|
| Skradziony poduszkowiec Kolczatki | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
| Temat: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pon Paź 27, 2014 11:27 pm | |
| |
| | |
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pon Paź 27, 2014 11:44 pm | |
| Kiedy wszyscy, trybuci jak i ich wybawcy, znaleźli się na pokładzie poduszkowca drzwi momentalnie zamknęły się za nimi, a on sam poderwał się w powietrze odlatując z okolic Areny. Trybuci usadzeni zostali na miejscach, każdy z nich dostał małą butelkę ale na razie było to jedyne, na co mogli liczyć.
Prosimy was o dodanie maksymalnie jednego posta w poduszkowcu. Czekajcie także na resztę informacji, które pojawią się niebawem. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Sro Lis 05, 2014 2:30 pm | |
| Ulżyło jej, kiedy poczuła jak maszyna unosi się w górę. Zwykle unikała używania autopilota. Bardziej ufała swojej intuicji oraz umiejętnościom niż komputerowi. Jednak tym razem musiała przyznać, że bez niego zwyczajnie nie daliby rady. Alternatywą było pozostanie na ziemi, a na to przecież nie mogli sobie pozwolić. Gdy znaleźli się już na pewnej wysokości, powoli wstała. Rana dalej bolała, ale teraz, kiedy została choć trochę opatrzona, nie dawała się tak bardzo we znaki. Później znajdzie kogoś, kto zajmie się nią profesjonalnje. Na razie zamierzała powrócić na swoje stare miejsce, aby stamtąd obserwować drogę. Zdążyła przejść kilka kroków, a wtedy poczuła lekkie drżenie maszyny. Ledwie pomyślała, że coś jest nie w porządku i w tej samej chwili pojawił się gwałtowny wstrząs, a po nim głośny wybuch gdzieś z boku. Odruchowo zacianęła powieki. Strzelali do wlotu paliwa? Najszybciej jak mogła podeszła do okna, w duchu modląc się, żeby wszystkie niezbędne części pozostały na swoim miejscu. Niestety odpadło jedno ze skrzydeł. A może to dobrze? Wkońcu dalej mogli lecieć, maszyna nie odczuła jakoś szczególnie jego braku. Mogło być o wiele gorzej, mógł wybuchnąć cały bak razem z maszyną i jej załogą. Niestety nie oznaczało to, że reszta podróży odbędzie się już bez większych problemów. Czuła, że autopilot próbuje wyrównać lot, ale ocalone skrzydło odrobinę przeważało, co powodowało, że lekko przechylali się na jedną stronę. Wiedziała, co to oznacza. - Hugh! - zawołała, przesuwając się ku przodowi. Kiedy go odnalazła, błyskawicznie chwyciła jego dłoń zdrową ręką i pociągnęła za sobą na fotel pilota. - Siadaj - powiedziała szybko, przeszukując już ekran nawigacji. Byli prawie na miejscu. - Straciliśmy skrzydło, a przez to nie uda nam się wylądować na autopilocie - zaczęła, opierając się o jego fotel. Patrzyła na zmianę na liczniki, nawigację i to, co działo się za szybami. - Spokojnie, będzie dobrze. Chyba nie dam rady pilotować, ale ty tak. Nie martw się, będę tu cały czas z tobą, powiem Ci, co robić - powiedziała, posyłając mu pokrzepiający uśmiech. Jeszcze chwilę czekała aż zbliżą się do celu. Dopiero potem odezwała się ponownie. - Sięgnij po ster i wyłącz autopilota. - Zacisnęła palce na oparciu, dalej obserwując niebo. Poczuła lekkie drgnięcie, gdy Hugh wcisnął odpowiedni guzik. - Dobrze, wszystko w porządku. Przechyl odrobinę ster w przeciwną stronę. Odrobinę! - krzyknęła, czując jak poduszkowiec zaczyna przesadnie przehchylać się. - To delikatna maszyna, czuje każdy ruch takim jakim jest - pouczyła go. Sięgnęła do panelu i zmieniła jeszcze parametry, powoli obniżając moc. - Zaczynamy lądować. Musisz teraz uważać i spróbować ustawić nas tak, żebyśmy wylądowali tam, gdzie pokazuje nawigacja. Spokojnie, skoro ja to potrafię, ty na pewno też - pocieszyła go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Naprawdę żałowała, że sama nie mogła tego dokończyć. Na szczęście Hugh nie był aż tak złym uczniem. W końcu jakieś pojęcie o prowadzeniu miał, a pilotowanie było do niego podobne. Zresztą była tuż obok, miała wszystko pod kontrolą - obserwowała panel i jednocześnie to, co robił brat. Oprócz tego pozostało jej już tylko mieć nadzieję, że lądowanie bez skrzydła nie przerośnie go za bardzo. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Sro Lis 05, 2014 3:52 pm | |
| Nie odnieśli większych strat. Tylko to się liczyło. Jeden zabity członek Kolczatki, ranny obojczyk Libby i, z tego z zdążył zarejestrować, Tyler z postrzeloną łydką. Ale żyli, siedzieli w poduszkowcu, który za sprawą autopilota unosił się w górę. To tylko półtora kilometra. Tylko półtora kilometra… Tylko półtora kilometra. Przy nowoczesnej technologii powinni się tam znaleźć w kilka sekund. Ba, na pieszo doszliby tam w mniej niż pięć minut. To miał być krótki lot. Spokojny, który doprowadziłby ich do bezpiecznego celu. Znowu jednak coś poszło nie tak – jak zwykle ostatnimi czasy. Kiedy wychodził na prostą, kiedy miał wrażenie, że zaczyna mu się wreszcie w życiu powodzić, coś musiało się spieprzyć i tym razem był to wybuch, który na pewno nie powstał na ziemi. Wstając wcześniej, trochę szybciej, niż uczyniła to Libby, przeszedł się po pojeździe przeliczając osoby. Wtedy właśnie poduszkowcem zatrzęsło, a on usłyszał wołanie siostry. Zjawił się przy niej w sekundę myśląc, że podczas niespodziewanych turbulencji coś jej się stało. Ona jednak utrzymała się na nogach i, co więcej, zaczynała ciągnąć go w stronę kabiny pilota. Dobrze wiedział, że nie ma wyjścia. Rana Libby utrudniała jej sprawne poruszanie rękoma. On jednak… No cóż, nigdy nie prowadził poduszkowca. Jedyne doświadczenie posiadał z samochodu i nie wyobrażał sobie, żeby obie rzeczy były do siebie podobne. Mimo to, pod naciskiem siostry i poczuciem odpowiedzialności za ich całą grupę (w końcu był tam najstarszy), usiadł w fotelu pilota, patrząc na panel i zastanawiając się, jak ona mogła to wszystko ogarniać. - Dobra, spróbujmy – rzucił, zgodnie z poleceniem chwytając ster i wyłączając autopilota. Mógł wyglądać na opanowanego, jednak w środku wszystko w nim buzowało. Czuł nad sobą presję – jeśli się rozbiją nie będzie to już wina Strażników, a jego. Ponieważ to on miał bezpiecznie doprowadzić ich do siedziby Kolczatki. Byli przecież tak blisko… Może nie mieli Almy, ale przynajmniej wciąż oddychali. Przechylił ster odrobinę we wskazaną przez dziewczynę stronę, a kiedy pojazdem szarpnęło, serce niemalże podeszło mu do gardła. Życie ich wszystkich leżało w jego rękach – i to dosłownie. Spojrzał na nawigację, starając się być delikatniejszym w wykonywanych przez siebie ruchach. Byli tak blisko celu… Oddychał głęboko, powtarzając sobie w myślach, że da radę. Wdech, wydech. Wdech, wydech. To wszystko trwało sekundy, a on tak bardzo pragnął to przyspieszyć. Wiedział, że zaczną ich ścigać. Ile zajmie, zanim rząd wyśle po nich kolejny poduszkowiec? Czy wtedy już będą bezpieczni, schowani w miejscu, o którego istnieniu wiedzieli tylko nieliczni? Słuchał jej instrukcji, zaciskając szczękę i nie odzywając się ani słowem, skupiając się tylko i wyłącznie na prowadzeniu. Widział dokładnie ziemię, nawigacja wskazywała idealne miejsce do wylądowania, tak, aby do wejścia było jak najbliżej. Nie było czasu na zastanowienie. Musiał po prostu spróbować. I zrobił to, postarał się, aby lądować delikatnie i powoli, jakby nie byli maszyną, a zaledwie piórkiem. Nie było łatwo, może jego dłonie były pewne i z każdą chwilą przyzwyczajał się do czułości urządzenia, wciąż jednak nie był zawodowym pilotem. Czuł, jak pozbawiona skrzydła maszyna przechyla się na drugą stronę i za każdym razem, gdy nachylenie było zbyt wielkie, próbował ją naprostować. Musiało im się udać. Miał wielką nadzieję i naprawdę wierzył, że tym razem to i jego wielkie starania pomogą. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Czw Lis 06, 2014 7:58 pm | |
| Im niżej opadał poduszkowiec, tym trudniej było opanować przechylającą się maszynę. Choć Hugh robił co mógł, nawet doświadczony pilot miałby problemy z wylądowaniem w takich warunkach - z uszkodzonym skrzydłem, wyciekającym z wlotu paliwem i bez pasa startowego. Najprawdopodobniej dlatego, gdy tylko maszyna dotknęła kamienistego podłoża, wzniecona w ten sposób iskra spowodowała dalszy zapłon benzyny, a ten - potężny wybuch, który rozłamał stalową konstrukcję na dwie części. Pasażerowie mogli tylko dziękować Randallom, że stało się to już na ziemi, a nie jeszcze w powietrzu, ale chwilowo nie mieli czasu o tym pomyśleć; powietrze wypełnił ogłuszający huk, ogień i mnóstwo czarnego, gęstego dymu.
Hugh, Tyler i Libby - znajdowaliście się na samym przedzie poduszkowca i dzięki temu prawie nie ucierpieliście. Kabina pilotów zachowała się niemal w całości, nie licząc przedniej szyby, która rozsypała się w drobny mak, nieznacznie raniąc Wasze twarze i ręce. Macie jednak wszystkie kończyny i jesteście przytomni, możecie więc wydostać się z poduszkowca - czy to przez przednią szybę, czy tył maszyny. Henry - wybuch odrzucił Cię do tyłu, a przelatująca obok metalowa skrzynka uderzyła w skroń, pozbawiając przytomności na kilka minut. Kiedy się budzisz, znajdujesz się na posadzce. Po jednej stronie widzisz oderwaną kabinę pilotów, po drugiej - ścianę ognia, która oddziela Cię od reszty poduszkowca. Lewą część twarzy pokrywa Ci świeżo krzepnąca krew, częściowo zalepiając spuchnięte oko, ale możesz się poruszać - uważaj jedynie na zawroty głowy. Lucy - w trakcie wybuchu Twój fotel zostaje wyrwany ze ściany, a siła uderzenia odrzuca Cię kilka metrów w tył. Uderzenie w głowę pozbawia Cię przytomności; po wylądowaniu znajdujesz się w tylnej części poduszkowca, wciąż przypięta pasami do przewróconego siedzenia. Delilah - nie tracisz przytomności ani na chwilę, więc przez cały czas jesteś świadoma tego, co się dzieje. Widzisz wyraźnie (prawie, gęsty dym ogranicza widoczność) sytuację w tylnej części poduszkowca, jednak płonący rękaw bluzy skutecznie odciąga Twoją uwagę od czegokolwiek innego. Daisy - w trakcie wybuchu również lądujesz na podłodze, a wygięty kawałek ostrego metalu wbija się w Twoje nogi na wysokości łydek, więżąc Cię w miejscu. Nie możesz wstać o własnych siłach, ani też o własnych siłach się uwolnić. Alex - wybuch pozbawia Cię przytomności na kilka minut, a kiedy się budzisz, znajdujesz się obok Daisy. Głowa pulsuje Ci boleśnie, a z prawego przedramienia wystaje długi na piętnaście centymetrów kawałek metalowego pręta. Pandora - wybuch odrzuca Cię pod ścianę, razem z... metalową skrzynią załadowaną butelkowaną wodą mineralną, która przygniata Cię do chłodnego metalu. Stoisz na własnych nogach, ale do wysokości ud jesteś uwięziona przez ciężki przedmiot. W dodatku otworzyła się rana w uchu - a może nabawiłaś się nowej? - w każdym razie po twarzy obficie ścieka Ci krew. Emrys - lądujesz zaraz obok Pandory, a spadająca z metalowej skrzyni pokrywka uderza Cię w twarz, najprawdopodobniej łamiąc nos (z którego zaczyna mocno lecieć krew) i rozcinając łuk brwiowy. Cudem nie tracisz przytomności, masz jednak problemy z zachowaniem równowagi - nie możesz poruszać się inaczej niż na czworakach, a cały świat wiruje dookoła własnej osi. Raphael - tracisz przytomność w trakcie wybuchu, a kiedy się budzisz, znajdujesz się zaraz obok nieprzytomnej Lucy. Czyjś nóż utknął Ci między żebrami (a może to oderwany kawałek metalu? w mieszaninie poszarpanej tkaniny i krwi trudno to stwierdzić) powodując obezwładniający ból. Coś jest również nie tak z Twoją lewą kostką - gdy próbujesz na nią stanąć, boli i przekrzywia się na boki. Maya - znajdujesz się najbliżej epicentrum wybuchu i być może ten fakt - paradoksalnie - ratuje Ci życie, bo kiedy poduszkowiec rozrywa się na dwie części, zostajesz dosłownie wyrzucona na zewnątrz. Lądujesz w wysokiej trawie kilkanaście metrów dalej, dół Twojej sukienki tli się ogniem, a lewa ręka jest wygięta pod dziwnym kątem, promieniuje bólem i nie możesz nią ruszać, ale żyjesz, możesz chodzić i nadal posiadasz wszystkie zmysły. Przed sobą widzisz szczątki poduszkowca - prawie nienaruszoną kabinę pilotów oraz coraz mocniej płonący kadłub.
