|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Główna ulica Czw Maj 02, 2013 9:34 pm | |
| First topic message reminder :
Niegdyś kolorowa i tętniące życiem, po rebelii całkowicie zniszczała. Wystawowe szyby w większości wybito, asfalt pokrył się błotem i kurzem, z murów odpada tynk, a ulice zaścielone są śmieciami. W zaułkach łatwo można spotkać handlarzy kontrabandą; jak na ironię, jest to jedno z miejsc najczęściej patrolowanych przez Strażników Pokoju. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 lat Zawód : nauczyciel
| Temat: Re: Główna ulica Czw Maj 01, 2014 7:32 pm | |
| Westchnął ciężko i wywrócił oczami. Aż go ręka świerzbiła, żeby Daniela walnąć. W końcu go jednak popchną, zirytowany. - Stary! Posłuchaj mnie do jasnej cholery! To, że dziś Cię nie pamiętam, nie znaczy, że jutro też tak będzie! Mówiłem! Odzyskałem pamięć... jeszcze nie zawsze budzę się jako Ben, ale najczęściej tak. I to nie dzięki Twoim zdjęciom. Dzięki Jasmine! Jesteś tak wkurzająco uparty, że mam ochotę dać Ci w zęby. - wcisnął mu zdjęcie do ręki - Przestań się nad sobą użalać! Weź się w garść i rusz z życiem do przodu, jak cały zakichany kraj. - popchnął go jeszcze raz. Może trochę go prowokował do bójki, ale to może by oczyściło atmosferę. Ben miał już za sobą etap użalania się nad sobą. Prawie wtedy został męską dziwką, zapijał smutki i co noc sypiał z inną laską. Ale ten etap miał za sobą. I nie chciał oglądać brata użalającego się nad sobą i miauczącego o tym jak mu źle. Trudno, było minęło. Zmarłym życia się nie przywróci, rozpamiętywanie przeszłości było bez sensu. - Ciesz się, że żyję. Widzimy się jutro. - szturchnął go lekko, po koleżeńsku w bok. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : Przepustka do KOLCa, pozwolenie na broń, prawo jazdy, broń, 1 prezerwatywa, pieniędzory, dowód tożsamości, guma do żucia, długopis, telefon, kluczyki od Impali, zegarek na rękę, mapa Kapitolu.
| Temat: Re: Główna ulica Pią Maj 09, 2014 11:12 pm | |
| Daniel nie sypiał z kim popadnie. Właściwie z nikim nie sypiał i może w tym tkwił problem, bo tak to by się wyżył, trochę hormonów szczęścia by dostał. Można poniekąd uznać go za cierpiącego na depresję człowieka. Może nawet faktycznie tak było. - Spieprzaj. - Mruknął tylko do Ben'a po czym ruszył przed siebie. Czy wróci? Tego nie wiedział. Na ten moment był przekonany, że nigdy już nie wróci. Że zrezygnuje z roboty, wróci do Jedynki i odbuduje swój dom, by w nim umrzeć. Szaleńczy plan na przyszłość. Chwilowo jedyny plan na przyszłość. Nie odwracał się. Trzymał w dłoni zdjęcie jego z Benem i miał ochotę pognieść je i cisnąć na ziemię. Złość kipiała z Daniela. Świerzbiła go ręka i miał ochotę komuś przywalić, ale wiedział, że jeśli już zacznie to z amoku wybudzi się dopiero, gdy jego ofiara będzie nie do rozpoznania leżała w kałuży własnej krwi. Bał się tego, że nie będzie panował nad sobą jak wtedy na arenie. Dlatego nie uderzył Bena. Zwyczajnie bał się, że go zabije. |
| | | Wiek : 33 lata Zawód : Dietetyk/Biotechnolog Przy sobie : gaz pieprzowy, telefon komórkowy, jednorazowa przepustka,
| Temat: Re: Główna ulica Wto Lip 01, 2014 10:52 pm | |
| Dig up her bones, but leave the soul alone... Brawo Jo, brawo. Zachciało się Tobie szukania brata w tym Zapchlonym Psim Tyłku i myślałaś, że co? Że znajdziesz go w przeciągu pięciu minut? Idiotka. - Jo skarciła siebie w myślach. Nie podobało jej się w Kwartale ani przez minutę i właściwie odkąd przekroczyła bramę pożałowała swojej decyzji. Decyzji, by zobaczyć brata. Kochała go. Był jedyną bliską jej osobą, ale liczyła się z tym, że może ją nienawidzić. W końcu uciekła do Trzynastki i nie dawała znaku życia aż do niedawna, gdy wysłała list do Lucasa. Chciała go wydostać. Naprawdę chciała. By był przy niej, by ją wspierał, by ją przytulił i zapewnił, że dalej ją kocha i nie żywi do niej urazy za zniknięcie. Z drugiej strony bała się okazywać mu uczucia. Coin nie pozwoliła na wydostanie go z KOLCa, więc kto wie, czy nie jest śledzona. Co jakiś czas rozglądała się w poszukiwaniu jakiś podejrzanych, którzy mogą ją obserwować. Robiła to ukradkiem oczywiście. Nie chciała wzbudzać zainteresowania obecnych na ulicy ludzi. I tak już zwracała na siebie uwagę poprzez wygląd. Nie wyglądała na bezdomną i głodującą mieszkankę. Była czysta, schludna, dobrze ubrana, najedzona i przede wszystkim jej wzrok nie wyrażał bezgranicznego smutku jak oczy ludzi, których teraz obserwowała. |
| | | Wiek : 35 Zawód : księgowy
| Temat: Re: Główna ulica Czw Lip 03, 2014 8:54 pm | |
| | denny początek dla dennego poczucia humoru pana Northa po raz drugi? krótko, zwięźle i na temat; w tym wszechświecie jest możliwe wszystko!
Rzygał tym miejscem. Te obdarte budynki, twarze zabiedzonych ludzi - wiele z nich kojarzył i był zdewastowany wewnętrznie ich wyglądem: kiedyś rozświetlone pstrokatymi kolorami (nierzadko malunki te były dziełem jego matki) i udekorowane pustym uśmiechem, teraz cienie wielkich osobistości, grzebiące po śmietnikach, uciekające się do tak niecnych czynów jak uliczne kradzieże (o ile było co kraść), prostytucji i żebractwa. Takie myśli ze strony księgowego w burdelu pod przykrywką zasługiwały na miano jednej, wielkiej, toczącej się niczym rak hipokryzji. Załatwiał jakieś nieokreślone miejsca w ciemnych i mrocznych zaułkach (za czasów świetności w takich miejscach przebywał tylko przelotnie, całując i zwodząc z dobrej ścieżki kolejną nie tak wcale niewinną dziewczynę). Teraz zmierzał do swojego pokoju, domu, ze spuszczoną głową. Pomimo dość pokaźnej sylwetki i wielkiego wzrostu, zwracanie na siebie uwagi to nie była jego bajka. To akurat jeszcze wyniósł z Kapitolu. Szturchnął kogoś, co go nie zaskakiwało bo zdarzyło się to dosyć często. Otworzył swoje usta, żeby mogły paść z nich najszczersze przeprosiny (maniery w czasach biedy, smrodu i ubóstwa muszą być!) w stosunku do nieznajomej osoby. Tylko że... Cholera. Ona wcale nie jest nieznajoma. Jego siostra. Joanna od siedmiu boleści. Lucas zaczął mrugać. Do pewnego stopnia był to rozwijany przez niego tik nerwowy, ale tak bardzo pragnął zamrugać wspomnienie o niej. Wmawiał sobie usilnie, że to pewnie jakaś bardzo podobna do niej kobieta, ale te ciemne włosy, niski w stosunku do niego wzrost - to wszystko i jeszcze więcej tak go zszokowało. Wybito go z tropu. - Joanna? - jej imię padło z jego ust niekontrolowanie, nie mógł i nie umiał się powstrzymać. Jeżeli to nie jest jego ukochana siostra, to najwyżej przeprosi, oczaruje, może zaciągnie do łóżka. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 8:17 pm | |
| | po rozgrywce w supermarkecie
Na głównej ulicy getta rozległo się ciche chlupnięcie, kiedy podeszwa znoszonego buta natrafiła na sam środek pozostałej po ulewie kałuży. Brudna woda bez trudu przeniknęła przez wilgotny już materiał, wlewając się do środka i barwiąc skarpetkę na brunatny kolor, jednak Adam nawet nie zwrócił na to uwagi. Z wzrokiem jak zawsze zawieszonym gdzieś na wysokości sypiących się fasad budynków, potrząsnął po prostu kilkakrotnie stopą, jakby chciał zrzucić z buta upierdliwego owada, i szedł dalej, nic nie robiąc sobie ze średnio przychylnych spojrzeń przypadkowo napotkanych mieszkańców. Sam nie wiedział, czego znowu szukał za zakazanymi murami; ciche pogłoski o kolejnych łapankach docierały do Dzielnicy Wolnych Obywateli coraz częściej, podobnie jak wieści o nasilających się kontrolach i przypadkowych aresztowaniach, ale te informacje, zamiast odstraszyć go od przekraczania granicy, jedynie mocniej pchały go przez podziemne tunele - aż do samego serca getta. Najprostszym wytłumaczeniem była tu zapewne obezwładniająca nuda; Kapitol już dawno przestał go fascynować, jeśli w ogóle kiedykolwiek to robił, a od czystych ulic i do bólu przykładnych twarzy robiło mu się niedobrze. Po właściwej stronie wszystko zdawało się płaskie i bezbarwne; paradoksalnie, bo przecież kolorowe neony to właśnie tam oświetlały chodniki, stanowiąc wyraźny kontrast w porównaniu do tutejszych szarych uliczek, które w takie dni jak ten, przybierały barwę zasnutego deszczowymi chmurami nieba. Czy może na odwrót? Gdzieś między budynkami mignął mu biały rękaw Strażnika Pokoju, ale nawet nie obejrzał się w tamtym kierunku, poprawiając jedynie wpijający mu się w ramię pasek sporej torby, jak zawsze wypełnionej sporymi zapasami niepsującej się żywności, którą miał nadzieję przehandlować na kolejne historie. Zapędy samobójcze i głupie, ale trochę jednego i drugiego Adaś miał przecież w sobie już od dziecka, którym nigdy tak naprawdę nie przestał być; mimo kolejnych nauczek serwowanych od losu, nie potrafił (nie chciał? może jedno i drugie) przystosować się do rebelianckiej rzeczywistości, a widmo śmierci czyhającej za każdym rogiem tylko nadawało temu wszystkiemu jakiegoś sensu. Którego szukał uparcie i niezłomnie; liczył na to, że pewnego dnia niemal potknie się o tajemniczy drogowskaz, informujący go, gdzie powinien iść i co robić. A póki co po prostu plątał się po (nie)szczęśliwym mieście, w którym sprane emocje przysychały tak samo, jak przysychała krew po ostatnich Głodowych Igrzyskach. Nagle zatrzymał się w miejscu, zdawałoby się - bez jakiegoś konkretnego powodu, i po prostu oparł się plecami o murek jednego z budynków, nie przejmując się sypiącym się ze ścian tynkiem, który właśnie zapewne przyklejał mu się do materiału znoszonej marynarki, kompletnie niepasującej ani do reszty stroju, ani do samego getta. Niepozorną torbę zsunął z ramienia, kładąc ją na kawałku suchego betonu i z kieszeni wyciągając papierosa i zapalniczkę. Rozejrzał się dookoła, bardziej w poszukiwaniu kogoś, kogo mógłby zaczepić, niż w ramach ostrożności, po czym zapalił, by po chwili wydmuchać z ust obłok szarego dymu - prawie niewidocznego na tle nieba o dokładnie tym samym kolorze. Dłonie upchnął do kieszeni, przytrzymując papierosa jedynie między wygiętymi w charakterystycznym grymasie wargami. Wyglądał, jakby na kogoś czekał i może po części faktycznie tak było, nawet jeśli sam zainteresowany nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 9:01 pm | |
| Oddychała przyspieszonym rytmem, kiedy szybko kroczyła po najbardziej zaludnionej części getta. Czy to nie tutaj najczęściej miała prawo dostrzec te białe, przerażające sylwetki? Westchnęła rozglądając się po tych brudnych i szarych. Ktoś coś mówił, ktoś szeptał, gdzieś wytykali się palcami, a gdzieś klęli złorzecząc cicho rządowi. Przy takich ludziach znowu przyspieszała kroku. Jakby się dokądś spieszyła. Co było dosyć dziwnym zjawiskiem, gdy wyciągała przed siebie długą gałązkę, patyk, czy wręcz kijek służący jej za laskę dla niewidomego. Poza tą nieprawidłowością wyglądała całkiem normalnie. No, może na tym niższym szczeblu. Ubrania miała mokre, bo myślała, że deszcz szybciej przestanie padać. Dziurawe na startych łokciach, na kolanach tym bardziej. I siniak jakiś było widać spowodowany niedawnym upadkiem. Poza tym worki pod oczami zdobiły jej facjatę, a rozpuszczone włosy okalały jej brudną twarz, jakby dopiero co zmazała sobie kurz i brud po wpadnięciu na coś. Na plecach miała zaledwie podniszczony śpiwór przewieszony przez plecy jak torbę. W głębi niego znalezione gdzieś zakopane były kastety, a wypukłość w pokrowcu wskazywała na zapałki. Niezbyt bystrymi oczami rozglądała się płochliwie po otoczeniu. Kiedy niemal na kogoś wpadła zwolniła i zatrzymała się, gdy jej kijek zatrzymał się na leżącej na środku drogi kamieniowi, kostce, czy... czymkolwiek to było. Było koloru ulicy. Zaczęła iść znów powoli myśląc czemu szła akurat tędy. Miałam nadzieję, że tu wypatrzę swoich rodziców, upomniała siebie. Nikt nie zawołał jej jednak po imieniu. Dostrzegła anomalię w tym szarym, okropnym miejscu i nie był to Strażnik, który mógłby ją pojąć. Ubrany zbyt ciemno. Ale pamiętała te wzory. Marynarka, ot. Dlatego sylwetka tego człowieka miała takie kształty. Takie... pełne. Zwolniła jeszcze odrobinę, a miała dobry pretekst, bo tu i ówdzie zwaliło się kilka dachówek, które starała się wyminąć stukając patykiem. Dostrzegła torbę u stóp mężczyzny. Może go zgubię w korytarzach? Nie widzę żadnego strażnika. Faktycznie w tym ciemnym, burym świecie cieni nie dostrzegła żadnej jasności na ulicy. Gorzej byłoby z uliczkami, ale nie zawsze tak się rozdrabniali by tam być. Ulica na powrót zrobiła się w miarę gładka i brudna, i zabłocona. Serce biło jej bardzo mocno ze zdenerwowania, którego starała się nie okazywać. Znów przyspieszyła jakby dokądś zmierzała. No, dobry złodziej z niej nie wyrośnie, ale w zasadzie nie zmieniła ani strony drogi, ani też dziwnie się nie zachowywała, skoro pomagała sobie kijem w poruszaniu się. Patrzała na ziemię. Nie po to, by ukryć twarz we włosach, a raczej tylko częściowo po to. Patrzała czy nie leży nic pod jej nogami i zerkała przed siebie za sylwetkami. Miała taki mętlik w głowie, że sama nie wiedziała co robi. Kilka kroków przed mężczyzną dostrzegła papieros w jego ustach. Ciekawe co pali. Przechodząc tuż przed nim, a za wysoka też raczej nie była, pochyliła się jakby potknęła, szybko wyciągnęła rękę przechodząc do szaleńczego biegu. Udało się! Mogła pomyśleć, kiedy jej palce zaczepiły się o materiał torby. Poderwała ją mocno. Spodziewała się, że znajdzie w środku trochę żywności, więc nie mogła być nazbyt lekka. Nie myliła się, z czego była rada. Pognała przed siebie jakby była pod ostrzałem. Dostrzegła uliczkę kilkanaście metrów od miejsca kradzieży, gdzie wbiegła. Wiedziała, że facet pewnie będzie szybszy od niej, ale było to osiedle. Między dwiema kamienicami zakręciła w lewo i raz jeszcze w prawo wypadając na betonowe podwórze, gdzie wyrżnęła się o spory kamień, którego nie dostrzegła. Poczuła tylko ból w dużym palcu u stopy w dziurawych trampkach, wypuściła torbę z rąk i upadła na twarz zasłaniając ją rękoma. Te zaszorowały o popękany asfalt aż pojawiły się liczne, czerwone kreseczki. Serce na chwilę jej stanęło. W głowie i żołądku zawirowało wszystko odpychając ją na chwilę od rzeczywistości. Gwałtownie, przerażona tym, że zaraz zostanie złapana, odwróciła się na plecy szukając zamazanej sylwetki mężczyzny, który pewnie stał już nad nią...
