|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Kawiarenka 'Vanillove' Pon Lis 17, 2014 8:35 pm | |
| ~~~*~~~ Niewielka kawiarenka nadzwyczaj często zmieniająca właścicieli, jednak nieustannie przyciągająca klientów, głównie tych stałych, lecz czasem również i z polecenia. Lokal składa się z głównej sali, toalety dla klientów i personelu oraz niewielkiego zaplecza z magazynem i szatnią, do którego dostęp mają tylko pracownicy przybytku. Czy to wyśmienite kawy z odręcznie podpisywanymi kubkami? Nadzwyczaj przyjazna obsługa? Specyficzna atmosfera rodem z najlepszych lat? Swoista magia tego miejsca? A może coś jeszcze innego? Najważniejsze, że 'Vanillove' wciąż przyciąga ludzi pragnących chwili spokoju od codziennego gwaru. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Pon Lis 17, 2014 9:21 pm | |
| Dzień jak każdy. Trochę szwendania się z miejsca na miejsce, od rogu do rogu, kilka porozlewanych kaw do powycierania, jeszcze więcej zamówień do przyjęcia i kubków do popodpisywania… Jednym słowem, a właściwie dwoma – jeśli miała być dokładna, a taka przecież ostatnio nadzwyczaj mocno była, nic specjalnego. I to właśnie podobało jej się w tej nowej rzeczywistości, w której to czuła się zwyczajnie szczęśliwa. Oczywiście, bywały takie momenty, w których odrobinę sobie nie radziła, jednak nie trwały zbyt długo, mijając dosyć szybko, by pozostawić ją na powrót w doskonałym nastroju. Mogła więc śmiało powiedzieć, że było dobrze. Nie za dobrze, lecz na tyle odpowiednio, by nie musiała się z tego powodu zbytnio martwić, korzystając z wolności oraz dosyć sprawnego wyjścia z zakładu, jak to zwykła mawiać, za dobre sprawowanie. Choć kryminalistką, oczywista oczywistość, przecież nie była. O nie! Ona należała tylko do tej grupy osób, które los doświadczył na tyle mocno, że w pewnym momencie zwyczajnie nie potrafiły już udźwignąć tego ciężaru, łamiąc się pod nim. Jej osobistym zwycięstwem było raczej to, że jakoś się po tym podniosła. Z dosyć dużą pomocą innych ludzi, lekarzy, jednak to zrobiła. Będąc teraz kimś zupełnie innym, świeżym i o wiele bardziej pogodnym niż wcześniej, chociaż… Tak prawdę mówiąc? Tak prawdę mówiąc, to zbytnio nie pamiętała tego, jaka była wcześniej. Niby słuchała o sobie w opiniach wystawianych jej przez odpowiednie osoby na odpowiednich miejscach, lecz nie poznawała w tym siebie. To wszystko, co jej mówiono… Cóż, może nawet nie potrzebowała tego słuchać. Wystarczało jej przecież to, że teraz czuła się już normalnie i była szczęśliwa. Bez wspominek o dawnym załamaniu, bez jakiegokolwiek wspominania o tym… Z jakiegoś powodu wyparła ze swojego umysłu wszystko to, co najwyraźniej musiało zaliczać się do czysto złych rzeczy, i nie zamierzała raczej w jakikolwiek sposób podejmować kroków mających na celu przypomnienie sobie. Nie chciała ponownie pojawiać się w zakładzie, choć ludzie byli tam dla niej w większości wyjątkowo przyjemni i mili. Zdecydowanie bardziej wolała cieszyć się aktualnym życiem, świeżo zdobytą pracą, w której radziła sobie chyba dosyć dobrze oraz całą resztą pozytywów w swej codzienności, jak to jej poradzono. A ona rad postanowiła kurczowo się trzymać… Poprawiając teraz świeżo rozjaśniane włosy i sięgając do automatu, z jak najbardziej szczerym uśmiechem na twarzy – szok przy porównywaniu jej dawnego podejścia z obecnym!, by doprawić zamówioną przez klienta kawę, pisząc jeszcze markerem jego imię na kubeczku, zamykając pokrywkę i podając mu napój, a następnie przechodząc do kolejnej osoby czekającej w kolejce. Całkowicie normalny dzień pełen słońca, które teoretycznie nie powinno w tym momencie świecić. Cóż, prognozom nie szło chyba wierzyć… Niespodzianka.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Wto Lis 18, 2014 12:38 am | |
| Dzień jak co dzień. Nic szczególnego, nic wyjątkowego, nic kochanego, nic, co miałoby jakąkolwiek wartość, choć... Hana. Była Hana, która przypominała mi Ją z dawnych lat, gdy to dopiero się poznawaliśmy. Takie słodkie, beztroskie dziewczę, choć już wtedy doświadczające samotności, wiedzące, co to strata. Strata... Strata. STRATA. S.T.R.A.T.A. Strata? Valeriusie, tak późno wstałeś, spieszyłeś się do pracy i chyba nie zamierzałeś bawić się w dowalanie sobie na sam początek dnia? Chciałeś cierpieć? Wiesz, że nic z tego dobrego za każdym razem nie wychodziło i że raz o mało co nie zostałeś zwolniony z pracy, a przecież powinieneś lizać dupę pracodawcom, być wiernym pieskiem, nie spóźniać się, ogarniać rzeczy ważne i nie przejmować się tym, co... Minęło. Nawet łyk kawy miał dodać mi do tego jeszcze większej goryczy, ale musiałem się rozbudzić, podlizać przełożonemu, pokazać z tej najlepszej strony, bo ostatnio byłem pod ostrzałem jego wzroku. Czas, w którym nie powinienem myśleć o... przemijaniu, powiedzmy, a skupić się na sprawach ważnych. Które nie minęły i nigdy już nie wrócą. - To co zwykle. Czarną, mocną i bez cukru oraz latte macchiato – rzuciłem, nie podnosząc nawet wzroku, gdy nadeszła moja kolej. Grzebałem w swojej teczce, w której nie było moich raportów, które chyba nawet się wczoraj nie napisały. Nie pamiętałem, bo... No... Pisałem chyba. Tak mi się wydawało, ale... Ups. Musiałem to jeszcze raz ogarnąć, bo stwierdzenie, że pies mi pożarł kartki, raczej nie miało przejść. Nawet nie miałem psa. A na dobitkę, dziewczyna o imieniu HELEN, która mnie obsługiwała, bardzo przypominała mi Ją. Gdyby nie ten uśmiech, nie te włosy i styl ubierania się... Imię i brak papierka na to, że Ona była martwa już od dwóch miesięcy ponad, to mógłbym je pomylić, pomyśleć, że... No. Wypuściłem ciężko powietrze, wciskając wszelkie trzymane przeze mnie teczki do torby. Nie patrzyłem, czy je gnę, czy weszły spokojnie i prościutko. Z ledwością zmusiłem się do miłego tonu, bo przecież to nie była jej wina, że na każdym kroku widziałem Ją i o. W końcu zapomnę. - Jak tam początek dnia... Helen? Widzę, że na wesoło – rzuciłem, stwierdzając, że była tu raczej nowa. Byłem w sumie stałym klientem... Dobrze, że podałem jej co zamawiam „zwykle”. Podświadomość działała sprawnie, a co z resztą mojego cudownego ciała? Gotowe do kolejnego dnia służby?
Ostatnio zmieniony przez Valerius Ian Angelini dnia Wto Lis 18, 2014 4:36 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Wto Lis 18, 2014 1:38 am | |
| Mimo dosyć wczesnej pory, przez ich małą kawiarenkę przewijało się nadzwyczaj wiele osób spieszących zapewne do pracy. Cóż, ona przynajmniej tego nie musiała robić, będąc już bezpośrednio w swej pracy oraz jednocześnie dosłownie kilka kroków, po schodach prowadzących na pięterko, od obecnego miejsca zamieszkania. Jednym słowem – oszczędzono jej przynajmniej ganiania po całym mieście, co było… Odświeżające. I nie mogła powiedzieć, lubiła to w dosyć dużym stopniu. Tak samo zresztą, jak i wręcz uwielbiała zagadywać przez moment do ludzi kupujących kawę, nawiązywać z nimi znajomości i dowiadywać się co lepszych ploteczek od spragnionych pogawędki klientów, choć głownie – klientek, których to informacji może i nie wykorzystywała, jednak… Cóż, lubiła wiedzieć, co było na rzeczy. Nawet w tym przypadku, w którym kompletnie nie wiedziała, o kim akurat była mowa. Zwyczajnie podobało jej się podejście innych do niej samej. Takie… Jak do przyjaciółki od serca. Przyjaciółki… Miała kiedyś przyjaciela, chyba nawet dającego się nazwać kimś bliskim jej sercu, jednak ich drogi z jakiejś przyczyny rozeszły się, nigdy więcej nie schodząc. Nie była nawet pewna, czy poznałaby go jeszcze w tłumie, pośród którego zapewne teraz zgrabnie lawirował. Miał predyspozycje do bycia kimś więcej i to raczej by do niego pasowało, więc… Wspominając go przez krótką chwilę, cóż, może i poczuła podejrzane ukłucie wewnątrz swego serca, lecz wciąż życzyła mu wszystkiego najlepszego. Gdyby tylko pamiętała, jakie były okoliczności ich ostatniego spotkania… Może nie byli aż tak dobrymi przyjaciółmi, jak to się jej teraz i wcześniej wydawało, skoro nie miała bladego pojęcia, kiedy zobaczyła go po raz ostatni…? I imię… Zagryzła lekko wargę, czując w niej mrowienie delikatnego bólu, w usilnej próbie przypomnienia sobie choć kawałka personaliów. Vance? Vergil? Vaughn? Vidal? Vadim? Vinn…? Valentine…? Varek, Verner, Valentino, Valen, Varian…? Verrill…? Vincens…? Vaiveahtoish…? Valiant…? Vali, Vanir, Vallen, Valery…? Valera?! Cholera! Nie pamiętała! No, dokładnie tak, nie pamiętała, choć jeszcze przed momentem, jak i w sumie przez cały czas jej świadomego myślenia, zdawało jej się, że łączyło ją z tym człowiekiem coś głębszego. Tymczasem teraz… Wiedziała tylko, że przez jakiś czas byli przyjaciółmi oraz to, że jego imię zaczynało się na „V”. A może to jednak było „W” lub „Y”…? Nie była już tego taka pewna. Rozchlapując na ladę odrobinę spienionego mleka, które to wytarła pośpiesznie, choć nie głównie z braku czasu, rąbkiem kawiarnianego fartuszka w drobne kwiatki przypominające niezapominajki, jaki to miała na sobie, by nie zabrudzić sobie zwyczajnego ubrania. Podała klientowi jego kawę, tym razem przecierając już blat normalną ścierką i z uśmiechem zerkając na mężczyznę najwyraźniej zatopionego w świecie papierzysk, które osobiście raczej by ją przerażały. Całe szczęście!, ona tu tylko podawała napoje i ciasta. - Dzień dobry! – Powiedziała energicznie, mając nadzieję, że nie spowoduje tym samym zawału u swego aktualnego klienta. Ani też nikogo innego, oczywiście. – Jestem Helen, co mogę panu podać? – Dodała, wyciągając z kieszonki kartkę i notując na niej pośpiesznie kilka słów dla drugiej pracownicy, która to pomagała jej wyrobić się przy takim ruchu. - Sekundkę. – Stwierdziła z dalszą energią, nabijając zamówienie na kasę. – To będzie dwadzieścia dwa pięćdziesiąt. Gotówką? Kartą? – Spytała, obracając się dosyć zgrabnie i przyjmując zamówienie, które już po chwili powędrowało na ladę obok niej, gdy ona sama wyciągała marker wodoodporny, słuchając słów mężczyzny. - Tak. Helen. – Potwierdziła, kiwając głową i zdejmując zatyczkę mazaka. – Nie mogę narzekać. Mamy piękny dzień jak na tę porę roku, czyż nie? Uwielbiam ten moment, gdy promienie słoneczne uderzają w szyby lokalu, sprawiając, że jest w nim tak jasno i ciepło. Właśnie wesoło. Czym tu się smucić, gdy natura oferuje nam tak piękną nadchodzącą jesień? – Zerknęła przelotnie w okno, uśmiechając się jakby z lekkim rozmarzeniem, by już po chwili powrócić spojrzeniem do klienta, marszcząc brwi. - Czy mogłabym prosić o pana imię…? – Spytała, dodając szybko. – Imiona… Na kubki… Czy może mam napisać na nich coś innego? – Zarumieniła się nieznacznie, spuszczając spojrzenie na kawy. Cóż, chyba właśnie popełniła pierwszą poranną, przynajmniej tego dnia, gafę. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Lis 20, 2014 10:13 am | |
