freda? Ot, obracający się na śniegu chłopak, który zrobił to tak pechowo, że zaraz fiknął ładnego kozła, przypłaconego nogą. Wózek również okazał się mniej praktyczny niż z początku się tego spodziewał. To dobrze, że mógł używać nóg jako pólki, na którą położy produkty, ale przez to był znacznie niższy, no i... Schody. Odwieczny problem ludzi jeżdżących wózkami. Na bogów, czy ktokolwiek pomyślał jak on wspinał się po schodach? Przecież nie mógł poprosić o to kogokolwiek, był zbyt dumny na to. Więc męczył się, niemal czołgając, raz zamiatając włosami podłogę. Tak, podłoga mogła dotykać włosów, podobnie jak on sam. Nikt, ale to nikt inny.
Jakiś czas potem zdobył upragnioną sprawność, wiedząc już jak sobie radzić. Praktyka czyni mistrza czy coś takiego, nieważne. Ważne, że nasz Fred ponownie mógł zrobić co do niego należało (przygotować odpowiednią ilość strawy przyprawionej serem oraz węglem... To znaczy nieco przypaloną) i wybyć z Violatora. Traktował to miejsce jako dom na tyle, na ile było to dla niego możliwe, ale nie zmienia to faktu, że lubił wyjść raz na jakiś czas... Na zewnątrz. Dzisiejszy cel: zjednoczenie z naturą czyli prosta chęć udania się do parku. Lubił parki.
Szedł, tak po prostu. Szedł i nie robił tym nikomu krzywdy. Szedł i wcale nie zamierzał gwałcić biednych dziewic (on nie zamierzał gwałcić ogólnie, małe ustępstwo od natury wikinga), nie miał złych zamiarów! Więc dlaczego znowu los był przeciwko niemu? Nie, Fred, to nie los. To Odyn ponownie robi Ci próbę. Albo Loki jest po prostu złośliwy. Tak czy tak – to bogowie, Fredzie. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego prawie zdrowa noga, na którą utykał (uważał, że to lepsze od wózka) znów odezwała się tepym bólem.
– PERKELE! – wrzasnął, po czym zacisnął usta, chowając jeden długi warkocz pod płaszcz. Westchnął głęboko po czym spojrzał na Lennarta i kiwnął głową. Uważał za zbędne większe potwierdzanie. Przecież widział, że to on. Miał oczy, zdrowe w dodatku. Czy Freddie musiał mówić „Tak, to ja”? Bez sensu, przynajmniej tak twierdził.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Wrz 28, 2013 8:18 pm | |
| Za wielki sukces trzeba uznać fakt, że ani razu nawet się nie poślizgnął na lodzie. Naprawdę wielki. W KOLCu o ulice i chodniki nikt nie dba, nikt nie wysypuje piasku czy soli (no, może czasami), dlatego też w wielu miejscach było naprawdę bardzo ślisko. Całe szczęście, że niczego sobie nie złamał. Nie wyobrażał sobie, jak miałby funkcjonować ze złamaną nogą. Wybitnie utrudniłoby mu to transportowanie obrazów, które miały różne wymiary, o przechodzeniu przez dziurę w murze nie wspominając. A ręka? Lewa to pół biedy, ale prawa? Malowanie z ręką w gipsie nie należało do najłatwiejszych, traciło się precyzję i bardzo łatwo było o jakiś błąd. No i w gipsie się nie wyglądało. Niezwykle utrudniał on ubieranie się i w dodatku pogrubiał. Wizja złamania czegokolwiek była tak okropna, że naprawdę nie chciał o niej myśleć i czym prędzej wygonił ją z głowy. Udało mu się nie wywrócić prawdopodobnie tylko dlatego, że nie myślał, iż mógłby to zrobić. Nie przyjął tego do wiadomości i zajął umysł czymś zupełnie innym – przytłaczającym poczuciem winy. Czuł się podle i zupełnie nie jak szlachcic. Osoba szlachetnie urodzona tak nie postępuje, powinien z wysoko podniesioną głową przyjąć karę i znieść ją z godnością. Ale osoba szlachetnie urodzona w ogóle nie powinna kraść, co nie dopuściłoby do takiej sytuacji… W chwili obecnej jednak nie myślał nawet i o tym, co zrobił. Całe jego myśli zajmował ból płuc, z którym nie potrafił sobie poradzić. Zgiął się w pół i nie odzywał przez dłuższą chwilę, dopóki oddech mu nie unormował. Gdy tak się stało, niespodziewanie odkrył, że zaczyna kręcić mu się w głowie, a z całego ciała nagle odpłynęły siły. O nie, zasłabł. Pięknie. Z cichym jękiem opadł tyłkiem na śnieg, zamknął oczy i odchylił nieco do tyłu, by oprzeć się plecami o konar drzewa. – Dawno nie widziałem Cię na ulicach KOLCa, przyjacielu – stwierdził całkiem swobodnie, próbując wyglądać na całkowicie rozluźnionego, ale w pełni sił. Coby Fred nie zobaczył, że coś z nim nie tak. Otworzył oczy i zlustrował przyjaciela wzrokiem, na dłużej zatrzymując się na jego nodze. – Na jaką straszliwą próbę wystawił Cię Odyn? – zapytał z autentycznym zaciekawieniem, niedbałym ruchem ręki wskazując na nogę wikinga. Chwilę później znowu zamknął oczy, gdyż doszedł do wniosku, że usiłowanie skupienia wzroku na razie przerasta jego siły. Jakiś smakowity kawałek chleba powinien przywrócić mu pełną władzę nad ciałem. O rany, ależ on był głodny.
