|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 28 Zawód : porucznik (oficer) Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),
| Temat: Re: Izba przyjęć Pon Lut 17, 2014 9:49 pm | |
| Nic już nie powiedziała, chociaż mruknęła coś tam niezrozumiale pod nosem. Pewnie jakieś ciche przekleństwo. Była zła... Na siebie, bo nie była pewna czy zakręciła do końca kurek od maszynki. Czy może to była wada starego sprzętu i przewrotny los obrał sobie taką a nie inną chwilę. Wieczór, w który pewnie by się urżnęła z Clinem i dała mu wleźć do łóżka. Wieczór, który zamienił się teraz w pasmo domysłów, niepewności, wyrzutów sumienia i bólu. Dymu, który zalegał gdzieś w gardle. Ręce w gipsie. Sali operacyjnej. Po odczekaniu tych, na jej gust ciągnących się w cholere, dziesięciu minut w końcu mogła wyjść. -Dziękuję... Jakby mogła mnie pani później powiadomić... to będę wdzięczna.-powiedziała, mając na myśli oczywiście przebieg operacji. Kiwnęła głową i wyszła z gabinetu, żeby usiąść gdzieś na korytarzu.
/zt x2 |
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Izba przyjęć Nie Mar 30, 2014 11:38 pm | |
| Ten dzień nie był łatwy i przyjemny. Zresztą, który dzień na sali przyjęć taki jest? Każdy poranek wygląda tak samo. Pozornie spokojny, jednak już po kilkunastu minutach okazuje się, że rozegra się prawdziwe piekło. Każdego dnia Shai miała do czynienia z kilkanaściorgiem ludzi, jak i nie ich większą liczbą. Pacjenci byli różni, tak jak ich przypadki. Przynosili ze sobą różne historie, dotyczące danego dnia, a czasem nawet i całego życia. To było nieco dziwne przekonanie, że pielęgniarka w szpitalu jest osobą, która chce wysłuchiwać ich opowiadań. Jednak żeby nie wchodzić w konflikty wszystkie to robiły, Shailene także. Jednak to była ta przyjemniejsza część tej pracy. Właśnie w gabinetach sali przyjęć pracujący tam ludzie dowiadywali się jak mało wiedzą o ludzkich możliwościach. Wychodziło na to, że wiele rzeczy można połknąć, gdzieś się zaklinować czy oparzyć w strasznie dziecinny sposób. Wchodząc do środka nigdy nie było wiadomo komu spojrzy się w oczy i z czym będzie miało się do czynienia. Dlatego też trzeba mieć pozytywne nastawienie i z uśmiechem podchodzić do każdego, nawet najbardziej irytującego pacjenta. Z takim oto podejściem Shai wkroczyła do gabinetu. - Dzień dobry. Nazywam się Shailene Shrader i dzisiaj się panią zajmę – powiedziała, tak jak za każdym razem. Cały czas wpatrywała się w kartę zdrowia pacjentki. Musiała wiedzieć, czy kobieta jest na coś uczulona, czy przewale na coś chorowała. Każda informacja mogła wydawać się cenna. - Daisy? Zgadza się? Co ci dokładnie dolega? – zapytała i po chwili odłożyła kartę na biurko. Zbliżyła się do młodej dziewczyny, która zajmowała łóżko. Na pierwszy rzut oka było widać, co jest nie tak. Jedna z rąk dziewczyny była pełna zadrapań, a prócz tego gołym okiem dało się dostrzec w niej odłamki szkła. - Jak do tego doszło? – dodała szatynka. Shai nie potrafiła spędzać czasu w gabinecie w ciszy. Zawsze próbowała nawiązać kontakt z pacjentem. W końcu musiał on oddać się w jej ręce, więc musiał jej poniekąd zaufać, a ona próbowała zdobyć to zaufanie. - Wydaje mi się, że obejdzie się bez interwencji lekarza. Zaraz oczyścimy rany, opatrzymy i za kilka dni nie powinno być po nich śladu. Ale jeszcze muszę wiedzieć, czy brałaś dziś jakieś leki albo coś się zmieniło jeśli chodzi o twój stan zdrowia od ostatniej wizyty u lekarza? Shailene próbowała być bardzo dokładna w swojej pracy. Wiedziała, że dobry wywiad środowiskowy to połowa sukcesu. W międzyczasie sięgnęła po kluczyk w swoim fartuchu, a potem z jeden z szafek wyjęła cały zestaw medyczny, który będzie potrzebny. Następnie umyła dokładnie ręce, a gdy skończyła, zajęła miejsce naprzeciwko Daisy. - Gotowa? – zapytała z troską. |
| | |
| Temat: Re: Izba przyjęć Pon Mar 31, 2014 10:17 am | |
| Daisy nigdy nie lubiła metafor (i nie rozumiała zupełnie, jeśli takowe pojawiały się w czasie wywiadów z trybutami, idącymi na rzecz; inna sprawa, że raczej nie chciałaby się zagłębiać w porównania kapitolińczyków do bezdusznych morderców), głębokich przenośni i tego typu uduchowionych spraw, nic więc dziwnego, że nie zachwycała się definitywnym nadejściem słonecznej wiosny. Dosłownie i w przenośni; w końcu pożegnała przecież Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej, zostawiła za sobą zniszczone domy, strażników i cały ten koszmar, zamknięty teraz bardzo dokładnie za wysokim murem. O którym nie chciała już nigdy więcej myśleć: dobrze pamiętała, że gdy wywożono ją przez bramę zaciskała histerycznie oczy. Robiła to też za każdym razem, kiedy ruszała w nowe-nieznane miasto, omijając szerokim łukiem część zajętą przez KOLC. Dziecięca naiwność, strach? Może, Daisy jednak nie zastanawiała się nad swoim stanem psychicznym wcale, propozycję rozmów z psychologiem wyśmiała i stanowczo odrzuciła. Do szczęścia wystarczało jej - kapryśnej księżniczce - naprawdę niewiele: wygodne łóżko, ciepły prysznic, drogie kosmetyki i towarzystwo ukochanej Cordelii. Przez pierwsze tygodnie wolności nie rozstawała się z panną Snow praktycznie wcale, pakując się jej do łóżka, trzymając ją za rękę podczas wystawnych śniadań i reagując małą furią, gdy Cord musiała opuścić ich wspaniały dom. Daignaut czuła się w nim odrobinę obco, ale niezrozumiałe przerażenie, które ogarnęło ją po przybyciu tam po raz pierwszy już minęło. Albo zostało wyhisteryzowane zupełnie, bo Daisy reagowała na wszystko dość...nerwowo. Przez pierwsze dwa dni szlochała, dając się umyć, wyleczyć (miała pchły, okropne!), wybalsamować i wypieścić wszystkimi możliwymi odżywkami. Potem przyszedł czas na kompulsywne jedzenie i równie energiczne wymiotowanie na marmurowej podłodze łazienki. Jej organizm nie przyzwyczaił się jeszcze do normalnego życia, regularnych posiłków, ciepła i opieki lekarskiej - w ciągu miesiąca nie przytyła nawet kilograma, skóra dalej była pozbawiona barwnika i straszyła nieskazitelną bielą; jedynie włosy - traktowane milionem zabiegów pielęgnacyjnych - wróciły do dawnej formy. I przyczyniły się do dzisiejszej wizyty w szpitalu. Ostatnie zajęcie tego pięknego dnia, na które osamotniona Daisy miała ochotę. Cordelia gdzieś zniknęła, musiała więc zając się sama sobą, czesząc przed lustrem długie włosy...których pasma zostawały jej w rękach. Takiej paniki Daisy nie odczuła chyba nigdy i właściwie nie pamiętała co stało się pierwsze - czy paniczny wrzask czy rzucanie butelkami perfum w lustra, wiszące nad umywalką. Potem był tylko głośny trzask tłuczonego szkła, pojawienie się cioci i odesłanie na ostry dyżur. Wszystko przy akompaniamencie głośnego płaczu, głośnego krzyku i głośnej awantury, którą Daisy rozegrała z przyjmującymi ją ratownikami. W końcu została sama w pustej sali, leżąc i wpatrując się w sufit. Dziwnie przypominający jej jedno z pomieszczeń w Kwartale, w którym powiesiła się Violet. Dziwne wspomnienia, wywołujące ból brzucha - a może umierała z wykrwawienia? - i znów prowokujące ją do bycia upierdliwym, rozzłoszczonym i kapryśnym dzieckiem. Początkowo nie reagującym na pojawienie się w pokoju jakiejś pielęgniarki. Łypnęła na nią tylko jednym okiem, powracając do tępego kontemplowania sufitu i swojej psychiki. Potłuczonej tak samo jak lustro; myślała, że po powrocie do Dzielnicy Rebeliantów wszystko się ułoży, że wystarczyło zmienić stronę muru, pozbyć się brudu, nałożyć sztuczne rzęsy i ubrać podkradzione Cordelii szpilki i wszystko wróci do normy, ale...tak się nie działo, Kapitol w niczym nie przypominał cudownego miasta sprzed roku, wszyscy przyjaciele Daisy nie żyli albo gnili za murem a w pięknym domu bez kuzynki czuła się niezwykle samotnie. Pewnie rozpłakałaby się rzewnie, ale była w nastroju wyjątkowo buntowniczym. Podniosła się więc w końcu i rzuciła Shailene ostre spojrzenie, odpowiadając dopiero na jej kolejne pytanie. - Wypadają mi włosy. Garściami - powiedziała, siląc się na spokój i podnosząc rękę do swojej głowy, żeby zaprezentować tragiczne kosmyki, wysuwające się jej spomiędzy palców. Ruch ten spowodował jednak jeszcze mocniejsze wsunięcie się szkła w rękę, co przyjęła głośnym syknięciem i przekleństwem, które nie pasowało do delikatnej czternastolatki. Cóż, w Kwartale nauczono ją wielu przydatnych rzeczy. - To mój główny problem. Jak do tego doszło? Przez pierdolonych Rebeliantów, którym znudziło się siedzenie w tej podziemnej szczurzarni jaką był dystrykt szesnasty, i postanowili zepsuć mi życie - kontynuowała coraz bardziej piskliwie; nigdy nie przykładała wagi do historii Panem, nie miała pojęcia w jakim ustroju żyje, co nie przeszkadzało jej w gorącej nienawiści do wroga. Brakowało jej prowokacji strażników, wyzywania Coin na murach i wszczynania awantur; teraz nie miała nawet gdzie tego robić, przesiadując całe dnie w wannie. Wizyta w szpitalu była pierwszym bezpośrednim kontaktem z kimś nie-z-rodziny i pewnie dlatego przyglądała się Shailene uważnie, wręcz niegrzecznie, ignorując jej pytania albo traktując je niezwykle wybiórczo. Dopiero gdy zauważyła sprzęt medyczny, zwróciła uwagę na swoją zakrwawioną rękę. - Mój stan zdrowia? Ach, przez cztery miesiące głodowałam, schudłam kilkanaście kilogramów, moja skóra straciła złoty barwnik, nie mam okresu od prawie pół roku a ostatnia wizyta u lekarza....ha, to zabawne, nawet nie pamiętam - odparła siląc się na dziecięcy, nieco żałosny sarkazm. |
