IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Emerald Park - Page 6

 

 Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyPią Maj 03, 2013 3:03 pm

First topic message reminder :



Chociaż większa część centrum miasta pokryta jest betonem, stalą i szkłem, to znalazło się tu także miejsce dla zieleni. Emerald Park przez wszystkie cztery pory roku cieszy się obecnością spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy, którzy chętnie odpoczywają na licznych ławeczkach, w otoczeniu szmaragdowozielonych trawników, drzew i krzewów.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the leader
Francesca Valmount
Francesca Valmount
https://panem.forumpl.net/t1771-francesca-valmount#22322
https://panem.forumpl.net/t1774-franka#22332
https://panem.forumpl.net/t1773-francesca-valmount#22330
https://panem.forumpl.net/t1779-f-valmount
https://panem.forumpl.net/t1775-franka#22333
Wiek : 28
Zawód : porucznik (oficer)
Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa
Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 9:54 pm

Co to miało być? Jakaś super tajna misja kogoś z góry, który postanowił się z nią pobawić i podręczyć? Zobaczyć jak jakiś palant będzie starał się ją ustawić. Nie, to by było zbyt popieprzone. Fran, nie wolno mieć takich urojeń. Nie przesadzaj. Nikt nie chce cię zabić. Chyba.
Gdy ją puścił wzięła głębszy oddech i poruszyła ramionami, jakby je rozluźniając. Jakie kurwa przeznaczenie? O czym ty gościu pierdolisz?
Odwróciła się stając z nim twarzą w twarz. Popatrzyła mu w oczy i momentalnie poczuła jak zaczyna ogarniać ją przerażenie. Tak jak zrobiło jej się wcześniej gorąco, tak teraz poczuła zimno rozchodzące się po ciele. Strach. To był strach. A ona rozmawiała z duchem. Pieprzonym duchem. To resztki kaca, na bank. To nie mógł być on.
Patrzyła się na niego cała blada, z wystraszonymi oczami. Nie wierzyła swojemu zmysłu wzroku. Przed nią nie mógł stać Henry Valmount. Po prostu nie mógł. To było NIEMOŻLIWE.
-Kim ty jesteś..-głos miała zduszony.
Powrót do góry Go down
the pariah
Henry Valmount
Henry Valmount
Wiek : 32lata
Zawód : -

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 10:05 pm

Podrapał się po brodzie. Łapa go jeszcze bolała po tym kopniaku, który mu zasadziła przed chwilą. Rozmasowywał dłoń rozprostowując palce. Przez chwilę po prostu stał z zawieszoną w dół głową. Obejrzał się przez ramię na cały ten trawnik, park, czy chuj wie co to było. W Trzynastce i KOLCu nie mieli takich wypielęgnowanych przestrzeni. Właściwie to było mało rzeczy, które posiadał oprócz tego śpiwora, łomu i tego tam... nieważne.
Dotknął wierzchem dłoni nosa, szybko, jakby chciał pozbierać myśli. Nie wiedział co jej powiedzieć, bo przecież się do tego nie przygotowywał. Mógł pomyśleć, że przecież nie wskoczy mu w ramionka, żyli długo i szczęśliwie. Wtedy po raz pierwszy przeszła mu przez głowę myśl, że po prostu było jej dobrze, a on niepotrzebnie się zjawiał. Nie, tak nie mogło być, chociaż...
- Porucznik Henry Valmount... - powiedział to dosyć wolno, żeby jej się nie przesłyszało, bo zaraz będzie czynić wymówki. Uśmiech zlazł mu znowu z ust. - No co ty Blackbird...? - Nie poznajesz? Uniósł rękę, ściągnął czapkę z głowy. Już nawet nie dodawał, że będzie się musiał ogolić. Przejechał znowu po brodzie zaraz opuszczając rękę do boku. W końcu stania i gapienia się na żonę dotknął łańcuszka i wyciągnął go na wierzch, razem z obrączką, którą powinien mieć na ręce, ale nie chciał jej nigdy zgubić. Co przy nowym sposobie życia było bardzo możliwe.
Powrót do góry Go down
the leader
Francesca Valmount
Francesca Valmount
https://panem.forumpl.net/t1771-francesca-valmount#22322
https://panem.forumpl.net/t1774-franka#22332
https://panem.forumpl.net/t1773-francesca-valmount#22330
https://panem.forumpl.net/t1779-f-valmount
https://panem.forumpl.net/t1775-franka#22333
Wiek : 28
Zawód : porucznik (oficer)
Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa
Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 10:21 pm

Stała sparaliżowana i czekała aż ten człowiek cokolwiek powie. Zaprzeczy jej myślom. Przecież to niemożliwe, żeby żył. Ktoś by o tym wiedział. Ktokolwiek, kurwa. Ona już dawno by o tym wiedziała. Przecież go szukała, jeszcze w Trzynastce. Przeszukiwała każdy jebany pokój, gruzy, łaziła po lesie. Nigdzie nie było żadnych śladów. Kurwa.
Porucznik Henry Valmount...
Milczała. Oczy stawały się niemal czarne, a usta zacisnęły się w kreskę. Jakby starała się ukryć uczucia. Jakby zakładała na twarz maskę obojętności. Nie. To nie on. On nie żyje. Zginął rok temu. To było potwierdzone. Nie mógł przeżyć. Ktoś robi sobie z niej okropne żarty. Ktoś kto jest jej wrogi i próbuje ją złamać do jakiś własnych celów. Mało to było takich ludzi.
Potem wyciągnął łańcuszek. Okrągła, złota obrączka zwisała mu na torsie, jakby dowód, który miał udowodnić, że mówi prawdę.
-On nie żyje.-powiedziała wypranym z emocji głosem.
Co z tego, że znał jej nazwisko panieńskie. Wystarczy zajrzeć do akt. Co z tego, że ma obrączkę. Mógł ją podrobić.
Nie dochodziło to do niej. Starała się pogodzić ze stratą męża. Starała ułożyć sobie na nowo życie. Jakoś normalnie funkcjonować. Gdyby to był naprawdę on... Fran. To nie on. Wygląda jak on. Mówi jak on. Ale Henry nie żyje. Twojego Henry'ego nie ma już na świecie.
Zrobiła krok w tył. Drugi. Obrączka nagle zaczęła jej ciążyć na szyi.
Powrót do góry Go down
the pariah
Henry Valmount
Henry Valmount
Wiek : 32lata
Zawód : -

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 10:42 pm

Czuł się po chwili głupio z tą obrączką i jeśli wcześniej uważał się za osobę bez jakichkolwiek słabości, to właśni poczuł jakby coś pierdolnęło go w serce. Jakiś wielki, rozpędzony tir z substancjami chemicznymi na beczce. Opuścił w końcu rękę, obrączka odbiła się od jego klatki piersiowej. Uśmiechnął się jak głupi.
- Jaki kurwa on? - zapytał znowu podnosząc i opuszczając ręce. Zerknął za siebie, nerwowo. Tylko ta kobieta potrafiła wyprowadzić go z równowagi i całkiem dobrze jej to szło. Nawet w tej chwili, chociaż poprzednie chwile wolał bardziej. Jak to do chuja pana rozwiązać? Jak rozwiązać Valmount? Zawsze miałeś wyjście z sytuacji. Ale wtedy przyszły inne czasy. Później musiał żyć w innym środowisku, które nie uważał i tak za normalne. Poradzić sobie było łatwo kiedy się już ktoś przyzwyczaił, że łatwo nie jest i są jakieś pewne zasady. Wczoraj z nimi zerwał. Dla kobiety, która nawet go nie poznaje, a on by jej życie oddał.
- Mam kurwa iść podłożyć się pod pociąg? - zapytał z wyczuwalną irytacją i zrezygnowaniem w głosie. - Nie, czekaj, jeżdżą tutaj auta? - obrócił się widząc zmywającą się z parku w podskokach parkę.
- Słuchaj, ja... Blackbird, wiem, to jest przejebane, nie wiem jak to... - zrobił krok do przodu. - Biegłem po Savannah, nie mogłem jej znaleźć, a potem znowu się zaczęło między tymi salwami. Kurwa.
Powrót do góry Go down
the leader
Francesca Valmount
Francesca Valmount
https://panem.forumpl.net/t1771-francesca-valmount#22322
https://panem.forumpl.net/t1774-franka#22332
https://panem.forumpl.net/t1773-francesca-valmount#22330
https://panem.forumpl.net/t1779-f-valmount
https://panem.forumpl.net/t1775-franka#22333
Wiek : 28
Zawód : porucznik (oficer)
Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa
Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 10:54 pm

Gdzieś pod skórą zaczynała odczuwać dziwną ekscytację. Jakby dochodziła do niej prawda. Szybko jednak kopnęła ją z półobrotu, żeby spierdalała tam skąd przyszła. Henry nie żyje. Nie można sobie robić takiej nadziei.
Gdy zrobił krok do przodu ona zrobiła krok do tyłu. I milczała. Wpatrywała się w niego, chcąc udowodnić sobie, że to nie on. Ale im bardziej mu się przypatrywała tym więcej szczegółów jego twarzy poznawała. Poznawała jego oczy. Oczy, które w które nie raz patrzyła. Nie raz widziała w nich miłość. Nie raz patrzyła w nie przed zaśnięciem.
Nagle poczuła palące łzy pod powiekami. Łzy, których nie mogła powstrzymać. Łzy, które zaczęły płynąć po jej policzkach. Przyłożyła rękę do ust, bo zaszlochała. Tak rzadko płakała, że aż jej ciałem wstrząsnął dreszcz. A może było to przyłożenie w łeb od rzeczywistości?
Pokręciła głową i zamknęła oczy, robiąc kolejny krok w tył. W jej głowie i sercu szalało tyle emocji, że aż ogłupiała. Jeszcze rano wstała z myślą, że coś zaczyna polepszać się w jej życiu. Że może w końcu będzie normalnie.
A teraz. Nie wiedziała już nic prócz tego, że los sobie z niej po prostu kpił.
Powrót do góry Go down
the pariah
Henry Valmount
Henry Valmount
Wiek : 32lata
Zawód : -