Ostatnio zmieniony przez Iliya Aris dnia Nie Gru 28, 2014 2:32 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 10:07 pm | |
| Papieros malał powoli i sukcesywnie; z każdą sekundą trzymający się chyba tylko jedynie dzięki jakimś tajemniczym siłom słupek popiołu stawał się dłuższy, niechybnie grożąc oderwaniem od całości i wypaleniem dziury w koszuli bądź marynarce. Automatycznym odruchem każdego normalnego człowieka byłoby zapewne wyjęcie papierosa z ust i strzepnięcie żarzącej się substancji do najbliższej kałuży, ale Adam po prostu wpatrywał się w ową końcówkę z jakąś nieokreśloną fascynacją. Takie chwile zawieszenia zdarzały mu się często, jeszcze w młodości; pamiętał, jak przyprawiał ojca o ataki wściekłości, kiedy w środku treningu zatrzymywał się nagle, rzucając na ziemię łuk i strzały i zajmując się kontemplacją rozszerzającej się na rękawie plamki krwi. Kolejna cecha świadcząca o całkowitym nieprzystosowaniu do środowiska zewnętrznego, bo o ile w czasach pokoju i dobrobytu takie odstępstwa przeszłyby pewnie bez echa, to w Kapitolu za chwilę nieuwagi płaciło się zazwyczaj srogo. Na przykład padając ofiarą kradzieży. Prawie podskoczył, dostrzegając nagle obok siebie nieokreślony ruch. Papieros wypadł mu z ust; spróbował złapać go odruchowo i bezsensownie, by następnie przekląć głośno, gdy gorący przedmiot oparzył mu wnętrze dłoni. Zapiekło, strzepnął więc resztki popiołu na ziemię, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu sprawcy tego całego zamieszania i dopiero wtedy zauważając jasne włosy dziewczyny, której drobna sylwetka znikała właśnie za rogiem budynku. Sięgnął dłonią w stronę swojej torby, ale natrafił na pustkę; zamachał ramieniem niezgrabnie, zanim do jego mózgu dotarły oczywiste fakty, których połączenie w całość zajęło mu kolejny ułamek sekundy. A niech to szlag. Rzucił się za nieznajomą niemal bezmyślnie i bez większego pomysłu, po co, bo przecież za wyjątkiem sporych zapasów jedzenia, których i tak nie potrzebował, pakunek nie zawierał nic specjalnego. Może chodziło o samą torbę, do której odczuwał coś w rodzaju sentymentu; miał ją ze sobą od czasów przybycia do Kapitolu i chociaż nie przedstawiała sobą żadnej szczególnej wartości, to stanowiła jedną z niewielu pamiątek z Dwójki. A może nie; może gonił za czymś jeszcze innym, czego sam do końca nie potrafił nazwać i uchwycić, ale co kazało mu zmusić odwykłe od biegów nogi do wysiłku fizycznego. Jedynie w takich momentach był wdzięczny ojcu za mordercze treningi do igrzysk, i w trakcie tych krótkich sekund nienawidził go nieco mniej. Wpadł za róg budynku jedynie po to, by znów zauważyć znikający za kolejnym zakrętem rękaw. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że dzieląca ich odległość była już zbyt duża, żeby miał szansę dogonić dziewczynę, ale rzadko korzystał z rad tej części swojego umysłu. Nie zatrzymał się więc, zamiast tego zwiększając jeszcze tempo, na tyle, na ile pozwalały mu na to śliskie i popękane chodniki. Dwa razy potknął się pechowo, niemal zaliczając upadek i z trudem odzyskując równowagę, ale wyglądało na to, że blondynka, którą ścigał, nie miała tyle szczęścia. Nie dostrzegł jej od razu; ze wzrokiem utkwionym mniej więcej gdzieś na wysokości metra sześćdziesiąt, nie zwrócił uwagi na leżącą na betonowym podwórzu mieszaninę brudnych ubrań i jasnych włosów, zauważając ruch dosłownie w ostatniej chwili i cudem unikając wbiegnięcia prosto w nią. Zatrzymał się gwałtownie, przystając nad drobną sylwetką i przez kilka sekund po prostu patrząc na nią z jakimś nieokreślonym zaskoczeniem. Gdzieś na krawędzi świadomości mignęła mu myśl, że być może próba zatrzymania uciekiniera w miejscu, gdzie co drugi mieszkaniec nosił ze sobą łom i parę kastetów nie była najmądrzejsza, ale odepchnął ją od siebie, opierając dłonie na kolanach i oddychając ciężko po niedawnym sprincie. Usta rozciągnęły mu się w uśmiechu, gdy wyciągał przed siebie rękę - wbrew pozorom nie po to, by odebrać skradzioną torbę, a by zaoferować niedoszłej złodziejce pomoc w podniesieniu się z ziemi. - Mogłaś po prostu zapytać - rzucił wesoło, bez śladów złości i jeśli jakiekolwiek emocje dźwięczały w tamtej sekundzie w jego głosie, to była to głównie ciekawość. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 10:47 pm | |
| Miała rację. Właśnie się zatrzymywał, kiedy się odwróciła. Zgubiła gdzieś po drodze patyk. Niech to szlag. Nie miała teraz czasu, żeby zdjąć ciasną przepaskę śpiwora i zacząć szukać czegokolwiek innego do obrony. Nie widziała jego twarzy. Jej kontury, cienie nosa i oczu, co wyglądałoby upiornie dla kogoś nie obeznanego z takimi widokami. Pochylił się nad nią, a ta zadrżała i cofnęła się na piętach kawałeczek, bo tyle mogła, gdy jej ręka osunęła się na łokieć. Sama oddychała szybko i głęboko przez nos próbując nie otwierać ust. Średnio jej to wychodziło. Chociaż z pewnością częściej biegała niż owy mężczyzna. Może nie aż tak intensywnie jak teraz, ale coś tam zawsze. Usta pełne cieni i zamazanych kształtów zdeformowały się w uśmiech. Jaki uśmiech? Wątpiła, że serdeczny. Prędzej mogłaby tu napotkać psychopatę albo gwałciciela niż kogoś serdecznego. No. Ale go okradła, więc jakiś pretekst był, żeby... Wyciągnął rękę. Zobaczyła przemieszczający się jej kształt, więc odruchowo skuliła się, jednocześnie podnosząc rękę, przedramieniem ukrywając twarz przed ciosem. Pusty żołądek ścisnął się i być może bardziej by ją zemdliło, gdyby cokolwiek w nim miała. Cios nie nadszedł. Czekała w ciemności, gdy powiekami odseparowała się od świata, ale cios nie nadszedł. Do jej uszu doszedł głos. Nie nachalny, zły, czy przerażający. Ale może dlatego, że był tak spokojny przerażał ją jeszcze bardziej? Otworzyła oczy spoglądając na mężczyznę. Gdy się pochylił nieco lepiej widziała rysy jego twarzy. Nie idealnie, ale zdołałaby go rozpoznać, gdyby spojrzała drugi raz z tej odległości. Opuściła delikatnie rękę nadal w gotowości do obrony. Drugą podpierała się mając nadzieję, że nie będzie musiała brudzić śpiwora bardziej, niż jest teraz zabrudzony. Chociaż jak oberwie... To i tak cały się znowu uwali błotem. Potem to zaschnie i takie będzie spanie. Nadal dostrzegała jego dłoń przed swoim nosem. Palce wyciągnięte były ku niej, nie zawinięte w pięść, czy skierowane wnętrzem do niej. Nie wziął też swojej torby w ręce. Więc musiało chodzić o nią. Prawie by się popłakała! Nie spodziewała się. Ale może to tylko gra pozorów. Może on chce ją gdzieś zwabić, albo zabawić się jej kosztem? Raz kozie śmierć. Niepewnie wyciągnęła rękę ku jego dłoni. Zamiast schwycić ją od razu najpierw szturchnęła wierzchem palca wskazującego i środkowego grzbiet dłoni mężczyzny, dopiero potem jednym paznokciem przesunęła po wnętrzu jego dłoni i wpasowała kciuk między jego kciuk a palce. Trochę piekło. Opuściła wzrok. - Gdybyś odmówił nie miałabym potem jak tego zrobić. – Szepnęła cicho, nieco cierpko ze zdenerwowania. Przed chwilą go okradła. Teraz leżała na bruku. Przygotowała się na szarpnięcie, które mogłoby doprowadzić ją do pionu. Nie pozostałaby całkiem bierna, odepchnęłaby się podrapaną ręką od ziemi. Ze zdenerwowania kręciło się jej w głowie i wątpiła, czy się nie zachwieje. Tym bardziej, że nie umiałaby odnaleźć się w szybko poruszającej się rzeczywistości. Wszystko po prostu zawiruje i lepiej zamknąć na ten czas oczy. Jeżeli nie wyczuje dobrego momentu, a nie miała na to wielkich szans, i tak znowu się przewróci. Na niego, czy znowu w tył. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 11:29 pm | |
| Widział, jak skuliła się w obawie przed uderzeniem, ale w jego reakcji nie było miejsca na zdziwienie. Dezorientację, może; takie odruchy obronne wydawały mu się dziwnie znajome i mógłby przysiąc, że kiedyś sam wyglądał bardzo podobnie, uciekając przed kolejnymi ciosami wymierzanymi przez ludzi, którzy mieli nauczyć go walki. Bezskutecznie; nigdy nie opanował nawet podstawowych zasad samoobrony, wykazując całkowity i absolutny brak jakichkolwiek umiejętności w tym względzie. Trochę żałosne, jeśli weźmiemy pod uwagę standardy dystryktu, ale Adam już dawno nauczył się odsuwać od siebie wstyd przed własnymi słabościami, niemal do perfekcji opanowując udawanie, że nie istniały. I czasami nawet udawało mu się kogoś nabrać. Nie prychał więc ze zniecierpliwieniem, ani słowem nie komentując zachowania dziewczyny i po prostu cierpliwie czekając, aż sama zorientuje się, że nie miał zamiaru zrobić jej krzywdy. Bawił się w bohatera? Skądże znowu, w jego zachowaniu próżno było doszukiwać się szlachetnych pobudek, chociaż na pierwszy rzut oka mogło to właśnie tak wyglądać. W rzeczywistości kierowała nim czysta, (nie)zdrowa ciekawość człowieka, który całe swoje życie traktował jak wstęp do powieści, trwając w jakimś złudnym i naiwnym przekonaniu, że wszelkie nieszczęśliwe wypadki będą schodzić mu z drogi. Zdawałoby się, że jego żebra wciąż nie łamały i nie zrastały się wystarczającą ilość razy, żeby przekonać go o własnej kruchości. Pociągnął ją delikatnie w górę, kiedy w końcu złapała go za rękę, wykorzystując okazję, żeby przyjrzeć się jej z zainteresowaniem. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak typowa mieszkanka getta - ze zniszczonymi ubraniami, potarganymi włosami i wymalowaną na twarzy, ciągłą czujnością. Co samo w sobie w pewnym sensie było niesamowite; zupełnie jakby dawni Kapitolińczycy jednomyślnie zapadli na tę samą chorobę, zmieniającą ich w zaszczute zwierzątka, z pozoru podobne jedno do drugiego, chociaż przecież każde z własną, ukrytą pod szarym materiałem historią. Chorobę, której nazwę wszyscy doskonale znali - nawet jeśli obdarzali ją odmiennymi epitetami. - Racja - przytaknął po chwili zastanowienia, odnajdując faktyczny sens w jej wypowiedzi. - Ale chyba musisz jeszcze poćwiczyć uciekanie - dodał rzeczowo, zupełnie jakby mówił o szlifowaniu jakiejś dyscypliny sportowej, a nie okradaniu ludzi na ulicy. Nie należał do osób, które patrzyły na świat przez pryzmat czerni i bieli, co było tak naprawdę dosyć łagodnym określeniem jego wątpliwej jakości kodeksu moralnego. - Mogę założyć, że mi nie przywalisz? - zapytał lekko, cofając się o krok i odszukując wzrokiem szarawą torbę. Podniósł ją z ziemi, otrzepał z wszechobecnego pyłu (z efektem raczej średnim, mokry kurz zdążył już przykleić się do i tak niezbyt czystego materiału) i wyciągnął w stronę dziewczyny. - Masz jakieś imię? - rzucił, jakby oferował wymianę tej informacji za kołyszący się lekko w powietrzu pakunek. I może po części tak było; przebywał przecież w getcie wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, że dane osobowe nie były rzeczą, którą jego mieszkańcy dzielili się chętnie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 21, 2014 11:55 pm | |
