|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Główna przystań Pią Maj 03, 2013 3:11 pm | |
| First topic message reminder :
Główna przystań, poza pełnieniem oczywistej funkcji, stanowi też miejsce do spacerów, z którego chętnie korzystają mieszkańcy. Po obu stronach szerokiego pomostu roztacza się ładny widok na miasto, a latem rozkładają się tu maleńkie kramiki i stoiska z przekąskami. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 27 Zawód : Nauczyciel Przy sobie : telefon komórkowy, pendrive, laptop, leki przeciwbólowe, paczka prezerwatyw (3 sztuki), żywność x2 , stała przepustka do KOLCa
| Temat: Re: Główna przystań Pon Maj 05, 2014 11:23 am | |
| Wysłuchał uważnie jej odpowiedzi i jakby trochę posmutniał. Miał chyba nadzieje, że to jednak rodzina. Wtedy Beth czasem mogłaby odwiedzać Libby i może ta przypadkowa znajomość nie rozpadłaby się tak od razu. W sumie nawet nie wiedział, czemu mu zależy, by tak szybko się nie rozeszli. Najprawdopodobniej chodziło oto, że w nowym Kapitolu nie miał jeszcze wielu znajomych, a przynajmniej tych w dorosłym wieku, a Beth wydała mu się naprawdę sympatyczną osóbką. Metody, jakie mógł mieć metody? Zawsze mógłby zaszantażować wezwaniem rodziców albo naprawdę to zrobić, ale wolał bardziej pokojowe metody. Może mniej skuteczne. Na pewno jeszcze nie raz zgranie chłopaka i powie mu, co nieco, żeby obrzydzić mu palenie. - Rozumiem, choć ja takiego problemu na szczęście nie miałem. Jednak w obecnej sytuacji Kapitol swoi przed tobą otworem, może jest coś czym się interesujesz albo co chciałabyś robić? Naprawdę tu jest wiele możliwości tylko trzeba umieć je wykorzystać – Był zawsze optymistycznie nastawiony do wszystkiego. Uważał, że tak jest po prostu lepiej i łatwiej. Nie warto było myśleć o trudnościach, zastanawiać się nad brakami, trzeba było działać i znajdować nowe rozwiązania. |
| | |
| Temat: Re: Główna przystań Wto Maj 06, 2014 8:41 pm | |
| Beth pomyślała, że chyba wychodzi na niezdarę życiową skoro tężyzna w takim świetle przedstawiał Kapitol. Tylko, że dla niej nie było tak kolorowo, a może tak naprawdę chodziło tyko o to by mieć odwagę sięgnąć po to co przynajmniej teoretycznie niedostępne i nieosiągalne. Być może tutaj właśnie tkwił błąd, że zadowalała się tym co miała nie walcząc pazurami i nie idąc po trupach do celu. - A znasz jakieś miejsce, gdzie mogłabym uprawiać ziemię, bo nic innego nie potrafię.-pokręciła lekko głową rozbawiona samym pomysłem by gdzieś na dachu założyć uprawę pomidorów, ogórków i rzodkiewki. - Tak naprawdę to lubię również dzieci, ale nikt nie chce mnie zatrudnić jako opiekunki. Nie mam żadnych kwalifikacji poza opieką nad rodzeństwem.- przez jej oczy przemknął wyraz smutku jak zawsze, kiedy wspominał o bliźniakach.- W końcu jednak los musi się również do mnie uśmiechnąć prawda?
|
| | | Wiek : 27 Zawód : Nauczyciel Przy sobie : telefon komórkowy, pendrive, laptop, leki przeciwbólowe, paczka prezerwatyw (3 sztuki), żywność x2 , stała przepustka do KOLCa
| Temat: Re: Główna przystań Nie Maj 11, 2014 8:48 pm | |
| Jak patrzył na dziewczynę to robiło mu się jej żal. Myślał, że on nie jest w stanie odnaleźć się w tej nowej sytuacji, ale widocznie inni mieli gorsze problemy i było im o wiele ciężej. Chciałby jej jakoś pomóc, ale nie chciał puszczać słów na wiatr, mówił, że będzie lepiej. Zaczął się zastanawiać jak w takim przypadku kobieta się utrzymuje. Pewnie miała jakieś swoje sposoby, ale wolał nie pytać. - Może spróbujesz w przedszkolu? Wątpię by tam wymagali wiele, ważne jest to, czy potrafi się nawiązać kontakt z dzieckiem. Tak mi się wydaje – zaproponował. To jedyne, co przyszło mu do głowy. Po chwili otworzył usta jakby chciał jeszcze coś dodać, a jego telefon się rozdzwonił. Zobaczył, że to siostra i od razu sobie o czymś przypomniał. Miał zaraz wracać i zrobić zakupy po drodze. W domu była pusta lodówka. Zaśmiał się pod nosem i przeniósł na nią wzrok. - Więcej pozytywnego spojrzenia na świat Ci życzę. Na pewno się uda coś zmienić, a ja tymczasem muszę uciekać. Miło mi było Cię poznać, Beth – dodał na odchodne. |
| | |
| Temat: Re: Główna przystań Pon Maj 12, 2014 4:29 pm | |
| W takim wypadku Beth nie zostało wiele do dodania. Spogrzałą za odchodzącym mężczyzną a potem ruszyła w swoją stronę. W końcu miała kilka rzeczy do zrobienia by jakoś popchnąć swje życie do przodu. zt |
| | |
| Temat: Re: Główna przystań Pią Sie 08, 2014 11:41 am | |
| | dzień po spotkaniu z Mathiasem
Daisy nie lubiła takiej pogody. Gdzieś zniknęło palące słońce, bulwary nad Moon River wyludniły się i wszyscy uciekali przed deszczem, jakby obawiali się, że z ich twarzy spłynie makijaż a z włosów krwistoczerwona farba. Bo przecież Rebelianci byli tylko udawanymi Kapitolińczykami, owieczkami przebranymi za wilki, do tego niezwykle słabo i bez klasy. Prawdziwi mieszkańcy Stolicy nie uciekali przed wodą: czar, szyk i urok mieli we krwi. I w melaninie. Dosłownie. Sztucznie realni, wykreowani a jednak szczerzy. A przynajmniej mniej zakłamani niż ci, którzy zniszczyli jej miasto i wprowadzili własne zasady, wzorowane na tych wytworzonych przez dobrego staruszka Snowa. Widziała go kilkakrotnie i zawsze zazdrościła Cordelii takiego cudownego dziadka, zasypującego ją płatkami róż i prezentami. Daisy nie musiała narzekać na brak pieniędzy, ale nie posiadała w rodzinie kogoś, do kogo mogłaby się zwrócić z każdym problemem. Pewnie przeceniała więź łączącą Cords z panem Prezydentem, ale w jej naiwnej główce widziała ich spiskujących razem przeciwko całemu światu. Di też chciała mieć kogoś, z kim mogłaby wybierać rodzaj sztyletu do przeprowadzenia zamachu na Almę Coin. Głupiutkiego i nieudanego, ale o tym nie myślała, posępnie spacerując wzdłuż rzeki. Jej długie włosy obklejały jej plecy, ulubiona różowa sukienka przylgnęła do ciała jak druga skóra a w trampkach chlupotało, ale nie zwracała na to uwagi, idąc wyprostowana, zupełnie tak, jakby poruszała się po wybiegu w pełnym słońcu a nie dreptała nadrzeczną ścieżką w strugach deszczu, pod niebem zakrytym przez ciemne chmury. Nie spotkała na swojej drodze nikogo, dotarła więc do głównej przystani bez żadnych flirciarskich przerywników. Inna sprawa, że nie miała na nie wcale ochoty, zirytowana i fucząca jak przemoknięty kociak, w końcu chowający się pod jednym z filarów. Chętnie zapaliłaby, ale paczka wiśniowych papierosów ukryta w podszewce sukienki kompletnie przemokła. Mogła więc tylko opierać się o kolumnę i...wsłuchiwać się w zbliżające się kroki. Lekkie, taneczne, należące do ślicznej rudości prosto z Kwartału. Rudości, którą chciała zamordować z premedytacją. - Spóźniłaś się. Jestem cała mokra - wysyczała w ramach przywitania, odwracając się do Amelle i groźnie zaplatając ręce na piersi, obcinając jednocześnie krytycznym spojrzeniem ubranie tancereczki. Potworne; chętnie zdarłaby z niej te szmatki (platonicznie, oczywiście!) i ubrała w coś porządnego. Najlepiej w swojej sypialni. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Główna przystań Pon Wrz 08, 2014 11:24 pm | |
| /z niebytu!
