|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Nie Lis 09, 2014 1:21 pm | |
| Wiedział, że jest dzieckiem szczęścia. Zawsze osiągał to, co sobie ubzdurał w swoim młodzieńczym i żywym umyśle. Niezależnie, czy chodziło o jakiś małostkowy bunt - naprawdę obecnie bardzo to go śmieszyło - czy o zdobycie czegoś, co dla normalnego nastolatka było pełnią życia. Nie był przecież socjopatą, który nie potrzebował towarzystwa ludzi. Wręcz przeciwnie, kontakt z nimi - nawet ten najbardziej podskórny i fizyczny - sprawiał, że Alexander żył. Po swojemu, gniewnie i zapalczywie (świecznik nadal gdzieś mu towarzyszył), ale to upewniało go tylko w tym, że mu zależy. Powinien być bardziej ostrożny w tym. Zdać się na racjonalne myślenie, które nakazywało mu stąpanie krok po kroku. Przynajmniej tak mu się wydawało.... Jeszcze wczoraj, kiedy patrzył po raz pierwszy na Daisy i dowiadywał się, że i po nią przyszli, żeby stała się jego wrogiem. Całkiem filmowa historia, przed którą powinien bronić się rękami i nogami. Miał szansę. Tak bardzo nienawidził każdego strzępka jej złotego ciała, oburzały go jej długie włosy (a potem je ścinał praktycznie na zero), porażała go jej czysta głupota, którą popisywała się zawsze po otwarciu silikonowych ust. Nic szczególny, ot, dziewczyna, która niegdyś wyrwała mu serce z piersi - tak jakby ten narząd poza tłoczeniem krwi miał jeszcze jakieś magiczne funkcje - i pobawiła się nim, wyrzucając wreszcie na śmietnik. Ciekawe, czy na składowisku odpadów nadal unosił się ten pierdolony zapach stokrotek. Tak bardzo mu wroga wówczas, że żywił tę urazę przez lata, nie angażując się całkowicie w Raphaela. Nie przyznał się przed nikim, że to, co stało się wtedy w szpitalu było jakimś milowym krokiem w jego życiu i każdy kolejny zdawał się za mały, by móc się spalać. Tak przecież lubił. Szybko, intensywnie, autodestrukcja przelewała się przez jego żyły wraz z alkoholem, a ten pierdolony plastik nadal trzymał go w garści, jakby umiał tylko skupić się na jej sztucznym pięknie, choć to i tak było spore uproszczenie. Kochał ją, nienawidził, wrzeszczał całym swoim nastoletnim organizmem z burzą hormonów, żeby w końcu dała mu spokój i odeszła, ale nic takiego się nie działo. Wyśnił sobie to palące uczucie wstrętu do niej i wtłaczał go codziennie w swój umysł, wykonując syzyfowe prace (nawet nie wiedział, kim był ten gość), by nad ranem nie gryźć nadgarstków z tej palącej tęsknoty. Prawie mu się udało. Na Igrzyskach pomiatał nią bardzo, wiedząc, że będzie chciała wykorzystać ich znajomość, żeby przetrwać. Nie był idiotą, żeby dać się nabrać na te wielkie zaszklone oczy, które tylko jego spojrzenia unikały, na ruchy ciała - nagle spiętego jego obecnością - i na drżenie palców, które nagle splatał z własnymi. Nie mógł znowu przeżywać tej samej karuzeli, z którą już niegdyś zszedł z potwornym bólem głowy i kacem. Nie mógł. A potem się zakochał. Filmowa opowieść osiągnęła punkt krytyczny i może gdyby jeszcze na domiar złego - był już buntownikiem i skazanym na śmierć - stał się romantykiem, to może zacząłby szeptać jej do ucha, że ją kocha i że uciekną, a śmierć nie jest końcem. Z tym, że nadal pozostawał przerażonym gówniarzem, któremu zatrzęsły się nogi, kiedy zobaczył ją wtedy w szpitalu i mogła jego strach wziąć za pogardę. Nie wypowiadał więc wielkich słów, kiedy powoli rozbierał ją z niepokoju przed Areną i ścinał jej długie włosy. Zero wyznań, zero gwarancji, zero jakichkolwiek planów na przyszłość, bo musiałby być idiotą, żeby wieszczyć im finał w wieku dziewiętnastu lat. Tylko to