|
| Kawiarnia 'Petit Appetite' | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Maj 03, 2013 3:01 pm | |
| First topic message reminder :
Niewielka, cicha i spokojna kawiarenka, serwująca jedne z najlepszych kaw w całym Kapitolu. Prowadzona przez starsze już małżeństwo, może pochwalić się bogatym menu gorących i zimnych napojów, a także specjalnością właścicielki - kremówkami z polewą z toffi. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Czw Lut 20, 2014 11:22 pm | |
| Okradli mnie. Słowa Nicole dotarły do moich uszu, bez problemu wniknęły do środka, po czym z głuchym łoskotem zaczęły obijać się o wnętrze czaszki. Zamrugałem nieprzytomnie, w pierwszym momencie nie rozumiejąc, co miała na myśli. Poszczególne sylaby czy dźwięki zdawały się mieć sens osobno, ale razem - już żadnego. Dopiero po chwili, kiedy kontynuowała, dodając do pierwszej, krótkiej wypowiedzi kolejne, cała historia zaczęła układać się w mojej głowie. Ale nadal nie mogłem powiedzieć, żebym był zadowolony z efektu końcowego. Tak właściwie - dlaczego mnie to dziwiło? Wiedziałem, że Kapitol nie jest miłym ani bezpiecznym miejscem. Nie był taki, kiedy wygrałem Igrzyska, nie był taki później, a już na pewno nie stał się ani trochę lepszy, kiedy Coin objęła władzę. W gruncie rzeczy wszyscy byliśmy tacy sami, zmienialiśmy się w zależności od okoliczności; potrafiliśmy zamienić się rolami, ale nie umieliśmy się zmienić, i to był nasz główny problem. Zdawałem sobie z tego sprawę, dlaczego więc dałem się opanować głupiemu i naiwnemu poczuciu, że mnie to nie dotyczy? Takie myślenie było godne kapitolińskiej nastolatki, ale nie powinno nawet przejść przez głowę dorosłemu facetowi, stojącemu na czele tajnej grupy opozycji. - Co to za facet? Złapali go? - zapytałem szybko, nieco zaskoczony tym, jak ostro zabrzmiał mój głos. Odchrząknąłem, starając się nieco uspokoić, ale z jakiegoś powodu zaczęło się we mnie gotować. Od zawsze było jasne, że miasto jest pełne szumowin, ale żeby atakować bezbronną kobietę na ulicy tylko po to, żeby ją okraść? Przyjrzałem się Nicole jeszcze raz, jakbym spodziewał się zobaczyć inne ślady napadu, ale oprócz opatrunku na policzku, nie dostrzegłem niczego niepokojącego. Ona sama rzecz jasna starała się zbagatelizować sprawę, chociaż nie wydawało mi się, żeby spłynęło to po niej tak gładko. - Nie powinnaś włóczyć się sama - wyrwało mi się, zanim zdążyłem ugryźć się w język, a kiedy już słowa rozległy się w powietrzu, nie byłem w stanie ich zatrzymać. Zacisnąłem usta, powstrzymując się od widowiskowego pacnięcia się pięścią w czoło i wyzwania samego siebie od kretynów, co raczej nie przysporzyłoby mi dobrej reputacji. Kim byłem, żeby wypominać jej lekkomyślność i prawić kazania, które - o zgrozo - nawet dla mnie nie miały żadnego sensu? Po raz kolejny zachowywałem się w jej obecności całkowicie inaczej niż zwykle i powoli zaczynało mnie to irytować, dlatego prawie ucieszyłem się, kiedy zaproponowała zmianę tematu. Chciałem co prawda wyciągnąć jak najwięcej informacji na temat napastnika (planując jednocześnie, jak dopaść go w ciemnym zaułku), ale na chwilę obecną mogło to poczekać. - W porządku - przytaknąłem, posyłając kobiecie lekki uśmiech, ale jej następne słowa znów spowodowały, że miałem ochotę pokręcić z dezaprobatą głową. - Nigdy nie zawracasz mi głowy - powiedziałem, o wiele poważniej, niż miałem w zamiarze. Zamilkłem na kilka sekund, zastanawiając się nad odpowiedzią na jej pytanie. Z pozoru proste, w rzeczywistości stanowiło pułapkę samą w sobie. Co u ciebie, Malcolm? Szpiegowałeś kogoś ostatnio? Znalazłeś nową kryjówkę dla swojej tajnej organizacji? Przemyciłeś co nieco broni? Odchrząknąłem, przykazując swojemu wewnętrznemu, sarkastycznemu głosikowi się uciszyć. - Cóż, w porównaniu do twoich przygód, nie bardzo mam o czym opowiadać - odpowiedziałem w końcu, parskając cicho śmiechem. - Prowadzę raczej koszmarnie nudne życie - dodałem, prawie żałując, że Nicole nie może wiedzieć, jak głęboko sięgał ten żart. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Lut 21, 2014 12:27 am | |
| Zaskoczył mnie jego ton, do tego stopnia, iż wbiłam w mężczyznę niepewne spojrzenie, unosząc pytająco brwi, zbita nieco z tropu. Co prawda, wiedziałam, że opisywana przeze mnie sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych - w końcu doświadczyłam jej na własnej skórze, jednakże nie wiedziałam, że Malcolm aż tak bardzo się tym przejmie. Dlatego też potarłam nerwowo opatrunek i wzruszyłam ramionami. Prawda była taka, że nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Przynajmniej, nie do końca. - Niestety, nie mam pojęcia, nie zdążyłam się przyjrzeć jego twarzy. A... Cóż, kradzieży nie zgłosiłam nigdzie poza firmą ubezpieczeniową oraz bankiem - odparłam. - Choćby dlatego, iż nie potrafiłabym podać rysopisu złodzieja. Prawda była taka, że nie wierzyłam w skuteczność naszych służb bezpieczeństwa. Nie wierzyłam w to, iż wskóraliby cokolwiek, a już tym bardziej w to, iż odzyskają mój sprzęt. Poza tym... Obawiałam się, iż jakiekolwiek śledztwo w sprawie kradzieży może skończyć się niewygodnymi pytaniami, na które nigdy nie znajdę właściwej odpowiedzi. A to mogłoby się skończyć dla mnie źle. Nie chciałam się potknąć o kłody, które Coin lubiła rzucać ludziom pod nogi. Kolejne słowa mężczyzny skomentowałam smutnym uśmiechem. Może i miał racje, może nie powinnam, w końcu Kapitol nie należał do bezpiecznych miejsc. Jednak, nie mogliśmy się okłamywać, nie było możliwe bym chodziła ciągle z kimś u boku. By ktokolwiek tak chodził. Zresztą, nie uchroniłoby to mnie przed zagrożeniem, nie tak naprawdę. Może i uniknęłabym ataku jednej osoby, ale... cóż za problem zapolować na grupkę znajomych? W dzisiejszym świecie nie dało się uniknąć ryzyka. Dlatego właśnie ciągle nosiłam ze sobą broń. Nawet dzisiaj, leżała na dnie torebki, stanowiła kojący ciężar, przypomnienie o tym, że jednak nie jestem tak skrajnie bezbronna. - To nie jest możliwe - westchnęłam, wypowiadając na głos swoją myśl, po czym, na chwilę, zerknęłam w stronę okien i na roztaczającą się za nimi ulicę. Na dobrą sprawę, zbytnio ceniłam sobie swoją prywatność by skazać się na przymusowy ogon. Ponownie uniosłam brew do góry, tym razem jednak, po chwili, uśmiechając się lekko zawstydzona, gdy usłyszałam deklaracje Malcolma. To było naprawdę miłe, to jak bardzo się o mnie troszczył, to, że czułam, że faktycznie mogę na niego liczyć. Mimo iż go nie znałam. Mimo iż dopiero drugi raz spędzaliśmy ze sobą czas. Moje serce na chwilę zabiło gwałtowniej, a ja sama, wbiłam spojrzenie prosto w jego oczy, jakby próbując, na siłę, doszukać się w tym żartu. Jednak, najwyraźniej, mężczyzna mówił w pełni poważnie. W skutek czego puls jeszcze bardziej mi przyśpieszył. Opanuj się, nakazałam sobie w myślach, opuszczając wzrok i skupiając go, ponownie, na menu. Przerzuciłam kartki po raz kolejny, tym razem jednak nie do końca dostrzegając ich zawartość. - Och, wystarczy, że spędzisz trochę więcej czasu ze mną i gwarantuję ci, iż i ciebie dopadną takie przygody - mruknęłam rozbawiona, kręcąc z niedowierzaniem głową, na wspomnienie o nudnym życiu. Wydawało mi się to wręcz niemożliwe, spokojne życie pod nosem Coin. Dopiero po chwili przemyślałam swoje słowa i westchnęłam w duchu. Głupia, od razu zakładasz, że będzie więcej spotkań. - Oczywiście... o ile chcesz - dodałam kulawo. Zamilkam zdając sobie sprawę, iż kolejne słowa byłyby tylko plątaniem się, w zasadzie, na dość dziwnym dla mnie gruncie. Nie byłam nawet pewna czemu to właściwie powiedziałam. Czemu tak łatwo w moje 'myślenie o przyszłości' wpasowałam Malcolma. Na szczęście przyjście kelnera uratowało mnie przed odpowiadaniem sobie na te pytania. Nie bez ulgi skupiłam się na złożeniu zamówienia. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Lut 21, 2014 4:31 pm | |
| W pierwszej chwili miałem ochotę zaprotestować. Jak to, nie zgłosiła nikomu? Otworzyłem usta, mając w zamiarze wypowiedzieć tę uwagę na głos, po czym natychmiast zabrać ją na najbliższy posterunek, żeby... Właśnie. Żeby co, Malcolm? Zawahałem się, próbując wyobrazić sobie najbardziej prawdopodobny bieg wydarzeń. Ocenić prawdopodobieństwo na to, że w obecnej sytuacji Strażnicy Pokoju zdecydują się posłać chociaż jedną jednostkę w poszukiwaniu widmowego złodzieja, podczas gdy cała stolica aż iskrzyła od niezadowolenia i napięcia, które, swoją drogą, w dużej mierze było moją zasługą. W końcu udało mi się dotrzeć do wniosków, do których Nicole zapewne zdążyła dotrzeć dawno temu, dlatego po prostu pokręciłem głową, jakbym się rozmyślił. I w gruncie rzeczy - tak właśnie było. Drgnąłem sekundę później, uświadomiwszy sobie jeszcze jeden fakt, związany ze wspomnianą kradzieżą. - Co właściwie ci ukradli? - zapytałem, przeklinając się w duchu, że nie wpadłem na to wcześniej. - Potrzebujesz czegoś? Pomocy... w czymkolwiek? - dodałem, w połowie zdania orientując się, że nie wiem, jak je dokończyć. Przestałem już zastanawiać się nad własnymi motywami, stwierdzając z kapitulacją, że wszelkie próby ich rozszyfrowania, przypominały wywrzaskiwanie pytań w próżnię, w nadziei, że ktoś odpowie, podczas gdy w rzeczywistości nie powracało nawet ich echo. Spodziewałem się, że moja wcześniejsza uwaga wywoła w niej co najmniej irytację, ale po raz kolejny udało jej się mnie zaskoczyć, i po raz kolejny - w pozytywny sposób. - Masz rację - powiedziałem, czując, że o ile usprawiedliwianie się nie było w tej sytuacji koniecznością, to wypadałoby chociaż wycofać się z nieprzemyślanego stwierdzenia. Dla potwierdzenia własnych słów, uśmiechnąłem się lekko, obserwując, jak odruchowo przerzuca kartę, chociaż chyba bez większego zainteresowania. - Mają tu coś wartego polecenia? - zapytałem, częściowo chcąc zmienić temat, a częściowo z autentycznej ciekawości o odpowiedź. Podążyłem za jej wzrokiem, próbując odczytać kilka nazw do góry nogami, ale większość z nich nic mi nie mówiła. Albo po prostu nie skupiałem się wystarczająco na treści, nagle rozproszony zarówno słowami Nicole, jak i sposobem, w jaki włosy opadły jej na twarz, kiedy z niedowierzaniem pokręciła głową. Zamrugałem, łapiąc się na tym, że posłałem jej chyba zbyt długie spojrzenie. Odchrząknąłem. - Odrobina przygód w życiu jeszcze nikomu nie zaszkodziła - powiedziałem automatycznie, chociaż to najprawdopodobniej nie była prawda. Miałem jednak wrażenie, że w pewnym momencie nasza rozmowa zyskała drugie, mniej oczywiste dno i że słowa niekoniecznie zachowały swoje pierwotne znaczenie. Miałem nadzieję, że nie byłem jedyną osobą, która myślała w ten sposób. Zawahałem się na moment, zanim kolejne zdanie opuściło moje usta. - Zwłaszcza, jeśli ma się do nich takie doborowe towarzystwo. Przeniosłem spojrzenie z karty (gdzie, z braku lepszego punktu zawieszenia, wróciło chwilę temu) na Nicole, próbując wyczytać z jej twarzy reakcję na moje słowa, jednocześnie starając się opanować mimikę własnej. Zawsze wydawało mi się, że nie mam z tym problemu, ale w jej obecności coraz częściej łapałem się na odstępowaniu od, zdawałoby się uniwersalnych, reguł. Wciąż nie spuszczając wzroku z kobiety, oparłem się plecami o oparcie krzesła i zmarszczyłem brwi, jakbym się nad czymś zastanawiał. - Pytanie tylko, czy chcesz się tymi przygodami podzielić - dodałem po chwili, prawie pewien, że przeciągam strunę. Z drugiej strony - czy czegoś jeszcze w ogóle mogłem być pewien? |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Lut 21, 2014 10:30 pm | |
