IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Emerald Park - Page 7

 

 Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyPią Maj 03, 2013 3:03 pm

First topic message reminder :



Chociaż większa część centrum miasta pokryta jest betonem, stalą i szkłem, to znalazło się tu także miejsce dla zieleni. Emerald Park przez wszystkie cztery pory roku cieszy się obecnością spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy, którzy chętnie odpoczywają na licznych ławeczkach, w otoczeniu szmaragdowozielonych trawników, drzew i krzewów.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Sie 05, 2014 10:28 pm

Maisie przywykła do bycia ofiarą agresji - pewnie wyłącznie dzięki bogatym doświadczeniom w tym zakresie zachowywała się w miarę spokojnie, nie zanosząc się histerycznym szlochem ani nie zadając dziewczyńskich pytań o cel tak haniebnych działań. Po prostu znosiła to, co się wokół niej działo. Mocny policzek, szorstki knebel rozpychający jej usta i nadwyrężone ręce, unieruchomione pod bolesnym kątem za plecami. Każdy bodziec już kiedyś odnajdywał podobną drogę po systemie nerwowym, uchroniła się więc tym samym od zakrztuszenia materiałem uniemożliwiającym jej wrzaski czy wybiciem ręki przy zbyt mocnym szarpnięciu się.
Lodowata lufa pistoletu przyciśnięta do skroni wydawała się jakoś bardziej rzeczywista i uspokajająca niż ta, przyłożona do kręgosłupa. Trzask odbezpieczanej dłoni także wpłynął na decyzje Maisie - znieruchomiała kompletnie, oddychając nieregularnie przez nos i wsłuchując się w nawet przyjemne brzmienie głosu mężczyzny. Gdyby nie fakt, że groził jej zastrzeleniem, mógłby brzmieć wręcz uspokajająco. Co nie znaczyło, że wierzyła w jakiekolwiek jego słowo; po prostu chwilowo przerażenie i zdrowy rozsądek (o dziwo idące w parze) zwyciężyły nad wyzwoleńczymi odruchami. Panika spinała jej wszystkie mięśnie, ale już nie stawiała oporu, myśląc tylko gorączkowo o tym, że zginie. Jeśli nie z rąk tych mężczyzn to z dłoni ukochanego Gerarda, budzącego się pewnie właśnie w mieszkaniu. Pustym.
Powrót do góry Go down
the odds
Kolczatka
Kolczatka

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Sie 05, 2014 10:51 pm

- Mądra dziewczynka – pochwalił ją jeden z napastników, ten, który przyłożył pistolet do jej skroni, .
Trójka porywaczy, prowadzących Maisie, mogła wreszcie odetchnąć z ulgą, ich ofiara wreszcie zaczęła zachowywać się jak należy. Najwidoczniej powaga sytuacji i odbezpieczony pistolet zrobiły swoje; przestała się szarpać. We trzech podprowadzili ją do auta. Młody chłopak, który pytał Maisie o drogę, podał jej dłoń i pomógł wsiąść.
- Uważaj na głowę – powiedział, siadając obok niej. W ten sposób Maisie siedziała pomiędzy napastnikami. Jeden z nich przed zamknięciem drzwiczek zastukał dłonią w karoserię, dając kierowcy sygnał do odjazdu.
Powrót do góry Go down
the civilian
Hana Saraiva
Hana Saraiva
https://panem.forumpl.net/t2852-hana-saraiva#43961
https://panem.forumpl.net/t2854-hana#43972
https://panem.forumpl.net/t2853-hana-saraiva
https://panem.forumpl.net/t2855-hana#43974
https://panem.forumpl.net/t3072-hana-saraiva#47320
Wiek : 23 lata
Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka
Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny
Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyPon Paź 20, 2014 8:03 pm

Siedziała na ławeczce otoczona ludźmi. To znaczy, nie bezpośrednio, swoje cztery litery usadziła bowiem na ławce najbardziej osamotnionej, wciąż zimnej jeszcze po chłodnym, letnim poranku, ale poza tym jednym szczególikiem - była w tłumie. Wczesnej poranki to pora, o której w parku napotkać można już domorosłych sportowców - jogging, rolki, a może te zabawne marszruty z kijkami narciarskimi? - psy wyprowadzające ludzi na spacer (Hana szczerze wątpiła, by o tej porze ludzie tak z własnej woli pojawiali się na ulicach miasta), rodziny odprowadzające dzieciaki do pobliskich przedszkoli i szkół i pary zakochańców walczące o ostatnie kilka chwil przed rozstaniem na następne kilka godzin.
Saraiva zawsze lubiła to małe, codzienne przedstawienie. Nie mając problemu ze wczesnym wstawaniem (przy czym nie miało to nic wspólnego z bezsennością, bo przecież Hana sypiała jak niemowlak), lubiła patrzeć, jak budzi się miasto. Nie jedząc śniadania w pustym mieszkaniu, lecz zabierając je ze sobą, zajmowała jedną z ławek podobnych do tej, na której siedziała teraz, zsuwała buty, siadała po turecku i wydobywając z torby gigantyczną (przynajmniej w porównaniu do kobiecej sylwetki, która daleka była od imponujących rozmiarów) kanapkę własnej roboty, przyjemnie spędzała czas, w milczeniu świadkując porannym transformacjom Kapitolu.
To, że mogła stać się stałym elementem świtów w tutejszym parku zawdzięczała, co jasne, wyłącznie temu, że godziny pracy normowała sobie sama. Mogła chodzić spać z kurami i budzić się o świcie nie po to, by gnać do roboty (na gacie Merlina, jak już późno!), ale dlatego, że po prostu tak lubiła. Jednego dnia mogła nie wychodzić z łóżka, tracąc go na oglądanie (lub częściej, w jej przypadku, czytanie) ckliwych romansideł, by kolejnego przepracować się tak, że nie była w stanie skojarzyć, jakim cudem udało jej się przebrać w piżamę i dotrzeć do łóżka. Tak, nie ulegało wątpliwości, że to właśnie ta swoboda była największym atutem samozatrudnienia. Jasne, praca dziennikarki śledczej generalnie była fascynującą, ale musząc wskazać największy plus, Hana bez wahania wytknęłaby palcem wolność, brak szefa nad głową i brak terminów, których musiałaby dotrzymywać. Pisała wtedy, kiedy miała na to ochotę (czyli często, choć niekoniecznie regularnie), to, co napisała, sprzedawała (nie na odwrót - nigdy nie zawierała umów przed napisaniem tekstu) i miała się w tym układzie całkiem nieźle. Miała co jeść, miała gdzie spać, miała z kim rozmawiać, choć to ostatnie głównie na płaszczyźnie zawodowej. Ale było fajnie. Naprawdę jej się w życiu powiodło.
Teraz, siedząc dokładnie tak, jak każdego poranka - po turecku, z butami pozostawionymi pod ławką - otrzepała się właśnie z okruchów po kanapce, zmiętą w pięści torebkę papierową wrzuciła do pobliskiego śmietnika i upijając łyk gorącej herbaty z termosu, westchnęła cicho. W jednej ręce już obracała otrzymane kiedyś od ojca pióro, na lewym udzie już czekały czyste strony notatnika. Lubiła pisać rano i w nocy. W ciągu dnia nigdy jej nie szło, zbyt wiele rzeczy ją dekoncentrowały. Najlepsze artykuły tworzyła właśnie nad ranem, czasem tu, w parku, a czasem jeszcze w domu, owinięta puchatym szlafrokiem, albo późno w nocy, ślęcząc nad zebranymi wcześniej materiałami. Teraz jednak... Cóż, miała temat. Igrzyska. To chwytliwy wątek. I może właśnie dlatego nie mogła się przemóc. Jasne, łapała się tematów, które ludzie czytali najchętniej - zdrad, przekrętów na najwyższych szczeblach władzy, malwersacji, tortur, brudnej przeszłości, którą najchętniej ukrywano - ale nie takich. Nie tych, które dotyczyły ginących masowo dzieciaków.
Powrót do góry Go down
the civilian
Liam Murray
Liam Murray
https://panem.forumpl.net/t2788-liam-murray
https://panem.forumpl.net/t2790-liam-murray
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Paź 21, 2014 3:55 pm

Liam szedł i szedł. Krok za krokiem, a przy tej błahej oraz a jakże powszechnej i potrzebnej człowiekowi czynności wtórował gwizd wiatru. Był poranek, taki sam jak każdy inny. Powietrze było świeże i przesycone wilgocią. Ewidentnie było czuć, jaka to pora dnia. Nie sposób opisać tego doświadczenia. Jeżeli ktoś jest jego ciekaw, musi wstać wcześniej, i tego doznać. Niekoniecznie przejść bosymi stopami po trawie zakraplanej rosą. Niekoniecznie oglądać wschód słońca. Zarówno pierwsze, ja i drugie nie były doświadczeniami, których trzeba zaznać, by poczuć, że to poranek. Liam doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Często wstawał bardzo wcześnie. Zjadał pośpiesznie śniadanie, składające się na niewielką garść płatków owsianych zalanych sporą porcją mleka. Posypywał danie, na zawsze wpisane w listę jego ulubionych, wiórkami czekoladowymi i kokosowymi. Lista ta miała niezmienną treść od lat. Liam nie lubił zmian. Lubował się w tym, co powtarzalne. Może przez jego głęboki sentymentalizm? Może przez fakt, że boi się, iż zmiany będą niosły ze sobą ryzyko? Kto to wie. Pamiętał, jak będąc w szpitalu psychiatrycznym, gdzie biel, przerażająca biel, chorobliwa biel, schizofreniczna biel, monotonna biel (pacjenci stosowali różne określenia, jest ich o wiele więcej, ale Murray nie zapamiętał wszystkich, na dobre nazwanie koloru wszechobecnego, występującego na korytarzach, sypialniach, a nawet w większości gabinetów lekarskich albo psychologów!) osaczała go, zżerała jego dobrą energię, jeden dzień nie różnił się zbytnio od poprzedniego oraz następnego. Liam otrząsnął się z tych wspomnień, niemiłych wspomnień. Zamiast tego zauważył, gdzie go nogi poniosły – o proszę! - do Emerald Parku! Piękna zieleń tudzież występująca koiła jego zmysły. Wpatrywał się, chłonął wzrokiemi nozdrzami jej intensywność. Tak. To była cudowna chwila. Zapomniał na moment o swoich problemach. O kwitnących czerwienią kwiatach na jego rękach, wyżłobionych za pomocą żyletki. To nie było teraz aż nazbyt ważne. Albo nie było takie w ogóle.
Liam, idąc studiował sylwetki ludzi, składających się na dość wielki tłum. I znowu jego obawy wzięły górę nad rozsądkiem. Nagle te wszystkie osoby wydały jemu się ludźmi zagrażającymi jego życiu, a pokryte tą kojącą zielenią drzewa – płatnymi zabójcami. Zarówno Oni, jak i te rośliny wydały mu się istotami zagrażającymi jego życiu. Nie będę krzyczeć. Przecież w takim wypadku Oni mogliby zabić mnie już teraz. Skurwiele. Obrzydliwi skurwiele... Chociaż, może śmierć byłaby tuaj łasą?... – myśli przelatywały przez jego umęczony umysł ze zdwojoną szybkością, bezlitośnie wczepiając się w jego fizyczną część. W efekcie cały się trząsł. I nagle poczuł wielką, ogromną ochotę, by napisać wiersz. O tym, jaki to świat jest brutalny, pełen skurwysynów, którzy chcą mu odebrać życie, chociaż to ostatnie wydawało się być opcją dobrą. Gdyby zmarł, ziemski ból, którego nie sposób porównać z żadnym innym, opuściłby go. I mowa tutaj zarówno o cierpieniu fizycznym, jak i psychicznym.
Postacie drzew i ludzi osaczały go. Zabierały całą jego dobrą energię, którą otrzymał po śniadaniu kryjącym się po numerem jeden na jego odwiecznej liście posiłków, przy czym o liście tej już wspominaliśmy. I nagle usłyszał śmiech. Bezlitosny, pulsujący w jego skroniach swoją mocą śmiech. Szyderczy, wyśmiewający jego osobę. Liam pomyślał, że może Oni się z niego śmieją, bo ubrał się niestosownie? Nie – to nie mogło być prawdą z tego względu, że, patrząc na swój strój, uznał, że ten jest bardzo ładny. Składał się z czarnych, lakierowanych eleganckich butów, niebieskich dżinsów oraz błękitnej koszuli z z rękawami sięgającymi mu do łokci. Ponadto, wychodząc z domu, spojrzał w lustro i przestudiował swoją nienaganną fryzurę dość dogłębnie, na wszelki wypadek jeszcze raz przeczesując włosy swoim ulubionym, zielonym grzebieniem. Uwielbiał go, bo miał również funkcję scyzoryka, a na boku – malutkie lusterko, w którym natychmiast się przejrzał. Cóż, nie miał worów przed oczami, a fryzura układała się przyzwoicie. Więc skąd ta ich dziwaczna reakcja?, zastanawiał się nie wiedząc, że śmiechy te to jedynie wytwór jego wyobraźni.
Nagle ktoś przykuł jego uwagę. To była dziewczyna... nie, kobieta. Jej wiek zapewne mieścił się w granicy od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat i Liam był tego absolutnie pewien. W końcu jeszcze nie zdarzyło mu się, by ocenił kogoś wiek błędnie. Osobliwość ta miała wydatne usta oraz tęczówki w kolorze nieba. Liam zobaczył w nich pełne skupienie oraz zaangażowanie w to, co robi. A co robiła? Pisała coś, trzymając papier na lewym udzie. Zapewne jest Ich szefową. Oni są jej poddanymi. Na pewno ustala plan działań dążących do tego, by albo mnie unicestwić, albo zamienić moje życie w piekło. I wkurzył się. Bardzo. Kim ta kobieta jest i czemu chce mu zrobić krzywdę? Może sobie pisać wiersze (ale Liam uważał, że w tej dziedzinie nikt go nie przegoni, bo jest mistrzem w pisaniu poezji), ale nie wolno jej ustalać, co z Nim zrobić! Bo jaki ona ma w tym interes? No właśnie? Żaden.
Liam zmarszczył brwi i, popychany przez wiatr, jakby podmuch Boga chciał, by zrobił to, co za chwilę uczyni, podszedł do tej kobiety. Z bliska wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Nie potrafił oderwać od niej wzroku, ale w końcu opamiętał się, bo przypomniał sobie o celu, jaki sobie ona wyznaczyła. Celu związanego z unicestwieniem samego Liama.
- Przepraszam... - przez chwilę zdawał się zastanawiać, jak to ubrać w słowa, jednak już po chwili, pchany niewyobrażalną wręcz dawką złości, mówił dalej. - przepraszam, ale czy mogłaby mnie pani nie prześladować?
Powrót do góry Go down
the civilian
Hana Saraiva
Hana Saraiva
https://panem.forumpl.net/t2852-hana-saraiva#43961
https://panem.forumpl.net/t2854-hana#43972
https://panem.forumpl.net/t2853-hana-saraiva
https://panem.forumpl.net/t2855-hana#43974
https://panem.forumpl.net/t3072-hana-saraiva#47320
Wiek : 23 lata
Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka
Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny
Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Paź 21, 2014 9:54 pm

