|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Główna ulica Czw Maj 02, 2013 9:34 pm | |
| First topic message reminder :
Niegdyś kolorowa i tętniące życiem, po rebelii całkowicie zniszczała. Wystawowe szyby w większości wybito, asfalt pokrył się błotem i kurzem, z murów odpada tynk, a ulice zaścielone są śmieciami. W zaułkach łatwo można spotkać handlarzy kontrabandą; jak na ironię, jest to jedno z miejsc najczęściej patrolowanych przez Strażników Pokoju. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 5:56 pm | |
| Wiedział, że jej słowa miały sens; nie tylko dlatego, że spędzała w getcie całe dnie i z całą pewnością miała szerszy obraz sytuacji niż on, ale również i dlatego, że sam dostrzegał te oczywistości za każdym razem, kiedy przekraczał wyznaczone murem granice. Mieszkańcy Kwartału, choć już znacznie przemienieni przez nędzę i upływający czas, wciąż przypominali w większości wyrzucone na śmietnik lalki, które przestały już być potrzebne, bo teatr, w którym grały, spłonął. Przez całe poprzednie życie skupieni na projektowaniu strojów, modyfikacjach ciał i szeroko pojętej konsumpcji, nie potrafili walczyć, a jedyny rozlew z krwi, z jakim mieli do czynienia, to ten na ekranach telewizorów, raz do roku, w czasie Głodowych Igrzysk. Wiedział to wszystko, jednak w jakiś sposób, w swoim naiwnym idealizmie, nie potrafił zaakceptować ostateczności obecnego stanu rzeczy. Tak nie mógł wyglądać koniec; była przecież jeszcze Kolczatka, była opozycja, która, mimo że ostatnimi tygodniami przycichła, z pewnością szykowała kolejne akcje. Dlaczego Iliya mówiła tak, jakby już zdążyła postawić na sobie krzyżyk? I dlaczego w ogóle się tym przejmował? - Nie jesteście tu sami - powiedział uparcie, nawet jeśli nie do końca była to prawda. - Adler ma więcej przeciwników po drugiej stronie niż ci się wydaje - dodał po chwili, nie do końca wiedząc, czy próbował przekonać ją, czy może samego siebie. Bo chociaż jeszcze miesiąc temu byłby gotów przysiąc, że ruch oporu zajmował w Panem jasne i silne stanowisko, to minęło sporo czasu, odkąd zrobiło się o nich głośno. Tu i ówdzie szeptało się, że wrogowie władzy wycofali się w cień, chroniąc swoich poszukiwanych i bojąc się zmiany statusu społecznego; że się poddali, dostrzegając w końcu swoją bezsilność i bezcelowość działań. Ale Adam w to nie wierzył; gdzieś w środku swojej głupiej duszy czekał na kolejny przewrót, nie do końca rozumiejąc, po co i póki co - samemu nie biorąc udziału w żadnych propagandowych akcjach, chociaż pogłębiająca się nuda i wewnętrzna potrzeba buntowania się przeciwko wszystkiemu powoli zaczynały pchać go w kierunku antyrządowej organizacji. Roześmiał się cicho na jej następne słowa; zabawne, że istnieli ludzie, którzy sami będąc w sytuacji mocno podbramkowej, potrafili jeszcze przejmować się losem innych. Pokręcił lekko głową, opierając się wygodniej o twardy mur za plecami, a jego spojrzenie powędrowało gdzieś w górę, ponad krawędzie szarych budynków, które zlewały się w jedno z zasnutym chmurami niebem o tym samym kolorze. - Nie złapią mnie - powiedział po prostu, z jakąś naiwną, upartą pewnością w głosie. Właśnie takimi, niepopartymi niczym tezami zazwyczaj się kierował; irracjonalnie przekonany o swojej nietykalności, nagminnie łamał wszystkie zasady nowego rządu, jedną po drugiej, z każdą kolejną czując coraz większą satysfakcję. I jeśli miałby być szczery, to nie miał pojęcia, co