|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Lobby i sala główna Nie Wrz 14, 2014 1:58 pm | |
| First topic message reminder :Kapitolińska Galeria Sztuki to pierwszy budynek na zniszczonych obrzeżach, który został odbudowany po rebelii. Utrzymany w nieco innym stylu niż jego poprzednik, mieści w sobie kilkanaście przestronnych, przeznaczonych na cyklicznie zmieniające się ekspozycje sal oraz restaurację dla odwiedzających. Ponieważ prace nad jego odrestaurowaniem trzymane były w tajemnicy, uczestnicy bankietu mogą zobaczyć go w całej okazałości jako pierwsi. Lobby utrzymane jest w jasnej kolorystyce i w sposób otwarty połączone z pierwszą, największą salą. Głównym i stałym elementem wystroju jest płytki, podświetlony basen. W dzień bankietu, okrągłe lampki na dnie wraz ze świecami przy stolikach, stanowią jedyne oświetlenie pomieszczenia; pozostałe lampy są mocno przyciemnione. Motywem przewodnim aktualnych ekspozycji są - rzecz jasna - Głodowe Igrzyska. Ogromny, metalowy szkielet, znajdujący się w sali głównej, to w rzeczywistości replika szkieletu największego stworzenia, jakie pojawiło się do tej pory na Arenie: gigantycznego węża morskiego, bohatera Trzydziestych Piątych Głodowych Igrzysk. W okrągłych otworach z boku sali znajdują się wszystkie szczęśliwe talizmany, które trybuci przez lata zabierali ze sobą z rodzinnych dystryktów. A przynajmniej te, które udało się odzyskać. Przestrzeń pomiędzy ekspozycją, a basenem, zazwyczaj jest pusta, jednak na czas bankietu rozstawiono na niej okrągłe oraz prostokątne stoliki dla gości. Usadzenie nie jest z góry rozplanowane, panuje w tym względzie pełna dowolność. Uprasza się jednak, żeby nie zmieniać swoich miejsc w trakcie trwania przyjęcia, chyba że za aprobatą innych osób przy stoliku. Oprócz stolików, w lobby znajduje się w pełni wyposażony bar. Muzyka płynie z głośników, gdyż zrezygnowano z udziału orkiestry. Wokół stolików, oprócz kelnerów, kręcą się przedstawiciele Organizatorów Głodowych Igrzysk, u których chętni sponsorzy mogą zostawiać czeki wypisane na nazwiska poszczególnych trybutów. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Czw Wrz 18, 2014 8:47 pm | |
| To nie był pierwszy bankiet, na jaki zostałem zaproszony, ale było to bez znaczenia. Każdy kolejny nadal sprawiał wrażenie, jakby nim był. Sala nawet jeżeli była urządzona nowocześnie, to w wystroju nie brakowało przepychu, tak charakterystycznego dla Starego Kapitolu, jedynie nieco bardziej stonowanego. Idealnie białe obrusy, szyte zapewne na miarę, okrywały stoliki, nad którymi zawisły kryształowe żyrandole, które musiały być importowane jeszcze z Pierwszego Dystryktu, więc może nawet i pamiętały czasy prezydenta Snowa. Z tego, na ile się orientowałem, zastawa wyglądała na srebrną, to wydawało się mieć sens - byłoby dowodem na dobrobyt, który szerzy się po objęciu władzy przez Coin; ale szczerze, nie miałem pojęcia - widziałem jedynie obraz wtaczających się na salę ludzi, idealnie odbijający się od zestawu małych łyżeczek i jeszcze mniejszych widelczyków - i nie wiedziałem, którym z nich wypada się zabić. Kobiety w drogich sukniach lawirowały pomiędzy stolikami, nie wiedząc czego właściwie szukają, a ich partnerzy podążali za nimi, zżerając je wzrokiem. Wiedziałem, że na pierwszy rzut oka mogę wyglądać tak jak oni, ale zupełnie się tak nie czułem i nie mogłem przestać się zastanawiać, czy kogoś naprawdę stać na taki wystawny tryb życia, jaki prezentuje każdy gość z osobna, przewijający się przy naszym opustoszałym stoliku. Podświadomie nadal miałem wrażenie, że nie siedzi przy nim mężczyzna w smokingu, tylko ten sam chłopiec, syn rybaka, który jeszcze w Czwórce przybiegał wieczorami do domu, z poobijanymi w zabawie kolanami; a wystawny świat widywał sporadycznie na szklanym ekranie telewizora i w kolorowych czasopismach. Nie należałem do tego świata, i o ile mogłem oszukiwać otaczający mnie tłum, to nie byłem w stanie z takim samym efektem okłamywać i siebie. Więc może naprawdę najbezpieczniejszą opcją było pozostanie do końca wieczoru przy naszym stoliku i spędzenie go na modlitwie, aby nikt inny się nie dosiadł, przy okazji zbierając kolejne kieliszki szampana - może w pewnym momencie świat, rzeczywistość i my zostalibyśmy tak od siebie oderwani, że udałoby nam się szczerze i beztrosko zaśmiać, nawet w obecnych okolicznościach. - Pamiętam - podniosłem kąciki ust w lekkim uśmiechu, słysząc słowa Cypri i mimowolnie wracając myślami do przeszłości, na którą tak kiedyś narzekaliśmy. Czy kilka lat wstecz, którekolwiek z nas w ogóle pomyślało, że nawet okazjonalnie będziemy traktowani jak śmietanka towarzyska Kapitolu? Nigdy nie wykraczało to poza sferę marzeń, i na pewno wyglądało nieco inaczej - wciąż, byliśmy tutaj. Więc dlaczego żadne z nas nie potrafiło z tego czerpać żadnej, nawet śladowej przyjemności? Przecież świat skrzył się niemal dokładnie tak, jak wcześniej. - Może wyglądamy jak honorowi goście - odparłem po chwili, nie przemycając w słowach zbędnej skromności - ale chyba nikt nas tutaj tak nie traktuje - dodałem bez wyrazu, wbijając wzrok w odpalanego przez mnie papierosa, po czym sięgnąłem po kolejny kieliszek, unikając karcącego spojrzenia dziewczyny. Miałem wrażenie, że czasami aż nazbyt denerwuję ją swoim zachowaniem, i zastanawiając się nad tym, nie mogłem nie zapytać się w duchu, dlaczego nadal ze mną wytrzymuje? Ale chyba nigdy nie miałbym odwagi zadać go wprost, mogłaby dojść do wniosków, o które nie chciałem się prosić. - Możemy tu jeszcze chwilę zostać, ale musisz obiecać mi taniec - uśmiechnąłem się przekornie do niej, zaraz jednak przenosząc wzrok na pary, które już zaczynały się wyłamywać i po pierwszych łykach alkoholu, wirowały na parkiecie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pią Wrz 19, 2014 2:09 pm | |
| Na kilka minut przed północą światła w Sali Głównej zostają przyciemnione, a muzyka cichnie. Uwaga gości zostaje zwrócona na podest, na którym pojawia się elegancko ubrany mężczyzna. Wysoki, przystojny, około trzydziestki, w ręku trzyma kieliszek. Czeka cierpliwie, aż rozmowy umilkną, a wzrok zgromadzonych skupi się na jego osobie. - Dobry wieczór! - zaczyna. Głos ma czysty i donośny; mimo że nie używa mikrofonu ani nie mówi specjalnie głośno, jego słowa wyraźnie roznoszą się po sali. - Ośmielę się przedstawić. Nazywam się Xavery Deyes i mam zaszczyt zarządzać tą przepiękną galerią! - Uśmiecha się szeroko, wśród gości pobrzmiewają krótkie oklaski. Dyrektor galerii unosi kieliszek w geście toastu. - Pewnie zastanawiacie się, czemu jakiś ważniak w kiepskim garniturze przerywa wam wspaniałą zabawę. Nie będę mówił długo, obiecuję! - Słychać kilka parsknięć śmiechem. O ubraniu, jakie ma na sobie mężczyzna można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że jest kiepskie. - Jak zapewne większość z was zdążyła się zorientować, Kapitolińska Galeria Sztuki jest jedynie pierwszą cegiełką w znacznie większym przedsięwzięciu. Dwuskrzydłowe drzwi z tyłu sali otwierają się, a do środka wjeżdża sporych rozmiarów stół, ciągnięty przez kilkoro ludzi. Na blacie spoczywa bliżej nieokreślony kształt, starannie przykryty purpurową płachtą. Odziani w uniformy pracownicy ustawiają mebel pośrodku pomieszczenia, zaraz przed wspomnianym podestem, po czym znikają za tymi samymi drzwiami, którymi weszli. Xavier milczy przez chwilę, czekając aż szepty wśród gości ucichną, po czym odzywa się ponownie. - Przez ostatnie miesiące najlepsi architekci i inżynierowie Kapitolu pracowali w pocie czoła, żeby stworzyć projekt odbudowy zniszczonej dzielnicy na obrzeżach stolicy. Dzielnicy, w której właśnie się znajdujemy. A wy - jako elita Panem - już za kilka minut jako pierwsi będziecie mieli okazję zobaczyć wspaniały owoc ich pracy. Panie i panowie, na waszych oczach tworzy się historia! - zakończył, unosząc wyżej kieliszek i w podekscytowaniu zerkając na zegarek, który wskazywał jedynie dwie minuty do północy.
Kolejny post Mistrza Gry pojawi się dzisiaj późnym wieczorem. Do tego czasu macie czas, żeby zakończyć rozmowy i zebrać się z powrotem w Głównej Sali, jeśli jesteście rozproszeni po budynku. Nie przejmujcie się niedokończonymi wątkami - będzie można kontynuować je w retrospekcjach. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pią Wrz 19, 2014 8:58 pm | |
| przepraszam, że tyle czekaliście
Reiven spojrzała pytająco na Malcolma. Czy wiedział coś czego ona nie wiedziała? W tym momencie po raz pierwszy w jej głowie zakiełkowała myśl, że może Malcolm przez prywatny sektor rozumie opór władzy, a nie na przykład sklep wielobranżowy. Czy właśnie przewidywał kolejną rebelię? Jeśli tak, to po której stronie widział siebie. I co ważniejsze, po której stronie widział Reiven. Ona wiedziała czego chce, chciała aby Coin pożałowała Igrzysk, by znikła. By rząd został demokratycznie wybrany, a podziały na "naszych" i "obcych" przestały istnieć. Nie dla Kolca, nie dla Igrzysk! - Po każdej rewolucji przychodzi kontrrewolucja. Jednak łatwo jest walczyć. Trudniej potem wziąć odpowiedzialność za to, do czego się doprowadzi. - odpowiedziała nie patrząc na Malcolma, tylko gdzieś w przestrzeń. Może właśnie dawała mu radę. Coś wiedziała o rebelii, nawet więcej niż można było się po niej spodziewać. Brała w niej udział na grubo przed jej wybuchem. - To dobre określenie. Nie mogę powiedzieć, żeby niektóre inspiracje były mi w smak. Każdy chyba zwycięzca miał nadzieję, że Igrzysk więcej nie będzie. - to nie była żadna tajemnica, że Reiven nie lubiła Igrzysk, że była im przeciwna. Na pewne rzeczy godziła się tylko ze względu na bezpieczeństwo rodziny. Bała się, że jeśli to będzie trwać, to prędzej czy później na arenę trafi też Di. A tego by nie zniosła. W pierwszym momencie nie zrozumiała, że to komplement pod jej adresem. Dopiero spojrzenie Malcolma uświadomiło jej, co miał na myśli. Skinęła mu głową i uniosła kieliszek do góry. - Za to mogę wypić. - nadal miała swojego szampana. Widać było, że nie piła zbyt wiele. Słuchała relacji z treningów, kiwając co jakiś czas głową. Dozorca? Mathias... przyjaciel Rose, który jakiś czas temu był gotów oddać za nią życie. Niepokorny człowiek z niego był. To mu trzeba było przyznać. Reiven starała się nie przywiązywać do trybutów. Przyjęła z uśmiechem pochwałę na temat swojej podopiecznej, ale nie brała tego do siebie. - To nie moja zasługa. Maya jest zdolna, pojętna i zdeterminowana. Niestety miałam okazję zamienić z nią kilka słów jedynie na początku. - wyjaśniła, a w myślach dodała: Musiała znaleźć dobry powód by przetrwać Igrzyska. chcąc nie chcąc była dumna z dziewczyny, nawet jeśli starała się nie przywiązywać do jej osoby. Ich urocza pogawędka została przerwana przez pojawienie się jakiegoś mężczyzny. Reiven słuchała go jednym uchem, będąc już zmęczona tą szopką, ale wtedy na salę wjechał stół. Ruen poczuła dziwny niepokój. Spojrzała pytająco na towarzyszy i odruchowo złapała Malcolma za ramię, czując, że to nie może skończyć się dobrze. Co oni wymyślili... drugi Kolec? Stałą atrakcję typu "Igrzyska cały rok"? Co chcieli tu zbudować, co było pod płachtą. I dlaczego robili z tego takie wielkie halo?
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pią Wrz 19, 2014 9:41 pm | |
| Nim wybija północ, na sali robi się jeszcze bardziej tłoczno. Dyrektor galerii podchodzi do zakrytego płótnem stołu i chwyta za krawędź materiału, ale nie odkrywa go od razu; patrzy na duży zegar na ścianie, którego wskazówki coraz mniej dzieli od połączenia się w jedną linię. Kiedy do dwunastej zostaje zaledwie kilka sekund, cichną wszystkie rozmowy... po czym kilka rzeczy następuje jednocześnie. Zegar wydaje z siebie przeciągły dźwięk, oznaczający wybicie pełnej godziny; sygnał cichnie jednak zbyt szybko, urwany w połowie, a tym samym czasie wszystkie światła w budynku gasną, pogrążając pomieszczenie w całkowitej, nieprzeniknionej ciemności. Wygląda na to, że nastąpiła awaria prądu, jednak nikt z obecnych raczej nie ma czasu roztrząsać istoty tego zjawiska. Początkowo robi się dziwnie cicho i spokojnie, ale gdy z tyłu sali dobiega stłumiony krzyk i uderzenie, a następnie odgłos przyspieszonych kroków zmierzających w różne strony, emocje wreszcie znajdują ujście i rozpętuje się chaos. Goście zaczynają przemieszczać się na oślep w celu odnalezienia wyjścia, ale ponieważ niczego nie widać, poruszają się w odmiennych kierunkach, często wpadając na siebie nawzajem, stoliki, krzesła, ściany i ekspozycje.
