IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Emerald Park - Page 2

 

 Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyPią Maj 03, 2013 3:03 pm

First topic message reminder :



Chociaż większa część centrum miasta pokryta jest betonem, stalą i szkłem, to znalazło się tu także miejsce dla zieleni. Emerald Park przez wszystkie cztery pory roku cieszy się obecnością spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy, którzy chętnie odpoczywają na licznych ławeczkach, w otoczeniu szmaragdowozielonych trawników, drzew i krzewów.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Lana Crowly
Lana Crowly
Wiek : 22
Zawód : Stylistka

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 10:05 am

-Owszem, jestem stylistką. A ty jesteś... Przykro mi, ale nie mogę skojarzyć... - odpowiada dziewczyna patrząc na mnie przepraszająco. Po chwili druga, Lophia, wstaje z ławki i żegna się z nami.
- Do zobaczenia - mówię, uśmiechając się - Jeszcze raz dzięki za chusteczkę - wołam za nią machając ręką. Kiedy dziewczyna znika z naszego pola widzenia zwracam się do Melanie.
- Oh, ja też jestem stylistką! - mówię, uśmiechając się - Ale fakt, możesz mnie nie kojarzyć... ostatnimi czasy przesiadywałam w Trzynastce, więc pracowałam przy Igrzyskach przed rebelią - tłumaczę, zupełnie zapominając, że praktycznie dziewczyny nie znam. Ale trudno. Mam nadzieję, że nie jest jakąś wielką zwolenniczką Snowa i że zaraz nie wyciągnie sztyletu aby mnie zadźgać. Patrzę na nią uważnie i staram się odczytać, co myśli. Nie wygląda na mordercę, chociaż pozory mylą. Tak czy owak postanawiam jej jednak zaufać. Jeśli chcę zrobić krok naprzód muszę.
- W tym roku znów wracam do pracy... Co jak co, ale chyba to jest moje powołanie - śmieję się. Nawet nie zauważyłam, że przez ten cały czas nowa znajoma paliła papierosa. Nie przeszkadza mi to specjalnie, ale nie jest też najprzyjemniejszy z zapachów, jakie znam.
Pozaginajmy trochę forumową czasoprzestrzeń! A co!
A tak poważnie, trzeba wyciągnąć Lanę z ciemnej otchłani czasu
Czyli Lana wraca do domu
/dom Lany i Rowie/


Ostatnio zmieniony przez Lana Crowly dnia Czw Sie 01, 2013 2:18 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the victim
Melanie Fox
Melanie Fox

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 10:37 am

Oh, ja też jestem stylistką! Ale fakt, możesz mnie nie kojarzyć... ostatnimi czasy przesiadywałam w Trzynastce, więc pracowałam przy Igrzyskach przed rebelią. W sumie... Jesli Lana przebywała w Trzynastce to dziwne było, ze Mel jej nie poznała. Chociaz wtedy nie zależało jej na nowych znajomościach. Więc Lana pracowała wcześniej przy Igrzyskach, ma jakiekolwiek doświadczenie. Mel dostała posadę nie za bardzo wiedząc co będzie musiała robic, ale chyba praca stylistki nie jest strasznie ciężka. Lana natomiast zaczęła dziwnie przyglądac sie Mel. Jakby... oceniała kim jest i jakie ma zamiary. No cóż, teraz właściwie wśród rebeliantow wdarł sie podział na tych, którzy mają miękkie serca i chcą pomagać kreaturom z KOLCa i takich jak Mel. No, może przesada, ale na takich, którym obecna sytuacja w Panem nie przeszkadza.
- Więc masz przynajmniej doświadczenie. - Powiedziała uśmiechając się. W tym roku znów wracam do pracy... Co jak co, ale chyba to jest moje powołanie - Ja dopiero zobaczę czy mam smykałkę do tego wszystkiego, czy nie. - Powiedziała. Ciekawe jak ubierze swoich trybutów. Niedługo ma być Otwarcie. Miejmy nadzieję, że aktualnie styliści przegonią pomysłami stroje z wcześniejszych Igrzysk. Które w pewnym momencie stały sie monotonne. Ciekawe tez jak będa przebiegać wywiady. I treningi, bo mimo wszystko wcześniej dzieci trafiały do Osrodka już z jakimstam doświadczeniem. A w KOLCu czego mogły sie dzieci nauczyć. Chyba jedynie jak kraść, a to na arenie się im prawdopodobnie nie przyda.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySro Lip 10, 2013 10:21 pm

Violator, jakby nie patrzeć.

Dzisiejszego dnia można śmiało oskarżyć Mathiasa le Brun o syndrom troskliwego brata. Podejrzewam jednak, że gdyby jednak kiedykolwiek wspomniał mu o takowych podejrzeniach, chłopak ów dostałby białej gorączki. Od zawsze próbował sprawiać wrażenie kogoś nieprzejmującego się losem nie tylko własnym ale szczególnie cudzym. Może dlatego zawsze bywał chłodny wobec swojej młodszej siostrzyczki, uszczypliwy a często nawet okrutnie obojętny. Jednak zawsze starał się trzymać ją z dala od kłopotów i nikt nie mógł odmówić mu troski o Katy. Można rzec, że była tego oczkiem w głowie, dzieckiem które postanowił wychować. Jednak w życiu i tak bywa, że to co najcenniejsze odbierane jest nam w najmniej oczekiwanym momencie. I nieważne ile le Brun włożył trudu w jej utrzymanie, doprowadzenie do stanu używalności oraz żywotności. Zawsze próbował pokazać jej świat od całkiem innej strony, niż dostrzegali go inny, łamiąc przy tym tysiące punktów prawnych oraz stając naprzeciwko ogólnie ustanowionym normom. Nauczył ją unikać odpowiedzialności za wszelkie źle uczynki, radzić sobie oraz po prostu przeżyć. Może dlatego tak źle przyjął jej odejście, które doskonale wiedział, jak się skończy. Czy ją kochał? Nie zadał sobie jeszcze tego pytania, nie otwarcie ale podświadomie wątpił, aby mogło być inaczej. Zawsze będzie jego młodszą siostrzyczką, tą uroczą z pozoru oraz równie bezczelną co on. Była taka jak jej starszy brat. Starała się go naśladować. Niekoniecznie cieszył się z tego powodu, ale wątpił by mogło być inaczej. Od razu po tym jak opatrzył Sama i zszedł do baru, dowiedział się o wypadku na paradzie. Ba. Słyszał wiele interesujących opinii, przekręceń oraz historii o różnych wersjach wydarzeń, dlatego po prostu postanowił obejrzeć powtórkę oraz relacje na żywo. Pytanie: dlaczego wcześniej nie zdecydował się śledzić audycji na żywo? Być może ze względu na strach przed straceniem panowania nad sobą, kolejną osobistą kompromitacją. Powinien był zadać sobie pytanie, jakie ma to znaczenie względem ogromu tragedii jego siostry. Chyba wciąż jednak pozostawał samolubny, nawet jeśli chodziło o nią. O nią. O Katy. Jego siostrę. Jego ukochaną siostrę. Cholera. Dlaczego nie wychował się w normalnej rodzinie? Dlaczego jego ojciec musiał urodzić się psychicznie chorym ze skłonnościami do mordowania własnej rodziny. Cud, że schwytali go tuż przed tym, zanim mężczyzna zabił swoją żonę z dzieckiem. Ha! Jego matka wcale nie była lepsza! Tuż po aresztowaniu męża zaczęła sprzedawać się za pieniądze i być może byłaby dobrą opiekunką, miała wtedy dobre intencje. Potem jednak zobojętniała na swoje dziecko, a potem ich dwójkę. Dlatego Mathias darzył ją niesamowitą nienawiścią i na wieść o jej śmierci wielce się ucieszył. O jedną gębę mniej do wykarmienia. Tego wieczoru zarzucił jednak plecak na ramiona i nie zwracając uwagi na nic, co mogłoby zakłócić jego wędrówkę. Nie wspomniał o tym nawet Fransowi. Zresztą jego szef nie byłby zadowolony z faktu, że jego kumpel-pracownik znowu naraża się na niebezpieczeństwo. Ale on miał to w dupie, wszystko inne zresztą także. Kiedy tylko dowiedzial się o tym, że kilku trybutów uciekło, pomyślał o Katy i nie zawahał się posunąć do kolejnej próby wydostania się z KOLCa. Za swój cel obrał jedną z dziur w murze i zanim przez nią przeszedł, upewnił się, że nigdzie niedaleko nie czają się strażnicy. Zresztą na ulicach było dziwnie pusto i Mathias podejrzewał, że wszyscy zajęci są całym zamieszaniem związanym z paradą. Tym razem narzucił na siebie najlepszy płaszcz jaki udało mu się znaleźć w Violatorze, czyli naturalnie ten podkradziony Fransowi. Miejmy nadzieję, że nie będzie miał tego za złe le Brun, nawet jeśli tamtemu zdarzy się ją zakrwawić. Jego celem był budynek znajdujący sie na obrzeżach miasta. Doskonale je pamiętał, pokazał je Katy kilka lat temu, zaraz po tym jak rzuciła szkołę i było to pierwsze miejsce, do którego mogła się udać. I miał nadzieję, że ona pomyśli tak samo. Na pewno. Przecież była nim, tylko młodszą wersją oraz nieco dziewczęcą. Ale wciąż niesamowicie sprytną. Aby jednak się tam znaleźć musiał przedzierać się przez centrum. Obierał mniej zatłoczone uliczki w obawie przed jakąkolwiek kontrolą, zwolnił kroku dopiero w parku, w którym nie dostrzegł żadnego przechodnia. Odetchnął na chwilę z ulgą skupiając się na powolnym i na pewno niepodejrzanym spacerze.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Frobisher
Rufus Frobisher
https://panem.forumpl.net/t783-rufus-benjamin-frobisher
https://panem.forumpl.net/t785-relacje-frobiszera
https://panem.forumpl.net/t1291-rufus-frobisher
https://panem.forumpl.net/t821-frobisher
Wiek : 24 lata
Zawód : pianista i kompozytor.

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Lip 13, 2013 5:31 pm

zapewne z mieszkania Froba, ponownie więc początek.

Ile można siedzieć w miejscu? Inna sprawa, kiedy pochłania Cię coś tak, że wstać nie chcesz. Najpierw chodzisz w kółko po pokoju, a potem olśniewa Cię, że przecież możesz zrobić coś konstruktywnego. Przykładowo zapisywać nuty. Więc siadasz, bierzesz do ręki długopis i na kartce w pięciolinie zapisujesz pełno znaków, które dla muzycznych ignorantów są tylko robaczkami - dla Ciebie zaś nutami. Żal serce ściska, że podobnych ludzi jest pełno. Jeśli nie ignorantów właśnie, to irytujących staruszków, którym nie zrobisz nic tylko dlatego, że wiesz, że skończyłoby się to dla Ciebie... smutno. Chociażby śmiercią. Czasem żałuję, że nie znam dokładnej daty śmierci Petrusa, bo odliczałbym do niej dni. Podobna niewiedza mnie dobija więc cierpliwie czekam na jego marny koniec. Napiszę wtedy wybitne dzieło, najprawdopodobniej jedyne wesołe, jakie mi wyjdzie. W tonacji d-moll, jak sądzę, jednak nad tym musiałbym jeszcze pomyśleć. Tymczasem ów staruszek proponuje Ci oglądanie kilku biednych dzieciaków, które czują na swoich plecach oddech śmierci. Jak tak można? Więc odmawiam, słysząc propozycję jeszcze kilka razy. Emocje gotowały się we mnie jeszcze długo, kiedy nie chciałem wystawiać nawet nosa ze swojej samotni jakby w obawie, że Petrus będzie stał za progiem. Jego widok przyprawiał mnie o odruch wymiotny oraz chęć złapania go za włosy, następnie uderzania jego pustym, pełnym intryg, zakutym łbem, do którego nie dociera nawet cholerna muzyka w ścianę. Wczoraj napisałem jedynie jedną stronę utworu, a biorąc długopis w dłoń naszła mnie chęć na napisanie listu.

Napisanie listu... To już sześć lat, przynajmniej tak mi się wydaje. Usiadłem przy biurku, wyciągając kartkę w pięciolinie. Zapisałem zaledwie kilka nut, które były jedynie przypuszczeniem, że są prawidłowe. Wyjście do fortepianu równało się z przerwaniem oglądania parady Petrusa, co oznacza, że musiałbym się z nim spotkać. Niepewność przemieszana z gniewem i tęsknotą powoduje mieszankę niemal wybuchową. Nadgarstek bolał mnie od zbytniego naciskania na papier, a usta od zaciskania ich o czym zorientowałem się dopiero po chwili. Westchnąłem, odkładając kartkę z nutami i zamieniając ją na czystą, gładką, na której zaraz miałem zamieścić słowa. Oczywiście właśnie wtedy musiał przyjść Petrus, który momentalnie ponownie zburzył spokój jaki zdołałem osiągnąć dzięki papierosom.

Nie mogłem znieść kolejnej kłótni z nim. Obiecałem sobie, że list napiszę jak wrócę i złapałem płaszcz, który założyłem w drodze. Nie wiedziałem dokąd idę, chciałem tylko uciec przed tym domem, przed tym człowiekiem, przed sobą samym. Kto by pomyślał, że uciekając przed teraźniejszością możesz trafić w przeszłość. Ewentualnie narkomani czy alkoholicy, którzy wracają do nałogu przez beznadziejną sytuację, w jakiej się znajdują. Moja przeszłość była o wiele inna, choć niemniej przerażająca. Przynajmniej dla mnie, Frobishera, który stanął jak wryty na widok spacerującej jej przez uliczki parku w Dzielnicy Rebeliantów.