Tytuł. Myślała, że chociaż tyle uda jej się stworzyć - tytuł. Choćby dwa słowa, chwytliwe, przyciągające uwagę, dwa puste słowa, które dałyby jej jakikolwiek punkt zaczepienia. Nie lubiła zaczynać od zera. To znaczy - lubiła czysty, pachnący, nienaruszony jeszcze papier, lubiła jego gładkość i zachęcający szept, by wreszcie nakreślić pierwsze słowa, ale nie lubiła zmagań, jakie wiązały się z narodzinami pierwszych fraz. To walka, ból której czuło się - a przynajmniej Hana czuła - niemal fizycznie. Chwila, gdy do głowy wpada ci myśl, ostrożne zawieszenie pióra, niezdecydowanie, nagła niechęć, cofnięcie dłoni. I tak jeszcze raz, i jeszcze, i kolejny - aż do chwili, gdy się przełamiesz. Ale to boli, to naprawdę boli. Satysfakcja z własnej pracy przychodzi z czasem, bo najpierw swoich tekstów się nie kocha - je się nienawidzi. Muszą dojrzeć, by wreszcie zwrócić na siebie twą uwagę, byś zaczął je miłować, byś ucałował je słodko.
Teraz Saraiva wciąż znajdowała się na etapie tych najgorszych, najbardziej uciążliwych utarczek. Niemal zgrzytając zębami ze złości (niemal, bo Hana nigdy przecież nic podobnego nie robiła), po raz kolejny uniosła pióro znad wciąż pustej kartki, po raz kolejny zaczęła przeżuwać drugi kraniec piśmienniczego narzędzia, myśląc intensywnie. Oczywiście, kartka z notesu pusta była nie w sposób absolutny - po prostu brakło na niej słów. Były jednak rysunki. Wykonane szybko, acz starannie. Mały aniołek (pyzaty, mający ewidentne cechy wieku dziecięcego), puchaty lisek o dużych uszach, fikuśna, bajkowa chatka na wzgórzu. Bo, proszę państwa, Hana rysowała wiele. Jasne, preferowała akty, ale tych nigdy nie robiła na szybko i nie traktowała za zamiennik. Gdy myślała nad tekstem, tworzyła niejako z przypadku, nie do końca świadomie. Bawiła się piórem, atrament marnowała bez zastanowienia, myślami będąc przy układance słów.
I nagle tę zabawę jej przerwano. Właśnie dorysowywała wysoki, zwrócony ku słońcu słonecznik w przyległym do bajkowej chatki ogródku, gdy czyjś cień grę porannych promieni jej przesłonił. Chyba nie od razu się zorientowała. Chyba początkowo pomyślała, że to może chmura, może lecący poduszkowiec, może... Dopiero kroki, dopiero głos i ludzka bliskość, której przecież nie da się z niczym podzielić, uświadomiły jej, że to jednak ktoś taki, jak ona. Ktoś na dwóch nogach, myślący, oddychający - i mówiący. Innymi słowy - drugi człowiek. Człowiek, na którego zdecydowała się spojrzeć nie całkiem przytomnym, choć przyjaznym spojrzeniem.
Czy mogłaby mnie pani nie prześladować?
Oczy miała sarnie, teraz pełne zdumienia. Spoglądała na nieznajomego bezgranicznie zaskoczona, a więc pozbawiona daru słów także i w wymowie. Przez dobrą chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Dłoń z piórem zawisła nad notesem, nie wytarta zawczasu kropla atramentu skapnęła na róg kartki.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała wreszcie, uśmiechając się teraz już normalnie, szeroko, tak bardzo po swojemu. - Oczywiście, że mogę. Przepraszam.
Jasne, powinna raczej zaprzeczyć, wybić chłopakowi z głowy te podejrzenia, tak odległe przecież od prawdy. Tylko czy to by coś dało? Nie, nie znała go. Nie, nie wiedziała, że nieznajomy żyje we własnym świecie, z którego i tak nie zdołałaby go wyciągnąć. Po prostu się domyślała. Po prostu instynktownie wiedziała, że łatwiej będzie przyjąć inny ton. Łatwiej - ale czy lepiej? Okej, tego akurat nie wiedziała. Miało się okazać. Zawsze okazuje się z czasem.
- Napije się pan herbaty? - Kulturalnie uprzątając miejsce obok siebie (torba wylądowała na ziemi, nieopodal butów, wyciągnięty, błękitny piórnik spoczął na drugim z jej ud) wyciągnęła w kierunku nieznajomego termos z wciąż ciepłym naparem, uśmiechając się przy tym zachęcająco. Była sympatycznym człowiekiem. Ktoś jeszcze w to wątpił?
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySob Lis 15, 2014 1:59 am

Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283.
Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyPon Lis 17, 2014 7:45 pm

/początek!

Nigdy nie lubił zmian, tym bardziej, gdy te bezpośrednio miały wpływ na jego życie. Z pewnością zamach na prezydent Panem do takowych się zaliczał, przy czym zamiana Coin na Adlera niezbyt była na rękę staremu Ginsbergowi. Dopiero co począł budować sobie pozycję, a po chwili musiał zaczynać wszystko od początku. Jako były współpracownik Almy był na celowniku nowego prezydenta, który postanowił rozliczać się z decyzjami swojej poprzedniczki. Niezrozumiałe jak na standardy, do których przywykł Rufus, a w dodatku niezwykle uciążliwe. Wprawdzie nie musiał się wyjątkowo starać, by uniknąć oskarżeń. Na Kapitolu spędził nieco ponad miesiąc i nie zdążył zrobić niczego, co mogłoby zagrozić jego bezpieczeństwu, karierze, czy statusowi społecznemu. Pozostawał niezwiązany z żadnym ze stronnictw, które zawiązały się w rządzie. Bycie po części neutralnym miało swoje plusy. Był kolejną ofiarą chorych zapędów Snowa, który w odpowiednim momencie przeszedł na ‘odpowiednią stronę’. Wprawdzie dla Rufusa jedyną ‘dobrą stroną’ była ta, która dawała mu najwięcej korzyści, ale przecież o tym nie musiał nikt wiedzieć.
Jedną z niedogodności, z którą musiał się zmierzyć była utrata stanowiska, które zdobył z niemałym trudem. Nic straconego. Zawsze istnieje jakaś alternatywna droga do osiągnięcia celów i było tylko kwestią czasu, aż Ginsberg takową dla siebie znajdzie. Na razie zrezygnował z aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym, by móc w spokoju inwigilować swojego marnotrawnego syna.
W ciągu kilku ostatnich tygodni dowiedział się o nim kilku ciekawych i, być może, przydatnych rzeczy. Jedną z nich (od zawsze traktował ludzi jak przedmioty, które można przestawiać gdzie się chce i kiedy się chce) była Maisie Ginsberg. Adoptowana córka. Wyjątkowo intrygujący fakt, zważywszy, że nie spodziewałby się po Gerardzie jakichkolwiek rodzicielskich uczuć, zwłaszcza w stosunku do kogoś, z kim ten nie był spokrewniony. Wszystko to stało się jeszcze bardziej ciekawe, gdy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Jego informatorzy nie byli w stanie dokładnie stwierdzić, kto jest ojcem. Oficjalna wersja mówiła, że ciąża jest wynikiem gwałtu, którego dopuścić miał się jakiś, martwy już, mężczyzna. Rufus nie byłby sobą, gdyby nie poddał tego w wątpliwość, nawet, gdyby była to prawdziwa możliwość. Jakby na to nie patrzeć, był pradziadkiem nienarodzonego dziecka. Oczywiście, że nie poczuwał się do odpowiedzialności, ani tym bardziej nie zamierzał uczestniczyć w życiu rodziny, która dla niego od dawna była martwa. Chciał, by cierpieli. Tak samo jak on i jego bliscy.
Jego plan zakładał kilka etapów, które w ostatecznym rozrachunku miały się źle skończyć dla młodszego Ginsberga. Pozycja Gerarda w stolicy utrudniała dość mocno sprawę, więc Rufus musiał działać z rozwagą, nie mogąc pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Przypadkowe spotkanie w parku, niezobowiązująca pogawędka i nawiązanie pierwszego kontaktu.
Kwadrans temu doniesiono mu, że Maisie Ginsberg (to, czy były to prawdziwe dane wciąż pozostawało dla niego tajemnicą) udała się do parku. Sama, bez towarzystwa adopcyjnego ojca, który zdawał się nie opuszczać jej na krok. Siedziała na ławce obserwując bawiące się kilka stóp dalej dzieci. Rufus pojawił się znikąd przysiadając się tuż obok dziewczyny.
- Który to już miesiąc? – nie zamierzał ukrywać swojej tożsamości, ale zarzucenie jej taką informacją już na wstępie byłoby dość nierozsądne.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyPon Lis 17, 2014 9:17 pm

| po wątku z Gerardem

Jesienna aura w końcu postanowiła być nieco przyjemniejsza. Deszcz przestał zalewać miasto niegasnącym strumieniem kwaśnej wody (Maisie naprawdę wyczuwała w powietrzu atomy szkodliwych substancji jakimś szóstym, matczynym zmysłem) i nawet ciężkie, ciemne chmury zniknęły za horyzontem, pozostawiając czyste niebo. Wyblakło szare, nie intensywnie niebieskie, ale takiego Mai nie widziała w Kapitolu nigdy. Nie narzekała więc wcale, postanawiając opuścić swoją złotą klatkę przynajmniej na chwilę. Długie, samotne godziny, spędzone na pielęgnowaniu kwiatów, mogły znudzić nawet tak zapaloną miłośniczkę różnokolorowej flory. Zresztą:czuła się dziś wyjątkowo słabo i perspektywa wspinania się na chwiejną skrzynkę, by uciąć listki wyjątkowo rozłożystego bluszczu, wydawała się jej mało pociągająca. Musiała się o siebie troszczyć i na siebie uważać. Nie podejmowała więc zbędnego ryzyka i naprawdę uważnie przemyślała pomysł wyjścia na zewnątrz. Może i nie były to analityczne obliczenia prawdopodobieństwa porwania przez nielegalną organizację, ale...przeczuwała, że nic strasznego się nie stanie. Chciała zaczerpnąć świeżego (względnie) powietrza i chciała sprawdzić swój stan fizyczny: ostatnio po dwóch godzinach pracy w oranżerii czuła się zmęczona i wydawało się jej to niezwykle upokarzające. Zawsze odznaczała się zwinnością; teraz: zamieniała się w ociężałą i powolną kobietę z pokaźnym brzuszkiem tuż przed sobą, wskazującym raczej na rychłe rozwiązanie niż początek szóstego miesiąca. Regis rozwijał się nadzwyczajnie dobrze i równie dobrze rósł - ginekolog wróżyła rekord oddziału w kwestii rozmiaru noworodka, ale Maisie wolała nie skupiać się na porodzie. To wydawało się jej na razie szalenie odległe i niewyczekiwane, nawet jeśli czuła się w swoim ciele obco i niewygodnie.
Spacer do pobliskiego parku zajął jej dwa razy więcej czasu, nie zatrzymywała się jednak na odpoczynek, próbując utrzymać dawne tempo. Nie było to łatwe, ale kiedy już znalazła się tuż przy swojej ławeczce, z ulgą opadła na drewniane siedzenie, opierając się wygodnie i oddychając jak po maratonie. Nogi zaczynały puchnąć i najchętniej zsunęłaby z nóg buty...gdyby nie fakt, że z trudem zawiązywała je niemal godzinę. Wszystko wykonywała niezwykle ślamazarnie i perspektywa ponownego schylania się wydawała się niemożliwością. Mimo wszystko cieszyła się jednak z tego nagłego ruchu - blade policzki w końcu nabrały koloru a wiecznie zmarznięte ręce ociepliły się. Zdjęła więc z szyi lekki szal, przypatrując się dzieciom, bawiącym się na huśtawkach i zjeżdżalniach.
Przychodziła tutaj specjalnie. Dawną trasę po parku zmieniła - nie chciała znów narażać się na kontakt z nieznajomym (na pewno, Maisie?) wariatem. Instynktownie chciała też zobaczyć inne matki i...chyba gubiła się w swoich odczuciach, bo widok harcujących kilkulatków wydawał się jej jednocześnie niezwykle wzruszający i przerażający. Pewnie dlatego ze zdenerwowaniem, odruchowo i bezmyślnie, zaczęła szarpać koniec swojego szala, śledząc wzrokiem wyjątkowo nadpobudliwego chłopczyka, próbującego zeskoczyć z najwyższej drabinki. Takie obserwacje mogły wydawać się nudne, ale pochłonęły pannę Ginsberg do tego stopnia, że praktycznie nie zauważyła, że ma towarzystwo. Drgnęła dopiero w chwili, w której usłyszała sympatyczny, nieco dychawiczny głos.
Należący do chorego nieznajom...nie, zdecydowanie nie. Nie miała obok siebie niepokojącego przystojnego młodzieńca, a siwego mężczyznę w kwiecie wieku. Przyglądała się mu bez zawstydzenia czy typowego, kulturalnego dystansu. Nie odsunęła się też na drugi koniec ławki: nieznajomy nie wyglądał na niebezpiecznego, wokół nich toczyło się życie, niedaleko spacerowali Strażnicy i nadopiekuńcze matki, Maisie czuła się więc naiwnie bezpiecznie. I nieco zdezorientowana; coraz częściej przypadkowi ludzie próbowali zagaić rozmowę i rzadko kiedy kończyło się to w dobry sposób.
Postanowiła więc milczeć, przynajmniej początkowo, bo gdy odruchowo ułożyła ręce na pokaźnym brzuszku, słowa wyrwały się z jej ust praktycznie same. - Szósty. - Ta informacja nie wydawała się zastrzeżona, chociaż gdzieś w tyle głowy słyszała już cichy szum obelg. Postępowała nieostrożnie, popychana...chyba po raz pierwszy w życiu odczuwaną mocno samotnością. Zwierzęcy instynkt kazał jej szukać wokół siebie ludzi i chociaż wychowano ją w odosobnieniu, prymitywne odruchy wygrywały. Czasami, autodestrukcyjnie; pewnie dlatego skrzywiła się sekundę później, odwracając wzrok od mężczyzny i przenosząc go na bawiące się dzieci. - Nie powinnam rozmawiać z nieznajomymi - dodała po chwili tonem nie znoszącym sprzeciwu, chociaż ta fraza zabrzmiała w jej ustach sztucznie. Jakby ktoś włożył je w nie siłą.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Lis 18, 2014 8:42 pm