Tłum rozdziela Maisie i Gerarda; ktoś niechcący popycha dziewczynę, która zatacza się, tracąc równowagę i w ostatniej chwili łapiąc się ściany. Nic jej nie jest, nie wie jednak, w jakiej części sali się znajduje, ani gdzie jest jej ojciec. Który również nie może od razu ruszyć na poszukiwania, bo nim zdąży zorientować się, co się dzieje, czuje mocne uderzenie w skroń. Nie traci przytomności, ale przez następnych kilka minut jest lekko zamroczony i ma problemy z utrzymaniem równowagi.
Gdzieś obok Alex rozlega się dźwięk tłuczonego szkła, kiedy jeden z nieopatrznych gości rozbija butelkę szampana. Dziewczyna ślizga się na mokrej posadzce i traci równowagę; upadając, odruchowo chwyta za czyjeś ubranie, które okazuje się sukienką Gwen. Obie kobiety lądują następnie w płytkim basenie na środku pomieszczenia. Są całe mokre, ale zdrowe i przytomne. Na głowy skapuje im jakaś ciecz o temperaturze nieco wyższej niż woda w sadzawce, w ciemności nie są jednak stwierdzić, co to jest.
Grupa spanikowanych gości spycha Nicole i Malcolma na pobliski stolik. Zarówno oni, jak i mebel, lądują na podłodze, zasypani przez spadające z blatu kieliszki i butelki. Kilka odłamków szkła wbija się w dłonie Nicole, a zbłąkane naczynie uderza Malcolma w głowę, rozcinając mu skroń, z której zaczyna płynąć krew.
Los nie oszczędza również Scarlett, którą przebiegający mężczyzna uderza łokciem w twarz. Zęby zostają w całości, ale pod lewym okiem z pewnością zostanie barwny siniak.
Ofiarą śliskiej podłogi pada też Tabitha, która wywraca się na posadzkę. Lewa kostka wygina się jej pod dziwnym kątem wraz z falą przeszywającego bólu. W ostatniej chwili zdąża złapać się Valeriusa; choć nie chroni jej to przed upadkiem, to przynajmniej wie, gdzie jest jej partner.
Pozostali obecni na sali póki co wychodzą z zamieszania bez szwanku, chociaż oczywiście również mają problemy z odnalezieniem się w tłumie, ponad który wybija się głos dyrektora galerii: - Proszę o spokój, zasilanie awaryjne zostanie przywrócone za pięć minut!
Następny post Mistrza Gry pojawi się jutro, wtedy też zostanie przywrócone zasilanie. Do tego czasu macie czas na uwzględnienie reakcji na obecną sytuację. Ponieważ żadna z postaci nie zaznaczyła w poście, że opuszcza przyjęcie, założyliśmy z góry, że wszyscy znajdują się w pomieszczeniu. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pią Wrz 19, 2014 11:17 pm | |
| Kto by pomyślał, że znów stanie się tym złym w oczach Tabby i ta postanowi ponownie go znienawidzić, znikając mu sprzed oczu, sprzed nosa, życia. Wszystkiego! Jeszcze chwilę temu kochali się, planowali przyszłość, wspierali się, potem zaś wszystko runęło. Przez niego samego. Cholera, biegł tuż za nią, by teraz zniknęła mu w tłumie i zostawiła go. Samego. - Tabby! Tabitho! Tabby? – Nawoływał, mimo że należało to do czynności bezsensownych. Totalnie bezsensownych. Nawet gdyby cokolwiek dosłyszała, co było kompletną abstrakcją, to przecież uparcie i tak by się nie zatrzymała, nie zrobiłaby tego, bo znów miała go za zdrajcę. Zdrajca... Muzyka i gwar świetnie posłużyły się jego ukochanej, pozwalając jej zniknąć. Tak kompletnie, jakby jej przeznaczeniem było uciekanie przed jego osobą. Nie miał pojęcia, gdzie w tej chwili może być, dlatego zaczął krążyć po Sali głównej, szukając jej wzrokiem i od czasu do czasu zaczepiając obsługę, czy przypadkiem nie widziała tej zrozpaczonej brunetki, którą tak bardzo kochał i której to tak bardzo pragnął się teraz wytłumaczyć. Jego starania szły na nic. Wybiegł nawet przed budynek, ale nie spotkał tam tej... Cholera, to on był powodem łez na jej bladych policzkach, był winny jej aktualnemu stanowi i jeszcze na dodatek nie miał pojęcia, co się z nią właśnie dzieje. Co, jeśli chciała odebrać sobie życie lub ktoś jej się narzucał? Co, jeśli trafiłaby na kogoś ze Strażników, którzy by ją skojarzyli z Kwartałem lub kogokolwiek, kto połączyłby ją z Amandą. Tabby... I to wszystko jego pierdolona wina! Czy nie mógł być tym razem już tym w pełni kochanym? Musiał zniszczyć to, co odbudowali? To przecież nie było łatwe, a mimo to zaraz to zburzył. On! Nie interesowało go to, co mówił mężczyzna na podwyższeniu. Nie słuchał go, choć wdzięczny był temu przemówieniu, bo przynajmniej ludzie nie kręcili się jak mrówki. Stali, słuchając. Miał okazję łatwiej ją zlokalizować, o ile nadal znajdowała się w budynku... Niespodziewanie nastała ciemność, a wraz z nią zgasła ostatnia iskra nadziei na odnalezienie Gautier. I, o zgrozo!, pierwszą rzeczą, która pojawiła się po zgaśnięciu świateł w jego głowie była właśnie ona i paniczny strach o jej życie. Cholera, jak miał ją znaleźć po ciemku, skoro normalnie nie dał rady? Pluł sobie właśnie w brodę, że nie zabrał latarki, że pozwolił sobie ją zranić, że mówił to wszystko, że w ogóle żył. Zawiódł ją. Ponownie. Miał ochotę niszczyć. Złapać cokolwiek i cisnąć w ścianę lub w kogoś, przy czym też wywołać bójkę, w której by zginął lub został zabrany do więzienia, a tam torturowany i być może zabity. Miał ochotę chwycić kogokolwiek, a najlepiej kogoś o wysokim stanowisku i zadrzeć z prawem, zrobić coś, co leżałoby mu na sumieniu bardziej niż... Miał ochotę naprawdę to zrobić, gdy ktoś wpadł mu w ramiona. Tak niespodziewanie i bezwładnie, jakby wcale nie chciał tego robić, ale nie miał innego wyboru. I świetnie wiedział, kto to taki był. Usłyszał też krzyk wydobywający się spomiędzy jej warg. Coś jej było? - Tabby? TABBY?! JESTEŚ RANNA? – Spytał przerażony i spięty, biorąc ją na swoje ramiona. Ktoś ją zranił? Ktoś chciał ich zabić? Co w ogóle się działo?! Czemu nastała ciemność i słychać było te wszystkie krzyki? I wyjście! Musiał wydostać ją z tego piekła. |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pią Wrz 19, 2014 11:50 pm | |
| |sala luster - po spotkaniu z Henrym Kiedy pracownicy galerii weszli do sali prosząc o powrót do sali głównej Gwen musiała przyznać, że trochę jej ulżyło. Potrzebowała chwili na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, a cokolwiek miało się zaraz wydarzyć było ku temu doskonałą okazją. Powolnym krokiem skierowała się w stronę gwaru pozostałych gości, już wkrótce wtapiając się w tłum. Nie była do końca pewna, czy mężczyzna podąża za nią, najpewniej nie, jednak nie oglądała się za siebie i zatrzymała dopiero gdy znalazła się mniej więcej na wprost podestu. Zauważyła, że światła w pomieszczeniu przygasły, jednocześnie nadając całemu wydarzeniu patetyczności. Do tego przyciszona muzyka i szepty ludzi dookoła, który podobnie jak ona byli zaciekawieni powodem, dla którego nagle przerwano zabawę. Ich zabawę, ponieważ panna Arrington nie bawiła się w żadnym calu. Mimo to wciąż się uśmiechała, bo czemu by nie? Wydarzyło się tyle dobre. Jedyny przyjaciel, namiastka szczęścia z przeszłości powróciła zza grobu (choć w sumie w ogóle do niego nie trafiła). Miała nadzieja, że jeśli teraz zniknął, to nie na kolejny rok. Że nie pojawił się tylko po to, aby dać znać o swoim istnieniu i usunąć się z jej życia. Przez tyle czasu żyła we względnej samotności, nawiązując przelotne znajomości i przyjaźnie, jednak żadna z nich nie była na tyle mocna, aby czuła w związku z nią pewien ubytek w sercu. Musiała to przemyśleć, zrozumieć i liczyć, że jeszcze się spotkają. Rozglądała się po twarzach zgromadzonych, wyłapując z tłumu bliższych lub dalszych znajomych a także osoby, których kompletnie nie znała, kiedy rozległ się donośny, męski głos. Zwróciła zaciekawione spojrzenie w stronę jego źródła, szybko przestawiając swoje myśli tylko na to wydarzenie. Było to zaskakująco łatwe, odrzucić wszystko inne i skupić się na jednej rzeczy, pozornie najmniej ważnej. Musiała się jednak tego nauczyć, gdyby cały czas myślała tylko o swojej nienawiści do Coin praca nie przychodziłaby jej tak łatwo. Kiedy jednak wyłączała myślenie i negatywne emocje, na kilka godzin zamieniając się w chłodną maszynę działającą na określonych zasadach i kierującą się pewnymi schematami było nawet przyjemnie. A później, gdy zrzucała przebranie, mogła odrobić sobie to wszystko w miejscu, do którego nikt nie miał dostępu. Nawet najbardziej wścibskie ze wszystkich oczy Almy. Wysłuchiwała słów mężczyzny z uwagą, przybierając na twarz delikatny uśmiech zaciekawienia i ulgi, w jednej dłoni ściskając do połowy pusty kieliszek, z którego co jakiś czas upijała kilka łyczków. W pewien sposób naprawdę zastanawiała się, co ma im do powiedzenia dyrektor galerii, która swoją drogą wywarła na Gwen ogromne wrażenie. Kiedy skończył była może trochę zafascynowana, jak prawdopodobnie większość zgromadzonych. Tworzyć historię... To na pewno. Tak samo jak Igrzyska. Kolejne martwe dzieci. Historia tworzy się każdego dnia, nie potrzeba wielkiego bankietu i majętnych gości aby to uczynić. Gdy pan Deyes zerkał na zegarek, wydawać by się mogło, że atmosfera zrobiła się jeszcze gorętsza i każdy oczekiwał wyłącznie tego jednego momentu, w którym wskazówki połączą się w jedną prostą linię. Następnie wszystko potoczyło się zdecydowanie zbyt szybko, aby kobieta mogła pojąć wszystko na raz. Początkowo rozległ się odgłos zegara, zwiastujący chwilę, której z zapartym tchem oczekiwali wszyscy zgromadzeni. Dźwięk jednak urywa się, tak nagle, jak się pojawił, a cała sala pogrąża się w ciemności. W normalnym przypadku Gwen czułaby się niezwykle swobodnie, gdyby nie znajdowała się w tłumie ludzi...którzy rozpętali istne piekło. Zapanował chaos, jakby znów powrócili do mitycznego początku wszechświata. Ludzie po omacku starali się wydostać na zewnątrz,jakby w mroku kryło się coś więcej. Najwyraźniej nikt nie ufał organizatorom na tyle, aby zachować trzeźwość umysł. Brunetka jednak stała w miejscu czując, jak kierowani paniką goście bankietu obijają się o nią nie mając pojęcia, dokąd zmierzają. Dlaczego była taka spokojna? Dopijała powoli szampana i starała się wypatrzeć w ciemności cokolwiek. Może wyjście, drogę na zewnątrz, cokolwiek, co pomogłoby jej wydostać się z tornada ciał i głosów łączących się sobą i przeplatających wzajemnie. Takie rzeczy się zdarzają, złośliwość rzeczy martwych. Gdy zamierzała wykonać pierwszy krok poczuła, jak jej stopy zaczynają się ślizgać na mokrej posadce, a następnie ktoś wpada na nią, zdecydowanie zbyt mocno, kurczowo chwytając się jej sukienki w zwykłym, ludzkim odruchu. Usłyszała trzask pękającego materiału po czym w wodzie wraz z, jak zdołała się przekonać, dziewczyną będącą przyczyną tego drobnego zdarzenia. Wydała zduszone stęknięcie, gdy z całej siły uderzyła o twardą powierzchnię, czując jak ból rozchodzi się po całym jej ciele. Czuła, jak jej ubranie przemaka, po czym z na głowę zaczęła skapywać odrobinę cieplejsza ciecz nieznanego pochodzenia.Miała jedynie nadzieję, że nie zostanie zadeptana przez panikujący tłum, poprzez który dotarł do niej głos dyrektora starającego się uspokoić zgromadzonych. - Wszystko w porządku? - rzuciła do dziewczyny, delikatnie dotykając włosów bojąc się tego, czym może okazać się owa ciecz. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 12:00 am | |