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 11:07 pm

- ...a potem coś pierdolnęło. - nie ma to jak Valmount i wyczucie czasu, ale można go usprawiedliwiać, że gadał do ziemi, nie wiedział, że mu baba ryczy. - Obudziłem się gdzieś indziej. Byłem tam... - podniósł rękę wskazując palcem na stronę z której prawdopodobnie przyszedł i tam gdzie orientacyjnie leżała ta cała placówka dla Starych Kapitolińczyków. O ironio. On, który najwięcej z nimi walczył, nie dość, że został do nich zakwalifikowany to jeszcze wśród nich żył, a Rhea... Rhea, jedna z nich, zajęła się nim kiedy było mu to potrzebne. I to nie było tak, że się nie przejmował tym kim był, nie zastanawiał co to za obrączka, bo wiedział, że gdzieś tam jest ktoś, z kim może być związany. I co Rhea mówiła, że tego się nie robi. Nie miał oprócz tej staruszki nikogo, a potem zabili ją jak jakieś zwierzę.
- Nie, nie. Nie płacz. - Kurwa, kurwa, chłopie. Zrobił kilka kroków do przodu, wystawił ręce, żeby może ją dotknąć, ale najpewniej dostanie po mordzie. - Jakoś się to odkręci. - Miał na myśli cały ten burdel. Musiał mieć świadków, że on to on, pewnie będzie jakaś komisja czy coś. Właśnie, Shaw, musiał się spotkać z Vincentem.
Powrót do góry Go down
the leader
Francesca Valmount
Francesca Valmount
https://panem.forumpl.net/t1771-francesca-valmount#22322
https://panem.forumpl.net/t1774-franka#22332
https://panem.forumpl.net/t1773-francesca-valmount#22330
https://panem.forumpl.net/t1779-f-valmount
https://panem.forumpl.net/t1775-franka#22333
Wiek : 28
Zawód : porucznik (oficer)
Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa
Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 11:23 pm

Popatrzyła w kierunku, w którym wskazywał ręką. Co? KOLC? Przecież ją kurwa znali w Kolczatce. W Strażnikach Pokoju było mało kobiet, a jeszcze mniej takich, które wyżywają się na Starych Kapitolińczykach. Jej nazwisko było znane. I niby kurwa jak się nie odezwał wcześniej? Tego nie potrafiła zrozumieć i nawet nie chciała się nad tym zastanawiać.
Oczy miała zaciśnięte i otworzyła je nagle, gdy usłyszała krok. Widząc jego wyciągnięte ręce zrobiła kolejny krok do tyłu i potrząsnęła głową.
-Zamknij... Zamknij się.-warknęła rozwścieczona.
Chyba postanowiła wyprzeć świadomość, że to on, chociaż stawała się coraz bardziej pewna.
-Henry nie żyje. Zginął, kurwa, w wybuchu. Nie... To niemożliwe..-zaszlochała, coraz bardziej denerwując się, że nie może zapanować nad płaczem. Przecież zawsze potrafiła.
Obróciła się na pięcie i zaczęła wpierw iść szybkim tempem, które następnie przerodziło się w bieg. Biegła tak szybko jak tylko mogła. Zła, wystraszona, smutna. Nie ufaj oczom, Fran. To nie był Henry.

/zt
Powrót do góry Go down
the pariah
Henry Valmount
Henry Valmount
Wiek : 32lata
Zawód : -

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptySro Kwi 30, 2014 11:30 pm

- Fran, czek... - nie dał rady nawet dokończyć bo zaczęła uciekać, zrobił może na początku kilka kroków, ale potem zrozumiał, że musi ją zostawić. Przynajmniej teraz, bo przecież się nie podda. Henry Valmount się nie poddaje, nigdy się ot tak nie podda. Pozostało mu tylko stać w osłupieniu z rękami zwieszonymi po bokach. To się nie dzieje. Jakaś ukryta kurwa kamera. Znowu spojrzał się na niebo z miną, która mogłaby powiedzieć wszystko, ale na razie pytał się tego tam u góry o co do cholery chodzi.
Odwrócił się, wokół nikogo nie było. Usiadł na ławce, oparł się na rękach, które zaraz dotykały głowy (chciałam napisać - zaplątały się we włosach huehue). Przejechał nimi na twarz rozszerzając powieki.
- Rzeczywiście muszę wyglądać jak pół dupy zza krzaka... - mruknął mniej więcej coś w tym stylu i w końcu zbierając swoje klamoty obrał nowy cel. Nie wiedząc jak to zrobi, postanowił odwiedzić Shawa.

z/t
Powrót do góry Go down
the victim
Ulysses Harvin
Ulysses Harvin
https://panem.forumpl.net/t2233-ulysses-harvin
https://panem.forumpl.net/t2235-mr-harvin
https://panem.forumpl.net/t2234-ulysses-harvin
https://panem.forumpl.net/t2266-ulysses#31099
Wiek : 43 lata
Zawód : Nauczyciel matematyki w szkole średniej
Przy sobie : fałszywe dokumenty (personalia: Ryan Jenkins), gitara, wykonanie niepodsłuchiwanej rozmowy telefonicznej

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyPon Cze 02, 2014 4:01 pm

Dyrektor zaproponował, żeby dzisiejszego dnia lekcje odbyły się poza murami szkoły. Dzieciaki, jak to z dzieciakami bywa, przyjęły pomysł z entuzjazmem. Mało które przepuściłoby szansę na opuszczenie lekcji biologii albo fizyki. Lepiej włóczyć się pod nauczycielskim nadzorem po mieście i słuchać wykładów z serii: ile złego przyniosły rządy poprzedniego prezydenta i jak ważna dla gnębionego społeczeństwa Panem była Rebelia niż siedzieć w ławkach. Ulysses był kiedyś młody, dlatego też nie winił ich za taki sposób myślenia. Młodość bywała krótkowzroczna, nie mogła wiedzieć, w jakim celu organizowano wycieczki i czemu miały służyć snute w międzyczasie opowieści. Nie winił również samych nauczycieli za wciskanie podopiecznym "jedynego słusznego" spostrzegania historii oraz samej rzeczywistości. Być może przekazywali to w co szczerze wierzyli, a może po prostu dbali o bezpieczeństwo swoich rodzin. Nawet najlepszy rząd nie wybaczał obywatelom łamania ustalonych reguł i zasad.
Ulysses wiedział o tym wszystkim, mimo to czuł niesmak obserwując przygotowania do wycieczki. Ostatecznie wmówił dyrektorowi, że ma do załatwienia pilną sprawę i dostał pozwolenie na wcześniejsze wyjście z pracy.
Dzięki temu uniknął frustracji.
Nie zamierzał jednak od razu wracać do pustego mieszkania. Był przygnębiony, zaś siedzenie w czterech ścianach wprawiłoby go w podlejszy nastrój. Zrobił więc to, co zwykle robił, kiedy chciał odzyskać wewnętrzną równowagę. Wybrał się na spacer do Emerald Park. O tej porze panowała tam cisza i spokój.
Coś, czego akurat potrzebował.  
Podczas walk o Kapitol, Park został niemal doszczętnie zniszczony. To, co się uchowało przez kolejne tygodnie straszyło każdego, kto tamtędy przechodził. Przypominał o brutalności wojny toteż rząd szybko postarał się przywrócić go do poprzedniego stanu. Po renowacji Park stał się  chętnie odwiedzanym miejscem, chociaż wkraczając na jego teren łatwo było zauważyć, że wszystko jest nowe. Świeżo zasadzone drzewa, na nowo wyznaczone alejki, gładkie, dopiero co zamontowane ławeczki. Mówiąc krótko: stary nowy Emerald Park.
Nie spodziewał się spotkać znajomego, przynajmniej nie na tyle bliskiego znajomego, by odpowiadać na pytania, jakie tenże bliski znajomy czułby się zobowiązany zadać. Na przykład: co tak wcześnie z pracy?
Gdy skręcił w boczną alejkę przekonał się po raz kolejny, iż zakładanie czegoś z góry kończy się  niespodzianką. Taką niespodzianką była nadchodząca z naprzeciwka kobieta.
Cilia Loem przypomniał sobie, jednocześnie zwalniając kroku. Cilia należała do tych ludzi, których widywał nader często. Pierwsze noce spędzone w stolicy były dla niego ciężkie. Potrafił całymi godzinami tłuc się po domu niczym zamknięte w klatce zwierzę. Przeszkadzało mu dosłownie wszystko. To, że w ogóle zamieszkał w Kapitolu. To, że w pokojach znajdowało się sporo rzeczy należących do poprzednich lokatorów. To, że odgrywał rolę, do której nie był przyzwyczajony.
W końcu został zmuszony do sięgnięcia po środki nasenne. Irytowała go konieczność łykania pigułek, ale szybko po nich zasypiał; dodatkowo nie nawiedzały go żadne sny.  Kiedy przywykł do swojej obecnej sytuacji, lekarstwo przestało być potrzebne.
Nadal bywał w Aptece, ponieważ.... Ponieważ miał za sąsiadkę starszą panią. Wystarczająco starą, żeby nie przejmować się tym kto zasiada na prezydenckim fotelu ani jaka frakcja kontroluje miasto. Interesowało ją za to pieczenie ciastek i pogawędki z sąsiadami. Nie ukrywała przy tym, że dokucza jej samotność, dlatego Ulysses uzbroiwszy się w cierpliwość, wysłuchiwał jej opowieści dotyczących życia w Dystrykcie jeszcze przed Rebelią oraz przyjmował ciasteczka, choć nie przepadał za takimi specjałami. Z nieznanych sobie powodów tolerował jej obecność w swoim otoczeniu. W  ramach tej akceptacji parokrotnie zahaczył w drodze do domu o wspomnianą Aptekę i przyniósł zalecane przez lekarza tabletki. Wizyta w aptece kosztowała niewiele wysiłku, za to mógł odwdzięczyć się za ciastka. Cokolwiek by o nim nie mówić, nie lubił mieć na koncie niespłaconych długów.
- Ładny dzień na spacer, panno Cilio - zagadnął Farmaceutkę.
Banalny zwrot, jednak nie wypadało mijać ją, o tak bez słowa. Przez moment rozważał wyartykułowanie pytania, co sprowadzało ją do Parku - dzień wolny od pracy czy podobny ja u niego powód; chęć pobycia sam na sam z myślami. Jednak zadawanie pytań na które samemu nie miałoby się ochoty odpowiadać ocierało się o hipokryzję.