niepokojące uczucie pewnej stałej niezmiennej w jego życiu, coś w stylu zdefiniowania jego osoby przez tę blondwłosą istotę, która szczebiotała radośnie w programie Bergsteina i która spała z nim w jednym śpiworze. Pewność, że jej odejście sprawi, że porzuci wszystko i pójdzie za nią. Uczucie, które nakaże mu jej bronić przed wszystkim, bo tak robił zawsze, niezależnie od tego, czy byli przyjaciółmi czy już spóźnionymi kochankami. Z tą myślą wsiadał do szybowca i z tą myślą próbował ją uwolnić, nie zważając na krzyki blondynki, której wytłukł pół sojuszu. Urocza sceneria przed wybuchem, która nie zajmowała go wcale. Każdy był tłem, został tylko pieprzony metal, który wbijał się w jej nogi...To wyglądało jak kurewska karma. Niegdyś dzielił ich ją wypadek i teraz to właśnie wracało, gdy zaciskał palce, próbując sobie poradzić. Samotnie. Nie mógłby poprosić nikogo o pozostanie z nim tutaj. Nawet w chwili, kiedy waliła się misterna konstrukcja i Daisy pozostawała uwięziona w kleszczach śmierci, wierzył. Nie dlatego, że miłość wszystko zwycięża i że mają mieć szczęśliwe zakończenie. Alexander zawsze był dzieckiem szczęścia i zawsze dostawał to, czego chciał, a wiedział, że ta dziewczyna (i tylko ta) jest wszystkim, czego pragnie od tego pieprzonego i nieprzyjaznego świata (zabójstwo na Almie Coin przesuwało się niżej w hierarchii). Mógł odpuścić świecznik, Igrzyska, przyjaciół (choć kurewsko by bolało) i zaszczyty, ale chciał zabrać ją ze sobą. Gdziekolwiek. Nie budziła się. Uścisk na jego ręce słabł, klatka piersiowa powoli przestawała pompować powietrze, wszędzie było za dużo krwi. Nie trzeba było być lekarzem, żeby orzec zgon. Zresztą... Nie miał komu go ogłaszać. Nawet kamery nie transmitowały tego odchodzenia. Żadnego huku armat, Daisy żyła w blasku reflektorów i gasła po cichu, razem z jej chłopakiem. Nigdy nie zapytał, czy tak chciała i czy ma ją budzić za wszelką cenę. Nie zdążył nawet dowiedzieć się, jaki jest jej ulubiony kolor i co lubi jeść na śniadanie. Wspomnienia z kiedyś rozmazywały się, a on wstawał na chwiejnych nogach, próbując zaczerpnąć oddech. Dla niej, dziwne, że w takich chwilach potrzeba życia była silniejsza od wszystkiego, nawet od rozpaczy, którą zamknął gdzieś głęboko w sobie. Mógł patrzeć niemal obojętnie na jej spokojną twarz. Nie dotykał jej, ona już odeszła i przypuszczał, że tym razem nie uda się z jego sercem z recyklingu, ale nie mógł o tym myśleć. Jeszcze nie teraz. Jutro, pojutrze, nie opóźni nieuniknionego, ale teraz musiał ją zostawić. Nie miał czasu na zastanawianie się dla kogo przyjdzie mu żyć i kiedy zacznie zbierać te okruchy człowieczeństwa, które jakoś nie chciało do niego wracać. Dlatego ściskał w dłoni świecznik i przemierzał szybowiec, doznając racjonalnego uczucia zawodu, że nie zabrał ze sobą psa i jedyne, co ma bliskiego, to ten pierdolony pręt, który nieznośnie drażnił jego tkanki podskórne. Chyba jednak preferował ból fizyczny, bo kres swoich możliwości osiągnął dopiero wówczas, kiedy wyszedł na powietrze i zobaczył ciało Pandory w kałuży swojej krwi. Pochylił się, zabierając do kieszeni widelczyk od pierdolonego ciasta i przycisnął usta do jej zimnego czoła. Kolejny posąg w ogrodzie osobliwości Alexandra Amitiela. Przebiegł wzrokiem po zgromadzeniu trybutów... i dotarło do niego, kogo brakowało w tym tłumie, ale nie skupił na tym uwagi. Jutro, kiedyś, pewnego dnia zwariuje z bólu, ale na razie chwiał się na nogach, patrząc na swoich zbawców. Za nim płonął szybowiec i jego miłość stawała się popiołem. - Jak ja was kurwa nienawidzę - stwierdził.