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Izba przyjęć Pon Mar 31, 2014 12:06 pm | |
| Shailene miała nadzieje, że to będzie jeden z tych przypadków, który zaczyna się i kończy w sali przyjęć. Tak jest najprościej, bo nie trzeba szukać głębszych problemów, powodów niedyspozycji. Nie chodziło oto, że dziewczynie brakowało dociekliwości. Była po prostu wyczulona na ludzką krzywdę. Widziała już tyle cierpienia, że najchętniej zrobiłaby wszystko, by zaoszczędzić go innym. Nie zawsze jednak było to możliwe. Czasem, jak tego dnia, zjawiał się ktoś zazwyczaj niepozorny, jednak z większymi problemami niż się mogło wydawać na początku. Dopiero po nieco sarkastycznej odpowiedzi dziewczyny Shai przyjrzała się dokładnie jej karcie. Teraz zorientowała się, że wszystkie zapiski dotyczą okresu jeszcze sprzed rebelii. To oznaczało, że od tego czasu żaden lekarz się nią nie zajmował. Szatynka nie wiedziała jak wyglądało życie w KOLCu, ale obiło jej się co nieco o uszy. Domniemała, że pojęcie „pomoc medyczna” praktycznie tam nie funkcjonowało. Wytłumaczyła sobie zachowanie dziewczyny jej buntowniczym wiekiem i ilością przeżyć, które musiał ją spotkać podczas rewolucji. Z jej punktu widzenia wszystko zapewne zmieniło się na gorsze. Inni zyskali, jednak ona straciła na tym wszystkim. Shailene nie chciała wdawać się w dyskusje na temat rebelii, wiedząc że reprezentują dwie strony barykady, ale nie pozostawiła jej słów bez komentarza. - Rozumiem twoją irytacje i mniemam, że pewnie czujesz się urażona, że ktoś mojego pokroju śmie się tobą zajmować, ale teraz byłabym wdzięczna gdybyś przez chwilę się nie ruszała i nie mówiła. Przelotnie spojrzała na dziewczynę i chwyciła małe szczypce, którymi musiała powyciągać fragmenty szkła. Próbowała pracować z jak największą delikatnością, jednak czasem same chęci nie wystarczały. Później musiała zmienić narzędzie na pęsetę, bo kawałeczki były ledwo co widoczne gołym okiem. Trwało to może dziesięć minut nie więcej. Następnie przemyła dokładnie rany wodą utlenioną. Największą ranę musiała zszyć, jednak reszta nie była taka poważna. Wystarczyły bandaże i plastry. - Skończone. Ale według mnie powinnaś zostać bym mogła ci zrobić ogólne badania – powiedziała od razu nie owijając w bawełnę. W tym czasie myła dokładnie ręce, a następnie pochowała wszystko na swoje miejsce. Przysiadła naprzeciwko dziewczyny. Była od niej niewiele starsza. Daisy bardziej przypominała jej młodszą siostrę. Ich relacje też nie należały do najlepszych. Shai nie do końca wiedziała jak powinna się zwracać do dziewczyny żeby nie została opacznie zrozumiana. - Jesteś blada, wypadają ci włosy i jeszcze brak miesiączki. Może brakować ci czerwonych krwinek w organizmie, czyli możesz chorować na anemię. Wynikałoby to najprawdopodobniej z złego sposobu odżywiania przez taki długi okres. Anemia to niepozorna, ale groźna choroba. Na pewno nieprzyjemna w skutkach – Dziewczyna próbowała mówić opanowanym głosem. Nie chciała wystraszyć młodej dziewczyny, tym bardziej dostrzegając jej złe nastawienie do tego miejsca i ludzi, znajdujących się w szpitalu. Nie diagnozowała też jej, przedstawiała możliwe powody objawów, które przedstawiła jej Daisy. - Jednak te wszystkie objawy mogą mieć także inne podłoże, to tylko moje przypuszczenia. Oczywiście, nie mogę cię zatrzymać tutaj siłą, jednak spędzenie kilku godzin w sali szpitalnej i wykonanie podstawowych badań w zamian za informacje, czy twoje życie jest zagrożone czy nie wydaje się małym poświeceniem – skwitowała na koniec i mimo tej całej nieprzyjemnej sytuacji przymusiła się do delikatnego uśmiechu, chcąc dać dziewczynie znać, że to wszystko tylko tak źle brzmi, a w praktyce nie czeka jej nic strasznego. |
| | |
| Temat: Re: Izba przyjęć Czw Kwi 03, 2014 7:44 pm | |
| Profesjonalizm Shailene mógłby zrobić wrażenie na każdym: pielęgniarka uprzejma, spokojna, wyraźnie ignorująca kapryśnego pacjenta, gotowego do wszczęcia jakiejś awantury przez krzywo ustawiony stojak z kroplówką. Gdyby takową miała - chociaż dość wątpliwie, Daisy wolałaby umrzeć niż dać się pokłuć - chętnie zrobiłaby prawdziwą drakę, ale na razie pozostawała niepodpięta, niezwiązana i w ogóle wolna. Ciężko było więc mówić o jakimkolwiek buncie. Bez barier i ograniczeń nawet osoba tak bezmyślna jak panna Daignault pozostawała bezsilna. Nie potrafiła się do tego przyzwyczaić, w Kwartale łamanie zasad przychodziło jej z dziecinną (dosłownie) łatwością i dawało mnóstwo mściwej satysfakcji. Teraz, po ułaskawieniu i uwolnieniu jej żywot stał się nieco pusty. Oczywiście za żadne skarby świata (nawet za tą nową, cudownie pstrokatą i błyszczącą sukienkę) nie powróciłaby za brudny mur, co nie przeszkadzało jej w byciu w stanie względnej depresji. Początkowy zachwyt wolnością, prysznicem, normalnym ubraniem i zabiegami SPA nieco przygasł, pozwalając na wydostanie się z czeluści daignaultowskiej psychiki małego, autodestrukcyjnego potwora. Ktoś podszeptywał jej o psychiatrze, ale na każdy tekst o tym, że powinna porozmawiać z jakimś doktorkiem od Rebeliantów, dostawała piany: dosłownie. To, że żyła teraz jak Rebeliantka, na terenie Rebeliantów, żywiąc się jedzeniem Rebeliantów, pod jurysdykcją Coin nie znaczyło, że pokochała nowy świat i nowy Kapitol, w jakim przyszło jej żyć. Wbrew pozorom nie była przecież aż taką materialistką i nie sprzedawała swoich poglądów za łaskę. Żałowała, że nie mogła być przy tym prawnym wydarzeniu; wtedy z pewnością wygryzłaby Coin tętnicę, własnymi, bielutkimi (w tej chwili) ząbkami. Chyba, że znów wpadłaby w jakąś dziwną furię, przez którą skończyła na nie aż tak białej kozetce, zaciskając zęby z bólu i zezując na pracującą Shailene. Najchętniej wyrwałaby rękę, ale za dobrze pamiętała chwile przed odcinaniem własnych nóg - tamta przygoda nauczyła ją szacunku do własnego ciała. Postanowiła więc w końcu zamknąć śliczną buzię i tylko jękliwym posapywaniem dawała pielęgniarce znać, że bardzo nie podoba się jej ból, że jest jej niewygodnie, nieprzyjemnie i najchętniej rozpłakałaby się jak pretensjonalny dzieciak, liczący na posmarowaną narkotykiem naklejkę. Bardzo dojrzałe z jej strony, mogła przecież kopniakiem rozsypać cały sprzęt i skazać samą siebie na bardziej bolesne wyciąganie szkła czymś, co wyglądało na narzędzia tortur. Milczała więc z godnością, oddychając z ulgą, kiedy wszystkie zakrwawione kawałki wylądowały poza zasięgiem jej wzroku. Przeniosła go więc na pielęgniareczkę, zaciskając jednocześnie wargi. Nie na długo, rzecz jasna. - Ogólne badania, plaplapla, nie obchodzą mnie ogólne badania. Wiesz, ile osób potrzebuje takich badań po drugiej stronie muru? - weszła dziewczynie w słowo, odruchowo skubiąc drapiący bandaż. Przez chwilę poczuła się jak mała bohaterka, znów wspinającą się na podest i wrzeszcząca do otumanionego tłumu. Aż zaiskrzyły się jej oczy, ciągnęła więc dalej, odrobinę głucha na racjonalne słowa Shai. - Jesteś rebeliantką, tak? Byłaś kiedyś w Kwartale? Widziałaś, co się tam dzieje? Na pewno, więc dlaczego tam nie ma tak cudownej opieki zdrowotnej? - ciągnęła polityczną gadkę natchnionym tonem, wstając chwiejnie z kozetki i przystanęła przed pielęgniarką, obrzucając ją rozognionym spojrzeniem ze swojej niebagatelnej wysokości. - I nie martw się, moje życie jest teraz w najlepszych rękach prezydent Coin - dodała przesłodko, rozglądając się po pomieszczeniu. Jasnym, względnie czystym i...dobrze zaopatrzonym. Chwila, przebłysk pomysłu i...cóż, Daisy nigdy nie planowała. Teraz także po prostu podeszła do otwartych szafek i zaczęła wyciągać z nich bandaże i leki, wrzucając je do swojej dizajnerskiej (podkradzionej Cords) torby, w ogóle nie odwracając się w stronę pielęgniarki. Przynajmniej przez chwilkę, bo po sekundzie zerknęła przez ramię. - Potrzebuję dużo antybiotyków, będą w tej szufladzie? - spytała jak na siebie dość rzeczowo, szarpiąc za zamknięty uchwyt. |