| Szarpnięcie nie było tak silne jak myślała, złapała się mocniej jego dłoni kiedy dźwignął ją w górę. Udało się jej nawet zachować równowagę! Patrzała na ziemię w tym akcie, ale się jej udało stanąć. Wtedy mogła przyjrzeć się jego twarzy, która znajdowała się blisko niej. Dostrzegła wyraźne rysy, wzrok. Westchnęła głęboko cofając rękę. Otarła obie o biodra. Kiedy spadnie kolejny deszcz, żebym to zmyła? Drobinki piasku już drapały ją po kolanach. Przytaknął jej. A ona zdziwiona była jego zachowaniem. Jakby był pewny siebie, albo nie do końca przytomny, co można było też zarzucić jej, ale raczej ze zdenerwowania. Potem powiedział zdanie, od którego niemal parsknęła. Ale tylko wbiła wzrok w ziemię. Przynajmniej wiem, że się nie domyślił. A ukrywanie słabości czasem dawało przewagę. Potem usłyszała pytanie, spojrzała na niego, ale on się cofnął. Chciała się zbliżyć, nawet dłoń lekko jej drgnęła. Przez chwilę widziała twarz mężczyzny, teraz na powrót zaczynała widzieć tylko smutne, szaroczarne cienie i kontury. Powieki lekko jej opadły. Koniec końców (po bitwie – powiedzieć tak czy nie) skinęła głową. Zaczęła wodzić wzrokiem za nim. Podszedł do torby, odwróciła się przodem ku niemu. Spodziewała się, że raczej będzie chciał zachować torbę przy sobie, tymczasem zamajtał jej nią przed nosem irytując. Nie mogę sobie pozwolić na uleganie słabościom. Nie miała zamiaru być zwierzakiem, który rzuci się na jedzenie za wszelką cenę. Była głodna, przegłodzona, że wręcz nie czuła już głodu. Ale wiedząc, że tam na pewno jest coś jadalnego wnętrzności dziewki zaczęły udawać orkiestrę. Zaburczało jej głośno w brzuchu aż się zarumieniła spuszczając wzrok. Zapytał ją o imię, a ona powątpiewała, czy chce mu odpowiedzieć. Może chcieć coraz więcej, a koniec końców i tak nic nie dostanę. Skarciła się w myśli, że w ogóle myśli o tym jedzeniu. Odetchnęła ciężko. - Iliya. – Mruknęła zrezygnowana, nieco zła. Właśnie mogła sprzedać sobie wilczy bilet. Czemu nie mogłam chociaż czegoś zmyślić? Bała się oszustwa? Może. Spojrzała na jego oczy, czy raczej w cienie zwiastujące, że te tam są, wzięła wdech przez nos, by bezpardonowo zapytać: Masz zamiar się tym podzielić? – Co musiało wyglądać jak z poniektórych powieści. Brudna dziewczyna z ulicy poszukuje jedzenia. Oklepany motyw. Ale zasługiwała na nagrodę, że nie zmyśliła imienia! A przynajmniej chciałaby, żeby tak było. Mimo to cofnęła się o krok zdając sobie sprawę ze śmiertelnej przewagi jaką miał mężczyzna nad samotną dziewczyną taką jak ona. Widziała go przez to przez pryzmat kolejnych zamazań, ale starała się to ukrywać jak najbystrzejszym spojrzeniem. - Co tutaj robisz? Nie jesteś z KOLC'a. – Zauważyła zastanawiając się, czy nie montuje sobie właśnie trumny. Jeżeli ten facet faktycznie jednak stąd nie był, to prędko mógł tutaj wyzionąć ducha, zostać okradziony. Wielu zmarło, bo nie umiało przystosować się do tych warunków. Zaczęła się rozglądać za kijem, który opuściła. Metr od siebie, dwa, trzy, a potem starała się przeszukać teren do korytarza między budynkami. Przeklęła cicho na chorobę. W innych okolicznościach może zapytała się, czy nie widzi jej laski, czy kuli, jakkolwiek można nazwać ten sprzęt, którym kierują się niewidomi. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Pon Gru 22, 2014 12:51 am | |
| Rozumiał jej ostrożne zachowanie, choć dla niego samego było raczej obce. Nigdy nie posiadł umiejętności szeroko znanej jako instynkt samozachowawczy i nie trzeba było szczycić się tytułem naukowym z dziedziny psychologii, żeby to zauważyć; znajdował się w końcu w samym środku getta, bez przepustki, bez broni i bez żadnej dobrej wymówki, którą mógłby próbować uzasadnić swoją obecność po nieodpowiedniej stronie muru. A ponieważ nawet nie starał się wtopić w kwartalny tłum, prawdopodobieństwo spędzenia nocy w areszcie było w jego wypadku całkiem spore. Nie zatrzymywał się jednak nad tą myślą ani przez moment; wybieganie planami tak daleko w przód nie leżało w jego naturze. Zamiast tego skupił się na obserwowaniu zachowania dziewczyny, które było dla niego niezrozumiałe nie tylko w tej jednej kwestii; nie wiedział, na przykład, dlaczego jej spojrzenie wydawało mu się dziwnie zamglone i nieobecne, podczas gdy twarz pozostawała czujna i spięta. Te dwa elementy po prostu ze sobą nie grały, nie zamierzał jednak zalewać jej kolejną lawiną pytań, skoro sam na razie nie wyjawił na swój temat niczego. - Adam - przedstawił się, kiedy i ona podała swoje imię. Albo i nie; zdawał sobie sprawę, że mieszkańcy getta często przedstawiali się fałszywymi przydomkami. - I raczej nie przyniosłem tu tego, żeby urządzić sobie piknik - dodał, unosząc wyżej brew, wzruszając ramionami i nadal czekając, aż weźmie od niego torbę. Wyglądała na porządnie niedożywioną, zresztą - raczej nie ryzykowałaby kradzieży, gdyby naprawdę nie potrzebowała żywności, co Adam stwierdził bardziej na zasadzie obserwacji niż pełnego współczucia porywu serca. Nie odczuwał przecież odruchowej potrzeby niesienia pomocy i gdyby kiedykolwiek zastanowił się nad motywami, które nim kierowały, gdy bawił się w przemytnika, przerzucając niezbędne towary do getta, mógłby dojść do wniosków raczej niepokojących. Na przykład, że tak naprawdę czuł się najzwyczajniej w świecie samotny. Zawahał się chwilę nad jej pytaniem; nie dlatego, że czuł jakiś wewnętrzny przymus ochrony informacji na swój temat, ale dlatego, że odpowiedź nie była wcale taka oczywista. Co robił w Kwartale? - Skąd wiesz, że nie jestem? - zapytał, udając zdziwienie i trochę grając na czas, bo prawdę mówiąc wcale nie zdziwiło go jej odkrycie. Mimo raczej niechlujnych ubrań i trzydniowego zarostu nie mógł choćby marzyć o udawaniu Kapitolińczyka; a nawet jeśli nie zdradziłaby go aparycja, z całą pewnością zrobiłby to brak charakterystycznego dla mieszkańców stolicy akcentu. - Szukam kłopotów. Ostatnio w dzielnicy wieje nudą - odpowiedział w końcu szczerze, uśmiechając się kątem warg. - I pomagam nieudolnym złodziejkom - dodał po chwili, znów na nią zerkając i zauważając, jak rozgląda się dookoła, jakby wciąż czegoś szukała. Mimowolnie podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, ale nie natrafił na nic godnego uwagi oprócz ubranego na szaro przechodnia, który przemknął szybko sąsiednią uliczką. - Zgubiłaś coś? - zapytał wreszcie, nie potrafiąc powstrzymać wrodzonej ciekawości. Która być może miała kiedyś zaprowadzić go przedwcześnie do grobu, ale póki co nie stanowiła chyba aż tak wielkiego zagrożenia. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Pon Gru 22, 2014 1:37 am | |
| Była ostrożna, ale prawie wcale tej ostrożności nie wykorzystywała. Nie umiała kłamać. Nie umiała też kombinować, spiskować. Jedyne co umiała to gotować. Ale i ten mężczyzna nie wyglądał na specjalnie niebezpiecznego, czy agresywnego. Może się myliła. Ale z każdą kolejną łapanką i wywózką osób traciła nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie rodziców. Pewnie już nie żyją. Przemknęło jej przez myśl i poczuła rozgoryczenie, które odesłała w niepamięć. Patrzała na swojego rozmówcę nie mając wiedzy, czy i on się jej przygląda. Chyba wyglądała jak zwierzątko. Zatem Adam. Choć nie wiedziała, czy to aby na pewno było jego imię. On też nie wiedział. Ale mógłby to sprawdzić. Albo podać to imię Strażnikowi. Coś na jego twarzy się zmieniło, zmieniła się fala cieni, więc pewnie uniósł brew. Sama nie posiadała tej sztuki, by unosić tylko jedną. Za to często, na przykład teraz, je marszczyła trochę, tworząc pomiędzy nimi niewielką, pionową zmarszczkę. Tak naprawdę nie sądziła, że mogła dotknąć owej torby, sądziła raczej, że jak wyciągnie rękę torba powędruje do właściciela, a ten zacznie ją szantażować, czy starać przekupić by dostała ową torbę. Kolejne słowa też były dwuznaczne. Koniec końców postąpiła krok do przodu anulując ostatni krok w tył. Uniosła rękę i wyciągnęła ją. Jednak nie złapała za uchwyt. Mimika jej twarzy wyrażała zdenerwowanie i złość. Może też i rozgoryczenie, kiedy palcem lekko musnęła materiał podczas zaciskania dłoni w pięść. Wyciągnęła więc dalej dłoń i schwyciła za uchwyt torby ostrożnie. Potem przyciągnęła torbę do siebie łapiąc ją oburącz. Brak odpowiedzi z jego strony ją zdenerwował, bo nie widziała wahań na jego twarzy. Zacisnęła zęby przyciskając do siebie torbę. Nadeszło pytanie w ramach odpowiedzi, które, nim powiedziała coś na głos, skwitowała w myśli. Bo masz ubranie i jedzenie. Co całkowicie jej wystarczało za argumenty. Znalazła jeszcze kilka. A nawet więcej. Nie zdążyła powiedzieć ich na głos, kiedy dostała prawdziwą odpowiedź. Aż mruknęła cicho z niezadowolenia. - Będziesz mi to wytykać za każdym razem? – Rzuciła gniewnie, chociaż cicho. Jakby ktoś trzymał ją za gardło. Spojrzała na niego z wyrzutem, gdy zapytał. Sama stwierdziła, że może zaryzykować. - Zastanawiam się czym cię ogłuszyć, gdy już się najem. - „Na twoich oczach”, chciała powiedzieć, ale dla niego jedzenie pewnie nie miało takiej wartości jak dla niej. Słychać było w jej głosie sarkazm i rezerwę. Spojrzała na torbę nie mogąc pohamować apetytu. Nie spuszczała z oczu kształtu, który był Adamem. Zanim się jednak do niej dobrała cofnęła się kilka kroków. Być może można było ją porównać do zwierzątka. I to całkiem trafnie. Dostrzegłaby ruch, by móc się zasłonić. Poza tym i tak nie mogłaby zrobić nic więcej. Otworzyła torbę i rozchyliła otwarty zamek zerkając do środka. Zakręciło się jej w głowie od zapachów. Nie spuszczała Adama z oczu przez cały ten czas. Jak pies, który myśli, że zaraz zabierze się mu kość. Ze środka wyjęła bułkę. Teraz i tak nie mogłaby zjeść więcej. O ile i od tego nie zrobi się jej niedobrze. Powoli zamknęła torbę i odstawiła na ziemię. Zwiesiła ramiona i spode łba, ale nie agresywnie i gniewnie jak wcześniej, ale bardziej spokojnie i nawet przepraszająco, spojrzała „gdzieś na twarz” mężczyzny. Po chwili wzięła torbę w jedną rękę, żeby dwoma długimi krokami zbliżyć się do niego (niemal nie potykając o pęknięcie w asfalcie, szczęście głupiego!), postawić torbę na ziemi i znów wycofać się na bezpieczną odległość. Zaburczało jej w brzuchu. Ślina napływała jej do ust, a ten intensywny zapach! W dotyku bułka była nawet miękka! Toć to luksus! Luksus, o którym zapomniała tak dawno temu, że to dawno temu mogłoby nie istnieć. - Weź ją... – Powiedziała, patrząc na torbę, jakby od niechcenia, albo zrezygnowania. - Albo poczekaj, zostań tam. – Dorzuciła po chwili nerwowo. Zadrżała – Albo rób co chcesz. – Stwierdziła. Jak ma umrzeć, to niech chociaż się naje. Nie chciała jeść przy nim. Ale czując ten delikatny aromat czuła, że za długo i tak już nie wytrzyma. Złapała bułkę w jedną rękę, drugą oderwała malutki kęs i włożyła w sobie do ust powoli, ale dokładnie przeżuwając. W końcu połknęła, choć wydawało się, że z pewnym trudem. - Dziękuję, Adamie. – Powiedziała szczerym głosem, wdzięcznym. Widać było, że nie wierzyła, by ktokolwiek zechciał marnować jedzenie na kogoś takiego jak ona. Czując zapach bułki zapomniała nawet, że pieką ją zadrapania na dłoniach. Rzuciła tonem brzmiącym rezygnacją: Szukałam kija. Miałam go przy sobie, zanim wzięłam twoją torbę. – Jestem zbyt ufna. Tylko dlatego, że dał jej jedzenie. Oderwała jeszcze jeden kęs i zaczęła go przeżuwać. „Wzięłam”, a „ukradłam”. Równie trudno to drugie słowo przechodziło jej przez gardło jak bułka w głąb zaciśniętych trzewi. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Wto Gru 23, 2014 3:26 pm | |