|
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Nie Lis 09, 2014 3:04 pm | |
| Początkowo nie odzywała się, zastanawiając się, czy może choć raz w życiu nie powinna zrobić wyjątku i ugryźć się w język. Gdyby mogła, podniosłaby się z ziemi i stanęła na wprost dziewczyny. Niestety jednak, sama nie była w stanie tego uczynić, więc pozostało jej jedynie wpatrywanie się w nią z dołu i poczucie niższości, które wywoływało u niej pewną wściekłoś. Tak, jakby w tamtym momencie nie obchodziło ją to, że żyje, że być może nigdy już nie zobaczy Tylera i że wciąż ktoś jeszcze może chcieć ich pogrążyć. Najważniejsze było to, że tamta nie miała pojęcia, o czym mówi. To nie jej życie legło w gruzach wraz z krótkim ale i treściwym komunikatem. - Poważnie? Zabiłam trzy osoby i sama byłam bliska śmierci. Uwierz mi, że w moim życiu nic już nie będzie takie samo, a tym bardziej dobre – rzuciła, wpatrując się w swoją rozmówczynię. Najwyraźniej jednak walka na arenie i świadomość bycia mordercą nie zmieniły jej nastawienia do życia, a tym bardziej nie odebrały zdolności do posiadania ostatniego słowa w niemalże każdym temacie. - Naprawdę? – roześmiała się sucho, patrząc na płonący poduszkowiec. Czy Libby naprawdę sądziła, że Griffin była na tyle głupia aby nie wiedzieć, że większość trybutów znajdowała w samym środku płonącej maszyny, gdzie ich szanse na przeżycie były naprawdę niskie – Zawsze myślałam, że ogień nie byłby w stanie skrzywdzić ludzi – dodała, znów przenosząc na nią wzrok – Wszystko jedno – burknęła, ale tamta najwyraźniej potraktowała to za zgodę, gdyż już po chwili Maya stała o własnych siłach na nogach, ze zniesmaczeniem patrząc na swoją złamaną rękę. Ruszyła powoli w stronę maszyny, uważnie ją obserwując. Po jakimś czasie zupełnej bezczynności zauważyła ruch. Pierwsza pojawiła się Delilah pomagając iść Emrysowi. Libby wybiegła do przodu, jednak Griffin, aby nie ryzykować, jedynie przyspieszyła kroku. Odetchnęła z ulgą widząc, że mimo kiepskiego stanu chłopak żyje. Widziała, jak na czworakach czołga się jak najdalej od poduszkowca, więc ruszyła w jego stronę. - Żyjemy – powiedziała, kucając ostrożnie obok, zdrową ręką podpierając się o ziemię. Przyjrzała się jego zakrwawionej twarzy nie wątpiąc w to, że poza szkodami, które wyrządził ogień, ucierpiał także podczas uderzenia. Zauważając, że jego nogawka lekko się tli. Przyklepała materiał do ziemi, ugaszając go i jednocześnie skracając nieporadne starania trybuta, kiedy od strony poduszkowca dobiegł ją przeraźliwy wybuch. Podniosła się, patrząc w tamtą stronę, kiedy jej wzrok napotkał dobrze znaną twarz. Stała, wpatrując się w niego i w tamtej chwili naprawdę dotarło do niej, że żyje. Nie tylko ona, ale i on. Nie za bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Okazało się, że nie musi nic, bo w ciągu kilku sekund znalazł się przy niej, obejmując ją swoimi ramionami. Z gardła wyrwał jej się zduszony okrzyk bólu, kiedy jej ręka dość brutalnie spotkała się z jego ciałem. Wbiła twarz w jego pierś, zamykając oczy i zaciskając zęby, starając się przezwyciężyć ból. Pachniał dymem ,a jego ciało było niezwykle ciepłe. Ale żył. Stał przy niej, słyszała bicie jego serca. Chociaż złamana ręka bolała potwornie, w końcu podniosła tą zdrową, również go obejmując. Cieszyła się, choć nie koniecznie potrafiła to wyrazić. Miała wrażenie, że walka na Arenie trochę ją zmieniła i jeśli przedtem miała problem z wyrażeniem uczuć, teraz wydawało się, że przychodzi jej to jeszcze trudniej. - Magia – powiedziała tylko, nie do końca mając świadomość, o czym było jego pytanie. Kiedy przyciągnął ją bliżej odetchnęła ciężko mając przeczucie, że odbudowanie złamanej kości będzie dość kłopotliwe. Ale nic nie mówiła, nie chciała mu popsuć tej chwili. Nie chciała też popsuć jej sobie, bo kiedy ich ciała wreszcie się spotkały po części zrozumiała, że w te kilka dni zdążyła już za tym zatęsknić. Gdy się odsunął, uśmiechnęła się blado, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. Wtedy podeszła Libby i chociaż apaszka nie dała zbyt wiele, jej ręka znajdowała się w jednym miejscu i nie musiała się martwić, że ktoś przeoczy to uszkodzenie. - Obawiam się, że to nie zależy od nas – rzuciła dobrze wiedząc, że nie za bardzo poprawia mu nastrój. Ale przecież żyli i tylko to powinno się liczyć, prawda?
