Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
Temat: Arielle Blake Wto Gru 09, 2014 9:32 pm
Arielle Blake
ft. Emily Meuleman
data i miejsce urodzenia
14 grudnia 2256, Dystrykt Drugi
miejsce zamieszkania
Dzielnica Wolnych Obywateli
zatrudnienie
brak
Rodzina
> Graham Blake (✝ 51 lat) - ojciec, który walczył do samego końca podczas rebelii, wierząc niezachwianie w idee Snowa; szkoleniowiec Strażników Pokoju, nieoficjalnie trener Zawodowców; surowy, bezwzględny i twardy dla swoich dzieci, urządzał im katorżnicze treningi, choć ci nigdy nie spełnili jego wymagań i poniekąd zawiedli, zaprzepaszczając marzenia o dumie ze swych pociech
> Veronica Blake (49 lat) - matka, podobno; pojawiła się w ich życiu po śmierci ojca, zagarnęła połowę majątku i udaje, że chce nadrobić stracony czas; jednak Arielle nie chce zabierać jej tej ostatniej szansy; asystentka przedstawiciela Drugiego Dystryktu w Kapitolu
> Adam Blake (26 lat) - brat bliźniak, trwający u jej bok bez względu na czas i zmieniający się porządek Panem; niepojęty rodzaj więzi, który każe drżeć o niego, gdy wpakuje się w kłopoty; wrażliwy i pełny pasji; Arielle uczy się od niego życia
Historia
Nie bardzo wiem, od którego momentu powinnam zacząć. Nie mogę sobie przypomnieć, jak się rodziłam, jak wyglądała moja matka, gdy zaczynałam domagać się jednego kucyka zamiast dwóch, ani od kiedy zaczęłam mówić ojcze a nie tato. Pewne informacje musiałam zaakceptować, nie pamiętam również, kto mi je powiedział. Podobno więc urodziłam się 14 grudnia dwadzieścia sześć lat temu w jednym z najbogatszych dystryktów i nigdy nie nosiłam kucyków, bo nie miał kto mi ich wiązać. Cóż, nie mam innej opcji poza wiarą w to, choć mój brat każdą nową wiadomość poddaje w wątpliwość. Trochę mnie tym zaraził. Ano właśnie! Mam pewien punkt w życiu, którego jestem pewna bardziej, niż jestem pewna tego, że się urodziłam. Mój brat Adaś. Bliźniak. Myślę, że nawet gdybym nie przyszła na świat, on byłby zawsze obok mnie.
Teraz zastanawiam się, jaki był nasz ojciec, gdy mieliśmy kilka lat. I dochodzę do wniosku, że to też jest niezmienny punkt w moim życiu, bo Graham Blake był taki sam od początku do końca. Silny fizycznie, twardy psychicznie, stanowczy w swoich decyzjach, nieubłagany na strach w oczach własnych kilkunastoletnich dzieci, bezwzględny w karach, a przede wszystkim absolutnie i niezachwianie wierny swoim ideałom. Myślę, że w pewnym sensie w którymś momencie życia zaczęłam go podziwiać.
Nie mieszkaliśmy w Kapitolu, nie pływaliśmy w błyskotkach i kolorowych kaszmirowych tkaninach, ale - jak na standardy Dystryktów - byliśmy bogaci. A przynajmniej nie umieraliśmy z głodu (chyba że w ramach kar ojca). Na początku nie rozumiałam, dlaczego ludzie ze szkoły za nami nie przepadają. Dlaczego wyzywają mojego brata od tchórzy. Dlaczego patrzą na nas z nienawiścią. Nie pasowaliśmy tam. Ci z prężnymi muskułami chcieli być dumni ze swojego Dystryktu, który od lat wygrywał Igrzyska. Liczyła się tylko siła, która zapewni wygraną, i brutalność w walce, by wszystkie oczy zwróciły się na nich. Nie należeliśmy tam. A reszta nie chciała walczyć na arenie, ale musiała walczyć o przetrwanie, o kawałek czarnej przylepki, by nasycić żołądek. Byliśmy gdzieś pomiędzy.