| Z każdą chwilą rozmowy z dziewczyną zauważał więcej elementów, które w żaden sposób nie chciały ułożyć się w logiczną całość. Niewielkich, z pozoru niewinnych; takich, na które ktoś inny być może w ogóle nie zwróciłby uwagi. Ale Adam był obserwatorem, i to obserwatorem nieznośnie wybiórczym, który potrafił przeoczyć idącego wprost na niego Strażnika Pokoju, ale za to dostrzegał nieważne na pierwszy rzut oka szczegóły. Widział więc niepewne drgnięcie drobnej dłoni, która zacisnęła się na pustej przestrzeni tuż obok paska torby, zauważał zamglony wzrok, za każdym razem zawieszający się gdzieś poza jego oczami i wciąż nie dawał mu spokoju fakt, że Iliya potknęła się niemal na prostej drodze, za jedyną przeszkodę mając mikroskopijne pęknięcia w asfalcie. Nie mówił jednak jeszcze nic na ten temat, zamiast tego skupiając się na bezceremonialnym przyglądaniu się nieznajomej i nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego czujne spojrzenie mogłoby ją krępować. Nie widział nic wstydliwego w tym, że wzięła od niego jedzenie i nie do końca rozumiał też, dlaczego zachowywała się tak płochliwe, jakby spodziewała się ataku z jego strony. W tym względzie wciąż zdawał się oderwany od innej rzeczywistości; mimo że przebywał w Kapitolu już niemal od roku, nadal nie potrafił (a może nie chciał?) odnaleźć się w tej nowej bajce, w której złoczyńcy stali się ofiarami, a ofiary złoczyńcami, i w której wszystko, co do tej pory znał i akceptował, stanęło na głowie. - A będą następne razy? - odpowiedział pytaniem na pytanie, z lekkim rozbawieniem podchwytując jej wypowiedź i śmiejąc się cicho na jej następne słowa. Nie żeby nie traktował jej poważnie; pewnie gdyby się postarała, dałaby radę go zaatakować i obezwładnić, w końcu od jego ostatniego treningu minęło sporo lat i obecnie dostawał zadyszki wbiegając po schodach do swojego mieszkania, ale w jakiejś swojej naiwności nie wierzył, że naprawdę miała zamiar rzucać się na niego z pięściami. - Podsunąć ci jakieś pomysły? - dodał, wpychając dłonie do kieszeni, gdy dziewczyna w końcu wzięła od niego torbę i z lekką konsternacją śledząc jej poczynania: to, jak cofnęła się niepewnie, jak spośród całej zawartości wybrała jedynie skromną bułkę i jak podeszła do niego, odkładając pakunek na ziemię tak ostrożnie, jakby zawierał co najmniej tykającą bombę. Gdy powiedziała mu, żeby zabrał swoją własność, w pierwszym momencie otworzył usta, gotowy zaprotestować, ale zamknął je niemal natychmiast, zdezorientowany kolejnymi, sprzecznymi komunikatami. Zmarszczył brwi, nie wiedząc, co koniec końców powinien zrobić, a wreszcie decydując się na nierobienie niczego i po prostu zostając w miejscu. Westchnął. - Nie ma za co - odpowiedział szczerze, bo naprawdę nie uważał paczki z jedzeniem za coś niebywale cennego. Zapewne miało to sporo wspólnego z faktem, że tak naprawdę nigdy niczego mu nie brakowało; nawet w gdy mieszkał w Drugim Dystrykcie miał wszystko, czego potrzebował, a po przeprowadzce do Kapitolu w ogóle przestał przykładać wagę do rzeczy materialnych. Bo te po prostu były - i nie wyobrażał sobie, żeby kiedyś miało być inaczej. W chwilach takich jak ta, wychodziło z niego oczywiste zepsucie, za które co prawda nie ponosił winy, ale nigdy też nie robił nic, żeby zrozumieć jego istotę. Dla postronnego obserwatora musiał być po prostu rozpuszczonym dzieciakiem, któremu udało się uniknąć losu mieszkańców getta tylko dlatego, że urodził się w odpowiednim miejscu Panem; ciekawe, czy Iliya też postrzegała go w ten sposób. - Kija? - powtórzył nieprzytomnie, wyrwany z chwilowego zamyślenia i rozejrzał się dookoła nieco nieobecnym wzrokiem, niemal od razu zauważając niepozorną gałązkę, leżącą niedaleko miejsca, w którym znalazł dziewczynę. W pierwszej chwili wziął go po prostu za niepotrzebny śmieć, przytargany tutaj przez wiatr albo wyrzucony przez któregoś z Kapitolińczyków; w następnej sekundzie przypomniał sobie jednak o zamglonym spojrzeniu blondynki i kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce. Zrobił kilka kroków do przodu, schylając się i podnosząc lekki kijek, po czym bez słowa zwrócił go właścicielce, powoli wyciągając dłoń przed siebie - żeby przypadkiem nie pomyślała, że próbuje ją uderzyć. - Masz problemy ze wzrokiem - powiedział, nawet nie próbując już zamieniać tego stwierdzenia w pytanie. Przyjrzał się jej uważniej, zastanawiając się, jak ktoś taki jak ona, dawał radę przeżyć w miejscu takim jak to, znów blokując odruchowo wszystkie emocje i nadając tym rozważaniom charakter czysto analityczny. Tak było łatwiej. I tak było bezpieczniej. - Nie da się nic z tym zrobić? - zapytał, zanim zdążyło do niego dotrzeć, że w getcie raczej trudno było o gabinet okulistyczny - nie mówiąc już o zdobyciu pieniędzy na zakup okularów.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Wto Gru 23, 2014 5:41 pm | |
| Przełknęła kolejny kęs bułki, która nie malała za bardzo. Tą widziała wyraźnie tylko dlatego, że trzymała ją gdzieś na poziomie poniżej brody. Dostrzegała miękkie wnętrze i lekko zarumienioną skórkę. Nie dostrzegła nawet kiedy opuściła gardę i wzrok. Przeżuwając kolejny kęs spojrzała bezpośrednio na Adama. Zapytał ją o to, czy ma zamiar go jeszcze raz kiedyś okraść. - Dwa razy mi to już wypomniałeś. – Stwierdziła z cichym oburzeniem. Raz mówiąc o nieudolnej złodziejce, drugi, że ma popracować nad uciekaniem. W odwrotnej kolejności. Może nie drażniłyby jej te słowa, gdyby nie to, że „a”, gdyby trafiła na nie tego człowieka pewnie by nie żyła, „b”, było to bezpośrednio połączone z jej wadą, na której od czasu do czasu się skupiała, a nawet często, dostrzegając ograniczenia, których nie mają zwykli ludzie. Przeciętni Kapitolińczycy. Pewnie też przeciętne osoby z Dystryktów. Kolejne jego słowa prawie wytrąciły ją z równowagi. Ale nie dlatego, że była zła. Zagubiła się trochę w myślach, a ten nagle ją oderwał od nich uświadamiając jej, że opuszczona garda może przyczynić się do nieprzyjemnych skutków ubocznych. Mężczyzna jednak nie wykorzystał tego, że była tak nieporadna. Już dawno mógłby ją pobić, czy zrobić inne... gorsze rzeczy. Przed tym pierwszym z pewnością nie broniłaby się inaczej niż zasłanianiem się rękoma. Adam stał gdzie stał i wahał się co ma zrobić po słowach dziewczyny przeżuwającej już kolejny kęs bułki. Zjadła może ćwiartkę. Nie widziała jego twarzy. Stojąc tak „daleko” dostrzegłaby tylko ruch. Nic więcej. Dlatego milczenie ją denerwowało, spinało. Nie poruszył się, co odebrała za całkiem dobry znak. Nie ruszył się gwałtownie, więc jeszcze wszystko było w porządku. Jej podziękowanie zostało przyjęte, co sama przyjęła z ulgą nieco rozluźniając ramiona, te po prostu opadły nieco. Wiedziała, że ma wszystkiego pod dostatkiem, pamiętała, że wyglądał dobrze. Więc nic nie mogło mu brakować. Prawie jak jej kiedyś. Prawie. Jednak miała stabilną sytuację, o ile się starała na nią zapracować. Miejsce jej urodzenia nie odgrywało tu tak wielkiej roli, chyba. Nigdy nie była bogata, nigdy nie była majętna. Miała tylko niewielkie mieszkanie i chorych rodziców, których nigdy nie odzyskała po przymusowym opuszczeniu mieszkania. Oni o pracy służących, ani ona nigdy niczym nie zawinili ludziom z Dystryktów. Ona tylko gotowała posiłki na dwa etaty dla szych z rządu. Była w tym dobra, więc zarabiała. Mogła utrzymać rodzinę i mieszkanie... Teraz została sama i z każdym dniem docierało to do niej coraz bardziej. Silna wola pozwalała nadal mieć nadzieję i szukać, choć zaczynała się poddawać. Tak będzie jej łatwiej przetrwać... Była sama i nie wyglądało na to, że jest jej łatwo. W godzinę policyjną chowała się w opuszczonych budynkach i siedziała drzemiąc, bojąc się, że Strażnicy ją wypatrzą, dla których starała się być niewidoczna. Nawet, jeśli nie oni, to złodzieje i inne ścierwa tylko czekali na okazję. Nie miała co jeść, bo też nikt nie przejmował się losem na wpół ślepej, nieprzydatnej do niczego sieroty. Zwrócił głowę w jedną stronę, spojrzała zrezygnowana w okolice miejsca, w które patrzył. Dźwięczało jej w głowie pytanie, którym ją uraczył, gdy wyrwała go ze swoistego transu. Kiedyś i ona była nieostrożna idąc ulicą. Zatrzymywała się pod szkołą popatrzeć na niebo. Kiedyś. Wróciła na ziemię. Do getta. Nie dostrzegła niczego prócz szarości asfaltu. Zirytowało ją to, stała jednak w miejscu czekając, aż jej przypuszczenia się sprawdzą. Jako, że kijek leżał niedaleko, między nimi dostrzegła tylko, że idzie w jej stronę. Zawahała się i cofnęła o krok, potem drugi. Dostrzegła zgubę w jego ręce. Poruszający się element zwrócił jej uwagę. Dlatego gdy się znów zbliżył nie odskakiwała już do tyłu. Nawet postąpiła krok w przód by odzyskać swoją gałązkę. Nie zachowywał się gwałtownie, co oznaczało, że zauważył jej nie do ukrycia niesprawność. Ale gdyby zachował się gwałtowniej faktycznie mogłaby się zlęknąć. Wzięła kijek w rękę i opuściła po wnętrzu dłoni łapiąc za grubszą końcówkę. Węższa spoczęła na ziemi. Zawirowało jej w głowie, kiedy po prostu tak stwierdził. Gdyby mogła ukrywałaby to. Jednak tak naprawdę nie była w stanie normalnie funkcjonować. Potrzebowała innych, choć starała się żyć jak najbardziej samodzielnie. Kolejne pytanie też ją uderzyło. Z twarzy mogła wydawać się zagubiona. Było na niej też coś więcej, pewien rodzaj głębokiego smutku, ale też pogodzenia się. Jednocześnie wzruszyła ramionami i pokręciła głową na boki. Tutaj z pewnością nie mogła nic z tym zrobić. Poza tym – Nigdy nie było mnie stać na korekcję. Potem... – Zamilkła nagle. Zacisnęła usta. W głowie brzmiało jej to po prostu śmiesznie. Bardzo śmiesznie. Twierdziła, że gość po prostu ją wyśmieje. Każdy Kapitolińczyk z getta by ją wyśmiał. Postarała się inaczej dobrać słowa. - Przed Tym miałam okulary. – Mając na myśli to, że bezpardonowo rozwalił je jeden ze Strażników. Pokręciła głową. W jej ostatnich słowach znów zaczaiła się buta. Potem znów zaczęła wyglądać jak przemoczony, pobity pies. Podniosła wzrok na Adama stojącego przed nią. Widziała rysy jego twarzy nieco. Delikatne, zamazane, pełne cieni. Jego nieco zaniedbaną sylwetkę. Im mniej szczegółów tym lepiej mogła zobaczyć przedmiot, otoczenie. Chciała zbliżyć się do niego, by poczuć się bezpieczniej. Nie z powodu bliskości drugiego człowieka, bo cały czas wypierała zaufanie wobec niego. Ale dlatego, że po prostu by go mogła dobrze widzieć. Widzieć wyraz jego twarzy. Tak naprawdę chciała się teraz schować i skulić jak tylko się dało. Ścisnęły się jej wnętrzności. Połowę bułki już zjadła. Westchnęła i rozejrzała się nerwowo. Po chwili zawahania podeszła do ściany budynku, o którą się oparła. Tak naprawdę krępował ją każdy ruch jaki miałaby wykonać przy mężczyźnie. - W dystryktach życie było tak ciężkie? – Zapytała cichym, nieco zrezygnowanym tonem. Miękki śpiwór chronił ją przed twardą ścianą. Miała tak naprawdę tylko tyle. Tyle dostała. I dbała o to, co miała, choć było już ładnie zużyte. Wiedziała, że w dystryktach wybierano trybutów. Nienawidziła Igrzysk. Wiedziała, że każdy dystrykt nie miał wszystkiego, że każdy był jak obóz zaopatrzeniowy. Czy ich życie było równie trudne i pełne strachu, przerażenia? W każdej chwili Strażnik może wywołać jej imię i zabrać do dystryktu. Mówiło się i tu o tym, choć były to tylko plotki, że tak naprawdę dawno Kapitolińczycy stawali się tam zaledwie niewolnikami od ciężkich robót. Czy ich życie było równie trudne? I to na przestrzeni wielu, wielu lat. Siedemdziesięciu lat. Z pewnością wielu z nich miało silne charaktery i umiało być praktycznymi. Jeżeli jednak ich życie było takie jak jej tutaj, to czuła, że rozumie ich gniew. Ich siłę. Ich zemstę. Odsunęła się od ściany, z lekkim trudem przełożyła śpiwór przez ramię, by go zdjąć. Złapała go w ręce i kucnęła, w końcu usiadła na ziemi opierając plecy o ścianę. Czuła się wykończona. Teraz, gdy większość adrenaliny opadła poczuła zmęczenie, które ciągnęło się za nią od wielu dni. Zaczęła jeść bułkę z większym, przymusowym zapałem. Zrobiona ze zbóż, dobrze wypieczona, najpewniej z jajem i jakimś tłuszczem była wręcz bombą energetyczną, jakiej teraz potrzebowała. Nogi miała podkulone, a śpiwór wciśnięty między uda a jej brzuch. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Wto Gru 23, 2014 7:25 pm | |