Przepraszaaaaam ;_; Przepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszam :c |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Sob Wrz 28, 2013 8:46 pm | |
| Nie próbował nawet doszukiwać się kpiny w słowach Lennarta. Przeważnie podobne uwagi uważał za drwinę, którą przyjmował z posępną miną, postanawiając być dzielnym. Jakim wojownikiem byłby, gdyby nie mógł znieść brzemienia zwykłej krytyki? Rzecz jasna mógłby pobiec z jakąś maczugą w postaci kija znalezionego obok i zawalczyć, ale niechybnie wiązało się to z dotknięciem przez kogoś jego włosów. Obrót, niechcący ktoś wyrwie jednego? Można się z tego śmiać i śmiać, ale dla niego naprawdę każde jednorazowe choćby muśnięcie jednego kosmyka równało się z traumą, którą przeżył dawno temu. W dodatku - w obronie swoich racji. Dzisiaj wolał puszczać je mimo uszu. Gdyby jeszcze miał przy sobie pistolet, być może po prostu strzeliłby takiemu komuś w kolano, ale osób wyśmiewających go było zbyt dużo i bardzo szybko skończyłyby się naboje. Jakież to smutne.
Niemniej, Fred ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się Lennartowi. Oczywiście, że dostrzegł jego zmęczenie, ale nie zamierzał nic z tym zrobić, po prostu przyglądając się. Zresztą, on nawet nie prosił o pomoc. To nie tak, że Freddie jest bezlitosny, on tylko... W porządku, jest bezlitosny, ale tego nauczyło go życie, które kierowało nim przy spisywaniu Kodeksu. Nie pamiętał już w którym punkcie zapisał, że prawdziwy wojownik nie powinien okazywać słabości. Między innymi dlatego siłował się ze swoimi mięśniami twarzy żeby tylko nie skrzywić się, kiedy mężczyzna poruszył temat jego nogi. Wspomnienie bólu odezwało się jak to na skórze jego głowy kiedy tylko wie, że ktoś je dotyka. Cholera, tak trudno było się nie skrzywić...
- Zdrowiałem. - wytłumaczył krótko, zerkając na swoją nogę. - Złamanie otwarte. Jestem prawie zdrów. - odpowiedział też, przekrzywiając lekko głowę żeby lepiej przyjrzeć się Lennartowi. Wyglądał na wyczerpanego i niemal poruszył oziębłe serce Freda, który wysilił się na pytanie: - Co ci jest?
To naprawdę niezwykłe, że wojownik wysilił się na choćby trochę współczucia. Ba, gdyby tylko Bedloe powiedział mu, jaki jest głodny, zapewne Fred spróbowałby zawlec go do Violatora. Wytłumaczenie dlaczego daje jeść innym bez zgody Fransa zawsze się znajdzie, czyż nie? Na Odyna, to brzmi jakby Fred miał dzień dobroci, który zdarza mu się wyjątkowo rzadko. Znacznie częściej uważa ją za mit oraz sposób na podejście przeciwnika. Tym bardziej cenił sobie towarzystwo Lennarta choć nie całkiem umiał to okazać. Ba, jakiekolwiek inne zachowanie niż jego własne, podczas którego zazwyczaj ma wzrok rodem z "Terminatora", uważa za słabość. Dosyć trudno jest odróżnić kiedy mu zależy, a kiedy nie...
