|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Pomieszczenie Główne Pią Maj 03, 2013 6:37 pm | |
| To tu odbywa się zarządzanie areną. Jest to ogromna hala ze srebrnymi ścianami i metalowymi biurkami, które ustawiono na obwodzie okręgu. Na każdym z nich znajduje się urządzenie, włączające się dzięki odpowiedniemu kodowi, z holograficznym obrazem i wirtualną klawiaturą. W samym centrum położono holograf, dzięki któremu organizatorzy mogą przyglądać się temu, co dokonali. |
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Nie Cze 09, 2013 1:46 pm | |
| Chodź zazwyczaj służy do czegoś innego, dzisiaj pomieszczenie główne zamienione zostało w coś na kształt sali konferencyjnej. Nowoczesny blat co prawda nadal ułożony jest w formie okręgu, ale holografy i ekrany sterujące areną są wygaszone. Pokój jest jeszcze prawie pusty, za wyjątkiem eleganckiej, szczupłej kobiety siedzącej na wprost drzwi. Alma Coin, bo to o niej mowa, ma idealnie proste, białe włosy, ściągnięte usta i spokojną, aczkolwiek zwiastującą lekkie napięcie twarz. Ręce ułożyła równo na blacie, wzrok wbiła w wiszący nad wejściem cyferblat elektronicznego zegara. Dwunasta wybije lada chwila, a centrum dowodzenia po raz pierwszy od feralnych, 74. Głodowych Igrzysk, zapełni się ludźmi. Przedstawienie czas zacząć.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Nie Cze 09, 2013 2:28 pm | |
| Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin ścigały się ze sobą o pierwszeństwo w plebiscycie na to jedno jedyne, najbardziej spektakularnie wywracające życie do góry nogami. A konkurencja była godna. Nawet jeśli Johanna chciała sprawiać wrażenie niezainteresowanej, sceptycznej i jak najmniej zaangażowanej obserwatorki, nie potrafiła na tyle kontrolować swoich procesów myślowych, by skierować je na jakkolwiek bardziej neutralne tory. Odetchnęła głęboko - raz, drugi, trzeci. Zatrzymała się przed wejściem w sektor centrum dowodzenia, nie niesiona już paniką, raczej przejęta kompletnym wyczerpaniem i dziwną, niespotykaną u niej częściej niż... raz w życiu... mieszanką ekscytacji, wściekłości i radości. Bo Cypriane żyła - to było pewne tak samo jak fakt, iż nigdy więcej nie wypije nieokreślonej ilości wódki bez popijania czymś w smaku znośnym. Skrzywiła się mimowolnie na myśl o świcie spędzonym nad ubikacją w towarzystwie docinek i szyderstw Noah. Krótko po doprowadzeniu się do porządku (zewnętrznego) i obdarzeniu Atterbury'ego kilkoma celnymi spostrzeżeniami na temat jego debilizmu i zidiocenia, spowodowanego nagłą eksplozją radości, wyszła z mieszkania i zanim dotarła w okolice centrum dowodzenia odbyła długi, orzeźwiający spacer, który miał niejako wesprzeć jej potrzebę ogarnięcia. Teraz, przechodząc rutynową kontrolę, prezentując dowód tożsamości - ukradkiem - środkowy palec otyłemu stróżowi, była wobec tego w nieco lepszym stanie niż kilka godzin temu. Częściowy wpływ na to miał fakt, iż pobieżna lustracja piętra bankietowego pozwoliła jej wierzyć, że pożar został ugaszony zanim nie rozprzestrzenił się niebezpiecznie, a przed budynkiem na pewno nie byłoby tak pusto, gdyby odnotowano ofiary śmiertelne. A może po prostu zaczynała trzeźwieć i nie miała siły przejmować się czymś, co przewyższało konieczność dostania się do centrum dowodzenia po schodach z racji niedziałającej windy. Nawet, jeśli była to jedynie długa droga w dół. Przerzucając przez ramię kurtkę, Johanna przekroczyła próg pomieszczenia, które zawsze wydawało się mieć zbyt wiele wspólnego z glinianką szamana nakłuwającego igłą bezwładną, bierną i poddaną jego działaniu laleczkę, by Mason mogła wyobrazić sobie że dobrowolnie w nim się znajduje. Zwłaszcza sama, jedna ona i... Alma Coin. - Do jasnej cholery - zaklęła pod nosem, zgrzytając zaciśniętymi zębami. Mogła jednak dogadać się z Noah, żeby jej mieszkanie opuścili wspólnie i tak też pojawili się na miejscu. Usiadła, niedbale krzyżując ramiona na piersi ze złym, krytycznym spojrzeniem wymierzonym w upiornie spokojną facjatę pani prezydent. Dobrze, że nigdy nie darzyła jej sympatią. Przynajmniej nie musiała udawać poddaństwa i akceptacji podobnych okoliczności - mało sympatyczny wyraz twarzy był prawdopodobnie jedynym, co Coin mogła zapamiętać o tak mało istotnym pionku w grze, jakim była Johanna. |
| | |
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Nie Cze 09, 2013 2:41 pm | |
| //Bilokacja, po spotkaniu w opuszczonym teatrze
W końcu udało jej się nieco wyspać, ale nie poprawiło to jej ani trochę humoru. Po części dlatego, że na zewnątrz pogoda nie poprawiła się radykalnie, wciąż panował ziąb i wszędzie leżało to białe gówno. Drugim powodem była wiadomość, którą otrzymała zaraz po obudzeniu. Rzadko kiedy ktoś się z nią kontaktował, a wiadomości, które otrzymywała nigdy nie należały do najszczęśliwszych. Czasem trafiało się dobre zlecenie, ale zwykle były to różnego rodzaju pierdoły, które należało po prostu zignorować. Były też takie informacje, których sam nadawca budził u Tyene złe przeczucia. Tak było i tym razem. Alma Coin należała do niewielu osób, które były dla Tyene kimś w rodzaju szanowanych osobistości. Nie miała najmniejszej ochoty z nią zadzierać i jeśli rząd coś chciał jej zlecić, to niemal zawsze przyjmowała zadanie bez zmrużenia oka. Mimo niektórych aktywności, które mogły zaprzeczać jej instynktowi samozachowawczemu, dziewczyna naprawdę nie chciała umierać, a jeśli już miała zginąć, to najlepiej w czasie akcji, a nie z rąk rządu. Już raz udało jej się przeżyć aresztowanie i nie miała zamiaru wracać do więzienia, bo być może tym razem nie miała by tyle szczęścia. Tak czy siak, nie spodziewała się z pewnością wiadomości, którą otrzymała. Któż przy zdrowych zmysłach wybrałby ją do... sztabu organizacyjnego. Mimo wszystko była przecież dawną mieszkanką Kapitolu, możliwe nawet, że Coin znała prawdę co do jej przeszłości - mogła przecież wiedzieć, iż jej domniemana zdrada była tylko przedstawieniem, które miało postawić ją w złym świetle i pokazać społeczności, że jej ojciec był prawdziwym patriotą oraz bohaterem. Tyene na początku myślała, że nadal śpi i to tylko jakiś absurdalny sen, ale niestety, po kilku uszczypnięciach zdecydowała, że jednak jest przytomna. Pomimo kilku bluźnierstw, rzuconych pod adresem rządu, była świadoma, że raczej nie może odmówić. Z resztą, przecież dostanie za to kasę, prawda... Nawet świadomość, że może całkiem dużo zarobić nie była w stanie poprawić jej humoru. Najchętniej zaszyłaby się w jakiejś dziurze i upiła się do nieprzytomności, nawet jeśli był to niezbyt dobry pomysł. Picie, gdy jest się smutnym, zwykle źle się kończyło. Tak czy siak, po ciężkiej i dość długiej burzy myśli zdecydowała, że nie ma co tego odwlekać, należy przyszykować się i udać na spotkanie. Raczej nie zostanie mentorem, mogło by się to źle skończyć dla jej podopiecznego, czego Coin z pewnością by nie chciała. Dzieciaki miały przetrwać i zabawić gawiedź zabijając się na arenie. Tyene przypomniała sobie, jak doskonale bawiła się kiedyś oglądając Igrzyska. Przeszły ją ciarki, gdy pomyślała sobie, że również jej ojciec śmiał się, gdy kolejnemu trybutowi zmiech rozszarpywał gardło. Czy była taka, jak ten psychol? Nie, na pewno wielu osobom podobały się takie sceny, nie była żadnym wyjątkiem społecznym. Ubrała się niezbyt elegancko, nie miała żadnych tego typu ubrań. Raczej nikt nie wymagał, aby zabijała innych w sukniach wieczorowych, więc nie było sensu takowych posiadać. Założyła prosty czarny płaszcz i wytarte czarne dżinsy. W taki stroju mogła bez przeszkód ukryć broń i wszelkie inne potrzebne przedmioty. Gdy weszła do Ośrodka Szkoleniowego pracownicy dziwnie się na nią patrzyli. Chyba po prostu nie pasowała do tego miejsca. Niestety, musiała zaprezentować im prawdziwy dowód tożsamości, co wywołało kilka chamskich spojrzeń z ich strony. Niestety, wiele osób wciąż kojarzyło nazwisko jej ojca. Była w tym miejscu pierwszy raz, rozglądała się więc uważnie, starając się zapamiętać układ korytarzy i pokojów. Zawsze mogło się to przydać. Kiedy weszła do pokoju na jej twarzy nie malowały się żadne uczucia. Nie widać po niej było zdenerwowania, przeżywała już bardziej stresujące sytuacje. Starała się okazać pani prezydent szacunek i nic więcej. - Dzień dobry, pani prezydent. Powiedziała głośno, wyzbytym z emocji głosem, idealnie pasującym do bezbarwnej twarzy i pustych, niebieskich oczu. Najchętniej zrobiłaby w tył zwrot i wyszła stąd, po czym pomaszerowałaby w kierunku najbliższego baru. Niestety, bardziej na dobrym samopoczuciu zależało jej na przeżyciu i nie urażeniu, aktualnie, najważniejszej osoby w calutkim Panem. Nie była sama w pomieszczeniu, oprócz niej znajdywała się tutaj jeszcze jedna dziewczyna, w której Tyene rozpoznała Johannę Mason. Spokojnym krokiem ruszyła do jednego z krzeseł i usiadła na nim wygodnie, zakładając nogę na nogę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Nie Cze 09, 2013 6:46 pm | |
| // to będzie dworzec kolejowy. c:
Co chwila łapię się na tym, że zamiast kierować się prosto do drzwi głównego pomieszczenia, odwracam głowę w tę czy w tamtą stronę, jakbym szukała czegoś wzrokiem. Zakrętu albo szczególnego miejsca, w którym podsłuchiwałam czyjąś rozmowę lub sama z zapałem ją prowadziłam. Wciąż trudno mi uwierzyć, że po tym wszystkim znów trafiłam do ośrodka szkoleniowego, w którym przecież rozegrała się większość dramatów mojego życia, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Mam wrażenie, że w każdym kącie czeka to czy tamto wspomnienie, tylko gotowe na to, bym je przywołała w pamięci. Walka z Kalią w hali indywidualnych pokazów, dni spędzane na treningach i wręcz obsesyjnemu wypatrywaniu Trójki, którą zwykłam wówczas nazywać norką. A do tego wręcz niekończące się kłótnie z Noah. Teraz to wszystko jakby na nowo odżywa, powodując, że czuję na skórze dreszcze, co zdecydowanie nie jest najprzyjemniejszym uczuciem. Mimo ostatnich wydarzeń, które grzechem byłoby określić zaskakującymi, w końcu dociera do mnie, dlaczego się tu znalazłam. Nic nie zmieni treści wiadomości od Coin ani nie sprawi, że to wszystko okaże się tylko złym snem lub pomyłką. Choć podążam jasno oświetlonym korytarzem, czuję się bardziej tak, jakbym wlokła się w ciemnościach do lochu, w którym nowa pani prezydent chce zamknąć mnie na zawsze. Jedyne, co w tym momencie nie powoduje u mnie nagłej chęci ucieczki, to to, że Noah podąża tuż obok mnie, więc o ile nam się poszczęści, trafimy do tego lochu razem. Często zerkam na przyjaciela, poniekąd nadal nie mogąc uwierzyć, że idzie ze mną ramię w ramię. Odkąd odebrał mnie z dworca, nie przestaję rozpamiętywać chwili, w której po raz pierwszy od kilku okrutnych miesięcy usłyszałam jego głos. Jednak patrząc na Noah teraz, w mocnym świetle sufitowych jarzeniówek, zaczynam się zastanawiać, czy poznałabym go w innych okolicznościach, przykładowo gdzieś na ulicy. Chyba