Możecie pisać bez kolejki, Mistrz Gry będzie reagował na bieżąco na wszelkie próby ratunku/ucieczki/wydostania się z poduszkowca. Pamiętajcie jednak, że maszyna płonie, a dymu jest coraz więcej i w środku niedługo zacznie brakować powietrza. Od kolejnego wybuchu również dzielą Was minuty (a realnie 24 godziny), więc to na czym powinniście się teraz skupić, to wydostanie się na zewnątrz.
Od wejścia do podziemi dzieli Was minuta drogi piechotą, ale pamiętajcie, że tylko Hugh, Tyler i Henry wiedzą, gdzie dokładnie się ono znajduje.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Czw Lis 06, 2014 11:11 pm | |
| Do końca wierzyła w Hugh. W tamtej chwili wiara była ostatnią rzeczą, która jej pozostała. Chwyciła się jej, jak małe dziecko chwyta za rękę matkę, kiedy się boi, i nie puszczała aż do ostatniej minuty. Niestety gdy poczuła, jak poduszkowiec dotyka podwoziem kamienistego podłoża, cała nadzieja nagle uleciała. To był moment, w którym ufność w szczęśliwe zakończenie rozsypała się jak domek z kart, zastępując ją okropną świadomością. Już wiedziała. Żałowała tylko jednego – że ciągną na dno trybutów, których przecież mieli ocalić od śmierci. Straciła kontrolę nie tylko nad sytuacją, ale też nad samą sobą. Początkowo trzymała mocno fotel, kuląc się i zamykając oczy. Nie chciała na to patrzeć, ale słyszała wszystko, co działo się wokół. Wybuch, szczęk metalu, pękające szkło, a potem ogień. Zarzuciło nimi, ale nie na tyle, aby stało się coś poważnego. Mimo to puściła oparcie. Wtedy poczuła jak coś ostrego rani jej dłonie oraz spada na twarz. Odruchowo cofnęła się, ale już po chwili było po wszystkim. No, przynajmniej w ich wypadku. Otworzyła oczy i aż zdziwiła się, ale oprócz przedniej szyby, kabina została prawie nietknięta. Zerknęła szybko na szczypiące dłonie, po czym wytarła niewielką ilość krwi w mundur. Nie miała czasu zastanawiać się, jak wygląda jej twarz, wystarczyła świadomość, że też odrobinę ucierpiała. – Jesteście cali? – zapytała jeszcze, zerkając na pozostałą dwójkę, ale wyglądało na to, że również nie odnieśli żadnych szczególnych obrażeń. Chciała odetchnąć z ulgą, ale wtedy zdała sobie sprawę, że czuje dym oraz ciepło. Co więcej wokół nich unosił się ciemny dym. Odważyła się obejrzeć za siebie i dopiero wtedy zrozumiała, ile mieli szczęścia. Poduszkowiec został przełamany na pół, z tym że druga część, była oddzielona od nich ścianą ognia. Druga część, w której byli trybuci. Nie zastanawiała się dłużej, tylko przeszła obok mężczyzn. Przykucnęła przy niewielkiej pokrywie z boku obok fotela i ostrożnie ją zdjęła. W środku, tak jak przewidziała, była niewielka gaśnica. Poprosiła Hugh, aby ją wyciągnął. – Na wiele się nie zda, ale może nam trochę pomóc – zdążyła powiedzieć, bo już po chwili wszyscy razem próbowali dostać się na tyły. Ledwie wyszli z kabiny, zauważyli Henry’ego wyciągniętego między dwoma połówkami z rozbitą skronią. Nie było czasu, a on też wymagał pomocy. – Zostanę z nim – zaoferowała się, kiwając głową, aby dalej szli sami. W sumie i tak nie miałaby jak ich wesprzeć. Jeden z jej obojczyków nadal nie był w najlepszym stanie, a lądowanie, które właśnie przeżyła, wcale nie uśmierzyło bólu. Kiedy ruszyli dalej, Libby całkowicie skupiła się na nieprzytomnym (widziała, że oddycha). Cały czas doskwierało jej gorąco oraz duszący oraz gryzący w oczy dym. Zaczęła wołać mężczyznę po imieniu, a po chwili doszło do tego lekkie poklepywanie po policzku. Nie miała przy sobie niczego, co pomogłoby jej go ocucić, więc chwytała się mniej konwencjonalnych sposobów. – Słyszysz mnie? Henry? – pytała, co pewien czas przerywając, aby zakaszleć lub wytrzeć łzy. Po ponad minucie w końcu zauważyła lekkie drgnięcie, a potem otworzył oczy. Dała mu niecałe pół sekundy, a potem zaczęła mówić: - Jest pożar, musimy uciekać z poduszkowca. Sama nie dam rady cię podnieść, musisz mi pomóc. – Przytrzymując jego plecy, pomogła mu usiąść. Dała mu kolejne pół sekundy, a gdy ono minęło, powoli razem z nim wstała. Zarzuciła jego ramię na swój kark (oczywiście tylko po tej zdrowej stronie) i ruszyła ostożnie, krzywiąc się lekko. Czuła, że próbuje ją odciążyć, ale mimo to nie było łatwo. Nie w tych warunkach.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 12:10 pm | |
| Przestał już wierzyć w to, że ucieczka ma jakikolwiek sens. Może górę nad racjonalną ocenę sytuacji wzięło jego przekonanie, że jest przeklęty. Nie mógł trafić na normalnych rodziców, nie mogła adoptować go porządna para i nie mógł obdarzyć własnej siostry platonicznym uczuciem. Co gorsza, powtarzał błędy z przeszłości, znajdując się po raz kolejny w ślepej uliczce. Był zbyt dobrze zaznajomiony z wojskowymi szkoleniami za czasów Trzynastki, by wiedzieć, że nie dolecą daleko. To był cud, że ta piekielna maszyna wzbiła się z podłoża, ale zamiast świętować sukces, już zakładał najgorsze. I tak też się stało. Sądził, że przygotowuje się odpowiednio, ale najwyraźniej tylko na filmach czas spowalniał, pozwalając, by główny bohater (a może zdrajca?) pomyślał o ukochanej kobiecie i o rodzinie, która została osierocona. Tutaj było zupełnie inaczej - poczuł mocne szarpnięcie, a potem wszystko stało się przeklętymi, egipskimi ciemnościami. Henry mógł przysiąc, że to zasługa jego ojca. On uwielbiał babrać się w tych wszystkich starodawnych zwyczajach, które dla niego były zwyczajnie zacofane. Nie było przeszłości, przyszłość zdawała się niewyraźna, a teraźniejszość waliła w niego obuchem w łeb. Obudził się na podłodze, próbując się podnieść, a wraz z nim siedem innych części, na które rozszczepiła się jego jaźń. Czuł dokładnie dzwonienie w uszach, ból czaszki rozsadzał mu nerwy, ale największym problemem był i tak ogień. Oczyszcza, to też zapamiętał i zanim zdążył rzucić się w płomienie... - pożegnanie w iście filmowym stylu - nagle usłyszał czyjś głos. Miał ochotę roześmiać się na całego. Powinna go zostawić. To właśnie był ich problem. Przyzwyczajali się do ludzi, których powinni traktować przedmiotowo. Tego uczył go ojciec, to sprawiało, że nawet na myśl mu nie przeszło, żeby zatęsknić za Lennym, podczas gdy waliła się im podłoga samolotu. - Zostaw - mruknął, ale na próżno, już Libby dźwigała go na równe nogi. Spojrzał na nią z wdzięcznością, to niesamowite, ale odnalazł w niej Maisie - aż tak był rozpalony (?) - i pokręcił głową. - Dam radę. Uratujmy ich - zatoczył się nieco, ale przymknął oczy i zrobiło mu się lepiej. Ruszył za dziewczyną, wiedząc, że cokolwiek się stanie, muszą wyciągnąć ludzi z tego przeklętego poduszkowca. Zanim znowu nie dojdzie do wybuchu. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 12:43 pm | |
| Poduszkowiec przechylał się coraz bardziej na boki, a Hugh nie potrafił już nad nim zapanować. Robił co mógł, trzymając ster w pewnych dłoniach, jednak to wszystko… zdecydowanie go przewyższało. Oddychał coraz ciężej, a im bliżej ziemi byli, tym bardziej się denerwował. Gdy tylko maszyna choćby delikatnie zetknęła się z ziemią, usłyszał huk, a duża część poduszkowca zajęła się ogniem, oddzielając ich od reszty trybutów. Maszyna rozłupała się na dwie części jak skorupa, potężny wstrząs pchnął nim lekko wprzód, ale nic większego się nie stało. Kiedy poduszkowiec osiadł na ziemi w tak fatalnym stanie podniósł się, patrząc po twarzach Libby i Tylera. Gęsty dym wdzierał się im do płuc, utrudniając oddychanie, a od płomieni biło niesamowite ciepło. Odłamki szkła z szyby, która pękła przy wybuchy poraniły jego dłonie i twarz, ale to był najmniejszy problem, jaki w tej chwili posiadał. Zignorował więc pieczenie w niektórych miejscach, skupiając się na priorytetach – życiu trybutów. W takim wypadku nie mieli możliwości bezpośredniego dostania się do trybutów, musieli najpierw zwalczyć ogień, porozumiewając się z drugą stroną… Pod warunkiem, że ktokolwiek z nich był przytomny. - Tak – odpowiedział na pytanie siostry – Wszystko w porządku? – podszedł do dziewczyny, przyglądając jej się uważnie. Szkło poraniło i ją, ale poza tym i raną postrzałową wyglądała na zdrową. Zgodnie z prośbą dziewczyny wyciągnął gaśnicę i choć wiedział, że nie będzie w stanie zupełnie ugasić pożaru, tak czy owak mogła się przydać. Poza tym, lepsze to niż nic. Jako pierwszy ruszył do przodu, zamierzając przedostać się jak najbliżej ognia, aby nawiązać kontakt z uwięzionymi w drugiej części poduszkowca trybutami. Wtedy jego oczom ukazał się Henry, leżący pomiędzy pomarańczową ścianą płomieni a miejscem pilota. Skinął głową w stronę Libby, po czym podszedł jeszcze kawałek, starając się usłyszeć cokolwiek poza trzaskiem ognia. Nie mieli dużo czasu, w każdej chwili może nastąpić kolejny wybuch, każda następna sekunda była na wagę złota. - Będziesz musiał kontrolować ten ogień, jeśli ktokolwiek z nich się odezwie -powiedział, dając chłopakowi gaśnicę – Jeśli ktokolwiek z nich jest przytomny, postaramy się nawiązać z nimi kontakt. Ci, którzy będą mogli poruszać się o własnych siłach, będą musieli jakoś przejść, a ty im w tym pomożesz – nie będziesz gasił całego ognia, a jedynie kawałek, żeby choćby na chwilę zrobić dla nich przejście. Później zajmiemy się tymi, którzy ucierpieli najbardziej… Nie wiemy, jak wygląda sytuacja po drugiej stronie, ale musimy mieć nadzieję, że wszyscy żyją – spojrzał pytająco na chłopaka. Wymyślił to na poczekaniu, nie miał czasu, aby zastanawiać się nad wadami i zaletami tego planu. Nie miał też pojęcia, czy ktokolwiek z nich jest w stanie jakoś im pomóc – Powiem Ci, kiedy będziesz mógł zacząć gasić – uśmiechnął się do chłopaka wiedząc, że prawdopodobnie jakaś część jego serca umiera z przerażenia na myśl, iż dziewczyna, na której mu zależy, może tam być… martwa. Odetchnął i zrobił jeszcze krok do przodu – Hej! – krzyknął, starając się dosłyszeć cokolwiek i przebić głosem trzask ognia – Hej, czy któreś z was mnie słyszy? – powtórzył, czekają na odpowiedź. Tak naprawdę od tego, czy ktokolwiek się odezwie zależeć będzie cała reszta ich próby ratunku. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 1:03 pm | |