Nie mogę narzekać na swoje dzieciństwo. Nie tęskniłam za mamą, bo nigdy jej nie miałam. Może gdybym była sama, nie udałoby mi się tak gładko podsumować tego etapu mojego życia, ale sęk w tym, że nigdy nie byłam sama. Może to mnie (nas) uratowało? Gdy ojciec po katorżniczym treningu zostawiał Adasia leżącego na posadzce, wiedziałam, że nie ma już w sobie siły i woli, żeby wstać i samodzielnie opatrzyć. Więc nauczyłam się nastawiać jego złamane żebra, które nie wytrzymały impetu, z jakim ojciec kazał mu rzucać się na metalowego przeciwnika. Byłam małą, chudą dziewczynką, niezbyt dobrym materiałem na zawodowca, więc ojciec skupił się na wytrenowaniu syna. Jednak czasami to i na mnie spadały kary, od których nie uciekałam, i to ja budziłam się w nocy, zaciskając pięści, by nie krzyczeć z powodu obolałych sinych pleców, które oberwały najmocniej przy okazji cichej, czystej furii ojca, kiedy to Adaś, z powodu omdlenia z wysiłku i przerażenia, nie był już w stanie nawet spojrzeć na ojca, wskazującego mu lodowate jezioro jako kolejne zadanie. A ja się przeraźliwie bałam wody... Byliśmy zawodowcami w doprowadzaniu ojca na skraj rozpaczy z dzieci, które zamiast walczyć ku chwale na arenie, zabijały się o własne nogi. Ale siedzieliśmy w tym bagnie razem. Do czasu.
Patrzyłam na brata, który nie może doczekać się osiemnastych urodzin. Wcześniej widziałam, jak drży, stojąc na placu podczas Dożynek. I choć na początku nie miałam w sobie świadomości strachu, to gdy zobaczyłam jego rozbiegany wzrok i nerwowe pocieranie palcami o materiał koszuli, zrozumiałam, że też powinnam się bać. Więc zaczęłam się bać Dożynek. Tak samo było z opuszczeniem rodzinnego domu. Myślę, że w głębi duszy nie byłam gotowa na samodzielne życie, ale obserwowałam Adasia, który promieniał, gdy mówił o tej wolności, o niezależności od ojca, i tak bardzo podobało mi się jego ożywienie, ten błysk w oku, że sama też spakowałam swoje rzeczy. Nawet nie obejrzałam się na wymowne milczenie ojca.
Zaczęłam pracować jako nauczycielka w szkole. Musiałam mieć pieniądze na te swoje kilkanaście metrów kwadratowych i jedzenie. Raczej nie byłam zbyt dobrym przykładem osoby wykładającej dzieciom wiedzę, ale pewnie jako jedna z niewielu w Dystrykcie skończyłam oprócz Szkoły Podstawowej jeszcze średnią, a nazwisko Blake robiło piorunujące wrażenie, któremu odmówić nie sposób. Czy więc mieliśmy aż tak okrutnego i złego ojca? W wieku dziesięciu lat powiedziałabym, że tak, za te wszystkie nieprzespane z bólu noce, za zmizerowanego treningami brata, za brak słowa otuchy, gdy skręciłam kostkę, za krzyki, że jesteśmy do niczego, zbyt wrażliwi, zbyt ckliwi, może zbyt kochający...? W wieku osiemnastu lat odpowiedź byłaby już inna. Uważam, że ojciec zapewnił nam start, którego większość dzieciaków nigdy nie miała, i też nauczył paru rzeczy, które mocno zapadły w pamięć. Nauczył mnie, że człowiek w gruncie rzeczy, jeśli tylko chce, może być naprawdę silny (widziałam, jak Adaś potrafi znieść coraz gorsze treningi, a głupia kukła łamie się jak suchy patyk) i że nie jest tak słaby, jak mi się wydawało na początku. Chyba trochę zazdrościłam Zawodowcom tego, że nie dają się tak łatwo zabić. Jednak ojciec przede wszystkim wytępił ze mnie strach.
Trudno mi będzie opisać wydarzenie, które zupełnie odmieniło mój los, ale spróbuję. Miałam wtedy własne mieszkanie i pracę od czterech miesięcy. Przestałam obawiać się, że dach sypnie mi się na głowę, dzieci podniosą bunt na kolejne zadanie domowe, a sąsiadka spojrzy złym okiem na moją osobę. Nadal nie czułam się dobrze, a właściwie w ogóle nie czułam tej wolności, o której tak pięknie opowiadał mi brat. Budziłam się rano, myłam twarz, palcami rozczesywałam włosy, zakładałam schludne ubrania i szłam uczyć dzieciaki okrojonej historii Panem. A potem wracałam do domu tych czterech ścian i nie miałam w sobie dość siły, żeby ruszyć palcem i zrobić coś więcej. Przyzwyczaiłam się do takiego życia. I pewnego wieczora ktoś przerwał ten szary krąg codzienności. Może powinnam być mu wdzięczna? Nie wiem, kto to był, ilu ich było, nie wiem dlaczego, ale zawiązali mi oczy. Nie pamiętam, jak długo trwała ta ciemność. Nie pamiętam niczego. Czy nie lubili mojego ojca? A może mnie? To była jakaś zemsta? Test? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że wypełniał mnie ten przerażający, obezwładniający strach, że jestem bezsilna, bo - wstyd się przyznać - nie byłam w stanie ruszyć palcem we własnej obronie, gdy silne ręce ciągnęły mnie do jakiegoś pomieszczenia. A gdy później obudziłam się u siebie w mieszkaniu, po raz pierwszy w życiu byłam pewna czegoś tak bardzo, że bolały mnie od tego wszystkie komórki ciała. I tak, właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że ojciec wyplenił ze mnie strach. Strach przed tym, żeby do niego wrócić.