| //czemu lol, Stuś? ;>
Thomas... Tego idiotę powinienem pogrzebać już dawno temu, bo to właśnie on namawiał mnie do wszelkiego złego. Oj, tam! Przestań się zrastać z domem i pracoholizmem. Postawiłbyś przyjacielowi browara! I nara. Skończyło się kolejnym upiciem z próbą zapomnienia, zaspaniem, zmęczeniem, kacem i brakiem raportu. Ta, dam! Ale oczywiście musiałem zechcieć się upić, mimo że to i tak nic nie dawało. Miałem to pamiętać już do końca swego nędznego żywota, dzień w dzień, nawet na kiblu i gdy uśmiechałem się sztucznie do nowego prezydenta na ekranie mojego tv. Taka sytuacja. Najgorsze było to, że tyle czasu żyłem w niewiedzy, czy Tabby nadal żyje, czy już dawno... Trafiłem na nią. Przypadkiem. Choć właściwie ona na mnie i... Kłóciliśmy się. Zamiast korzystać z życia, non stop... A teraz jej nie było i miałem to na cudownym papierku, tylko dlatego że przedstawiłem się jako jej narzeczony, którym wtedy już nie byłem. Zraniłem ją, zamknąłem... Przez to trafiła do... I... Nie ten teren, Val. Mimo wszelkich bolączek, uśmiechnąłem się do dziewczyny mile i wygrzebałem kartę z kieszeni spodni. Podniosłem ją w górę, zamachałem, dając jej znać bez słów, że kartą płacę i przesunąłem, ciskając zaraz z powrotem ją niedbale do kieszeni. Pewnie gdybym nie był zajęty szczerzeniem się jak głupi do Helen i nie rozkoszował się zapachem kawy, to zauważyłbym, że jednak moja karta płatnicza nie spoczęła grzecznie w spodniach. - Pewnie - odpowiedziałem zamyślony, bo przecież dzisiejszy dzień był taki piękny! Nie był i chyba w tej chwili wybrzydzałem. Jednakże co poradzę na to, że dane mi było niegdyś przeżyć jeszcze bardziej piękne dni? Może wtedy nie wydawały się być takie niesamowite i beztroskie jak kiedyś, ale teraz oddałbym wszystko, by móc cofnąć się do dnia, gdy to Ją poznałem. Tabby... Przeżyłem z nią wiele pięknych dni nad brzegiem jeziorka. Tak dawno temu, że wspomnienia niemal się zatarły, a ja pamiętałem jedynie marne i niewyraźne sceny. Zapominałem Ją. - Imię...? - Zapytałem, uświadamiając sobie, że padło pytanie i że ja znów odleciałem daleko swoimi myślami. - Va... Wiesz co, może lepiej napisz mi wybrane przez siebie motto na dziś, które pozwoli mi przetrwać dzisiejszy dzień. Na kawie. Na latte możesz napisać prośbę o awans. Dla przełożonego - rzuciłem, wróciwszy do świata żywych. A może i nie...? Helen miała jej twarz... Tak podobna. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Lis 20, 2014 10:15 am | |
| Odkąd zaczęła pracę w tym miejscu, spotykała nadzwyczaj wiele osób. Jedni byli radośni, pogodni, inni pełni obojętności, zaś jeszcze kolejnych można było uznać za osoby, którym wyjątkowo się w życiu nie powodziło. Smutni, przybici, zdołowani, często mający coś takiego w swym spojrzeniu, co sprawiało, że aż chciało się potraktować ich w specjalny, zdecydowanie niecodzienny sposób. Nie jak ofiary. Jak kogoś, kto całym sobą aż woła o odrobinę światła mającego rozjaśnić gęsty mrok dookoła. Tacy ludzie... Wpływali na nią w jakiś specyficzny sposób, przez co naprawdę jeszcze bardziej starała się roztaczać wokoło siebie szczęście, jakie było jej udziałem. I tak też właśnie było w tym momencie, gdy to dane jej było obsługiwać kolejne takie chodzące nieszczęście. Skąd wiedziała? Jak rozpoznawała, że jest akurat tak, a nie zupełnie inaczej? Nie miała bladego pojęcia. Mimo wszystko, nawet widząc uśmiech na twarzy mężczyzny, zwyczajnie wiedziała. Wiedziała, że nie był to w stu procentach szczery wyszczerz i że pod nim musiało kryć się coś jeszcze. Jakiś negatyw wyraźnie widoczny w jego lekko podkrążonych oczach, które to wskazywały również zapewne na nieprzespaną noc. Może nawet kilka...? Oczywiście, nie wypytywała go o to w jakiś bezczelny sposób. Nie pytała go wcale, bowiem to mimo wszystko nie była jej sprawa, to nie było jej życie i nie miała najmniejszego prawa do tego, by się w cokolwiek wtrącać. Choć w jakiś sposób jednak mogła choć próbować polepszać wszystko choćby zwykłym uśmiechem, dobrym słowem z rana. Darowanemu tak naprawdę wszystkim klientom przewijającym się przez kawiarenkę, lecz w tym przypadku jakby... Z większą energią? Tak już chyba miała, że im bardziej ktoś był milczący, zatopiony we własnych, raczej typowo negatywnych, myślach... Tym bardziej chciała mu poprawić humor. Odwracając się na moment, by sięgnąć po kawałek sernika z truskawkami znajdującego się w lodówce, a następnie zapakować go w plastikowe pudełeczko i dołożyć do kaw. Teoretycznie miał być to kawałek jej własnego ciasta, które zostawić miała dla samej siebie, jednak zdecydowanie nie ona najbardziej go tu potrzebowała. - Na koszt firmy. - Powiedziała z szerokim uśmiechem, nie dodając co prawda, że tak właściwie, to z firmą ciasto mało ma wspólnego i... I tak raczej jej nie słuchał, pogrążony najwyraźniej w swoich własnych myślach. Choć to nie upoważniało jej w żadnym razie do bezczelnego gapienia się wprost na niego, oceniająco?, na czym też złapała się w którymś momencie. Całe szczęście, nie wyglądało na to, by zauważył jej swoistą gafę, a w razie czego... Cóż, przynajmniej nie ignorowała klientów. To dobrze, czyż nie? Tak jej się przynajmniej wydawało, gdy z jej ust wyszło kolejne pytanie, no i od razu kolejny rodzaj tym-razem-z-pewnością-istniejącej gafy, o napisy na kawach. Którego o mało co nie zadała po raz kolejny, bowiem z początku nie spotkała się z jakąkolwiek reakcją. Uzyskując jednak odpowiedź, ponownie rozjaśniła się w uśmiechu. - Dobrze, panie tajemniczy Va Niedodamnicwięcej. - Stwierdziła, pochylając się z mazakiem nad kubkami i wystawiając w skupieniu czubek języka, by wreszcie wpaść na coś, jej zdaniem, odpowiedniego do napisania, co też naniosła na kubek z normalną kawą. Po tym zaś przeszła, ledwo powstrzymując nachodzący ją atak śmiechu, do pisania na kawie dla przełożonego mężczyzny, dodając jeszcze kwiatuszek na pierwszym kubku. - Proszę bardzo. - Wyszczerzyła się radośnie, pakując dwie kawy i ciasto do papierowej torebki, którą to podała klientowi. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Lis 20, 2014 9:21 pm | |
| Bo czyż nie była do niej podobna? Była! Nawet bardzo i pytanie, czy ja znów doszukiwałem się, często mamiąco i niezwykle wydumanie!, Tabby w innych dziewczynach, czy ona naprawdę była do niej podobna. Ale ten uśmiech, którym obdarowywała mnie Helen... Z Jej ust zniknął lata temu, został pogrzebany i był chyba mniej beztroski, mniej niegdyś szeroki, szary, a nawet smutny. Potem był... Bardziej go nie było. Prawie wcale go nie było. Uma...rł. Valeriusie, skakałeś kiedyś po polu minowym? Jeśli nie chcesz zgubić skarpetek, to je zdejmij i wciśnij między zęby – odezwał się Pan Sumienie w mojej głowie i irytująco postanowił dawać mi kolejne nauki. Hohoho! Jakbym nie wiedział, że myślenie o Tabithcie było destrukcyjne i prowadziło mnie jedynie ku zgubie. Oh, ja miałem przeogromną świadomość tego czegoś i... Co ja mogłem poradzić na to, że faktycznie byłem od niej uzależniony i ona zniknęła, zostawiając mnie samego na głodzie? - Co? Aaa... Dzięki – rzuciłem, uświadamiając sobie, że... Znów się zamyśliłem, gdy ta przeurocza dama starała się być dla mnie możliwie jak najbardziej miła, właśnie postanowiła osłodzić mi życia, zapewne bym nie torturował się gorzką kawą i zarywała do mojej osoby, co było urocze, bo nie chciała chyba, by to wyszło...? Nie znałem się na kobietach. Niestety. Gdybym się znał, to pewnie Tabitha teraz by żyła, a nie... Ciekawe, co zrobiono z jej prochami? Nawet mi ich nie wydano, ja nawet nie pomyślałem, by je odebrać, bo... No... Jakoś nie byłem wtedy sobą, gdy dowiedziałem się, że... Żałosne. Ja byłem żałosny. - Dziękuję – rzuciłem, zabierając od niej torbę. Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że było to coś przyjaznego. – Do zobaczenia, Helen. Miłego dnia i jeszcze raz dzięki za ciasto – dodałem, gdyby mój uśmiech pozostawiał wątpliwości. Ruszyłem do drzwi, bo przypomniało mi się nagle, że ZASPAŁEM I BYŁEM SPÓŹNIONY. Przy progu odwróciłem się jednak, by krzyknąć aby: - Valerius! Na imię mi Valerius! I zniknąłem z kawiarenki, witając promienie słońca nawalające mi w twarz. [w/z] |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sob Lis 29, 2014 8:34 pm | |
| Żadne deszcze ani huragany nie mogły mnie powstrzymać. O, nie! Pff, gdyby one mogły coś zdziałać, to teraz nie byłoby żadnej Valerie Johanny Angelini. Rosser też nie. Żadnej by nie było, więc... Zła Walka jednak wygrywała wszelkie pojedynki. Nawet te ze zjawiskami przyrodniczymi, które pojawiały się nagle, niechciane i niezapowiedziane. Kochani! Mamy dwudziesty trzeci wiek, więc pogodę na dzień dzisiejszy powinnam znać już rok temu! Ha! Jak widać na załączonym ruchomym obrazku, który rozwijał się przede mną za szybą samochodu, raczej nijak to się miało. - Dobra, wyrzuć mnie tu – odezwałam się przemiłym głosem do kierowcy, który zacnie, jak to też na kierowcę tak ważnej persony jaką byłam przystało, wysiadł z samochodu, otworzył mi drzwi i też odprowadził do kawiarenki, która to była moim dzisiejszym celem numer trzy. – Pewnie zejdzie mi tu troszeczkę, więc dam ci znać – rzuciłam, obdarzając nieznajomego mi jeszcze mężczyznę uśmiechem i sama weszłam do środka Vanillove. Nie, to nie była żadna luksusowa kawiarnia, w której mogłabym się czuć, jak to też powinnam się czuć. Wysoko w sensie. I wyjątkowo. I mimo że kącik ten przeznaczony był dla klasy... średniej? A może nawet niższej, to zrobiło mi się jakoś miło, gdy z deszczowego świata wkroczyłam do tego kochanego miejsca. Przytulnie jak najbardziej, gustownie, wystrój nie powalał, ale sprawiał rodzinną atmosferę, przez co... Czułam się jak w domu! Pytanie, co ciekawego miała do zaoferowania obsługa i co miała do zaoferowania Helen. Pragnęłam... poznać tę nową Tabby, porozmawiać o jej przeszłości i innych słodkościach. Miałam nadzieję, że nie znajdę w nich dla siebie żadnego smaku goryczy. Z takimi oto myślami zasiadłam sobie do stolika i rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, rozglądając się skrycie oczywiście za tą pannicą, która to tak niecnie podobno zakłócała życie mojemu Valeriuskowi. Gdzież to dziewczę było? Nadal w pamięci miałam jej zdjęcie, którego oczywiście się pozbyłam... No, i nagrania z ostatniej sesji, które zaraz niszczyłam po obejrzeniu. Ech... Valerius... Czekała mnie raczej ciężka rozmowa z synem, bo szczerze wątpiłam, by pragnął zrozumieć zaistniałą sytuację. Matka umarła, matki nie było i nagle, o!, wraca ona do Kapitolu i zostaje dyrektorem szpitala. Zawsze mogłam winę zwalić na Johna, którego to był pomysł, prawda? Nawet nie musiałabym kłamać jak rasowa kłamczucha, co nieco miało mi pomóc. Kłamać Valeriuskowi? Ciężko by było, patrząc na tego wyrośniętego chłopca, mądrego chłopca!, i to jak wielką część mojego serduszka zajmował. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sob Lis 29, 2014 9:45 pm | |