| Uważnie obserwowałam poczynania Xaviera, milcząco wysłuchując jego słów, zastanawiając się ile osób z tych, które klaskały i śmiały się jak na zawołanie robiło to naturalnie, nie zaś dlatego, że tego wymagała sytuacja. Co prawda sama cały czas uśmiechałam się kątem ust, nie mogłam jednak pozbyć się przy tym wrażenia, że to wszystko jest po prostu pustym działaniem. I pustym przekazem. Wszystko zdawało się być zrobione specjalnie pod publikę, każdy gest, każde słowo, to w jaki sposób przeciągał sytuację. Przeniosłam spojrzenie na stół już niemal w tej chwili w której został wprowadzony do pomieszczenia, wodziłam wzrokiem po niezidentyfikowanym kształcie leżącym na jego blacie, pierwszy raz od rozpoczęcia show faktycznie czymś zainteresowana. Trwałam tak przez niemal całe te dwie minuty, które mieliśmy odczekać na odsłonięcie materiału, przez co moment w którym zgasło światło, w pierwszym momencie, skomentowałam pełnym zniecierpliwienia westchnieniem, uznając go za dodatkowy element przedstawienia. Przynajmniej dopóki do moich uszu nie dotarło echo stłumionego krzyku, a na sali nie zapanował chaos. - Co się dzieje? – bąknęłam zaskoczona, odwracając się w stronę, gdzie docelowo powinien znajdować się Malcolm. Wyciągnęłam przed siebie dłoń mrugając kilkakrotnie by przyzwyczaić oczy do mroku, po czym zacisnęłam palce na rękawie jego marynarki. Chciałam dodać jeszcze coś, spytać o cokolwiek, zaproponować usunięcie się pod ścianę, by ochronić się przed panikującym tłumem, jednak ten zdążył już do nas dotrzeć. I nim zdążyłam się odezwać coś popchnęło nas na stół, który wcale nie okazał się tak stabilny jak powinien, przez co chwilę później uderzyłam całym ciężarem ciała o podłogę, na chwilę tracąc dech. Nie zdążyłam nawet ochronić się przed spadającymi kieliszkami, nim cofnęłam dłonie kilka odłamków z rozbijających się naczyń wbiło się w moją skórę. Jęknęłam cicho czując piekące ukłucia bólu, po czym podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej wbijając wzrok w leżącego obok mężczyznę. - Cholera. Malcolm, nic Ci nie jest? |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 1:05 am | |
| Dosyć swobodnie przemieszczała się po sali, sprawiając pozory osoby wręcz skrajnie wyluzowanej oraz czującej się wybornie w towarzystwie ludzi obecnych w tym miejscu. Od czasu do czasu zatrzymywała się przy kimś, by lekkim tonem zagadać coś na temat siostry, zarówno swojej, jak i tej valeriusowej, a następnie ponownie przeskoczyć z miejsca na miejsce w celu znalezienia kolejnej ofiary jej gadatliwości. Bowiem zdecydowanie zaczęła wpadać w ten tryb, w którym paplała z niesamowitym natężeniem słów oraz ich kosmiczną prędkością, zupełnie nie przejmując się wychodzeniem przy tym na osobę raczej lekko niespełna rozumu. Faktycznie jednak wcale nie czuła się aż tak znowu dobrze, zaś jej leniwe spojrzenie wcale takie nie było, gdy wypatrywała w tłumie dobrze jej znanej osoby, z którą w żadnym razie nie chciała się teraz znowu spotykać. Słowa usłyszane tego wieczoru w zupełności wystarczyły jej, by miała ich nadmiar na następne kilka tysięcy lat, co oznaczało mniej więcej tyle, że nigdy więcej nie chciała słyszeć niczego wychodzącego z ust tego człowieka. Co za dużo, to niezdrowo, a ona czuła się przez niego chora. Chora, wzgardzona, zdradzona, okłamana, osamotniona, wykorzystana… Długo byłoby wymieniać wszelkie jej odczucia towarzyszące myślom o tym, jak potraktował ją Angelini. Najważniejsze jednak było to, że wreszcie przejrzała na oczy, z których jakby opadły jej niewidzialne normalnie klapki, takie jak dla konia. I już nigdy więcej nie miała zamiaru pozwolić na ponowne założenie ich, bowiem to okazało się wiązać tylko i wyłącznie z jeszcze większym bólem. O ile słabszy by on był, gdyby Valerius od samego początku jasno mówił jej, że nie widzi się w jakiejkolwiek roli związanej z ojcostwem. Z pewnością nie przyjęłaby tego zbyt dobrze, również płacząc czy też robiąc jakąś małą scenę, jednak przynajmniej odpadłby ból związany ze świadomością tego, że mydlił jej pięknie oczy, zaś innym na prawo i na lewo rozpowiadał o tym, czego jej już nie powiedział. W przypadku otwartej rozmowy pozytywny mógłby być fakt, że jakoś rozstaliby się w normalny sposób określany mianem ludzkiego, byli przecież dorosłymi ludźmi. Sądziła, że byłaby w stanie przełknąć jakoś gorycz związaną z ich nieudanym związkiem, nawet nie o tyle dając mu swobodnie odejść, co osobiście odsuwając się na tyle, by nie przeszkadzać mu już więcej. Kto wie, może kiedyś nawet spotkaliby się w całkiem przyjaznej atmosferze, wspominając dawne czasy? Przy obecnym stanie rzeczy nie było na to jednak nawet najmniejszych szans. Ponownie zaczynała pałać jak najpaskudniejszymi uczuciami do tego człowieka, odsuwając daleko od siebie całą resztę myśli mogących jej w tym przeszkodzić. Była dobra w takich rzeczach, zaskakująco wręcz się do nich nadawała. Może to właśnie było jej pisane…? Znalezienie sobie obiektu nienawiści i trwanie przy niej do końca życia, nie dając się więcej zranić… Słysząc nagle dosyć bliskie nawoływania jej, pospiesznie przeszła na drugi koniec sali, starając się umknąć w tłumie, bowiem na wyjście z budynku chwilowo nie miała jeszcze nawet najmniejszych szans. Starała się więc nieustannie pozostawać w ruchu, zmieniając co rusz swoją lokalizację, by jak najbardziej zminimalizować szanse złapania jej przez byłego, którego nawet na oczy widzieć nie chciała. W żadnym razie nie słuchała słów mężczyzny nagle postanawiającego wygłosić coś w rodzaju maleńkiego przemówienia, prezentując im coś, czego opisu Tabby nie usłyszała przez zbytnie zajmowanie się kluczeniem między kolejnymi osobami i ciche zagadywanie tych mniej zainteresowanych, jednak bardzo szybko przyszło jej przekonać się o tym, że powinna jednak przykładać większą uwagę do całości wydarzenia. Zwłaszcza przy nagle gasnącym świetle i… Chaosie, jaki nastał przez utratę zasilania. Wrzaski, krzyki, zamieszanie, ludzie przepychający się niczym zwierzęta, starający znaleźć towarzyszy w zupełnych ciemnościach. Tratowanie się nawzajem oraz wypychanie na boki, byleby tylko pierwszemu przedrzeć się do wyjścia. I choć Tabitha starała się zatrzymać w jakimś bezpieczniejszym miejscu, zdecydowanie jej to nie wyszło, o czym dowiedziała się, cóż, najwyraźniej zaatakowana przez śliską podłogę. Runęła niczym długa, stawiając przy okazji stopę w wyjątkowo felerny sposób i praktycznie sycząc z bólu, gdy jednocześnie usiłowała złapać jakoś równowagę. Jednak to nie ona złapała równowagę ani ta nie złapała jej, bowiem… Z jej ust wyrwał się cichy okrzyk, gdy w ostatniej chwili ją złapano, lecz już po chwili gorzko pożałowała tego, że nie pocałowała ziemi. - To nie twoja sprawa. – Wydusiła z siebie, zagryzając zęby z bólu i próbując zmusić go do postawienia jej na podłodze. – Łapy precz ode mnie. I postaw mnie na ziemię, już. Poradzę sobie sama. - W ciemności nie mógł raczej nic zobaczyć, lecz i tak patrzyła na niego wściekle. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 10:42 am | |
| z biblioteki
Nienawidził, kiedy mu przeszkadzano. Niezależnie, czy jaskółki latały na tyle nisko, by wzbudzić podejrzenia w jego przesądnym umyśle czy Strażnicy Pokoju przynosili mu wieści o Maisie, która w ciągu trzech lat absencji została awansowana jako poszukiwana numer jeden. Zawsze alergicznie reagował na próby przerwania mu - już nawet więźniowie wiedzieli, w które dni tygodnia lepiej poruszać się po celach na paluszkach, kiedy naczelnik oddawał się lekturze - więc kiedy ktoś otworzył drzwi od biblioteki, poczuł jedynie palącą wściekłość. Nie obawiał się, że przeszkadzający im człowiek zauważy coś niepokojącego w ich zachowaniu. Tak bardzo dbali o zachowanie pozorów, ale nie znaczyło to wcale, że Gerard nie miał ochoty na przedstawieniu swojej córki jako przyszłej żony. Mógłby jednak obawiać się gniewu swojej niedoszłej teściowej, więc w razie jakichkolwiek wątpliwości.... Cóż, należało pogrzebać wszystkie ofiary na podwalinach nowego świata. Który chciano mu pokazać. przynajmniej to zrozumiał z natrętnego głosiku, który zakłócił mu jego prywatne spotkanie z córką. Mógłby kłamać, że go tak interesuje, ale nigdy nie był dobry w ukrywaniu emocji przed Maisie, więc tylko uniósł brwi, nie dając dokończyć delikwentowi kwiecistej mowy o metodach zabudowania nowej dzielnicy. Niewiele go to interesowało, bo ta część Kapitolu należała do chlubnej przeszłości i powinna tam zostać. Najwyraźniej jednak jego prezydent zaczynała mieć dla niego niespodzianki, co jeszcze bardziej upewniło go w tym, że najwyższa pora ją zastąpić. Nie podzielił się jednak tymi zamachami stanu w myślach z nikim, nie komentując również chęci poznania dziadka... swojego dziecka. Jednego i drugiego, dla niego Rufus był tylko reliktem przeszłości, którego należało omijać z równym wdziękiem jak tych wszystkich znajomych, którzy witali go po powrocie do sali głównej. Powracał jak nowy narodzony i już spokojny na tyle, by nie przejmować się wcale, kiedy zauważył, że pokaz się już rozpoczął. Mogli wypuszczać tu nawet nagich trybutów, by zaczęli na nich polować - było mu wszystko jedno. Zgasło światło, wielkie rzeczy, czyżby naprawdę zaczynali bawić się tak jak za starych, kapitolińskich czasów... Ale najwyraźniej ktoś nie odrobił domowej lekcji. Poczuł znowu to samo, co rozpętało piekło podczas ostatnich obchodów. Czysta panika, która znowu spowodowała rozproszenie. Znowu usłyszał to samo - krzyki, odgłos poprzewracanych mebli i zapewne byłby w stanie zareagować w podobny sposób, kiedy kończył męki Josepha butem, gdyby nie to, że wyciągnięta ręka po Maisie utkwiła w powietrzu. Znacząca różnica - nie był sam i właśnie sam przeżywał poziom absolutnego strachu, który jednak nigdy nie mógł go zatrzymać. Był uczuciem irracjonalnym, stanem, którego Ginsberg nie odczuwał praktycznie wcale i nie był z nim oswojony, ale najwyraźniej ten bankiet szykował dla niego same niespodzianki. Mógłby zacząć krzyczeć, ale świadomość myśliwego podpowiadała mu, że to nie jest mądre posunięcie, zresztą nie było szans, by go usłyszała, więc ruszył przed siebie, próbując rozpoznać jaśminową nutę (jego ulubione perfumy) w powietrzu - zmysł węchu i dotyku miał rozwinięty o wiele lepiej niż ten głupi wzrok, który nie był zbyt przydatny w egipskich ciemnościach, które właśnie opanowały całą salę. Nie wykonał jednak kilku kroków, a poczuł przejmujący ból w skrócie, który sprawił, że się zachwiał. Raz, drugi, trzeci, a potem już stracił rachubę, próbując ustać na nogach i przytknąć chusteczkę do bolącego miejsca. Nie wiedział nawet, czy krew broczy mu na palce czy to może tylko zimny pot, który zwiastował najgorsze przeczucia. Tylko one mu zostały, bo cała reszta niezdrowych i nieznanych mu emocji opuściła jego rozum, pozostawiając tylko odczucia fizyczne. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 11:03 am | |