Po krótkim pozdrowieniu, zapewnił ją że wszystko było u niego w jak najlepszym porządku. Kłamał, lecz o tym nie musiała wiedzieć. Skinął głową na pożegnanie, po czym udał się w kierunku centrum miasta.

z/t]


Ostatnio zmieniony przez Ulysses Harvin dnia Pią Sie 22, 2014 11:32 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the victim
Cilia Loem
Cilia Loem
https://panem.forumpl.net/t1941-cilia-loem
https://panem.forumpl.net/t1182-cilii
https://panem.forumpl.net/t1307-cilia-loem
Wiek : 20
Przy sobie : W PLECAKU: butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator, apteczka // PRZY SOBIE: Leki przeciwbólowe

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyCzw Cze 12, 2014 1:07 pm

przepraszam, że tak późno! już raz miałam posta napisanego, ale internet padł podczas wysyłania...

Park był jednym z ulubionych miejsc Cilii w całym Kapitolu. Kiedyś funkcję jej miejsca do rozmyślań pełniło nabrzeże Moon River, jednak po tym jak została tam napadnięta, wolała zmienić trasę swych spacerów. Nawet kiedy widziała nad rzeką innych ludzi, jakoś nie potrafiła tam wrócić. Wspomnienia brały górę nad racjonalnym myśleniem, jak zawsze. Często myślała, że jej życie mogłoby wyglądać inaczej, gdyby przestała ciągle ze strachem myśleć o przeszłości. Była co prawda młoda, miała jeszcze wiele lat na to, by je zmienić... Chociaż, czy były na to jakiekolwiek szanse? Tutaj człowiek niczego nie mógł być pewnym.
Ostatnim razem, kiedy chciała coś zmienić, zdecydowała się na udział w misji w Trzynastce. Nie skończyło się to dobrze, do tej pory nie mogła spać po nocach, a wszystkie martwe ciała, które wtedy zobaczyła, jej mózg postanowił zapamiętać niemal z fotograficzną dokładnością. Jej przeszłość była jej przekleństwem, choć wiedziała, że są setki ludzi, których życie wyglądało dużo gorzej. Nie potrafiła jednak radzić sobie z tym, co napotykała na swojej drodze. Niby nie mogła narzekać - miała swoje małe mieszkanko, zarabiała wystarczająco dużo by się utrzymać, byli ludzie, z którymi mogła porozmawiać. Mimo to jednak czasem nie mogła znieść powracających do niej myśli.
W Parku potrafiła jednak trochę się odprężyć. Czasem spotykała tu też znajomych, z którymi zamieniała parę słów i choć na krótką chwilę zapominała o tym, co ją dręczyło. Tak było i tym razem, kiedy z zamyślenia wyrwał ją brzmiący znajomo głos.
- Och, witaj. - uśmiechnęła się lekko na widok jednego z częstszych klientów apteki. Mogła powiedzieć, że zna go dośc dobrze, bowiem w aptece bywał dość regularnie. Przedstawiał się jako Ryan. Cilia wiedziała, że w Kapitolu imiona są nic nie znaczącymi słowami, bowiem wiele osób korzystało z fałszywych tożsamości, by coś ukryć, lub chronić. Nie przeszkadzało jej to jednak nigdy, zwłaszcza że sama zmieniła nazwisko po rebelii. Nie wiedziała, jak było w przypadku tego człowieka. Nie miała powodów, by mu nie ufać.
- Nie widziałam cię od kilku dni. Wszystko w porządku?
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyCzw Lip 10, 2014 2:16 am

    | Middle of nowhere. Ambitnie, a jakże.
Jak znaleźć określenie na dzień, w którym w jednej sekundzie cały twój świat mógł stracić fundament rzeczy pewnych od zawsze, takich jak to, że każdego odrębnego dnia wstawało słońce, w kalendarzu pojawiała się nowa data?
To trochę trudne zadanie.
Lowell nie do końca pamiętał drogę z domu do parku. Dobitniej mówiąc, nie kojarzył wszystkiego z dzisiejszego dnia - od czasu otrzymania telegramu jego mózg jakby wyłączył się na dobre. Emocje zdawały się być kompletnie bez smaku, utraciły swoje barwy bądź blask. Stały się niesamowicie przezroczyste. On przepuszczał informacje jak sitko bez nawet najmniejszej pozostałości. Równie dobrze obca cywilizacja mogłaby skontaktować się z naukowcami Panem, poddano by to opinii publicznej, a on nie zrobiłby zupełnie nic. Nie potraktowałby nawet tego jak coś, delikatnie rzecz ujmując, głupiego, niemożliwego, abstrakcyjnego.
Prawdopodobne, że dopiero po upływie określonego odcinka czasu (chyba nikt nie potrafił określić tego jednoznacznie) byłby w stanie pomyśleć o tym wszystkim na trzeźwo. Przeanalizować każde wypowiedziane przez rządowy głos słowo dokładnie, wyszukując możliwości przekładnia jakieś sylaby, przekręcenia słowa. Niestety obierając feralne wieści wczesnego majowego popołudnia wszystko wydawało się być zaskakująco prawdziwe.
Przemierzając skwery zieleni nie zwracał uwagi na dzieci rebeliantów, czy nawet na same dzieci rebelii. Nie obchodziło go świeże, wiosenne powietrze; kwiaty desperacko poszukujące słońca, by mogły wzrastać i uwodzić przechodniów swoich zapachem; trawa, która zieleniał się coraz mocniej z dnia na dzień. Jedynie ptaki śpiewał radośnie, chociaż dla niego nie wydawały z siebie lekkich, czarujących dźwięków. Odbierał je jakby z nutą smutku, melancholii za przestworzami… bądź najnormalniejszym strachem i tęsknotą za kimś bliskim.
Intrygujące w jakich rzeczach można było dostrzec swoje odbicie, będąc w stanie kompletnego niedowierzania zgrabnie przechodzącego w odrętwienie. Na swój sposób stało się to nawet prześmiewcze. Jakby podświadomość krzyczała, ze ktoś tutaj zdawał się być… przegrany?
Sięgnął do kieszeni spodni, ostrożnie wyciągając telefon. Dopiero po kilku sekundach wpatrywania się w czerń wyświetlacza, odblokował go i wybrał numer ze świetnie znanym zdjęciem obok. Jednak nie przyłożył słuchawki do ucha. Podczas wybierania wpatrywał się w wizerunek kobiety. Szeroko uśmiechnięta, zgadując dwudziestolatka miała ciemne, rozwiane włosy, pomalowane usta oraz podniesiony kołnierz płaszcza. Patrzyła prosto przed siebie, a jej oczy zdawały się być pełne optymizmu.
- Abonent ma wyłączony telefon. Prosimy spróbować później - kobiecy głos zabrzmiał w słuchawce. Charles jakby oprzytomniał i ścisnął mocniej swoją komórkę z niemałym trudem powstrzymując się od rzucenia nią wprost na betonową powierzchnię, po której stąpał.
Gdyby posiadł na karku już naprawdę dużo wiosen, jego życie zbliżało się nieuchronnie do ostatniej granicy… Wtedy, możliwe, ze mógłby pogodzić się z taką stratą. O ile umarłby przed pogrzebem kogoś, kto kochał.
Natomiast życie postawiło go przed taką sytuacją w dwutysięcznym dwieście osiemdziesiątym trzecim roku kalendarzowym i, jeśli to wszystko nie było szczeniackim żartem, niedługo miał przemierzyć ostatnią drogę swojej jedynej, młodszej siostry. Bo podobno Morranie umarła… a szanowny pan redaktor nie wybierał się wąchać, oczywiście w najbliższym czasie, kwiatków od spodu.
Jednakże - to życie doprawione Kapitolem. Wszystko mogło się zdarzyć.
To nie możliwe, że Morri poleciała na misję do Trzynastki. To niemożliwe, że moja mała siostrzyczka umarła. To niemożliwe, że ona już nie oddycha.
To nie możliwe, prawda? Bo to jest M O J A siostra.