Rufus nie zaliczał się do osób, które szczególnie zachwycałyby się jesienią. Ta przypominała mu o nieuchronnym przemijaniu, ale nie to było w tym najgorsze. Przyroda może i obumierała, ale co roku odradzała się na wiosnę. W przypadku starego Ginsberga takiej możliwości nie było – śmierć oznaczała definitywny koniec. Oddałby cały swój majątek i zaprzedał duszę temu, kto byłby w stanie zapewnić mu nieśmiertelność. Wieczność, którą mógłby przeznaczyć na wszystko to, na co dotąd nie miał czasu. Nie myślał jednak o tym, co robiłby, gdyby nie mógł umrzeć, bo to wprowadzało go w nieprzyjemny, nieco melancholijny nastrój, co sprawiało, że stawał się słaby, a na to, w obecnej sytuacji politycznej pozwolić sobie nie mógł. Zwłaszcza, że jego syn tylko czekał na to, aż potknie mu się noga, by zaatakować i skutecznie unieszkodliwić nieco już zniedołężniałego ojca.
Z wnuczką, przynajmniej teraz, łączyło go jedno – unikanie ryzyka. Rufus od zawsze uważał, że na to narażać powinni się wyłącznie inni, on wolał czuwać w bezpiecznym schronie mając przy boku dobrze opłaconych ochroniarzy. Raz w życiu popełnił błąd ulegając ułudzie bezpieczeństwa. Czwórka wydawała się być miejscem pozbawionym zmartwień, gdzie nie mogło się nic stać jemu, czy jego rodzinie. Pomylił się okrutnie i teraz został bez rodziny. Tej tu dziewczyny, zapewne owocu jakiegoś brutalnego gwałtu (tak samo jak noszony przez nią bękart) nigdy nie uzna za swego potomka. Gerard na to liczyć również nie mógł. A mała Amelie? Pewnie gniła gdzieś pod ruinami dawnego Kapitolu. Nigdy jej nie poznał i prawdę mówiąc nie zamierzał poznawać. Była nieczysta, zrodzona z Julie, o której wolałby zapomnieć. Właśnie do tego dążył – pozbycie się dowodów na swoje dawne życie było tym, czego pragnął, a Gerard i jego rodzina stali na drodze do realizacji tego planu. Rufus uczył się na własnych błędach wyciągając z nich przydatne umiejętności. Najłatwiej uderzyć w najbardziej bezbronnych. Tak, jak to uczynili z Maddy i Laurą.
Nie lubił dzieci. Małe potworki, które przysparzały więcej kłopotów niż pożytku. Gerard był wyjątkowo ciekawskim dzieckiem, w którym Rufus widział godnego następcę. Zainteresowany anatomią i sztuką byłby idealnym dziedzicem. Erica była niezwykle uroczym i nieporadnym kilkulatkiem, może nawet w pewien pokrętny sposób ojciec uważał ją za swoją ulubienicę. Życie w Kapitolu wiązało się z pewnymi normami, którym Ginsberg hołdował. Dzieci wychowywane były przede wszystkim przez niańki, odizolowane od swoich rodziców. Może to w późniejszym okresie przyniosło mu tylu problemów? Z Laurą było inaczej. Czwórka wprawdzie była całkiem bogatym Dystryktem, ale daleko było jej do przepychu stolicy. Maddy zajmowała się wychowywaniem córki, a Rufus, pomimo tego, że podchodził do tego z prawdziwą niechęcią, zmuszany był do uczestnictwa w jej życiu już od narodzin. Czy chodziło o tą więź, którą ojciec nawiązuje z własnym potomkiem, gdy ten jest jeszcze noworodkiem? Nie był pewien i nigdy się już tego nie dowie. Jedyne osoby, na których mu w jakiś sposób zależało były martwe i jedyne, co się teraz liczyło to zemsta na każdym, kto maczał w tym palce. Naprawdę żałował, że to nie on mógł wykończyć Snowa. Szybka śmierć wydawała się w jego sytuacji nagrodą, na którą z pewnością nie zasłużył.
Młoda Ginsbergówna (to jak łatwo jego syn obdarowywał obcych rodowym nazwiskiem zakrawało o kpinę) wydawała się dość opanowaną, ale jednocześnie nieco zbyt pewną siebie osobą. Zwłaszcza ze względu na sposób, w jaki mu się przyglądała.
Szósty
Doskonale wiedział, w którym miesiącu jest dziewczyna. Przekupienie pielęgniarki (czy może ją raczej zastraszyli? Tracił już rachubę i szczerze mówiąc mało go to interesowało) było dość proste. Akta medyczne nie były jakoś specjalnie chronione, zwłaszcza, gdy było się pracownikiem kliniki.
- Spacery są podobno wskazane w ciąży – większość życia spędził prowadząc nic nieznaczące pogawędki, często z ludźmi, którzy w ogóle go nie interesowali, więc rozmowa z Maisie nie była jakoś szczególnie trudna. Wiedział jak zachować dystans i ukrywać prawdziwe intencje.
- Nie powiedziałbym, że jestem nieznajomym – westchnął uśmiechając się do niej lekko - Można powiedzieć, że znamy się z twoim ojcem dość… – przerwał na chwilę, by wziął oddech - Dobrze – tak, z pewnością - Dość niedawno odnowiliśmy znajomość – czy celowo odwlekał moment, w którym przyznałby się kim tak naprawdę jest?
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySro Lis 19, 2014 4:51 pm

Podtrzymywanie rozmowy z nieznajomym nie leżało w interesie Maisie. Nie potrzebowała przyjaciół, doskonale czuła się ze swoją wymuszoną samotnością i nawet jeśli ostatnio odrobinę wariowała, to potrafiła odgrodzić się od swoich prymitywnych pragnień. Zwierzanie się siwemu mężczyźnie ze swoich problemów i zmartwień zakrawało o kompletną głupotę a tej przecież obiecała się wystrzegać. A przynajmniej się starała, bo przy dość kiepskim stanie fizycznym (Regis nie dawał jej spać) psychika nie działała tak, jak należało, i Mai podejmowała często idiotyczne decyzje.
Krótka wycieczka do parku nie niosła ze sobą jednak żadnego ryzyka. Ot, złapanie świeżego powietrza, odrobina ruchu i leniwe obserwowanie bawiącej się dzieciarni. Nie mogło się jej stać tutaj nic złego, nawet, jeśli ktoś nie respektował jej potrzeby ciszy i odosobnienia. Od zawsze wytwarzała wokół siebie aurę niechęci, jednak schludnie ubrany mężczyzna widocznie nie wyczuwał takich niuansów. Rozsiadł się obok niej i nie sprawiał wrażenia osoby mającej zamilknąć i skupić się na oglądaniu gry w berka w wykonaniu gromadki wrzeszczących dzieci. Maisie wiedziała, że tak nie powinien zachowywać się kochający dziadek, troskliwie doglądający swojego wnuka. Pozostawała więc tylko opcja chwili odpoczynku (w tej chwili doskonale rozumiałaby zadyszkę albo inne dolegliwości) i...chęć porozmawiania konkretnie z panną Ginsberg.
Chyba rozumowała prawidłowo, bo nieznajomy kontynuował pogawędkę, nie zrażając się jej obojętnością ani coraz bardziej nerwowym owijaniem szala wokół dłoni. Jakby sama ze sobą łączyła się świętym węzłem małżeńskim albo kajdankami. Jedno i to samo, nie powinna tyle myśleć o głupich i romantycznych świeckich ceremoniach. Dawno temu marzyła o wspaniałym ślubie, ale Gerard zdarł te marzenia do krwi i teraz mogła śnić wyłącznie o świętym spokoju. I o swoim synu, bawiącym się bezpiecznie wśród kwiatów a nie betonowych budowli. Nie wyobrażała sobie wychodzenia na spacery do parku, mijania samochodów i życia w szklanej klatce - ufała Ginsbergowi w stu procentach i wierzyła, że lada dzień uda im się zostawić za sobą to przeklęte miasto, pełne spalin, brudu i...nieznajomych, pojawiających się nagle na jej drodze.
Jeśli miałaby wybierać, wolała jednak obecnego nieznajomego. Nie dotykał jej i nie wzbudzał w niej żadnych emocji. Zero podniecenia, przerażenia czy frustracji: jedynie chłodne zaniepokojenie, kiedy kontynuował swobodnym tonem, zahaczając tematycznie o Gerarda. Skrzywiła się ponownie, dość nerwowo wyplątując ręce z stworzonego własnymi siłami szalikowego kokonu, po czym zarzuciła go sobie na ramiona, palce zaciskając kurczowo na drewnianych szczebelkach ławki.
- Byłam już przesłuchiwana. Nie macie prawa mnie śledzić, węszyć i...Jeśli Gerard dowie się, że za mną chodzicie... - zaczęła w końcu bardziej emocjonalnie, z łatwo wyczuwalnym gniewem, najwidoczniej biorąc siwowłosego mężczyznę za jakiegoś śledzącego ją członka rządu. Albo kogoś, kto chciał zaszkodzić Gerardowi, a przez to jej samej. Nie, nie bała się o siebie, nawet nie o dziecko; za to fakt, że znów będzie musiała przyznać się Ginsbergowi do ryzyka (przedostatnia rozmowa z nieznajomym w parku skończyła się jej porwaniem) naprawdę ją przerażał. Nie mogła pozwolić sobie na kolejne siniaki i ból. Nie teraz, pewnie dlatego reagowała - jak na siebie - wręcz histerycznie, obrzucając Rufusa wściekłym spojrzeniem i powoli wstając z ławki. Bez dokończenia groźby; chyba każdy w Kapitolu mógłby dośpiewać końcówkę, nie marnowała więc sił na wymyślanie bolesnych tortur, dość nieporadnie opuszczając w końcu drewniane siedzisko i poprawiając za duży płaszcz, przypominający raczej namiot niż urocze ubranie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyCzw Lis 20, 2014 10:19 pm

Podtrzymywanie tej rozmowy leżało w bezpośrednim interesie Rufusa, chociaż podobnie jak Maisie, nie szukał przyjaciół. Rodziny również. Potrzebował tej znajomości do znacznie mniej przyjemnych celów, choć na razie nie musieli sobie tym faktem zaprzątać pięknych główek. Myśląc o wnukach zawsze spodziewał się gromadki małych Annesley’ów biegających po jego domu, a nie obcej dziewczyny, którą wydziedziczony syn postanowił adoptować w dziwnym porywie miłosierdzia. Wprawdzie Rufus podejrzewał, że chodziło tutaj o coś innego, ale nie potrafił jeszcze powiedzieć o co. Został pozbawiony szansy na wychowywanie dzieci Laury i ktoś musiał za to zapłacić.
Mógłby się sprzeczać, co do bezpieczeństwa samotnego spaceru po parku. Oczywiście Gerard zapewne wysłał za córką co najmniej jednego szpiega, by ten miał na oku jego podopieczną, ale bądźmy szczerzy, gdyby chciał jej coś zrobić, mógłby to uczynić bez większego problemu. Kierowało nim w tej chwili coś nieco innego i właśnie dlatego nie mógł sobie pozwolić, by rozeszli się bez ustalenia najważniejszej sprawy dotyczącej łączących ich rodzinnych więzi. W innym wypadku mogłoby to oznaczać, że byłoby to ich ostatnie spotkanie. Młodszy z Ginsbergów nie pozwoliłby na kolejne, domyślając się, że jego ojciec ma jakieś plany wobec Maisie. Dlatego też Rufus nadal siedział na ławeczce wśród tych rozwrzeszczanych bachorów.
Nazwanie go ‘kochającym dziadkiem’ byłoby wielce niestosowne, ale przecież dziewczyna nie mogła JESZCZE wiedzieć z kim ma do czynienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie była zbyt chętna do dyskutowania z nieznajomym. To było aż zbyt widoczne, ale w żaden sposób go to nie zrażało. Mogłaby wymachiwać mu przed nosem rewolwerem albo wykrzykiwać coś o nękaniu, a on i tak tkwiłby sztywno na swoim miejscu z lekkim uśmiechem na twarzy.
Co też on w niej widział? Uroda raczej przeciętna, jako sierota nie miała zapewne złamanego grosza, co więc mogła zaoferować swojemu adopcyjnemu ojcu? Chodziło o coś poważniejszego, znacznie bardziej niż chęć posiadania rodziny. Nie podejrzewał Gerarda o wyższe uczucia, a zwłaszcza o bezinteresowność w związku z czyjąś osobą. Dziewczyna musiała być kluczem do załatwienia jakiejś sprawy, może nawet miała jakieś dobre powiązania? Rozwiązanie tej zagadki musiał jednak zostawić na później, bo jego rozmówczyni poderwała się ze swojego miejsca wyrzucając mu w twarz niczym niepoparte zarzuty.
Uśmiechnął się do niej kręcąc lekko głową.
- Nie przyszedłem cię przesłuchiwać – rozbawiła go nieco tym oskarżeniem - Nie powinnaś się denerwować w takim stanie – dzielenie się radami dotyczącymi ciąży było ostatnią rzeczą, o jaką podejrzewałby samego siebie - Usiądź, w końcu nie chciałbym, żeby coś stało się mojego prawnukowi, prawda? – dodał spokojnym tonem zahaczającym o troskę. Nie było fajerwerków i wielkiego ‘NIESPODZIANKA, JESTEM TWOIM DZIADKIEM’. Nie bawiły go takie przedstawienia, wolał przemycać tego typu kwestie w swobodnej rozmowie i czekać na reakcję rozmówcy, gdy ten powoli doznawał olśnienia. Był ciekaw tylko, czy Gerard poinformował córkę o tym, że po Kapitolu spaceruje członek jej rodziny. Może niekoniecznie związany z nią krwią, ale nosiła jego nazwisko, a to już coś znaczyło, przynajmniej dla Rufusa (postara się, by po wszystkim jej go pozbawiono).
Zapaliłby, ale przy ciężarnej palić nie należało, zwłaszcza w towarzystwie takiej, której zaufanie chciało się zdobyć. Może ‘przypadkowe wpadnięcie’ na nią w parku nie było zbyt wyrafinowane, ani też nie dawało powodów do zawierzania w jego czyste intencje, ale nie mógł sobie tego odpuścić. Lubił się bawić z ludźmi, nawet jeśli czasami z tym przesadzał.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySob Lis 22, 2014 11:15 am