| Zdawał sobie sprawę, jak ciężkie musiało być jej życie i gdyby był zdolny do zwyczajnych ludzkich odruchów, z pewnością już w tamtej chwili zalewałoby go współczucie. Ale nie był. Nikt nigdy nie nauczył go empatii; mimo że wychowywał się pomiędzy ojcem, który tłukł mu do głowy (dosłownie), że wszyscy dookoła są jego wrogami, a siostrą, bezinteresownie składającą go do kupy po każdym kolejnym treningu, to ojcowska ręka okazała się tutaj silniejsza, pozostawiając na psychice Adama nieodwracalne koleiny, w które wpadały jego myśli, każąc mu troszczyć się przede wszystkim o siebie. Tak, był egoistą - skupiony na sobie i swoich własnych potrzebach, innych ludzi postrzegał jako drugoplanowych aktorów osobistego dramatu, którego był jedynym widzem i twórcą, póki co skutecznie blokując wszelkie paradoksalne idee, że być może w życiu chodziło o coś więcej. I nieco destrukcyjnie; odruchowo szukając wrogów za każdym zakrętem nie zauważył, że w którymś momencie sam stał się swoim największym zagrożeniem, wpędzając się w jakąś irracjonalną spiralę nieodpowiedzialnych zachowań, pośród których nieautoryzowane wycieczki do getta stanowiły jedynie czubek góry lodowej. Dlatego zamiast po prostu odwrócić się i odejść, wciąż tam stał, czekając na ciąg dalszy, nawet jeśli owa kontynuacja nie miała przynieść mu niczego dobrego. A może szczególnie dlatego. Zresztą - towarzystwo Iliyi wcale mu nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie, w pewnym sensie czuł się dobrze, rozmawiając z kimś, kto patrzył na niego bez zwykłego pryzmatu wspomnień czy zasłyszanych pogłosek; kimś, dla kogo był jedynie cieniem, bez przeszłości i przyszłości. Kimś, kto nie próbował ratować jego zepsutej duszy ani nawracać go na postawy rebelianckie, wkładać do głowy gotowych ideologii, wmawiać, że powinien się przystosować, bo takie były teraz zasady. Zasady. Nienawidził tego słowa; kojarzyło mu się z dzieciństwem, z rozkazami, z obowiązkowymi ćwiczeniami. Z prezydencką propagandą, która ciosała obywateli w identyczne kształty, przez lata czyniąc z nich armię ołowianych żołnierzyków, niezdolnych całkowicie do samodzielnego myślenia. Rebelianci lubili wierzyć, że wyłamali się z tego schematu, że zdobywając stolicę stali się wolni - ale było to tylko kolejne kłamstwo, tyle że padło z ust innej władzy, dlatego niektórzy zdawali się w nie wierzyć. Jemu twarze na rozkładówkach Capitol's Voice nie robiły kompletnie żadnej różnicy - Snow, Coin, Adler, wszyscy ulepieni byli z dokładnie tej samej gliny i wykorzystywali dokładnie te same sztuczki, na które wszyscy się nabierali, wierząc, może tym razem. Że może teraz będzie inaczej. Ale to była bzdura, bo nikt nie był wolny w Panem, a przynajmniej nie według definicji Adama, dla którego wybór dyktatora nie był żadnym wyborem, a w zniszczeniu życia tysiącom ludzi w imię wyzwolenia innych tysięcy, nie było nic bohaterskiego. Gdy zbliżyła się do ściany, podążył za nią niemal odruchowo, wlokąc za sobą nadal ciężką torbę. Nie wiedział, czy był tam mile widziany, czy może Iliya dawała mu właśnie sygnał, żeby sobie poszedł, ale jej pytanie potraktował jako swego rodzaju zaproszenie do rozmowy, nawet jeśli nie do końca wiedział jak odpowiedzieć. Zastanowił się przez chwilę, opierając się ramieniem o chłodny, wilgotny mur. - Nie tak - powiedział powoli, obejmując wzrokiem sypiące się budynki i zawieszając spojrzenie na kijku w ręce dziewczyny. W myślach porównywał to wszystko do kamiennych uliczek w Dwójce i warunków, w jakich dorastał - może i gnębiony psychicznie i fizycznie, ale za to nigdy niemartwiący się o jedzenie czy opiekę zdrowotną. A później przypomniał sobie o transmisjach z innych dystryktów - o chudych dzieciakach z Jedenastki, padających na kolejnych igrzyskach jak muchy, i o innych, z którymi kontaktowali się w trakcie rebelii. - To znaczy nie u nas. Nie w Dwójce - dodał szybko, wzruszając ramionami. Nie przejmował się zdradzaniem kolejnych informacji na swój temat - nigdy specjalnie ich nie chronił, podobnie jak żywność, nie uznając ich za wartościowe. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć coś jeszcze; coś co uczyniłoby prawdę prawdziwszą - o ojcu, który wbrew wszystkiemu uparł się wytrenować swojego jedynego syna jako zawodowca w Głodowych Igrzyskach, o siostrze, która musiała na to wszystko patrzeć, niejednokrotnie sama obrywając, i o matce, która wróciła tylko po to, żeby odebrać im resztki tego, co zostało z ich życia - ale w końcu nie dodał już niczego. Coś - jakiś niewyraźny głos gdzieś z tyłu czaszki - mówiło mu, że robienie z siebie męczennika było tym razem co najmniej nie na miejscu. A przynajmniej nie, kiedy rozmawiał z na wpół ślepą dziewczyną, zmuszoną do kradzieży na ulicy - i to po części przez niego. Bo przecież on także dołożył do rebelii swoje trzy grosze. Gdy usiadła na betonie, zawahał się na moment, przez sekundę zastanawiając się, czy nie była to dobra pora na wycofanie się z powrotem do własnych problemów, ale szczerze mówiąc, nie spieszyło mu się do powrotu do pustego mieszkania. - Mogę? - zapytał, wskazując na miejsce obok niej, po czym, nie zawracając sobie głowy czekaniem na pozwolenie, przykucnął przy ścianie, by po chwili wyprostować nogi i również usiąść. Torbę zostawił gdzieś nieopodal, niemal całkowicie o niej zapominając. - Żyjesz tu sama czy ktoś ci pomaga? - rzucił, głównie dla przerwania milczenia, bo odpowiedź wydawała mu się oczywista; gdyby miała kogoś, kto by się nią opiekował, nie byłaby zmuszona do ryzykowania okradaniem przypadkowych ludzi na ulicy. Podskórnie czuł jednak, że w tej historii było coś więcej; mówiła mu o tym zarówno intuicja pisarza, jak i smutne tęczówki Iliyi. I chociaż nie był pewien, czy dziewczyna będzie chciała dzielić się szczegółami z własnego życia z dopiero co poznanym nieznajomym, to miał nadzieję, że jednak uda mu się usłyszeć dzisiaj coś więcej niż jej imię. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Wto Gru 23, 2014 8:20 pm | |
| Z kolei Iliya czuła się mniej wyobcowana w zmieniającym się świecie, gdy stał ktoś obok. Ktoś, kogo nie znała, nie znała jego przeszłości, ani jego osoby. Kogo nie musiała porównywać, ani nie wiedziała ile dokonał w swoim życiu. Zła czy też dobra. Nie miała zamiaru nic z nim robić, robić jemu. Była utwierdzona w przekonaniu, że jeżeli spróbuje czegoś, co mu się nie spodoba ten nie zawaha się użyć pięści. Jak wielu byłych Kapitolińczyków, którzy zaczęli odnajdować się w brutalnej sytuacji getta. Którym nie podobał się żebrak z gałązką. Mężczyzna był dla niej obcym, którego się bała. Ale był też człowiekiem, który wybaczył jej kradzież i dał jej bułkę. I był. Nie krzyczał, nie tłukł jej, nie zmuszał do kulenia się i krycia przed kolejnym nadchodzącym ciosem. Może i nie przejmował się jej losem, ale po prostu był. Nie krytykował jej, nie wyśmiewał, nie nadszarpywał poszarpanej już dumy. Był. Ot. Był. Choć nie na długo. Gdyby się jej przyjrzał dostrzegłby wyczerpanie na jej twarzy, zwłaszcza, kiedy podniosła wzrok, gdy odpowiedział. Zdawało się, że smutno westchnęła, przez nos. Poczuła obecność Adama nad ramieniem. Nie kuliła się, bo teraz i tak nic by to, może, nie dało. Odwrócił wzrok i spojrzała tam, gdzie on. Aż się uśmiechnęła. Cienie. Wiedziała, że przed nią widnieje budynek o planie kwadratu. Jednak jego kontury rozmazywały się jakby w dwie strony. Obok tego domu, gdzieś za nim stał kolejny. A może to pokój tamtego bliżej? Tylko tak wysunięty? Nie w dwójce. Więc w innych dystryktach zapewne. Może nie we wszystkich. Jednak część musi nas cholernie nienawidzić. Czy widziała swoją winę? Urodziła się w Kapitolu, gdzie starała się jak mogła, by utrzymywać swoje małe mieszkanko. Jednak jakkolwiek starali się inni zapewne i tak nie mieli takich środków, by utrzymać poziom Kapitolu, nawet ten całkiem najniższy, czy podobny do jej sytuacji. Kiwnęła głową, gdy zapytał wskazując palcami ziemię obok niej. Tak naprawdę wtedy i ona poczuje się bezpieczniej, gdy on nie będzie górował nad nią. I będzie lepiej go widzieć. Zamknęła na chwilę oczy, zmęczenie jakby coraz bardziej napierało na nią. Z pewnością dlatego, że poczuła się bezpiecznie. Podkuliła mocniej nogi przyciskając do brzucha śpiwór. Usłyszała jak kładzie obok torbę. Naprawdę się nią nie przejmował. A może nie chciał ubrudzić sobie marynarki? Jej chyba nie można było bardziej ubrudzić. Miała nawet trochę umorusaną twarz. Kiedy już usiadł podniosła wzrok i spojrzała na jego spodnie, potem przesunęła wzrok ku marynarce, koszuli. Na dłuższą chwilę, mrużąc oczy, skupiła się na jego dłoniach, by w końcu nieśmiało unieść wzrok na jego twarz. Starała się nie być nachalna. Zaczęła się nieśmiało przyglądać jego licom, wargom, oczom, na których zatrzymywała wzrok tylko na krótką chwilę, by uciec gdzieś w bok. Zadał pytanie, a ona odruchowo spojrzała na jego usta. Gdyby porównał jej do swoich stwierdziłby, że jej są trochę poblakłe. Odwróciła wzrok z powrotem skupiając się na bułce, którą przestała jeść gdy go oglądała. Nie zostało wiele. Choć bułka raczej zbyt ogromna nie była jej wydawało się, że zjadła bardzo dużo. W porównaniu do ostatnich dni faktycznie tak było. Tonący uczepia się brzytwy. Na szczęście ta nie była zbyt ostra. Czy pyta tylko o to, czy może chcieć czegoś więcej? Bardziej nie zaszkodzi jej już nic. Opowiadanie o sobie z pewnością też. A patrząc na twarz Adama, taką... nie do końca jaką starała się wyobrazić w swoim umyśle, połączyła też jego zachowania i wynikło z nich ciche podejrzenie. Zamyśliła się nad słowami, których chciała użyć. Żadne nie wydały się jej prawidłowe. Poza tym on wyczekiwał odpowiedzi, gdy pytanie było retoryczne, więc trudno nie było nie opowiedzieć o okolicznościach. Mówi się, że obcym czasem łatwiej coś wyjawić niż bliskim. - Opiekowałam się rodzicami, gdy mieszkaliśmy w dawnym Kapitolu. Potem przepędzono nas tutaj rozdzielając. Więcej ich nie widziałam. – Widzieć, widzieć. Nie zobaczyła ich też później, bo nie mogła ich już dostrzec. Przeklęty Strażnik! Uśmiechnęła się pobłażliwie. Zabrała się za bułkę, a gdy przełknęła niewielki kęs spojrzała na Adama. - Większość z was pewnie nas nienawidzi. – Stwierdziła cicho. - Chociaż nie każdy pławił się w luksusach i wydawał rozkazy każdy z nas miał jakieś warunki, których większość z was nie miała. – Mówiła jakby z wyrzutem. Ale wzrok miała nieobecny. - Jesteśmy potworami. – Szepnęła wskazując na to, że wyrzut nie był skierowany w stronę ludzi z getta, a w stronę rządu. Czy raczej w stronę byłego Kapitolu. A ona była jego częścią. Znów się uśmiechnęła bez żadnych oznak radości. - Pewnie tak to widzicie. – Stwierdziła, choć za kropką pytał się znak zapytania. Zastanowiła się, czy nie przedobrzyła, czy zaraz nie oberwie pięścią w głowę. Może to brak snu taką ją robił? Poprawiła śpiwór i oparła na nim ręce, na rękach głowę. Była spięta, a wyglądała, jakby miała zasnąć. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 12:47 am | |
| Przedłużające milczenie nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu, podobnie zresztą jak błądzący po jego postaci wzrok dziewczyny, który - jak mu się wydawało - delikatnie łaskotał go w skórę, pozostawiając po sobie lekkie mrowienie. Nie wiedział co prawda, co spodziewała się zobaczyć, dokładnie śledząc każdy centymetr kwadratowy jego dłoni, rąk i twarzy, ale po prostu cierpliwie czekał, wsłuchując się w ciszę, która dla większości ludzi zapewne byłaby niezręczna, podczas gdy jemu wydawała się czymś naturalnym. Obecność obcych nigdy nie wpędzała go w zakłopotanie; szczerze mówiąc gorzej czuł się wśród tak zwanych przyjaciół, skupionych na misji ratowania jego podupadłej duszy, narzekających na smród dymu w mieszkaniu (zawsze zapominał o regularnym wietrzeniu, prawie nigdy nie otwierając okien ani nie rozsuwając zasłon), niezdrowy tryb życia czy brak stałego zajęcia. Zawsze miał wtedy ochotę ostentacyjnie zatkać sobie uszy i zacząć krzyczeć, zagłuszając przypominające bzyczenie natrętnej muchy słowa. W takich momentach cisza wydawała się największym wybawieniem. Najprawdopodobniej dlatego nie przejmował się kompletnie tymczasowym brakiem tematu do rozmów, nie traktując milczenia ze strony dziewczyny ani jako zachęty do odezwania się, ani jako jasnego komunikatu, że ich spotkanie dobiegło końca. Konwenanse były mu zazwyczaj obce, a w kwestiach zachowań odpowiednich i nieodpowiednich do sytuacji zwyczajnie się gubił. Ponieważ jednak opinia, jaką wyrabiali sobie na jego temat inni ludzie, była mu obojętna na równi ze statystykami wydobycia węgla w Dwunastym Dystrykcie, nie traktował swojego społecznego nieprzystosowania jako wady, uznając, że w żaden sposób nie przeszkadzało mu w życiu. Gdy w końcu się odezwała, przeniósł na nią spojrzenie, odrywając wzrok od odłupanego kawałka