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Izba przyjęć Czw Kwi 03, 2014 9:16 pm | |
| - A wiesz, ile osób przez te wszystkie lata potrzebowało takich badań i też nie było im dane ich mieć. Ludzie umierali z powodu zapalenia płuc. Teraz też umierają. I będą umierać. Bo nie ma życia idealnego. Zawsze ktoś musi zostać postawiony w tej gorszej pozycji. Nigdy nie uratuje się całego świata, dlatego trzeba ratować tych, którym można jeszcze pomóc. A tobie można jeszcze pomóc. Shailene próbowała cały czas zachowywać spokój. Nie podchodziła obojętnie do tych wszystkich ludzi, którzy zamieszkiwali Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej, bo przecież w przewadze to byli zwykli ludzie. Urodzeni w Kapitolu to prawda, ale to nie ich wina. Byli kim byli, bo zostali tak a nie inaczej wychowani. Zresztą nie można było mówić, że każdy obywatel dawnego Kapitolu był okrutny i nie przejmował się losami dystryktów. Oni zapewne nawet nie posiadali wiedzy na temat tego, co działo się w konkretnych miejscach. Żyli tym, co im pokazywano. Można było im tylko zarzucić oglądanie Głodowych Igrzysk, ale też nie tym obecnym ludziom. Bo jeśli ktoś wychował się w przekonaniu, że zabijanie się nawzajem na arenie nie jest niczym złym to później trudno przestawić taki sposób myślenia. Dlatego Shai nie miała pretensji do rdzennych mieszkańców Kapitolu, tak jak nie uważała, że taki los im się należał. - Nie mówię, że nie obchodzi mnie los tych ludzi, ale w pojedynkę nie naprawi się błędów wszystkich innych ludzi. Zresztą chęci czasem nie wystarczają. A jeśli ty uważasz, że obecna sytuacja powinna się zmienić to zamiast rzucać się na słowną walkę z mało znaczącą pielęgniarką powinnaś zastanowić się nad swoją przyszłością. Nic nie stoi na drodze byś kiedyś ty zajęła jedno z jakiś ważnych miejsc w rządzie i zmieniła to co się dzieje. I nikt nie broni ci nieś pomocy ludziom już teraz. To lepsze niż tylko słowne uwagi. Chcesz coś zmienić to działaj. Takie było też jej podejście. W końcu jej nikt nie kazał pomagać podczas rewolucji, nikt nie kazał objąć stażu w szpitalu. Mogła zająć się czymś mało istotnym, ale uważała, że mając jakieś pojęcie o medycynie i mając zdolności do wykonywania tego zawodu byłoby błędem uciekanie od tego. Chciała też pomagać innym, chciała działać. Nie w sferach politycznych, ale w sferach równie ważnych. Chciała ratować ludzkie życia i robiła to. To było dla niej ważne. Jednak gdyby nie podjęła prób – na początku nieudanych i trudnych – to nie byłaby w tym miejscu, w którym była teraz. Zawsze zakładała, że jeśli chce się coś zmienić, chce się coś osiągnąć to należy zacząć od samego siebie. Jednak dziewczyna zdawała się nie zauważać pielęgniarki. Ta po raz kolejny mogła jedynie westchnąć i uważnie obserwować zachowanie dziewczyny. Dopiero, gdy ta ruszyła w kierunku szafek to Shai podniosła się z miejsca i zaszła jej drogę. Zatrzymała dziewczynę przed pakowaniem wszystkiego do torebki, mówiąc. - Nie mogę pozwolić ci wziąć tych lekarstw. Na koniec dnia wszystko jest dokładnie przeliczane i sprawdzane. Jeśli któryś leków będzie brakować to zaczną dochodzić, kto przyjmował w danym sektorze i zaczną szukać winnego. Nie mogę pozwolić, by wyrzucili mnie z pracy. Mam młodszą siostrę – Pierwszy raz odkąd prowadziła z nią rozmowę pokazała jakieś emocje. Wydawała się zaniepokojona i zachowywała się trochę gorączkowo. Zaczęła chować leki na miejsce, mając nadzieje, że dziewczyna nie zrozumie. To było także jej jedyne źródło utrzymania, nie mogła pozwolić sobie na skazę w postaci oskarżenia o kradzież. Po chwili uspokoiła się i przeniosła wzrok na dziewczynę. Nie była narkomanką, nie szukała czegokolwiek co można by sobie wstrzyknąć albo połknąć. Domyślała się, po co jej to wszystko. - Nie chcesz tego dla siebie, prawda? Jeśli zagwarantujesz mi, że tego nie będziesz sprzedawać ani spożywać to mogę przynieś ci kilka przydatnych i silnych leków ze składziku. Tam nie są tak dokładnie liczone, bo codziennie są używane. I ja wiem lepiej co się przyda, lepsze to niż branie na ślepo – zaproponowała. Było to nieco ryzykowane, ale mniej niż okradanie sali przyjęć. |
| | |
| Temat: Re: Izba przyjęć Sob Kwi 05, 2014 8:15 pm | |
| Daisy zawsze postępowała lekkomyślnie i niedojrzale: nie zmieniła tego biologiczna tragedia z odcięciem obydwu nóg w roli głównej ani ciężki żywot w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej. Widocznie przeznaczeniem długowłosej panienki Daignault było prowadzenie żywotu nieskalanego poważniejszą rozterką, niefrasobliwego i w gruncie rzeczy niezwykle płytkiego. Tak postrzegali ją postronni, ponieważ sama Di uważała swoje wcześniejsze problemy za największe tragedie świata. Brak odżywki, daleki termin w biologicznym SPA, za ciepła kąpiel w czekoladzie (dosłownie) sprawiały, że płakała histerycznie i była gotowa zabić bogu ducha winną sekretarkę. Jednak naprawdę, po stokroć, dojrzała. Nie rzuciła się na Shailene z pięściami, nie opluła jej jak jakaś lama posiadająca nadzwyczajnie długą sierść, nawet nie obrzuciła jej stekiem wyzwisk, których nauczyła się na chłodnych i obskurnych ulicach Kwartału. Gdyby była choć odrobinę bardziej skupiona, mogłaby wręcz uznać się za świętą i zapaść w narcystyczną katatonię, z powtarzaniem litanii do błogosławionej, ckliwej i cierpliwej Daisy. Na szczęście nie miała czasu ani nastroju na megalomanię; wystarczyły jej bohaterskie mrzonki o ratowaniu chorych duszyczek za murem i wizja siebie jako Matki Teresy Panem, obdarowującej odżywkami do paznokci wymęczone więźniarki. Uwielbiała takie wyobrażenia, które dopiero po przebywaniu w KOLCu nabrały prawdziwej pikanterii. Wcześniej oscylowały raczej wokół wystawnych szesnastych urodzin, zazdrosnej Cordelii i oddaniu swojego dziewictwa Bookerowi. Dziewczęce, naiwne i - jak musiała teraz przyznać - mało porywające. Wyraźnie lepiej czuła się w roli małej heroski, bo na głębokie wynurzenia Shailene o niesprawiedliwości wszechświata nie zawyła z radosnego chichociku tylko zamrugała kilkakrotnie ciężkimi od cieni powiekami, zapominając niemalże o bolącej ręce. - Dobre przemówienie, chwytliwe - przyznała, ściskając oburącz kilka słoiczków z tabletkami; nie wypuściła ich z ręki nawet po interwencji pielęgniarki. I wspaniałym komplemencie, który dawną Daisy rozbawiłby do łez, ale Daisy obecną, bohaterską i wspaniałą tylko odrobinę wzruszył. Na tyle, że odsunęła się odrobinę od szuflady, kiedy Shai wspomniała o młodszej siostrze. - To takie smutne - podsumowała jej historię cichym, melodramatycznym westchnięciem, zaciskając jednak wargi w wąską linię. W środku kłóciła się w niej wielka ironia, reagująca alergicznie na tego typu podniosłe teksty i dziwnie słabe uczucie w dole brzucha. Zrozumienie? Irytacja? Prychnęła nieco, przestępując z nogi na nogę i zapewne wyrwałaby znów zapasy leków, gdyby nie propozycja Shailene. Dość sensowna i wymagająca przemyślenia, ale...Daisy nigdy nie była filozofką. Nawet w swojej nowej, bohatersko-dramatycznej odsłonie. - Nie dość, że wrażliwa to jeszcze racjonalnie myśląca, brawo, w nowym Panem pod moimi rządami będziesz wartościową jednostką - pochwaliła ją prawie serio, odgarniając zdrową ręką blond włosy - ostrożnie, żeby przypadkiem nie wypadły jej doszczętnie. - I...gdybyś znalazła jakieś suplementy...nie chcę mieć przeszczepianych cebulek, zamordowano mojego chirurga plastycznego a nowym nie ufam. Z zasady - dodała nieco zadumana, zerkając raz po raz na nieco zakrwawiony bandaż na ręce, ale...nie, to nie był jeszcze czas na szlochy. Pomarudzi w domu, Cordelii, opowiadając jej jednocześnie o swoim heroizmie. |
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Kwi 08, 2014 11:33 pm | |
