|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Główne studio Sro Sie 13, 2014 9:06 pm | |
| Tak prezentuje się wyłącznie w wersji roboczej. Przy każdej zmianie programu wnoszone są inne fotele (piętrzące się pod ścianą reżyserki) bądź kanapy i...to jedyna fizyczna zmiana. Reszta - tło, dodatki, efekty wizualne - jest nakładana przez zespół informatyków. Scenerią studia może być więc powierzchnia księżyca, zatłoczony parkiet balowy, pustynia albo przytulna scena w kameralnym teatrze. Niewielki nakład środków a efekt niespotykany. Stawiający pierwsze kroki w medialnym biznesie mogą mieć problem z odnalezieniem się w tak spartańskich realiach, ale to kwestia przyzwyczajenia. Poza tym? Mnóstwo kamer, świateł i sprzętu, wiszącego, stojącego i leżącego praktycznie wszędzie. Przy specjalnych okazjach jedna ze ścian studia otwiera się na pomieszczenie z siedzeniami dla widowni. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 11:47 am | |
| | bilokacja niezdgiagnozowana wieczorno-dożynkowa
Kiedy trafił do swojego dawnego studia przed trzema dniami naprawdę się przeraził. Bardzo mocno; tak destrukcyjnego wpływu na psychikę Elijaha nie miało nawet bezpośrednie spotkanie z Strażnikami Pokoju rok temu i zamieszkanie w sypiącej się ruderze. Potrafił przeżyć sytuacje kryzysowe, może nie bohatersko - herosem był wyłącznie przed kamerami - ale jakoś, zaszywając się gdzieś i oczekując lepszych czasów. Z ludźmi także potrafił rozmawiać i kraść ich serca na kilogramy; stawał się jednak zupełnie bezbronny, kiedy przychodziło mu patrzeć na zniszczenie rzeczy ukochanych. Kamer, świateł, przewodów, foteli, reżyserki; całej misternie utkanej sieci połączeń elektrycznych i wizualnych. Studio telewizyjne sprzed kilkudziesięciu godzin w niczym nie przypominało tego za czasów świetności. Owszem, uprzątnięto gruz i kurz, ale poza tym w wielkich halach rozbrzmiewała głucha cisza a ze ścian sterczały powyrywane kable, czasem jeszcze iskrzące się ostatnimi podrygami prądu. Ekrany potłuczono a przekaźniki walały się po podłodze jak rozsypane klocki. Spacerując po tym cmentarzysku dawnego szczęścia Bergstein po raz pierwszy poczuł palącą wściekłość, rodzącą się gdzieś w dole brzucha i przesuwającą się żółcią aż do ust. Sprzedał się komuś, kto pewnie wydał rozkaz rozstrzelania wszystkich techników i rozpieprzenia w pył jego telewizyjnego królestwa. Po raz pierwszy poczuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia, bardziej roztkliwiając się nad zniszczoną szerokokątną kamerą niż nad martwymi współpracownikami. Na szczęście nie odkrył ich ciał i - na szczęście - wystarczyło kilkadziesiąt telefonów i trzy dni, by przywrócić studio dla nowego świata. I dawnego prezentera. Musiał przyznać, że Rebelianci pracowali jak mrówki i kiedy wchodził tego ranka do siedziby Capitol TV, z ukontentowaniem przyjął profesjonalny porządek i obecność nowego sprzętu. A także nowych ludzi, krzątających się jak w mrowisku - widocznie pozostałość po upchnięciu w podziemnym dystrykcie. Nie narzekał, szybko nawiązał potrzebne znajomości i po ośmiu godzinach nagrań był zadowolony. Pomimo zmęczenia i obsuwy czasowej; z łezką w oku wspominał kapitolińskich specjalistów, czytających mu w myślach. Tutaj musiał mówić o świetle, przyciemnieniu czy koniecznym efekcie wizualnym i cały sztab Rebeliantów wpatrywał się w niego uważnie. Starali się, musiał więc wykazać się nieziemską cierpliwością, kulejącą jednak dość mocno pod koniec dnia zdjęciowego, kiedy w końcu miał przerwę na papierosa. I rozmowę kwalifikacyjną. Pomysł posiadania asystentki świtał mu w głowie już od radosnej rozmowy z Almą, szybko więc wcielił go w życie, od wczoraj będąc zasypywanym mailami z CV. Przeglądał je pobieżnie i odrzucał prawie odruchowo, w końcu pozostając z praktycznie niczym. Wiedział, że musi obniżyć wymagania, bo inaczej sam będzie skazany na kupowanie sobie kawy i prawienie komplementów, a przecież nie o to tutaj chodziło. Zdecydował się w końcu na jedną, obiecującą panienkę - głównie przez jej śliczne zdjęcie i doświadczenie charytatywne. Dziewczę z sercem na dłoni, opiekuńcze, troskliwe i estetyczne: chyba nie mógł mieć w tej chwili większych wymagań. Wysłał jej więc wiadomość i...zapraszał do studia. Może najpierw powinien wysłać jej umowę albo spotkać się w kawiarni na ustalenie szczegółów - nie miał jednak na to czasu, dlatego rozmowę wstępną przeprowadzał w swoim studiu w czasie dwudziestominutowej przerwy. Jeden z techników podszedł do niego i szepnął mu o przybyciu Nymiry; kiwnął lekko głową, pozwalając mu na wpuszczenie jej do przepełnionego zaaferowanymi ludźmi studia. Dopieszczali pierwszy spot reklamowy i Elijah dalej siedział na czerwonym fotelu, ćmiąc papierosa i podglądając na swoim tablecie efekt pracy informatyków. Podniósł głowę dopiero w chwili, w której usłyszał wchodzącą na scenę dziewczynę. Uśmiechnął się do niej promiennie, ale nie podał ręki, strzepując tylko popiół papierosa za podłokietnik wygodnego fotela. - Nymira Black, zgadza się? - zaczął prawie powitalnym tonem, nie oferując jej siedzenia bo...takowego nie było, kanapa i cała reszta wygenerowana była na razie komputerowo. Nie zamierzał też zsiadać ze swojego telewizyjnego tronu ani proponować przejścia do wygodniejszej i cichszej garderoby, gdzie na pewno rozmawiałoby się spokojniej. Nie miał na to czasu, tak samo jak na zbędne uprzejmości, chociaż i tak okazywał się nadzwyczajnym taktem, przeglądając uważniej jej CV. - Znasz obowiązki asystentki? Czy mam ci je przedstawić w jak najlepszym świetle, żebyś sądziła, że złapałaś sam Los za nogi? - dodał bardzo szczerze, dalej cały w uśmiechach, uważnie przesuwając wzrokiem po ślicznej buzi młodziutkiej asystentki. Nie znosił dzieci, ale..nie mógł wybrzydzać. Nowa, główna zasada życia Elijaha jako Rebelianta.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : artystka, super asystentka Elajży
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 12:38 pm | |
| Nymira potrzebowała nowej pracy. Nie, potrzebowała dodatkowej pracy. A może w ogóle jakiejkolwiek pracy. Czy może jeszcze inaczej. Potrzebowała zajęcia, za które dostanie wynagrodzenie. Nie zrozumcie jej źle, kochała wolontariat i mogłaby go uprawiać przez resztę swojego życia, nie pozwalał on jednak czasem na zapłacenie rachunków, czy zakup jedzenia. Tak samo było z jej artystyczną działalnością. Obrazy i zdjęcia nie były dziś towarem wielce wartościowym. Czasem udało jej się zrobić parę zdjęć na zamówienie dla gazety czy sprzedać jakiś obraz. Było tego jednak zdecydowanie mniej niż więcej. I Właściwie rzadko kiedy pozwalał na opłacenie wszystkiego przez co Mirka musiała łapać się różnych dorywczych prac nie chcąc skończyć na bruku, lub na kanapie rodziców prosząc ich dofinansowanie. Tym bardziej, że od akcji "masz brata nie jesteś naszą córką", Mira unikała kontaktu z nimi jak tylko mogła i na razie szło jej to świetnie. W końcu zupełnie przez przypadek, chyba szczęśliwym trafem natrafiła na ogłoszenie. Którego ogłoszeniodawcą był nikt inny jak Elijag Bergstein, tak dokładnie ten ELIJAH BERGSTEIN. Szukał on asystentki. Nymira przejrzała ogłoszenie i przeczytała je kilka razy. Z początku sceptyczne nastawienie do pomysłu aplikowania na stanowisko, uległo zmianie, gdy ponaglenie o zapłatę za lokum ponownie pojawiło się w jej drzwiach. Praca marzeń? Sama nie wiedziała. Z jednej strony była to wielka okazja. Pozna Bresteina, pewnie też mentorów, trybutów i cały sztab pracujący nad Igrzyskami. Będzie jedną z nielicznych, która będzie mogła zobaczyć to wszystko z bliska. -O ile mnie wybiorą.- mruknęła do siebie siedząc z kawą w swojej maleńkiej kuchni trzymając w obu dłoniach kubek z kawą. Zgłoszenia pewnie wysłała już zatrważająca ilość kobiet. Mężczyzn pewnie też. Czemu mieliby wybrać właśnie ją? Nie miała nawet doświadczenia w tej roli. Westchnęła do siebie lekko zrezygnowana. Kierując się jednak maksymą, że spróbować zawsze mogła swoje CV wysłała. Jakim wielkim zdziwieniem była dla niej odpowiedź zwrotna informująca ją o tym, że to ona została wybrana na to stanowisko. Z radości odtańczyła nawet taniec radości, który bardziej wyglądał jak wzywanie deszczu przez szamana, ale co tam. Następnego dnia nie spała już z samego dnia, przeprowadzając przez swoją szafę istne tornado. W końcu zdecydowała się na jasną bluzeczkę, którą wciągnęła w spódniczkę, całość doprawiła błękitną koszulą, którą po wejściu do studia zdjęła i przerzuciła przez torbę.(ubranie) Ogrom ludzi kompletnie ją przeraził. Obracała się w lewo, prawo i wokół siebie, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, albo kogoś, kto będzie w stanie jej pomóc. w końcu zaczepiła pierwszą lepszą osobę tłumacząc jej zdecydowanie zbyt wieloma słowami po co tu jest i kogo szuka, bo osobnik wydawał się tak wielce znudzony, że jedynie co robił to żuł gumę i wpatrywał się w nią gałami, po czym ruchem głowy skazał kierunek, w który też Mirka się udała. Jakież było jej zdziwienie, gdy zaprowadzoną ją do studia pełnego ludzi, krzyczących coś do siebie i prawie biegających wokół sceny, na którą to ją też poprowadzono. Nie potrafiła przestać się rozglądać. Dopiero gdy weszła na scenę i stanęła przed swoim pracodawcą skupiła wzrok na nim. Nie chciała wychodzić na rozentuzjazmowane dziecko, chociaż w środku czuła się jakby obchodziła kolejną gwiazdkę. -Dokładnie tak, panie Bregstein. - odpowiedziała uśmiechając się promiennie i tym samym odwzajemniając jego gest. Przestąpiła z nogi na nogę, podniosła prawą dłoń i założyła kosmyki włosów za ucho. Jego kolejne pytanie sprawiło, że brwi Mirki na chwilę zeszły się ze sobą w geście niezrozumienia, zaraz jednak powróciły na miejscy. - Normalnie robią one kawę i odbierają telefony, sądzę jednak że tutaj ta praca będzie polegała na troszkę czymś innym. Dość odważnie, jak na pierwsze zdanie. Ale przecież nie zamierzała być cichą owieczką, która tylko chodzi i przytakuje. Nie, z pewnością nie taką osobą. Miała swoją głowę i swój rozum, jednak jak już się czegoś podejmowała robiła to najlepiej jak umiała. Pieprzona perfekcjonistka. Bregstein pewnie nie jeden włos z głowy sobie przez nią wyrwie, ale i nie jeden się dzięki niej nie zsiwieje. A przynajmniej tak sobie powtarzała. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 1:21 pm | |
| Długie nogi. Bardzo długie nogi. Krótka spódniczka. Długie włosy. Elijah powoli przesuwał wzrokiem od stóp do głów dziewczyny. Musiał przecież poznać swoją asystentkę dogłębnie i dokładnie a powierzchowność miała dla niego duże znaczenie. Obawiał się, że może natrafił na jakąś mistrzynię grafiki i zamiast szczupłej, piegowatej piękności pojawi się tutaj jakiś rebeliancki babochłop...Tak się jednak nie stało i wewnętrznie pogratulował sobie sensownego wyboru. No, może nie tak sensownego jakiego dokonałby przed laty. Wtedy aby objąć posadę tuż-przy-Bergsteinie należało przejść tygodnie rekrutacji, case studies i innych głupiutkich rozgrywek. Oczywiście wszystko ku radości Elijaha, obserwującego te mozolne zmagania z szerokim uśmiechem dziecka podpalającego mrówki. Cóż, naturalna selekcja stanowiła doskonały wymysł natury - oczywiście dopóki nie zaczynała dosięgać samego Bergsteina. To mu jednak nie groziło, wyszedł z rocznej depresji i brudu bez większego szwanku. Chociaż na minusie, nie tylko przez zniszczone studio ale i przez martwych współpracowników. Musiał więc przyzwyczajać się od nowa do setek twarzy. Potwornie męczące; nie miał więc siły ani czasu na organizowanie skomplikowanego procesu rekrutacji. Ładna buzia Nymiry trafiła na stos innych ładnych buziek i w końcu wczorajszego wieczora zdecydował, że odda decyzję w ręce Losu. Panienka Black miała szczęście, jej CV zostało wylosowane przez program (podobny do tego Dożynkowego, co wzbudzało w Elim lekki niepokój) a Elijah miał nadzieję, że dobra passa Nym oznacza też dobrą passę dla niego i że jej szczęście przesunie się na niego samego. Zabobony albo megalomania; jedno i to samo. Z przyjemnością więc obserwował wynik szczęśliwego zrządzania Losu, rozglądający się wokół i prawie wpadający na walające się wszędzie kable. Mógłby się skrzywić i zacmokać z niezadowoleniem, ale pomimo zmęczenia czuł się wyjątkowo ukontentowany. Wrócił na swoje miejsce, na swój odnowiony fotel, do swojego odnowionego biura w swoim odnowionym mieście i nawet lekkie przeciwności nie mogły zepsuć mu doskonałego nastroju. - Wspaniale - rzucił więc entuzjastycznie, kiedy okazało się, że to faktycznie jego asystentka a nie półmózga wodzianka, kończąc obcinanie jej wzrokiem i zaciągając się ponownie prawie kończącym się papierosem. Mógłby przedstawić jej pracę w pięknych słowach i opowiadać o niej do rana, ale poza kamerami Elijah stawał się do bólu konkretny. - Po pierwsze...bezwzględna lojalność. I oddanie. - zaczął powoli, przywołując w pamięci słowa Coin i uśmiechając się jeszcze szerzej. - Jeśli ktoś będzie chciał wykupić od ciebie uzyskane ode mnie informacje, numery telefonów do możnych tego świata albo klucze do pewnych drzwi...Pamiętaj, że mogę zapłacić ci więcej, więc nawet nie zawracaj sobie głowy kolaborowaniem z kimkolwiek. To nieopłacalne - poradził, rozsiadając się wygodniej w czerwonym fotelu. Wcale nie czuł się zdominowany swoją niskością i górującą nad nim dziewczyną. Mógł ją sobie oglądać z ładnej perspektywy. - A z rzeczy materialnych...Telefony, uzgadnianie wywiadów, użeranie się z płaczącymi za kulisami trybutami - zaczął mówić już szybciej i konkretniej, zauważalnie wzdrygając się na samą myśl o histeryzujących dzieciakach, bojących się opowiadać o przyszłym mordowaniu przyjaciół - użeranie się z przygłupimi producentami, użeranie się z zajętymi romansami mentorami, mającymi gdzieś spotkania z równie ogarniętymi sponsorami...Generalnie: dużo kontaktów z upierdliwymi ludźmi, z którymi ja chcę mieć do czynienia jak najrzadziej - ciągnął lekko, zaciągając się do końca papierosem i rzucając go na podłogę studia. Przydepnął niedopałek i za chwilę obok nich przebiegł zaaferowany technik, burczący coś o zagrożeniu przeciwpożarowym. Elijah tylko wzruszył ramionami. - Masz też świadomość, że to praca często całodobowa? - zapytał uprzejmie, chociaż widział w oczach dziewczęcia iskierki zrozumienia. Albo tak naiwnie sobie wmawiał; cóż, Igrzyska nie rozgrywały się od ósmej do szesnastej i na najbliższe tygodnie Elijah zrezygnował ze snu. Chętnie doradziłby to też Nymirze, ale może sama wpadnie na ten pomysł i wtedy tylko jej przyklaśnie. - Ale żebym nie zasmucił cię samymi minusami...Dobrze płacę. Płacimy. Alma Coin płaci - poprawił się trzykrotnie, wspominając z rozrzewnieniem swoje konto bankowe, uzupełniane po każdym zakupie sprzętu czy decyzji o przyjęciu stuletniego informatyka. Widocznie rząd zdał się na niego i nie zamierzał ich zawieść, kreując najlepsze widowisko ostatnich lat. - Naprawdę dobrze. Do tego postaram się załatwić ci przepustkę do ośrodka, kontakt z przystojnymi mentorami...albo pięknymi mentorkami, nie wnikam w twoje preferencje - ciągnął radośnie, przerywając na krótką konsultację z pojawiającym się tuż przy nich informatykiem. Rozmowa toczyła się szeptem, problem został załatwiony i bez zbędnego przepraszam i jakiegokolwiek rozkojarzenia Elijah wrócił do rozmowy. - i rzecz jasna satysfakcję z pracy. Kto wie, jeśli spiszemy się dobrze, może nawet długoterminowej - zakończył łaskawie używając liczby mnogiej. W końcu mieli stanowić zespół, o ile dziewczę nie przestraszy się miliona obowiązków i nie ucieknie z krzykiem. A tego nie chciał; naprawdę potrzebował kogoś, kto stanie się buforem między nim a niechcianymi osobami. |
| | | Wiek : 18 Zawód : artystka, super asystentka Elajży
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 2:45 pm | |
| Nymirę zachwyciło studio już w pierwszej chwili, gdy znalazła się w środku. Było w nim coś urzekającego. Nie w samym budynku, był taki jak inne. Bardziej chodziło o klimat, o ludzi, którzy biegali na około,każdy w jakimś konkretnym celu choć dla postronnego obserwatora mogło wyglądać to jak konkretny chaos. Ruda jednak powiedziałaby, że w tym szaleństwie jest metoda. Wiedziała już, że to miłość od pierwszego spojrzenia. Czy raczej wejścia. Aparat spoczywający w torbie wyciągnęła na chwilę jeszcze zanim weszła na scenę by porozmawiać z swoim nowym szefem. W całym tym zgiełku on jeden wydawał się spokojny, jakby nad wszystkim panował i jakby cały ten chaos prowadził do czegoś, choć na to nie wyglądał. Jego postawa, lekko znużona i czerwony fotel idealnie kontrastował z otoczeniem i wyciągał go na piedestał niczym pana tego całego ośrodka, którym przecież był. Mira nie mogła się opanować i pstryknęła fotkę, zaraz chowając aparat na powrót w czeluści torby. Chwila, gdy Black wypowiedziała swoje słowa, a otrzymała odpowiedź od Bregsteina trochę się ciągła. Miała wrażenie, że jego oczy dokładnie lustrują każdy centymetr jej ciała i każdy pieg na jej nosie. Widocznie nic w niej mu nie przeszkadzało, bo zaczął swój monolog dotyczący jej obowiązków. -Jeśli ktoś będzie chciał wykupić od ciebie uzyskane ode mnie informacje, numery telefonów do możnych tego świata albo klucze do pewnych drzwi...Pamiętaj, że mogę zapłacić ci więcej, więc nawet nie zawracaj sobie głowy kolaborowaniem z kimkolwiek. To nieopłacalne-początek jego wypowiedzi słuchała i milczała, pozwoliła sobie jedynie na skinienie głową. Dalsza część wcale jej nie zdziwiła. Choć w telewizji kontakt prowadzącego z trybutami wyglądał na miły, wręcz czasem nawet zażyły nie był niczym innym niż grą, która miała zadowolić publikę. Mnogość zadań, którą wymieniał, a raczej wyrzucał z siebie Elijah powinna ją przerażać. Albo chociaż przestraszać. Ostatecznie może zdołować odrobinę? Ona czuła podniecenia. Tylu ludzi, których miała poznać, spotkać osobiście, obcować z nimi. Rzeczy, które miała zobaczyć, a o których inni będą mogli pomarzyć tylko. Zapowiadało się na to, że jej życie w końcu stanie się ekscytujące połączone z niewiadomym i nieprzewidywalnym losem. I odpowiadało jej to. Jak najbardziej, choć wcześniej w domu długo myślała nad tym, czy byłaby w stanie zrezygnować ze swoich dotychczasowych zajęć, ze swojego dotychczasowego życia. Wiedziała, że przyjmując tą prace, oddaje jej swoje życie, nie mogło być inaczej przecież. Igrzyska nie były sklepem, czy szkołą otwartą od do, były wydarzeniem trwającym ciągle. Smutkiem napawał ją jedynie fakt, że będzie musiała pożegnać się ze swoimi brzdącami z kolca. Wiedziała jednak, że podjęła dobrą decyzję już w chwili, gdy weszła do studia. Stwierdzenie jej nowego szefa, że czasem jest to praca całodobowa tylko wprowadziło na jej ciało przyjemny dreszcz ekscytacji. Mira słuchała go i nie przerywała. Nie miała po co. Choć wzmianka o przystojnym mentorach sprawiła, że jej policzki oblały się rumieńcem. -Chcę..- zaczęła, ale po chwili zamilkła uświadamiając sobie, że wybrała niezbyt odpowiednią formułę zdania. - Chciałabym otrzymać zgodę na robienie zdjęć i pomieszczenie z komputerem i kanapą, skoro mam tu spędzać większość najbliższych dni.