Utożsamienie siwowłosego mężczyzny z jakimś szpiegiem albo rządowym notablem, chcącym wyciągnąć od niej jakieś dodatkowe informacje albo zastraszyć, było jasne i oczywiste. Nikt nie podchodził ot tak do obcej osoby w parku, chcąc porozmawiać o pogodzie, dolegliwościach ciąży i kolorze nieba nad Kapitolem. Dziś było wyjątkowo przejrzyste i Maisie chętnie po prostu oparłaby się o brzeg ławki i przyglądała się przepływającym chmurom - taka bezczynność kojarzyła się jej nieodłącznie z dzieciństwem, kiedy to pod plecami miała miękkie worki z mąką i nie musiała przejmować się niczym. Ktoś ją chronił, ktoś o nią dbał, ktoś ją kochał i...przecież nic się nie zmieniło.
Gerard stał się jej rodziną: opiekuńczym ojcem, bratem, gotowym bronić ją wszystkimi dostępnymi sposobami, w końcu najbardziej oddanym (resztki zdrowego rozsądku powinny roześmiać się histerycznie) mężem i partnerem. Nic dziwnego, że czuła się z nim związana na zawsze. Myśli o ucieczce już dawno wyblakły, zlewając się z aksamitną czernią, jaka pokrywała wszystkie niepokojące wspomnienia z przeszłości. Zostały zakryte śliską, nieprzejrzystą kurtyną, za którą Maisie nie zamierzała zaglądać. Nigdy; z dawnej wojowniczki nie zostały już nawet strzępki. Fizycznie także; z zwinnej i szybkiej dziewczyny stała się ociężała i bezbronna. Perfekcyjny cel dla każdego, kto chciałby im zaszkodzić.
A na to nie mogła pozwolić, dlatego też reagowała przesadnie, znów owijając się szalem z drogiego materiału i zamierzając odejść stąd jak najszybciej. Słuchając jednak mimo wszystko rad starszego mężczyzny i hamując wzburzenie, jakie w normalnej sytuacji (bez nadmiaru kilogramów i trosk) doprowadziłoby do rękoczynów. Kiedyś potrafiła porwać się z pięściami na kogoś silniejszego, teraz mogła tylko przystanąć. Nie, zapewnienia mężczyzny o dobrych intencjach nie zatrzymały jej w pół kroku - zrobiło to ostatnie zdanie, a właściwie pytanie. Retoryczne? Nie wiedziała, nie zastanawiała się nad tym, zmrożona w miejscu dość obojętnym słowem, dotyczącym ich pokrewieństwa.
D z i w n e, dawna Maisie jednak nie została stłamszona do końca, bo w pierwszym odruchu odwróciła się gwałtownie, próbując znaleźć w twarzy nieznajomego podobieństwo do swojego ojca. Do Charlesa; pamiętała tylko, że jej dziadek miał te same oczy co jej tata i...Naprawdę przez długie sekundy wpatrywała się w Rufusa z bezbrzeżnym niezrozumieniem. I...strachem, tak, głównie strachem: żadnego ckliwego rozczulenia, padania sobie w ramiona i wypytywania o to, czy jej biologiczni rodzice żyją. Bała się tej odpowiedzi. Coś podobnego odczuwała przy spotkaniu z Malcolmem: wielki żal połączony z jeszcze większym strachem; wtedy jednak przeważała dość naiwna miłość i tęsknota. Swojego dziadka nigdy nie poznała, dlatego teraz po prostu wpatrywała się w niego w końcu bez obojętności, nie powracając jednak na ławeczkę.
Mogłaby odejść, tak nakazywał rozsądek - kolejna osoba powracająca z przeszłości i próbująca zniszczyć jej z trudem posklejane życie? - ale...od pewnego czasu nie zachowywała się racjonalnie. Pragnęła dla Regisa normalnej rodziny, z masą krewnych dookoła i...z prawdziwym dziadkiem? Jakiego zawsze jej brakowało? Może i ktoś podle bawił się jej marzeniami, ale gdyby jednak słowa mężczyzny okazały się prawdą...Cóż, chyba mogła zostać tutaj minutę dłużej. Niczym nie ryzykowała. Zrobiła więc krok w stronę siedzącego mężczyzny i w końcu usiadła na ławce, znów przyglądając się jego twarzy. - Wyjaśnij. Dokładnie. Wszystko - bardziej zarządziła niż poprosiła, bezgłośnie stawiając jeden słodki warunek, pod którym będzie mogła prowadzić tą niedorzeczną pogawędkę odrobinę dłużej. Nawet jeśli nie doszukała się w zmarszczkach mężczyzny żadnego echa twarzy ojca, już zapomnianego i zastąpionego...Gerardem? To połączenie wydawało się jej jeszcze bardziej niedorzeczne, dlatego po prostu czekała na sensowne argumenty. Ewentualnie na propozycję siedzenia na kolanach, plecenia warkoczyków i czytania bajek na dobranoc.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyNie Lis 23, 2014 11:43 pm

/przepraszam za straszliwą jakość. Pisałem prawie trzy godziny, ale chyba nauka wyciągnęła ze mnie wszelką zdolność pisania (o ile jakakolwiek kiedyś była Emerald Park - Page 7 2194133273)

Nie pomyślał, że ktoś mógłby go wziąć za szpiega, czy w ogóle za kogoś, kto wyciągałby z ludzi informacje. Zawsze widział na takim stanowisku raczej ludzi młodych, pełnych energii i gotowych do narażania własnego życia dla ‘większego dobra’, czy jakkolwiek nazywać zachcianki rządzących. Dla Rufusa nie było niczego dziwnego w tym, że przysiadał się do w sumie obcej dziewczyny, która mogła uważać go za kogokolwiek. Staruszek nigdy nie myślał jak większość normalnego społeczeństwa, dla niego niektóre sprawy były inne, a pewne zachowania naturalne. Maisie miała to szczęście doświadczyć jednego z nich. Plus z tego taki, że na razie nie miał wobec niej złych zamiarów.
Jeżeli natomiast chodzi o rodzinę, to stary Ginsberg mógłby tutaj dyskutować na temat tego, czy Gerarda można uznać za człowieka, który zdolny byłby do ojcowskich uczuć. Był podrasowaną wersją swojego ojca, gdy ten jeszcze był w jego wieku. Rządny władzy, rozpustny i pewny siebie. Rufus źle na tym wyszedł i z całego serca liczył, że jego syn skończy co najmniej tak samo jak on. Dzieci powinno się kochać, jakiekolwiek by nie były, ale w przypadku tej dwójki o pozytywnych uczuciach raczej nie mogło być mowy. Za dużo ich dzieliło i jeden drugiemu życzył co najwyżej śmierci w męczarniach.
Przez cały czas, gdy Maisie na niego fukała i groziła, siedział spokojnie uważnie się jej przyglądając. Ciekawość nie dawała mu spokoju. Dlaczego przysposobił właśnie ją? Sierotę znikąd. Przecież mógł sobie zrobić z tuzin dzieciaków, nie musiał przygarniać kogoś takiego. Nie lubił niewiedzy, tym bardziej, gdy dotyczyła jego wrogów. Taki brak informacji mógł być niebezpieczny, o czym zdążył się już dość boleśnie przekonać. Drugi raz nie popełni tego samego błędu i tym razem to on pierwszy zada cios. Na razie nie wiedział jeszcze dokładnie jak, ani komu, ale do tego spokojnie jeszcze dojdzie.
Uśmiechnął się lekko do siebie, gdy w końcu dotarło do niej to, z czym się przed chwilą z nią podzielił. Nie wiedział tylko, że niekoniecznie dobrze się zrozumieli, za co oczywiście nie mógł jej obwiniać. Powinien być bardziej dokładny w przedstawianiu łączącego ich pokrewieństwa.
- Usiądź, proszę – westchnął wskazując miejsce obok siebie - Przecież nic ci nie zrobię – wydawało się, że takie zapewnienie było jej potrzebne.
Nie miał ochoty na długie tłumaczenia postanawiając, że ograniczy wszystko do niezbędnego minimum. Prawdę mówiąc to nie było tego wiele. Ot, był ojcem Gerarda i… tyle.
- Nie mam do niego pretensji, że ci o mnie nie powiedział – odparł przenosząc na chwilę wzrok na rozwrzeszczane dzieci. Jak on ich nienawidził! Najchętniej pozamykałby wszystkie w jakimś wyciszonym pokoju i odizolował od społeczeństwa.
- Rufus Ginsberg – przedstawił się w końcu - Gerard to mój syn – dodał, by miała pełną jasność. Być może właśnie niszczył jej marzenia na temat prawdziwej rodziny, której mógłby być członkiem. Cóż, tak naprawdę to nie zamierzał być dla niej nawet adopcyjnym dziadkiem, a wszystko to, co teraz robił czynił z dość egoistycznych pobudek.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyPon Lis 24, 2014 5:03 pm

Wbrew pozorom nie potrzebowała jego zapewnień o bezpieczeństwie, chociaż to pretensjonalne ukojenie jej nieistniejących obaw wydawało się jej niezwykle uprzejme. Tak jak i cały nieznajomy: gustownie ubrany, nie zarzucający jej od razu słowotokiem i nie przekraczający granicy przyzwoitości. Czuła się przy nim wręcz...swobodnie, chociaż to określenie i tak wydawało się potwornie naciągane. Zachowywał się jednak o wiele lepiej od poprzedniego, błękitnookiego przyjaciela z parku (nie, nie powinna o nim myśleć, nie teraz, kiedy wydawało się jej, że widziała go kiedyś w komunikacie telewizyjnym) i nie zamierzała uciekać od niego w panice.
Zwłaszcza po słowach, jakimi wręcz przykuł ją do siebie, budząc w niej ciekawość, rosnącą wprost proporcjonalnie do zdenerwowania niespotykanym towarzystwem. Ostatnio przyciągała mary przeszłości, jednak znikały one zanim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie. Teraz mogło być zupełnie inaczej i zamierzała skorzystać z okazji, zajmując w końcu miejsce obok mężczyzny, zmęczona nawet tak krótkim napadem emocjonalności. Ciąża coraz bardziej dawała się jej we znaki, ale w każdej sekundzie dyskomfortu odnajdywała wielkie pokłady czułości, z jaką teraz układała dłonie na swoim pokaźnym brzuchu, czekając na ciąg dalszy rewelacji nieznajomego.
Perspektywa poznania swojego protoplasty, kogoś związanego bezpośrednio z jej biologicznymi rodzicami, wydawała się jej tyleż nierealna co niesamowicie piękna. Chyba nie przeżyłaby (dosłownie?) ziszczenia się tego niewypowiedzianego marzenia i pewnie dlatego starała się oddychać w starannie wyliczonym rytmie, nie chcąc, by Regis zaczął się denerwować. Teraz podobno mógł wyczuwać jej nastrój a nie chciała, by od dziecka był skazany na wieczną depresję. Pragnęła jednak dla niego prawdziwej rodziny i...chyba właśnie z takową przebywała.
Imię i nazwisko mężczyzny nie zabrzmiało w jej uszach jakoś szczególnie dramatycznie. Samej Maisie także nie zakręciło się w głowie od nadmiaru uczuć, jakich właściwie nie odczuwała. Czuła jednak gorzki smak zawodu na języku - lekki, prawie niewyczuwalny, ale jednak istniejący i wskazujący na to, że jednak naiwnie liczyła na jakieś szczęśliwe zrządzenie Losu. Tyle razy dawał jej prztyczka w nos (częściej: kopał do nieprzytomności), ale obecna sytuacja nie wydawała się jakimś ekstremum. Rufus Ginsberg, ojciec jej ojca. Wiedziała, że istnieje - Gerard kiedyś lakonicznie opowiadał jej o swoim dzieciństwie - ale nie wiedziała, że istnieje tak blisko. Nie, żeby poczuła się zagrożona: po pierwszym zawodzie w jej umyśle pojawiło się nawet coś w rodzaju instynktownej sympatii. Szukała dla swojego pierworodnego pełnej, szczęśliwej rodziny i taka wręcz spadała jej z nieba, zagadując ją przypadkowo w parku. Nie zamierzała jednak rzucać się Rufusowi na szyję...ani też poddawać w wątpliwość prawdziwości jego wyznania. Kłamstwo nie mogło utrzymać się dłużej, zresztą nie widziała powodu, dla którego mężczyzna miałby ją okłamywać. Skoro wiedział o niej tyle, by móc ją rozpoznać w parku, to z pewnością miał swoje dojścia i na jej specjalne pytania odpowiedziałby i tak zgodnie z prawdą.
Czegoś jednak nie wiedział (prawnuk?) i to już zupełnie uspokoiło Maisie. Widocznie najważniejsza obecnie tajemnica pozostawała bezpieczna. Ona sama paradoksalnie też, chociaż przyglądała się teraz Rufusowi jeszcze intensywniej, jakby próbując znaleźć jakieś wspólne cechy, łączące go z Gerardem. I z jej synem, poznającym właśnie swojego dziadka. Regis na pewno będzie miał problemy z odpowiednim nazywaniem członków swojej rodziny.
- Dlaczego się ze mną kontaktujesz? - spytała po chwili kontemplowania ledwie zauważalnych podobieństw, odgarniając ciemne i gęste włosy na prawe ramię, kompletnie tracąc zainteresowanie bawiącymi się dziećmi. Przed pięcioma minutami wpatrywała się w nie z podobną uporczywością, z jaką teraz błądziła wzrokiem po ustach Rufusa.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySob Lis 29, 2014 7:19 pm