oboje byśmy się nie poznali. Na tę myśl niespodziewanie wbijam paznokcie w pasek skórzanej torby, która od pewnego czasu ciąży mi niemiłosiernie na prawym ramieniu. Nie mogę jej przewiesić na lewe z oczywistych względów. Każdy ciężar, jaki na nim spocznie, przypieczętuję nagłym, rwącym bólem, bo uszkodzone nerwy w ramieniu tak łatwo nie powrócą do pierwotnego stanu bez pomocy antybiotyków i lekarza. Znikąd zaczyna mnie to martwić bardziej niż zwykle. Z niesprawną ręką trudno będzie wykonywać zawód mentora, choć ogranicza się on raczej do dawania wskazówek i zdobywania sponsorów, a nie prezentowania technik walki. Choć zależy też, komu bym je prezentowała, skoro nawet nie wiem, kto tak właściwie weźmie udział w 75. Głodowych Igrzyskach. Pogrążona w myślach ledwo zauważam, że dotarliśmy już pod drzwi głównego pomieszczenia. Gdy tylko przed nimi staję, ogarniają mnie wątpliwości, a nawet strach przed tym, co się za nimi znajduje. Przecież to właśnie w tym miejscu podczas poprzednich Igrzysk organizatorzy zsyłali na trybutów różnorakie kataklizmy. Zarówno te, które miały spowodować nasz lęk, jak i inne, mające raczej na celu uśmiercenie nas. Gdy tylko to sobie uświadamiam, moja ręka niespodziewanie zawisa w powietrzu w połowie drogi do klamki, wyglądając co najmniej groteskowo i niepokojąc nawet mnie swoją kościstością i bladością. Zaciskam usta i zerkam przez ramię na Noah, jakby próbując dodać sobie otuchy, po czym biorę się w garść i w końcu naciskam tę nieszczęsną klamkę. Gdy drzwi się otwierają, a my przekraczamy ich próg, pierwszą rzeczą, jaką zauważam, jest Alma Coin siedząca za okrągłym, nowoczesnym stołem konferencyjnym. Na widok jej idealnego opanowania i spokoju wzbiera we mnie fala nienawiści, jednak ze wszystkich sił staram się ją zamaskować. Kiwam więc na powitanie głową, stwierdzając, że póki co lepiej nie mówić niczego na głos, po czym rozglądam się po pomieszczeniu, zauważając jakąś obcą mi kobietę i Johannę. Rzucam Jo nieco zdziwione spojrzenie, jednocześnie wpatrując się w jej niewzruszoną twarz, a następnie powolnymi krokami kieruję się w stronę wolnych miejsc przy stole. Gdy docieram tam wraz z Noah, bez namysłu rzucam podróżną torbę na podłogę. Postępuję co prawda mocno nie na miejscu, ale w ogóle się tym nie przejmuję. Nie zdejmuję również połatanego i podniszczonego płaszcza, w którym raczej nie prezentuję się z tej korzystnej strony. Strząsam z niego jedynie ostatnie płatki śniegu, po czym zajmuję wolne miejsce, w duszy tak naprawdę truchlejąc ze strachu. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Mentorka
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Pon Cze 10, 2013 7:43 pm | |
| // pięćdziesiąt różnych miejsc od spotkania z Johanną
Co u licha myślała sobie Coin organizując kolejne Igrzyska Głodowe? Czy rebelia nie była właśnie aby ich zaprzestać? O tak, Igrzyska świetna rzecz, każdy rebeliant poskacze sobie z radości na wieść o tym cudownym wydarzeniu. Nieważne, że wszyscy próbowali zapomnieć. A raczej pamiętać, ale jedynie o poległych, nie o samym systemie. Ale tak, przypomnijmy o stracie bliskich osób. Na pewno tym sposobem zjedna do siebie niezdecydowanych. A jeśli znajdzie się osoba, która popiera ten pomysł to musi być chora na umyśle, żeby walczyć o coś, a następnie to porzucić. Poza tym Kapitolońskie dzieci? Czy nie dość, że żyją od dłuższego czasu w getcie, w gorszych warunkach niż żyła większość Mieszkańców Dystryktów. Czy ludzie są aż tak podli, że mają zamiar wyżyć się jak tylko mogą na tych bezbronnych dzieciakach? Znała odpowiedź i nie należała ona do pozytywnych. Hipokryci walczący o uwolnienie niczemu winnych dzieci, a następnie wpychający maluchy innych osób na Arenę. Dlatego kiedy weszła na salę nie była szczególnie szczęśliwa. W dodatku jeszcze spotkanie z Coin, ten dzień gorszy już chyba być nie mógł. Ale jak to w życiu bywa, coś jeszcze musiało się stać. Poza samą Coin oczywiście, w pokoju były tylko trzy inne dziewczyny. Jedną z nich była Tyene, kolejną dziewczyna o nieznanym jej imieniu, a trzecią… o mój boże, Johanna Mason. Wiedziała, że skądś ją znała, ale wtedy nie mogła sobie przypomnieć skąd. A teraz proszę, widzi ją na oficjalnym spotkaniu u Pani Prezydent. I to w dodatku po przypadkowym pokazaniu jej swojej tożsamości. Po prostu wspaniale. Przynajmniej ma gwarancję, że tamta się nie wygada. W końcu kiedy ona piśnie słówko wtedy Alyssa będzie mogła na nią nieźle nagadać. I to ona, a nie panna Marberry odniesie więcej szkód. Ale przecież żadna z nich nie chce sobie nawzajem szkodzić. Mimo wszystko gdyby sprawa wyszła na jaw nie byłoby zbyt miło. - Dzień dobry – przywitała się ze wszystkimi obecnymi. Lepiej udawać, że nic się nie stało niżby, że popełniła jakąś zbrodnię. Która naturalnie nigdy nie miała miejsca. Usiadła na swoim miejscu i udawała, że nic się nie stało. Rozglądała się po Pomieszczeniu Głównym jakby zrobiła w normalnej sytuacji. Jakby przed nią właśnie nie siedział jej największy wróg, a niedaleko niego jedna z niewielu osób, które mogą jej zaszkodzić. Swoją drogą to miejsce nie zmieniło się aż tak. Sama była tutaj bardzo dawno temu, może nawet dziesięć lat temu. Ojciec kiedyś zabrał ją tu żeby zobaczyła jak były organizowane Igrzyska. Pamiętała, że fascynowały ją wtedy te wszystkie świecące lampki. Teraz natomiast w całym pomieszczeniu panowała ciemność i cisza. Jak na pogrzebie. Ale jakby na to nie patrzeć był to pogrzeb. Ostatnie pożegnanie z wieloma przyszłymi trybutami.
|
| | |
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Pon Cze 10, 2013 8:20 pm | |
| //Start!
- Czeka nas wielki, wielki dzień! - Felice niemalże nuciła, stukając obcasami swych nowych szpilek po korytarzach Ośrodka Treningowego. Wręcz nie mogła się doczekać rozpoczęcia Igrzysk, chociaż zapewne była w mniejszości. Ach, czemu oni nie rozumieją, że to fantastyczna zabawa? - pomyślała z wielkim zawodem. Cieszyła się, że to właśnie jej w tym roku przypadła organizacja tego wydarzenia, a przyszli trybuci mogli być pewni, że czekają ich niezapomniane atrakcje. O tak... Otworzyła drzwi i z ujmującym uśmiechem, tak bardzo niepasującym do jej sadystycznych skłonności przywitała nielicznych zebranych na sali. Przyciszonym głosem wymieniła kilka uwag z prezydent Coin, wręczyła jej tajemniczą teczkę z dokumentami, po czym zasiadła tuż obok niej. Zaczęła z wolna sączyć przyniesioną kawę i z wyczekiwaniem wpatrywała się w zegarek, w myślach ganiąc pozostałych mentorów za takie ociąganie się. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Pon Cze 10, 2013 8:36 pm | |
| // teoretycznie sprzed Ośrodka, a w praktyce Ośrodek -> dom -> Ośrodek. tak, wiem, ten post niemal zabija długością.
Podirytowana przemierzam korytarze Ośrodka Szkoleniowego, wciąż mając przed oczyma wydarzenia wczorajszego wieczora. Pieprzona Coin. Teraz zacznie się wojna. Wchodzę do sali i rzucam Coin oraz jej współpracowniczce nieodgadnione spojrzenie, przy powitaniu zachowując jednak pozory uprzejmości. - Dzień dobry wszystkim. - mówię, po czym rozglądam się dookoła. Pięknie. Zostałam wrzucona do jaskini lwów. Bardziej doborowego towarzystwa nie mogłam sobie wymarzyć. Z jednej strony Johanna, która przy każdej możliwej okazji demonstracyjnie okazuje swój... brak sympatii wobec mnie, z drugiej Cypriane, z którą rzecz jasna darzę się ogromną miłością. Cóż za udany początek dnia. Siadam na wolnym krześle przy nieznanej mi jeszcze rudowłosej dziewczynie i lekko się do niej uśmiecham. Może przynajmniej ona tu jest normalna. |
| | | Wiek : 34 Zawód : prawa ręka prezydent Coin
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 2:05 pm | |
| Cholera jasna, nie zdążę.Stukając nerwowo obcasami, których stanowczo nie powinnam była zakładać, wbiegłam nerwowo po schodach prowadzących do Ośrodka Szkoleniowego, starając się jednocześnie ignorować falę wspomnień, która wracała do mnie za każdym razem, kiedy byłam zmuszona postawić stopę w tym miejscu. Wydawałoby się, że powinnam już dawno zapomnieć, w końcu wzięłam udział w Głodowych Igrzyskach kilkanaście lat temu, ale nie oszukujmy się - wizja nieuchronnej śmierci nie jest tym, co łatwo odchodzi w niepamięć. Patrzenie na męczarnie kolejnych pokoleń trybutów zresztą też nie. Wciąż na wpół biegnąc na wpół idąc, przecięłam główny hol budynku. Po lewej zobaczyłam zmierzającego w moją stronę strażnika, ale tylko machnęłam ręką, a on cofnął się, najwidoczniej mnie rozpoznając. Unikanie kontroli było jednym z niewielu plusów, które niosło za sobą stanowisko prawej ręki Coin. Podbiegłam do rzędu wind, naciskając odruchowo okrągły przycisk i od razu orientując się, że coś jest nie tak. Spojrzałam w górę i zrozumiałam co - umieszczone nad drzwiami cyferblaty, informujące o piętrze, na którym znajdują się windy, były czarne i nieruchome. - Cholera - mruknęłam pod nosem i odwróciłam się, zmierzając z niechęcią w stronę schodów. Kiedyś nawet nie pomyślałabym o windzie, tylko od razu wybrała tę bezpieczniejszą formę transportu, ale jeśli miałam zachować pozory, musiałam zachowywać się jak reszta istotnych osób w państwie. Zbiegając w dół, zerknęłam szybko na zegarek na nadgarstku. Nie było tak źle, może jeszcze się nie zaczęło. Przed wejściem do Głównego Pomieszczenia, zatrzymałam się na chwilę, poprawiając fryzurę w jednej z szyb i upewniając się, że włosy całkowicie zasłaniają przebiegającą w pobliżu lewego ucha bliznę - jedyną pozostałość po miesiącach, w trakcie których lekarze w Trzynastce walczyli o moje życie. Czy może raczej o życie tego, co ze mnie zostało, bo kiedy przetransportowano mnie ze zbombardowanego Czwartego Dystryktu, ciężko było mnie rozpoznać. Zanim nacisnęłam klamkę, zerknęłam jeszcze raz na zegarek, przywdziałam na twarz najbardziej przekonującą minę i wzięłam głęboki oddech. A następnie otworzyłam drzwi i wsunęłam się bezszelestnie do pomieszczenia. - Dzień dobry - powiedziałam, dbając o to, by mój głos brzmiał chłodno i profesjonalnie. Od pewnego czasu, każde takie spotkanie traktowałam jak przedstawienie w teatrze, w którym moje życie zależało od tego, czy zagram swoją rolę wystarczająco przekonująco. Jak na razie, biorąc pod uwagę moje stanowisko, szło mi całkiem nieźle. Jeśli jednak miałam doprowadzić mój plan do skutku, nieźle było stanowczo niewystarczające. Kiwnęłam głową w stronę zgromadzonych, posłałam Coin sztuczny uśmiech i zajęłam miejsce po jej prawej stronie, wykorzystując układ stołu do dyskretnego przyjrzenia się zgromadzonym osobom. Większość z nich znałam, jeśli nie osobiście, to z dokumentów, które przyniosłam poprzedniego wieczoru do gabinetu pani prezydent i rzecz jasna nie omieszkałam do nich zajrzeć. Skinęłam dodatkowo w stronę Chantelle oraz Cypriane, a następnie zastygłam w bezruchu, czekając, aż Coin uzna za stosowne rozpocząć spotkanie. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 3:41 pm | |
| /mieszkanie Rei i Michaela.
