|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Emerald Park Pią Maj 03, 2013 3:03 pm | |
| First topic message reminder :
Chociaż większa część centrum miasta pokryta jest betonem, stalą i szkłem, to znalazło się tu także miejsce dla zieleni. Emerald Park przez wszystkie cztery pory roku cieszy się obecnością spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy, którzy chętnie odpoczywają na licznych ławeczkach, w otoczeniu szmaragdowozielonych trawników, drzew i krzewów. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Emerald Park Wto Lut 17, 2015 12:20 am | |
| Nieład Maisie nadal wyglądał szykownie. Drogi płaszcz, którego poły rozwierał niezaspokojony wiatr. Szal unoszący się lekko niczym mgiełka. Długie włosy przesłaniające twarz. Wszystko to sprawiało wrażenie dokładnie zaplanowanego, wykalkulowanego na niewymuszoną elegancję młodej kobiety mieszkającej już jakiś czas w Kapitolu. A obok niej dreptała Arielle, stawiając małe kroczki, by równać się z powolnym, nieco pokracznym krokiem ciężarnej. Sweter o odcieniu marengo przyjemnie opływał ciało. Spodnie można było określić jedynie mianem praktycznych. Feldgrau skutecznie niweczył wszelką nadzieję na choćby odrobinę szyku. Ciemne włosy nie tworzyły aureoli, związane niedbale jednym z kosmyków. Pełna naturalność i przy okazji koszmarna ignorancja mody. Niemalże zaprzeczenie jakiejkolwiek kobiecości. Brak celu niejako powodował kompletne zacofanie, w którym nurzała się już od długiego czasu. Gdyby zmienić krajobraz na skaliste wzgórza i cofnąć się dziesięć lat, pewnie jeszcze taka prezencja jakoś by uszła. Spoglądając z ukosa na Maisie, może przejdzie jej przez te rozszalałe myśli postanowienie odmiany (kompletnej zmiany). Nie wiedziała, skąd to się bierze, ale miała ochotę ucałować swoją towarzyszkę w policzek. Za te wszystkie pytania, które zadawała z pewną siebie otwartością. Uśmiechnęła się za to do niej radośnie. - Oczywiście, że nie – zaśmiała się na tą myśl – Nie mam wrogów, których chciałabym otruć – nie dodała, że trucizny uważała za mało wyrafinowaną formę zemsty. Choć mówi się, że to broń kobiet. Cóż, widocznie akurat tego nie miała z nimi wspólnego. Inna sprawa, że Arielle nie była zbyt mściwa (właściwie w ogóle). Potrafiła zawsze na swój sposób wytłumaczyć sytuację i ostatecznie wychodziło, że to ona była winna. – Wręcz odwrotnie, wiesz? Nie chciałam otruć ciebie. I siebie przy okazji. Muszę się podszkolić w rozpoznawaniu jagód – westchnęła cicho. Obejrzała się za siebie, a potem spojrzała na Maisie. Zdała sobie sprawę, że właśnie powiedziała komuś swoją słabość, co ewidentnie świadczyło o jej kompletnej głupocie. Zbeształa się w myślach. Nie uważała, że Ginsberg może to wykorzystać przeciwko niej, ale mimo wszystko nie dawało jej to spokoju. Objęła się rękoma w pasie. – Sąsiada? – uniosła brwi, zastanawiając się. Wzruszyła w końcu ramionami. – Ciebie lubię bardziej – dopowiedziała do swojego wiele mówiącego gestu. Zupełnie niezobowiązująco i z dziecinną prostotą. – Kapitolińczycy są dziwni, nie uważasz? – dodała jeszcze trochę obok toczącego się tematu, marszcząc nos, na wpół pogrążona we własnych myślach. Nie interesowała się tym, że jeszcze jacyś ostali się w Dzielnicy Wolnych Obywateli (według obecnej polityki powinni właśnie ładować się do pociągu, prawda?), ale wręcz z analityczną manierą rozkładała na czynniki ich niekwestionowaną ufność (szczegółowe badania przeprowadzone na jednym osobniku). Nie zorientowała się, że jej słowa odnoszące się do ciążowych problemów wywołały większe emocje. Dopiero, gdy koścista ręka zacisnęła się niespodziewanie i nieubłaganie na jej nadgarstku, Arielle spojrzała na Maisie ze szczerym zdumieniem. Nie zdawała sobie sprawy, że zaledwie o cal uniknęła rozbicia głowy o beton. Nawet teraz… Nie broniła się, zbyt zaskoczona siłą i czynem Ginsberg. Wpatrywała się w kompletnym oszołomieniu w kobietę. Czuła buchającą w nią wściekłość i wstrzymywaną agresję, o jaką nawet przez moment nie posądziłaby tej chudziutkiej istoty. A jednak ten żar w oczach sprawił, że stały się one tak bardzo ludzkie, tak zupełnie inne od tych pustych spojrzeń, jakimi obdarowywała cały świat. W momencie, gdy poczuła nieprzyjemne skutki braku dopływu krwi do dłoni, drgnęła i już otwierała usta w celu oznajmienia Maise, że zaraz rozkwasi jej nos i nie będzie tego żałować, ta wypowiedziała (wypluła) takie słowa, że Arielle wbiło w ziemię, dosłownie. Przestała rozumieć cokolwiek. Nawet to, że zaraz naprawdę straci cenny członek. Przecież ona nie powiedziała nic złego o Ginsberg. Wręcz przeciwnie. Usprawiedliwiała ją. Hipotetycznie. Spojrzała za odchodzącą już postacią, a potem zaczęła rozcierać nadgarstek. O co jej, do jasnej cholery, chodziło? Blake ruszyła powoli, trzymając się przez długą chwilę za Maisie, dając zarówno jej, jak i sobie, trochę czasu. Co ona takiego powiedziała, że ją uraziła? Że nie będzie mieć czasu? Że będzie dobrą matką? Że w razie czego utopi swoje dziecko i to nie będzie jej wina? Och. Coś zaskoczyło. Brwi prawie się ze sobą złączyły. Palce wystukiwały szybki rytm o udo. OCH. Arielle przyspieszyła, żeby zrównać się z Maisie. - Pewnie, są dla ciebie – mruknęła, jedynie rzucając na nią okiem i ledwie pojmując sens pytania. Oddychała dużo szybciej niż normalnie. Ona nie miała trzysekundowej pamięci złotej rybki. Miała za to nieprzyjemne uczucia. I kompletny brak wyczucia. - Głupia jestem, Maisie. Przepraszam – wypaliła, oddychając głębiej. Odwróciła głowę w jej stronę. – Ja też nigdy nie utopiłabym Adasia – powiedziała. Tym razem na jej twarzy nie było zdumienia czy oszołomienia, ale ewidentna skrucha. Na swój pokrętny sposób zrozumiała błąd. Zapomniała, że ten brzuch Ginsberg jest jak jej ukochany brat. A dla brata zrobiłaby wszystko i prędzej