Rufus zapewniający o swoich niewinnych zamiarach był dość karykaturalny, zwłaszcza dla kogoś, kto go znał. Na szczęście Maisie nie miała tej wątpliwej przyjemności, więc musiała zaufać mu na słowo. Niemniej, w tej chwili naprawdę mogła czuć się bezpiecznie. Planował coś zupełnie innego, ale na razie skupią się na nadrabianiu straconych lat, w końcu niecodziennie dziadek poznaje swoją wnuczkę. Wiedział o niej więcej niż mogłaby się tego spodziewać, ale najlepsze w tym wszystkim było to, że Gerard postanowił oszczędzić córce opowieści o dziadku. Dzięki temu miał przewagę, którą musiał teraz odpowiednio wykorzystać wiedząc, że jego syn potrafi wychodzić cało nawet z najgorszych opresji (tego chyba w nim nie lubił najbardziej – zawsze spadał na cztery łapy jak jakiś wyleniały kocur).
Nie zamierzał uciekać - tego mogła być pewna, nie po to przecież zaplanował to przypadkowe spotkanie, by teraz odejść bez słowa. Dokładnie przygotował sobie to, co chciał powiedzieć, a chodziło mu tylko o jedno. Wzbudzenie zaufania, nic więcej. Przez krótką chwilę obawiał się, że dziewczyna postanowi mimo wszystko go opuścić, ale nawet przez moment nie dał po sobie poznać, co chodzi mu po głowie. Cały czas na jego twarzy gościł lekki, uprzejmy uśmiech, zupełnie jak u typowego starszego pana, który wypoczywał w parku. Widok ciężarnej Maisie przywiódł mu na myśl Maddy, gdy ta chodziła w ciąży z Laurą. Jedno z niewielu przyjemnych wspomnień, do których mógł wracać. Szybko jednak wrócił na ziemię zdając sobie sprawę z tego, że zamiast żony ma przed oczami córkę znienawidzonego mężczyzny. Nie łączyły ich więzy krwi, ale z dzieciakiem, którego nosiła pod sercem już tak.
Jedyną rodzinę, na której mu zależało już stracił, kolejnej nie szukał, nawet jeśli tak naprawdę to Gerard był jego pierwszą rodziną. Nie zastanawiał się nigdy co mogło się stać z małą Amelle, której tak naprawdę nigdy nie poznał. Może leżała martwa gdzieś pod gruzami Ziem Niczyich? Ciekawe, czy chowali wszystkich zmarłych, a może raczej zostawiali zwłoki dzikim zwierzętom? A może gniła w Kwartale w jednym z tych malutkich mieszkanek dzieląc je z piątką innych osób? Nie zamierzał jej szukać i szczerze mówiąc jej los był dla niego całkowicie obojętny. Wszystko, co łączyło go z byłą żoną przyprawiało go o białą gorączkę.
Nie zauważył, żeby jej entuzjazm (o ile o jakimkolwiek mogła być mowa) przygasł. Może po prostu jego głowę zaprzątało coś innego? Niemniej jakieś szczegóły mu uciekły, ale nie to było najważniejsze. Przykuł jej uwagę i chyba zatrzymał przynajmniej na chwilę.
Rufus miał swoich informatorów, był jednak na Kapitolu wciąż dość nowy i nie wszystko do niego docierało. Czasy, gdy jako jeden z pierwszych dostawał informacje dawno minęły, a być może już nigdy nie wrócą. Był stary i próby unikania upływu lat zdawały się przegrywać z nieubłagalnym zbliżaniem się do grobu. W zasadzie przy życiu trzymała go tylko chęć zemsty na ludziach, którzy wydali wyrok na jego żonę i córkę.
Próby odnalezienia cech łączących Rufusa z Gerardem mogły być dość trudne z powodu setek zabiegów, którym starszy z Ginsbergów poddał swoją twarz. W czasach, gdy jeszcze Kapitol był tym, do czego przywykł, mało które dziecko przypominało rodzica. Rufus nie był jakimś szczególnym wyjątkiem, choć zdążył już zauważyć, że teraz ludzie w znacznie mniejszym stopniu gustują w drastycznych zmianach wyglądu.
- Jestem stary… – westchnął ciężko pozbywając się na chwilę swojego uśmiechu - Umieram – dodał spokojnie, jakby wspominał o niedzielnym obiedzie - Gerard z pewnością mówił, że nigdy nie byłem zbyt sentymentalny – uśmiechnął się szerzej - O ile o mnie w ogóle wspominał… – przewrócił oczyma - Zawsze wydawało mi się, że to niedorzeczne, ale ludzie chyba naprawdę w takich chwilach zaczynają dokładnie analizować swoje życie – westchnął po raz kolejny - Istnieje też możliwość, że nie różnię się tak bardzo od większości społeczeństwa - odparł zagryzając lekko usta - Proszę tylko, żebyś nie wspominała ojcu o mojej... chorobie
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySob Lis 29, 2014 9:19 pm

Ławka nie należała do najwygodniejszych siedzisk na ziemi i Maisie chętnie powróciłaby do ciepłego mieszkania, kładąc się na swoim miękkim łóżku (ostatnio zrobiła się niezwykle wygodnicka, jakby kompletnie zapomniała o spaniu na brudnej podłodze w poprzednim życiu), ale postanowiła dać Rufusowi szansę na przedstawienie swoich towarzyskich motywacji. Nie z powodu nadmiaru wyższych uczuć - mężczyzna był dla niej kompletnie obcy i jedynym przykuwającym jej uwagę elementem mogło być podobieństwo do Gerarda. Kochała go przecież toksycznie i do bólu, więc nawet słabe echo fizycznego podobieństwa sprawiało, że wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Pozostając (względnie) trzeźwą umysłowo. Zdawała sobie sprawę z tego, że głupie pogawędki z nieznajomymi należały do kanonu zachowań zakazanych, przeczuwała jednak, że akurat to spotkanie nie spotkałoby się z wielką karą. Nieco naiwne przekładanie swoich uczuć na bezlitosnego Ginsberga; wina hormonów, rozstrajających jej wytresowaną psychikę, nieco łamiącą się pod naporem nowego życia, rozpychającego się w jej ciele.
Nadeszła pora regisowych akrobacji i jeszcze zanim Rufus zaczął snuć swoją opowieść, Maisie odruchowo zaczęła głaskać się po brzuchu, uśmiechając się nieco nieprzytomnie. I niedorzecznie; do tej pory jej wąskie usta były zaciśnięte w wąską linię, nadając jej wyraz wiecznie napuszonej i niechętnej osoby: teraz wyglądała raczej jak naćpaną (czyżby nagły wysyp oksytocyny?) i radosną. Co dość groteskowo wpisywało się w cały rodzinny obrazek, na jakim nestor rodu przyznawał się do rychłej daty zgonu.
Nawet nie mrugnęła, kiedy wspominał o śmierci, chociaż szeroki uśmiech odrobinę zmalał. Nie, nie przez przejęcie się tragedią siwowłosego - po prostu żebra zaczynały boleć i dyskomfort nie pozwalał jej na dalsze rozsiewanie wokół siebie aury szczęśliwej brzemiennej, toczącej wesołą rozmowę z dalekim krewnym. Słuchała go wbrew pozorom naprawdę uważnie i kiedy skończył mówić, dalej milczała, owijając się szczelniej szalem. Jego słowa wydały się jej szczere, nie była jednak przecież typem naiwnej i radosnej dziewczynki, gotowej załamać ręce nad jego nieszczęściem. Albo zaproponować pogłaskanie swojego brzucha.
- Wspominał o tobie. Lubiłeś bankiety, młodych trybutów i dziwne eksperymenty - powiedziała w końcu, tonem lekkiego sprostowania, chociaż w jej głosie nie było słychać specjalnej sympatii. Jeśli Rufus liczył na wzruszenie jej swoim śmiertelnym wyznaniem, to sporo się przeliczył. Maisie nie była już w stanie normalnie reagować na tak silne bodźce, otępiała i starta na proch przez lata wychowania. Kierującego jej zachowaniem nawet w tym okresie mocnego rozluźnienia zasad i nadwyrężenia polityki twardej ręki. - Umierasz i chcesz poznać swoją zagubioną rodzinę? Nie jestem nią. Moje dziecko także. Chyba, że jesteś też ojcem mężczyzny, który skrzywdził mnie pół roku temu. Co jest mocno wątpliwe- kontynuowała dość obojętnie, patrząc mu w oczy bez wahania. Przedstawiała mu jedyną słuszną i prawdziwą wersję. Nie pod publiczkę; dbała po prostu o swoje bezpieczeństwo, ważniejsze od jej naiwnego pragnienia stworzenia dla Regisa normalnego domu, z kochającym dziadkiem...który nie nadawał się do tej roli. Umierał, musiała więc spisać go na straty i nieco powściągnąć poprzednie, zbyt nagłe, wyobrażenia o szczęśliwym zakończeniu tej genealogicznej historyjki. Gerard wpoił jej podstawowe zasady logiki i stosowała ją teraz wręcz bezdusznie, nawet nie strzępiąc sobie języka na rozwianie nadziei i próśb Rufusa. Mówiła Ginsbergowi o wszystkim i o tym dziwnym spotkaniu także go powiadomi - nawet ryzykując kolejnymi siniakami na udach.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyWto Gru 02, 2014 9:18 pm

Wychował się w luksusie i do takowego był przyzwyczajony, ale ławka jakoś szczególnie mu nie przeszkadzała. Zauważył ostatnio, że wygodniej mu siedzieć na bardziej twardych siedziskach aniżeli miękkich kanapach. Cóż… Wiek zrobił swoje i kości nie zawsze czuły się komfortowo zapadając się w puszystej sofie. Właśnie z tą stopniową utratą sił nie mógł się pogodzić. O ile jeszcze był w stanie maskować efekty starzenia się w wyglądzie dzięki medycynie estetycznej, o tyle kondycji poprawić nie mógł. Lata oddawania się niezbyt zdrowym uciechom i prowadzenie niekoniecznie odpowiedniego trybu życia odbiły się na nim dość mocno. Czasami zazdrościł tym wszystkim młodzieniaszkom, którzy odeszli w sile wieku. Sprawni, nieograniczeni przez choroby i nie zniedołężniali. Wiedział jednak jedno – dzień, w którym nadejdzie chwila, gdy poczuje, że nie jest w stanie już dalej samodzielnie funkcjonować będzie jego ostatnim.
Łączyło go z Maisie niewiele, ale z pewnością obojętność, którą do siebie pałali (w końcu Rufus nie miał powodu, by jej nienawidzić, czynił to tylko ze względu na Gerarda) była spajającym ich ogniwem. Przeczucie dziewczyny nie mogło być bardziej mylne, z pewnością rozmowa z Rufusem była ostatnią rzeczą, którą jej ojciec chciałby, żeby robiła. Na szczęście o tym nie wiedziała i tu właśnie tkwiła przewaga starego Ginsberga.
W chwili, gdy zaczęła delikatnie głaskać się po brzuchu spuścił wzrok w kierunku jej dłoni. Dlaczego nie usunęła ciąży? Przecież to prosty zabieg, który na Kapitolu tak naprawdę był niczym szczepienie. Kilka chwil i po problemie. Tymczasem postanowiła ją zatrzymać. Dziwne jak na dziecko poczęte w wyniku gwałtu, nawet jak na pomysły Gerarda, które nie odbiegały w niczym tym rodzącym się w głowie jego ojca. Razem mogliby osiągnąć naprawdę wiele, ale w tym przypadku zwykłe pożądanie sprzed lat pogrzebało wszelkie szanse na szczęśliwe zakończenie. Nad Rufusem wisiało widmo śmierci i w zasadzie już się z tym pogodził, ale nie zamierzał odejść sam. Jego celem było pociągnięcie za sobą jak największej liczby ludzkich istnień, zwłaszcza tych, które w jakiś sposób mu się naraziły.
Niektórzy w obliczu rychłego zejścia decydują się wynagrodzić światu wyrządzone mu krzywdy, ale nie Rufus. On chciał być zapamiętany w zupełnie inny sposób. Jeszcze kilka lat temu odszedłby zapewne w otoczeniu najbliższej rodziny. Żony, córki, jej męża i ich dziecka, które bez wątpienia pojawiłoby się na świecie. Teraz już nie miał niczego.
Pokiwał głową wysuwając nieco ku przodowi szczękę, gdy wspominała o tym, jak opisywał go syn.
- Doskonała charakterystyka – zgodził się z jej wypowiedzą, wszystko to było prawdą i nie było sensu zaprzeczać, zwłaszcza, że był to dla niego raczej powód do dumy aniżeli wstydu.
- Jesteś córką Gerarda, a co za tym idzie… – westchnął - Moją najbliższą żyjącą rodziną – odparł dość spokojnie - Nie oszukujmy się, że moje relacje z twoim ojcem nagle się poprawią, za dużo między nami goryczy – kontynuował wciąż tym samym tonem - Chciałbym to jednak w jakiś sposób zrekompensować, choćby jego adopcyjnej córce – westchnął po raz kolejny kończąc tę część wypowiedzi.
Uśmiechnął się do niej, po czym odwrócił wzrok w stronę rozbieganych dzieci.
- Nie oczekuję, że staniemy się nagle rodziną – realizm w tej sytuacji był jak najbardziej wskazany - To byłoby niedorzeczne, nie sądzisz? – uśmiechnął się do siebie nie odwracając jednak w jej kierunku wzroku - Chciałbym mieć jednak możliwość… – zatrzymał się na chwilę szukając odpowiedniego słowa - Zapisać się jakoś w życiu twoim i twojego dziecka. Wynagrodzić to wszystko komuś – kłamał, ale był w tym niezwykle dobry (lata doświadczeń z Kapitolu).
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySro Gru 03, 2014 12:04 pm