groziłoby mu w razie aresztowania na terenie getta - areszt na pewno, ale w karę śmierci jakoś nie mógł uwierzyć, widocznie jeszcze za krótko przebywał pod wpływem władz Kapitolu, a może zbyt wiele przeczytał zakazanych książek, datowanych na czasy przed Mrocznymi Dniami. Nad jej kolejną wypowiedzią zawahał się przez moment, w pierwszej chwili z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem, zanim zorientował się, że nie było nic zabawnego ani w jej słowach, ani w kryjącej się za nimi smutnej prawdzie. Przeniósł na nią wzrok, zastanawiając się, czy naprawdę wierzyła w to, co mówiła - ale właściwie, dlaczego miałaby nie? Wychowała się w państwie, które z perspektywy Kapitolińczyków uchodziło za wolne, w którym obywatele faktycznie mieli coś do powiedzenia; nie wiedziała, że w rzeczywistości szare jednostki nigdy nie miały prawa głosu. Ani wtedy, ani tym bardziej teraz. O co oni właściwie walczyli w tej całej rebelii? - To nie jest głupie - powiedział powoli, jakby zastanawiał się nad każdą kolejną sylabą. - Ale raczej mało realne. Adler... odnoszę wrażenie, że oni rozumieją tylko argumenty siłowe - dodał. Wolał nie zastanawiać się, co zrobiliby z nią Strażnicy, gdyby po prostu wparowała w biały dzień do siedziby Rządu, żądając rozmowy z jakimś jego przedstawicielem. W ich oczach była Bezprawną - nawet jeśli nigdy w życiu nie zasłużyła sobie na taki status. - Pewnie cię to nie pocieszy, ale podejrzewam, że nie posłuchaliby też nikogo z nas. Ewentualnie oskarżyli o zdradę i zesłali tutaj - rzucił, z gorzką nutą kryjącą się w głosie. Nie podobał mu się ten rozdział - nas, was, te słowa brzmiały sztucznie i dziwnie - ale być może przesiąkł polityką Panem już za bardzo, żeby przestać ich używać. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 7:30 pm | |
| Jego słowa ją zaskoczyły. Ale też mile połechtały. Jeżeli nie każdy zgadza się z obecnym rządem, może te silne charaktery z Dystryktów mogły coś zrobić. Westchnęła głęboko. Szkoda, że nie wiedziała o Kolczatce więcej niż sama nazwa. Zbyt odseparowywała się od ludzi. Nie wiedziała aż tak wiele. - Masz na myśli... Kolczatkę? – Zapytała cicho, jakby coś miało się wyłonić zza jej pleców. Kolczatka, chociaż w gruncie rzeczy, miała być opozycją wobec władzy to też w pewnym stopniu zagrażała gettcie, większym represjom im bardziej z chicha im się udawało. Chociaż ofiary i tak były nieuniknione. Uspokoiła się nieco. Jeżeli nadal działają... To dobrze. Z chęcią by im pomogła, ale nie była do końca pewna jak bardzo z tego miejsca to możliwe. Hm... A może jednak? Wystarczyło pójść do pierwszego lepszego budynku, tudzież lepiej zawalonego. I broni pod dostatkiem. Gruzu, kamieni, prętów, szkło się znajdzie, albo jakiś szczurek... Morale by wzrosły! Tylko jeszcze ta kwestia wyżywienia, bo bez tego ani rusz. Ani bez czystej wody. Teraz tylko deszczówki jest pod dostatkiem. Jego cichy śmiech sprawił, że się naburmuszyła zaciskając wargi jak dziewczynka. Pokręcił głową i zapewnił ją, że jest bezpieczny. Znowu zaczęła się zamyślać. Ona też taka kiedyś była. Sądziła, że co złe, to ją ominie, bo przecież jak to może się stać, że akurat jej coś się ma stać? A jednak zbyt wiele przykrych wypadków przeżyła by nie brać tej najgorszej możliwości do siebie. Przyglądała się badawczo jego spojrzeniu, już, już wyprana z dawnego naburmuszenia. Wiedziała, że nie ma prawa głosu, że nigdy by jej go nie dano. Po