| /poranek po spotkaniu z ValeriusemTego dnia pracowało jej się nadzwyczaj ciężko, głównie zapewne ze względu na niezbyt dobre wyspanie się zeszłej nocy, której to do swego mieszkania wróciła o raczej późnej godzinie. Najzwyczajniej w świecie zasiedziała się bowiem u tego całkiem miłego życiowego smęta, którego dosłownie kilka godzin wcześniej miała okazję poznać i jakoś nie zauważyła upływu czasu aż do chwili, w której było już stanowczo zbyt późno. Cóż, przynajmniej nie musiała iść sama na piechotę tymi wszystkimi ciemnymi ulicami, jakie trzeba było przebyć od domu Angeliniego do kawiarenki z jej mieszkaniem nad nim, ponieważ mężczyzna połasił się na odwiezienie jej praktycznie pod same drzwi, za co była mu nadzwyczaj mocno wdzięczna. Łapiąc się tego dnia na nadziei związanej z chęcią spotkania tego mężczyzny po raz kolejny. I w sumie zaczynała coraz bardziej zastanawiać się nad tym, czy to przypadkiem nie dlatego zmusiła się do podniesienia z łóżka swego ciała wczesnym rankiem, by zjeść pospieszne śniadanie, wziąć prysznic i przebrać się z ciepłej piżamki w kawiarniane ciuchy, a następnie zejść na dół po schodach prowadzących do jej pracy i osobiście otworzyć lokal, nie biorąc przy tym dnia wolnego od roboty. Choć musiała przyznać, że nie czuła się jakoś specjalnie na siłach, by pracować kolejny dzień, bowiem miała nieprzyjemne wrażenie, że przeziębienie czeka za rogiem i praktycznie już ją dopadło przez wcześniejsze wyskoki związane ze skakaniem przez kałuże. No… I do nich również, przed czym wczoraj zwyczajnie nie była w stanie się powstrzymać, a co tego dnia nadal wzbudzało w niej chęć do uśmiechu. Pomimo złego samopoczucia, cóż, należało raczej zachowywać pozytywne myślenie, czyż nie? A myśl o tym, że jej nowy lubiany klient może i dzisiaj wpadnie po poranną kawę dla siebie czy tam dla swego szefa… Zdecydowanie podnosiła ją na duchu, skłaniając do faktycznej pracy, nie zaś brania dnia wolnego ze względu na jakieś tam marne samopoczucie. Lekki ból gardła, pokasływanie i ciepła głowa nie były w końcu końcem świata, prawda? Dało się z tym żyć, a tym bardziej pracować w miejscu, które się wręcz uwielbiało. I cóż z tego, że pogodny głosik Helen wysiadł jej praktycznie tylko po niecałej godzinie pracy…? Mimo niemożności mówienia, nadal zachowywała swój zwyczajowy styl bycia, przy komunikacji z klientami zwyczajnie posługując się kartką i długopisem oraz uśmiechem, który tego dnia też nie schodził z jej ust. Choć baristka z szyją okutaną szalikiem w kwiaty, prawie tak samo kwiecistym, co jej fartuszek, wyglądać musiała raczej dosyć pociesznie. To sprawiało jednak, że ludzie jeszcze wyraźniej się do niej uśmiechali, więc nie było źle. Powracając z przerwy, opuściła wreszcie swój mieszkalny kącik i, wycierając jeszcze po drodze dłonie, ciepłe od pitej przez nią… i rozlanej odrobinę… herbaty, w szmatkę, ponownie wsunęła się do głównego pomieszczenia. Postukała swą zmienniczkę palcem w ramię, z uśmiechem obwieszczając jej koniec zmiany, a następnie sama stanęła za ladą, rozglądając się po sali. Ruch nie był zbyt duży, więc mogła sobie pozwolić na szybką ocenę sytuacji w kawiarni, zauważając też elegancką kobietę siedzącą przy jednym ze stolików. I choć teoretycznie nie musiała do niej podchodzić, by spytać o zamówienie, była w na tyle dobrym humorze, by faktycznie ruszyć się z miejsca, biorąc po drodze notatnik z długopisem do komunikacji, a następnie zbliżając się do klientki. Dzień dobry! Jestem Helen, czym mogę Pani służyć? Dosyć prosty napis, naskrobany raczej ładnym i czytelnym pismem o lekko pochyłych literach, pojawił się na kartce, którą dziewczyna podsunęła blondynce, uśmiechając się przy tym lekko przepraszająco i wskazując na swoje opatulone gardło. Nikt, przynajmniej jak dotąd, jeszcze jej dzisiaj za coś takiego nie zjadł i miała szczerą nadzieję, że i ta kobieta tego nie zrobi. Wyglądała... Strasznie twardo i poważnie, ale przecież zapewne miała się okazać naprawdę miłą osobą, czyż nie? W większości przypadków właśnie tak było, zaś Helen miała to do siebie, że pragnęła widzieć w ludziach tylko czyste dobro. Niezależnie od tego... Cóż, jak wściekle wyglądali. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Nie Lis 30, 2014 12:59 am | |
| Po zakończeniu dosyć ciekawskiego rozglądania się po tym przybytku, wróciłam wzrokiem do swej sporawej torby i drugiej z laptopem. Były na swoim miejscu. Jak zwykle. Na szczęście. Choć gdyby zniknęły... Może nie odczułabym tego tak bardzo jak inni obywatele Panem. Mieć rozpoznawalną twarz, być z rządu i mieć kasę w kieszeniach, to to, czego nie chciałam stracić, bo, cóż, ułatwiało życie. Potwornie je ułatwiało. W tej chwili nie mogłam swego egzystowania w żaden sposób porównać do nędznego życia w Dystrykcie Trzecim, nie było ono też areną... Choć co do tej, to bym się jeszcze głębiej zastanowiła. W innym czasie. Cóż, miałam tu sporawą chwilę siedzieć i obserwować, więc w sumie już powinnam zacząć cokolwiek ogarniać z drobniutkich rzeczy, jakie miałam na ten czas do zrobienia. Nie chciałam przecież siedzieć, nic nie robić i jedynie patrzeć obsłudze na ręce, czyż nie? Właśnie. Przykrywka i jednocześnie dopełnianie swoich obowiązków. Musiałam wysłać polecenia swojemu zastępcy w Ósemce. Jeszcze tego brakowało, by firma, nad którą spędziłam tyle czasu, runęła sobie pod moją nieobecność. Szkoda by było. Poza tym musiała prosperować, jeśli chciałam zainwestować sporo pieniędzy w nowy dom. Valka bardzo chciała to zrobić, nie ukrywałam tego nawet przed innymi. Zaskoczona spojrzałam na podsuniętą mi kartkę i zaraz też na właścicielkę całkiem schludnego pisma. Niestety, coś mi mówiło, że miałam pecha. Z wywiadu prawdopodobnie były nici z powodu chorego gardziołka baristki. Mimo to uśmiechnęłam się szeroko i zapewne też jak zwykle sympatycznie do... Tabithy! Kreowanie siebie jako niezwykle kochanej osoby spowodowało, że teraz po prostu nie mogłam być niemiła. Pewnie swój wkład w to miały też tabletki podawane przez psychologa-przyjaciela, ale co tam wspominać o powodach swojej słodyczy, gdy, ku chwale Panem, Złotko raczyło osobiście mnie obsłużyć i nie utożsamiać z matką swojego dawnego przyjaciela. Ani też z dyrektorem szpitala i ministrem. Cudownie. - Och, witaj Helen – wyświergotałam ze współczującą miną, patrząc na nią ze swego miejsca. Wydawała się być przeuroczym dziewczęciem. I chorym. Najwidoczniej Złotko nabawiło się przeziębienia i musiało chore siedzieć w pracy. Szczerze? Współczułam jej, bo to nie należało do zbyt przyjemnych rzeczy. Choć widać było, że jeszcze na dobre się nie rozchorowała. - Stracić głos... Ciężka sprawa. Brałaś może witaminki? – Spytałam z troską, patrząc jej prosto w oczka. – Jakiekolwiek lekarstwa? – Spytałam, zwracając uwagę na trzymany przez nią notes. – A dla mnie delikatną kawkę – dodałam. – Mierzyłaś sobie temperaturę? – Kontynuowałam. Włączył mi się najwyraźniej tryb matki świata, który w sumie pomagał mi utrzymywać jedną z moich głównych zasad: przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Choć Ta...Helen wydawała się być nieszkodliwa. I urocza. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Nie Lis 30, 2014 3:11 am | |
| Czyż nie było właśnie tak jak myślała? Jak się naturalnie poprawiała po tej pierwszej złej i niezbyt pozytywnie oceniającej myśli? Czyż po raz kolejny nie okazywało się, że człowiek w swej ocenie innych ludzi nie powinien kierować się tylko i wyłącznie tym pierwszym, opartym tylko na wyglądowej podstawie - najprawdziwsza zgroza dla kwestii duchowej!, wrażeniu, jakie przychodziło do niego po przelotnym zerknięciu na kogoś? Czyż nie popełniła karygodnego błędu, oceniając tę kobietę bez znajomości jej zachowania, charakteru czy też myśli? I tak, czuła się z tym zdecydowanie jak najbardziej głupio, bowiem nie powinna była przecież robić takich rzeczy. Nie miała przecież najmniejszego prawa do tego, by przyklejać komukolwiek łatki, które mogły się okazać dla tej osoby czymś niewątpliwie bolesnym. Jej pierwsza ocena musiała się czasem mylić i to najwyraźniej właśnie był jeden z tych momentów. Blondynka bowiem nie brzmiała wcale jak osoba zła, sfrustrowana czy też pełna nieskrywanej obojętności wobec losów świata i ludzi. Jej wygląd zewnętrzny może i wskazywał na to, że może być ona jedną z tych chłodnych elegantek, które swe nogi stawiały w kawiarni tylko z powodu tego, że ktoś je tam zaprosił, a właściwie - praktycznie przyciągnął siłą, prosząc i grożąc, bo mu akurat na tym zależało, ale tym razem chyba tak nie było. Jednak o tym Helen przekonała się dopiero podchodząc ze szczerym, mimo nieustannego wrażenia, że nie spotka się z miłą odpowiedzią na swe jak najlepsze chęci, uśmiechem do klientki, by przyjąć od niej zamówienie. To właśnie wtedy ona sama naskrobała na kartce notkę, za którą wcale nie otrzymała spodziewanej, zupełnie bez większego powodu, bury czy też nie została obdarzona lodowatym spojrzeniem, a zamiast tego... Cóż, usłyszała głos słodki niczym ulepek z miodu zmieszanego z czystym cukrem, od którego normalna osoba zapewne dostałaby natychmiastowego ataku cukrzycy, a który na Helen podziałał jak najbardziej pozytywnie. Nie wyczuwała w nim fałszu, wewnętrzna lampeczka alarmowa w jej mózgu nie zaczęła migać intersywnie, bo dlaczego niby? Nie pamiętała swego poprzedniego życia i nie miała z czym lub kim kojarzyć Valerie Angelini, co dopiero mówić o łączeniu kobiety z czystą nienawiścią do niej samej, skoro nigdy nawet nie zdołały się poznać? Dla młodej pracownicy kawiarni... Ta osoba była tylko kolejną nadzwyczaj miłą klientką przychodzącą do tego miejsca tylko po to, by napić się całkiem dobrej kawy i móc w spokoju odpocząć, załatwiając sobie w ciszy wszystkie swoje sprawy, które nie wymagały ganiania z miejsca na miejsce. Co zaś było dla Helen chyba jeszcze bardziej odprężające, kobieta ta okazywała jej czyste ciepło i wyrażała troskę o jej zdrowie, choć przecież jej nie znała. To było takie milusińskie. Dziękuję Pani za troskę. Z początku napisała na karteczce tylko jedno krótkie zdanie, uśmiechając się słodko i ukazując dwa dołeczki w policzkach, które wyraźnie widoczne były dopiero w momencie, w którym udało jej się lekko przytyć i nie prezentować już sobą zagłodzonej panienki z Kwartału. Teraz wyglądała już raczej dużo lepiej, o wiele nawet lepiej niż w szpitalu - który to, w całkowitym przeciwieństwie do Kwartału, jak najbardziej pamiętała, pochylając się jeszcze nad kartką i dopisując na niej kilka kolejnych słów odpowiedzi na troskliwe pytania. Dopiero dzisiaj poczułam się trochę gorzej, a głos straciłam trochę temu, więc nie miałam okazji odwiedzić jeszcze lekarza. Pozostaje mi herbata z cytryną i imbir z miodem do końca dnia. Pomagają. Nie mierzyłam temperatury, ale z pewnością zrobię to po powrocie do domu. Dziękuję za troskę i momencik. Zaraz zadbam o to, by dostała Pani kawę. Uśmiechnęła się po raz kolejny do blondynki, odchodząc na dłuższy moment, by powrócić wreszcie z zamówieniem oraz talerzykiem truskawek oblanych czekoladą, które postawiła delikatnie na wolnej powierzchni stolika przed klientką. Pan ze stolika numer trzy przesyła pozdrowienia i życzy smacznego. Ja również. Naskrobała kolejne słowa, kiwając głową w kierunku wspomnianego wcześniej stolika, przy którym siedział starszawy jegomość w czarnym kapeluszu i prochowcu. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sro Gru 03, 2014 8:53 pm | |