- Mathias? - szepnąłem sam do siebie, robiąc kilka szybkich kroków w przód. Umysł podpowiadał mi, że to niemożliwe. Przystanąłem, nie mogąc oderwać wzroku od tak znajomych mi pleców. Jak więc znalazłem się tak blisko nich - nie wiem. Jak ktoś obcy obserwowałem swoją rękę, która nagle spoczęła na ramieniu najprawdopodobniej zupełnie nieznajomego mi mężczyzny i słyszałem swój głos, brzmiący zadziwiająco niepewnie. - Mathy?
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Lip 13, 2013 9:23 pm

Bezczynność. Mathias tego nie znał, to słowo nie stacjonowało w jego i tak już ubogim w wiele określeń słowniku. Le Brun posiadał proste życie. Definicja prostego życia? Czyli – nie martwisz się o to, że wpadnie ci w łapska nadmiar wolnego czasu, a wręcz przeciwnie, może ci go zabraknąć. Zresztą, to tak zwana egzystencja na krawędzi, robisz co chcesz, szwendasz się, gdzie tylko masz ochotę. Ale też musisz martwić się o to, czy następnego dnia będziesz miała wystarczająco pieniędzy, aby kupić sobie bochenek chleba. Ludzie w KOLCu żyli na dwa wymiary: albo nie żyli, albo żyli za bardzo. Jednym nie starczało czasu na zaczerpnięcie oddechu, drudzy, niczym żywe trupy, błąkały się po ulicach i czekały, aż jedzenie spadnie im z nieba na głowę. Jak w takim razie wyglądał dzień le Brun? Spędzał go na ulicy albo w Violatorze, albo poza KOLCem. Jak teraz. To kolejny raz należący od tych wyjątkowych, spowodowanych jakąś okazją. Cholera, chciał ją znaleźć, tak, kochał ją, ot jego siostra. Wredna, taka, jak ją wychował. I niech robią, co chcą, ale zostawią jego rodzinę w spokoju. Ostatnią członkinię zwłaszcza, bo Mathias zostanie sam, ostatni i niezwykle samotny. Bo choć miał wsparcie wielu innych, ufał im i traktował jak krewnych, bardzo irytujących, ale kochanych, to wciąż nie zastępowali mu tego, co stracił przez te lata dzieciństwa. Dorósł za szybko, zdecydowanie, zostawił za sobą dzieciństwo już jako sześciolatek, kiedy został zmuszony do samodzielnych wędrówek w poszukiwaniu jedzenia oraz, nieświadomie, czyjejś pomocy. Ale nikt się wtedy nie odezwał, nie podał mu ręki i nie próbował wesprzeć. Wokół sunęli kolorowi i zimni ludzie, królowie Kapitolu, księża i księżniczki, damy i panowie, wszyscy zawsze obojętni, piszczący oraz śmiejący się z przerażająco wysoką tonacją. Z czasem przekonał się, że tylko udawali, to gra – bo moda, bo nowości, bo tak jest bogato i stylowo. Bo ten świat był sztuczny oraz martwy. Niczym jałowe pole ale zielone od chwastów.
Usłyszał swoje imię. Przez moment miał ochotę zaśmiać się z ironii losu. Co to ma być, kurna? Żarty sobie stroisz? Naprawdę? To nie jest śmieszne.
Odwrócił się i zatrzymał, kiedy na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Poczuł spokój, otulił go miękką kołderką widząc twarz człowieka, który nie istniał. Nie mógł, nie potrafił… nie uwierzył w to, co widzi, miał wrażenie, że stoi przed nim zjawa. Ktoś, kogo kiedyś znał, może darzył uczuciem, może było silne, było miłe. Ale potem zniknęło, nić została brutalnie przecięta i tamten etap z jego żywota się skończył, nagle i okrutnie. Dlaczego więc nie był wściekły? Dlaczego…?
-Frobisher – powiedział, a potem po prostu się uśmiechnął szeroko. Zrobił krok do przodu, jakby wciąż nie wierząc, że mężczyzna przed nim jest prawdziwy. Najprostszym rozwiązaniem byłoby strzelić mu piąchą w nos i sprawdzić, czy poleje się krew, ale le Brun doszedł do wniosku, że zachowałby co najmniej nieuprzejmie – Jesteś prawdziwy jak cholera i żyjesz.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Frobisher
Rufus Frobisher
https://panem.forumpl.net/t783-rufus-benjamin-frobisher
https://panem.forumpl.net/t785-relacje-frobiszera
https://panem.forumpl.net/t1291-rufus-frobisher
https://panem.forumpl.net/t821-frobisher
Wiek : 24 lata
Zawód : pianista i kompozytor.

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Lip 13, 2013 11:43 pm

Mój Boże, przecież to głupota. Spotkanie z Mathiasem w takim dniu wydawało mi się jednym wielkim idiotyzmem. Proszę mi wybaczyć, ale jeśli kiedykolwiek wyobrażałem sobie nasze spotkanie... Jeśli sobie wyobrażałem... To na pewno nie w takich okolicznościach. Miałem przyjść do niego i przeprosić, a nie spotkać w parku, a potem patrzeć się na niego jakby miał wymalowane na czole "Kocham Mozarta", co swoją drogą, byłoby bardzo przyjemną odmianą. Być może skreśliłbym go z listy wyżej wspomnianych ignorantów, którzy czasem doprowadzali mnie do białej gorączki, myląc Chopina z Beethovenem. Doprawdy, nie mam na to nerwów.

Niemniej, to głupota. A konkretniej to, co powiedział i to, że nie miałem pojęcia jak się zachować. Nigdy nie przestałem go kochać, lecz to wszystko wydawało mi się jedną wielką kpiną losu. Moja Przeszłość stała przede mną tak, jak sobie tego życzyłem. Dopiero teraz poczułem narastającą panikę. Co powiedzieć, co zrobić? Milczałem przez chwilę, po czym palnąłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy:

- Jeszcze tak, choć nie gwarantuję, że nie strzelę sobie w usta. - bąknąłem po czym zaśmiałem się niemal histerycznie, zaraz biorąc głęboki oddech. Gdybym miał swoje emocje zapisać jako nuty, zapewne pokrywałoby się to z melodią "Szczęk", tego starego filmu. Spodziewałem się, że będzie to dla mnie przeżyciem, ale... Aż tak? I... dlaczego nie poczułem jednej wielkiej radości jak to jest na tych głupich filmach? Przełknąłem głośno ślinę, spuszczając głowę. - Co ty tu robisz? - zapytałem cicho, nie mogąc opanować emocji, które szalały we mnie niczym istny sztorm na morzu. Resztki rozsądku, które mógłbym nazwać statkami tonęły bez ratunku, a serce waliło takim rytmem, jakby szaleniec dorwał się do kotłów.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyNie Lip 14, 2013 11:13 am

Spotkanie z Rufusem. Miało być inne. Nie. Stop. Miało go nie być. To okrutne, tak bardzo okrutne że strony Mathiasa, że o nim praktycznie zapomniał. Jak jednak miał pamiętać? Żył daną chwilą, żył tym, co akurat przynosił mu los, nie patrzył w przeszłość, bo nie chciał się nią kierować. Wciąż, przez cały czas, szukał własnej ścieżki mając nadzieję, że kiedyś okaże się, że gdzieś istnieje lepszy świat i lepsza przyszłość. Dla niego i dla Katy. Potem w końcu zrozumiał, że to tylko naiwne marzenia, wtedy, w tym momencie, wyrzekł się ich. I od tamtej pory nie posiadał nic prócz własnych zachcianek oraz trosk. Musiał walczyć o to, aby przeżyć. Wielokrotnie znajdował się na granicy śmierci, umykał jej sprytnie. Dlatego w jego życiu nie było czasu dla Froba. Nawet na wspomnienia o nim. Nawet nie ufał w to, że kiedyś go spotka i będą mogli kolejny raz wpaść w swoje ramiona. Cóż... Mathias na pewno nie był nigdy romantykiem, nie marzył o miłości oraz szczęśliwym związku. Kiedyś może tak, ale sam wielokrotnie się zawiódł. Można rzec, że zawsze uczył się na własnych błędach i wnioskując po tym, jaki jest teraz, musiał spotkać się z wieloma przykrościami. Teraz nie miało to żadnego znaczenia, to przeszłość, tamta... W Kapitolu. Było całkiem inaczej. Był nikim. Teraz może pełnić rolę w społeczeństwie, może patrzeć na dawnym władców oraz lordów z góry śmiejąc się im w twarz. Teraz był zaskoczony, nie zszokowany, po prostu... Trudno było mu w to uwierzyć, bo nigdy nie wierzył w to, że go spotka. A nawet jeśli miałoby się to wydarzyć, na pewno w innych warunkach, nie teraz, kiedy szuka siostry i ma do roboty kilka innych spraw niż wspominanie przeszłości. Zwłaszcza takiej, która mało dotyczyła jego obecnego życia. Dlatego jedynie uśmiechnął się na wspomnienie o kulce w łeb i nie odpowiedział. Podniósł jedynie wzrok, aby po raz kolejny spojrzeć mu w oczy, prosto w nie, jakby szukając wyjaśnienia: po co? Dlaczego? Jaki to miało sens? Po co po raz kolejny musieli się spotkać?
-Szukam siostry - odpowiedział bezmyślnie i chwilę potem zdał sobie sprawę, jak bardzo idiotycznie musiało to zabrzmieć. Dlatego znowu zaśmiał się nerwowo cofając o krok. Katy. Tak bardzo idiotyczne brzmiała jego wypowiedź ukazując cały sens tej wędrówki. Żaden. Ona nie uciekła. Mogła uciec, ale to kurna nie ona. Dlaczego? Uczył ją... Tego wszystkiego. Uczył ją żyć. Dlaczego ma umrzeć? - Dożynki - dodał w kwestii wyjaśnienia i znowu spojrzał nie na Froba, a na drzewa znajdujące się tu za nim. Były spokojniejsze, nie wwiercały w niego wzroku wyjaśnienia. Były po prostu drzewami. Uciekał przed prawdą, przed przeszłością. Nie chciał o niej rozmawiać, choć wiedział, że jest kompletnym tchórzem, to jednak niczego nie zmieniało. Wolał, żeby Rufus w jego wyobrażeniach pozostał taki, jaki był i jest a nie jako nowy człowiek, ktoś obcy i całkiem mu nieznany. Zmienił się i to Mathiasowi nie odpowiadało. Oboje się zmienili. Nie wiedział, czemu wciąż stał i o nim myślał. Powinien odejść jak najszybciej nie zważając na protesty, nie żegnając się. Tak jak on. Brutalnie uciąć to, co ich łączyło. I w tym momencie mógł tak zrobić, ale nie chciał, bo prawda, choć prawdopodobnie bolesna, musiała w końcu ujrzeć światło dzienne. Poza tym, jeśli le Brun nie zapyta się o to teraz, już nigdy nie będzie ku temu okazji. Nigdy więcej. Do końca życia.
-Dlaczego wtedy zniknąłeś? - mimo to wciąż na niego nie patrzył, jakby... się wstydził. Ale to tylko iluzja. Wszystko dalej jest w porządku. Prócz Froba. Prócz Katy. Prócz całej reszty. Dlaczego?
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Frobisher
Rufus Frobisher
https://panem.forumpl.net/t783-rufus-benjamin-frobisher
https://panem.forumpl.net/t785-relacje-frobiszera
https://panem.forumpl.net/t1291-rufus-frobisher
https://panem.forumpl.net/t821-frobisher
Wiek : 24 lata
Zawód : pianista i kompozytor.

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyNie Lip 14, 2013 2:17 pm

Czułem się okropnie z myślą, że mogę chcieć go nie widzieć. Inaczej, chcę go widzieć, ale może nie teraz. Nie dziś, nie tutaj... Gdyby wciąż mi na nim nie zależało, nie miotałbym się teraz w środku jak mucha w pajęczynie, która chce się wydostać. Tym między innymi różniła się rzeczywistość od marzeń, które lubiłem snuć przez te cholerne sześć lat - stałbym teraz przed nim zupełnie spokojny, uśmiechnięty, być może obejmując go ramieniem. Poddawałem tę chwilę apoteozie, jak najprawdopodobniej całego Mathiasa. Pisząc do le Bruna byłem pewien, że nie spotkam się z jego reakcją. Był odległy, choć bliski. Teraz miałem wrażenie, że było na odwrót. Więc stałem jak ostatni kretyn, przeklinając się w duchu za równie kretyńskie słowa. Jak bardzo musiał mnie nienawidzić?

Myślałem o nim zbyt często. Był dla mnie niczym Eden, do którego przenosiłem się duchem kiedy ciałem musiałem znosić kolejne słowa Petrusa, jego krytykę dla moich dzieł oraz umiarkowane pochlebstwa takie jak "Dobra robota, Frobisher" za co jedynie miałem ochotę go zabić. Ignorowanie rzeczywistości jest dobrym sposobem na osiągnięcie przynajmniej względnego spokoju. Kiedy wyobrażenia stają przed Tobą tak, że możesz je nawet dotknąć... Cały mój rezon uciekł gdzieś daleko. Moje uczucia niewiele więcej różniły się od tego co czułem kiedy Petrus znowu dobijał się do moich drzwi. Pisałem wtedy list - o ironio! - do Mathiasa. Wówczas jeszcze było to moim sekretem. Wtedy staruszek wszedł, a jego ciekawość odnośnie moich prac wygrała nad grzecznością i niemal wyrwał mi papierek z ręki. Myślałem, że zemdleję. Emocje łomotały we mnie tak, jak teraz. Tamtego dnia oznaczało to mój koniec. Aż strach myśleć, co oznaczałoby to dziś. Miałem wrażenie, że tylko iniekcja na uspokojenie może uchronić mnie przed nagłym załamaniem nerwowym. Więc stoję dalej, czuję się jak kretyn, mam ochotę uciec jak najdalej, a wtedy słyszę te słowa, które przywróciły mnie do porządku bardziej niż by się to wydawało. Zmarszczyłem brwi, patrząc na Mathiasa. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, jednak Dożynki były wystarczającym wytłumaczeniem. Mój Boże, i ja się przejmowałem? Jeśli Mathy jej szuka, zapewne musiało jej się udać wydostać z tego całego chaosu! Przeklinałem się w duchu, że nie chciałem dołączyć do Petrusa.