| Powrót na salę oznaczał dla Maisie ponowne skonfrontowanie się z ludźmi, ale wydawała się już spokojniejsza, jakby Gerard podpisał własnym płynem ustrojowym pakt. Pokojowy i...własnościowy, tak naiwnie sądziła, uśmiechając się lekko i tajemniczo, jakby Ginsberg zdradził jej w bibliotece największy sekret. Właściwie tak było; ciągle miała w głowie niewyraźny obraz jego ojca. Próbowała dopasować jego oczy, usta i kości policzkowe do kogoś starszego, statecznego, może poruszającego się o lasce? Kreowanie w swojej głowie wizji szczęśliwej, pełnej rodziny, z nowoodnalezionym wujkiem i dziadkiem, zajęło ją do tego stopnia, że nie rozglądała się dookoła wcale, wpatrzona tylko w profil Gerarda. Mogłaby spijać z jego ust wszystkie pytania i odpowiedzi, ale zanim zdążyła do końca zaprezentować mu swój perfekcyjny uśmiech...wszystko uległo rozpadowi. Chwilowemu; nie wsłuchiwała się w słowa śmiesznego dyrektora Galerii i nie przywiązywała wagi do odliczania, dlatego z pewną dezorientacją przyjęła pojawienie się ciemności. Nagłej; ta sztuczność nocnej pory zawsze ją przerażała, przywykła przecież do subtelnego mroku albo porannych mgieł. Nagłe błyski jarzeniówek kojarzyły się jej ze znienawidzoną Trzynastką i w pierwszej chwili naprawdę się przestraszyła, odruchowo sięgając do ramienia Gerarda. Którego nie było; wystarczyły sekundy, żeby grobowa cisza po nagłym wyłączeniu zasilania zmieniła się w wstęp do piekielnego chaosu. Typowego, panika ogarniała ludzi w tempie natychmiastowym a Maisie nie przywykła do takich zbiorowisk i ich reakcji. Nie znosiła prób ewakuacji w podziemnym dystrykcie i teraz reagowała równie alergicznie, drętwiejąc w środku biegającego tłumu, tłukącego kieliszki, przewracającego eksponaty i popychającego się wzajemnie. Ona także straciła w końcu równowagę, zataczając się w stronę ściany, zapewniającej na szczęście podparcie. I jako-taką orientację; wiedziała, że za sobą ma koniec przestronnej sali...i to by było na tyle; nie wiedziała, gdzie znajdują się wyjścia ani gdzie jest Gerarda i może powinna rozpłakać się i wpaść w dziecięcą histerię dziewczynki gubiącej ojca w supermarkecie, ale wybrała jednak sensowniejszą opcję. Nie ruszała się z miejsca, rozsądnie widząc więcej zagrożeń w ewentualnych potknięciach i rozbijanych na głowie szklankach niż pozostaniu pod pewną ścianą. Po omacku przejechała jednak dłonią ponad sobą, upewniając się, że nie stoi pod jakimś ciężkim obrazem ani nożem. Tylko tyle i aż tyle; nie podejrzewała nawet zamachu ani żadnej politycznej przepychanki, kompletnie nieprzystosowana do takich zagrywek i naiwnie wierząca w szybkie przywrócenie prądu. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 12:18 pm | |
| Uśmiechałam się lekko, od czasu do czasu kiwając głową w odpowiedzi na słowa Malcolma i Reiven. Alkohol coraz mocniej szumiał mi w głowie, przynosząc przyjemne uczucie ukojenia i spokoju. Wciąż nie bawiłam się dobrze, ale podejrzewałam, że było to całkowicie niemożliwe, więc wystarczało mi zniwelowanie poziomu zażenowania i goryczy związanej z przebywaniem na bankiecie. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko przestało mnie bawić, albo- czy bawiło mnie kiedykolwiek? Czasy rozpoczęcia współpracy z Coin jeszcze za panowania Snowa, późniejsze intrygi, kłamstwa, wyjazd do Trzynastki, pechowa misja, kontuzja, wreszcie zakończenie rebelii- to wszystko wydawało się takie dalekie, że aż dziwnie nierealne. Chyba wtedy po prostu nie zastanawiałam się nad tym, co robiłam- czułam, że to było słuszne, i tyle mi wystarczyło. Cała reszta, krew, pot i łzy- były naturalne, chyba właśnie takie miałam przekonanie. Przekonanie, że musiało tak być, bo innej drogi nie było. Że przecież nie robiłam tego dla siebie, robiłam to dla Casa, dla przyjaciół, dla Panem, ja sama po prostu mogłam mieć okazją być częścią tego, co szykowałam dla nich, i niczego więcej nie chciałam. Tylko strzelać. Pociągać za spust i liczyć ofiary, z nadzieją, że każda z nich przybliża koniec zwycięskiej rebelii. A ich nękające mnie w koszmarach twarze już się nie liczyły, bo było tylko wyższe dobro i już nic więcej. Nie wiem, kto obudził mnie z tego snu i nie wiem, czy raczej chciałabym go przekląć, czy pocałować. Może to był Casper, i to, że wiwatowanie na ulicach bez niego wcale nie było takie piękne, jak być powinno. Może poznanie Mathiasa, może dzieci w Kwartale, nie wiedziałam, nie wiedziałam nic oprócz tego, że część mnie już na zawsze ich za to znienawidziła. Ale to nie było ważne, reszta mnie dziękowała im za to, co zrobili. Otworzyli mi oczy na to, co działo się wokół mnie, i mogłam stanąć po poprawnej stronie barykady. Nareszcie. Drgnęłam, wybudzona z zamyślenia przez słowa mężczyzny w eleganckim garniturze. Znowu się uśmiechnęłam, obserwując go uprzejmie i klaszcząc, kiedy robili to wszyscy inni. A potem na salę wjechał przysłonięty purpurową płachtą stół, i poczułam nagły przypływ niepokoju. Nerwowo zabębniłam palcami o blat baru, zerkając z ukosa najpierw na Reiven, a potem na Malcolma. Wspomnienia z poprzedniego bankietu nagle stały się dziwnie wyraźne i ostre, i czując, że zaraz zdarzy się coś strasznego, mimowolnie poderwałam się na nogi. Zaraz po tym zapadła ciemność. Usłyszałam krzyk, najpierw jeden, a potem coraz głośniejszy, wydawany przez coraz więcej osób. Nie dawałam sobie czasu na panikę, przecież wiedziałam, jak postępować, żołnierze nie mogli się bać. Złapałam dłonią za blat baru, przez przypadek strącając z niego szklankę z drinkiem, którego nie skończyłam. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i potok przekleństw barmana, który pewnie oberwał odłamkami. Starałam się zignorować krzyki i szamotaninę dookoła mnie, cierpliwie nie zwracałam uwagi na uderzające mnie ręce, łokcie i nogi, brnąc wzdłuż baru. Natrafiłam na dziewczynę już po kilku krokach. Spróbowałam wytężyć wzrok, ale w ciemnościach to zdało się na nic. -Reiven, nic Ci nie jest?- Zapytałam pospiesznie, krzywiąc się lekko, kiedy czyjeś ramię uderzyło o moje. Pokiwałam głową, słysząc komunikat o szybkim przywróceniu zasilania, wciąż delikatnie trzymając się ramienia Ruen, nie chcąc, by rozdzielił nas tłum. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 9:04 pm | |
| Nadejście czegoś, co najwidoczniej miało być punktem kulminacyjnym bankietu, ucieszyło go z jednego powodu - oznaczało, że już niedługo będzie mógł zabrać Nicole do mieszkania. Bez oskarżeń o brak kultury, bez mentorskiego faux pas i z minimalną ilością nieprzychylnych komentarzy płynących ze strony co bardziej zepsutych uczestników przyjęcia. Którymi nie przejmowałby się wcale, gdyby nie fakt, że każda z tych elegancko ubranych kobiet i każdy kołyszący się od nadmiaru alkoholu mężczyzna, mógł pomóc utrzymać Amandę i Emrysa przy życiu. Póki co uśmiechał się więc, rozglądając się nad tłumem i sącząc szampana z kieliszka. Nie pamiętał, w którym momencie kryształowe naczynia znowu się napełniły; musieli zrobić to przemykający się niczym cienie kelnerzy i kelnerki, tak milczący jak niegdyś awoksi. Przyjrzał się dokładniej jednej z ubranych w schludny uniform, młodych dziewczyn; nie zdziwiłby się wcale, gdyby okazało się, że i obcinanie języków wróciło do kapitolińskiej mody. Żeby nie zwracać na siebie uwagi, również utkwił wzrok w dyrektorze galerii, chociaż za wszelką cenę starał się go nie słuchać. W fałszywie podekscytowanym głosie mężczyzny wyczuwał dziwną nutę, nieprzyjemnie kojarzącą mu się z afektowanym akcentem dawnych mieszkańców stolicy i musiał włożyć sporo wysiłku, żeby powstrzymać się od grymasu. W ustach czuł niesmak, którego nie mógł spłukać nawet wytworny szampan. Włożył jedną rękę do kieszeni, bawiąc się zapalniczką i marząc o wyjściu na zewnątrz i zapaleniu. Zamiast tego zacisnął nerwowo usta, miarowo tupiąc nogą o wypolerowaną posadzkę i przenosząc spojrzenie na tarczę zegara. Pięć sekund do północy, trzy, jedna... Serce podeszło mu do gardła, gdy na sali zapanowały nagłe ciemności. Automatycznie spróbował odłożyć kieliszek na stół, ale nie trafił; rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Druga dłoń wystrzeliła prosto w nieprzeniknioną czerń, szukając na oślep ręki Nicole - bez skutku. Usłyszał za to jej głos i poczuł szarpnięcie za rękaw marynarki, podczas gdy tysiące gwiazdek, które początkowo wyskoczyły mu przed oczami, zaczęły stopniowo znikać. - Trzymaj się blisko mnie - powiedział tylko, czując jak atmosfera robi się coraz bardziej gęsta. Przyciągnął kobietę bliżej do siebie, próbując odruchowo osłonić ją przed przebiegającymi w tę i z powrotem ludźmi, których obecność bardziej wyczuwał niż widział, ale w tym momencie ktoś mocno w nich uderzył, sprawiając, że stracili równowagę. Dalej już wszystko potoczyło się błyskawicznie; wpadnięcie na stolik, twarde lądowanie na posadzce, dziesiątki rozbijających się dookoła butelek i kieliszków, aż wreszcie coś ostrego, uderzającego go w skroń. - Kurwa! - zaklął pod nosem, podnosząc dłoń do twarzy i czując coś ciepłego i gęstego, spływającego mu po skórze i zalewającego oko. Nie żeby robiło mu to jakąś różnicę; i tak nic nie widział, słyszał za to więcej niż by chciał. - Nicole? - rzucił w powietrze z przestrachem, desperacko próbując przeniknąć wzrokiem przez czarną barierę, bezskutecznie. Podniósł się powoli do pozycji siedzącej, ostrożnie unikając opierania się o parkiet, na którym musiało aż roić się od kawałków szkła. Usłyszał głos kobiety, gdzieś po swojej prawej i już bez zastanowienia zbliżył się do niej. Ostre odłamki wbijały mu się w podeszwy, ale nie dbał o to; odnalazł ją na oślep, obejmując za ramiona. Stolik był zaraz obok, leżał na boku, przewrócony, ale chyba cały. - Chodź - mruknął, próbując przeciągnąć ją nieco w bok; tak, żeby szeroki blat ochronił ich przed ewentualnym rozdeptaniem przez tłum. - Nic ci nie jest? - zapytał z niepokojem, przypominając sobie, że powtórzył po niej niczym echo. - Ja jestem cały - dodał, milczeniem pomijając cieknącą po twarzy krew. Po ciemku i tak nie mieli szans nic z tym zrobić, a sama rana nie wydawała się na tyle groźna, żeby istniała potrzeba natychmiastowego wzywania pomocy. W której nadejście wątpił; dopóki goście zachowywali się jak wystraszone stado zwierząt, nie było mowy o jakiejkolwiek ewakuacji. Pozostawało im czekać, licząc na to, że zasilanie awaryjne uruchomi się lada chwila. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : Asystentka Rufusa Ginsberga Przy sobie : telefon komórkowy, prawo jazdy, gaz pieprzowy, paczka papierosów, paczka zapałek
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 9:06 pm | |
| /w sumie to dopiero z limuzyny
Przyzwyczaiła się do palenia papierosów tylko i wyłącznie o poranku. Nieszczególnie bowiem zależało jej na tym, by umrzeć młodo przez jakiś marny tytoń, ale dzisiaj akurat miała niewyobrażalną ochotę na zaciągnięcie się kilka razy trującym dymem. Z tego właśnie powodu wyszła z sali i skierowała się na zewnątrz. Wcześniej wypiła kilka kieliszków szampana, ale nie chwiała się na wysokich szpilkach, nie odbijała się też od ścian. Na szczęście droga na dwór nie była zbyt skomplikowana, bo w przeciwnym razie Ruby na pewno by się zgubiła. Od zawsze miała problemy z orientacją w terenie. Trzeba przyznać, że galeria prezentowała się bardzo dobrze; Hempstead zachwycała się otwartą przestrzenią i jasnymi kolorami. Nie było ani trochę przytulnie, zupełnie jak w jej sercu, a ogromny szkielet nawet trochę przerażał. Brunetka wreszcie dotarła na świeże powietrze i oparła się o zimną ścianę budynku. Wyciągnęła papierosa, którego szybko odpaliła za pomocą zapałki. To nic, że ani trochę nie pasował do eleganckiej sukienki, którą dzisiejszego wieczoru założyła na swoje blade ciało. Po kilku minutach wpatrywania się w kłęby dymu wypuszczanego z ust, Ruby ponownie weszła do środka. Odgarnęła swoje ciemne włosy, które opadły na twarz. Zbliżała się północ, a Hempstead tym razem wybrała wino. Z kieliszkiem zatrzymała się gdzieś niedaleko ściany i skupiła swoje spojrzenie na podeście, na którym pojawił się mężczyzna. Przyłożyła kieliszek do ust i w tym samym momencie zegar wybił równą godzinę. A chwilę później widziała już tylko ciemność. Chociaż bardzo starała się zobaczyć cokolwiek spod zmrużonych powiek, było to na nic. Miała tylko nadzieję, że szybko przywrócą zasilanie. Postanowiła nie ruszać się z miejsca. Postanowiła, a później już nie mogła. W momencie, gdy usłyszała krzyk, a później totalnie niezrozumiałe kroki, opuściła kieliszek na podłogę i przywarła ciałem do chłodnej ściany. Oddychała niemiarowo, ale starała się zachować spokój. Odruchowo zacisnęła dłoń na fragmencie materiału sukienki, zastanawiając się, co to wszystko ma znaczyć i jak bardzo jest źle. Nie, nie była optymistką.