Wyrzuciła z siebie na jednym tchu i z wciągniętym powietrzem czekała na odpowiedź Bergsteina. Nie chciała wyjść na zuchwałą, ale wiedziała że w tym miejscu nie można pozwolić sobie w kaszę dmuchać. Owszem, musiała wykonywać zadania które wyznaczył jej szef, ale Mirka była jedną z tych osób które nie padną na kolana i nie zaczną dziękować za życiową szansę. Duma jej na to nie pozwalała, gdyby nie ona Black już dawno całowała by Elijaha po dłoniach i stopach. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 3:46 pm | |
| Wbrew pozorom Elijah nie oczekiwał służalczego posłuszeństwa. Osoby, które próbowały się mu bezgranicznie podporządkowywać i skakać wokół niego jak namolne fanki, wywoływały falę słodkiej pogardy. Oczywiście jak każda gwiazdka Bergstein uwielbiał potrzebował zachwytu, komplementów i tępych, rozkochanych spojrzeń rzucanych w jego stronę - otrzymywał je i tak w zastraszających ilościach - ale jeśli chodziło o zawodową współpracę zdecydowanie cenił osoby o trwalszym kręgosłupie, odpornym na wpływy i manipulacje. Nie potrzebował przecież rzeszy asystentów przyklaskujących mu w każdej decyzji i całujących ziemię, po której stąpał. Liczył na kogoś, kto ogarnie Igrzyskowy bajzel, subtelnie wskaże ewentualne potknięcia, doniesie o opóźnieniach i nie da mu zwariować w napiętym harmonogramie. Gdyby Nymira okazała się przerażonym dziewczątkiem albo co gorsza - namolną, piszczącą fanką, musiałby dość brutalnie ją pożegnać. Widział jednak w jej oczach wręcz dziecięce podekscytowanie i chyba to przekonało go w zupełności. Zero wyrachowania, za to zdecydowany zapał do pracy. Panna Black nie miała wielkiego medialnego doświadczenia, ale przecież każdy musi jakoś zacząć a o lojalności pierwszych pracowników krążyły legendy. Bardzo prawdziwe; pamiętał przecież doskonale młodszego siebie, rozglądającego się po tym samym studiu z prawie identycznym zachwytem. Miał nadzieję, że Nymira będzie równie wierna medialnym ideałom i że po pierwszym zachłyśnięciu się triumfem po wyprodukowaniu kolejnego programu dalej będzie smakowała ten sztuczny światek z identycznym podekscytowaniem. Prawie się wzruszył, wyobrażając sobie Nym jako swoją protegowaną, chociaż nie wróżył jej kariery prezenterki. Ale kto wie, sławna producentka? Zastanowił się chwilę nad swoimi idiotycznymi mentorskimi planami, po czym roześmiał się wdzięcznie sam do siebie, nieco niezrozumiale dla otoczenia. Nie zwracającego na razie na niego uwagi; wszyscy kręcili się dookoła, przekrzykiwali i na pewno nikt nie podsłuchiwał rozmowy wstępnej na stanowisko asystentki. I tak w tym najeżonym elektroniką budynku nikt nie miał przed nikim sekrety. Era podsłuchów wchodziła na zupełnie inny poziom. - Czuję, że będzie się nam owocnie współpracowało - podsumował jej milczenie - widział w wielkich oczach dziewczyny niemą zgodę na wszystko i bardzo mu się ta otwartość spodobała - i już zamierzał kontynuować pracownicze wytyczne, gdy z ust Black wyrwało się kolejne pytanie. Albo żądanie? Oczy mu rozbłysły z mieszaniną irytacji i wręcz ojcowskiego rozbawienia. Zauważył też kolejne podobieństwo - miłość do fotografii; powinien kupić sobie w końcu nowy aparat - co ukoiło jego wątpliwości...w połowie. Bardzo dużo jak na tak wątpiącego człowieka. - Załatwię ci najdroższego laptopa, to w końcu twoje narzędzie pracy, ale jeśli chodzi o biuro.... - odparł; nie mógł dać jej całej ręki, bo pewnie odgryzłaby ją w szczenięcym zachwycie. Posłał jej szeroki uśmiech, unosząc dłonie i wskazując całe studio jako jej miejsce pracy - to jest twoje biuro. Dostaniesz klucze, możesz tu przychodzić kiedy chcesz. Na zapleczu masz kanapy, stare fotele, materace. Do wyboru do koloru. Ale i tak podejrzewam, że większość czasu spędzisz w taksówkach - wytłumaczył jej niezwykle cierpliwie, specjalnie ignorując pytanie o robienie zdjęć. To było raczej naiwne pytanie; wszędzie kręcili się ludzie z kamerami i aparatami i zabronienie takich praktyk byłoby jak ogłoszenie zakazu sprzedaży prezerwatyw w burdelu. - Albo załatwiając mi pewne...niemedialne sprawunki - dodał lekko, przechodząc do nieco delikatniejszych aspektów pracy asystentki. - Potrzebuję stałego dostępu do papierosów, morfaliny, kto wie, może także cięższych używek. O różnych porach dnia i nocy. Ciężkie życie prezentera - zakasłał bardzo teatralnie, nie ściszając głosu. Nie miał nic do ukrycia a tak długo, jak wykonywał swoją pracę w spektakularny sposób, pozostawał pod ochroną. Był tego dziwnie pewien. - A wracając do konkretów...zaczniesz od teraz. Potrzebuję wszystkich informacji o zwycięzcach z ubiegłego roku. Cordelia Snow, ta pełnosprawna Flickerman, popieprzona Katy i rodzynek Rodwell. Co robią teraz, co robili kiedyś, czy są pod opieką psychiatry czy może przepuszczają pieniądze w Violatorze - zakomenderował bardzo rzeczowo, machając tylko ręką na technika pokazującego nerwowo na cyfry wielkiego zegara. Przerwa się kończyła, ale dzwonek był dla nauczyciela a nie dla mrówek, prawda? - Chcę je mieć na swojej skrzynce do północy. - wyznaczył termin, poprawiając rękawy jasnoszarej marynarki. Jeszcze z dawnych dni: ciągle czekał na nową garderobę. Może powinien to też zrzucić na barki panienki Black, ale przecież dziewczę nie przymierzy za niego garniturów. - Jakieś pytania? - dodał tonem idealnego rekrutera, łącząc palce dłoni tuż przed sobą jak męska parodia Almy Coin. |
| | | Wiek : 18 Zawód : artystka, super asystentka Elajży
| Temat: Re: Główne studio Czw Sie 14, 2014 6:00 pm | |
| Podobało jej się tutaj. Podobało jej się to, co zobaczyła. Polubiła też swojego pracodawcę, choć wydawał się na pierwszy rzut oka szorstki. Ale z drugiej strony nie oczekiwała przecież od niego klepania po główce i wspólnego zaplatania warkoczyków. Jak i na początku tak i teraz słuchała go uważnie, starając się zapamiętać każdą informację. Czuła, że Elijah nie byłby zadowolony gdyby wyskoczyła z jakimiś pytaniami. Zwłaszcza błahymi, wręcz idiotycznymi, gdy właśnie wszystko jej tłumaczył. Wieść o nowy laptopie zdecydowanie poprawiła jej humor, jej stary komputer ciął się przy każdej możliwej okazji i często odmawiał współpracy. Zaskoczył ją Bergstein gdy wspomniał o używkach. Ale czego się spodziewała. Obserwując tempo pracy wszystkich wokół a także przebiegu i dynamiki ich rozmowy podskórnie czuła, że bez jakiejś kotwicy łatwo będzie tutaj utonąć. Zdecydowanie to zadanie będzie jej największym wyzwaniem. W głowie już szukała sposobu na znalezienie dilera. Zakup papierosów powinien być jednak mniejsza problem. Zamrugała kilka razy, gdy mężczyzna wspomniał o przejściu do konkretów i skupiła znów całą uwagę na nim. Powinna notować nazwiska? A po co? Każdy znał te czwórkę. -Będą wcześniej. - odpowiedziała spokojnie, uśmiechając się kącikiem ust i podnosząc jedną dłoń, po czym zasalutowała niczym żołnierz. Czy miała jakieś pytania? W tej chwili wiedziała wszystko, a nawet i więcej. Dlatego też nie wypowiadając już zbędnych słów i zdań odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Po chwili opuściła całe studio i wyruszyła w poszukiwaniu informacji. Wcześniejsza praca w wolontariacie w kolcu otwierała wiele furtek, a przede wszystkim możliwość wejścia tam. Nadszedł czas, by wziąć się do roboty.
//zt. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Główne studio Pon Wrz 08, 2014 3:57 pm | |
| Przygotowania do wieczoru wywiadów trwały praktycznie non stop. Od kilku dni. Bez przerw na wycieczki do SPA, uśmiechanie się do paparazzich (nieistniejących; czyżby Coin postanowiła ukrócić wykradanie prywatności swoich szarych gwiazdeczek?) czy pielęgnowanie domowego ogniska, jakie rozpalił ostatnio żywym uczuciem wraz ze swoją ukochaną żoną. Ubolewał nad tym nieziemsko, nie miał jednak czasu na sentymentalne wycieczki, ba, nawet na wysłanie troskliwych wiadomości do Scarlett. Zawierających kod do jego prywatnego apartamentu, na przykład. Albo wizytówkę dobrego sklepu meblowego. Musiał jednak porzucić swoje życie osobiste na rzecz perfekcyjnego spełnienia zachcianek Coin. Niewyartykułowanych w żadnym akcie rządowym, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Chyba nie zniósłby bata rozporządzeń na swoich plecach i jakiegoś sztywnego szpicla, próbującego kłócić się z nim o ustawienie świateł, fotela i proponujących rozstrzelanie trybutów tuż po zgaśnięciu czerwonej lampki kamery. Pani prezydent widocznie ufała mu na tyle, że dawała mu całkowicie wolną rękę, chociaż byłby głupcem, sądząc, że faktycznie może wszystko. Na pewno któryś z jego współpracowników – może ten wychudzony oświetleniowiec? – dorabiał sobie jako szpicel. A może nie; Elijaha mało to obchodziło. Wywiązywał się ze swoich obowiązków (nieskromnie twierdząc) perfekcyjnie, oddawał pracy całą duszę wraz z ciałem i Coin nie miała się do czego przyczepić. Inna sprawa, że na jakiekolwiek kolaboracje nie miał nawet czasu – już pomijając kwestię słabego finansowania, rzecz jasna – ciągle skupiony na kolejnych odcinkach, wywiadach z Ośrodka i rozmowach z podstawionymi dalekimi rodzinami co nudniejszych trybutów. Do tego eksperci (ciężko było znaleźć kogoś, kto naprawdę znał się na rzeczy i przeżył Rebelię), mistrzowie sztuk walki i inne gwiazdeczki, zachwycone powrotem na scenę. Chwilowym; Elijah nie dał odebrać sobie głównego miejsca i obdzielał łaskami wybiórczo, w tyle głowy mając jedną mantrę: what would Alma do? Podążanie tokiem myślenia pani prezydent było trudne, ale opanował tę sztukę w stopniu zadowalającym, prezentując ramówkę bezpieczną propagandowo aczkolwiek bez nachalnej indoktrynacji. Pochwały w kierunku rządowców sączyły się wręcz niezauważalnie, tak samo jak smutna krytyka działalności organizacji szkodzącej prawym i sprawiedliwym obywatelom Kapitolu. Bergstein przyklaskiwał sam sobie (a jakże) z podziwem, szczęśliwy, że obrzydliwy rok paskudnych wakacji w Kwartale nie wyżarł mu mózgu. I zdolności telewizyjno-manipulacyjnych wysokiego szczebla. Wykorzystywał je w dniu wywiadów wręcz do cna, pilnując, by wszystko przebiegało zgodnie z planem i by wieczorne widowisko zaspokoiło potrzeby każdego widza. Z klasą – mundurowcy z Trzynastki nie lubili przesady, niestety – z ujmującym uśmiechem i w atmosferze podekscytowania. Bez naleciałości politycznych (z pewnością) i bez żywych tygrysów, przechadzających się pomiędzy kanapami. Naprawdę musiał walczyć z podstarzałym technikiem, pamiętającym najświetniejsze czasy Kapitolu, chcącym zrobić z wywiadów widowisko na miarę tamtych czasów, łącznie z nagimi tancerkami, czterowymiarowymi bodźcami i wybuchem studia na końcu. Ta rozmowa niezmiernie go zmęczyła, poruszał się jednak po studiu z filmowym uśmiechem, zerkając na wielki zegar, odliczający czas do wejścia na antenę. Zostało niespełna pięć minut i mógł je poświęcić medytacji albo poprawianiu burgundowego krawatu, wolał jednak okazać się wielką empatią i ruszył do pokoju przygotowawczego, gdzie znajdowały się gwiazdki jednego sezonu. Upchnięte na niewielkiej ale luksusowej powierzchni: poczekalnia zastawiona była skórzanymi kanapami, na stolikach poustawiano napoje (bezalkoholowe) i specjalne, niebrudzące ciasteczka. Z głośników sączyła się radosna muzyka, przerywana raz po raz okrzykami techników, popędzającymi się wzajemnie i przekazującymi oczekującym trybutom kolejność pojawiania się na scenie. Właściwie mógł skorzystać z tej formy kontaktu, wolał jednak spojrzeć na te rozkosznie młode buzie (jak on nie znosił dzieci; dobrze, że Alma podniosła wiek morderczej inicjacji, bo na pewno nie wpuściłby do studia tych dwunastoletnich gadów). Wchodził więc do pomieszczenia, rozkładając ręce w powitalnym geście i obdarzając skazanych na śmierć (i telewizyjną sławę) szerokim uśmiechem. Prawdziwej gwiazdy. - Widzę, że humory dopisują, wszyscy emanujecie rozkoszną aurą radości i młodzieńczego wigoru. Z pewnością nie możecie się już doczekać wejścia do studia i, och, ja też nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się co gra w waszych bystrych umysłach i czystych duszach odważnych bohaterów. – zaczął niesamowicie ciepłym tonem, wyglądając tak, jakby miał zamiar uściskać i ucałować każdego chłopca i dziewczynkę w tym pomieszczeniu, chociaż wewnętrznie ledwie tłumił grymas wstrętu. Dzieci. Ugh. Co z tego, że młodzieńcy niedługo zrównają się z nim wzrostem. I tak – okropność. Zaklaskał więc kilkakrotnie w dłonie, dalej cały w uśmiechach, przyglądając się uważniej trybutom. Makijażystki zrobiły kawał dobrej roboty, nie było widać młodzieńczego trądziku, siniaków ani innych śladów ciężkich treningów; młodzież prezentowała się perfekcyjnie i gdyby Elijah nie był sobą, mógłby się nawet wzruszyć. Tak się jednak nie stało, chociaż i tak pewnie uroni dziś sztuczną łezkę przy niejednej ckliwej opowieści o tęsknocie za rodzicami. Kochał tę pracę, ale Losie, jakim kosztem? Otrząsnął się jednak wewnętrznie z poczucia kompletnego dyskomfortu i ruszył pomiędzy rozstępującymi się trybutami, znajdując się po sekundzie w środku różnokolorowej grupki. Złamanie zasady dominacji, teraz wydawali się sobie równi i zdobył się nawet na poprawienie niesfornego kosmyka opadającego na czoło Pandory i poklepanie Emrysa po plecach. – Na pewno zdobędziecie serca i portfele sponsorów, bez wątpienia jesteście najpiękniejszymi trybutami, jakich widziałem w ciągu mojej telewizyjnej kariery – zaśmiał się serdecznie, puszczając oczko do wysokiego Sebastiana i posyłając specjalny uśmiech kolorowowłosej Lucy. – Mam też nadzieję, że jesteście równie rozsądni. – zaczął, nie zmieniając tonu zachwyconego wujka; właściwie gdyby ktoś nie przysłuchiwał się jego słowom, mógłby stwierdzić, że Elijah zasypuje grupkę kolejnymi komplementami. – Wywiady są transmitowane z prawie czterdziestosekundowym opóźnieniem i wiem, że wydaje się wam to mrugnięciem oka, ale w takim czasie pewnie połowa z was zostanie zarżnięta pod Rogiem Obfitości, jest to więcej niż wystarczające na wycięcie z waszych wypowiedzi durnych tekstów o wolności, równości, rebelii i seksie oralnym. Pewnie trwającym w waszym przypadku niewiele dłużej – powiedział bardzo sugestywnie i miło, zatrzymując się wzrokiem na sekundę przy twarzy Amitiela, naczelnego troglodyckiego buntownika tej edycji. – Wykorzystajcie daną wam szansę mądrze, dzisiaj ogląda was cały bogaty Kapitol a wszyscy doskonale wiecie, że finansowa pomoc bardzo przydaje się na Arenie. Niezależnie od tego, czy zamierzacie zgrywać tajemniczych bohaterów czy krzykliwe gwiazdeczki – róbcie to jak najlepiej i bez durnych aluzji politycznych. – kontynuował na jednym wydechu, w końcu przerywając na dłuższą chwilę, jakby upewniając się, że każde słowo dotarło do umysłów trybuciątek. W ciszy rozbrzmiały krzyki techników, rozpoczynające studyjne odliczanie, Elijah uśmiechnął się więc jeszcze raz i ruszył w kierunku drzwi, odwracając się tylko raz. – Będziemy się doskonale razem bawić – pożegnał straceńczą grupkę radośnie, przechodząc przez próg i od razu pojawiając się na wizji przy akompaniamencie pisków, okrzyków i gorącego aplauzu. Nie cichnącego aż do momentu pojawienia się na kanapie pierwszego trybuta. Posty z odpowiedziami na pytania zamieszczacie w dowolnej kolejności, jednak fabularnie: zgodnie z listą podaną w TYM TEMACIE. Trybuci pojedynczo wychodzą z poczekalni do studia, zajmują miejsce na kanapie naprzeciwko Bergsteina, po czym, po udzieleniu wywiadu, schodzą ze sceny. Na dodanie swojego wywiadu macie czas do czwartku włącznie. |
| | |
| Temat: Re: Główne studio Pon Wrz 08, 2014 11:25 pm | |