prostu... miała nadzieję. Jego prawie-parsknięcie uświadomiło jej, że on w zasadzie nie musi tak myśleć o niej. Wiara i nadzieja wykluczały się wzajemnie. Ale póki jest ta druga są szanse. Opuściła wzrok i już chciała go przeprosić, on się odezwał skłaniając ją do głębokiego milczenia. Skinęła patrząc na swoje kościste dłonie. Najpierw musiałaby się stąd legalnie wydostać. Poprosić o legalną audiencję... Co przecież było i tak niemożliwe. Strażnicy by jej to uniemożliwili. Nawet, gdyby któryś był chętny (co Iliya i tak uważa za niemożliwe) to bojąc się raczej następstw od nieustępliwego rządu zdusiłby chęć w zarodku. Westchnęła. - Rozumiem... – Mruknęła patrząc na niego, ścisnęła nieco dłonie w pięści. - Nadzieja zawsze pozostanie. – Powiedziała nieco głośniej i pewniej, jakby rozpaliła w sobie płomień. Niestety był to sztuczny płomień, który potrzebował czasu by się urzeczywistnić. Albo zgasnąć. - Chyba po prostu jestem zmęczona. Przepraszam, że tak cię męczę. – Stwierdziła, po czym wstała powoli podpierając się ręką o ścianę. Zasępiła się na chwilę. - Jak ty w ogóle tu przyszedłeś? – W jej głosie pobrzmiewało zdziwienie. - Po zapadnięciu zmroku jest tu bardzo ciemno. A potem kręcą się tu Strażnicy. – Powiedziała spokojnie, nieco zamyślona. Nawet jakby miała poruszać się po ciemku robiłaby to bardzo powoli i bez źródła światła. Łatwo byłoby ją wtedy wypatrzeć. Naprawdę nie chciała, by coś mu się stało tylko dlatego, że poszedł nie tam, gdzie powinien. Chociaż zastanawiające było którędy tu wszedł. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Sob Gru 27, 2014 11:21 pm | |
| Słowo Kolczatka zabrzmiało w jej ustach dziwnie odlegle, jakby dotyczyło czegoś nie do końca określonego i nieuchwytnego. I po części tak właśnie było; dla większości mieszkańców Kapitolu, członkowie tej organizacji przypominali widmowe postacie, bardziej podobne do duchów niż ludzi z krwi i kości, które pojawiały się od czasu do czasu żeby zrobić trochę zamieszania. Każdy o nich słyszał, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, kim są, ani jak ich znaleźć - a przynajmniej częściowo, bo po ujawnieniu tożsamości kilkorga z nich i umieszczenia ich na liście poszukiwanych, sama opozycja nieco się... urzeczywistniła. Nie jednak na tyle, by Adam był w stanie zlokalizować jakoś jej członków, choć podejrzewał, że kryli się nawet wśród jego znajomych, tyle że - rzecz jasna - o tym nie wiedział. A szkoda, bo sama struktura organizacji fascynowała go do tego stopnia, że bez zawahania byłby gotów wstąpić w jej szeregi, choćby po to, żeby na własne oczy zobaczyć, jak działali ci słynni, oczerniani przez Rząd terroryści. W odpowiedzi na pytanie dziewczyny kiwnął jedynie głową, wszystkie te myśli zachowując dla siebie; wyrażanie głośno niepochlebnych opinii na temat obecnej władzy to jedno, ale jawne zapewnienia o ewentualnym przyłączeniu się do wrogów narodu stanowiło całkiem inną parę kaloszy i nawet Blake na był na tyle głupi, żeby wygłaszać takie komentarze w getcie. Zacisnął usta w cienką kreskę widząc, jak spuszcza wzrok z widocznym rozczarowaniem, a jej drobne dłonie zaciskają się w równie drobne pięści, w jakimś smutnym geście bezsilności. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, a ręce drgnęły lekko, jakby w zamiarze wyciągnięcia się w stronę blondynki, ale w ostateczności pozostały w miejscu, zatrzymane tam przez samego właściciela. - Nie przepraszaj. Nie męczysz mnie - powiedział prawie automatycznie i właściwie szczerze, w odpowiedzi na jej następne słowa. Które wydały mu się dziwnie nie na miejscu; to on po części ponosił winę za jej obecność w getcie, i chociaż wyrzuty sumienia raczej nie spędzały mu snu z powiek każdej nocy ani nie zmuszały do poświęcenia życia dla pomocy ofiarom rebelii, to w chwilach takich jak ta, czuł się co najmniej zmieszany. A nie lubił czuć się w ten sposób, na każdym kroku podkreślając swoją pozorną niezależność od wszystkich i wszystkiego. Zabawne, jak ktoś, kto prawie zupełnie nie potrafił kłamać, stał się mistrzem w oszukiwaniu samego siebie. Również podniósł się z ziemi, nie przejmując się wszechobecnym pyłem, który został na jego ubraniu i zarzucając na ramię pustą już teraz torbę. Mimo że w trakcie drogi do Kwartału niósł ją z trudem, teraz zdawała się nie ważyć zupełnie nic. - Przejście przez te mury nie jest takie niemożliwe, jak mogłoby się wydawać - odpowiedział jej wymijająco, w pierwszej chwili niemal odruchowo chroniąc prawdę przed niepowołanymi uszami. W następnym momencie spojrzał jednak na nią raz jeszcze; w oczywisty sposób nie wyglądała na szpiega i nie podejrzewał, żeby donosiła Strażnikom. Gdyby tak było, nie byłaby zmuszona do okradania przechodniów na ulicy. A może nie była; może serwowała mu właśnie wyjątkowo przekonującą przykrywkę. Nie miał jednak zamiaru popadać w paranoję czy manię prześladowczą, więc - ignorując głos zdrowego rozsądku, który raczej rzadko miał w jego przypadku coś do powiedzenia - po chwili odezwał się ponownie. - Stare kanały ściekowe. Jest ich pełno pod całym Kapitolem. W środku śmierdzi i trzeba uważać, bo czasami je zalewa, a ostatnio chodziły po nich patrole Strażników, ale teraz to chyba jedyny sposób, żeby się stąd wydostać. Nie licząc oczywiście dworca kolejowego - dodał nieco ciszej, obserwując mimikę jej twarzy w poszukiwaniu jakichś mimowolnych drgnięć czy prześwitujących przez skórę myśli. Zerknął w stronę wylotu uliczki. - Masz dokąd pójść? - zapytał, nie do końca przekonany, czy chce usłyszeć szczerą odpowiedź na to pytanie.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 12:15 am | |
| Nie znała żadnych innych informacji na temat Kolczatki. Z chęcią by się dowiedziała. Była ciekawska i możliwość dotarcia do niej... może, może mogłaby jakoś pomóc sprawie. Nie dostrzegła już drżenia rąk Adama. Te były zbyt odległe, by mogła dostrzec taki drobny ruch. Nawet, gdy się im przyglądała. Nie miała pojęcia czy i jak Adam przyczynił się do upadku dawnego Kapitolu i jej obecności tutaj. Jednak nie winiłaby go. Robił zapewne to, co reszta społeczeństwa. Walczyła o... większą wolność. Coś w tym stylu. Musieli mieć ambicje by zaatakować. Szkoda, że tak mało się zmieniło. Utkwiła swój wzrok w stającym Adamie upewniając się, że nadal ma gałązkę w dłoni. Brud, jakiego nałykała gdy usiadła chyba nie robił jej już różnicy. Jak się wyprostował sama wcisnęła na siebie śpiwór. Wlepiła w niego niemal łakomy wzrok, gdy powiedział, że przejście nie jest takie trudne. Chociaż wiedziała, że on jest tu dużo bezpieczniejszy niż gdyby ona nagle pojawiła się po tamtej stronie. Od razu zostałaby ukamienowana. A reszta getta... Mogłaby mieć problem. Zacisnęła wargi wręcz błagając swoim zaciętym wzrokiem, by powiedział jej więcej. Ścieki? Jej oczy otworzyły się szerzej niż zwykle. Muszą prowadzić też dalej. Gdzie indziej. Ale