| Obserwował Malcolma, przez co jego początkowe niezadowolenie mi nie umknęło. Zmieszałam się i westchnęłam cicho, niemal pewna, iż zaraz oskarży mnie o lekkomyślność, czy też o brak pomyślunku. O cokolwiek co, zapewne, przyszłoby do głowy niemal każdemu po usłyszeniu mojego wyznania. Dlatego też poczułam ulgę, gdy tylko pokręcił głowę, najwyraźniej, rozmyślając się. Może to było dziwne, ale, najpewniej nie poszłabym na posterunek nawet gdybym potrafiła podać dokładny opis i personalia złodzieja. A to dlatego, iż bałam się, że na aparacie został jakiś ślad mojej działalności, coś, co mogłoby mnie wydać. A tego, wbrew pozorom, naprawdę się obawiałam. - Aparat -odpowiedziałam z bólem w głosie. No i proszę, koniec utrzymywania, iż obeszło mnie to niemal całkowicie. Westchnęłam i ponownie potarłam swój policzek. Przez te ostatnie parę dni weszło mi to już w zwyczaj, za każdym razem, gdy myślałam czy mówiłam o rabunku moje palce, same z siebie, odnajdowały jedyny fizyczny dowód napaści. Jakbym na siłę szukała potwierdzenia, że to nie jest jakiś głupi sen. - I portfel, a co za tym idzie większość dokumentów i trochę pieniędzy - dodałam i wzruszyłam ramionami. Dobrze, że chociaż przepustkę fotografa miałam zawieszoną na szyi, a tą, która pozwalała mi na samotne wypady do KOLCa, upchniętą w kieszeni. Zostały mi chociaż takie dokumenty potwierdzające moją tożsamość. Przynajmniej dopóki, dopóty nie będę mogła odebrać następnego dowodu. Przynajmniej nową kartę z banku dostanę na dniach. Również uśmiechnęłam się, gdy mężczyzna przyznał mi racje. Co prawda, nawet nie przypuszczałam, iż mógłby próbować nadal, z uporem, trzymać się swojej poprzedniej opcji, jednak obawiałam się, iż odnajdzie jakieś weto. Dlatego doceniłam fakt, iż spokojnie wycofał się z tematu. - Coś tam mają, chociażby świetną szarlotkę - odparłam zaskoczona, nagłym pytaniem które wyrwało mnie z zamyślenia, po czym podsunęłam zeszycik w stronę mężczyzny. By bardzo szybko ponownie stracić panowanie nad sobą, gdy tylko przyłapałam go na długim spojrzeniu wędrującym po mojej twarzy. Zarumieniłam się delikatnie i ponownie opuściłam wzrok. Co się ze mną działo? Powinnam się opanować. Powinnam przestać zachowywać się jak małe dziecko, które, zdawać by się mogło, doszukiwało się we wszystkim czegoś... więcej. Przełknęłam z lekkim trudem ślinę i przymknęłam oczy, próbując dojść do siebie, opanować mętlik, który coraz chętniej zdawał się gościć w mojej głowie. Jednak słowa Malcolma absolutnie mi nie pomogły. I, tyle o ile, pierwsze mogłam zignorować, zajmując się składaniem zamówienia kolejne już mi się nie udało. Nie odezwałam się jednak póki kelner nie odszedł od naszego stolika, mimo iż policzki zapiekły mnie od zdecydowanie już silniejszego rumieńca. Gdzie dokładnie zmierzała ta rozmowa? - Ja... hm... - bąknęłam, zerkając na mężczyznę, zawstydzona jego wyczekującym spojrzeniem. Serce zdawało się ścigać teraz z moim umysłem w zawodach, gdzie główny zwycięzca miał zdobyć tytuł najbardziej odmawiającego współpracy i pozwolenia na kontrolę. Przygryzłam lekko wargę, jakby to miało pomóc mi się opanować. I, o dziwo, chyba pomogło. A przynajmniej udało mi się okrzesać myśli na tyle by wydusić z siebie resztę odpowiedzi. - W zasadzie, przygód wystarczy dla dwojga - przyznałam cicho, ledwo powstrzymując się przed potrząśnięciem głową w próbie zapanowania nad sobą. Choć, pewnie i to nic by nie dało, sądząc po tym jak nieporadnie dobrałam i kolejne słowa. No pięknie, Nicole, właśnie flirtujesz z facetem, którego prawie nie znasz. Na dodatek, robisz to skrajnie nieporadnie. Westchnęłam w duchu. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pon Lut 24, 2014 5:32 pm | |
| Kiedy Nicole wymieniła listę skradzionych rzeczy, pokiwałem powoli głową, jakbym się tego spodziewał i częściowo - tak właśnie było. Miałem wystarczająco czasu, żeby poskładać wszystko w całość i jeszcze zanim usłyszałem odpowiedź, zdawałem sobie sprawę, że jej przybity wygląd i przymusowy urlop, o którym wspomniała przez telefon, musiały mieć związek z czymś więcej niż utratą dokumentów. Przypomniałem sobie, z jaką troską traktowała ostatnim razem plecak z aparatem i w tej samej chwili poczułem nagłą ochotę, żeby ją przytulić, albo chociaż wziąć za rękę. Czego, rzecz jasna - nie zrobiłem. Zamiast tego wykorzystałem zmianę tematu i zerknąłem szybko w podsunięte menu, ale prawdę mówiąc wcale go nie widziałem. Co się ze mną działo? Czy to możliwe, żeby już udało mi się zapomnieć, co się stało, kiedy ostatnim razem straciłem czujność i pozwoliłem, żeby zaczęło mi na kimś zależeć bardziej niż powinno? Przekręciłem bezwiednie stronę, wciąż nie zwracając uwagi na to, co było napisane w karcie; litery mogły równie dobrze układać się w weselne przyśpiewki i nie zrobiłoby mi to żadnej różnicy. Nie powinienem tu być, zdawałem sobie z tego sprawę. Miałem zobowiązania i milion zmartwień na głowie, a jednak wykręciłem numer Nicole i nie mogłem już nawet wmawiać sobie, że chodziło tylko o sprawdzenie, czy wszystko z nią w porządku. To spotkanie i wszystko, co się z nią wiązało, wydawało się jednak takie normalne w porównaniu z moją codziennością, że nie potrafiłem z tego zrezygnować. Nie potrafiłem, ani nie chciałem. Uśmiechnąłem się, podnosząc w końcu głowę z nad menu i starając się brzmieć w miarę naturalnie, po prostu zamówiłem to samo, co Nicole. Chociaż - muszę przyznać - sposób, w jaki przygryzała dolną wargę, wcale nie ułatwiał mi koncentracji. - W takim razie dobrze się stało, że na siebie wpadliśmy - powiedziałem, na myśli mając rzecz jasna nie dzisiejsze spotkanie, ani nawet nie fakt, że jakimś cudem wyłowiłem ją z tłumu na memoriale i że z kompletnie niewyjaśnionego powodu, zdecydowałem się do niej odezwać. Wróciłem pamięcią do dnia, w którym zauważyłem ją w jednej z uliczek Kwartału, w miejscu, gdzie raczej nie powinno jej być, robiącą zdjęcia osobom i rzeczom, których Capitol's Voice stanowczo nie chciałby opublikować. Wtedy widziałem w niej tylko cichą buntowniczkę. A teraz? Zerknąłem jej w oczy, nie zbliżając się co prawda ani o milimetr w stronę odpowiedzi, ale za to przypominając sobie o jeszcze jednej kwestii, o którą chciałem ją zapytać, chociaż najprawdopodobniej po raz kolejny miałem w ten sposób wtrącić nos w nie swoje sprawy. Przebiegłem palcami po blacie stolika, szukając odpowiednich słów. - Może nie powinienem o to pytać - zacząłem nieco kulawo, zauważając jednocześnie, że słowo 'może' ze spokojnym sumieniem dałoby się wykreślić. - Ale byłaś taka poruszona... wtedy. - Uniosłem lekko brwi. - I zastanawiam się... załatwiłaś jakoś sprawy z siostrą? - zapytałem wreszcie, rzucając jej pytające, ale łagodne spojrzenie. Ciekawe, czy wyraz 'siostra' brzmiał dla niej tak samo obco i odlegle jak dla mnie, czy może zdążyła juz w jakimś stopniu przyzwyczaić się do jego używania. - Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz - dodałem szybko, pozostawiając jej - w razie czego - otwartą furtkę. Chyba byłem jej to winien.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Wto Lut 25, 2014 12:21 am | |
| Obserwowałam go cały czas, zza przymrużonych powiek, jednocześnie zmagając się z własnym mętlikiem w głowie. Zastanawiałam się jak było możliwe, że przy Malcolmie, momentalnie, zapominałam o zdrowym rozsądku, a mój umysł buntował się, nie chcąc przepuszczać słów przez normalny dla niego filtr. Tak jakby, nie ważne co bym nie palnęła, wszystko miałoby mi ujść płazem. Jakbym nie musiała się obawiać niewłaściwego doboru myśli, które miały ujrzeć światło dzienne. A przecież, obawiałam się, rumieniłam, gdy zdawałam sobie sprawę, iż moje słowa mogłyby zostać nieodpowiednio odebrane. Albo, co gorsza, że sama w pełni nie zdawałam sobie sprawy z ich znaczenia, póki ich nie wypowiedziałam. A to zdarzało mi się chyba za często... Przynajmniej teraz. Na chwilę pozwoliłam sobie na śmielsze spojrzenie skierowane w stronę rozmówcy. Obserwowałam jak przewraca strony menu z wyrazem zamyślenia na twarzy, tak jak ja parę chwil temu, zastanawiając się, niemal całkowicie odruchowo, o czym może teraz myśleć. I czy on też miał to dziwne wrażenie, że nasze spotkania toczą się zupełnie innymi torami niż obydwoje moglibyśmy na początku zakładać. W końcu, ledwo co się znaliśmy, nie mogłam się okłamywać, że jest inaczej, a mimo to... Rozmawialiśmy nadzwyczaj otwarcie, już wtedy w barze, teraz zaś rzucaliśmy pytania dotyczące szczegółów naszego życia jakby to było... coś normalnego. Jakbyśmy znali się o wiele dłużej. Potrząsnęłam głową odwracając od niego wzrok i odetchnęłam głęboko. Nie bądź głupia... Nie rób sobie żadnych nadziei... Nerwowo potarłam policzek rozpaczliwie starając się chwycić tej bardziej trzeźwo myślącej części mnie. Jednak uśmiech na twarzy Malcolma, a potem jego słowa, skutecznie mi to uniemożliwiły. Westchnęłam cicho. - Nie zaprzeczę, iż mnie to cieszy - przyznałam, uśmiechając się niepewnie. Serce łomotało mi jak głupie, zaś żołądek zaciskał mi się, jakby od stresu. Tylko tego przyjemnego. Nie mogłam zaprzeczyć temu co stwierdził. Choć, początkowo, wcale nie uznałabym nasze spotkanie za łut szczęścia. Wręcz przeciwnie, bałam się, że osoba medialna, tryumfator, w pewnym momencie wyda mnie gdzieś dalej, a moja kariera legnie w gruzach. I to w najlepszym wypadku, naiwnie wierząc, iż wyłgałabym się z zawartości pamięci przenośnej aparatu. Co było dość wątpliwe. W końcu jak miałabym wyjaśnić fakt, iż na zdjęciach znajdowało się to co surowo zabroniono mi fotografować? Nigdy bym więc nie przypuszczała, iż osoba, która przyprawiła mnie wtedy o palpitacje serca spowodowane ze strachu, w późniejszym czasie, będzie mogła na mnie tak działać. ...I tak idealnie przywracać do rzeczywistości niektórymi słowami. Westchnęłam ponownie, tym razem jednak nawet nie próbując tego ukryć. - Jakoś... poszło. Chyba. Nie wiem, do tej pory widziałyśmy się tylko raz i... - zamilkłam i wbiłam wzrok w ścianę za głową Malcolma. Właściwie co wyniosłam z tego spotkania? Nawet nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. - Chyba mi uwierzyła - dodałam zatem niemrawo i wzruszyłam ramionami. W tej kwestii, naprawdę, nie miałam nic więcej do powiedzenia. Jeszcze do tego nie przywykłam. Choć pewnie powinnam. - Zmieńmy temat, proszę - mruknęłam i posłałam mu niemrawy uśmiech. - Właściwie, czym się pan zajmuje na co dzień, panie Randall, że ma pan tyle wolnego czasu by niańczyć pijane damy w opresji? - zażartowałam, starając się oderwać myśli od Chan i jej dzieci. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Lut 28, 2014 5:06 pm | |