Ostatnio zmieniony przez Ruby Hempstead dnia Sob Wrz 20, 2014 11:05 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 9:33 pm | |
| / sala zapomnianych wiadomości
W jednej chwili gapiłam się na szklankę pełną krwi i nie wiedziałam, co myśleć... … a w drugiej stałam pośród ciemnego lobby, wsłuchując się w przesycone paniką krzyki ludzi. Jeszcze kilka minut temu chciałam zamówić taksówkę i wrócić do centrum miasta, całkowicie, stuprocentowo i bezapelacyjnie rozczarowana nudnawą imprezą… ale wtedy przemówił do mnie bóg przedniej zabawy. Nie sądziłam, że przyglądanie się krwi może być takie fascynujące. Nawet jeśli to krew pół na pół zmieszana z whisky. Ale nie to było istotne. Nie to. Dostałam ataku paniki w Sali Zapomnianych Wiadomości. Poszłam do łazienki, by zmyć juchę z rąk i wpatrywałam się we własne odbicie w lustrze bez choćby cienia zrozumienia. Biłam się z własnymi myślami… i o mało nie zginęłam podczas tej wewnętrznej potyczki - ale to akurat sprawiło mi przyjemność. A teraz stałam pośród całkowitego mroku, z kolejnym drinkiem w ręce, niemal niezdrowo uradowana, bo zaledwie moment wcześniej - wiedziona instynktem, przeczuciem, przyzwyczajeniem - zajęłam miejsce niedaleko ściany, która… paradoksalnie ochroniła mnie przed rozkołysanym, spanikowanym tłumem. Nieźle, jak na godzinę pobytu w Galerii. Gdy tylko padło zasilanie, niemal natychmiast przeskoczyłam na zupełnie inny tryb postrzegania świata - tu i teraz zmysł wzroku był najmniej istotny. Doświadczenie zawodowca, zwycięzcy Igrzysk, a może zwykłej wariatki pozwoliło mi polegać na słuchu, węchu… oraz dotyku - wodząc przed sobą dłonią przylgnęłam plecami do ściany pozwalając, by rozbiegane, rozmazane ciemne sylwetki innych ludzi przemykały obok mnie. Nie mogłam wykluczyć zagrożenia - ale potrafiłam je zminimalizować. Ostrawy zapach krwi zmieszany z wonią alkoholu wciąż wypełniał moje nozdrza, zaś powietrze raz za razem przeszywały niewyraźne, nieco zbyt bełkotliwe (a może po prostu przerażone?) nawoływania gości. Kręciło mi się trochę w głowie, ale nie byłam chyba pijana - alkohol wyparował z ciała w chwili, w której żyły wypełnił zastrzyk adrenaliny zaaplikowany przez nagle gasnące oświetlenie. Powinnam poukładać wszystkie wydarzenia, skatalogować, zanalizować dokładnie, żeby… … nie dać się zaskoczyć. Żeby nie pozwolić przeciwnikowi, kimkolwiek dziś nie był, zyskać nade mną przewagi. Ten gorący mrok, te duszące wyziewy wistarii, te ludzkie ćmy w beznadziejnym, ostatecznym przejawie szaleńczej odwagi bądź głupoty krążące na oślep po lobby i szukające towarzyszy zabawy, wszystkie zupełnie zwykłe, oczywiste symptomy bankietowej nocy były dla mnie oczywistymi, nienawistnymi omenami… … nieszczęścia. A ten przecież od lat jest mi rodzonym bratem. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 10:34 pm | |
| Nigdy jeszcze nie czuł tak silnego strachu. Uczucie to paraliżowało go. Nie potrafił się ruszyć, nie potrafił myśleć, ani choćby odrobinę się ogarnąć, by zrobić przynajmniej jeden rozsądny ruch. Stał właśnie w mroku, w którym z każdej strony mogło nadejść zagrożenie, a jak nie ono, to ktoś przypadkowy, kto niechcący odebrałby mu świadomość, a on stał bezmyślny, sparaliżowany. Trenował wiele z matką i właśnie powinien wykorzystywać swoje umiejętności mordercy. Właśnie, o to właśnie chodziło! Matka wytrenowała go na genialnego drapieżnika, na mordercę, który bez mrugnięcia okiem zabijałby. Zapomniała jednak wyzbyć go z uczuć, które czyniły go bezbronnym. Dzieło niedokończone, niedoskonałe. Porażka jej życia. Może właśnie dlatego go porzuciła, o ile nadal żyła? To nieistotne. Nie teraz. Gdy chodziło o Tabithę i jej życie, jej obecność u jego boku, a właściwie jej brak, to panikował, jak gdyby za sekundę miał stracić własne życie. Był jak ślepy nietoperz, który utracił wraz z nią słuch i w tej chwili leciał prosto na ścianę. Nieświadomy tego, spanikowany możliwością zaistnienia problemu z faktu braku słuchu i samotności, bo nic nie wskazywało na to, by towarzyszył mu świat. Był jak człowiek, którego zamknięto w podwodnej pułapce, gdzie przytępiały mu się zmysły dotyku, opaska na oczach odbierała widok na i tak ciemne pomieszczenie, słuchawki na uszach wyciszały nawet pluskanie wody, gdyby to choćby mogły zaistnieć, ale nie mogło, bo nic nie wprawiałoby wody w ruch. Skuty łańcuchami nie mógł nic. On i jedynie myśli, które doprowadzały go do szaleństwa, by w końcu kompletnie zniknąć, wypierając go ze wszystkiego. Powietrze w butli się kończyło... Umierał powolnie. Tak to właśnie odbierał, choć ból pustych ramiona dawał jakimś cudem o sobie znać. Jeszcze nie stracił zmysłów, jeszcze nie było tak tragicznie, bo miał przed sobą nieco więcej czasu. Nieco więcej czasu... Miał, ale jeszcze chwila, a... Zapewne umarłby, rozlatując się na miliardy wrednych pajączków, które poukrywałyby się po najciemniejszych zakamarkach kobiecych sukienek i w ich torebkach lub po kieszeniach mężczyzn. Ich ostatnią myślą byłoby ponowne scalenie się. To mu uświadamiał mrok Sali, póki nie poczuł ciepła istoty, która trzymała go przy życiu, która była jego słodkim uzależnieniem, klejem, który trzymał go w całości, kimś, kto oddawał mu wzrok i uczucia. Oddawał mu myśli, które natychmiast otoczyły ją troskliwością płynącą prosto z serca. Miał ją w ramionach, czując jej rozpalone ciało, które pokrywała gęsia skórka. Czuł, jak sztywnieje, gdy docierało do niej, na kogo wpadła - na Pana Zdrajcę, który tym razem ją nieświadomie okłamał. Zamiast mózgu miał chyba jakąś papkę, która nastawiona była na krzywdzenie najbliższej, najukochańszej, tej jedynej. - Nie! – Warknął, czując jej słodki zapach, który sprawiał, że miał ochotę polecieć na wyimaginowanych skrzydłach w górę, by posadzić ją na obłoczku, na którym byłaby bezpieczna. Nie mógł tego zrobić. Nie był święty, niebo nie wpuściłoby go nawet wtedy, gdyby mógł pochwalić się umiejętnością latania. Oczywiście jej nie miał. - Nie... – Powtórzył, opanowując swój ton i przemawiając nieco delikatniejszym, spokojniejszym, choć nadal posiadającym nutkę głębokiego smutku, głosem. Zdrajca. – Nie ma takiej opcji. Zostaniesz tu, na moich rękach, czy tego sobie życzysz, czy też nie – stwierdził stanowczo, mocniej przyciskając ją do siebie, by przypadkiem nie przyszło jej do głowy uciekanie. Dokładnie, nie zamierzał jej wypuszczać, w żaden sposób porzucać, gdy już miał ją cudem przy sobie. Przeznaczenie kolejny raz popchnęło ją w jego ramiona. To coś znaczyło. Nie czekała go kręta ścieżka mordercy, a życie u boku swojej upartej Psotki, którą to właśnie otaczał tak wielkim uczuciem. Ani mu się śniło, by ponownie pozwolić jej odejść, zniknąć, ją choćby przypadkiem zgubić. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 11:19 pm | |
| Wśród ogólnie panującego chaosu co chwila dało się słyszeć gromki głos dyrektora galerii nawołujący tłum do spokoju. Zatrudnieni przez Organizatorów pracownicy przepychali się wśród ludzi próbując mniej lub więcej wspomóc mężczyznę w działaniu, starając się na oślep wyłapać najbardziej panikujących cichymi słowami namawiając ich do wyciszenia się. W końcu, niemal idealnie po obiecanych pięciu minutach rozległo się krótkie elektryczne brzęczenie, by po chwili pomieszczenie zalało intensywne światło. Początkowo światło oślepiło znajdujących się w lobby, zatrzymując większość z nich w miejscu, póki oczy nie przyzwyczaiły się do kolejnej zmiany. - Proszę państwa, zachowajmy spokój, wszystko wraca do normy! – Głos dyrektora ponownie przeszył powietrze, tym razem brzmiąc już zdecydowanie pewniej. – Zaraz ktoś wyjdzie do państwa i pomoże tym, którzy zostali poszkodowani w naszym małym incydencie. Proszę się nie przejmować, ponownie usiąść przy stołach i rozkoszować się resztą… Nie było mu dane dokończyć wypowiedzi, jego pewny siebie uśmiech zgasł, gdy przeraźliwy wrzask zagłuszył jego słowa. Stojąca niedaleko zbiornika z wodą kobieta stała z głową zadartą do góry, cała blada, drżącą ręką wskazując w stronę metalowego szkieletu, krzycząc ile sił w płucach. W końcu dźwięk ucichł, kobieta zaś osunęła się na kolana spazmatycznie łapiąc oddech, nie mogąc oderwać wzroku od ciała nabitego na jedno z żeber. Zawieszona w pobliżu drugiego piętra długowłosa blondynka obficie broczyła krwią do zbiornika barwiąc wodę na czerwono w zastraszającym tempie. Przez chwilę na sali panowała cisza, przerywana jedynie cięższymi oddechami, zaraz jednak ponownie zawitał na niej chaos. Wśród tłumu zaczęły podnosić się kolejne głosy paniki, kilka z kobiet opadło na krzesła zemdlone, kelnerzy zapomnieli zupełnie o swoich zadaniach wypuszczając z dłoni tace. Tym razem zabrakło uspakajających apelów dyrektora, który przysiadł na podwyższeniu intensywnie wachlując się białą chusteczką wyciągniętą z kieszeni garnituru. Po kilku chwilach wśród tłumu podniosły się głosy nawołujące do ściągnięcia ciała.
Alex i Gwen, leżycie w wodzie niemal idealnie w centrum rozprzestrzeniającej się szkarłatnej plamy. Ciecz spływająca po waszych twarzach okazała się zabłąkanymi kroplami krwi, które niechybnie ozdobiły was ciepłymi wzorami.
Następny post Mistrza Gry pojawi się jutro wieczorem, do tego czasu zachęcamy was do opisania reakcji na daną sytuację. Miłej zabawy. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 12:25 am | |
| Była skrajnie głupia i nierozważna. Nie tylko stawiając nieostrożne kroki, nie ponownie pozwalając temu facetowi skraść jej serce, wykorzystać ją, a następnie zranić, lecz również czując z tego powodu przejmujący ból zakorzeniony gdzieś tam w głębi serca. Nie okazywała tego, starając się przekonać zarówno własną osobę, jak i całą resztę co lepszych obserwatorów, że rozkoszuje się w zupełności tym wszystkim, co dobrego powinno ujawniać się w bankietach takich jak ten. Dodatkowo usiłowała również dać się zupełnie omotać gniewowi i nienawistnym pragnieniom, by nie odczuwać jakiegokolwiek innego żalu. Samo zło oraz negatywne emocje w stosunku do kogoś, kto teoretycznie powinien spędzić z nią resztę życia. Miał być ślub, zaś ona czuła się jak ktoś mający wziąć już udział tylko w pogrzebie. Swoim własnym pogrzebie, bowiem przez kilka słów Valeriusa pogrzebać miała już tylko własne serce, poślubić gorycz. I choć naprawdę udawała przed sobą, że wcale jej na tym nigdy nie zależało, że ani odrobinę nie kochała tego człowieka, nie mogła przecież robić tego zbyt długo. Raz skruszone mury kruszyły się samoistnie praktycznie nieustannie, robiąc z niej istotę słabą, cień człowieka, jakim myślała, że tak naprawdę jest. Zwłaszcza przy wspomnieniu tych wszystkich planów, jakie snuli podczas nocy bez godziny snu, spędzanych w chłodnej pościeli w ich własnym domu, wspólnym domu. Nie wiedziała, co teraz się stanie z budynkiem wybieranym z taką ochotą i pasją. Przez pół dnia malowała obraz na jednej ze ścian, czując się tak niesamowicie wspaniale, jednak teraz najprawdopodobniej już nigdy nie miała tam powrócić, ze śmiechem krytykując swoje własne arcydzieło i zastanawiając nad tym, czy dało się to jeszcze jakoś zamalować. Teraz ktoś zupełnie inny miał się tym zajmować, może nawet u boku jej byłego narzeczonego. Planowali ślub… Skromną, kameralną ceremonie bez gości, tylko we własnym towarzystwie. To było niczym sen, z którego nie chciała się budzić, jednak ktoś inny podjął za nią decyzję. Nigdy wcześniej nie znała bólu, jakim była myśl o tym, że najprawdopodobniej nie są sobie pisani, że nie jest jego właściwą księżniczką i nic tego nie zmieni. Próbowali, nawet nie raz, jednak wszystko plątało się nawet przy obustronnych chęciach. Zaledwie tydzień przed ślubem… - Puść mnie. – Powtórzyła słabiej, zaciskając oczy i przełykając ślinę. – Nie utrudniaj mi tego, Vale, nie zostanę. Ani teraz, ani nigdy. Nie jestem też małą dziewczynką, którą musisz się opiekować, choć jednocześnie myślisz tylko o ucieczce od niej, o pogardzie dla niej odczuwanej. Nie jestem też głupia, wbrew pozorom, choć teraz zaczynam myśleć, że faktycznie dałam się zaślepić. Zabierz ode mnie łapy, brzydzę się twoim dotykiem. Po tym wszystkim, co mi obiecywałeś, po tym wszystkim, co planowaliśmy, nagle dowiaduję się takich rzeczy. Nawet nie raczyłeś powiedzieć mi tego prosto w twarz, łgarzu. – Ciskała w niego kolejnymi słowami niczym niesamowicie ostrymi, dla niej samej, sztyletami, zupełnie nie przejmując się rozgardiaszem dookoła. Jeśli przez to zginie… Cóż, może tak będzie lepiej, bo to właśnie jest jej pisane? - Nie będę cię nawet nękać w domu. Zwyczajnie wystaw rzeczy przed bramę, zabiorę je albo dam komuś ukraść, psia różnica. – Kolejny cios i… Światło zapaliło się, ukazując wszystko w swej okazałości. W tym z pewnością również jej nietęgą minę oraz wyraźne powstrzymywanie płaczu, dolną wargę drżącą niczym u małej dziewczynki. Odwróciła wzrok, wbijając go w podłogę, a następnie płytki basen całkiem niedaleko miejsca, w którym stali, a który sprawiał, że miała jakieś dziwne wrażenie. Coś zdecydowanie jej w nim nie pasowało, by wreszcie uderzyć w nią z całą swoją siłą. Wrzask jakiejś kobiety zlał się w jedno z szumem w głowie Tabithy, który narastał coraz bardziej. Nie mogła oderwać wzroku od makabrycznego widoku, oddychając coraz szybciej. Typowa hiperwentylacja, która nie miała raczej przynieść jej niczego dobrego i faktycznie… Normalnie zapewne nie zrobiłoby to na niej aż tak dużego wrażenia, jednak teraz najzwyczajniej w świecie psychika postanowiła odwalić jej wraz z całym ciałem. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i… I na tym obraz jej się urwał.