Nie spała nawet przez minutę wczorajszej nocy. Dlaczego? Prywatna sprawa Reiven i Michaela. Ale nie tylko to, potem o prostu wciąż i wciąż odtwarzała w myślach wydarzenia ze ślubu. Próbowała dostrzec jakiś szczegół, coś co pomogłoby jej znaleźć winnego, brakujący element układanki. Potrzebowała ukarać kogoś, zrobić komuś to, co zrobiono jej. Czy była okrutna? Może, życie nauczyło ją okrucieństwa wobec wrogów. Rano wstała, wypiła kubek kawy, by móc jakoś przetrwać kolejny dzień i zjadła pół rogalika z dżemem. Już była pełna. Ubrała swój mundur, bo to jednak był jej obowiązujący strój. To, że wczoraj wzięła ślub nie znaczyło, że dziś nie będzie mieć obowiązków kapitańskich. Wygładziła ołówkową spódnicę, poprawiła marynarkę munduru. Włosy spięła w ciasny kok. Wyglądała poważnie i dostojnie. - To idę. - pocałowała w policzek śpiącego jeszcze Michaela i wyszła z mieszkania.
***
Nie była nigdy w tym pomieszczeniu, w tej części ośrodka. Nie była organizatorem. Była uczestnikiem lub mentorem. Znała na pamięć część treningową i mieszkalną. Jej buty cicho stukały na posadzce w korytarzach. W końcu dotarła do właściwych drzwi. Wzięła głęboki wdech, przybrała obojętny wyraz twarzy i obiecała sobie, że nie pokaże słabości przy Coin. Weszła. - Dzień Dobry wszystkim. - skinęła głową zebranym. Następnie jej wzrok padł na Almę Coin. Zasalutowała oficjalnie - Pani Prezydent. Dobrze widzieć panią całą i zdrową. Szczęście w nieszczęściu, że nie mogła nam pani wczoraj towarzyszyć w moim ślubie. Domyślam się, że zaproszenie nie dotarło. Ale dzięki temu jest pani w jednym kawałku. - może powinna ugryźć się w język, ale chciała pokazać, że się jej nie boi. Patrzyła jej śmiało w oczy, wytrzymując również jej spojrzenie. Usiadła dopiero po chwili wybierając miejsce przy Florance. Zerknęła na Chantalle pytając spojrzeniem "dobrze się czujesz?" Obecność Cypriane trochę ją zaskoczyła, ale po wczorajszym pojawieniu się Sigyn chyba nic jej nie zdziwi. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 5:28 pm | |
| Pomieszczenie Główne
Przeraża mnie miejsce, do którego trafiłam. Jest… Wydaje się być zimne i obce. Zupełnie inne niż te miejsca, w których przebywałam dotychczas. Ale tu jest inaczej. Tak… Bardziej wyraziście. Na powierzchni. Alma Coin siedzi na wprost drzwi, a mnie przypadło miejsce kilkanaście metrów od niej, pod ścianą, z dala od stołu. Nie zwraca na mnie uwagi… Jeszcze nie. Wiem, że przez najbliższe tygodnie za każdym razem, kiedy pani prezydent będzie coś nie na rękę, oberwie się mnie i ludziom, którzy mają pracować jako moi asystenci. Asystenci przeklętego architekta areny. Rozglądam się dookoła. Wygaszone ekrany. Nic, czym mogłabym rzucić w chwili złości. Nic, czym mogłabym odreagować to, co nastąpi za kilka minut. Spoglądam na profil Coin i uśmiecham się sama do siebie. Nie wie, o czym myślę; gdyby wiedziała, oboje mielibyśmy z tego powodu problemy. Zwłaszcza jej kochany siostrzeniec, za spotykanie się z jej architektem. Nieważne, że powinien mi pomagać. Nieważne, że za każdym razem, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, oboje myślimy o chwili dla siebie, o jednej przeklętej chwili, wypełnionej szeptem i pocałunkami. Na małym stole obok mnie leżą porozwalane plany aren. Właśnie. Nie jednej areny, lecz kilku, na zaprojektowanie których Coin dała mi jeden dzień. Odruchowo gładzę palcem ten, na którym arena wygląda jak gruzy zbombardowanego miasta. Ciekawe, jak pani prezydent spodoba się coś takiego? Pomieszczenie wypełnia się ludźmi, ale na szczęście, nie czuję na sobie ich spojrzeń. Może to i lepiej. Będę ukryta do momentu, w którym Coin nie wezwie mnie na środek, gdzie będę musiała asystować jej w prezentowaniu poszczególnych planów. Nawet ona ich nie widziała. Widzieliśmy je tylko ja, Tim i zwierzęta. Prycham cicho. Projekty. Całe moje życie, moja pasja. Przekształcone w coś, z czego muszę żyć, co mogłoby mi dać choć odrobinę satysfakcji… Ale tego nie uzyskam. Po minie Coin widzę, że lada moment się zacznie. Odruchowo prostuję się i odrzucam na plecy długie, rude włosy. Prawie wszystkie miejsca są zajęte. Wybija dwunasta. Zaraz zacznie się moja pierwsza osobista apokalipsa.
Ostatnio zmieniony przez Vivian Darkbloom dnia Pon Cze 17, 2013 12:57 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 5:34 pm | |
| Let's Go Power Rangers. Jesteśmy ludźmi, rebeliantami – poddanymi Coin. Jedyna myśl, która błądziła w tej biednej główce Finnicka przez ostatnie kilka dni. Cholera, gdyby komuś z jego bliskich coś się wydarzyło, zapewne po prostu wpadłby do niej z wizytą i… właściwie po prostu skończyłoby się na zamiarach, bo albo by po cichu wyjechał, albo siedział na swoim miejscu – także cicho, bez wychylania się przed szereg. Ale i tak był wściekły, na tyle wściekły, żeby przez cały wieczór zamknąć się w którym ze składzików, odciąć od świata i popijać whisky. A potem pójść spać, gdzieś w głębi swej sypialni, poza jakąkolwiek rzeczywistością, mając nadzieję, że ostatni dzień okaże się feralnym żartem i wszystko zacznie się od nowa. Ślub, listy nie przyjdą, a jego piękny metaliczny garnitur wcale nie będzie osmalony. A chyba najgorsze ze wszystkiego było to, że nie śnił, nie było koszmarów, nie było walk toczonych na arenie, ani krwi, ani histerycznego śmiechu konających przeciwników z jedynki. Była po prostu pustka, tak dogłębna i ciemna, jaka odzwierciedlała wszystko to, co działo się z Odairem. Po prostu rozpacz. Nic więcej. Ale oczywiście nikt nie widział, jak zawsze, zamknął to głęboko w sobie, na klucz, aby nikt nie dojrzał w jego oczach smutku czy trwogi. Nawet rankiem, gdy wstał, zerknął do szafy i spojrzał na porwane ubranie był zbyt wyprany z czegokolwiek, aby chociażby pokręcić głową i uznać, że jego wszelakie alkoholowe modlitwy poszły na nic. Przepraszam, tak już jest, po prostu świat szaleje, zamienia się w arenę. Nie, oni ciągle na niej są, ciągle walczą o przetrwanie, walczą o siebie samych, aby zachować choć odrobinę prywatności i życia, odrobinę własnych myśli. Oczywiście z lekkim kacem, roztarganą czupryną i Annie, po którą wcześniej poszedł, pojawił się w Centrum Dowodzenia. Wyglądał tak śmiesznie, że przy wejściu poproszono o legitymowanie się, ale nic sobie z tego nie zrobił. Po prostu wierzył, że jeśli tam wejdzie, jeśli się uśmiechnie – będzie dobrze. Ale w momencie przekroczenia progu drzwi i ujrzenia niemałej liczby gości na Sali, po prostu się uśmiechnął i zwrócił bezpośrednio do Coin. -Tak się cieszę, że widzę Cię pełną wigoru i siły, po prostu znakomicie – opadł na jedno z krzeseł, a jego uśmiech nieco zbladł – Patrzę na dzieło rebeliantów i mam wrażenie, że zataczaaamy krąg – narysował palcem wskazującym małe kółeczko w powietrzu – Dobra i zła passa co chwila zmieniają właścicieli. W końcu natrafi na inicjatora całego przedstawienia i wszystko po prostu się posypie. Taka delikatna aluzja do Kapitolu i Snowa – na końcu posłał jej subtelny uśmiech, niezwykle serdeczny, jak i szyderczy. A w jego oczach nie kryło się szaleństwo, po prostu ją obserwował, przyglądał się reakcji i czekał. Zawsze czekał, od zawsze. Odpowiedni moment kiedyś nadejdzie.
|
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 6:56 pm | |
| // Z dworca, gdzie hm... nie ma jeszcze posta.