- Mam szansę jakoś pomóc? - zapytałem dziwnie pewnie, zaskoczony brzmieniem swego głosu. Niestety, mój rezon znów odszedł kiedy padło pytanie, na które tak bałem się odpowiadać. Wziąłem głęboki wdech, starając się utrzymać maskę poważnego. Spokojnie, Frobihser, nie jesteś rozhisteryzowanym idiotą, tylko wrażliwym idiotą, dlatego przestań się przejmować. Skąd wiesz, że to się skończy źle? Podobnie próbowałem indoktrynować sobie optymizm przez dobrą chwilę kiedy milczałem, spuszczając głowę. Przynajmniej nie musiałem patrzeć mu w twarz. - Mathy, porozmawiamy o tym później, dobrze? - powiedziałem, zaskoczony z jakim chłodem wypowiedziałem te słowa. Zaraz odchrząknąłem, uśmiechając się do niego lekko. - Jeśli twoja siostra tu jest, nie mamy czasu do stracenia. - powiedziałem, rozbawiony swym bohaterskim tonem. Frobisher, źle z Tobą.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lip 16, 2013 2:42 am

Nie nienawidził go. To proste, że był zły, w dalekiej przeszłości przecież związał się z Frobisherem i wydawałoby się wówczas, że to poważny związek. Kto jednak wierzyłby w to, że Mathias le Brun, zwłaszcza szesnastoletni Mathias le Brun byłby w stanie być z kimś na dłużej? Zwłaszcza jeśli w grę wchodziły uczucia, co jest zresztą rzeczą banalną i przegraną - w rozumienia chłopaka. Z perspektywy czasu wszystko wygląda inaczej, kiedyś być może go kochał, to co ich łączyło mogło być prawdziwe, teraz jednak przypominając sobie te czasy i próbując wyobrazić siebie samego związanego z kimś na dłużej niż tydzień, z mężczyzną. Cholera, to było... Było złe. Teraz jest złe. Może to uraz po kilku dniach spędzonych w KOLCu, kiedy pewien uprzejmy pan zaproponował mu seks na zgodę (Jaką kurna zgodę?), a kiedy diler zwyczajnie odmówił, tamten próbował wziąć to siłą. I oto tak wylądował w Violatorze z rozciętym policzkiem, w śmierdzącym i brudnym kiblu z prawdopodobnie traumą do końca życia. Ale wtedy było inaczej, wszystko było inne... świat wydawał się spokojniejszy, ulice mniej zaludnione, a prawo nie istniało dla Mathiasa. Żył według własnych zasad i nikt się nim nie interesował, a teraz wręcz przeciwnie, Strażnicy tylko szukają takich jak on, aby zaraz potem publicznie się nimi zająć: powiesić, wychłostać, rozstrzelać lub pozbawić którejś części ciała. Le Brun czuł się jak w klatce, już nie patrzył na świat tak, jakby składał się on jedynie z kolorowych barw. Kiedyś tak było, było kolorowo, wesoło i beztrosko, mimo problemów. Z czasem zaczynało robić się ich więcej, z czasem do jego życie wstąpiła Katy i zaczął się nia opiekować tym samym zobowiązując się przytrzymać ją przy życiu.
Przytrzymać.
Przeraźliwie to zabrzmiało. Tak, jakby z góry miała umrzeć i tylko czekała na ten moment, a on usilnie próbowałby go odwlec. Może to prawda, może tamtego dnia, kiedy zaatakowało ją kilku chłopaków i usiłowało wykorzystać, miała zginąć. Tylko jaki to miałoby sens? Czy to oznaczałoby, że cokolwiek robimy i jak postępujemy z góry jesteśmy skazani na to, co zostało nam przypisane? Nie mamy na to żadnego wpływu? Mathias chciał wierzyć w to, że jednak w jakiś sposób, choćby z najmniejszym skutkiem, potrafiłby wpłynąć na swoją przyszłość. Nie chciał umierać, choć często sobie to powtarzał. Taki już niestety był, pogrążony we własnym świecie, własnych pragnieniach, pomiędzy dwoma biegunami, ale wciąż na równowadze. Własnej, podążał na własnej równoważni, nie patrzył na innych, był sobą we własnej osobie, po prostu Mathiasem le Brun. Ludzie często powtarzali, żeby przestał wierzyć we własne możliwości, własne zachcianki i w to, że potrafi.
Okradamy kantor? Ktoś chętny? Nie? Zrobię to sam, a wy, oczywiście, siedźcie sobie boku i wcinajcie popcorn patrząc jak zbieram wszystkie medale i nagrody.
Czasami wpadał, innym razem udało mu się ujść całemu z opresji, ale zawsze jakoś udało mu się wykaraskać. Może to szczęście, może spryt, może po prostu był szybki i zwinny, i trudno było go złapać Strażnikom, którzy nie znali ulic Kapitolu tak dobrze jak on. Ba, znał całą stolicę Panem, od wschodniego do zachodniego krańca. Wychował się sam, podróżując, często się gubiąc. Czasami trafiał do dziwnych miejsc i do tej pory sam sobie się dziwił, że nie skończył w jakimś obskurnym hotelu jako mały chłopczyk. Może rzeczywiście musiał żyć, taki był jego cel... żyć. I czerpać wszystko, co najlepsze, wszelakie rozkosze i przyjemności, próbować wszystkiego, żyć pełnią.
Żyć sobą.
-Jasne, porozmawiajmy potem - przytaknął, zmierzył Froba czujnym wzrokiem i uśmiechnął się szeroko tak, jakby coś go bardzo rozbawiło - Ona nie żyje, Frob - rzucił w kierunku chłopaka tak, jakby wierzył w to, co mówi.
Ona nie żyje.
Już nie. A nawet jeśli - to niedługo umrze.

[zt x2]
Powrót do góry Go down
Lana Crowly
Lana Crowly
Wiek : 22
Zawód : Stylistka

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyNie Sie 11, 2013 8:33 pm

/mieszkanie Rowie i Lany - sypialnia Lany/
Zaraz po wyjściu z mieszkania czuję okropne zimno. Mimo do idę przed siebie brodząc w ogromnych zaspach śniegu. Czuję, jak całe buty mam już mokre i niemal widzę jak moje palce u stóp robią się sine z zimna. Kiedy docieram do parku moim oczom ukazuje się, w pewnym sensie magiczny, widok. Wszystko przykryte jest grubą warstwą miękkiego, białego puchu. Ławek prawie nie widać. Idę do przodu nie mając pewności, czy zaraz na coś nie wpadnę. Śnieg ciągle sypie, do tego wieje taki wiatr, że muszę trzymać czapkę, aby nie spadła mi z głowy. Bezpiecznie udaje mi się dojść do fontanny, która obecnie nie przypomina tego, czym jest na prawdę. Mimo dość grubej warstwy ubrań, jakie mam na sobie i tak czuję przenikliwe zimno. Z każdą minutą robi mi się coraz chłodniej aż w końcu dochodzę do wniosku, że ten spacer nie był aż takim dobrym pomysłem. Z trudem zawracam i prę w stronę mieszkań, które oddalone są o spory kawałek drogi od parku. W międzyczasie szperam w kieszeniach w poszukiwaniu kluczy i ku własnemu przerażeniu odkrywam, że ich nie mam. Sprawdzam jeszcze raz i... nic. Pusto. Popadam w lekką panikę i przyspieszam, aby jak najszybciej znaleźć się pod mieszkaniem i zastanowić się, co dalej. Zimno już tak mi nie przeszkadza. Teraz dominuje nade mną strach i złość.
/mieszkanie Lophii - przedpokój/
Powrót do góry Go down
Ralf Heisterkampf
Ralf Heisterkampf
Wiek : 30 lat
Zawód : tajny agent, informator

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Wrz 14, 2013 10:35 pm

Od jakiegoś czasu nastroje wśród mieszkańców Dzielnicy Rebelianckiej pogarszały się. Coraz więcej osób stawało przeciwko pani prezydent i coraz więcej osób trafiało na listę "do zlikwidowania". Nawet powiązania rodzinne nie uchronią przed gniewem Coin. Śmierć Tim'a udowodniła, że Alma nie zabije tylko jednej osoby na tym świecie. Siebie. Pozostali musieli bacznie obserwować otoczenie, bowiem w każdej chwili kłopoty mogły ich sięgnąć. To również dotyczyło Ralfa, rebelianta i bliskiego współpracownika Almy Coin, a teraz zabójcy na zlecenie. Od zawsze należał do grupy zajmującej się likwidowaniem osób, które stały na drodze pani prezydent. Miał już wiele zabójstw na swoim koncie. Wszystkie starannie zabezpieczał, by nikt się nie zorientował kto za tym stoi. Miał już w tym wprawę. Wielokrotnie usuwał dowody zbrodni, fałszował poszlaki i zamieniał morderstwa na nieszczęśliwe wypadki. Zawsze pilnował, by niczego nie przeoczyć. To mogłoby się źle dla niego skończyć, a i należał do perfekcjonistów, którzy nie znoszą popełniać błędów, czy pozostawiać niedokończoną robotę.
Zatem dostał polecenie, by zjawić się w tym miejscu. Park. Przyjemne dla oka i dające poczucie bezpieczeństwa miejsce. Wydawałoby się, że wojna nie położyła swych dłoni tutaj. Nie było nawet skrawka zniszczonej ziemi. Jak gdyby nic się nigdy nie stało.
Ralf szedł powoli ubrany w gruby płaszcz koloru beżu. Na głowie miał szary kapelusz rodem z filmów o gangsterach, którymi karmili się ludzie z XXI wieku. Zabawne, że homo sapiens do tej pory nie ewoluował. Stał w miejscu od ponad dwustu lat i dalej nie potrafił zrozumieć, że ten kto jest u władzy ten jej nadużywa. Dalej nie mogli pojąć, że historia kołem się toczy. Uciśnieni powstają, by za pomocą rebelii zrzucić z fotela ówczesną władzę, by potem popełniać te same błędy co poprzednicy. To tylko kwestia czasu, by powstała nowa rebelia. Tylko kwestia czasu, by nowi uciśnieni zbuntowali się przeciwko nowej władzy. Rozwiązania nie było. Utopia dalej pozostanie Utopią, bowiem świat nigdy nie będzie żył w harmonii dopóki istoty ludzkie kroczą po Ziemi.
Mężczyzna podszedł do fontanny i zaczął podziwiać przepływ wody. Tak przynajmniej zdawało się postronnym, bowiem Ralf bacznie obserwował otoczenie i słuchał co dzieje się wokół niego. Był przygotowany na każdą ewentualność. Dłonie trzymał w kieszeniach. Jedna z nich zaciskała swe palce na zimnym rewolwerze, który tylko czekał na rozgrzanie poprzez uruchomienie go za pomocą naciśnięcia spustu.
Czekał i poszukiwał tego co mogło go zainteresować. Czy to osoba, czy wydarzenie, czy też zlecenie. Cokolwiek to było on czekał przygotowany na ewentualną akcję.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Wrz 14, 2013 10:52 pm

Ralf stanął w miejscu pod rozłożystym wiązem, na gałęzi którego śpiewał jakiś ptaszek. W pewnym momencie ćwierkot ucichł, zastąpiony przez chrobot małych pazurków. Z drzewa zaczęły schodzić małe wiewiórki, które, znalazłszy się na ziemi, otoczyły Ralfa kręgiem. Zwierzątka przyglądały mu się, wyraźnie zaciekawione, poruszając delikatnie łapkami.
Atak nastąpił znienacka. Dotąd nieruchome zwierzątka rzuciły się na Ralfa, który dopiero teraz mógł dostrzec, jak długie mają pazurki. Wiewiórki atakowały jego nogi i doskakiwały do rąk, raniąc je pazurami i niezwykle ostrymi zębami. Każde ugryzienie natychmiast zaczynało niemiłosiernie boleć i swędzieć. Kilkanaście kolejnych wiewiórek skoczyło na Heisterkampfa wprost z drzewa, raniąc jego głowę, twarz i ramiona.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySro Paź 23, 2013 11:58 am