sama się utopiła. Zapomniała i palnęła taką głupotę... Co nie zmienia faktu, że Maise zareagowała zbyt agresywnie. Arielle właśnie z uwagą oglądała swój nadgarstek, na którym widniały sine ślady palców. Pożałowała, że powiedziała jej o tej swojej słabości, a pewnie na poprzednich spotkaniach również wyszło parę informacji tego typu. Pluła sobie w brodę, że ta niepozorna istotka ją tak zaskoczyła. Nie zareagowała, nie broniła się w żaden sposób z powodu osłupienia, ale nie bezradności czy bezsilności. Nie przypominało to sytuacji sprzed kilku lat po której ma paskudną pamiątkę na boku, ale nadal pozostawało nieprzyjemne. - Fakt, że jesteś w ciąży, nie oznacza, że możesz bezkarnie łamać ludziom ręce – posłała jej urażone spojrzenie. – Dobra, może i zasłużyłam… – poprawiła sobie rękawy swetra, a przy okazji niepostrzeżenie upewniła się, że sztylet nadal tkwi na swoi miejscu. Obiecała sobie, że następnym razem nie będzie biernie się przyglądać. Jeśli przyjdzie jej się znów bronić, wtedy również zapomni o tym brzuchu, który tak wiele znaczył. Który znaczył wszystko. Westchnęła cicho. – Cóż, przynajmniej doceniam chwyt – posłała jej nieco udręczony, ale przyjazny uśmiech. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Emerald Park Czw Lut 19, 2015 8:44 am | |
| - Nie złamałabym ci ręki. Tylko nadgarstek – sprostowała niemalże od razu, marszcząc brwi w głębokim zastanowieniu. Nie nad tym, czy mówiła prawdę o zatrzymaniu się w pół agresywnej drogi: wielki znak zapytania pojawiał się w innej kategorii. Czy mogłaby zrobić Arielle prawdziwą krzywdę? Wcześniej nigdy nie musiała bawić się w zestawianie plusów z minusami i racjonalizowanie swoich działań. Postępowała instynktownie, według wyuczonych schematów, nakazujących jej wyłącznie obronę siebie, bez względu na wszystko. Gerard starał się temperować jej zbyt agresywne wybryki, ale robił to z typową dla siebie dwuznacznością. Częściej była nagradzana za zdecydowane – nawet bardzo krwawe – posunięcia niż karcona za ucieczkę. Kiedyś wiedziała, że walka opłaca się o wiele bardziej, ale…zapomniała już o swojej wściekłości, napędzającej ją do działania. I przywracającej, w jakimś wątłym stopniu, do szczątków świadomości. Od ponad pół roku pozostawała przecież z miękkim, nieprzytomnym kokonie. W kaftanie bezpieczeństwa, w którym nie mogła zrobić krzywdy ani sobie ani innym. Bez możliwości poruszenia się, rozorania szkłem nadgarstka albo wbicia noża pomiędzy żebra. Swoje, Gerarda, Malcolma, kuratora. Robiła kiedyś gorsze rzeczy przy mniejszym zagrożeniu dla niepodległości wyimaginowanego wewnętrznego świata, teraz otępienie postępowało coraz dalej, przesłaniając jej kiedyś intensywnie złote oczy gęstą mgłą. Szarą jak chmury, które zbierały się nad półnagimi drzewami, uginającymi się pod naporem wiatru. Obserwowała je z nieskrywanym zainteresowaniem, słuchając Arielle dość pobieżnie. Sąsiad, morderstwa, sympatia. Wszystko to powinno wywołać w niej jakieś głębsze odczucia – po raz pierwszy w życiu ktoś okazywał jej wyraźną przyjaźń – ale czuła się zablokowana przez dogasający powoli ogień. Ostanie płomienie lizały jeszcze okolice jej serca, przyśpieszając przepływ krwi. Policzki w końcu się zarumieniły, do lodowatych dłoni powróciło krążenie i Maisie uśmiechała się coraz naturalniej, idąc nieśpiesznie ścieżką pełną kałuż. Wiedziała, że Blake ją dogoni. Tak też się stało, widocznie społeczne przewidywanie przyszłości nie stanowiło dla Maisie aż takiej tajemnicy. Przeprosiny także przyjęła bez słowa – próbując najpierw umiejscowić przepraszam w jakiejkolwiek przestrzeni. Kolejna rzecz wpisana na sam początek listy tematycznej nigdy, zapełniającej się przy Arielle w niezwykłym tempie. Powinna być jej wdzięczna? Niepokoić się zemstą? Odetchnęła tylko nieco głębiej, otulając szyję rozplątywanym przez wiatr szalem. Poczuła się zmęczona. - Adam to twoje dziecko? – spytała w końcu, po dość długiej ciszy, podtrzymując rozmowę pomimo widma sinej bransoletki na nadgarstku Arielle. Nie zerkała nawet w tamtą stronę, postanawiając bardziej skupiać się na informacjach, jakie przekazuje jej Blake. Chciała dowiedzieć się o niej jak najwięcej; dopiero docierały się. Z sporym trudem – Maisie stawała się coraz trudniejsza w kontaktach i mimo wszystko podskórnie podziwiała Arie za upór, z jakim starała się być tuż obok niej. Nawet w chwilach fizycznej ekspresji. Która przeminęła równie szybko, jak się pojawiła – dalej mogły prezentować się jako nieco pokraczna para przyjaciółek, zajadająca się ostatnimi okruszkami babeczek i w ślimaczym tempie spacerująca tuż przed zapowiadaną ulewą stulecia. Mai wyczuwała w powietrzu wibrację zapowiadające oberwanie chmury; cząsteczki powietrza elektryzowały ją i uspokajały. Pomimo zmęczenia po raz pierwszy - od bardzo dawna - czuła się dobrze. Po prosu dobrze.
|
| | |
| Temat: Re: Emerald Park Wto Mar 10, 2015 11:36 am | |
| Pogoda w tej chwili nie była najważniejsza. Emerald Park miał w sobie to coś, co zawsze przyciągało do niego ludzi, a sam Beauregard nie był żadnym wyjątkiem. On jednak, w przeciwieństwie do całej rzeszy osób, nie przyszedł tutaj po to, żeby podziwiać widoki. Jak każdego dnia, Mansfield szukał po prostu odpowiedniego dnia do rozstawienia swojej małej, przenośnej restauracyjki, która nie serwowała wykwintnych dań. Mężczyzna był raczej alternatywą dla nastolatków, dzieciaków i osób, które pędziły gdzieś w kompletnym pośpiechu, całkowicie zapominając przy tym o otaczającym ich świecie i tak ważnej czynności, jaką jest zjedzenie śniadania. Hot-dogi wydawały się wobec tego doskonała alternatywą. Zapychały, były przygotowywane szybko, a przede wszystkim były również ciepłe, co doskonale współgrało z dzisiejsza aurą. Każdy, nawet najmniejszy powód do ogrzania rąk wydawał się odpowiedni.
