IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Yves Redditch

 

 Yves Redditch

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the victim
Yves Redditch
Yves Redditch
https://panem.forumpl.net/t2518-yves-redditch
https://panem.forumpl.net/t2520-miss-around-with-yv
https://panem.forumpl.net/t2521-yves-redditch
Wiek : prawie 18
Zawód : próbuję żyć
Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk
Obrażenia : o dziwo, brak

Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Yves Redditch   Yves Redditch EmptySob Sie 09, 2014 1:06 am


Yves Redditch
ft. Greg Nawrat
data i miejsce urodzenia
2265 VIII 30, Kapitol
miejsce zamieszkania
oficjalnie - Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej; w rzeczywistości - Ziemie Niczyje
zatrudnienie
szalona karuzela zwana (prze)życiem
Rodzina

Wszyscy skądinąd musieli pojawić się na świecie, prawda?

Matka pochodziła z Kapitolu, nie tego nowonarodzonego, tylko starego, skąpanego w blasku fleszów oraz drogich ubrań. Chociaż faktycznie nie ma na to jednoznacznych dokumentów, gdyż wszystkie wizyty w szpitalach, kilka zdjęć lub przedszkolne archiwa dopiero zaczynały się od osiągnięcia wieku czterech lat. Yves czasem zastanawiał się, czy aby nie pojawiła się znikąd, ale nie zapytał wprost przez wgląd na jakiś niezrozumiały szacunek. Kobieta nigdy nie weszła w związek małżeński, ponieważ nie chciał tego jej partner, którego darzyła miłością większą niż całkowita objętość wszystkich wód na Ziemi. Miała na imię Lea i przed urodzeniem pierwszego, a tym samym ostatniego dziecka, przeżyła całkiem długi epizod z teatrem.
Nikt dokładnie nie wiedział, czy przypadkiem nie miała także małych lub większych problemów ze sobą. Jeśli cokolwiek takiego miało miejsce - niejawnie, zostało zamiecione pod dywan.

Ojciec był kapitolańczykiem z krwi i kości, aczkolwiek patrzył zachowanie ludności stolicy jak na pył lecący prosto w twarz - z bardzo przymrużonymi powiekami, przez to również, do czasu do czasu zapominał, jakiego życia wymagało od niego społeczeństwo, bo skupiał się za bardzo na swojej pracy. Tak, to właśnie ona była największą pasją, którą kochał czasem bardziej od swojej damy… Był detektywem o imieniu Igor, który w szybkim tempie, lekko okrężną drogą stał się śledczym na dyktowanych przez niego samego warunkach.
Przez zupełny przypadek, absolutnie nieumyślnie zaraził syna swoim jedynym hobby i, jeśli miałoby się kogokolwiek za to winić, to on w dużej mierze wykreował obecnego Yvesa.
Prawie nie zostałoby wspominane najważniejsze - szaleństwo związane ze zbrodniami wszelakiej maści, ludzką psychiką sprawiło, że sam rozpłynął się w powietrzu. Po prostu, jednego dnia nie wrócił do domu, następnego. Nawet za dwa tygodnie, dwa lata… Oficjalnie nikt nigdy nie uznał go za zmarłego.


Historia

Próbowaliście kiedykolwiek powiedzieć całą swoją historię w jednym akcie - pięciu najbardziej charakterystycznych scenach z życia? Być może to idealny czasy, aby spróbować.