    | z mieszkania Noah | czasoprzestrzeń przed przeskokiem, czyli wciąż luty
Było tak, jakbyśmy oboje cofnęli się w czasie.
A może to tylko ja wciąż tkwiłam w przeszłości? W każdym razie miałam wrażenie, że jeśli zamknęłabym oczy, to po ponownym uchyleniu powiek ocknęłabym się nie w mieszkaniu Noah, a na zapomnianej alejce przed starym, przerdzewiałym, diabelskim młynem. Zorientowałabym się, że tak naprawdę nadal tam stoimy, a moje 'przepraszam' zawisło w powietrzu, w oczekiwaniu aż inne słowa je podchwycą, odpowiedzą i zatrzymają. W pewnym sensie chciałabym, żeby tak było. Z drugiej strony, przyjęcie do wiadomości, że cały dzisiejszy wieczór był tylko wytworzoną przez mój umysł fikcją, byłoby zbyt wielkim poświęceniem.
Dlaczego wciąż i wciąż to ja musiałam być tą, która niszczyła kiełkującą między nami nić porozumienia?
Najprawdopodobniej - podświadomie nadal liczyłam, że za którymś razem powielany przeze mnie scenariusz potoczy się inaczej. Chociaż nigdy w życiu bym tego nie przyznała, nawet sama przed sobą, jakaś moja samolubna część czekała na krótkie i zdawałoby się zwyczajne nie odchodź. Na słowa, na które nie tylko nie zasługiwałam, ale których jednocześnie nie chciałam i chciałam usłyszeć. Które nie padły ani podczas wyprowadzki z domu, ani kolejnych i kolejnych rozczarowań. Czasami się zastanawiałam, czy moje życie potoczyłoby się inaczej, gdyby ktokolwiek z moich bliskich zdobył się na wypowiedzenie tych trzech niespecjalnie trudnych sylab, ale nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Mogłam przewidywać, jak sama zachowałabym się w takim momencie, ale nigdy nie mogłam być tego stuprocentowo pewna. I najwidoczniej w dalszym ciągu nie miało mi być dane tego sprawdzić.
Po swoim krótkim wyjaśnieniu, odwróciłam wzrok w drugą stronę, jeśli więc wywołało na twarzy Noah jakieś emocje - nie byłam w stanie ich zobaczyć. Z bijącym niespokojnie sercem wpatrywałam się w załamanie we framudze okiennej, zupełnie jakbym nagle uznała je za niezwykle fascynujące zjawisko. Zachowywałam się jak dziecko, miałam tego świadomość. Czy czekałam, aż mimo wszystko mnie zatrzyma? Nie, a przynajmniej ani przez chwilę na to nie liczyłam. Chociaż prawie go nie znałam, zdążyłam się już zorientować, że nie należał do ludzi, którzy kwestionowaliby w jakiś sposób moje wybory. Być może uznał, że sama doskonale wiem, co robię, albo że jestem na tyle uparta, że wyperswadowanie mi czegokolwiek i tak nie miałoby sensu. Albo - co bardziej prawdopodobne - miał na tyle oleju w głowie, żeby rozumieć, że jakkolwiek cudownie mógłby wyglądać nasz wieczór, miałam rację, decydując się go przerwać. Nie mogliśmy oszukiwać się w nieskończoność, nawet jeśli chwilowe pozostawanie w świecie fikcji bywało niezwykle kuszące.
Westchnęłam, słysząc jego kroki w przedpokoju. Odruchowo również ruszyłam w tamtym kierunku, pewna, że zamierza po prostu otworzyć mi zamknięte na zasuwę drzwi, ale jego słowom po raz kolejny udało się mnie zaskoczyć. Przystanęłam w miejscu, przez kilka sekund bez zrozumienia obserwując, jak zarzuca na siebie kurtkę. Zadziwiające, jak spośród dwóch istniejących możliwości, zawsze udawało mu się wyłonić trzecią.
- Dama to chyba ostatnie słowo, jakie do mnie pasuje - mruknęłam, zbyt zajęta śledzeniem ruchu jego dłoni, kiedy w jakimś nieznanym mi, troskliwym geście, zasunął zamek mojej kurtki pod samą szyję. Przeniosłam spojrzenie na jego twarz, wykorzystując być może ostatnią dzisiaj okazję do ponownego przyjrzenia się jego oczom. Jaśniały delikatnie w panującym w pomieszczeniu półmroku, zdając się ocieplać wypełniające je powietrze. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy mój wzrok przesunął się po opuchniętym policzku. Trudno mi było uwierzyć, że ten wieczór naprawdę zaczął się tak prozaicznie. - Mów, co chcesz, herbata to teraz dla mnie towar deficytowy - zaśmiałam się, ze zdziwieniem orientując się, że w jakiś magiczny sposób humor poprawił mi się o dwieście procent. Nie była to co prawda szczera i czysta radość, bo jak każda ostatnio, została podszyta kłującym i dającym o sobie znać poczuciem winy, ale nie zamierzałam wybrzydzać. Najzwyczajniej w świecie cieszyłam się, że będzie nam dane spędzić ze sobą jeszcze kilka chwil, że dzięki Noah będziemy mogli ukraść losowi to, co w oczywisty sposób nie jest nasze. Jasne, zgadzając się na to, narażałam zarówno siebie, jak i jego, ale hej - nigdy nie twierdziłam, że nie jestem samolubna.
Wyszłam z mieszkania jako pierwsza, ale przystanęłam na klatce schodowej, czekając, aż mężczyzna zamknie drzwi. Ciężko było mi uwierzyć, że wchodziłam po tych samych schodach zaledwie kilka godzin temu, chociaż jeśli sama miałabym określić jakoś upływający czas, miałabym z tym poważne problemy. W jednej chwili wydawało mi się, że spędziłam na kanapie w salonie co najmniej kilka dni, w następnej - że w ogóle nie zdążyłam zdjąć nawet kurtki.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, przystanęłam zaskoczona, bo zamiast spodziewanych się przeze mnie ciemności, zobaczyłam delikatny półmrok, rozjaśniany powoli przez pierwsze promienie słońca. Naciągnęłam mocniej rękawy, chroniąc dłonie przed mroźnym powietrzem, które - mimo zapewnienia Noah - wcale nie wydawało się zwiastować nadchodzącej wiosny. Czasami zresztą łapałam się na przekonaniu, że w tym roku wcale nie powinna się zjawić, bo obecne Panem na nią nie zasługiwało. Zima powinna trwać w najlepsze, aż lodowatemu wiatrowi udałoby się w końcu sprowadzić ludzi na ziemię.
Drgnęłam, przywołana do rzeczywistości przez rękę mężczyzny, niby od niechcenia przewieszoną przez moje ramiona i uśmiechnęłam się pod nosem, odruchowo przysuwając się bliżej niego. Moja głowa sama odnalazła jego ramię, w jakimś kompletnie niewytłumaczalnym i jednocześnie zdawałoby się naturalnym odruchu. Te gesty, pojawiające się między nami coraz częściej, wciąż pozostawały dla mnie niezrozumiałe. Nie wiedziałam, dlaczego rebeliant miałby traktować Kapitolinkę z troską, ani dlaczego owa Kapitolinka nie tylko mu na to pozwalała, ale wręcz odwzajemniała jego zachowanie. To w oczywisty sposób kłóciło się z systemem, w którym wychowano nas oboje, a my w najlepsze nic sobie z tego nie robiliśmy, zuchwale licząc, że nie zostaniemy z tego rozliczeni. Z drugiej strony, czy nie otaczały nas oczywiste dowody na fakt, że świat, wśród którego wyrośliśmy, przejawiał więcej mankamentów niż dobrych rozwiązań?
Słysząc jego kolejne słowa, zatrzymałam się nagle i spojrzałam na niego z - jak mi się wydawało - mieszaniną przestrachu i dziwnego rodzaju złości. Zmarszczyłam brwi, przez moment zastanawiając się, czy dobrze usłyszałam.
- Nie gadaj bzdur - burknęłam, lekko uderzając pięścią w jego klatkę piersiową, jakbym chciała w ten sposób przywrócić go do porządku. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że w Panem nikt tak naprawdę nie mógł być pewien własnego losu, ani tego, czy dożyje kolejnego dnia, ale stwierdzenie tego głośno przez Noah i tak mnie zirytowało. Jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało, był w tej chwili jedyną osobą, z którą mogłam porozmawiać bez ciągłego zastanawiania się, czy jego intencje naprawdę są szczere i nawet jeśli pokładanie takiego zaufania w kimś, kogo ledwie się znało było nieracjonalne, miałam to gdzieś. Wyciągnęłam wciąż zwiniętą w pięść dłoń do przodu, z zamiarem postukania mu w czoło, kiedy...
Zaraz, bitwę na śnieżki?
Opuściłam bezwładnie ręce wzdłuż tułowia, po raz kolejny zaskoczona tym, jak niespodziewanie potrafił przejść z jednego tematu w drugi i pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Musiałeś naprawdę mocno uderzyć się głową o podłogę - powiedziałam, ponownie ruszając z miejsca, ciągnąc go za sobą i jednocześnie wolną ręką zgarniając z parapetu jakiegoś budynku garść śniegu. Zerknęłam na niego, upewniając się, że tego nie zauważył. - Chociaż z drugiej strony... - zaczęłam, przenosząc wzrok na niebo, jakbym się nad czymś głęboko zastanawiała - ...wciąż przydałby ci się zimny okład - dokończyłam, wzięłam zamach, po czym śmiejąc się rozmazałam śnieżną kulkę dokładnie na opuchniętym policzku mężczyzny.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySob Paź 26, 2013 8:22 pm



    | Z mieszkania Noah, czyli czasoprzestrzeń jeszcze przed przeskokiem.


Wbrew pozorom nigdy nie lubiłem zagłębiać się w przeszłości. Nie miała mi nic do zaoferowania, jednak nadal w niej żyłem. Dlaczego? Może próbowałem dojść do tego, gdzie coś poszło nie tak. Może liczyłem, że za którymś razem, kiedy tam powrócę wszystko będzie wydawało się nie tak ponure, jak poprzednio. Może zwyczajnie nie mogłem pogodzić się z nią i uporać z wizją tego, kim kiedyś byłem, co robiłem, i dlaczego podejmowałem takie, a nie inne wybory. Przeszłość wciąż wisiała w powietrzu i mogłem odczuć jej oddech na swoim ramieniu.
I chociaż na chwilę skutecznie udało mi się od niej odciąć, mogłem wyczuć, że powoli znowu wkracza w moje życie dotykając mnie niemal fizycznym bólem, który miał przejąć stery, kiedy tylko Diana znajdzie się po drugiej stronie muru.
Czy już zawsze miało to wyglądać w ten sposób? I co znaczyło dla nas ‘zawsze’?
Nie byłem pewien dlaczego, ale wzdrygnąłem się lekko i przeszedł mnie słaby dreszcz. Czy to przez to, że już gdzieś w czasie dzisiejszego wieczoru podważyłem fakt, że nie istnieje dla nas coś takiego jak pożegnanie? Czy może dlatego, że dla niej mogło to nie być tak oczywiste? Wszystko sprowadzało się do paru słów, które mieliśmy wypowiedzieć, a które za każdym razem odwlekaliśmy, jak długo tylko mogliśmy.
Pożegnania w Panem są czymś innym. Mogą być ostateczne. Możesz więcej nie spotkać osoby, którą zostawiasz z ‘do zobaczenia’. Dlatego słowa nabierają mocniejszego wydźwięku – co ktoś usłyszy, jako ostatnie?
Zimny wiatr po raz kolejny owiał i otulił moją twarz. Mimo że był już późny luty, w powietrzu ciężko było wychwycić chociaż pojedynczy znak nadchodzącej wiosny. Wyglądało na to, że zima zadomowiła się na dobre w stolicy jak i w naszych sercach, zmrażając je do granic możliwości i nie pozwalając na jakikolwiek powiew ciepła, który mógłby je roztopić.
Sentymentalny nastrój wisiał w powietrzu i wypełniał je w każdym calu, zdawało się też, że nie ma nas opuścić jeszcze przez chwilę.
Kolejny podmuch świszczącego powietrza przedarł się pomiędzy budynkami, znowu uderzając w nas – swoją jedyną przeszkodę na wyludnionej ulicy, zalewanej powoli porannym światłem słońca, przebijającego się przez ciężar nocy, i gotowego udźwignąć brzemię kolejnego dnia. Powinno stanowić dla nas przykład.
Nie byłem pewny, czy spowodowało to właśnie słoneczne światło, wymieszane z poranną mgłą; bezlitosność poranka, czy coś zupełnie innego, ale po raz kolejny zagoniło to moje myśli w kierunku Czwórki. W kierunku, którego na dobrą sprawę nie byłem w stanie wskazać.
Wszystko różniło się i było podobne do siebie zarazem. Dźwięk szumu morskich fal zastąpiły pojedyncze, przecinające drogę samochody. Powietrza nie wypełniała już mieszanka wilgoci, soli morskiej i metalicznej rdzy kutrów rybackich, zamiast tego wkradł się w nie tępy zapach spalin i zduszonych marzeń.  Nowoczesnym budynkom daleko było do przedwojennych kamienic i drewnianych chatek nad brzegiem morza. Nie można było dosłyszeć skrzeku mew, zastąpił je przytłumiony warkot samochodów, klaksonów i ciche świszczenie wdychanego przez nas, toksycznego powietrza.
Mimo że pierwszy obrazek wpadał kiedyś w idyllę, już dawno przestałem go z nią wiązać. Teraz był jedynie pustym wspomnieniem. Z każdym dniem coraz bardziej też oddalałem się od chęci powrotu w to miejsce, uświadamiając sobie, że tak naprawdę zawsze je idealizowałem. Nigdy nie przypominało domu, i jeżeli miałem go znaleźć, musiałem szukać gdzie indziej. Z kimś innym.
Pomimo tego, dziwna wydawała się myśl – czy raczej uczucie – że tamtego dnia, tamtego wieczora i poranka, to Kapitolowi było bliżej do miejsca, które mógłbym – i chciałbym – nazwać swoim własnym.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, chcąc wykorzystać ostanie minuty, kiedy właściwie miałem powód, do bycia naprawdę - a nie jedynie powierzchownie - szczęśliwym. Nic co dobre nie mogło trwać wiecznie, nie w Panem. A życie uświadamiało nas o tym na każdym – każdym kroku.
Przysunąłem się nieco bliżej Diany, chociaż ciężko było mówić o jakimkolwiek dystansie między nami. Również ten wewnętrzny zdawał się zmniejszać z każdym spotkaniem i z każdą chwilą. Może właśnie dlatego miałem potrzebę kolejnego uświadomienia siebie, że nie żyję w jedynie rozbudowanym, sennym marzeniu. Chociaż nie byłem pewien, czy w tamtym momencie całkowicie zdawałem sobie sprawę z tego, co mnie spotkało i jaki wydźwięk miało to mieć na moje życie. W takim samym stopniu nie zdawałem sobie sprawy, że mogłem jeszcze odczuwać szczęście, które nie wiązałoby się przy tym z wręcz fizycznym bólem. Mimo to, chyba już w tamtej chwili mógłbym się pokusić, o nazwanie siebie szczęściarzem. Nigdy jednak nie wymówiłem tego na głos, moje myśli też nie chciały ułożyć się w to zdanie, bojąc się tym samym, że mógłbym sprowokować los, do zabrania mi czegoś, na czym tak mi zależało. W tamtej chwili nie miałem chyba nic więcej, w przez te krótkie godziny zdawało mi się, że miałem wszystko.
Do porządku przywróciły mnie dopiero jej słowa, albo może była to wymierzona w moją klatkę pieść, na co odruchowo się zaśmiałem. A z każdym kolejnym razem, ten dźwięk brzmiał mniej obco, a coraz bardziej naturalnie. Odpowiednio, jakby tak naprawdę nigdy nie zniknął z mojego życia.
- Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie będziesz następnej wiosny? – chociaż słowa mogłyby zabrzmieć cierpko, wyszły z moich ust pozbawione gorzkiej nuty. – To znaczy, wmawiamy sobie, że nie ma co myśleć o przyszłości, ale właściwie, chyba musimy się dostosować i jakoś żyć dalej. – Mimowolnie odchyliłem nieco głowę do tyłu i podniosłem wzrok wpatrując się w niebo, na którym wciąż można było dostrzec blady zarys księżyca. Gwiazdy, o których mówiła Diana nigdy się na nim nie pojawiły i w jakiś sposób było to smutne, że nie zrobią już tego, tego dnia. Z kolei zostawiały nas z bezpodstawną nadzieją, że może – może jutro. – Chyba mam skłonności do idealizowania, bo lubię sobie wyobrażać, że za rok po murze nie będzie już śladu. Lubię też sobie wyobrażać święta, które dla odmiany będą miały tą magiczną atmosferę, o której tyle słyszałem – przygryzłem dolną wargę, zapewne chcąc powiedzieć coś jeszcze, jednak upominając się zawczasu, czego później zapewne miałem żałować, jak wszystkich niewypowiedzianych słów – te były najwięcej warte. – Ale ciężko jest zamienić marzenia, w cele – uśmiechnąłem się mimo wszystko, i jeszcze szerzej, kiedy usłyszałem jej kolejne słowa.
Liczyłem się z wyśmianiem, albo chociaż przelotnym spojrzeniem, zawieszonym na mnie z nieukrywaną dozą politowania, ale nic takiego się nie stało. Chyba po prostu musiałem się przyzwyczaić, że nie należy do tego grona osób, przy których muszę pilnować co mówię, a czego nie.
Zanim jednak zdążyłem zrobić cokolwiek, zimny śnieg i opuszki jej palców smagnęły po moim policzku, zaraz po tym powiew wiatru przyniósł ze sobą dźwięk jej śmiechu, który po chwili zlał się również z moim.
- Tak wygląda twoja akcja ratunkowa? Dość brutalna – zaśmiałem się. – Pożałujesz tego, Flickerman.
W naturalnym odruchu zmierzwiłem jej blond kosmyki, a kiedy zyskałem chociaż śladową pewność, że straciła swoją czujność, wbrew jakimkolwiek sprzeciwom wziąłem ją na ręce, chcąc w ramach zemsty wrzucić ją w jedną z większych zasp śniegu.
Mogłem jedynie mieć nadzieję, że nie poczuła przez materiał mojej kurtki, jak moje serce rozebrzmiało we swoistej kaskadzie uderzeń, spowodowanych czy to jej bliskością, czy jej oddechem zatrzymującym się na mojej twarzy i otaczającym ją ciepłem, pośród tej zimowej aury.
Zabiło jeszcze raz, mocniej, kiedy niemal – z początku celowo – wyślizgnęła się z moich dłoni, nad wyższą fałdą idealnie białego śniegu, a moje zziębnięte palce po raz kolejny złapały ją, kiedy jej kruche ciało dzieliło od ziemi zaledwie parę centymetrów.
- Nie pozwolę Ci upaść – powiedziałem ciszej, niż zamierzałem. Jednocześnie wydawało mi się, że nigdy nie chciałem, żeby słowa znalazły się na moich ustach. W jednej chwili pojawiły się w powietrzu, a ja zamarłem, czy to dlatego, że wciąż trzymałem ją w ramionach, czy dlatego, że moje własne słowa zadziałały na mnie paraliżująco.
Odchrząknąłem nieznacznie, wyprostowując się do pionu. Dopiero teraz obrzuciłem ją spojrzeniem, dostrzegając parę płatków na jej kurtce i w pełnym troski geście, strzepnąłem je wierzchem dłoni. Przeprosiny jednak nie znalazły drogi na moje usta, nie czułem się w końcu zobowiązany, by tłumaczyć się z czegoś, co miałem na myśli.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyNie Paź 27, 2013 12:50 am