| Goniona wiecznie przez światła fleszy, osaczana przez miliony telefonów, obserwowana przez oczka kamer i zniecierpliwionych, może nawet zachłannych, reporterów, przygnieciona listami od fanów, których liczba nagle wzrosła i listami służbowymi również, po prostu musiałam dbać o swoje zdrowie, a przy tym też gardziołko. Właściwie... Co to byłby ze mnie za lekarz-specjalista, jeśli zmogłaby mnie nagle choroba, wyłączając mnie z życia na kilka dni? Jakaż to opinia na mój temat by się wyrobiła, gdybym nie była zdolna kontynuować nieprzerwanie swej odpowiedzialnej pracy czy też nagle uratować komuś życie swymi zdolnościami, a ja... Ja chciałam być profesjonalną, najlepiej jak najbardziej niezastąpioną personą i właśnie to realizowałam, uznając kolejną zasadę, by dawać z siebie jak najwięcej. Dawałam z siebie jak najwięcej i to nawet własnym kosztem, w tej chwili na przykład odwlekając spotkanie z synem, za którym tęskniłam niemożliwie. I też nieco się tego spotkania bałam. W sumie bardzo. Nie miałam pojęcia, co zrobię, gdy zobaczę w nim nienawiść skierowaną do mej osoby. Jawną czy skrywaną... Jakąkolwiek. Rzecz, której wolałabym nawet nie oglądać, ale... Musiałam, no. W końcu wstać, powiedzieć sobie, że to zrobię i wyjdę z tego z twarzą, cokolwiek usłyszę. Musiałam wkroczyć do jego życia i znów się nim zaopiekować... Musiałam. Od tego byłam. Cholera, tytułowałam się mimo wszystko jego matką! Pomagałam innym, gdy to mu powinnam pierwszemu podać pomocną dłoń, więc w końcu nadszedł czas, by wypełniać także ten obowiązek. - Taka sytuacja – skomentowałam olśniona, czytając kolejne słowa z kartki. Słowa Tabithy, która to jeszcze nie umierała. Dopiero dziś wstała z łóżka w takim oto stanie. Niedługo jednak było mi dane podziwiać piękne pismo dziewczyny, gdyż ta zniknęła pędząc z moim zamówieniem. I może to dobrze... Nie dość, że wykazywała się sumienności w pracy, to w dodatku musiałam przemyśleć spotkanie z Valeriuskiem. Od tak wpaść tam do niego nie mogłam... Tam w sensie do jego domu czy też do jego pracy. Wysłanie listu z zaproszeniem, emaila czy smsa też było paskudnym pomysłem, a nawet gorszym od poprzedniej opcji. Czyli że pozostawało mi złapanie go w pracy lub w domu? Makabra. Włączyłam laptop, bijąc się z myślami i nawet ze swą odwagą. Potrafiłam walczyć z tymi, na których mi nie zależało, ale co było z tymi... których kochałam? Czy miałam potrafić walczyć z Valeriuskiem, jeśli ten kazałby mi się wynosić na wieczność? I co z Tabithą? Nie wydawała się być dla mnie zagrożeniem, choć nadal nie wiedziałam, czy go pamięta, czy pamięta dawną siebie. I Drew... Walka przypominała mi o Drew. On był dla mnie pustką myślową, próżnią i moją największą słabością... Ile to lat minęło? Dwadzieścia trzy lata...?! Pewnie teraz bym go już nie poznała w tłumie, o ile miał się dobrze, o ile żył. Nie pamiętam go. Nie pamiętam jego twarzy, gestów, dotyku, smaku pocałunków... Nic. Wiem... Gdy wróciła, starłam dyskretnie jedną paskudną łzę, patrząc za okno i starając się przybrać pozytywnego nastawienia. Niektóre tematy staczały mnie niemożliwie, a przecież nie mogłam okazywać słabości. Nie publicznie, dlatego też obdarzyłam ją już po drobnej chwilce promiennym uśmiechem. Podobnie mężczyznę, który postawił mi... truskawki w czekoladzie. Nie kojarzyłam go po pierwszym rzucie oka, choć wydał mi się osobnikiem dziwnym ze względu na prochowiec, którego to nie raczył zdjąć w tym przyjemnym miejscu. Sama już dawno pozbyłam się swojego płaszczyka . - Dziękuję ci, Złotko. O, a tu trzymaj witaminki na wzmocnienie – powiedziałam jak zwykle uprzejmie, dając jej do dłoni niewielką buteleczkę. Napoczętą przeze mnie, bo sama łykałam te tabletki. – A gdybyś czegoś potrzebowała, Helen, to pytaj o doktor Valerie Angelini. Jestem pewna, że z wielką chęcią każdy ci pomoże w naszym szpitalu – rzuciłam, dziękując jeszcze raz za kawę. Spojrzałam na truskawki i pewne pytanie cisnęło mi się na usta. - Poczekaj jeszcze chwilkę, Złotko. Mogę ci ją zabrać, prawda? Znasz może mężczyznę od truskawek? Nie było mnie dość długi czas w stolicy i niegrzecznie byłoby, gdybym nie rozpoznała w nim swego dawnego znajomego – stwierdziłam , robiąc zakłopotaną minę i starając się nie wysyłać sygnałów mężczyźnie, które wskazywałyby na to, że właśnie o nim rozmawiamy.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Gru 04, 2014 12:56 am | |
| Mogła powiedzieć, że troska niektórych ludzi ją rozczulała, działając na nią w jak najlepszy z możliwych sposobów i w znacznym stopniu poprawiając jej dzień. Niezależnie od tego czy był on wyjątkowo dobry, czy też może jak najbardziej zły. Najważniejsze było bowiem to, co zauważała w swych klientach, współpracownikach oraz znacznej większości mijanych przez nią na ulicy ludzi. Ten rodzaj pogody ducha oddziaływujący nie tylko na nich samych, ale również i na otoczenie, a co za tym idzie – na nią samą. Dla tak pogodnego towarzystwa naprawdę warto było podnosić się rano z łóżka, chociaż zdrowie zdecydowanie jej nie dopisywało. Ha!, nie było nawet jakiegokolwiek zastanowienia przy stwierdzaniu tego faktu, bowiem panienka Helen z minuty na minutę czuła się i wyglądała coraz gorzej. Jak słoneczko uporczywie usiłujące zachowywać swój słoneczkowy wygląd, który jednak z każdą mijającą chwilą coraz bardziej się sypał. A przecież nie mogła pozostawić pracy ot tak, zwalając całą robotę na koleżankę mającą z nią teraz zmianę, by samej położyć się do łóżka, jakiekolwiek nie byłoby ono miękkie, ciepłe i do tego zachęcające. Nie mogła i już, więc trzymała się jeszcze jakoś na nogach, wykonując zlecone jej zadania oraz starając się utrzymywać wrodzoną radość i zagadywać do każdego klienta choć w kilku słowach, chociaż przecież głos wysiadł jej już jakiś czas temu, a pisanie na karteluszkach wyglądało co najmniej dziwnie. Nie przejmowała się tym jednak zbytnio, bowiem oto kolejna osoba nie wyglądała wcale na aż tak bardzo zirytowaną koniecznością odczytywania pisma Helen, wbrew temu wszystkiemu, co dziewczyna myślała sobie, gdy po raz pierwszy podchodziła do tej kobiety. Jak widać – pozory wręcz nałogowo uwielbiały mylić i nawet najgroźniej, w pod kątem przyszłej rozmowy oraz składania zamówienia, wyglądające osoby mogły okazać się kimś, kto naprawdę się troszczył… Nawet o całkowicie obce osoby. I nie, Helen wcale nie uznawała tego za coś dziwnego bądź też co najmniej podejrzanego, natomiast widziała w tym coś nadzwyczaj miłego. Jeszcze chętniej udając się po kawę dla tejże kobiety, by powrócić do niej całkiem energicznym, przynajmniej jak na kogoś ledwo myślącego logicznie i zmagającego się z przeogromnym bólem gardła – wyglądającego pod chustką niczym napuchnięty kołnierzyk, krokiem. Nie chcąc przeszkadzać blondynce zbyt mocno, w końcu Favley zauważyła przecież, że ta siedzi już przy odpalonym laptopie, zamierzała uwinąć się dosyć szybko, a następnie odejść do dalszej pracy, zerkając tylko od czasu do czasu czy jej nowa znajoma przypadkiem czegoś nie potrzebuje. I nie, nie było to jakieś typowo specjalne zachowanie, bowiem traktowano tak dosłownie wszystkich klientów, no – może poza nietypowym podchodzeniem do nich, chociaż Helen musiała tutaj szczerze powiedzieć sobie, że blondynka zdecydowanie zyskała jej sympatię. Przynajmniej jak na chwilę obecną. Uśmiechnęła się w podziękowaniu, pozostając jednak jeszcze trochę dłużej przy kobiecie, gdy ta podarowała jej witaminy, a następnie naskrobała kilka słów podziękowania, gaduła z niej była jak z mało kogo – nawet na papierze, by wyrazić wdzięczność również za chęć pomocy w razie jakiegoś nagłego przypadku. I dodatkowo jeszcze poznała tożsamość kobiety, marszcząc przez chwilę brwi, by następnie skojarzyć nazwisko Valerie z tym należącym do poprzednio poznanego przez nią Angeliniego. Valerie – Valerius… Zaskakujący zbieg okoliczności. Nie wspomniała o nim jednak jakoś, skupiając się na dalszych słowach Angelini. Pokiwała głową energicznie, chociaż gardło zapłonęło jej przez to żywym ogniem, potwierdzając, że może, oczywiście, poświęcić jeszcze chwilę. Wzięła długopis w rękę, zapisując odpowiedź na karteczce. Nigdy mi się nie przedstawiał, ale z widzenia go kojarzę. Pojawia się tu codziennie, przynajmniej odkąd pracuję w kawiarni, zawsze zamawia też to samo. To... Miły mężczyzna i najwyraźniej wpadła mu Pani w oko. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sob Gru 06, 2014 8:39 pm | |