| Wywiady. Telewizja. Kamery. Światła. Daisy w końcu znajdowała się w swoim żywiole i z niecierpliwością oczekiwała wywołania swojego imienia i nazwiska. Zawsze śniła o wystąpieniu w programie Bergsteina i nawet fakt, że jej marzenie spełniało się w okolicznościach przedśmiertnych, nie był w stanie zepsuć jej humoru. Wyglądała przecież zjawiskowo - grynszpanowa, długa suknia, sięgająca podłogi, złote włosy w perfekcyjnych falach i buty w odcieniu błękitu paryskiego - i tak samo się czuła, z szerokim uśmiechem stojąc tuż przy schodach, prowadzących na scenę studia. Na jej odkrytych ramionach pojawiła się gęsia skórka - nie ze strachu, tylko z radosnego podekscytowania. Wracała do telewizji, wracała do publiczności i wracała do dawnej, filuternej Daisy, w końcu pojawiającej się w świetle reflektorów i przy oklaskach widzów. Kiedy w końcu przedefilowała przed zgromadzoną publicznością zerknęła jeszcze przez ramię w kierunku filmującej ją kamery i mrugnęła zawadiacko, dopiero później zasiadając na skórzanej kanapie. Niezwykle profesjonalnie, tak, by długie, sięgające biodra rozcięcie znajdowało się w tym perfekcyjnie wymierzonym centymetrowo miejscu, zmysłowo odsłaniając linię szczupłego biodra, łydki i kostki. Nie upewniała się, że wszystko przebiega tak, jak należy; przez cały poranek trenowała to ułożenie sukienki i ciała, więc była pewna, że wygląda zjawiskowo. Bez wpadki i pokazania bielizny. Uśmiechała się więc szeroko do Bergsteina, odrzucając po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni dzisiejszego wieczoru) na plecy swoje długie, złote – niespalone! dzięki Losie! – włosy, pięknie kontrastujące z czerwienią kanapy. Nie zdążyła się jednak zachwycić tym kolorystycznym rajem, bo z ust Elijah padło pierwsze pytanie. - Doszły mnie słuchy o Twoim wstrząsającym pożegnaniu z kuzynką. Czy było dla Ciebie bolesne? Westchnęła tylko, kiedy mężczyzna umiejętnie zawiesił głos. Uwielbiała jego profesjonalizm, chociaż doskonale wyczuwała, że za filmową sympatią kryje się wielkie obrzydzenie, lekko widoczne za pełnym współczucia spojrzeniem. Miał jednak do czynienia z branżową koleżanką, nie zwracającą uwagi na takie animozje, z rozkoszą podejmującą medialną gierkę. W końcu czuła się na swoim miejscu, w swoim czasie (antenowym) i wydawała się wręcz błyszczeć w ostrym świetle wielkich lamp, wiszących tuż nad nimi. - Bolesne było raczej dla Strażników, którzy próbowali ze mną walczyć – odparła zawadiacko, kolejnym mrugnięciem przyjmując wybuch śmiechu widowni. Musiała powstrzymać ten filuterny tik albo sponsorzy wezmą ją za nerwową wariatkę a nie za waleczną osóbkę…jaką przecież była, prawda? – Mocno ich posiniaczyłam. Przepraszam. Uprowadzenie…potraktowałam jako wstęp ćwiczeń przed Areną – kontynuowała wesoło, umiejętnie przesuwając wzrokiem od prezentera po publiczność i skierowane na nią kamery. Tak właśnie powinna wyglądać niepozorna, zabójcza laleczka. Media były wszystkim; to, co działo się w Ośrodku zostawało za jego ścianami; tutaj mogła wykreować się na kogo tylko chciała. I to wprawiało ją w szampański nastrój. – Ale pod względem psychiczno-emocjonalnym – wyartykułowała to słowo z przesadną dbałością, mając nadzieję, że tym razem niczego nie przekręciła. – pożegnanie z Cordelią było niezwykle ciężkie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte i ta rozłąka niezwykle nas martwi. Ale przecież niedługo się zobaczymy i kto jak kto, ale Cords wie, jak przywrócić mnie światu po błocie i brudzie Areny! Ona sama szybko wróciła do formy i wygląda równie zjawiskowo jak przed Igrzyskami – zakończyła optymistycznie, kładąc wypielęgnowaną dłoń na swoim kolanie, by skierować wzrok w odpowiednie, nożne rejony, zanim Elijah znów otworzył usta. - Zamierzasz walczyć dla Cordelii, dla samej siebie czy może w imię czegoś innego? - Myślę, że będę walczyć dla…dla wszystkich. – odparła powoli, zgodnie z założeniami, nie zastanawiając się zbyt długo na odpowiedzią. Tacy średnio lotni trybuci, filozoficznie rozpatrujący pytania pod wieloma kątami, nudzili widzów i sponsorów. Musiała więc improwizować, co przychodziło jej z dziecięcą łatwością, chociaż stąpała po cienkim lodzie. – Dla siebie, dla Cordelii, dla wszystkich widzów i mentorów, dla moich przyjaciół z Dzielnicy i z Kwartału. – wyliczała łagodnym tonem empatycznej dziewczynki, ukrywając głęboko w sercu prawdziwy, jednostkowy i bardzo przystojny powód jej walki o przetrwanie. Nie zamierzała wyciągać Alexandra na światło kamer; ta część jej życia miała pozostać wiecznym sekretem, chronionym bardziej niż przepis na ziołową odżywkę. – Wychowałam się na Igrzyskach i wiem, że moim zdaniem jest zapewnienie jak najlepszej rozrywki. Co też zamierzam robić. – dodała już weselej, poprawiając niesforny złoty kosmyk, opadający jej nagle na prosty nosek. Odgarnęła go do góry, mając nadzieję, że nie wygląda teraz jak nastroszone złote lwiątko. - Czy jest coś, czego bałaś się najbardziej podczas przejażdżki rydwanem? Tego, że Alexander się nie odwróci? Że nie spotkamy się po paradzie? Że to wszystko nagle zniknie jak kiczowata bańka mydlana z melodramatu? W głowie Daisy natychmiast pojawiła się setka prawidłowych odpowiedzi, jednak skrzętnie je zablokowała. Musiała skupić się na robieniu wrażenia, emocjonalne rozterki zostawiając na starość, kiedy to stanie się smętną alkoholiczką, wzdychającą do swojej pierwszej (i ostatniej) miłości. Tak postanowiła, tak też robiła, znów chichocząc, jakby wspomnienie radosnego rajdu prehistorycznym wozem wzbudzało w niej najlepsze emocje. - To chyba oczywiste – że tren sukni zawinie się pod koła. To byłaby katastrofa, projektanci włożyli tyle pracy w moją suknię i sprowadzenie takiego materiału…Serce mi pękało na samą myśl, że mogłabym zniszczyć takie dzieło sztuki! – odparła bardzo prawdziwie (poniekąd), odruchowo przesuwając ramiączko grynszpanowej sukni nieco wyżej, jakby obawiała się, że i w tej bezpiecznej chwili pozostanie nagą królową. A to byłoby niezmiernie kiczowate zagranie; aż wzdrygnęła się z niesmaku na wspomnienie Yvesa czy tej kiczowatej idiotki z anielskimi skrzydłami, łażącej po Ośrodku i wrzeszczącej coś o striptizie i wulgaryzmach. Ugh, miała nadzieję, że przy Rogu Obfitości będą odstrzeliwać za brak klasy. Której jej przecież nie brakowało; przynajmniej w tej chwili, kiedy wyglądała na prawdziwą kobietę (piętnastoletnią, co za groteska) w drogiej sukni, uśmiechającą się rozkosznie do telewidzów i prowadzącego. - Co uważasz za swój największy atut, dzięki któremu zdobędziesz sponsorów? - Idealne pytanie dla narcyza, jakim rzecz jasna nie jestem, ale…wystarczy chyba spojrzeć, prawda? - rozpoczęła wręcz filuternie, unosząc dłonie i wskazując na siebie. Perfekcja w każdym calu, uśmiech wyprodukowany jeszcze w Kapitolu i niebieskie oczy, widzące całe okropieństwo Kwartału. Produkt gotowy do sprzedaży; czekała tylko na uderzenie młotka i rozpoczęcie aukcji. Wiedziała, że jej jedyną szansą jest popularność, jaką wyprzedzała tych zdolnych, morderczych i przygotowanych do rzezi konkurentów. Większości z nich brakowało…złotej skóry, dziewczęcego piękna i rozkosznego śmiechu, rozbrzmiewającego wraz z tym wydawanym przez rozbawioną publiczność. – Chodzi oczywiście o moją wewnętrzną siłę. Nie dam się złamać, nie postradam zmysłów i przez Arenę przejdę z klasą. Warto chyba zobaczyć mnie w akcji…na putkowiu, w lesie czy w kosmosie. Już nie mogę doczekać się tych zjawiskowych plenerów, jakie przygotowali dla nas Organizatorzy– kontynuowała lekko, po klaśnięciu w ręce jak niecierpliwie dziecko, oczekujące największego prezentu w życiu. Dalej naiwnie liczyła na dom mody z wybiegami, ewentualnie morderczy salon fryzjerski z mszczącymi się adeptami włosowej sztuki, próbujących skrócić jej długie loki o więcej niż przysłowiowy centymetr. To wydawało się bardziej depresyjne niż perspektywa ostatniego pytania; najchętniej zostałaby na tej wygodnej kanapie jeszcze kilka godzin, jakby blask kamer napełniał ją czystą radością i wiarą w to, że wszystko potoczy się zgodnie z jej planem. A właściwie z ich planem. - Jak sądzisz, zawróciłaś już któremuś trybutowi w głowie? W teatralnym zamyśleniu oparła brodę na dłoni, huśtając lewą nogą i w końcu prostując się jak do odpowiedzi grzecznej uczennicy, łączącej kolana i poprawiającej wyzywające rozcięcie na udzie. – Zapewne niejednemu, ale wybaczcie, chłopcy – zaczęła, robiąc wręcz smutną minkę. – Wolę skupić się na przeżyciu niż na nic niewartych romansach…zresztą, byłabym głupia, gdybym wzdychała do młodziutkich wymoczków, mając za mentora Finnicka Odaira! Jest niesamowity. W każdym tego słowa znaczeniu, wierzcie mi – roześmiała się radośnie przy wtórze oklasków i pisków kobiecej części widowni. A także męskiej; cóż, kiedyś wydawałaby z siebie podobnie wysokie dźwięki, teraz na szczęście nabrała dystansu do swojego pana z plakatu. Uśmiechała się jednak tajemniczo, jakby skrywała nieziemski sekret ze składnikami seksu, miłości i mentora, wprowadzającego całe Panem w stan plateau. Może chociaż odrobinę przejęła tę sztukę od Odaira, bo wstała z kanapy i schodziła ze sceny przy głośnych owacjach, mrugając jeszcze raz do kamery i machając serdecznie widzom. I sponsorom, otwierającym swoje portfele. A przynajmniej taką miała nadzieję, zgrabnie znikając za drzwiami poczekalni i wypuszczając głośno powietrze. Tutaj, w półmroku, tuż za rozgrywającym się kolejnym wywiadem, czuła się znacznie gorzej, ale kiedy zobaczyła Alexandra, czekającego na nią na końcu korytarza, wszystkie napełniające ją szczęściem światła blakły przy radości, jaką odczuwała na jego widok.
zt |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Główne studio Wto Wrz 09, 2014 12:08 pm | |
| Alexander był dzieckiem mało medialnym, nawet jak na standardy cudownego Kapitolu, w którym przyszło mu robić swoje pierwsze zauważalne przez media kroczki. Tak się złożyło nieszczęśliwie, że może i był synem swojej matki i krzyczał od narodzin w takiej skali, że wszyscy mogli pozazdrościć; ale był brzdącem na tyle szkaradnym, że jego wyrodna stara robiła wszystko, by ukryć swojego potworka przed wpływowymi znajomymi. To uchroniło go przed niemoralnymi propozycjami (nikt nie wykorzystywałby chudego chłopca z trądzikiem), sprawiło, że dziewczyna jego życia nie chciała na niego spojrzeć (i podeptała jego cudem zrywane kwiatki) oraz zapewniło mu tremę przed dzisiejszymi występami, choć nie wyglądał już tak obiektywnie…. źle. Dotarło to do niego przed lustrem w garderobie, kiedy już wreszcie założył czarny garnitur. Praktycznie żadnej ekstrawagancji, tej miał codziennie już tak wiele, że zaczęła go nudzić, więc postawił na zwykłą klasykę. To nie strój miał przykuwać uwagę, ale sam Amitiel, taką właśnie diagnozę postawił projektant, mamrocząc coś o modelowych warunkach. Właściwie mógłby uznać to za drwinę i nadal pozostawać w krainie wesołych kucyków, które podpowiadały mu, że jest nadal tym samym pryszczatym nastolatkiem, ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie w odbicie i zrozumiał, że tamte czasy bezpowrotnie minęły. Przyglądał się mu mężczyzna – przestraszony, z wielkimi cieniami pod oczami, których nawet puder nie mógł zamaskować; ale nie był taki najgorszy. Nie, kiedy zaczesano mu włosy i ubrano go w strój do trumny. To myślenie sprawiało mu autentyczną frajdę, na równi z przewidywaniem zachowania Daisy, kiedy go już takiego zobaczy. Unikał jej na razie, umawiając się z nią po wywiadzie. Nie zamierzał już słuchać jej dobrych i zapewne cennych rad (w końcu miała jakieś doświadczenie w branży), czując, że już podchodzi mu do żołądka wczorajszy obiad. Nie chodziło o jego wrodzoną nieśmiałość i skromność (ekhm), ale o fakt, że stawka była wysoka. Nie liczył na góry monet i poparcie szefostwa, zwłaszcza po swoich ostatnich wybrykach, ale nie zamierzał też spoczął na laurach, skoro próbowali narzucić mu założenie lakierek. Wzdrygnął się przed tym – naprawdę wyglądałby tak, jakby już szykował się do położenia na katafalku (a w rękę dajcie mi bukiet stokrotek i wygłoście rzewną mowę o tym, że byłem niezłomny, dumny i wcale nie sypiałem z misiem do szesnastego roku życia) – i porwał pierwsze lepsze trampki, kończąc swój wizerunek eleganta na linii spodni. Całe szczęście, bo do studia wchodził pewnie, nie przejmując się, że zaliczy popisowego orła albo innego ptaka przed prowadzącym, o którym krążyły różne plotki – ornitologiczne również. Jasne, że Bergstein był osobą znaną w Kapitolu, matka Alexa go uwielbiała i mało brakowało, a chłopak rozpłakałby się z tego rzewnego spotkania po latach, gdyby nie fakt, że tym razem cała stolica zamarła w oczekiwaniu na jego odpowiedzi, więc uśmiechnął się promiennie (zęby też mu zrobili) i oparł o oparcie kanapy, czekając na pierwsze pytanie i spoglądając odważnie w kamerę. To nie było takie trudne, wystarczyło sobie wyobrazić, że ogląda go jego dziewczyna i spija każde słowo z jego ust. Powiedz nam, jak wyglądają Twoje relacje z mentorką? Zamierzacie działać jako drużyna? Cordelia. Nadal pozostawali sobie bliscy, choć nie ujawnił przed nią tego, że spotyka się z jej kuzynką, zachował tę informację dla siebie, więc nie wiedział kompletnie, czy powinien się zbłaźnić i rzucić coś o cudownej przyjaźni, która ich połączyła. Właściwie miał wrażenie, że Snow byłaby zachwycona, wiedząc, że Daisy przebywa w dobrych rękach, o ile jeszcze nie znienawidziła go za wybryki na pokazie indywidualnym. - Znamy się z Cordelią bardzo długo, często pożyczała ode mnie cukier i wpadała do mnie po sąsiedzku. Zna pan ten wierszyk: Nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co może dać ci sąsiadka? Najwyraźniej jest on bardzo adekwatny do sytuacji, w której przyszło nam się znaleźć. Wprawdzie moja mentorka jest młodsza ode mnie, ale pozostaje niedoścignionym wzorem zachowania na Arenie i…. – przechylił się, by podzielił się konspiracyjnym faktem z Elijah – piękną kobietą – wyprostował się, patrząc na zaproszonych gości z uśmiechem łobuziaka, który właśnie wylizał miskę po niejednym torcie. Czy obawiasz się tych pierwszych chwil na Arenie, kiedy ginie najwięcej trybutów? Obawiam się, że zginie moja… Stop. Hamował się ciągle i miał nadzieję, że te pieprzone lokalizatory nie posiadają funkcji czytania mu w myślach, bo poza oczywistymi względami dekonspirowania jego ukrytych pragnień i zamierzeń, pewnie ze świrowałyby na skutek ciągłej plątany uczuć, która zagościła w jego głowie na dobre. Nie chodziło o to, że śmierć wydawała mu się przykra i bał się jej jak cholera – miał zwyczaj odczuwania strachu tylko w konkretnym starciu, a nie na godziny przed – ale o to, że nie przeżyłby bez Daisy. Jej możliwa ś… (nie wypowiadaj nawet w myślach tego słowa, bo zaczniesz mu płakać w rękaw i trząść się jak dziecko, którego stara nie kochała) była ostatecznością, która właśnie przemykała przed jego oczami w takim tempie, że aż poderwał się z miejsca i stanął na kanapie. - Drodzy państwo i ty… Eli, bo mogę ci tak mówić? Naprawdę chcemy rozmawiać o śmierci? Dolce Vita, jeszcze przed nami cudowny wieczór, a potem… Nikt nie zna wyroku Pan…i, która organizuje to święto, obecnie nie myślę, nie obawiam się, nie kłopoczę się brakiem oddechu, bo to mogłoby zaburzyć moje nastawienie do tej szalonej zabawy, a to najważniejsze, prawda? – zagadnął, nadal pozostając w pozycji mało grzecznej, ale przynajmniej był szalenie widoczny i mógł wyobrażać sobie, że Daisy siedzi w ostatnim rzędzie i klaszcze swoimi złotymi łapkami. Zapytam z czystej ciekawości, co sądzisz o tegorocznym Ośrodku Szkoleniowym? Jest wystarczająco luksusowy czy może należy zgłosić reklamację? Kolejne pytanie dosłownie zwaliło go z nóg i nie chodziło już tylko o to, że właśnie upadły jego ideały – naprawdę miał opowiadać o tym, że materace są niewygodne i nie ma alkoholu w barkach (?) – ale i o to, że chyba odetchnął z ulgą. Na razie nie padło żadne z pytań, które mogłyby sprawić, że zacznie wyznawać miłość na antenie. Naprawdę obawiał się, że przyjdzie taka chwila, w której nie wytrzyma już sekundy dłużej i z uśmiechem na ustach powstanie z kanapy, by wyśpiewać laudacje dla Daisy. Tym razem jednak, żadnych obaw nie było, leżał na kanapie, czując, że Bergstein go upomina cicho, więc podniósł głowę. - Ach, Ośrodek Szkoleniowy… Widziałem dach tego miejsca… i gwiazdy, ja naprawdę kurwa wierzyłem, że one są prawdziwe. One spadały, niesamowite – pokręcił głową jak dzieciak, którym nadal był, choć przebierali go już w garnitur poważnego pana o krok do śmierci. I do miłości, bo oczy mu świeciły jak te przysłowiowe gwiazdy, o których chętnie napisałby poemat, gdyby nie to, że ktoś go pytał o reklamacje. – Jasne, że złożę. Zaraz po przeżyciu. Nie rozumiem, czemu mieszkamy pod ziemią. Wiem, że to takie tradycje za czasów obalenia Snowa, ale bez przesady! Należy się nam trochę powietrza i mam nadzieję, że na Arenie długo go będę zaznawać, bo stęskniłem się za słońcem. Nie jestem wampirem, choć są panie… - wstał, podniecony zawsze, kiedy ktoś dopuszczał go do głosu – które chętnie bym schrupał, chyba wiesz które – mrugnął mu oczkiem, wieczny amant, który już niedługo przejdzie do historii. Był tego tak szalenie pewien, że nawet dobre rady prezentera przed wejściem na wizję pozostawiał gdzieś głęboko w… kilku literach. Sam go sprowokował, zadając kolejne pytanie. Z kim chciałbyś spędzić ostatnie chwile przed trafieniem na Arenę? - Ostatnią noc? – już nie świrował na kanapie, bo myślał usilnie o tym, czy zadbał o wszystko i czy czasami gumki od Cordelii… ale to chyba nie była odpowiednia chwila na takie rozważania, bo nadal siedział naprzeciwko prezentera, który przed kilkoma minutami groził mu, żeby nie próbował straceńczych numerów. Uśmiechnął się szeroko, wzdychając. - Cały Kapitol już poznał moje preferencje… seksualne i nie tylko… Dlatego nie będzie zaskoczeniem, jeśli wyznam, że chętnie spędziłbym noc – podkreślił – przed Areną z tą osobą. Starsza pani, ładna, pełna władzy… - i zanim Elijah zdołał go powstrzymać, a widzowie już zaostrzyć ząbki – oczywiście jest nią moja matka! – dodał z gracją, machając dłonią i ocierając łzę, która nie miała prawa popłynąć. W końcu swoją rodzicielkę przyszło mu sprzedać lata temu, a i tak wszyscy Rebelianci i zgromadzeni tutaj wiedzieli, że chodzi mu o Almę, ale jego język (też bardzo perwersyjnie) pozostawał za zębami w oczekiwaniu na konkretne działania, zaraz po Igrzyskach, których nie miał szans przetrwać. Nie ze swoją niewyparzoną mordą i skłonnością do czynów bohaterskich. Zdradź nam, udało Ci się już zawrzeć jakiś sojusz? - Zdradzę, a potem będę musiał cię zabić, a to byłaby niewymowna strata – przyłożył palec wskazujący do skroni Bergsteina, śmiejąc się po raz pierwszy tego wieczoru szczerze. Nie z powodu okrutnie tendencyjnych pytań, które nie sprawiły mu frajdy, ale z powodu końca tej szopki, którą akcentował mocnym wyjściem wraz z palcem środkowym, który wycelował w kamery. Wieczny buntownik w znoszonych trampkach i z dziecięcą ulgą wpadający w ciemność, która przyjemnie kontrastowała ze światłami reflektorów i wrzawą publiczności. Wątpił, czy podbił jakiekolwiek serduszko, ale chyba powoli zaczynało być mu wszystko jedno, bo prawdziwy egzamin z męskości miał zdawać dopiero późnym wieczorem, oczekując na kobietę, której złożyłby w darze wszystko, łącznie ze swoim bijącym sercem w bukiecie stokrotek, o które nawet nie miał się jak zatroszczyć w tym podziemnym piekle, z którego wywleką ich już niedługo w świat, który stanie się morderczym pościgiem przegranych. Tylko jedno nazwisko i tylko jedna nadzieja.