Właśnie dlatego blondyn siedział teraz na jednej z ławek, a obok niego stało źródło jego dochodu. Może i nie było na razie zbyt dużego ruchu, ale kto by się spodziewał tłumów w momencie, kiedy zegarek wybił dopiero godzinę dziesiątą? Większość ludzi dopiero je śniadania, dzieciaki siedzą jeszcze w szkołach, a po parku chodzą nieliczni. Beauregard potrafił jednak docenić takie chwile o wiele bardziej niż inni. Nie przejmował się tym, że do jego kieszeni nie wpadają teraz kolejne bilony, nie zamartwiało go to, że będzie musiał tutaj marznąć jeszcze przez bite kilka godzin. Zamiast tego starał się znaleźć coś pozytywnego w tej całej sytuacji i najwyraźniej udało mu się to zrobić. Ukojenie dawała mu w pewnym sensie muzyka. Podstarzała, lekko wysłużona mp3 w zupełności wystarczyła mu do zmierzenia się z odgłosami wydawanymi przez przewijający się wiatr. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że mało kto chciałby słuchać tego co on sam, ale uważał, że nic nie przebijało tych momentów, w których spokojnie mógł oddać się kunsztowi wykonawcy, chłonąć każdy dźwięk, który z zegarmistrzowską precyzją został ustalony na pięciolinii i wyobrażać sobie całą scenę, którą twórca chciał przekazać w swoim dziele. A jeśli dodać do tego jeszcze fakt, że obecnie w jego rękach spoczywała książka, to już nie potrzebował niczego więcej do szczęścia. Kryminały były również tym czymś, co pozwalało zająć umysł Mansfielda na tyle, żeby nie rozwodził się za bardzo ani nad przeszłością, ani nad teraźniejszością, a już na pewno na tyle, żeby nie musiał myśleć w ogóle o przyszłości. Często odnajdywał się w roli detektywa, która była przecież przeciwieństwem jego dotychczasowego życia. W większości przypadków udawało mu się rozwiązać nawet zagadkę przed właściwym zakończeniem książki. Nierzadko mówi się przecież, że aby złapać mordercę czy złoczyńcę trzeba zwyczajnie myśleć jak on. W tym akurat ma doświadczenie, więc może dlatego tak dobrze sobie radzi? W każdym razie ten fakt w żadnym razie nie przeszkadza mu w czerpaniu nieopisanej przyjemności z każdej strony, którą dosłownie wchłonie. Ba! Nawet sprawia, że po dojściu do zakończenia czuje swego rodzaju satysfakcję, jakby to właśnie on w całości był odpowiedzialny za rozwiązanie całej zagadki.
I tak siedział w parku zwyczajny człowiek ubrany w czarny płaszcz. Towarzyszyła mu jedynie muzyka, książka oraz stoisko z hot-dogami, które miało wspomóc nieznajomych w pokonywaniu trudnego przeciwnika, jakim jest głód. Może i wygląd Beauregarda nie wzbudzał zbytniego zaufania, ale okulary, które znajdowały się na jego nosie wyglądały na tyle komicznie, że nie odstraszał dzieci. Do tych zresztą zawsze miał podejście. Mało kto mógłby pomyśleć, że taki olbrzym może w rzeczywistości być całkiem niewinny i przyjazny. Mało kto ma też okazję się o tym wszystkim przekonać. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Emerald Park Wto Mar 10, 2015 1:23 pm | |
| /bilokacja; jakoś po wizycie u Rorsa.
Emerald Park z samego rana wydawał się być naprawdę opustoszałym miejscem, wręcz idealnym dla panny Darkbloom. Wyszła z domu na chwilę przed dziewiątą, rozpoczynając codzienny, długi spacer, w trakcie którego idący przy jej prawej nodze pies co rusz zerkał z nadzieją na swoją właścicielkę, jakby pytając, czy pójdą do parku. Ludzie, mijający rudowłosą, zerkali na ogromne psisko z lekkim niepokojem, widząc jednak posłuszeństwo zwierzęcia, wracali z powrotem do swoich spraw, nie zajmując się dalej tym, co przed chwilą widzieli. Po dwukrotnym okrążeniu osiedla, na którym mieszkała, Viv poprowadziła uradowanego Belenusa do parku, a upewniwszy się, że w otoczeniu nie było dzieci, odpięła smycz, z uśmiechem obserwując, jak jej maleństwo zaczyna szaleć. Brak dzieci był ogromną zaletą – fakt, Darkbloom lubiła takie istotki, ale Belenus reagował na nie raczej alergicznie, pomny jednego z dzieci, które za mocno szarpnęło jego ogon i zostało dość boleśnie skarcone przez samego poszkodowanego. Matka dziecka zaczęła się wtedy awanturować, na co Vivian odpowiedziała dość ostrym wykładem o tym, że dzieci należy wychowywać, nie rozpuszczać. Ale to był Kapitol, miasto tętniące życiem (podobno, bo te systematyczne wywózki do Dwunastki powodowały zupełnie inne odczucia), a nie szare i pozornie bezpieczne korytarze Trzynastki. Z zamyślenia wyrwało ją krótkie szczeknięcie; Belenus trzymał w pysku kawałek jakiegoś patyka. Kiedy spojrzała na zwierzę, posłusznie usiadło i puściło kijek. - Nigdy nie masz dość, brzdącu? – spytała z czułością Vivian, sięgając po nową zabawkę podopiecznego. Zamachnęła się i rzuciła; w tej samej chwili Belenus rzucił się w stronę kijka, co wykorzystała. Odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w przeciwnym kierunku, delektując się zimnym powietrzem i wiatrem, który rozwiewał jej włosy i zamieniał je w istny kołtun. Kolejne szczeknięcie uświadomiło jej, że pies porzucił kijek i ruszył za nią. Już po chwili wyprzedził właścicielkę i usiłował ją przewrócić, plącząc się między nogami. Z całkiem dobrym skutkiem, Viv bowiem wylądowała na nieco zmarzniętej ziemi, lądując na kolanach i zaśmiewając się z radości. Po raz pierwszy od kilku dni czuła się znakomicie; nocami nie dręczyły jej koszmary, relacje z Rory ułożyły się na nowo, planowała nieco wyremontować i urządzić mieszkanie sąsiada, który pomagał jej w czasie choroby, stan zdrowia wyraźnie się poprawił. I chociaż nadal martwiła się zaginięciem Nicka i zdarzały się poranki, gdy płakała, bo znów śnił jej się Tim… dawała radę. Jeszcze niedawno była bliska stracenia nadziei na lepsze jutro, a teraz… wierzyła, że jakoś to będzie. Jej zabawy z psem, ściganie się, aportowanie i drapanie za uszami trwały dość długo; dopiero po jakichś czterdziestu minutach Vivian rozejrzała się po w miarę pustym parku i powoli przypięła smycz do obroży Belenusa. Chociaż pies zaprotestował cichym i pozornie niegrzecznym warkotaniem, rudowłosa nie reagowała na jego fochy. Najwyżej przejdą się chwilę i znów go uwolni; psina pobiega, a ona usiądzie na moment na ławce i odpocznie. Tak myślała do momentu, w którym ujrzała budkę z hot-dogami, którą dość mgliście kojarzyła z ulic miasta. Osobiście średnio przepadała za tego typu posiłkami, jednak dziś było zimno, a zarówno Belenusowi, jak i jej, należał się jakiś posiłek. Gwizdnęła lekko i pies ruszył posłusznie, idąc obok niej w kierunku, z którego do nozdrzy psa dochodził znajomy, zapewne przyjemny zapach mięsa. - Siad. – powiedziała, kiedy podeszli. Belenus usiadł grzecznie, a jego właścicielka rzuciła zaciekawione spojrzenie najpierw na to, co mogli zjeść, a następnie na sprzedawcę, pogrążonego w lekturze. - Dzień dobry, poproszę… - jej głos zamarł na moment w gardle, gdy przyjrzała się uważniej mężczyźnie. Miała wrażenie, że widzi ducha.