| Te Igrzyska powinny przejść do historii. Nie sądził nigdy, że stanie się częścią czegoś tak kompletnie popieprzonego, ale najwyraźniej Los bawił się z nim lepiej niż on sam ze sobą, kiedy zostawał w domu, a ręce go świerzbiły. Zamiast jednak dostawać orgazmu z rozkoszy, zaczynał przypominać jakiegoś masochistę, który zostaje zawleczony do zrujnowanego szybowca - serio, trzeba było ich ratować w czymś mniej podziurawionym - i musi oczekiwać na wyroki swojego pana. Ku jego rozpaczy, nawet Coin postanowiła zostać na stałym lądzie (wcale jej się nie dziwił), więc nawet próba wbicia jej widelca do oka przez Pandorę spełzła na niczym. A może tylko została odłożona w czasie? Był przekonany, że czeka go jeszcze jakiś zakręt, niekoniecznie związany z tym, że miał stać się mięsem armatnim i najjaśniejszą gwiazdą w programie Bergsteina. Może miał szansę na bycie normalnym chłopakiem, który ponownie boi się uprawiać seks ze swoją dziewczynę i rozpija swoją małoletnią przyjaciółkę? Bez niebieskich psów na stanie. Prosił o to zawzięcie. O to, żeby wylądowali gdziekolwiek i mógł pognać ze swoją rodziną do lasu, gdzie już nie znajdzie go wstrętna wiedźma, która mieszka na skraju... Nie, zdecydowanie pomylił bajki, ale to zapewne kwestia tego, że ostatnio został zaatakowany przez zwierzę, dziwkę i w ręce trzymał świecznik, który nie odrzucał nawet w tej względnie bezpiecznej przestrzeni, w której ściskał też plastikową dziewczynę, próbując dodać jej otuchy. Na próżno, wychodziło z niego nieporadne dziecko, które zaciskało buntowniczo wargi, próbując oprzeć się wrażeniu, że właśnie leci po śmierć. Nie wierzył w bajki ze szczęśliwym zakończeniem, zwłaszcza te bez Almy na pokładzie. Nic dziwnego, że na pierwszy wstrząs, całkowicie stracił głowę, krzycząc. Potem były już tylko gwiazdki, świat wirował i budził się gdzieś w dziwnej przestrzeni, gdzie zamiast ramienia miał... - O KURWA JEGO JEBANA MAĆ, TO SIĘ WE MNIE WBIJA! - wrzasnął, przynajmniej było jasne, że ktoś żyje i nie ma uszkodzonego aparatu mowy, choć nie wiedział, czy to powód radości, skoro czuł wyraźnie metal, który właśnie drażnił każde (był o tym przekonany) włókienko jego nerwów, nie pozwalając się mu skupić na niczym. Oprócz Daisy. Zawsze wiedział, że miłość pokonuje wszystko, ale obecnie czuł, że ta jego jest słaba, bo mógł tylko spróbować ją dostrzec. Żyła. Mógł odetchnąć z ulgą, która nagle przerodziła się w nagły zryw jego świadomości. Zaraz znowu zatrzęsie się ziemia, a on pozostawał z prętem w ramieniu, który zechce mu wypaść. Nie mógł sobie pozwolić, właśnie przechodził kolejną igrzyskową inicjację i tym razem jego przyjacielem był kawałek metalu, który obwiązywał ściśle liną koło ciała i unieruchomiła ręcznikiem. Obecnie musieli ze sobą współpracować, więc zacisnął tylko zęby, połykając porcję antybiotyku. Mógł skupić się na swojej dziewczynie. To nie wyglądało dobrze, choć trudno było o tym orzekać chłopakowi z prętem w ramieniu, ale spróbował ruszyć metal, który wbijał się w jej nogi. - Boli? - zapytał cicho, ale wiedział, że nie może i tak się poddać. Nawet jeśli miał w głowie helikopter, który rył śmigłem po jego mózgu, a pręt pewnie zakazi go na dobre i zginie w tej smutnej rzeczywistości, w której nawet Alma została mu zabrana. Chyba powinien już zacząć wyć, a mimo tego robił swoje, modląc się w duchu o to, by cała reszta (nawet pieprzony Raphael) przetrwała. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 1:24 pm | |
| Na początku byłem prawie pewien, że to musiał być sen, jeden z tych, które mgliście pamięta się po przebudzeniu. Cała sceneria, krwawa plama kwitnąca na kostiumie Melanie Coin, lecący coraz niżej poduszkowiec, potargane włosy Lucy muskające mój policzek, pulsujące słabnącym już bólem ramię i cała reszta. Zwykły sen, może nieco zbyt podkoloryzowany, nieco zbyt przejaskrawiony, kiczowaty. Przecież wiedziałem, że to nie mogła być prawda. Nikt nie mógł wyciągnąć nas z Areny, wszyscy trafiliśmy tam, żeby zostać powybijanymi przez zmutowane czarne kundelki albo otruci przez śliczne motylki. Nikt nie mógł się stamtąd wydostać, więc to musiał być sen. Jedyna rzecz, której naprawdę byłem pewien. Niewiele później przekonałem się, że byłem w błędzie. To nie był sen. To był koszmar. Nie zarejestrowałem momentu lotu, może takowy w ogóle nie istniał i tylko prześlizgnąłem się nieelegancko po podłodze dymiącego, doszczętnie zniszczonego poduszkowca. Tego nie byłem pewien, był tylko czarny, gryzący dym i przeraźliwy ból, promieniujący do każdej komórki ciała. Zaczerpnąłem haust powietrza, a ból gwałtownie wpił pazury w moją klatkę piersiową i zakrztusiłem się, kaszląc ciężko. Ślepo przesunąłem dłońmi w okolicy żeber, zanurzając palce w czymś ciepłym i wilgotnym. Krew. Była wszędzie, nie musiałem jej widzieć, czułem miedziany zapach i wszystko stało się jasne. To, że los bawił się, kurwa, znakomicie, i to, że prawdopodobnie zbliżały się ostatnie chwile, spędzone w towarzystwie wraków i nieruchomych ciał. Nie chciałem wiedzieć, do kogo należały, nie chciałem sprawdzić, czy któreś z nich było kiedyś Alexandrem, Daisy albo Lucy, w ostatnim zrywie chciałem się po prostu wydostać, nie czując żałoby po nikim. Ale nie mogłem tego zrobić, nie mogłem jej zostawić, tego akurat byłem świadomy, dlatego drżącymi rękoma odpiąłem pasy fotela Lucy i szarpnąłem ją za ramiona. -Proszę, proszę- nie otwierała oczu, czemu ona nie otwierała oczu? Ból stawał się nie do zniesienia, więc zerwałem z siebie resztki marynarki i oddarłem rękawy koszuli, szybko i w miarę dokładnie obwiązując je wokół rany i bolącej nieznośnie kostki. Odruch i chęć przetrwania wciąż były silnie zakorzenione, dlatego kiedy tylko usłyszałem: -Hej, czy któreś z was mnie słyszy? Zebrałem resztki tlących się jeszcze sił i wrzasnąłem: -Tu! Pomóżcie mi! Zabierzcie ją- i tylko tyle, zanim żebra znowu ścisnęły się w paroksyźmie bólu, resztę słów zamieniając w jęk, który w lepszych warunkach by mnie zawstydził, ale ryzyko utraty dobrej opinii było niczym przy ryzyku uduszenia się tym cholernym dymem. Musieli nas wydostać, musieli. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 1:31 pm | |
| Pas przytrzymujący Lucy w fotelu okazuje się zablokowany - przycisk odpinania nie działa, nie da się go nawet wcisnąć. Jedynym sposobem na uwolnienie dziewczyny może być przecięcie wytrzymałego materiału, ale czas ucieka.
Poduszkowcem wstrząsa kolejna fala ognia, kiedy płomienie docierają do skrzynki z podstawowymi lekarstwami. Wybuch nie jest na tyle duży, żeby spowodować poważne uszkodzenia w konstrukcji maszyny, ale bazujące na alkoholu medykamenty działają jak podpałka - w części, w której przebywają trybuci, zaczyna brakować powietrza. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 4:50 pm | |
| Coraz mniej mu się to podobało. Od momentu, gdy pojawiła się Melanie, wszystko potoczyło się w zupełnie innym kierunku, nie wspominając o planie, który, najwyraźniej, przestał już kogokolwiek obchodzić. Jedynym pozytywem było to, że faktycznie udało im się odbić trybutów. Poza tym ponieśli wiele niepotrzebnych strat i obrażeń. Sam nawet nie chciał myśleć o zabłąkanej (a może jednak nie?) kuli, która drasnęła go w łydkę. Po starcie obejrzał ranę, ale mając pewność, że nie jest to nic poważnego, postanowił zająć się nią później. I kiedy pomyślał, że mógłby choć na chwilę odpocząć powstało kolejne zamieszanie spowodowane, jak się potem dowiedział, kulami i skrzydłem, które odpadło. Na szczęście był na tym pokładzie ktoś, kto kontrolował sytuację. Dołączyli do niego Hugh i Libby, ten pierwszy w roli pilota. Chyba nie miał zbyt dużego doświadczenia, bo prowadzenie poduszkowca szło mu średnio. Jednak o ile w powietrzu nie spotkała ich już żadna niespodzianka, o tyle lądowanie było wybuchowe. Dosłownie. Już kiedy dotknęli powierzchni nastąpił huk, potem był już ogień, dym i gorąco. Nawet nie zarejestrował, w której chwili rozsypała się przednia szyba, raniąc mu twarz oraz dłonie. Na szczęście nie na tyle rozlegle, aby nie mógł dalej funkcjonować. Rozejrzał się po wnętrzu, nie wierząc, że naprawdę nic im się nie stało. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, wszystko w jego głowie zaczęło bić na alarm. Maya. Jak się okazało – poduszkowiec został złamany na pół, oddzielając ich ścianą ognia od trybutów. Widząc to, coś zakuło go w klatce piersiowej. Oni tam byli – sami, na pewno ranni, z kończącym się powietrzem i rozprzestrzeniającymi płomieniami. To ich mieli uratować, nie siebie. Zacisnął dłonie w pięści i odwrócił się. Był wściekły. Na siebie, na Almę, na Strażników, na to wszystko, co się wydarzyło. Po raz kolejny ryzykowali ich życiem i po raz kolejny okazało się, że nie potrafią udźwignąć tej odpowiedzialności. Co z tego, że fizycznie prezentował się całkiem nieźle (no, oprócz tej rany w łydce), skoro psychicznie miał już dosyć. Co prawda poszedł razem z Hugh, wysłuchał go, ale nic nie odpowiedział. Nadzieja umiera ostatnia. Czy jakoś tak. Słysząc czyjś głos po drugiej stronie, westchnął. Jeszcze żyli, jeszcze była szansa. Nakazał sobie wziąć głęboki oddech i skupić się na tym, co działo się wokół. Starał się nie myśleć o dymie, który wlewał się mu do płuc i który powodował kaszel oraz o gorącu, które ciągle czuł na twarzy. Jakoś musiał to znieść, przetrwać jeszcze te parę minut. Kiedy Hugh tłumaczył trybutom, co mają robić, niespodziewanie pojawił się Henry. Powiedzieli mu, co zamierzają zrobić. Później stali tak jeszcze chwilę we trójkę, czekając na właściwy moment. Kiedy on przyszedł, Hugh dał sygnał. Zdjął zabezpieczenie i rozpylił sporą jej zawartość prosto na płomienie.