zt
Ostatnio zmieniony przez Alexander Amitiel dnia Wto Wrz 09, 2014 7:13 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Główne studio Wto Wrz 09, 2014 4:08 pm | |
| Kolejną wątpliwą atrakcją, od dawna figurującą na liście rzeczy do zaliczenia przed faktycznym rozpoczęciem Igrzysk, była możliwość wzięcia udziału w przeklęcie sztucznym wywiadzie dla telewizji. Głupkowate szczerzenie się do prowadzącego, który w tym roku miał być nawet rzekomo wyciągnięty z KOLCa - wrażenie samych swoich, czyż nie?, jak i odpowiadanie na specjalnie przygotowane pytania, na które najprawdopodobniej nie miało dać się odpowiedzieć w sposób nieciekawy dla rządu. To zdecydowanie jej nie kręciło, a nawet tylko przyprawiało o jeszcze większą chęć zwrócenia wszystkich śniadań z ostatnich kilku lat. Jakby już nie było jej wystarczająco niedobrze przez te wszystkie sprawy związane z ciążą. Udział w czymś takim miał jednak z pewnością przyciągnąć choćby kilku sponsorów będących teraz osobami praktycznie na wagę złota, więc Delilah w miarę grzecznie postanowiła zjawić się na miejscu, by wziąć udział w tej zakichanej farsie. Nie chciała grać, ale nie obawiała się też, że zagra źle. Praktycznie całe jej życie było jednym wielkim przedstawieniem, w którym musiała brać udział chociażby po to, by przeżyć i nie zostać jakąś marną sierotką bojącą się własnego cienia i tego, co kryje się w mroku nocy. Choć akurat po Arenie, jeśli uda jej się jakoś wyjść z Igrzysk cało, z pewnością kwestia tej ciemności miała się zmienić. Jednym słowem – kolejna fobia dołączona do zestawu, o ile tylko jedna, już dosyć pokaźnych lęków. Czego jednak nie robiło się, by przeżyć… Ciągłe mierzenie się z własnymi lękami było upiorne, wiedziała to, lecz zdecydowanie mogła zaliczyć się do tego typu człowieka, który jest w stanie zrobić dosłownie wszystko dla możliwości oglądania wschodów i zachodów słońca jeszcze przez jakiś czas. Na dodatek wchodziła tu jeszcze kwestia jej nienarodzonego dziecka i… I zwyczajnie na śmierć pozwolić sobie nie zamierzała. Oczywiście, nie wszyscy musieli o tym wiedzieć, bowiem to mogło zrobić z niej cel numer jeden do wyeliminowania, aby usunąć potencjalne zagrożenie i zapewnić innym dłuższe przetrwanie. Mniej więcej dlatego też nie afiszowała się zbytnio posiadanymi przez siebie umiejętnościami, choć te nie były przecież jakieś wyjątkowo wybitne, oraz możliwościami, jakie to wciąż jeszcze miała. Wolała zachowywać je w jak najgłębszej tajemnicy, bowiem wychodziła z założenia, że jej rywale wiedzieli już o niej stanowczo zbyt wiele. Zwłaszcza ci, którzy znali ją na co dzień, a tych było zaskakująco wielu. Zdecydowanie nawet nazbyt wielu, jak na normalne zasady logiki. W tym najnormalniej w świecie było za dużo skurwysyństwa losu, by szło to wziąć za zwykły przypadek. Jedna znana osoba – okej, jeszcze jakoś by uszło, ale… Cztery? Serio?! Plus jedna, którą kojarzyła z niewiadomego miejsca i za żadne skarby tego świata nie potrafiła określić, skąd. W wolnych chwilach naprawdę o tym myślała, lecz nic z tego nie wychodziło. Zaprzątała sobie tylko całkowicie niepotrzebnie głowę, gdy miała zdecydowanie więcej ważniejszych rzeczy do roboty. Jak właśnie wspomniane wcześniej wywiady, na które teraz coraz szybciej nadchodziła pora. Aż wreszcie nastał ich dzień, w którym, co oczywiste, zaczęło plątać się na tyle mocno, by prawie powalić ją na ziemię. I to nie swą wszechobecną zajebistością, a najzwyczajniejszą w świecie upiornością. Od samego rana wszystko wręcz niesamowicie się kićkało. Począwszy od jej własnego nastroju, poprzez problemy z dowleczeniem się w odpowiednie miejsce, na stroju zakończywszy. Tym razem Deli ponownie okazała się bowiem być nadzwyczaj wybredna w kwestii tego, co miała mieć na sobie podczas swojej rozmowowej klęski. I w żadnym razie nie zamierzała paradować w ciuchach, które, w wyniku mniej lub bardziej zamierzonej pomyłki, przygotowali dla niej styliści. Wściekle różowy tiul? Serio?! Od samego patrzenia na ten paskudny odcień, pewne rodzaje tego koloru jednak mimo wszystko do niej przemawiały, miała ochotę rzygać, o czym raczyła nawet poinformować odpowiednią osobę. Zdecydowanie nie było jednak czasu na wprowadzanie, nawet tych najdrobniejszych, zmian czy też przygotowanie jakiejkolwiek innej sukienki, zaś ona uparła się przy tym, że nie chwyci tego nawet między dwa palce, więc ostateczne wyjście było raczej dalekie od perfekcji. A może właśnie wręcz przeciwnie? Dosyć często największy urok krył się przecież w prostocie i maluteńkich detalikach, które w jakiś sposób przyciągały ludzki wzrok. W pewien sposób uspokojona tą myślą, choć zbytnio przecież się nie stresowała i szczerze nie obchodziło jej to, jak skomentuje ją prowadzący, Delilah odczekała na swoją kolej, by wreszcie wejść do studia w odpowiednim momencie, uśmiechając się przy tym jak najbardziej marzycielsko, jak i również zdecydowanie smutnawo. Tak to bowiem właśnie sobie zaplanowała. Nie miała zamiaru zgrywać podekscytowania bliskością śmierci. Witając się z prowadzącym, chociaż nieprzyjemność zetknięcia się z nim trybuci mieli już chwilę wcześniej, rozsiadła się na kanapie, zakładając nogę na nogę i postukując o podłogę obcasami. Zamachała stopą w czarnej platformie, poprawiła, również czarną, bluzkę i spojrzała na prowadzącego z jak najbardziej olśniewającym uśmiechem, choć nie miała na to wcale ochoty. I wkrótce też zamierzała odpuścić sobie takie numery. Przejście do odpowiadania na pytania przyjęła z jak największą przyjemnością, chcąc mieć to już daleko za sobą i opuścić pomieszczenie. Nie robiąc przy tym z siebie zupełnej idiotki, oczywiście. Nie zmieniając pozycji, przeszła do wysłuchiwania tego wszystkiego, co aktualny rozmówca miał jej do powiedzenia. A odkrywcze to nie było ani w drobnym stopniu. - W Kwartale zajmowałaś się podobno wróżeniem. Czy karty zdradziły ci może przebieg tegorocznych Igrzysk? – Padło pierwsze pytanie, które blondynka skwitowała dosyć pobłażliwym śmiechem, udając przy tym rozbawienie. - Siły wyższe mają to do siebie, że rzadko kiedy chcą gadać na poważne tematy związane z życiem wróżbity. To raczej takie małe cholery, które zasypują całą stertą domysłów i rzeczy z początku wyglądających nieistotnie. W kwestii człowieka jest je odpowiednio odczytać. Czy to zrobiłam? Niech pozostanie to moją słodką tajemnicą. – Kolejny promienny uśmiech i starannie dawkowany śmiech – klucz do utrzymania resztek pozorów, na które jednak się zdecydowała. – Mogę obiecać za to, że tegoroczne Igrzyska będą jednymi z najciekawszych w całej historii. Dlaczego? Zakładam, że wszyscy dowiemy się tego dzięki oglądaniu twojego programu. Choć na Arenie będzie z tym raczej ciężko. Tam to już tylko niebo, gwiazdy i zdjęcia. Oraz zapewne drzewa. Dendrofilia niewskazana. – Lekkość, naturalność i bredzenie trzy po trzy – to właśnie tego potrzebowali ludzie, by bawić się dobrze podczas zerkania na czyjeś nieszczęście oraz podjadania przy tym popcornu. - Stawiasz na sojusze czy zamierzasz zostać samotną mścicielką? – Kolejne pytanie i kolejna odpowiedź, tym razem jednak stawiająca na dyskretne poruszenie w ludziach tych strun, o których istnieniu część nawet nie miała pojęcia. - Och, trafianie na Arenę w grupie znających się osób ma przynajmniej ten plus, że trybut zyskuje duże pole do popisu w kwestii doboru kompanów. Ja osobiście z pewnością zamierzam z tego skorzystać. Nie do końca w celach strategicznych, choć te z pewnością gdzieś tam się przewijają, lecz głównie właśnie dla spędzenia tych, możliwie ostatnich, chwil w gronie zacnych towarzyszy. – Uśmiechnęła się już dosyć niemrawo, odgarniając w tył burzę rozpuszczonych włosów, by przejść do zawadiackiego wyszczerzu oraz kolejnego, starannie wsuniętego w całość wypowiedzi, żarciku. Czarnego, bo czarnego, ale jednak. – Cóż, może nie tak wyobrażałam sobie organizowanie integracyjnego ogniska na łonie natury, ale wszechświat najwyraźniej ma dosyć duże poczucie humoru. Nie sądzisz? Brawa dla niego, sama bym tego lepiej nie wymyśliła. – Naprawdę starała się, by to zabrzmiało lekko i roześmianie, lecz w głębi duszy czuła się fatalnie, chcąc chwycić coś i rozwalić w drobny mak o czaszkę Bergsteina. Niestety, mogła pokusić się tylko o, poprawiającą choć trochę humor!, wizję tego. W myślach właśnie odwalała największy w historii pokaz dzikiej furii, gdy w rzeczywistości leniwie rozkładała się na kanapie, jeżdżąc palcem po śliskim materiale czarnych spodni i czekając na kolejne pytanko. - Czego spodziewasz się po tegorocznej Arenie?- Niespodzianek, wielu niespodzianek, ale któż się ich nie spodziewa? - Odpowiedziała, nawijając na palec pukiel włosów i rozglądając się po pomieszczeniu jakby podejrzliwie, by pochylić się w stronę mężczyzny i mrugnąć do niego porozumiewawczo jednym okiem, po czym ponownie podjąć, niby to bardziej prywatną, rozmowę. - Zapewne przyszło ci, jak i naszym drogim widzom, zauważyć odmienność obecnej braci trybuckiej oraz okoliczności. Dlatego też spodziewać się możemy dokładnie wszystkiego. Od seksu oralnego. - Kolejna porcja dawkowanego śmiechu i mrugnięcie. - Poprzez prezentację klejnotów, nie tylko rodowych, choć zapewne niektóre panie oddałyby za nie dużo więcej niż świecidełka. - Wtrącenie wieloznacznego, a jednocześnie łatwego do zrozumienia żarciku. - Bratanie się z owadami, w końcu w grupie siła, czyż nie? Znikające części ciała, aniołki zstępujące na ziemię, feerie barw oraz cała reszta niesamowitości. Musisz przyznać, że tegoroczna Parada należała do tych... Khym... Niewątpliwie inspirujących. - Na pewno w Ośrodku pojawiły się jakieś niesnaski…czy jest osoba, którą zlikwidowałabyś jako pierwszą? - Kolejne z całej serii przedziwnych pytań padło z ust jej rozmówcy, lecz ona w żadnym razie nie zamierzała się na to nabierać, wciąż podejmując się grania, które przychodziło jej coraz łatwiej. Sztuczność, przesada, światła, kamery... Zdążyła ogarnąć zachowanie w takim świecie jeszcze za czasów życia przed Kwartałem. W tym wypadku bycie prawdziwą sobą mogło przynieść raczej więcej zła niż dobra, a więcej niż połowa jej tekstów zapewne zostałaby wycięta, zaś ona sama pobita, więc wolała szczerze nie ryzykować zdrowiem swojego dziecka i siebie. Światła, kamery, kurtyna i akcja! Przedstawienie musi trwać! - Owszem, nie mogę powiedzieć, że w toku przygotowań nie wynikły jakieś konflikty na gruncie personalnym, jednak są one na tyle nikłe, że z pewnością wygasną jeszcze przed faktycznym rozpoczęciem Igrzysk. - Odpowiedziała lekko, choć poruszenie tego tematu zbyt wygodne z pewnością dla niej nie było. Zwłaszcza przy mimowolnym uciekanien myślami w stronę całej sprawy związanej z jej nagłym zajściem. To zdecydowanie nie była mała głupotka mająca zniknąć nim ktokolwiek się obejrzy. To było jedno wielkie bagno, w którym ona sama coraz bardziej się pogrążała, ciągnąc za sobą przy okazji także kilka innych osób. Lecz najwyraźniej wciąż nie stronę, jaka teoretycznie powinna być głównie zainteresowana. Ta nie wykazywała zupełnie żadnych chęci rozmowy, mowa o porozumieniu była już zupełną abstrakcją. I jeśli Delilah miała być szczera... Rozumiała to jak najbardziej. Istniejący, rzekomo fikcyjnie, układ wykluczał jakąkolwiek odpowiedzialność drugiej osoby, więc nie miała prawa jej żądać. Głupia dziewczynka powinna wiedzieć, a jak już nie zwróciła na to uwagi przed zaistnieniem nieciekawej sytuacji, jej strata. - Nie sądzę, bym miała, przynajmniej na chwilę obecną, swoje typy do eliminacji. Choć nie wykluczam faktu, że mam już swoją strategię. W wywiadach łatwo powiedzieć wszystko, wcisnąć jakąkolwiek ściemę. Czyż nie mam racji? - Spytała, nie licząc ani trochę na odpowiednią, w jej mniemaniu, reakcję, której to też faktycznie nie otrzymała. Zamiast tego uraczono ją zaś tylko kolejnym pytaniem. - Czego bałaś się najbardziej podczas pokazu indywidualnego? - Przyznaj się, zamierzałeś podstępem wydusić ze mnie informację o moim najgorszym lęku, by podszepnąć ją komu trzeba. Choć nawet szept w tym przypadku potrzebny by nie był, przecież szczycisz się rekordową oglądalnością. - Roześmiała się w, khym, rozbawieniu, korzystając z tego, że Elijah również gra i zależy mu raczej na podtrzymaniu wizerunku dobrego wujaszka, przynajmniej w telewizji, by pochylić się ponownie i poklepać go przyjacielsko po ramieniu, dawkując kolejną porcję rozradowania. Świat barwnych złudzeń był przecież jej światem. Nie odpowiedziała jednak na ostatnie pytanie, wymieniając tylko kilka ostatnich słów, uśmiechając się przyjaźnie i wreszcie odchodząc, by dać innym pole do popisu. [z/t] |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: Główne studio Wto Wrz 09, 2014 8:44 pm | |
| Wyjście na arenę i walka o przetrwanie wydawała mu się mniej przerażająca niż publiczne wystąpienia, których w ostatnim czasie strasznie dużo organizowano. Najpierw pokazy indywidualne przed znudzoną widownią, która bardziej niż popisami Matta interesowała się deserem i pieczonym prosiakiem, a teraz wywiady w telewizji. Dziwiło go zachowanie członków komisji w trakcie pokazów. Coin i jej ludzie szumnie zarzekali się, że są inni, lepsi od mieszkańców Kapitolu, którzy zepsuci do szpiku kości zasługują jedynie na zamknięcie w Kwartale i marną egzystencję pozbawieni wszystkiego, co tak kochali. Był z ojcem kilka razy na pokazach indywidualnych jeszcze jako mały chłopiec i widział jak Kapitolińczycy się zachowują i za co mają trybutów. Właśnie te doświadczenia umożliwiły mu chłodną ocenę tego, co zobaczył nie tak dawno, gdy sam walczył z hologramem wielkiego ptaszyska. Mieszkańcy Dzielnicy Rebeliantów w NICZYM nie różnili się od tak przez nich znienawidzonych jednostek zamieszkujących KOLeC. Tak samo jak oni martwili się wyłącznie tym, by wypełnić swoje żołądki i dobrze się przy tym bawić obserwując jak dzieciaki podejmują różne próby zwrócenia na siebie ich uwagi. Obłuda, z którą się spotkał przerosła wszelkie jego oczekiwania raz na zawsze grzebiąc możliwość, że mógłby zrozumieć motywy działania rządu. Dla niego Snow i Coin byli siebie warci. Jedno gorsze od drugiego, chociaż ten pierwszy miał na tyle odwagi, by głośno się do tego przyznać i nie mydlić nikomu oczu wspólnym dobrem, budowaniem lepszego Panem, czy zerwaniem z tradycją igrzysk. Jeżeli miałby wybierać osobę, którą chciałby widzieć w fotelu prezydenta to oddałby swój głos na Snowa. Mniejsze zło? Nie, bo staruszek był równie okrutny co Alma, po prostu lepiej zdecydować się na znanego mordercę, niż osobnika, po którym nie wiadomo czego można się spodziewać. Nie przygotowywał się do wywiadu, choć starał się słuchać uważnie wskazówek dawanych mu i Pandorze przez Cypriane. Mentorka zdecydowanie znała się na swoim fachu (choć Matt nie był pewien, czy w obecnych czasach bycie mentorem można tak nazwać). Najważniejsze to nie dać się wmanewrować w rozmowę, która mogłaby zrazić do trybuta widownię. To poniekąd od niej zależało jak jurorzy ocenią występy idących na rzeź niewiniątek. Zostawanie ulubieńcem tłumu Matt postanowił zostawić innym, znacznie do tego zdolnym trybutom. On chciał po prostu wyjść, odpowiedzieć na zadane pytania i nie zrobić niczego, co mogłoby zaszkodzić mu później na arenie. Wiadomym jest, że dla podbicia oglądalności organizatorzy postarają się, by mniej lubiani trybuci zostali wyeliminowani na początku. Nigdy nie nauczył się tego jak należy rozmawiać z większą grupą ludzi, jak porwać za sobą tłumy, czy przekonać ich do siebie. Dorastający w zamknięciu chłopak zdecydowanie nie należał do najbardziej porywających mówców, a większe ilości osób zwyczajnie go peszyły. Tym razem postanowił, że zrobi to, co w jego mocy, by przełamać te towarzyszące mu od zawsze lęki i jakoś przejść przez te wszystkie publiczne wystąpienia. Projektanci przygotowali dla niego zwykły czarny garnitur z szarą koszulą w odcieniu rebelianckich mundurów i czarny prosty krawat. Było mu obojętne w czym wystąpi, choć kategorycznie odmówiłby włożenia tego w co wciśnięto go w trakcie parady. Nie bardzo wierzył, że strój mógłby być aż tak ważnym elementem wywiadu, przecież najbardziej liczyły się odpowiedzi, prawda? Przed wejściem do studia wziął kilka głębokich oddechów i podskoczył dwa razy licząc, że taki zabieg uspokoi go na tyle, by chociaż nie było można usłyszeć zdenerwowania w jego głosie. Prowadzący wreszcie zapowiedział go, a technicy wypchnęli chłopaka na wizję. Blask reflektorów nieco go na początku oślepił, ale szybko otrząsnął się z pierwszego szoku uśmiechając się do tłumu. Zachowuj się naturalnie, zachowuj się naturalnie, zachowuj się naturalnie - powtarzał sobie w myślach, gdy wciąż z uśmiechem na twarzy podawał dłoń Bergstein, który najwyraźniej doskonale czuł się występując przed publicznością. Może choć odrobina jego pewności siebie udzieli się Mattowi? Zasiadł na kanapie wciąż jeszcze nieco skrępowany.
- Bałeś się, kiedy zostałeś wylosowany, Matthew? Czy może zachowałeś zimną krew? - treść pierwszego pytania wydawała się dość oczywista. W duchu chłopak dziękował prowadzącemu, że nie zaczął od razu od czegoś trudnego. - Nie przyszedłem tutaj zgrywać bohatera - zaczął nieco zachrypniętym głosem i dopiero po odkaszlnięciu mógł kontynuować - Wydaje mi się, że każdy postawiony w mojej... w naszej sytuacji nie tryskałby radością, co jest dość oczywiste - zdecydował, że najlepiej będzie, gdy uzna, że cała ta rozmowa przeprowadzana jest w cztery oczy, a krążący wkoło operatorzy ze swoimi kamerami nie istnieją. Tak jak to robił z kolejnymi kochankami ojca. - To... - wziął głęboki wdech - Wyzwanie - dokończył wypuszczając z płuc powietrze.
- Co sądzisz o tegorocznych trybutach? Czy gdyby nie okoliczności, zaprzyjaźniłbyś się z kimś? - wypowiadanie się na temat reszty uczestników było dość grząską sprawą. Robienie sobie w nich wrogów tuż przed wejściem na arenę było raczej głupim pomysłem. - Nie miałem okazji poznać wszystkich, ale z pewnością walka będzie wyrównana. To, co niektórzy pokazywali w trakcie treningów... - pokręcił głową robiąc wielkie oczy nie kryjąc podziwu - Szkoda, że widzowie nie mogli tego zobaczyć - z każdym wypowiadanym słowem czuł się coraz pewniej, aż w którymś momencie poprawił się na swoim miejscu zawieszając lewą stopę na prawym kolanie, a prawe ramię układając swobodnie wzdłuż oparcia siedzenia - Mówienie o przyjaźni w zaistniałych okolicznościach... - chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale urwał w pół zdania - Tak, myślę, że tak - postanowił, że lepiej będzie jak zachowa dla siebie swoje zdanie na ten temat. Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiał, choć niewykluczone, że znalazłby kogoś, z kim mógłby się dogadać. W zasadzie to może już mu się to udało, w końcu pewne sojusze zostały już zawiązane...
- Może to banalne pytanie, ale co lubisz robić w wolnym czasie? Kiedy już wygrasz Igrzyska, z pewnością będzie Ci go brakowało przez wszystkie wywiady i fanów! - pytanie mieszkańca KOLCa o jego hobby wydało się Mattowi nieco nie na miejscu, bo możliwości w Kwartale mieli naprawdę ograniczone, ale po raz kolejny zaczął robić dobrą minę do złej gry. - Banalnym pytaniem byłoby zapytanie o to co jadłem na śniadanie - kilka minut temu nie spodziewał się, że pozwoli sobie na jakikolwiek żart, tymczasem śmiał się w tej chwili lekko. Ten cały pogawędko-wywiad nie jest wcale taki zły! - Niestety będę musiał chyba zawieść widzów - westchnął - Uwielbiam motocykle - wypalił nawet się nad tym nie zastanawiając - Jakiś rok temu udało mi się w końcu jeden kupić i mam nadzieję, że jak już uda mi się wyjść cało z igrzysk to znajdę choć odrobinę czasu, by pojeździć, czy przy nim podłubać - uśmiechnął się na koniec - Chyba, że w zasadach się coś zmieniło i na arenę będzie można wnieść również pojazdy - ktoś musiał mu dosypać czegoś do wypitej przed wejściem do studia wody, bo sam z siebie nie byłby w stanie tak sobie żartować.
- Słyszałem, że z jedną z trybutek - Amandą Gautier - znasz się już od dawna. Jak układają się Wasze relacje? - wreszcie padło pytanie, które zbiło Matta z pantałyku. Nie spodziewał się, że ktoś może go pytać o Mandy. - To... skomplikowane - odparł już się nie uśmiechając - Praktycznie razem się wychowywaliśmy, ale okoliczności sprawiły, że straciliśmy na dłuższy czas kontakt - westchnął. Wolał unikać opowiadania o tym co czuł do dziewczyny, bo sam jeszcze nie do końca wiedział co to było. - Widać niezbędne były aż igrzyska, żebyśmy odnowili znajomość - prowadzący musiał zadowolić się taką odpowiedzią, która ucięła możliwość dalszej rozmowy na ten temat.