asfaltu i w pierwszej chwili patrząc na jej twarz nieco nieprzytomnie, jakby właśnie wyrwała go z zamyślenia - chociaż przecież w rzeczywistości nie rozmyślał nad niczym szczególnym, pozwalając, by jego myśli błądziły swobodnie po niewielkim podwórku, na którym przysiedli. Nie przerywał jej - przez dłuższą chwilę po prostu słuchał uważnie, wyłapując wszystkie jej słowa i obracając je w umyśle pod różnymi kątami, jakby chciał wyłuskać z nich drugie, ważniejsze znaczenie. Tak jak się domyślał, w jej historii kryło się więcej niż tylko opowieść o wyrwanej z luksusów, zepsutej Kapitolince, w którą to wersję lubili wierzyć rebelianci, bo pomagała im usprawiedliwić okrucieństwo okazywane przegranej stronie wojny. Głupcy; trzeba było być idiotą albo ślepym z wyboru ignorantem, żeby nie zdawać sobie sprawy, że Los, czy inne bóstwa wyznawane w odległych częściach kraju, nigdy nie układały ścieżek tak prosto i równolegle do siebie, celowo je plącząc, rozszczepiając i łącząc w najróżniejsze kombinacje. Że poza typowym rebeliantem i typowym Kapitolińczykiem istniało jeszcze niekończące się pomiędzy, zawierające biografie wszystkich tych jednostek, które były warte czyjejkolwiek uwagi - niemożliwych do zaszufladkowania, osądu, wydania wyroku. Fakt o tyle oczywisty co niebezpieczny, wypierany przez wszystkich kolejnych władców Panem, choć rzecz jasna - przez każdego inaczej. Jesteśmy potworami. Pewnie tak to widzicie. Otworzył usta, w pierwszym momencie chcąc zaprotestować, ale zanim jakikolwiek dźwięk zdążył wydobyć się spomiędzy jego warg, ponownie je zamknął. Być może zaprzeczenie nie było wcale tak oczywiste, jak mu się odruchowo wydawało, a w słowach dziewczyny kryło się więcej ziaren prawdy, niż byłby gotów sam przed sobą przyznać. Bo gdyby tak nie było - to czy tysiące mieszkańców getta zmierzałyby właśnie przeładowanymi pociągami do śmiertelnie wyczerpujących obozów pracy, i to za całkowitym społecznym przyzwoleniem? Opuścił wzrok na ziemię, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Większość z nas nie wie - powiedział, krzywiąc się lekko, gdy w powietrzu rozbrzmiało słowo nas. Mimo że zazwyczaj zrzekał się jakiejkolwiek przynależności do szeroko pojętego społeczeństwa Kapitolu, to odczuwał jakąś odruchową potrzebę chociaż częściowego usprawiedliwienia jego działań. - Większość nigdy nie postawiła stopy za murem. Boją się was, a na strach reagują w jedyny sposób, w jaki potrafią, czyli agresją. - Kopnął lekko niewielki kamyczek leżący obok jego buta, po czym przez chwilę patrzył, jak toczy się po mokrym betonie. - Niestety nie jesteście jedynymi, którzy byli od lat karmieni propagandą. - Ponownie przeniósł na nią spojrzenie, a jego wargi drgnęły do góry w jakiejś parodii uśmiechu; lekko ironicznym, choć niezamierzenie - po prostu nie potrafił już uśmiechać się w inny sposób. - Ale do potworów wam daleko, chociaż ktoś kiedyś mi powiedział, że w każdym z nas jeden się kryje. Grunt to nie wypuścić go na wolność. - Poprawił się, opierając się wygodniej o chłodny mur, chociaż i tak niewiele to dało. Wskazał dłonią na płócienny pakunek. - Możesz zabrać to ze sobą. Zjeść, sprzedać, cokolwiek. Zostaw tylko torbę, kiedyś po nią wrócę - dodał mimochodem, jakby było to oczywiste, wzruszając lekko ramionami. Wprawdzie nie mógł mieć żadnej gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek miał ją spotkać, ale coś mówiło mu, że przypadki nie istniały, a każda historia miała kiedyś doczekać się ciągu dalszego. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 2:08 am | |
| Ona zaś nie lubiła milczenia. Nie dlatego, że po prostu nie było słów, nad którymi mogła myśleć, że czuła się ignorowana. Głównie dlatego, że nie było tych dźwięków ostrzegających ją przed niebezpieczeństwem. Cisza mogła być tą ciszą, która zawsze trwa przed burzą. Kot polując też zastyga w bezruchu czai się w ciszy, a potem atakuje szybko, groźnie, nie dając szans na ucieczkę. Z wyboru też jednak rzadko spędzała dużo czasu z innymi ludźmi sam na sam. Doświadczenia, które przeżyła we wcześniejszym Kapitolu, a potem też w gettcie zrobiły z niej płochliwą sarnę baczącą na wszystko, mającą tendencję do ucieczek. Na szczęście bądź też nie jej duma i moralność czasem sprawiały, że nie znała takiego pojęcia jak strach. Albo to strach pobudzał potężne chęci do życia. Być może teraz całe jej istnienie składało się ze strachu... Za każdym rogiem ulicy mógł czekać Strażnik, bandyta, złodziej, gwałciciel. Kiedyś... też mogło tak być. Ale mając gaz pieprzowy pod ręką mogło się być nieustraszonym. Teraz to coś innego. Inne życie, inny świat. Pełen... nienawiści i bólu. Ona wychowywała się w spokojnym miejscu, uporządkowanym, chociaż pełnym nieakceptowanej przez nią arogancji. Kiedy znów spojrzała na śpiwór miętosząc zapałki pod pokrowcem rękoma dostrzegła ruch. Od razu przeniosła spojrzenie na usta Adama. On zamilkł. Dostrzegła na nim lekkie wahanie, zmieszanie. Kąciki jej ust uniosły się lekko. Jak u niektórych tragicznych bohaterów, którzy pogodzili się z losem i próbują kogoś pocieszyć przed śmiercią. Coś takiego. Może mniej groteskowy. Wbrew wady była całkiem spostrzegawcza. Albo nie ignorowała. Dostrzegła i skrzywienie gdy zaczął mówić, choć nie wiedziała z czego to wynika. Chyba wolała też nie dociekać, bo zaraz mówił kolejne słowa. Usprawiedliwiające niejaki nowy Kapitol. Poniosły ją emocje, które zaczęły coraz bardziej opadać znów do tego żałosnego zrezygnowania. Mimo to tym razem pojawiła się też hardość. - Może się okazać, że nie będę jej mogła przy sobie zatrzymać. – Stwierdziła jakby nieco zamyślona. Różne rzeczy mogą się stać. - Zostawiając tu torbę prosisz się o to, by nigdy jej nie odzyskać. Co nieco upchnę jeszcze w śpiwór, jeżeli pozwalasz mi trochę zabrać. Nawet jeżeli mi się teraz to nie przyda innym na pewno to pomoże. – Westchnęła głęboko. Były tu przecież i dzieci... i młodzież młodsza niż ona. A nawet staruszkowie, jeżeli przeżyli tak długo. Nie odpowiedziała na wcześniejsze słowa Adama, bo nie umiała zebrać myśli. - Więc... podałbyś mi torbę? – Zapytała dość uległe opuszczając spięte ramiona. Był to również proszący ton. To pożywienie nie było jej własnością. - Myślę, że niedługo i tak nas powybijacie. – Stwierdziła po chwili cicho. Gdyby otrzymała torbę przełożyłaby kilka twardych owoców, albo puszek wewnątrz zwiniętego śpiwora. Umiała go składać i był dość miękki, że dałoby się tam co nieco jeszcze upchnąć. - Starsi i chorzy... nie przeżywają. Dzieci czasem tracą rodziców i nie umieją się przystosować. Ci, którzy dobrnęli zbyt daleko w swojej arogancji pewnie już dawno... – Odetchnęła. To o takich ludziach mówi się w Kapitolu. Nie mają środków do życia. Prądu, wody, pożywienia, którego próżno samemu szukać. Może ktoś kiedyś na łom nadział jakiegoś zwierzęcia? Albo, jak podają niektóre horrory, zaczęli się zabijać i zjadać prawem najsilniejszego? Raczej niemożliwe. Jeszcze nie. Westchnęła ponownie, tym razem zaciskając szczęki. - Mniemam, że nie pełnisz żadnej szczególnej funkcji w Kapitolu... inaczej byś tu nie przyszedł. – A tyle mogłaby chcieć takiemu powiedzieć. - Rozumiem... karę jaka spadła na dawny Kapitol. To jednak... – Nie zdołała dokończyć. Mogłaby zalać Adama potokiem słów na temat brutalności Strażników, na temat brutalności i surowości warunków, w jakich żyją, ograniczonej swobody i wolności. Mogłaby też powiedzieć, że to „niesprawiedliwe”, ale nie umiałaby znaleźć wystarczająco dowodów by to poprzeć, mogłaby powiedzieć, że to „okrutne”, jednak podobnie traktowane były niegdyś niektóre Dystrykty. Mimo wielu zwolenników to rząd był wtedy winien, nie taka Iliya, czy ogrodnicy. Teraz rząd... zmienił się, a jednak pozostał zupełnie taki sam. - Wielu chyba pozostało tylko złożyć ręce na piersi i krzesać w sobie iskierki nadziei. – Mruknęła. Znowu wlepiała się w swoje palce bawiąc się związanym brzegiem śpiwora, więc spojrzała na Adama. - Nie sądzisz, że powinieneś wracać? – Chociaż była w tak marnej sytuacji nigdy nie przekreśliłaby innej osoby. W jej głosie pobrzmiewała jakby lekka troska i ponaglenie. Jakby Strażnik złapał Adama ten mógłby źle skończyć. Przynajmniej według jej wyobrażeń. Ale ona była tylko robakiem w świecie olbrzymów. Poza tym im dłużej tu przesiadywał tym większe było prawdopodobieństwo spotkania kogoś o nieokrzesanych... chęciach. Cieszyłaby się, gdyby mogła jeszcze posiedzieć z kimś, od kogo nie wiałoby niebezpieczeństwem, tutaj to było trudne. Za trudne. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 1:55 pm | |
| Im więcej o niej wiedział - częściowo dzięki temu, co mówiła, częściowo dzięki wyczytanym między wierszami niedopowiedzeniom - tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że te wszystkie etykietki, którymi ludzie lubili oblepiać się wzajemnie, były krzywdząco względne. Dobrzy, źli, złodzieje, wybawcy, męczennicy, kaci; puste słowa, prawie nigdy nietrafione, niewystarczające, przekłamane i rzecz jasna niesamowicie wygodne dla tych, którzy uwielbiali tworzyć sztuczne podziały. Nienawidził tego, choć nie ze względu na współczucie dla odartych z dawnego życia Kapitolińczyków. Patrząc na stolicę czuł się po prostu oszukany i zirytowany, że dał się nabrać na niespełnione obietnice bez pokrycia i na wielkie słowa Almy Coin. Bo od samego początku chciał tylko zmian; chciał zrobić coś znaczącego, za co mógłby zostać zapamiętany, za co jego imię zapisałoby się na zawsze na kartach historii. Dziecinnie i egoistycznie, owszem - ale ludzie w większości właśnie tacy byli, nawet jeśli nie przyznawali się do tego sami przed sobą, przykrywając młodzieńcze marzenia płaszczem szarej codzienności, którą nazywali dorosłością i dojrzałością. Adam nigdy tego nie zrobił; naiwne idee zostały na swoim miejscu i to właśnie ich się uczepiał, walcząc o zmiany, których i tak nie miał nigdy otrzymać, w zamian dostając dokładnie tę samą szachownicę, tyle że obróconą do góry nogami - co może i przekonało niektórych krótkowzrocznych, ale przecież białe pionki nadal były białe, a czarne nadal były czarne. Wsłuchiwał się w jej słowa z lekkim uśmiechem, kiedy stwierdzała oczywiste, jakby nie zdawała sobie sprawy, że on już dawno zrozumiał przynajmniej część zasad rządzących gettem. - Wiem - mruknął cicho, ale bez słowa sprzeciwu sięgnął po torbę, przyciągając ją między nich, tak, żeby Iliya mogła ją nie tylko wyraźnie zobaczyć, ale też bez problemu do niej dosięgnąć. Wszystko to robił dziwnie ostrożnie, jakby w spowolnionym tempie, wciąż jakby bojąc się, że każdy gwałtowniejszy ruch mógłby ją spłoszyć. Na koniec odsunął zamek błyskawiczny, pozostawiając pakunek otwarty i w milczeniu obserwując dalsze działania dziewczyny. Przynajmniej dopóki spomiędzy jej warg nie wydobyły się kolejne słowa, tak szczere i proste, że poczuł się, jakby co najmniej wymierzyła mu policzek. Najgorsze było to, że nie mógł nawet zaprzeczyć; Coin od samego początku traktowała Kapitolińczyków jak niewygodny problem, który najlepiej byłoby zamieść pod dywan i udawać, że nie istnieje. I o ile jeszcze za jej rządów mogli liczyć na jakieś szanse przetrwania, pozostawieni sami sobie w odciętej od świata dzielnicy, to już Adler nie bawił się w konwenanse, od samego początku stawiając sobie za cel pozbycie się wszystkich dawnych mieszkańców stolicy z jej terenów. - Dlaczego się nie zbuntujecie? - wypalił w końcu, nieco głośniej niż zamierzał, znajdując lukę gdzieś pomiędzy jej wypowiedziami, po czym rozejrzał się nerwowo dookoła, w poszukiwaniu ewentualnych osób trzecich. Chociaż zazwyczaj nie zwracał uwagi na to, co należało, a czego nie należało mówić, to nawet on wiedział, czym w Kapitolu groziło zagrzewanie do buntu. Kiedy jednak upewnił się, że w pobliżu nie było żadnego Strażnika, ponownie przeniósł wzrok na Iliyę. - Adler robi z wami co chce, a wy potulnie wchodzicie do tych pociągów i dajecie się wywozić. Jest was więcej niż wojskowych - cholera, jest was nawet więcej niż nas! Gdybyście spróbowali, moglibyście zburzyć te mury, wywalczyć sobie jakąś pozycję... - Urwał. Wiedział, że częściowo miał rację, ale wiedział też, jakie byłyby konsekwencje ewentualnej kontrrewolucji. Kolejny rozlew krwi, kolejni niewinni ludzie, obrywający rykoszetem; jak miałby ochronić Arielle, gdyby oboje znaleźli się w samym środku walk? A te na pewno nie byłyby krótkie i szybkie - Kapitolińczyków może i było więcej, ale po tylu miesiącach od rebelii, przeważali wśród nich słabi i schorowani. Nic nie było takie proste jak mogłoby się wydawać. Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, gdy zapytała, czy nie powinien już wracać, zastanawiając się, czy mówiła mu w ten sposób, że miała dość jego towarzystwa. Wcale by go to nie zdziwiło; musiała nim pogardzać tak samo, jak większość mieszkańców getta pogardzała rebeliantami, oskarżając ich o los, jaki ich spotkał. Nie obwiniał ich - sam zapewne byłby przepełniony złością, gdyby ktoś zamknął go za wysokimi murami, oddzielił od jedynej rodziny, jaką posiadał i kazał czekać na powolną śmierć. - Pewnie powinienem - odpowiedział, nieco gorzko, po czym znów uśmiechnął się krzywo, podciągając jedynie jeden kącik ust. - Ale jak już pewnie zauważyłaś, raczej nie jestem z tych, którzy przestrzegają reguł. - Zerknął na opustoszałą torbę. - Chcesz, żebym sobie poszedł? - zapytał, podnosząc spojrzenie i szukając w jej twarzy zaprzeczenia bądź potwierdzenia. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 2:43 pm | |