|
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 5:17 pm | |
| Hugh słyszał dobiegające zza ognia głosy i trochę mu ulżyło. Chociaż zdanie wypowiedziane, a właściwie wykrzyczane, przez jednego z trybutów nie wskazywało na to, aby wszystko było w idealnym porządku. Ważne jednak, że ktokolwiek był przytomny. Nie mógł jednak dłużej czekać. Kiedy do jego nozdrzy doszedł zapach alkoholu wiedział, że nie może zwlekać. Szybko rozpiął koszulę, odrywając z niej fragment i przewiązując sobie nim usta oraz nos. Nie zamierzał udusić się dymem, który zapewne był o wiele gęstszy tam, gdzie ogień rozprzestrzeniał się jeszcze szybciej. - Nie możemy dłużej czekać – powiedział, kątem oka zauważając Henry’ego, który do nich dołączył – Henry, pomożesz mi? Musimy uwolnić każdego, kogo zdołamy, a później będziemy się martwić resztą – dodał, zwracając się w jego stronę. Głos był tłumiony przez materiał, który osłaniał mu twarz, ale starał się mówić wyraźnie – Przysłoń sobie czymś twarz, a kiedy tam wejdziemy, staraj się trzymać głowę jak najniżej – pouczył go jeszcze, stając już twarzą w twarz z ogniem – Dobra, Tyler, zrób nam przejście. Nie pozwolę im tam umrzeć – powiedział, zaciskając zęby i mrużąc oczy. Na początku nie zdawało się, aby gaśnica miała pomóc, ale po chwili nieustannego gaszenia tylko i wyłącznie jednego miejsca ogień zmalał na tyle, aby dało się przez niego przeskoczyć. Nie wahając się ani chwili mężczyzna odbił się od ziemi, przeskakując nad pianą i drobnymi płomieniami. Po drugiej stronie panowało istne piekło. Oprócz ognia, niemalże całą przestrzeń pokrywał gęsty czarny dym i pomimo przysłoniętej twarzy Randall zaczął kaszleć. Pochylił się, w niższych częściach odnajdując odrobinę więcej powietrza, ale i tak nie było to zbyt komfortowe. Poruszał się więc zgięty, starając się dostrzec cokolwiek. Sylwetki trybutów majaczyły mu przed oczami, ale nie miał pojęcia, od kogo powinien zacząć. Najbliżej ujrzał blondynkę z płonącym rękawem. Wyglądała jednak na zdrową i poza drobną niedogodnością mogła się chyba poruszać. Podszedł do niej prostując się i starając się znieść gryzący i duszący dym. - Wszystko w porządku? – zapytał, patrząc na blondynkę, odrywając kolejny kawałek własnego ubrania i szybkim ruchem przyklepując płomyki, które pożerały jej ubranie – Możesz się ruszać? Będziesz w stanie nam pomóc? – mówił szybko, zadając jej najistotniejsze pytania – Posłuchaj, jeśli dasz radę, musisz wyprowadzić tych, którzy nie są w żaden sposób unieruchomieni. Idź w stronę ściany ognia – wskazał na miejsce, przez które przedarł się na drugą stronę – A kiedy tam będziesz, krzyknij. Tyler zrobi wam gaśnicą przejście. Wyjdźcie na zewnątrz i czekajcie tam – skończył, odwracając się. Miał nadzieję, że dziewczyna wykona jego polecenie – Będzie dobrze – rzucił, po czym schylił się i poszedł dalej. W następnej kolejności zobaczył dziewczynę przygwożdżoną do ściany metalową skrzynią. Uderzyła ona na wysokości nóg, więc trybutka była zupełnie unieruchomiona. Obok niej na ziemi klęczał chłopak. Mimo wszystko Hugh zaczął od niej. - Hej, zaraz Cię uwolnię – uśmiechnął się, ale zdał sobie sprawę, że przez materiał i tak tego nie zobaczy. Chwycił za rogi skrzyni, starając się ją odepchnąć. Była jednak za ciężka, a dodatkowe wypełnienie sprawiało, że odsunięcie jej było niemal niemożliwe. Westchnął odrobinę sfrustrowany, oddychając ciężko pośród dymu. Nie miał jednak innego wyjścia, więc zabrał się za wypakowywanie butelek i ustawianie ich obok. Kiedy udało mu się odciążyć pudło, spróbował jeszcze raz. Tym razem skrzynia powoli, zdecydowanie za powoli, odsuwała się od dziewczyny. Miał wrażenie, że trwało to wieki, musieli się naprawdę sprężać, jeśli chcieli uratować wszystkich. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 5:58 pm | |
| Ulżyło jej, kiedy okazało się, że Henry może iść o własnych siłach, ale mimo to przez całą drogę starała się trzymać blisko niego. Nie wiedziała, jak silne było uderzenie, dlatego, w razie czego była gotowa mu pomóc. Na szczęście nie było to konieczne. Udało im się wydostać na zewnątrz, nie napotykając już żadnych problemów. Odetchnęła, wciągając przez usta świeże powietrze, ale widząc, rozprzestrzeniający się ogień za ich plecami, przypomniała sobie, że to jeszcze koniec. Hugh i Tyler nadal walczyli, zapewne próbując wyciągnąć trybutów na zewnątrz. Chciała skrzyżować ramiona, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Martwiła się. Jeśli nie o los dzieci to o swojego brata. Wiedziała, że jest uparty i będzie walczył o każde życie do samego końca, nawet jeśli miałby narazić samego siebie. Miała już tylko nadzieję, że zna umiar. Powoli ją to przytłaczało. Odwróciła się, próbując na chwilę odciągnąć uwagę od swoich myśli i objąć wzrokiem teren, na którym się znaleźli. Gdzieś tutaj miało być zejście, ale nic takiego nie widziała. Poza kamienistym podłożem oraz wysoką trawą nie było tu nic. Dopiero kiedy uważnie przyjrzała się podłożu, zauważyła spore zagłębienie w jednym miejscu. Podeszła bliżej, spodziewając się raczej jakiegoś przejścia albo czegoś w tym stylu, ale już po kilku krokach zorientowała się, że nie miała racji. Przyspieszyła kroku, dalej przedzierając się wśród zieleni aż do chwili, gdy zobaczyła siedzącą postać. A konkretnie ciemnowłosą trybutkę. Przez chwilę zastanawiała się, jak miała na imię. W tamtej chwili pożałowała, że nie oglądała zbyt uważnie Igrzysk. Musiała zaryzykować. Miała nadzieję, że chociaż zareaguje na jej głos. - Maya? – Bardziej zapytała niż zawołała, ale chciała zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Gdy tamta spojrzała w jej stronę, Libby przemierzyła ostatnich parę metrów i dotarła na miejsce. Kucnęła obok i dopiero wtedy zauważyła rękę wykręconą pod dziwnym kątem. Była złamana? – Czy oprócz ręki, boli Cię coś jeszcze? – zapytała, patrząc uważnie na trybutkę. Wydawało jej się, że nie przybyło jej już żadnych nowych ran. Co do kończyny to nie zamierzała jej ruszać. Nie znała się aż tak dobrze i pewnie prędzej zrobiłaby dziewczynie krzywdę. Pomyślała tylko, że powinna ją usztywnić, ale nie miała niczego, co by się do tego nadawało. – Jak się tu znalazłaś? – W końcu wyrzuciła z siebie to najważniejsze pytanie. Skoro ona była tutaj, były spore szanse, że reszta też mogła być rozsiana po tej trawie. To z kolei znaczyłoby, że Hugh i Tyler męczą się na marne. Poruszyła się nerwowo, zerkając na poduszkowiec. Henry zniknął z jej pola widzenia. Podejrzewała, że poszedł im pomóc, choć nie była przekonana, czy powinien był. Zerknęła na Mayę, próbując się do niej uśmiechnąć. – Będzie dobrze. Nie zostawimy was teraz.
|
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 6:17 pm | |
| Maya Griffin nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek tak bardzo będzie jej zależeć na życiu. Przez większość dzieciństwa będąc rozpieszczaną przez ojca nie martwiła się własną egzystencją, sądząc, że nie ma żadnej możliwości, aby kiedykolwiek spotkała ją jakaś tragedia. Siedząc w poduszkowcu, myśląc o tym, co przydarzyło jej się w ciągu ostatnich dni, naprawdę cieszyła się tym, że może jeszcze oddychać. I szczerze mówiąc nie spodziewała się, aby mogło być jeszcze gorzej. Siedząc z nogami podciągniętymi pod brodę marzyła o tym, aby cały cyrk się skończył. Ale skończył się pomyślnie, z bijącym w jej piersi sercem i zdolnością do oddechu. Kiedy poduszkowcem zaczęło wstrząsać trochę się rozbudziła. Nie wydawało jej się, aby było to normalne, a wybuch, który nastąpił zaraz potem jeszcze ją w tym utwierdził. Dlaczego choć jedna rzecz nie mogła przebiec spokojnie? Czemu wszystkim tak bardzo zależało na jej śmierci? Nie znała odpowiedzi an te pytania i zaczynała sądzić, że być może już nigdy nie będzie jej to pisane. Chwilę później, kiedy lot wydawał się być jednak odrobinę spokojniejszy, a ona miała wrażenie, że zaczynają się zniżać, nastąpił potworny wybuch… w którego centrum znalazła się właśnie ona. Huk nie tylko ją wystraszył, ale i ogłuszył. Następnie czuła, jak leci ponad ziemią, aby sekundę później uderzyć z okropnym bólem o twardą ziemię. Przełamaną na pół i płonącą maszynę zostawiła za sobą. Otworzyła oczy, czując przeraźliwy ból w lewej ręce, a kiedy je otworzyła ujrzała, iż kończyna wygięta jest pod dość nienaturalnym kątem. Syknęła, przyglądając się dość niecodziennemu zjawisku. Położyła na niej prawą dłoń, ale nawet delikatny dotyk sprawił, że ręka zabolała przeraźliwie, a ona zdusiła w sobie okrzyk, nie tyle bólu co złości i frustracji. Nie podnosiła się z ziemi, jedynie siadając i obserwując maszynę, z której jedna część coraz mocniej płonęła. I wtedy zauważyła, że skrawek jej sukienki także zajął się ogniem. Zdrową ręką zgarnęła w garść trochę piasku, przyklepując tlące miejsce, pozbywając się drobnego problemu. Odetchnęła, ponownie patrząc na poduszkowiec. Miała nadzieję, że Tylerowi nic nie jest. To było pierwszą myślą, która zawitała do jej umysłu, kiedy jako tako uporała się ze swoim stanem fizycznym. Na pewno nic mu nie było. Musiał żyć, nie mógł zginąć, nie kiedy byli już tak blisko… Chciała mu pomóc, chciała się podnieść i odejść, jednak pulsujący ból lewej ręki skutecznie jej to uniemożliwiał. Chociaż nie czuła żadnych innych obrażeń ta jedna niedyspozycja zupełnie ją paraliżowała. Zacisnęła szczęki czekając na to, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Chwilę potem usłyszała damski głos. Zwróciła wzrok w stronę, z którego dochodził i zobaczyła stojącą nad nią dziewczynę. Nie uśmiechnęła się. Wiedziała, że jest ona jedną z tych, którzy pomagali ich uratować, ale aktualnie średnio im to wychodziło. - Nie – odpowiedziała na pytanie o inne obrażenia. Poza złamaną (a przynajmniej tak przypuszczała) ręką i walącym zdecydowanie zbyt mocno sercem nic jej nie było – Nie wiem. Siedziałam chyba zaraz w miejscu, w którym nastąpił wybuch. Kiedy poduszkowiec pękł wyleciałam w powietrze i wylądowałam tutaj – wzruszyła ramionami, krzywiąc się odrobinę z bólu – Tak, jasne. Wiesz co? Będzie dobrze wcale nie pomaga – prychnęła, mając jednak świadomość, że to nie jest jej wina. Zastanawiała się, czy powinna zapytać ją o Tylera – Widziałaś kogokolwiek, kto ucierpiał mocniej niż ja? – zapytała, nie zamierzając być bezpośrednią. Chciała po prostu wiedzieć, czy powinna się dłużej martwić, czy może odetchnąć z ulgą. Przynajmniej nie znajdowała się w środku.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 7:23 pm | |