Nie bałam się znów stanąć u progu rodzinnego domu. Nie bałam się spojrzeć w beznamiętne oczy, które mnie powitały. Nie bałam się też już tego treningu, który w każdej chwili mógł pozbawić mnie ostatniego wdechu, nie czułam, że organizm może mieć granice wytrzymałości, a przede wszystkim bardziej bałam się własnych słabości niż kar ojca. Nie miałam dziesięciu lat i chyba ten jeden raz w życiu naprawdę czegoś chciałam. Do czegoś wreszcie dążyłam. Nie powiedziałam Adasiowi, że wróciłam. Wiedziałam, co pomyśli, co mi powie na ten temat, a ja nie chciałam znów być rozdarta. Może zdradziłam tym własnego brata? Nadal pracowałam w szkole, będąc opoką najmłodszych, choć czułam się tak, jakbym była jednym z nich. Jakby ominął mnie cały wczesny etap wychowywania. Nie płakałam też, gdy wychowanka zabierano na Arenę. Po lekcjach zdzierałam kolana i maltretowałam płuca w Górach Skalistych, nie dostawałam palpitacji na widok głębokiej wody i nie bałam się już więcej, że skręcę kostkę, a kolano ugnie się pod ciężarem ciała, gdy zeskakiwałam z najwyższej gałęzi drzewa. W końcu tyle razy to zrobiłam, że wiedziałam już, jaki to sprawia ból i byłam świadoma, kiedy minie. Ojciec - trener Zawodowców i Strażników Pokoju - doskonale wiedział, jak sprawić, żebym przestała się bać. I kiedy naprawdę poczułam się silna nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, kiedy poczułam, że zrobiłam coś znaczącego, coś co miało sens i do czegoś prowadziło... Wybuchła rebelia.
Ojciec coś do mnie krzyczał... Wcisnął mi w zdrętwiałe ręce karabin i rzucił biały uniform Strażników Pokoju. Skąd wiedział? Podczas naszych treningów przeszło mi przez myśl, że chciałabym się szkolić na żołnierza, nosić mundur, mieć stopień. Podobały mi się uczucia, które towarzyszyły tym ostatnim latom. A teraz trzymałam ten wymarzony przez chwilę kombinezon lśniący złowrogo na biało i nie byłam w stanie się poruszyć. Znów. Uciekłam do swojego mieszkania, przyciskałam nos do szyby i patrzyłam z góry na to, co się dzieje na ulicach. Wiedziałam, że teraz ojciec i syn walczą po przeciwnych stronach. Zazdrościłam bratu zaangażowania i tego, że jego zapał rósł z każdą sukcesywnie obaloną grupą żołnierzy. Zazdrościłam mojemu trenerowi tych ideałów. W rękach trzymałam swoją szansę. Patrzyłam na biały uniform rozłożony nabożnie na środku łóżka i nie byłam w stanie opowiedzieć się po żadnej stronie. I dopiero, kiedy wyszłam na ulice zapełnione propagandowymi ulotkami, biegającymi ludźmi, a w głowie szumiało mi echo walecznych krzyków i strzałów rozrywających bębenki, zrozumiałam boleśnie, że nigdy nie będę w stanie założyć żadnego stroju, chwycić za karabin i ustawić się po jednej stronie. Nie wierzyłam w żaden ideał. Nie miałam tej głębokiej wiary, niezłomnej, dzięki której mogłam trwać uparcie, na przekór światu. Nie dostrzegałam nic istotnego w tych potyczkach na słowa i kule, w tym przewrocie, który wszystko zmieniał. Wygrana nie miała znaczenia. Nie miało to sensu, bo wtedy w nic nie wierzyłam.