| Rząd rządził. Nie ważne, czy był taki, czy taki. Ten czy ten. Nie było tu różnicy... Tylko cierpienie miało tu różnicę. Wszak osoby cierpiące wyraźnie zmieniły się na te mniej, a te szczęśliwe popadły w „ruinę”. Jak niczego nie warte przedmioty. Przynajmniej miała trochę jedzenia. Skoro sama go prosiła nie obawiała już się tak, ale nic nie mówiła na temat jego ostrożności. Przyglądała się twarzy Adama dosyć uważnie, skoro już mogła to zrobić. Coś na niej rozbrzmiało, aż poczuła się dumna na sercu. Stłamsiła to uczucie dając przecież czas Adamowi by odpowiedział, albo i nie. Jego słowa też były dla niej pewnego rodzaju pociskiem. Odetchnęła głęboko słuchając jego słów. Jakby nie rozumiał... Ale zawsze znajduje się to ziarenko niepewności. A co, jeżeli to my się mylimy? Wtedy nadchodzi też odpowiedź. Brak wiary we własne możliwości, strach przed cierpieniem, które i tak jest zgoła nieuniknione. Spojrzała w jego oczy z głębokim smutkiem, mówił do niej, a ona patrzyła, jakby ktoś ostrzem gładził jej lica. - Może być nas więcej... ale jak sam zauważyłeś przychodząc tu – jest wielu chorych, niesprawnych, którzy nie mogliby pomóc w walkach. Cała reszta z ledwością znajduje pożywienie, a nawet dach nad głową. Robi się coraz zimniej. Spodziewam się epidemii grypy, która nieleczona i tak nas zdziesiątkuje. Jesteśmy zamknięci w klatce. Nawet gdybyśmy zebrali wszystkich zdolnych do walki, to mamy tylko łomy i kastety. Wystarczająco, by pozabijać się między sobą, ale niewystarczająco przeciw broni palnej i wyszkolonej gwardii. Większość z nas nie potrafi walczyć. Sam wiesz dobrze, że wcześniej mieszkaliśmy w... dobrobycie. Nie nadajemy się do tego. Zostalibyśmy stłamszeni. Wszelka nadzieja, środki odcięte... To byłaby po prostu... rzeź. – Mówiąc jej głos robił się coraz bardziej cichy. Aż w końcu zamilkła bojąc się, że jej głos może się zachwiać. Getto nie składało się tylko z młodzieży i dorosłych. Były tu dzieci i starcy, o ile jeszcze żyli. Z dnia na dzień populacja malała. Ludzie wywożeni... - Być może i mnie szukają. – Uśmiechnęła się. - Ale chyba znam getto lepiej od nich, a oni nie starają się mnie znaleźć. – Rzuciła, siląc się na jakieś pozytywne brzmienia w głosie. Średnio jej to wychodziło, ale duma z tego, że nie została jeszcze permanentnie złapana jakoś się w niej czaiła. Po czym zgasła. - Chyba po prostu zostaliśmy złamani. – I ona też. Zaczęła przesuwać palcem po worku śpiwora jakby rysowała jakieś wzorki. - Jeśli nie tą sytuacją to za indywidualną pomocą Strażników. – Mruknęła cicho. Ach, samej udało się jej zapłacić za zdrowie innego człowieka. Ba... ciężarnej. Ciekawe, czy dziecko przeżyło... Czy matka przeżyła poród... Słuchając jego ostatnich słów była zamyślona, nie mogąc się powstrzymać lekko przytuliła do siebie miękkawy worek, śpiwór, torbę bez dna, albo coś takiego. - Szczerze, to nie. – Stwierdziła cichym głosem. Starała się mówić dość neutralnym, bo czuła, że wkradają się w nią zbyt wielkie emocje. - Ale mogą złapać cię Strażnicy, nie wiem, co mogą zrobić z tobą, wiem, co mogliby zrobić z mieszkańcem getta. Poza tym nie obroniłabym cię przed napastnikiem, czy... czymś innym. – Głos jej zrobił się naturalnie cichy, jakby półszept. Efekty ciągłego zmagania się ze sobą i ze światem. Uśmiechnęła się do siebie. Gdyby jednak mogło być tak prosto, gdyby mogła udać się do obecnego rządu i porozmawiać na temat warunków, tak, by obie strony byłyby zadowolone... Przecież nie prosiłaby o wiele. Poprosiłaby o tyle, by mogli przetrwać... Najśmielszym marzeniem byłoby jednak poruszenie wśród obecnych mieszczan Stolicy na widok brudnej, chudej dziewczyny starającej się chronić swój „lud”. Choć spodziewałaby się raczej, że to oni poczuli satysfakcję, że fizycznie jak i psychicznie unieszkodliwili groźnego wilka. - Może to cholernie głupie. – Zaczęła nieco niepewnie, ale z tą głupią nadzieją wewnątrz siebie. - Ale myślę, że dałoby się to rozwiązać na drodze mediacji. – Rzuciła znowu się spinając. - Ale Kapitol nie chce mediacji, prawda? Nie ma szans, bym mogła porozmawiać z tymi ludźmi? – Zapytała patrząc mu prosto w oczy z zaciętością, ale i lękiem. Była żywym przykładem tego, jak ludzie żyli w gettcie. Być może niektórzy Kapitolińczycy zobaczyliby dawnych siebie... Wzięliby się na litość. Nie, znała odpowiedź doskonale. Prędzej zatłuką ją jak psa, niż dopuszczą do głosu, do pierwszego oddechu za Murem. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 5:56 pm | |
| Wiedział, że jej słowa miały sens; nie tylko dlatego, że spędzała w getcie całe dnie i z całą pewnością miała szerszy obraz sytuacji niż on, ale również i dlatego, że sam dostrzegał te oczywistości za każdym razem, kiedy przekraczał wyznaczone murem granice. Mieszkańcy Kwartału, choć już znacznie przemienieni przez nędzę i upływający czas, wciąż przypominali w większości wyrzucone na śmietnik lalki, które przestały już być potrzebne, bo teatr, w którym grały, spłonął. Przez całe poprzednie życie skupieni na projektowaniu strojów, modyfikacjach ciał i szeroko pojętej konsumpcji, nie potrafili walczyć, a jedyny rozlew z krwi, z jakim mieli do czynienia, to ten na ekranach telewizorów, raz do roku, w czasie Głodowych Igrzysk. Wiedział to wszystko, jednak w jakiś sposób, w swoim naiwnym idealizmie, nie potrafił zaakceptować ostateczności obecnego stanu rzeczy. Tak nie mógł wyglądać koniec; była przecież jeszcze Kolczatka, była opozycja, która, mimo że ostatnimi tygodniami przycichła, z pewnością szykowała kolejne akcje. Dlaczego Iliya mówiła tak, jakby już zdążyła postawić na sobie krzyżyk? I dlaczego w ogóle się tym przejmował? - Nie jesteście tu sami - powiedział uparcie, nawet jeśli nie do końca była to prawda. - Adler ma więcej przeciwników po drugiej stronie niż ci się wydaje - dodał po chwili, nie do końca wiedząc, czy próbował przekonać ją, czy może samego siebie. Bo chociaż jeszcze miesiąc temu byłby gotów przysiąc, że ruch oporu zajmował w Panem jasne i silne stanowisko, to minęło sporo czasu, odkąd zrobiło się o nich głośno. Tu i ówdzie szeptało się, że wrogowie władzy wycofali się w cień, chroniąc swoich poszukiwanych i bojąc się zmiany statusu społecznego; że się poddali, dostrzegając w końcu swoją bezsilność i bezcelowość działań. Ale Adam w to nie wierzył; gdzieś w środku swojej głupiej duszy czekał na kolejny przewrót, nie do końca rozumiejąc, po co i póki co - samemu nie biorąc udziału w żadnych propagandowych akcjach, chociaż pogłębiająca się nuda i wewnętrzna potrzeba buntowania się przeciwko wszystkiemu powoli zaczynały pchać go w kierunku antyrządowej organizacji. Roześmiał się cicho na jej następne słowa; zabawne, że istnieli ludzie, którzy sami będąc w sytuacji mocno podbramkowej, potrafili jeszcze przejmować się losem innych. Pokręcił lekko głową, opierając się wygodniej o twardy mur za plecami, a jego spojrzenie powędrowało gdzieś w górę, ponad krawędzie szarych budynków, które zlewały się w jedno z zasnutym chmurami niebem o tym samym kolorze. - Nie złapią mnie - powiedział po prostu, z jakąś naiwną, upartą pewnością w głosie. Właśnie takimi, niepopartymi niczym tezami zazwyczaj się kierował; irracjonalnie przekonany o swojej nietykalności, nagminnie łamał wszystkie zasady nowego rządu, jedną po drugiej, z każdą kolejną czując coraz większą satysfakcję. I jeśli miałby być szczery, to nie miał pojęcia, co groziłoby mu w razie aresztowania na terenie getta - areszt na pewno, ale w karę śmierci jakoś nie mógł uwierzyć, widocznie jeszcze za krótko przebywał pod wpływem władz Kapitolu, a może zbyt wiele przeczytał zakazanych książek, datowanych na czasy przed Mrocznymi Dniami. Nad jej kolejną wypowiedzią zawahał się przez moment, w pierwszej chwili z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem, zanim zorientował się, że nie było nic zabawnego ani w jej słowach, ani w kryjącej się za nimi smutnej prawdzie. Przeniósł na nią wzrok, zastanawiając się, czy naprawdę wierzyła w to, co mówiła - ale właściwie, dlaczego miałaby nie? Wychowała się w państwie, które z perspektywy Kapitolińczyków uchodziło za wolne, w którym obywatele faktycznie mieli coś do powiedzenia; nie wiedziała, że w rzeczywistości szare jednostki nigdy nie miały prawa głosu. Ani wtedy, ani tym bardziej teraz. O co oni właściwie walczyli w tej całej rebelii? - To nie jest głupie - powiedział powoli, jakby zastanawiał się nad każdą kolejną sylabą. - Ale raczej mało realne. Adler... odnoszę wrażenie, że oni rozumieją tylko argumenty siłowe - dodał. Wolał nie zastanawiać się, co zrobiliby z nią Strażnicy, gdyby po prostu wparowała w biały dzień do siedziby Rządu, żądając rozmowy z jakimś jego przedstawicielem. W ich oczach była Bezprawną - nawet jeśli nigdy w życiu nie zasłużyła sobie na taki status. - Pewnie cię to nie pocieszy, ale podejrzewam, że nie posłuchaliby też nikogo z nas. Ewentualnie oskarżyli o zdradę i zesłali tutaj - rzucił, z gorzką nutą kryjącą się w głosie. Nie podobał mu się ten rozdział - nas, was, te słowa brzmiały sztucznie i dziwnie - ale być może przesiąkł polityką Panem już za bardzo, żeby przestać ich używać. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 7:30 pm | |