Zatrzymał się w miejscu wyznaczonym przez wcześniejsze, nad wyraz szorstkie oraz oziębłe wiadomości testowe. Chaz sprawdził, która była dokładnie godzina. Pozostały mu jeszcze dwie minuty, aczkolwiek nie miał zamiaru siadać na któreś z pobliskich ławek, wsłuchując się w nędzne pośpiewanie ptaków. Skupił swój wzrok na fontannie w sam sercu Emerald Park. Strumienie wody wzbijały się w powietrze i ponownie spadały w dół jak za sprawą dziwnego zaklęcia.
Kiedy spojrzał na twarz nadchodzącego Argenta, próbował nie okazywać po sobie żadnego strachu, żadnej niepewności dotyczącej prawdy. Przy okazji chyba właśnie wtedy znalazł to jedno małe, idealne słowo.
Najzwyczajniejsze kurwa nie byłoby najgorszą opcją.
Przed zamienieniem jakiegokolwiek słowa lub wymianą gestów spojrzał na czubki swoich butów, jakby już za niedługo miały stać się jedyną istniejącą prawdą.
Wszystko jest takie surrealistyczne.
Powrót do góry Go down
the leader
Blaise Argent
Blaise Argent
https://panem.forumpl.net/t1110-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2291-blejz#31637
https://panem.forumpl.net/t1332-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2001-zapiski-blejza
https://panem.forumpl.net/t1338-blaise
https://panem.forumpl.net/t1447-blaise-argent
Wiek : 31
Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera
Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15),
Znaki szczególne : kilkudniowy zarost.
Obrażenia : częste bóle brzucha

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyCzw Lip 10, 2014 6:43 pm

Zgodził się na spotkanie z Lowellem wyłącznie z dwóch powodów. Po pierwsze - był przecież dowódcą tej felernej misji w Trzynastce, której śmiertelność przerosła jego oczekiwania. W pewnym sensie odpowiadał za ludzi, z którymi przyszło mu współpracować, chociaż gdyby to od niego zależało, połowy z nich nie wpuściłby na pokład poduszkowca. Po drugie - sam przeżył stratę młodszego rodzeństwa, dwa razy, więc naprawdę mógł zrozumieć, jak czuje się teraz Charles. Wiedział, że nie spróbuje go pocieszać, bo w tych okolicznościach nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie miał także najmniejszego zamiaru przepraszać - śmierć Morraine nie była jego winą, choć zastanawiał się nad tym nie raz, nie dwa. Zginęła na jego warcie, ale przez błąd, który popełniła sama, więc teraz Argent mógł jedynie współczuć jej rodzinie.
W parku pojawił się o czasie, zostawiając motor na jednym z parkingów, dlatego obecnie pod jego pachą wciąż znajdował się kask. Kluczyki schował w kieszeni skórzanej kurtki i obecnie zaciągał się papierosem, którego zdążył odpalić chwilę wcześniej. Zauważył Lowella na jednej ze ścieżek i ruszył w jego kierunku, by po chwili stanąć z mężczyzną ramię w ramię.
- Moje kondolencje - wyciągnął prawą rękę w kierunku Charlesa, który był w tej chwili wpatrzony w czubki swoich butów.
Nie wiedział, czego ma oczekiwać od tej rozmowy. Czy Lowell zacznie robić mu wyrzuty? A może zamierza rozkleić się na środku parku? Póki co, Argent postanowił cierpliwie go wysłuchać.
- Może usiądziemy? - wskazał na jedną z ławek i nie czekając na odpowiedź, powędrował w jej kierunku.
Położył kask obok siebie i usiadł, wzrokiem wciąż obserwując swojego towarzysza. Przypomniał sobie, jak sam reagował gdy dowiadywał się o śmierci swoich braci, więc na wszelki wypadek nie tracił czujności.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyPią Lip 11, 2014 12:35 am

Z zamyślenia wyrwała go wyciągnięta ku niemu dłoń Argenta. Zdziwiło go, kiedy jego umysł wyszukiwał w niej jakichkolwiek realnych rzeczy, takich jak chociażby wystająca kostka, żyła przebiegająca ku palcom lub blizna. Niestety linie po drugiej stronie dłoni były ledwie widoczne.
Niestety nadzwyczajnie szybko udało mu się przemierzyć odcinek kilku może kilkunastu metrów, stając blisko niego samego. Choć to mogło być wyłączne złudnym odczuciem, ponieważ skupił się na czymś zupełnie innym niżeli chód żołnierzyka, to jakie buty miał na stopach bądź kolor spodni na jego nogach. Nie dbał o to.
Wyłącznie jego nieśmiertelna skórzana kurtka przyciągała uwagę, razem z kaskiem podtrzymywanym przedramieniem. Dopiero zachowującego się jak pomnik z wyciągniętą kończyną omiótł wzrokiem. Nie wydawał się być inny niż kilka tygodni temu. Ciągle taki sam. Nawet w jego spojrzeniu nie zmieniło się kompletnie nic. Ciepły brąz rozpływał się w identyczny sposób wokół źrenic.
Zastanawiające, służba w szeregach rebelianckich nauczyła go zupełnie nie zważać na ludzkie istnienia? Chaz nie walczył nigdy na wojnie, nie zabijał ludzi. Możliwe, że służenie ojczyźnie wypierało człowieka z emocji takich jak przerażenie, smutek, cierpienie. Im, walczącym za rządzących, usprawiedliwianie się przychodziło nadzwyczaj łatwo. Śmierć nie należała do kategorii spraw istotnych, bardziej do statystyk. To samo tyczyło się corocznego mordu, którego rzekomo Alma Coin miała zaprzestać. Cóż… najwidoczniej pani prezydent zmieniła grupę wiekową, a wraz z nią sposób eliminacji. Zawsze kolejnym pionkiem mógł być on sam z roztrzaskaną czaszką na ziemiach któregoś z dystryktów lub nieodwiedzanym miejscu w KOLCu.
Zupełnie zignorował wyciągniętą rękę.
- Kondolencje? - wędził przez zęby powoli każdą sylabę, z trudem powstrzymując śmiech.
Przecież obrazek, który widniał przed jego osobą należał do grupy „wybitnie komiczne”. Ktoś, kto przyczynił się do śmierci jego siostry, na potrzeby określany pośrednim mordercą, stał przed nim z wyciągniętą ręką. Przepraszam, składał mu kondolencje bez jakiegokolwiek wyrazu smutku na twarzy. Brakowało jedynie pełnego nadziei uśmiechu połączonego z poklepaniem po plecach.
Pośredni mordercy byli beznadziejni.
To nie jest ignorancja. To bezczelność.
Nim zdążył się obejrzeć Blaise siedział już na ławce.
- Dziękuję, nie skorzystam. - Wypowiedział to nie ze względu na spękaną farbę powierzchni jej oparcia, która lada chwila miała odskoczyć. Bardziej odczuwał niechęć do swojego towarzysza. Nie chciał, aby ktokolwiek pomyślał, ze się z nim spoufalał. Mechanicznie skrzyżował ręce na piersiach, wbijając swoje spojrzenie w brodatą twarz.
- Powiedz mi o wszystkim. Co moja siostra robiła na tej misji? Jaki ona miała cel? Jak to się stało, że Morranie nie żyje? - Wyrzucał z siebie głos wyprany z emocji.
Nagle poczuł jakby ukłucie bólu gdzieś w środku. Nie spodziewał się go właśnie wtedy. Sądził, że miało przyjść w nocy z dużo większą skalą… Spodziewał się, że rozerwie go środka, łamiąc wszystkie żebra. Bez najmniejszego problemu sprawiając, iż miał ochotę, by jego serce przestało bić. Jednak nie. Wystarczyło wypowiedzieć te słowa na głos. Sprawić, by struny głosowe przygnały śmierć jego siostry. A wszystko wyłącznie dla sprawiania dobrego wrażenia.
Wrażenia zupełnie nieugiętego przed resztą świata.
Powrót do góry Go down
the leader
Blaise Argent
Blaise Argent
https://panem.forumpl.net/t1110-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2291-blejz#31637
https://panem.forumpl.net/t1332-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2001-zapiski-blejza
https://panem.forumpl.net/t1338-blaise
https://panem.forumpl.net/t1447-blaise-argent
Wiek : 31
Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera
Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15),
Znaki szczególne : kilkudniowy zarost.
Obrażenia : częste bóle brzucha