| Nie znała go z imienia i z nazwiska, ale uważała za miłego mężczyznę, mimo że pojawiał się tu codziennie i codziennie też zamawiał to samo. Patrząc na to, że w mile ciepłym pomieszczeniu, siedział w kapeluszu i w płaszczu, to jakoś nie wydawał mi się być miłym człowiekiem. Nie podobało mi się to, że postawił mi truskawki, które to raczej miałam zamiar tknąć, by wyjść na osobę uprzejmą i nie podobało mi się też to, że kręci się obok Tabithy, która to po utracie swojej prawdziwej tożsamości zasługiwała na spokój, a nie towarzystwo miłych zboczeńców. - Dziękuję ci, Helen – odparłam po przeczytaniu kartki i odprowadziłam ją wzrokiem do lady. Po tym zaś postanowiłam przygotować się na wszelkie nieprzyjemności ze strony mężczyzny, od którego to oczekiwałam nachalnego dołączenia do mnie i składania z pewnością nieprzyjemnych propozycji. Telefon pod ręką, podobnie apteczka, w której trzymałam nożyczki. Do apteczki musiałabym jednak się schylić, bowiem nadal była w mojej torbie, więc znowu nie tak pod ręką, ale... Właśnie, znałam wiele tricków sprzed areny, z areny i też z poznanych po pobycie na niej. Nie miało być raczej tak źle, zwłaszcza jeśli osobnik ten był przeciętnym obywatelem Panem. Tak oto zaczęłam pisać służbowe listy, od czasu do czasu spoglądając na Tabithę, która to okazywała się być przeciętną kawiarką w przeciętnej knajpce i nie wykazywała jakichkolwiek oznak tego, że jednak nie była Helen. Zawsze mogła udawać nową osobę, by nie wracać do getta i przy tym też udawać, że mnie nie zna. Cóż, miałam się ewentualnie dowiedzieć o tym przyszłości. Dalekiej, bądź bliskiej... Ech... Od czasu do czasu spoglądałam też w okno, gdy moje palce nagle zatrzymywały się na klawiaturze, a myśli uciekały daaaleeekooo, nie pozwalając się schwytać, zatrzymać, powstrzymać w jakikolwiek inny sposób. Po prostu mknęły, a ja mogłam się rozczulać, by potem czuć niesmak niespełnienia. Czuć porażkę, zniesmaczenie właśnie i nienawiść do samej siebie, bo pozwoliłam zniszczyć... i zapomnieć. Łykałam tabletkę z nieopisanego pudełka i udawałam, że żadne zamyślenie nie miało miejsca. Tak też zrobiłam teraz, wracając do pracy, do wystukiwania kolejnych słów pełnych radości, mimo że wcale taka teraz nie byłam. Tabletki nie mogły zabić żalu... Nie mogły. Spojrzałam na kawę, na truskawki w czekoladzie. Zamknęłam chwilowo laptop, łykając zgrabnie czarny napój i zabierając się za konsumpcję słodkości. To co, że moja dieta nie obejmowała słodyczy? To co, że od lat nie miałam nic czekoladowego w ustach, odrzucając od siebie ten rarytas? Właśnie! Nie powinnam byłą tego robić! Pierwszym, czego powinnam się chwycić podczas tonięcia, była czekolada, była słodycz i konsumpcja jej w olbrzymich ilościach przed ekranem telewizora w pustej sypialni... Nie, nie w sypialni, na salonowej kanapie otulona kocem. Nie potrzebowałabym wyjazdu, porzucenia dzieci, Johna, niczego więcej. Jedynie więcej czekolady, nieco czasu i świętego spokoju... Z drugiej strony, nie osiągnęłabym wtedy tego, co teraz miałam. Co tak właściwie miałam? Sławę, listę ofiar, bogactwo i władzę... Hahaha! Same perełki! Może Tabitha też powinna być na liście ofiar? Może wypuszczenie jej żywej było dobrym uczynkiem, ale miało mi przynieść zgubę? W sumie... Nie była nic dla mnie warta i miałam tak naprawdę ją gdzieś... Czemu się o nią troszczyłam? Czemu dałam jej witaminki i byłam dla niej uprzejma? Czemu dla tych wszystkich cholernych ludzi taka byłam? Jedna wielka żenada. Wystarczyłoby ich wszystkich zabić. Problemy z głowy. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Nie Gru 07, 2014 9:31 pm | |
| Interesowanie się ludźmi stawiającymi człowiekowi tak wyśmienity deser było rzeczą raczej naturalną, więc nie zdziwiło to zbytnio Helen. Choć jej samej nikt chwilowo jeszcze nie postawił jakiegokolwiek okruszka czegoś z czekoladą, truskawkami czy czymkolwiek innym, co dało się zaliczyć do przekąskowych słodkości, z racji czego nie miała jakiegoś zbyt dużego doświadczenia w zachowywaniu się, gdy taka sytuacja zaistniała. Ona dostała tylko kubek trzęsącego się kakao z kosmosu, które najprawdopodobniej zjadłoby ją w mig, gdyby tylko na dłuższą chwilę odpłynęła gdzieś myślami. Chociaż… Może właśnie wręcz przeciwnie? Gorący napój nie chciał odwracania jej uwagi, a przyciągania ku sobie i ku swemu stworzycielowi. Tak to chyba mogła właśnie odbierać, gdyż zwyczajnie nie potrafiła nie myśleć o tym, co miało miejsce poprzedniego wieczoru. Może niezbyt wiele, ale z pewnością wystarczająco dużo, by faktycznie zainteresowała się Valeriusem Ianem Angelinim. Którego to właśnie przypominała jej obecna klientka, choćby swymi ruchami czy też mimiką i zagryzaniem warg, co też mogło w jakimś sensie wpływać na ciepło bijące od Helen, gdy obsługiwała kobietę. Bo jak to tak? Zazwyczaj była już sama z siebie miła, ale gdy jeszcze dodatkowo napotykała kogoś najprawdopodobniej w jakiś sposób spowinowaconego lub spokrewnionego, celowała w to drugie – nie wątpiła też w faktyczne powiązanie tych dwóch osób ze sobą, zachowywała się niczym najprawdziwsze słoneczko. Zauroczone słoneczko, które świeciło jasno nawet podczas rozwijającej się coraz wyraźniej choroby, bowiem miało szczerą nadzieję na ponowne spotkanie z jej wczorajszym klientem i… Cóż, obiektem zainteresowania? Chyba tak szło właśnie nazwać kogoś, kto zaprzątał teraz jej myśli, usilnie nie chcąc z nich wylecieć. Pojawić się w kawiarni zresztą też nie, o czym informowały Helen praktycznie zupełne pustki, jeśli nie liczyć mężczyzny w prochowcu, doktor Angelini oraz trzech innych kobiet plotkujących przy narożnym stoliku. Powodowało to chyba jakiś rodzaj zawodu u Favley, którego jednak w żadnym razie nie zamierzała okazywać, grzecznie odpowiadając na pytania i przynosząc zamówienie wraz z dodatkowym deserem od tajemniczego gościa, by wreszcie pokiwać głową z uśmiechem, a następnie odejść do dalszej pracy, zostawiając tylko po sobie karteluszkę z prostym napisem. Do usług. Proszę zwrócić uwagę, jeśli będę potrzebna. Zazwyczaj nie pisała takich rzeczy, ale że tego dnia zwyczajnie gorzej się czuła… Cóż, czuła się usprawiedliwiona. Odbierając pieniądze wraz z hojnym napiwkiem od tajemniczego mężczyzny, który w pewnym momencie podniósł się i wyszedł powoli z kawiarenki. Helen zaś zajęła się sprzątaniem… |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sro Gru 10, 2014 7:05 pm | |
| Ile czasu zabrałoby im powstrzymanie mnie, gdybym jednak zdecydowała się wypuścić swe emocje na zewnątrz? Ilu ludzi bym zabiła, nim złapano by i unieruchomiono mnie, zamykając w czterech ścianach otuloną kaftanem, albo nim strzelono by mi w pierś? Ile zajęłoby im to czasu? Ilu ludzi zdążyłabym zabić? Czy ktoś z przechodniów wszedłby do kafejki, by mnie powstrzymać przed skręceniem karku Tabithcie? Czy nieznajomy mężczyzna w prochowcu zrobiłby jakiś ruch czy sadystycznie by patrzył na całe to przedstawienie? Czy ktokolwiek, kto nie był Strażnikiem, zwykły cywil, starałby się mnie powstrzymać, czy mogłabym szaleć, póki nie natrafiłabym na stróżów prawa? Ciekawe... Byłam jakże przecudowną Valerie! Chyba nie wykręcono by mi brutalnie rąk do tyłu? Nie kopnięto w brzuch? Wyglądałam, jakbym miała się rozlecieć przez sam wiatr, a co dopiero silnych mężczyzn. Silnych i takich kuszących... Johnny. ...i złych. Najlepsze było właśnie to, że potrafiłam sobie wyobrazić siebie jako napastniczkę. Non stop nią byłam, odkąd postanowiłam przejąć władzę nad własnym życiem, gdy postanowiłam zgłosić się do Igrzysk. Brawa! Brawa! Bijcie, kurwa, brawa! Brawa, wy nędzne pasożyty! Bijcie mi! Bijcie aż wasze dłonie potracą naskórki! Bo Walka zgłosiła się do Igrzysk! Została pierdolonym trybutem! Dystrykt trzeci ma swego trybuta! Jest nim Walka! Hahahaha! Śmieszne! Ociekałam we krwi i teraz też mogłam ociekać. Przez całe swoje poigrzyskowe życie mogłam do tego wrócić. Napaść na sąsiadów i wydusić z nich życia. Mogłam. Może szarloteczki? Przepis mojego ojca. Matka nie umiała gotować. Fizyk jądrowy czy inne diable... Teraz już nie żyje. Zabiłam ją sama. To ja! To ja i moja cudowna niby-śmierć! Umarła z myślą, że jej dziecko odeszło pierwsze! Hahahaha! A nie odeszło, bo ja ciągle żyję, mamuś. Glaaadie! Mamuś, mogę zdemolować ten klimatyczny przybytek. Mogłę sprawić, że ściany, krzesła, stoliki, mój laptop, zwykły prochowiec, moje truskawki od pana w prochowcu... WSZYSTKO OCIEKAŁOBY WE KRWI. Nawet ja! Jaaa... Hahahaha! Obłęd. Obłęd... Oszalałam. Już dawno. I miałam wizję. Taką szaloną, w której tańczyłabym pośród zwłok, śmiejąc się i śmiechem to wybijając sobie rytm. Skakałabym jak podczas przygotowań do Igrzysk, omijając przeszkody i tańcząc... Porwałabym do tańca martwe ciało Tabithy i okręcałabym wokół, a jej sukienka poruszałaby się przez sprowokowany przeze mnie ruch powietrza. Miałaby zamknięte oczka... A może nawet otwarte? Patrzyłaby w nicość, a ja posadziłabym ją przy swoim stoliku, naprzeciwko i odbyłabym z nią pogawędkę o... Valeriusku! Wtedy on... Ohh, cudny pan, młodzieniec, przystojniak... Podobny do ojca! Tak bardzo podobny do ojca! Wpadłby do Vanillove! Odwiedziłby matkę! Padłabym mu w ramiona, a on zakułby wariatkę bez słów, nie przyznając się do Valerie Johanny Angelini! Nie przyznałby się, bo był moim synem... Zdradziłby matkę jak matka zdradziła jego ojca, którego ciało mogło być już dawno skremowane. Mogło być kupą wysypanego w losowe miejsce popiołu, którego nie dane by mi było zobaczyć, złapać, przytulić, ukochać. Drew... Czemu miałam taką ogromną ochotę zrzucić wszystko z tego stolika? Czemu, zamiast to zrobić, siedziałam i patrzyłam z lekkim uśmiechem na ścianę za mężczyzną? Patrzyłam i nie widziałam jej, widząc za to chore wizje godne... wariatki. Wizje, które nie mogły ujrzeć światła dziennego, bo straciłabym wszystko. Wszystko? Tak naprawdę nie miałam nic. Jedno wielkie nic... Nic nie istniało, więc nie było nawet jednym. Miałam zero, co dziwnie brzmiało i... nawet zera nie miałam, bo nie miałam nic. Bogata i osławiona Valka nie miała nic! Nic, nic, nic. Drew... Czyż to nie on był w tym prochowcu? Miałam wrażenie, że to jego oczy skrywały się pod tym kapeluszem, że to jego dłoń zostawiła odcisk na drzwiach... Drew! Kochany! Kochaniutki skarbku mój!!! Wróć, to ja, Valka! Valka! Valka była tą kobietą, którą niegdyś kochałeś, a która skazała cię na śmierć. Tragiczne, czyż nie? Twoja Valerie i... Czemu wstałam? Czemu właśnie teraz usiadłam? Nie mogłam wybiec za nim, za kimś mi obcym, za kimś, kto prawdopodobnie nie miał dobrych intencji. Tabitha wykonywała swą pracę, a ja byłam tu, by jej się przypatrzyć, by pracować, a nie ganiać za... Drew! To był Drew! Powinnam za nim wybiec, pobiec, złapać, przytulić wycałować i zniknąć w jego kochanych ramionach... Nie, nie był! Nie, nie, nie. Nie był i świetnie to wiedziałaś! Wiedziałam! To nie był on, a ja miałam pracę, miałam truskawki i kawę. Gdzieś tam miałam syna, miałam też córkę, mnóstwo pieniędzy i sławę. Wszystko było w porządku. Wszystko było na swoim miejscu. Tabby! Tabitho! - Helen! Heeeleeen! Mogłabyś mi, dziecinko, przynieść szklankę wody? – Spytałam, wgryzając się w prezent. Czekolada odurzyła mnie swym smakiem... Truskawki miały czerwoną barwę jak krew... Choć powinny być ciemniejsze. Były też soczyste, a ja... Czułam się świetnie, nie czując się świetnie. Pierwsze schody do obłędu, do wariactwa, do psychiatryka. Już widziałam te nagłówki. Prasa miałaby się czym pożywić. Dyrektor szpitala w wariatkowie! Zwyciężczyni wróciła do domu! Bestia została ujarzmiona! Koloryzowałam, wiem. I jedynie tęskniłam. Tęskniłam i ta czekolada... I te truskawki... Słodkie truskawki... Drew! Mój Andrew! - Helen! Wychodzę. Przyślę kogoś po moje rzeczy. Do zobaczenia - rzuciłam, wstając z miejsca i wybiegając z kawiarni. Zabrałam jedynie przepustkę i telefon. Nic więcej. Wyszłam czym prędzej z Vanillove, porzucając swą misję i ruszając szybkim krokiem, a szłam na obcasach, za prochowcem. Andrew... To musiał być Andrew! Kochał mnie i miał mnie przytulić, powiedzieć, że damy radę, że będziemy razem... nieważne, skąd pochodzimy, kim jesteśmy dla świata. Andrew... Mój Drew. [w/z] |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Pon Kwi 20, 2015 10:03 pm | |