Gdyby była świadoma tego, co działo się w rodzinnym domu Gerarda, pewnie zareagowałaby na to spotkanie zupełnie inaczej. Na szczęście nigdy nie poznała największego sekretu patologicznej familii (czyżby?) i mogła traktować Rufusa z typową zaintrygowaną obojętnością, siląc się na autystyczny spokój. Nie mogła jednak zwalczyć swoich głupich myśli o stworzeniu dla Regisa normalnego domu. Tylko to pragnienie trzymało ją jeszcze na niewygodnej ławce; inaczej już dawno zniknęłaby za nieco zardzewiałą furtką, zostawiając za sobą zarówno siwowłosego mężczyznę jak i swoje naiwne marzenia wiecznej dziewczynki.
Nieco tłumiła je chłodną logiką, jednak nie było to takie łatwe: pomimo wieloletniej tresury pozostawała przecież przedstawicielką słabszej płci; płci bezmyślnej, poddanej swoim instynktom, nakazującym jej zapewnienie potomkowi jak najlepszych warunków rozwoju. Sama takich nie miała: żałowała, że nie pamięta już prawie wcale swojego wczesnego dzieciństwa. Gerard wyciął z jej wspomnień ten okres, pozostawiając ją z pulsującą wyrwą, domagającą się metaforycznego zapełnienia. Już teraz wiedziała, że szczęście jej syna sprawi jej podwójną radość, nawet jeśli musiałaby ryzykować przy tym złamaniem zasad wyższej instancji. Na razie przecież nie przekraczała tej nieopisanej granicy, po prostu wsłuchując się w jego słowa.
Mówił sporo, melodyjnie i ten względny słowotok - choć dla przeciętnego przechodnia ich rozmowa wydawałaby się niezmiernie krótka - odrobinę ją zmęczył. Regisa też; przestał w końcu przeciągać się w jej ciele i Maisie nie musiała nawet zerkać na zegarek, by wiedzieć, że nadeszła pora popołudniowej drzemki. Ich cykl dobowy zapętlał się w zadziwiający sposób i nie mogła wyjść z podziwu: nowe życie, jakie nosiła pod sercem, wydawało się jej niesamowicie magiczne. Niepokojące także - martwiła się, kiedy zbyt długo nie czuła ruchów dziecka, ale na razie zwyciężała prymitywna radość, jaką postanowiła zachować dla siebie. Rufus nie był dobrym materiałem na powiernika, chociażby przez swoje podobieństwo do Gerarda. Nieoczywiste, nie mogła znaleźć większych punktów stycznych z obrazem najważniejszego dla niej mężczyzny, ale instynktownie wyczuwała pewną wspólną płaszczyznę. Oznaczającą jej słabość; powinna przecież odejść od razu. Tak się nie stało, z wrodzonego szacunku słuchała go w milczeniu. Obydwoje wpatrywali się teraz w biegające dzieci a słowa Rufusa padały raczej w pustą przestrzeń niż w podatne na tak rodzinne zapewnienia serce Mai...chociaż i tak część okruchów wymarzonego życia podrażniało jej naiwną nadzieję. Na tyle mocno, że kiedy wstała z ławki i poprawiła płaszcz, nie odeszła od razu, przystając jeszcze na chwilę przy mężczyźnie.
- Chciałabym. Ale to nie ja o tym decyduję - powiedziała całkiem szczerze, ale bez naleciałości emocjonalnej. Żadnego żalu czy skarżenia się, proste stwierdzenie faktu. Zaledwie rok temu taka oferta mogła całkowicie zmienić jej życie, ale teraz nawet nie rozważała przyjęcia propozycji i snucia sekretnych planów z dziadkiem, nieświadomym biologicznego połączenia. Stracona szansa bolała. Odrobinę, skrzywiła się więc na sekundę mimowolnie, jednak równie dobrze grymas mógł być podyktowany kopnięciem Regisa w obolałe żebra. Powinna jak najszybciej wracać do domu i odciąć się od powracającej przeszłości. Porzuciła więc kulturalne konwenanse i po prostu odwróciła się, zmierzając powoli w stronę wyjścia z parku.
Powrót do góry Go down
the civilian
Rufus Ginsberg
Rufus Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2692-tiberius-whyte-budowa
https://panem.forumpl.net/t2702-stary-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2701-rufus-ginsberg
Wiek : 75
Zawód : chwilowo bezrobotny
Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyNie Gru 07, 2014 6:25 pm

Z pewnością Rufus nigdy nie nazwałby swojej rodziny patologiczną. Być może odstawali nieco od norm, które przyjęte były przez większą część społeczeństwa, ale z perspektywy tego, co działo się na Kapitolu za rządów Snowa stwierdzić można, że Ginsbergowie byli po prostu kolejną bogatą rodziną. Ze swoimi problemami i nawykami, niekiedy nieco dziwnymi, ale nigdy na tyle, by można było powiedzieć, że jest z nimi coś nie tak. Gerard zadbał o to, by szczegóły jego związku z Julie nigdy nie ujrzały światła dziennego, a Rufus, być może działając na rękę synowi, milczał, zdając sobie sprawę z tego, że odbiłoby się to także rykoszetem także w niego. Rodzinna tajemnica, o której ta młoda dziewczyna zapewne nie miała pojęcia. Był ciekaw (jak wielu spraw związanych z nowym życiem Gerarda), jak wiele Maisie wie, a co jego potomek postanowił przed nią zataić. Gdy wspominała o życiu adopcyjnego dziadka na jej twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas dający Rufusowi sposobności na odczytanie jej uczuć.
Pierwszy raz od czasu rozpoczęcia tej dosyć niecodziennej rozmowy zdarzyło mu się odkaszlnąć. Atak był jednak dość łagodny i nie trwał zbyt długo. Nie lubił świeżego powietrza, zdecydowanie przekładając nad nie klimatyzowany apartament, ale to najwyraźniej służyło jego mocno już zużytym płucom. Nic sobie z tego jednak nie zamierzał zrobić, przecież nie zacznie nagle spędzać wolnego czasu w parkach!
Zauważył, że dziewczyna zerka na zegarek, co mówiąc szczerze było dla niego całkiem wygodne. Nie był tym, który kończył rozmowę, w końcu przecież zależało mu na tym, by odniosła wrażenie, że to wszystko jest dla niego niezwykle ważne. Uśmiechnął się lekko.
- Gerard od zawsze lubił wszystko kontrolować – westchnął wciąż pozostając na ławeczce - Możesz mu przekazać, że niedługo was odwiedzę – może nie było zbyt rozsądne tak wcześnie wpraszać się w odwiedziny, ale czuł, że nić porozumienia, którą nawiązał z Maisie była zbyt krucha. Jego syn bez wątpienia postara się przemówić dziewczynie do rozsądku. Ze stuprocentową pewnością mógł stwierdzić, że Gerard już wiedział o tym spotkaniu i czekał na córkę w domu.
Brak pożegnania jakoś szczególnie go nie zaszokował. Udawane gesty byłyby w tej sytuacji dowodem jego klęski, a niczym nieskrępowany ich brak zwiastował pewną szansę. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Obserwował ją aż opuściła park i zniknęła za bramką, by w końcu móc odpalić papierosa i zaciągnąć się porządnie dymem. Tego właśnie potrzebował, ale nie chciał palić przy ciężarnej (a właściwie to zrobiłby to, gdyby nie zależało mu na nawiązaniu pozytywnych z nią stosunków). Dopiero po wypaleniu papierosa i wyciągnięciu drugiego oddalił się w kierunku swojego mieszkania.

2x z/t
Powrót do góry Go down
the civilian
Arielle Blake
Arielle Blake
https://panem.forumpl.net/t3108-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3110-arielle
https://panem.forumpl.net/t3109-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3138-beznadziejne-zapiski
https://panem.forumpl.net/t3134-arielka
https://panem.forumpl.net/t3133-arielle-blake
Wiek : 26
Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki
Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySro Lut 11, 2015 4:42 pm

Ciężkie chmury wiszące tuż na głowami mieszkańców Kapitolu rzucały cień na nielicznych przechodniów. Szamaragdowa zieleń parku zbladła, liście opadały, a trawa pamiętająca ulewny deszcz sprzed trzech godzin sukcesywnie przyciemniała dół nogawek luźnych spodni. Skóra w tym miejscu pokrywała się gęsią skórką. Arielle nigdy nie wierzyła, że świat mógłby się smucić nad losem sobie podwładnych. Było irytująco ciemno, niepotrzebnie smutno, ludzie przemykali z grymasami na twarzach, uciekali do swoich ciepłych mieszkań. Rośliny umierały, a zimny deszcz obmywał ich z dojmującego bólu umierania, którego nie potrafili zatrzymać najlepsi naukowcy.
Nie pasowała do tego miejsca. Tak samo jak kiedyś nie pasowała do swojego dystryktu. Zielone oczy miały w sobie więcej życia niż ukryte w norkach małe zwierzęta, więcej naturalności niż przycięte równo drzewka otaczające ścieżki. Czarna grzywka nie sięgała brwi, nie sprzeciwiała się otwieraniu powiek, więc patrzyła na ten zrozpaczony świat. Usta rozciągały się w lekkim uśmiechu na szelest papieru w torbie zarzuconej na ramię. Sweter niedbale spływał z ramion. Gdzie ona się podziewała?
Przyszła za wcześnie. Dusiła się we własnym mieszkaniu. Sąsiadów miała dość. Nie miała ochoty znów nie rozumieć życia. Ludzie okropnie je komplikowali. Niepotrzebnie. Wskoczyła na ławkę, odbijając się z jednej nogi. A potem z drugiej na jednym wydechu znalazła się na jej oparciu. Czarny kruk wydał z siebie zbyt głośny skrzek, a Arielle poczuła, jak ławka zaczyna przechylać się w jej kierunku. Stała na trawie i w przeciwieństwie do tych na alei, nic nie przytwierdzało jej do podłoża. Wolnym ruchem przeniosła swój ciężar na drugą nogę, która postawiła na krawędzi. Ławka drżąco chwiała się na tylnych nogach. Lekko rozłożone ręce. Równowaga. Ona się śmiała, a świat jeszcze bardziej posmutniał.
Zaczęła liczyć. To był jeden miesiąc? A może już sześć? Nie potrafiła sobie przypomnieć, ocenić, oszacować. Może całe życie śniła mary. Jedne były jej bliskie, inne zupełnie niezrozumiałe, niechciane. Gdzie ona, do cholery, była? Potrzebowała słowa dość, potrzebowała słowa zajmujące, potrzebowała jaśniejszych włosów, równie bladej skóry, charakterystycznego, zamglonego spojrzenia, na widok których jakaś część jej samej odprężała się automatycznie. To było znajome. Niemalże niezbędne. Prawie jak pewien młodzieniec o takich samych oczach i włosach.
I chciała znów zrozumieć pewne istnienie, jeszcze nie do końca wyczuwalne.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptySro Lut 11, 2015 7:20 pm

| czasoprzestrzeń pogerardowa

Spacerowanie w tak podłą pogodę nie było przyjemną alternatywną spędzenia wczesnego popołudnia; nie dla wymuskanych Rebeliantów, którzy spędzili całe swoje życie pod betonowymi sklepieniami podziemnego bunkra. Bez zacinającego deszczu, bez oślepiającego słońca. Warunki szklarniane, Maisie jako miłośniczka egzotycznych roślin potrafiła je docenić, jednak tylko kiedy chodziło o ukochane rośliny. Nie wyobrażała sobie życia w odcięciu od natury, od zewnętrznego, często nieprzyjaznego świata, psującego plany, niszczącego plony i obracającego w proch całe miejscowości. Susza, powodzie, tornada - doświadczyła tego wszystkiego podczas swojej życiowej tułaczki. Znosiła lodowate wieczory i zgrabiałe ręce, dzielnie wytrzymywała palące słońce i skórę schodzącą z czerwonych ramion, tracąc równowagę psychiczną dopiero w sterylnie bezpiecznej Trzynastce. Wolnej od pyłków i wszelakich zagrożeń Matki Natury.
Nienawidziła tamtego miejsca; każde wspomnienie, nawet najpłytsze (nowy płaszcz drażnił jej skórę tak samo jak szare mundury) wywoływało u niej gęsią skórkę. Z niechęci, obrzydzenia, przerażenia; mogła swobodnie przywołać klaustrofobiczną panikę, jaką czuła, kiedy stalowe wrota zatrzasnęły się za jej plecami. Już wtedy wiedziała, że w tym grobowcu umrze; po raz pierwszy nie wierzyła w zapewnienia Gerarda, wróżące im wspaniałe życie. Miało przyjść później; problem w tym, że przyszłość nadchodziła nieznośnie powoli. Maisie ubiegła ją o całe lata świetlne, tracąc kontakt z wykreowaną przez Ginsberga rzeczywistością. Pędziła na spotkanie szaleństwa; wolność smakowała obrzydliwie, głodem, upodleniem i samotnością.
Ale i ten etap się zakończył; znów miała wokół siebie domy ze szkła a pod stopami betonowe chodniki - teraz jednak zachowywała się inaczej. Doroślej. Nie zamierzała uciekać, nie zamierzała wątpić - już raz popełniła grzech śmiertelny i zdawała sobie sprawę z ostateczności rzeczy martwych. Bardzo łatwo mogła stać się jedną z nich. Na to pozwolić nie mogła, nie teraz, kiedy oddychała za dwoje i kiedy robiła wszystko, by utrzymać się na powierzchni.
Przyjaźń z Arielle w tym pomagała. Dziwna, nowa relacja, w jakiej Maisie kompletnie się nie odnajdywała, pozwalała jej na zachowanie względnej normalności. Była zwykłą szarą obywatelką, spotykającą się z oddaną kompanką w środku pochmurnego dnia, w środku pochmurnego miasta, w środku pochmurnych zawirowań. Nie była ich nawet świadoma; widziała błyskawice, słyszała grzmoty, ale rozumienie boskich przekazów pozostawiała Gerardowi. Sama poruszała się na najniższym poziomie, także dosłownie: buty miała brudne od błota, kiedy przechodziła przez kałuże, próbując dopiąć nowy płaszcz. Drogi; kolejny prezent od Gerarda, jakim otulała się dość nieporadnie. Ciąża wyglądała raczej na mnogą, ale w szpitalu uspokajano ją, że to normalne, że jej syn rośnie zdrowo, że się rusza, że powoli zaczyna czuć i że niedługo będzie mogła całować jego małe paluszki, zaciskające się na jej dłoni. O tym właśnie myślała, statecznie przemierzając ulubiony park i w końcu docierając do przyjacielskiej ławki.
To tu spotykały się po każdym spektaklu na Dworcu. Wolałaby pójść tam, rozkoszując się łzawymi pożegnaniami. W gwarze głosów, wśród krzyków Strażników nie musiała rozmawiać, zdając się po prostu na Arielle. Całkiem inną. I dziwną. Ale pewnie dlatego czuła się przy niej w miarę swobodnie, próbując podszkolić się w umiejętnościach społecznych. Pozostawała przecież dalej dziwaczką z chatki za miastem; kimś wyklętym, odseparowanym. Utrzymywanie kontaktów z ludźmi nie stanowiło priorytetu; teraz jednak wszystko się zmieniło. Pewnie dlatego, kiedy zauważyła skaczącą po ławce Arielle, przywołała na swojej twarzy słaby uśmiech. Sztuczny; nie potrafiła jeszcze przeskoczyć na wyższy poziom przyjaźni, ale i tak ciężko pracowała nad swoim obyciem towarzyskim.
Miernym; nie przywitała się, nie pomachała, nie odwzajemniła radosnego śmiechu brunetki. Po prostu przystanęła tuż obok chwiejącej się ławki, w końcu przestając szamotać się z niedopinającym się płaszczem. - Boję się porodu. - wyrzuciła z siebie od razu, dość mechanicznie, przetwarzając w głowie społeczne nauki. Przyjaźń to dzielenie się problemami, prawda? I wspólne zainteresowania. Tych jednak nie mogła przywołać; Arielle pozostawała dla niej zagadką: niezwykle interesującą i nieopisaną wcześniej rośliną, jaką odkrywała z kompletnym brakiem wyczucia. Ale ze szczerymi intencjami.
Powrót do góry Go down
the civilian
Arielle Blake
Arielle Blake
https://panem.forumpl.net/t3108-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3110-arielle
https://panem.forumpl.net/t3109-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3138-beznadziejne-zapiski
https://panem.forumpl.net/t3134-arielka
https://panem.forumpl.net/t3133-arielle-blake
Wiek : 26
Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki
Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyCzw Lut 12, 2015 12:01 am