Spoooooko luuz. c: |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pon Paź 07, 2013 10:47 pm | |
| Lennart absolutnie nie kpił z Freda! Nigdy w życiu nie odważyłby się kpić z osoby, która przynajmniej w jakiejś części okazywała zrozumienie jego artystycznej filozofii. Po prostu w ten sposób próbował się wczuć w myślenie wikinga i wesprzeć go w jego poglądach, broń boże się z niego wyśmiewać! Zresztą, pytanie o próbę Odyna wydawało mu się o wiele lepsze, niż „Gdzie się tak wywaliłeś” lub „Kto Cię tak załatwił”. Na pewno przeprosiłby, gdyby Fred odebrał jego słowa jako kpinę. A jeśli chodzi o naboje… wszystko da się załatwić! Lenny na pewno nie stałby obojętnie, gdyby ktoś w jego obecności wyśmiewał się z jego przyjaciela. – Złamanie otwarte! – wykrzyknął, a raczej wykrzyknąłby, kiedy miałby więcej sił. Teraz tylko nieznacznie podniósł głos, jednocześnie bardzo się krzywiąc na myśl o czymś tak przerażającym, jak złamanie otwarte. Chyba najbardziej okropne i bolesne ze wszystkich złamań i rzeczy, które mogą się człowiekowi przytrafić (oprócz oderwanej kończyny, to było jeszcze gorsze), dodatkowo zostawiające po sobie bardzo brzydką bliznę. To było bardzo bolesne. Ta myśl sprawiła, że Lenny, nieświadomie, spojrzał na Freda z podziwem, że z taką lekkością i obojętnością mówi o czymś tak poważnym. Choć właściwie powinien być przyzwyczajony, bo Fred w ogóle tak mówi o wielu poważnych rzeczach, trzymając się zapewne zasad swojego Kodeksu Wojownika. Lennart zamknął oczy akurat wtedy, kiedy Räikkönen obdarzył go zainteresowanym spojrzeniem. Z niepokojem stwierdził, że nie ma siły się podnieść i czuje, jak trzęsą mu się ręce. Zacisnął je więc w pięść i cicho westchnął, zastanawiając się, jak długo będzie trwał w tym stanie i czy będzie musiał haniebnie poprosić o pomoc. To bardzo ugodziłoby w jego dumę. Szlachcic nie może być aż tak od kogoś zależny! A to mu przypomniało, że na dobrą sprawę jest od kogoś zależny, więc skrzywił się z niezadowoleniem. Przeniósł na Freda swój wzrok dopiero po jego pytaniu. Zamilkł na parę sekund, zastanawiając się, co powiedzieć. – Jestem zmęczony – wybrnął dyplomatycznie. Dla siebie dyplomatycznie, naturalnie, potwierdzając, że faktycznie coś z nim jest nie tak, ale nie określając, jak bardzo jest to poważne. Choć właściwie Fred sam mógł dojść do tego, jak poważne, skoro Bedloe siedział na śniegu, w prawdopodobnie już przemoczonych spodniach, a zazwyczaj przecież unikał dłuższego kontaktu ze śniegiem. – I trochę głodny – mruknął po chwili, już nie patrząc na wikinga. – Wybacz, że tak na Ciebie wpadłem… nie widziałem nikogo na swojej drodze… w sumie to nie patrzyłem… w każdym razie przepraszam – wymamrotał jeszcze, zerkając na nogę przyjaciela. Skoro noga jeszcze nie wyzdrowiała do końca, Fred na pewno poczuł ból, kiedy się zderzyli, a za to wypadało przeprosić. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Nie Paź 20, 2013 4:08 pm | |
| Mój Boże, teraz to ja przepraszam, że tyle czekałaś, naprawdę. O.o
I brawo dla Lennarta, mógł czuć się wyjątkowy. Trudno więc powiedzieć jakie „uczucia” wiązał z nim Fred... Czy cieszył się, że kogoś takiego ma czy go to przerażało. Jakby nie patrzeć, ostatni przebłysk sympatii Evelyn potraktował jako istną groźbę, od razu przekreślając ją na starcie, „bo coś knuje”. W Lennarta... Udało mu się uwierzyć, że on naprawdę mógłby być jego przyjacielem. Oczywiście, że nie powiedziałby tego głośno, to kłóciłoby się kompletnie z tym, że to Fred... Chociaż może? Raz na ruski rok, w przebłysku tej jego dziecinności, którą wciąż w sobie krył. Mój Odynie, niedługo wyjdzie na to, że Fred jest w dodatku niedojrzały emocjonalnie! O ile już nie wyszło.