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyNie Lip 13, 2014 2:44 pm

Pozostawał niewzruszony na oburzenie Charlesa, który w gruncie rzeczy miał do tego pełne prawo. Spodziewał się podobnego zachowania, wspominając własne doświadczenia - nikt nie reaguje spokojnie, jeśli mówi się o jego rodzinie. Nie miał mu tego za złe, właściwie niewiele go to interesowało, przybył tu tylko w celu ostatecznego uciszenia własnego sumienia. Skoro Lowell nie chciał uścisnąć mu ręki czy zająć miejsca na ławce obok - trudno. Dopóki nie atakował Argenta w żaden sposób i nie zasypywał go tysiącem pytań na minutę, wszystko było w porządku. Nawet mordercze spojrzenia był w stanie znosić.
Nie wzruszył ramionami, nie westchnął i nie przewrócił oczami. Choć miał na to dużą ochotę, pomyślał przecież, że oznaki braku szacunku mogą jedynie rozjuszyć Charlesa, który zmagał się przecież z czymś poważnym.
Blaise to rozumiał, ale nie zamierzał pocieszać starszego (o cały rok) kolegi. Nie będzie go klepał po plecach, obejdzie się bez pięknych i wyniosłych słów. Skoro Lowell chciał to nazwać znieczulicą i zwalić na wojenne doświadczenie, tym lepiej, Argent przecież nie zamierzał się tłumaczyć.
Pytania posypały się szybciej, niż się spodziewał. Obserwując swojego towarzysza z ławki, Blaise przyglądał mu się jeszcze dłuższą chwilę, nim zdecydował się na odpowiedź. Owijanie w bawełnę nie leżało w jego naturze, więc Lowell musiał wybaczyć mu bezpośredniość.
- Misja miała na celu odnalezienie lekarstwa na grypę, która szalała ostatnio w Kapitolu. W Trzynastce zachowały się efekty poprzednich badań i musieliśmy je odnaleźć. Ale przecież już to wszystko wiesz. A może mam zacytować ci fragmenty artykułu z twojej gazety? - zapytał, unosząc jedną brew do góry, lekko znudzony - Morraine, dorosła kobieta i nanotechnolog, zgłosiła się na ochotniczkę.
Zrobił krótką pauzę, obserwując reakcję Charlesa na wypowiedziane imię jego siostry. Nie był pewien, czy powinien dołączyć do wypowiedzi swoją opinię na temat misji, jednak te wątpliwości szybko minęły. Lowell był mężczyzną, musiał to przyjąć na klatę.
- O moim dowództwie nad misją dowiedziałem się wieczór wcześniej, gdy załoga była już odgórnie skompletowana. Gdyby to ode mnie zależało, połowy nie wpuściłbym do poduszkowców - jego głos pozostawał wyprany z jakichkolwiek emocji.
Sięgnął pamięcią do tej problematycznej wyprawy i ludzi, których widział po raz pierwszy i ostatni w życiu. Naprawdę zależało mu wtedy na życiu tych ludzi, ba! Misja dobiegła końca, a on wciąż czasem zastanawiał się, jak się miewa Francesca, czy Javier i jego ukochana jakoś sobie poradzili i czy z nogą tej młodej dziewczyny (Cypriane, przypomniał mu cichy głosik) wszystko już w porządku.
Nie tylko Morraine tam zginęła, ale to z członkiem jej rodziny teraz rozmawiał.
- Twoja siostra i reszta jej grupy dostała najłatwiejsze zadanie - mieli zaczekać, aż sprawdzimy i oczyścimy teren. Nie musieli nawet schodzić głębiej, gdyby wykonali rozkazy to najprawdopodobniej wciąż by żyli. Nikt nie jest winny śmierci Twojej siostry - poza nią samą.
Zastanawiał się, czy wspominać o sabotażu, jakiego doświadczyła misja. Dziennikarze Capitol's Voice kręcili się dookoła tematu, ale czy ktokolwiek odkrył cokolwiek? Argent wolał nie poruszać tego tematu i czekał na kolejną serię pytań i wyrzutów, krzyżując ręce na piersiach i wpatrując się w Chaza uważnie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Lip 15, 2014 12:52 am

Słowa wylewające się z ust siedzącego na ławce nie brzmiały dla Charlesa w żaden sposób zwyczajnie. Co prawda, wypowiadane były całkowicie spokojnym tonem, jakby w ogóle nie dotyczyły niczyjej śmierci. Jakby po porostu opowiadały o wczorajszym nudnym filmie, zakupach na promocji , kochaniu się z kimś wybitnie nieatrakcyjnym. Prawdopodobnie muzycy ze Starego Kapitolu, o ile któryś z nich przyłączył się do rebelii, bądź szarzy ludzie grający na instrumencie, potrafiący czytać nuty, potrafiliby znaleźć w nich niepoprawny, niezmienny rytm.
Zdecydowanie nie sprawiałoby im do żadnego problemu.
Nawet on miał kłopot ze staniem w jednej pozycji. Część jego ciała rwała się do niezrozumiałego tańca, który bardziej przypominałby bujanie się na boki. W lewo, potem w prawo niczym wahadło starego zegara. Trochę jakby potrzebował ukojenia, jednak nadal stał twardo, pozwalając, aby niewidzialna siła mogła naostrzyć swoje szpony. A niedługo później zaatakować dużo większym rozmachem.
Wsłuchiwał się w kolejne wypowiadane głoski, obstawiając jakich absurdalnych argumentów miały zamiar się chwytać… oby tylko nie utonąć wraz z dowodzącym.
Śmieszne. Czy Argent był aż takim idiotą, że wyciągał przed Lowellem fakty pochodzące z Capitol’s Voice… czy może najzwyczajniej w świecie z niego żartował? Myślące jednostki bez problemu dochodziły drogą dedukcji, że część informacji, w szczególności tych dotyczących sytuacji w państwie, zmianach w rządzie, zostawała naginana, naciągana w stronę odpowiadającą ówczesnym politykom. Zero gospodarczych kryzysów, zero niepotrzebnego zgiełku o małych niepowodzeniach. Epidemii na terenie kraju również brak! Tak się składało, że misja należała również to takich nie najlepszych wydarzeń… w pewnych aspektach i czasem nawet sam redaktor naczelny, jako osoba (w razie potrzeby) do zlikwidowania, nie mogła wiedzieć wszystkiego.
Czego to życie w Kapitolu nie uczyło.
Rzekoma i jedyna odpowiedzialność za śmierć Morranie, według kochanego oraz jakże uroczego oficera z czarującym uśmiechem - Blaise’a Argenta, spoczywała na niej samej. Odetchnął głośno, starając się nie pozwolić gniewowi zapanować nad jego słowami lub czynami. Kto wiedział, co tak naprawdę jego podświadomość chciała uczynić pośredniemu mordercy? Odciąć mu po kolei kończyny, nacinać skórę i posypywać solą?
Nie, na pewno nie.
Pewnie podświadomość miała ochotę mu przebaczyć, przeprosić za marnowanie czasu, po czym wciskać. Przy słonecznej pogodzie zaprosić na kolację w jakieś restauracji z balkonem, natomiast przy deszczowej, zabrać do domu, zaproponować kawę, ewentualnie gotowany makaron z mięsem.
- Nie czujesz żadnej odpowiedzialności? - zapytał ze szczerą ciekawością. - Nie za moją siostrę. Za wszystkich z twojego oddziału, którzy tam zginęli… - mimowolnie spojrzał na niebo. Nie szukał tam boskiego znaku. Szukał szybkiej ucieczki od JEGO wyrazu twarzy. - Zero odpowiedzialności?
Nie wiedząc, kiedy ponownie głównym punktem zainteresowania stała się głowa z kręconymi włosami, próbował wybadać jakie emocje siedziały za maską obojętności. Wzrok rozmówcy zdawał się go świdrować, ale nie cechował się zbytnią bystrością, zniecierpliwieniem. Nawet nie mógł być zapisany w rubryczce podchodzącej pod agresję. Sprawiał wrażenie wybitnie pustego.
Może tak naprawdę wszyscy jesteśmy puści w środku?
Nabrał świeżego, oczywiście jak na miasto, tlenu głęboko do płuc i dopiero teraz dostrzegł zarysowanie na powierzchni prawego buta. Przechodziło gdzieś niedaleko linii szwów, na pierwszy rzut oka prawie niewidzialne. Zapewne ze względu na zgięcia skóry w miejscu, gdzie kończyło się śródstopie, a zaczynały się palce. Trzy małe fałdy. Czarne sznurówki skutecznie przybrudził pył z chodnika. Tak, zapewne inne bodźce zakłócały właściwy odbiór.
Wypuścił powietrze, mając pewność, że nikłe zniszczenia na butach nie odzwierciedlają w żadnym stopniu tego, co odczuwał. Chociaż gdyby miałby to robić - jeden musiałby być kompletnie zniszczony, a drugi…
Drugi może taki jak ten z przybrudzoną sznurówką, rysą i lekko wytartą podeszwą.
Powrót do góry Go down
the leader
Blaise Argent
Blaise Argent
https://panem.forumpl.net/t1110-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2291-blejz#31637
https://panem.forumpl.net/t1332-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2001-zapiski-blejza
https://panem.forumpl.net/t1338-blaise
https://panem.forumpl.net/t1447-blaise-argent
Wiek : 31
Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera
Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15),
Znaki szczególne : kilkudniowy zarost.
Obrażenia : częste bóle brzucha