Przez kilka ostatnich tygodni nie zapuszczał się zbyt daleko od swojej kryjówki w muzeum. Czasami wpadał do Dzielnicy Rebeliantów, by zdobyć trochę jedzenia, czy pieniędzy, ale zaprzestał tych eskapad po wydarzeniach na placu, podczas których padły strzały. Przez długi czas nie wiedział o co tak naprawdę chodziło i dopiero przypadkiem podsłuchał jedną z rozmów na targu. Zginął ktoś z rządu, ale nie to było najgorsze. Usłyszał wtedy wyraźnie słowo igrzyska, ale nic więcej nie podsłuchał, bo został dostrzeżony. Dopiero następnego dnia dowiedział się, że rzeczywiście planują zorganizowanie takowych. Długi czas zastanawiał się, czy możliwe jest, by został wylosowany, ale uspokajał się tym, że przecież nikt nie wie o jego istnieniu. Poza Maisie i jej strasznym ojcem. Co do niej nie miał wątpliwości, że by go nie wydała, ale Ginsberg... Było wysoce prawdopodobne, że wpisał na listę także nazwisko chłopaka. Bał się. Nie po to przeżył to wszystko na Ziemiach Niczyich, żeby teraz dać się zaciągnąć na arenę. Dlatego też w dniu, w którym miano wybierać trybutów w ogóle nie ruszał się z muzeum. Nie rozpalał ognia, nie chodził na polowanie, ani też nie dawał żadnych oznak życia. Leżał na starym materacu odliczając upływające minuty, a panującą ciszę przerywało tylko przeraźliwe burczenie dochodzące z jego brzucha. Nie odważył się jednak wyjść po coś do jedzenia. Popijał tylko wodę ze starej butelki, której zapasy zrobił sobie dzień wcześniej. Próbował coś czytać, ale było to praktycznie niemożliwe. W głowie ciągle układał sobie kolejne wizje tego jak Strażnicy Pokoju wpadają po niego i siłą doprowadzają na igrzyska. Próby przespania tego dnia również spełzły na niczym, bo wciąż śniła mu się jego własna śmierć. Raz był rozrywany przez jakieś dzikie zwierzę, innym razem zabijał go jakiś trybut. Najgorszy był jednak chyba koszmar, który przyśnił mu się już w nocy. Znowu był na arenie, ale tym razem bliżej nieokreślony osobnik, który zabijał go za każdym razem, okazał się być Maisie. Ucieszył się na jej widok i od razu do niej podbiegł, ale szybko tego pożałował. Dziewczyna wbiła mu w brzuch trzymany w ręku nóż. Nic nie powiedziała. Dopiero po chwili rozległ się ironiczny śmiech, ale nienależący do panny Ginsberg. Gerard stał za nią i rechotał złowieszczo patrząc jak Charlie słania się na nogach i w końcu pada na ziemię wykrwawiając się na śmierć, alele nie to było najgorsze. Ona stała nad nim i wpatrywała się w niego z obojętnością w oczach. Zupełnie jakby ostatnie miesiące w ogóle się nie wydarzyły, a Smith był dla niej obcym chłopakiem. Obudził się cały zlany potem, chwilę później wybuchając płaczem, a następną godzinę spędzając na zduszaniu swojego łkania. Nie chciał przecież, żeby ktoś go usłyszał! Następne dni starał się korzystać z zapasów, które dostał od Maisie w jak najoszczędniejszy sposób doskonale zdając sobie sprawę z tego, że lepiej będzie je zachować na później. Nigdy nie wiadomo, czy nie będzie musiał ukrywać się przez dłuższy czas, a wtedy prowiant ten okaże się nieoceniony. Musiał coś jeść, a przez to należy rozumieć, że zmuszony był do kradzieży. Na przystani pojawił się właśnie w tym celi. Zamierzał zdobyć jakiś portfel, wyjąć z niego pieniądze i oddać wszystko inne. Kupiłby sobie bochenek świeżego chleba, którego nie jadł już od dobrych kilku tygodni. Zwykle udawało mu się podwędzić tylko takie czerstwe. Spacerował jakiś czas wte i wewte wyszukując w tłumie odpowiednią ofiarę. W końcu dostrzegł jegomościa, który niezbyt przejmował się otaczającym go światem, a portfel sterczący z tylnej kieszeni jego spodni aż prosił się o uwagę. Charlie zakradł się po cichu próbując nie zwracać na siebie uwagi, po czym zręcznie wyciągnął wcześniej upatrzony portfel. Szybko odszedł na bok chowając się za jedną z kolumn, by tam spokojnie wyłuskać z niego pieniądze. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Główna przystań Wto Wrz 09, 2014 12:25 pm | |
| Próbowano jej wmówić, że dowództwo do głównie siedzenie na dupie, ale Chris ani myślała się do tego dostosować. Pomijając fakt, że sama nominacja średnio jej pasowała, to czy naprawdę ktokolwiek sądził, że wraz z niechcianym tytułem przyjmie jeszcze zesłanie za biurko? Była żołnierzem, nie urzędnikiem. Ani myślała tego zmieniać. Jedyne, co zmienić musiała, to strój służbowy. Wygodny, wojskowy mundur z konieczności pozostawiła w szafce, zamiast niego zakładając na siebie charakterystyczny, biały pancerz - szczęśliwie pozbawiony szczególnych oznaczeń sugerujących jej pozycję. Najwyraźniej ktoś miał jeszcze na tyle rozsądku, by nie wystawiać tak jawnie dowódcy na odstrzał. Mimo tego jednak nie była zadowolona. Nie chodziło już nawet o to, że nowy uniform nie był wygodny - bo był - ani też o jakiejś jej wyjątkowe uprzedzenia do Strażników (te, które miała, wyjątkowymi nie były). Chodziło o odpowiedzialność. Dali jej całe stado rozwydrzonych, przekonanych o swej wyższości służbistów i oczekiwano, że coś z nimi zrobi. Jesteś oficerem szkoleniowym, przypomniał jej usłużnie jeden ze znajomych oficerów, założę się, że w tydzień ustawisz ich do pionu. Nie. Bardzo nie. Nie miała na to siły, nie miała na to chęci ani szczególnej motywacji. Nie lubiła, gdy ktoś dyszał jej na kark, a teraz, w białym pancerzu, czuła nie tylko oddech wszystkich mediów Kapitolu, ale też samej Coin. Była niemal gotowa uwierzyć, że jeśli uniesie głowę, ujrzy na niebie nad sobą stado sępów, a jeśli spojrzy przez ramię, napotka wygłodniałe ślepia hien. O tym jednak, że to nie było miejsce dla niej, wiedziała tylko ona. Jedynym ratunkiem, na który mogła sobie pozwolić, były patrole. Skoro już ustaliliśmy, że nie zamierzała dać z siebie zrobić typowego dowódcę-urzędasa, nie powinno dziwić, że w nowym grafiku wpisała się na równi z innymi Strażnikami. Na najbliższe dni za rewir wzięła sobie okolice przystani i teraz, nie patrząc na pełne niedowierzania spojrzenia podwładnych, zamierzała wziąć się do roboty. - Co? - rzuciła oschle, gdy dwójka Strażników zaczęła przyglądać się z nadmiernym zainteresowaniem, gdy dopinała rękawice. - Rozumiem, że przyzwyczailiście się do swojej poprzedniej sieroty, ale radzę szybko dostosować się do zmian - prychnęła. Nie miała w zwyczaju wypowiadać się źle o swych poprzednikach, zwłaszcza, jeśli nie znała ich zbyt dobrze, ale teraz zbyt wiele nagromadziło się w niej złości, by dbała o to, czy podobne słowa jej wypadają czy nie. - Wracajcie do roboty. W tej chwili. Nie spoglądając nawet na pozostawiony w zbrojowni hełm, przypięła do pasa standardowe uzbrojenie Strażnika z i hukiem spadającego z serca kamienia ruszyła na patrol. Nie przewidywała trudności. Najbliższe godziny miały być dla niej odpoczynkiem i... Nie zmieniła tego poglądu nawet wtedy, gdy jak gdyby nigdy nic wyłoniła się zza kolumny, stając naprzeciw kieszonkowca. Miała bystre oko, w końcu była pilotem, nie? Poczynania chłopaka śledziła od chwili, gdy nadmiernie zbliżył się do okradzionego, aż do teraz, gdy zniknął w prowizorycznej kryjówce, by dokończyć swego dzieła i opróżnić portfel. - Zdaje się, że to nie twoje. - rzuciła jak gdyby nigdy nic. W tej chwili doszła do wniosku, że w pełnym opancerzeniu wyglądałaby zapewne bardziej imponująco, ale... Bogowie, nienawidziła tych wszystkich puszek, które nazywano hełmami. - Mama nie uczyła, że cudzej własności się nie zabiera? - Zabierając portfel sprzed nosa chłopaka, schowała go za pas, zamierzając oddać później właścicielowi. - Dokumenty - rzuciła krótko, spoglądając na chłopaka wyczekująco. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Główna przystań Wto Wrz 09, 2014 7:20 pm | |