- Jak sądzisz, sojusz może pomóc Ci na Arenie? Czy jesteś może zdania, że najlepiej jest działać w pojedynkę? - znów poczuł się nieco bardziej rozluźniony, gdy skończyli dyskusję na temat Amandy, co od razu można było wyczytać z wyrazu jego twarzy. - Każdy kto choć raz oglądał poprzednie igrzyska wie, że sojusz pozostawia znacznie szersze pole do popisu zawierającym go trybutom, a co za tym idzie, daje większe szanse na przeżycie. Nie będę tutaj zdradzał, czy takowe już zostały zawarte, czy też nie, w końcu to najlepsza część widowiska - uniósł nieco oczy w górę - Oczywiście poza samymi pojedynkami - rozmowa na temat zabijania siebie nawzajem była dość... dziwna - Chociaż mieliśmy przypadki trybutów, którzy wygrywali igrzyska działając w pojedynkę, więc nie doszukiwałbym się tutaj jakiegoś klucza do tego jak zwyciężyć. Wszystko zależy od tego, któremu trybutowi los sprzyja bardziej, czyż nie? - wywiad zakończył pytaniem, choć wcale tego nie planował. Rzucił jeszcze ostatni uśmiech do kamery, po czym opuścił studio. Dopiero za kulisami odetchnął i zdał sobie sprawę z tego, że zrobił z siebie przed chwilą strasznego idiotę.
z/t |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Główne studio Wto Wrz 09, 2014 11:43 pm | |
| Dziewczyna nigdy nie czuła specjalnego związku z kamerami, byciem w centrum uwagi i całym tym kapitolińskim blichtrem. Nawet w dzieciństwie, fikuśne sukieneczki ubierała z czystej konieczności, aby ładnie prezentować się u boku ojca i sprawić mu przyjemność. Upodobanie się mu przez pewien okres stało sie jej życiowym celem, choć w gruncie rzeczy nie miała z kim konkurować. Od swojego urodzenia była zwyciężczynią, wychowując się jako jedynaczka. Nawet jej matka, ponura, nieobecna i może trochę apodyktyczna, nie była w stanie jej prześcignąć. James kochał tylko i wyłącznie ją, oczywiście do czasu. Bo wszystko ma swój kres i prędzej czy później dochodzi do wielkiego upadku wszechświata. Przemijanie, tak to sie chyba nazywa. Teraz też mogła to odczuć, mijającą chwilę upływający czas. I to nie tak, że czuła się starsza. Ona definitywnie czuła, że umiera. Być może nigdy nie dane jej będzie doświadczyć prawdziwej starości, ba, nigdy nawet nie zasmakuje dorosłości, tego cudownego okresu, kiedy ludzie nie patrzą już na człowieka jak na nastolatkę, kiedy czujesz, że twoje życie zależy w pełni od ciebie. Chociaż ona już tego doświadczyła, niezależność i wolna wola były jej chlebem powszednim. Była jak kot, chadzała własnymi ścieżkami, każdy oddech, który wydawała, był jak zapewnienie jej niezawisłości. Do chwili, w której ktoś założył jej obrożę. Griffin zdecydowanie nie była tez przyzwyczajona do jasnych świateł i tysiąca oczu wpatrujących sie w nią z zapartym tchem, oczekując czegokolwiek, co mogłoby postawić ją w złym świetle. Choć skoro Alma była niezastąpiona( a na pewno była) już dawno mogłaby puścić do wiadomości publicznej kilka niezbyt przyjemnych faktów z jej życia. Skoro jednak tego nie zrobiła, dziewczyna pierwszy raz zamierzała naprawdę ważyć swoje słowa kawałek po kawału tak, aby każda kolejna myśl została odpowiednio przez nią wyartykułowana. Tego dnia czekało ja kolejne wielkie wydarzenie w jej życiu. I jeśli przez cały okres jego trwania nie miała okazji być tą, na której skupia sie uwaga obywateli, teraz nadszedł ten moment. I nie miał to być jedynie ułamek całości, cześć składowa mieszaniny kolorów i ognia, w której znalazła sie podczas parady. Otrzymała własne 5 minut sławy, okazję, aby zabłysnąć. Jak najjaśniejsza gwiazda, przyciągająca uwagę mas. W ranek przed wywiadami obudziła się zadziwiająco spokojna. A może nawet więcej, nie czuła zupełnie nic. Jedna wielka pustka ziała z jej serca i umysłu sprawiając, iż czuła się jak za starych, dobrych czasów. Lekka, nieobciążona niepotrzebnymi myślami i uczuciami. Przez chwilę, ale bardzo krótką, zaczęła obawiać się, że to wszystko już minęło. Miłość, radość, błogość i zadowolenie odeszły w niepamięć z wydłużającym się coraz bardziej czasem od ich ostatniego spotkania. Jednak nie, szybko przekonała się, iż wszystko to wciąż trwa i to jeszcze mocniej. Ponieważ teraz, do gamy barwnych emocji targających jej biednym, nieprzyzwyczajonym do takiego ciężaru sercem, dołączyła jeszcze szeroko pojęta tęsknota, z którą przecież musiała nauczyć się żyć. Nie może całe swoje życie (jakby pozostało jej go niewiadomo jak długo) trwać w stanie zawieszenia, nie mogąc otrząsnąć się z pięknego snu, który przyszło jej wyśnić. Zdecydowanie zbyt długo i realnie, aby był to jedynie zlepek obrazów wytworzonych przez jej podświadomość. Miała rzeczy, na których powinna się skupić i rzeczy, które definitywnie jej w tym nie pomagały. Jedną z nich był na przykład wywiad. Tego wieczoru cały Kapitol miał ujrzeć ją, Mayę Griffin, dziewczynę, która tak naprawdę nie zrobiła nic niezwykłego. Ot, zwykła 19-sto latka, z czarnym kocurem, ciekawą przeszłością i planami na przyszłość, które legły w jednej krótkiej sekundzie. Bo widzicie, problem jest taki, że każdy z nas jest zaledwie jak pyłek na wietrze. Nic nieznaczący, dryfujący w przestrzeni, mały i kruchy. Wśród miliona innych osób nie znaczy nic. Poszczególne życia splatają i rozplatają się ze sobą, ale na większą skalę to wszystko nie ma znaczenia. Czy cokolwiek się zmieni, kiedy ona umrze? Wraz z 22 innych trybutów? Oczywiście, ich bliscy przez jakiś czas będą odczuwali złość, rozgoryczenie i wściekłość. Tyler będzie cierpiał, to jasne. Ale miną miesiące, później lata, a trybuci pozostaną już tylko niewyraźnymi wspomnieniami. Będzie się mówić o pokoleniu, które jako kolejne zostało skalane krwawym znakiem Igrzysk, ale później nie będzie już nad czym płakać. Maya była tego świadoma i nawet nie tego nie chciała. Dlatego zamierzała wygrać. Aby nie umierać ze świadomością, że ktoś będzie po niej płakać. Znowu przyszło jej włożyć sukienkę. Nie żeby tego nie lubiła, strój kelnerki był o wiele mniej… wygodny. Miała jednak wrażenie, że nie jest to suknia wieczorowa, a jej strój pogrzebowy. Tym razem zdecydowała się na sukienkę do kolan, lekko rozkloszowaną w szmaragdowym kolorze. Podobno pasuje do jej oczu. Jej jednak było wszystko jedno. Równie dobrze mogłaby znów ubrać strój Trzynastki. Czy się bała? Oczywiście, że nie. Nie było przecież czego. Strach przyjdzie dopiero za kilka dni, kiedy zacznie się odliczanie do chwili, w której Igrzyska rozpoczną się oficjalnie. Nie czuła też tremy. I to nie dlatego, że jej nie zależało. Chciała wypaść jak najlepiej, chciała, aby zauważyli ją sponsorzy. Kiedy nadeszła ta chwila wciąż była spokojna. Nie uśmiechała się, a jedynie stała, czekając na swoją kolej. Ilość trybutów powoli się zmniejszała, aż w końcu to ona była tą pierwszą. Czy powinna czuć się wyjątkowo? W końcu dostała okazję, aby stanąć w świetle lamp i pokazać się wszystkim, teoretycznie, z jak najlepszej strony. Nie miała pojęcia, jakie pytania usłyszy od prowadzącego, nie była przygotowana, ale może właśnie to było jej zaletą. Była zdana na swój refleks i inteligencję, tym razem nie mogła trenować. Wszystko zależało od chwili i mogło potoczyć się różnie. Maya ostrożnie weszła na scenę, starając się zignorować fakt, jak bardzo niewygodne są jej buty. Wysoki obcas naprawdę nie był w jej stylu, a do tego strasznie obcierały. W ostatniej chwili zdjęła jej z nóg, stawiając przy schodkach i drogę do fotela i prowadzącego pokonała na boso, ciesząc się niezwykłym komfortem i chłodem posadzki. Na twarzy przywołała uprzejmy, lekko tajemniczy uśmiech, będąc jednocześnie zadowoloną iż udało jej się nie mrużyć oczu pod wpływem dużej ilości świateł. Przejechała wzrokiem po widowni, szybko jednak skupiając się na osobie Elijaha Bergsteina. Z gracją i lekkością usiadła na swoim miejscu i spojrzała wyczekująco, chcąc już mieć całe to przedstawienie za sobą. Dopiero w tamtym momencie naprawdę poczuła się jak aktorka, ustawiona na odpowiedniej pozycji, z wyuczoną rolą i perfekcyjnym wyglądem. Nienawidziła tego, jednak ktoś przywiązał jej sznurki do nadgarstków, poruszając niczym marionetką. Czuła się jednak wyjątkowo swobodnie, zdecydowanie lepiej, niż przypuszczała. Teraz wystarczyło już tylko udzielić kilku krótkich odpowiedzi. - Doszły mnie słuchy, że uwielbiasz czytać. Jeśli Arena okaże się być wielką biblioteką, pewnie w krótkim czasie zwyciężysz, prawda? Pierwsze pytanie, a ona już miała ochotę roześmiać się mężczyźnie w twarz. Ci Kapitolińćzycy, naprawdę nie ma niczego ważniejszego, co chcieliby wiedzieć? Musieli dość dokładnie przestudiować jej życie (i mieszkanie), skoro wiedzieli, że książki odgrywały w jej życiu dość dużą rolę. Pohamowała usilną chęć rzucenia iście ironicznej uwagi na temat tego pytania, w zamian uśmiechając się pogodnie, układając w głowie odpowiedź. - Pod warunkiem, iż będą wystarczająco ciężkie, aby rozwalić nimi czyjąś głowę – zaśmiała się, może odrobinę gorzko. Bo przecież to świetny żart, w sam raz do sytuacji, w której się znaleźli. Nie wątpiła, że publika byłaby uradowana mogąc zobaczyć ją rozwalającą głowę innemu trybutowi przy pomocy czegokolwiek. Nie mogła ich jednak winić, przecież byli tak głupi i nieświadomi tego, przez co będzie musiała przejść – W rzeczywistości nie sądzę jednak, aby to miało jakiekolwiek znaczenie. Książki są, były i zawsze będą po to, aby je czytać, a nie zabijać nimi innych. Poza tym w wielkiej bibliotece naprawdę łatwo się zgubić… - wykrzywiła wargi trochę bardziej, przypominając sobie jak często udało jej się zatracić wśród zbiorów książek, zatracić w zapachu starych woluminów i delikatnym wodzeniu palcem po chropowatych grzbietach z najróżniejszymi tytułami. Czuła się tam naprawdę dobrze, odizolowana od świata i ludzi. - Będąc jeszcze w temacie czytania, jak sądzisz, czy wiedza książkowa przyda Ci się na Arenie? Westchnęła w duchu, nie mogąc zrozumieć, czemu tak bardzo uczepił się właśnie tego tematu. Jej życie miało wiele innych, ciekawszych aspektów, które w sam raz nadawały się na tą okazję… Chyba że najlepsze Bergstein postanowił zachować na sam koniec. - Na pewno mi się przyda. Może nie koniecznie do wykorzystania w walce, bo przecież nie zawsze można polegać na wiedzy i opisach autorów, jednak czas, który poświęciłam na czytanie na pewno sprawił, iż moja koncentracja jest na dość wysokim poziomie. A to, jak wiadomo, jest bardzo ważne na Arenie – i znowu uśmiech. Zaczynała powoli mieć tego dość, nienawidziła aż tak się poświęcać. Rzuciła spojrzenie na publiczność, dochodząc do wniosku, że ci ludzie nie zasłużyli na jej uprzejmość. Nikt nie zasłużył, ale może właśnie dlatego była taką dobrą aktorką. Ponieważ żaden z tych gestów nic dla niej nie znaczył. - Jak minęło Ci szkolenie? Czy ćwiczenia przy którymś stanowisku były dla Ciebie przyjemnością? Z każdym kolejnym pytaniem Griffin odnosiła wrażenie, że są one coraz głupsze. Wargi zaczynały ją boleć i żałowała, że uśmiechu nie może zdjąć w ten sam sposób co butów, aby dać odpocząć swojej twarzy. Co miała im odpowiedzieć? Pochwalić się swoimi cudownymi zdolnościami i tym, jak cudownie bawiła się ćwicząc zabijanie innych oraz sztukę przetrwania na Arenie, kiedy oni wszyscy będą siedzieć wygodnie w swoich cholernych domach obserwując zmagania niewinnych dzieci? Nie, nie bawiła się dobrze. I tak, zamierzała skłamać. - Każde stanowisko, na którym miałam okazję poćwiczyć, sprawiło mi wielką przyjemność. Trenerzy wykonali kawał dobrej roboty – Olewając mnie na rzecz nierozgarniętej trybutki i sprzątacza, każąc mi ćwiczyć na własną rękę – I uważam, że trzy dni spędziłam naprawdę produktywnie, a uzyskana wiedza z pewnością przyniesie mi ogromne korzyści na Arenie, kiedy zmuszona będę – Zabić dawną znajomą, będącą jednocześnie w ciąży i wielu obcych ludzi, którzy przecież niczym nie zawinili. Zawahała się chwilę, zanim dokończyła zdanie – Do przetrwania na własną rękę – dokończyła mając nadzieję, że cały ten cyrk zmierza powoli ku końcowi. I że następne pytania okażą się choć trochę ambitniejsze. - Czy masz już może plan, który pomoże Ci w wygranej? Jeśli tak, nie zdradzaj go nam oczywiście, ale daj znać, że jesteś gotowa do walki. Musiała przyznać, że zdanie to nie brzmiało wcale tak głupio. A przynajmniej mieściło się w wyznaczonych przez nią standardach pytań, które powinny być zadawane trybutom. Chociaż gdyby to od niej zależało, zamieniłaby „walkę” na „śmierć”. Z bólem (choć właściwie to nie) przyszło jej skłamać po raz kolejny. Nie miała planu. Niczego, co pomogłoby jej przetrwać. Uczepiła się jedynie tego pragnienia i wizji twarzy Tylera oraz wspólnych wakacji. W spokoju, z dala od Coin i jej dziwnych upodobań. - Oczywiście, że jestem gotowa, ale sądzę, że każdy z nas jest – uśmiechnęła się promiennie. Kłamca. Kłamca. Kłamca – Wyjście tam i stawienie czoła przeciwnościom, które będą na mnie czekać, byłoby wielce nierozsądne bez jakiegokolwiek planu. Nie mogłabym pozwolić sobie na takie posunięcie, jest zbyt wiele do stracenia – dokończyła. Teoretycznie mówiła prawdę. Zachowywała się nierozsądnie, cena była zbyt wysoka, a ona nic nie robiła. Może powinna zacząć się zastanawiać nad tym, jak przetrwać? Albo inaczej, jak wygrać i to najszybciej. Nadszedł czas na ostatnie pytanie. Jej serce podskoczyło z radości wiedząc, że tylko jedna odpowiedź dzieli ją od wolności, niemalże wyrwało się z piersi… aby zaraz stanąć. Wraz z chwilą, kiedy oczy wszystkich zwrócone były właśnie na nią w wyczekując tego co ma do powiedzenia. Czas się zatrzymał, a ona dryfowała wśród obrazów i dźwięków składających się na wspomnienia. Związane z tą jedną osobą. - Czy jest ktoś, o kim myśl będzie Ci dodawała otuchy na Arenie? Nie wierzyła, że to się dzieje. Nie sądziła, że kiedykolwiek dane jej będzie usłyszeć pytanie, na które odpowiedź wydawała się tak jednoznaczna, a zarazem tak trudna do przełknięcia. W pierwszej chwili miała ochotę rzucić tylko jednym imieniem, które być może dla niektórych znaczyłoby niewiele, ale dla niej było wszystkim. Dosłownie wszystkim – jej życiem, szczęściem, miłością, nadzieją, przyszłością i przeszłością. Tyler. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że nie może powiedzieć prawdy. Pamiętała o groźbach tajemniczego mężczyzny, o zagrożeniu, które może czyhać na Dawsona oraz o tym, jak bardzo go kocha. Prawda, w tym wypadku, gorsza była od łgarstwa. Zastanawiała się, czy on to ogląda. Na pewno. Siedzi przed telewizorem i spija z jej ust każde słowo. Miała nadzieję, że po tym, co powie, on zrozumie. I wybaczy jej, że nie mogła ujawnić im wszystkim uczucia, które wytworzyło się między nimi. Grffin wiedziała, że uśmiech zszedł jej z twarzy. Była świadoma, że cisza zaczyna trwać odrobinę za długo, robiąc się podejrzaną. Ponownie uniosła kąciki ust w górę, jednak nie tak beztrosko jak poprzednio. - Nie ma nikogo takiego i nigdy nie było. Jedynym, co dodaje mi otuchy jest pragnienie życia, chęć przeżywania dalej tego, co jeszcze przede mną. Nie uważam też, aby taka osoba była mi w jakikolwiek sposób potrzebna. Gdyby łączyły mnie uczucia z kimś, kogo zostawiłabym w Kapitolu, mój umysł byłby obciążony tą myślą. Nie działaby tak, jak powinien, ja nie myślałabym trzeźwo. Każdy dzień byłby jeszcze trudniejszy, oddalałabym się od zwycięstwa. Na szczęście jednak nic takiego się nie wydarzyło i nie wydarzy. Mogę bezwzględnie skupić się na przeżyciu niż na własnych emocjach, odrzucając je na bok. Nigdy nie uważałam, aby były one komukolwiek potrzebne, zawsze były tym przysłowiowym kołem u wozu, które popychało ludzi do czynienia rzeczy, o których w normalnych warunkach nigdy by nie pomyśleli – nie miała pojęcia, że wypowiedzenie tych słów będzie takie ciężkie. Miała wrażenie, jakby jej serce rozpadło się na milion kawałeczków. Raniła samą siebie, zaprzeczała oczywistym faktom, o których Elijah nie mógł mieć jednak pojęcia. Robiła to jednak dla dobra Tylera. Najważniejszy był fakt, iż ona znała prawdę. Wywiad zakończył się, publiczność pożegnała dziewczynę oklaskami. Z ciężkim sercem i żołądkiem zwijającym się w ciasny supeł zeszła powoli ze sceny bojąc się, że zaraz upadnie. Było jej słabo. Liczyła, że choć na jeden dzień uda jej się opanować przypływ emocji, jednak były one zbyt nowe, a ona zbyt niedoświadczona, aby umiała je wszystkie udźwignąć. Gdy zeszła za kulisy nie liczyło się już nic więcej, chciała zasnąć i obudzić się przy boku Tylera. Dlaczego to wszystko zawsze musi być takie trudne? |zt
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Główne studio Sro Wrz 10, 2014 7:01 pm | |