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyNie Lip 20, 2014 12:36 pm

Westchnął cicho, wciąż nie spuszczając wzroku z Charlesa. Na spotkanie do parku przywiódł go jedynie szacunek i może jakaś doza sympatii, które żywił do tego mężczyzny. Nie przybył tutaj, by mu się spowiadać i szukać rozgrzeszenia, chciał po prostu szybko załatwić kolejną sprawę. Jeśli reprezentował sobą obojętną postawę, przykładny wzór znieczulicy… cóż, Lowell musiał mu to wybaczyć, nie wszyscy lubili wylewać swe żale przed znajomymi.
W swoim czasie Blaise nie miał okazji do skonfrontowania się z kimś, kto byłby chociaż współodpowiedzialny za śmierć jego braci, dlatego uważał rozmowę z Chazem za swego rodzaju przywilej dla tego drugiego. Nie zamierzał grać kartą Igrzysk czy rebelii, nie zamierzał nawet wdawać się w żadne słowne polemiki. Jeśli jego towarzysz pragnął wyjaśnień, Argent zamierzał mu ich udzielić wykorzystując, jak zwykle, wersję minimum.
- Podczas misji zawsze czuję się odpowiedzialny za ich życie – oznajmił spokojnie, z wzrokiem wciąż prześlizgującym się po twarzy Charlesa – Gdybym jednak każdą śmierć odbierał tak emocjonalnie, już dawno skończyłbym jako stały klient w jakimś barze, przy butelce wódki.
Nie zamierzał tłumaczyć się więcej, opowiadać o uczestnictwie w pogrzebach, osobistym oddawaniu czci poległym… podczas rebelii to wszystko działo się tak szybko i na znacznie większą skalę, dlatego śmierć Morraine nie obeszła go aż tak. Mało tego, Blaise miał według siebie pełne prawo do bycia zdenerwowanym. Kto kompletował załogę, którą miał dowodzić? Dlaczego kobieta nie wykonała prostego zadania? Argent nie odpowiadał za wybory innych ludzi i Lowell musiał chyba poszukać sobie winnego gdzieś indziej.
- Zignorowała rozkaz, postawiła na samowolkę. W tej sprawie nie mam nic więcej do powiedzenia, a zażalenia możesz składać do kogoś, kto przyjmował ją do załogi – minę miał już raczej kwaśną, bo nie przywykł do powtarzania tego samego dwa razy.
Chaz musiał to w końcu zrozumieć albo odpuścić. Blaise nie był odpowiednią osobą, do szukania u niego pocieszenia. Jasne, mogli pogadać o tym przy kieliszku czegoś mocniejszego, ale oskarżenia i roszczeniowa postawa nie była pomocna w tym momencie.
- Czy odczuwasz potrzebę dowiedzenia się czegoś jeszcze? – zapytał cierpliwym tonem, ale wyprostował się na ławce i tym samym dał swojemu koledze do zrozumienia, że ich wspólny czas dobiega końca, a drążenie w kółko tego samego tematu może go dodatkowo ukrócić.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Lip 22, 2014 1:32 am

Niektóre słowa Argenta zdawały się cicho wchodzić do jego organizmu i zapętlać się jak uszkodzona płyta. Przycina się, lekko chrobotać, czasem niektóre znikały wraz z kolejnymi sekundami nagrania. Morranie, misja, zadania, śmierć, wina, bar, butelka wódki… Nie do końca wiedział, które zdanie było pierwsze, a które ostatnie. Następnie pojedyncze wyrazy rozpadały się w proch nie do uchwycenia, a przy każdym wydechu opuszczały płuca. Czy to w ogóle miało jakikolwiek sens?
Ciężkie powieki same opadły, sprawiając, że cały park, odgłosy, ludzie nie należeli do rzeczy ważnych. Nic wtedy nie należało nawet do rzeczy realnych, wszystko rozmazywało się gdzieś w ciemności zamkniętych oczu. Prawie jakby złamana dusza próbowała dogorywać w samotności. Jednakże, po wycofaniu wszystkich obrazów nie przyszło ukojenie, spokojna pustka.
Pokazało się jedno małe wspomnienie o trochę większej dziewczynie.
Ona miała wtedy może jeszcze szesnaście/siedemnaście lat, może przygotowywała się do matury… Nieważne, jednak śmiała się głośno. Echo tego, jedynego prawdziwego dzięki zdawało się rozchodzić po okolicy, przebijając się przez odgłosy miasta. Jedna z kresek przy górnej powiece zdawała się trochę rozmazać, ale to nic nie szkodziło. Z reszta tak samo jak brunatne włosy założone niezgrabnie za ucho. Ważniejsze były oczy pełne radości. Ciepły brąz przytulał się do lekko rozszerzonych źrenic, jakby obawiał się, że kiedyś mroźna zima mogłaby przynieść im nieprzyjemne uczucie chłodu. Sprawić, że stracą swoją autentyczność, przestaną być pełne życia.
Charles czuł ciepło dotyku pochodzące z drobnych dłoni, które ściskały go tak bardzo mocno, że zadawały się tracić krążenie. Zieleń parku za jej głową mieszała się z bajecznymi budynkami. Na sam koniec kolażu z kolorów i szczegółów, zabrzmiał głośny krzyk pomieszany z chichotem, łapaniem równowagi.
„Chaz! Chuck! Charlesie Lowellu, zaraz się przewrócę!”  
Pamięć o tamtym, kończącym się lecie, kręceniu się jakby nigdy nic, jakby problemy nie istniały, były nad zazwyczaj żywe. Umysł sprawił złudne uczcie, jakoby nie miało to miejsca kilka lat temu. Czuł, że wiruje. Morranie żyła, była tuż obok niego. Utrzymywał wszystko we względnym porządku.  
Zgiął palce prawej dłoni, łapiąc majowe powietrze. Dreszcz przeszedł po całej ręce, następnie zbiegł po kręgosłupie niczym pod drabinie o zróżnicowanych, powyginanych szczeblach.
Jego siostra wcale tam nie stała. Próbował złapać powietrze, które uciekało miedz palcami.
- Straciłeś kogoś? - wyszeptał na tyle cicho, że Blaise najpewniej mógł wychwycić jedynie niewyraźny szelest. Zadawał to pytanie na próżno, bo przecież znał odpowiedź. Nawet jeśli była błędna, to wtedy utrzymywał się tylko przy swojej prawdzie.
Otworzył oczy i nie ujrzał przed sobą ławki, pęknięcia na powierzchni pomalowanego drewna, czy kręconych włosów generała, oficera… czy jakikolwiek stopień nadało mu wojsko najcudowniejszej Almy. Widział kawałek trawy, rzędy kwiatów, małego ptaka wzbijającego się do lotu.
Odwrócił się w jego kierunku na pięcie. Zbliżył się do ławki, oddychając miarowo. Prawie wyrażając chęć na ulokowanie w pobliżu rozmówcy. Co lepsze, nawet mięśnie twarzy zmusiły się o uśmiechu. Pomiędzy ruchami, przewracającymi się słowami, jakby w migawce, pojawiła się twarz Morri. Zaśmiała się mu prosto do ucha.
- Dziękuję, - mimo wszystko wypadało zachować dobre maniery, prawda? - A teraz już…
Zamachnął się, mocno ścisnął pięść, z całej siły wymierzył mu cios prosto w twarz. Wszystko wydarzyło się tak szybko. Nie zarejestrował, kiedy ręka wróciła na poprzednie miejsce. Celował w nos i sądził, że to właśnie tam trafił. W końcu nie robił tego na co dzień, jednak praktyka czyniła mistrza.
- Zamknij się, Argent - wysyczał, rozprostowując palce.
Chaz w tych wszystkich emocjach nie poczuł jak po lewym poliku spłynęła łza. Być może zawierała wszystkie negatywne uczucia nagromadzone w jego wnętrzu, a może była jedynie początkiem tego, co miało nastąpić później.
Powrót do góry Go down
the leader
Blaise Argent
Blaise Argent
https://panem.forumpl.net/t1110-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2291-blejz#31637
https://panem.forumpl.net/t1332-blaise-argent
https://panem.forumpl.net/t2001-zapiski-blejza
https://panem.forumpl.net/t1338-blaise
https://panem.forumpl.net/t1447-blaise-argent
Wiek : 31
Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera
Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15),
Znaki szczególne : kilkudniowy zarost.
Obrażenia : częste bóle brzucha

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Lip 22, 2014 6:59 pm

>> podkład muzyczny <<

Nie miał nic więcej do powiedzenia i tylko wpatrywał się w Charlesa, bez śladu emocji na twarzy. Współczuł mu, to jasne, ale nie uważał żeby poklepywanie po ramieniu mogło jakkolwiek pomóc w tym przypadku. Blaise nie był osobą, której można by się było wypłakać na ramieniu i Lowell chyba wiedział, że nie może tego oczekiwać. Tylko czas mógł wyleczyć ranę po stracie kogoś bliskiego, a tego miał chyba pod dostatkiem.
Obserwując swojego towarzysza, zamyślił się na chwilę, wpatrzony w sylwetkę mężczyzny. Jego pytanie przeszło bez echa, choć Argent myślami znów wrócił do momentów, w których obserwował swoich braci ginących na Arenach. Jego nie miał kto pocieszać, nie było nikogo, kto mógł by być pociągnięty do odpowiedzialności. Zduszony żal wybuchł w najlepszym możliwym momencie, podczas rebelii, a Blaise umiejętnie przekształcił go w pewnego rodzaju napęd, dzięki któremu udało mu się przetrwać tamte ciężkie czasy. Charles raczej nie miał szans na podobne doświadczenie, na całe szczęście. Prędzej czy później znajdzie drogę ujścia dla swojej rozpaczy, a Argent nie będzie mu w niczym potrzebny.
Zamyślony oficer stracił na czujności i dosłownie w ostatniej chwili zdążył przesunąć twarz tak, że pięść Lowella trafiła w policzek tuż pod okiem, omijając nos. W pierwszym odruchu Blaise błyskawicznie chwycił dłoń mężczyzny i wykręcił ją, ale gdy spojrzał na zbolałą minę swojego kolegi, odpuścił całkowicie. Uwolnił jego rękę, dotknął swojego policzka, a Chazowi rzucił jedynie spojrzenie spode łba.
- Ulżyło ci? - warknął, odczuwając powoli pulsujący ból.
Nie miał zamiaru mu oddawać, ale żeby ten stan rzeczy się utrzymał, należało stracić pana redaktora z oczu jak najszybciej. Blaise podniósł się więc z ławki i chwycił swój kask, a następnie syknął tylko:
- Morraine na twoim miejscu uderzyłaby mocniej.
Rzucił Lowellowi ostatnie chłodne spojrzenie, po czym odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę parkingu, nie oglądając się za siebie.