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pon Lis 10, 2014 1:09 pm | |
| Naprawdę się bałem. Mogłem to już przyznać przed samym sobą, bo wiedziałem, że nie zostało mi wiele czasu, żeby tego żałować. I naprawdę chciałem powiedzieć, że nie żałowałem niczego, ale to też byłoby kłamstwo, a ja miałem już dosyć kłamstw, i nie wystarczająco czasu, żeby wymyślać kolejne. I to mnie przerażało. Patrzenie na rosnący słup czarnego, gryzącego dymu ze świadomością, że tak miałem skończyć. Czarny dym, płomienie, i już nic więcej. Koniec. Prawie jak sen, albo raczej koszmar, i koszmarny ból między żebrami. Bolało jak cholera, naprawdę. Musiałem płacić krwią za każdy oddech, coraz bardziej rzężący i urywany, smakujący miedzią. Krwią? Mdliło mnie na samą myśl o umieraniu i o tym, co było dalej. Czy coś tam było w ogóle? Ciemna kurtyna, migające światełko, śpiewające piękności o białych skrzydłach? A może ogień i jeszcze więcej czarnego dymu, co obiecywała mi moja opiekunka? Po raz pierwszy nie mogłem kupić sobie czegoś za pieniądze, i po raz pierwszy czułem się tak oszukany. Oszukany przez kogo? Przez ojca? Przez matkę? Przez własny skrzywiony system wartości, z którym miało być tak dobrze? Przez los? Nie byłem pewny, kto mnie oszukał, ale chciałem zniszczyć tego skurwysyna. Miałem tylko siedemnaście lat. To chyba nie było zbyt wiele; to chyba stanowczo za mało na umieranie, na płonięcie żywcem z daleka od ludzi, których kochałem. W obliczu ostateczności byłem jeszcze dzieckiem, i naprawdę potrzebowałem matki, która pogłaskałaby mnie po głowie i powiedziała, że będzie w porządku, że wszystko się zagoi. Ale się nie goiło, krew wciąż kapała z rany, na usta wstępowały mi krwawe bąble, i bolało tak strasznie, tak strasznie, mamo, tato! Zróbcie coś, proszę, proszę, zabierzcie stąd te potwory! Nessie? Mała Nessie w czerwonej sukience, tak bardzo chciałem cię przeprosić. Chyba było już za późno na taki tani sentymentalizm, mogłem mieć tylko nadzieję, że Cordelia miała się tobą zaopiekować, inaczej mogłem ją przecież odwiedzać jako duch. Mogłem, prawda? Dobrze, że cię stąd zabrał, Lucy. Mogłem tylko żałować tego, że całowałem cię tak rzadko, że tak rzadko miałem cię na własność. Jak widzisz, miłości nie można kupować za pieniądze. Nie budź się tylko i nie odwracaj, nie pamiętaj mnie takiego. Nie pamiętaj mnie w ogóle. Nie chcę oglądać twoich łez. Alex? Zostałeś już tylko ty. Wynoś się stąd, ty dupku, nie chcę oglądać, jak płoniesz. Idź. Idź. Płonęliśmy już razem wiele razy, wystarczy. Zaopiekuj się nią, zrób w swoim parszywym życiu coś dobrego i zaopiekuj się nią, na mnie już za późno. Pamiętasz, jak kiedyś mówiliśmy o umieraniu młodo? To całkiem do bani. Najgorsza była ta samotność. Chciałem, żeby ktoś był w tej ostatni chwili, nie chciałem być samotny. I bałem się, strasznie się bałem, naprawdę. Maska arogancji zniknęła, może to ogień ją stopił, może nie istniała nigdy, i wreszcie mogłem być szczery. Nie chciałem umierać samotnie. Nie chciałem umierać w ogóle, a już na pewno nie sam. Nie chciałem. Miałem prosić? Błagać? Nie zdążyłem. Cóż, płomienie były chociaż efektowne.