| Przez całą rozmowę czułem na sobie wzrok Nicole, nawet kiedy sam patrzyłem w innym kierunku. O dziwo, wcale mi to nie przeszkadzało - chociaż zazwyczaj bycie obserwowanym sprawiało, że stawałem się nerwowy, to śledzące mnie spojrzenie siedzącej naprzeciwko kobiety, w jakimś stopniu nawet mnie uspokajało. To była jedna z rzeczy dla niej charakterystycznych - nie miałem pojęcia, jak to robiła, ale rzeczywistość w jej obecności zawsze wydawała się nieco bardziej przyjazna. Spojrzałem na nią przelotnie, zastanawiając się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby Kapitol nie wpychał mnie ciągle na takie, a nie inne tory. Czy także odczuwałbym ciągłą potrzebę zachowywania czujności, czy każdy przechodzeń wydawałby mi się podejrzany i czy węszyłbym u wszystkich złe intencje, tak jak czyniłem to teraz? Czy moja rodzina wciąż by żyła, wiodąc spokojne życie w Dziesiątce? Czy wreszcie - mógłbym w spokoju kontynuować znajomość z Nicole, nie będąc zmuszonym do stałego odrzucania od siebie uporczywych myśli o tym, co może się stać, gdy moja druga tożsamość wyjdzie na jaw? Oczywiście, że tak. Bo wtedy nawet nie musiałbym jej posiadać. Zacisnąłem odruchowo usta. Zazwyczaj nie zdarzało mi się narzekać na własny los - tak właśnie wyglądał i byłem gotów się z tym pogodzić - ale od czasu do czasu docierała do mnie niesprawiedliwość i bezsensowność sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy. A przecież ludzie z poszczególnych dystryktów wcale tak bardzo nie różnili się między sobą; nawet Kapitolińczycy zaczynali okazywać się bardziej do nas podobni, niż kiedykolwiek byłbym skłonny przypuszczać. Wszyscy pragnęliśmy tego samego - problem w tym, że wciąż nie potrafiliśmy się tym między sobą podzielić, a jedynie siłą wydzierać z rąk do rąk. - Teraz może być już tylko lepiej - powiedziałem, posyłając jej pokrzepiający uśmiech, kiedy znowu mnie zaskoczyła, rezygnując z uniku i po prostu odpowiadając na moje pytanie. Chociaż nie jestem pewien, czy 'zaskoczyła' wciąż było odpowiednim słowem. Koniec końców, w momencie, gdy ktoś przyzwyczaja się do niespodzianek, czy mogą one wciąż być nazywane niespodziankami? Słysząc prośbę o zmianę tematu, przytaknąłem szybko i równie szybko tego pożałowałem. Bo oto Nicole - celowo, lub nie - zaserwowała mi próbkę moich własnych, niewygodnych pytań, zadając jedno z tych, na które nie miałem gotowej odpowiedzi, choć zapewne - powinienem. Odchrząknąłem cicho, gorączkowo szukając odpowiednich słów i zastanawiając się, jak tu kupić dla siebie kolejne, cenne sekundy. Powody, dla których nie mogłem powiedzieć jej prawdy, byłyby za pewne dłuższe, niż sama prawda, a najważniejszym z nich wydawało się jej własne bezpieczeństwo. Choć podobno wiedza to władza, żyliśmy w czasach, w których zbyt wiele informacji mogło pociągnąć nas na dno, a ja nie miałem zamiaru posyłać tam ludzi, którzy przypadkowo znaleźli się w moim życiu. Ale czy prosta i zwyczajna wymówka miała w ogóle jakieś szanse na przejście niezauważona? Na tym etapie - już na pewno nie. - Cóż, niedawno przeszedłem na przymusową, wcześniejszą emeryturę - powiedziałem w końcu, starając się brzmieć raczej lekko, niż poważnie. - Nie żebym tego żałował - dodałem szybko, potrząsając nieznacznie głową, żeby odepchnąć od siebie nasuwającą mi się nagle wizję twarzy wszystkich trybutów, którzy zginęli pod moją nieudolną, mentorską opieką. - Ale nie zdążyłem jeszcze znaleźć swojego nowego powołania, więc mam dużo czasu na uporządkowanie własnych spraw i... jak to było? - Przekrzywiłem głowę, uśmiechając się i marszcząc brwi, jakbym próbował sobie coś przypomnieć. - Ach. Niańczenie dam w opresji - powtórzyłem za Nicole. Zdawałem sobie sprawę, że mojej odpowiedzi daleko było do jednoznaczności i że to nieco niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że ona za każdym razem była ze mną tak szczera, jak mogła, ale cóż - nie widziałem aktualnie innej opcji do wyboru. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sob Mar 01, 2014 5:06 am | |
| /przepraszam jeśli wyjdzie jakaś kupa, ale sama wiesz w jakim stanie to piszę Jego uśmiech miał w sobie coś nietypowego. Coś zaraźliwego, coś co faktycznie podnosiło mnie na duchu. Sprawiał, że naprawdę chciałam wierzyć w jego słowa, ba, iż wręcz, trochę nieśmiało, dopuszczałam do siebie możliwość, że - faktycznie - teraz może być tylko lepiej. Że wszystko potoczy się własnymi torami i jakoś się ułoży, może nawet bardziej niż sama mogłabym przypuszczać. To było naprawdę zaskakujące, nigdy nie powiedziałabym, iż jestem osobą tak podatną na sugestię zewnątrz. Ba, wręcz przeciwnie, byłam pewna, iż podczas rebelii wyzbyłam się większości odruchów związanych z uleganiem czyimś wpływom. Najwyraźniej jednak pomyliłam się. Nie byłam tak odporna jak chciałam, jednak, co było jeszcze bardziej zaskakujące, nie przeszkadzało mi to. Fakt, iż Malcolm do tego stopnia wpływał na moje postrzeganie sytuacji nie potrafił mnie zaniepokoić. Na chwilę wróciłam myślami do naszego poprzedniego spotkania. Do tego momentu, gdy po raz pierwszy postawiłam na szczerość w rozmowie z nim odpowiadając zgodnie z prawdą na pytanie o mieszkanie w Kapitolu. Już w tedy, w jakimś stopniu, uległam jego wpływowi, zaufałam mu, choć życie dawno mnie nauczyło, iż takie dopuszczanie do siebie ludzi, na dobrą sprawę, obcych może się źle skończyć. Wmawiałam sobie, że zaufanie to wynikało z faktu, iż nadal jestem wolna, choć już dawno mogłabym oglądać świat zza zakratowanych okiennic. O ile nie wąchałabym kwiatków od spodu. Bo przecież gdyby Malcolm chciał mi naprawdę zaszkodzić już dawno mógłby to zrobić, trafiając na mnie, wtedy, w Kapitolu, podczas jednego, krótkiego i przypadkowego spotkania był w stanie zdobyć wystarczająco dużo dowodów przeciwko mnie. Jednak tego nie zrobił. I chyba właśnie dlatego chciałam być z nim wtedy szczera. W końcu, jak by nie patrzeć, od naszego pierwszego spotkania stał się kimś w rodzaju powiernika sekretu. Mimo iż znał tylko część prawdy tkwiącej za tym działaniem i tak należał do grona nieliczny, którzy naprawdę mogli domyślać się moich intencji. Uświadomiwszy to sobie poczułam nagłą i irracjonalną ochotę na to by wyjawić mu resztę prawdy. By wreszcie przyznać się przed kimś jak, tak naprawdę, wygląda moje życie. W tym momencie też zdałam sobie sprawę jak bardzo brakuje mi kogoś z kim mogłabym o tym porozmawiać. Potrząsnęłam nieznacznie głową i westchnęłam w duchu przywołując się do porządku. Tak naprawdę nie miałam prawa mu tego mówić. I to nie tylko dlatego, iż naraziłabym w ten sposób swoje życie. To, po prostu, byłoby za bardzo egoistyczne. Uśmiechnęłam się nieznacznie, gdy w końcu, Malcolm zdecydował się odpowiedzieć na moje pytanie, jednocześnie uświadamiając sobie jaki błąd popełniłam zadając je. Rozmawiając z nim zupełnie zapominałam o tym, że, swego czasu, spędził - zapewne - najgorsze dni swojego życia na arenie. A, co za tym idzie, po swojej wygranej musiał, zapewne, objąć posadę mentora. Z tego co wiedziałam z wypowiedzi innych zwycięzców praca ta potrafiła wpędzić w odmęty depresji. Szczególnie, gdy kolejni twoi podopieczni umierali podczas dożynek. Sposób w jaki zakończył wypowiedź szybko jednak sprawił, iż zapomniałam o wyrzutach sumienia. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Czyli rozumiem, że mogę częściej na Ciebie liczyć, w razie potrzeby? - zapytałam żartobliwym tonem. No proszę... Nicole, poczyniasz sobie coraz śmielej.../wyszła kupa |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sob Mar 08, 2014 1:58 am | |
| Nie było jeszcze wybitnie późno, ale ulice stolicy rozświetlały już wyłącznie sztuczne światła latarni oraz witryny sklepowe. W kawiarni znanej wszystkim pod wdzięczną nazwą 'Petit Appetite' nie siedziało zbyt wiele osób. Kilka par wymieniających miedzy sobą nieskrępowane zdania , kilka pojedynczych osób zajętych czytaniem wydarzeń na swoich komputerach, kilka trójek i czwórek często wychodzących już do domu lub na dalsze zwiedzanie miasta… Jednak jedna osoba mogła sprawiać pozostałym zagadkę… Niedaleko miejsca, w którym siedzieli Malcom i Nicole, usadowił się szczupły mężczyzna w idealnie wypracowanych czerwonych spodniach i ciemnej marynarce. Wszystkim, który pojawiali się we wnętrzu lokalu, rzucał ukradkiem spojrzenia, jakby oceniając, to kim byli i w jakim celu tam przyszli. Raz po raz podnosił do swoich ust filiżankę. Być może na kogoś czekał. Najwidoczniej znudzenie wzięło nad nim górę. Wstał ze swojego miejsca, po czym poszedł w stronę określoną już przez sobie dużo wcześniej. Podszedł do pana Randalla i panny Kendith. Niesamowity zbieg okoliczności! Nikt by się tego nie spodziewał, prawda? - Mam nadzieję, że nie będą mieli państwo nic przeciwko, jeżeli się dosiądę. - Powiedział spokojnym głosem, stając po cichu za plecami kobiety i uśmiechał się do mężczyzny. Przegarnął dłonią włosy. Nie czekając na odpowiedź, zgrabnym ruchem sięgnął po krzesło ze stoika obok i dostawił je do uroczej pary. - Rozumiem, że napijecie się ze mną kawy. Ja stawiam! - Powoli obrócił głowę i cześć tułowia w tył, tak by wskazać kelnerowi stolik. - Jaką kawę wybieracie? - spojrzał na nich, siedząc nadal bokiem. - Zapomniałbym… Nazywam się David Fanbergd. - Podał Malcolmowi dłoń, tym samym chyba przełamał pierwsze lody. Ukazał kilka prostych, jasnych zębów. Specjalnie odczekał moment, żeby to oni mogli się przedstawić (bądź wygonić, jednak przecież każdą zbłąkaną duszę należało przyjąć do swojego domu, pamiętajcie). I co jasne - aby to Nicole podała mu pierwsza dłoń, bo tego wymagały zasady kultury osobistej. - Wyjątkowo szary dzień, nie sądzicie? |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Nie Mar 09, 2014 12:56 am | |