| - Bardzo mnie to cieszy, że jakby co nie zostanę wylana na zbity pysk – powiedziała po cichu, jakby nie chciała, żeby te słowa zostały usłyszane. W każdej odpowiedzi dziewczyny wyczuwała sarkazm i mimo iż cały czas próbowała być uprzejma, to nie chciała już znosić Daisy. Rozumiała jej trudną sytuacje, ale z kolei dziewczyna nie była pępkiem świata, a momentami tak się zachowywała. Trudno było poważnie i z odpowiednimi honorami traktować kogoś, kto swoim zachowaniem na to nie zasługiwał, dlatego ironiczne i może nieco wyśmiewcze słowa wymsknęły się kobiecie. Nie miała zamiaru za nie przepraszać, ale z drugiej strony skarciła się w duchu. Shai nie był w stanie wyprowadzić z równowagi stu kilowy mężczyzna z wysoką gorączką, który raz próbował dźgnąć ją strzykawką, a raz się do niej dobierał, a wpływała na nią tak zwykła nastolatka. Ostatecznie Shai pokiwała jedynie głową i zdecydowała się na opuszczenie pokoju. Nie była pewna, czy to dobry pomysł zostawiać dziewczynę tam samą. W końcu mogło okazać się, że i tak zabierze jakieś leki. Jednak stwierdziła, że będzie to dobry sprawdzian. Mimo nieprzyjemnej atmosfery Shai była skłonna zaoferować Daisy pomóc, jednak ta musiała udowodnić, że jest jej warta. Choć zapewne w jej mniemaniu nie musiała udowadniać niczego. Podczas wędrówki poprzez korytarze i pokoje Shai tylko westchnęła po raz kolejny pod nosem. Na szczęście składzik znajdował się blisko, wi ęc minęło dosłownie kilka minut i kobieta wróciła. Postawiła małe pudełko na szafce i otworzyła je. Leków nie wydawało się dużo, ale zawsze lepsze to niż nic. - Wszystko jest dobrze pogrupowane, napisałam ci karteczkę do każdego na co stosować i w jakich ilościach. Są to raczej silnie substancje. Dorzuciłam też witaminy i suplementy, o które prosiłaś. Aczkolwiek, pamiętaj że je też trzeba przyjmować z głową. To że zażyjesz pół opakowania na raz nie sprawi, że zaraz przestaną wypadać ci włosy. Struktury muszą się odbudować, na to potrzeba czasu. I sama chemia też nie pomoże. Prócz tego i tak lepiej byś skonsultowała się z jakimś lekarzem. Wiem, że nie chcesz, ale ja ci tylko dobrze radzę. Proszę – powiedziała, posuwając jej pudełko. Czekała na jakieś ewentualne pytania, bo nie wszystkie zapiski mogły być na pierwszy rzut oka jasne i klarowne. Jednak Daisy wydawała się inteligentną osobą. Shai uważała, że ukrywa się tylko pod grubą, nieprzepuszczalną warstwą oschłości i sarkazmu, bo tak jest jej po prostu łatwiej funkcjonować. - Jakbyś potrzebowała kiedyś jakiejś pomocy to zawsze możesz się zgłosić. Nie jestem cudotwórcą, ale w prostych sprawach zawsze służę pomocą – dodała na koniec kobieta. Po chwili domyśliła się, że zostanie zaraz wyśmiana za słowo „pomoc”, bo przecież Daisy jej tak naprawdę nie potrzebowała, ale nawet już na to nie zwracała uwagi. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Sro Kwi 30, 2014 1:33 pm | |
| Rozmowa Daisy i Shailene trwała jeszcze chwilę, po czym panna Daignault opuściła salę przyjęć, zostawiając pielęgniarkę samą. |
| | | Wiek : 28 Zawód : porucznik (oficer) Przy sobie : broń palna, pozwolenie na broń, paczka papierosów, zapalniczka, telefon, leki przeciwbólowe, minilaser do cięcia metalu, legitymacja wojskowa Obrażenia : świeżo wyleczona ze złamania ręka (przy wykręcaniu do tyłu boli),
| Temat: Re: Izba przyjęć Nie Maj 11, 2014 9:27 pm | |
| z domku Franki --->
Francesca i Richard na drugi dzień po przyjeździe z Trzynastki udali się do szpitala. Powiedzieli w rejestracji co i jak, że są z misji i mają zgłosić się na badania. Rozdzielili się, idąc do dwóch innych lekarzy. Każdy zrobił szereg prześwietleń, badać, pobrali im krew i tak dalej i tak dalej... Po paru godzinach dostali odpowiedź, że dostaną niedługo wyniki. Wyszli ze szpitala i pewnie każde udali się w swoim kierunku, żeby spotkać się jakoś później.
/zt |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Sie 05, 2014 4:30 pm | |
| przed grą z Maisie.
Czołganie się po ranie postrzałowej i kilku ranach ciętych wraz ze złamanym żebrem było wyzwaniem dla każdego. Także dla Gerarda, który nie pozwalał sobie na luksus bycia na kolanach nigdy, więc szedł prosto, czując każdą poruszaną przez Noah kość. Znajomość anatomii (skrótowa, ale jednak) była w tym momencie obrzydliwym przekleństwem. Zdawał sobie sprawę, co się dzieje z jego ciałem i to wcale nie pomagało. Wręcz przeciwnie, oczami wyobraźni widział wielkie płaty mięsa ludzkiego, które odklejały się w miejscu, w którym doszło do bezpośredniego kontaktu ze stopą tego gówniarza. Nie zamierzał jednak się nad tym rozwodzić, wystarczająco czuł torsje, które opanowywały jego ciało wraz z absolutną niemocą, która doprowadzała go do szału. Nienawidził być zależny od kogokolwiek, a to właśnie się działo w ten chłodny, czerwcowy wieczór, kiedy docierał do szpitala o własnych (powiedzmy) siłach, zostawiając samochód gdzieś na środku wjazdu dla karetek. Był człowiekiem z Rządu - bywał śmiesznie nietykalny, biorąc pod uwagę stan, w którym właśnie się znajdował, gdy przemierzał poszczególne korytarze, szukając Minotaura w labiryncie, w którym nie towarzyszyła mu żadna Ariadna. Nie miał czasu myśleć o Maisie, która pewnie umierała z niepokoju albo właśnie otwierała szampana (obie opcje możliwe) - zwykła walka o przetrwanie zmiotła mu z głowy niedorzeczne uczucia. Zmysły wyostrzyły się na nowo, czuł, że denerwuje go światło jarzeniówek, ale wyciągnął rękę właśnie w tej chwili, w której dostrzegł Rose... I poczuł, że nagle okrywa się mgłą, która wydawała mu się parującą mieszanką krwi i toksycznych substancji, które rozpoczęły natychmiastowy odwrót z jego ciała. Poprzez wszystkie komórki skóry, czuł się jak pieprzona roślina, która nie może ruszyć się, a odczuwa tak silny ból, że przyprawia ją to o dodatkowe stany paranoi. Zakończone (nie)szczęśliwie. - Rose - zdołał wykrztusić, naprawdę chcąc zażartować z jej sentymentalnych smsów, ale zamiast tego upadł prosto na posadzkę, zalewając się krwią. Całkiem popisowe wejście, tak witać mógł się tylko Gerard Ginsberg u progu swojej (nie)śmiertelności. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Sie 05, 2014 6:09 pm | |
| /po wizycie u Coin
Mimo iż zmieniła miejsce pracy jako lekarz, nadal nie chciała pójść do Fransa i oświadczyć mu, że zmienia strony muru. Nie wiedziała, co właściwie się z nią stało, w końcu jeszcze niedawno tak usilnie powtarzała, że prędzej ją wykręci na lewą stronę, niż postawi na dłużej nogę w Dzielnicy Rebeliantów. Nie mogła dojść do tego, czy jej odbija, czy jest dwulicowa, czy po prostu przez cały ten czas okłamywała nie tylko siebie, ale i wszystkich dookoła. Najbardziej przykre w tym wszystkim było to, że sobie wierzyła, naprawdę ufała swoim słowom. Teraz, kiedy zaczęła wątpić nawet w siebie, nie pozostał jej nikt inny godny aż takiego zaufania, by powierzyć mu swoje problemy. Może dlatego żyła w amoku, nieświadoma co się dookoła niej dzieje. Roztrzęsionymi rękoma rozwalała wszystko, czego się dotykała, wzdychając ciężko i klnąc pod nosem, więc po prostu omijała jakąkolwiek pracę szerokim łukiem, ograniczając się do niezbędnego minimum. Wracała do niej tylko wtedy, gdy poczuła się lepiej, a teraz było to dla niej bardzo rzadkie. Teraz stała na korytarzu szpitala i oparta o kontuar wypełniała kartę pacjenta, ale sama nie wiedziała, co w niej pisze. Co chwilę błądziła zdezorientowanym wzrokiem szukając na czym stanęła, nie potrafiła się skupić na czymś, co nie dotyczyło jej samej. I chociaż to znaczyło, że w tym momencie praca jako lekarz jest najmniej polecanym zajęciem, z czegoś musiała żyć. Podniosła głowę słysząc swoje imię, ale dopiero po paru sekundach dotarło do niej, co się właściwie działo. Otworzyła szerzej zdziwione oczy i rzuciła kartę na blat, ruszając szybko w stronę mdlejącego Gerarda. To nie tak, że nie przewidziała tego - prędzej czy później ktoś musiał mu zrobić krzywdę, miał w końcu pokaźną liczbę przeciwników, ale nie spodziewała się tego w tym momencie. Nie kiedy nie wiedziała, z czego żyje. - Cholera jasna, Gerard - syknęła, przyklękając przy nim. Chwyciła w dłonie jego twarz i obróciła ją w swoim kierunku, jedną ręką zaczęła go klepać po policzku, ale przestała, widząc, że to nic nie daje. Nachyliła się nad nim, w poszukiwaniu źródła napływającej krwi. Kiedy ją znalazła, zaklęła pod nosem jeszcze raz i odwróciła się za siebie. - Zanieść go do mojego gabinetu, w podskokach! - krzyknęła, oczekując reakcji sanitariuszy. Podniosła się i pomogła im wsadzić go nosze, po czym ruszyła biegiem do siebie, by przygotować wszystko, co może się przydać. Może i Ginsberg był złą osobą, ale z pewnością nie zasługiwał na śmierć. Nie, kiedy ona była w pobliżu.