| Cały ten szum był psu o dupę potłuc. Rozumiał, że wygłodniali widzowie tego oczekują, że poza chlebem potrzeba też igrzysk, ale chyba nikt nie oczekiwał, że będzie skakał z radości? Przynajmniej tej faktycznej, bo sztuczny uśmiech miał przyklejony od rana. Zamknij tę swoją śliczniutką twarz, chłopczyku, i słuchaj, powiedziała mu Johanna o świcie, bezceremonialnie ładując mu się do sypialni i unosząc palec ostrzegawczo gdy tylko zamierzał się odezwać. Ja tego nie chcę, ty tego nie chcesz, gwarantuję ci, że normalna część społeczeństwa też tego nie chce, ale na nasze nieszczęście to ci ułomni sprawują władzę, więc bądź grzeczny i zaspokój ich rozpalone żądze. Powiedziałam ci, że nie zginiesz, bo masz nie zginąć, ale bądź tak miły i udawaj, że współpracujesz. W to ostatnie, oczywiście, nie wierzył - w to, że przeżyje. Nie chciał jednak być niemiły, toteż nie wytknął mentorce braku logiki w tym rozumowaniu, tylko pokornie słuchał, szczerze rozbawiony tą sytuacją. Bo tak naprawdę... Kto nie chciałby być obudzony przez taką kobietę? Nawet niech będzie niemiła, trudno. I wiecie co? Lyberg gotów był się założyć, że jedno pytanie dotyczyć będzie właśnie tego, jak układają się jego relacje z mentorką. Johanna będzie wniebowzięta, nie ma co. W każdym razie, gdy przyszedł czas na nieszczęsne wywiady, był gotowy. W miarę gotowy. Strój - bez szaleństw, zwykły garniak, tym razem grafitowy. Czysta elegancja, złamana nutą nonszalancji w postaci dwóch niezapiętych przy szyi guzików koszuli i braku krawata czy muchy. Żadnych fajerwerków, zmieniania barw, spalania się i osypywania popiołem. Klasyka. Wstępu Bergsteina wysłuchał bez entuzjazmu - choć według Elijaha Bastian i tak nim tryskał - z pewnym niesmakiem spoglądał też na kilka panienek ewidentnie podnieconych zbliżającym się show. Cóż, on tak nie potrafił. Nie umiał patrzeć na te całe wywiady jak na jakąś okazję, swoje pięć minut. Kolejny obowiązek, nic więcej. Ubieramy więc sztuczny uśmiech i do boju. Wchodził do studia po Molly. Kolejna fala braw, które przyprawiały go o mdłości, kolejne piski, które ucichły wraz z chwilą, w której usiadł dość swobodnie na wskazanym mu miejscu, poprawił poły niezapiętego garnituru i uśmiechnął się ujmująco. Mam nadzieję, że to cię satysfakcjonuje, Mason. Pierwszy uśmiech dla widowni, drugi dla Bergsteina, kolejny zaś, szerszy i pełen rozbawienia, jako reakcja na pierwsze pytanie. Czy taki przystojniak zostawił za murami Ośrodka jakąś piękną dziewczynę? - Och, Elijah, bo się zarumienię - roześmiał się swobodnie, zerkając porozumiewawczo w kierunku widzów. Policzki bolały go od tej nienaturalnej dla niego mimiki, całe szczęście jednak, że umiał łgać jak z nut. Musiał umieć, prawdomówność nie była cechą, która mogłaby kiedykolwiek uratować dupę złodziejowi. - Ale tak, rzeczywiście. Jest pewna śliczna, dorastająca kobieta, do której chętnie bym wrócił i... Ach, zdaje się, że źle się rozumiemy. - Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu. - To moja siostra, Eli, siostra. Najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem, mogę ci przysiąc. - Westchnął cicho, jak gdyby coś sobie przypominając. - Swoją drogą, mógłbym jej coś powiedzieć? Wiesz, byłaby niepocieszona, gdybym od tak ją zignorował. Więc co, mogę? Dzięki. - Skinął lekko głową, chrząknął cicho i z uśmiechem spojrzał prosto w obiektyw najbliższej kamery. - Hej, mała. Niezły garniak, co? Mówiłem ci, że potrafię być eleganckim. Ale, ja nie o tym. Pamiętasz, co cię uczyłem? - Wyobraził sobie duże, sarnie oczy Anniki, wyjątkowo pełne zdumienia, nie niechęci do świata. Wyobraził sobie, że dziewczyna skinęła głową tak, jak zwykle to czyniła, gdy pytał, czy rozumie. - Świetnie. Szkoda, że nie pokazałem ci więcej, ale dasz sobie radę. Jesteś dobra, znacznie lepsza ode mnie. Zawsze o tym pamiętaj... Aha, jeszcze jedno! - Gestem dał znać, że jeszcze nie skończył i uśmiechnął się przepraszająco, jak gdyby skruszony, że sprawia problemy. - Obym cię nigdy nie spotkał w Violatorze, skarbie. - Ach, ta dwuznaczność! Z jednej strony zwykłe, braterskie przykazanie, z drugiej zaś... Co to, nadzieja? Nadzieja, że w ogóle miałby okazję Annikę zobaczyć - w Violatorze czy gdziekolwiek indziej? Nie ważne. Czas na kolejne pytanie. Może zdradzisz, co jest Twoją najmocniejszą stroną i czego Twoi przeciwnicy mogą obawiać się na Arenie? Tym razem parsknięcie śmiechem nie było nawet tak trudne, jedyne, do czego musiał się zmusić, to nadać mu brzmienie zwykłego rozbawienia i wyprać z goryczy. - Przepraszam Cię, Eli, ale czy ty właśnie próbujesz pociągnąć mnie za język? - Uniósł porozumiewawczo brwi i pochylił się w kierunku prowadzącego w pełnej konspiracji. - Popracuj nad tym, stary, bo trochę wypadłeś z formy. Ilu ci jeszcze trybutów zostało do przepytania? Ze dwunastka? Będę trzymał kciuki, by przynajmniej ostatni okazał się bardziej wylewny. - Z tymi słowy wyprostował się, zaszczycając widzów niewinnym uśmiechem. I dalej. Jak układały… i układają się Twoje stosunki z mentorką? Znów spojrzał w kierunku kamery i uśmiechnął się z zadowoleniem. - Mówiłem, że o to zapytają, Mason. Szczerze uprzedzałem, że nie powinnaś się ze mną zakładać. Wieczorem zgłoszę się po wygraną. - Puścił oko do telebimu, potem chrząknął i jak gdyby nigdy nic wrócił do pytania, spoglądając na prowadzącego. - Jak się układa, cóż... Chyba nieźle. Właściwie... Co, pewnie chcesz szczerości, tak? Wy też, tak? - Spojrzał na widownię i westchnął z udawaną rezygnacją. - W porządku. Nie wiem, czy i kiedy znów będziemy mieli okazję sobie pogawędzić, więc uwaga, oświadczenie. Johanna jest zajebista - rzucił rozkosznie, pewien, że przekleństwo zostanie skutecznie ocenzurowane. Albo i nie, cholera ich wszystkich wiedziała. - Naprawdę. To w ogóle obszerny temat, ale... Nie, nie, nie. Nie będziemy o tym rozmawiać. - Uniósł znacząco brwi i zamilkł jak zaklęty, nie dając wydusić z siebie nic więcej na temat ich relacji. To może kolejne pytanie? Najdziwniejsze doświadczenie z Ośrodka jakie wspominasz, to…? - Obawiam się, że to się nie nadaje na antenę, Eli. Nie, naprawdę, nawet nie pytaj. Chcesz żebym zgorszył naszych niewinnych przyjaciół? - Wskazał gestem widownię. - Nie, myślę, że obaj tego nie chcemy. Niech wam wystarczą imiona... Jak to jakie imiona? Imiona sprawczyń tego dziwactwa. Delilah, Amando... - Wykonał gest uchylania kapelusza, którego nie miał, po czym spojrzał na zebranych z łobuzerskim uśmiechem. - Działa na wyobraźnię, co? Bogowie, ile jeszcze... Co? Ostatnie? Nareszcie. Czuł, że potrzebował solidnego masażu twarzy, by znów wyglądać jak człowiek. Mason, ty mi to zorganizujesz! Wolałbyś otrzymać na Arenie zestaw wszystkich broni o jakich zamarzysz czy może… ułaskawienie innego trybuta i uwolnienie go z Igrzysk? Bez żadnych późniejszych konsekwencji, oczywiście. To był moment, by zacząć wyglądać poważnie. - Znasz odpowiedź na to pytanie. Wszyscy znacie. - Wzruszył ramionami z rezygnacją. - Żaden ze mnie wojownik, bym pragnął broni - szczerze mówiąc, ta i tak na niewiele by mi się przydała. Wybrałbym wolność, to jasne. A wy wiecie, dla kogo. - Odwrócony teatralnie wzrok zwrócił ponownie na milczącą teraz widownię, potem na Elijaha i uśmiechnął się bezradnie. Gdy wreszcie pozwolono mu zejść za kulisy, gówno go obchodziło, jakie wrażenie zrobił. Wymuszony uśmiech spełzł z twarzy, Lyberg skrzywił się z niesmakiem. Czuł obrzydzenie do samego siebie i... Johanna. Gdzie ona jest? Potrzebował jej towarzystwa właśnie dlatego, że ona przynajmniej nie plotłaby idealistycznych, wzniosłych bzdur. Więc gdzie ona jest? Kierowany tym pytaniem szybkim krokiem oddalił się w kierunku części mieszkalnej o środka, po drodze zrzucając z siebie marynarkę i rozpinając kilka dalszych guzików koszuli. /zt |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Główne studio Sro Wrz 10, 2014 11:58 pm | |
| //po spa Amanda myślała niedawno o tym, że jednak nie chce już udziału w Igrzyskach, z pewnością nie takim kosztem? Cóż, teraz te myśli były daaaleko i chyba w najbliższym czasie nie zamierzały do niej wrócić. Chyba na pewno, bo panienkę Gautier można było porównać w tej chwili do słońca. Och, tak! Ona promieniała... Choć w sumie promieniowała przedobrym humorem, nie dostrzegając wokół posępnych i niezadowolonych min innych trybutów. Wszystko wydawało jej się takie lśniące, urocze, wyjątkowe, niesamowite, jedyne w swoim rodzaju, kochane i sprawiające, że szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy. A jako że była ubrana w delikatną i prostą różową sukienkę oraz wyposażona w wersję drugą swoich rydwanowych skrzydełek i broń w postaci niewinnej mandoliny, to większość mogła spokojnie uznać, że siedzi wśród nich wariatka. Czasem chichotała bez powodu (według obserwatorów), mimo że ona miała ich pełno. W tej swojej główce, ukrytych pod blond loczkami, które jej dziś nakręcali fryzjerzy. Nawet ładnie podziękowała za ich pracę, bo naprawdę się do niej przyłożyli i podobało jej się ich dzieło. Gdy nadeszła Sebastiana chwila... Miała wrażenie, że nie usiedzi już dłużej na swoim miejscu, dlatego więc wstała z niego i nim ją poproszono, stała gotowa, by wybiec do Elijaha, do publiczności, kamer, tych wszystkich świateł, kanapy przeznaczonej dla gwiazd, którą ona właśnie w tej chwili była. Miała pewnie pełno fanów wśród mieszkańców Kapitolu i nie mogła się doczekać, aż w końcu ich pozna, gdy opuści arenę i dołączy do tego lepszego światka. Została sławna, a jeśli wygra Igrzyska... Rany, tak bardzo pragnęła, by to już było teraz! No, dobrze, może po rozmowie z prowadzącym. Po rozmowie z prowadzącym pragnęła, by stało się jakieś czary-mary i przeniosło ją do momentu, w którym będzie naprawdę wielką gwiazdą Kapitolu – Zwyciężczynią Siedemdziesiątych Szóstych Igrzysk Głodowych! - Wchodzisz! – Jakiś koleś popchnął ją, obwieszczając jej, że bramy do niebios zostały otwarte. Pisnęła podniecona i zaraz się uspokoiła, z szerokim uśmieszkiem na twarzy wchodząc do studia i od razu machając prawą ręką do publiczności. W lewej dzierżyła swą śmiercionośną broń - mandolinę. Gdyby ktoś chciał zniszczyć choć jedną sekundę z jej tych kilku pięknych minut. A tak serio, chciała im zaśpiewać. Swoim fanom w sensie, by być powodem łez na ich twarzach. - Część, Eli! – Powiedziała głośno i przesłodzonym tonem, nad którym kompletnie nie panowała, do prowadzącego. Podeszła do niego, przybijając delikatnuśnego żółwiczka i chichocząc przy tym. – Jesteś niesamowity! – Rzekła, patrząc zdziwiona prosto w kamerę, by zaraz wrócić wzrokiem do mężczyzny i pacnąć na kanapę, kładąc na kolankach mandolinę. – Nie mam pojęcia, jak to robisz, ale za każdym razem wyglądasz zniewalająco. Kocham cię, Eli! Oglądałam niezliczone razy powtórek twojego programu i za każdym razem miałam ten sam uśmiech na ustach – stwierdziła, pokazując paluszkami na swoje uniesione kąciki warg. - Cóż, przygotowałam malutką niespodziankę na koniec naszej rozmowy – przyznała, klepiąc delikatnie dłonią w gitarkę – więc mam nadzieję, że pozwolisz mi nieco przedłużyć moje pięć minut.Elijah Bergstein. Miała taki okres w swoim życiu, że nie pozwalała nikomu tykać zdjęć z tym kolesiem, a szczególnie tego z autografem, o który poprosiła rodziców. Mandy prosiła, rodzice musieli się natrudzić. Choć to znowu nie było nic tak wielkiego, skoro często bywali na tych samych imprezach jako elita Kapitolu. Nawet miała okazję go poznać, ale wątpiła, by ją pamiętał jako tę małą smarkatą blondyneczkę. Ale miała okazję go spotkać wcześniej, mimo że nie była sławą! - Słyszałem, że jesteś bardzo blisko ze swoją siostrą - Tabithą. Czy trudno było Wam się pożegnać? – Zapytał na początek. Jej zacną osobę! Rany, udzielała wywiadu Bergsteinowi i to było takie niesamowite! Cóż, na szczęście zachowywała spokój, robiąc z siebie mimowolnie słodką, niewinną i kochaną blondyneczkę, którą przecież była. To właśnie jej prawdziwe ja. - Tabitha... – Odgarnęła niesforny pukiel ze swojego policzka, wspominając ostatnie chwile z Ithy. Tęskniła za nią i za Pithym. – Faktycznie, wbrew pozorom, naszemu wyglądowi i przeświadczeniu wszystkich, że jestem starsza, jesteśmy BLIŹNIACZKAMI, czyli to coś więcej niż zwykła siostra. Tęsknię za nią i niestety żałuję, że nie miałyśmy zbyt wiele czasu na pożegnanie, ale... Kocham cię, siostrzyczko! Nadal wierzę w to, co niemożliwe i ty też uwierz, bo to piękne jest! – Odpowiedziała. Słowa do siostry skierowała do najbliższej kamery. - Czy mogłabyś opowiedzieć nam o najmilszym wspomnieniu, które wiąże się z Twoją siostrą? - Słysząc to pytanie, Mandy poprawiła się na kanapie, od razu formułując odpowiedź. - Mnóstwo jest takich wspomnień i naprawdę żałuję, że nie ma ich więcej – stwierdziła, kiwając główką. Loki na jej głowie zatrzęsły się, tak jak piórka na jej skrzydełkach. – Może wspomnę o tym ostatnim, po moim... przebudzeniu. Byłam w pewien sposób chora i nie miałam kontaktu ze światem. Nie wiem, czy wiesz. I właśnie gdy wróciłam do świata żywych, ona była przy mnie, ze mną i cieszyła się bardzo mocno z tego powodu. Cóż, może miałyśmy wtedy niewielkie spięcie, ale jakoś tak pokochałam tę chwilę mimo tego, bo to właśnie ten moment pokazał mi jej uczucia, miłość, która w niej tkwi do mojej osoby. No, i potem kupiła mi małego białego i puszystego króliczka, którego nazwałam Pithym. Niestety, musiałam zostawić go w Kwartale. Tęsknię zarówno za Ithy, jak i Pithym. Kocham ich. Mocno – powiedziała szczerze, kończąc szeptem. Dopiero teraz najbardziej odczuwała fakt, że jej bliźniaczka była tak daleko i być może już nigdy więcej jej nie ujrzy. Na szczęście jej idol z dzieciństwa uratował ją zmianą tematu. - Bez wątpienia zdołałaś już zrobić wrażenie na widzach. Jak myślisz, ilu sponsorów zdobędziesz po dzisiejszych wywiadach? - Zaśmiała się, słysząc pytanie. - Mam nadzieję, że jak najwięcej. Sponsorzy równają się osobom, które mnie kochają, a miłość jest tym, co dodaje mi skrzydełek. – Ponownie się zaśmiała, wskazując na swoje śnieżnobiałe skrzydełka, które zatrzęsły się wraz z jej niewielkim ciałkiem przez niewinny, nadal dziecięcy, śmiech. – Gdy wiem, że ktoś mnie lubi, że jestem dla niego ważna i wiem o tym, to czuję się silniejsza, dlatego mam nadzieję, że sponsorzy i moi fani nie zapomną o mnie, a będą ze mną swoimi serduszkami. Niepotrzebne mi tak bardzo pieniądze i prezenty na arenie, jak właśnie miłość. Mam nadzieję, że po dzisiejszych wywiadach liczba tych osób wzrośnie.- Co czułaś podczas Parady? Jak wspominasz przejażdżkę rydwanem?- Jak można się świetnie tego domyślić, czułam się wtedy silna. Nadal czuję się silna. To niesamowite, gdy ci wszyscy ludzie witają cię i twoich towarzyszy z takim entuzjazmem. To piękne i w pewien sposób solidarne. Oni wszyscy byli razem, z nami... Nie wiem, czy to rozumiesz i wcale nie mam tu na myśli jakiejkolwiek obrazy, Eli. Po prostu nie wszyscy jesteśmy tacy sami, a ja mam pewien specyficzny sposób odbierania świata. Ja widzę świat sercem, uczuciami. Nie zwracam teraz uwagi na twój ubiór, choć właśnie zwróciłam... Ech... Chodzi mi o to, że tak normalnie nie zwracam uwagi na takie szczegóły. Może na początku, bo wspomniałam przecież, że jest on genialny. Nie zwracałam też uwagi na twoją fryzurę, na którą to ją zwróciłam dopiero teraz i też jest genialna. Nie liczy się dla mnie to, co materialne, choć prezencja jest istotna, a więc z tym też odpowiedni ubiór, ale bardziej koncentruję się na sferze uczuć i odczuć. Ja widzę to, co masz wymalowane na twarzy – i może skupiam się jedynie na powierzchowności, nie zgłębiając dokładnie twoich prawdziwych pobudek – to wolała zostawić dla siebie dla grzeczności i braku podejrzliwości, a przy tym nie psucia sobie humoru – ale w tej chwili widzę twoją sympatię do świata, do kolejnych osób, które tu siadają, a w tym też do mnie. Zwracam też uwagę na twój przyjazny ton i nutki ciekawości. Ciekawość... Ach, dobra, przejdźmy do kolejnego pytania, bo się niepotrzebnie rozgaduję. Najlepiej, gdyby na jeden wywiad przeznaczony był jeden dzień. – Kolejny uśmiech. Delikatny i uprzejmy. - Krążą plotki o pewnym incydencie podczas szkolenia... Czy powinien on być ostrzeżeniem dla innych trybutów, że nie warto z Tobą zadzierać?- Hmm... – Westchnęła, uśmiechając się drapieżnie. Oczywiście pokazała przy tym rządek białych ząbków. – W sumie można by to potraktować jako ostrzeżenie, ale ten drobny wypadek nie zaistniał dla takiego celu. Wolę być uważana za przeuroczą osóbkę niż za taką, która z chęcią wbije swojemu wrogowi nóż w śledzionę. Tak przy okazji, pozdrowienia dla pani Tudor. Mam nadzieję, że szybko opuści pani szpital. Przede wszystkim szybkiego powrotu do zdrowia, życzę – powiedziała skromnie. Nadal uśmiechała się nieco drapieżnie, ale też niewinnie. Aniołek z kiełkami, który może w każdej chwili dziabnąć. – Choć nie ukrywam, że faktycznie poczułam pewną więź z nożami. Nawet nazwałam tego ducha, który łączy mnie z tym rodzajem broni na cześć pewnej bogini jej własnym imieniem – Eryda. W pewien sposób uważam ją za swojego boga, jak to mieli w zwyczaju nasi dawni przodkowie. Takie duchowe wsparcie, choć żałuję, że to nie Tabitha mnie teraz wspiera... Wierzę jednak, że również jest ze mną swym serduszkiem i mnie kocha, co mi musi wystarczyć. Kocham Cię, siostrzyczko!- A teraz, jeśli pozwolisz, zaśpiewam dla swoich aktualnych fanów i sponsorów, a także dla tych przyszłych, piosenkę. Mam nadzieję, że zakręci wam się łezka wzruszenia. Nie bójcie się łez, one świadczą o miłości. Będę płakać, jeśli będę musiała się pożegnać ze światem, a wraz z nim też z wami. Mam jednakże nadzieję, że to nie nastąpi. Nie na arenie – powiedziała do kamery, wstając powoli z kanapy i porywając w łapki mandolinę. – Kochajcie i bądźcie kochani, póki czas, póki możecie i póki nie jest wam to odbierane!Rozbrzmiały pierwsze dźwięki instrumentu i blondynka zamknęła oczka. Pierwsze dwie zwrotki utworu pominęła, zastępując je dźwięcznym lalalala. Matki już nie miała. Nie było sensu o niej śpiewać. Za to uśmiechnęła się bardziej na myśl, o pierwszych zaśpiewanych słowach piosenki i ogólnym polubieniu jej przez fanów w amandowej wersji. The sharp knife of a short life Oh well, I've had just enough time If I die young, bury me in satin Lay me down on a bed of roses Sink me in the river at dawn Send me away with the words of a love song The sharp knife of a short life Oh well, I've had just enough time And I'll be wearing white when I come into your kingdom As green as the ring on my little cold finger I've never known the loving of a man Wolała przymknąć oczka na fakt, że nie jest już dziewicą. Choć mogła uznać to za dosłowną miłość i fakt, że takiej prawdziwie prawdziwej miłości nigdy nie zaznała od mężczyzny. Dla Alviego była jedynie lalą do pukania. But it sure felt nice when he was holding my hand There's a boy... Nie miała pojęcia, czemu w tym momencie pomyślała o Matcie. Kochała go? On chyba jej nie... Była jego macochą. W tej zwrotce też wzruszyła się na tyle, by spłynęła jej jedna, a potem druga łezka po policzku. Następnie trzecia, czwarta, piąta... Rozwinęła też swoje białe skrzydełka - symbol niewinności. ...here in town, says he'll love me forever Who would have thought forever could be severed by The sharp knife of a short life Oh well, I've had just enough time So put on your best, boys and I'll wear my pearls What I never did is done A penny for my thoughts, oh no, I'll sell 'em for a dollar They're worth so much more after I'm a goner And maybe then you'll hear the words I've been singing Funny, when you're dead how people start listen'n If I die young, bury me in satin Lay me down on a bed of roses Sink me in the river at dawn' Send me away with the words of a love song The ballad of a dove Go with peace and love Gather up your tears, keep 'em in your pocket Save them for a time when you're really gonna need them, The sharp knife of a short life oh Well, I've had just enough time So put on your best boys And I'll wear my pearls Zamilkła, by wytrzeć łezki. - Przepraszam. To piękna piosenka - stwierdziła, ogarniając swój drobny potok. - Cóż, kocham was, ciebie też Eli. Kochajcie i nie bójcie się łez! A ja... Ja już mykam. Emrys się pewnie już niecierpliwi! Pa! Jesteście wielcy! A ze mnie też niewielki diabełek! Ku chwale młodocianych buntowników! - Powiedziała, ze wzruszenia nagle przechodząc coś w deseń psotnicy i nagle roztrzaskując mandolinę o podłogę, by następnie wysłać całusa do kamer, cmoknąć Elijaha w policzek (miał cudowne perfumy) i zniknąć ze studia, machając do kamer i nadal roniąc pojedyncze łezki. Była, a w kolejnej chwili już jej nie było. [z/t] |