|
| | |
| Temat: Re: Emerald Park Czw Mar 12, 2015 8:09 pm | |
| Beauregard nie poświęcał zbyt dużej uwagi temu, co działo się dookoła niego. Owszem, sprawdzał od czasu do czasu czy nikt nie podchodzi do jego malutkiego stoiska, ale to tyle. Nie interesowali go inni ludzie, a przynajmniej nie na tyle, żeby musiał się w nich wpatrywać z maniakalnym uporem. Najgorsze w tym wszystkim był jednak fakt, że coraz częściej uważał książkowe postacie za wiele ciekawsze od tych, które mijał po ulicy. Być może się mylił, ale to wszystko sprawiało, że nie miał ochoty poznawać nowych ludzi. Wydawali mu się jałowi, szarzy i zbyt normalni, żeby mogli go czymkolwiek zaskoczyć. Właśnie dlatego mógł wyglądać na zwykłego dziwaka, który robi to co musi tylko po to, żeby przeżyć. Nie ma się przecież co oszukiwać - sprzedaż fastfoodów na ulicy nie jest żadnym powodem do dumy czy przechwalania się, a jeśli przy okazji wygląda się jak zwyczajny typ spod ciemnej gwiazdy, nie utrzymuje się zbyt wielu kontaktów z sąsiadami, nie bywa się na imprezach czy salonach, a wolny czas spędza się w domu, to prędzej czy później właśnie taką etykietkę społeczeństwo przypnie. Tak, "dziwak" doskonale opisywał zwycięzcę Głodowych Igrzysk, który stara się całkowicie wyprzeć przeszłości. Właśnie dlatego w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na wielkie psisko, które usiadło niedaleko niego i dopiero po chwili zauważył również Vivian, która zastanawiała się co takiego kupić. W tym samym momencie wyjął jednak słuchawki z uszu, odłożył książkę na ławkę, a okulary spoczęły w kieszeni jego ubrania. Może i nie miał najzacniejszej pracy w całym Kapitolu (Adler też takowej nie posiadał), ale za to zawsze miał szacunek dla swojego klienta niezależnie od tego, kim tak naprawdę był. W końcu to on pozwala mu na spokojne życie, więc też coś mu się należy. - Tak? Co podać? - zapytał spokojnym, ale dość grubym głosem. Zupełnie tak, jakby chrypa nigdy go nie opuszczała, co też po części było prawdą. Mansfield rozgrzał jeszcze swoje dłonie, delikatnie je o siebie pocierając i po raz kolejny spojrzał na Darkbloom. Czy coś się stało? Nie wiedział dlaczego nagle przestała się odzywać, dlaczego nie składała żadnego zamówienia. Aż spojrzał z ciekawości na swoje małe stanowisko pracy czy nie ma tam czasem czegoś, co znaleźć się tam nie powinno, ale wszystko było w najlepszym porządku. - Proszę Pani? - zapytał po raz kolejny, przyglądając się jej jeszcze uważniej. W końcu to nie było do końca normalne zachowanie. Beauregard oczywiście nie martwił się o kobietę, ale nie chciał, żeby ludzie kojarzyli jego stoisko z czymś złym. Zresztą nie zamierzał się nawet do niej zbliżać, kiedy zobaczył jak wielkie psisko jej towarzyszy. Jeszcze źle odebrałoby jego intencje i musiałby się nieźle przepychać z tym olbrzymem siedzącym na ziemi. Nie to, żeby nigdy tego nie robił, ale zapewne już dawno temu wyszedł z wprawy i miałby z tym niemałe problemy. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Emerald Park Czw Mar 12, 2015 9:46 pm | |
| Jego włosy układały się w taki sam sposób, w jaki układały się jasne włosy Tima. Mieli podobne twarze, niemalże identyczne oczy i usta, to samo zamyślenie, które przez chwilę widziała na twarzy zaczytanego mężczyzny, miała okazję spostrzegać u swojego narzeczonego. Nawet to, jak ten obcy człowiek ogrzewał dłonie, pocierając je o siebie, wydawało się być za bardzo znajome. Ledwie zarejestrowała fakt, że sprzedawca odezwał się do niej; palce jej dłoni wślizgnęły się w sierść psa i zacisnęły lekko, mimowolnie. Zupełnie jakby straciła poczucie czasu i rzeczywistości, przez dłuższą chwilę wpatrując się intensywnie w twarz mężczyzny. Dopiero głośne szczeknięcie psa, który obwąchiwał z zaciekawieniem nogawkę sprzedawcy i merdaniem wyrażał swoje zaciekawienie, wyrwało ją z tego dziwnego stanu. - Belenus – spojrzała karcąco na zwierzę, po czym znów spojrzała na rozmówcę. – Przepraszam Pana najmocniej. – dodała, posyłając mu przepraszający uśmiech. Podczas gdy ona stała, nadal zaskoczona tym, że widzi kogoś tak podobnego do Tima, jej psiak najwidoczniej postanowił zaprzyjaźnić się ze sprzedawcą hot-dogów i z entuzjastycznym machaniem ogonem podsuwał mu łeb do pieszczot. Vivian uśmiechnęła się delikatnie, obserwując swojego pupila; znała zachowania Belenusa na tyle, by wiedzieć, że nie podstawi się do pieszczot komuś, w kim wyczułby coś nieprzyjemnego. - Proszę się nie bać, jest bardzo łagodny, nic Panu nie zrobi. Odgarnęła włosy do tyłu, lekko speszona, zachowaniem zarówno swoim, jak i psa – z nich obojga to ona przez dłuższą chwilę widziała w kimś obcym swojego zmarłego ukochanego, psiak zaś miał najwyraźniej ochotę na nowego przyjaciela. - Możemy poprosić dwa hot-dogi? Bez żadnych dodatków – kolejny delikatny uśmiech, mający ukryć jej zawstydzenie i odwrócić uwagę mężczyzny od jej zaczerwienionych policzków. - Przepraszam – dodała nagle, dość niespodziewanie dla samej siebie. – Po prostu… bardzo mi Pan kogoś przypomina. Może nawet aż za bardzo.