tam pewnie jest bardzo ciemno. Musiałabym je zbadać. A smród... pewnie ludzie z getta często nie pachną lepiej. Dałabym radę...! Jej ręce wysunęły się przed nią, jedna dłoń oparta i jedna zaciśnięta przez wzgląd na gałązkę oparły się o tors Adama. - Gdzie jest wejście do nich? – Zapytała zduszonym, chociaż nachalnym głosem. Gdyby go nie zduszała była pewna, że powiedziałaby to dużo, dużo za głośno. Jej palce nieznacznie się zacisnęły. Usta lekko otworzyły. Potem przygryzła wargę zębami i cofnęła się o krok. Przełknęła gęstą ślinę. Na jego pytanie skinęła tylko głową. - Wystarczy mi jakaś piwnica. – Szepnęła starając się opanować emocje. Taka wiedza mogłaby się jej kiedyś bardzo przydać w przyszłości. Chciała w to wierzyć. Nawet jeżeli nie teraz, to... Mogłaby też przeszukać getto w poszukiwaniu odpowiednio wielkiego wejścia do tuneli... I z pewnością zrobi to, nada swojemu bytu jakiś realny cel. Nie mogła powstrzymać bezczynności. Nie teraz. Poza tym poszukiwania mogła prowadzić równolegle. Nie mogła się skazać na szare życie w gettcie i wieczne ukrywanie się przed Strażnikami. Może uda się jej w ten sposób jakoś wyrwać. Nie tylko jej. Może jakoś przyczyni się sprawie? A może to głupie? Moje życie tu teraz jest głupie. A przynajmniej bezsensowne. Wzięła głęboki oddech zastanawiając się, czy Adam ulegnie temu spojrzeniu. A nóż i nie? Siłowo raczej nie miała zamiaru go przekonywać. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 12:40 am | |
| Nie spodziewał się, że tak żywo zareaguje na wzmiankę o podziemnych tunelach. Jasne, możliwość wydostania się z getta mogła przedstawiać się obiecująco, ale od czasów wprowadzenia KRESu, uciekinierzy ukrywający się na terenie Dzielnicy Wolnych Obywateli raczej nie mieli dużych szans na przetrwanie. Co prawda po cichu mówiło się o rebeliantach, udzielających azylu Bezprawnym, ale taki układ również był ryzykowny dla obu stron i jeśli Adam miałby wybierać, chyba wolałby względną wolność w getcie niż spędzenie reszty życia na zamkniętym na cztery spusty strychu. Nie mówiąc już o samej przeprawie kanałami, która też bywała karkołomna - zwłaszcza, jeśli ktoś nie miał ani mapy, ani wiedzy na temat tysięcy rozgałęziających się uliczek. Dlatego nie odpowiedział jej od razu, w pierwszej sekundzie zaskoczony, zarówno jej głośniejszym nagle głosem, jak i dotykiem dłoni na klatce piersiowej. Zamarł w bezruchu, opuszczając spojrzenie na oparte na materiale koszulki ręce, a następnie ponownie przenosząc je na wpatrzone w niego oczy. Zamrugał, zawahał się; z jednej strony nie czuł potrzeby chronienia tej informacji, ale z drugiej niespecjalnie chciał mieć ją na sumieniu, gdyby za jakiś czas się okazało, że utonęła w podziemnych ściekach albo na amen zgubiła się wśród zdradzieckich alejek. Przełknął powoli ślinę, marszcząc jednocześnie brwi, jakby próbował rozgryźć tok myślenia dziewczyny. - Jedno jest w ruinach starego Pałacu Sprawiedliwości - zaczął ostrożnie, jakby bał się wypowiadać kolejne sylaby. Coś - jakiś niewyraźny głosik z tyłu czaszki - przekonywał go, że oto popełnia nieodwracalny błąd, ale uciszył go gwałtownie, prostując się nieznacznie i wreszcie pozwalając, by widmo uśmiechu rozjaśniło nieco jego twarz. - W piwnicach, za częściowo rozwaloną szafką na dokumenty. Wiem jeszcze o dwóch innych, w Dzielnicy Wolnych Obywateli i na Ziemiach Niczyich, ale podobno jest ich dużo więcej. - Na pewno było ich dużo