| Kolumna zdawała się być dobrą kryjówką. Niezbyt rzucającą się w oczy, a przy tym stojący pod nią samotny chłopak grzebiący w portfelu nie wyglądał zbyt podejrzanie, w końcu mógł przecież szukać własnych pieniędzy. Może Charlie nie wyglądał na osobę majętną w swoich przybrudzonych i przetartych w kilku miejscach dżinsach, poplamionej koszulce i narzuconej na to wszystko wyblakłej już, niebieskiej bluzie. Na szczęście nikt nie przejmował się takimi osobami w Dzielnicy Rebeliantów, a w zasadzie to większość osób starała się je traktować jak powietrze, na co oczywiście Smith nigdy nie narzekał. Niestety istnieli jeszcze Strażnicy Pokoju, których uwaga skupiała się przede wszystkim właśnie na takich jednostkach. Zwykle chłopak uważał na to co dzieje się wokół niego mając, przysłowiowe oczy wokół głowy. Tym razem był jednak zbyt zajęty zdobytym portfelem, a myślami widział już siebie zajadającego wieczorem porządny posiłek. Nie potrzebował wiele. Bochenek chleba wystarczyłby mu na dwa, w porywach trzy dni. Przyzwyczaił się już do tego, że nie dojadał, więc spokojnie mógł dzielić racje żywnościowe na mniejsze porcje. W polowaniach też robił się coraz lepszy. Maisie byłaby z niego dumna! A przynajmniej lubił myśleć, że pochwaliłaby go za to, że przyniósł do ich kryjówki tłustego szczura, czy małego zająca. Trochę trwało zanim znów przyzwyczaił się do samotności. Wydaje się to szczególnie zabawne, gdy już wiemy, że Charlie zawsze uważał się za samotnika. Prawie podskoczył i wypuścił portfel z dłoni, gdy usłyszał nad sobą głos nieznajomej. Jego serce znacznie przyspieszyło, a twarz zdecydowanie pobladła. - Co? - starał się zachować względny spokój i nie dać po sobie poznać, że co coś przeskrobał - Nie! To moje! - rzucił pewnie, choć gdyby było to możliwe to padłby ze strachu martwy na ziemię. Zdał sobie jednak sprawę z tego, że kobieta musiała widzieć całą kradzież, bo bez żadnych pytań wyrwała mu po prostu zdobycz z rąk. - Prawo do legitymowania obywateli ma tylko straż i wojsko! - rzucił zadziornie prostując się, by chociaż udawać wyższego niż był w rzeczywistości - Może tylko podszywasz się pod strażnika?! - granie obywatela oburzonego tym, że ktoś chce go wylegitymować było chyba dobrą taktyką. Przecież zwykła strażniczka mogłaby rzucić coś w stylu 'Ach, przepraszam najmocniej. Nie wiedziałam, jeszcze raz przepraszam za niepokojenie'. Wiedział co mówił, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że nieznajoma mając na sobie mundur strażniczki z pewnością nie szła tak ubrana na bal przebierańców. Jego tok myślenia był czasami dziwny, ale w tej chwili Charlie naprawdę nie był gotowy toczyć w głowie długich rozważań na ten temat. Biedny nie zauważył wiszącej u jej pasa broni i reszty wyposażenia typowego dla Strażników Pokoju, ale przecież obrana przez niego taktyka zakładała zaprzeczanie wszystkiemu, patrzenie pewnie w oczy kobiecie i udawanie urażonego członka społeczeństwa. Starał się nie uciekać oczami przed jej wzrokiem, bo zawsze wydawało mu się, że pewne spojrzenie wzbudza w innych respekt. Musiał to robić z jednego prostego powodu - nie miał żadnych dokumentów. Dzięki bogu, że broń znalezioną w tamtym magazynie postanowił zostawić w muzeum. Przecież za niezarejestrowany pistolet zostałby od razu zamknięty w więzieniu! A tam czekał już na niego Ginsberg... |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Główna przystań Sro Wrz 10, 2014 8:09 pm | |
| Oni zawsze tacy byli? Te wszystkie przybłędy, drobni złodzieje, wykluczeni przez współczesny rząd? Nie wiedziała. Nie wiedziała, czy zawsze byli tak pewni siebie, tak zdesperowani i tak mało przekonujący w swym oporze. Nie wiedziała, bo nigdy dotąd nie musiała mieć z nimi do czynienia. Wciąż miała wątpliwości, czy chce brać udział w tej całej farsie, wciąż zastanawiała się, czego konsekwencje byłyby gorsze - porażki na stanowisku dowódcy czy odmówienia wprost tej pozycji? Cóż, teraz chyba się nie dowie, bo nie odmówiła. Nie odmówiła i miała ten oczojebny, biały pancerz zamiast munduru oraz stado mniej lub bardziej rozpuszczonych Strażników Pokoju zamiast zastraszonych jeszcze rekrutów. Pięknie, naprawdę. Nic, tylko popłakać się z radości. - Co ty nie powiesz - skwitowała chłodno zarzut chłopaka, z rozbawieniem spoglądając, jak próbuje wydać się groźniejszym, niż jest. Nie dało się jednak ukryć, że... Tak, tak, Chris, byłaś identyczna. Całe szczęście, że nie było obok Hamiltona! Obecny doradca ds. rozwoju i infrastruktury był niegdyś jej instruktorem lotnictwa i miałby wiele do powiedzenia na temat tego, jak kiedyś Annesley próbowała wywalczyć sobie pozycję. Gdy była jeszcze gówniarzem, jeszcze nie żołnierzem, a nadaktywną kandydatką na rekruta zaliczającą wszystkie możliwe kursy przygotowawcze, była identyczna. Te samo usilne prężenie się, ten sam hardy wzrok mający rozkrzyżować współrozmówcę na zimnej posadzce. Była tak samo zabawna i tak samo przekonana, że swą głupotę i naiwność mimo wszystko da radę czymś przykryć, coś na niej ugrać. Może dlatego, przez te podobieństwa, których nie mogła nie dostrzec, zamiast chwycić dzieciaka za ramię, skuć mu ręce i zamknąć w areszcie tymczasowym na czas oczekiwania na Ginsberga, wyciągnęła zza strażniczego munduru odznakę i machnęła nią przed nosem chłopakowi. Każdy Strażnik taką miał ale żaden nie używał. Okazywanie dowodu swych uprawnień dla kipiących testosteronem, rozwydrzonych Strażników stało się reliktem przeszłości. Zadzierając nos ku najwyższym punktom nieba nie widzieli potrzeby, by się legitymować. Przed złodziejami? Przed prostytutkami? Przed kimkolwiek? Przecież byli lepsi, przecież nie będą się zniżać. Christina Annesley była Strażniczką Pokoju, ale przede wszystkim była też człowiekiem. Nawet gnojąc rekrutów nie widziała nic złego w tym, że później podawała im rękę, by pomóc im wstać z ziemi czy w tym, że prysznic brała we wspólnej łazience, a nie w jednej z tych zamkniętych na klucz, oficerskich. Nie bądźmy śmieszni, każdy tutaj był człowiekiem. Każdy. To, że znajdowali się na innych pozycjach w życiu nie było podstawowym argumentem, na podstawie którego Chris zamierzała osądzać. Przecież równie dobrze to ona mogłaby teraz przemykać się zaułkami przystani, próbując ukraść trochę pieniędzy. Wystarczyłoby, żeby życie potoczyło się tylko trochę inaczej. Tak, Chris była żołnierzem, była Strażniczką Pokoju. To jednak nie czyniło z niej potwora, jak z większości jej aktualnych podwładnych. Swą robotę wykonywała dobrze, ale niekoniecznie tak, jak pozostali. Mogła popierać aktualny rząd, nie czerpała jednak przyjemności z przemocy. Swej