Zawsze mi się wydawało, że moje życie przypomina błądzenie w ciemnościach.
Ludzie, których spotykałam, nieważne czy bliscy, czy ledwie zaznaczający swoją obecność, zdawali się mieć przed sobą starannie wyznaczoną drogę. Niektórzy widzieli tylko kilka metrów, inni sięgali wzrokiem daleko do przodu, ale tak czy inaczej, wiedzieli w którym kierunku pójść. Ja żyłam po omacku, nie dostrzegając niczego, bez większych planów, bez marzeń, z dnia na dzień. Wymachiwałam rozpaczliwie rękoma, próbując znaleźć jakikolwiek punkt oparcia, ale najczęściej tylko niezdarnie strącałam przypadkowe przedmioty, które roztrzaskiwały się na podłodze, znacząc mój ślad zniszczeniami. Kręciłam się w kółko, czasami natrafiając na ścianę, czasami się poddając i po prostu siadając w miejscu. Żałośnie, bez sensu, bez celu.
Nie wiedziałam, dlaczego tak się działo. Pozornie wszyscy istnieliśmy w tej samej rzeczywistości, a jednak, podczas gdy życie innych składało się naprzemiennie z dni i nocy, moje stanowiło nieprzerwane pasmo tych ostatnich. I chociaż z czasem nauczyłam się funkcjonować bez jednego ze zmysłów, jak ślepiec, który musi radzić sobie samodzielnie, nigdy nie udało mi się z tym pogodzić. Buntowałam się na niesprawiedliwość, obwiniając po kolei wszystkich, których obwinić mogłam. Rząd, rodzinę, pracę, wreszcie - siebie. Czy coś mi to dawało? Kompletnie nic. Ale robiłam to tak czy siak. Zresztą, postąpiłam identycznie także przy pierwszym spotkaniu z Noah. Oskarżyłam o zrujnowanie mi życia osobę, której nigdy wcześniej nie widziałam, i która nie zrobiła, ani nie miała zamiaru zrobić mi niczego złego. Zdawałam sobie sprawę, że to było nieuczciwe, ale potrzebowałam kozła ofiarnego, a on na swoje nieszczęście znalazł się najbliżej. Paradoks roku, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co nastąpiło później.
Bo ten niepozorny mężczyzna, niby niczym niewyróżniający się z tłumu pozostałych rebeliantów, dokonał niemożliwego. Do tej pory nie rozumiem jak, i nie rozumiałam tego tym bardziej wtedy, wychodząc z budynku mieszczącego w sobie jego mieszkanie, ale kiedy zza horyzontu wychyliło się słabe, lutowe słońce, a jego pierwsze promienie odbiły się od szyb i wystaw, coś do mnie dotarło.
Wcale nie poruszałam się w ciemnościach. Mój świat wyglądał dokładnie tak samo, jak świat innych ludzi, z tym że ja, uparcie się przed nim broniąc, założyłam sobie na oczy opaskę, która co prawda odgradzała mnie od rzeczywistości, ale także pozbawiała zdolności widzenia. Sprawiała, że znikały problemy, równocześnie odbierając coś innego, o wiele cenniejszego. A Noah? Pojawił się niewiadomo skąd i nie pytając nikogo o zdanie, po prostu ściągnął mi z oczu ciemny materiał.
- Wiosny? - zapytałam nieprzytomnie, wciąż jeszcze mając problemy z otrząśnięciem się z chwilowego szoku. Patrzyłam na jaśniejące niebo, powoli uświadamiając sobie kolejną rzecz, tak oczywistą, że kiedy do mnie dotarła, miałam ochotę się roześmiać. Jak mogłam martwić się o jutro, skoro istniały rzeczy, które pozostawały takie same bez względu na panującego władcę, ustrój czy wiszące nad nami groźby? Skoro świt ciągle i uparcie nadchodził, niezależnie od tego, jak bardzo źle byśmy się nie czuli? - Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami, odrywając spojrzenie od przerwy między budynkami i przenosząc je na mężczyznę. - Ale wiem, gdzie chciałabym być.
Gdzie, czy z kim, Ashe?
Jego kolejnych słów słuchałam z lekkim uśmiechem, chociaż raczej bez przekonania. W przeciwieństwie do niego, ja nie potrafiłam wyobrazić sobie Kapitolu bez muru, bez Kwartału, bez podziałów. Zabawne, że z nas dwojga to właśnie ja widziałam stolicę w czasach jej świetności, podczas gdy on wychował się w jednym z dystryktów. Najwidoczniej moja pamięć lubiła wyrzucać te elementy, które nijak nie pasowały już do realiów. A może - może po prostu podświadomie nie chciałam powrotu tamtych czasów? Uświadomiłam sobie, że gdyby nie rebelia, Noah najprawdopodobniej zginąłby na arenie i przez chwilę wyobraziłam sobie jego oczy, teraz jasne i błyszczące, wtedy puste, bez życia, bez kryjących się za tęczówkami myśli. Potrząsnęłam głową, próbując wyrzucić tę wizję z głowy. Ile takich istnień pochłonęły przez lata Głodowe Igrzyska?
Na szczęście, nie było mi dane długo się nad tym zastanawiać. Propozycja bitwy na śnieżki przyszła w samą porę, jak zwykle zresztą, wyganiając z mojego umysłu czarne myśli i zamykając za nimi drzwi, robiąc miejsce dla czegoś, na co sama nie pozwalałam sobie przez lata - dla beztroskiego śmiechu. Po tym, jak rozmazałam na twarzy mężczyzny kulę zimnego, mokrego puchu, odsunęłam się nieznacznie, odruchowo oczekując na kontratak. O ile jednak spodziewałam się, że przyjdzie mi robić uniki przed śnieżnymi pociskami, o tyle to, co nastąpiło faktycznie, na kilka sekund wytrąciło mnie z równowagi.
Poczułam, jak spod nóg umyka mi grunt, kiedy gwałtownie podniósł mnie z ziemi, zupełnie, jakby nie sprawiało mu to żadnej trudności. W jednej chwili znaleźliśmy się tak blisko, jak nigdy wcześniej, a ja przez kilka cudownych sekund nie myślałam o niczym innym, oprócz tego, jak cudownie wygląda z bliska jego profil i jak ładnie pachnie skóra w zagłębieniu jego szyi. Myśl była naiwna, prosta i tak absolutnie pozbawiona drugiego dna, że wydawało się niemożliwe, żeby udało jej się zająć całe miejsce w mojej głowie. Znowu się roześmiałam, nie przejmując się, czy ktoś mnie usłyszy. Tylko dlaczego tak mocno biło mi serce? Czy była to naturalna reakcja na to, co działo się w moim umyśle, czy może jakimś cudem udało mu się wcześniej wyczuć prawdziwe zamiary Noah?
Krzyknęłam cicho, kiedy mnie puścił, zaciskając mocno powieki i przygotowując się na zatonięcie w śnieżnej zaspie. Przez ułamek sekundy znalazłam się w nicości, ciągnięta w dół siłą grawitacji, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Gdyby to był sen, dokładnie w tym momencie bym się przebudziła, wykonawszy wcześniej jakiś gwałtowny ruch, mający uchronić mnie przed spadaniem. Tym razem jednak - choć wydawało się to nieprawdopodobne - przebudzenie nie nastąpiło, chociaż upadek faktycznie został przerwany przedwcześnie.
Moje ramiona odruchowo otoczyły jego szyję dokładnie w momencie, w którym jego własne ponownie mnie złapały, zatrzymując podróż w stronę ziemi kilka centymetrów od celu. Całość nie trwała długo - najwyżej jedno lub dwa uderzenia rozszalałego serca - ale w jakiś sposób stanowiła podsumowanie naszej relacji, choć zrozumiałam to dopiero w tamtym momencie. Dokładnie tak samo czułam się za każdym razem, kiedy byliśmy razem - pozornie spadałam, narażając się na zagrożenie, ale w rzeczywistości nigdzie indziej nie mogło być bezpieczniej.
- Dlaczego? - zapytałam na wydechu, odruchowo, bez przemyślenia. Znowu przeniosłam spojrzenie na jego twarz, z jakiegoś powodu chcąc zapamiętać wszystkie szczegóły tej jednej chwili. Jego zaczerwienione od mrozu policzki, zmierzwione włosy, w których zaplątało się kilka płatków śniegu i oczy, jakby prześwietlające mnie na wylot. Poczułam, jak usta drgają mi nieznacznie, na sekundę wyrywając się spod mojej kontroli i próbując wypowiedzieć na głos jedno zdanie, obijające mi się głośno o czaszkę, w rytm pulsującej w uszach krwi.
Nie puszczaj mnie.
Kolana delikatnie ugięły się pode mną, kiedy postawił mnie na ziemi, ale ręce jak na złość nie chciały opuścić swojego miejsca. Z jakiegoś powodu nagle zawstydzona, wtuliłam twarz w materiał jego kurtki, ledwie rejestrując jego dłonie, strącające mi z ramion pozostałości białego puchu. Przymknęłam oczy, czekając, aż oddech i serce powrócą do normalnego rytmu.
- Noah? - powiedziałam cicho, może nawet zbyt cicho, żeby mógł mnie usłyszeć. Ja ledwie się słyszałam, chociaż z drugiej strony inne dźwięki wciąż zagłuszał mi łomot serca. - Myślisz, że moglibyśmy zamienić dzisiaj żegnaj na do zobaczenia? - Przełknęłam głośno ślinę, jeszcze mocniej zaciskając powieki. Ostatnie słowa wypowiedziałam już ledwie słyszalnym szeptem. - Jeśli nie, skłam - dokończyłam, przygryzając nieznacznie dolną wargę i mając wrażenie, że nigdy już nie odważę się otworzyć oczu.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyPon Paź 28, 2013 10:45 pm