| /proszę mnie nie mordować za bilokację c:
Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy biegła. Poły płaszcza rozchylały się, ukazując prosty, czarny sweter, tu i ówdzie przetykany stalowoszarą nicią; kolor tak bardzo przypominający Trzynastki, miejsce, gdzie spotkali się po raz pierwszy. „Tu Nick. Potrzebuję Twojej pomocy.” Serce Vivian biło jak szalone od chwili, w której poczuła wibracje telefonu, dotąd leżącego na komodzie przy jej łóżku. Siedziała wtedy z książką na kolanach, jedną dłonią głaszcząc czarne futerko swojego kota, drugą przewracając leniwie strony, jakby od niechcenia. Chwila wytchnienia od nużącej pracy w archiwum, którą ostatnio zajmowała się z niespotykaną u siebie pasją. Do momentu otrzymania tej wiadomości życie kobiety toczyło się jednostajnym tempem. Wiedziałam, Nick. Wiedziałam, że żyjesz. Najpierw pojawiło się zdumienie. Spłynęło na nią spokojnie, wiodąc za sobą oszołomienie, po których pojawiła się dławiąca gardło, dzika radość. Gdyby nie to, że na tym samym piętrze mieszkały dwie starsze pary, rudowłosa zaczęłaby krzyczeć na cały głos, piszczeć i skakać po łóżku, co poskutkowałoby zdemolowaniem całej sypialni, salonu i najpewniej kuchni. Zamiast tego jednak skupiła się i odpisała szybko, w myślach modląc się o to, żeby to nie był sen. Nie wiem, czy tylko ja miałam w sobie tę wiarę? Charles…? Nie widziałam go od dawna, nawet nie wiem, co z nim, ale Rory mówiła, że nie naciskał na to, by poszukiwali dalej jakiegokolwiek śladu, czegokolwiek, co wskazałoby mi, gdzie mogę Cię znaleźć. Wbiegła na ulicę, nie rozglądając się na boki; gdyby nie szybki uskok, zapewne potrąciłoby ją jakieś auto, zdążyła jednak gwałtownie zmienić kierunek. Kierowca zza szyby wygrażał jej pięścią, posłała mu jednak całusa i pędziła dalej ulicami Dzielnicy Wolnych Obywateli. Zawieszona na jej szyi obrączka Tima kołysała się w rytm jej ruchów, kiedy powoli zwalniała, zbliżając się do celu. Chociaż niejeden raz przemierzała miasto, kawiarenka, którą wskazał jej kuzyn, była miejscem nieznanym. Czymś nowym. Kiedy w pośpiechu zarzucała na plecy płaszcz, przez moment zastanawiała się nad wysłaniem wiadomości do Lowella; porzuciła ten pomysł dość szybko, niemalże jeżąc się na myśl o mężczyźnie, z którym Nick był związany. Mogła napisać o tym Rory, ale obawiała się, że taka wiadomość może wywołać szok u przyjaciółki, co z kolei mogło zagrażać ciąży – a panna Darkbloom nie miała najmniejszej ochoty, by coś stało się rudzielcowi. Poza tym… Chciała choćby przez chwilę pobyć z Terrainem, dowiedzieć się, co się działo przez cały ten czas, kiedy zniknął. Gdy ogłosili, że zaginął, miała wrażenie, że grunt ucieka spod jej stóp i traci kolejną ważną dla niej osobę. Teraz okazało się, że jej nadzieje nie były płonne. Pchnęła drzwi kawiarenki i wkroczyła do przytulnego pomieszczenia, uśmiechem witając młodą dziewczynę, zapewne pracownicę. Rozejrzała się dookoła, aż w końcu, przy jednym ze stolików jej spojrzenie skrzyżowało się z innym. Wiedziałam. Jej serce nadal biło jak oszalałe, jak gdyby właśnie przebiegła maraton, włosy były w nieładzie, a Vivian Darkbloom była zdyszana i czerwona na twarzy. Ale w tej chwili nie miała ochoty analizować swojego wyglądu. Niczym w transie, podeszła powoli do stolika, nie spuszczając oczu z mężczyzny. Uśmiechnęła się. Spokojnie, z ulgą, która zapewne odmalowała się na jej obliczu. - Nick. – szepnęła, patrząc na niego tak, jakby znów byli w Trzynastce, tego dnia, gdy sama pojawiła się w jego kwaterze, oznajmiając mu, że są spokrewnieni. Nie wiedziała, co się z nim działo, gdzie był i czy coś mu się stało. W tej chwili liczyło się to, że był.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Wto Kwi 21, 2015 5:01 pm | |
| //prosto z nicości
To wszystko było bardzo dziwne. Przez ten czas zdążył już zapomnieć, jak bardzo Kapitol różnił się od Dystryktu Czwartego. Że wiatr wiał jakby w inną stronę, że niebo miało nieco inny kolor, że ludzie mijani na ulicach byli puści i krusi niczym bombki wiszące w grudniu na choinkach; z pozoru piękne i bogate, przy najmniejszym szturchnięciu rozbijały się na drobniutkie kawałki i nie było już dla nich ratunku. Ponowne dołączenie do maskarady wielobarwnych wydmuszek ludzi, którzy wlekli się z pustymi oczami po szarych chodnikach, stało się dla niego katharsis. Mógł się przecież wyłamać. Mógł zacząć nowe życie. Problem leżał jednak w tym, że nie wiedział, czy właśnie tego pragnął. Już dawno schował twarze niegdyś znanych mu ludzi pomiędzy zakurzone karty przeszłości i patetycznym ruchem wepchnął dawnego siebie pod łóżko. Ale nie mógł wiecznie uciekać; przynajmniej tak powtarzała mu terapeutka, która za każdym razem kręciła z niedowierzaniem głową, słuchając ze zrozumieniem o jego obawach. To było normalne. Tysiące ludzi borykało się po tych wszystkich rebeliach z dokładnie takimi samymi problemami, dlaczego uparcie oraz egoistycznie sądził, że jest jedynym pokrzywdzonym? W kawiarence siedział już od rana. Wyraźnie niewyspana, młoda kelnerka o nieidealnie wykonanym makijażu – Dominic mimowolnie skrzywił się lekko, bo ta nierówna kreska na prawej powiece zaburzała jego poczucie estetyki – wskazała mu wypracowanym ruchem ręki stolik ukryty nieco wgłębi pomieszczenia, a on zajął miejsce, zamówił podwójne espresso i położył na blacie laptop. W pierwszym dniu po powrocie do Kapitolu bał się wychodzić na ulice w obawie, że ktoś go rozpozna i zaleje potokami pytań, na które nie będzie w stanie odpowiedzieć; wyminął się jednak z prawdą tak mocno, jak to tylko możliwe. Szybko okazało się, że nikt już o nim nie pamięta, nikogo nie obchodzi jego los, a on trafił do brzydkiego, kartonowego pudła pełnego anonimowych twarzy, które mijały się dzień w dzień na alejkach w Kapitolu. Z jednej strony przyniosło mu to ulgę, z drugiej jednak gorzkie rozczarowanie. Lubił myśleć, że coś znaczy, że ludzie liczą się z jego zdaniem, że za nim tęsknią. Od samego rana bił się z myślami, chociaż decyzję podjął już dawno – czas powrócić z klasą do dawnego życia, a przynajmniej dać znać innym, iż żyje i ma się umiarkowanie dobrze. Zastanawiał się nad tym długo i wyjątkowo intensywnie, aż wreszcie uświadomił sobie, jakim idiotą był, znikając tak nagle bez słowa. Na świecie żyło przecież tych parę osób, które w jakiś sposób darzyły go większą lub mniejszą sympatią i byłoby zadowolone, że nie opuścił jeszcze tego świata. Długo nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale uświadomił sobie nagle, iż nadszedł czas na zmartwychwstanie. Nie myśląc dłużej, wyjął telefon i zaczął wyjątkowo szybko uderzać palcami o wirtualną klawiaturę, ale zawahał się na końcu, spojrzał na to, co napisał i wykasował całą treść. Zamówił kolejną kawę, tym razem zwykłe cappuccino, wypił je, a potem rozpoczął kolejne podejście. Napisana przez niego wiadomość różniła się od poprzedniej tylko jednym słowem, ale wyglądała jakoś zgrabniej, chociaż wciąż czegoś w niej brakowało. Dlatego Nick wstrzymał się z jej wysłaniem, odłożył telefon z niewysłanym smsem na stół i zamówił kolejny napój, tym razem herbatę. Herbata szybko się skończyła i przyszła chwila prawdy; gapił się tępym wzrokiem w ekran telefonu nieco dłużej niż uznawane jest za normalne, po czym niczym niedożywione zombie z anemią uniósł dłoń i powolnym ruchem palca wcisnął przycisk „wyślij”. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu jego tętno na oko dwunastokrotnie podskoczyło, poczuł, że krew odpływa mu z twarzy, a w uszach zaczęło piszczeć; czy była to pierwsza oznaka paniki? Wziął pierwszy oddech, drugi, trzeci, zamknął oczy i zamówił milionową kawę. Sam zapach przyniesionego napoju doprowadził go do porządku. Nie musiał wiele czekać, bo Vivian już po chwili otworzyła drzwi kawiarenki i weszła do pomieszczenia, szukając go jednocześnie wzrokiem. W pierwszej chwili zachciało mu się płakać, potem śmiać, a na końcu uciekać, a to wszystko w mniej niż ułamku sekundy – siedział jednak nieruchomo na krześle i z jakimś dziwnie obojętnym paraliżem obserwował, jak rudowłosa zbliżała się do jego stolika. - Hej, Vivian – powiedział, kiedy tylko odblokowało mu się gardło i natychmiast poczuł się jakoś dziwnie. Zalała go nieprzyjemna zimno-gorąca fala, ale odeszła w zapomnienie razem z chwilą, kiedy przywołał delikatny uśmiech. Cóż, Terrain, czas wrócić do żywych. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sro Kwi 22, 2015 11:30 pm | |
| Tamtego dnia długo błąkała się po korytarzach Trzynastki, nim wreszcie była w stanie pójść pod odpowiednie drzwi. Wcześniej rozmawiała o tym z Timem, któremu przedstawiła całą sytuację, najprościej jak się dało. Obawiała się wtedy braku zrozumienia i może nawet niechęci; ku jej uciesze, mężczyzna nie tylko ją poparł, ale i zapewnił o tym, że Viv ma pełne prawo do popełnienia tego czynu. W chwilach takich jak tamta kochała go jeszcze mocniej. Jej palce odnalazły zawieszoną na łańcuszku obrączkę i zacisnęły się na niej na kilka sekund. Cząstka jego, którą miała przy sobie zawsze i na zawsze chciała ją mieć. Gdy zapukała do drzwi, miała przy sobie tylko kilka kartek papieru, które znalazła przypadkiem w rzeczach ojca. Ktoś mógłby powiedzieć, że dzieci powinny trzymać swoje słodkie rączki z dala od dokumentów rodzicieli, ale to nigdy nie działało na Vivian. Jeśli chciała coś znaleźć, zawsze znajdywała – a nawet jeśli znalazła coś przypadkiem, zawsze okazywało się to przydatne. Dokumenty w pełni poświadczały to, czego skrycie chciała. Chciała zapukać jeszcze raz albo po prostu odejść, gdy drzwi otworzyły się i stanęli wreszcie twarzą w twarz. Tętno rudowłosej powoli zaczynało się stabilizować, gdy patrzyła na siedzącego przy stoliku kuzyna. Laptop, herbata, telefon – wszystko sprawiało wrażenie takiego samego, jednocześnie dając wyraz czemuś innemu. Dominic sprawiał wrażenie tego samego człowieka, jakim go znała. Ale pozory mogą mylić. Mimowolnie opadła na krzesło naprzeciwko niego, patrząc na kuzyna z mieszaniną zdumienia i niepokoju. Nazywam się Vivian… Vivian Darkbloom. Nie znamy się, ale… Z tych dokumentów wynika, że jesteś moim kuzynem. - Żyjesz. – powiedziała, na pozór spokojnie, zerkając na otoczenie i oceniając ilość osób w lokalu. Na pierwszy rzut oka brak jakichkolwiek zagrożeń… ale różne sytuacje sprawiły, że ostatnio skupiała się na dostrzeganiu potencjalnych złych intencji w ludziach. To może brzmieć dziwnie, wiem… ale jestem pewna naszego pokrewieństwa. Delikatny uśmiech kuzyna podziałał na nią kojąco; w mgnieniu oka jednak przypomniała sobie tamten wieczór, śmierć Amandy, tulenie do siebie