/zt x2 |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Izba przyjęć Sob Paź 04, 2014 9:10 pm | |
| //dzień po bankiecie Cholera! No, kurwa! Ja pier... Tabby! Cholera! Niech cię diabli, Tabitho! Co ci, kurwa, strzeliło do tej tępej głowy?! Jak mogłaś... Jak mogłaś mi to zrobić?! Aż taki zły jestem?! TAKI ZŁY?! Rany, to okropne. Jakiś kompletny idiota ze mnie jest, skoro pozwoliłem, by pod moim dachem stała jej się krzywda. Debil nad debilem! Mój mózg miał napęd chomikowy czy co? Gdzie ja miałem głowę? Z pewnością nie tam, gdzie być powinna. Z pewnością... Nie dość, że popełniłem błąd, zostawiając w sypialni telefon, to teraz jeszcze tabletki... Tabletki, o zgrozo! Od momentu, gdy wpadłem do pokoju, słysząc podejrzaną ciszę, a następnie widząc ją w takim stanie... Wszystko nagle zaczęło dziać się tak szybko, adrenalina zaczęła rozsadzać mnie od środka, a ja osiągałem stan najwyższego wkurwu. Na siebie, oczywiście. Chyba nie byłbym sobą, gdybym nie pluł sobie w brodę, przeklinając ostro na moje popieprzone czyny. Robiłem, myśląc, że robię dobrze, a tak naprawdę wszystko pieprzyłem. Czyli dobrze stwierdzałem, odwalałem popieprzone rzeczy, przez które teraz moja mała dziewczynka majaczyła po zażyciu sporej dawki mieszanki moich środków nasennych i przeciwbólowych. Od zawsze uważałem, że tabletki to zło i mogłem sobie cierpieć, zamiast się zmuszać do ich łykania. Gdybym wolał masochizm... No, nie! Czemu to znów był mój błąd? Raczy mi ktoś odpowiedzieć na to pytanie? Czemu, kurwa, ja?! Oczywiście nie kontaktowała. Nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje, majaczyła, mówiąc od rzeczy. Wyglądało to okropnie. Niewiele myśląc, porwałem ją w swoje ramiona, zbiegłem prędko po schodach i wyskoczyłem z nią na zewnątrz, by natychmiastowo wpakować do samochodu. Nie było co czekać. Nie zamierzałem nawet czekać. Potrzebowała natychmiastowej pomocy. Ktoś musiał jej pomóc i w tej chwili dziękowałem sobie, że namówiłem ją na dom, który znajdował się nieopodal szpitala w Dzielnicy Rebeliantów. Gdyby ten znajdował się gdzieś na drugim końcu Kapitolu... Jeden malutki plusik dla mnie i miliardy ogromnych minusów. Wow! Wygrałem porażkę! Chwilę później parkowałem pod szpitalem i wbiegałem z nią do budynku. Musieli mi pomóc. Musieli, cholera! - Lekarza! – Krzyknąłem, podchodząc do recepcji. – Łyknęła tabletki nasenne i przeciwbólowe! Prawdopodobnie jest ciąży! – Wyrzuciłem prędko swe słowa do stojącej najbliżej pielęgniarki, patrząc na nią przerażony. Cholera, nie mogłem jej stracić! No, nie mogłem! |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Nie Paź 12, 2014 11:50 am | |
| Przepraszamy za zwłokę!
Kobieta nie oczekując dalszych słów wyjaśnień, sięgnęła przez telefon i szybko wydała polecenie, które dla stojącego niedaleko mężczyzny, mogło pozostać wyłącznie zlepkiem sylab. Zapewne łóżko było już w drodze. - Czy wiesz dokładnie co to za tabletki? Jak dawno je wzięła lub w jakiej ilości? W którym miesiącu ciąży się znajduje? - nieugięty głos wyrzucał z siebie pytania jedno po drugim. Był zimny oraz profesjonalny, nawet lekko pozostawiający po sobie uczucie wymuszenia odpowiedzi.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Izba przyjęć Pon Paź 13, 2014 11:23 pm | |
| To było straszne, cholernie wręcz straszne. To się nie działo! Nie mogło! To byłaby jakaś ironia losu, jakieś śmiechy z mojego życia, z mojego szczęścia, miłości, wszystkiego. Miałem wrażenie, że zaraz padnę tu, w tym miejscu, w którym stałem, na płytki i umrę wraz z nią. Zwisała mi tak bezwładnie z ramion, nieprzytomna i... Wyglądała tak... Tabby... Tak... Martwo. Moja mała Tabby... Czas tak wolno leciał. Powolność ludzi tu pracujących coraz bardziej mnie irytowała. Pomoc nie nadchodziła, byli zbyt wolni, za wolni. Pielęgniarka stała, pytając tak bezuczuciowo, jakby miała wszystko gdzieś, a ja miałem zaraz tu umrzeć lub eksplodować ze strachu o tę dziewczynę. Kochałem ją! Nie mogłem jej stracić, bo to byłoby... Złe. - Nie wiem. Nie mam pojęcia – odpowiedziałem prędko, obdarzając kobietę błagalnym wzrokiem. Chciałem, by jej pomogli. Natychmiast. Nie chciałem się awanturować. – Resztki. Kończyły się, ale silne. Są silne. Te tabletki. Chwilę temu... To moja wina. Zostawiłem... No, były na wykończeniu. Miałem w planach odwiedzić aptekę – dodałem jeszcze bardziej podłamany, przypominając sobie kilka faktów. – I nie wiem, co... Nie wiem, w którym miesiącu. Nie wiem... - Tabby... Tabby, obudź się, proszę – szepnąłem, pochylając twarz nad jej własną i cmokając delikatnie w policzek. Cały się trzęsłem, nie mogąc ogarnąć swoich emocji. Nie potrafiłem tego opanować, zachować zimnej krwi i pokazać, że jestem mężczyzną, na którego wychowała mnie matka. Nie, to było niczym, nieistotnym faktem w obliczu takiej tragedii, takiego wypadku. Tabby... Cholera. Nie wyglądała zbyt dobrze. - Cholera!, zróbcie coś! Pomóżcie jej! – Wrzasnąłem, nie mogąc zapanować nad sobą. Już nie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Paź 14, 2014 11:31 am | |
| Kobieta patrzyła na spanikowana mężczyznę. Taki widok stał się dla niej niemalże codziennością - raz krzyczały matki zatroskane o dzieci, raz dziewczyny przywożące swoich chłopaków wprost z miejsc bójek, a i tak większość przypadków kończyła się dobrze. Nawet jeśli tak nie było, ona tylko siedziała w recepcji, przyjmując kolejne normalne lub absolutnie dramatyczne zgłoszenia. - Nerwy w niczym jej nie pomogą - wypowiedziała, wyciągając kartę z nadrukowanym na niej polami. Posunęła ją na blacie, a w tym samym momencie zza drzwi na drugim końcu korytarza pojawiło się dwóch pielęgniarzy oraz szczupła szatynka, zapewne pani doktor. - Silne tabletki o bliżej nieokreślonej nazwie. Pierwszy trymestr ciąży… co wywnioskowałam z obserwacji. Wszystko wskazuje na niedoszłą samobójczynię - słowa wyskakiwały pojedynczo, a lekarka notowała najważniejsze z nich. - Zabieramy ją jak najszybciej na płukanie żołądka! - zarządziła do pielęgniarzy i w mgnieniu oka zniknęło za mlecznymi drzwiami. - Pana prosiłabym o uspokojenie się, ponieważ panika nie pomoże w niczym tej młodej pani. Chciałbym, aby wypełnił pan także formularz albo przynajmniej podał mi wszystkie dane - imię i nazwisko, rok urodzenia, miejsce zamieszkania, przewlekłe choroby, przyjmowane leki… Wszystko, co może być w tej chwili dla nas ważne. Posłała mu ciepłe spojrzenie. Nawet w niebieskich tęczówkach pojawiło się małe uczucie troski.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Paź 14, 2014 11:43 pm | |
| Znów. Znów ją traciłem i znów nie miałem władzy nad tym, co się między nami działo, co się działo z nami. Ja stałem tu roztrzęsiony, z pustymi już rękoma, patrząc jak ją zabierają w sposób... Jak w serialu, ale to nie był serial i dlatego było to upiorne. Dla mnie bardziej upiorne od pierwszych nocy rebelii. Chyba stawałem się w tej chwili bezuczuciowym egoistą, ale miałem gdzieś ludzi, którzy wtedy zginęli, wraz z ojcem Tabithy, którego wykończyłem sam, w chwili, gdy wszystko mogło się sypnąć. Moim wszystkim była właśnie ona... Płukanie żołądka. Oby to pomogło i nie było żadnych innych komplikacji. Nadzieja. Miałem w tej chwili nadzieję, która, ku mojemu nieszczęściu, od zawsze jakoś raczyła mnie zawodzić. Zawsze, gdy żyłem w przekonaniu, że wszystko się ułoży, to to burzyło się nagle jak domek z kart, a potem zostawała jedynie marna kupka papieru. Złapałem długopis w drżące dłonie. Musiałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by było lepiej. Musiałem więc wypełnić ten cholerny papierek. Nie mogłem pozwolić, by przez niewiedzę... Nie, nic jej nie będzie. Wyjdzie z tego. Musiała z tego wyjść. Musiałem, musiała, musieli... Pewnie, cały świat musiał w tej chwili stanąć i jej pomóc, bo gotów byłem go spopielić, jeśli jej serduszko... Imię? Nabazgrałem pokraczne Tabitha, zaraz też Gautier, żałując, że nie zdążyliśmy się pobrać. Nie chciałem, by kojarzono ją z Amandą i by zabrano ją do Kwartału. Nadal nie miałem dla niej przepustki przez ten cholerny rozwalony bankiet, choć z drugiej strony ona i tak zamierzała zachować swoje nazwisko, oddzielając się ode mnie bezwzględnym myślnikiem. Gautier-Angelini... Miejsce zamieszkania? Bez jakiegokolwiek zawahania wpisałem Dzielnicę Rebeliantów i adres, pod którym mieszkaliśmy. W chorobach padaczkę. Wiedziałem o niej wiele, ale wiele z przeszłości. Nie miałem pojęcia, czy ostatnio coś złapała. Leki? Nie wiedziałem... Brała coś? Zauważyłem coś ostatnio? Spędziłem z nią tak niewiele czasu, oddając się nadal w ręce pracy. Powinienem był wziąć dłuższy urlop. Nie brała nic. Przynajmniej nic nie zauważyłem. Podsunąłem formularz kobiecie, czekając na jakiekolwiek wytyczne od niej, choć raczej takowych otrzymać już nie miałem. Teraz pozostawało czekanie i posiadanie tej bezwzględnej nadziei. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Czw Paź 16, 2014 3:34 pm | |
| Kobieta uważnie obserwowała spanikowanego mężczyznę. Mając dziwne wrażenie, że ten tak naprawdę nie wiedział wiele o swojej… partnerce, przyjaciółce, narzeczonej? - Dziękuję - głos tym razem wydawał się być bardziej życzliwy. - Zweryfikujemy wszystkie dane już niebawem… Wzmożone środki ostrożności, sam pan rozumie. Powróciła do swoich obowiązków, prawie nie zważając na ciągle oczekującego tam mężczyznę. Tylko czasem rzucała mu przelotne spojrzenia.