Zabawne, jak mylne mogą być pierwsze wrażenia. Nigdy nie dostrzegałem tego, co kryło się za nimi. Zawsze wydawały się być czymś niepodważalnym, oczywistą i nieomylną prawdą. Życie jednak postanowiło zadrwić ze mnie, uświadamiając mnie, że nic nie mogło być tak proste, jakie mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Nic nie było jednoznaczne, wszystko kryło w sobie drugie dno, a każdy niósł za sobą historię. Historię, która często usprawiedliwiała nietrafione wybory i obranie złych ścieżek.
Życie było galerią, a ludzie dziełami sztuki. Mogliśmy przejść przez nią nie zatrzymując się nawet na chwilę, ze wzrokiem utkwionym przed siebie i będąc skupionymi jedynie na własnej osobie. Mogliśmy też rzucić przelotnym spojrzeniem na innych, dopowiedzieć sobie własną wersję historii, osądzić, wydać wyrok i żyć w przekonaniu, że jesteśmy nieomylni. Sam zwykłem w to wierzyć.
Ale był też inny wybór, którego mogliśmy dokonać. Mogliśmy zwolnić, podejść bliżej, przystanąć. Poświęcić chwilkę i zauważyć szczegóły obrazu, które z daleka pozostawały niedostrzeżone.  Nie zmieniało to tylko sytuacji, oceny, opinii, ani wrażeń, mogliśmy zmienić coś sami w sobie. Wyzbyć się własnego egoizmu, uciszyć go.
Nasz obraz przedstawiał siedzącą na kwartalnym murku dziewczynę. Jej jasne, blond włosy przysłaniały jej opuszczoną twarz. Trzęsła się nieco, i podniosła głowę dopiero na moje słowa, które wciąż zajmowały miejsce w mojej pamięci.
Nie mogłem sobie jednak przypomnieć, kim była. Wyglądało na to, że wrażenie rozpłynęło się w powietrzu niczym poranna mgła, z wolna ulatująca i odsłaniająca przed nami to, co chowało się za jej kurtyną.
Może nie było to już istotne, może nie chciałem pamiętać, jakie emocje wtedy we mnie wywołała, skoro teraz nie znajdowały żadnego potwierdzenia, ani nie pokrywały się z rzeczywistością.
Mogłem nie mieć pojęcia kim jest ta dziewczyna, ale wiedziałem kim nie jest. Nie była tak złą osobą, za jaką się podawała. Za jaką może wręcz lubiła się podawać, co ułatwiało jej życie, kiedy nie musiała sprostać oczekiwaniom innych, czy swoim własnym.  
Jednak ponad to była kimś, dzięki komu ten brutalny świat przed krótką – krótką chwilę nie wydawał się aż takim nieprzyjaznym miejscem.
Pomimo tego, kiedy jej słowa rozerwały chwilową ciszę, która ogarnęła park, i zawisły na moment w powietrzu; ogarnęła mnie pustka. Wyrazy na przemian kłębiły się w mojej głowie, a zaraz potem umykały mi, zostawiając mnie z niczym.
Rozchyliłem usta, podświadomie licząc, któreś z nich odnajdzie na nie drogę, jednak tak samo szybko je zamknąłem.
- Dlaczego? – powtórzyłem za nią, kiedy nasze twarze dzieliło nie więcej, niż parę centymetrów, a ja mogłem poczuć jej ciepły, drżący oddech zatrzymujący się na moich policzkach. Nasze oczy zbłądziły, bacznie śledząc i badając nasze twarze, starając zapamiętać jak najwięcej elementów z tej chwili, kiedy nie liczyło się nic innego, co istniało poza światem, który obejmował nas w tamtej chwili. A nasz świat rozpoczynał się, kończył i zamykał w moich ramionach. – Obiecałem komuś, że nie stanie Ci się krzywda – wypowiedziałem po chwili, zanim inne – bardziej banalne i bardziej nieodpowiednie - słowa znalazłyby drogę na moje usta. – Wycierpiałaś zbyt wiele – dodałem na jednym wdechu, mając wrażenie, że mój głos łamie się gdzieś w połowie, wiedząc, że już chwilę temu nadaliśmy tej rozmowie podwójne znaczenie. – Chciałbym Cię uchronić przed złem tego świata – dodałem jedynie, już niemal szeptem, jednak dzieląca nas odległość, albo jej niemalże brak, nie pozwalał mi łudzić, się, że któreś z moich słów mogły ujść jej uwadze. Podświadomie chciałem powiedzieć więcej, chciałem i słowa niemal cisnęły się na moje usta. Zacisnąłem je jednak w cienką kreskę, bojąc się, że chociaż granica między nami mogła zostać na chwilę zatarta, mogła też z każdym kolejnym słowem wyostrzyć się i zostawić mnie z niczym. Jednocześnie byłem święcie przekonany, że od zawsze istniała. Mogliśmy udawać, mogliśmy uciekać, mogliśmy być na nią ślepi, ale nawet jeżeli przykryta osłoną nocy zdawała się być niewidoczna, w brutalnym świetle dnia wszystkie podziały na nowo znajdowały swoje miejsce. Podział między jedną stroną kwartału, a drugą, ponieważ w tamtych czasach ciężko było mi już mówić o złych, czy dobrych.
W tamtej chwili nie było też na to miejsca, byliśmy my i nic więcej. Pustka dookoła, parę śnieżnych płatków, które zaplątywały się w jej włosach, skrząc się w bladym świetle porannego słońca, którego promienie przeplatały jej włosy.
Świat znowu zwolnił, a może nawet zatrzymał się, rozczulony tym obrazkiem i sięgając po swoją dawno nieużywaną życzliwość. Może postanowił pozwolić nam trwać jeszcze chwilę, krótką chwilę. To wszystko, czego wtedy potrzebowałem.
Z daleka dochodziło do nas szczekanie zbłąkanego psa, ale nie mógł być bardziej zagubiony niż my, w tamtym momencie chowający się w swoich ramionach, łudzący się, że zło tego świata zręcznie wyminie nas – niezauważonych.
Dźwięk połączony z cichym szumem pobliskiej autostrady odbijał się echem od murów pobliskich budynków, ale nie mógł dotrzeć w całej swojej krasie, czy to przez zagłuszające go, otaczające nas niby zielony baldachim drzewa, czy to przez przyspieszony rytm naszych serc, które nie wiedzieć czemu rozbrzmiewały swoistą chaotyczną symfonią.
Czekałem na moment, w którym zdejmie z mojej szyi swoje ramiona, czekałem na chwilę, w której odsunie się, w której zgubię jej oddech i może więcej już nie poczuję jak otacza moją twarz swoim ciepłem. Kiedy zgubię jej spojrzenie, które teraz połączone wyznaczały granice świata, w których zawierały się nasze wszystkie myśli. Na moment, w którym któreś z nas przerażone sytuacją, kierowane wyszlifowanym przez lata instynktem przetrwania i potrzeby bezpieczeństwa, ucieknie w pobliską alejkę, zostawiając drugie ze samotnym ‘żegnaj’.
Wydawało się to tak oczywiste, tak nieuchronne. Jedynie ciche uderzenia mojego serca wyznaczały mi sekundy, w tym świecie pozbawionym czasu. Sekundy, w czasie których liczyłem się z tym, co nastąpić musiało. Już ostatnie jej słowa z poprzedniego spotkania i niemal pierwsze z dzisiejszego, zostawiały mnie z wiedzą, że nie możemy trwać, a ja wiedziałem, że ma racje.
Czekałem, na cokolwiek, co przerwałoby tą idyllę, ponieważ byłem przyzwyczajony do tego, że życie daje mi coś jedynie po to, aby później mogło mi to zabrać. Im dłużej miałem czymś się cieszyć, tym większy odczuwałem ból po stracie. Z czasem też, przestałem się przywiązywać i przestałem się cieszyć z tego co dostawałem od losu, tak było bezpieczniej. Ale nie wiedzieć czemu Diana nie niszczyła jedynie moich poglądów na świat zewnętrzny, niszczyła również to, co było wewnątrz mnie, a co ograniczało mnie i przez co od lat niemożliwie się dusiłem.
Czekałem, ale nie wydarzyło się nic, co mogłoby zakłócić tą chwilę. Wtuliłem twarz w jej włosy, gubiąc się pomiędzy nimi i ich delikatnym zapachem. Przymknąłem oczy i przytuliłem ją mocniej do siebie, jakby mogło nas to uchronić. Przez chwilę nawet tak się wydawało. Moje oszalałe tętno uspokoiło się, a oddech zrównał z jej oddechem. Jej ramiona wciąż otulały moją szyję i miałem nadzieję, że nigdy nie wyzwolimy się ze swoich objęć. Miałem nadzieję, że nigdy nie będę musiał jej puścić i nigdy nie będę musiał znowu otworzyć oczu.
Ciszę przerwało dopiero wypowiedziane przez nią moje imię. Chociaż nie chciałem przyznać się do tego nawet przed sobą, lubiłem sposób w jaki je wypowiadała, może były to resztki kapitolińskiego akcentu, może drżące emocje, które się za nim chowały. Wzdrygnąłem się jednak lekko, łudząc tym samym, że nie zdołała tego wyczuć.
Jeżeli jednak jakieś wątpliwości na krótką chwilę zostały zasiane w mojej duszy, uleciały ze mnie w momencie, kiedy dodała kolejne zdanie. Kąciki moich ust drgnęły nieznacznie i uniosły się do góry, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć.
Jej słowa po raz kolejny rozbrzmiały w moich myślach, jakby usłyszenie ich wyłącznie raz było niewystarczające. Poczułem rozlewające się ciepło po mojej klatce piersiowej. Może to były słowa na które czekałem cały wieczór? Na które czekałem poprzednim razem? I na które powoli zaczynałem tracić nadzieję, sam nie umiejąc się również zdobyć na ich wypowiedzenie, licząc się z niechybną odmową i pełnym wyrzutu spojrzeniem.
Podniosłem głowę i odsunąłem ją od siebie nieznacznie, chociaż nadal trwaliśmy w objęciu.
- Otwórz oczy – powiedziałem cicho, nie mając na myśli jedynie tego, że w tamtej chwili przymknęła swoje powieki. – Masz mnie za kogoś, kto mógłby Cię okłamać? – W uspokajającym geście pogładziłem dłonią jej włosy, dopiero teraz wyczuwając chłód, jaki na nich zawisł. – Nigdy tak naprawdę się z Tobą nie pożegnałem – zamilknąłem, ważąc w myślach słuszność tego, co chciałem zrobić i z czym nosiłem się od dłuższej chwili. Wydaje mi się jednak, że wszystkie zduszone głosy serca zostają tam, pod postacią żali. Odgarnąłem więc z jej twarzy parę kosmyków, które opadły na jej oczy przysłaniając je nieco, i pocałowałem delikatnie w czoło.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyPią Lis 01, 2013 8:38 pm

Zdarzyło się Wam kiedyś zadać pytanie, na które tak naprawdę nie chcieliście usłyszeć odpowiedzi? Albo inaczej - chcieliście, ale za bardzo się baliście, żeby zaryzykować, a kiedy już to felerne zdanie zakończone znakiem zapytania wydostało się z Waszych ust, jedynym czego pragnęliście, było zabrać je z powrotem?
Osobiście zawsze unikałam takich sytuacji. Nauczona doświadczeniem, prowadziłam tryb życia, który z dużą ostrożnością mogłabym nazwać asekuracyjnym - dbałam o to, żeby mi nie zależało, bo troszczenie się o kogoś oznaczało życie w strachu. Podwójnym, gdyż zagrożenie stanowił wtedy zarówno świat zewnętrzny, jak i sam obiekt, w którym zdecydowaliśmy się ulokować jakieś uczucia. Ludzie byli okrutni i chyba nikogo nie trzeba było specjalnie o tym przekonywać. Przynajmniej nie w Panem. Nie w Kapitolu.
Dzisiaj musiałam nieopatrznie opuścić wszystkie postawione wcześniej granice, bo nawet się nad tym nie zastanawiając, zadałam aż dwa zdradliwe pytania. Z drugiej strony, Noah nigdy nie należał do ludzi, przy których czułam potrzebę nieustannego zachowywania czujności. Kiedy byłam przy nim, słowa po prostu wypływały z moich ust, tak lekko, jak gdyby nic ich tam nie trzymało; jakbym wiedziała, że nawet jeśli będą w jakiś sposób wskazywać na moje słabości, adresat nie wykorzysta ich przeciwko mnie. Nie miałam pojęcia, skąd brała się ta pewność, wiedziałam za to, że istniała i była jak najbardziej realna. I może właśnie dlatego, gdy krótkie dlaczego zawisło między nami, nie czułam strachu ani lęku. Zatrzymałam wzrok na jego twarzy, pozwalając myślom dryfować swobodnie, chociaż jeśli mam być szczera, i tak brakowało im jakiejkolwiek składni. Gdybym miała zobrazować sytuację, która miała miejsce w mojej głowie, byłby to chaotyczny miszmasz nieistotnych pozornie detali, takich jak łaskotanie ciepłego oddechu na policzkach, czy szumiąca w uszach krew. Gdzieś po drodze przez umysł przemknęła mi obawa, ze moje serce bije tak mocno, że mężczyzna z pewnością za moment je usłyszy, ale rozpłynęła się w między innymi impulsami zanim jeszcze zdążyłam ją porządnie uchwycić.
Dlaczego?
Gdybym nie widziała poruszających się warg, pomyślałabym, że pierwsze słowo, jakie je opuściło, było po prostu istniejącym jedynie w moim mózgu echem wypowiedzianego wcześniej pytania. Zamrugałam powiekami, zmuszając się do ponownego skupienia wzroku w jednym punkcie, w tym wypadku - na oczach Noah. Słysząc kolejne zdania, kilkakrotnie poruszyłam ustami, jakbym chciała odpowiedzieć, ale koniec końców po prostu je zamknęłam. Nie istniały wyrazy odpowiednie, do określenia tego, co działo się w tamtej chwili w moich myślach - jeśli bezładną reakcję chemiczną, która odbywała się w mojej głowie, w ogóle można było tak nazwać.
Pytanie dlaczego znów powróciło, ale tym razem zdecydowałam się zachować je dla siebie. Nie potrzebowałam kolejnych zapewnień, bo w pewien sposób wiedziałam, że cokolwiek kierowało mężczyzną, mówił prawdę. Wyglądało na to, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, zdecydował, że byłam warta ratowania i chociaż zdawałam sobie sprawę z faktu, że się myli, moje głupie serce i tak zareagowało po swojemu, wysyłając do organizmu fale jednostajnie rozchodzącego się ciepła.
- Widzimy się trzeci raz i trzeci raz mnie ratujesz - zauważyłam, przypominając sobie jak pomógł mi wstać na Placu Zjednoczenia i Zwycięstwa, i jak podniósł mnie z ziemi, gdy gonili mnie Strażnicy Pokoju. - Zdajesz sobie sprawę, że to dosyć wyczerpujące zajęcie? - Zaśmiałam się cicho, czując dziwną lekkość w klatce piersiowej. Chyba nie powinnam była się tak czuć, przebywając po tej stronie muru. I chyba miałam to gdzieś.
Drugie pytanie pojawiło się dłuższą chwilę później. Nie dlatego, że bałam się je zadać, a dlatego, że sekundy, które dzieliliśmy, wydawały się zbyt cenne, żeby tak szybko z nich zrezygnować. Wtuliłam twarz w kurtkę na klatce piersiowej Noah, wsłuchując się w wyraźne bicie jego serca i po raz pierwszy od dłuższego czasu mając wrażenie, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być. Oderwałam się od niego dopiero, kiedy kazał mi otworzyć oczy, jednocześnie delikatnie odsuwając mnie do tyłu. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, kiedy okolice mostka zaatakowało chwilowe uczucie kłującego niepokoju, ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz mężczyzny, żeby oddech powrócił do normalnego rytmu. Uchyliłam powieki, bez słowa spełniając jego prośbę. Zresztą, gdyby w tamtej chwili kazał mi rzucić się w dół z dachu Ośrodka Szkoleniowego, pewnie też bym to zrobiła.
Masz mnie za kogoś, kto mógłby Cię okłamać?
Podążyłam spojrzeniem za jego dłonią, tracąc ją z zasięgu wzroku dopiero, gdy znalazła się na moich włosach. Przechyliłam odruchowo głowę, przybliżając ją w stronę źródła ciepła, podczas gdy moja prawa ręka powędrowała na jego nadgarstek. Pytanie wydawało się retoryczne, ale i tak pokręciłam głową w zaprzeczeniu. Gdzieś za żebrami poczułam lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, spowodowane z pewnością tym, że z jakiegoś powodu automatycznie odwróciłam wypowiedź w drugą stronę. Czy Noah miał mnie za kogoś, kto mógłby go okłamać? Powinien, to oczywiste. Problem w tym, że o tym nie wiedział. A ja byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się do tego przyznać. Zresztą, ostatnie zdanie, wypowiedziane przez mężczyznę, skutecznie odciągnęło moje myśli w zupełnie inną stronę, podobnie jak dotyk jego ust na moim czole. Gest, do tej pory zarezerwowany jedynie dla Nicka, skutecznie wygnał z mojej głowy wszystkie uciążliwe myśli, wyrzucając je za drzwi tak daleko, że miała minąć chwila, zanim odnalazłyby drogę powrotną.
Uśmiechnęłam się pod nosem, czego i tak nie był w stanie zobaczyć i na ułamek sekundy przymknęłam jeszcze oczy, pozwalając sobie nacieszyć się ostatnim z momentów, jakie miało mi być dane spędzić z nim dzisiejszego dnia. Wiedziałam, że wkrótce będziemy musieli się rozstać, ale po raz pierwszy fakt ten nie wywoływał u mnie uczucia pustki i opuszczenia. Bo skoro nie było pożegnania, mogłam bezkarnie liczyć na to, że nasze spotkanie nie będzie ostatnim, nawet jeśli ta nadzieja mogła w ostatecznym rozrachunku ściągnąć mnie na samo dno. Chyba na tym właśnie polegają relacje międzyludzkie. Żeby coś było cokolwiek warte, musi być zagrożone. Żeby coś otrzymać, trzeba zaryzykować tego utratę.
- Nie mam pojęcia dlaczego, ale dobrze mi to słyszeć - powiedziałam szczerze, znajdując w końcu wystarczające pokłady siły, żeby zrobić krok do tyłu i wysunąć się z objęć Noah. Prawie natychmiast owiało mnie chłodne, zimowe powietrze, chociaż i tak miało większe niż zwykle trudności w dotarciu do mojej skóry - zupełnie jakby tajemnicze ciepło wciąż jeszcze unosiło się dookoła mnie. - Muszę się pospieszyć, jeśli chcę wrócić do Kwartału jeszcze dzisiaj - powiedziałam, jakby powrót był faktycznie tym, czego w tamtej chwili oczekiwałam. - O ósmej zmienia się warta przy dziurze, to najlepszy moment - dodałam, orientując się, że mężczyzna najprawdopodobniej o tym nie wie. Posłałam mu coś, co w zamierzeniu miało być pokrzepiającym uśmiechem. Mimo, że przed chwilą obiecaliśmy sobie ominąć pożegnania, nie wyobrażałam sobie po prostu odwrócić się i odejść bez słowa. Z drugiej strony, zwyczajne do zobaczenia brzmiało nienaturalnie i sztucznie. - Raczej nie powinieneś odprowadzać mnie do samego getta, ale jeśli miałbyś ochotę przespacerować się jeszcze kawałek... - powiedziałam w końcu, mając nadzieję, na odciągnięcie w czasie niechcianego momentu. Wzruszyłam ramionami, nie kończąc zdania i unosząc brwi nieco wyżej w pytającym geście. Przez chwilę miałam ochotę wyciągnąć w jego stronę rękę, ale w efekcie tylko wcisnęłam ją do kieszeni kurtki. Wciąż nie potrafiłam jednym słowem określić relacji, jaka panowała między nami. Ba, pewnie nawet gdybym miała do wykorzystania wszystkie słowniki świata, nie znalazłabym odpowiedniego. Była niepodobna do niczego, co znałam do tej pory, ale w jakiś sposób to właśnie to sprawiało, że w moim mniemaniu stawała się wyjątkowa.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyNie Lis 03, 2013 11:05 pm