| Łatwo było odrzucić pomoc Libby, kiedy jej się nie przypatrywał. Spoglądanie w jej twarz i odnajdywanie się w niej Maisie - patrzyła na niego z tym samym bólem, kiedy oświadczała mu, że mogli mieć dziecko i mały domek z ogródkiem, gdyby tylko jej wtedy... - było katorgą, która sprawiała, że nie myślał racjonalnie. To nie było dla niego, dla nich dobre w tej sytuacji, więc skupił się na tym, co potrafił najlepiej. Na zautomatyzowanym działaniu, które miało pomóc opanować sytuację. Wiedział, że nie mają za dużo czasu i że każda minuta jego zawahania może kosztować go życie, więc musiał poruszać się szybko. Niezależnie od promieniującego bólu i mroczek przed oczami, które jedynie się nasilały. Pewnie czekała go operacja mózgu, kiedy już obudzi się w innym świecie. Po raz kolejny. Właściwie naprawdę czuł się jak robot. Z nową tożsamością, z nowym wyglądem i z wypranymi uczuciami, które schował tak głęboko, że nie przyszło mu na myśl nawet to, żeby odczuwać współczucie, kiedy dostrzegał poranionych trybutów. Nie było im potrzebne, to nie ono mogło ocalić im życie, a chyba na tym im zależało. Mógł im nawet pozazdrościć tego, że mieli do kogo wracać. Henry czuł, że nawet jeśli ta akcja zakończyłaby się dla niego klęską, to nikt by po nim nie zapłakał. Zapewne z tego powodu zachowywał się tak irracjonalnie, lekceważąc zaniepokojenie Libby i przedzierając się do ruin szybowca, by za pomocą scyzoryka (dobrze, że trybuci mieli te swoje plecaki) próbować odpiąć pas, który więził Lucy. Nikt nie zasłużył na śmierć w płomieniach i już nieistotnym było, czy znał tę dziewczynę czy po raz kolejny ratował kogoś, kto tak naprawdę nie miał dla niego żadnego znaczenia. Wiedział doskonale, że wśród zaangażowanych w tę sprawę pozostaje człowiekiem bez sumienia, który nadawał się jedynie do odruchów warunkowych, w których nie brakowało ani walki z żywiołem, ani (tym bardziej) pomocy innym. Z tym, że to wcale go nie ruszało. - Uciekajcie, to zaraz wybuchnie! - wrzasnął jeszcze, usiłując doprowadzić do tego, by faktycznie, mogli uciekać. Wokół przecież walało się mnóstwo żelastwa, on siłował się z pasem, a sekundy przebiegały mu przed oczami, zupełnie jak wtedy, gdy stał na poligonie egzekucyjnym. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 7:57 pm | |
| Siedząc całkiem spokojnie na swoim miejscu, miała coraz bardziej destrukcyjne wrażenie, że coś w tym wszystkim było solidnie nie tak. I nie chodziło tu już nawet o wcześniejszy odgłos nadzwyczaj głośnego trzepania dywanów, który rozlegał się niekoniecznie miarowo podczas startu ich poduszkowca... Ani też wszystko to, co miała okazję zaobserwować wcześniej jeszcze przed upchnięciem ich do maszyny. Wcześniej bowiem przed paskudnym wrażeniem pełnej świadomości cokolwiek ją jeszcze chroniło, teraz zaś swoista tarcza zaczynała jakby lekko się rozkruszać, pozostawiając ją coraz bardziej odkrytą i bezbronną. Jednak nie na tyle, by czuła się jakoś specjalnie zagrożona, przerażona czy coś w tym rodzaju. Tak bowiem chwilowo nie było. Jeszcze... Jeszcze nie było. W tym momencie odczuwała tylko nieznaczny dyskomfort powodowany właśnie powracaniem, utraconych wcześniej na rzecz arenowego szaleństwa, części logiki. Halucynacje zaczynały powoli mijać, a Ptasiek odleciał gdzieś bezpowrotnie, pozostawiając ją całkowicie samą. Samotną w poduszkowcu pełnym ludzi. Mniej lub bardziej rozgadanych, zdających sobie sprawę z jej obecności bądź też mających ją daleko i głęboko gdzieś, jednak z pewnością istniejących. Nie byli wytworami jej umysłu - tego mogła być praktycznie w stu procentach pewna z jednej prostej przyczyny. Otóż znacznej większości z nich nie znała, sporej części nie potrafiła przełknąć, natomiast podczas majaczenia wyobrażało się sobie raczej tych dobrych towarzyszy niedoli, czyż nie? Nie? Nie? Może i nie, ale i tak. Jej omamy były raczej zazwyczaj nią zainteresowane, niekoniecznie zbyt mocno, lecz z pewnością w jakimś stopniu, zaś osoby obecne na pokładzie poduszkowca... Cóż, rozmawiały tylko w swych wąskich gronach, przemieszczając się z miejsca na miejsce i z miejsca na miejsca miejsce. Lekko nierozgarnięcie, przynajmniej jak na jej oko, ale co tam ona mogła wiedzieć? Nie odzywała się więc, szurając tylko stopą po podłodze i obserwując... Jak wszystko zaczyna się walić i to zdecydowanie nie tylko w jej głowie. Wpierw było zdenerwowanie sprawiające, że w powietrzu dało się wręcz siekierę powiesić, choć to akurat byłoby dosyć niebezpieczną sprawą, gdyż już po chwili do wcześniejszej atmosfery doszły też wstrząsy, poszarpywania sprawiające, że złapała się czegoś obok siebie, przełykając ślinę w dosyć nerwowy sposób. Oddychać... Musiała oddychać, bo gotowa jeszcze była o tym zapomnieć. I zapomniała... Nabierając powietrza w usta, gdy wszystko zaczęło dziać się tak niesamowicie szybko. Hałas, jeszcze mocniejsze szarpanie poduszkowca, szuranie po czymś, co musiało być nadzwyczaj nierównym podłożem, a następnie... Następnie nastał chaos. Zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki i starając się jednak łykać powietrze, a gdy już odważyła się spojrzeć przed siebie... Płacz. Miała ochotę płakać, trząść się spazmatycznie, robić cokolwiek, byleby tylko nie patrzyć na to, co ją otaczało. Halucynacje... Dlaczego nie mogły do niej powrócić? Były dobre! Były takie dobre! Dawały jej ochronę przed tym wszystkim. Przed ogniem, który zaczynał otaczać ich w ten sposób... Ten sposób... Znała go aż nazbyt dobrze, wiedząc zbyt dokładnie, czego jest oznaką i jaki będzie kres tego wszystkiego. Ognia... Był blisko... Czuła jego ciepło, obracając głowę, by wydać z siebie coś w rodzaju kaszlącego pisku, bowiem gryzący dym już zaczynał wypełniać jej płuca. To jednak nie było ważne, dym może i sprawiał, że jej oczy zaczynały łzawić, zaś ona sama nie potrafiła nie kaszleć, jednak było to niczym w obliczu wrażenia, że ona sama płonęła... Jej rękaw płonął... Ostatkami instynktu samozachowawczego podjęła nieudolne próby zduszenia go, jednak jej ruchy nie przynosiły jakichkolwiek skutków. Lecz nie odpuszczała, zauważając w pewnym momencie dosyć niewyraźną sylwetkę mężczyzny zmierzającego najwyraźniej w jej kierunku. Jego usta poruszały się, gdy on sam najwyraźniej postanowił jej pomóc. Mówił coś? Jej uszy wypełnione były dziwnym, jakby drżącym dźwiękiem, uporczywym bzyczeniem przyprawiającym o ból głowy, jednak w tym momencie naprawdę próbowała skupić się na tym, co ma jej do przekazania ciemnowłosy. Rozróżniając tylko niektóre słowa przez hałas spowodowany chaosem, jednak orientując się chyba wystarczająco, by pokiwać głową, zanosząc się jednocześnie kaszlem. - Yhym. - Pierwsze kiwnięcie, po którym nastąpiły jeszcze kolejne dwa mające na celu potwierdzenie jako-takiego odbioru przekazu. W porządku, ruszać, pomóc, wyprowadzić, iść w... stronę ściany ognia. Ognia... Nie! Nie mogła myśleć! Nie mogła o tym teraz myśleć, bowiem panika już wdzierała się do jej umysłu, powoli zaczynając odbierać jej resztki rozsądku. Rozsądku nakazującego Delilah urwać szarpnięciem kawałek sukienki wepchniętej wcześniej pod bluzę i w spodnie, a następnie zębami otworzyć jakoś butelkę z wodą z plecaczka obok niej, by wylać ją na szmatę, którą przysłoniła sobie usta i nos, zaczynając po podłodze kierować się w bliżej nieokreślonym kierunku, z którego wcześniej dochodziły ją tak soczyste kurwy. Cóż... Na chłopski rozum, oznaczać to mogło jakiś stopień żywotności amatora panien lekkich obyczajów... I najwyraźniej nie tylko, choć to akurat... Nie miało zbytniego znaczenia, gdy na czterech przysunęła się bliżej większej grupy towarzystwa. W większości raczej znienawidzonego, jednak w tym momencie raczej zginąć niemającego. Mimo wszystko, śmierci w pożarze nie życzyłaby nawet własnym wrogom, toteż spróbowała odezwać się na tyle głośno, by przyciągnąć na siebie uwagę. - Ugh... - Jęknęła, starając się zbudować w miarę logiczną wypowiedź i jednocześnie nie udusić, nawet przez mokrą szmatę, dymem. - Spierdalamy. Teraz. Już. Gaśnicą. Zrobią przejście. Kurwa. - Syknęła, zbliżając się do jakiegoś chłopaka... Emrys? chyba tak się zwał, nieistotne zresztą... by pociągnąć go za ramię. - Zabiłeś Matta. Był dobry. Obyś ty też był. Tego wart. - Wydusiła z siebie niekoniecznie przyjaźnie, unosząc się trochę z ziemi, by posłużyć towarzyszowi za ewentualne oparcie, a następnie rzucić w tył w kierunku kurwowego fanatyka. Tym razem już zdecydowanie nieprzyjaznym głosem. - Musimy się stąd wynosić. Teraz. Tak jej nie pomożesz. Wylecisz w pizdu w powietrze. Są inni. Zaraz to zgaszą. Chodź. Ogarnij się, pierdolony Romeo! - Warknęła, cofając się z Emrysem o ten kawałeczek, by szarpnąć Amitiela za kołnierz z całej swej siły, usiłując pociągnąć go w stronę wyjścia. Ot, wiódł ślepy dwóch kulawych... |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 8:33 pm | |
| (Oczywiście, jeśli MG pozwoli)
Zaraz po danym sygnale, Hugh i Henry wbiegli do środka drogą, zostawiając go samego. Jednak nie miał czasu na odpoczynek czy chwilę rozluźnienia. Cały czas miał pozostawać skupiony i czekać na kolejne osoby. Miał nadzieję, że jeśli za chwile się pojawią to będzie wśród nich Maya – cała i zdrowa, oczywiście w granicach rozsądku. Nie, najważniejsze, żeby była żywa. W tamtej chwili nic więcej się nie liczyło. Odsunął się na chwilę od ściany, aby zaraz potem znów do niej podejść. Denerwował się. Postawili wszystko na jedną kartę, którą wybrali w ciągu paru minut, pod wpływem emocji i tych wszystkich wydarzeń. Może nie myśleli racjonalnie, ale wtedy nie było na to czasu. Zbyt długie zastanawianie się nigdy nie przynosiło dobrych efektów, bo z czasem zaczynało wątpić się w każde z rozwiązań. Musieli zdać się na własną intuicję i korzystać z tego, co mieli pod ręką, a, w gruncie rzeczy, byli średnio przygotowani. Tak naprawdę żaden z nich nie mógł przewiedzieć, że właśnie tak to się skończy. Przejęcie roli strażaka? W życiu nie pomyślałby, że do tego dojdzie. Nigdy nie miał nic przeciw szarej codzienności i spokojowi, a teraz po raz kolejny bawił się w superbohatera, co powoli go męczyło. Może gdyby miał jakieś przebranie i wyjątkową moc, bardziej spodobałaby się mu ta akcja. Niestety był świadomy, że nie ma w nim nic oryginalnego. Był zwyczajnym mechanikiem, który porwał się z motyką na słońce i który nie potrafi nawet pomóc najbliższym. Z zamyślenia (a jednak znalazł chwilę na odreagowanie) wyciągnął go czyjś głos. Tym razem był on dziewczęcy, ale nie należał do tej, której oczekiwał. Mimo to chwycił mocniej gaśnicę i znów rozpylił jej zawartość na płomienie, na chwilę zmniejszając ich objętość. – Biegnij! – krzyknął może niepotrzebnie, ale tak na wszelki wypadek. Zaraz potem ukazały mu się sylwetki paru osób zmierzających w jego kierunku. Zauważył wśród nich blondynkę, pomagającą chłopakowi. Kiedy zbliżyli się, przechwycił od niej chłopaka (Emrys?), przytrzymując go. – Na zewnątrz, szybko! – rzucił, starając się przebyć te kilka kroków w odpowiednim tempie. Ledwie wyprowadził ich z poduszkowca, posadził trybuta na ziemi i sam pobiegł z powrotem, czekając na Hugh i Henry’ego. Jedno rzuciło mu się w oczy szczególnie. Nie było wśród nich Mayi.