Z każdym krokiem, który stawiam na kamiennej, błyszczącej posadzce utwierdzam się w jednej myśli - wszystkie moje życiowe drogi sprowadzają się do jednego miejsca. Raz po raz, dokładnie w to samo miejsce. Nawet nie do Kapitolu, nie w tym rzecz. Punktem docelowym tej wędrówki jest ośrodek szkoleniowy. Ile razy bym nie uciekał i bez znaczenia jak daleko. Ani na którą stronę przeszedł. Kapitolińczycy, czy rebelianci… Każdy mój wybór, bez znaczenia jakim by był zawsze zaprowadzi mnie tutaj. Pieprzone przeznaczenie. Nie, nie wierzę w przeznaczenie. Ale jak inaczej mam skomentować to, że po raz kolejny przechadzam się pomiędzy zimnymi murami tego gmachu? Ucieczka jest kompletnie bezcelowa. Bezsensowne poparcie Coin, wojna i tysiące poległych, tylko po to, aby zatoczyć ogromne koło i wrócić do punktu wyjścia. W okrojonym składzie oczywiście. Ale pomimo wszystko nie umiem popadać w żałobę myśląc o osobach, które straciliśmy w czasie poprzednich miesięcy. Nie w tym momencie i nie kiedy u mojego boku znajduje się Cypri. Cała i zdrowa to może za dużo powiedziane, ale jest to i więcej nie mogę sobie nawet zażyczyć. Po tym, ile wycierpiałem z braku jej obecności, chyba żaden czas spędzony razem nie będzie mi w stanie tego zrekompensować. Ale chcę już zostawić ten okropny okres za sobą, skoro nie wiadomo, jak długo będzie nam dane zaznać takiego szczęścia. Chwila. Zapewne skończy się w momencie, w którym przekroczymy drzwi centrum dowodzenia. Mogę już dojrzeć jak nieubłagalnie zbliżają się na horyzoncie, a każdy krok stawiam z lekki wahaniem. Jestem całkowicie pewny, że gdyby nie Cypri odstawiłbym tutaj o wiele większy dramat. Rozważając wszystkie możliwe opcje ucieczki. Ucieczki, której i tak nie miałbym szans wprowadzić w życie. Mimo, że korytarz wydaje się spokojny i opuszczony, to w każdym rogu kryją się kamery i podsłuchy. Ale i bez nich Coin wiedziałaby, że nie stawiłem się na zebraniu. Tak więc pozostaję w sytuacji bez wyjścia. A najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że teoretycznie nikt nie rozkaże mi tam się pojawić. Nie ma żadnego strażnika, który przypilnowałby mnie, aby nie postawił chociaż jednego, pełnego wątpliwości, kroku w tył. Więc teoretycznie (bardzo teoretycznie) sam podejmuję decyzję, w praktyce jestem kompletnie ubezwłasnowolniony. Kątem oka kolejny raz zerkam na kroczącą z boku blondynkę, jakby ciągle utwierdzając się, że wciąż jest ze mną. A nie jedynie halucynacją czy zjawą, która zniknie tak samo, jak tylko się pojawiła. Mam irracjonalną potrzebę dotknięcia jej, chwycenia za rękę, czegokolwiek – tylko po to, aby udowodnić samemu sobie, że nie rozpłynie się w powietrzu, kiedy tylko moja dłoń będzie o parę centymetrów od jej. Ostatecznie jednak przywołuję się do porządku, po odstawieniu tej żałosnej sceny w mieszkaniu Johanny, raczej wystarczy nam mojego dziwnego zachowania. - Głuptasie, ile razy mam jeszcze błagać, żebyś dała mi tą torbę? To uwłaczające. – rzucam, widząc jak ugina się na jeden bok, pod jej ciężarem. Jednak odpowiedź jest taka sama jak za każdym poprzednim razem. Posyła mi jedynie milczący, trochę kpiący uśmiech i nie mogę nie odpowiedzieć tym samym. Obejmuję ją ramieniem, chcąc też podstępem ukraść jej, jej bagaż. Ale raczej nic z tego, bo jej palce zaciskają się jeszcze mocniej na pasku. Nie mogę też więc nie zauważyć jej bladej skóry, trochę poszarzałej – zapewne z mrozu, bo rękawice są jedynym elementem jej stroju, który w jakimś stopniu nadaje się na tą porę roku. Nie mogę przez to pozbyć się uczucia wstydu, przez to w jakich warunkach musiała żyć przez ostatnie miesiące. Na dodatek sińce pod jej oczami mówią o przynajmniej paru nieprzespanych nocach, i nie mogę przestać się jej z troską przyglądać. - Jak tylko będzie po wszystkim, zabieram Cię na gruntowne zakupy. I zero przewracania oczami! – śmieję się lekko, próbując ukryć zmartwienie w moich oczach. Nawet nie orientuję się kiedy stajemy pod drzwiami. Przystajemy na moment, a Cypri zerka na mnie jakby próbując znaleźć we mnie choć odrobinę otuchy i staram się jej dać jej jak najwięcej, ale sam nie mogę jej wiele wykrzesać. Czuję, że powinienem powiedzieć coś, co nam obu pomogłoby przejść przez ten próg, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Liczę tylko, że tym razem los będzie nam bardziej sprzyjał. Ale dopiero wchodząc do środka, ogarniając spojrzeniem znajome twarze i znajdując się w pomieszczeniu, tak związanym z naszym pobytem na arenie – wiem, że nikt ani nic nam tego nie ułatwi. Bez zbędnego powitania zasiadam na jednym z foteli. Nie ujawniając żadnych emocji, z profesjonalną powagą spotykam się spojrzeniem z Coin – po czym szepczę tak cicho, że jedynie Cypriane może usłyszeć moje słowa: - Let’s get this party started.
Ostatnio zmieniony przez Noah Atterbury dnia Wto Cze 11, 2013 9:56 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Wto Cze 11, 2013 9:01 pm | |
| //Wesele
Zeszłej nocy ledwo spałem. Oczywiście, jeśli za sen można uznać zamykanie oczu i wmawianie sobie, że śpię oraz otwieranie ich, gdy tylko obrazy ze ślubu zaczynają się pojawiać pod moimi powiekami, jakby ktoś je tam namalował. W mojej głowie jakiś cichy, wysoki głosik mruczy to twoja wina, to wszystko twoja wina, jednak uznaję to za objawy zmęczenia, a nie pożerające mnie od środka poczucie winy. Przecież nie miałem z tym nic wspólnego, nie wiedziałem, że tak to się skończy, prawda? To żadne usprawiedliwienie. Przecieram zaczerwienione od niewyspania oczy i głośno ziewam, zanim wchodzę do pomieszczenia głównego w centrum dowodzenia. Nie chcę, żeby któraś z tych irytujących, podejrzanych i najczęściej podstarzałych rebeliantek rzuciła mi chłodne spojrzenie w stylu ach ta niewychowana młodzież, ja dorastałam w podziemiach, a zachowuję się znacznie lepiej! Krzywię się na samą myśl o ponownym spotkaniu prezydent Coin, która od pewnego czasu zajmuje najwyższe miejsce w liście osób, których zwyczajnie nie trawię. Chociaż nie, nie trawić można kogoś, kto dręczył cię w podstawówce lub rzucił jakąś niemiłą uwagę na twój temat. Choć może wydawać się to mocnym słowem, tej kobiety zwyczajnie nienawidzę. Nienawidzę tego jej spojrzenia, jakby znała każdy twój sekret i nie miała żadnych oporów przed ujawnieniem go światu, jeśli tylko nie będziesz jej posłuszny. Nienawidzę tej jej chłodnej podstawy, która sprawia, że nawet przebywanie w jej towarzystwie powoduje gęsią skórkę na całym ciele. Jednak przede wszystkim nienawidzę jej za to, że przez nią czuję się w ten sposób, w jaki się czuję. Jakbym był zdrajcą, jakbym zmienił się w kogoś, kim nie jestem i zdecydowanie nie chcę być. Potrząsam głową, nie myśl o tym, nie warto. Odrzucam także myśli dotyczące ostatniego wieczoru i wszystkiego, co się wówczas wydarzyło - a naprawdę można by było wymieniać. Przypominam sobie, żeby koniecznie zadzwonić do Dominika, albo lepiej – pojechać do jego domu i udawać, że chcę się spotkać z Fai. Wiem, że muszę z nim porozmawiać i ta myśl ponownie wywołuje u mnie uczucie, jakbym był chory i mógł w każdej chwili zemdleć lub zwymiotować, jednak tak należy postąpić. Odrobinę przeraża mnie fakt, że martwię się o niego bardziej niż o własną dziewczynę, jednak postanawiam odłożyć te przemyślenia na później i skupić się na organizowaniu igrzysk – nie ważne, jak niedobrze mi się robi na samą myśl, że jestem tego częścią. Otwieram drzwi i wchodzę do środka, zauważając, że większość mentorów i organizatorów już się tam znajduje. Wymieniam szybki uśmiech z Noah, z którym nie rozmawiałem od miesięcy, choć jeszcze podczas wojny byliśmy ze sobą bardzo blisko, po czym kłaniam się pani prezydent, uśmiechając się lekko ironicznie pod nosem. Gratuluję, Samie, w ten sposób na pewno zmienisz sytuację panującą w Panem. Zachowuj się jak poddany pies, to tak odważne z twojej strony. Zajmuję jedno z wolnych miejsc i usadawiam się wygodnie, zakładając nogę na nogę i poprawiając okulary na nosie. - Igrzyska czas zacząć – mruczę bardziej do samego siebie. Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś wypowiem te słowa.
|
| | | Wiek : 52 Zawód : była prezydent Panem Obrażenia : w śpiączce
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Sro Cze 12, 2013 10:51 pm | |
| Kiedy zegar na ścianie wybija dziesiątą, mięśnie na twarzy pani prezydent drgają lekko, a ona sama podnosi się z fotela. Przez chwilę patrzy z góry na wszystkich zgromadzonych ludzi, zatrzymując wzrok o sekundę dłużej na pustym miejscu Clove. Następnie odchrząkuje cicho i zaczyna monolog.
- Witam wszystkich - mówi chłodno, jej głos jest jednostajny i bezbarwny, pozbawiony jakichkolwiek wyższych bądź niższych tonów. - Dziękuję za stawienie się prawie w komplecie. I przepraszam, za tak nagłe wezwanie, mam nadzieję, że nie pokrzyżowano wam żadnych planów - dodaje tonem, który sugeruje, że osobiście mało obchodzą ją czyjekolwiek plany. Robi krótką pauzę, podczas której w pomieszczeniu zapada dzwoniąca w uszach cisza. - Jak już wspomniano w wiadomościach, które otrzymaliście, spotkanie dotyczy organizacji 75. Głodowych Igrzysk. Wiem, że dla wielu ta decyzja może wydać się kontrowersyjna, ale od dłuższego czasu obserwujemy nastroje w państwie i razem z doradcami uznaliśmy, że taka forma... edukacyjna może przynieść wymierne korzyści, a przede wszystkim - dać niektórym z nas poczucie wyrównania rachunków. - Kobieta znów milknie, obserwując reakcje na twarzach zebranych. - Większość z was została tu dziś wezwana, ponieważ otrzymaliście przywilej pełnienia zaszczytnej funkcji mentorów dla tegorocznych trybutów. Wyjątek dotyczy panny Darkbloom oraz panny Ryswell, które proszę, aby zostały chwilę po spotkaniu. - Zatrzymuje wzrok na sekundę najpierw na Vivian, a następnie na Tyene, po czym nagle prostuje się i podnosi wyżej głowę. - Ale przechodząc do sedna. Mieszkańcy Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, zostali właśnie zgromadzeni na dworcu kolejowym. Tam rozstawiliśmy też telebimy, na które przeniesiemy obraz z tego, co za moment stanie się w tym pomieszczeniu. Każdy z was podejdzie do kokpitu, który przez cały czas losuje nazwiska i w dowolnym momencie zatrzyma mechanizm. W ten sposób, wylosuje nazwiska dwóch trybutów - dziewczyny i chłopaka. Wszyscy wybrani zawodnicy wsiądą następnie do pociągu, który przywiezie ich prosto do Ośrodka Szkoleniowego. Od tej pory staną się też waszymi podopiecznymi, których będziecie mieli za zadanie poprowadzić do zwycięstwa. Jesteście gotowi? - pyta, choć nie czeka na odpowiedź. Zamiast tego naciska jakiś przycisk na panelu przed sobą, a ekran za nią rozjaśnia się, ukazując dwa prostokątne pola, w których przez cały czas zmieniają się nazwiska - zbyt szybko, żeby zdążyć uchwycić chociaż kilka liter. - Proszę byście podchodzili w takiej kolejności, w jakiej siedzicie dookoła stołu - dodaje, po czym odsuwa się nieco na bok, zostawiając mentorom wolne miejsce przy panelu i z niewzruszoną miną obserwując mieniące się nazwiska.