| Nie zdążyłem jeszcze się ucieszyć, że mój niezbyt zgrabny unik na niezręczne pytanie Nicole zakończył się sukcesem, kiedy znowu powiedziała coś, co na kilka długich sekund zamknęło mi usta. Choć rzucona przez nią uwaga wydawała się niewinna, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że przytakując, zawarłbym coś w rodzaju niepisanej umowy, nawet jeśli to przypuszczenie również w moich myślach brzmiało idiotycznie. Z jakiegoś powodu jednak odczuwałem odruchową niechęć do składania jakichkolwiek obietnic - również tych, które na pierwszy rzut oka wcale jak obietnice nie wyglądały. Najprawdopodobniej miało to coś wspólnego z ostatnimi słowami, które usłyszałem od matki, zanim spakowała manatki i razem z resztą rodziny zniknęła z mojego życia. Zawsze będziemy z tobą. Pieprzenie. Wracając jednak do Nicole - nie wiedziałem, co powiedzieć. Otworzyłem usta, mając na końcu języka potwierdzenie, które swoją drogą wydawało mi się w tamtej chwili najodpowiedniejsze i jak najbardziej szczere, ale choć zapewne wystarczyłoby pojedyncze słowo, nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich sylab. A ponieważ cisza coraz bardziej się przeciągała, niemal z ulgą przyjąłem fakt, że ktoś inny zdecydował się ją przerwać. No, przynajmniej w pierwszej sekundzie. Bo jeden rzut oka na nieznajomego faceta, który bez najmniejszego skrępowania przystawił sobie krzesło do naszego stolika, bardzo szybko zamienił ją w irytację. Łagodnie mówiąc. Odwróciłem głowę w jego stronę, obserwując, jak siada, i posyłając mu spojrzenie, którego jedynym celem było zmiecenie kolesia z powierzchni ziemi. Bez skutku. Przeniosłem je na wyciągniętą dłoń, zastanawiając się przez chwilę, czy jeśli wystarczająco się postaram, to odpadnie. Prawie parsknąłem śmiechem, kiedy mózg podsunął mi obraz toczącej się po idealnie wypucowanym stoliku ręki, groteskowo zalewającej obrus krwią. - Szary? Nie zauważyłem. Przynajmniej do tej pory - odpowiedziałem, niechętnie odpowiadając na gest faceta, może używając nieco zbyt dużo siły. Przypadkowo, oczywiście. Odwróciłem wzrok w stronę Nicole, sprawdzając, jak ona zareagowała na nieznajomego i przy okazji rzucając jej przepraszające spojrzenie. - Malcolm Randall - wycedziłem przez zęby. Zważywszy na to, że mój wizerunek był raczej rozpoznawalny, wolałem nie uciekać się do kłamstwa, ale nie ukrywam, że przedstawianie się człowiekowi, którego pierwszy raz widziałem na oczy, nie napawało mnie zachwytem. Tak właściwie nawet nie wiedziałem, dlaczego David Fanbergd budził we mnie taką irytację. Jasne, w oczywisty sposób naruszył przed sekundą prywatność zarówno moją, jak i Nicole, ale było to coś więcej, niż zwyczajne zniecierpliwienie, spowodowane natrętnym zachowaniem. W jego postawie, czy nawet w samej osobie, było coś, co z miejsca kazało mi wykluczyć jakiekolwiek spoufalanie się, nie mówiąc już o zaufaniu. Gdyby nie fakt, że naprzeciwko siedziała Nicole, koleś najprawdopodobniej zarobiłby już niecenzuralne słowo albo cios w szczękę. Wziąłem głęboki wdech, starając się uspokoić. Nie wychylaj się, nie zwracaj na siebie uwagi, przypomniałem sobie w myślach. Nie powinienem ściągać na siebie zbyt wielu spojrzeń, zwłaszcza, że dzisiaj chodziło nie tylko o moje bezpieczeństwo. Niechętnie zwróciłem się w stronę intruza, mając nadzieję, że mimo wszystko uda mi się go spławić. Celowo zignorowałem pytanie o kawę - pojawienie się na stoliku zafundowanego przez niego napoju kazałoby nam spędzić w jego towarzystwie co najmniej kilka nieznośnych minut, więc jeśli istniała jakakolwiek szansa na uniknięcie tego scenariusza, zamierzałem z niej skorzystać. - W czym możemy panu pomóc? - zapytałem, starając się nie zgrzytać zębami. Zabrzmiało jak: spieprzaj w podskokach. Albo to tylko moja wyobraźnia. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Nie Mar 09, 2014 2:20 am | |
| Przedłużająca się cisza zaskoczyła mnie, sprawiła, iż natychmiast zaczęłam kalkulować w głowie wypowiedziane chwilę temu słowa, a im dłużej się tym zajmowałam, tym większe zażenowanie czułam. Czyżbym przegięła? Powiedziała o te parę słów za dużo? Serce zabiło mi szybciej z niepokoju, zaś spojrzenie, na dłuższą chwilę, skupiło się na twarzy Malcolma w poszukiwaniu jakieś podpowiedzi. Nie chciałam go zirytować, ani też zrazić. A wyszło na to, iż - obydwoje - byliśmy właśnie zbici z tropu. On przez moje pytanie, ja, przez jego milczenie. Westchnęłam w duchu i nerwowo potarłam policzek, żałując wypowiedzianych słów. Kurcze, mogłam sobie to darować, ledwo się znaliśmy, na dobrą sprawę nie potrafiłabym dużo powiedzieć o siedzącym na przeciwko mnie mężczyźnie. Czemu więc pozwalałam sobie na tak śmiała rozmowę? Nie zdążyłam jednak tego zbytnio rozważyć, gdyż niespodziewany głos za moimi plecami skutecznie przywołał mnie na ziemię. Drgnęłam zaskoczona i zamrugałam kilkakrotnie obserwując jak obcy dla mnie mężczyzna dosiada się do nas, nawet nie do końca rejestrując jego słowa. Co on..? Zerknęłam pytająco na Malcolma, zastanawiając się czy, przypadkiem, nie jest to jakiś jego znajomy, jednak mój towarzysz zdawał się równie zaskoczony co ja. A wręcz, trochę zirytowany. Zamrugałam ponownie i przeniosłam ponownie wzrok na gościa. Czerwone spodnie, ciemna marynarka, wysoki, szczupły... Mój umysł starał się dopasować ten obraz do jakiejkolwiek znanej mi osoby. I nie podołał zadaniu. - Będę zmuszona podziękować, zdążyliśmy złożyć już własne zamówienia - odpowiedziałam uprzejmie, zaskakując samą siebie chłodem, który czaił się na granicy moich słów. Nie spodobało mi się to, że się do nas dosiadł. Wręcz, wzbudziło to we mnie pewien niepokój. Może, w inne sytuacji, gdybym była sama, to wyglądałoby inaczej, jednak... Obok mnie siedział Malcolm i dla postronnego obserwatora mogliśmy wyglądać jak para. Pochłonięta w rozmowie, ograniczona w percepcji do własnego świata para, dlaczego więc wybrał na cel właśnie nas? Przecież w kawiarni było kilka samotnych osób, dla których chwila towarzystwa obcej osoby nie musiałaby być tak niewygodna. I, mimo iż moje podejrzenia mogłyby się wydawać głupie, natychmiast nabudowałam w sobie dystans, nie pozwalając sobie nawet na odrobinę ciepła, gdy spoglądałam na nieznajomego. Tym bardziej, że zachowanie Malcolma wyraźnie wskazywało, iż on również jest niezadowolony. - Nicole - przedstawiłam się spokojnie. Nie wyciągając ręki. Nie podając nazwiska. Żadne spoufalanie się nie wchodziło w grę. Zamiast tego przesunęłam po nieznajomym twardym spojrzeniem, zaciskając usta w sposób wskazujący na zniecierpliwienie i splatając dłonie na stoliku przed sobą. Może to było nieuprzejme, może zachowywałam się w sposób, który totalnie kłócił się z wszelkimi zasadami dobrego wychowania, jednak, naprawdę, nie miałam ochoty na to by ktokolwiek przerywał toczoną chwilę temu rozmowę. Tym bardziej, iż miałam zamiar zadać mojemu towarzyszowi jeszcze jedno pytanie. Mimo całej tej niezręczności, która panowała między nami nim podszedł David Fanbergd. Fanberg. Okręciłam w myślach nazwisko z każdej strony starając się przypomnieć sobie czy nie spotkałam jego właściciela gdzieś na konferencji, podczas wywiadu, gdziekolwiek, gdzie mogła zagnać mnie moja praca. Słowo jednak odbijało się w moim umyśle echem od pustych, w tym przypadku, ścian pamięci. Nie znałam mężczyzny. A, przynajmniej, nie pamiętałam bym kiedykolwiek go spotkała. Padające z ust Malcolma pytanie potwierdziłam jedynie skinieniem głowy, unosząc kąciki w uprzejmym, acz zdystansowanym uśmiechu. Wzrokiem jednak poszukiwałam kelnera, w każdej chwili gotowa go przywołać i poprosić o pomoc z uporczywym gościem. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sro Mar 12, 2014 8:08 pm | |
| Mocne gesty odwzajemniało się mocnymi gestami, panie Randall. David najwidoczniej znał tę zasadę i tym razem także ją zastosował. Nie można pokazywać innym swoich słabości, prawda? - Espresso będzie zbawcze. - mrugnął jedną powieką. Chyba ktoś tutaj wpadł kelnerce oko. Ups, to wcale nie był Malcolm! Odwrócił się na krześle. Położył jedną dłoń na stoliku i zerknął na Nicole, następnie na mężczyznę. Zdawali się mu być w jakiś sposób zastanowienia nad jego sobą, lekko spędzeni całą sytuacją. Jacyś dziwnie nieswoi. Zaśmiał się. - Nie musicie się tak… denerwować. - Próbował opanować rozbawienie z marnym skutkiem. - Nie jestem nikim rządu. Właściwe nie lubię naszego obecnego rządu w niemniejszej mierze niż ostatniego… No chyba, że macie coś do ukrycia- zażartował w ostatnim zdaniu. Odebrał od kelnerki filiżankę z kawą i uśmiechnął się promiennie. - Dobre postępowanie zależy od pogody, tak sądzę. Wy, co myślicie? Kochacie panią Coin, czy to może toksyczna relacja? Obrócił kilkukrotnie porcelanowe naczynie na talerzyku. Wyjął z kieszeni marynarki karty i położył je na stole. Prawie nowe, nadal z niepozaginanymi rogami. - Zagracie ze mną? Nie dajcie się namawiać. Malcom, przed chwilą, nie podsłuchując, słyszałem, że brakuje ci w życiu przygód. Pewnie Nicole także się spodoba. No dalej, mamy wczesny wieczór. Nie zachowujcie się jak zmanierowani starcy z podrzędnego domu. Pociągnął łyk ciemnego, prawie czarnego jak smoła płynu. - Moi przyjaciele, oczywiście, że nie gramy na pieniądze… Zagrajmy na informacje! Uwielbiam informacje. Czysty układ, wszystko zostaje w kawiarni. Myślę, że na pewno wiem, coś, czego chcielibyście się dowiedzieć. To samo w drugą stronę. Nachylił się w stronę stolika. Jego gesty zdawały się być mocno teatralne, jednak nie wzbudzające podejrzeń. Trochę jak dziwne maniery zapewne wywodzące się od „dawnych mieszkańców Kapitolu”. - A ja gram beznadziejne w karty - uniósł porozumiewawczo brew. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Mar 14, 2014 6:51 pm | |