Ostatnio zmieniony przez Tyler Dawson dnia Pią Lis 07, 2014 9:28 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 8:57 pm | |
| (nie chcemy namieszać, więc jeśli wszystko jeśli MG uzna za odpowiednie c:) Coraz bardziej brakowało powietrza. Randall miał wrażenie, że jego płuca zaraz wybuchną, a przewiązany na twarzy materiał czy chodzenie skulonym pomagało jedynie w bardzo niewielkim stopniu. Mimo to nie poddawał się. Skoro on zaczynał się dusić, z trybutami mogło być o wiele gorzej, a on nie zamierzał ich tak po prostu zostawić. Był za nich odpowiedzialny, bał się o ich życie jak ojciec boi się o swoje własne dzieci. Mimo że w ogóle ich nie znał, to po części on zapędził ich do poduszkowca. To on nim sterował, kiedy ten rozbił się na ziemi. I teraz to on wszedł do samej siedziby diabła, dał im nadzieję i nie mógł teraz zawieść. Gdyby którekolwiek z nich zginęło, Hugh nie mógłby się po tym nie pozbierać. Wyrzuty sumienia zżarłyby po żywcem, a on pewnie nawet nie próbowałby walczyć, w całości się im poddając. Odsuwał skrzynię kawałek po kawałku, marnując jeszcze więcej powietrza i energii. Kątem oka dostrzegł blondynkę zabierającą chłopaka, który znajdował się obok nich i uśmiechnął się sam do siebie, że postanowiła go posłuchać. Miał nadzieję, że Henry i dziewczyna zajmą się resztą, gdy on tym czasem siłował się z metalowym cholerstwem… które w końcu odsunęło się na tyle, aby dziewczyna mogła spokojnie wyjść. Jeśli oczywiście była w stanie ruszać nogami. Mężczyzna zaczął kaszleć czując, jak dym wyżera mu płuca. Oczy na chwilę zaszły mu łzami, szybko jednak przypomniał sobie, dlaczego się tam znalazł. Nie miał czasu, widział już sylwetki zmierzające stronę czekającego na zewnątrz Tylera. Z każdą chwilą zagrożenie rosło, ogień rozprzestrzeniał się, a on nie mógł czekać, aż dziewczyna da jakikolwiek znak, iż może iść sama. Nie zastanawiając się dłużej, podszedł do niej, zarzucając jej rękę na swoją szyję i podnosząc do góry. Była drobna i lekka, więc niesienie jej nie sprawiało mu prawie żadnego wysiłku. - Zabieramy się stąd – rzucił do niej, szybkim krokiem kierując się w stronę ściany ognia. Było cholernie gorąco i miał wrażenie, że zaraz się roztopi. Czuł także krew trybutki, która ściekała na jego ramię, ale to było najmniej ważne. Liczyło się wydostanie z płonącej maszyny w trybie natychmiastowym – Tyler! – wrzasnął, próbując wyczerpując chyba ostatnie zasoby powietrza. Kiedy zobaczył twarz towarzysza, gdyby mógł odetchnąłby z ulgą, a gdy ogień zmalał wyskoczył na zewnątrz, odbiegając od poduszkowca jak najdalej mógł. W oddali zobaczył siedzącą na trawie jedną z trybutek i to właśnie w tamtą stronę się skierował. Niesioną na rękach trybutkę położył na ziemi, ściągając z twarzy fragment koszuli kaszląc przeraźliwie i nabierając do płuc hausty powietrza. Teraz musieli tylko jak najszybciej dotrzeć do siedziby a z tego, co wiedział, znajdowali się niesamowicie blisko. Nie chciał jednak cieszyć się na zapas, wszystko mogło się jeszcze zmienić i obrócić na ich niekorzyść. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 11:10 pm | |
| Im mocniej palił się poduszkowiec, tym częstsze stawały się niewielkie wybuchy, powstające w trakcie zajmowania przez pożar kolejnych partii łatwopalnych materiałów, których - jak się okazało - było na pokładzie całkiem sporo. Jedna z takich eksplozji wstrząsnęła maszyną tuż przy Alexie i Daisy, powodując zniszczenie już i tak nadszarpniętej konstrukcji. Ostry fragment metalu, wcześniej przygniatający nogi dziewczyny, wbił się mocniej, uszkadzając już nie tylko mięśnie, ale również tętnicę i powodując obfity krwotok. Czegokolwiek nie robiłby chłopak, nie miał szans jej uratować - po zaledwie kilkudziesięciu sekundach straciła przytomność, by nigdy więcej już jej nie odzyskać.
Hugh udało się skutecznie ugasić rękaw Delilah. Tkanina była mocno zwęglona, część sztucznego tworzywa uległa nadtopieniu, póki co dziewczyna nie czuła jednak bólu od oparzenia (adrenalina? oby nie uszkodzone nerwy) i zachowała przytomność umysłu, dzięki czemu udało jej się wyprowadzić na zewnątrz Emrysa oraz Alexa (jeśli zdecydował się na odejście od umierającej - i nieprzytomnej już - Daisy). Całej trójce udało się wydostać na zewnątrz bez nowych obrażeń, nie licząc się tlącej lekko nogawki Emrysa.
Opróżnianie skrzyni z butelek z wodą zajęło Hugh sporo czasu - choć w końcu udało mu się odsunąć ciężki przedmiot i podnieść Pandorę, to dziewczynka była już wtedy nieprzytomna - świadomości pozbawiło jej zarówno silne krwawienie z ucha (a jednak nowa rana), jak i dym, coraz szczelniej wypełniający poduszkowiec i płuca znajdujących się w nim ludzi. Oboje - Pandora i Hugh - wydostali się z maszyny dosłownie w ostatniej chwili - ledwie stopy Hugh dotknęły trawy Ziem Niczyich, potężny (i ostatni już) wybuch pogrzebał w ogniu i dymie poduszkowiec oraz wszystkich, którzy zostali w środku.
Henry'emu udało się odciąć pas przytrzymujący Lucy oraz wynieść (nadal nieprzytomną) dziewczynę na zewnątrz. wyprzedzili Hugh i Pandorę dosłownie o ułamki sekund, również opuszczając poduszkowiec w ostatniej chwili. Tyle szczęścia nie miał jednak Raphael - wybuch nastąpił, kiedy chłopak wciąż znajdował się w środku, skręcona kostka i nóż między żebrami nie pozwoliły mu na szybkie poruszanie się, ale przynajmniej nie miał doświadczyć uczucia palenia żywcem. Przelatujący kawałek metalu pozbawił go przytomności, której już nigdy nie miał odzyskać.
Hugh, Tyler i Henry - znajdowaliście się w poduszkowcu najdłużej, najdłużej byliście też narażeni na zatrucie dymem. W Waszych organizmach jest sporo toksyn, których właśnie się pozbywacie, długo wymiotując w towarzystwie nieprzyjemnych zawrotów głowy. Pandora - uderzenie w głowę spowodowało krwawienie wewnętrzne. Możesz odzyskać przytomność jeszcze na kilka minut, ale będą to raczej pożegnalne posty. Lucy - póki co nadal jesteś nieprzytomna i nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić w najbliższym czasie. Emrys - chociaż Twoja nogawka się tli, nie masz żadnych dodatkowych obrażeń. Zawroty głowy utrzymają się jeszcze przez kilkanaście minut. Alex - jeśli zdecydowałeś się na opuszczenie poduszkowca, wciąż żyjesz. Oby w Kolczatce był ktoś, kto potrafi wyciągać pręty z ran. Libby, Maya, Delilah - Wasz stan jest póki co bez zmian. Raphael i Daisy - podobnie jak Pandora możecie napisać jeszcze po jednym, pożegnalnym poście.
Dziękuję wszystkim za misję, a zwłaszcza organizatorom, tj. Gwen, Libby, Hugh, Henry'emu i Tylerowi. Angaż w fabułę niesamowity, doceniam i stawiam za przykład, a w nagrodę pozwoliłam sobie dodać każdemu 100 PMG.
Oczywiście możecie pisać dalej, opatrywać rany, oceniać szkody i udawać się w stronę Kolczatki, MG będzie interweniował w razie potrzeby, ale główną część odbicia można chyba uznać za zakończoną. W podziemiach znajdziecie schronienie i podstawową pomoc medyczną, chociaż dowódca pewnie nie będzie zachwycony niezapowiedzianą dostawą zbiegów. :>
Jeśli chodzi o konsekwencje przewrotu, Panem może już niedługo spodziewać się oficjalnego komunikatu od władz (na pewno jeszcze przed remontem i przeskokiem), także stay tuned.