Trzy godziny później na izbie przyjęć pojawiła się ta sama młoda lekarka, co wcześniej. Dokładnie wiedziała, do kogo powinna była podejść. - Anneliese Hexley - przedstawiła się, jednak pozwoliła sobie na pominięcie tytułu doktora oraz specjalizacji. Podała dłoń, siedzącemu, młodszemu od niej człowiekowi. - Sytuacja opanowana - wypowiedziała spokojnym, melodyjnym głosem. - Pani - na sekundę się zatrzymała - Gautier-Angelini żyje, jej stan jest stabilny. Pańska szybka reakcja oraz nasze działania pozwoliły jej przeżyć… Miejmy nadzieję, że bez żadnych powikłań. - Ponownie zatrzymała się na dłuższą chwilę, biorąc głęboki wdech. - Niestety silne substancje wywołały poronienie. Bardzo mi przykro. Niezręczną ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. - Jeżeli chodzi o odwiedziny, to bardzo krótkie będą możliwe dziś, choć nie wiem, czy nasza pacjentka nie jest zbyt zmęczona. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? - Zerknęła na niego wyczekująco, jakby dając mu do zrozumienia, że trochę się śpieszyła. Czyżby kolejni samobójcy na pogotowiu? - Och, oczywiście pani Tabitha po kilku dniach spędzonych u nas niezwłocznie zostanie przekazana do zakładu psychiatrycznego nad Moon River.Valerius, w tym momencie masz trzy wejścia - porozmawiać z młodą lekarką i następnie pójść zobaczyć się z Tabithą tutaj; od razu pójść do ukochanej lub zakończyć rozgrywkę w szpitalu. Mistrz będzie wdzięczny za informacje z ustaleniami, gdyż ułatwi mu to rozłożenie kolejnej rozgrywki w czasie. :> |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Izba przyjęć Pią Paź 17, 2014 5:24 pm | |
| Wiecie, jakie nieznośne jest czekanie w szpitalnej poczekalni? Sekundy sobie leniwie mijają, by następnie dobić do pierwszej minutki. Potem kolejna minutka się leniwie nabija, a ty jedynie siedzisz, czekasz, boisz się i patrzysz co i rusz w zegar, który wisi w poczekalni. Czekasz, mając nadzieję, tę wredną i często ironiczną nadzieję, że to, na co czekasz nie zniszczy ci życia, nie zryje psychiki, nie sprawi, że staniesz się bezwzględnym szaleńcem. Nie masz pojęcia bowiem, jaką odpowiedź otrzymasz. Nie masz pojęcia, czy będą to w miarę dobre wieści, czy - wręcz przeciwnie -paskudne informacje, które mogłyby zmienić wszystko. Czekałem, podpierając swą głowę rękoma i patrząc, jak kolejni ludzie wpadają i wypadają w te chłodne mury. Siedziałem, torturując swoje włosy i patrzyłem jak jedni roześmiani i zdrowi opuszczają tę kostnicę i właśnie się z tego cieszą, jak drudzy smutni przekraczają próg szpitala, wychodząc na świeże powietrze, zakończywszy właśnie odwiedziny u swoich bliskich, i jak inni witają te mury, nie mając nawet pojęcia, gdzie się znajdują. Patrzyłem, jak cały we krwi mundurowiec, mój brat, mój kompan, jeden ze Strażników, leży nieprzytomny i nie ma pojęcia, gdzie jest, co się z nim dzieje i nie wie, że prawdopodobnie umrze. Krew ścieli jego łoże, a on śpi sobie spokojnie, gdy lekarze w biegu suną z jego łożkiem obok mnie i prędko skręcają w jakiś korytarz. Gwałtowny obraz wokół mężczyzny, który sobie spokojnie i smacznie spał... Nie chciałem, by Tabitha teraz sobie smacznie spała, prawdopodobnie umierając. Umierając... Wyjdzie z tego. Musiała z tego wyjść. Nie istniała żadna inna opcja. Po prostu nie istniała. Uniosłem wzrok na kolejną przechodzącą korytarzem osobę i wstałem prędko, gdy zorientowałem się, że kobieta zmierza w moim kierunku. W końcu. Jakiekolwiek wieści. Orzeźwiło mnie to z ospania. Odetchnąłem z ulgą, słysząc, że wszystko z moją kochaną Tabby w porządku. To... Poronienie? Poronienie?! Po... Mimo że obawiałem się zostać ojcem, to ta nagła informacja po tych wszystkich wydarzeniach mną wstrząsnęła. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co odpowiedzieć, jak ułożyć jakiekolwiek zdanie, dlatego też kiwałem do pani doktor, by wiedziała, że nadal tu jestem i słucham, że wiem, co się do mnie mówi. Sam jednak odpływałem coraz dalej swoimi myślami, tworząc w swojej głowie obraz reakcji Tabithy, jego małej Tabby... To bolało chyba jeszcze bardziej. Znienawidzi mnie już kompletnie. Przez tę nagłą i niespodziewaną informację, nie zareagowałem w żaden sposób na wieść o zakładzie psychiatrycznym. Po prostu tego nie usłyszałem, swoim sercem wyrywając się ku odpowiedniej Sali i ku Tabithcie, dlatego też jak pani Hexley zostawiła mnie samego, ruszyłem się w końcu z miejsca. Byłem jak wierny i posłuszny piesek. Grzecznie czekałem, a teraz wracałem do pana. [z/t do sali pooperacyjnej] |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Izba przyjęć Sob Sie 22, 2015 1:38 am | |
| //jakoś po egzekucji...?
Któż by pomyślał, że może mnie pochwycić coś równie... stresującego? Korytarz niespodziewanie wydał mi się znacznie dłuższy niż wcześniej, o wiele bardziej wąski i jasny. Czyżby przeprowadzono renowacje i odmalowano ściany? Nie podpisałam na to zgody... Pewnie, że nie podpisałam! To nazbyt oczywiste, że nie nastąpiły zmiany w stanie szpitala. To ja panikowałam, odbierając tak bardzo niesubtelną, nie do końca jasną i, moim zdaniem, opóźnioną wiadomość. Czemu informowano mnie o tym oficjalnie, zamiast powiadomić mnie zaraz, niezwłocznie po... Pracownicy i pacjenci patrzyli jak idę. Kłaniali mi się i mnie serdecznie witali. Machinalnie odpowiadałam, brakowało jednak szerokiego uśmiechu. Ten aktualny był z pewnością niewystarczający, delikatny, może nawet niewidoczny. Szłam zbyt szybko, zbyt nerwowo... Czy ja wyglądałam dobrze? Czy nie wykazywałam się w tej chwili niechlujnością, brakiem profesjonalizmu? Nie spuściłam swego wzroku w dół, by skontrolować swój ubiór. To wydałoby moją nerwowość, poza tym musiał być perfekcyjny. Po prostu musiał. Zawsze, z przyzwyczajenia, poprawiam ubranie, nim wychodzę do ludu. Teraz również, z pewnością... Nie, to nie strach czy tam stres powinien mną kierować. Powinnam być miła, a zarazem profesjonalna. Miła i profesjonalna. Wzięłam głęboki wdech i zastukałam palcami w blat recepcji. Co ja tu robiłam? Od razu powinnam iść do mego... wnuka... Losie, co z Delilah?! – Kate, możesz mi powiedzieć, gdzie jest moja córka i gdzie jest mój wnuk? I czemu otrzymuję tak ważną informację jak każdy zwykły śmiertelnik? – zapytałam pretensjonalnie. Musiałam wziąć jeszcze kilka spokojnych wdechów, gdyż bycie nerwowym, tak jak bycie zdołowanym, do niczego nie prowadziło.