|
| | |
| Temat: Re: Emerald Park Pią Mar 13, 2015 12:27 am | |
| Nadal nie wiedział o co mogło chodzić zupełnie przypadkowej kobiecie, którą widział na oczy po raz pierwszy, ale postanowił, że nie będzie zbytnio dociekał. W końcu on najlepiej ze wszystkich wiedział, że każdy człowiek miał swoje małe tajemnice i sekrety, które niekoniecznie muszą ujrzeć światło dzienne. Może jej wpatrywanie się w niego miało związek z jednym z nich? Zresztą i tak sytuację uratował pies - Belenus. Właśnie tak miał na imię? Ciekawie. Beauregard lekko uśmiechnął się, kiedy je usłyszał. To mówiło już dużo o właścicielce, skoro nazwała swojego pupila w niekonwencjonalny sposób. Beau miał już parę lat na karku, a jednak takiego imienia jeszcze nigdzie nie słyszał. - Ależ proszę się nie przejmować. Nie ma czym. - odpowiedział z wyuczoną grzecznością, na razie nic nie robiąc sobie z lekko namolnego psiaka. W innych okolicznościach może odwzajemniłby sympatię, ale teraz zwyczajnie nie mógł - Nie teraz, mistrzu. Znajdą kłaki w moich hot-dogach i pójdę z torbami. - powiedział do pieszczocha zgodnie z prawdą. W obecnych czasach klienci są strasznie wyczuleni na takie sprawy, a jeszcze tylko brakowało mu, żeby spotkać jakiegoś "życzliwego" człowieka, który zaraz nasłałby tutaj jakieś służby. Oczywiście nie miał tutaj na myśli Vivian, ale dookoła mogło kręcić się wystarczająco dużo takich osobników, a lepiej dmuchać na zimne. - Dwa? Już się robi. - mruknął tylko, zaraz otwierając klapkę i wyciągając ze środka kolejne składniki ciepłego dania. Może i nie był to posiłek najwyższych lotów, ale przynajmniej można było mieć pewność, że jest świeży. W każdym razie dwa smakołyki zostały podane Vivian bez zbędnej zwłoki, jak na prawdziwego sprzedawcę przystało. - Pani wybaczy, ale na pewno bym pamiętał gdybyśmy kiedykolwiek się spotkali. Ludzie często są do siebie podobni. - rzekł z niemal niewidocznym uśmiechem malującym się na jego twarzy. Sam miał często wrażenie, że widzi twarze osób, których pozbawił życia, ale zawsze uznawał to za swego rodzaju karę, którą musi odbyć. Gdzieś głęboko dopuszczał do siebie jednak myśl, że Darkbloom może go zwyczajnie kojarzyć ze względu na jego przeszłość. Co prawda w ostatnich latach nie był sławny, ale kto wie? Właśnie dlatego starał się w jakiś sposób uciąć niewygodny dla siebie temat, jednocześnie zachowując chociażby cząstkę życzliwości. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Emerald Park Pią Mar 13, 2015 10:24 pm | |
| Już kiedyś miała podobną sytuację. Spotkała mężczyznę bardzo podobnego do Minchina, i po tym spotkaniu czuła się dziwnie. Ile to już czasu minęło? Ładnych kilka miesięcy, w czasie których życie Vivian wywróciło się do góry nogami. Z dnia na dzień została sama, bez możliwości porozmawiania z kimś, kto był całym jej światem, bez możliwości spojrzenia mu w oczy i zadania tych kilku pytań, które dręczyły ją jeszcze wcześniej, kiedy żył. Czy mogła uznać to za sekret? Pół rządu wiedziało o tym, że spotykała się i mieszkała z bratankiem Almy Coin, który jednocześnie dowodził oddziałami Strażników Pokoju. Dzięki temu mogła liczyć na paru znajomych wojskowych, kiedy potrzebowała się wygadać... jednak to nie zawsze działało. - Belenus… - mruknęła karcąco, zaledwie usłyszała wypowiedź mężczyzny. Ku jej zdziwieniu, pies nie posłuchał jej, a właśnie osoby, której z radością podsuwał swój czarny łeb. Nie minęła sekunda, a psisko siedziało przy jej prawej nodze, węsząc z zainteresowaniem. – Widzę, że chyba ma Pan na niego lepszy wpływ, niż ja… - zająknęła się na moment. – Ale mam nadzieję, że nie będzie żadnych problemów przez jego… ufność? Miała rozbrykanego psa, to prawda, ale na samą myśl o tym, że obcy człowiek mógłby mieć problemy przez sierść jej pupila, zrobiło się jej dziwnie przykro. Viv ostrożnie przypięła psa do smyczy i podała mężczyźnie pieniądze, gestem wskazując, by zatrzymał resztę. Hot-dogi były ciepłe, przyjemnie grzejąc jej dłonie. Z lekkim uśmiechem kucnęła przy psie i podała mu kawałek jedzenia, które pochwycił z cichym pomrukiem. - Dziękuję – spojrzała na sprzedawcę i nieco niepewnie ugryzła kęs. Po pewnych nieprzyjemnych doświadczeniach z życia niechętnie próbowała tego typu potraw, ale to, co jadła teraz smakowało wręcz nieprzyzwoicie dobrze. - Smakuje, maluchu? – pies odpowiedział jej merdaniem, co wywołało u niej kolejny uśmiech. Pogryzając przekąskę, patrzyła na sprzedawcę, analizując jego słowa. - Ma Pan rację. – rzuciła w końcu swobodnie. – Spotykamy się po raz pierwszy, ale łudząco przypomina mi Pan kogoś bliskiego… Urwała nagle, gwałtownie zaczerpując tchu. Łzy napłynęły jej do oczu, ale potrząsnęła lekko głową, by się ich pozbyć. Naprawdę, czasem miała dosyć samej siebie i tego, że wystarczył tylko lekki impuls, żeby zaczęła się mazać jak głupia. Wszystko przez to, że tak naprawdę bała się życia, w którym nie było Tima, nawet jeśli to życie toczyło się swoim biegiem po jego śmierci. - Naprawdę, przepraszam… Mam nadzieję, że Pana nie obraziłam tym… patrzeniem się. – mruknęła, niepewnie patrząc mu w oczy. |
| | |
| Temat: Re: Emerald Park Nie Mar 15, 2015 11:32 pm | |