więcej; przemieszczając się między zakazanymi częściami Kapitolu niejednokrotnie natrafiał na prowadzące w górę drabinki, zakończone włazami i skrupulatnie odznaczał je na sporządzanej przez siebie mapie, ale do tej pory nie odważył się sprawdzić, dokąd prowadzą. Wizja jego głowy, wyłaniającej się z podłogi w gabinecie jakiegoś urzędnika albo w celi na posterunku Strażników skutecznie odstraszała go od tych prób. - Ale cokolwiek ci chodzi po głowie, nie powinnaś wchodzić tam sama - dodał szybko, na krótką chwilę poważniejąc, żeby nie pomyślała, że żartuje. Naprawdę nie chciał, żeby wpakowała się w kłopoty z jego powodu. - Jeśli się nie wie, gdzie się idzie, można błądzić godzinami, a i tak nigdzie nie dotrzeć. - A później, zanim zdążył się zastanowić nad tym, co miał zamiar powiedzieć, z jego ust wydobyły się kolejne słowa. - Ale mogę ci pokazać. |
| | | Wiek : 18 Zawód : Bezrobotna Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona). Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 1:30 am | |
| Sądziła, że nie odpowie. A przynajmniej nie tak wiele. Przez myśl jej przebiegło, że ją po prostu odepchnie. Skinęła kiedy wyjawił jej położenie jednego z wejść. Słyszała jak ważył każde słowo, które wypowiadał. Być może mogłaby też znaleźć tam sobie... kryjówkę. Może. To śmiałe plany, a getto na razie musi wystarczyć. Jego uśmiech dał jej nadzieję, choć nikły był to uśmiech, na to, że mówić zechce więcej. Ziemie Niczyje. Być może gorsze pustkowie niż tu, ale tam... Czy tam nie będzie większych możliwości? Chciałabym to wszystko zbadać... Przyczynić się do czegoś wielkiego, pomóc tym, którzy przetrwali. – Strażnicy dobrze znają Tunele? – Dobrze, czy na wylot? To też jest pytanie. Najmilszą niespodzianką byłoby, gdyby tunele nie były aż tak znane. Czy gwardia rządu często tam jest? Jak często tunele są zalewane? Czy można zatrzeć ślady bycia tam? Kiedy ją przestrzegł uśmiechnęła się szelmowsko. Tyle czasu tu spędziła! Wiedziała, że jest poważny. Ona też (chyba) była dość rozważna by przemyśleć ewentualne zagrożenia. To, czy warto. Ale nic nierobienie... Zbyt możliwym było, że zginie tu nic nie robiąc, tylko starając się przeżyć. Ktoś, kto nie ma nic może ponieść się na najbardziej szalone wariactwo. Nie bała się ciemności. Uśmiechała się jeszcze chwilę po tym jak powiedział ostatnie swoje słowa. - Więc sieć tuneli jest ogromna. Myślę, że można okiełznać wiedzę na ich temat. Masz jakąś mapę, którą można przerysować? Coś, na co można ją przerysować? – Zacisnęła szczęki. Była wyraźnie ożywiona. Może to bułka uderzyła jej do głowy? Dawno tak się nie mogła przecież najeść. Pohamowała się, by podejść do Adama, za to przestąpiła z nogi na nogę. - Ciemność stanowi tam problem? Tunele często są patrolowane? Czy oprócz smrodu i Strażników czyha tam coś jeszcze? – Oczywiście, że nie porywałaby się z motyką na słońce i nie zapaliła pochodni w środku czarnego tunelu. Chyba. A przynajmniej nie poruszałaby się zbyt daleko badając tunele. Miała mnóstwo czasu. Ach! Wszystko i tak wymyśliłaby na poczekaniu! - Może... mogłabym cię odprowadzić, chociaż kawałek. – Powiedziała ni stąd ni zowąd. Ale miałaby też szanse zbadać to, jak wyglądają owe tunele. Zmrużyła oczy. Skąd on wie o tych tunelach? Sam je odkrył? Ktoś mu pokazał? Oblizała spierzchłe usta czekając na liczne odpowiedzi. Teraz wyglądała na pewną siebie, silną i niezależną. Jakby ta głodna mieszkanka z getta zniknęła, a w spojrzeniu pojawił się mały diablik. |