|
| | | Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce
| Temat: Re: Izba przyjęć Sob Sie 22, 2015 11:15 pm | |
| | Plac wyzwolenia | Po jakimś czasie udało mu się dojść do szpitala. Musiał poświęcić na to nieco swojego cennego czasu, nie znał tej trasy na pamięć, więc rozglądał się co chwila, przystawał by rozejrzeć się i nieco bardziej rozeznać się w tym, gdzie aktualnie się znajduje. Popytał kilku przechodniów o dalszą drogę... i tym oto sposobem odetchnął z ulgą, gdy na horyzoncie zamajaczył mu wielki szpitalny budynek. Stanąwszy przed drzwiami głównymi, jeszcze przez chwilę ustalił sobie plan działania. Nie wiedział, co powiedzieć, kiedy już znajdzie się na izbie przyjęć, postanowił improwizować, w końcu improwizacja to coś, co zawsze wychodziło mu dość dobrze. Na dodatek nie był teraz w stanie, by zastanawiać się nad doborem słownictwa oraz adekwatnej treści. Przed oczami Murraya wciąż tkwił ten sam obraz: Delilah, krzycząca z bólu matka pięknego synka, ciałko nowego stworzenia w jego ramionach, opatulone, ze względu na brak czegoś lepszego, w jakąś starą koszulę, jednak lepsze to niż nic, nie? Stał tak, ze wzrokiem wbitym swoje adidasy, nieco zniszczone po wędrówce przez różne tereny, i rozmyślał, podczas kiedy mijało go dość sporo ludzi: większość opuszczała szpital, niosąc dość obszerne torby. Na pewno byli nimi ci wypisani ze szpitala, którzy z uśmiechem na ustach szli dalej, by wieść lepsze życie, nie ograniczone już ścianami sal szpitalnych czy też wysokimi łóżkami na kółkach, na których spoczywała nieskazitelnie czysta i biała pościel. Nie tylko, do budynku wchodziło również wiele innych – na pewno osoby odwiedzające swoich bliskich, chcących umilić im swoją osobą pobyt w szpitalu. Wszyscy ci ludzie omijali Liama szerokim łukiem, jakby bali się że jego obecność niesie jakąś zarazę, wielu z nich przyglądało się Murrayowi dość bacznie, ze wzrokiem zdradzającym jednoznacznie na to, że zastanawiali się, co też ten wyprawia. Pamiętał swoją rządzę znalezienia kogoś poszukiwanego, przecież właśnie po to przybył w tę najbardziej zniszczoną dzielnicę Kapitolu – bardzo chciał złapać taką osobę i otrzymać sporawą nagrodę pieniężną, nie myśląc nawet o tym, że zwabienie kogoś takiego i zaprowadzenie na posterunek to nie lada wyczyn. Nie chodziło tylko o to, co otrzymałby za sprawą pomocy rządowi. Przede wszystkim – co jednak ukrywał przed sobą wręcz doskonale – czuł potrzebę sławy, pochwały... i oto jego pragnienia miały szansę się ziścić, jednak niekoniecznie spełniając jego wielkie marzenie, które zrodziło mu się w momencie, kiedy po raz pierwszy spojrzał na listę osób poszukiwanych. I oto spotkał Delilah, jedną z poszukiwanych, młodą kobietę w ciąży. Nigdy nie spodziewałby się, że znajdzie się w aż tak kłopotliwej sytuacji! Że będzie odbierał poród, co nie było łatwym zadaniem, bał się, że połamie dziecko, chwytając je w swoje ręce. Tak się na szczęście nie stało. Obecnie Liam sądził, że on sam jest biologicznym ojcem, co oczywiście było dalekie od prawdy, jednak wierzył w swoją teorię tak bardzo, że postanowił znaleźć dziecko i się nim zaopiekować. Analizował trudy, jakie może napotkać przez tego typu postanowienie, kiedy bez celu przechadzał się po centrum Dzielnicy Wolnych Obywateli, gdzie znalazł się zaraz po wypuszczeniu do domu. Tak, moi drodzy, Liam od tamtej pory nie był jeszcze w domu, skumulowało się w nim zdecydowanie zbyt wiele emocji i wspomnień, że nie był w stanie rozumować na tyle racjonalnie, by wziąć długi, ciepły prysznic i przespać się chociażby zaledwie kilka godzin. Co prawda trudno mu było znaleźć budynek szpitala, ale sprawa miała się inaczej ze znalezieniem izby przyjęć. Ochoczo kroczył w kierunku rozległej lady. Widział stojącą tam, nienagannie ubraną kobietę, której nie znał i nawet nie próbował domyśleć się, kim ta jest. Po co mu ta wiedza? Sam uważał, że nie musiał tego wiedzieć, by osiągnąć swój cel. O jak bardzo się mylił... Ominął kobietę dość sprawnie, samemu stając przy drugim końcu lady. - Gdzie? - zadał pytanie, waląc pięścią o blat. - no ja się pytam, gdzie?! - nie zważał na to, że nie wypowiada się zbyt czytelnie, mając nadzieję, że zostanie zrozumiany od razu. Nie pomyślał, że na początek musi opisać krótko sytuację i jak na razie zażądać jedynie krótkiego widzenia ze „swoim synkiem”. Słyszał jednym uchem słowa kobiety, kierowane najwidoczniej do recepcjonistki... prawiła coś o wnuku i córce, zupełnie nie wiedząc, że kobieta ma identyczny cel, co sam Liam. Gdyby wiedział, że próbuje przechwycić właśnie to dziecko, zacząłby dzielnie walczyć. Za tego noworodka był gotów się nawet pokroić. Jeszcze parę chwil temu jego pragnienie nie było aż tak silne, zaczęło rosnąć z każdym krokiem, z każdą nową myślą, o ile takowe dotyczyły sytuacji która miała miejsce na Ziemiach Niczyich. W sumie, jak na chwilę obecną wszystko, co rodziło się w jego głowie, dotyczyło jednej i tej samej sprawy. Emocjonował się szczególnie silnie, co można było spokojnie poznać po Murrayu za pierwszym spojrzeniem nawet, jeżeli te było szczególnie powierzchowne. Nie obchodziło go to: w sumie, miał gdzieś, co inni ludzie sądzili o nim i tym pretensjonalnym tonie, jakiego użył, wymawiając te pełne zagadki, niezbyt jasne słowa. Tylko chłopak wiedział, o co tak naprawdę mu chodziło. Miało tak zostać, a może recepcjonistka zorientuje się, o co mu chodzi (to niemalże graniczyło z cudem), ewentualnie zapyta się Liama, o co tak właściwie mu chodzi. Gdyby tak się stało, Murray był gotów wyjaśnić wszystko dość zgrabnie i sprawnie. Musiał tylko chcieć, a oni musieli chcieć udzielić mu pomocy. Wiedział jedno, nie spocznie, dopóki nie znajdzie dziecka i nie zabierze go do domu, zupełnie nie zważając na swoje nieprzygotowanie, a brak łóżka dla niemowlaka to było najmniejsze zmartwienie, jedno z tych, które powinien odczuwać, jednak – mimo wszystko – nawet o tym nie myślał. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Nie Sie 23, 2015 11:40 am | |
| Dzisiejsza zmiana dłużyła jej się niemiłosiernie, dzień przyniósł wyjątkowo mało stłuczek, złamań i ran, z którymi poradziłby sobie nawet przedszkolak. Wszyscy pacjenci zostali zarejestrowani, a w poczekalni nie było mowy o żadnej kolejce, chyba po raz pierwszy od kilkunastu dni. Jednak nie był to jeszcze moment przerwy dla recepcjonistki, która musiała grzecznie trwać przy swoim stanowisku, a o posiłek mogła zatroszczyć się dopiero za godzinę. Postanowiła walczyć z nudą poprzez partyjkę pasjansa rozegraną na tablecie, jednak ledwo rozłożyła karty, a już usłyszała kroki, podniosła głowę i oto miała przed sobą dyrektor szpitala i Minister Zdrowia w jednym. Kate przełknęła głośno ślinę, odsuwając tablet jak najdalej i energicznie powstając z krzesła, by przywitać Valerie. - Pani Angelini, dzień dobry - rzuciła nerwowo, zyskując na czasie i przypominając sobie szybko, o co takiego może chodzić tej świetnie ubranej blondynce - No sama pani rozumie, procedury. Najpierw musimy zrobić badania, ale to potrwa tylko chwilę... przy dziecku jest Strażnik, proszę się nie obawiać - słowem nie wspomniała o Delilah, bo prawda była taka, że nie miała zielonego pojęcia, co działo się z Morgan. Nie zdążyła jednak powiedzieć wiele więcej, ani nawet wskazać odpowiedniej sali swojej przełożonej, bo oto przy blacie pojawił się ktoś jeszcze. Młody, rozemocjonowany chłopak, który zaczął coś wykrzykiwać i tym samym kompromitować Kate przy, która nijak nie umiała odgadnąć, o co tak naprawdę mu chodziło. - Proszę się uspokoić, bo zawołam ochronę! - powiedziała w końcu, ostrym tonem - O co panu chodzi, nie widzi pan, że obsługuję teraz kogoś innego? Proszę poczekać na swoją kolej - obdarzyła go nieprzychylnym spojrzeniem i powróciła wzrokiem do Valerie, jakby chciała dowiedzieć się od niej, co powinna teraz zrobić. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Izba przyjęć Nie Sie 23, 2015 10:29 pm | |