Widziałam za to potem ojca leżącego bez ruchu na gruzach, widziałam człowieka w białym mundurze, który go nakrył i przeniósł w inne miejsce. Widziałam nad grobem Adama, który musiał wstrzymywać wypływający uśmiech zadowolenia, i widziałam siebie z tym przeklętym kombinezonem i karabinem, które były mi dane w pełnym zaufaniu. Widziałam ten świat aż do bólu. Gryzłam wargi do krwi, wbijałam paznokcie w białą skórę, żeby zostawić ślad tego uczucia, choć myślę, że nie zapomnę go do końca życia. Znów czułam się rozerwana, byłam rozdarta i na nowo bałam się tego, że stchórzę w momentach, które powinny mieć największe znaczenie.
Wtedy właśnie w naszym życiu pojawiła się matka. Chyba nie w pełni zdałam sobie z tego sprawę, ale na pewno uczepiłam się jej osoby tak, jak jeszcze kilka lat temu uczepiłam się ojca. Nie żywię do niej większych uczuć. Jest po prostu kimś, kto powinien być od samego początku, kimś, na kim można się oprzeć w gorszych chwilach. Już dawno zapomniałam o nieuwiązanych kucykach. Jest po prostu imieniem z dopiskiem matka, który nic nie znaczy, ale ja nie chcę odbierać jej żadnej szansy (tak jak odebrałam ją ojcu w ostatniej decyzji, której nie podjęłam).
Przenieśliśmy się wszyscy do Kapitolu. Ja, Adaś i matka. Nauczyłam się znów patrzeć ludziom prosto w oczy, trzymać w garści i podziwiać nowy świat, który otworzyła rebelia. Nigdy nie pragnęłam uciekać z Dystryktu, było mi tam dobrze, ale nie mogę też powiedzieć, że nie cieszę się z tego, że się tu znalazłam. Po tym wszystkim. Cieszyłam się więc na każdą nowość jak dziecko, które szybko puszcza w niepamięć nieznaczące chwile. Brakowało mi szkoły, brakowało mi wyniszczających treningów, które angażowały każdy mój zmysł. Nim się zorientowałam, znów tkwiłam w punkcie sprzed kilku lat, gdy miałam niespełna dziewiętnaście lat i nie robiłam nic poza tym, co musiałam. Teraz miałam kupę pieniędzy po ojcu, które zresztą wywalczył mój brat, i nie musiałam robić już nic więcej, żeby spokojnie żyć.
A historia zatoczyła koło. Znów wybuchły zamieszki, znów ktoś został obalony, ktoś zajął jego miejsce, znów mamy nowy porządek, nowe Panem. A ja tkwiłam gdzieś z boku, nieczuła na okrzyki cierpiących wywożonych do obozu, nieświadoma politycznych zawirowań. Nie rozumiałam. Bałam się.
Coś się we mnie budzi. Jakaś nieopisana chęć, by robić coś znaczącego, coś istotnego i mającego sens. Widzę ojca, który walczył do końca, wierny ideologii Snowa, której nawet strach nie był w stanie mu odebrać. Widzę Adasia o poparzonej dłoni, który szaleje, gdy nie może pisać, a oczy ożywają na każde nowe słowo. Widzę tych ludzi z rękoma wzniesionymi na znak zwycięstwa, które okupili wieloma ranami na ciele i duszy. Widzę setki młodych, którzy poświęcili się dla wyższego celu. W końcu też widzę Zawodowców pchających się na arenę, pełnych niezmąconej pewności. Podziwiam ich. Zazdroszczę. Też chciałabym tak mocno w coś wierzyć, czegoś chcieć i przestać się bać, że się zachwieję i stchórzę.