| Jego słowa ją zaskoczyły. Ale też mile połechtały. Jeżeli nie każdy zgadza się z obecnym rządem, może te silne charaktery z Dystryktów mogły coś zrobić. Westchnęła głęboko. Szkoda, że nie wiedziała o Kolczatce więcej niż sama nazwa. Zbyt odseparowywała się od ludzi. Nie wiedziała aż tak wiele. - Masz na myśli... Kolczatkę? – Zapytała cicho, jakby coś miało się wyłonić zza jej pleców. Kolczatka, chociaż w gruncie rzeczy, miała być opozycją wobec władzy to też w pewnym stopniu zagrażała gettcie, większym represjom im bardziej z chicha im się udawało. Chociaż ofiary i tak były nieuniknione. Uspokoiła się nieco. Jeżeli nadal działają... To dobrze. Z chęcią by im pomogła, ale nie była do końca pewna jak bardzo z tego miejsca to możliwe. Hm... A może jednak? Wystarczyło pójść do pierwszego lepszego budynku, tudzież lepiej zawalonego. I broni pod dostatkiem. Gruzu, kamieni, prętów, szkło się znajdzie, albo jakiś szczurek... Morale by wzrosły! Tylko jeszcze ta kwestia wyżywienia, bo bez tego ani rusz. Ani bez czystej wody. Teraz tylko deszczówki jest pod dostatkiem. Jego cichy śmiech sprawił, że się naburmuszyła zaciskając wargi jak dziewczynka. Pokręcił głową i zapewnił ją, że jest bezpieczny. Znowu zaczęła się zamyślać. Ona też taka kiedyś była. Sądziła, że co złe, to ją ominie, bo przecież jak to może się stać, że akurat jej coś się ma stać? A jednak zbyt wiele przykrych wypadków przeżyła by nie brać tej najgorszej możliwości do siebie. Przyglądała się badawczo jego spojrzeniu, już, już wyprana z dawnego naburmuszenia. Wiedziała, że nie ma prawa głosu, że nigdy by jej go nie dano. Po prostu... miała nadzieję. Jego prawie-parsknięcie uświadomiło jej, że on w zasadzie nie musi tak myśleć o niej. Wiara i nadzieja wykluczały się wzajemnie. Ale póki jest ta druga są szanse. Opuściła wzrok i już chciała go przeprosić, on się odezwał skłaniając ją do głębokiego milczenia. Skinęła patrząc na swoje kościste dłonie. Najpierw musiałaby się stąd legalnie wydostać. Poprosić o legalną audiencję... Co przecież było i tak niemożliwe. Strażnicy by jej to uniemożliwili. Nawet, gdyby któryś był chętny (co Iliya i tak uważa za niemożliwe) to bojąc się raczej następstw od nieustępliwego rządu zdusiłby chęć w zarodku. Westchnęła. - Rozumiem... – Mruknęła patrząc na niego, ścisnęła nieco dłonie w pięści. - Nadzieja zawsze pozostanie. – Powiedziała nieco głośniej i pewniej, jakby rozpaliła w sobie płomień. Niestety był to sztuczny płomień, który potrzebował czasu by się urzeczywistnić. Albo zgasnąć. - Chyba po prostu jestem zmęczona. Przepraszam, że tak cię męczę. – Stwierdziła, po czym wstała powoli podpierając się ręką o ścianę. Zasępiła się na chwilę. - Jak ty w ogóle tu przyszedłeś? – W jej głosie pobrzmiewało zdziwienie. - Po zapadnięciu zmroku jest tu bardzo ciemno. A potem kręcą się tu Strażnicy. – Powiedziała spokojnie, nieco zamyślona. Nawet jakby miała poruszać się po ciemku robiłaby to bardzo powoli i bez źródła światła. Łatwo byłoby ją wtedy wypatrzeć. Naprawdę nie chciała, by coś mu się stało tylko dlatego, że poszedł nie tam, gdzie powinien. Chociaż zastanawiające było którędy tu wszedł. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 11:21 pm | |
| Słowo Kolczatka zabrzmiało w jej ustach dziwnie odlegle, jakby dotyczyło czegoś nie do końca określonego i nieuchwytnego. I po części tak właśnie było; dla większości mieszkańców Kapitolu, członkowie tej organizacji przypominali widmowe postacie, bardziej podobne do duchów niż ludzi z krwi i kości, które pojawiały się od czasu do czasu żeby zrobić trochę zamieszania. Każdy o nich słyszał, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, kim są, ani jak ich znaleźć - a przynajmniej częściowo, bo po ujawnieniu tożsamości kilkorga z nich i umieszczenia ich na liście poszukiwanych, sama opozycja nieco się... urzeczywistniła. Nie jednak na tyle, by Adam był w stanie zlokalizować jakoś jej członków, choć podejrzewał, że kryli się nawet wśród jego znajomych, tyle że - rzecz jasna - o tym nie wiedział. A szkoda, bo sama struktura organizacji fascynowała go do tego stopnia, że bez zawahania byłby gotów wstąpić w jej szeregi, choćby po to, żeby na własne oczy zobaczyć, jak działali ci słynni, oczerniani przez Rząd terroryści. W odpowiedzi na pytanie dziewczyny kiwnął jedynie głową, wszystkie te myśli zachowując dla siebie; wyrażanie głośno niepochlebnych opinii na temat obecnej władzy to jedno, ale jawne zapewnienia o ewentualnym przyłączeniu się do wrogów narodu stanowiło całkiem inną parę kaloszy i nawet Blake na był na tyle głupi, żeby wygłaszać takie komentarze w getcie. Zacisnął usta w cienką kreskę widząc, jak spuszcza wzrok z widocznym rozczarowaniem, a jej drobne dłonie zaciskają się w równie drobne pięści, w jakimś smutnym geście bezsilności. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, a ręce drgnęły lekko, jakby w zamiarze wyciągnięcia się w stronę blondynki, ale w ostateczności pozostały w miejscu, zatrzymane tam przez samego właściciela. - Nie przepraszaj. Nie męczysz mnie - powiedział prawie automatycznie i właściwie szczerze, w odpowiedzi na jej następne słowa. Które wydały mu się dziwnie nie na miejscu; to on po części ponosił winę za jej obecność w getcie, i chociaż wyrzuty sumienia raczej nie spędzały mu snu z powiek każdej nocy ani nie zmuszały do poświęcenia życia dla pomocy ofiarom rebelii, to w chwilach takich jak ta, czuł się co najmniej zmieszany. A nie lubił czuć się w ten sposób, na każdym kroku podkreślając swoją pozorną niezależność od wszystkich i wszystkiego. Zabawne, jak ktoś, kto prawie zupełnie nie potrafił kłamać, stał się mistrzem w oszukiwaniu samego siebie. Również podniósł się z ziemi, nie przejmując się wszechobecnym pyłem, który został na jego ubraniu i zarzucając na ramię pustą już teraz torbę. Mimo że w trakcie drogi do Kwartału niósł ją z trudem, teraz zdawała się nie ważyć zupełnie nic. - Przejście przez te mury nie jest takie niemożliwe, jak mogłoby się wydawać - odpowiedział jej wymijająco, w pierwszej chwili niemal odruchowo chroniąc prawdę przed niepowołanymi uszami. W następnym momencie spojrzał jednak na nią raz jeszcze; w oczywisty sposób nie wyglądała na szpiega i nie podejrzewał, żeby donosiła Strażnikom. Gdyby tak było, nie byłaby zmuszona do okradania przechodniów na ulicy. A może nie była; może serwowała mu właśnie wyjątkowo przekonującą przykrywkę. Nie miał jednak zamiaru popadać w paranoję czy manię prześladowczą, więc - ignorując głos zdrowego rozsądku, który raczej rzadko miał w jego przypadku coś do powiedzenia - po chwili odezwał się ponownie. - Stare kanały ściekowe. Jest ich pełno pod całym Kapitolem. W środku śmierdzi i trzeba uważać, bo czasami je zalewa, a ostatnio chodziły po nich patrole Strażników, ale teraz to chyba jedyny sposób, żeby się stąd wydostać. Nie licząc oczywiście dworca kolejowego - dodał nieco ciszej, obserwując mimikę jej twarzy w poszukiwaniu jakichś mimowolnych drgnięć czy prześwitujących przez skórę myśli. Zerknął w stronę wylotu uliczki. - Masz dokąd pójść? - zapytał, nie do końca przekonany, czy chce usłyszeć szczerą odpowiedź na to pytanie.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 12:15 am | |
| Nie znała żadnych innych informacji na temat Kolczatki. Z chęcią by się dowiedziała. Była ciekawska i możliwość dotarcia do niej... może, może mogłaby jakoś pomóc sprawie. Nie dostrzegła już drżenia rąk Adama. Te były zbyt odległe, by mogła dostrzec taki drobny ruch. Nawet, gdy się im przyglądała. Nie miała pojęcia czy i jak Adam przyczynił się do upadku dawnego Kapitolu i jej obecności tutaj. Jednak nie winiłaby go. Robił zapewne to, co reszta społeczeństwa. Walczyła o... większą wolność. Coś w tym stylu. Musieli mieć ambicje by zaatakować. Szkoda, że tak mało się zmieniło. Utkwiła swój wzrok w stającym Adamie upewniając się, że nadal ma gałązkę w dłoni. Brud, jakiego nałykała gdy usiadła chyba nie robił jej już różnicy. Jak się wyprostował sama wcisnęła na siebie śpiwór. Wlepiła w niego niemal łakomy wzrok, gdy powiedział, że przejście nie jest takie trudne. Chociaż wiedziała, że on jest tu dużo bezpieczniejszy niż gdyby ona nagle pojawiła się po tamtej stronie. Od razu zostałaby ukamienowana. A reszta getta... Mogłaby mieć problem. Zacisnęła wargi wręcz błagając swoim zaciętym wzrokiem, by powiedział jej więcej. Ścieki? Jej oczy otworzyły się szerzej niż zwykle. Muszą prowadzić też dalej. Gdzie indziej. Ale tam pewnie jest bardzo ciemno. Musiałabym je zbadać. A smród... pewnie ludzie z getta często nie pachną lepiej. Dałabym radę...! Jej ręce wysunęły się przed nią, jedna dłoń oparta i jedna zaciśnięta przez wzgląd na gałązkę oparły się o tors Adama. - Gdzie jest wejście do nich? – Zapytała zduszonym, chociaż nachalnym głosem. Gdyby go nie zduszała była pewna, że powiedziałaby to dużo, dużo za głośno. Jej palce nieznacznie się zacisnęły. Usta lekko otworzyły. Potem przygryzła wargę zębami i cofnęła się o krok. Przełknęła gęstą ślinę. Na jego pytanie skinęła tylko głową. - Wystarczy mi jakaś piwnica. – Szepnęła starając się opanować emocje. Taka wiedza mogłaby się jej kiedyś bardzo przydać w przyszłości. Chciała w to wierzyć. Nawet jeżeli nie teraz, to... Mogłaby też przeszukać getto w poszukiwaniu odpowiednio wielkiego wejścia do tuneli... I z pewnością zrobi to, nada swojemu bytu jakiś realny cel. Nie mogła powstrzymać bezczynności. Nie teraz. Poza tym poszukiwania mogła prowadzić równolegle. Nie mogła się skazać na szare życie w gettcie i wieczne ukrywanie się przed Strażnikami. Może uda się jej w ten sposób jakoś wyrwać. Nie tylko jej. Może jakoś przyczyni się sprawie? A może to głupie? Moje życie tu teraz jest głupie. A przynajmniej bezsensowne. Wzięła głęboki oddech zastanawiając się, czy Adam ulegnie temu spojrzeniu. A nóż i nie? Siłowo raczej nie miała zamiaru go przekonywać. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 12:40 am | |
| Nie spodziewał się, że tak żywo zareaguje na wzmiankę o podziemnych tunelach. Jasne, możliwość wydostania się z getta mogła przedstawiać się obiecująco, ale od czasów wprowadzenia KRESu, uciekinierzy ukrywający się na terenie Dzielnicy Wolnych Obywateli raczej nie mieli dużych szans na przetrwanie. Co prawda po cichu mówiło się o rebeliantach, udzielających azylu Bezprawnym, ale taki układ również był ryzykowny dla obu stron i jeśli Adam miałby wybierać, chyba wolałby względną wolność w getcie niż spędzenie reszty życia na zamkniętym na cztery spusty strychu. Nie mówiąc już o samej przeprawie kanałami, która też bywała karkołomna - zwłaszcza, jeśli ktoś nie miał ani mapy, ani wiedzy na temat tysięcy rozgałęziających się uliczek. Dlatego nie odpowiedział jej od razu, w pierwszej sekundzie zaskoczony, zarówno jej głośniejszym nagle głosem, jak i dotykiem dłoni na klatce piersiowej. Zamarł w bezruchu, opuszczając spojrzenie na oparte na materiale koszulki ręce, a następnie ponownie przenosząc je na wpatrzone w niego oczy. Zamrugał, zawahał się; z jednej strony nie czuł potrzeby chronienia tej informacji, ale z drugiej niespecjalnie chciał mieć ją na sumieniu, gdyby za jakiś czas się okazało, że utonęła w podziemnych ściekach albo na amen zgubiła się wśród zdradzieckich alejek. Przełknął powoli ślinę, marszcząc jednocześnie brwi, jakby próbował rozgryźć tok myślenia dziewczyny. - Jedno jest w ruinach starego Pałacu Sprawiedliwości - zaczął ostrożnie, jakby bał się wypowiadać kolejne sylaby. Coś - jakiś niewyraźny głosik z tyłu czaszki - przekonywał go, że oto popełnia nieodwracalny błąd, ale uciszył go gwałtownie, prostując się nieznacznie i wreszcie pozwalając, by widmo uśmiechu rozjaśniło nieco jego twarz. - W piwnicach, za częściowo rozwaloną szafką na dokumenty. Wiem jeszcze o dwóch innych, w Dzielnicy Wolnych Obywateli i na Ziemiach Niczyich, ale podobno jest ich dużo więcej. - Na pewno było ich dużo więcej; przemieszczając się między zakazanymi częściami Kapitolu niejednokrotnie natrafiał na prowadzące w górę drabinki, zakończone włazami i skrupulatnie odznaczał je na sporządzanej przez siebie mapie, ale do tej pory nie odważył się sprawdzić, dokąd prowadzą. Wizja jego głowy, wyłaniającej się z podłogi w gabinecie jakiegoś urzędnika albo w celi na posterunku Strażników skutecznie odstraszała go od tych prób. - Ale cokolwiek ci chodzi po głowie, nie powinnaś wchodzić tam sama - dodał szybko, na krótką chwilę poważniejąc, żeby nie pomyślała, że żartuje. Naprawdę nie chciał, żeby wpakowała się w kłopoty z jego powodu. - Jeśli się nie wie, gdzie się idzie, można błądzić godzinami, a i tak nigdzie nie dotrzeć. - A później, zanim zdążył się zastanowić nad tym, co miał zamiar powiedzieć, z jego ust wydobyły się kolejne słowa. - Ale mogę ci pokazać. |
| | |
| Temat: Re: Główna ulica | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|