zapłakanej Jasmine Snow, trzask drzwi, gdy Terrain opuścił mieszkanie. Okręciła pasmo włosów na palcu, wzdychając cicho. - Więc… Chciała coś powiedzieć; coś błahego, cokolwiek, co mogłoby być dobrym początkiem do rozmowy, jednak wszystko, co przychodziło Vivian na myśl, w jej głowie brzmiało jak skończony kretynizm. Siemasz, gdzie byłeś? – infantylne, martwiłam się – zbyt banalne. Inne pomysły nie nadawały się nawet do ponownego przemyślenia. Nie miała nawet zamiaru pytać, ile osób poza nią wie o tym, że Nick znienacka postanowił się odezwać – to nie interesowało jej w najmniejszym stopniu. Kiedy kelnerka postawiła przed nią kawę, rudowłosa skinęła głową w podzięce i upiła łyk, krzywiąc się niemiłosiernie. Nie przepadała za słodką kawą, a ta była wybitnie przesłodzona, przez co smakowała gorzej od słodkich syropów, których używała czasem w domu. Przełknęła ciepły napój i odruchowo zaczerpnęła tchu, mając nadzieję, że lura nie zechce pożegnać się z jej żołądkiem w trybie błyskawicznym. - Cieszę się, że się odezwałeś – zaczęła ostrożnie, posyłając Nickowi delikatny, spokojny uśmiech. Uśmiech, który mógł wydawać się chłodniejszy, świadczył jednak o niepewności, jaką odczuwała Viv. Przez moment zastanawiała się, co powiedzieć. Czy zapytać, gdzie był? Powiedzieć, że tęskniła, martwiła się i była w stanie utłuc Charlesa, który nawet nie kiwnął swoim małym paluszkiem u nogi, by wszczęto dokładne poszukiwania nie tylko na terenie miasta, ale i najbliższych terenów? Czy może skierować rozmowę na jakiś głupi, błahy temat, jak wyjątkowo źle dopasowany strój kelnerki i jej makijaż, daleki od ideału? Spojrzała na kuzyna wyczekująco i przygryzła wargę, zaciekawiona, czy to on coś powie czy może ona ma ciągnąć go za język.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Kwi 23, 2015 7:27 pm | |
| No, tak jakoś wyszło, że żył. Ktoś zapytałby z drwiącym uśmiechem: „ale co to za życie, Terrain, kiedy jak marionetka kiwasz się bezsensownie na boki kierowany ruchami jakiegoś boskiego psychopaty?”. Ale, jak śmiała mu powtarzać uparcie jego terapeutka, wciąż było to życie co najmniej przyzwoite i nawet mu odpowiadało; miał co jeść? Miał. Miał gdzie spać? Miał. Zachował zdrowie psychiczno-fizyczne i poczytalność? Zachował – jeśli pominiemy niespodziewane i dość wstydliwe ataki nieuzasadnionej paniki, to udało mu się wieść całkiem przyzwoitą egzystencję, taką, jakiej wielu by mu pozazdrościło. Uśmiechnął się więc lekko, słysząc lakoniczną uwagę kuzynki i wykonał lekkie skinięcie głową, które najpewniej oznaczało w jego mniemaniu enigmatyczne potwierdzenie tonące w niedomówieniach. W myślach skrytykował się jednak z góry na dół, jako że spotkanie to przebiegało nieco inaczej, niż sobie to wyobrażał. Gdzie entuzjazm? Gdzie ulga? Okrzyki, łzy, uściski, wyrazy tęsknoty, wybuchy niekontrolowanej radości? No gdzie? Ale przecież nie chciał bliskości, a nawet myśl o najmniejszym dotyku napawała go strachem i chęcią do ucieczki. Sam nie był już pewien, czego się spodziewał, dlatego dodał kolejne westchnięcie do kolekcji głębokich oddechów, która powiększała się z zawrotną prędkością już od pierwszej sekundy tego słodko-gorzkiego (z brutalnie silnym akcentem padającym na przedostatnią sylabę drugiego wyrazu) reunion. Z braku pomysłów na to, co zrobić lub powiedzieć, odchrząknął, trochę poważnie, trochę beztrosko i po jakiejś sekundzie w jego głowie zapaliła się lampka ostrzegająca, że chyba zachowuje się nieco nie na miejscu. Zdziczał trochę podczas urlopu od życia spędzonego nad morzem, kiedy to usta otwierał sporadycznie i raczej nie grzeszył nadmiernym zapałem do interakcji międzyludzkich; czy to możliwe, aby w tak krótkim czasie zapomnieć, czym jest przyzwoitość? - Chyba… – zaczął z lekkim ociąganiem, ale zaraz poczuł, że słowa, które chciał wypowiedzieć, utknęły mu gdzieś w okolicach krtani i zaczęło być mu żal samego siebie. Gdzie zgubił się brylujący w towarzystwie Nick, który sypał głupiutkimi żarcikami jak z rękawa oraz zawsze wiedział, kiedy trzymać język za zębami, a kiedy zabawiać towarzystwo wykwintną rozmową? Bądź otwarty, Dominic, nie bój się bliskich; chcą przecież twojego dobra – wiele razy mogła mu to powtarzać lekarka, a on pomimo kiwania głową oraz sztucznej aprobaty i tak nie potrafił jej uwierzyć. - Chyba należą ci się wyjaśnienia. I przepraszam. Nie wiem. Wszystko działo się tak szybko. Mistrzowski popis wykwintnej retoryki zakończył niezręcznym sięgnięciem po filiżankę pełną parującego napoju; poczuł nagłą potrzebę zajęcia czymś rąk, aby nie skubać nerwowo rękawa koszuli ani nie obgryzać paznokci, które i bez tego były w opłakanym stanie. Porcelana wypełniona kawą stuknęła delikatnie o talerzyk. - Potrzebowałem przerwy. Natłok wszystkich wydarzeń – śmierć Amandy, oddalenie się od większości bliskich, naciski Coin i mój stan zdrowia – to wszystko sprawiło, że miałem ochotę zwymiotować tym miastem i opuszczenie Kapitolu wydawało mi się jedynym sensownym rozwiązaniem. – Z zadowoleniem zauważył, że udało mu się sklecić całkiem logiczne zdanie i wypowiedzieć je bez zawahania. Może jeszcze będą z niego ludzie. - Chciałbym przeprosić cię jeszcze wiele razy, ale nie wiem, czy ma to sens. Nie zmienię już tego, co się stało, tego, co zepsułem, nie ożywię tych, którzy przeze mnie zginęli. Ale nie mogę wiecznie uciekać. Przerwał na chwilę, chcąc przemyśleć kolejne słowa. - Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Jesteś pierwszą osobą, no, może oprócz lekarzy, która wie, że znowu jestem w Kapitolu. Powinienem wrócić do swojego życia. Po wypowiedzeniu tych słów parsknął cicho śmiechem, nieco gorzkim i zmęczonym, ale najpewniej szczerym. Przygotowana mowa w jego głowie brzmiała jakoś lepiej; mniej patetycznie czy abstrakcyjnie. - Tyle, że nie mam pojęcia, jak się za to zabrać – dokończył z lekkim rozbawieniem o zabarwieniu cynicznopodobnym i popatrzył Vivian głęboko w oczy, zdając sobie sprawę, jak bardzo żałosny jest, wychodząc z taką prośbą do osoby, która miała własne życie, własne zmartwienia, własne kłopoty. Jego desperacja sięgała chyba zenitu. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Czw Kwi 23, 2015 11:01 pm | |
| Kiedy ostatnim razem wspomniała imię Dominica, siedziała w mieszkaniu Rory, popijając kawę i obserwując, jak jej przyjaciółka w niesamowitym tempie pochłaniała domowej roboty ciasto. Powiedziała wtedy wprost to, co chodziło jej po głowie – poza Rory i nią chyba nikt już nie pamiętał o Terrainie. Miała wtedy wrażenie, że poza nimi dwiema tylko Ashe przejęłaby się jakimkolwiek wypadkiem mężczyzny, ale Ashe przebywała w getcie, nie w dzielnicy wolnych obywateli. Czy poza nią w kimkolwiek tliła się nadzieja, że jej kuzyn żyje? Czy ktokolwiek inny potrafił spędzić nieprzespaną noc na wpatrywaniu się w panoramę miasta i myśleniu o członku rodziny, który nagle zapadł się pod ziemię? Czy ktoś śledził wszystkie wiadomości, licząc na to, że nagle pojawi się wzmianka o naczelnym ważnej gazety, o tym, że żyje i ma się dobrze? Właściwie to nawet nie o naczelnym, ale o byłym naczelnym, ponieważ ta urocza żmija Lowell (zanotowała w pamięci, żeby złapać go za fraki i przywitać jego facjatę z każdą ścianą w redakcji, nawet nie zdziwiłoby jej, gdyby połowa personelu owe powitanie uczciła gromkimi brawami) był łasą na stanowiska mendą. Awansu Rory nie uznawała za dążenie po trupach do celu – w przeciwieństwie do Charlesa, znała Carter bardzo długo i wiedziała, że jej przyjaciółka jest osobą uczciwą i utalentowaną, która do wszystkiego dochodziła sama, bez jakiejkolwiek kretyńskiej protekcji, którą być może miał obecny naczelny. Popijając ohydną kawę o smaku zapowiadającym rychłe wymioty, Vivian patrzyła na kuzyna, zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić. Gdy tylko zobaczyła mężczyznę całego i zdrowego, siedzącego przy stoliku, w pierwszym odruchu chciała rzucić mu się na szyję i mocno przytulić, skakać z radości, zaciągnąć go do jakiegoś baru i obalić przynajmniej dwie flaszki dobrego trunku. Jednak doskonale pamiętała Nicka i wiedziała, że czasem należało sobie odpuścić czułości, zwłaszcza w miejscu, w którym nie czuła się pewnie. Dlatego też sięgnęła przez stół i ścisnęła lekko dłoń Nicka, posyłając mu uśmiech. - Nick… - zaczęła łagodnie, zastanawiając się, co powiedzieć. W jej głowie pojawiały się setki słów, układających się w całe zdania, ciągi zdań, jednak wszystkie sprawiały wrażenie wyjątkowo bezsensownych i nieodpowiednich dla tej sytuacji. Wzięła głęboki oddech. - Nie chcę, żebyś mnie przepraszał. Nie masz za co. Fakt, może w innych sytuacjach byłabym na Ciebie zła. – może nawet troszkę jestem, odrobinkę, pomyślała. – Ale nie mam zamiaru się złościć, a Ty nie musisz mnie przepraszać. Naprawdę. Wysłuchała jego słów ze spokojem, nie przerywając mu i nie pozwalając sobie na wypowiedzenie czegokolwiek, dopóki nie usłyszy wszystkiego. Gdy Nick skończył i po chwili wspomniał o powrocie do społeczeństwa, do ludzi, których znał, poczuła… Poczuła niewysłowioną ulgę. - Przez cały ten czas miałam ochotę wyleźć z własnej skóry i lecieć, żeby Cię szukać w każdym zakątku tego cholernego państwa – kolejny łyk lury, westchnienie i oparcie brody o splecione dłonie. Obdarzyła kuzyna kolejnym spojrzeniem, w którym ciekawość mieszała się z rozbawieniem. – Nie ukrywam, że parę osób, które olało sprawę Twojego zaginięcia, ma u mnie w japę, i szczerze mówiąc, aż mnie ręce świerzbią… Jednak Twoja prośba jest ważniejsza. Przygryzła wargę, analizując jego słowa. Fakt, że była pierwszą osobą, do której się odezwał, był dla niej czymś niespodziewanie miłym i poniekąd uroczym, bardziej jednak zastanawiało ją, co zrobić, żeby wprowadzić kuzyna z powrotem na salony. Przydałaby się Rory, pomyślała; po chwili jednak zganiła siebie samą w duchu za tę myśl. Jej przyjaciółka powinna zajmować się sobą i przede wszystkim swoim nienarodzonym dzieckiem, a Vivian powinna sama wykazać się kreatywnością. - Możemy zawsze pokazać się gdzieś razem, na jakimś bankiecie, imprezie, coś w ten deseń. – skinęła na kelnerkę i z morderczą miną oddała jej opróżnioną w jednej trzeciej filiżankę; miała nadzieję, że wyraz twarzy mówił w sposób dość bezpośredni, że żąda kawy, a nie badziewia. – Nie wiem, jak zapatrujesz się na sam pomysł imprezy powitalnej… Pomyślała o Ashe, przebywającej w getcie. Na pewno chciałaby zobaczyć Nicka, dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku. - Jeśli chcesz spotkać się z konkretnymi osobami… to po prostu powiedz – nie wymówiła imienia Cradlewood. Instynkt mówił jej, że Nick doskonale wie, kogo ma na myśli. |
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Pią Kwi 24, 2015 11:23 pm | |
| przed państwem… piękny gniot!