Są w życiu rzeczy, na które nie mamy wpływu i przed którymi nie możemy uciec. Które są częścią tej brutalnej rzeczywistości, z którą przyszło nam się zmagać. Niezmienne. Jak słońce, które wraz z porankiem pojawia się na horyzoncie. Czasami odnoszę wrażenie, że jedynie po to, aby odebrać nam złudzenia w jakich żyjemy. Przeniknąć swoim bezlitosnym światłem przez zakurzone zasłony naszych mieszkań i zabrać nam schronienie i ukojenie, które odnaleźliśmy w ciemności.
Mówią, że poranek rzuca nowe światło na nasze życie, że daje nowe nadzieje. Dla mnie jedynie pozwala nam po raz kolejny dostrzec wszystkie dziury i niedociągnięcia, wszystkie błędy naszej przeszłości.
A kiedy świat ponownie budzi się do życia, zdaje się, że każdy z nas potrzebuje czegoś, co pomoże mu przetrwać ten dzień. Co sprawi, że świat nie będzie aż tak oziębłym miejscem. Coś, na co warto czekać, co wydaje się być środkiem przeciwbólowym na zadane nam rany. Coś, co zostawi nas z nadzieją, co sprawi, że nawet po chłodnym powiewie lutowego wiatru, będziemy w stanie zdobyć się na uśmiech. Ponieważ jest, tam gdzieś - daleko, coś lepszego.
Dla niektórych może to być filiżanka gorącej kawy po mroźnej nocy, może powrót do domu, stworzenie nowych wspomnień.
Ale byli też ludzie, którzy nie mieli nic takiego. Nie mieli pociągu, który mogliby złapać, ani dłoni, którą mogliby potrzymać. Dla pozbawionych jakiegokolwiek powodu, jedynym celem stawało się jego znalezienie.
Na krótki ułamek chwili przymknąłem jeszcze powieki, chcąc może ostatni raz zatracić się w kojącej ciemności, w której przez krótki moment nie było niczego więcej, poza nami. Nie było pór dnia, ani pór roku, nie było chłodu, czasu, bólu, kraju ani jego granic. Jedynie bezpieczna przystań na rozjuszonym morzu. Coś, co nie mogło trwać, a jednak - istniało. Istniało wbrew wszystkim zasadom, regułom i prawom.
I chociaż światło przenikało przez moje powieki, nie było to już tak bolesne, jak wczorajszego ranka; ponieważ miałem swój powód. Pojawił się dokładnie w momencie, w którym wymieniliśmy żegnaj na do zobaczenia. Zabawne, że tyle mi wystarczyło, jednocześnie, wydawało się, że to więcej, niż mógłbym prosić.
Parę cichych słów, które jednak wydawały się głośniejsze niż wszystkie wcześniejsze.
Uśmiechnąłem się na dźwięk jej kolejnych słów, zdaje się, że już bezwiednie. Jakby wszystko, co pojawiało się między nami, co sprawiało że ten moment nie był aż taki krótki i co odwlekało chwilę rozstania - było najzwyczajniej w świecie dobre. Jakbym nie musiał ważyć w myślach, czy to co mamy jest odpowiednie i słuszne. Było, dla mnie. Może pierwszy raz od dłuższego czasu udało mi się skutecznie uciszyć głos rozsądku, który od początku zdawał się szeptać mi do ucha co powinienem zrobić, a czego nie.
Było inaczej, i tego wewnętrznego spokoju nie mogło nic zakłócić. Nie widok muru, i nie widok jej rozpływającej się w gęstej, porannej mgle.
Rozczesałem palcami jej włosy, co zostawiło na moich opuszkach parę pojedynczych kropel, tego co jeszcze chwilę temu było zaplątanymi w blond pasam płatkami śniegu.
- Ratowanie kobiet z opresji to chyba moja specjalność - uśmiechnąłem się lekko. - Uwierz mi, nie mam nic lepszego do roboty - wzruszyłem lekko ramionami, chcąc nadać słowom obojętnego wydźwięku, ale kąciki moich ust ponownie uniosły się nieznacznie ku górze. - Poza tym, to dość satysfakcjonujące zajęcie.
Na krótką chwilę wtuliłem jeszcze twarz w jej włosy, zaciągając się powietrzem wypełnionym ich delikatnym zapachem. Nie miałem pojęcia, jak długo znajdujemy się już w swoich objęciach. Minutę? Dwie? Może godzinę? A może tak naprawdę trwamy tak od zawsze? Ponieważ nie mogłem sobie nawet wyobrazić jaki był świat chwilę temu. Nie chciałem. Może to był moment, krótki nieznaczny moment w całym ich zbiorowisku, ale był to jeden z tych nielicznych, kiedy czułem się naprawdę bezpieczny. Kiedy to bezpieczeństwo mogło być równe szczęściu. Kiedy wszystko było idealnie na swoim miejscu, tak, jak zawsze powinno być. Jakby świat nagle ogarnęła niezwykła harmonia, która nie mogła zapanować nigdy wcześniej. Jakbyśmy byli elementem dopełniającym tą skomplikowaną układankę.
- Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie bylibyśmy gdybym wtedy minął tamtą uliczkę, tak jak minąłem wszystkie inne? - Nie miałem pojęcia, w którym momencie słowa znalazły drogę na moje usta, ani skąd się tam pojawiły.  Każde z osobna brzmiało niedorzecznie i nawet przed samym sobą nie chciałem przyznać się, że kiedykolwiek nad tym myślałem. Jak więc było to możliwe, że teraz zmaterializowały się w powietrzu, ledwie stłumione przez opadające kaskady jej włosów?
Chciałem zgubić jej wzrok, ale zdawało się, że był to moment, w którym przez chwilę życzliwy los przestał mi sprzyjać. Schował ręce do kieszeni i zniknął za konarami drzew zostawiając nas samych pośród wietrznego parku, wciąż spowitego przez przebijające się, słoneczne światło, toczące walkę ze znikającym księżycem.
Diana wysunęła ramiona z moich, a ja nagle poczułem, jakbym stracił oparcie, chociaż stałem mocno na nogach, tak samo jak chwilę temu.
Zimny podmuch wiatru owiał moją twarz i zadrżałem nieco, ale już chwilę później wydawało mi się, że chłód był jedynie wytworem mojej wyobraźni, a co innego wywołało dreszcz. Wsunąłem dłonie na dna kieszeni i starałem się uśmiechnąć, nie wiem jednak w jakim stopniu mi się to udało. Czekałem, aż coś się zmieni. Aż poczuję jak przyjemne ciepło wciąż wirujące w moim wnętrzu uleci w powietrze, aż wszystko stanie się ciemniejsze, nawet jeżeli słońce miało nadal świecić na nami. Aż coś w środku mnie zostanie złamane, po raz kolejny.
Ale wiatr nadal wiał w tym samym kierunku, promienie nadal przeczesywały jej włosy, samochody jechały w tym samym rytmie, zagubione ptaki co jakąś chwilę przecinały niebo i kolejne okna wypełniały się światłem.
Świat się nie skończył, ziemia nadal wirowała, a życie toczyło się na przód. Może nawet nikt nas nie zauważył, może naprawdę byliśmy niczym i nikim.
Ale wszystko było takie samo, jak chwilę temu. Wydawało się zwyczajnie dobre, właściwe. To, że nie trzymałem jej już w ramionach, a ona nie trzymała mnie nie sprawiło, że świat był ciemniejszy, że czułem się bardziej samotny.
Może tym różniły się prawdziwe znajomości, od tych powierzchownych. Mogłeś być blisko, mogłeś być daleko, ale mimo to nic się nie zmieniało.
- Nie koniecznie chcę wracać do tego pustego mieszkania - odpowiedziałem z cieniem lekkiego uśmiechu na ustach i wziąłem ją pod rękę kierując się w stronę muru.
Chociaż na dłuższą chwilę naprawdę udało mi się pozbyć się tej myśli, wciąż czaiła się gdzieś z tyłu mojego umysłu i ciążyła na mojej duszy. Bałem się momentu, w którym będę musiał przekroczyć jego próg. Momentu, w którym mimo że będzie w takim stanie, w jakim było kiedy je opuszczaliśmy, czegoś w nim zabraknie. Kubki z niedopitą herbatą wciąż mogły znajdować się na stole, koc mógł nadal leżeć na kanapie, ale atmosfera zdążyła już opuścić jego ściany. I mogło zająć sporo czasu, zanim to miejsce znów będzie tym, któremu było najbliżej do domu.
Skręciliśmy w kolejną alejkę, chociaż wydawało się, że każdy krok jest trudniejszy. Przygryzłem dolną wargę i przyciągnąłem ją nieco do siebie, nawet jeżeli zdawałem sobie sprawę, że w końcu będę musiał ją puścić, chciałem to odwlec w czasie. Latarnie stopniowo przygasały, kiedy ich światło zostawało z wolna zastępowane, a my tym samym gubiliśmy nasze drogowskazy, które prowadziły nas przed siebie.
Opuściłem nieznacznie wzrok, wbijając go w chodnikowe płyty umykające pod naszymi stopami, bojąc się, że mógłbym dostrzec na horyzoncie przedzierającą się konstrukcję kwartalnego muru.
Wsunąłem zaczerwienioną od mrozu dłoń do kieszeni, tym samym odnajdując na jej dnie papierowe pudełko, o którym jak się zdawało - na jakiś czas kompletnie zapomniałem. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na wspomnienie, jakie wywołało i wyciągnąłem je z kurtki. Obróciłem szybkim ruchem w dłoni, i jakby nie chcąc poddawać analizie tego, co chciałem zrobić, wetknąłem w dłoń Diany, otaczając swoimi rękami jej rękę, i zaciskając jej palce na kartoniku. Zupełnie w ten sam sposób, w jaki zrobiłem to zaledwie przed dwoma tygodniami.
- Nie jestem przesądny, ale w ten sposób pierwszy raz się pożegnaliśmy - uśmiechnąłem się, śledząc malujący się na jej twarzy wyraz. - I w jakiś sposób, doprowadziło nas to do siebie. - Dopiero w tamtej chwili otwarłem swoje dłonie, wypuszczając jej z uścisku. - Więc, jak Cię znajdę? - zawiesiłem wzrok na jej twarzy i zacisnąłem usta, jakbym się nad czymś zastanawiał, po czym w troskliwym geście nasunąłem kaptur na jej głowę. - "Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka"?
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptySro Lis 06, 2013 3:50 pm