akt pierwszy, scena pierwsza
Duży dom na obrzeżał, stał dokładnie pięć działek od spokojnego, nawet jak na przedmieścia, skrzyżowania, ale to nie o niego chodziło w tym momencie… Bardziej o pewien pokój wewnątrz wypełniony oknami, zabawkami oraz jedną postacią się w nim znajdującą.
Pięcioletni chłopczyk stał w swoim pokoju, a biała, wymięta koszula wystawała mu ze spodni. Przytrzymywał coś lewą ręką, prawym kciukiem wykonywał rytmiczne ruchy. Każdy jeden człowiek założyłyby się, że właśnie wycinał obrazki z ciężkich pismem matki bądź bliżej nieokreślone kształty z kolorowego bloku, by mózg przykleić je na czystą, białą kartkę papieru.
Po chwili jednak odłożył to, co trzymał. Nożyczki również wylądowały na sterylnie czystym stoliku. Yves sięgnął po zabawkowy sztuciec, kilkukrotnie poruszył ręką w przód i w tył jakby naśladował krojenia ciasta, które obywało się w wielu domach tak często, że nikt nie umiał podać konkretnej liczy mieszkańców… Zapewne robił to na podwieczorek ze wszystkimi misiami siedzącymi właśnie na półce i obserwującymi  skomplikowany proces.
Patrząc od tyłu, wszyscy by tak pomyśleli.
Istniało co, co stawiało małe wątpliwości jedynie przed zaznajomimy z tym domem ludźmi. Pusta, otwarta klatka kameleona. A to właśnie on znajdował się na białym stoliczku. Wcale nie pomagał chłopcu w zabawie, nie obserwowała żmudnego procesu… ponieważ to on stał się zabawką. Drobne rączki zacisnęły się na jego szyi, a nożyczki pomogły dostać się do środka.
Dobre pół godziny minęło, kiedy delikatnym ruchem otarł swoje czoło z kropelek potu. Złapał stworzenie o jaskrawo niebieskiej skórze ponownie w dłonie i niezadowolony zszedł ze schodów, pobiegł do ogromnego salonu.
- Mamo! Mamo! - wołał. - Chyba coś zepsułem - wypowiedział przyciszonym głosem, patrząc z zasmuceniem na zwierzątko. - Przecież mogę zobaczyć, co wszystkie zabawki mają w środku. Bardzo chciałem zobaczyć, co Ode miał w środku. Tam było tyle ciekawych rzeczy. Też dużo czerwonego-czegoś pozostało na moim stoliku. Wcale nie chodzi o to… teraz chyba nie umiem go z powrotem złożyć. Mamo, pomożesz mi? - zapytał, otwierając oczy najszerzej jak potrafił.
- To kameleon, a nie zabawka, Yves. To był kameleon. Ode nie żyje.
- Jak to nie żyje? - zaszokował się, jakby była to najdziwniejsza rzecz na świecie. - Czy to oznacza ze będę musiał zrobić mu pogrzeb? Taki sam jaki miała ciocia Aurelia? Mamo…
W taki sposób kameleon Ode zakończył swój żywot. Zakopany koło idealnie przystrzyżonego drzewka o liściach w kształcie serca na przydomowym podwórku.
Jak na nieszczęście, los już dawno musiał przestać mu sprzyjać.

akt pierwszy, scena druga
Istniał ktoś, kto w bardzo wczesnej młodości kierował całą swoją nienawiść do placówek edukacji wszelakiej maści. Nie chodziło o to, że musiał spędzać tam swój czas o bladego świtu aż do późnego popołudnia. Wszystkie lata wstania nie byłyby aż tak problemowe, gdyby odnaleziono sposób na ominięcie ogromnej przeszkody, przeszkody nie do pokonania - ludzi, raczej idiotów.
Yv mógł znieść wiele, choć zazwyczaj pękał. Nieskończona głupota ludzka popychała go na krawędź wytrzymałości.
Często wykorzystywał swój biegły umysł w innych rzeczach niż zapamiętywanie podręcznikowych treści, recytowanie pustych definicji. Ot, istniały dużo lepsze rozrywki dla duszy. Najzwyczajniej, prawie zawsze dzielił się tym, co widział, nie zaważając na niczyje uczucia. Jakby możliwość pokazania swoich racji, była silniejsza od niego samego.
- Dolly - od piątej klasy zwracał się do nauczycieli po imieniu, bo w jego mniemaniu nie stanowili kogoś, kto znajdował na wyższym poziomie niż on. Ba! Śmiało sądził, że jest dużo wyżej niż ta rzekoma, społeczna inteligencja. - Wczoraj przyszedł tutaj twój partner, prawda? Wpadł prosto z domniemanej służbowego brunchu.
- Chyba moim uczniom nic do tego, prawda? - odburknęła, gotowa aby prowadzić dalej lekcje.
- Faktycznie - ciągnął w zaparte. - Pewnie myśli to samo o tobie… Chyba Dolly nic nie ma do tego, z kim spotykam się za jej plecami. Dolly, nie wiem, jak możesz być tak ślepa. Guziki koszuli zostały zapięte w pośpiechu, a na czarnej narzucie miał przytłaczające ilości niemal białego pudru, innego niż Ty używasz.
- Wypraszam to so… - uwał w połowie zdania. Pan Redditch wstał ze swojego miejsca, zarzucając torbę, spokojnym krokiem wyszedł z klasy.
Do końca roku szkolnego blondwłosa nauczycielka nie pojawiła się już ani razu w pracy z powodu załamania nerwowego. Nieoficjalnie mówiono o podwójnym życiu jej partnera. Ktoś tutaj chyba miał racje!
Natomiast on sam, po takich i innych incydentach, próbował świeżego startu przynajmniej raz na rok (może któreś środowisko finalnie wpadłoby w wygórowany gust?), jednak nigdy z nikim się nie zaprzyjaźnił. Nie pozostawiał po sobie całkiem sympatycznych wspomnień, ponieważ ludzie nie przepadali za prawdą rzucaną im prosto w twarz