Przy każdym losowaniu mechanizm jest identyczny. Mentor musi podejść do panelu i nacisnąć przycisk - wtedy ekran zatrzymuje się, wyświetlając dwa nazwiska oraz zdjęcia osób, do których one należą. Ten sam ekran, wraz z przebitką na losującego mentora, jest widoczny na telebimach rozstawionych w całym mieście - w tym na dworcu kolejowym, na którym zgromadzeni są przyszli trybuci. Po wylosowaniu, mentor wraca na miejsce a system zaczyna losować kolejne nazwiska. Posty możecie dodawać w dowolnej kolejności, ale kolejność fabularna, wraz z wylosowanymi trybutami, zostanie podana niżej: Chantelle Pourbaix-Troy Cordelia Snow Florian Crane
Noah Atterbury Blue Flickerman Theo Madden
Clove Leland Anna le Brun Deion S. Esnath
Sam Quillin Amanda Terrain Hugh McConnel
Annie Cresta Eileen Soul Artur Spark
Alyssa Marberry Illisa De'Ath Bob Joice
Finnick Odair Sabriel Kent Sawyer Crane
Reiven Ruen Hope Flickerman Paul Treyd
Cypriane Sean Lorin Templesmith Booker Rodwell
Johanna Mason Serenity Vaught Seth Vockins
Lily Rose Candelaria McCoy Freddie Lynn
Cato Hadley Atena Sky Connor Henderson |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 6:34 pm | |
| Za każdym razem, gdy do pomieszczenia wchodzi ktoś, kogo znam, moja twarz drga, a usta zaciskają się w linię. Nie mam pojęcia, jak przyjąć obecność osób, które jeszcze jakiś czas temu chciałam rozszarpać na strzępy, praktycznie w tym samym budynku. Mam kiwnąć głową i uśmiechnąć się? A może udawać, że w ogóle się nie znamy? Obie te opcje zdają się być żałosne w obliczu tego, przez co wszyscy przeszliśmy, zarówno w tym miejscu, jak i na arenie oraz podczas rebelii. W żaden sposób nie zaprzeczę rzeczywistości, więc zmuszam się jedynie do popatrzenia na byłych trybutów przez kilka sekund, co ma zapewne świadczyć, że ich poznaję. Nie mogę jednak powstrzymać się od gwałtownego wzdrygnięcia, gdy w pomieszczeniu pojawia się Trójka. Ostatni raz widziałam ją chyba w Siódemce, kiedy usiłowała nastawić mi złamany nos, choć to głównie moja wina, że ostatecznie jej się nie udało. Śledzę ukradkiem, jak dziewczyna zajmuje miejsce przy jakimś rudzielcu, po czym opuszczam wzrok, nie chcąc na nią dłużej patrzeć. Prawie nie znam kolejnych osób, które wchodzą do pomieszczenia, jednak gdy widzę młodo wyglądającą blondynkę, a nieco później swojego byłego mentora, w mojej pamięci coś drga. Szczególnie przy tym drugim. Przygryzam wargę, rzucając Finnickowi niepewne spojrzenie, którego Odair na szczęście raczej nie może zauważyć, rozmawiając z Coin. Odkąd widziałam Finnicka po raz ostatni, minęło kilka miesięcy, lecz gdy patrzę na niego teraz, mimowolnie wspominam jego pobłażliwie spojrzenie i chęć pomagania mi na każdym kroku, jakbym była małym, zagubionym gdzieś na pustkowiu dzieckiem. Krzywię się lekko, jednak chwilę później upominam w myślach. Nie powinnam przyjmować wrogiego nastawienia w stosunku do kogokolwiek, kto mógłby czuć do mnie chociażby odrobinę sympatii. Nie popełnię znów tego samego błędu. Nagle orientuję się, że w pomieszczeniu zapadła cisza, lecz innego rodzaju niż ta poprzednia. Podnoszę wzrok i dostrzegam, że prezydent Coin podnosi się z fotela, a następnie obdarza zebranych swoim beznamiętnym spojrzeniem. - Witam wszystkich - zaczyna po chwili, a ton jej głosu wcale nie różni się od tego, który zapamiętałam. Nie pobrzmiewa w nim nic, co mogłoby świadczyć, że Coin jest dumna ze swojego postanowienia, pełna żądzy wyrównania rachunków czy czegokolwiek innego. Kobieta ciągnie swój monolog, któremu siłą rzeczy muszę się przysłuchiwać, choć na większość słów, które padają z jej ust, mam ochotę zareagować prychnięciem. Nie mogę się powstrzymać, gdy słyszę sformułowanie "pełnienie zaszczytnej funkcji mentorów dla tegorocznych trybutów" i po mojej twarzy przemyka grymas złości. Staram się jednak szybko opanować, licząc, że co najwyżej Noah go zauważył, po czym ponownie wsłuchuję się w monolog Coin. - Ale przechodząc do sedna. Mieszkańcy Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, zostali właśnie zgromadzeni na dworcu kolejowym. Tam rozstawiliśmy też telebimy, na które przeniesiemy obraz z tego, co za moment stanie się w tym pomieszczeniu. Każdy z was podejdzie do kokpitu, który przez cały czas losuje nazwiska i w dowolnym momencie zatrzyma mechanizm. W ten sposób, wylosuje nazwiska dwóch trybutów - dziewczyny i chłopaka. Wszyscy wybrani zawodnicy wsiądą następnie do pociągu, który przywiezie ich prosto do Ośrodka Szkoleniowego. Od tej pory staną się też wasz... Reszta słów jakoś umyka mojej uwadze, którą aktualnie zaprząta jedynie druzgoczący fakt, kto weźmie udział w 75. Głodowych Igrzyskach. Mrugam kilkakrotnie, czując się tak, jakby coś niewyobrażalnie głośnego obudziło mnie z głębokiego snu. Kapitolińczycy. Właściwie jeszcze dzieci, a na dodatek te, które podczas poprzednich Igrzysk z zapałem kibicowały większości z nas, cieszyły się, gdy kogoś pokonywaliśmy, lub płakały, kiedy sami znajdowaliśmy się w potrzasku. Kto wie, czy para, którą wylosuję, była mi przychylna podczas Igrzysk albo wręcz przeciwnie - czy obstawiała moją śmierć. A teraz ja będę miała za zadanie obstawiać, jak szybko zginą, ta parka dzieci, które nie mają absolutnie żadnych szans na przetrwanie. Z mieszanką niepokoju i podenerwowania obserwuję prostokątne pola na ekranie za plecami Coin, w których widnieją zmieniające się nieustannie nazwiska. Wśród nich te należące do moich przyszłych trybutów. Na samą tę myśl niespostrzeżenie ogarnia mnie strach, który sprawia jednak, że moja twarz zdaje się być praktycznie wyprana z jakichkolwiek emocji. Mimo to wewnątrz odnoszę wrażenie, że lada moment rzucę się do ucieczki, i w żaden sposób nie mogę się uspokoić. Pozostaje mi jedynie patrzenie, jak kolejne osoby podchodzą do ekranu i naciskają przycisk. Gdy przychodzi moja kolej, początkowo zdaje mi się, że nie wstanę z fotela, a tym bardziej nie zrobię ani jednego kroku. Dodaję sobie jednak otuchy faktem, że im szybciej to zrobię, tym mniej czasu będę musiała spędzić nad myśleniem, kogo wylosuję. Podnoszę się więc z fotela z równie kamienną twarzą co wcześniej, po czym zmuszam się do szybkiego obejścia stołu i zatrzymania się tuż przed ekranem. Patrzę na niego przez chwilę z widocznym, czystym przerażeniem w oczach, po czym drżącymi lekko palcami odnajduję przycisk i naciskam go. Lorin Templesmith. Booker Rodwell. Zdjęcia obu trybutów, które wyświetlają się wraz z imionami i nazwiskami, stanowią tylko kolorową plamę w moich myślach, kiedy odrywam palce od przycisku. Pewne jest, że absolutnie ich nie znam, jedynie nazwisko trybutki mgliście przypomina mi jakiegoś kapitolińskiego celebrytę. Mniejsza z celebrytą. I tak oboje zginą. Wycofuję się pospieszenie, skacząc po całym pomieszczeniu wzrokiem, po czym jakimś cudem docieram do swojego fotela i od razu na niego opadam. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Doradca ds. technologii Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 7:06 pm | |
| Uśmiechem witam Noaha, który wchodzi do sali. Podobny uśmiech posyłam Reiven, przekazując jej, że wszystko jest w porządku - przynajmniej jeszcze przez chwilę, dopóki mamy się z czego cieszyć. A potem cała radość umiera - nadchodzi godzina zero. Podczas krótkiej przemowy prezydent Coin siedzę niczym skamieniała, do samego końca mając wrażenie, że to wszystko okaże się tylko złym snem. Nie żartem - bo Coin zapewne nie ma w zwyczaju żartować z niczego, ale najgorszym z możliwych koszmarów. Gdy jednak rozglądam się dookoła i dostrzegam wyczekujące spojrzenie pani prezydent, z ciężkim westchnieniem podchodzę do panelu, próbując przybrać na twarz uśmiech dodający otuchy, której mi samej w tym momencie brakuje. Przygryzając wargę naciskam przycisk i sprawdzam rezultat losowania. Litery, układające się w imiona kandydatów na trupów niemalże do mnie krzyczą. Cordelia Snow. Florian Crane. Z jednej strony - przyszli trybuci, wciąż dzieci. Z drugiej - krewni dwóch osób, które najbardziej przyczyniły się do poprzednich Igrzysk, wychowani w luksusie, rozpieszczeni i nieznośni. Jednak teraz nie ma tu miejsca na osobisty stosunek - nie muszę darzyć ich miłością, jednak przynajmniej publicznie powinnam okazywać im wsparcie. Głośno odczytuję nazwiska moich podopiecznych, po czym delikatnie się uśmiecham, a w moich oczach widać lekkie współczucie. Pomimo wszystkiego, nie sądzę, by zasłużyli sobie na los, którzy dzielili ich poprzednicy z dystryktów przez minione 74 lata. Mając świadomość, że za moimi plecami znajduje się cała kolejka oczekujących na przydział, pozwalam sobie jedynie na krótki komentarz. - Niech los zawsze Wam sprzyja. - mówię cicho, po czym odchodzę na swoje miejsce. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : kawiarka Przy sobie : aparat fotograficzny, leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 7:43 pm | |
| //niebyt