|
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 1:09 am | |
| Począteczek eventowy sam
Nie odnajdywał się w takich miejscach. Zupełnie nie radził sobie z aż takimi wyzwaniami towarzyskimi. Nie potrafił funkcjonować w takich środowiskach i od samego początku tego wieczoru także wyłączył się obserwując bacznie całe otoczenie. Chwilę wcześniej, z każdym kolejnym słowem, jakie wypowiadał w większej grupie ludzi czuł się jak linoskoczek miotany nagłymi podmuchami wiatru z różnej strony. Nie miał pojęcia na co reagować najpierw, dlatego dyskretnie wycofał się, zanim ktoś zacząłby zwracać na niego uwagę. Choć jego zdaniem było i tak mało prawdopodobne - dmuchał na zimne. Duża, jasna przestrzeń nie była jego wymarzonym miejscem na ziemi. Jasne kolory kojarzyły mu się w tej chwili z gabinetem nowej psychiatry, w związku z czym wspomnienie o ostatnim spotkaniu boleśnie wwiercało mu się w głowę. Pamiętał jednak, a przynajmniej starał się, że jest tu z konkretnego powodu. Ów powód miał prawie 170 centymetrów wzrostu, płomiennorude włosy i coś takiego w sobie, co powodowało, że S.J. Royce chciał być ciągle blisko. Nie zamierzał jednak jej dziś tu odnajdywać. Wolał pozostać jej obserwatorem, nie chciał doprowadzić do tego, by po raz kolejny jego obecność zaczęła ją przytłaczać. Odetchnął głęboko rozglądając się za jakimś równie fascynującym widokiem, kiedy z zasięgu wzroku zniknęła mu po raz kolejny Mally. Wziął od kelnera kieliszek wina i w parku krokach poczynionych do tyłu znalazł się przy ścianie. Oparł się o nią i szybko przechylił kieliszek z alkoholem. Zdążył zauważyć niedaleko siebie jakąś kobietę... a chwilę później światło zgasło. Wiedział, że brunetka, którą zaobserwował zaledwie chwilę wcześniej przysunęła się do ściany. Nie miał pojęcia dlaczego, ale jego ręka przygwoździła ją do ściany. -Nie ruszaj się... - wymamrotał krótko w jej kierunku. Panika, która wybuchła dookoła wciągała w swój masakryczny taniec coraz to nowe osoby, ale przyklejeni do ściany stawali się tylko niezauważalnym elementem. Czuł jej płytki i szybki oddech, ale nie miał zamiaru jej uspokajać. I tak był raczej zaskoczony impulsem, który kazał mu powstrzymać kobietę od ewentualnej ucieczki i dołączenia do pochodów ciemności, które jak widać pociągnęły za sobą ofiarę... Kiedy rozbłysło światło a Royce wciągnął głęboko powietrze do płuc poczuł ten tak znany sobie zapach. Mieszanka żelaza i słodkiej woni, rdzawy posmak, wwiercający się głęboko w skronie. Krew. Jego wzrok powędrował za usłyszanym krzykiem i... nie mógł już oderwać wzorku od tego, co zobaczył. Ręka Sorena przestała przytrzymywać Ruby a on z trudem i ostatkiem sił próbował powstrzymać fascynację, jaka wypełniała go w tej chwili. Ktokolwiek to zrobił otrzymuje noty po 9 za styl i 8 za oprawę... i ogromnym rozczarowaniem byłoby, gdyby okazało się, że rzeczona blondynka w popłochu i w panice sama doprowadziła do tak spektakularnego w skutkach zbiegu okoliczności. Søren stał za daleko, by zorientować się kim jest nieszczęśliwa ofiara (najlepszego w jego życiu) bankietu, ale zastanawiał się przez chwilę, czy powinien znaleźć się trochę bliżej i ewentualnie pomóc ściągnąć ciało - wiedział też, że ludzie raczej nie będą się o to zabijać. Po chwili zawahania ruszył do przodu. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 11:46 am | |
| Zmysły szybko przyzwyczaiły się do ciemności, gorzej było z głową, która utrudniała mu normalne poruszanie się w przestrzeni, która coraz bardziej przypomniała mu antyczne katakumby, w których należało poruszać się całkiem ostrożnie, nie wiedząc, co napotka się za rogiem. Pewnie dlatego wybrał rozsądne pozostanie na miejscu, kręcąc głową na te lekkomyślne krzyki. Głupcy, najwyraźniej Trzynastka nie była dobrym treningiem dla Rebeliantów, którzy zachowywali się jak dzieci we mgle. Był rozczarowany postawą ludzi, którzy jeszcze rok temu zdobywali Kapitol, a teraz... Bali się ciemności. Ginsberg reagował po swojemu - wrodzony spokój w takich sytuacjach już niejednokrotnie uratował mu skórę, więc teraz też oczekiwał na światło elektryczne z powagą, mając nadzieję, że nikt nie stratował Maisie. W innym wypadku, określenie, że znajdowali się w grobowcu stałoby się bardziej adekwatne. Przynajmniej tak myślał, dopóki nie stały się dwie rzeczy jednocześnie - sala znowu była pełna światła i wszyscy powoli się uspokajali oraz dostrzegł ciało, które zwisało prosto z sufitu, barwiąc wodę na czerwono. Totem, ktoś urządzał sobie polowania i pożałował, że sam nie wpadł na taki pomysł, kiedy jeszcze organizował kolejne orgie, bo reakcje towarzyszy były bezcenne. Mógłby obserwować je dalej, uśmiechając się na widok kolejnego ataku paniki - czy ci ludzie naprawdę nie widzieli trupa (?) - ale musiał znaleźć swoją córkę i.... uratować naród, który kolejny raz przeżywał regres pod nieobecność swojej pani prezydent. Nie pozwolił sobie na rozkoszowanie się ciałem, które zaczęło wzbudzać zainteresowanie tych bardziej chorych członków społeczeństwa (Royce podszedł blisko i patrzył jak dziecko z otwartą buzią), skoro był tu jedynym przedstawicielem rządowym. Na próżno szukał między gości Dowódcy Strażników bądź Scarlett, wszyscy rozpierzchli się gdzieś przed jego kiepskim wzrokiem, którego słabość potęgowało uderzenie w skroń. Czuł, że guz się powiększa, potrzebował lodu i Maisie na kolanach, ale najpierw musiał spełnić swoje obowiązki. Wszedł na podest, rzucając organizatorowi zdegustowane spojrzenie, które świadczyło najbardziej dobitnie o tym, co Gerard sądził o dodatkowych atrakcjach, które należało wykorzystać, a nie zachowywać się wobec nich z rosnącą obawą. To tylko niezidentyfikowany bliżej trup, na którego już nawet nie patrzył. - Sprowadźcie mi tu swojego Dowódcę - rzucił do jednego ze Strażników Pokoju, biorąc mikrofon do ręki. Nie powinien tutaj być, pragnął udać się do domu i urządzić swoje własne przyjęcie, ale najwyraźniej musiał przejąć obowiązkowi służbowe. Nie z dobrej woli, gdyby to od niego zależało, to zostawiłby tych trzęsących się idiotów samych sobie, ale to nie wyglądałoby jak porządna rysa w wizerunku męża stanu, którym był, odgarniając rudawe włosy i przemawiając do tłumu: - Odsuńcie się od zwłok - mówił spokojnie, rzeczowo i pewnie, podobny głos większość z zebranych mogła usłyszeć na przesłuchaniu. - To tylko ciało, które zaraz będzie zdjęte i przebadane przez naszą patolog - odszukał wzrokiem Rakel - a sprawcy gorzko tego pożałują, więc uspokójcie się. Nic wam nie grozi - dodał pewnie, sam w to nie wierząc, więc po skończonym orędziu (prawie) zszedł z podestu, by złapać za rękę swoją córkę. - Idziemy stąd - zdecydował, próbując skierować się w stronę wyjścia. Nie zamierzał pozostawać w tej kostnicy, nikt mu przecież nie wręczy tego totemu na pięćdziesiąte drugie urodziny, które zamierzał obchodzić z większą pompą. Dlatego ruszył do domu, nie oglądając się ani na taksówkę, ani na kobietę, która nadal zwisała z sufitu. Urocze.
zt
Ostatnio zmieniony przez Gerard Ginsberg dnia Pon Wrz 22, 2014 11:14 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 1:09 pm | |
| Rozkołysany, skąpany w nagle powracającym świetle jarzeniówek tłum przypomina ławicę ciągnących na żerowisko ryb wpływających w wyjątkowo brzydką rafę koralową. Ale za to wściekle barwną i gwarną. Mija dłuższa chwila, nim mój wzrok przypomina sobie jaką funkcję powinien pełnić - dotychczas niepokojąco rozszerzone źrenice nagle zwężają się boleśnie, niemal natychmiast przyprawiając mnie o irytujący, ale krótkotrwały ból głowy. Zupełnie jakby ktoś uderzył Previę Benner obuchem w skroń i poprawił kopniakiem w potylicę. O ile dotychczas nie bardzo rozumiałam, po co w ogóle przybyłam na bankiet (chyba nawet ja potrzebuję ludzi, tłumu, zapachów, smaków, czegoś konkretnego)… o tyle teraz - kiedy zasilanie powróciło, a pozorne i chwilowe westchnienia ulgi ponownie zostały przerwane przez przerażone krzyki - udało mi się odnaleźć cel. Jak zwykle wysoko zawieszony. I to całkiem dosłownie. Wiedziona owczym pędem, instynktem bądź zwykłą ciekawością podniosłam wzrok, oczekując kolejnego gwoździa programu, druzgoczącej części wystawy dotychczas ukrywanej przez ciekawskimi spojrzeniami gości, czegoś, co dogłębnie wstrząśnie zebranymi… … i muszę przyznać jedno - nie zawiodłam się. Ani odrobinę. Istota ludzka to fascynujące stworzenie - gdy tylko przedstawiciele gatunku homo sapiens dostrzegą trupa, w przytłaczającej większości tracą rozsądek, zdrowe zmysły bądź, w ostateczności, zwartość żołądka. I o ile dwa pierwsze zjawiska dostrzegłam niemal natychmiast, o tyle na trzecie musiałam poczekać dobrą minutę, nim przebywająca pół metra ode mnie dama zwróciła matce naturze dobro w postaci nie do końca przetrawionych krewetek. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale martwy człowiek w lobby wypełnionym po brzegi na nowo rozwrzeszczanym i spanikowanym tłumem w jakiś sposób zakrzywia rzeczywistość. W każdym razie tak mi się zdaje po kilkunastu sekundach, które poświęciłam na obserwację. Potem - przynajmniej z mojego punktu widzenia - wszystko wokoło robi się płaskie i wypaczone. Jakby się patrzyło przez grube dno butelki. Tylko martwa, jasnowłosa kobieta wypełnia przestrzeń w umyśle i przed oczami. Rozpycha brudne wnętrze mojej duszy. Trup wciąż wydaje się bardziej realny niż krzykliwe rafy zebranych, niż słowa Ginsberga dobiegające gdzieś z podwyższenia i nawołujące do zachowania spokoju. Spokoju? Jak można zachować spokój podczas tak przedniej zabawy? Wystarczy, że przymknę powieki, żeby widzieć twarz martwej kobiety. Wydłużoną, barwy zsiadłego mleka, z nawisłą banią czoła, prostym, wąskim wybrzuszeniem nosa i maleńkimi ustami, wykrzywionymi, zębatymi niczym przyssawka tasiemca. Ale jej oczy są pustką. Obmalowanymi białą otoczką glinki, migdałowymi, owadzimi dziurami ciemności. Panuje w nich mrok, o jakim myślimy, wyobrażając sobie przestrzeń kosmiczną. Choć próżno szukać w niej gwiazd. Robi mi się sucho w ustach, z trudem przełykam gęstą, lepką ślinę, na ułamek sekundy przymykam powieki. Próbuję się strzec. Przed własnymi demonami, przed szczerą chęcią unurzania dłoni w rosnącej, gęstej kałuży rubinowej krwi zmieszanej z zimną wodą. Usilnie próbuję, ale chyba nic z tego. Tłum wciąż wrze, kręci się, unosi w górę, w stronę białego od światła sufitu. Wiruje upiorną karuzelą wrzasku, histerycznego śmiechu, smrodu, ścisku, życia. A ja - Previa Benner - nie potrafię zrozumieć ich reakcji. Przecież to tylko trup. Mięso, odrobina białka. Jedzenie. Bezcenna rzecz w przyrodzie. Raj dla biologa i piekło ekologów. - Z drogi! - słowa wyrywają się z mojego gardła dokładnie w chwili, w której stawiam pierwszy krok w sam środek rozkołysanego, wrzącego ulu. Lezę niezdarnie naprzód, przepychając się wśród masy ludzkiej, depczę zrzucone na posadzkę potrawy, kieliszki, owoce, które zamieniają się w gęstą, cuchnącą maź. Pocę się tłustym, gęstym strachem… i niezdrową, buzującą ekscytacją. Mięso wiszące na szkielecie arenowego stwora jeszcze krwawi, gorące krople skapują wprost na ziemię albo na ludzkie głowy. W żołądku czuję gwałtowny ucisk, obślizgły organ robi się pełen zimnej, gęstej cieczy, jakbym napiła się rtęci. Nawet nie zauważam, gdy moja dłoń zaciska się na poplamionym sosem, winem, zupą czy innym plugastwem obrusie - jedno szarpnięcie wystarczyło, by zrzucić z materiału zbędną zastawę. Świat nienaturalnie zwolnił, gdy przerzuciłam przez ramię obszerną serwetę, wciąż krocząc pośród tłumu jak jakiś pieprzona królowa pożogi i katastrofy, depcząc stosy naczyń wystawionych, przewracając dzbanki z czerwonym jak krew sokiem, bezkarnie rozrzucając owoce i rozdając kuksańce - widmowy olbrzym ostrożności wypełniał mnie jak rosnące ciasto brytfannę, ale nie wahałam się ani chwili przed podejściem do płytkiego basenu, w którym tkwiły dwie obce mi (chyba? Krew na ich sukienkach, krew na włosach, krew na twarzy skutecznie uniemożliwiały jakiekolwiek rozpoznanie) kobiety. Prawdopodobnie chciałam powiedzieć „spokojnie, jestem Strażnikiem Pokoju, wszystko pod kontrolą”… … ale zamiast tego z mojego gardła wyrwało się ciche „kurwa mać”, gdy wyciągnęłam dłoń w stronę młodszej z umazanych w posoce i wodzie kobiet. Była rządowcem? Gdybym miała chwilkę wolnego czasu i aktualnie nie zastanawiała się, czy konstrukcja nad głowami dwóch damulek za moment nie runie, zapewne zdołałabym przypasować twarz do nazwiska. Ale teraz… Oczyma wyobraźni niemal widziałam, jak tłuste muchy zrywają się znad połci psującego się nad moją głową mięsa, rzucają na siebie niczym zwariowane bombowce w skłębionej, bezsensownej powietrznej wojnie - jednak resztki rozsądku podpowiadały mi, że nie ma tutaj żadnych owadów, żadnego gnijącego ochłapu, tylko martwa, martwa i stanowiąca zagrożenie kobieta, którą ktoś powinien zaraz, teraz, JUŻ ściągnąć, nim… nim… - Wyłaźcie, zanim szkielet spadnie wam na łby razem z breloczkiem. - bursztynowe spojrzenie przesunęło się z Arrington na Morrigan - i z powrotem - z Morrigan na Arrington. Choć pieszczotliwie określiłam trupa „breloczkiem”, zagrożenie było w pełni realne - zapewne dlatego nawet nie czekając na reakcję, podałam starszej z nich dotychczas przewieszony przez ramię obrus, z jednym, krótkim, ale wymownym poleceniem: - I wytrzyj twarz. Obie… obie wytrzyjcie. O ile nie chcecie wzbudzić wśród zebranych jeszcze większej paniki, paradując pośród tłumu umazane krwią… i kto wie, czy nie innymi płynami ustrojowymi. |
| | | Wiek : 75 Zawód : chwilowo bezrobotny Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 4:20 pm | |
| /tak bardzo spóźniony, tak bardzo wpychający się w środek akcji...