| Beauregard nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, że miał taki posłuch u zwierząt. Zwyczajnie nie zwracał na to uwagi, a sam tez nie miał żadnego pupila. Gdyby jednak się nad tym głębiej zastanowić, to coś w tym może faktycznie być. Całkiem możliwe, że Mansfield po prostu emitował od siebie coś w rodzaju pozycji samca alfa. Rzadko zgadzał się na to, żeby ktoś nim rządził, chociaż w ostatnich czasach znacznie złagodniał. Istniała jeszcze inna możliwość. Belenus mógł być naprawdę sprytny i wiedział, że to właśnie ten mężczyzna trzyma magiczny klucz otwierający klapkę, za którą leżą pyszne parówki, na które psiak miał ochotę. Na jego miejscu Beau robiłby dokładnie tak samo, więc chyba naprawdę się rozumieli. Mężczyzna nie wiedział jednak dlaczego nieznajoma jest dla niego taka miła. Naprawdę martwiła się co stanie się z jego biznesem? Większość ludzi zwyczajnie przychodziła tutaj po hot-dogi i nie zastanawiała się nad tym czy jutro Beauregard będzie miał pracę. Jeśli nie kupią jedzenia u niego, to trafią na kogoś innego i problem będzie łatwo rozwiązany. - Nie, nie. Proszę się nie przejmować. Jest przecież grzeczny. - odpowiedział niemal od razu, spoglądając przy tym na psiaka. Naprawdę nie widział żadnego problemu w tym, żeby siedział sobie obok niego i łakomie spoglądał na parówki. Dopóki w nie nie wskoczy wszystko będzie na swoim miejscu. Teraz jednak Mansfield miał o wiele większy problem, niż teorie na temat tego, jak pies zniszczy jego stoisko. Nie wiedział bowiem co robić w sytuacjach takich, jak teraz. Przyszła do niego kobieta, która patrząc na niego odczuwała wyraźny dyskomfort, a on miał ją w jakiś sposób pocieszyć? A może zwyczajnie dać spokój? Kompletnie nie wiedział. - Nie... Nic się nie stało. Mogę może jakoś pomóc? - zapytał zakłopotany, uciekając wzrokiem od twarzy Vivian. Nie był w te klocki najlepszy - Zawsze mogę zmienić miejsce, jeśli moja osoba Pani przeszkadza. Klientów znajdę wszędzie. - dodał jeszcze nie mając wcale niczego złego na myśli. Zwyczajny taktyczny odwrót, który stosowała również jedna strażniczka pokoju. W tym przypadku może być on odpowiedni i dla niego. Przez myśl przeszło mu jednak na chwilę pewnego rodzaju zaciekawienie. Nie wiedział kim był dla niej osoba, którą jej tak bardzo przypominał, ale najwyraźniej musiał być to ktoś, kto odgrywał naprawdę poważną rolę w jej życiu. Inaczej na pewno nie płakałaby tylko przez samo spojrzenie na niego. Beauregard spojrzał na kobietę jeszcze raz i doszedł do wniosku, że być może przypominał jej ojca. Całkiem możliwe, jeśli wziąć pod uwagę różnicę ich wieku! |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Emerald Park Wto Mar 17, 2015 10:35 am | |
| Belenus należał do tego typu czworonogów, które miały jednego właściciela i tylko jemu podlegały w pełni; mogły słuchać posłusznie innych osób, ale to posłuszeństwo było najczęściej pozorne, a pies najszybciej reagował właśnie na polecenia dziewczyny, w której ramiona trafił jeszcze w trakcie rebelii. Czasami, gdy spędzali razem wieczory, Vivian przypominała sobie, jak tuliła do siebie szczeniaka w Trójce, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić do domu. Lub raczej – do miejsca, które określała tym mianem, ale wkrótce potem okazało się, że do Trzynastki już nie wróci. - Kochanie – napomknęła z czułością psa, który wciąż kręcił się przy sprzedawcy. – Nie przymilaj się tak, nie wyżebrasz niczego… prawda? – uśmiechnęła się delikatnie do Beauregarda. Jego głos trącił jakąś strunę i przez chwilę widziała w jego miejscu Tima, ubranego w swój mundur i patrzącego na nią z czułością. Gdy jednak mrugnęła, wspomnienie ukochanego rozwiało się, a mężczyzna stał dalej na swoim miejscu, patrząc na nią. Vivian przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie, nieświadoma tego, że delikatnie skubie długimi paznokciami rękaw swojego płaszczyka. - Ale… Dlaczego uważa Pan, że mi przeszkadza…? Uciekł od niej spojrzeniem, co wywołało w dziewczynie mieszane uczucia. Podobieństwo Beauregarda do Tima było łudzące, jednak już po kilku minutach obserwacji mogłaby rozróżnić obu mężczyzn bez problemu, gdyby istniała szansa, że kiedykolwiek staną obok siebie. W szczególności różniły ich oczy – Minchin miał czyste, błękitne tęczówki, podczas gdy u Mansfielda dostrzegała jakieś jaśniejsze obwódki dookoła źrenic. - Nie jestem pewna, czy można pomóc w takiej sytuacji – rzuciła ostrożnie, lekko wzruszając ramionami. – Ale… Proszę mi wierzyć, że przypomina mi Pan kogoś, kto był dla mnie ważny, i z kim łączyła mnie bardzo silna więź. Nie wiedziała, o czym myśli Beauregard, ani czy nie ma jej przypadkiem za wariatkę. Gdzieś w głębi siebie czuła, że gdyby zapytał, kogo Vivian ma na myśli, udzieliłaby mu tej odpowiedzi, szczerze i otwarcie… Ale nie tak wcześnie. - Bel, może weźmiemy sobie jeszcze, co? – mrugnęła do psa i poprosiła o kolejnego hot-doga, by jej pupil był uszczęśliwiony. Jakiś znajomy z rządu pozdrowił ją głośno, wołając po imieniu; pomachała mu radośnie i spojrzała na Mansfielda z lekkim zaciekawieniem. Naprawdę ciekawiło ją to, o czym myśli.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Emerald Park Pon Wrz 21, 2015 9:10 pm | |
| | redakcja CV
Tajemniczy jak zwykle, enigmatyczny i milczący przez dwadzieścia godzin na dobę – nie pozabijali się jeszcze chyba tylko dlatego, że w sprawdzało się w ich przypadku powiedzenie o przyciągających się przeciwieństwach. Och, jak bardzo Rory nie lubiła, gdy ktoś wymigiwał się od odpowiedzi, gdy udawał, że nie słyszał jej przezabawnych żartów i jak gdyby nigdy nic kontynuował rozmowę, używając wyświechtanych fraz. Ale temu jednemu osobnikowi, stojącemu przed nią bez rękawiczek i z szelmowskim uśmiechem na twarzy, mogła to wybaczyć. Stęskniła się za nim, choć na głos oczywiście by tego nie przyznała, więc powolne kroczenie w kierunku domu wystarczyło jej całkowicie. I mógłby nie odzywać się nawet przez całą drogę, jakoś by to zniosła. A już zwłaszcza, gdy zdecydował się na ten władczy gest, jakim było sięgnięcie po jej rękę. Oczywiście, że musiał to sobie jakoś wytłumaczyć. Nikt