Charakter
,,Pytasz o Arie? Tę drobną dziewczynę, która ciągle chodzi w luźnych ubraniach? Blada twarz, ciemne włosy? Znam ją dopiero dwa miesiące. Mieszka nade mną, widujemy się praktycznie codziennie. Mamy wspólne podwórko. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem bardziej naturalnej osoby. W ogóle się nie maluje, wyobrażasz sobie? Nieźle by się gryzła z dawnym Kapitolem. (śmiech) Chyba nawet nie czesze włosów, a jednak wygląda na najbardziej schludną i czystą osobę w tym miejscu. Ale wiesz, czystą w takim głębszym sensie. Sięga ledwie do brody, a widzisz tylko jej promienny uśmiech, gdy opowiada o czymś, co ją właśnie spotkało. Jest cholernie bezpośrednia. W ogóle nie boi się zadawać pytań. Myślę, że kiedyś może się to źle dla niej skończyć... A gdy zadaje te pytania, to nawet ja gubię się w myślach. One są pytaniami dziecka, które próbuje zrozumieć świat. Niewiele opowiada o sobie, chyba nie lubi mówić o ważnych rzeczach. Radzi sobie tutaj bardzo dobrze, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć. Widziałem, jak biegnie zabrać z ulicy piłkę, która uciekła jakiemuś młodziakowi. Zaledwie kilka kroków od pędzącego samochodu! Ja bym tego nie zrobił. To było samobójstwo. Czysta głupota. Potem zobaczyłem ją na dachu, balansującą na krawędzi, poprawiającą gniazdo jakimś ptakom. Brr, aż mnie zmroziło. I jak wyskakiwała z pierwszego piętra ze swojego mieszkania. Nawet się nie skrzywiła, choć widziałem, że źle postawiła stopę. Nie wiem, czy to szaleństwo, głupota, bezmyślność czy ona po prostu się niczego nie boi... I nie jest też taka drobna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Do tej pory pamiętam, jak mi któregoś razu przywaliła. Niezły cios! Zwijałem się z bólu przez kilka dni. Prawdę mówiąc, do tej pory nie wiem, za co oberwałem. Relacje? Przyjaciele? Właściwie najbliższą jej osobą jest jeden mężczyzna. Nie wiem, jak ma na imię. Bardzo do niej podobny. Wiesz, w ten sam sposób marszczą brwi. Może jej brat? Nie mam pojęcia, nie mówiła o nim. Ale staje się przy nim jeszcze bardziej radosna, jakby stanowił dla niej zapas tlenu do życia. Widzę, jak na niego patrzy. Jak gdyby stanowił całą istotę rzeczy. Czasami mu nawet trochę zazdroszczę. Czy byłaby dobrym przyjacielem? To trudne pytanie, szczególnie w dzisiejszych czasach. Ale i przez wzgląd na Arie. Szczerze? Nie wiem. W jednej chwili wydaje się, że jest jedyną osobą na tym świecie, która szczerze chce zrozumieć i pokochać, a w drugiej… No właśnie, staje się takim dzieckiem, które nie jest zdolne do wyższych, stałych uczuć. Któregoś razu pytała mnie o sytuację w Panem, o tym, co sądzę, jak zmieniały się rządy, o walki, zmiany. Nie powiem, to było dziwne. Przecież każdy doskonale zna najnowszą historię. Tworzyła się na naszych oczach. A ona sprawia wrażenie, jakby te wszystkie rebelie ominęły ją szerokim łukiem! Nie tylko przez te pytania. Patrzy na Kapitol, zupełnie nie widząc tej szarości, tej tragedii rozgrywanej na jej oczach. Ale potem usłyszałem jej płacz w środku nocy i zrozumiałem, że nawet jej nie ominął dramat tego świata... Że jest zwyczajnym człowiekiem, a nie żadnym robotem bez uczuć."
Ciekawostki
- Podczas treningów ojca nauczyła się doskonale rzucać nożami. I w zasadzie ta umiejętność jest jej asem w rękawie, bo strzelanie z karabinów, łuków czy walka wręcz to raczej nie jej konik. Właściwie broń palna w ogóle jej nie leży, wygląda z nią jak ryba z bazuką. - Odkąd przeprowadziła się do Kapitolu, nie przestała trenować. Nadal urządza sobie małe wypady do lasu, gdzie może przeprowadzać swoje zawzięte ataki na pnie drzew. - Nie pije alkoholu i nie pali papierosów. - Często krwawi z nosa, odkąd pamięta. - Przeraźliwie obawia się zarażenia jakąś chorobą. Szuka sposobu, żeby uodpornić swój organizm na wszelkie wirusy. Dlatego pije różne napary z dziwacznych roślin i panikuje, gdy tylko dostanie kataru. - Na lewym boku i ramieniu ma okropne szramy. Pamiątki po nieudolnym spotkaniu z… piłą mechaniczną. - Chciałaby sobie zrobić tatuaż. - Zaczęła się interesować wszelkiego rodzaju organizacjami działającymi w Panem. Na razie zbiera wywiad środowiskowy. - Nie posiada zbyt wielu rzeczy w swoim mieszkaniu.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz laptop, leki przeciwbólowe (6 tabletek) i scyzoryk wielofunkcyjny. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.
Uwagi: Nie wiem, czy potrafię napisać coś konstruktywnego, bo najchętniej oblałabym Cię lukrem i zjadła, ale! Historię już czytałam, mówiłam, że kocham i nie zmieniłam zdania, drugi raz czytało mi się tak samo dobrze. <3 Z charakteru też wyłania się ciekawa osobowość, błędy... nie zauważyłam. Akceptuję, leć do fabuły, a ja Cię porwę niedługo. :)