| Spojrzałam na zielone akcenty wystroju izby przyjęć. Delikatne barwy miały nadawać miejscu domowego wyglądu, spokojnego, przyjaznego człowiekowi, a przede wszystkim go uspokajać, gdyż to właśnie w szpitalu najwięcej ludzi wpadało w panikę w trosce o swoje zdrowie czy też zdrowie swych bliskich. Jakby nie było, to najważniejsze w naszej ludzkiej egzystencji, więc strach bywał złym doradcą. Należało zachować jasny, czysty umysł i analizować wszystko na chłodno. – Prawda, procedury – powtórzyłam już spokojniej, przyznając rację recepcjonistce. Powinnam była być przygotowana na wszelkie zaskakujące wiadomości tego typu i nie panikować przy nich jak pierwsza lepsza dama. Sama zdecydowałam się odnaleźć swoje dzieci, nie mogłam jednak podchodzić do tej kwestii tak emocjonalnie. Okoliczności ich odnalezienia mogły być naprawdę przeróżne, więc istniało ryzyko, iż mój brak samokontroli je zgubi, a może nawet i mnie. Spokój, opanowanie, kontrola. Zawsze i wszędzie. Wpierw musiałam zrobić badania DNA, gdyż nie wiadomo nawet było, czy znalezione dziecko to faktycznie mój wnuk. Nie znałam okoliczności jego odnalezienia, więc nie miałam pojęcia, jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że to mały Angelini. Nie wiedziałam też, czy gdzieś w jego pobliżu dostrzeżono Delilah... Losie, co się z nią działo po tej paskudnej ucieczce? Czy była w szoku poporodowym, zostawiając dziecko? Z pewnością. Bałam się o jej stan psychiczny. Chyba naprawdę kochała tego chłopaka z Areny. – Kate, spokojnie. – Uśmiechnęłam się lekko. Zapewne była zestresowana moją obecnością, a teraz, gdy tak znienacka zaatakował ją hasłami ten młody człowiek, musiała spiąć się jeszcze bardziej. Mi również nie podobało się to nagłe wtargnięcie, ale, cóż, jakby nie patrzeć, został interesantem szpitala, w którym pełniliśmy usługi dla każdego, kto potrzebował pomocy. Dziecko było pod ochroną lekarzy i dodatkowo Strażników, więc do wyjaśnienia sprawy mogłam być o nie spokojna. – Niech się pan uspokoi. Koleżanka skieruje mnie jedynie do odpowiedniego pokoju i zaraz, z pewnością uprzejmie, się panem zajmie – odparłam, zwracając swój wzrok na tego niechlujnego młodzieńca, by na moment spojrzeć na recepcjonistkę, a następnie ponownie na niego. Wyglądał mi na kloszarda lub mieszkańca slumsów. Przychodziło tu takich wiele... Zwłaszcza teraz zimą po pomoc. – Kate, w którym pokoju na mnie czekają? – zapytałam, nieomal świergocząc radośnie dla gry wielce wyrozumiałej i kochanej Angelini, o ile ten człowiek wykazał choć nutkę zdrowego rozsądku. Bezdomni zazwyczaj byli pogodni, cierpliwi i kulturalni. |
| | | Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce
| Temat: Re: Izba przyjęć Pon Sie 24, 2015 8:59 pm | |
| Co prawda Liam usłyszał, jak recepcjonistka mówi o jakimś dziecku, ale nawet nie pomyślał, że chodzi o jedno i to samo stworzenie! Mówiąc konkretniej, noworodka, synka Delilah, które gościło w ramionach Murraya przez naprawdę krótką chwilę, zanim budził się w towarzystwie Strażników. Wspomnienie tamtej chwili mimo wszystko nadal było dość barwne i wyraziste, mimo upływu czasu, zaś pragnienie zdobycia dziecka wciąż przybierało w sile. Recepcjonistka zwróciła oczywiście uwagę na młodego mężczyznę, mówiąc coś o wezwaniu ochrony oraz kolejności przyjmowania, ale Murray odebrał te słowa jakby przez mgłę, która po jakimś czasie zaczynała się przerzedzać, a do chłopaka powoli zaczynał docierać sens usłyszanych, kierowanych do niego słów. Przez chwilę nie potrafił pogodzić się z tym, że musi poczekać, aż recepcjonistka skończy rozmawiać z tą kobietą... on musiał zostać obsłużony tu i teraz, nie ma czasu do stracenia – jeżeli okazałoby się, że dzieciaka nie ma w szpitalu, musiałby czym prędzej udać się w inne miejsce, jak chociażby Posterunek. Spieszył się, chcąc odzyskać noworodka jeszcze dzisiaj. - A-a-ale... - zająknął się, by po chwili zamilczeć i zrozumieć, że i tak będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, co nie było bynajmniej jego dobrą stroną, ale innego wyjścia nie miał. Zamilkł i kiwnął głową, okazując swoje zrozumienie, kolejne słowa wypowiadając ciszej, jakby chciał pokazać, że pogodził się z tymi całymi, urzędującymi tutaj procedurami. - w porządku. Idę usiąść na krześle, proszę mnie zawołać. Udał się w kierunku naprzeciwległej ściany i usiał na siedzisku. Siedział tak przez pewien czas, co chwila zmieniając swoje położenie, prostując się, garbiąc, zakładając nogę na nogę. Nie potrafił myśleć i niczym innym, jak o dziecku, mając nadzieję że dostanie go właśnie tutaj i nie będzie musiał odwiedzać innych miejsc, gdzie mógł się znaleźć synek Delilah, a gdzie będzie zmuszony się udać, byle tylko spełnić swoje jak na tę chwilę największe pragnienie. Odsunął daleko od siebie wszelkie inne marzenia, potrzeby i w myślach zajął się tylko jedną sprawą. Jakie to dziwne, jaki chaos w głowie może utworzyć tak nagłe żądanie! Jeżeli na czym bardzo ci zależy, jesteś w stanie do największych poświęceń. Przykładowo, Liam, na rzecz dobra dzieciaka, uzbroił się w anielską cierpliwość, która nigdy nie była jego cechą. Siedział tak i siedział, by po chwili wstać i zacząć przechadzać się po korytarzu przynależącym do izby przyjęć. Przyglądał się różnym plakatom i ogłoszeniom porozwieszanym na ścianach tej części szpitala. „Papierosy są do dupy”, „wykryj raka już dzisiaj!”, oraz wiele innych. Liam całkowicie zatopił się w ich lekturze, robił to dość powoli jakby obawiając się, że skończy lekturę tych wszystkich informacji, zanim zostanie wezwany. Liam nie lubił się nudzić, nie potrafił znieść nawet najkrótszej chwili bezczynności, dlatego nawet czekając w kolejce jakiegoś sklepu, musi mieć coś, by zająć myśli: przeglądał znajdujące się przy ladzie przedmioty (słodycze, leki przeciwbólowe, prezerwatywy), ewentualnie majstrował coś przy swoim nowoczesnym telefonie – zazwyczaj przeglądał wiadomości na jednym z Panemowskich serwisów, a nawet wchodził na fora dyskusyjne, by przybrać skórę natrętnego i szczególnie niedojrzałego trolla internetowego, ciesząc się głupotą ludzi, nie wiedząc, że w takiej sytuacji to on wykazuje najmniej rozumu. Nie wytrzymał. Podszedł do lady i oparł się o blat, bacznie przyglądając się pierwszej interesantce. Ile ona mogła mieć lat? Chyba gdzieś ze czterdzieści, nie więcej. To ona powiedziała mu wcześniej, że już za chwilę zniknie z izby przyjęć i uspokoiła go, nieważne że nieznacznie, najważniejsze że udało jej się wlać do jego głowy odrobinkę cierpliwości i zrozumienia, to dzięki temu wyczekał aż tyle. Liam uważał, że minęły cale wieki. Była to iluzja, wbrew temu, co sądził, przewertował spojrzeniem plakaty w zadziwiająco szybkim tempie, nie wiedząc, że po prostu czas dłużył mu się niemiłosiernie, stawiając go w tak dziwnej sytuacji. Stał tak, czekając. Analizował w myślach aparycję tej zapewne czterdziestoletniej kobiety. Miała piękne, zdrowe blond włosy, ubranie również nienaganne. Liam pomyślał, że ta może być jakąś urzędniczką, co wychwycił już wcześniej, przez tonację głosu oraz dobór słów, kiedy uspokajała chłopaka. Zachodził w głowę – jaką funkcję musiała pełnić, że zyskała sobie taki szacunek, widoczny w zachowaniu innych obecnych tu osób, które witały się z nią bardzo kulturalnie. Dobra, nieważne. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie: o, chociażby to, co powie, kiedy miejsce przy ladzie zwolni się i będzie mógł wymienić parę zdań z tą rzekomą Kate. Pomyślał nawet, że może spróbuje ją poderwać? Recepcjonistka nie należała do osób brzydkich, w sumie mógłby spróbować. Od razu odsunął od siebie jakiś dziwny pociąg do tej pracownicy, zastanawiając się, w jaki sposób przedstawi sytuację i zażąda widzenia się z dzieckiem. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Izba przyjęć Wto Sie 25, 2015 6:34 pm | |
| Skoro sama Valerie doradziła jej spokój, recepcjonistka musiała wziąć się w garść. Po minie szefowej poznała, że ta nie ma do niej pretensji o zaistniałą sytuację, dodatkowo osobiście zwróciła się jeszcze do interesanta, co nieco podniosło Kate na duchu. Odetchnęła i nabrała sił na spiorunowanie Liama wzrokiem. Kiwnęła głową i dała mu znać, że gdy tylko nadejdzie jego kolej, na pewno go zawoła. Odprowadzała chłopaka wzrokiem, gdy odchodził, by zająć miejsce na krześle, po czym znów spojrzała na Angelini i poświęciła jej już całą swoją uwagę. - W piątce pobiorą próbki, a laboratorium też już czeka, więc cała procedura powinna potrwać dosłownie pół godziny - być może zwykli śmiertelnicy musieli czekać dobę, jednak Pani Dyrektor i Minister zdecydowanie do nich nie należała - Przy chłopcu nie znaleziono żadnych dokumentów ani nawet drobiazgów, pilnował go jakiś mężczyzna - dodała jeszcze, pragnąc ostrzec blondynkę. Dobrze znała historię jej córki, śledziła przecież media podczas trwania Igrzysk, wiedziała więc, że jeśli matką dziecka rzeczywiście była Delilah, jego ojciec dawno już nie żył. Na widok Liama, pojawiającego się z powrotem przy ladzie, zacisnęła tylko zęby, by powstrzymać się od niewybrednego komentarza. Nie chciała jednak psuć sobie reputacji przy Dyrektorce, więc skoro już ją obsłużyła, mogła chyba zająć się interesantem? - W czym mogę pomóc? - zapytała w miarę obojętnym tonem, spoglądając na blondyna. |
| | |
| Temat: Re: Izba przyjęć | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|