| Facet miał w sobie coś takiego, od czego włosy jeżyły mi się na karku. Wbrew temu co powiedział, te wszystkie gesty, karty do gry, propozycja wymiany informacjami, przesadna pewność siebie - to wszystko kojarzyło mi się z dawnymi ludźmi Snowa. Pozorne spoufalanie się, poczucie władzy nad rozmówcą, mające zapewne wprawić go w dezorientację. Rzeczy, które znałem aż za dobrze. Czyżby nowa pani prezydent uciekała się do starych sztuczek, czy może odzywała się we mnie paranoja Zwycięzcy i konspiratora? Nie, powiedziałem sobie od razu. To zachowanie nieznajomego odbiegało od normy, nie moje. Zresztą - Nicole także wydawała się nagle jakby bardziej czujna. Zerknąłem w jej kierunku, na krótko, bo nawet nie wiem kiedy, odruchowo zacząłem patrzeć facetowi na ręce. Zmierzyłem wzrokiem jego ubranie, zastanawiając się, czy nie chowa pod spodem broni. Uśmiechnąłem się krzywo. - Nikt się tu nie denerwuje - powiedziałem, jakby dla potwierdzenia tych słów odchylając się wygodnie na krześle, chociaż bardziej uważny obserwator od razu wyczułby blef. Denerwowałem się, choć nie o siebie, lecz o siedzącą naprzeciw mnie kobietę. Dokądkolwiek prowadziła ta rozmowa i czymkolwiek była spowodowana, nie chciałem, żeby rykoszetem uderzyła w Nicole. Nie chciałem, żeby ktokolwiek oberwał z mojego powodu. Nie znowu. - A co do gry w karty, zawsze mi się wydawało, że to właśnie zmanierowani starcy z podrzędnego domu upodobali sobie ten rodzaj rozrywki - dodałem, celowo ironizując. Czy miałem nadzieję, że Fanbergd się znudzi i zdecyduje się zostawić nas w spokoju? Bynajmniej. Ale nie miałem również zamiaru niczego mu ułatwiać. Rozejrzałem się po kawiarni, ciekaw, czy dosiadający się ni stąd ni z owąd mężczyzna, nie zwrócił czyjejś uwagi, ale każdy z pozostałych gości lokalu wydawał się pochłonięty własnymi sprawami. Trudno było się dziwić - w dzisiejszych czasach najbezpieczniej było interesować się jedynie sobą. Nigdy nie można było być pewnym, czy twój sąsiad nie donosił przypadkiem komu nie trzeba. Z drugiej strony, nieznajomy (mimo, że się przedstawił, nadal nie potrafiłem nazywać go inaczej, nawet w myślach) zachowywał się tak naturalnie, że dla postronnej osoby z pewnością wyglądał jak nasz dobry przyjaciel. Skurczybyk musiał dokładnie przemyśleć sprawę. Ręce znowu zaczęły mnie świerzbić, ale jedynie zacisnąłem je w pięści i schowałem pod stołem. Żadnych burd. Żadnego ściągania na siebie kłopotów, przynajmniej, dopóki nie będzie to konieczne. A nie wyobrażałem sobie, żeby było. Chociaż napatrzyłem się już wystarczająco, nie wydawało mi się, żeby Fanbergd w jakiś sposób nam zagrażał. A przynajmniej nie w momencie, w którym siedzieliśmy w pełnej ludzi kawiarni. No chyba że po prostu szukał na nas jakiegoś haka i jedynym, czego potrzebował, faktycznie były informacje. Ale jeśli tak, to musiał chociaż mgliście coś o nas wiedzieć już w chwili, w której przysiadł się do stolika. Co mogłem zrobić w tej sytuacji? A, tak. Udawać głupiego. - Nie wydaje mi się, żebyśmy byli w posiadaniu jakichkolwiek fascynujących informacji, więc najprawdopodobniej źle pan trafił - powiedziałem, wzruszając ramionami, niby od niechcenia. - Poza tym - dodałem po chwili, teraz już otwarcie przenosząc spojrzenie na Nicole i posyłając jej uśmiech. - Kultura wymaga, żeby przed naruszeniem prywatności, zapytać damy o zgodę. A wygląda pan na kulturalnego człowieka. Zdawałem sobie sprawę, że ton mojego głosu całkowicie przeczy gestom, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem się tym przejąć.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Mar 14, 2014 11:51 pm | |
| Obserwowałam go, bo co innego mogłam począć? Patrzyłam na jego ręce, przyglądałam się gestom, zastanawiając się co, tak naprawdę, mężczyzna oczekuje od nas. Jego głos, ton, zachowanie, wszystko to budziło we mnie niepokój, stawiało na baczność wyczulone, ostatnimi czasy, nerwy. Jednak nie pozwoliłam sobie by przybysz dojrzał te uczucia, jedynie patrzyłam, spokojnie, ważąc w myślach każde jego mrugnięcie. - Och, proszę mnie źle nie zrozumieć, nie jestem zdenerwowana, raczej zaskoczona, pana niespodziewanym towarzystwem - odpowiedziałam gładko, uśmiechając się uprzejmie w odpowiedzi na jego rozbawienie. Celowo użyłam formy grzecznościowej, starając się nakreślić wyraźną granicę. Nie miałam zamiaru się z nim spoufalać. Nie miałam zamiaru dać wciągnąć się w te poplątane gierki. To nie było wielkie kłamstwo, cała moja odpowiedź , naprawdę byłam zaskoczona i, bardziej niż zdenerwowana, zaniepokojona. Pozwoliłam sobie więc zniekształcić trochę prawdę, nadać jej odrobinę innego kolorytu, jednak nie oddalając się zbytnio do sedna. Zresztą, nie bez powodu mówi się, iż łgać trzeba w taki sposób by jak najmniej z twoich słów było kłamstwem, w ten sposób łatwiej było uniknąć wykrycia. Kątem oka zerknęłam na Malcolma, chcąc na być na bieżąco z jego reakcjami. Wydawał się całkowicie spokojny, jednak, sposób w jaki zachowywał się jeszcze chwilę temu wyraźnie dawał mi do zrozumienia, iż był to jedynie blef. A fakt ten, w jakiś dziwny sposób, dodał mi otuchy. Lżej było mi utrzymywać pozory, wiedząc, że nie tylko ja muszę to robić, łatwiej zignorować pytanie o nastawienie wobec aktualnego rządu. Jednak kolejne słowa obcego szybko wydusiły ze mnie tę odrobinę zadowolenia. Spojrzałam niepewnie na karty, które wyciągnął, starając się uspokoić serce, które zaczęło walić mi jak szalone. Zwalczyć uczucie ostrych ukłuć chłodu wbijających się w moje gardło. Zacisnęłam palce trochę mocniej, próbując przywołać się do porządku, jednak nic nie mogłam poradzić na to, iż niepokój, z każdą chwilą coraz silniej panoszył się w mojej głowie. Miałam wrażenie, że za ofertą gry kryje się coś więcej. Obawiałam się, że siedzący przed nami mężczyzna mógł wiedzieć więcej niż powinien. Ale przecież, nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałam, byłam tego pewna! Jesteś głupia. Pytaniem nie jest czy rozmawiałaś, pytaniem jest "czy on cię tam nie widział". Przełknęłam pierwszy łyk zamówionej herbaty, którą kelner wreszcie przyniósł i, by zyskać trochę więcej czasu, łyżeczką zgarnęłam trochę kruszonki z leżącej na talerzu szarlotki. - Niestety, nie należę do grona fanów tego typu rozrywek, musi pan zrozumieć, że nigdy nie miałam szczęścia w kartach, zatem pokuszenie się na tę rozgrywkę byłoby niczym strzał we własną stopę - odparłam, uśmiechając się kącikami ust, chociaż moje spojrzenie pozostało chłodne. Musiałam nad sobą panować, nie mogłam sobie pozwolić na to, by moje zaniepokojenie wyszło na wierzch. Ponownie zajęłam się ciastem próbując przekonać samą siebie, iż to nie możliwe by siedzący przede mną człowiek, osoba całkowicie dla mnie obca, zdawałoby się, przypadkowo wyrwana z tłumu, może wiedzieć o mnie coś więcej. Albo o Malcolmie. Zerknęłam na towarzysza, zdając sobie sprawę, iż i on, zapewne, ukrywa jakieś sekrety. I, przez moment, jedną krótką chwilę, poczułam lekką pokusę by przyjąć ofertę gry. ...nie wygłupiaj się. - Och, zapewne błąd ten wyniknął z przypadkowego niedopatrzenia, które pan następnym razem nie popełni, prawda? - spytałam w reakcji na słowa Malcolma, podłapując jego uśmiech, sama również posyłając mu cieplejsze spojrzenie. - I, jak mniemam, zechce go pan naprawić przy nadarzającej się okazji? Pod spokojnym głosem i lekkim tonem ukryłam szyderstwo i ironię. Obydwoje musieli wiedzieć to wyraźnie, jednak... David Fanbergd nie miał czego się uczepić. Uważnie dobierałam słowa, nie pozwoliłam sobie na to by wśród niech znalazło się coś, co mogło być dla niego bronią. Przynajmniej miałam taką nadzieję. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sob Mar 15, 2014 1:13 pm | |
| W związku z fabularnym przeskokiem na forum, wątek został przeniesiony do retrospekcji. Zapraszamy do tego tematu. Rozpocznie Mistrz Gry. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : kawiarka Przy sobie : aparat fotograficzny, leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sro Sie 06, 2014 9:14 pm | |
| // jakoś po grze z Finnickiem w mieszkaniu. <33
Zależność. Nigdy nie przepadałam za tym słowem; w każdym razie nie przepadałam za nim jeszcze w Czwórce, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło. Kochałam swoją wolność. Oczywiście, zawsze ograniczała ją władza, której autorytetu nie mogłam prześcignąć, ale pomimo tego lubiłam świadomość posiadania pewnego rodzaju wolności, niezależności, którą przyznano mi od urodzenia. Nie lubiłam więc swojej zależności, która próbowała tą wolność ograniczyć- zależności od rodziców, od opiekunów, innych mieszkańców Dystryktu, moich przyjaciół. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę, że postępowałam głupio. Ludzie zwykle zależeli od siebie wzajemnie, to było nieuniknione, ale inna część mojej natury buntowała się przed tą naturalną koleją rzeczy. Zbytnio podobała mi się myśl o kompletnej niezależności, o całkowicie wolnym bycie. Potem udałam się na Arenę. Wtedy byłam w rękach wielu ludzi- prezydenta Snowa, mieszkańców Kapitolu, Organizatorów. Oni wszyscy otaczali mnie szczelną, szklaną kopułą i obserwowali mnie uważnie spoza jej ścianek. Każdy mój ruch, gest, słowo, nic nie pozostawało w ukryciu. Oni dawali mi ubrania, oni mnie szkolili, wreszcie to oni decydowali o moich losach na Arenie. I pomimo, że próbowałam temu zaprzeczać, nigdy nie stracili nade mną kontroli. Potem... zależałam od wielu osób. Psychologów, psychiatrów, ale ta zależność mi nie przeszkadzała, albo po prostu nie miałam siły, żeby z nią walczyć. Jednak była tylko cieniem mojej relacji z Finnickiem. Był jak słońce i księżyc, jak wszystkie cztery pory roku, potrzebowałam go tak, jak roślina potrzebuje wody- nieustannie, ciągle, rozpaczliwie, więdnąc, kiedy zbytnio się oddalał. Z tym rodzajem zależności też nie próbowałam walczyć- jak mogłam walczyć z czymś, co podtrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach? Chciałam i musiałam mieć go przy sobie, i cieszyło mnie, kiedy faktycznie tak było. Problem pojawił się dopiero wtedy, kiedy zauważyłam, jak Finnick stopniowo ulega zmęczeniu, temu okropnemu rodzajowi bezbrzeżnego zmęczenia, którego nie można zwalczyć. Chociaż zachowywał się czule i beztrosko jak dawniej, podświadomie czułam, że krzywdziłam go swoją bezczynnością, biernym oczekiwaniem na to, że pomoże mi podołać wszystkim aspektom życia codziennego. Nie chciałam go na to skazywać. I wtedy zaczęłam szukać pracy. Przed wejściem do kawiarni przygładziłam włosy, poprawiłam spódnicę i wzięłam głęboki wdech. Nie wolno mi było się zdenerwować, nie mogłam zachować się jak wariatka, musiałam dostać tą pracę, niezależnie od tego, czy miałam ją polubić, czy też nie. Potrzebowałam jej. I nie zamierzałam zaprzepaścić swojej szansy, nie ponownie. Lekko uchyliłam drzwi kawiarni i wsunęłam się do środka. Zdjęłam płaszcz, ponownie przygładziłam i tak gładko ułożone włosy i udałam się w stronę najbliższego stolika, przysiadając na krześle i próbując opanować drżenie rąk. Chciałam pokazać Finnickowi, że też potrafiłam pracować, że potrafiłam być dla niego pomocą, a nie tylko przeszkodą. Uśmiechnęłam się lekko i wbiłam wzrok w drzwi kawiarni w oczekiwaniu na osobę, z którą miałam się spotkać. |