Fizycznie lubiła takie otoczenie. Zimne, nieprzyjemne. Przyprawiało ją o przyjemne dreszcze, a organizm zmuszony był walczyć, by utrzymać ciepłotę ciała. Nie posiadała płaszcza na jesienne dni. To był kolejny etap walki z własnymi słabościami. Mięśnie krzyczały z niedogrzania, przeciążone, kości łupały początkami choroby, a krew spływająca cienką strużką w stronę górnej wargi przypominała o sobie częściej. Więc Arielle zamiast siedzieć pod ciepłym kocem, ruszała w budzący się rankiem las czy nawet jak teraz do parku, pokonując wymyślone przeszkody, by jej komórki nie zapomniały, za kim mają iść do walki, by nie wyjść z wprawy. Za mało. Za słabo. Nieporadnie. Źle. Nadal śniła przeklęte mary, a te chowały się w cieniach pod oczami, nie dając zapomnieć nawet w jasny dzień. Fizycznie nie przeszkadzała jej ta aura. Psychicznie wprowadzała w rozdarcie, trochę negatywistycznie.
Miejsca jej nie zajmowały. Nie robiło jej kompletnej różnicy: peron na dworcu, na którym była biernym aktorem niepojętej tragedii, czy park w samym centrum pod ciemnym niebem, chłodem przenikającym przez drobne dziury w ściegu swetra; kamieniste tereny Dwójki z twardą ręką nieustępliwości nad sobą czy też Kapitol kolorowy z wiatrem wolności przepełnionym spalinami. A ona bez względu na czas i miejsce stale… ta sama. Jedynie wyraźne mięśnie kryły się teraz pod ubraniami.
Usłyszała ciche kroki na kamienistej ścieżce tuż za sobą, niczym zaskoczony kot, który wcale nie nasłuchiwał. Ręce zafalowały wzdłuż tułowia, gdy przeniosła ciężar ciała na jedną nogą, by z gracją zsunąć się po mokrych deskach i stanąć na ziemi. Ławka kłaniała jej się do stóp (może chmury robiły to samo, nieświadome swojego ociężałego smutku), a Arielle odwróciła się do młodej kobiety. Posłała jej szczęśliwy uśmiech, który trochę osłabł, gdy tylko usłyszała jej słowa. Przechyliła głowę i przez dłuższą chwilę chłonęła ją wzrokiem.
- Po co ci ten płaszcz? Jest… problematyczny. Czemu sama sprawiasz sobie kłopoty? - spytała, unosząc jedną brew. Nie zaprzątała sobie głowy powitaniem. Właściwie, nie zwróciła uwagi na jego brak.
- Chodź – złapała ją delikatnie za skrawek ubrania i równie lekko pociągnęła. – Nie usiądziemy. Jest mokro, a tobie przyda się mały spacer. Jesteś trupio blada, moja droga – ruszyła wolnym krokiem przed siebie, z tułowiem skręconym w stronę Maisie – Ale mam te babeczki, które obiecałam – sięgnęła do torby po papierową torbę, w której spoczywały dwa duże ciastka i wręczyła jej bezceremonialnie. Borówki faktycznie okazały się pyszne i nietrujące. – Wiesz, chyba przypadkiem znalazłam sobie nadwornego testera – zaśmiała się cicho, kręcąc głową, zupełnie nieświadoma, że nie wyraziła się zbyt prawidłowo i jej towarzyszka może zacząć martwić się o własne zdrowie. Zaraz przypomniała sobie, dlaczego sięgnęła po ten temat. Potrzebowała chwili zastanowienia nad tymi trzema słowami, które wypadły z ust Maisie. Dla Arielle czysta abstrakcja, a jednak chciała w jakiś sposób jej pomóc. Ginsberg samą swoją cichą egzystencją tuż obok pomagała Blake. Jeszcze w nieskonkretyzowany sposób, ledwo wyczuwalny, ale stawała się spokojniejsza. Jakby przynosiła jej… ukojenie.
Wycelowała palcem w zaokrąglony brzuch, który przyciągnął teraz jej spojrzenie. Dopiero teraz, bo w myślach Blake to ta brązowowłosa, chuda istota była ważniejsza niż niezidentyfikowany, niewidoczny twór, który dopiero się kreował.
- On ci nie zrobi krzywdy, jeśli mu na to nie pozwolisz – oznajmiła całkowicie poważnie. Chyba na tym polegała siła, prawda? Wszystko się do niej sprowadzało, to jej brak bolał najmocniej. – Czego konkretnie się boisz? – spojrzała na jej twarz z boku.


Ostatnio zmieniony przez Arielle Blake dnia Wto Lut 17, 2015 12:25 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyCzw Lut 12, 2015 12:58 pm

Obserwowała beztroską zabawę Arielle z wystudiowaną obojętnością, chociaż w głębi duszy - i brzemiennego ciała - odczuwała coś w rodzaju zalążka zazdrości. Albo nostalgii? Nazywanie emocji przychodziło Maisie z trudem, przetrącono jej nie tylko kręgosłup moralny ale i zmysł postrzegania świata w normalnym świetle. Strach okazywał się czulszy od bezpieczeństwa, nienawiść kiełkowała w kompletnie oddanie a upokorzenie smakowało najsłodszą przyjemnością. Kompletna kakofonia zniewolonego umysłu, kiepsko radzącego sobie z normalnością.
Jaką - wbrew pozorom i opinii społeczeństwa - prezentowała panna Blake. Gibka, pewna siebie i swojego ciała, lekka i wręcz nierzeczywista w swobodzie, z jaką balansowała na granicy grawitacji i niedorzecznej dorosłości. Kiedyś Mai dołączyłaby do zabawy, rozpostarła szeroko ramiona i z radosnym śmiechem zepchnęłaby koleżankę z chwiejącej się ławki. Beztroska wydawała się jej jednak równie odległa, co wcześniejsza sprawność.
Tęskniła za nieskrępowanym biegiem po polu pszenicy, chłoszczącej jej odkryte łydki ostrymi źdźbłami. Za wspinaniem się na potężne drzewa w kierunku gniazd dzikich ptaków. Za ciężarem kuszy na ramieniu, za szelestem liści pod ciężkimi butami. Za tym wszystkim, co czyniło ją szczęśliwą. Dzieliła wtedy z Gerardem każdą chwilę, uczyła się i dojrzewała, widocznie tylko po to, by zostać zamknięta w szklanej klatce. Jeszcze niedawno przepełniała ją gorycz: teraz powoli rozumiała swoją rolę. Nie odpowiadała tylko za siebie; bezpieczeństwo dziecka było najważniejsze i ze spokojem wytrzymywała dyskomfort. Chwilowy; snuła przecież śmiałe, dalekie plany, nieświadoma ich naiwności. Robiła jednak wszystko, by zacząć żyć normalnie; by móc spacerować ze swoją drogą przyjaciółką po parku, dyskutując o n o r m a l n y c h sprawach.
Taki miała zamiar, nieco mijający się z rzeczywistością. Arielle nie wpisywała się w stereotypy i chyba dlatego Maisie potrafiła czuć się przy niej naprawdę dobrze. Oczywiście dalej pozostawała w okowach swojego nieprzystosowania, jednak widocznie Blake akceptowała ją z całym dobrodziejstwem niepoczytalnego inwentarza. Zachowując się tak naturalnie, że odrobina tej niewymuszonej swobody spływała także i na Ginsberg, pozwalając jej odetchnąć nieco głębiej. I przestać wyłamywać sobie palce i guziki, próbując dopiąć płaszcz.
- Nie możemy zmarznąć, Arielle - odparła tylko, wzdychając z zrezygnowaniem, podbudowana jednocześnie liczbą mnogą. Ta zmiana językowa przyszła naturalnie; Maisie nie istniała w pojedynkę i to napełniało ją jakimś niezrozumiałym poczuciem dumy. Nawet jeśli pozostawała wymagająca opieki dziewczynką, oddaną chwilowo w ręce troskliwej przyjaciółki.
Posłusznie ruszyła za nią, powoli i dostojnie (tak chciała się widzieć - naprawdę spacerowała raczej pokracznie i ociężale) przemierzając mniejsze i większe kałuże, pozostałe po niedawnej ulewie. Nad gałęziami drzew, z których smętnie zwisały ostatnie listki, ciągle kotłowały się ciemne chmury, ale Maisie nie obawiała się deszczu.
Ani ewentualnej próby otrucia pysznie pachnącą babeczką. Od razu sięgnęła do szeleszczącej torby. Ostatnio jadła za dwoje, nie mając pojęcia o typowo ciążowych zmartwieniach o przyszłym powrocie do formy. Odcięcie od normalnego świata miewało swoje plusy, chociaż wtedy mogłaby pociągnąć jakoś temat arielkowego testera. Dopytując o łóżkowe pozycje, polecając psychotesty i załamując ręce nad rozbieżnymi znakami zodiaku. Cóż, jeśli Blake szukała zorientowanej towarzysko przyjaciółki, pewnie zostawiłaby Maisie na peronie już miesiąc temu. Nie musiała się więc wysilać i denerwować, chociaż i tak starała się także za dwoje. - Testera? - powtórzyła lekko, stosując najprostszą taktykę podtrzymywania rozmowy. Chwytanie za słówka pozwalało jej w miarę odnaleźć się w każdej rozmowie i było kulturalne (chyba?): nie musiała mówić z buzią pełną jagodowej pyszności. Doceniała umiejętność pieczenia, kto wie, może niedługo mogłaby wpisać się w schemat schludnej matki i żony, dzielącej się z przyjaciółką przepisami. Może. Mogłaby. Niedługo. Kiedyś; czas widocznie stał na przeszkodzie socjalizacji, jaką Maisie wypełniała z nieco wycofanym uśmiechem głuchoniemego dziecka, chcącego dobrze bawić się na przyjęciu u zdrowych rówieśników.
- Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. To mój syn. - na kolejne zdanie Arielle odpowiedziała szybko i pewnie, przełykając pierwszy kęs słodkości.Naturalnej; dobrze, że Blake zrezygnowała z czekoladowej polewy, bo inaczej Maisie wyrzuciłaby babeczkę daleko za siebie, przypominając sobie...nie, nie, nie mogła o tym teraz myśleć. Przeszłość nie stanowiła już najgorszego koszmaru, to przyszłość napełniała ją niepokojem. - Boję się, że... że sobie nie poradzę. Że coś zrobię źle. I że po porodzie wszystko się zmieni. Że będę złą matką - wyrzuciła w końcu z siebie po dość długim milczeniu, wycierając sklejone lukrem palce o poły płaszcza, zwisające po obu stronach jej brzucha. Daleko jej było do histerycznego narzekania; po prostu artykułowała swoje myśli na głos, wbijając wzrok gdzieś przed siebie, w kolejne kałuże, półnagie drzewa i kompletnie mokrego psa, przebiegającego w kierunku altanki, gdzie Ralph...Nie. To także była ślepa uliczka, z jakiej wybrnęła nieco smutnym i niepokojącym uśmiechem, powracając wzrokiem do Arielle.
Powrót do góry Go down
the civilian
Arielle Blake
Arielle Blake
https://panem.forumpl.net/t3108-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3110-arielle
https://panem.forumpl.net/t3109-arielle-blake
https://panem.forumpl.net/t3138-beznadziejne-zapiski
https://panem.forumpl.net/t3134-arielka
https://panem.forumpl.net/t3133-arielle-blake
Wiek : 26
Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki
Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyCzw Lut 12, 2015 10:27 pm