służby nigdy nie rozumiała jako okazji do zaszlachtowania połowy społeczeństwa tylko dlatego, że nie uśmiechają się wtedy, kiedy trzeba. Kwitując milczeniem zarzut, że miałaby być przebierańcem, przyjrzała się chłopakowi z uwagą. Mogłaby go wsadzić do pierdla, w końcu w dzisiejszych czasach nie potrzeba było dowodów, wystarczyło słowo Strażnika. Mogłaby też puścić go wolno - ot, dzień dobroci dla zwierząt. Na razie nie uczyniła nic w żadnym z tych kierunków. - Zadam ci jedno pytanie. Jedno. - Zmrużyła oczy. Pytanie było zadane w sposób, jakiego można było oczekiwać po Strażniku, choć... I tak mniej naturalnie. W końcu Strażnicy rzadko o cokolwiek pytają, nie? Ale ona pytała. Pytała bo mogła. Gdyby ktokolwiek miał co do tego jakieś zastrzeżenia, oględne wyjaśnienie wymyśliłaby na poczekaniu. - Po co ci te pieniądze? Nawet nie próbuj kłamać, kłamstwo wyczuwam z kilometra. - Oparła się o kolumnę, wciąż jednak gotowa zatrzymać chłopaka, gdyby ten próbował ucieczki. Ostatnio nie miewała najlepszych dni, więc to, że w ogóle wdała się w jakąkolwiek rozmowę, było godne podziwu. Nie należało jednak oczekiwać, że będzie chłopakowi pomagała. Oczekiwała jednej, zgodnej z prawdą odpowiedzi. Każda inna byłaby najpewniej definitywnym końcem jakichkolwiek objawów ludzkiego oblicza.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Główna przystań Czw Wrz 11, 2014 9:12 pm | |
| Zawładnął nim paraliżujący lęk przed ponownym trafieniem na przesłuchanie. Nie bał się samego pobytu w celi, ale kolejnej sesji z naczelnikiem więzienia, który tym razem pewnie nie puściłby chłopaka tak łatwo mając twarde dowody na to, że ten był złodziejem. Potrzebował trzech tygodni, by wykurować się po poprzednim przesłuchaniu, a blizna na ramieniu będzie przypominała mu do końca życia o metodach śledczych stosowanych przez Ginsberga. Wolałby chyba umrzeć niż znów przechodzić przez to wszystko. Wciąż wzdrygał się na widok każdego metalowego pręta, a na dźwięk nazwiska oprawcy krew odpływała mu z twarzy przez co przypominał bardziej ducha niż siebie. Nogi natomiast uginały się pod nim na samą myśl, że znów mógłby zostać przykuty kajdankami do stolika. Tak, z pewnością Charlie Smith nie chciałby mieć nigdy więcej do czynienia z ojcem Maisie. To smutne, bo z dziewczyną najchętniej spotykałby się codziennie opowiadając jej o swoim fascynującym dniu. O tym jak na targu widział scenę kłótni między dwiema przekupkami, dzięki czemu udało mu się ukraść trzy jabłka i gruszkę albo o w końcu udanym polowaniu. Tęsknił za nią każdego dnia, choć nadal nie mógł się pozbierać po jej słowach. Zostawiła go, sama decydując się na życie w luksusach Dzielnicy Rebeliantów. Z czasem zaczął winić ją coraz mniej, aż w końcu przyznał rację decyzji, którą podjęła. Co dobrego mogłoby ją spotkać, gdyby z nim została? W trakcie jednego z ich ostatnich spotkań o mało nie została zastrzelona, więc wszystko to zaczęło układać mu się w sensowną całość. Wybrała bezpieczeństwo, zostawiając brata. Sensowne rozwiązanie, zwłaszcza, że tak naprawdę nigdy nie łączyły ich żadne rodzinne więzy. Przez cały czas starał się wyglądać na pewnego siebie wypinając dodatkowo pierś do przodu, choć tak naprawdę w środku cały dygotał na samą myśl o możliwości aresztowania. Był jak mały, na wpół nieopierzony kogucik, który stroszył piórka przed znacznie większym przeciwnikiem. Walka ta z góry była dla niego przegrana. Został złapany. Uciekał strażnikom wiele razy i w końcu musiał nadejść ten moment, gdy wreszcie któryś z nich przyłapał go na gorącym uczynku. Nie było sensu ratować się ucieczką, bo widział, że nic to mu nie da. Kobieta stała za blisko, a on odgrodzony z jednej strony morzem, a z drugiej kolumną nie byłby w stanie sobie poradzić. Złapałaby go w ciągu kilku sekund i dopiero wówczas miałby poważne kłopoty... Zaskoczyła go tym, że faktycznie pokazała mu swoją oznakę. Zwykle strażnicy w takich momentach zaśmiewali się głośno ignorując prośbę. Naprawdę nie spodziewał się, że kobieta rzeczywiście to zrobi i przez chwilę patrzył się głupio w wymachiwaną mu przed nosem plakietkę. Jego plan, który tak naprawdę od samego początku opierał się na błędnych założeniach, legł tym samym w gruzach. Chłopak najwyraźniej zdał sobie sprawę, że jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie pójście za radą strażniczki i odpowiadanie szczerze na jej pytania. Kłamstwo niejednokrotnie ratowało mu życie, ale czasami prawda była równie skuteczna. W końcu pękł rezygnując ze swojego kamuflażu ze zgrywaniem hardego zawodnika. Przełknął głośno ślinę, ostatni raz rozważając możliwość kłamania. Dotąd ogarniające go przerażenie Christina mogła dostrzec jedynie w jego oczach, ale teraz widoczne zaczęło być także na zewnątrz. - To... - spuścił wzrok wbijając go w czubki swoich rozlatujących się już butów - Chciałem kupić chleb - strażniczka musiała dokładnie przysłuchać się temu co mówił, bo chłopak prawie szeptał. Nie miał odwagi znów spojrzeć kobiecie w twarz. Mówił prawdę, która mogła wydać się jednak zbyt prozaiczna, by w nią uwierzyć. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Główna przystań Sob Wrz 13, 2014 7:43 pm | |
| Och, Boże. Chleb. W takiej sytuacji Christina naprawdę wolałaby być jednym z tych tępych, żądnych krwi osiłków, który dopóki pozwalają mu ociekać testosteronem, dopóty niczym się nie przejmuje. Ale nikim takim nie była. I przejmowała się. Jasne, była żołnierzem, była Strażnikiem, w swojej pracy była generalnie niezła. Ani mundur jednak, ani charakterystyczny, biały pancerz nie pozbawił jej człowieczeństwa i nie pozwolił dołączyć do tych, którzy właściwie liczyli na to, że mieszkańcy KOLCa wybiją się sami, podobnie jak uciekinierzy z ziemi niczyjej. Nie siedziała w loży razem z tymi, którzy obstawiali, kiedy getto pogrąży się wreszcie w bratobójczej wojnie i przestanie być problemem, nie podzielała poglądu, że najlepszym rozwiązaniem byłoby właściwie pozbawienie KOLCa całej żywności czy leków. Nie, zdecydowanie nie była kimś takim. Była człowiekiem. Wiedziała, że nie kłamie. Wiedziała, że prawda była zazwyczaj tak skrajnie normalna, tak prozaiczna, że znacznie odbiegała od najprostszych choćby kłamstw. Wiedziała, że w rzeczywistość znacznie trudniej było uwierzyć niż w fantazję. Ale to nic, wiedziała, że chłopak nie kłamał. Była o tym przekonana. Mimo to wyciągnęła skrytą w policyjnej rękawicy dłoń i położyła ją na ramieniu młodego w geście, który nie mógł kojarzyć się z niczym dobrym. Pewnie zaraz wyciągnie kajdanki, pewnie skuje go i upokorzonego zabierze do aresztu... Nie. Nic takiego nie zrobiła. Mimo to nadal wyglądała średnio sympatycznie. W końcu była Strażnikiem, ich generalnie się nie lubi. - Chodź ze mną - rzuciła krótko i popchnęła lekko chłopaka w kierunku przystani. Szła tuż obok, nie zdejmując nietypowo ciężkiej dłoni z ramienia - szczerze mówiąc, łatwiej było sobie wyobrazić rosłego mężczyznę jako właściciela tejże ręki niż ją, wysoką, ale stosunkowo drobną i wciąż kobietę. Nie patrzyła jednak na złodzieja, wystarczyła jej tylko możliwość trzymania go w ciasnym uchwycie za ramię. Nie musiała