Fred kiwnął głową. Przecież powiedział, że tak, nie widział sensu tego dodatkowo potwierdzać. Owszem, starał się mówić to lekko i owszem, było to... niewiarygodnie bolesne. Wszystkie wspomnienia z tego dnia, a przede wszystkim sam fakt jak do tego doszło powróciło do niego, nieznacznie odbijając się na jego twarzy. Fred momentalnie spuścił głowę, nie chcąc aby chłopak widział ten moment słabości. Niedoczekanie! Nie powinien nigdy pokazywać się z takiej strony, budując wokół sobie wizerunek człowieka, którego nie da się złamać, bo to zaś budziło strach wśród potencjalnych przeciwników. Przez to opuszczenie głowy niemal nie zauważył, że przyjaciel spojrzał na niego w ten sposób – mam na myśli, z podziwem. To zaś sprawiało, że poczuł się... silniejszy i momentalnie uniósł głowę, pozwalając sobie niemal na uśmieszek. Jakiż potrafił być czasem próżny.
Wciąż przyglądał się Lennartowi, jakby samym spojrzeniem miał wyłapać co się z nim dzieje. Nie był lekarzem, nie umiał diagnozować, dlatego cierpliwie czekał na odpowiedź. Zmarszczył nawet nieznacznie brwi, jak gdyby w wyrazie troski - co, rzecz jasna, jest dosyć abstrakcyjną wizją.
– Nie maż się. Nic mi nie jest. Twoje przeprosiny zostały przyjęte. – powiedział, wyjątkowo nie tak... chłodno jak robił to zazwyczaj. – Prawdziwy wojownik powinien umieć znosić ból, głód i zmęczenie. – mruknął jeszcze pod nosem po czym rzucił bardziej przyjazne spojrzenie w kierunku Lennarta. Nie chciał przecież wychodzić na niemiłego... Jak gdyby Bedloe nie wiedział, jaki Fred jest w istocie. – Mogę ci dać zupy w Violatorze. – Powiedział tylko jeszcze. Zdecydowanie był dziś niezwykle rozgadany.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Nie Paź 20, 2013 8:11 pm | |
| – Nie mażę się – odpowiedział z godnością, spokojnie i bardzo dobitnie. Szlachcic nie płacze… a przynajmniej nie bez wyraźnego powodu (prawdziwi mężczyźni w końcu też czasami płaczą)! Zresztą, on nie płakał, więc naprawdę nie rozumiał tej uwagi Freda. Po prostu przeprosił, bo uznał, że wypada. Z własnej głupoty wpadł na przyjaciela, który jeszcze zdrowiał z poważnej kontuzji, więc to chyba naturalne, że zrobiło mu się głupio i tyle razy powtarzał przeprosiny! Przez to Lenny’emu uciekło, że Räikkönen zwrócił się do niego cieplej, niż do innych ludzi, ale on w ogóle rzadko to zauważał. Sądził raczej, że takie zachowanie mu się należy, no bo przecież… byli przyjaciółmi, prawda? Przyjaciół zawsze traktuje się nieco inaczej od innych osób, to chyba całkowicie naturalne! Po następnych słowa wikinga pełna godności mina Lenny’ego nieco już zrzedła. Znosić ból, głód i zmęczenie? No dobrze, ale ileż można? I cóż, może na razie nic go nie bolało, ale był głodny oraz cholernie zmęczony i tylko ledwo dawał sobie radę z ukrywaniem tego. Nigdy nie uważał się za wojownika (był arystokratą, więc nie mógł być jednocześnie wojownikiem… to znaczy, pewnie by mógł, ale wtedy żadnym nie byłby do końca, więc wolał się skupić na byciu jednym), nie ma co ukrywać, że nie miał żadnej (której był świadomy) cechy tego typu, kiepsko sobie radził z ukrywaniem głodu czy zmęczenia, o bólu nawet nie wspominając, dlatego też to zdanie odebrał bardziej jako przytyk, niż luźne stwierdzenie. Nieco wydął wargi i pomimo ogólnego osłabienia uniósł wyżej podbródek, próbując wyglądać bardzo dumnie i bardzo po szlachecku, ale chyba w tej chwili średnio mu to wychodziło. Zresztą, nie miał siły, by dłużej trzymać nieco podniesioną