akt pierwszy, scena trzecia
Na mapie wspomnień ważne miejsce dla tego młodego mężczyzny zajmował ojciec. Na pewno nie odbierał go jako wzorca, którego bez modelowania można było założyć na siebie, czując się dobrze. Nie odbierał go również za samca buzującego testosteronu. Bardziej fascynowała go jego praca.
Wielokrotnie podkradał jedną z szarych teczek, wciskając ją w jakiś zaskakująco ambitny egzemplarzach literatury. Siadał na tarasie, rozkoszując się popołudniowym słońcem, a kiedy matka myślała, że syn dokształcał się z dziedziny biologii, historii lub czego tylko mu się jawnie widziało (często to robił!), on w przeglądał zdjęcia, czytał sprawozdania, które człowiek bez chęci do szybkiego zwymiotowania/zniszczenia sobie psychiki nie powinien był oglądać. On dokonywał się tego procederu z zapartym tchem, oczy zdawały świecić się jak dwa rozżarzone węgielki.
Jednego dnia Igor zniknął bez słowa. Przecież, jak świetne wiadomo, jego praca niosła wiele niebezpieczeństwa. Każdego wieczoru, przez okrągłe sześć miesięcy od feralnego wydarzenia siedział na ogromnej sofie w salonie z matką, oczekując jego powrotu.
Tak naprawdę nie wydawało się to niczym zaskakującym, przynajmniej dla chłopaka. Prędzej lub później jednostki grzebiące w takich nieprzyjemnych rzeczach znikały.
Albo musiał się ukrywać z powodu niezbyt, albo jego ciało stało się pokarmem dla ryb w Moon River.  
W piątkowy wieczór Yv spojrzał przez balkonowe okno na pobliskie podwórku. Szybko zbiegł po schodach, znajdując się niedaleko swojej rodzicielki uporczywie machającej szpadlem.
- Co robisz? - zapytał zdezorientowany.
- Odprawiam swój własny pogrzeb. Chyba zapomniałam cię zaprosić. Po pół roku każda nadzieja się rozmywa, kochanie. Zakopuję to, co go zabiło - zaszlochała histerycznie, starając się wrzucić wszystkie skrupulatnie prowadzone teczki partnera do ziemi.
- Mamo, obawiam się, że celuloza nie będzie dobrym nawozem dla kwiatów.
Uśmiechając się życzliwiej, odebrał od niej pudła z papierami oraz wyściskał ją bez mienia żadnymi słowami głupiej nadziei. Oboje musieli się przyzwyczaić do nowej sytuacji.

akt pierwszy, scena czwarta
Od czasu samozwańczego pożegnania ojca, to on przejął jego biuro. Oczywiście, ze nie interesowała go wizja kolejnego pokoju, mebli, czy nędznej pracy kiepskiego detektywa... jeszcze nie wtedy.
Bez żadnych problemów mógł oddać tę przestrzeń garderobę. Potrzebował tylko zawartości regałów, szuflad, zapisanych notesów. Nie poszukiwał, czegoś, co mogłoby go doprowadzić do taty, może nieświadomie na początku to zrobił. Pragnął zrozumieć w jaki sposób myśleli ludzie dopuszczający się niektórych tak okropnych, w jego mniemaniu jednocześnie genialnych zbrodni. Jego bystry umysł po pewnym czasie sam zaczynał składać fragmenty układanki, poszukiwać gdzieś niedopatrzeń, aby załatać pewne wiele dziur w starych poszukiwaniach. Oczywiście, nie dzielił się tym z nikim. Wszystko pozostawiał dla siebie, zapisywał na kartach prywatnego notatnika.
W taki sposób mijały miesiące, a młody Redditch zdawał się być zupełnie zafascynowany nowym, ciekawszym światem pełnych skomplikowanych umysłów. Oddalał się od tego, co pozostało mu bliskie.
- Mogłabyś zaparzyć mi jeszcze jedną mocną filiżankę herbaty? - krzyknął do krzątającej się w kuchni Lei. Ich kontakty zaczynały się załamywać jak lód na powierzchni stawu w pobliskim parku, kiedy ktoś wrzucał na niego kamień z nie najmniejsza siłą.