na niego patrzeć. Nie chciała na niego patrzeć. - Jak ci na imię? - zapytała grzecznie, jednak wciąż tonem pozbawionym większej sympatii. Nie mogła sobie pozwolić na ludzką postawę, przynajmniej nie całkiem jawnie. Na dobrą sprawę powinna pewnie spałować chłopaka tam, za kolumną i zawlec do Ginsberga, by ten nauczył młodego rozumu. Nie zrobiła tego i nie miała najmniejszego zamiaru robić. Zamiast tego doprowadziła złodziejaszka przez jeden z większych sklepów spożywczych. W okolicy przystani było gdzie zaopatrzyć się w jedzenie, Christinie nie uśmiechał się jednak spacerek od sklepu do sklepu. Wybrała jeden, w którym można było kupić wszystkie podstawowe produkty. Otworzyła drzwi, popchnęła lekko chłopaka do środka, po czym nie zwracając uwagi na reakcję sprzedawczyni - na widok białego munduru zesztywniała, jak zresztą każdy - ruchem głowy wskazała sklepowe półki. - Wybieraj - rzuciła krótko, jak rozkaz bardziej niż propozycję. To nie był ton hej, naprawdę ci współczuję, może pozwolisz mi zrobić ci zakupy?, tylko raczej jak dają, to bierz i nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. Zdjęła też wreszcie rękę z jego ramienia, wciąż jednak pozostając blisko, na tyle blisko, by chłopakowi nie wpadł do głowy żaden głupi pomysł - ucieczki na przykład lub kolejnej kradzieży. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Główna przystań Nie Wrz 14, 2014 3:34 pm | |
| Człowiek był w stanie przyzwyczaić się do wielu rzeczy. Niewygodnego posłania, pełnienia nocnych wart, czy nawet zimna, które z czasem stawało się mniej dotkliwe. Głód był jednak jedną z tych kwestii, które pomimo ciągłego doświadczania pozostawały tak samo dokuczliwe jak na samym początku. Niewielkie porcje popijane niekiedy niezbyt czystą deszczówką, czy wodą ze strumienia dawały pozory sytości, choć żołądek dość szybko zaczynał domagać się kolejnych kęsów. Charlie, tak samo jak wielu mu podobnych uciekinierów skrywających się na Ziemiach Niczyich, nieustannie zasypiał przy akompaniamencie dźwięków wydawanych przez pusty żołądek. Chłopak przez te wszystkie miesiące zdążył zauważyć, że rankiem głód na na jakiś czas mija i cenił sobie te chwile, nawet jeśli tylko pozornie rozwiązywały problem. Wiedział też, że jeżeli chce przeżyć to musi jeść, choćby najmniejsze porcje, ale bez tego w końcu opadłby z sił. Kradzieże stały się dla niego sposobem na przetrwanie. Ryzykował wiele, bo schwytanie oznaczało przykre konsekwencje. Tak jak teraz. Był przerażony. Nie bał się tak od czasu incydentu w muzeum, ale wtedy miał przy sobie przynajmniej Maisie, która zawsze wykazywała się większą intuicją od niego. Był pewien, że udało im się wtedy wyjść cało tylko dzięki niej. Serce waliło mu tak mocno, że przysiągłby, że za chwilę wyskoczy mu z piersi. Oczami wyobraźni już widział ponury pokój przesłuchań, ławkę, kajdanki i Ginsberga rechoczącego radośnie nad poobijanym ciałem chłopaka. Charlie był pewien, że tym razem żywy nie opuściłby więzienia. Zadygotał cały, gdy strażniczka położyła dłoń na jego ramieniu. Zaraz pewnie szarpnie go za bluzę i kopniakiem pogoni przed siebie wcześniej jednak zakuwając w kajdanki, żeby jej nie uciekł. W tej sytuacji próba ratowania się w ten sposób była raczej marnym rozwiązaniem, które skończyłoby się oddaniem kilku strzałów z broni w kierunku zbiega. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, żeby tak zrobić i dać się na miejscu zastrzelić. Lepsza szybka śmierć niż godziny tortur. Pozostawał jednak posłuszny wykonując polecenia strażniczki, teraz już na twarzy biały jak kartka papieru. Ścisk w żołądku i nachodzące go mdłości wcale nie poprawiały i tak już trudnej sytuacji. Jeszcze chwila i wybuchnie płaczem... Głos kobiety był dość ostry, ale nie spodziewał się przecież niczego innego, w końcu był więźniem, którego mimo wszystko nie skuto. Gdyby nie panika, która go ogarnęła pewnie zauważyłby tak znaczący szczegół, ale teraz jedyne o czym myślał to fakt, że właśnie rozgrywa się wstęp do jego końca. Wykonał polecenie ruszając przed siebie wypchnięty do przodu. Strażniczka ciasnym uściskiem dłoni dawała mu jasno do zrozumienia, żeby nie próbował żadnych sztuczek. Nie zamierzał. Wszystko było mu już obojętne. - Charlie - wydusił słabym głosem wciąż mając opuszczoną głowę, którą wciąż bał się podnieść. Nie bardzo wiedział dokąd zmierzają, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że idą do więzienia albo najbliższego posterunku Strażników Pokoju, skąd chłopak zostanie odstawiony do przybytku Ginsberga. Zatrzymali się w końcu i Smith uniósł wreszcie podbródek, ale zobaczył zupełnie coś innego niż się spodziewał. Stali przed wejściem do sklepu. Czyżby strażniczka chciała po drodze załatwić coś jeszcze? Nie miał czasu na tego typu rozważania, bo kobieta pchnęła go do środka. - Co? - czuł się jak w jakimś surrealistycznym śnie kompletnie zdezorientowany tym, co się właśnie działo. Wpatrywał się krótką chwilę w strażniczkę, która wymownym spojrzeniem dała mu do zrozumienia, żeby nie nadwyrężał jej cierpliwości. Wciąż jeszcze nieświadomy ruszył ku półce, z której drżącą dłonią zdjął puszkę z jakąś zupą. Bawiła się z nim. Wiedział, że strażnicy lubią się znęcać nad więźniami nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Ofiarą tego drugiego stał się właśnie Charlie, a przynajmniej tak mu się wydawało. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Główna przystań Sob Paź 04, 2014 9:24 pm | |
| Źle się z tym wszystkim czuła. Tak, zawsze była psem Coin. Zawsze. Na dobrą sprawę zostawiła dla niej swoją rodzinę, swoich braci, swoje... wszystko. Jasne, wtedy nie patrzyła na to w ten sposób, wtedy chodziło tylko o przygodę, nie o żadną lojalność wobec kogoś, kto przecież, na zdrowy rozsądek, miał nie istnieć, ale teraz, z perspektywy czasu, trudno było tak na to nie patrzeć. Dokonała wymiany. Dom i bracia w zamian za mundur, mieszkanie, poduszkowce, broń i... Bilans? Kiedyś powiedziałaby, że zdecydowanie na plus. Była bezpieczna. Miała coś do powiedzenia. Mogła żyć i, przynajmniej w teorii, nie drżeć o własne życie. Nieważna (dotychczas) na tyle, by nikogo nie kusiły zamachy na jej życie. Ważna wystarczająco, by móc się stawiać, móc o coś walczyć. Jak miałaby to ocenić? Coś się jednak zmieniało. Może wreszcie wyrastała z entuzjazmy gówniary. Może wreszcie zaczynała patrzeć na życie jak dorosły człowiek. Może mundur zaczął jej wreszcie doskwierać a broń przy pasie ciążyć. Może wojskowa przepustka sparzyła jej wreszcie dłoń, może na korytarzach koszar i posterunku usłyszała krzyk. Niezależnie, co za tym stało, wreszcie przypomniała sobie o utraconej rodzinie. O domu. I nagle, w jednej chwili, korzyści wynikające z wymiany, jakiej dokonała, wcale nie były tak oczywiste. Teraz zaś było jeszcze gorzej. W porównaniu do przyjemnej, stonowanej kolorystyki wojskowych mundurów, biel uniformu Strażnika Pokoju raziła - nie tylko faktycznie kłując oczy, ale także rozrywając pazurami jej poczucie człowieczeństwa. Ile będzie trzeba, by je straciła? Bo chyba nie miała podstaw by sądzić, że nic się nie zmieni, prawda? Złamie się. Każdy się