nie zwróci na to uwagi, jasne. Nie lepiej powiedzieć, że tęsknił jak cholera i łaknie nawet najmniejszego kontaktu? Brwi rudowłosej uniosły się szybko, a na jej twarzy przez kilka sekund widniało całkowite zdziwienie; nigdy wcześniej nie trzymali się za ręce. W przeszłości nigdy nie miała okazji doświadczyć tego przyjemnego uczucia, nie chodziła na spacery z chłopakami, z którymi się spotykała, bynajmniej nie tylko dlatego, że utrzymywali wyłącznie łóżkowe relacje. Po prostu wcześniej nie dobrnęła do tego etapu w związku, w którym złapanie się za ręce będzie zarówno czymś pożądanym, jak i całkowicie naturalnym. Pierwsze koty za płoty? Ujęła więc jego dłoń, uśmiechając się uroczo, choć na końcu języka miała komentarz dotyczący zachowania Jacka. Zdecydowała jednak, że po niego nie sięgnie; nie chciała przecież żeby magia chwili prysnęła niczym bańka mydlana. Dała się pociągnąć w stronę parku, slalomem omijając ludzi wędrujących po chodniku. Czy rzeczywiście nikt ich nie zauważył? Teraz miała to w nosie. - Skoro nie chcesz zdradzić sekretu zawartości plecaka, to musi oznaczać, że gotujesz dziś wieczorem. Przyjemna odmiana, odejdę wreszcie od garów – droczyła się w najlepsze, przemierzając parkową alejkę, za rękę ze swoim chłopakiem. Gdyby kilka miesięcy temu przyłapała się na takich myślach i fakcie, że sprawia jej to przyjemność, głośno by się wyśmiała. Być może wcześniej wydawało jej się, że jest zmęczona po ośmiu godzinach pracy, jednak w obecności Jacka i dzięki jego zaraźliwemu humorowi, ładowała swoje baterie i już niebawem sama zaczęła niemalże tryskać energią. Wizja nadrobienia drogi już wcale jej nie przeszkadzała, obeszłaby cały Kapitol, gdyby miało to pomóc jej zatrzymać ten cudowny stan. - Myślisz, że wystarczająco już zginęliśmy? – zapytała parę chwil po tym, jak zboczyli z głównej alejki i wędrowali między drzewami. Nie czekała jednak na odpowiedź, wykorzystując chwilową przewagę okręciła się, naparła na Jacka i przycisnęła go plecami do jednego z bardziej okazałych buków. Złapała za oba nadgarstki mężczyzny i przytrzymała jego dłonie wzdłuż ciała, by nie mógł od razu odwdzięczyć się jej podobnym zagraniem. Nachyliła się do przodu i niemalże oparła o jego klatkę piersiową. - Dzień dobry – wymruczała, przysuwając twarz do jego twarzy i rzucając mu prowokujące spojrzenie. Nic poza tym, czas na jego ruch.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Emerald Park Pon Wrz 21, 2015 10:46 pm | |
| Abstrakcyjnym i niemal absurdalnym faktem było to, jak dobrze czułem się w tej sytuacji, wędrując z Rory po Kapitolu, zaciskając palce na jej dłoni. Przecież jeszcze zanim ją poznałem, ba!, w trakcie początków naszej znajomości w życiu bym nie pomyślał, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji. Gdybym choć w drobnym stopniu podejrzewał jak skończy się nasza relacja nie poszedłbym z nią wtedy pod ten prysznic, nie skorzystał z zaproszenia do seksu, w którym gdzieś po drodze, nie wiadomo w jaki sposób, pojawiły się zobowiązania. Nie pozwoliłbym sobie na aż tak silne przywiązanie, a w odpowiedzi na wizję spaceru podobnego do tego pewnie parsknąłbym ironicznym śmiechem. A jednak, szedłem czując pod palcami ciepły materiał kobiecych rękawiczek i wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, byłem cholernie zadowolony z tego faktu, tym silniej, iż wreszcie zrobiłem coś na co od jakiegoś czasu miałem ochotę, nie przejmując się pieprzonymi zakazami, ani też możliwymi konsekwencjami naszego zachowania. Na mojej twarzy na chwilę pojawił się uśmiech pełen satysfakcji, a w oczach krótki błysk tryumfu, miałem w głębokim poważaniu co pomyślą sobie Ci, którzy na nas spojrzą, cieszyło mnie więc to, że i Rory najwyraźniej też nastawiła się w ten sposób. Nie czułem potrzeby ciągnięcia dalej zaczętej parę chwil temu rozmowy, dlatego też milczałem, gdy wkraczaliśmy między drzewa, tak samo i później, gdy towarzyszka z uporem kontynuowała temat schowanych do plecaka zakupów. Pozwoliłem jedynie by kącik moich ust uniósł się na chwilę w przekornym uśmiechu rozbawiony w sumie tym, jak bardzo zainteresowała ją zawartość torebki. Nie zamierzałem robić z tego tajemnicy na siłę, jednak chciałem by choć do czasu przekroczenia kuchennego progu moje plany pozostały niespodzianką. A przynajmniej do tego stopnia, do którego mogły, biorąc pod uwagę jak łatwo kobieta przejrzała mnie w kwestii tego z czym niespodzianka może być związana. Następne słowa Rory sprawiły jednak, że zmieniłem zdanie w kwestii zachowania ciszy. Moje brwi uciekły na chwilę do góry, gdy spojrzałem na nią pytająco, gotów już w jakiś sposób jej odpowiedzieć, zanim jednak zdążyłem to zrobić rudowłosa naparła na mnie, zmuszając mnie do wycofania się pod drzewo. Serce zabiło mi na chwilę szybciej, gdy złapała mnie za nadgarstki, a usta ponownie rozciągnęły się w uśmiechu pełnym satysfakcji, który jednak tym razem nie zniknął tak szybko. Łamanie kolejnych niespisanych zasad wyjątkowo przypadło mi do gustu. Nie odrywałem oczu od jej twarzy, spoglądając jej w oczy z pewnością siebie i podobną co ona prowokacją. Nie ruszyłem się jednak, nie próbowałem wyszarpać rąk, choć w tym momencie bardzo kusiło mnie by przyciągnąć ją do siebie bliżej, nie odpowiedziałem na wymruczane powitanie, które samo w sobie brzmiało już seksownie, nie zareagowałem na jej twarz tak blisko mojej. A przynajmniej nie od razu, bo po chwili walki na spojrzenia pokusa stała się zbyt wielka, by stać bezczynnie. Opuściłem więc głowę i nie zastanawiając się wiele nad tym co robię, nie przejmując możliwymi świadkami (przecież i tak zapewne uznają nas za kolejną nie wartą uwagi parę), pocałowałem ją gwałtownie i namiętnie, acz krótko, przygryzając jej dolną wargę nim jeszcze któreś z nas zdążyło cofnąć głowę. - Dzień dobry, Kocie - odpowiedziałem w końcu, uderzając w podobne co kobieta nuty. Tym razem już nie pozwalając jej na dalsze ograniczanie moich działań. Uwolniłem ręce, by po chwili jedną z niech przenieść na jej podbródek i unieść go odrobinę. Wpatrując się jej intensywnie w oczy okręciłem i naparłem na Rory, by tym razem to ona oparła się o drzewo. - Jak bardzo śpieszy się nam do domu? - spytałem z szelmowskim uśmiechem, pochylając się odrobinę w kierunku jej twarzy, nie pozwalając nam jednak na ponowny pocałunek. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Emerald Park Pią Wrz 25, 2015 9:06 pm | |