Sto dwadzieścia osiem. Na tyle właśnie kawałków podarłam tą karteczkę, którą podano mi na weselu Mike'a i Rei. Zrobiłam to bez wahania, zaraz po przeczytaniu treści. Rwałam ją bezsensownie drżącymi dłońmi, z gardła wydostawał mi się spazmatyczny szloch. Potem cisnęłam skrawkami o podłogę i nadepnęłam na nie, jakby dla pewności, że już nie zdołają mi zaszkodzić. Ale tak naprawdę to nie one zawiniły. To nie one to zorganizowały. Siedemdziesiąte Piąte Igrzyska Głodowe. Potem pamiętam, że długo płakałam i pozwoliłam Finnowi odprowadzić mnie do wyjścia, podczas gdy płomienie sięgały po nas z coraz większą zachłannością. Natomiast nawet nie chciałam słyszeć o przyjściu na to spotkanie. Od rana miałam złe przeczucia, prosiłam, żeby dali mi spokój, ale oni nie widzieli takiej opcji. Przyjechał po mnie Finnick- chociaż tyle, albo aż tyle, zależy, jak na to patrzeć. Nie byłam dobrą kompanką; wypłakałam wszystkie łzy, ale emocje wciąż były zbyt silne. Szczękały mi zęby, słowa pani prezydent zlały się w niezrozumiały jazgot. Kiedy poprosiła mnie o wylosowanie dwójki dzieci, w gardle stanął mi kołek. Trzęsąc się na całym ciele uniosłam dłoń i przytknęłam ją do oczu, szybko nacisnęłam przycisk, żeby zaraz potem odwrócić się na pięcie i odejść. Żadnych uczuć, Annie. Żadnych uczuć. I tylko jakaś część mnie cieszyła się samolubnie, że Finnick też tu jest. Spróbowałam odszukać jego wzrok, błagalnie krzycząc w myślach, żeby zrozumiał i żeby się spojrzał, a potem powiedział, że będzie dobrze, i żeby mnie stąd zabrał. Jak najszybciej i już na zawsze. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Mentorka
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 9:12 pm | |
| Panie i Panowie, Siedemdziesiąte Piąte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte! To były jedyne słowa, które rozbrzmiewały jej w głowie po potwierdzeniu jej podejrzeń. Jednak nadal wszystko to wydawało się złym snem, koszmarem. Może nawet nim było, tyle że różnica polegała na tym, że z tego snu się nie wybudzi. …forma... edukacyjna może przynieść wymierne korzyści, a przede wszystkim - dać niektórym z nas poczucie wyrównania rachunków…. Forma edukacyjna? Więc mordowanie młodych ludzi na arenie przez ostatnie siedemdziesiąt cztery lata było jedynie nauczką? Po co, więc rebelia skoro nic się nie zmieniło? W końcu rozpoczęło się losowanie. Trybutem w tej chwili mógł zostać każdy, nawet jej rodzeństwo jeśli jeszcze żyje. Kiedy maszyna rozpoczęła zwalnianie, aby w końcu zatrzymać się na dwóch nazwiskach, wstrzymała oddech. Na szczęście nie była to ani Cecily, ani Basil. Jest zadowolenie nie trwało długo, ponieważ na ekranie pojawiło się inne znane jej nazwisko. Snow. Cordelia. Tylko ona mogła mieć takiego farta. Przewijają się kolejne nazwiska. Część z nich pamięta, o niektórych nigdy nie usłyszała. Ale czy to ważne? Tak czy siak to nie ma znaczenia. I tak wyślę te dzieci na śmierć. Mało brakowało, a sama mogłaby trafić na arenę. Ma tylko dziewiętnaście lat, to tylko rok różnicy. Poza tym Coin załatwiła to tak, że to mentorzy pociągają tak jakby za spust. To ich ręka wylosuje tych nieszczęśników, którzy zostaną zmuszeni do walki na śmierć i życie. Kiedy przychodzi jej kolej wstaje na drżących nogach i rusza w stronę maszyny losującej. Z całych sił musi się starać aby jej nogi nie drżały i żeby nie upaść. Wszystko rozmazuje się jej przed oczami. Gdy imiona i nazwiska trybutów są już wybrane i wyświetlają się na pulpicie, ona nie może się nawet z nich rozczytać. Są jedynie ciemnymi plamami na jasnym tle. Jedyną pewną rzeczą jest to, że jest to dziewczyna i chłopak, ale wie to tylko dlatego, że nie ma innej opcji. Poza tym te dzieci już są skazane na śmierć. Ona mentorką? Inni albo już mentorowali trybutom, albo przynajmniej byli na arenie. A ona? Przez cały ten czas przyglądała się tylko z boku całej tej jatce. Miała tylko nadzieję, że tej podopieczni, kimkolwiek byli, nie zginą jako pierwsi. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 9:20 pm | |
| Kolejne słowa Coin ulatują w przestrzeń. Z początku naprawdę staram się jej słuchać, skupić na jej żelaznym spojrzeniu, ściągniętych brwiach i wydatnych, ruszających się policzkach. Tak, nienawidzę jej. Jak zresztą za pewne każdy w tym pomieszczeniu, ale nie mogę pozwolić, aby cokolwiek uszło mojej uwadze. Z czasem jednak łapię się na tym, że jej głos dochodzi jakby bardziej z oddali, aż w końcu gubię się gdzieś w jej monologu, pewnie najzwyczajniej dlatego, że mój umysł próbuje się bronić przed informacjami, jakich nie chce pod żadnym pozorem przyswoić. Obiegam wzrokiem twarze ludzi siedzących dookoła panelu. Wyliczam, których z nich znam, próbując jak najskuteczniej odciągnąć uwagę do tego co dzieje się na moich oczach, na naszych oczach. I pomyśleć, że początek rewolucji był parę miesięcy temu, a jednak, w tym momencie odnoszę wrażenie, że przeżywamy kolejną. A jeżeli pójdziemy tym tropem, kapitolińczycy – starzy kapitolińczycy – pójdą za naszym przykładem, organizując swoje pospolite ruszenie. I w ten sposób historia nam się powtórzy. Ile jeszcze raz w czasie mojego życia? Nie chcę wiedzieć. Energicznie odrywam wzrok od kolejnej osoby, tym razem Sama – próbuję rozgryźć do może chodzić mu pogłowie, ale jego myśli pewnie są aż zbyt podobne do moich, bo jeszcze zaledwie moment temu był w dobrym humorze – po którym teraz nie ma ani śladu. Niemniej jednak, przerzucam się na Coin, co coś, co zaledwie ułamek sekundy temu padło z jej ust, mimowolnie przyciąga moją uwagę. '...taka forma... edukacyjna może przynieść wymierne korzyści, a przede wszystkim - dać niektórym z nas poczucie wyrównania rachunków.' Wyrównanie rachunków?! Chyba każdy jest skłonny zgodzić się, że nastąpiło to już w momencie, w którym wymordowaliśmy ich bliskich i zamknęliśmy w gettcie. W gorszych warunkach, niż w którymkolwiek z dystryktów – jedynie czekając na kolejną falę samobójstw. …"wyrównanie rachunków". W czy mogły zawinić dzieci? Czy Coin właśnie nie to chciała powstrzymać? Oczywiście, że nie. I jedyne rachunki, są jej. Nieograniczona rządza władzy, splamiona krwią niewinnych. Kto w tym momencie wydaje się większym skurwysynem? Kiedy tylko urywam wewnętrzny monolog upominam się w myślach. Łudząc się, że nie pokazałem po sobie ani odrobiny złości, albo gdzieś pomiędzy zdaniami Almy nie posłałem jej zaciętego spojrzenia. Przysuwam fotel bliżej stołu i podpieram brodę na pięści, - zaciśniętej pieści- jedynej oznace targającego mną gniewu. Usilnie próbuję skupić się na słowach pani prezydent, chociażby po to, aby nie doznać kolejnego szoku tak jak przed chwilą. Słucham, o ludziach zgromadzonych w KOLCu, wciąż jednak nie mogąc, ani nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli. Ale chcąc nie chcąc ten moment musiał nastąpić, niczym wylanie na mnie kubła zimnej wody - koniec z oszukiwaniem się. - ...Każdy z was podejdzie do kokpitu, którzy przez cały czas losuje nazwiska i w dowolnym momencie zatrzyma mechanizm. W ten sposób, wylosuje nazwiska dwóch trybutów - dziewczyny i chłopaka... Wiedziałem, wiedziałem odkąd tylko dostałem ten przeklęty list, że ta chwila nastąpi. Zbliżała się nieubłagalnie, a je nie mogłem nic zrobić, co odwlekło by ją chociaż odrobinę. Tak, zdawałem sobie sprawę z tego, z jakiej okazji odbywa się to spotkanie. Igrzyska m i a ł y s i ę o d b y ć w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedyś tam, za miesiąc, może dwa. Nie w tym tygodniu i nie dzisiaj. Po prostu nie dzisiaj. Nie wyobrażam sobie, że jednym dotknięciem panelu mogę skazać dwóję osób – dzieci – na śmierć, ot tak. Nie jestem taki, nie po to przebyłem tak długą drogę, aby wrócić do punktu wyjścia. Jak będę miał im później spojrzeć w oczy? Nie jestem na to gotowy, nigdy nie będę. Zanim jednak przestaję bić się z myślami, bo Chantelle wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do kokpitu. Uśmiecham się do niej blado, a ona odwzajemnia tej grymas, z nieco lepszym efektem. Wzrokiem tylko przelotnie otaczam trybutów, których wylosowała. Gdzieś w środku mnie wciąż przebijają się resztki myśli, że to dalej Ci sami ludzie, którzy zaledwie rok temu oglądali nas na ekranach telewizorów. Może zakładali się o to, kiedy padnę i kto mnie wykończy. Jednak w żaden sposób mi to jednak nie pomaga, to nie zbrodnia na miarę tej, którą zaraz mam wykonać. Palcami rytmicznie uderzam o blat panelu, żeby w jakiś sposób pozwolić ujść nerwom. W myślach odliczając godziny, odkąd paliłem ostatniego papierosa i licząc minuty do kolejnego. Nie wystarczyło, że wojna wzmogła mój nałóg. Oto nachodzą Igrzyska. W tym momencie Chan wraca na swoje miejsce, rzuca mi trochę nieobecne spojrzenie, może nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę jaki wyrok śmierci podpisała i na kogo. Zaciskam usta w wąską linię i postępuję parę kroków naprzód, aż do kokpitu. Zdaję sobie sprawę z faktu, że nie mogę przeciągać tej chwili, ale usilnie staram się wyłapać jakąś twarz, nazwisko – kogoś, przy kim miałbym mniejsze wyrzuty sumienia, jak irracjonalne by się to nie wydawało. Szybko przebiega przez moją głowę jeszcze myśl, czy spotkanie jest transmitowane na żywo. Czy dzieci mogą zobaczyć wahanie w moich oczach, niepewność w ruchach? I czy zadają sobie sprawę, że naprawdę nie chcę tutaj być? Przygryzam dolną wargę i energicznie przyciskam panel, chcąc mieć to już za sobą. Przede mną i zdecydowanie za blisko mnie, wyświetlają się dwa zdjęcia. Przeklinam w myślach, nie orientując się nawet jak długa i siarczysta była to wiązanka. Spoglądam na twarz chłopaka. Theo Madden. Może być prawie w moim wieku, może mieć dziewczynę, może mieć rodziców. W tym momencie zabrałem mu całą przyszłość. Przełykam głośno ślinę, przenosząc wzrok na dziewczynkę – Blue Flickerman - i mimowolnie od razu przymykam oczy, jak w momencie odczuwania nagłego, przeszywającego bólu. Cóż, właśnie tak się czuję, kiedy przede mną ukazuje się twarz małego, uśmiechniętego aniołka. Nie mogę się z nimi spotkać, po prostu nie mogę. Przybieram kamienny wyraz twarzy, kiedy odwracam się do skromnej publiki, ale nikomu nie spoglądam w oczy, kiedy wracam na miejsce.