Bankiety, przyjęcia i różnego typu imprezy od zawsze były jedną z jego najbardziej lubianych rozrywek, którym mógłby oddawać się co noc. Przynajmniej dotąd sądził, że tak było. Długo czekał na bankiet dla sponsorów, na którym w końcu będzie mógł pojawić się przed większą ilością osób z towarzystwa, a przede wszystkim nawiązać jakieś nowe kontakty, które z pewnością będą niezbędne. Podróż limuzyną wydawała się całkiem przyjemnym początkiem doskonałej zabawy. W drodze zdążył wypić szklaneczkę whisky i w całkiem dobrym humorze przestąpił próg budynku, w którym odbywać miała się cała ta impreza. Nie skorzystał z podsuniętego mu pod nos szampana. Nigdy nie przepadał za bąbelkami w alkoholu, które jego zdaniem tylko psuły niepotrzebnie smak. Swoje kroki od razu skierował ku otwartemu barowi, gdzie mógł do woli cieszyć się najwyższej jakości szkocką. Przechadzał się po budynku od czasu do czasu przyłączając się do jakiejś rozmowy, ale szybko odchodził uświadamiając sobie, że niczego ciekawego mu ta nie przyniesie. Zamienił kilka z zdań z kimś, kto przedstawił mu się jako doradca do spraw czegoś, ale Rufus nie zwrócił na to większej uwagi. Osobnik ten wydał mu się wyjątkowo nudnym, w dodatku od razu można było wyczuć, że nie podziela poglądów starego Ginsberga. Doskonały humor, w którym pojawił się na bankiecie zaczął uchodzić z niego jak powietrze z balonika. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że obecni mieszkańcy Kapitolu są niezwykle nudni. Gdzie podziały się dawne przyjęcia, o których rozprawiano miesiącami? Gdzie bankiety, na których trybuci wili się wokół sponsorów razem ze swoimi mentorami licząc, że takimi zabiegami uda im się zdobyć ich poparcie? To wszystko było straszliwie przeciętne i jedynym ciekawym punktem tego wieczoru była wizyta przy ścianie obwieszonej starymi listami. Rufus czerpał niezwykłą przyjemność z czytania często ostatnich przed śmiercią słów napisanych przez ludzi idących na arenę. Niepokój, który wylewał się z większości tekstów napawał go dawno już zapomnianymi uczuciami, z pożądaniem na czele. Gotów byłby oddać wiele za chociaż noc spędzoną z którymś z upatrzonych przez siebie trybutów. Niestety, wciąż jeszcze za mało znaczył w tym świecie i jedyne na co mógł sobie pozwolić to niekończące się rozmowy na tematy, którym daleko było nazwania ich porywającymi. Widać wpuszczona na salony dzicz nie nauczyła się jeszcze czerpać garściami ze swoich przywilejów. Brakowało mu wielu rzeczy. Nie chodziło już o krwawe ofiary, wystarczyłaby mu jakaś niewielka orgia, o którą niestety było tutaj próżno. Będzie musiał sam o to zadbać. Z pewnością znajdzie jeszcze przyjaciół, którzy chętnie wezmą udział w tego typu rozrywkach. Niestety, na razie pozostawało mu smętne snucie się po korytarzach, popijanie alkoholu i udawanie, że nie pała nienawiścią do większości zebranych. Przez cały wieczór unikał konfrontacji z synem i dziewczyną, która nie odstępowała go na krok. Spotkanie w mieszkaniu starego Ginsberga uświadomiło mu, że jest jeszcze za słaby, by pozwalać sobie na tego typu przygody. Chirurg miał trochę pracy w nastawianiu szczęki, która już i tak nadwyrężona była po licznych operacjach. Stare kości nie były materiałem, z którym łatwo się pracowało, a wynik tego typu eksperymentów mógł być różny. Na szczęście udało mu się znaleźć specjalistę, który za odpowiednią sumę był w stanie zrobić naprawdę wiele. Przy okazji wstawił sobie nowe zęby, bielsze niż poprzednie, z bardziej zaostrzonymi kłami. Skoro już położył się na fotelu zabiegowym to nie mógł nie skorzystać z okazji. Po wszystkim nie było nawet drobnego śladu, który mógłby wskazywać, że pierwsze spotkanie Ginsbergów po latach niekoniecznie skończyło się dobrze dla tego starszego. Wypity alkohol zaczął ciążyć mu już na pęcherzu, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji wymknął się do łazienki. Mył dłonie w momencie, gdy w całym budynku zgasły światła. Czyżby jednak organizatorzy zdecydowali się na urozmaicenie wieczoru? Szybko jednak zrozumiał, że to zwykła awaria, która nie niosła za sobą żadnych ciekawostek. Ot, jakiś idiota właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci. Rufus nie brał w ogóle pod uwagę opcji, że odpowiedzialny za brak elektryczności ujdzie wolno. Gdyby zależało to od niego kazałby podłączyć do nieszczęśnika kilka elektrod, do różnych części jego ciała, a następnie obserwowałby jego reakcję, gdy puszczony zostałby przez nie prąd. Później można byłoby porozcinać go gdzieniegdzie i bawić się dalej. Niestety, Rufus był tylko doradcą ds. gospodarki, więc jedyne na co mógł sobie pozwolić to pływanie w swoich marzeniach. Wymacawszy drogę do wyjścia z toalet ruszył korytarzem w stronę głównej sali, gdzie z pewnością już zaczęto całą sprawę wyjaśniać. Dłoniami opierał się o ścianę nie chcąc wpaść na kogoś, czy coś. Na szczęście nie oddalił się zbyt daleko i szybko dotarły do niego uniesione głosy oburzonych gości. Znalazł się wreszcie pośród nich i dokładnie w tym momencie wszystkich oślepił powrót prądu. Chwilę trwało zanim zorientował się, dlaczego jakaś wariatka zaczęła krzyczeć. Ku jego radości źródłem paniki było wiszące nad ich głowami ciało jakieś dziewczyny, z którego w dość widowiskowy sposób spływała krew mieszając się z wodą w fontannie. A jednak zadbano o atrakcje! Na twarzy Rufusa pojawił się lekki uśmiech. Staruszek ruszył w kierunku baru, za którym nie było już barmana (co za brak profesjonalizmu!). Nie zraził się tym za bardzo i jakby nigdy nic sam nalał sobie do czystej szklanki rudawego alkoholu. Rozsiadł się następnie mając z tego miejsca doskonały widok na zwłoki. Upił łyk uśmiechając się do siebie. To będzie całkiem udane przyjęcie... |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 5:46 pm | |
| Jednym z powodów, dla którego Scarlett czuła się na wystawnym bankiecie jak królowa imprezy, był fakt, że całe przyjęcie zdążyła przeżyć już wcześniej. Nie tutaj oczywiście; w chłodnym biurze w siedzibie Coin, gdzie razem z Deyesem spędzili długie godziny, omawiając dokładnie każdy punkt programu. I drugi raz, kiedy ten sam program streszczała nieco nieprzytomnej pani prezydent, z zadowoleniem niepokojem stwierdzając, że jej szefowa z dnia na dzień wygląda coraz gorzej. Czyżby któryś ze współpracowników podłapał jej firmowy pomysł i dosypywał jej coś do porannej kawy? Możliwe; bardziej istotne było jednak, że poczciwa Alma na plan bankietu ledwie zwróciła uwagę, a cała sprawa wydawała się interesować ją mniej, niż opóźnienie w dostawie krabów z Czwartego Dystryktu. Na prośbę zatwierdzenia harmonogramu tylko skinęła głową, chowając dokument do biurka i prawie na pewno nigdy więcej go nie wyjmując ani nie wprowadzając zmian; dlatego też, kiedy zgasło światło, Scarlett wiedziała, że nie jest to przygotowana przez Organizatorów, wymyślona w ostatniej chwili niespodzianka, a faktyczna awaria. I bardzo nie spodobało jej się to spostrzeżenie. W pierwszej sekundzie nie ruszyła się z miejsca, w spokoju pociągając łyk szampana z kieliszka i w myślach przygotowując już długą listę epitetów, jakie skieruje do dyrektora placówki zaraz po zażegnaniu kryzysu. Uśmiechnęła się do siebie (nikt inny wszakże nie mógł owego uśmiechu zobaczyć), niemal nie mogąc się doczekać, aż będzie miała okazję wytknąć Deyesowi analfabetyzm; kto wie, może pomylił się, odczytując program i zamiast zasłony konfetti postanowił zafundować gościom zasłonę ciemności? Przestąpiła z nogi na nogę, ze stoickim spokojem czekając na włączenie się awaryjnego zasilania i w przeciwieństwie do zapełniających salę półgłówków, nie rzucając się od razu do wyjścia. Niestety, nie przewidziała, że niektórzy z nich postanowią drogę tę utorować sobie dokładnie przez nią. Zachwiała się niebezpiecznie, czując silne uderzenie w twarz, robiąc kilka odruchowych kroków do tyłu i niemal wpadając na stolik, który zagrzechotał ostrzegawczo. Chociaż niezbyt eleganckie słowo zawisło na końcu jej języka, nie przeklęła; była przecież kobietą z klasą, nawet jeśli przód jej sukienki wchłaniał właśnie alkohol z upuszczonego gdzieś w międzyczasie kieliszka, a lewe oko zaczynało dziwnie pulsować. Wciągnęła gwałtownie powietrze, powstrzymując nagły napływ jakiejś nieukierunkowanej agresji, który namawiał ją do rozbicia butelki na głowie najbliższego kretyna, na jakiego by natrafiła. Zamiast tego wycofała się pod ścianę, upewniając się, że znajduje się we w miarę bezpiecznym miejscu i dopiero tam zajęła się oceną szkód. Pobieżną; nadal bowiem nic nie widziała. Podniosła lewą dłoń do twarzy, ostrożnie dotykając najbardziej poszkodowanego miejsca. Oko chyba było całe, ale palce natrafiły na coś lepkiego i ciepłego, więc skóra musiała być rozcięta. Cóż, być może tym łatwiej przyjdzie jej nastraszyć dyrektora galerii ewentualnymi konsekwencjami za niedopilnowanie najważniejszej imprezy w roku. Dopiero kiedy światła rozbłysły ponownie, zorientowała się, że widzi jakby słabiej. W pierwszym momencie zrzuciła to na karb nagłego oślepienia, ale nawet kiedy jej oczy (oko?) przyzwyczaiły się już do jasności, dziwne wrażenie nie zniknęło; obraz po lewej stronie urywał się stanowczo zbyt wcześnie, znacznie ograniczając jej pole widzenia. Znów uniosła rękę do twarzy, tym razem wyraźnie wyczuwając pod palcami opuchliznę; sporą i powiększającą się z każdą sekundą, a także uniemożliwiającą zupełnie uniesienie lewej powieki. Oględziny własnego stanu zdrowia przerwał jej kobiecy wrzask. Prychnęła z politowaniem; od początku twierdziła, że na bankiet wstęp powinni mieć jedynie wybrani. Najlepiej przez nią; z całą pewnością ograniczyłoby to związane z awarią prądu szkody, bo żaden z wyselekcjonowanych przez nią gości nie wpadłby na pomysł zabawy w ciuciubabkę. Tymczasem organizatorzy musieli zmagać się nie tylko z przygotowaniem menu i doborem alkoholi, ale również z przypadkowymi atakami paniki i omdleniami, spowodowanymi widokiem... trupa? Uniosła wyżej brwi, poświęcając chwilę na obserwację tego interesującego zjawiska, kompletnie nie zwracając uwagi na podnoszące się, rozhisteryzowane głosy. Zrobiła kilka kroków do przodu; podczas gdy inni cofali się z obrzydzeniem, na jej twarzy malowała się (krwawa) fascynacja. Zawieszona nad podłogą kobieta, blond włosy opadające na twarz, czerwona ciecz ściekająca po białych kościach, rozpływająca się po tafli wody i głowie... rzeczniczki prasowej Coin? Uśmiechnęła się szerzej, resztkami silnej woli powstrzymując się od wyciągnięcia z torebki telefonu komórkowego i uwiecznienia tego niepowtarzalnego zjawiska na fotografii. Powiększona i wydrukowana w sporym formacie, stanowiłaby niewątpliwą ozdobę jej gabinetu. Nie wyciągnęła jednak ręki w celu zatrzymania Sorena i poproszenia go o odsunięcie się z kadru, bo choć chętnie napawałaby się widokiem jeszcze przez kilka minut, to zwielokrotniony przez mikrofon głos Gerarda przypomniał jej o służbowych obowiązkach. Cóż, pozory trzeba było zachować. Nie spieszyła się jednak; niechętnie odrywając wzrok od trupa, odnalazła najbliższą szklaną powierzchnię, która mogła od biedy pełnić rolę lustra i stanęła przed nią, przyglądając się sobie uważnie. Jak gdyby nigdy nic poprawiła potargane włosy, chusteczką starła z twarzy krew, a na usta nałożyła nową warstwę szminki. Sukienkę wygładziła (z plamą niestety nic nie dało się zrobić), narzuciła na ramiona elegancką marynarkę, po czym ze zwyczajną już dla siebie gracją weszła na podest i wzięła do ręki mikrofon. - Proszę wycofać się na bezpieczną odległość, żeby Strażnicy Pokoju mogli otoczyć teren - powiedziała spokojnie, niczym kochająca matka, zwracająca się do swoich dzieci, chociaż w jej głosie dało się wyczuć subtelną groźbę, skierowaną do tych, którym przyszłoby do głowy wyrazić sprzeciw. - Osoby, które nie zostały poszkodowane i czują się dobrze, mogą kierować się na zewnątrz, limuzyny będą stopniowo odwozić gości z powrotem do miasta. Osoby, które potrzebują lekarza, niech usiądą przy stolikach z przodu sali, jestem pewna, że zaraz zjawi się ktoś do pomocy. Pozostałych proszę o zachowanie spokoju. Jeśli ktoś jest w posiadaniu informacji, które mogą wskazać sprawcę, niech natychmiast zgłosi to Strażnikom Pokoju albo... - urwała, zatrzymując wzrok na wpół omdlałym dyrektorze galerii, który przysiadłszy niemal u jej stóp, intensywnie wachlował się chusteczką. Cóż, był bezużyteczny, ale przynajmniej znał swoje miejsce. - ...Strażnikom Pokoju - poprawiła się, w ostatniej chwili rezygnując z podania Deyesa jako potencjalnego odbiorcy jakichkolwiek informacji. Następnie potrząsnęła głową, odrzucając włosy na plecy, omiotła władczym (już niedługo) spojrzeniem tłum i niespiesznie zeszła z podwyższenia, kierując się do wyjścia, gdzie miała nadzieję zastać czekającą już na nią limuzynę. |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 8:26 pm | |