| zt
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Lip 29, 2014 11:40 pm

Ciepło rozchodziło się po całej ręce, mieszając ekspresyjne uczucia kilku chwil z pewnego rodzaju bólem. Niekoniecznie czysto fizycznym. Charles rozprostował powoli palce, spoglądając na swoją dłoń. Lekko drżała, a palce przybierały czerwonawy odcień od uwolnienia z morderczego ścisku. Oddychał głośno, jakby w jakiś niezrozumiały sposób miałoby to po raz kolejny pomóc w walce z tym, czego się dopuścił. Nigdy nie był typem takiego człowieka. Nigdy nie uderzył kogoś, kogo naprawdę gdzieś w głębi duszy lubił, a przynajmniej uznawał za dobrego znajomego. Właściwie to on nigdy, przez przeszło trzydzieści jeden lat swojego życia w Kapitolu nie przyzwyczaił się do bójek, używania przemocy do rozwiązywania swoich problemów więc… Co tak naprawdę nim pokierowało?
Może wariuję?
Ponownie zgiął palce, zupełnie nie zwracając uwagi na Argenta, który mógłby odpowiedzieć na wyzywanie rzucone mu postu w twarz. Dosłownie prosto w twarz. Prawdę powiedziawszy, redaktor naczelny jeszcze przez moment liczył na odpowiedź. Próbował wierzyć, że może silne uderzenie mogło zadziałać jak gwałtowne przebudzenie z rąk koszmaru, wytworzonego przez naszą podświadomość. Cios między oczy, czy w któryś bok szczęki sprawi, że to, co rozpadło się tego dnia na kawałki, których nikt nie był w stanie posklejać, samoczynnie wróciłoby na własne, odpowiednie, zajmowane przez lata miejsce.
Jakieś wyrazy próbowały przebić się przez głęboką nieobecność, aczkolwiek nie składały się na nic ważnego, nic mądrego. Ignorował je, starając się kontrolować otoczenie, aby także ono nie zapadło się pod ziemię, zostawiając go wśród niczego na kawałku jeszcze nienagrzanej kostki. Czubki jego butów znajdowały się w takim samym stanie jak poprzednio, co oznaczało, że może aż tak wiele się nie zmieniło. Przynajmniej w tamtej sekundzie, pomiędzy żyjącymi ludźmi oraz jego osobą.
Usiadł na ławce, samoczynnie pochylając się. Złapał się za kark. Dużo, trochę za dużo jak na jeden moment, myśli krążyło w jego wnętrzu, ponieważ ta rozmowa sprawiła, że wiele wydarzeń nabrało autentycznego dźwięku. Cała pieprzona misja, cholerny zgon Morri. Chciał krzyczeć, że wszystko było nieprawdą, że ONA NADAL ŻYŁA… Mimo ogromnego pragnienia, nie potrafił.
Cichy, aksamitny głos podpowiadał prawdziwy ciąg zdarzeń przeszłości.
Niespodziewanie jedna z myśli wypędziła całą resztę. Zastanowił się na tym, jak to wszystko miało wyglądać bez niej. Jakim uczuciem miał być brak możliwości zadzwonienia do małego kujona-naukowca z pytaniem w jakich cząsteczkach aktualnie grzebał? Czy spotkał już swojego księcia od fulereny tudzież sympatycznego pana od klasterów atomów metalu? Ewentualnie rzucał hasło dotyczące ich najbliższego spotkania. Czasem najzwyczajniej dzwonił porozmawiać, dowiedzieć się co słychać. Oczywiście, bywały także kłótnie, ale zazwyczaj dzieli się miedzy sobą jak starzy kumple nudnymi spostrzeżeniami on na temat imprez dla dziennikarzy, kreatywnego tworzenia powieści (swoją drogą z jakąś tam możliwością późniejszego wydania), a ona odwzajemniała to bezgraniczną miłością do jednej pani z budki od kawy-deszczówki, próbą dokonania niesamowitego odkrycia możliwego do zapisania na kartach historii, nowo obejrzanym filmem z kina niezależnego, wieloma najbardziej istotnymi rzeczami we wszechświecie...
Uśmiechnął się na tych kilka wspomnień, gdzieś w oddali prawie zabrzmiał jej beztroski śmiech, lekko zniekształcony przez głośnik aparatu telekomunikacyjnego. Chociaż zrozumiał, że właśnie to nigdy już nie wróci.
Nie wiedział, co zrobi z tymi wszystkimi błahostkami, które jej opowiadał. Mógł zostawiać pannie Lowell mniej lub bardziej nieme wiadomości na poczcie głosowej, wysyłać listy, mimo że już nigdy nie miałaby możliwości ich odsłuchać, przeczytać. Mógł też oszukiwać się, ze wyjechała na wieczne wakacje od półświatka Kapitolu… co nie byłoby aż takim wielkim kłamstwem.
Potrzebował pomyśleć na tym w samotności z kieliszkiem wina, przeglądając zdjęcia, wspominając. Gdzieś z dala od całego świata, by oddać w intymny sposób szacunek siostrze.
Poszukiwania spokojniejszego, samotnego miejsca brzmiały nieźle. Marzył o miejscu, w którym nikt nie mógłby go zauważyć, ciekawskie oczy przechodniów nie rzucały osądu, ludzie nie śpieszyli się do domu.
Pragnął znaleźć się na podłodze pomiędzy skórzaną sofą a stolikiem, snem a jawą w zupełnej samotności.
    |Zt.

Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 7:26 pm

| dwa dni po powrocie Gerarda ze szpitala

Gerard zasnął.
Wiedziała to tylko dlatego, że przed wyjściem z mieszkania zajrzała do jego sypialni, sprawdzając, czy niczego mu nie brakuje. Książka, którą czytał leżała na jej miejscu w łóżku (ciągle nie mogła przyzwyczaić do tego, że mogła spać u jego boku), rozkopany koc zsuwał się na podłogę a klatka piersiowa Ginsberga unosiła się powoli. Przez dłuższą chwilę obserwowała ten wręcz czuły obrazek, opierając skaleczony policzek o framugę drzwi, po czym cicho podeszła do śpiącego mężczyzny, nasuwając na niego koc. Nie, nie przepełniała jej tkliwa czułość, raczej spokojny pragmatyzm - Gerard, nawet śpiący, nie przypominał słodkiego aniołka. Przez chwilę fantomowo odczuła, jak zareagowałby, gdyby się teraz obudził - była pewna, że skończyłoby się jej złamaną ręką - i zadrżała, ale sekundę później już wychodziła z sypialni, otulając się jasnoniebieskim swetrem i sięgając po zwykłą, płócienną torbę.
Nie lubiła spacerów po znienawidzonym mieście, śmierdzącym spalinami i śmiercią, ale nie zamierzała tkwić w mieszkaniu jak wątła królewna. Wolała działać, dlatego zamknęła za sobą drzwi apartamentu i po chwili była już na ulicy, idąc w kierunku pobliskiej apteki. Wybrała drogę przez duszny o tej porze park - słońce grzało w południe naprawdę mocno - szurając brązowymi trzewikami na obcasie po wysypanej żwirem ścieżce. Pierwszy strach i niepokój o Gerarda przygasł; teraz skupiała się wyłącznie na konkretach, zastanawiając się, czy pamięta jeszcze jak używa się karty kredytowej. Zdecydowanie wolała obrót pieniędzmi, jednak musiała sprostać wyzwaniom. Dla kogoś tak aspołecznego udanie się do apteki i rozmowa z farmaceutką o bandażach i kwasie foliowym było nie lada wyczynem. Udało się jej jednak przeprowadzić w głowie całą rozmowę i mijała kolejne ławki z coraz mniejszym zdenerwowaniem, wracając myślami do śpiącego Gerarda. Myślami oddanymi i spokojnymi; ani razu jej wyobrażenia nie zabłądziły w kierunku uduszenia go poduszką.
Powrót do góry Go down
the odds
Kolczatka
Kolczatka