// no to koniec! |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki Pon Lis 10, 2014 11:15 pm | |
| To nie było za wiele. Niektórych ludzi cała ta sytuacja mogłaby zdecydowanie przewyższyć, ale nie jego, nie w tamtej chwili. Zwracając całą zawartość swojego żołądka i starając się powstrzymać wyrzuty sumienia miał wrażenie, że zniósł by więcej. Zrobiłby wszystko, poświęcił własne życie, byle by uratować każdego trybuta. W końcu po to skoczył na głęboką wodę, porwał Almę Coin i zdecydował się zniszczyć arenę. Nie tak miało pójść, nie miał skończyć zginając się z bólu i powstrzymując głos, który podpowiadał mu, że nawalił. Choć nie nawalił – zrobił co w jego mocy, ratował tego, kogo mógł. Wtedy usłyszał znajomy głos mówiący mu, że to nie jego wina. Wyprostował się czując, że w jego żołądku nie pozostało już nic, co mógłby zwrócić. Wziął od siostry, bo tą właśnie okazała się owa właścicielka głosu, wodę oraz chusteczkę i spojrzał na nią lekko przymglonym wzrokiem, uśmiechając się blado. Przepłukał sobie usta płynem, po czym wytarł twarz i nabrał do płuc powietrza. Wciąż było mu słabo, ale nie mógł już dłużej użalać się nad sobą samym. Miał rannych i wycieńczonych trybutów oraz towarzyszy, których należało zaprowadzić w bezpieczne miejsce. - Masz rację – powiedział, a właściwie skłamał, dość lekko, omiatając wzrokiem najbliższą okolicę – Dziękuję – powiedział, patrząc tym razem na dziewczynę, po czym na chwilę położył jej dłoń na ramieniu, aby zaraz odejść w stronę grupy. Jego rola nie dobiegła jeszcze końca. Ich życie wciąż leżało w jego rękach i musiał zrobić wszystko, aby je ocalić – Hej, posłuchajcie mnie – powiedział patrząc po twarzach trybutów i towarzyszy – Nie możemy tu dalej być, musimy przejść w bezpieczne miejsce – dodał, oddychając ciężko i czując, jak jego głowa pulsuje boleśnie – Zorganizujcie się, pomóżcie tym, którzy nie mogą iść o własnych siłach. Tyler – odwrócił się w stronę chłopaka, który wyglądał niemalże tak samo mizernie jak on sam – Jeśli możesz weź tą nieprzytomną dziewczynę – ponownie zwrócił się w stronę większości – Idźcie jak najszybciej możecie, nie oddalajcie się, nie zatrzymujcie i nie zwlekajcie. To naprawdę kawałek, dojdziemy tam w mgnieniu oka ale nie chcę widzieć ani słyszeć żadnego oporu –powiedział stanowczo – Również tam, gdzie się znajdziemy. Jesteście wolni, wyszliście z Areny, ale nie oznacza to, że możecie robić co wam się żywnie podoba – zakończył, biorąc głęboki oddech – A teraz za mną, każdy z nas potrzebuje odpoczynku – dodał jeszcze, podchodząc do ciała trybutki i delikatnie je podnosząc. Nie mógł pozwolić, aby zostało tam na pastwę dzikich zwierząt czy rządu. Poduszkowiec i tak był już wystarczającym znakiem ich obecności tutaj. Poza tym nie wyobrażał sobie, aby mogła tam tak po prostu leżeć. Uniósł ją, prostując się z trudem, po czym ruszył na samym przedzie. Wolał nawet nie myśleć o tym, co powie jego brat gdy ujrzy ich wszystkich w siedzibie Kolczatki. |jeśli nikt (łącznie z MG) nie ma nic przeciwko, to zt dla wszystkich c:
|
| | |
| Temat: Re: Skradziony poduszkowiec Kolczatki | |
| |
| | | | Skradziony poduszkowiec Kolczatki | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|