głowę, więc po chwili zrezygnował z tego z cichym westchnięciem. Dopiero po propozycji nakarmienia zupą poczuł jakąś sympatię ze strony Freda. Spojrzał na niego i uśmiechnął się słabo. – To byłoby… naprawdę miłe z Twojej strony, Fred. Będę zobowiązany. – Kiwnął głową raz, nieco głębiej, stwarzając coś na pozór ukłonu, takiego szlacheckiego!, jaki zwykł wykonywać przy tego typu propozycjach. Przez chwilę jednak zawahał się, patrząc gdzieś w bok i intensywnie nad czymś myśląc. – Tylko… jest pewien problem… mianowicie nie jestem do końca pewny, czy w ogóle o własnych siłach dojdę do Violatora… dość słabo się czuję – wymamrotał gdzieś na granicy słyszalności, sprawiając wrażenie bardzo zakłopotanego. Cóż, chyba nie potrafił już bardziej dobitnie powiedzieć, że bez czyjejś pomocy nie ruszy się stąd nawet o krok… że nawet ciężko jest mu ruszać ręką. Głupio mu było przyznawać się do swojej słabości, głupio o tyle, że Fred sam nie był w najlepszej formie i na dobrą sprawę pewnie sam w wielu kwestiach potrzebował jeszcze pomocy. Lenny naprawdę nie chciał być balastem, ale z drugiej strony… siedzenie na śniegu nie jest dobre, zwłaszcza, że nie jest pewien, czy to osłabienie w ogóle mu przejdzie, jeśli wcześniej czegoś nie zje, w dodatku czuł naprawę wielki głód… dlatego też propozycja i sama obecność Räikkönena była więc w pewnym sensie zbawienna. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa Pon Paź 21, 2013 11:32 pm | |
| Według Freda żeby się mazać, wystarczyło okazać słabości. Szczerze mówiąc, ogólnie jego słownik składał się z wyrazów takich jak każdego innego... Z tym, że miały nieco inne znaczenie. Mazanie się było tylko jednym z przykładów. Lennart w istocie nigdy nie miał być wojownikiem, ale Fred tak czy tak zamierzał oceniać swoją własną skalą właściwie... wszystkich. Nie kwalifikowały się jedynie kobiety, które były zupełnie innym tematem. Choć gdyby zdarzyła się jakaś, która potrafiłaby mu zaimponować swoją odwagą i pokazać, że i ona jest wojowniczką... Niemniej jednak, wróćmy może do Freda, który wciąż patrzył na niego z góry jakby chciał powiedzieć „Ależ owszem, mażesz”. Przemilczał to jednak, uznając za zbędne powtarzanie. Dosłyszał? Dosłyszał – tak więc zna jego zdanie. Poza tym... Wikingowi nic nie dolegało (prócz lekkiego bólu) więc skąd to przejęcie? Tego z kolei nie rozumiał sam Fred.
Chłopak jedynie spojrzał na Lennarta i skłonił delikatnie głowę w geście, co miało znaczyć coś jak „Nie ma za co”. Znowu słowa wydały się Fredowi zbędne, toteż zdecydował się na przekaz niewerbalny... Jak zazwyczaj niemal, ale chyba można się przyzwyczaić, prawda? Wyraz głębszego zastanowienia pojawił się dopiero po chwili. W istocie, sposób przemieszczenia się Lennarta mógł stanowić problem... Ale Fred nie zamierzał się poddawać, a tym bardziej okazywać większej litości w dawkach większych niż to „przystoi”. Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.
– Pójdziesz tyle ile możesz. Pomogę ci. – powiedział jakby to było oczywiste i wyciągnął rękę w jego kierunku, z całą swoją siłą ciągnąc go do pionu. Nie zamierzał targać go po ziemi, chyba, że będzie to naprawdę konieczne. Na wszelki wypadek przełożył sobie jego ramię przed szyję po czym klnąc w duchu ruszył w kierunku Violatora.
Odynie... wystawiasz go na naprawdę ciężkie próby.
zt. |
| | |
| Temat: Re: Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa | |
| |
| | | | Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|