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sro Sie 06, 2014 10:00 pm | |
| Każda matka na pewno spotkała się z dylematem, który właśnie bezpośrednio dotykał Mallory. Nie był to pierwszy kryzys, który sprawił, że kobieta zatrzymała się w półkroku, dokonując nieuniknionego wyboru, ale po raz pierwszy niosła na barkach tak ciężkie brzemię. Telefon jeszcze drażnił jej zmysł słuchu, wibrował w kieszeni eleganckich spodni w idealnie doprasowany kant, który spływał miękkimi falami, znacząc jej szybkie kroki. Zawsze zachowywała się bardzo pewnie siebie i stanowczo, ale kiedy powrót do domu stał się wymarzoną Arkadią, to nic nie mogło ją powstrzymać od wykonania zadania, przed którą właśnie została pozbawiona. Czuła się nieco... oszukana. Nie z powodu Claire, która wielokrotnie wystawiała cierpliwość pani Hearst na ciężką próbę, ale z powodu tego, że po raz kolejny jej sprawy zostały odsunięte na dalszy tor, a chwilowa radość z osiągnięcia sukcesu zawodowego została zdmuchnięta równie prędko, jak przyszło jej się pojawić. Mogła nadal wypisywać pełne satysfakcji wiadomości do swoich przyjaciół, ale obecnie jej głowę zaprzątał raczej bezzasadny (przecież był tam Frederick i Frank) niepokój matki, która właśnie staje się bezduszną pracoholiczką i poświęca dobro dziecka do rekrutowania nowego pracownika. Brzmiało to okropnie, nawet jak na standardy Mally, która gorsze rzeczy miała na sumieniu. Mogła się poddać i powrócić do szpitala, głaszcząc swoją dorosłą nastolatkę po głowie, ale powoli już docierało do niego, że OUTFLOW zależny od wkładu własnego - sił, energii i zaangażowania samej redaktor naczelnej, która przez wrodzony pracoholizm mogła okazać się jedną z tych szalonych wariatek, które spędzają w biurze całą dobę. Jak na razie było jej do tego daleko, stawała przed witryną restauracji, oddychając głęboko. Wybory, świadome decyzje, Hearst zazwyczaj nie miała problem z tymi zagadnieniami, a i tak czuła się absolutnie paskudnie. Zupełnie jak na pieprzonym kacu, który chyba odczuwała w pełni rok temu, kiedy wreszcie wygrali i znalazła się wraz z dziećmi w bezpiecznym miejscu. Z przekonaniem, że nie zdarzy się już nic, co popisowo rozwali ich domek z kart, który przyszło im zbudować własnymi rękami. Dlatego wybrała zdecydowane działanie. Za drzwiami tego jasnego pomieszczenia zostawiła męża, swoją trójkę dzieci i wkraczała tutaj jak profesjonalistka - przyszła szefowa magazynu o stylu, który zapewne reprezentowała swoją niewymuszoną elegancją, kiedy podchodziła do wyznaczonego stolika, rozpoznając na żywo osobę, z którą przyszło jej rozmawiać za pomocą Curriculum Vitae. Kilka nic nieznaczących ciekawostek, historia naznaczona Areną - chyba z tego właśnie powodu wybrała właśnie ją - brak uśmiechu, który pojawił się za to na twarzy czterdziestolatki, kiedy wyciągnęła do niej swoją rękę. - Mallory Hearst - przedstawiła się, przyglądając się lekko natarczywie. - Cieszę się, że tak szybko odpowiedziała pani na mój telefon - dodała, siadając i wcale nie tłumacząc jej, że będzie musiała wyjść wcześniej, bo jej siedemnastoletnie dziecko rozbiło sobie głowę, a pięciolatka pewnie znowu poczuła się samotna. Musiała oddzielić te dwie sfery, co jej nieźle wychodziło, bo wpatrywała się w dziewczynę z zawodowym zainteresowaniem, oceniając jej przydatność do stawiania pierwszych kroków w świecie mody i wysokiej sztuki.
|
| | | Wiek : 23 lata Zawód : kawiarka Przy sobie : aparat fotograficzny, leki przeciwbólowe
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Czw Sie 07, 2014 10:43 am | |
| Za każdym razem, kiedy ktoś otwierał drzwi kawiarni, przyłapywałam się na nerwowym podrygiwaniu na krześle i uderzaniu kolanem w stolik. Za którymś razem z kolei jęknęłam cicho pod nosem, będąc pewną, że na skórze wykwita mi właśnie siwo-bordowy siniak. Dwa uderzenia później wreszcie ujrzałam w drzwiach kobietę, na którą czekałam. Przybrany wcześniej na twarz uśmiech błyskawicznie mi z niej spłynął. Poczułam, jak po raz kolejny drżą mi ręce i spróbowałam odetchnąć tak głęboko i spokojnie, jak to tylko było możliwe. Możliwie jak najdyskretniej zaczęłam przyglądać się kierującej w moją stronę kobiecie. Wysoka, szczupła i rudowłosa, pełna pozytywnej energii i chęci działania, która w pierwszym momencie sprawiła, że miałam ochotę skulić się w sobie. Jednak nie pozwoliłam sobie na to. Robię to dla Finna, dla Finna, wszystko musi pójść dobrze, prawda? Wreszcie moja (być może) przyszła pracodawczyni znalazła się tuż przy mnie i wyciągnęła do mnie dłoń. Przypominając sobie o zasadach dobrego wychowania poderwałam się z krzesła i spróbowałam się uśmiechnąć, ściskając jej dłoń w sposób, o którym miałam nadzieję, że wypadł profesjonalnie- niezbyt delikatnie, ale też niezbyt mocno, nie potrząsając tandetnie naszymi rękoma. - Mallory Hearst. Cieszę się, że tak szybko odpowiedziała pani na mój telefon. Poczułam nagłą suchość w ustach, więc odchrząknęłam cicho, zanim odparłam. -Annie Cresta. Cieszę się, że pani zadzwoniła.- Dodałam, tym razem uśmiechając się nieco bardziej szczerze niż jeszcze przed chwilą. W ślad za kobietą usiadłam przy stoliku, starając się jeszcze dyskretnie poprawić spódnicę. Nigdy nie byłam na rozmowie o pracę; nie potrzebowałam ich, tak samo, jak nie potrzebowałam pracy. Jedyny zawód, jaki kiedykolwiek wykonywałam, był ściśle związany z Igrzyskami. Nienawidziłam go, możliwie jeszcze bardziej, niż nienawidziłam Igrzysk. Na samą myśl o tym czułam podchodzące mi do gardła mdłości- czy mogło być coś gorszego od patrzenia na dzieci, które patrzyły na mnie z niemym błaganiem, których spojrzenia prosiły mnie, żebym nie pozwoliła im zginąć, ale byłam bezużyteczna, nie mogłam im pomóc, mogłam tylko patrzeć, jak padają pod Rogiem albo nieco później i płakać, kiedy rozbrzmiewał dźwięk wystrzału armatniego. Czasem pomagałam też w Czwórce, ale to nie była tak do końca zwykła praca. Ot, kilka dzieciaków od czasu do czasu plotła sieci albo wypływała, żeby łowić ryby, i zarabiała za to kilka monet. Te wspomnienia budzą we mnie cieplejsze uczucia; piasek pod nogami, cichy szum fal, włosy mokre od morskiej wody i śmiech Finnicka, który nieustannie przychodził, żeby mi przeszkadzać. Zastanawiałam się, którą z prac będzie przypominać mój nowy zawód. Starałam się uspokoić oddech i przybrałam na usta najbardziej szczery uśmiech, jaki tylko byłam w stanie przywołać, po czym posłałam kobiecie lekko pytające, uprzejme spojrzenie. W myślach błagałam, żeby z jej ust padły słowa o pozytywnym rozpatrzeniu mojego podania o pracę, bo nie mogłam wyczytać nic z mimiki jej twarzy o ładnych, regularnych rysach. |
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Sie 08, 2014 5:17 pm | |
| Mallory mogła pozować na kobietę, którą nie przerażają kaprysy Losu, który szczycił się rzucaniem kłód pod jej nogi zwłaszcza wtedy, gdy była jeszcze osłabiona po pierwszym uderzeniu. Typowa złośliwość rzeczy martwych - tu pies pogrzebany (!) - które nie oszczędzały nikogo, nie przejmując się czymś takim jak bilans zysków i strat. Nie mogła liczyć na żadną sprawiedliwość czy chwilowe ukojenie rozdygotanych do granic możliwości nerwów. Ziemia na nowo drżała w posadach, a ona próbowała jak zwykle zachować się z nieodgadnioną klasą. Dlatego nie zaczęła na wstępie rozmawiać o tym, że jej dziecko jest nieco młodsze od stojącej niepewnie dziewczyny i że tak naprawdę nie tu chciałaby być, bo na zatrudnianiu nowych pracowników nie zna się wcale. Była przecież tylko mentorką - tą w pozytywnym sensie - i pomagała artystom stanąć na nogi. Nowa praca wywracała do góry nogami jej życie i zmuszała do wykazania się obcymi umiejętnościami. Takimi jak zorganizowanie sobie natychmiastowej pomocy, by na przyszłość nie musiała przesłuchiwać osoby, których jedynym doświadczeniem była Arena. Nie znała osobiście tej kobiety, wprawdzie jej nazwisko zakuło ją nieprzyjemnie gdzieś w strzępkach pamięci, które już dawno powinna roztargać (to nie były moralne wspomnienia dla matki trójki dzieci); ale póki była cudownie nieświadoma, to mogła próbować dyskretnie poznać lepiej swoją przyszłą pracownicę. Decyzję podjęła już dawno, właściwie to spotkanie miało charakter informacyjny - pragnęła na wstępie powitać swój sfeminizowany personel (Charles miał pomagać, ale jego nie liczyła jako mężczyznę) i wyznaczyć im nowe zadania. Nic stresującego dla przyszłej szefowej, choć wyczuła niemal matczynym instynktem, że to dziecko mogło się denerwować. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Igrzyska wydzierały gwoździem blizny nie do usunięcia w głowach tych dzieci, ale chyba była zbyt mało wrażliwa, by ująć jej rękę i pytać, czy na pewno wszystko w porządku. Dawała jej zatrudnienie, więc oczekiwała braku oglądania się w przeszłość, która właśnie powracała ze zdwojoną siłą. Czyżby Los właśnie chciał im coś uświadomić? Skinęła na kelnerkę, oczekując aż dziewczę złoży zamówienie. Dla niej podwójne latte z trzema papierosami, zaczęła od pierwszego, czując uderzający spokój, który nie zwiastował podszeptów szatana, który postanowił zabawić się z nią na całego, wysyłając jej narzeczoną Finnicka jako pracownicę. - Nie masz doświadczenia, ale sądzę, że możesz być bardzo pomocna - oceniła obiektywnie, acz nieco krytycznie, strzepując popiół do złoconej popielniczki. - Masz jakieś zobowiązania? Jakąś rodzinę? - zapytała, nadal kontynuując tę śmieszną rozmowę rekrutacyjną, która sprawiała, że miała ochotę uciec do domu. Nie z powodu Claire, chodziło raczej o to, że Annie zaczęła jej kogoś przypominać, ale chwilowa (pożądana) amnezja sprawiała, że nie mogła skojarzyć zupełnie kogo. Całe szczęście? |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Sie 29, 2014 2:18 am | |