łamał. Żaden okruch moralności nie miał prawa przetrwać konfrontacji z taką służbą i wymaganiami. Ale jeszcze była normalna. Jeszcze czuła. Gnojenie przestępców jeszcze jej nie bawiło, nie czerpała satysfakcji z ich poniżania. Gdy zaprowadziła Charliego - bogowie, nazywał się tak jak Brogan, jak mały, rozstrzelany informator, jak... - do sklepu nie zrobiła tego po to, by się nim zabawić, by podkreślić swą dominację, by zniżyć się do takiego poziomu. Przyprowadziła go tu, bo nikt nie powinien kraść, by się najeść, bo nikt nie powinien też kłaść się spać głodnym. Myśl, że chłopak mógł spojrzeć na to inaczej, że ta krótka, pokonywana w milczeniu droga mogła być dla niego znacznie dłuższą i pełną strachu - myśl ta przyszła do Christiny zbyt późno, by cokolwiek z nią zrobić. Mogła tylko brnąć dalej w decyzję, którą podjęła, udając, że nie wyczuwa napięcia, jakie wkradło się do sklepu wraz z jej wejściem. Dostrzegając teraz przerażenie chłopaka, zacisnęła zęby. Odetchnęła bardzo powoli i idąc u jego boku, sama zaczęła zgarniać z półek to, co uznała za stosowne. Puszki i pudełka z przeróżnymi posiłkami instant; dwulitrową butlę wody i drugą, pełną soku; paczkę kukurydzianych chrupek - największą, jaka była; świeży chleb, kilka bułek; butelkę alkoholu; przy kasie jeszcze garść czekoladowych batonów. Przez całą ich wędrówkę między sklepowymi półkami nie odzywała się do chłopaka, nie chcąc znów palnąć czegoś, co wprawi go w stan przedzawałowy. Nie zapytała go też o zdanie, gdy, zatrzymując się przed sprzedawcą, wyciągnęła swój własny portfel, by zapłacić za wszystkie produkty. Stać ją było. Stać ją było na wiele, wiele więcej. Fakt ten nigdy nie bolał jej tak, jak teraz, gdy obok siebie miała chłopaka, którego przetrwanie zależało od złodziejskich zdolności. Po uiszczeniu stosownej zapłaty, po przełożeniu zawartości koszyka do torby, którą podała chłopakowi, ruchem głowy wskazała mu wyjście, sama podążając za nim. Już na zewnątrz rozejrzała się, by wreszcie skrzywić się nieznacznie w reakcji na własne myśli i znów spojrzeć na Charliego. - Gdzie mieszkasz? - zapytała zwięźle, tym razem jednak dość szybko zorientowała się, jak to brzmi i uściśliła, o co tak naprawdę jej chodzi. - Odprowadzę cię, przynajmniej na dziś będziesz miał spokój - W porządku, to nie brzmiało lepiej. Brzmiało tak, jakby chciała go dopilnować, by nic więcej nie przeskrobał. Jakby chciała zobaczyć, gdzie mieszka, by nie dziś, ale jutro czy któregoś z następnych dni to wykorzystać. A przecież nie tak miało to brzmieć. Przecież naprawdę miała dobre chęci. Nie knuła. Nie dążyła do krzywdy chłopaka. |
| | | Wiek : 18 Zawód : drobny złodziejaszek Przy sobie : aparat fotograficzny, zapalniczka, tygodniowy zapas kawy, scyzoryk wielofunkcyjny, latarka z wytrzymałą baterią, wytrych Znaki szczególne : nieodparty urok Obrażenia : niezagojona rana postrzałowa prawego barku, obtarte wnętrze prawej dłoni
| Temat: Re: Główna przystań Sro Paź 15, 2014 8:06 pm | |
| Życie nauczyło go, że nie należy spodziewać się niczego dobrego po ludziach stamtąd, a już zwłaszcza po kimś, kto był Strażnikiem Pokoju. Ci ludzie, czy też może twory, bo Charliemu zdawało się, że człowieczeństwo utracili już dawno, nigdy nie zwiastowali niczego dobrego. Lubili zabijać i zapewne sprawiało im ogromną przyjemność polowanie na zbiegów z Ziem Niczyich. W Trzynastce słyszał o zabawach, którym oddawali się niektórzy mieszkańcy dawnego Kapitolu. Igrzyska odbywały się tylko raz w roku, a oficjele lubili rozrywkę, zwłaszcza z dużą ilością krwi. Dla Smitha Strażnicy Pokoju byli swego rodzaju spadkobiercami tych chorych zabaw, przy czym ostatnio zdecydowanie na prowadzenie wysunął się tutaj naczelnik więzienia. Zwyrodnialec to za mało powiedziane i tak naprawdę Charlie nie znał słów, które mogłyby go opisać. Braki w wykształceniu nie przeszkadzały mu jednak w ocenie wszystkiego co się wokół niego działo. Nie tak miał wyglądać 'nowy świat'. Walcząc po stronie Coin spodziewał się czegoś... lepszego. Nie chciał pałaców i bogactwa. Pragnął mieć po prostu dom, rodzinę, nic więcej. Niestety, mógł liczyć na wiele, ale te dwie rzeczy po prostu nie były mu przeznaczone. Dlatego też jego nieufność wobec Christiny była tym większa, im bardziej dziewczyna zaczynała przypominać człowieka. Wolał myśleć, że ludzie za murem są odrębną rasą drapieżców, ale w tej sytuacji trudno było tak to postrzegać. Bał się. Głównie dlatego, że sytuacja, w której się znalazł była mu kompletnie obca. Nie mógł przewidzieć, czego może spodziewać się po kobiecie, która zaprowadziła go do sklepu, kobiecie, która kazała mu wybierać produkty. Może to głupie, ale jego zdaniem lepsza pewna, nieciekawa przyszłość niż niepewny los. Nie lubił niepewności, a z tą żył przez większą część swojego życia. Ciągle coś, czy ktoś go zaskakiwał obracając jego plany w proch. Tak, na pewno można powiedzieć, że w tej chwili był równie przerażony, co w chwili, gdy prowadzono go na przesłuchanie w więzieniu. Może to lepiej, że dopiero teraz zorientowała się, że chłopak się po prostu bał? Marsz przez całą przystań do sklepu był dla niego jak ostatnia droga skazańca prowadzonego na miejsce, gdzie miano go rozstrzelać. Wykonując jej polecenie wrzucił do koszyka tę nieszczęsną puszkę z zupą i odniósł wrażenie, że tym gestem chyba ją obraził. Albo uraził. Niemniej wyglądało na to, że zaraz przestanie się z nim bawić i po prostu zdzieli go pałką, czy potraktuje gazem. Stanął spuszczając wzrok i czekając na jej ruch, ale strażniczka zrobiła coś, czego się nie spodziewał. Ruszyła w kierunku półek i zaczęła zgarniać z nich towary do trzymanego przez nią kosza. Chwilę wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, by w końcu ruszyć za Christiną. Prawdę mówiąc była to idealna okazja do ucieczki, mógł wykorzystać moment, w którym oddaliła się od niego i wybiec ze sklepu. Nie zrobił tego, coś kazało mu zostać i podążyć za kobietą. Mógł to być największy błąd w jego życiu, ale jednocześnie okazać mogło się, że właśnie rozgrywa się przed nim jeden z najlepszych dni w jego krótkim życiu. Przez cały czas snuł się za nią jak ponury cień, nic nie mówiąc i starając się jak najmniej się jej przyglądać. Nie opuszczało go przeświadczenie, że mógłby ją czymś urazić, czy, nie daj boże, okazałoby się, że ona jednak się z nim bawi, by na koniec stwierdzić, że to wszystko nieprawda. Ciszę co chwilę przerywało burczenie dobiegające z brzucha Charliego. Starał się do zamaskować kaszlnięciem, czy głośniejszym tupnięciem, ale marnie mu to wychodziło. W końcu stanęli przed kasą. Nie protestował, gdy wyciągnęła pieniądze, by zapłacić za te wszystkie rzeczy. Sam nie miał grosza przy sobie, więc wszelkie obiekcje raczej wypadłyby marnie w zestawieniu z pustymi kieszeniami. Poza tym naprawdę chciał, żeby okazało się, że to wszystko rzeczywiście jest dla niego. Prawda była taka, że jego złodziejskie zdolności były dość... marne. W innym wypadku nie natknąłby się na Christinę. Ot, kieszonkowcem najlepszym nie był, zresztą, nie było chyba dziedziny, w której mógłby się jakoś szczególnie wykazać. Złapał za podaną mu torbę, której nie zamierzał już wypuścić z rąk, choćby przypiekali go rozżarzonym prętem. Wykonał kolejne polecenie wychodząc na zewnątrz. Wciąż nie wiedział co o tej sytuacji ma myśleć, ale jedno było pewne - obraz strażników, który miał w głowie uległ poważnemu zniekształceniu. Dopiero pytaniem o miejsce zamieszkania sprowadziła go na ziemię. Nie mógł przyznać się, gdzie ma kryjówkę, nie był głupi. Może nieznajoma wydawała się miła, ale byłby głupcem, gdyby zaprowadził ją do muzeum. - Nie, nie trzeba... - wyrzucił z siebie prawie natychmiast, co mogło wydać się nieco podejrzane - Poradzę sobie... - dodał już nieco spokojniej. Może dzisiaj miała po prostu dobry dzień? Nikt nie dawał mu gwarancji, że nie rozmyśli się za kilka dni i nie wpadnie do jego kryjówki ze szwadronem wojskowych. - Iiii... - wziął głęboki oddech spoglądając najpierw na trzymaną w rękach torbę wypełnioną jedzeniem, a później na Christinę - Dziękuję - kąciki jego ust uniosły się lekko. Uśmiechnąłby się szerzej, gdyby nie strach, który wciąż w nim tkwił. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Główna przystań Czw Paź 23, 2014 11:32 am | |
| Miała się upierać? Mogłaby przecież, w końcu była Strażnikiem Pokoju, mogła zmusić chłopaka, by zaprowadził ją do swojej kryjówki. Tylko właściwie... Po co? Miała dobre intencje, ale nie mogła dziwić się Charliemu, że rozumiał je opatrzne. Przecież go zaszczuli. Oni wszyscy - żołnierze, Strażnicy, politycy. Wszyscy. Ona też. Świadomie? Och, na pewno. Przecież brała udział w rebelii z własnej, nieprzymuszonej woli. Przecież chciała stanąć u boku Coin, przecież do Trzynastki nikt nie zaciągnął jej siłą. A to, co wydarzyło się później, to, czego skutkiem było powstanie KOLCa (Kwartału, który przecież powołała do życia! nie sama, z wieloma innymi, ale była jedną z nich, była tą, która nadzorowała zapędzanie tam rodzin, bogowie), to, przez co Charlie i wielu mu podobnych musiało się ukrywać - przecież to wszystko było naturalną konsekwencją poprzednich zdarzeń. Istnienie Trzynastki, trafność głoszonych tam haseł i lojalność młodych, rozpalonych chęcią działania ludzi - to właśnie zapewniło sukces Coin. To właśnie wypędziło ludzi z domów, znosząc ich egzystencję do tragicznie niskiego, niehumanitarnego poziomu. Może więc Chris po prostu chciała naprawić swoje błędy? Może te zrywy, dobre uczynki, miały być jakąś żałosną pokutą, zadośćuczynieniem wszystkim krzywdom, do których się przyczyniła? Nie. To nie tak. Annesley nie patrzyła na to w ten sposób. To po prostu... Cholera, chyba sama nie wiedziała, jak to postrzegać, jak samą siebie ocenić. Może to wszystko rozbijało się tylko o fakt, że to też byli ludzie. Zwykli ludzie, których życia załamały się na pstryknięcie palca Coin. Przecież z nią mogło być tak samo, nie? Gdyby tylko urodziła się w Kapitolu, to ona mogłaby teraz kraść. Gdyby teraz rządy Almy się załamały - a przecież mogły, mogły upaść dokładnie tak samo, jak władza Snowa - to ona wylądowałaby na bruku, zaszczuta, zmuszona do pół-życia. Może więc właśnie dlatego ani myślała się upierać, ani myślała zmuszać chłopaka do czegokolwiek. Po jego pospiesznym proteście przyjrzała mu się tylko z uwagą, by wreszcie, wreszcie, po tych ostatnich, dłużących się chwilach, uśmiechnąć się. Nieznacznie, ale ciepło. Tak... normalnie. - W porządku. - Skinęła lekko głową, zaczepiając kciuki o pas spinający strażniczy mundur. W porządku na to, że sobie poradzi i na to, że dziękuje. Mogłaby powiedzieć coś innego, mogłaby powiedzieć więcej. Tylko, że była na służbie. A służba rządzi się własnymi prawami. - Uważaj na siebie, Charlie. - Rządzi się prawami, które Chris i tak już naginała. Co ją to jednak obchodziła? Nie prosiła się o to. Nie prosiła się o nadzór nad bandą prymitywów, z których składała się straż Kapitolu. I nie, ani myślała zrównać się do ich poziomu. - I nie rób niczego głupiego. - Zmrużyła oczy, na powrót poważnieją. Tak, chyba chciałaby chłopakowi pomóc bardziej, tylko... Nie wiedziała jak. Została na miejscu aż do chwili, w której chłopak znikł jej z pola widzenia, dopiero wtedy wzdychając raz jeszcze, rozprostowując plecy i odgarnąwszy włosy z twarzy, rozejrzała się. Nieszczęsny właściciel skradzionego portfela wciąż tu był, a sądząc po jego nadmiernej gestykulacji i towarzystwie innego ze Strażników, uświadomił sobie już zgubę. - Wracaj na patrol. - Zbliżając się do pary w kilku krokach, odprawiła podwładnego oschle, wyciągając z kieszeni źródło zdenerwowania okradzionego mężczyzny. - Pański portfel. Potem, po wszystkim, gdy znów ruszyła wytyczoną sobie samej trasą patrolową, czuła niesmak. Do siebie. Do systemu. Do wszystkiego, co ją otaczało. Była lojalną, tak. Ale coraz częściej zdarzało jej się wątpić, czy to ma jeszcze jakikolwiek sens.
/zt |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Główna przystań Wto Lis 11, 2014 9:18 pm | |
| /z Cattleya Star
"Kiedy przestałaś w siebie wierzyć?" Chociaż wyszli już z kawiarni, te słowa nadal dudniły jej w głowie, zupełnie tak, jakby idący obok niej James cały czas je powtarzał. Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wszystko w co wierzyła już dawano zamazało się, przez co teraz nie była w stanie odróżnić, kiedy zaczęła się staczać. Kiedy to, kim była, kim zawsze chciała być, odpłynęło na dalszy plan, ustępując miejsca śmiesznej walce o przetrwanie. Była gotowa poświęcić sto innych osób dla swojego nic niewartego życia, choć doskonale wiedziała, że bez niej świat byłby o wiele lepszym miejscem. Nie zmieniłby się w raj, tego była bardziej niż pewna, ale uchroniłaby w ten sposób wiele osób, które zamroczone jej sztucznym hartem ducha podążyły za nią. Ile ludzi żyłoby sobie spokojniej, gdyby w ogóle nie poznali Rosemary? Czy jej bratu nie wiodłoby się lepiej, gdyby nigdy się nie narodziła? Nie przysporzyłaby mu tylu kłopotów i zmartwień, nie wybrałaby się na rzeź zaślepiona wiarą we własne umiejętności, których nie miała. Bo walka i przetrwanie to nie wszystko, zapomniała, że jest tylko człowiekiem. Małą, bezbronną dziewczynką, która raz uniosła się chwałą i spoczęła na laurach, krzywdząc nie tylko swoich bliskich, ale i samą siebie. Czy właśnie tego chciała? Kto o zdrowych zmysłach chciałby sobie zrujnować całe życie? Nigdy nie przestanie żałować swojej decyzji. Ale nie potrafiła wydobyć poczucia winy wobec ludzi, których zabiła na arenie. Mimo szczerych chęci skrucha nie przychodziła, nie rozumiała czemu według Jamesa to zły czyn. Była sześćdziesiątą szóstą osobą, która zabiła na arenie, a on potraktował to tak, jakby była pierwsza. Wiedziała, że nie powinna iść tam z własnej woli. Ale co się stało, już się nie odstanie. Jeśli mówi się A, trzeba powiedzieć i B. Wiesz, gdzie jest moja wiara w siebie? Nigdy nie istniała. Była na niego zła. Lub raczej zawiedziona, że zamiast ją pocieszyć, potraktować jak człowieka, który czuje, skoczył do niej. Wiedziała do czego dążył, ale wątpiła, że osiągnie swój cel. Już dawno przestała walczyć. Nie kłóciła się, kiedy nie widziała sensu. A jaki był sens walczyć z Jamesem, kiedy miał rację? Skoro nie potrafiła przyznać się