Ostatnio zmieniony przez Noah Atterbury dnia Czw Cze 13, 2013 9:53 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 9:37 pm | |
| Miała ochotę roześmiać się Coin w twarz. Wyrównać rachunki. Co ona mogła o tym wiedzieć, nie była trybutką, ba! nawet nie musiała martwić się o swoich bliskich bo Trzynasty Dystrykt nie brał udziału w Igrzyskach. Przecież nie istniał. Żartem było to, że uzasadniała Igrzyska możliwością wyrównania rachunków. Gdyby wybór należał do byłych trybutów pewnie żadne z nich nie wybrałoby takiej drogi na zemstę. Tylko dzięki wściekłości wypełniającej ją po brzegi Rei się nie rozkleiła. Bała się wyniku losowania, ale wiedziała, że to nieuniknione. Pierwsze załamanie przyszło, gdy Noah wylosował Blue. Reiven zacisnęła dłonie na brzegu munduru walcząc z łzami napływającymi do oczu. Mała kochana Blue. Ona wraz z siostrą były oczkiem w głowie Rei. Zawsze starała się przynieść dla nich coś ekstra gdy przemycała jedzenie do KOLCa. Chciała im pomóc, przygarnąć i zadbać o nie. Jakie szanse miała Blue z innymi dzieciakami i zmiechami na Arenie? Obserwowała kolejne losowania. Znała te twarze, widziała je w KOLCu. Straciła już rachubę. Dopiero kiedy krzesło obok niej się zwolniło zrozumiała, że następne losowanie będzie jej. Finnick usiadł, Rei wstała. Uniosła podbródek, zamierzała nie pokazywać słabości, nie przy Coin. Nie złamie jej. Przycisk losowania... Hope... druga z bliźniaczek. Serce Rei było zdruzgotane. Nie była pewna drugiej wylosowanej osoby. Przed oczami miała wciąż Hope. Przysięgła sobie w tym momencie, że zrobi wszystko, by dziewczynka przeżyła. Ale to będzie oznaczało działanie przeciwko Blue. Rei była rozdarta. Chciała wrócić do domu, do Michaela, do taty. Jutro będzie znów musiała być mentorką, zająć się trenowaniem dzieci do zabijania. Westchnęła i wróciła na swoje miejsce. Zauważyła, że podopieczne Cato, też należy do najmłodszych. Kojarzyła również i tą dziewczynkę. - Czy będą mogli się pożegnać ze swoimi rodzinami? - pytanie wyrwało jej się nim zdążyła ugryźć się w język. - Każdy z nas miał kilka chwil na pożegnanie z bliskimi. Jeśli się chcemy trzymać zasad powinniśmy im to umożliwić. - nie bała się Coin. Mogła ją zamknąć w więzieniu, torturować, zabić. Ale nie będzie potulnie czekać na to co zgotowała dla dzieciaków. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Czw Cze 13, 2013 10:10 pm | |
| końcówka zebrania
"Jak już wspomniano w wiadomościach, które otrzymaliście, spotkanie dotyczy organizacji 75. Głodowych Igrzysk. Wiem, że dla wielu ta decyzja może wydać się kontrowersyjna, ale od dłuższego czasu obserwujemy nastroje w państwie i razem z doradcami uznaliśmy, że taka forma... edukacyjna może przynieść wymierne korzyści, a przede wszystkim - dać niektórym z nas poczucie wyrównania rachunków". Te słowa wciąż siedzą w mojej głowie i przytomnieję dopiero na dźwięk własnego nazwiska, dopiero co wypowiedzianego przez Almę Coin; poza moim, pada nazwisko, które wydaje się być dziwnie znajome… Ale skąd mogłabym je znać…? Obserwuję, jak pani prezydent ze stoickim spokojem objaśnia ten skomplikowany dla mnie mechanizm. Na twarzach zgromadzonych widzę feerie uczuć, niekiedy wprost nie do opisania. Wpatruję się przez moment w puste miejsce przy stole i wzdycham cicho, odruchowo zasłaniając usta dłonią. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie słyszał; sam fakt, że moje nazwisko zostało wypowiedziane, wzbudza we mnie nieokreślony niepokój. Boję się. Czego się właściwie boję…? Nie wiem. Unoszę głowę po raz kolejny, gdy jedna z zebranych osób pyta o to, czy przyszli trybuci będą mogli pożegnać się z bliskimi. W jej oczach widzę determinację; coś mówi mi, że mentorka, kimkolwiek jest, nie będzie tak łatwo poddawać się woli i ambicjom Coin. Mam ochotę podejść do niej i zaoferować pomoc… Ale jak właściwie mam pomóc, skoro będę odpowiadać za wszystko, co stanie się tym dzieciom…? Nie umiem sobie wyobrazić, jak wygląda życie w jakimkolwiek innym dystrykcie. Trzynastka nigdy nie brała udziału w tej rzezi, a teraz ma za nią odpowiadać. Przeklinam w duchu ojca i fakt, że zawsze trzymał mnie na uboczu. Nawet po tym, jak skończyłam osiemnaście lat, nadal nie wolno mi było oglądać Igrzysk, chociaż ojciec opisywał mi areny i kazał je szkicować, aż znałam je na wylot. Tak naprawdę, widziałam tylko jedne Igrzyska, te, w których było dwoje zwycięzców. I, kiedy przypominam sobie, co działo się na tej arenie, śmierć tylu ludzi… Marzę o ucieczce na zawsze. Tim, gdzie jesteś? Wiem doskonale. Jest w siedzibie ciotki i czeka na jej powrót. Jak zawsze, czule ją przywita, a mnie prześle ukradkowe spojrzenie. W Trzynastce było łatwiej ukrywać nasz związek; tutaj, w Kapitolu, jedynymi miejscami, gdzie możemy się spotkać, są te, w których pada na nas cień Almy Coin. Czasami to wszystko staje się za ciężkie. W czasie gdy mentorzy losują nazwiska swoich podopiecznych, moja szefowa nadal siedzi w krześle, wyprostowana, z dłońmi złożonymi na biurku. Po chwili czuję na sobie jej wzrok, a gdy podnoszę głowę, spostrzegam, że taksuje mnie krytycznie. Uśmiecham się lekko i wskazuję plany aren, na co ona kiwa lekko głową i spogląda na drugą osobę, tę, która ma ze mną zostać. Nie wiem jeszcze, kim jest i co ma zrobić. Boli mnie głowa. Trzęsą mi się dłonie. Gdy ponownie unoszę dłoń do ust, znienacka czuję ostry zapach krwi. Sięgam po chusteczkę, żeby zatamować kolejny krwotok z nosa. Od rana miałam ich kilka. Czasem myślę, że w moim ciele jest za dużo krwi, która czeka, aż ktoś zada mi ranę, by mogła wypłynąć. Gdy ostatni mentorzy podchodzą, by wylosować nazwiska, pomiędzy planami zauważam małą karteczkę, złożoną na pół. Rozpoznaję pochyły charakter pisma. "Archiwum w siedzibie. Nocą." Po raz pierwszy tego dnia uśmiecham się z radością.
Ostatnio zmieniony przez Vivian Darkbloom dnia Pon Cze 17, 2013 12:57 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 18 lat Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Pią Cze 14, 2013 8:38 pm | |
| / znając Catona - kosmosProblem władzy już dawno został rozstrzygnięty: prezydent sama siebie wybrała, Coin przegryzła kilka milionów gardeł i tym samym udowodniła, że dokonała właściwego wyboru. Kiedyś w przyszłości wszyscy wprowadzą tą jedyną sensowną metodę wyboru przywódców: każdy wybierze się sam. Ale na razie, na te pierwsze lata i dekady, trzeba będzie terenom przewidzianym do wyzwolenia przyszykować liderów. Przecież nie będzie wybierać tłum, kierujący się wyłącznie powierzchownością kandydatów. Ich selekcją i odchowaniem zajmie się mądry i dobry władca. Wybierając nie będzie się kierować wyglądem, tylko cechami merytorycznymi... Mądry władca już teraz szykuje przywódców, wodzów, liderów dla Dwójki, Trójki, Czwórki... Z czasem zajmie się też przywódcami dla Kapitolu... Niech się tłum łudzi, że władza należy do niego. I tak rządzić będą jednostki. Specjalnie w tym celu wyhodowane. Będą rządzić, zasłaniając się imieniem ludu. Taka forma rządów będzie się nazywać demokracją ludową. To najwyższe stadium demokracji. Cato już dawno poznał odpowiedzi na prawie wszystkie pytania. Teraz, trapiony bezsennością, chciał tylko po raz kolejny, sam dla siebie, odtworzyć przebieg rozumowania. Żelazna logika Hadleya doprowadza te przemyślenia niemal do końca... niemal. Ma pewne wątpliwości związane z ostatnią kwestią - z formą sprawowania władzy. Chodzi o to, że formy mogą być dwie... pierwsza: w każdym dystrykcie może być sekretarz generalny, wtedy trzeba będzie podrzucić mu drugiego sekretarza... drudzy sekretarze... wyznaczać tylko tego, kto zaznał smaku krwi. Kto sam zagryzł poprzedniego przewodnika stada...Drudzy sekretarze...A może mimo wszystko królowie? Rządzić dziesiątkami i setkami milionów, to piekielna harówka. Trudno wymyślić coś gorszego. Rządzący muszą mieć jakąś rekompensatę za wkład pracy. Od każdego według jego możliwości, każdemu według zasług. Ale jak to pogodzić, żeby nie spłoszyć tłumu? Da się zrobić! Niech rządzący nazywają się drugimi sekretarzami. Oficjalnie. Tymczasowo. Natomiast poufnie będą nosić właściwe tytuły... kiedyś, w dalszej przyszłości, można będzie doprowadzić do utożsamienia zewnętrznej formy z wewnętrzną treścią...O pojawieniu się Hadleya poinformowała nie sekretarka, ale drzwi - drzwi, które wbrew wszelkim zasadom fizyki zaskrzypiały cicho, gdy próbował niepostrzeżenie wślizgnąć się do pomieszczenia. Naturalnie, nie wyszło, przez co Cato ściągnął na siebie spojrzenia stojących najbliżej osobistości. Całe szczęście - nie wszystkich. Reszta właśnie przeżywała informację, która w nadchodzących godzinach miała wstrząsnąć całym Panem i... która wbrew wszelkiemu rozsądkowi nie wstrząsnęła Hadleyem. 75. Głodowe Igrzyska, czyli coś, z czym Caton zdołał się pogodzić jeszcze w łonie matki, w końcu stały się rzeczywistością. Koniec bajki. Ludzie umierali, umierają i będą umierać - a jeśli blondyn ma być szczery, Kapitolińczykom należało się jak nikomu. Siedemdziesiąt pięć lat to wystarczająco dużo czasu, by wyhodować w sobie przekazywaną przez pokolenia nienawiść i nieposkromioną rządzę zemsty na ludziach, którzy metodycznie mordowali niewinne dzieciaki. Los lubi płatać figle, więc teraz to małolaty z Kapitolu zostaną zamordowane - i Cato widzi w tym nie okrucieństwo prezydent Coin, ale... wyrok sprawiedliwości. Niech choć raz arena spłynie krwią winnych. I niech choć raz wszyscy mają równe szanse - o tyle równe, by głównej rzezi nie dokonali zawodowcy. Tegoroczne Igrzyska to nie kaprys - to konieczność. Niezbędny zabieg, który zamknie pewien etap w historii. Na tym zakończy się trwająca trzy ćwierćwiecza rzeź. Zatrzymane zostanie błędne koło niszczące dzieciakom psychikę i czyniące z nich potwory - a że Zawodowcy nimi są, Hadley wie najlepiej.Mruknął pod nosem coś w stylu "przepraszamkorki" i oparł się o ścianę, z przerażająco obojętnym wyrazem twarzy wsłuchując się w ostatnie słowa pani prezydent. Dyslokacja agenturalna to operacja, podczas której człowiek ma wprost ze stolicy ruchu oporu wskoczyć do jaskini wroga. Brzmi to prosto, ale z jednym zastrzeżeniem: w jaskini lwa trzeba wylądować w taki sposób, żeby już w pierwszej chwili nikt nie złapał kolesia za ogon i nie skuł mu płetw za plecami. Dlatego Cato nie widzi Coin, nie słyszy jej. Co innego mu w głowie - serduszko wali tak, jakby był goniony przez sforę zmiechów. Zaraz sąsiedzi zaczną się odwracać i sykać: Hadley, weź się uspokój, bo dudnisz jak szyb kopalniany. Cato próbuje oddychać tak, jak go uczono: nabiera głęboko powietrze, zatrzymuje w płucach jak najdłużej, potem wypuszcza i nie nabiera... nie pomaga. A przyczyna rozgrywa się kilka metrów przed nim - losowanie trybutów. Doskonale wiedział, po co go wezwali. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Igrzyska to tylko kwestia czasu. Doskonale rozumiał, że tym razem to nie on będzie trybutem - chyba ta myśl dobijała go najbardziej. I co najważniejsze - do pewnego czasu doskonale radził sobie ze świadomością, że będzie ponosił odpowiedzialność za śmierć jednej osoby. Albo dwóch. Kiedy jednak nadeszła jego kolej, już na samym końcu, gdy wszyscy wiedzieli kogo katami zostali - nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Wykonał jeden niezdarny krok w stronę konsoli. Potem drugi. Przy trzecim poczuł, jak wypity wczoraj alkohol i ledwo nadgryzione śniadanie z dzisiaj podchodzi mu do gardła. Czwarty krok zarzucił nim lekko na prawo, a po piątym - kurczowo złapał się konsoli. Na tyle kurczowo, że palce dotknęły czujnego panela i nim Hadley zdążył zrozumieć co się dzieje... monitor wyświetlił dwa zdjęcia z nazwiskami. O kurwa, coś zepsułem.Pomyślał z irracjonalną rozpaczą, wpatrując się w ekran. Przed nim widniała dwójka dzieciaków, wiek - coś na oko zerówka. Rozejrzał się ukradkiem po sali oczekując wyjaśnień i kiedy nikt nie zaoponował, zrozumiał jedno - właśnie dokonał losowania swoich podopiecznych. Uśmiercił dwoje ludzi, bo potknął się o sznurówkę. - Ja pier... - zaczął pod nosem, jak przez mgłę odczytując wiek dziewczynki. Atena, bo tak chyba dziecko miało na imię, lat dwanaście. Connor, lat czternaście. Przyczyna śmierci obojga - rzeź pod rogiem. - ... pier... piernika chętnie bym zjadł. - dokończył cicho, z trudem odrywając wzrok od niewinnej twarzy dziewczynki. Aniołka, który zginie z głową roztrzaskaną o kamień. Albo gorzej. I co, Hadley? Nadal uważasz, że Igrzyska to konieczność? Ślina ugrzęzła mu w gardle, gdy odwracał się od konsoli i powoli wracał na swoje miejsce. Ktoś, jakby zza grubej ściany, zapytał o rodzinę. Rodzina? Ostatnio trybuci mieli pięć minut, by powiedzieć wszystko, co czują, zaś Cato wie, że na tą opowieść potrzebne byłoby całe życie. Oparł się ciężko o framugę, gorączkowo zastanawiając nad jednym: czy czarodziej, choćby nawet najlepszy, może w ciągu kilku dni nauczyć wszystkich czarodziejskich mądrości swoich uczniów, choćby najbardziej utalentowanych? No... niestety nie. W tak krótkim czasie nie można nauczyć się wszystkiego... A jednak... ... a jednak prawdziwa sztuka czarodzieja polega na małych, magicznych trikach. |
| | |
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Sob Cze 15, 2013 3:40 pm | |
| Robiło się coraz bardziej zabawnie. Kiedy tylko Coin rozpoczęła swą przemowę na ustach Tyene mimowolnie pojawił się półuśmiech. O tak, na pewno wszyscy będą zachwyceni perspektywą zobaczenia po raz kolejny rzezi dzieci. Oczywiście, zdarzą się tacy psychole, jak sama panna Ryswell, którym z pewnością spodoba się całkiem walka na śmierć i życie dawnych Kapitolczyków, ale większość chyba nie będzie zadowolona. Nie o taki świat walczyli rebelianci, nie za taką przyszłość zginęły tysiące ludzi. Mieszkańcy Dystryktów pragnęli wolności i zostali zmuszeni do ostateczności, aby ją zdobyć. Wątpiła jednak, aby ci udręczeni i zmęczeni wojną ludzie pragnęli teraz krwawej zemsty na, w większości, niewinnych dzieciach. Kiedy usłyszała o mentorach miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Ona mentorką? Oczywiście, sama z łatwością zabijała innych, ale nauczanie tego to już inna sprawa. Znała tylko jedną metodę, która pozwalała na zdobycie tak ogromnej wiedzy o pozbawianiu życia innych - lata krwawych treningów, które złamałyby z pewnością nie jedną osobę. Na szczęście Coin dodała, iż wyjątek dotyczy jej i jeszcze jednej laski, której kompletnie nie kojarzyła. Nazwisko Darkbloom nic jej nie mówiło. Częściowa ulga ustąpiła po chwili miejsca zaniepokojeniu. Skoro nie miała zostać mentorką, to kim do licha? Było tak wiele opcji, a żadna jakoś nie wydawała jej się wyjątkowo wspaniała. Może Coin się pomyliła i za chwilę powie, że pannie Ryswell jednak podziękujemy, jej pomoc jest zbędna. Fajnie by było. - pomyślała, nieco zirytowana już całą tą sytuacją. Odchyliła się do tyłu na krześle, splatając ręce na piersi. W sumie, to wolałaby, gdyby Coin nie zwracałaby się do niej po nazwisku. Może ją nazywać jak chce, byle nie tak. To jedno słowo wystarczyło, aby przypomnieć o ojcu i tym, że bez względu na wszystko co zrobi, zawsze coś będzie ją łączyło z tym psychopatą. Jeśli nawet zmieni na trwałe swoje dane, to wciąż w niej samej zostanie jego cząstka. Z zainteresowaniem oglądała, jak kolejni nieszczęśnicy losują trybutów. Już na samym początku wylosowano Cordelię Snow. Ciekawie, nie ma co. To była kuzynka Snowa, no i oczywiście Alyssy. Możliwe, że panna Marberry postara się zrobić bardzo wiele, aby tamta przeżyła. Dalej leciało już szybko. Tyene nieco współczuła tym dzieciakom, zwłaszcza wylosowanym przez jej okazjonalną pracodawczynię. Miały niewielkie szanse na przeżycie, dziewczyna nie zrobi Cordeli konkurencji. Jedna z mentorek zapytała o to, czy nieszczęśnicy będą mogli pożegnać się z rodzinami. Chyba to nie było aż tak ważne, co to dawało? Pięć minut na popłakanie razem, powiedzenie sobie, że wszystko będzie dobrze i tyle. Wszyscy się jedynie rozkleją, zapominając, że przecież zaczyna się ich walka o życie. Była ciekawa, jak będą wyglądały metody nauczania w tym roku - czy sala ze stanowiskami będzie taka sama, czy może rebelianci dodadzą coś od siebie. No i oczywiście arena. Było tyle niewykorzystanych jeszcze pomysłów, które urozmaiciłyby śmiercionośne zwierzęta i rośliny. Ciekawe, czy jakieś zmiechy zostaną umieszczone, a jeśli tak to jakie. Początkowe poirytowanie powoli zastępowała ciekawość. Miałs tyle pytań, na które odpowiedzi może uda jej się poznać na sam koniec spotkania, gdy zostaną w trójkę. Jedynie cichy głosik w jej głowie wciąż szeptał, że Coin nie może dać nic dobrego krewnej jednej z grubych ryb dawnego Kapitolu. Postanowiła go zignorować, tak jak to robiła z większością głosów w swej głowie, które podpowiadały jej nieraz bardzo dziwne rzeczy. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne Sob Cze 15, 2013 8:26 pm | |
| Wszystko było na wizji, każdy ich ruch… nie, ruch Coin, był nagrywany i ukazywany przestraszonym dzieciakom z KOLCa. Wyobraził sobie młodocianych zagubionych mieszkańców getta, nerwowo stąpającym z miejsca na miejsce, czekającym na to, co nieuniknione. Z pewnością nie wszyscy się stawili, niektóre dzieciaki zostały przyprowadzone siłą, mniejsza jednak o to. Nie oczekiwali igrzysk, nie wiedzieli o nich, może tylko niektóre wyjątki domyślały się kilka chwil przed, że Kapitol szykuje dla nich niespodziankę. Wiedział, że z momentem, gdy rezydent rozpoczęła swoją przemowę, nastała panika. Nie widział jej na nagraniu, ale w sercach nastolatków na pewno zapanowała groza i dezorientacja. Ale to tylko przepowiedź najgorszego, bo zaraz miało rozpocząć się losowanie. I nie tylko na dworcu wszyscy byli poruszeni, wśród przyszłych mentorów także rozpoczął się zgiełk. Oczywiście, kontynuacja koszmaru przed laty, dla niektórych to może tylko coś nowego, przerażającego, powrót na arenę. Ale to jest gorsze od powrotu na arenę i pierwszy raz boli najbardziej. Stajesz przed trybutami, przestraszonymi, innymi hardymi, a jeszcze inni po prostu są zrezygnowani i starają się okazywać to całym sobą, aby przypadkiem nie dawać im dobrych rad. Są to zazwyczaj ludzie, których nie zapominasz, do których się uśmiechasz, żartujesz z nimi i pokazujesz, jak przetrwać na arenie, uczysz hardości oraz dyscypliny. Widzisz jak się zmieniają i wierzą, że jednak mogą wybrać, opracowują strategię i szukają sojuszników. Czasami pojawia się iskierka czegoś, co się zwie nadzieją, a potem, gdy już pojawiają się na arenie, gdy walczą zaciekle, przypominasz sobie własne starcia i walki i rozumiesz wówczas, że to tylko iluzja, że są jedynie dwójką zagubionych dzieci wśród dwudziestu dwóch innych, a w tym także zawodowców. Nie starasz się współczuć, bo to złe… dlatego się zżywasz, dlatego cierpisz jeszcze mocniej. Z każdym dniem po ich utracie zadajesz sobie pytanie, co poszło nie tak i gdzie został popełniony błąd. Finnick przyglądał się kolejnym ludziom, którzy wstawali, losowali trybutów i siadali. Miny wszystkich były nietęgie, no tak, czyli nie jest jedynym, któremu nowy pomysł Coin nie przypadł do gustu. Cholerny głupiec, gdyby wiedział, że prawie cały Kapitol będzie go oglądał, zapewne po prostu ubrałby się nieco schludniej i przy okazji uczesał, a że po drodze nie raczył zajść do łazienki, to niestety – okazja się nie przydarzyła. Zresztą, nie myślał ostatniej nocy o niczym innym, jak o następnym dniu, właśnie tym. I nie wpadło do jego cudownej główki, że przecież mógłby mieć kaca. No tak, po co? Po co ruszać tym pustym łbem, po co w ogóle starać się coś ze sobą zrobić? I tak nic nie ma sensu, gdziekolwiek się spojrzy – śmierć, BEZSENSOWNA śmierć i po prostu… bezmyślność, ciągła bezmyślność i brak nauczek władzy, która już dawno powinna zostać zdegradowana od najgłębiej usadzonych korzeni, do samej korony. Gdy wstała Annie, ciągle na nią patrzył, gotów zareagować w każdej chwili. Wszystko będzie dobrze, to tylko losowanie, zobaczysz kilka twarzy i nic się nie zmieni, dalej będziemy żyć we śnie, śnie pełnym tego, od czego chcemy uciec, w śnie pełnym śmierci, corocznych Igrzysk. Po prostu usiądź, dobrze, wszystko będzie dobrze. Może nie, może tak naprawdę zaraz wszystko się posypie. Licz, po prostu dalej licz. Dasz sobie radę. No dalej. A teraz usiądź. Dobrze, siedzisz. Zaraz moja kolej. Zdążył jedynie uścisnąć jej dłoń na chwilę, zanim usiadła Alyssa. Wówczas Finnick Odair wstał. Wydawałoby się, że zaraz upadnie, taki miał niepewny krok, ale zanim kamery go uchwyciły, już wszystko było w porządku. Uśmiechnął się blado pod nosem, ale oczy miał twarde i nieugięte. I wtedy zobaczył ich twarze. Witaj Crane. Witaj Sabriel. Czyżbyśmy się znali? To była ona, jej oczy, usta, nos. Cała ona, ta dziewczyna, którą spotkał. Dał jej szalik, to było nic, zwykły podarunek, w każdej innej chwili mógłby kupić sobie nowy. Chciał jej pomóc, tym drobnym gestem zmienić coś w czyimś życiu, ale w tym właśnie momencie zrozumiał, że świat kolejny raz sobie z niego zadrwił. Przecież i tak śmierć dotknie tych, którzy na to nie zasługują, którzy po prostu istnieją. Dlatego muszą umrzeć, bo są, a może, gdyby ich nie było, wówczas wszystko stałoby się lepsze – dla nich. Historia znowu zatoczyła koła, bo Odair obiecał sobie nagle, że Sabriel przeżyje. Zrobi wszystko, aby dziewczynie się udało, wszystko, aby wygrała i wróciła do domu. Po cholerę, w innym przypadku, miałby dawać jej szalik? Nie może pójść na marne, to chore, ale właśnie ten symboliczny gest i przymglone wspomnienie oraz po części wdzięczność sprawiły, że znowu wróciła nadzieja. Finnick wrócił na swoje miejsce i zerknął na Annie, uśmiechnął się do niej pocieszająco. Chyba czas zacząć doceniać ludzi, którzy cię otaczają, zanim zdążą zniknąć z Twojego życia. |
| | |
| Temat: Re: Pomieszczenie Główne | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|