Dobra, Terrain, przeszło mu nagle przez myśl, poziom cukru oraz patetyczności całej sytuacji podskoczył w ułamku sekundy o dwieście procent. Stłumił miliardowe westchnięcie i opuścił na chwilę głowę, wsłuchując się w słowa swojej kuzynki. Przeanalizował je w głowie wiele razy, zanim zdecydował się otworzyć nawet usta; kontakty międzyludzkie nie szły mu ostatnio za dobrze, co skutkowało fontannami fochów, kaskadami niemiłych słów i nieprzyjemnymi obrotami spraw. Czy jest na sali insulina? Nie wiedział, dlaczego, ale słowa Vivian na temat „dawania w japę” osobom, które mu się naprzykrzyły, nieco go podirytował. Czy w oczach innych rzeczywiście był całkowicie bezbronny, niezdolny do zadbania o samego siebie i walki o własne interesy? Zmarszczył lekko czoło; gdyby stale potrzebował patronatu innych, od dawna już gryzłby kolejne warstwy suchego piachu. Wstrzymał się jednak z komentarzem, obawiając się, że mógłby on być odebrany jako działanie typowo ofensywne – to tylko potwierdziłoby przecież, że zachowuje się jak niezrównoważona psychicznie dwunastolatka, która nie potrafi powstrzymać ataków agresji oraz mimowolnego kręcenia nosem. Dotyk dłoni Vivian sprawił, że znów wpadł w stan druzgocącego przerażenia, które poskutkowało bezruchem; zamarł niczym posąg i czuł, jak krew odpływa z jego kończyny. W takiej pozycji trwał jeszcze przez kilkadziesiąt sekund, aż w końcu nie wytrzymał i z uśmiechem numer dwanaście pod tytułem „ależ oczywiście, że nic się nie dzieje i wszystko w porządku” wyjął powoli rękę z uścisku, udając, że poczuł nagłą oraz niepowstrzymaną potrzebę upicia kolejnego łyku kawy. Kiedy tylko usłyszał wzmiankę o bankietach oraz pokazywaniu się publicznie, niemal nie zakrztusił się przełykanym właśnie napojem. Odłożył filiżankę, kaszlnął kilkakrotnie, po czym obdarzył rudowłosą spojrzeniem wielkich oczu. - O nie, żadne bankiety. Imprezy? O bogowie, nie. – Po tej nieskładnej uwadze przerwał na chwilę, nie wiedząc, jak ubrać w słowa swój nieuzasadniony lęk przed tak gwałtownym i bezpośrednim zmierzeniem się ze swoją przeszłością. Dlatego potrząsnął tylko szybko głową, wziął głębszy oddech oraz opuścił na chwilę wzrok, przyglądając się swoim nieziemsko interesującym dłoniom. - Bardzo źle zapatruję się na pomysł imprezy powitalnej. A z pewnymi osobami… cóż, nie wiem, czy jestem gotowy na takie spotkania. A pewne osoby najprawdopodobniej nie są gotowe na spotkanie ze mną. Jak to było? Że już nigdy jej nie zostawi, że nie pozwoli, aby stała się jej krzywda, że nie ucieknie? Ha. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wszyscy musieli go nienawidzić, całym sercem i do szpiku kości. Zawsze był trudnym człowiekiem oraz okrutnym tchórzem, który - zamiast zmierzyć się z trudnościami życia – wolał przed nimi uciekać i wkrótce stało się to czynnością powtarzaną dzień w dzień, kiedy tylko na horyzoncie pojawiały się zobowiązania. Ale teraz to został samozwańczym mistrzem w tej zaszczytnej dziedzinie. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Pon Kwi 27, 2015 1:09 pm | |
| Wodorosty błąkają się po dnie dna.
Kiedy spoglądała na kuzyna, przez kilka chwil zastanawiała się, czemu odezwał się akurat do niej. W końcu mógł napisać do Rory – chociaż ta raczej dałaby znać Vivian od razu, może po dłuższej chwili; mógł dać znać Charlesowi – dosyć wątpliwe, z drugiej strony Lowell nie miał z nią żadnych kontaktów; mógł też napisać do Jasmine, chociaż ta zapadła się pod ziemię i nikt nie widział jej od dosyć dawna. W tej sytuacji całkiem dobrym pomysłem było napisanie do niej, chociaż we własnym mniemaniu Vivian nie uważała się za osobę wyjątkowo dobrą do pomagania w powrotach do życia towarzyskiego. Z drugiej strony wiedziała, że Nicka nie było bardzo długo i nie mógł słyszeć tego, że kuzynka wycofała się z towarzystwa, które najprawdopodobniej za nią nie tęskniło. Zresztą, czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę? Jakoś nie bardzo. Gdy Dominic odsunął dłoń, zerknęła na niego uważnie, zastanawiając się nad jego awersją – była dosyć wyczuwalna, jednak jej kuzyn umiał ukrywać się ze swoimi uczuciami. Była to jedna z tych cech, których sama jeszcze nie posiadała, niemniej jednak nie miałaby nic naprzeciw temu, żeby umieć zachowywać się tak, jak on. Może wtedy byłoby lepiej…? Uśmiechnęła się lekko, słysząc jego opory przed jakimikolwiek imprezami czy bankietami, które wymagałyby od obojga elegancji i słodkich, wystudiowanych uśmiechów dwojga młodych ludzi, nie tylko ze sobą spokrewnionych, ale i wspierających siebie nawzajem. Bycie obserwowanym przez zbyt wielu ludzi było ostatnią rzeczą, jakiej Vivian pragnęła – zwłaszcza teraz, gdy wszystkie jej chęci ograniczały się do leżenia w łóżku i płakania. - Całe szczęście, mam wrażenie, że chwilowo Kapitol nie jest zbytnio imprezowym miastem. Mam wrażenie, że zorganizowanie nawet wspólnego wypadu do kina jest czymś w rodzaju ciężkiego zadania. Nie miała pewności, co zrobić, jak doradzić Nickowi, by jego powrót do miasta był udany i nie niósł za sobą żadnych problemów. - A… Co z pracą? Z Charlesem i Rory? - zapytała łagodnie. Zastanawiała się nad tym, czy w Czwórce często pojawiają się informacje o tym, co dzieje się w stolicy i czy jej kuzyn już wie, kto przejął jego posadę w redakcji.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Pią Maj 01, 2015 12:07 am | |
| Gdyby Vivian zadała mu to pytanie, zechciała upewnić się, dlaczego to właśnie ją poprosił o pomoc, najprawdopodobniej nie byłby w stanie jej odpowiedzieć. Ostatnimi czasy nie mógłby z czystym sumieniem nazwać działania swojego mózgu "racjonalnym"; nie sądził, aby kiedykolwiek w swoim życiu myślał dwa razy nad wypowiedzianymi słowami. Zwykle działał impulsywnie, kierował się nieokreślonym głosem serca czy innego mięsistego narządu wybijającego miarowe tu-dum, tu-dum, które górnolotnie nazywane było siedliskiem uczuć. Zupełnie, jakby wciąż pozostawał w stanie okrutnego zakochania (zakochania życiem? możliwościami, które niosło? okrutną rzeczywistością malowaną zamaszystymi ruchami pędzla przez aktualny rząd?) i nie potrafił przewidzieć skutków swoich bezmyślnych działań. Jeszcze za czasów Starego Świetnego Kapitolu był kolejną kukłą na wybiegu sław, która, wypchana słomą oraz kłamstwami, paradowała z szerokim uśmiechem wymalowanym węgielkiem i przynosiła chwałę miastu poprzez bycie wzorowym, niemyślącym, podążającym za modą i wykonującym odgórne polecenia obywatelem. Fortunę wydawał na przyjęcia, drogie stroje czy używki, marnotrawił tysiące na wygrzewaniu się w świetle chwały, wmawiał sobie, że śmietanka towarzyska, do której przyszło mu należeć, okręcała się wokół niego tylko i wyłącznie dlatego, iż był interesującym człowiekiem, zupełnie przypadkowo bogatym, wpływowym, a także bezgranicznie naiwnym. Stał się altruistą uparcie wierzącym w to, że otaczają go ludzie szczerzy i niezakłamani, że państwo nie mogło tak najzwyczajniej w świecie do cna go wykorzystywać, że wszystko musi mieć jakiś sens. Ale nigdy go nie miało. Nie śmiał nawet twierdzić, że nagle zmądrzał. Wciąż był dzieckiem błądzącym po omacku w ciemności, płaczącym beznadziejnie za każdym razem, kiedy tylko potknie się znienacka o krawężnik czy ludzką zawiść; dawał się zwieść każdemu światełku nadziei, nawet jeśli była to wyłącznie pachnąca bzem, miodem i nieszczerością świeczka zapalona przez lalkarza, który opanował mistrzostwo w sztuce tragikomedii życia. Płynął przez nieograniczony ścianami ocean egzystencji i tonął we własnej głupocie, a idiotyzmy, jakich dopuścił się w życiu, zalewały mu usta i utrudniały złapanie oddechu. Te wszystkie wybory po rebelii - Charles, ponowne objęcie szefostwa w pracy - były tylko złudną nadzieją na powrót starego dobrobytu; do ostatniej chwili łapczywie chwytał się iluzji, że wszystko będzie jak kiedyś, a rządy Coin doprowadzą jego życie do porządku, dadzą mu odpocząć od piętrzących się problemów, zapomnieć o wszystkich błędach młodości i niemłodości, od których nie potrafił się odpędzić. W całej tej naiwności ktoś zasiał jednak kiedyś ziarenko świadomości, a sprzyjające ostatnio warunki sprawiły, że wreszcie zaczęło ono mozolnie kiełkować. - Nie chcę o tym myśleć. - A jednak myślał, bez przerwy na oddech i niezmącony wątpliwościami sen; wciąż po głowie obijało mu się standardowe cobybyłogdybowanie. Bo przecież mógł na kolanach wrócić do Capitol's Voice, rozpłakać się przed Lowellem, błagać, by wszystko to, co zaprzepaścił, mogło wrócić. - To przeszłość. I to tak skrajnie odległa, że nie mam zamiaru do niej wracać. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' Sob Maj 02, 2015 11:27 am | |
| Czy powinno się wracać do przeszłości…? Czy jest w tym jakiś sens, jakikolwiek, nawet najmniejszy? Czy zadręczanie się tym, co było i co jest zakończone, może dać człowiekowi cokolwiek poza cichą rozpaczą, która jest w stanie rozrywać ludzką duszę od środka? Ile dni i nocy ona sama spędziła na zabijaniu chwil, na myśleniu o tym, co by było gdyby Tim przeżył, albo gdyby nigdy się nie spotkali? Ile czasu spędziła na płaczu i rozpaczliwym szlochu, który co rusz wydzierał się z gardła? Tego tak naprawdę nie wiedział nikt poza nią samą, a ona nie była pewna, czy należałoby mówić o tym komukolwiek. Czas się otrząsnąć, Darkbloom, czas wstać i iść dalej, zostawić ten ból za sobą. Patrzyła na Nicka swoimi błękitnymi oczyma, i nie mogła powstrzymać się od myślenia o przyszłości, jaka czeka ich oboje. Fakt, że jej kuzyn wrócił, był jak dar losu, coś nieoczekiwanego i zaskakującego, prawdę mówiąc – ostatnia rzecz, jakiej mogła się spodziewać. Jeszcze całkiem niedawno biła się z myślami, czy aby nie rozpocząć poszukiwań na własną rękę, poprosić o pomoc Evę, Rory (wróć, Rors miała inne sprawy na głowie, jak przypuszczała rudowłosa), kogokolwiek. Teraz zaś siedziała naprzeciw niego i patrzyła, jak błądzi spojrzeniem po pomieszczeniu, poniekąd zaniepokojona i uradowana zarazem, czując ulgę, że jedno ze zmartwień odeszło już w zapomnienie. - Cieszę się, że wróciłeś. I że mogłeś odpocząć – uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na Nicka. – Jeśli nie chcesz wracać do tego, co było, i wiesz, że to dla Ciebie dobre, to nie wracaj. Jeśli nie widzisz w tym sensu, nie ma potrzeby się tym zadręczać. Były słowa, które mogła wypowiedzieć na głos, powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, nawet jakąś głupią błahostkę, jednak nie czuła takiej potrzeby. Wiedziała, że Nick miał świadomość tego, że może na nią liczyć w każdej chwili i niezależnie od wszystkiego. Byli rodziną; nawet jeśli odległą, to jednak rodziną, i panna Darkbloom miała zamiar wspierać kuzyna zawsze i wszędzie. - Ale wiesz… Przy następnej ucieczce możesz zapakować mnie do walizki – zaśmiała się krótko, cicho, nienachlanie, by nie zwrócić na nich zbytniej uwagi. – Chętnie bym zwiała, nawet do Jedenastki, żeby przez chwilę odpocząć. Myśl o Jedenastce była impulsem do wspomnień o jej rodzinnym dystrykcie, o podziemnych korytarzach Dystryktu Trzynastego, w którym się wychowywała. Czasem, idąc ulicami stolicy, wiecznie tętniącej życiem, miała wrażenie, że tak bardzo wyróżnia się z tłumu. Czy wszyscy mieszkańcy tamtego dystryktu tak mieli czy może tylko ona była tak wybitnie przewrażliwiona? - Jak jest w Czwórce? – zapytała, z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. – Byłam tam przez chwilę, bardzo się tam zmieniło?
|
| | |
| Temat: Re: Kawiarenka 'Vanillove' | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|