| Ciekawość byłą pierwszym stopniem do piekła, ale Rory wprost nie mogła się powstrzymać przed głowieniem się nad tym, co też takiego Jack dźwiga w swoim plecaku. To na pewno były artykuły spożywcze, bez dwóch zdań, w końcu to kuchnia była prawdziwym rajem mężczyzny, nawet gdy uzyskał już oficjalny wstęp do sypialni rudowłosej. Co on tam chował, jakie były jego kulinarne plany na wieczór? Niby błahostka, ale potrafiła doprowadzić Rory niemalże na skraj zniecierpliwienia. A fakt, że Caulfield już się nie odezwał, tylko pogarszał sprawę. I gdyby mogła, po prostu sięgnęłaby do plecaka i rozsunęła suwak, na szczęście w porę wybrała inną metodę wyżycia się na swoim towarzyszu. Gdyby ktoś obserwował ich z boku, na pewno stwierdziłby, że są po prostu kolejną stęsknioną parą, która postanowiła nie szczędzić sobie czułości nawet w parku. I doskonale, przecież nie mogli wyglądać podejrzanie dla każdego przechodnia, nie mogli też spodziewać się, że każdy mijający ich patrol Strażników Pokoju poprosi ich nagle o dokumenty i zorientuje się, że może mieć do czynienia z oszustwem. Paranoja była bardzo, bardzo niezdrowa. Rory wiedziała, że Jack nie wytrzyma zbyt długo, zważywszy na pozycję, w jakiej się znajdował. Czekała na ten pocałunek i wcale nie zdziwiła jej gwałtowność, z jaką nadszedł. Ona też stęskniła się za Jackiem, więc odpowiedziała mu z podobną namiętnością, całość jednak trwała zdecydowanie zbyt krótko i nie zaćmiła jej umysłu na tyle, by zapomnieć o wcześniejszej ignorancji, z jaką się spotkała. Caulfield musiał za to zapłacić. Jej zemsta miała być jednak nieco utrudniona, gdy po chwili to rudowłosa opierała się plecami o drzewo, a jej towarzysz uśmiechał się szelmowsko, spoglądając na nią. Nie daj się sprowokować, nie daj się sprowokować. - Bardzo – odpowiedziała więc, zgrywając niewiniątko, obdarowując Jacka uroczą miną numer trzy – Jestem głodna, nie mam ochoty na igraszki. Sięgnęła dłońmi po jego dłonie, a zabawę palcami wykorzystała jako zasłonę dymną razem z intensywnym wpatrywaniem się w oczy mężczyzny. A gdy miała już pewność, że rozproszyła go na tyle, by wygrać kolejną siłową potyczkę, sprawnie uwolniła się z jego objęć... a może jednak nie tak sprawnie, bo gdy próbowała prześlizgnąć się pod jego ramieniem, zaplątały jej się nogi i runęła prosto w śniegową zaspę. Zanim jeszcze zdołała otworzyć oczy, już odliczała sekundy do wybuchu śmiechu, który zapewne miał rozlec się lada chwila. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Emerald Park Pią Paź 02, 2015 7:06 pm | |
| Zachowanie Rory mnie mocno ogłupiło, przez chwilę naprawdę nie wiedziałem jak mam zareagować. Jej słowa były tak bardzo sprzeczne z wcześniejszymi czynami, że nie mogłem zrobić nic innego, jak unieść do góry brwi i wbić w nią zaskoczone spojrzenie. I nie chodziło już nawet o pierwszą część argumentacji, o stwierdzenie, że jest głodna - ok, to mogłem zrozumieć, ale brak ochoty na igraszki wydawał mi się wręcz niemożliwy po tym jak sama popchnęła mnie na drzewo. A jednak... Stała przede mną wbijając we mnie to pełne niewinności spojrzenie i z uroczą miną próbując przekonać mnie do swoich racji. Kurwa, naprawdę tego nie rozumiałem. I już miałem jej to zarzucić, odpuściłem sobie jednak w chwili, w której poczułem jak zaczyna zabawę moimi palcami. Opuściłem na chwilę spojrzenie na nasze dłonie, po czym westchnąłem i ponownie odszukałem wzrokiem spojrzenia kobiety, uśmiechając się do niej w dość poddańczym geście. Nie miałem zamiaru naciskać, nie tutaj. Wrócimy do domu, zjemy, a potem dopiero powrócę do zachęcania jej do tego typu rozrywki. Lub ewentualnego zarzucenia jej igrania z moją wytrzymałością, teraz nie była na to odpowiednia pora. Nim zdążyłem jednak wykonać ruchu, choćby cofnąć się odrobinę, Rory zaskoczyła mnie po raz kolejny. Wymsknęła się gwałtownie spod moich ramion najwyraźniej bardzo skoro do powrotu do domu (zastanawiałem się jak wielki udział miała w tym pośpiechu jej ciekawość względem zawartości mojego plecaka), a już na pewno skora do droczenia się ze mną (kurwa, byłem pewien, że w jakiś sposób jej się za to odpłacę), by następnie elegancko poślizgnąć się i wylądować w zaspie. Przez chwilę stałem bez ruchy jedynie się jej przyglądając, jednak nie minęło dużo czasu nim parsknąłem śmiechem. Głośnym i szczerym. No proszę, nie przypuszczałem, że kobieta sama odegra się na sobie za to nagłe przerwanie działań pod drzewem. - To było dalekie od osławionej kociej zwinności, Rory - skomentowałem rozbawiony, jeszcze przez chwilę przyglądając się rudowłosej, by w końcu parsknąć jeszcze krótko pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem, a następnie wyciągnąć w jej stronę rękę. - Chyba, że to było celowe zagranie? - spytałem z łobuzerskim uśmiechem.
|
| | |
| Temat: Re: Emerald Park | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|