do winy, a nie było innego wyjścia, to czy pozostało jej coś innego niż skulenie głowy i czekanie, aż śmierć nadejdzie? Stała się zimna, bo od dawna nie doświadczyła ciepła. Traktowana jak przedmiot, dziewczyna na jedną noc, którą można odstawić, jeśli się znudzi - tym była przez wiele lat. Maskotką, na którą każdy patrzy jak na ozdobę, nie jak na czującego człowieka. Dlatego przestała czuć, to wszystko przestało ją boleć, bo to nie było jej potrzebne. Emocje zeszły na drugi plan, potem na trzeci, czwarty... Aż w końcu zniknęły. Jeśli ktoś tego chce, potrafi udać uśmiech. Wymusić śmiech. Tańczyć i grać swoją rolę. Być dobrą maszyną. Może dlatego chciała wszystko z siebie wyrzucić? Powiedzieć mu, żeby przestał traktować ją tak, jak ci ludzie, od których nie może się uwolnić? Nie chciała, by przypominał jej mary, które śnią jej się po nocach i wyrywają ze snu. Nie mogła pozwolić, by stał się złym wspomnieniem, które rani serce, gdy się do niego wraca. Nie rozumiał jej, bo nie wiedział, przez co przeszła. Skąd miał wiedzieć? Mógł ją widzieć w telewizji, gdzie się cudnie uśmiechała, nie tak jak w domu, gdzie wyglądała jak widmo śmierci. Niestety nie mogła mu opowiedzieć o dosłownie wszystkim, nie w kawiarni, gdzie łatwo o podsłuch lub wścibskie oczy. Ludzie byli męczący. Przystań wydawała się dobrym miejscem. Usiądą na ławce, zagłuszy ich woda. Spacerujący ludzie nie będą zwracać uwagi na głośniejsze uwagi. A nawet jeśli, zawsze można wrzucić ich do rzeki. Albo samemu się utopić. W razie czego. - Znajdź jakąś wolną ławkę, a ja kupię nam po lodzie. - zdecydowała, oddalając się do pobliskiej budki. Było gorąco, poza tym słodycze podnoszą na duchu. A nuż dzięki nim przestaną się żreć i jedno drugiemu nie plunie w oczy kwasem? Miała tylko cichą nadzieję, że nadal lubi taki sam smak. A raczej - miała nadzieję, że przynajmniej on się nie zmienił. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Główna przystań Wto Lis 11, 2014 11:14 pm | |
| Lawirując pomiędzy prostymi, nieskomplikowanymi postaciami zauważył ze smutkiem, że ludzie bywają bardziej oszczędni niż dawniej, bardziej ostrożni i podejrzliwi, a przede wszystkim biedniejsi. Niż Kapitolinczycy. Las kolorowych drzew, ruchomych rzeźb bez uśmiechu. To wszystko gdzieś zniknęło. I świat nie był już taki duży. Prawie zapomniał. Ale wszystko szło do przodu, co z tego, że on tkwił w martwym punkcie czekając aż koniec kolejki zgarnie go za sobą, bierny obserwator, nie uczestniczył, nie udzielał się, pozostawał gdzieś na uboczu, jakby w cieniu ale nadal na widoku, nadal przyciągając setki nieszczęść. Zwłaszcza te, których nie zgarnęli mijający go przechodnie. Być może właśnie taka martwica nie była dobra, swoista bierność, puszczenie wodzy losu i czekanie, aż przyniesie coś względnie dobrego, może po prostu bardziej pozytywnego, w tym przypadku po prostu neutralnego, nieszkodzącego. Oby to nie była kolejna choroba. Oby to nie była... … nauczmy się nazywać rzeczy po imieniu. Nigdy się nie nauczymy. To tylko wydaje się trudne, życie tylko takie się wydaje, ale to przecież zwyczajna farsa, nic więcej, ułuda, wystarczy wbić się w rytm, dostosować swój puls do pulsu świata. I koniec. Stuk. Stuk. Serce pompuje krew nie tak jak powinno. Wszystko staje się takie zwyczajne i naturalne, ale to nie oni mają problem, tylko ty. I znowu jesteśmy w tym samym punkcie, znowu znajdujemy się w centrum problemu, widzimy wyjście, wyciągamy dłoń do klamki i cofamy ją, bo przecież uświadamiamy sobie, że ta cała szopka jest pozbawiona najmniejszego sensu. Cofnął rękę, odsunął się i minął kobietę pchającą wózek dziecięcy. Odwrócił się jeszcze na chwilę, zlustrował twarz. Zapomniał za chwilę, gdy znów wpatrywał się w sylwetki, szukał uwypukleń, drobnych wskazówek, które mogły doprowadzić go do prawdziwego skarbu. Nie liczył na łut szczęścia, na dar od losu nieco znudzony tym wiecznym wyczekiwaniem, ale ufał, że złośliwość dzisiaj nie postanowi ścisnąć go mocno za gardełko i tę kolację spędzi w jakiejś miłej restauracji, może nawet zaprosiłby Rose aby dać jej przykład dobrego wychowania. Ale nie miał na tyle pieniędzy, aby w razie niesmacznej przystawki płacić właścicielowi za straty w pracownikach. Więc kolejna lekcja przystosowania do ludzi poszłaby na marne, chyba że to byłaby szybka korepetycja z przystosowania w obronie własnej przed nieumiejętnymi kucharzami. Prześlizgnął się między dwójką spacerujących ludzi, przyspieszył kroku. Nic nie poczuł. Jeśli miał poczuć cokolwiek. Bo prawie zapomniał już jak to jest walczyć o przetrwanie. Wyzuty z woli walki, zawieszony pomiędzy beznadzieją a marnymi próbami powrotu do życia. I jeszcze raz. Znowu na kogoś wpadł, jakby pijany, ktoś mógłby przyjrzeć mu się z bliska, dopatrzeć anomalie w pozoru zwyczajnym toczeniu się po ulicy, ale on znowu zmienił kierunek, uciekł gdzieś z pola widzenia, aby trafić na kolejną niedoszłą ofiarę, wymacać kieszeń i z dziwaczną satysfakcją sięgnąć zgrabnie do otworu, aby odwrócić się, wymamrotać krótkie przepraszam i ruszyć przed siebie chowając zdobycz za pazuchę zwiewnej kurtki, którą nosił właśnie na takie nadzwyczajne okazje. Niepokój. Niedowierzanie. A przede wszystkim obojętność, bo takie drobnostki nie cieszyły. Kradzież przestała być zabawna, gdy skończył piętnaście lat, gdy rzeczywistość chlasnęła kilkakrotnie w twarz twardą dłonią stanowczego Strażnika. Ale nie interesował się, nie przejmował. Gnał przed siebie i miał nadzieję tylko, że tym razem poczuje się lepiej, gdy zajrzy do środka. To były sekundy, nawet drobne ułamki, gdy wpadł na jakąś dziewczynę. Miał przeprosić machinalnie, odsunąć się i ruszyć dalej, ale zamarł z portfelem zanurzonym do połowy w wewnętrznej kieszeni. Znowu chwila zastanowienia. Znowu te przeklęte ułamki. Usta ubrudzone. Ładnie. Oczy ciemne ale ciepłe. Cela blada, czarne włosy. Idealny kontrast. Nie było na świecie nic tak idealnie skomponowanego, a jeśli nawet, to on nie miał sposobności, aby się z tym zetknąć. Więc uśmiechnął się tylko, ucałował ją w ubrudzony kącik ust odruchowo, ujął w dłoń jej dłoń i byłoby przyjemnie, gdyby było to odrobinę czułe, ale on jedynie wysunął jej spod palców loda (portfel zdążył schować tam gdzie jego miejsce, oczywiście przy sercu). -Nigdy nie wiedziałem, co to kobieca intuicja. I zdaje się, że nigdy się nie dowiem, bo to nie mój smak – uśmiechnął się, a może to tylko grymas, delikatne skrzywienie warg. A nie, to jednak uśmiech, ten sam, nieco ponury, odrobinę sarkastyczny. I przymrużone oczy, które zawiesiły się na postaci Jamesa – O w chuj, jak miło, zaraz popłaczę się ze wzruszenia – emocje, które w to włożył uleciały gdzieś w powietrze, kiedy uśmiech zbladł, prawie niezauważalnie, ale nie, nie interesowało go to. I tak, nagle poczuł się szczęśliwy. A potem znów zirytowany, bo wiatr zawiał zbyt mocno i chłód otulił go nieprzyjemnie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Główna przystań Sob Lis 15, 2014 2:05 am | |
| Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach. |
| | |
| Temat: Re: Główna przystań | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|