Nie przeszkadzało jej nieprzystosowanie Maisie. Nie irytowała się, że ta momentami wpatrywała się w niewidoczny horyzont, podświadomie wyczuwając, że ta cienka linia gdzieś tam musi być, jednocześnie nie do końca zdając sobie sprawę, że obok niej stoi czarnowłosa młoda kobieta, która oddałaby pół majątku za jej myśli. Oddałaby. Jednak nie była łasa na sekrety ludzi, nie chciała przywłaszczać sobie ich obrazów, jakkolwiek mogła być ich ciekawa. Obserwowała tylko i zapamiętywała ten konkretny rodzaj zamglonego spojrzenia należący tylko do jednej osoby, niewidzący, a jednak tak uderzająco rzeczywisty, że lekki dreszcz dawał o sobie znać w pobliżu kręgosłupa. Nie złościła się na rzucane w jej stronę półsłówka, nie raziło uprzejme, acz chłodne podtrzymanie rozmowy zwykłym skinieniem głowy. Uważała, że tu nie pasuje, że Maisie wytworzyła swój własny świat i jedynym pytaniem, jakiego Arielle nie mogła zadać, było: dlaczego jeszcze tutaj tkwi?
Trochę jak leśna nimfa, złapana w sidła starego czasu i wykarczowanego pola, może zbytnio spóźniona. Ulotna, a jednak nieruchoma, z dostojną rezerwą dawkująca każdy ruch. Wijąca się wśród obdartych drzew pozbawionych tchnienia, na wpół żywa i na wpół martwa, niemogąca zaznać powrotu lub ucieczki. Postać z zakazanych bajań.
Choć przecież tyle razy oskarżono Arielle o brak wyobraźni.
Początkowo myślała, że chodzi o nią, ale przecież miała sweter, a płaszcz był jeden. Konsternacja wypłynęła na twarz, gdy ta zwróciła się w stronę Maisie. Dopiero po chwili zrozumiała, że ten niewykreowany do końca twór już zaistniał i stał się spójną całością z jej towarzyszką. Musiała to w ciszy przetrawić.
- Och – mruknęła tylko niezupełnie świadoma, że z jej wnętrza wydobyła się ta para i rozpłynęła w chłodnym powietrzu. Zrozumiała. O ile nie potrafiła pojąć tej dziwnej więzi Ginsberg z jej brzuchem, jakkolwiek byłby ruchliwy (żywy), to gdy pomyślała o swoim bracie, mogła wyraźnie poczuć, o czym mówi Maisie. Śmiała się, gdy na jej pytanie o samopoczucie, odpisała, że mały próbuje wykopać nerkę. Jakby od pewnego momentu jej istnienie sprowadzało się do tego niewielkiego życia kiełkującego w ciele niczym nieśmiała roślina. Zrozumiała. Bo i jej istnienie równie mocno zależało od istnienia brata.
Na twarzy Arielle wykwitł szerszy uśmiech, gdy wreszcie pojęła to, co zaprzątało jej głowę od tego spotkania na dworcu, gdy zamiast dostrzegać wołające o ratunek spojrzenia, widziała zakrzywiony tor światła i przeraźliwie chudą istotę z dłońmi na brzuchu, równie niepasującą co ona sama.
- Aha, testera – kiwnęła głową, oblizując wargi. – Wiesz, tak jak kiedyś królowie mieli osoby, które przed nimi kosztowały potraw, żeby głowa państwa nie padła ofiarą zatrucia – ciche wyłamywanie palców zakończyło tę krótką wzmiankę historyczną, choć przecież Blake nie była zestresowana ani tematem, ani towarzystwem. Ze spokojem co pewien czas spoglądała na Ginsberg, która nie pogardziła jej wypiekiem. Bardzo miłe uczucie, ciepło rozlewające się po duszy. Może wreszcie coś robiła dobrze. Jeszcze minie trochę dumnych dni, nim Blake zorientuje się, że to przecież kuchenne wygrane potyczki, na które pewna osoba obraca się w czystej, cichej furii dwa metry pod ziemią. – Sąsiad do mnie wpadł. Bardzo miły człowiek – minęła go kolejnego dnia, gdy szedł na uniwersytet, więc sama ruszyła po proszek do pieczenia.
Dużo pewniejszy głos Maisie wyrwał ją z rozmyślań o staruszku w dziwacznym meloniku, którego z kolei nie wiedziała od tygodnia. Wróciła do głównego tematu. Czy fakt, że to był syn jej towarzyszki, gwarantował brak jakichkolwiek krzywd? Jakiś męski głosik w głowie Arie stanowczo temu zaprzeczał i z cichym sykiem przez zęby dodawał to delikatne w brzmieniu słowo na n. Nie mogła narzucać Maisie naiwności, bo sama  śmiało i bez zastanowienia deptała ją każdego wieczoru, by tylko przestać słyszeć w głowie syk. Chciała jej uwierzyć, może to było w tym wszystkim najważniejsze, więc z pasją kiwnęła głową.
- Masz rację, Maisie – jakby kajanie się, że śmiała przypuścić inaczej. Może chęć przetrwania, utrzymania się na wodzie tak bardzo znienawidzonej. Koszty się nie liczyły.
- Oczywiście, że się zmieni – spojrzała na nią spokojnie. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpaść, choć przecież głos nie zdradzał żadnych tego oznak. Arielle nie była do końca pewna, czy poczuła tę chwilową niepewność przez spojrzenie czy uśmiech Maisie. A może to nawet nie było nic konkretnego… Tylko siłą woli nie pozwoliła zrodzić się w sobie dojmującemu strachowi. Nie zamierzała rzucać się, by łapać rozsypane części i składać je w jedną całość. – Będziesz miała mniej czasu dla siebie, ale zapewne nie będzie ci to przeszkadzało. Będziesz się martwiła o tego swojego malucha, zapominając o sobie. Nie wyjdziesz ze mną rano na spacer, bo będziesz odsypiać noc. Ale nie zmieni się wszystko - nie wiedziała, o czym ona mówi i skąd o tym wie. Przecież wychowywali ją sami mężczyźni. Przez wszystkie te lata.  – Już teraz jesteś dobrą matką. Nie wiem, czemu uważasz, że nagle przestaniesz nią być – zmrużyła oczy i odgarnęła włosy z twarzy – A jeśli zapragniesz utopić go w rzece i faktycznie to zrobisz, na pewno będziesz miała ku temu powód. A skoro będziesz miała powód, to znaczy, że to nie ty byłaś zła, prawda? – wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się do Maisie tak pięknie, że chmury, chcąc się jej ukłonić, zniżyły się jeszcze bardziej. Pieprzona równowaga.


Ostatnio zmieniony przez Arielle Blake dnia Wto Lut 17, 2015 12:24 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 EmptyNie Lut 15, 2015 10:34 am

Lodowaty wiatr raz po raz podwiewał jej czarną sukienkę i przesłaniał widok kaskadą brązowych włosów. Będących w kompletnym nieładzie: nic nie wskazywało na to, że przed opuszczeniem mieszkania Maisie włożyła tyle wysiłku w to, by wyglądać odpowiednio. Nigdy nie przywiązywała wagi do swojej powierzchowności. Nawet, gdyby czuła jakąś wewnętrzną potrzebę wykreowania się na piękność rodem z reklamy, nie miałaby po prostu do tego ani wzorców ani środków. W Jedenastce brakowało czasu na podstawowe czynności, nie mówiąc już o próbach prezentowania się w jak najlepszym świetle.Co prawda rówieśniczki, pracujące w sadzie obok, często miały na spierzchniętych od upału ustach czerwone pomadki a ich włosy rozjaśniało nie tylko słońce, jednak Mai ciągle tkwiła w swoim zamkniętym świecie. Jej ciało zdobiły tylko różnokolorowe sińce, poparzenia i zabliźniające się rany. Nic więcej.
Pewnie dlatego czuła się jeszcze gorzej w Kapitolu, gdzie na wyciągnięcie rąk miała dosłownie wszystko. Balsamy, kremy, kosmetyki, drogie ubrania. Korzystała wyłącznie z tych ostatnich, i tak wyglądając na kompletnie rozkojarzoną kobietę, wybierającą z szafy kreacje na chybił trafił. Tak właściwie było; kapitolińskie czasopisma przeglądała z wielkim znudzeniem a telewizja nie stanowiła dla niej żadnej rozrywki. Teraz na własne życzenie odcinała się od obowiązujących kanonów, próbując dopasować się wyłącznie w chwili opuszczenia bezpiecznego (już nie tak bardzo?) mieszkania. Spacerowała więc po ulubionym parku - ulubionym także przez ludzi, jakich wolałaby nie spotkać na swojej drodze - wyglądając jak bogata obywatelka Kapitolu, ciesząca się ostatnimi miesiącami ciąży. Mnogiej, dziecko pod jej sercem rozwijało się coraz intensywniej, równie szybko się poruszając. Wcześniej były to sporadyczne kopnięcia - teraz przybierały na systematyczności. Potrafiła z dziwną, matczyną pewnością stwierdzić, kiedy jej synowi coś doskwierało.
O tym właśnie myślała, idąc tuż obok Arielle, zaprzestając już prób osłonięcia się od wiatru. Poprawiła tylko długi, kaszmirowy szal, dokładnie przykrywający jej szyję i wsunęła dłonie do kieszeni, oddychając zimnym powietrzem. Mroziło jej zęby w ten miły, znaczący sposób, jaki przypominał długą wędrówkę do Trzynastki. Była wtedy naprawdę szczęśliwa. Teraz nadchodził jednak inny rodzaj szczęścia, które musiała chronić za wszelka cenę, nawet próbując osiągać niemożliwe - zbudować trwałą, bezpieczną relację z kimś obcym.
Słowa Arielle przefruwały wokół niej razem z wiatrem, starała się jednak skupić i wyłapać najważniejsze zdania. Coś, co normalnemu człowiekowi przychodziło z niezauważalną łatwością, dla Maisie stanowiło nie lada wyzwanie. Wymagające społecznej taktyki.
- Chcesz kogoś otruć? - zagadnęła, łącząc niektóre fakty ze zbyt dużą tolerancją dla ewentualnego morderstwa. Wcale jej to nie wzruszyło, chociaż gdyby odgrywała swoją rolę perfekcyjnie, powinna zapiszczeć i dopytywać się o muskulaturę tajemniczego mężczyzny. - Lubisz go? Tego sąsiada? - dopytała po chwili długiego myślenia i przypominania sobie stereotypowych rozmów, podsłuchanych przez całe swoje życie. Było ich niewiele; w kwestiach towarzyskich błądziła po omacku, całkowicie zapominając o swobodzie, jaka towarzyszyła jej zaledwie rok temu. Samotna wędrówka i poznawanie nowych ludzi wydawało się jej równie odległe, co pierwsza wojna atomowa, o której czytał jej Gerard. Dziwne; macierzyństwo także powinno znajdować się na liście doznań zakazanych, ale...instynktownie pragnęła tego najbardziej na świecie, jednocześnie drżąc z przerażenia. A może z zimna? Kątem oka obserwowała parę, unoszącą się z pełnych ust energicznej Arielle, która z trudem hamowała swoje szybkie tempo kroków. Trudno, Maisie nie zwracała na to uwagi, w końcu słuchając towarzyszki dokładnie.
Na jej...nieszczęście? O ile pierwsze wypowiedzi brunetki wpisywały się doskonale w to, czego Ginsberg oczekiwała, to już kończące wywód słowa sprawiły, że Mai zatrzymała się gwałtownie, odwracając się równie szybko w kierunku uśmiechniętej radośnie Arielle. W pierwszym odruchu chciała ją z całej siły uderzyć; przejechać paznokciami po tej ślicznej, gładkiej buzi, zahaczając o kącik ust i później kierując krwawą szramę aż do oka. Prosta odpowiedź na bezpośredni atak, jaki przecież brutalnie (a jakże inaczej?) zaserwowała jej Blake. Oczywiście, gdyby Arie była mężczyzną, zareagowałaby zupełnie inaczej, ale...Maisie naprawdę nie potrafiła egzystować z kobietami.
Chociaż uczyła się niezwykle szybko - powstrzymała unoszącą się gwałtownie dłoń i zamiast spoliczkować ją z całej siły, po prostu złapała ją za szczupły nadgarstek, wykręcając go bardzo boleśnie. I równie niebezpiecznie; wystarczyło ćwierć obrotu w lewo i Arielle mogłaby pożegnać się ze sprawnością prawej ręki na dość długi czas.
Nie chciała tego jednak robić, chociaż zaledwie sekundę temu byłaby gotowa tłuc jej głową o krawężnik. Tak ją wychował, za takie zachowanie zostałaby nagrodzona. Proste równanie, jakie jednak zaczynało sprawiać problemy. Lodowaty wiatr ochładzał jej czerwone ze wzburzenia policzki i uspokajał także rosnącą wściekłość. Uścisk powoli zelżał, niebezpieczny płomień w spojrzeniu Maisie także tlił się już ku końcowi. - Nigdy więcej nie mów o mnie w ten sposób. - wycedziła tylko przez zaciśnięte zęby, puszczając gwałtownie zasiniały nadgarstek dziewczyny, po czym - jak gdyby nigdy nic - ruszyła dalej, tym samym statecznym, spokojnym krokiem, jakby przerwały relaksujący spacer tylko na chwilę przyjacielskiego trzymania się za rączki. Nie zamierzała tłumaczyć swojego zachowania - to przywołałoby demony przeszłości, pogrzebane gdzieś na granicy istnienia dawnej Maisie. Już dawno zapomnianej.
- Mogę się jeszcze poczęstować? - rzuciła przez ramię po kilku sekundach, znów uśmiechając się z tym samym pustym, ciężkim wzrokiem, pozbawionym jednak wrogości. Trzysekundowa pamięć złotej rybki, zamkniętej wiecznie w tym samym akwarium.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Emerald Park - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Park   Emerald Park - Page 7 Empty

Powrót do góry Go down
 

Emerald Park

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Emerald Park
» Floradale Park
» Park przy szpitalu
» Park przy szpitalu
» Plac oraz Park Zjednoczenia i Zwycięstwa

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Centrum miasta-