|
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pią Lis 07, 2014 11:54 pm | |
| Naprawdę szczerze liczył na to, by wszystko się powiodło. Mocno pragnął być już pewnym, że nic mu nie grozi, że będzie żył i niedługo spotka się z ojcem. Tylko o tym myślał, kiedy został sam pod chłodną ścianą poduszkowca, odprowadzając wzrokiem ranną kobietę i mężczyznę, który jej towarzyszył. Wiedział, że wszystko idzie nie tak, jak sobie zaplanowali. Almy Coin brakowało na pokładzie, a w dodatku lot pojazdu był wyczuwalnie nierówny, co znaczyło, że maszyna była uszkodzona. Zagadkę stanowiło tylko to, jak poważnie i czy przynajmniej zdążą gdzieś się schronić… przed poszukującymi ich Strażnikami Pokoju chociażby, przypuszczał, że kobieta, która prowadziła negocjacje, nie będzie potrzebowała zbyt wiele czasu na to, żeby poderwać wszystkich swoich ludzi do poszukiwań. Wszystko wskazywało na to, że jeśli przeżyje, będzie ściganym zbiegiem. Po prostu cudownie. Ale, z drugiej strony, lepiej jest być zbiegiem i żyć, niż zostać zabitym przez przyjaciela na Arenie. Emrys westchnął głęboko, przymykając oczy i opierając się głową o ścianę. W tym momencie chyba nie miał ochoty na rozmowy z nikim. Za bardzo się martwił, znowu był za bardzo roztrzęsiony, by z kimkolwiek zamienić choćby słowo. Zdawał sobie sprawę, że naprawdę źle byłoby, gdyby nerwowo zaczął się przechadzać tam i z powrotem. To nie buduje dobrej atmosfery. Tak samo jak gdybanie na głos, jak bardzo uszkodzony może być poduszkowiec. Powinien raczej się skupić na… w sumie nie bardzo wiedział na czym. Chyba na wszystkich innych głupotach, tylko nie na tym, że coś może pójść źle. Powinien jednak pamiętać o dziwnej zasadzie, że jeśli coś ma pójść źle, to na pewno pójdzie. Nagle rozległ się ogłuszający huk, krótki rozbłysk światła i poczuł, jak coś z wielką siłą odrzuca go na przeciwległą ścianę. Chwilę później poczuł również ostry ból nosa i łuku brwiowego, nie musiał też długo czekać, żeby wyraźnie czuć ciepłą krew spływającą mu po twarzy. To nie był dzisiaj pierwszy raz, odkąd innych wybuch go ogłuszył, a w połączeniu z silnym ciosem w głowę, jego organizm chyba postanowił się zbuntować. Nie potrafił utrzymać równowagi, miał ogromne trudności ze wstaniem, więc ostatecznie został na kolanach, zamykając oczy i czekając, aż zawroty głowy choć trochę mu przejdą. Na razie nie otwierał oczu, więc nie widział, co komu się stało, czy ktoś zginął i w jakim kto był stanie. Usłyszawszy głośne klęcie Alexa i błagalne krzyki Raphaela, mógł wywnioskować tylko tyle, że dwaj trybuci żyją, a Lucy potrzebuje pomocy. Daisy też musiała przeżyć, skoro Amitiel nie krzyczał, że jest inaczej. A Maya? Próbował się podnieść, ale nie był w stanie. Świat wirował mu przed oczami i ten stan póki co nie chciał mijać. Wiedział, że powinien teraz raczej leżeć w bezruchu, bo prawdopodobnie doznał wstrząśnienia mózgu, ale nie mógł, skoro wiedział, że ktoś tam potrzebuje pomocy. I że skoro nastąpił jeden wybuch, to drugi, po którym już pewnie nikt żywy nie zostanie w środku, jest tylko kwestią czasu. Należało więc jak najszybciej się stąd wynieść. Zwłaszcza, że w zadymionym i dusznym poduszkowcu prawie nie dało się oddychać. Słyszał, że ktoś pomaga trybutom wydostać się na zewnątrz, ale sam nie otrzymał jeszcze żadnej pomocy, chyba nikt go nie dostrzegł. Już miał zacząć szpetnie kląć, kiedy nad jego głową rozległ się kobiecy głos. Kiedy uniósł głowę, z trudem dostrzegł, że była to Delilah. Chwiejnie się podniósł, kiedy szarpnęła go za ramię, ale musiał cały czas się jej trzymać, żeby w ogóle ustać na nogach. – Dziękuję – wydyszał słabo, ale z wdzięcznością, uwieszając się na ramieniu dziewczyny może zbyt mocno, ale inaczej pewnie od razu by się przewrócił. Słyszał, jak zwracała się do Alexa i miał ochotę coś dodać, ale ostatecznie stwierdził, że lepiej jest nie ryzykować i skupić na wyjściu. Skoro Alexander jest przytomny, to na pewno sobie poradzi. Kiedy przeszli parę kroków, pojawił się jakiś mężczyzna z gaśnicą. Uporał się z płomieniami torującymi przejście, po czym znalazł się przy nich i uwolnił Delilah od przykrego pewnie obowiązku wyprowadzenia go na zewnątrz. Już wkrótce wylądował na kolanach na ziemi. Zdecydowanie zbyt blisko poduszkowca, jak zauważył po rzuceniu krótkiego spojrzenia w kierunku pojazdu. W głowie kołatała mu już tylko jedna myśl – żeby być jak najdalej wybuchu. Dlatego też mozolnie ruszył na czworakach naprzód. I chyba dobrze zrobił, bo już wkrótce rozległ się wybuch, przypuszczalnie już ostatni. Z jego powodu Emrys przysiadł na trawie i z trudem odwrócił się do tyłu. Chyba tylko w powodu zawrotów głowy, które zmuszały go do patrzenia nisko, zauważył, że jego nogawka się tli. Skrzywił się i zaczął dusić mały pożar rękawem marynarki, robiąc to jednak dość nieporadnie, nie potrafił dobrze wycelować, nie kiedy cały czas miał potężne zawroty głowy. I nie kiedy zerkał co chwilę w stronę poduszkowca, próbując zauważyć Alexa z Daisy, Mayę, Lucy, Raphaela i Pandorę. Każdego, kogo nie widział wychodzącego z poduszkowca. Miał jedynie pewność, że Delilah przeżyła. |
| | | Wiek : 14 Zawód : mała miss Przy sobie : krótki mieczyk, mały zestaw bandaży i plastrów, tabletki do uzdatniania wody, paczka z jedzeniem, kompas, trzy noże i super-widelec z zastawy, pieczeń i parę owoców, świeczka x2 Obrażenia : siniak z tyłu głowy, naderwana małżowina
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Sob Lis 08, 2014 10:34 pm | |
| Koniec zawsze wydawał mi się taki odległy. Zawsze miałam pojęcie o tym, że gdzieś tam w przyszłości istniało zakończenie mojej historii, być może jasno zarysowane już przez przeznaczenie, zanim jeszcze pojawiłam się na świecie; ale nawet teraz, na arenie, wydawało mi się, że znajduję się poza zasięgiem śmierci. Od samego początku byłam przekonana, że to ja będę stała na podium ze złotymi liśćmi laurowymi wpiętymi we włosy. Miałam jeszcze tyle do zrobienia i tyle do udowodnienia. Wyobrażałam sobie, jak staję przed moją mentorką i w myślach dobierałam już wszystkie słowa, kiedy pokażę jej, że niesłusznie we mnie wątpiła. Teraz jednak każde jej słowo wydawało się być dla mnie okropną przepowiednią i jeżeli byłam na kogoś wściekła, to właśnie na nią. Wiedziała jak to wszystko się skończy, kiedy ja jeszcze żyłam niezachwianą wiarą we własne możliwości. I byłam też wściekła na ludzi, którzy rzekomo przyszli nas uratować. Miałam szansę, może nie byłoby to dokładnie takie życie, o jakim marzyłam, ale miałam szansę na wygraną. Teraz, kiedy ogień szybko zmierzał w moim kierunku, a moje nogi nadal pozostawały skutecznie przygniecione przez ogromną skrzynię, jedyną rzeczą, z której mogłam się cieszyć było to, że nie wypalę się stopniowo, umrę z hukiem i może jeszcze przez parę tygodni moja twarz będzie przyozdabiała strony tabloidów. To było wszystko, na co mogłam liczyć w tym momencie. Zostało mi zdecydowanie zbyt mało czasu, aby mogła przeanalizować wszystkie błędy w moim życiu, a nawet gdybym chciała, to wydawało mi się to zbyt patetyczne na ten moment... w umieraniu nie było żadnej wspaniałości. Zaraz miałam zniknąć, czy ktoś w ogóle zasługiwał na to, aby zaprzątać mój umysł przez ostatnie chwile mojego życia, kiedy strzępy płomieni już prawie zahaczały o moją skórę? Jedyne na czym potrafiłam się skupić, to nieudolne i nerwowe łapczywie nabierane hausty powietrza i usilne próby odepchnięcia od siebie skrzyni. Wszystkie tamowane we mnie prze lata uczucia wydostały się spod grubej warstwy zobojętnienia i uderzyły ze zwielokrotnioną siłą, kiedy zaczęłam się trząść spazmatycznie ze zmęczenia, wyczerpania... i strachu. Łzy pociekły po moich policzkach i zawodziłam żałośnie, chociaż moje jęki nie układały się w żadne wołania o pomoc. Nigdy nie sądziłam, że będę o coś błagać, teraz chciałam litości, której sama nigdy nie potrafiłam okazać. Nie byłam gotowa. Nie zdążyłam nic poczuć i nie miałam pojęcia co się dzieje. Czy to już? Czy jeszcze nie? Krew ściekająca po moim policzku sączyła się obficie, a ja nadal byłam opanowana przez panikę, która ustępowała dopiero stopniowo, kiedy ciemność pojawiała się przed moimi oczami. Wydawała się zaciemniać pole widzenia w ten sposób, że na początku wydawała mi się jedynie ogromnymi i ciemnymi kłębami dymu, może nawet nimi była, nie wiem, bo po chwili nie widziałam i nie czułam już nic. Opadłam bezwładnie na skrzynię. *** Kiedy się obudziłam, poczułam pod sobą trawę, a paznokcie zatopiłam w wysuszonej ziemi, przesypującej się pomiędzy moimi palcami. Coś nadal trzeszczało w tle, a moje włosy były mokre od krwi, w kałuży której teraz zdawałam się leżeć. Ale przez chwilę, wydawało mi się, że wszystko było złym snem. Przez krótki moment wpatrywania się w niebieskie niebo, otępiającego bólu głowy i metalicznego posmaku w buzi, udało mi się odzyskać świadomość i trzeźwość myśli. Dostałam parę sekund na odzyskanie ostatnich myśli i jedyne na co potrafiłam się zdobyć, na tym zapożyczonym czasie, było wypominanie sobie, że kiedykolwiek cieszyłam się na tą przygodę. Nie potrzebowałam nikogo, aby powiedział mi, że nie podniosę się już ziemi. Krztusiłam się własną krwią i płakałam jednocześnie, nie do końca wiedząc nad czym. I jedyne, czego chciałam, to, żebym w tym ostatnim momencie nie była sama. Potrzebowałam, aby ktoś ścisnął moją dłoń i chociaż na chwilę sprawił, że poczułabym się mniej samotna - coś, do czego nie byłam w stanie przyznać się nigdy wcześniej. Chciałam zobaczyć jeszcze raz swoją siostrę, poznać swoją matkę, pocałować jakiegoś chłopca. A zostały ze mną jedynie pojedyncze podmuchy wiatru, głaszczące mnie po twarzy, kiedy rzucałam się w ostatnich konwulsjach. Chciałam myśleć o życiu pozytywnie, i o końcu też, ale nie potrafiłam. Wszyscy mieli rację. Przegrałam, znów. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Sob Lis 08, 2014 11:19 pm | |
| Przez chwilę Randall naprawdę myślał, że zostanie w poduszkowcu na zawsze, udusi się czarnym dymem i umrze. Nie jak bohater, obrońca uciśnionych i wybawca a ten, który pogrzebał ich wszystkich żywcem. Naprawdę chciał uratować tą trybutkę. Trzymał ją pewnie, choć kaszel był coraz mocniejszy. Dym piekł go w płuca, wdzierał się do oczu i ostatnie metry pokonywał na ślepo naprawdę licząc, że wyjdzie z tego cało. Jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie piekło, wtedy miał jego doskonały obraz. Świeże powietrze było wybawieniem. Chwytał je gwałtownie, starał się uspokoić oddech, jednak nie było to łatwe i początkowo wydawało się niemożliwe. Stawiając stopę na ziemi usłyszał wybuch, który zapewne zupełnie zniszczył poduszkowiec, pozostawiając jedynie stertę płonącego żelastwa. Nie miał jednak siły rozglądać się dookoła, wyczerpany i zdyszany parł przed siebie, wciąż trzymając nieprzytomną dziewczynę wierząc, że żyje. W świetle dziennym doskonale widział, że cała jej twarz pokryta jest krwią, jednak przecież nie musiał to być koniec. Wciąż mogli ją uratować. Zaczynał odczuwać zawroty głowy, ale dopóki nie położył jej na ziemi jednocześnie klękając obok, nie za bardzo się nimi przejmował. Chociaż nawet wtedy nasilające się dodatkowo mdłości nie miały znaczenia. Miał wrażenie, że krwi wokół twarzy trybutki przybywało, a on nie mógł nic zrobić. Podświadomie czuł, że to koniec, nawet kiedy zobaczył, że po raz ostatni w życiu uniosła do góry powieki. Próbował zetrzeć chociaż odrobinę czerwonej mazi, aby mogła zobaczyć niebo ponad nią. Ile mogła mieć lat? Nie miał pojęcia, ale jednego był pewien – bez względu na wszystko nie zasługiwała, aby skończyć w ten sposób. Była niewinnym dzieckiem, które powinno cieszyć się swoim dzieciństwem, zamiast walczyć na Arenie i chwytać w płuca ostatni oddech. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Wiedział, że dla niej nic nie ułoży się już dobrze, w szczególności gdy jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Miał wrażenie, że kiedyś przeżywał już ten moment. Patrzył na śmierć, która zabierała kogoś na jego oczach, jednak w tamtym momencie jego serce rozpadało się na miliony kawałków. Wtedy jednak wszystko potoczyło się inaczej, w przypadku trybutki nie było innej możliwości. Odchodziła, z każdą chwilą oddalała się coraz bardziej, a jedyną osobą, która przy niej była był Hugh – zupełnie obcy mężczyzna tak bardzo pragnący ocalić jej życie. Czuł, że długo już nie wytrzyma – trujące opary zaczynały działać coraz mocniej, a mimo to odwlekał odejście, w ostatniej chwili delikatnie ściskając drobną dłoń trybutki. Dlaczego musiała umrzeć, teraz, kiedy byli już tak blisko? Gdyby wiedział, w czym leży problem, gdyby potrafił jej jakoś pomóc… Nie wytrzymał. W ostatniej chwili zerwał się na nogi, zostawiając ją samą, w obliczu śmierci i tak pozostajemy samotni i odbiegł, pochylając się do przodu i wymiotując całą zawartością swojego żołądka. Miał jednocześnie wrażenie, że zaraz się przewróci, dlatego opadł twardo i boleśnie na kolana. Musiał się pozbierać. Musiał się ogarnąć, opatrzyć rannych, nie pozwolić umrzeć nikomu więcej, zabrać ich w najbezpieczniejsze miejsce, które im teraz pozostało. Ale nie mógł, nie był w stanie podnieść się do góry, wciąż zwijając się z bólu, podpierając jedną ręką o ziemię. Miał tylko nadzieję, że ktokolwiek, chociażby Libby, jest w stanie jakoś ich zorganizować. On potrzebował jeszcze chwili, tak długiej, aż nie zostanie mu nic, co mógłby zwrócić. Ale przynajmniej żył, choć wolałby oddać życie tamtej dziewczynce. Głowa pękała mu z każdą chwilą i dość szybko skupił się tylko i wyłącznie na sobie. Ona umarła, ale przecież było jeszcze kilka innych żyć, które wciąż musiał ocalić. A żeby to zrobić powinien zacząć od siebie, doprowadzając się do stanu, w którym będzie mógł stać i mówić bez większych przeszkód.