Istniał jeden powód, dla którego przeprowadzka do Kwartału nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak na większości Kapitolińczyków. Nie zrozumcie mnie źle - nie spodobało mi się to. Komu spodobałoby się nagłe odcięcie od telewizji, pełnej lodówki i ogrzewania? Ale przez pierwsze dni sporo chodziłam po ulicach getta i widziałam tłumy kolorowych ludzi, w dosłownie kilka godzin przemieniających się z barwnych motyli w bure, snujące się ćmy, pozbawione światła, do którego mogłyby dążyć. Ja sama dostosowałam się zaskakująco szybko i na początku nie wiedziałam dlaczego. Później zrozumiałam, chociaż wciąż nie do końca, bo ostateczne rozwiązanie dotarło do mnie dopiero w chwili, w której wysunęłam się w końcu z objęć Noah, rozejrzałam dookoła...
...i zobaczyłam całkowicie inny Kapitol, niż ten, którego ulice pokonywałam wczorajszego wieczora.
Słońce w dalszym ciągu torowało sobie swoją mozolną drogę w górę i jego pierwszym promieniom udało się w końcu przebić przez ciasno upakowane budynki, rozświetlając zalegający na ulicach śnieg. Niedaleko nas, na pozbawionej liści koronie drzewa, przycupnął maleńki, kolorowy kosogłos, podśpiewując melodię, którą niedawno musiał skądś podchwycić. Rozlana na sąsiedniej uliczce plama benzyny, pod wpływem coraz intensywniejszego promieniowania słonecznego, przybrała barwy tęczy. Spod kupki białego puchu, co jakiś czas przebijały się maleńkie, zielone listki - jednoznaczny dowód, że marzec naprawdę miał kiedyś przyjść.
Czy wszystkie te szczegóły pojawiły się tutaj w ciągu nocy, czy to ja dopiero teraz zaczęłam je zauważać? Może istniały od zawsze, ale nigdy nie udało im się przedostać przez filtr, jaki zamontował sobie mój umysł, dopuszczając do siebie jedynie obrazy smutnych, szarych uliczek, martwych drzew, brudnych chodników? Może właśnie to utracili Kapitolińczycy, kiedy rebelianci siłą przesiedlili ich do Kwartału, a ponieważ ja nigdy tego nie posiadałam - czymkolwiek 'to' było, bo naprawdę, nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego określenia - nie miałam za czym tęsknić?
Ale jeśli tak - dlaczego przyszło do mnie teraz?
Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie bylibyśmy gdybym wtedy minął tamtą uliczkę, tak jak minąłem wszystkie inne?
Spojrzałam na Noah nieco nieprzytomnie, jakby przypominając sobie o pytaniu, które w pierwszej chwili podświadomie zignorowałam. Gdzie byłabym, gdyby nieznajomy rebeliant nie podniósł mnie z murka i nie zapłacił za ten akt odwagi nocą w więziennym areszcie?
- Pewnie dokładnie tam, gdzie jesteśmy teraz - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko, nadal pod wpływem dziwnie podkolorowanego świata, który nagle zaatakował mnie ze wszystkich stron i do którego chyba nie miałam tak szybko się przyzwyczaić. - Ja dalej żyłabym z dnia na dzień, od czasu do czasu łamiąc prawo dla rozrywki, a ty dalej opróżniałbyś barek w mieszkaniu. Jedyna różnica polegałaby na tym, że oboje mielibyśmy mniej zmartwień. I - w moim przypadku - mniej powodów, żeby podnieść się rano z łóżka - dodałam po chwili, przerażona, że słowa po raz kolejny opuszczały moje usta bez jakiejkolwiek kontroli ze strony rozsądku. Zamilkłam na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy naprawdę powiedziałam to, co wydawało mi się, że właśnie powiedziałam - nawet wtedy, kiedy szliśmy już w stronę muru, znów tkwiąc ramię w ramię obok siebie, w objęciu, którego nigdy nie chciałam opuszczać.
Przytuliłam policzek do materiału kurtki na ramieniu mężczyzny, czując bijące od niego ciepło i starając się zapamiętać je jak najdłużej. Między wierszami obiecaliśmy sobie spotkać się ponownie, ale nie mogłam przewidzieć, kiedy owe spotkanie będzie miało miejsce. Cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że nie mogę nawet być pewna, czy w ogóle się odbędzie, ale postanawiając odłożyć na kilka chwil realia na dalszy plan, uciszyłam go z premedytacją.
- Dlaczego jest puste? - zapytałam, nie przejmując się już, że przekraczam jakieś granice. Wiedziałam, że jeśli będzie chciał mi odpowiedzieć, po prostu to zrobi - jeśli nie, będzie mógł udać, że nigdy nie usłyszał pytania. Wypowiedziałam je wystarczająco cicho, żeby tę furtkę pozostawić mu otwartą.
Czułam, jak przyciąga mnie bliżej siebie, zupełnie jakby z każdą chwilą, w której zbliżaliśmy się do muru, tracił nieco z wcześniejszej pewności. Nie potrafiłam wytłumaczyć sobie tego w żaden inny sposób, zresztą - nie miałam takiej potrzeby. Wiedziałam, że czas, jaki dzisiaj dostaliśmy od losu, kurczył się w zastraszającym tempie i nawet gdybyśmy chcieli, nie bylibyśmy już w stanie go zatrzymać. Im robiło się jaśniej, tym więcej alejek i znajomych zaułków rozpoznawałam, wiedziałam więc, że Kwartał lada chwila wyłoni się zza zakrętu. Czy Noah także to wiedział? Czy mieszkał w Kapitolu wystarczająco długo, żeby poznać na tyle jego uliczki?
Wyglądało na to, że tak, bo zaledwie dotarliśmy do ostatniego załamania, za którym kryła się dziura w murze, jego dłonie odnalazły moje. W pierwszej chwili pomyślałam, że w ten sposób po prostu się ze mną żegna, zatrzymałam się więc w miejscu, stając przodem do niego i posyłając mu pokrzepiający uśmiech, ale w następnej chwili poczułam w rękach prostokątny, lekki przedmiot. Uniosłam wyżej brwi, w zaskoczeniu przyglądając się opakowaniu papierosów, dokładnie takiemu samemu, jakie wręczył mi po naszym pierwszym spotkaniu. Większość z Was powiedziałaby zapewne, że to głupie - w końcu chodziło o zwyczajną paczkę fajek - ale gdzieś za moim mostkiem i tak rozlało się przyjemne ciepło, bynajmniej nie mające nic wspólnego z płucami, protestującymi na widok nowej dawki nikotyny.
- Znów nie mam nic, co mogłabym dać ci w zamian - powiedziałam, bezwiednie przygryzając dolną wargę. Podniosłam wzrok znad trzymanych w dłoniach papierosów, orientując się, że Noah mi się przyglądał. Uśmiechnęłam się mimowolnie - nie wiem już nawet z jakiego powodu. Może nie miałam żadnego? Może w pewnym momencie przestałam potrzebować kolejnych wymówek? Nie potrzebowało ich chyba również moje serce, bo kiedy padło kolejne pytanie, przyspieszyło radośnie, wygrywając melodię, której wcześniej nie znałam. Nie uspokoił go również troskliwy gest Noah i przez chwilę miałam ochotę kazać mu się przymknąć, ale - na szczęście - wystarczająco szybko ugryzłam się w język.
Minęła minuta, zanim odpowiedziałam, przez dobrych kilka sekund utrzymując spojrzenie na twarzy mężczyzny i utrwalając ten obraz w swojej głowie, a kiedy w końcu opuściłam wzrok na własne dłonie, zatrzymał się on na chwilowo zapomnianym, tekturowym pudełku. Zanim zdążyłam zorientować się, co właściwie robię, moje palce oderwały oklejającą je etykietkę, która - tak jak się spodziewałam - na odwrocie była całkowicie czysta.
Wyłuskanie z kieszeni maleńkiego, tępego ołóweczka, zajęło mi kolejnych kilka sekund, tym dłuższych, że ręce zdążyły mi już porządnie zmarznąć, ale w końcu udało mi się naskrobać kilkanaście niewyraźnych liter, układających się w nazwę i numer ulicy, przy której miałam nadzieję na razie się zatrzymać. Kiedy skończyłam, przeczytałam ją raz jeszcze, złożyłam karteczkę na pół i przeniosłam spojrzenie na Noah, zapewne już nieco zniecierpliwionego. Z uśmiechem wciąż błąkającym się na ustach, wspięłam się na palce, osuwając lekko zamek jego kurtki i wsuwając świstek do wewnętrznej kieszeni. Kiedy się odezwałam, moja twarz znajdowała się tak blisko jego, że usta prawie musnęły ucho.
- Chyba jeszcze za mało ufam gwiazdom - szepnęłam, po czym odsunęłam się do tyłu, opadając wreszcie na całe stopy. Zmarznięte dłonie wsunęłam do kieszeni, umieszczając tam również opakowanie papierosów i posłałam mężczyźnie ostatni uśmiech, w każdej chwili gotowa, żeby odwrócić się i odejść.


    I tu pewnie będzie zt, chyba że Domi chce jeszcze coś dodać/zapytać/etc. <3
Powrót do góry Go down
Zachary Bennett
Zachary Bennett
https://panem.forumpl.net/t1680-zachary-bennett#21555
https://panem.forumpl.net/t1691-zachary#21602
https://panem.forumpl.net/t1688-zach-bennett#21598
https://panem.forumpl.net/t1738-zachary#21748
https://panem.forumpl.net/t1689-zach#21599
Wiek : 27
Zawód : właściciel salonu motocyklowego/ mechanik/ twórca bomb

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 6:44 pm

/ początek

Chciałoby się rzec - dzień piękny jak każdy inny, ale tak nie było. Niewygoda, otaczająca względna brzydota i jakaś kapka adrenaliny, że zawsze coś może mieć miejsce bywała dosyć często irytująca. Zwłaszcza, jeśli to wszystko spotykało dosyć nerwowego człowieka, który w tym momencie przez kilka minut męczył się z odnalezieniem papierosów czy też zapałek - paczka leżała aktualnie na ławce; na niej miejsce zajmował sam Zachary, przeszukując kieszenie kurtki, bo - a nuż! - zaraz się znajdzie te jakże szlachetne drewno. Szlugi akurat miał na widoku, więc niespecjalnie się zamartwiał, że ktoś mu je może zabrać. Tym bardziej, że w odległości trzech metrów, z jakiejkolwiek strony nie spojrzeć, nikogo nie było.
- No, bez jaj. - skwitował, jeszcze nie zaczynając bluźnić pod nosem.
Ściągnął kurtkę i machnął nią trzykrotnie, jakby w nadziei, że coś, co potrzebuje wypadnie z którejś z kieszeń, jakie były doszyte do tej części odzieży wierzchniej. Musiał zapamiętać, ażeby następnym razem ogarnąć sobie zapalniczkę, a nie pudełeczko z jakąś bzdurą. Ewentualnie zacznie wszystko nosić na jakiejś prześmiesznej smyczy.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 7:25 pm

/ początek

Dzień jak każdy inny od nie wiadomo już jakiego czasu. Kobieta wywlokła się z łóżka i spojrzała w zmatowiałe lustro. Spoglądały na nią te same co zawsze wielkie, brązowe oczy. Miała nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie inny, ale obawiała się, że jak zawsze będzie to płonna nadzieja.
Kolejny raz wyruszała, by poszukać pracy. Niestety nikt nie chciał zatrudnić dziewczyny bez doświadczenia i bez koneksji. Z dnia na dzień coraz bardziej się zniechęcała. Skromne oszczędności jednak topniały i musiała coś zrobić by przeżyć.
Dzisiaj wybrała drogę przez park. Zatopiona w swoich myślach nie zważała gdzie idzie. Miała przed sobą jasno wytyczony cel, choć wiedziała, że za kilka godzin będzie narzekać na ból stóp i ze smętną miną będzie wracać do swojego skromnego mieszkania.
Penie dlatego też nadeszła nie wiadomo skąd i nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który wymachiwał kurtką. On też chyba zbyt był zajęty swoją czynnością, a może Beth podeszła zbyt blisko, bo nagle poczuła uderzenie w twarz.
-Ała.- wyrwało się z jej ust, a ręka powędrowała do piekącego policzka.


Ostatnio zmieniony przez Beth Randall dnia Sro Lut 12, 2014 1:02 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Zachary Bennett
Zachary Bennett
https://panem.forumpl.net/t1680-zachary-bennett#21555
https://panem.forumpl.net/t1691-zachary#21602
https://panem.forumpl.net/t1688-zach-bennett#21598
https://panem.forumpl.net/t1738-zachary#21748
https://panem.forumpl.net/t1689-zach#21599
Wiek : 27
Zawód : właściciel salonu motocyklowego/ mechanik/ twórca bomb

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 8:17 pm

Oczywiście, że nie było szans, ażeby zauważył kobietę. Raz, był za bardzo skupiony na tym, by znaleźć te cholerne zapałki, a dwa - sam przymrużał oczy ledwo-ledwo, chcąc zwrócić uwagę na to, co ewentualnie mogło wypaść.
Pieprzone, pierdolone, drewniane zapałki, myślał sobie Zach. Pewnie kiedyś-kiedyś stwierdziłby, że może spróbuje metodą dwóch patyczków cisnąć ogniem, ale niespecjalnie widziało mu się to, żeby znaleźć jakieś gałązki i robić z siebie durnia! Dlatego jeszcze przez moment machał i nie dość, że słyszał głuchy trzask spadającego na ziemię pudełeczka, to jeszcze czyjeś słowa. Aż na moment zastygł w bezruchu, jednak zanim odezwał się do kobiety, to pochylił się po zapałki, wręcz z radością patrząc na pudełeczko.
- Przepraszam. - rzucił, wciskając filtr w wargi i chwilę się męczył, ale w końcu odpalił papierosa - Trzeba było jednak uważać, jak się idzie, to byś nie dostała. - dodał, zaciągając się porządnie i zerknął na kobietę.

Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 10:46 pm

Dziewczyna potarła zaczerwieniony policzek, który ją trochę piekł. Miała szczęście, że nie oberwała tą kurtką w oko, bo mogła skończyć w najlepszym razie z podbitym okiem a w najgorszym n jakiejś izbie przyjęć. W każdym bądź razie dzień wcale nie zapowiadał się lepiej niż jeszcze chwilę temu a właściwie to nawet gorzej.
Obrzuciła go uważnym spojrzeniem swoich brązowych oczu. Mężczyzna był sporo od niej wyższy, siłą rzeczy większy. W sumie powinna wziąć nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie, tym bardziej, że nic poza swoim scyzorykiem do obrony nie miała. Stała w miejscu i nie ruszyła się na krok. Czekając na… no właśnie na to magiczne słowo, które w końcu padło z ust  mężczyzny. I właściwie kiwnąć głową i iść sobie. Zatrzymał się jednak w pół kroku.
-A ty byś mógł uważać czym wymachujesz niczym jakiś pijany zając.- słowa były spokojne i grzeczne, choć miała ochotę nakrzyczeć na nieznajomego.


Ostatnio zmieniony przez Beth Randall dnia Sro Lut 12, 2014 1:02 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Zachary Bennett
Zachary Bennett
https://panem.forumpl.net/t1680-zachary-bennett#21555
https://panem.forumpl.net/t1691-zachary#21602
https://panem.forumpl.net/t1688-zach-bennett#21598
https://panem.forumpl.net/t1738-zachary#21748
https://panem.forumpl.net/t1689-zach#21599
Wiek : 27
Zawód : właściciel salonu motocyklowego/ mechanik/ twórca bomb

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 11:00 pm

Może i wyglądał na osobę, dla której nie byłoby problemem uderzyć kobietę, aczkolwiek... To byłoby wbrew jego własnym zasadom, jakie sobie zdążył przypisać już długi-długi czas temu. Nie musiała się więc obawiać, że zaraz Zach się zamachnie i coś jej zrobi. Zwłaszcza, że to też z jego winy dostała w policzek zamkiem (?) kurtki. Takie sytuacje naprawdę byłyby wtedy, gdyby któraś z panien potrzebowałaby szybkiego otrzeźwienia, to oczywiste.
Spojrzał na Beth, a jego prawa brew uskoczyła delikatnie w domniemanym zaskoczeniu a zainteresowaniu jej słowami, które w tym momencie przetrawiał. Tym razem, znacznie ostrożniej, przerzucił kurtkę przez ramię tak, że jej kołnierz wisiał na dwóch palcach Bennetta.
- Wcześniej zdążyłem się upewnić czy ktoś nie idzie, a że wyrastacie nagle, ni stąd, ni zowąd, to to nie jest mój problem. - stwierdził krótko, bo co się będzie tłumaczył? Łkać i prosić na kolanach nie będzie, duma by nie pozwoliła, godność! - To, że wymachiwałem na przejściu - okej, ale nie zauważyłaś? - zadarł lekko podbródek, wypuszczając dym na bok; nie będzie złośliwy i prosto w twarz szarawą chmurą jej nie dmuchnie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Beth Randall
Beth Randall
https://panem.forumpl.net/t1683-elisabeth-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1744-beciakowe#21775
https://panem.forumpl.net/t1687-beth-randall
https://panem.forumpl.net/t1753-telefon-beth#21901
Wiek : 23

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 EmptyWto Lut 11, 2014 11:24 pm

Panna Randall nie potrzebowała szybkiego otrzeźwienia, więc walić w pysk jej nie trzeba było. Dziewczyna jak by nie patrzeć pewnie stała na swoich nogach. Nie znała mężczyzny przed sobą i nie maiła pojęcia jak zareaguje na jej słowa, w końcu kto przewidzi co takiemu może w głowie siedzieć. To, że był większy i silniejszy, no i że był facetem wcale nie sprawiało, że wszystko mu wolno.
Beth ostrożnie podchodziła do rodzaju męskiego. Przykład ojca nic  dobrego jej nie pokazał a i życie się tak układało, że raczej przyjaciółmi dla niej byli niż kimś więcej.
Zdjęła w końcu rękę z policzka, bo jak będzie go tak tarła, to zaczerwienie pewnie będzie jeszcze większe i dłużej się będzie zaczerwienienie utrzymywało. Ciekawe kto ją zatrudni, kiedy wyglądała jak by udział w jakiejś bójce wzięła  albo jak by zazdrosny kochanek w twarz jej przyłożył.
- No nie zauważyłam.- lekko zadarła w górę podbródek . No proszę zabij mnie bo szłam alejką i nie zauważyłam kolesia wymachującego kurtką.


Ostatnio zmieniony przez Beth Randall dnia Sro Lut 12, 2014 1:01 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Emerald Park - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Emerald Park
» Floradale Park
» Park przy szpitalu
» Park przy szpitalu
» Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Centrum miasta-