| Rozgardiasz panujący dookoła był przerażający. Z każdą kolejną minutą panika dookoła narastała coraz bardziej, ludzie zachowywali się jak zwierzęta, ogarnięte dzikim instynktem kierującym ich ku ucieczce. Nie ważne, że nic nie widzieli. Nie ważne, że po drodze taranowali innych i jeszcze bardziej oddalali się od wyjścia. Gwen czuła, jak woda coraz bardziej wcieka jej pod ubranie, a nieznana ciecz (wolała nie mówić na głos, z czym kojarzy jej się temperatura i konsystencja) coraz mocniej spływała na włosy i szyję, przyprawiając o jeszcze większe uczucie dyskomfortu. Miała wrażenie, że zaraz wcieknie jej do oczu, zaślepi jeszcze bardziej. Nie zamierzała się na razie podnosić, choć miała na to jak największą ochotę. Siedzenie w sadzawce pomagało jej jednak uniknąć kolejnego, tym bardziej być może bardziej opłakanego w skutkach, potrącenia, które skończyć by się pomogło poważnym urazem fizycznym. Bo póki co bolały ją jedynie plecy, kiedy z łomotem uderzyła o dno, przy okazji rozchlapując dookoła wodę. Naprawdę marzyła o jak najszybszym powrocie do domu. Można było powiedzieć, że jest pedantką, ale naprawdę nie uśmiechało jej się spędzenie nie wiadomo jak długiego czasu w brudnym i mokrym stroju. Trochę żałowała, że rozdarta sukienka nie nada się już do użytku, bo kosztowała ją naprawdę wiele, nie tylko pieniędzy i naprawdę jej się podobała. Wreszcie poczuła, jak kleista maź napływa jej do oczu. Serce zabiło jej odrobinę mocniej, gdy unosiła dłoń aby przetrzeć twarz, a jej place zetknęły się z czymś, co aż za bardzo przypominało krew. Tak, znała to uczucie. Wiedziała jak to jest być pokryta tą gęstą cieczą. Doświadczyła tego, choć całe swoje życie z mniejszym lub większym skutkiem opierała się wzięciu broni w dłoń. W momencie, w którym jej place zetknęły się z delikatną skórą twarzy, po raz kolejny tego wieczoru kilka rzeczy nastąpiło po sobie tak szybko, że sama nie zdążyła się zorientować, co było pierwsze. Światła, krzyk czy chwilowe przerażenie, które zastygło na jej twarzy? Oczywiście, najpierw sala rozświetliła się ponownie światłem sztucznych lamp, ukazując niezbyt przyjemny widok mokrej podłogi, stłuczonego szkła i kilku poturbowanych osób, uszkodzonych w mniejszym lub większym stopniu. Wydawałby się, że wszystkim ulżyło, ale czy aby na pewno? Bo wtedy ciszę rozdarł przerażający krzyk, jakiego Gwen nie słyszała nawet podczas rebelii. Mogłoby się wydawać, iż ciął on ciszę ostrzami, docierając do każdych zakamarków Galerii i przeszywając na wskroś ciało i duszę dziewczyny. Niemal w tym samym momencie ona wyciągnęła dłoń, aby przyjrzeć się tajemniczej cieczy spływającej z góry, z zdziwieniem stwierdzając, iż w istocie była to krew. Tylko czyja? Krzyk nie zwiastował dobrych wieści i przez chwilę wahała się przed podniesieniem głowy w górę i ujrzeniem źródła, które wywołało przerażenie i kolejną falę paniki. Kiedy jednak to uczyniła, zamarła na chwilę, wytrzeszczając oczy. Usta rozchyliły jej rozchyliły się lekko, gdy w gardle ugrzązł okrzyk, którego nie dane było usłyszeć nikomu. Serce podeszło do gardła i musiała powstrzymać lekko odruch wymiotny, który pojawił się ni stąd ni zowąd. Martwe ciało, zawieszone na szkielecie prosto nad nią i dziewczyną, która przypadkowo wepchnęła ją do sadzawki. Dziewczyna, długowłosa blondynka, której krew obficie zabarwiała wodę na czerwono i ciekła teraz po policzku brunetki. Powinna się podnieść, wyjść jak najszybciej i wrócić do domu, jednak nie potrafiła. Straciła zupełnie zdolność poruszania kończynami, wpatrując się w ciało, czując, jak coraz więcej krwi pokrywa jej włosy i sukienkę. W jednej sekundzie powróciły do niej wspomnienia jednego krótkiego momentu z rebelii. Pamiętała dokładnie, gdy rebelianci z bronią w ręku szli szturmem na Kapitol, a ona razem z nimi. Przywiązana łańcuchami, jak lalka, pozbawiona własnej woli. Nie chciała walczyć. Dookoła otaczała ją krew, błagalne krzyki i płacz, nawoływanie imion i strzały. I wtedy, na środku ulicy, ni stąd ni zowąd pojawił się mały chłopiec. Szedł boso, zapłakany, prosto w jej stronę, szepcząc chicho kobiece imię. Opuściła broń, gdy podszedł do niej i błagał, aby go nie zabijała. Nie zamierzała, jej serce pękało na milion kawałeczków, gdy klękała przed nim i ocierała mu opuszkami palców łzę płynącą po poliku. I wtedy rozległ się strzał, jeden, drugi, trzeci. A potem kolejne, nieustające. Twarz chłopca zamarła, a w następnej sekundzie już jej nie było. Kula trafiła prosto w głowę, rozsadzając ją i powodując, iż krew wystrzeliła dookoła, głównie na twarz Arrington. Bezwładne ciało poleciało prosto na nią, a z kilku dziur wyciekała krew, brudząc jej ubranie. Miała ją na dłoniach, na twarzy i we włosach. Wszędzie, zupełnie jak w tamtym momencie. Niewinne dziecko stało się ofiarą kogoś, kto pozbawiony jakichkolwiek uczuć i skrupułów. Było to tragiczne wspomnienie, jedno z najgorszych, jakie dziewczyna posiadała. I teraz powróciło, choć tylko na chwilę. Wystarczającą jednak, aby straciła kontakt z otoczeniem. Szybko jednak odrzuciła to na bok, stawała się w tym coraz lepsza, z z trudem podźwignęła się w górę w momencie, w którym po sali rozszedł się kobiecy głos. Nie patrzyła w tamtą stronę, a jedynie czekała, aż tłum przerażonych ludzi uda się do wyjścia. Musiała wyglądać potwornie i tak też się czuła. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 9:12 pm | |
| Czuł jej ciepło, gdy trzymał ją na swych ramionach. Czuł je non stop i to właśnie ono sprawiało, że jego serce powoli rozmarzało, nie będąc już tą samą kostką lodu. Jej bliskość powolnie ogrzewała jego serduszko od wewnątrz. Niestety, co uczucia, którymi darzył dziewczynę, roztapiały lód od zewnątrz, to z wewnątrz pojawiało się coś, co uniemożliwiało kompletne jego rozmrożenie. Słowa. Jedno, drugie, trzecie... Po chwili stracił rachubę, nawet nie chciał ich liczyć. Nie skupiał swojej uwagi na ich dokładnej liczbie, zaś na ich ogólnym ogromie i nad brutalnością, z którą uderzały w jego wkurwioną twarz. Nie, nie był zły na nią. Nienawiść rezerwował jedynie dla siebie i własną głupotę. Wszystko, co robił, starał się oddawać jej, by było jej lepiej, łatwiej, mniej problemowo, ale ostatecznie wszystko leciało na podłogę jak kieliszki, które nadal roztrzaskiwały się na parkiecie. Rozlatywało się, mimo że wkładał w to całego siebie. Starał się wyciszyć te odczucia, te myśli i opanować jakoś, ale nagle pojawiło się światło, chwilowo otępiając ten głupi lud, którego miał powyżej uszu. Wściekłość uderzała w niego ze wszystkich stron, licząc również konia trojańskiego, który ambitnie niszczył jego wnętrzności. Nic nie szczędził. Wybiłby ich wszystkich tu zebranych, gdyby jedynie tym sposobem zechcieli się zamknąć i zamilknąć. Jak teraz, choć kolejne szepty ponownie zaczęły się rodzić, powoli rosnąc w swoim natężeniu. Diabelstwo! Sieroty świata! Starał się olewać ich wszystkich. Swój wzrok miał utkwiony w nienawistnym spojrzeniu swojej kochanki. Oczami wyobraźni widział, jak w tych oczach, wcześniej tak bardzo wyrażających bezkresną i bezinteresowną miłość do jego osoby, teraz uderzały gromy. Gromy, które ciskały prosto w niego, chcąc go kompletnie spopielić, niszcząc jego okropne ciało, które już na nic nie wpływałoby destrukcyjnie na powierzchni tej marnej ziemi. Nic namacalnego i nienamacalnego. Mogli by odetchnąć, bo Valerius Ian Angelini jest martwy. Tak się jednak nie stało, mimo że bardzo pragnął zniknąć, zamienić się w nieistnienie, o ile coś takiego istniało. Raczej nie istniało. - Zamknij się – warknął, nie chcąc już więcej słuchać tych słów i próbując jakoś zebrać myśli. Teraz już nie potrafił się opamiętać. Miał wrażenie, że jakiś obrzydliwy gad wgryzł się w jego kręgosłup i nerwy, by poprowadzić go ku kompletnej zgubie. – Chciałem powiedzieć – dodał wyjaśniająco równie chłodno i wrogo, nie myśląc choćby o poluźnieniu uścisku, które pętało jej ciało. Nigdzie nie zamierzał pozwalać jej odejść. Nie, gdy... Mimowolnie skierował spojrzenie za wzrokiem Tabby. Dopiero teraz do niego dotarło, że ktoś wcześniej krzyczał, a głos Gerarda przyozdabiał właśnie salę charakterystycznymi dla niego tonami. Nie zwracał jednak uwagi na jego słowa. Nie był dowódcą, a nawet gdyby nim był, to miał coś bardziej istotniejszego na głowie niż obowiązki wojskowe. Prędko odwrócił się tyłem do metalowej konstrukcji, chcąc oszczędzić drastycznych obrazów swojej narzeczonej. Może sam przywykł do krwi i bezwładnych ciał, ale ona, istota tak niewinna i delikatna... ...która miała okazję przeżyć rebelię z przeciwnej strony niż on... - Tabby? – Jęknął, orientując się, że obrócił się za późno. Głowa jego ukochanej opadła bezwładnie, gdyż straciła przytomność. – Cholera! – Zaklął, podchodząc prędko do jednego z krzeseł i przysiadając na nim, by posadzić ją sobie na kolanach i delikatnie potrząsać. Jego twarz pochylała się tuż nad jej własną. Wyglądała, jakby spała, jakby była martwa. - Tabby? – Powtarzał panicznie, przeklinając siebie za poprzedni chłód, którym ją obdarzał. Nie potrafił go opanować, a teraz jeszcze doszło do tego ciało kobiety, której blond włosy mogły równie dobrze należeć do jego siostry, która już jutro wyląduje na arenie. Lub do Amandy. – Tabitho? Uniósł na chwilę wzrok, słysząc kobiecy głos. Zauważył znajomą sobie kobietę, która była jedną z poszukiwanych przez niego w ostatnich dniach osób. Scarlett... Nie miał teraz okazji, by załatwić to, czego tak bardzo pragnął. Los mu nie sprzyjał. Jawnie okazywała to zaistniała sytuacja. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 9:57 pm | |
| Słowa wypływające z jej własnych ust w kierunku Valeriusa z pewnością były czymś, co powoli budowało między nimi mur, tym razem taki zupełnie nie do przebycia, nie do pokonania. Każde z nich uderzało nie tylko w niego, ale i w nią samą, bowiem wcześniej przecież naprawdę sądziła, że może coś z tego wyjść. Ha!, zamierzała potwierdzić to poprzez wzięcie z nim ślubu oraz wcześniejsze zaręczyny, które tym razem zerwała nawet nic mu o tym nie mówiąc, przekazując pierścionek zaręczynowy pierwszej lepszej osobie z obsługi, by ta zrobiła to za nią. Bała się powiedzieć mu to osobiście? Nie, nie sądziła. Może odrobinę faktycznie, lecz nie było to zdecydowanie głównym powodem wykonania przez nią takiego a nie innego ruchu. I choć myślała wtedy, że za moment rozsypie się w drobne kawałeczki jak kieliszki upuszczone przez nią na podłogę, również jak one brocząc dookoła płynem będącym w jej przypadku niczym innym jak zdradliwą krwią, teraz coraz wyraźniej przekonywała się, że jednak jej ciało wcale nie ma zamiaru tego zrobić. Gdy dusza cierpiała, cięta setkami niewidzialnych sztyletów, ciało zachowywało spokój ułatwiający jej to wszystko choćby w niewielkim stopniu. Prawie niezauważalnym, jednak niewątpliwie będącym, istniejącym. Była silna. Przetrwała pierwsze odejście Angeliniego, zdradę następującą po nim, rebelię, tak długi czas spędzony w KOLCu i to z chorą siostrą na głowie, następnie wszelkie te wydarzenia związane z jej pracą podjętą właśnie po to, by zapewnić sobie oraz Amandzie poziom życia gwarantujący przetrwanie. Była silna i nawet Valerius nie mógł jej złamać. Powstałe dzisiaj rany również miały dać się jakoś wylizać, by zagoić po pewnym czasie. Dłuższym, krótszym, jakimkolwiek. I choć teraz czuła się źle, fatalnie wręcz, z myślą o przyszłości bez tego mężczyzny u swojego boku, bowiem naprawdę nastawiła się na jego towarzystwo i miłość, pociechą dla niej była i miała być właśnie myśl o tym, że świat wcale się przecież nie kończył. Czas nie zamierzał czekać, miał płynąć dalej swoim rytmem, zaś planeta nie miała wybuchnąć czy też zatrzymać się z powodu byle zranionej kobietki. W tym danym przypadku nie miała zamiaru być kimś żałosnym, kto przy jakimkolwiek fiasku oczekiwał tego, że cały świat go utuli, bo przecież jest jego pępkiem. Szczerze? Ludzie, nie tylko ci zebrani w tym miejscu – większość żyjących, mieli ją głęboko w poważaniu. Nie była dla nich nawet kolejną skrzywdzoną pannicą. Ich zwyczajnie to wszystko nie obchodziło. Tak jak ona, mieli swoje własne problemy, którymi musieli się zająć i które to z pewnością pochłaniały większość ich czasu. Tyle w temacie. Ich kłótnia nie była nawet cieniem sensacji. Zwłaszcza w wypadku, w którym dookoła nich rozgrywały się sceny rodem z prawdziwego koszmaru osoby chorej na lęk przed ciemnością. Co prawda Tabby nie widziała tego, co wyprawiali ludzie, bo było na to stanowczo zbyt ciemno, jednak zdecydowanie mogła domyślać się tego, co działo się w sali, choćby po samych dźwiękach. Jednego jednak zdecydowanie nie była w stanie przewidzieć. Jej wyobraźnia w chwili obecnej nie potrafiła nawet podsunąć jej tego, co ukazało się po zapaleniu światła, zmieniając wszystko w jeszcze większą panikę i robiąc z pomieszczenia swoistą Salę Przeraźliwych Wrzasków. Zdążyła jeszcze tylko warknąć do Valeriusa, by „sam zamknął ten cholerny ryj, bo jakoś wcześniej nie był skłonny do gadania z nią”, a następnie… Wszystko odleciało, pogrążając się w ciemności tym razem wywoływanej przez jej własne ciało. Nie słyszała paniki Angeliniego, dryfując sobie w błogosławionym niebycie. |
| | |
| Temat: Re: Lobby i sala główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|