|
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Nie Lis 09, 2014 1:02 am | |
| Kiedy odnalazła Mayę – żywą i, w gruncie rzeczy, w dobrym stanie – coś w niej odżyło. To coś pewnie było nadzieją, ale jeśli nazwałaby ją po imieniu, logicznym byłoby, że wcześniej musiała ją porzucić. To z kolei było kłamstwem. Zwyczajnie na chwilę o niej zapomniała, wyrzuciła z głowy i zastąpiła strachem. Tylko przez ten jeden moment pozwoliła, aby zwątpienie przejęło nad nią kontrolę i gorzko pożałowała. – Nie? A co innego ci pozostało? – zapytała w odpowiedzi na zarzut dziewczyny. – Wolisz już zacząć załamywać ręce czy może zachować choć odrobinę wiary? Nigdy nie jest tak źle, zawsze może być gorzej – powiedziała. Doskonale o tym wiedziała. Dwadzieścia lat szukała swojej rodziny, wypłakała tyle łez, aby w końcu dowiedzieć się, że żyją i mają się świetnie. Dzisiaj naprawdę ubolewała nad tym, że wtedy tak po prostu się poddała, uwierzyła, że już się nie spotkają. Życie jest przewrotne, w jednej chwili potrafi odwrócić wszystko do góry nogami, aby zaraz potem okazało się, że wcale tak wiele się nie zmieniło. Dlatego właśnie przyjęła, że najlepiej jest nie wyciągać pochopnych wniosków. Nie jeśli gdzieś tam w środku jeszcze tli się ten ostatni płomyk. Przecież nie jeden raz największe pożary zaczynały się od iskry. - Nie, ale mam przeczucie, że największe obrażenia odnieśli ci, którzy są teraz zamknięci w poduszkowcu – odparła banalnie, ale zgodnie z prawdą. Nadal nie opuszczała jej świadomość, że mieli wiele szczęścia. Poza kilkoma drobnymi skaleczeniami nie stało im się dosłownie nic, podczas gdy siedem osób zapewne walczyło o swoje życie. Jakie były ich szanse na przeżycie? Nie potrafiła dokonać oceny. Były statystyki, dane liczbowe, ale wobec prawdziwego problemu stawały się niczym więcej jak kartkami papieru zapisanymi ciągiem znaków. Każdy przypadek był oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, nie istniała zasada mówiąca, kto przeżyje. Można jedynie szukać sposobów, które jakoś zwiększą liczbę żywych. – Może przejdziemy trochę bliżej? – zapytała, a kiedy trybutka zgodziła się, pomogła jej wstać. Potem przeszły parę metrów w ciszy. Libby cały czas obserwowała dymiący poduszkowiec. Kolejne minuty mijały, a nikt nie pojawiał się. Kiedy tylko o tym pomyślała, pojawił się ruch przy maszynie. Nie myśląc wiele, wyprzedziła Mayę i pobiegła w tamtą stronę. Zdążyła dopaść do blondynki w chwili, kiedy dwójka trybutów była już na zewnątrz i chwyciła ją mocno w ramiona. – Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – Przyjrzała się jej dokładnie, ale wyglądała całkiem nieźle. Jednak kiedy zerknęła na trybuta… z nim już było gorzej. Miał twarz brudną od krwi, rozciętą brew oraz wyglądało na to, że nie może wstać. Myślała o tym, co powinna zrobić. Apteczka została w środku, nie miała przy sobie żadnego lekarstwa, bandażu, ani nawet plastra. Wyglądało na to, że jednak im nie pomoże. Kiedy chciała zapytać, co z resztą, z wnętrza wypadli Henry, potem Tyler i Hugh. Odruchowo chwyciła ramię blondynki i pociągnęła ją kawałek dalej. Chyba dobrze zrobiła, bo zaraz potem poduszkowiec (a raczej jego resztki) wybuchł całkowicie, stając się stosem bezładnych kawałków metalu. Ale to jeszcze nie był koniec. Wyciągnięci trybuci, czyli szóstka, licząc z Mayą, wymagali pomocy. Widząc, że jej brat zajął się już jedną oraz że dwie dziewczyny są w stanie stać o własnych siłach, obejrzała resztę. Wcześniej jednak wzięła plecak od ciemnowłosej i szybko przejrzała jego zawartość. Wodą utlenioną przemyła rozbity łuk brwiowi Emrysa, rękę Alexandra zabandażowała razem z prętem tylko po to, aby ją usztywnić, upewniła się, że Lucy nadal jest nieprzytomna, ale oddychająca, więc ułożyła ją jeszcze na chwilę w pozycji bocznej. Na koniec zdjęła swoją apaszkę, złożyła ją w trójkąt, a potem założyła Mayi bardzo prowizoryczny temblak na złamaną rękę. Pozostał jej jeszcze Henry i Hugh, którzy może nie byli jeszcze gotowi na pomoc. Odwróciła się, widząc, w jakim stanie jest jeden z Randallów. Dopiero gdy sam wstał, podała mu wodę i chusteczkę, to samo zrobiła z Winstonem i Tylerem, jednak potem uwagę znów skupiła na starszym bracie. – Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, nie obwiniaj się – powiedziała, patrząc na Pandorę, leżącą w kałuży własnej krwi. Było jej przykro i pewnie wkrótce cała zgroza sytuacji dotrze do niej w pełni, ale teraz jeszcze nie mogła przełączyć się na tryb uczuciowości i pewnie dlatego nie potrafiła postawić się w jego sytuacji. – Hugh, próbowałeś i część uratowałeś. Jesteś tylko człowiekiem, nie mogłeś dać im więcej. Teraz musimy doprowadzić sprawę do końca i zabrać ich w bezpieczne miejsce – popatrzyła na niego poważnie, a potem poklepała lekko po ramieniu. Nie mogła zdobyć się na więcej i chyba nie chciała.
|
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Nie Lis 09, 2014 2:02 am | |
| Kiedy wrócił na swoje miejsce, wszystko było po staremu – ogień, dym, gaśnica i głosy dobiegające zza ściany ognia. Głosy uchodzącego życia, skwierczącej skóry i rozpaczliwych oddechów. Denerwował się jeszcze bardziej. Skoro Maya nie wybiegła teraz, o własnych siłach, oznaczało to, że jest w kiepskim stanie. Co mogło jej się stać? Właściwie wszystko. Widział masę czarnych scenariuszy, a każdy zdawał się równie możliwy, a to mu nie pomagało. Na zmianę przesuwał się i odsuwał od płomieni, próbując bezsensownie zobaczyć cokolwiek. W tamtej chwili nienawidził się za to, że stoi i w miejscu i po prostu czeka, podczas gdy ona może już umiera. Najchętniej porzuciłby to wszystko i sam tam wbiegł. Musiał jednak się opanować i zaufać Hugh oraz Henry’emu. Chyba nie zostawią jej tam, prawda? Wiedzieli, ile dla niego znaczy. Czy jeśli okaże się, że już po wszystkim, zostawią ciało dziewczyny i jedynie powiedzą mu, że nie dało się nic zrobić? Chyba powoli wariował. Tak, kategorycznie odbiło mu. Zacisnął dłonie na metalowej powierzchni, ale nie była ona na tyle chłodna, aby sprowadzić go do pionu. Właściwie to powoli stawała się gorąca, lecz ciepło nie działało na niego. Nie czuł nic poza okropnym uczuciem pustki i bólem. Nie zwracał uwagi nawet na to, że dym zwyczajnie zaczynał go dusić. Znów stawał się obojętny na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. Powoli go to wyniszczało. Świadomość, że uwolnił ją, a potem tak zwyczajnie skazał na pastwę ognia. Nie wybaczy sobie tego nigdy. Nagle zorientował się, że ktoś go woła. Otworzył szerzej oczy, słuchając głosu, który stał się jego kotwicą trzymającą go przy zdrowych zmysłach. Ostatnia szansa, nadzieja. Na chwilę przymknął powieki, żeby potem znów je otworzyć. Po raz ostatni otworzył gaśnicę, pokrywając jej resztką płomienie. Było dokładnie tak jak wcześniej – ogień na chwilę zmniejszył się, a już po chwili pojawiły się dwie sylwetki. Henry niosący dziewczynę o kolorowych włosach i Hugh z blondynką. W tamtym momencie czas stanął w miejscu. Chciał wbiec do środka i nie ważne, czy zostałby pogrzebany żywcem. Wówczas nic już się nie liczyło. Cały sens tego świata nagle gdzieś zniknął. Nie, ten świat rozpadł się na dobre. Nie ostał się już ani kawałek powierzchni, na której mógłby zostać. Resztę widział jak przez mgłę (albo dym?). Hugh zagrodził mu wejście, po czym stanowczo zaczął wypychać go na zewnątrz. Walczył chwilę, próbując wejść prosto w płomienie, a potem po prostu opadł z sił, jakby nagle przemienił się w bezwładną lalkę. Nie wiedział, jakim cudem porusza się o własnych siłach, ale chciał już tylko położyć się i umrzeć. Sam, bez tego wszystkiego, bez głosów, ludzi. Najlepiej w jakimś cichym miejscu, gdzie nikt by go nie znalazł. Było mu niedobrze, a kiedy przekroczył próg poduszkowca, poczuł się jeszcze gorzej, jakby świeże powietrze tylko pogorszyło jego stan. Być może zatęchłe oddechy byłyby o wiele lepsze, bo wreszcie zdał sobie sprawę, że się dusi. Kręciło mu się w głowie, a żołądek skurczył się gwałtownie. Mimo to nie upadł na ziemię, którą wstrząsnął już kolejny wybuch. Jednak ten był niczym wobec wybuchu, który rozległ się w nim samym. Maya żyje. Patrzył na nią, nie wierząc własnym oczom. Stała – cała i zdrowa w tej zachlapanej krwią sukience – i po prostu patrzyła. Na niego. Dlaczego tak po prostu stała i patrzyła? Nie zarejestrował momentu, w którym się poruszył, ale potem czuł ją przy sobie. Serce przy sercu, skóra przy skórze. Był świadomy każdego oddechu, najmniejszego drgnięcia oraz zapachu. Teraz już wiedział, że zwariował. Czy tak zachowywał się w pełni zdrowy człowiek? Nie zwracał uwagi na nikogo ani niczego, opierając swoją ciężką głowę o jej. Musiał być przekonany, że jest tuż obok niego naprawdę. Żółć podchodziła mu do gardła, ale nie wiedział, czy to z tego całego strachu, szczęścia, czy z jeszcze innego powodu. – Jak to zrobiłaś? – zapytał cicho, nie zdając sobie nawet sprawy, że ona prawdopodobnie nie wie, o co pytał. Zaplótł ramiona wokół jej talii, przyciągając ją jeszcze bliżej. – Nie ważne. Nigdy więcej – wyszeptał jeszcze zanim się odsunął, aby na nią popatrzeć. Nie rozumiał, czemu czuł się tak cholernie źle. Była tu przecież - ciemne włosy, zielone oczy i usta, których smaku nie zapomniałby do końca życia. Jedno wiedział na pewno - do momentu dotarcia do Kolczatki, nie zostawi jej ani na chwilę.
(W następnym poście opiszę skutki pożaru, MG c: )
|
| | |
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki | |
| |
| | | | Skradziony poduszkowiec Kolczatki | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|