| To chyba parę dni po spotkaniu z trybutami, czyli ze względnego niebytu. <3 Nigdy nie sądziłem, że powiedzenie trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu, znajduje jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości. Może był to jedynie problem mojej podświadomości i trzymania się każdej, nawet banalnej i pozornie nieznaczącej wiele, formy nadziei. Nie chciałem dostrzec w nim prawdy i przez wiele lat, żyjąc jedynie na swoim podwórku ograniczającym się do błękitnych granic Czwórki, oszukiwanie samego siebie i życie w wypielęgnowanych iluzjach przychodziło mi z wyjątkową łatwością. Z większą, niż miało miejsce teraz. Kiedy byłem młodszy o te parę lat wyobrażałem sobie, że życie w Kapitolu będzie o wiele bardziej zjawiskowe i może też kolorowe, jak neony budzące się z długiego snu zaraz po zmroku, które widywałem tylko na szklanym ekranie telewizora i w prenumerowanych czasopismach. I może kiedyś takie właśnie było. Samo wyjście z domu musiało wydawać się przeniesieniem do Krainy Czarów i niosło ze sobą perspektywę przygody. Teraz najbliżej jej definicji znajdowało się aresztowanie przez Strażników Pokoju, jedynie po to, aby tym razem Rząd zachował swoje iluzje; albo zarobienie kulki, nawet jeżeli pozostawało się względnie neutralnym. Życie było takie obiecujące, a perspektywy piętrzyły się przed nami wszystkimi. Jeszcze przed paroma miesiącami, kiedy ulice stolicy schowane były pod białym puchem z niecierpliwością wyglądałem wiosny, a potem lata. Może w praktyce jednak nie wyczekując ich, a po prostu przełomu, który miałby nastąpić w moim życiu razem z ich nadejściem - taki, który rozwiązałby chociaż garstkę problemów, a nie skomplikował wszystko jeszcze bardziej. Teraz z resztą kiedy lato już nadeszło miałem wrażenie, że wcześniej zbyt bardzo je przeceniałem. To znad wybrzeży Czwórki było zupełnie inne, albo to czas wyciągnął z niego wszystkie pozytywne uczucia i wyostrzył je jeszcze bardziej. Lato w Kapitolu przybrane we wszystko, co kwitnące dookoła miało jedynie tendencję do uświadamiania, jak samemu martwym jest się w środku. Zakołysałem kubkiem czarnej kawy przyglądając się wirującym nad dnem fusami. Jakiś stary, miejscowy przesąd mówił, że można wyczytać z nich przyszłość, ale jeżeli to prawda, to moja malowała się nie tylko wyjątkowo ciemno ale i nijako. Czyli na zachodzie bez zmian. Przerzuciłem kolejną stronę najbardziej zakłamanej i ocenzurowanej gazety naszych czasów - Capitol's Voice, nie będąc pewnym, czy któryś z artykułów chociaż bawił mnie swoją stronniczością, stawało się to już raczej uporczywe, niż komiczne. I stanowiło jedynie próbę zabicia czasu pomiędzy jedną dorywczą pracą, a drugą,- które utrzymywały mój portfel względnie pełnym - a mentorowaniem, które zdawało się być jeszcze większą kpiną ze strony rządu, niż ta zbitka liter, mających propagować nowy, lepszy świat. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Pią Sie 29, 2014 9:12 pm | |
| // no to niebyt. <3
Wyjście z domu kosztowało mnie wiele. Tylko ta bardziej rozsądna - choć wciąż niewielka - część mnie zdecydowała, że nie mogę spędzić kolejnego dnia, spacerując nerwowo po mieszkaniu niczym tygrys zamknięty w klatce, co teraz, w połączeniu z wizją chłodnego i cichego domu, stopniowo wydaje się być jednak lepszą perspektywą niż przemierzanie zalanych słońcem ulic Dzielnicy Rebeliantów. Wiem, że powinnam cieszyć się przynajmniej w niewielkim stopniu - nareszcie nie trzęsę się z zimna i nie muszę chować dłoni jak najgłębiej do kieszeni w poszukiwaniu odrobiny ciepła, lecz nie potrafię znaleźć w sobie nawet iskry entuzjazmu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widok słońca czy bezchmurnego nieba nie sprawia, że uśmiech niemal nie schodzi z mojej twarzy. Lawirując między snującymi się sennie ludźmi, bez przerwy zmagam się z myślą, której gorzka nuta mimowolnie wkrada się w każde spojrzenie, rzucane przechodniom bez większego zainteresowania. Ponad rok temu dwadzieścia cztery osoby szykowały się na śmierć lub wmawiały sobie pełne chwały zwycięstwo – i był to koszmar, o którym wielu wciąż nie może zapomnieć. Jednak nawet najbardziej wyszukane kłamstwa rządu nie zdołają ukryć faktu, że trwa on nadal, a jego widmo z każdą chwilą staje się coraz bardziej wyraźne i brutalne. Kartki w kalendarzu mogły się zmienić, ale nie ludzie i nie ich chora obsesja na punkcie władzy. Mrużę oczy, gdy zbłąkany promień słońca przeciska się między budynkami, trafiając mnie prosto w twarz. Spacer, który ze słabnącym uporem próbuję zaliczyć do przyjemności, powoduje tylko, że w mojej głowie kłębi się jeszcze więcej myśli – o Pandorze i Matthew, o tym, czy w ogóle postanowili pojawić się na treningach i czy istnieje jakakolwiek szansa, bym znalazła dla nich sponsora. Przede wszystkim myślę też o Victorze. Choć nie miałam z nim kontaktu, odkąd spotkaliśmy się w Ośrodku Szkoleniowym, na każdym kroku towarzyszy mi uczucie, graniczące już prawie z paranoją, że postanowi mnie odszukać. Wspomnienie twarzy brata nie daje mi spokoju, co chwila budząc gniew, i są chwile kiedy niemal słyszę jego cichy, wręcz załamany głos. Mimo wszystko wolę, by pozostał tylko irytującym echem, niż aby zyskał swoje pełne brzmienie w ustach Victora. Bez zastanowienia skręcam w którąś z bocznych, wąskich uliczek, zagłębiając się w gąszcz znacznie starszych kamienic. Błądzę spojrzeniem po klasycznych rzeźbieniach, pamiętających być może czasy, gdy prezydent Snow nie był jeszcze prezydentem, i nagle napotykam wzrokiem znajomą twarz – a raczej znajomo pochmurną. Noah siedzi przy stoliku przed jedną z kawiarni i czyta gazetę, rzucając stojącemu obok kubkowi niezbyt przychylne spojrzenie. Korzystam z okazji, że jeszcze mnie nie dostrzegł, i podchodzę ku niemu szybkim krokiem. - Mogę się dosiąść, proszę pana? – pytam, uśmiechając się lekko. Opadam na krzesło, zarzucając torebkę na jego oparcie, po czym odgarniam z twarzy zbłąkany kosmyk włosów. Mój wzrok pada przypadkiem na czytaną przez Noah gazetę i dopiero teraz rozpoznaję w niej Capitol's Voice. Krzywię się mimowolnie. - Napisali coś jeszcze oprócz kłamstw? – mówię, choć w moim głosie nie brzmi wcale pytanie. Dobrze wiem, jaka będzie odpowiedź. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Nie Sie 31, 2014 5:21 pm | |
| Bez względu na to jak chcieliśmy jej postrzegać – życie składa się z momentów. Egzystowaliśmy od jednego do drugiego, próbując wypełnić luki pomiędzy nimi. Od dobrych, do złych. Dużych i tych ledwo zauważalnych. Nie znaczących wiele, aż po te, które miały szanse coś zmienić - które zostawiały na nas ślady swojego istnienia. Od zapomnianych do tych, które spotkał inny los. I też te, które wprowadzały na chwilę parę promyków światła w naszą codzienność. To właśnie ich próbowałem się trzymać, jak długo tylko było to możliwe. Na chwilę wyciągały mnie na powierzchnie i pozwalały wyślizgnąć się z tych czarnych odmętów pustki i zimna, w których topiłem się na co dzień. Mogłem wtedy zapomnieć o wszystkich koszmarach przeszłości, które nie pojawiały się już tylko po zmroku, ale odważnie wychodziły ze swoich kryjówek za dnia. I chociaż harmonia i równowaga nigdy nie wydawały mi się być mocnymi stronami losu, to ostatnimi czasy za każdy moment, w których przychodziło mi się zmierzyć ze swoimi demonami, dostawałem kolejny, który sam je odpędzał. Na dłuższą lub krótszą chwilę. I nawet – nawet jeżeli w końcu zostawały mi odebrane, to zdążyłem nauczyć się jakiś czas temu czegoś nowego. Wdzięczności. Ale razem z nią budziła się też we mnie moja stara podejrzliwość i nieufność. Dobre rzeczy nigdy nie przytrafiały mi się ot tak i zawsze miały swoją cenę. Wciąż jednak chciałem się łudzić, że może tym razem przyjdzie mi ją zapłacić w innym świecie, w innym życiu. A w tym momencie próbowałem odepchnąć swój sceptycyzm jak najdalej. Nie mogłem wiedzieć, kiedy los okaże się znów dla mnie tak samo hojny, jak przez ostatnie tygodnie i czy w ogóle kiedyś jeszcze to zrobi. Ostatnio uśmiech gościł na mojej twarzy tak często, że niemal przestawał wydawać mi się jedynie obcym intruzem. Teraz też mimowolnie uniosłem kąciki ust, kiedy znad gazety przywołał mnie znajomy głos. Swoim tonem budził wszystkie ciepłe wspomnienia, z których nie okradła mnie jeszcze rzeczywistość. Nasze dawne życie mogło wcale nie być dużo lepsze od tego, które mamy teraz, ale czas robił swoje i potrafił z niektórych chwil wydobyć szczęście, którego wcale i nigdy tam nie było. Nie miałem się już dowiedzieć, na ile te przeszłe dni zostały podkolorowane, ale wystarczyłoby jeszcze jedno dźwięczne słowo Cypri, żeby przekonać mnie, że wcale nie były. Złożyłem na pół gazetę i odłożyłem ją na stolik, zaraz znów podnosząc wzrok na stojącą obok dziewczynę. - Oczywiście, znalazła sobie pani doborowe towarzystwo – zaśmiałem się lekko i odpowiedziałem podchwytując jej grę. Kiedy usłyszałem jej pytanie rzuciłem gazecie jeszcze jedno zniesmaczone spojrzenie, jakbym przez ostatnie piętnaście minut nie uraczył jej wystarczającą ich liczbą. Ogromne nagłówki artykułów o nadchodzących Igrzyskach niemal krzyczały do mnie, przypominając o zaniedbywanych obowiązkach, a kolejne jedynie umacniały budowaną przez Coin propagandę. - To zależy, ale jeżeli od ostatniego naszego spotkania nie przeszłaś na stronę Pani Prezydent, to nie - spoważniałem na chwilę i ściągnąłem nieznacznie brwi. - Opowiedz mi lepiej o czymś innym, dajmy sobie jeszcze chwilę utrzymania pozorów. Jak udało się to pidżama party? |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Nie Sie 31, 2014 8:09 pm | |