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 7:38 pm

Nikt nie zwrócił uwagi na samochód, zaparkowany niedaleko wyjścia z parku. Czarny, nieoznakowany wóz nie rzucał się w oczy. W pewnej chwili wysiadło z niego pięciu mężczyzn; szósty pozostał na swoim miejscu, w każdej chwili gotowy włączyć silnik i odjechać.
W parku nie było zbyt wielu osób, a w polu widzenia ubranych w ciemne barwy mężczyzn była jedynie przechadzająca się Maisie, najwidoczniej pogrążona we własnych myślach.
- To ona – powiedział jeden z nich. Znajdowali się na tyle daleko, że dziewczyna nie mogła ich usłyszeć. – Pamiętajcie, musimy jak najszybciej zabrać ją na miejsce. Im prędzej, tym lepiej.
Jeden z pięciu, młody, z wyglądu sympatyczny chłopak, odłączył się od grupy i podszedł do Maisie.
- Przepraszam – zaczął przymilnym tonem. – Mogłaby mi pani pomóc? Dopiero co pojawiłem się w Kapitolu i szukam mojego kuzyna, prowadzi aptekę. Mógłbym prosić panią o pokazanie mi drogi?
Rozłożył trzymaną w dłoni mapę; gdy Maisie zerknęła na nią, drugi mężczyzna podszedł do niej szybkim krokiem i uderzył ją płaską dłonią w kark, aż upadła.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 8:19 pm

Śmieszne, że kilkanaście lat temu wykorzystałaby taką okazję bardziej morderczo, wbijając Gerardowi nóż między żebra albo próbując udusić go własnym paskiem. Gdyby pamiętała swoje myśli z tamtego okresu - myśli faktycznie prowadzące do nieudanej próby zabójstwa - pewnie doskonale rozumiałaby wahanie przy tego typu działaniach. Nie, nie w kategoriach zła i dobra; uważała po prostu, że szybka śmierć była zbyt łaskawa dla kogoś, kto tak zniszczył jej życie. Dawne echa rozmyślań nie docierały jednak do teraźniejszości, w której jedynym wybrykiem Maisie było opuszczenie mieszkania bez wyraźnego poinformowania o tym Gerarda.
Dość naciągane, nie była przecież więźniem (oj, głupiutka i naiwna Mai), mogła wychodzić gdzie chciała, jednak i tak czuła się nieprzyjemnie ze świadomością, że po obudzeniu Ger zastanie pusty apartament. Miała nadzieję, że załatwi wszystko tak szybko, że opiekun nawet nie zorientuje się o jej nieposłuszeństwie. Dla większego dobra: potrzebował przecież nowych bandaży a ona sama leków, spisanych na kartce leżącej w kieszeni długiej sukienki. Nie dopytywała i nie protestowała, gdy ginekolog podsunął jej cały spis medykamentów, zerkając na nią dość dziwnie znad grubo oprawionych okularów. Mogłaby się zaniepokoić - takie spojrzenia zazwyczaj wróżyły coś niedobrego - ale przecież uspokoił ją co do zdrowia dziecka. Wszystko się powoli układało i Maisie szła raźno ścieżkami parku prawie zupełnie zrelaksowana - o ile można mówić o rozluźnieniu w znienawidzonym mieście - kompletnie nie zwracając uwagi na mijających ją ludzi.
Młodego chłopaka pewnie też ominęłaby bez słowa, ba, nawet kiedy zaczepił ją szalenie uprzejmym tonem zdążyła z rozpędu zrobić kilka kroków, odwracając się dopiero po kilku sekundach. Wyrwana ze swoich myśli z lekkim zdezorientowaniem wpatrywała się w mapę, podetkniętą jej przed nos, nie odzywając się wcale. Żadnego uprzejmego nie sądzę, żebym wiedziała ani pokręcenia głową; przypadkowe spotkania trzeciego stopnia dla kogoś, kto większość życia spędził w chylącej się ku ziemi chatce, nie było przyjemnością.
Postanowiła jednak zachować się nieco normalniej i już otwierała usta, żeby w miarę grzecznie przyznać się do swojej słabej orientacji w terenie (to nic, że do apteki właśnie zmierzała), kiedy intuicyjnie wyczuła, że ktoś podchodzi do niej od tyłu. Nie było czasu na żadną reakcję, bo już ciężka ręka uderzała ją w czułe miejsce na karku a sama Maisie szorowała kolanami po żwirze, dziurawiącym jej sukienkę. Zabolało; dopiero teraz dość głośno krzyknęła z zaskoczenia, próbując opanować zawroty głowy i myśleć odrobinę sensowniej. Na razie jednak serce biło jej w przyśpieszonym rytmie i próbowała zorientować się w sytuacji.
Powrót do góry Go down
the odds
Kolczatka
Kolczatka

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 8:43 pm

Mężczyzna, który uderzył Maisie, nie musiał ponawiać ciosu. Dziewczyna ułatwiła sprawę, padając na ziemię, choć głośny krzyk nie był tym, czego napastnicy potrzebowali.
- BIerzcie ją, szybko!
Nagle obaj mężczyźni postawili Maisie na nogi i zacisnęli dłonie na jej rękach, wykręcając je do tyłu. Trzeci z grupy podbiegł do nich i stanął za dziewczyną, przyciskając chłodną lufę pistoletu do jej pleców.
- A teraz powoli, gołąbeczko. - powiedział jeden z nich. - Idziemy spacerkiem do samochodu, a ty trzymasz buzię na kłódkę, inaczej nasz kolega z tyłu poczęstuje cię kulką w kręgosłup. A tego wcale nie chcemy, prawda?
Pociągnęli ją w stronę auta, którego kierowca wykonywał jakieś dziwne gesty, pokrzykując coś cicho.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 9:27 pm

Żwir przykleił się do jej obdartych kolan i nieprzyjemnie drażnił rozdartą skórę, ale akurat fizyczny dyskomfort znajdywał się na ostatniej pozycji z listy spraw martwiących Maisie Ginsberg w to letnie południe. Na prowadzenie wysuwał się instynktowny strach. Nieco zwierzęcy, intensywny i obezwładniający; już dawno nie gościła w swoim organizmie takiej dawki hormonów stresu i pewnie dlatego reagowała nieco ociężale.
Powinna przecież zerwać się na równe nogi i próbować ucieczki; powinna zacząć kopać i wrzeszczeć; powinna złamać mężczyźnie rękę lub...Nie, to były tylko denne mrzonki nieistniejących superbohaterek. Tak jak Maisie przypuszczała: kulturalny chłopak nie był sam. Usłyszała inne głosy i szarpnięcie innych dłoni, stawiające ją na równe nogi. Zdecydowanie i brutalnie; zachwiała się nieco, kiedy wykręcili jej nadgarstki do tyłu. Równowagę odzyskała dopiero w chwili, w której kolejny nieznajomy odezwał się a ktoś przyłożył do jej kręgosłupa pistolet.
Wyczuła chłód stali - drażnił jej skórę pomimo materiału sukienki i swetra, zresztą rozpoznałaby ten kształt wszędzie. Okrągłe wyjście lufy naciskało na jej kręgosłup na tyle mocno, że mogła być pewna, że to prawdziwa broń a nie plastikowy straszak. Dziwne; myślała właśnie tak, krótko, badawczo, nie poddając się panice, spięta jednak do granic możliwości. Ciężko było jej nawet nabrać powietrza i oddychała dość świszcząco. Tak, mogłaby krzyknąć; mogłaby zacząć się wyrywać i pewnie tak by zrobiła, gdyby nie fakt, że nie znalazła się w tej sytuacji sama. Pewnie chcieli ją okraść, pewnie wszystko skończy się za pięć minut i wróci do domu. Była przekonana o chwilowości kryzysu...dopóki nie zorientowała się, że mężczyźni ciągną ją do samochodu.
To bez wątpienia stało się bodźcem zapalnym; instynktownie krzyknęła, próbując wyrwać nadgarstki z uścisku. Czym innym było pozbawienie portfela a czym innym wizja wepchnięcia do samochodu i zawiezienia....nie, nie wiedziała gdzie; nie wiedziała też o co chodzi tym ludziom ani dlaczego nagle znalazła się w tak krytycznym punkcie swojej nudnej, szarej egzystencji. Los widocznie przestał jej sprzyjać.
Powrót do góry Go down
the odds
Kolczatka
Kolczatka

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 EmptyWto Sie 05, 2014 9:54 pm

- Spotkojnie, dziewczyno! - jeden z porywaczy wymierzył Maisie siarczysty policzek, gdy zaczęła krzyczeć; inny zaraz wsunął do jej ust naprędce przygotowany knebel, mający stłumić jakiekolwiek dźwięki.
- Tak się nie da, złapcie ją mocniej- powiedział trzeci, a jego towarzysze wykręcili jej ręce jeszcze boleśniej
Ucisk, jaki Maisie czuła na plecach w miejscu, gdy przystawiono pistolet, nagle znikł. Zamiast tego pojawił się dokładnie tuż przy jej lewej skroni, a cichy trzask oznaczał jedno - broń została odbezpieczona.
- Uspokój się - usłyszała cichy, stanowczy głos. - Nikt nie chce zrobić ci krzywdy. Nikt cię nie zgwałci, nikt cię nie potnie. Po prostu współpracuj i pozwól się zaprowadzić, w przeciwnym razie użyjemy siły.
Zawiesił na chwilę głos.
- Ale jeśli dalej będziesz wić się jak piskorz, będziemy zmuszeni strzelać.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Emerald Park - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 6 Empty

Powrót do góry Go down
 

Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 6 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Emerald Park
» Floradale Park
» Park przy szpitalu
» Park przy szpitalu
» Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Centrum miasta-