akt pierwszy, scena piąta
Rebelia wydawała mu się być kompletnym nieporozumieniem. Zrujnowała jego życie, roztrzaskała w drobny mak szarą codzienność.  Zmiany oznaczały brak własnego miejsca do spania, głód… a wszystko w imię Igrzysk, które wydawały mu się być bezsensownym przedstawieniem. Czasem ktoś wpadał na zaskakujący pomysł gry, wtedy zwyczaj szybko miażdżył konkurencję. Sądził, że Głodowe Igrzyska należały do kanonu czegoś takiego jak filmy kryminalne - brakowało tam odpowiedniego, wgniatającego w fotel scenariusza.
Nie pozostawało mu nic innego, jak powędrować ze wszystkimi niewinnymi skazańcami aż do murów getta ochrzczonego mianem Kwartału Ochrony Ludności Cywilnej. Spędził w nich dwa najgorsze miesiące swojego krótkiego życia. W skrajnej nędzy, nie zamieniając z nikim słowa. Kradł, łapał się zajęć zapewniających jakikolwiek dochód.
Dożynki numer siedemdziesiąt pięć stały się dla niego pewnym przełomem. Kiedy jego nazwisko nie pojawiło na telebimie, zabrał kilka rzeczy, których zdążył się dorobić, suchą bułkę oraz butelkę wody i nocą wydostał się przez dziurę w murze.
Zamieszkał na ternach Ziem Niczyich, odczuwając w końcu pewnego rodzaju wolność. Mimo, że nie przebywał tam legalnie, nie musiał codziennie obserwować ubóstwa brudu.
Martwił się tylko o siebie.
Dni mijały powoli, z wyraźnym rozróżnieniem na dzień i noc. Redditch nie raz, nie dwa znajdował nocleg w przeróżnych, opuszczonych przybytkach.
- Taki piękne dziewczęta nie powinny były same przechadzać się tak smutnymi miejscami jak to. - Wypowiedział do jakiejś dobrze ubranej młodej kobiety, kiedy przechadzał się z jednego miejsca w drugie dla najzwyczajniejszego wypełnienia czasu.


Wszyscy urodziliśmy się z zapisaną tylko i wyłącznie informacją genetyczną. Oprócz prawdziwych siebie wewnątrz, wszystko inne mogliśmy zmienić. Czyny, których się dopuszczaliśmy były jedynie naszymi, świadomymi decyzjami.

Charakter

Klub sympatycznych socjopatów pozdrawia.
coming soon

Ciekawostki


→ Uwielbiał biegać, miał na tym punkcie absolutnego fioła. Robił to odkąd dobrze pamiętał. Truchtem zwiedzał obrzeża Kapitolu za czasów panowania Snowa. Po cudownej rebelii nic się nie zmieniło w tym jedynym przypadku, nadal biegła z małą różnicą… wtedy po Ziemiach Niczyich. Dawało mu to pewien rodzaj swobody, upragnionej wolności.
→ Palenie. Jedynie uzależnienie i jedyne ukojenie. Kochał palić najbardziej na świecie. Wiedział, że to nie było dobre, ale wcale nie przeszkadzał mu ten fakt. Nikotyna, dym tytoniowy oraz Yv to najlepsze połączenie z możliwych.
→ Posiadał pewien specyficzny rodzaj pamięci fotograficznej. Rzadko rejestrował całe obrazy. Zazwyczaj jego mózg zakodował sobie wyłącznie części z szalonych kompozycji rzeczywistości.
→ Nigdy nie był w związku. Ani z kobietą, ani z mężczyzną, ani z obojgiem na raz. Ani nawet ze zwierzęciem.
→ Zdjęcia przeglądane w aktach zupełnie znieczuliły go na krew, wyciągnięte ograny… inne takie przyjemności, o których nie warto wspominać.
→ Stracił kontakt z matką. Chyba nie czuje się z tym jakoś źle.
→ Nie wierzył w nic innego jak dedukcję. Tylko to miało sens, tylko to było dla niego prawdziwe. Dzięki pielęgnowaniu tej zdolności zbierał faty o ludziach, wcześniej niż mogli się przedstawić.

Powrót do góry Go down
the civilian
Cordelia Snow
Cordelia Snow
https://panem.forumpl.net/t273-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t3572-cordelia
https://panem.forumpl.net/t1280-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t1611-the-capitol-s-sweetheart
https://panem.forumpl.net/t1369-cord
https://panem.forumpl.net/t1911-cordelia-snow
Wiek : siedemnaście
Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka
Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon.
Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you?
Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?

Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Yves Redditch   Yves Redditch EmptySob Sie 09, 2014 1:27 am

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz aparat fotograficzny, kapsułkę z wyciągiem z łykołaków i lornetkę. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.

Uwagi: Fabularnie wszystko w jak najlepszym porządku. Podoba mi się historia i mam nadzieję, że uda Ci się ją rozwinąć w fabule, nawet pomimo widma śmierci, wiszącego nad głową. Znalazłam kilka drobnych błędów, ale nie przeszkodziły w ogólnym odbiorze karty. Zwalmy to na późną godzinę, zostawiam więc kartę otwartą, żebyś mógł zredagować ją o jakiejś ludzkiej porze. Dodaję do grupy Ziem Niczyich, ale jako trybut Yves pewnie i tak szybko znajdzie się w innej. Baw się u nas dobrze i niech los Ci sprzyja! ;)

Powrót do góry Go down
 

Yves Redditch

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Yves Redditch
» Lucy Crow & Yves Redditch

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Karty Postaci-