| Słońce przyjemnie świeci mi w kark, a słabe podmuchy wiatru, który wkrada się co chwila do zacisznej uliczki, unoszą delikatnie pasma włosów, pozwalając im swobodnie opaść. Gdyby do moich uszu nie docierał gwar głównej ulicy, znajdującej się gdzieś niedaleko, a szum jadących samochodów zastąpiłyby rytmiczne dźwięki fal uderzających o klif, czułabym się niemal jak w Dystrykcie Czwartym. Z łatwością jednak mogę wyobrazić sobie któreś z upalnych popołudni w Czwórce, kiedy gorąc sprawiał, że zapach smażonych ryb, soli i morza czuć było na każdym kroku, a stare mury domów przesiąkały nim na tyle, by podczas zimy uwolnić z siebie ulotne wspomnienie lata. Powracam myślami do chwil, gdy razem z Noah wydawałam resztki oszczędności w jednej z kawiarni, by przed powrotem do domu, w którym zawsze czekał mnie ostrzał krytycznych spojrzeń, spędzić jeszcze kilka minut z przyjacielem i wspólnie ponarzekać na wszystko oraz wszystkich. I choć kawiarniom w Czwórce pewnie wciąż daleko jest do tych kapitolińskich, wiele dałabym, aby szklany, elegancki stolik zastąpiła ława z wilgotnych, zbitych ze sobą desek. Wtedy naprawdę czułabym się jak w domu. Teraz mogę jedynie kraść fragmenty wspomnień, by zasłonić nimi rzeczywistość, w której Noah i ja wcale nie znajdujemy się w Dystrykcie Czwartym, a w Kapitolu, gdzie unikanie prawdy i krycie się za wyśnionymi murami ma olbrzymią cenę. Najlepszym tego dowodem jest złożony na pół przez Atterbury'ego nowy numer Capitol's Voice. Jednak kiedy słyszę jego śmiech – dziwnie zapomniany dźwięk – jest mi łatwiej spojrzeć na gazetę tak, jakby była tylko kilkunastoma pozszywanymi ze sobą kartkami, a wydrukowane na nich słowa nic nie znaczyły. Wiem, że dotąd nasz kontakt ograniczał się tylko do kilku wiadomości, ale z uporem próbuję zignorować nagłe ukłucie w sercu, gdy pomyślę o wszystkich kłótniach, które do tego doprowadziły i które były głównie moją winą. - Wierz mi, jestem ostatnią osobą, która przeszłaby na jej stronę – odpowiadam, kiedy głos Noah wyrywa mnie z zamyślenia. Zaciskam nieznacznie palce na krawędzi stolika. Pod wieloma względami wolałabym zapomnieć o tym, czego dowiedziałam się od Victora, lecz mimo wszystko nie chciałabym znów żyć w kłamstwie. Na co dzień jest go nawet za dużo. Uciekam od złości, która nie zdążyła jeszcze we mnie do końca wygasnąć, skupiając się na głosie Noah i bez większego zainteresowania błądząc wzrokiem uliczce. Jednak na dźwięk słów pidżama party posyłam Atterbury'emu lekko speszone spojrzenie, z bijącym szybko sercem przypominając sobie, że wspominałam mu niedawno o nocowaniu u znajomej. Przygryzam lekko dolną wargę i rozpaczliwie chcąc zyskać na czasie, odgarniam włosy na bok, po czym niedbale przeczesuję je palcami. Staram się, by moja twarz nie zdradzała gonitwy myśli, którą mam w głowie. - Było... – zaczynam, lecz pod wpływem paniki nie mogę znaleźć żadnego sensownego przymiotnika. Zdecydowanie nie powinnam przyznawać się Noah, że noc po wydarzeniach na Placu Wyzwolenia spędziłam w mieszkaniu prawie dwa razy starszego ode mnie rządowca. Nawet w moich myślach nie brzmi to dobrze. - Było... były smaczne kanapki. Przynajmniej nie skłamałam. - Powinieneś kiedyś poznać moją znajomą – dodaję szybko, mówiąc co tylko mi przyjdzie do głowy. - Na pewno byście się zaprzyjaźnili. Nerwowo bawię się palcami, błagając w myślach, by na mojej twarzy nie pojawił się przypadkiem rumieniec. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Wto Wrz 02, 2014 6:12 pm | |
| Wydaje mi się, że zawsze zdawałem sobie sprawę, że przesadnie wyolbrzymiam swoje zmartwienia. Nie potrafiłem jednak nic z tym zrobić, w końcu odkąd tylko pamiętam szczyciłem się jedynie w zamiataniu problemów pod dywan. Zwykle do czasu, aż ich kupka była tak duża, że w końcu sam się o nią przewracałem. Było to już zapisane w moim DNA. Było nieodłączną częścią mnie i osoby, na którą zostałem ukształtowany. I byłem już także od tego uzależniony, do tego stopnia, że nie potrafiłem spojrzeć na życie inaczej. Wyolbrzymianie problemów było przywilejem, który nigdy mi się nie należał – przynajmniej nie w okresie życia w Czwórce, a teraz pomimo wszystkiego, co kłębiło się w moim niespokojnym umyśle i prześladowało po nocach - wciąż żyłem po lepszej stronie muru. Tak więc nadużywałem przywileju, do którego nigdy nie miałem prawa. Jedynym, co się zmieniło było to, że teraz czułem się z tego powodu źle, pierwszy raz od wielu lat. Moje życie przed rebelią mogło nie być marzeniem sennym, ale w tych czasach mogło z powodzeniem ubiegać się o ten tytuł. Wtedy w końcu moje zmartwienia znikały – przynajmniej na złudną, krótką chwilę – kiedy wychodziłem z domu. Teraz nie znały już takich ograniczeń. I nawet jeżeli to czas działał magicznie na stare wspomnienia, to mogłem bez większego trudu (ale nadal z rozczarowaniem) przyznać, że czułem nostalgię, do momentów w życiu, w ciągu których nie byłem szczęśliwy. Tęskniłem za morskim powietrzem, które bezpretensjonalnie przemycało w sobie kryształki soli, a którego zapachu nie mogło wyprzeć to Kapitolińskie, kipiące spalinami. Tęskniłem za uczuciem przesypującego się pod stopami piasku i przelewającej wody, rozbijającej o skaliste brzegi, tak różne od betonowych koryt Moon River, zeszpeconych brunatnymi zaciekami. Za przedwojennymi kamienicami z drewnianymi witrynami, teraz w mieście, które ginęło w nowoczesności. Nawet za specyficznym, miejscowym akcentem, który słyszałem coraz rzadziej. Mogłem przysiąc, że już niemal tylko u Cypri i u siebie. Wtedy nie wydawało mi się to wystarczająco dobre. Było codziennością, w której nie dostrzegałem nic wyjątkowego – to znaczy do czasu, w którym pożegnałem się z perspektywą powrotu w to miejsce. A posiadając od niedawna własną definicję szczęścia wiedziałem, że wszystko czego potrzebuję to wehikuł czasu i fałszywe dokumenty dla mieszkanki Kwartału. Poderwałem się nieznacznie, przywołany na powrót przez słowa Cypri i pozwalając odpłynąć myślom, które pochłonęły mnie na chwilę. Było coś takiego w jej głosie, że nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że nadal brzmiał zupełnie tak, jak przed laty. Może brakowało w nim zacięcia i determinacji, a dźwięczące w nim nuty posmutniały, ale sztuką byłoby zaprzeczyć, że brzmiał inaczej. A przecież po tamtych ludziach, siedzących długimi godzinami na nadmorskim molo i wyciągającym na światło dzienne swoje najciemniejsze tajemnice nie było już prawie śladu. Tylko sekretów przybyło. - Więc jest nas dwoje. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest po staremu – uśmiechnąłem się lekko w odpowiedzi na jej słowa, chociaż mój bunt przeciwko władzy Coin był raczej bierny. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że moje życie nie znajdowało się na równi pochyłej i nawet kiedy rzeczywistość podsuwała mi chwile szczęścia, nigdy nie mogłem z nich czerpać całkowicie. Ani zbyt długo. Ściągnąłem nieznacznie brwi, obserwując, jak dziewczyna szuka odpowiedniego słowa, w końcu rozluźniając je i zastępując jedynie lekkim śmiechem, który o dziwo nie brzmiał, jakby był nie na miejscu. A przecież niemal wszystko w Kapitolu nieustannie zmuszało nas do myślenia – że był nieodpowiedni. - Kanapki? Nie wiedziałem, że jesteś ich fanką – dodałem w rozbawieniu. – Z czym były? Sięgnąłem po kubek i zrobiłem kolejny łyk kawy, otaczając naczynie dłońmi i delektując się wciąż bijącym od ceramiki ciepłem, chociaż mieliśmy środek lata. - Sam nie wiem, chyba ciężko mnie polubić – odpowiedziałem cierpko po chwili milczenia. Moja motywacja do opuszczania domu ostatnio malała w zastraszającym tempie, co oczywiście martwiło mnie, ale i tak nie potrafiłem nic na to poradzić. Zawsze przekonywałem się, że cokolwiek kiedyś było ze mną nie tak, wróci w końcu do porządku; ale zdaje się, że jedynie ciągle okłamuję się, brnąc coraz dalej w ciemność. – Jak się poznałyście? – rzuciłem bezinteresownie, podnosząc na chwilę wzrok znad swoich dłoni na Cypri i unosząc lekko kąciki ust ku górze. Obrzuciłem niedbałym i pospiesznym spojrzeniem zegarek, znajdujący się na moim nadgarstku i sięgnąłem do kieszeni, wyciągając małe opakowanie antybiotyków przepisanych mi na niedawne obrażenia. Popiłem dwie z nich resztką kawy, starając się unikać przy tym spojrzenia przyjaciółki i modląc się w duchu, aby nie zadała wielu niewygodnych pytań. Nie miałem pojęcia jak wytłumaczyć się z tego, co wydarzyło się w moim życiu w przeciągu ostatniego miesiąca. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' Sro Wrz 03, 2014 10:09 pm | |
| Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mi zwyczajnej rozmowy. Może w pewnym momencie uznałam ją za luksus, na który zwyczajnie mnie nie stać, kosztowne coś, na co mogę jedynie popatrzeć z tęsknotą, by chwilę później z westchnieniem odwrócić wzrok. Ostatnie tygodnie były dla mnie plątaniną dni naznaczonych ciągłym, niemal panicznym lękiem, że jeśli już jest źle, z czasem zrobi się tylko gorzej – i nawet nie próbowałam zmusić się do zaprzeczenia temu, na horyzoncie za każdym razem widząc coraz więcej ciemnych chmur, pośród których nie było miejsca na tak prozaiczne rzeczy jak rozmowa. Gdzieś między jedną transmisją, śledzoną nerwowym wzrokiem, a drugą musiałam po prostu zgubić myśl, że jest jeszcze ktoś, z kim mogę porozmawiać, nie bojąc się o każde słowo. Że tak naprawdę wcale nie muszę tylko tęsknym wzrokiem wpatrywać w ten niedostępny dla mnie luksus, a najzwyczajniej w świecie po niego sięgnąć. Nawet uśmiech, który od dłuższego czasu zdążyła pokryć już pajęczyna zmartwień, teraz łatwiej pojawia się na mojej twarzy i nie zauważam momentu, gdy policzki zaczynają mnie od niego boleć. Nie mam jednak nic przeciwko – przywołując wciąż na usta jego fałszywy cień, prawie zapomniałam, jak to jest uśmiechać się szczerze. Idąc więc w ślady Noah, nadrabiam zaległości. Dobrze jest widzieć lekki uśmiech na jego twarzy, nawet jeśli znacznie częściej maluje się na niej cynizm lub ten sam pochmurny wyraz. Nadal źle czuję się z myślą, że zaniedbałam nasze relacje, odgradzając się kłamstwami, aż ich stos zaczął się niebezpiecznie piętrzyć. I choć niektóre nie znikną tak łatwo, chcę przynajmniej, by ich nie przybyło. - Nie do końca – wyznaję wreszcie. Mój uśmiech gaśnie niczym płomień zapałki, zdmuchnięty przez powiew lodowatego wiatru, kiedy z niechęcią powracam myślami do Ośrodka Szkoleniowego. Paradoksalnie Noah ma jednak rację – wraz z powrotem Victora wszystko zaczęło być po staremu. - Mój brat wrócił. Nie umiem się nie skrzywić, wypowiadając przedostatnie słowo. Ma gorzki posmak i wciąż nie mogę się do niego przyzwyczaić, tak jakby moje usta zapomniały już, jak je wypowiedzieć, lecz drugiej strony niewidzialny ciężar, który dotąd spoczywał mi na sercu, pomniejszył się trochę. Nie wiem jednak, czy to dobrze. - Nie pamiętam – odpowiadam, przewracając oczami i żałując, że musiałam wspomnieć akurat o kanapkach. Mimo to słysząc pytanie Noah, wbrew sobie powracam myślami do wieczoru w mieszkaniu Blaise'a i ponownie odkrywam w głowie ten sam drażniący mętlik, który powoduje, że nie umiem się nawet wysłowić. - I gdybyś nie miał wciąż takiej miny, więcej osób by cię lubiło. A przynajmniej nie uciekłoby za pierwszym razem. Posyłam Atterbury'emu lekko złośliwy uśmieszek i chichoczę cicho, by następnie zamilknąć szybko, gdy zadaje kolejne niewygodne pytanie. - To nie jest zbyt pasjonująca historia, nie będę cię zanudzać – mówię wymijająco, modląc się, by moja odpowiedź zdołała skończyć temat. Mam wrażenie, że jeszcze jedno słowo, a Noah zacznie coś podejrzewać, choć najwyraźniej bawi go moja ledwie skrywana panika. Jednak kiedy widzę w jego dłoniach charakterystyczne białe pudełko – a takie same spoczywa na umywalce w moim mieszkaniu – w głowie natychmiast pojawia mi się co najmniej tuzin pytań. Marszczę brwi, spoglądając na Atterbury'ego uważnie. - Chcesz, żebym zapytała o wiele czy bardzo wiele? |
| | |
| Temat: Re: Kawiarnia 'Petit Appetite' | |
| |
| | | | Kawiarnia 'Petit Appetite' | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|