| | | Wiek : prawie 18 Zawód : próbuję żyć Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk Obrażenia : o dziwo, brak
| Temat: Re: Główne studio Czw Wrz 11, 2014 8:51 pm | |
| Stał zza kulisami jednej z najważniejszych scen swojego życia, oczekując jej rychłego rozpoczęcia, przyprawionego głośnymi oklaskami. Przecież to wszystko wydawało się być takie proste. Nie mogła się przejawiać w nim myśl o jakimkolwiek nie powiedzeniu. Wyglądał świetnie, skrywał czarujący uśmiech oraz cięty język, którym mógł poprowadzić rozmowę według własnych zasad, strój ukazywał sylwetkę pod jej najlepszym kątem. Jednak nie czuł się fantastycznie. Cała pewność siebie schowała się zza najbliższym, czarnym cieniem wieszaków lub tuż przy ścianie, za taflą zaokrąglonego lustra. Ot, odczuwał dziwny dreszcz, prawie jakby nie całkiem przyjazne uczucie bawiło się jego kosztem, usiłując mu pokazać, kto dyktował w tamtym okresie warunki. Krótka podpowiedź - nie on. Już podczas szkoleń czuł podobne uczucie. Coś pomiędzy powolnym efektem domina, a szybką jazdą samochodem, gdy kierownica odmawiała posłuszeństwa. Mała bezradność. Spoglądał na sporych rozmiarów ekran przymocowany do ściany. Twarze na nim zmieniały się co jakiś czas, nie pozostawiając na nim największego wrażenia. Słyszał żywy śmiech publiczności lub melodyjne głosy piątki trybutów, aczkolwiek wtedy interesowało go tylko własne, przyszłe wystąpienie Złote spodnie (nawiązanie do występku z marynarką, na które uparł się stylista) leżały idealnie i siwienie kontrastowały z czarnymi butami, koszulą i marynarką. Jedynie niektóre nici w muszce utrzymane zostały w tonacji identycznej, co dolna, wyjątkowo założona część garderoby. Pomimo to, poprawił je, wciągając do wnętrza swojego organizmu maksymalnie dużą dawkę tlenu. Postawił pierwszy krok, a lampy oślepiły jego bystre oczy. Przymrużył lekko powieki, posyłając publiczności zadowolony uśmiech. Podał prowadzącemu rękę, a obawy prysnęły niczym bańka mydlana. Znajdował się w swoim życiowe, ponieważ wszystkie oczy zostały skierowane na Yvesa. Usiadł tak, aby lewa kostka spoczywał na prawym kolanie. Zostawał w pełnej gotowości do opowiedzenia na te nawet najbardziej wstydliwe bądź osobiste pytania… Bo w Igrzyskach nie istniało coś takiego jak prywatność. Brakowało najmniejszego miejsca na wstyd. Kanapa była nadzwyczaj niewygodna. - Zapewne nie zdziwi Cię moje pierwsze pytanie…Twój strój na Paradzie: skąd taki pomysł?- Nie byłbyś sobą, gdybyś nie zapytał - uśmiechnął się aż nadto zadowolony do prowadzącego. - Jesteś pewien, że nadal chcesz nazywać to strojem? - krótkim śmiechem zaakcentował wypowiedź, spoglądając ku zgromadzonej publiczność. Wydawało mu się, że niektórych widzów nieco ożywiła jego osoba. Zatrzymał wzrok na postaci szatynki z pierwszego rzędu, ośmielając się posłać jej oczko w przerwie pomiędzy kolejnym wdechem. - Obaj pochodzimy z dobrego, starego Kapitolu, prawda? Powinieneś był się domyślić od razu… Nie wstydzę się swojego ciała. Uważam także, że trzeba wiedzieć jak się rozebrać, aby zrobić to w dobrym guście. Moda i ciało idą w parze, a nagość jest ludzka. Cóż, istnieją tylko dwie ludzkie rzeczy - nagość oraz ubrania. - Ostatnie zdanie wprowadziło chwilową ciszę wśród zgromadzonych. - Przepraszam. Bądź co bądź chyba wyglądałem dobrze, więc możemy kontynuować - dorzucił beztrosko. - Czy po paradzie trybutów otrzymałeś wiele namiętnych listów od fanek…i fanów?- Elijah - mówienie po imieniu do niemalże wszystkich chyba weszło mu już dawno w krew, choć w telewizji powinno było zostać to odebrane absolutnie pozytywnie. W końcu nikt nie pragnął oglądać grzecznościowych formułek, gdzie oprócz „pani alias pani” niepewni uczestnicy dorzucali wydukane łamiącym się głosem „bardzo się boję, chciałbym”. - Możesz być spokojny, że podzielę się z tobą jakaś częścią tego szalonego uwielbienia. Niebieskookie blondynki, długonogie brunetki, czy może rudzi artyści, wysportowani młodzieńcy o kruczoczarnych lokach? Do wyboru do koloru. Każdy - zatrzymał się na moment - absolutnie k a ż d y znajdzie coś dla siebie. Wszyscy mnie kochają. - Nachylił się teatralnie w stronę mężczyzny, przyciszają głos. - Nawet ja i ty, bo… Trochę tego jest, na pewno sobie coś wybierzesz. Apartament numer trzy, zapamiętaj.- Nie zapytam Cię o prawdziwe sojusze, to pewnie będzie element zaskoczenia, ale…gdybyś musiał wybrać trzy osoby, które obdarzyłbyś zaufaniem na Arenie, to kto znalazłby się w tym zasłużonym gronie?Spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, naturalnie unosząc brwi ku górze. Prawdopodobnie jeszcze nie wszyscy zauważyli jeden fakt - to on należał do jednoosobowej elity intelektualnej, znajdującej się w tamtejszym pomieszczeniu. To właśnie on posiadał pod czaszką najsprawniejszy mózg z tej bezkształtnej masy zajmującej siedzenia naprzeciw, rozmyślającej o tym, kto mógł zostać kolejnym, chwalebnym zwyciężą, a któż z nich miał przegrać własne życie gdzieś około wystrzałów armatnich. Kapitol w ogóle nie zmienił praw rządzących państwem. Jasne, nastąpiły zmiany. Acz w rzeczywistości, to tylko nazwisko prezydenta oraz twarz na telebimie uległy reformom. Ewentualnie życia wszystkich tych kretów z Trzynastki nabrało ostrych kolorów, których w rzeczywistości nigdy nie mogli ujrzeć w taki sama sposób jak prawdziwi ludzie. Zaufanie wydawało mu się być tak obłudnym i nic nieznaczącym słowem, że nie wiedział, czy bardziej go bawiło, czy się nim brzydził. - To proste - splótł palce dłoni, aby po dwóch sekundach rozpleść je ponownie i wygładzić materiał spodni. - Pierwszą osobą będę ja, drugą również ja. Pytałeś jeszcze o trzecią, tak? To także ja! - Kolejny raz beztrosko zaśmiał się dając do zrozumienia zgromadzeniu, któż liczył się na arenie. - Jeżeli miałbym wytypować już taką trójkę, to ze względu na stare dzieje, chętnie zobaczyłbym się na arenie z panem Grantem, panną Daignault i… może najdroższą partnerką Lucy? Przynajmniej od niej dowiedziałem się, ze jednorożce nie istnieją, mamy Igrzyska. Takie tam, dobrze odnajduje się w rzeczywistości. - Odsłonił białe zęby do kamery z cyferką numer pięć, która widocznie świdrowała obiektywem jego twarz od czasu wypowiedzenia pierwszego słowa w tym króciutkim monologu. - Liczysz na pomoc mentora, sponsorów czy raczej wierzysz wyłącznie we własne siły?Pomoc mentora brzmiała tak patetycznie. Wszystko, co Noah mógłby mu przekazać, co mogłoby mu w jakiś nieznaczny oraz niezrozumiały sposób przydać, zostało już dawno wyrzucone z jego ust. Nie wiedział, co dobrego był w stanie zrobić, oprócz zdobywania jakiś marnych groszy na artykuły potrzebne do przeżycia w chorych warunkach. Własne siły, przede wszystkim własne siły! - Noah jest całkiem w porządku. - Robienie dobrej miny do złej gry, czy jakieś nagłe zmiany w podejściu do osoby mentora? Kto spodziewałby się takiego kłamstwa owiniętego w złoty papierek… - Kiedy już wygram zabiorę go na jakiej opicie mojego sukcesu, bo ostatnio wydawał się być całkiem zestresowany. Nieważne! Doskonale zdaję sobie sprawę, że własne siły nigdy nie wystarczają na arenie. Trzeba uśmiechnąć się czasem do sponsorów - uniósł kciuki wskazując na własne policzki. - Dokładnie w taki sposób, jaki robię to teraz. Lekkomyślnie wierzę, ze ktoś postanowił mnie docenić oraz za sponsorować. Z góry dziękuję. Jeśli przeżyję, to się odpłacę! Nie myślcie sobie…No przecież, iż wiedział podstawową rzecz. Ludzie musieli go pokochać miłością bezwarunkową, niewzruszoną, ojcowską, matczyną, braterską, namiętną. Nieważne jakaś, ważne, by pokochali. W ogromie porównywalnym do głębi oceanów, czy pozostałości po najwyższych szczytach górskich na planecie. Już wtedy go kochali, nawet podświadomie. - Jak sądzisz, zrobiłeś na Organizatorach wrażenie podczas pokazu indywidualnego?- Każdy ma swoje upodobania - przełknął cicho ślinę, wspominając ten niezbyt zgrabny pokaz wybitnych umiejętności. - To pytanie powinno być skierowane raczej w stronę ocieniających, aniżeli mnie. Ja wykonałem tylko jeden z moich szalonych pomysłów.Ponownie uścisnął dłoń prowadzącego, obdarował publiczność ostatnim czarującym uśmiechem. Wszystkie emocje opadły podczas przysłuchiwania się kolejnemu wywiadowi. Naprawdę. Nigdy więcej nie chciał zasiąść na tej samej, cholernie niewygodnej kanapie. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Główne studio Czw Wrz 11, 2014 9:17 pm | |
| // czasoprzestrzeń
Popularność nigdy nie była mi obca. Lubiłem rzucane mi ukradkowe spojrzenia, często przepełnione zazdrością, lubiłem podekscytowane szepty, które zawsze mogłem mimochodem wyłapać w tłumie, lubiłem blask fleszy i atmosferę wyższości. Lubiłem to wszystko, bo pochodziło z czegoś, co również lubiłem- pozycji, pochodzenia, bogactwa. Najwyraźniej Coin wręcz uwielbiała żartować sobie z rzeczy, które lubiłem, ponownie stawiając mnie na miejscu osoby popularnej, jednak już nie jako znanego, podziwianego chłopaka z wysoką pozycją społeczną, ale jako nic nieznaczącego śmiecia, którego w napadzie nudy mogła z łatwością skazać na śmierć na Arenie. Jednak nie zamierzałem dać jej jakiejkolwiek satysfakcji. To nie był pierwszy raz, kiedy znajdowałem się w świetle fleszy. Potrafiłem sobie poradzić, potrafiłem sprawić, żeby ludzie mnie pokochali, i zamierzałem zrobić to ponownie. Przed wywiadami odwiedziłem przydzielonego mi stylistę, dość małomównego człowieka, który okazał się jednak być całkowitym profesjonalistą, i stworzył dla mnie strój idealny. Prosty, ciemnoniebieski garnitur z połyskującymi lekko guzikami, zwykła, biała koszula, i stworzony ze złota wieniec laurowy, wieniec zwycięzcy. Założyłem go na włosy z pełną samozadowolenia miną i zastukałem lekko idealnie dopasowanymi butami. Posłałem krzywy uśmiech swojemu odbiciu w lustrze. Cóż, bez fałszywej skromności- wyglądałem świetnie, nawet lepiej, niż zazwyczaj. Rzuciłem styliście zwięzłe wyrazy podziękowania, on w odpowiedzi jedynie kiwnął głową. Rozumieliśmy się właściwie prawie bez słów. Następnie ruszyłem do studia, przybierając na usta uśmiech łaskawej życzliwości, wsuwając dłonie do kieszeni i pogwizdując cicho pod nosem. Byłem zdecydowanie zadowolony z uzyskanego efektu, i zdecydowanie pewny siebie, czyli, właściwie, jak zwykle. Na widok wchodzącego do poczekalni prezentera leniwie skinąłem mu głową, jednocześnie dyskretnie przyglądając się jego strojowi. Po krótkiej analizie ponownie poczułem zadowolenie- nie mógł konkurować ze mną na scenie, nie, na pewno nie. Wysłuchałem jego słów dosyć obojętnie. Opóźniona emisja, tak, spodziewałem się tego. Coin nie była ani głupia, ani nieostrożna, musiałem się z tym liczyć i to właśnie robiłem. W odpowiedzi jedynie kiwnąłem mu głową, następnie zajmując wygodne miejsce dość blisko sceny i obserwowałem wejścia kolejnych trybutów z umiarkowaną ciekawością. Nie życzyłem im powodzenia, nie klepałem w plecy, i posyłałem zachęcających uśmiechów... z jednym tylko wyjątkiem. Lekko uścisnąłem dłoń mijającej mnie Lucy, nie podnosząc wzroku, bo nie chciałem zobaczyć malującego się na jej twarzy zdumienia. -Wypadniesz świetnie, pokochają Cię- rzuciłem tylko cicho, tak cicho, że jedynie ona mogła to usłyszeć, i natychmiast cofnąłem dłoń, ponownie wkładając ją do kieszeni. Posłałem nieco krzywy uśmiech mijającej mnie Carly, i wreszcie nadeszła moja chwila sławy. Byłem ostatni, mogłem jeszcze pobić ich wszystkich. Wolną dłonią poprawiłem wieniec laurowy i przygładziłem włosy, żeby niespiesznym krokiem, na tle okrzyków i pisków dochodzących z widowni, wejść na scenę. Nie przestając się uśmiechać, lekko skinąłem im głową, po czym wyjąłem jedną z rąk z kieszeni i podałem ją prezenterowi. -Bergstein, cóż za zaszczyt- rzuciłem uprzejmym głosem, ściskając jego dłoń, a następnie zająłem wskazane mi miejsce, wcześniej posyłając ukradkowe mrugnięcie jednej z kobiet na widowni. Usiadłem wygodnie, noszalancko rozpierając się na fotelu. -Do tej pory mam przed oczami Twój zachwycający strój mitologicznego bóstwa z Parady. Czy mogę w takim razie pokusić się o stwierdzenie, że fascynują Cię wierzenia starożytnych? No tak, mogłem się tego spodziewać. Odczekałem stosowną chwilę, udając, że zastanawiam się nad odpowiedzią, chociaż znałem ją już od początku. Wskazałem gestem wieniec na mojej głowie. -Cóż, nie ukrywam, że mitologia zainspirowała mnie również dzisiaj. Wiem, że jesteś inteligentnym facetem, więc nie będę Ci tłumaczyć, co oznacza dzisiejszy akcent. Poza tym naprawdę interesuję się historią, lubię przyglądać się jej... zawiłościom, no i poza tym- to wspaniała nauka na przyszłość, w końcu historia lubi się powtarzać.- Dodałem lekko dwuznacznie, żeby zaraz potem wtrącić jeszcze.- Poza tym wciąż szukam tej jedynej, a skąd miałbym wziąć lepszy wzorzec, niż z mitologii? Wciąż liczę na swoją Afrodytę. Uśmiechnąłem się leniwie w stronę widowni w oczekiwaniu na następne pytanie. Kiedy już padło, zaśmiałem się najbardziej szczerze, jak tylko potrafiłem. -Jak sądzisz, udało Ci się już zdobyć sponsorów? -Taką mam nadzieję.- Rzuciłem, następnie zwracając się już do widowni. Powstrzymałem wpełzający mi na twarz grymas obrzydzenia, zamiast tego uśmiechając się krzywo.- Jeśli nadal jednak się wahacie, zaufajcie mi, nie zawiodę Was. Przygotowałem już kilka... niespodzianek, które z pewnością Wam się spodobają, jeśli tylko dacie mi okazję, żebym Wam je zaprezentował. Nie, nie pytaj mnie o to, Elijah, zapowiedziane niespodzianki tracą cały swój urok! Roześmiałem się jeszcze, posyłając prezenterowi spojrzenie z ukosa. Prawdopodobnie mnie nie lubił, możliwe, że się mną brzydził, jednak sprawiał dobre pozory szczerze zainteresowanego i entuzjastycznego prowadzącego programu. Nie wypadł z gry, i ja też nie zamierzałem, więc posłałem mu nieco życzliwsze spojrzenie. -Gdyby Igrzyska mogła wygrać więcej niż jedna osoba, kogo widziałbyś w gronie zwycięzców? Oczywiście oprócz siebie! Przez chwilę milczałem, próbując szybko wymyślić jakąś wymijającą odpowiedź, która nie zawierałaby imienia Lucy zadowoliłaby publiczność. Poprawiłem niedbałym gestem zsuwający mi się z włosów wieniec, a potem rzuciłem: -Ostatnie trzy słowa nieco utrudniły mi odpowiedź.- Rzuciłem, śmiejąc się wymuszenie, żeby zaraz dodać.- To oczywiste, że widziałbym w tym gronie moją przeuroczą partnerkę z parady. Pewnie teraz mnie ogląda, więc- kocham Cię, Carls! Rzuciłem słodkim głosem, posyłając w powietrze całus, a w myślach zaśmiałem się złośliwie, bo wyobrażenie wściekającej się Carly było niezwykle zabawne. Potem odetchnąłem nieco, stwierdzając, że nie mógłby już zadać mi pytania, na które trudniej byłoby mi odpowiedzieć. Jednak myliłem się. -Jaka osoba jest dla Ciebie najważniejsza? Stłumiłem cisnące mi się na usta przekleństwo, zamiast tego posyłając Bergsteinowi nieco przesłodzony uśmiech. Dupek, skwitowałem w myślach, następnie szybko próbując obrać jak najlepszą taktykę. -Najważniejsza dla mnie osoba...- Zacząłem powoli, przybierając nostalgiczny, smutny ton głosu. Improwizowałem, ale nie pozostało mi już nic innego.- To dziewczyna. Kobieta. Najpiękniejsza kobieta o cudownej naturze, które przez kilka chwil uczyniła mnie kimś szczęśliwym, i której może nie będę już miał okazji za to podziękować, więc... Dziękuję za to i za jeszcze więcej. Dodałem jeszcze, patrząc prosto w kamerę poważnym, smutnym wzrokiem. Pewnie pomyśleli, że mówiłem o dziewczynie, ale ja mówiłem o Ness, mojej siostrze, której nie miałem okazji spotkać od bardzo dawna i której naprawdę chciałem podziękować, chociaż może w nieco inny sposób. Miałem nadzieję, że zrozumiała. -Mogę się założyć, że gdy zejdziesz ze sceny, napotkasz tłum fanek powstrzymywanych przez ochroniarzy. Jesteś tego samego zdania? Ponownie przybrałem na twarz lekko wymuszony uśmiech, żeby odpowiedzieć. -To niewykluczone, masz rację, Bergstein. Nie każmy więc im dłużej czekać- nadchodzę, piękne panie!- Rzuciłem, mrugając w stronę widowni. Odczekałem na oklaski, które przyjąłem z krzywym uśmiechem, wstałem, skłoniłem się lekko, znów uścisnąłem dłoń prezentera, i szybkim krokiem zszedłem ze sceny. Powrót do popularności wypadł może nawet lepiej, niż się tego spodziewałem, więc byłem całkiem zadowolony.
// zt! <33 |
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Główne studio Czw Wrz 11, 2014 11:24 pm | |
| Domi jak zwykle wszędzie na czas!
Miałam dziwne podejście, jeżeli chodziło o znajdowanie się w centrum zainteresowania. Wiem, że niektórzy nie potrafili oddychać bez niego, a niektórzy nie potrafili z nim - a ja czekając na swoją kolej byłam najpewniej otoczona przez ludzi z obu kategorii, sama jednak nie potrafiłam podporządkować się pod żadną z nich. Wydaje mi się, że kiedy byłam z daleka od tłumów, wtedy pragnęłam ich zainteresowania - z kolei kiedy dochodziło już do mojej konfrontacji z bezpretensjonalnie szalejącą plagą, chciałam uciec w swoje bezpieczne miejsce; to znaczy, gdybym tylko takie posiadała. Toczyłam ze sobą małą bitwę, licząc kolejne wdechy i wydechy, każdy bardziej drżący od poprzedniego. Nie mogłam uwierzyć, że stresuję się opinią ludzi, o których nigdy w ogóle nie dbałam - teraz jednak wszystko nabrało powagi, a moje lęki stały się poważniejsze, bo od każdego dobranego słowa zależało moje przeżycie. Od każdego gestu, uśmiechu czy chichotu. Wszystko musiało być idealne i doprowadzone do czystej perfekcji - moja rola życia. A tymczasem czułam się, jakbym zapomniała, jak brzmiała najistotniejsza kwestia w scenie kończącej i podsumowującej spektakl. Wzięłam kolejny wdech, chociaż powietrze zdawało się już nie docierać do końca moich płuc i tym samym ten mizerny zabieg, zastępujący mi niedostępne środki uspokajające, zwiódł. Obróciłam się mimowolnie w stronę lustra, chcąc jeszcze raz, w nerwowym odruchu, skontrolować stan swojego wyglądu - czy aby stojąc jak marmurowy posąg nie uszkodziłam swojej fryzury, tym samym tracąc szansę na podstawową butelkę wody. Wszystko jednak pozostawało idealne; nawet moja twarz nie zbladła, a przynajmniej nie mogłam dostrzec tego pod nieprzyzwoitą ilością wtartego w nią fluidu, przez moją kosmetyczkę. Wiedząc, co siedzi w moim środku, nie nazwałabym się w tym momencie jednak ideałem; ale przybierając odpowiedni uśmiech, zaciskając zęby i chowając głęboko w sobie rozczarowanie, swoją nie-do-końca-wymarzoną przygodą, mogłam sprawiać zupełnie inne wrażenie. Pytanie tylko, czy kogoś z Kapitolu jeszcze to interesowało, Rebelianci nie byli Nami. Próbując opanować kolejny przypływ bezcelowego podenerwowania, zacisnęłam dłoń na tiulowym materiale swojej sukienki. Stylista tym razem odmówił mi elementów mitologicznych i postawił na dziecięcą niewinność, w efekcie wyglądałam jak wyrośnięta Shirley Temple. Kiedy ubierałam kreację na krótką chwilę poczułam się, jakbym zupełnie przypadkiem znalazła się w wehikule czasu i cofnęła o cały tydzień. Nie wiem, czy było w tym coś dobrego, nie oblało mnie żadne błogie uczucie, sentyment, ani to, co niektórzy nazywają nostalgią - nigdy jej nie poznałam. Wciąż jednak było coś przyjemnego w materiale z najwyższej półki, dotykającym mojej skóry - budziło we mnie tęsknotę, za otaczającym mnie przez ostatni rok luksusem, którym tak szybko się zachłysnęłam. Tęsknotę, której być może już nigdy nie miałam wypełnić i pozbyć się jej - już od jakiegoś czasu rodziły się we mnie coraz to nowe wątpliwości, o moje własne przeżycie. Z drugiej strony jednak, nie byłam przywiązana do tego świata. Zawsze trzymały mnie tutaj przesadne ambicje, albo myśl o wszystkich jeszcze nie przeczytanych książkach - ale nic poza tym. Właściwie z tą myślą, dokładnie w tym momencie, sama uspokoiłam się nie korzystając z pomocy nikogo - albo niczego - innego; po raz kolejny udowadniając sobie, że byłam, jestem i zawsze będę samowystarczalna, wbrew temu, co mogą myśleć inni. I uświadomiłam to sobie w samą porę, bo z uwieszonych wysoko nad sufitem głośników, rozbrzmiało moje nazwisko poprzedzone imieniem, i wbrew temu, co myślałam jeszcze chwilę temu - bez trudu udało mi się przywołać na twarz popisowy uśmiech, ukazując cudownie białe licówki. Wyszłam zza kulis, wkraczając na scenę i utrzymując bajkowy wyraz twarzy, odbijając być może padające na mnie światło reflektorów i oślepiając jednego z kawalerów, z pierwszego rzędu. Lekkim krokiem, jakbym unosiła się parę centymetrów nad ziemią, podeszłam do prezentera i chwytając palcami rąbek sukienki, dygnęłam lekko przed nim i publiką, wkładając w to tyle gracji, ile potrafiłam. Rodzice byliby ze mnie dumny. - Panie Bergstein, to jak spełnienie moich najskrytszych marzeń! - odparłam odruchowo z wyuczonym zachwytem, kładąc dłoń na dekolcie, jak mdlejąca z wrażenia dama i zatrzepotałam sztucznymi rzęsami, w których ostatnio nawet spałam. Wykonałam piękny piruet dookoła własnej osi i opadłam z lekkością na miękki fotel, sprawiając, że tiulowe falbanki sukienki uniosły się na nieznacznym podmuchu powietrza i ułożyły się w cudownie płynne kaskady materiału. W tym byłam najlepsza. Czasami zastanawiałam się, jak wiele próżności jest we mnie, a jaką część tak naprawdę udaję. Nigdy nie potrafiłam dojść do konstruktywnej odpowiedzi. - Pandora! Przyznam, że jesteś posiadaczką niezwykłego imienia. Może zrobisz nam powtórkę z mitologii i wyjaśnisz, co ono oznacza? Podniosłam swój wzrok na mężczyznę i zachichotałam delikatnie, przesłaniając usta dłonią. Wykonałam mały, ale beztroski, półobrót na krześle, aby zbliżyć się nieco do swojego rozmówcy i zmniejszyć dystans istniejący pomiędzy nami. - Liczyłam na to pytanie! Czy czyta pan w moich myślach? - zawołałam z ekscytacją, układając usta w niewymuszonym uśmiechu i nie mogą przestać chichotać. - Według greków Pandora otrzymała od Bogów w posagu beczkę - często myloną z puszką - którą z ciekawości otworzyła, pomimo wcześniejszych zakazów. Z jej środka wydostały się na zewnątrz wszelkie nieszczęścia. Różne wersje mitu mówią, że nadzieja wyleciała z niej ostatnia, albo wręcz przeciwnie - przerażona Pandora zatrzasnęła wieko, zamykając ją na dnie - wytłumaczyłam z przejęciem, gestykulując żywo i nieświadomie ściągając brwi, jak zawsze, kiedy mówiłam o czymś, co naprawdę budziło we mnie zainteresowanie. Mitologię traktowałam jak swoje korzenie, o których nigdy nie miałam się dowiedzieć. - Wydaje mi się, że ta historia może przełożyć się na tegoroczne Igrzyska i być może uda mi się otworzyć Puszkę Pandory - dodałam uspokajając nieco swoje podekscytowanie i jedynie skinąwszy lekko głową, na koniec swojego krótkiego monologu. Dalsza część wywiadu zapewne nie miała już wydobywać z mojego wnętrza prawdziwych emocji i musiałam zmuszać się do kontynuowania swojej gry. Nie mogłam jednak narzekać. Przedstawienie trwało w najlepsze, a ja uważałam się za całkiem dobrą scenarzystkę i aktorkę w jednym. - O stroju, który miałaś na sobie podczas Parady, mówi się do dzisiaj. Jak myślisz, kto mógł złapać rzuconą przez Ciebie chusteczkę? Może ta osoba siedzi teraz na widowni? Uniosłam lekko kąciki ust ku górze, słysząc kolejne pytanie i bawiąc się jeszcze przez chwilę, drocząc z ciszą i tłumem. Splotłam dłonie na kolanie, założonym na drugą nogę i zakołatałam lekko stopą, przenosząc wzrok na swoich widzów. Przez chwilę należeli tylko do mnie i czułam przedsmak władzy, jaką posiadała Coin, a której chociaż części chciałam kiedyś uszczknąć. - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale powiem panu w sekrecie, że liczę, iż był to jakiś ładny chłopiec - zachichotałam znów cichutko, zdając sobie sprawę, że prędzej popełnię harakiri, niż ktoś mnie zauroczy. Nie znałam żadnego wpływowego czternastolatka (albo czternastolatki!), który był na tyle wpływowy, aby pomógł mi wspiąć się po drabinie społecznej, tak wysoko, aż władza znalazłaby się w zasięgu moich rąk - inaczej mówiąc, byli bezużyteczni. - Kimkolwiek jednak jest ta osoba, mam nadzieję, że będzie mi kibicować; to znaczyłoby dla mnie bardzo wiele - kończąc posłałam całusa w stronę publiki, w podobny sposób powtarzając gest z Parady, a moje uszy zostały uroczone słodkim odgłosem wiwatu, raczej rozczulonych matek i babć, niż młodych kawalerów. - Jesteś jedną z najmłodszych trybutek. Czy sądzisz zatem, że fakt ten przyniesie Ci więcej korzyści niż zmartwień? Na powrót przeniosłam wzrok na mojego rozmówcę i spoważniałam na chwilę, nie będąc już właściwie pewną, czy naprawdę, czy była to jedynie dalsza część mojej gry. Zacisnęłam usta w wąską linię i opuściłam wzrok na swoje dłonie, szukając w głowie odpowiedzi. Zastanawiałam się już nad tym wcześniej, ale rozmyślania nie dały mi nic poza okropnymi cieniami pod oczami, za które zostałam dzisiaj okrzyczana, przez sztab moich makijażystów. - Wydaje mi się, że mój wiek niesie ze sobą zarówno zalety jak i wady. Jestem mniejsza i drobniejsza od pozostałych trybutów - swoją drogą to cudowna konkurencja, jestem zaszczycona mogąc walczyć u ich boku! - ale co za tym idzie, również zwinna. Poza tym, wiele osób może mnie lekceważyć, a jak wiadomo, to daje mi całkiem sporą przewagę - posłałam Elijah, a potem tłumowi czarujący uśmiech, kontrastujący z moimi słowami i uciszający jakąkolwiek czujność. - Powiedz nam, jak dogadujesz z trybutem z Twojej pary - Matthew? Z ledwością stłumiłam śmiech, narastający w moim gardle, który bynajmniej nie zaprezentowałby się dobrze jako odpowiedź, na zadane mi pytanie. Zawahałam się na krótką chwilę, ważąc słowa i analizując każde, które pojawiało się w mojej głowie - próbując zakwalifikować któreś jako odpowiednie. - Hm - podparłam wierzchem dłoni podbródek, teatralnie udając, że głęboko zastanawiam się nad odpowiedzą - właściwie, naprawdę to robiłam, tylko szukałam innych słów. - Nie lubię mówić o swoich słabościach, ale muszę przyznać, że mimo tego iż znamy się tak krótko, Matthew jest dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam - odparłam smutniejąc na krótką chwilę i wzdychając w przygnębieniu razem ze wzruszonym tłumem. - Jego strata będzie dla mnie ogromnym ciosem, ale niestety w Kwartale znajduje się moja siostra i będę walczyć o nasze kolejne spotkanie - pokiwałam głową na swoje własne słowa i uśmiechnęłam się smutno, podnosząc zgaszony wzrok na prezentera, bawiąc się nieśmiało swoimi dłońmi. Miałam nadzieję, że kolejne pytanie pojawi się szybko i zakończy ten pełen żalu cyrk, bo odnosiłam wrażenie, że podtruwam się swoimi własnymi słowami. Z ledwością powstrzymywałam się od pretensjonalnego przewrócenia oczami i uraczenia publiki jednym ze wspaniałych przekleństw, których ostatnio się nauczyłam. Wybawienie przyszło jednak dość sprawnie i gdybym coś czuła, to teraz najpewniej byłabym wdzięczna Elijah za to, że nie najgorzej wykonuje swoją pracę. - Czy zdradziłabyś nam chociaż szczegół z pokazu indywidualnego? Poderwałam się lekko z miejsca i wyprostowałam jeszcze bardziej mimowolnie. Przyłożyłam dłoń do policzka i rozchyliłam usta i oczy w zdziwieniu. Może nie powinnam mierzyć w zostanie Panią Dyktator, tylko poświęcić się karierze aktorskiej? Wciąż mogłabym pomiatać ludźmi, a mam już spore doświadczenie w tym fachu. - Och, a czy to przypadkiem nie jest poufne? Nie chcę prosić się o kłopoty, ani tym bardziej wpędzać w nie pana! - odpowiedziałam pospiesznie, sprawiając przy tym wrażenie niezwykle zmieszanej. - Myślę, że mogę zdradzić tyle, że połączyłam swoją pasję do baletu z umiejętnością posługiwania się bardzo ostrymi przedmiotami. Później przyszło mi zmierzyć się z fobią każdej małej dziewczynki, ogromnym pająkiem! - zaśmiałam się lekko, rozbawiona swoimi słowami. - Organizatorzy przeszli samych siebie, tworząc tak realistycznego zmiecha, był dwa razy większy ode mnie! Jednak po mojej ocenie, można stwierdzić, że wybrnęłam ze sytuacji z całkiem zadowalającym rezultatem. Na skinięcie Bergsteina, dającego mi tym samym znać, że wywiad dobiegł końca i pora na kolejną osobę, podniosłam się z miejsca. Niemal poczułam rozczarowanie, że moje pięć minut, wcale nie trwało przysłowiowych trzystu sekund, jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać. Na arenie może nie będzie miejsca na słodkie uśmiechy i drogie sukienki, ale wciąż będzie to cudowne widowisko - a ja mimo wszystko, nie byłam aż taka wybredna. Podziękowałam grzecznie mężczyźnie, a zaraz potem dygnęłam jeszcze delikatnie przed tłumem i posłałam kilka słodkich całusów w stronę najpiękniejszych i najlepiej ubranych, licząc na ciężkie i otwarte portfele. Weszłam za kulisy, chociaż wcale nie znaczyło to, że schodzę ze sceny.
zt. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Główne studio Pią Wrz 12, 2014 12:03 am | |
| WYWIADY DOBIEGŁY KOŃCADziękujemy za udział! Cieszymy się, że sporo z Was postanowiło skorzystać z okazji i zdobyć Punkty Popularności, które już za moment zostaną Wam dodane w tym temacie. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech Los zawsze Wam sprzyja! |
| | | Wiek : 45 Zawód : pan minister Znaki szczególne : zachowuje się jak żołnierz Obrażenia : trzęsą mu się policzki przy jedzeniu
| Temat: Re: Główne studio Czw Lis 20, 2014 11:02 pm | |
| Proszę Państwa oto miś, miś jest bardzo smutny dziś. Stanąłem gdzieś przy ścianie, bardzo blisko drzwi do toalety. Prawdę powiedziawszy potraktowałem te drzwi jako wyjście awaryjne. Gdybym w strategicznym momencie postanowił się usunąć, rzuciłbym znaczące spojrzenie na drzwi i zaraz się za nimi schował. Przecież nie mogą mi zabronić sikać - że się tak na offie wypowiem. Nie umiem robić polityki. Jestem taki uczciwy, zbyt sprawiedliwy, jestem jakiś chyba upośledzony. Nie nadaję się na ministra chociażby z jednego powodu: nie przepadam za publicznymi występami. Uwierzcie mi, to moze być problematyczne. Taka niechęć łamane przez strach. Wystąpienia publiczne i robienie polityki to nieomal synonimy.Powiedzmy sobie szczerze: jestem tym ministrem nie więcej niż dwa miesiące, nawet mniej nim jestem przecież - miałem dopiero z pięć (?) jakiś publicznych wypowiedzi. Jednego razu musiałem się jedynie uśmiechnąć do kamery i nie wyglądać zbyt agresywnie. No własnie, ani z b y t agresywnie, ani też z b y t pobłażliwie. Moja morda - mam mordę jak koń. I musze nią zaoperować w takowy sposób, by nie wyglądała za bardzo jak końska. Muszę być więc twardy, zacięte spojrzenie, ale spojrzenie nieprzeniknione. Usta: lepiej niech się nie ruszają, niż żeby uśmiechały się w taki sposób w jaki kiedyś mi się przytrafiło - z uśmiechem znikają wszystkie moje żołnierskie zasługi, zamieniam się w dziadka grzyba i wyglądam jakbym chciał zacząć śpiewać kolędy. I weź trzymaj tę minę, przy okazji skup się na wiarygodnej odpowiedzi na durnie zadane pytanie, do tego w niewygodnym stroju, szarość jego dobija nawet mięśnie, sylwetka i figura , które to miały świadczyć o jakiejś wyczynowej przeszłości. Nauczyli mnie tego w wojsku. Szkoda, ze w wojsku nie mówili nic o wywiadach SAM NA SAM( czy tam z grupą nie wiem jaki to będzie typ wywiadziku) w lukratywnej telewizji w której zaraz po przekroczeniu progu dziewczynka z wielkim pędzlem nakłada mi coś na twarz, a co trzeci człowiek-wieszak pod ścianą lustruje mnie wzrokiem i komentuje szarość mej marynarki. Mam zielony krawat w kratkę. Z niebieskimi kwadratami. Stoję przy drzwiach do toalety. B Ł A G A M los, by ten pączek który sobie podjadam okazał się być zatrutym, a ja nie będę musiał znajdować się PRZED kamerą. Że nie będę musiał nic. Uciszam głowę. Starczy myśli. A ciastka są sprzed miesiąca - chyba nikt sie nimi tu nie częstuje. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Główne studio Sob Lis 22, 2014 1:20 pm | |
| Światła, kamera, akcja. Praktyka naprawdę czyniła mistrza - pierwszy przewrót w życiu Elijah nie wyszedł zbyt spektakularnie, ale wyciągnął z niego odpowiednie wnioski i teraz mógł śmiać się w twarz wszystkim, którzy w wyniku powołania nowej władzy zostali zepchnięci na margines wydarzeń. Cóż, śmiał się rzecz jasna w przenośni: nie mógł pozwolić sobie na nadszarpnięcie wizerunku sympatycznego prezentera, szczerze współczującego wszystkim, którzy potrafili stołki w wyniku sprawiedliwych roszad personalnych. Komentował te wydarzenia z typowym dla siebie obiektywizmem (etyka dziennikarska przewracała się w płytkim grobie), z trudem jednak powstrzymując się od wycieczek personalnych. Nie prowadził co prawda studia wydarzeń - te skąpe relacjonowanie suchych faktów znudziłoby go na śmierć - ale w swoich programach publicystycznych często odwoływał się do przykładu spadającej gwiazdy. O ślicznej buzi Scarlett Ashworth. Najczęściej korzystał właśnie z jej historii, tłumacząc to głównie szerokim dostępem do zdjęć i wysokością zajmowanego przez nią urzędu. Roztrząsanie na wizji polityki Adlera jeszcze nigdy nie było takie przyjemne, zwłaszcza podczas rozmów z ekspertami, nazywającymi działalność doradców Coin niekompetentnymi. Miał nadzieję, że Scarry - gdziekolwiek by nie była, chociaż zazwyczaj wyobrażał sobie ją w jakiejś zakurzonej norze bez dostępu do bieżącej wody...cóż, wyobraźnia go mocno ponosiła - ogląda każdy odcinek z serii niszczymy medialnie poprzedni rząd. Oczywiście subtelnie i delikatnie, Bergstein nauczył się, że względna lojalność popłaca i że nie należy palić za sobą wszystkich mostów. Poruszał się więc w nowej rzeczywistości bardzo ostrożnie, chociaż z wrodzoną gracją, znów uśmiechając się do telewidzów praktycznie każdego dnia. Popularność rosła, słupki oglądalności szybowały w górę, władza na razie nie miała zastrzeżeń do jego działalności, kokaina nigdy nie była czystsza i...Elijah naprawdę nie mógł czuć się bardziej szczęśliwy. Pewnie dlatego pracowało mu się z jeszcze większą swobodą i bez zdenerwowania. Zgrał się już ze swoją ekipą, nowa asystentka nie sprawiała problemów i właściwie Bergstein wiódł sielankowy żywot. I ową sielanką emanował pewnego dość pochmurnego wieczoru, kiedy witał w studiu nowego ministra obrony. Wyobrażał go sobie...kompletnie inaczej. Spodziewał się jakiegoś napakowanego, czarnoskórego wielbiciela mundurów (czyżby powoli ujawniały się dziwne fantazje Elijah?) a stał przed nim dość milusi człowieczek z szarym garniturku przedstawiciela średniej klasy średniej. Cóż, krzaczaste brwi Bergsteina uniosły się dość wyraźnie ku górze. Jeszcze nie byli przed kamerami, jeszcze nie musiał udawać jowialnego prezentera i mógł być po prostu sobą. - Ulysses Fenwick, jak mniemam? - przywitał go zdawkowym poklepaniem po ramieniu, żadne tam podawanie rąsi do pocałowania, od razu kierując mężczyznę w stronę głównego studia. - Cieszę się, że przyjął pan zaproszenie i mam nadzieję, że nie muszę deklamować tutaj standardowej formułki o ważeniu swoich słów i nie wzywaniu do wspierania terrorystycznej organizacji o najsłabszej nazwie, jaką słyszał współczesny świat? - rzucił kolejne, znów retoryczne pytanie, zgrabnie wchodząc na podwyższaną platformę i zajmując swój ulubiony, czerwony fotel. Podobny, tylko szary, wskazał Fenwickowi, zerkając jednocześnie na całą ekipę, przypominającą pracowite mrówki, uwijające się między kamerami, światłami i ekranami. Dwie makijażystki znalazły się jeszcze obok nich, ostatnimi pociągnięciami pędzla hamując matowienie się twarzy obu panów, po czym równie szybko zniknęły. - Wchodzimy za minutę - poinformował Ulyssesa, posyłając mu szeroki uśmiech. - Zawsze jest pan taki spięty? - zagadnął prawie troskliwie, przesuwając mocno naćpane spojrzenie na Fenwicka. Wyglądającego dość...pospolicie przy Bergsteinie w srebrnym garniturze, z burgundową muszką pod szyją i z litrami kokainy we krwi. Cóż. |
| | | Wiek : 45 Zawód : pan minister Znaki szczególne : zachowuje się jak żołnierz Obrażenia : trzęsą mu się policzki przy jedzeniu
| Temat: Re: Główne studio Sob Lis 22, 2014 10:53 pm | |
| Tak jak podejrzewałem - nikt nie je tych ciastek. Bo w przeciągu kwadransa, kiedy stałem pod moimi ulubionymi drzwiami (czyli drzwiami wyjściowymi) nie pojawiła się przy stoliku z jedzeniem ani jedna osoba. A podchodziło do owego chyba osób trzydzieści. Wszyscy nalewali sobie wody odchudzającej z syropem niskomiętowym, zerkali przeciągle na jedzenie i odchodzili. Widziałem jak się później delektowali tą wodą, ich jedynym posiłkiem w trakcie całej tej przerwy - jakby się najedli samym spojrzeniem na ciastka. Ja w tym momencie zjadłem chyba z dwa. Musiałem zresztą przerwać jedzenie ostatniego, bo pojawił się dziennikarz. On uniósł brwi, a ja podśmiałem się pod wąsem moich myśli (tak naprawdę nie pokazałem po sobie tej podśmiechujki, bo to niezbyt byłoby na miejscu) - bowiem kiedy tylko przestał oślepiać mnie brokat spływający z jego policzków, dostrzegłem gdzieś tam twarz pana Bergsteina - którego nazwisko dotąd znałem z opowieści żony ( ogladała namiętnie jego program) jak i z teczki, którą założył mu mój serdeczny Świętej Pamięci przełożony pan Bruce. Czytałem kiedyś o imprezce na której działy się takie rzeczy . . . Otarłem pączkowy lukier z kącika ust, ukradkiem, zaraz po tym jak dziennikarz mi się przedstawił i zaprosił do zmienienia miejsca przebywania. Swoją drogą, to dobrze, że poczułem, że mam coś na twarzy. Znając tego żartownisia, którego mam przed sobą, zaraz wytknąłby mi to i obrócił w dobry kabaret. A ja tu przecież przyszedłem reprezentować Rząd. Pewnie mają teraz w telewizji jakiś Miesiąc z Ministrami - zapraszają każdego po kolei i oceniają ich w skali 1-10. Pewnie dostanę 3, aż tyle bo jednak jak jestem milczący (a pewnie wiele będę musiał milczeć przy takim rozgadanym prowadzącym), to sprawiam pozytywne wrażenie. - Witam - skiwam głową, kiedy Bergstein już mnie ciągnie przed kamerę. Siadam w fotelu, którego kolor jest tylko o jeden ton jaśniejszy od mojej marynarki i nie wiem o tym, ale założę się, że ktoś z ludzi ogarniającym wizję właśnie jęczy, bo zdaje sobie sprawę, ze będę się z fotelem ZLEWAŁ i wyjdę na jedną wielką szarą plamę ze smutną końską mordą mówiącą regułkami żołnierskimi. - Mam przeczucie, że ufa Pan w to, że nie trzeba- ucinam, ale przy okazji dodaję - Jestem teraz w roli przedstawiciela nowej władzy, proszę się nie obawiać Jakbym był dobrym człowiekiem na dobrym miejscu, sam bym się o sobie nie martwił. Ale w takim wypadku, to nie wiem - mogę palnąć coś w typie "gdzie pan się ubiera, ten krój byłby idealny na nowe mundury". Ale pewnie nie palnę, bo nie zauważyłem nic spomiędzy brokatów. Minuta. Tragedia. Proszę jeszcze o szklankę wody, bo to ostatnia minuta. Trochę mnie wzruszyło pytanie o sztywność, na chwilę się rozproszyłem, ale siedzę wciąż prosto jakby mi za to płacili i udaję, że nie słyszałem. Tylko trochę mi brew drgnęła ze zdenerwowania. Może też powinienem zacząć coś brać. Wiem, ze Eljah bierze, przecież czytałem jego teczkę. I chyba go nie potępiam, chyba po prostu mam teraz wszystko to gdzieś, w końcu zaraz ta kamera która swoją czarną odchłanią się we mnie wgapia, włączy się i zacznie przesyłać zdjęcie mojej twarzy na cały kraj. Osiem sekund. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Główne studio Sro Gru 03, 2014 3:28 pm | |
| |
| | |
| Temat: Re: Główne studio | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|