| | | Wiek : 26 Zawód : bezrobotny; student na papierku Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Gru 28, 2014 2:10 am | |
| Jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił, wspominając o tunelach. Od zamachu na Coin nie minęło znowu tak wiele czasu i nie był pewien, czy przemieszczanie się nimi faktycznie było tak bezpieczne, jak mu się wydawało. Z drugiej strony - dlaczego tak bardzo się tym przejmował? W końcu nie ciągnął jej tam siłą; nie znajdowała się pod jego opieką ani nie odpowiadał za jej decyzje. Mógł co najwyżej ją ostrzec, co zresztą zrobił; teraz już wszystko zależało od niej samej. Kiedy w ciemniejącym powietrzu rozbrzmiało kolejne pytanie, zastanowił się przez moment, koniec końców dając dziewczynie jedyną szczerą odpowiedź, jakiej był w stanie udzielić. - Nie wiem - mruknął nieco zdezorientowany, bo tak właściwie nie miał pojęcia, ile sekretów podziemnych korytarzy pozostawało tajemnicą dla Strażników. Mogli znać je słabiej od niego, ale mogli też mieć dokładne plany i projekty; przecież ktoś te kanały kiedyś zbudował, więc jakaś dokumentacja musiała istnieć. Żadnej z tych rzeczy nie był jednak pewien, więc po prostu wzruszył ramionami, posyłając Iliyi przepraszające spojrzenie, które ożywiło się, gdy wspomniała o mapie. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Sięgnął dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągając z niej cienki notes i krótki, przytępiony ołówek, z którymi praktycznie nigdy się nie rozstawał. Odręcznie naszkicowany schemat znanych sobie korytarzy i wyjść z nich również zawsze miał przy sobie, więc już po chwili nachylał się niezgrabnie nad czystą kartką papieru, starannie przerysowując kolejne linie i przepisując oznaczenia. - Oprócz wejścia w piwnicy Pałacu Sprawiedliwości, znam jeszcze dwa. Jedno jest w zapuszczonej piwnicy na Ziemiach Niczyich. Drugie - na zapleczu kawiarni na dworcu kolejowym w Dzielnicy Wolnych Obywateli. Na mapce są jeszcze pytajniki - to wyjścia, które widziałem, ale których nigdy nie sprawdziłem - tłumaczył, co jakiś czas podnosząc wzrok znad notesu i sprawdzając, czy dziewczyna go słucha. Gdzieś na krawędzi świadomości przemknęła mu myśl, że to co w tamtej chwili robił, najprawdopodobniej również karane było śmiercią, ale nie pozwolił, by ten mglisty fakt zadomowił się w jego głowie na dłużej. Nie pierwszy raz robił coś niezgodnego z prawem - i z całą pewnością nie ostatni. Gdy skończył, bezceremonialnie wydarł odręczną mapę z zeszyciku, złożył na pół i wyciągnął w stronę blondynki. Dłoń drgnęła mu przy tym lekko, ale raczej nie było już czasu, żeby się wycofać. - Schowaj ją dobrze. Raczej nie powinni jej przy tobie znaleźć - dodał. Miał nadzieję, że nawet gdyby do tego doszło, Iliya nie pochwaliłaby się, od kogo otrzymała plan. Z drugiej strony, nie miał złudzeń - przy groźbie śmierci sam z pewnością sprzedałby ledwo co poznanego rebelianta, gdyby tylko obiecano mu za to ułaskawienie. Uśmiechnął się, odpędzając od siebie natrętne myśli i chowając notes i ołówek z powrotem do kieszeni. W głowie lekko kręciło mu się od ilości pytań, które wyrzucała z siebie dziewczyna, ale postarał się odpowiedzieć na każde. - Niektóre są oświetlone, ale nie wszystkie. A niektóre czasem są, a czasem nie. Trudno przewidzieć, najlepiej mieć przy sobie latarkę. - Zerknął na tobołek, który nosiła przy sobie. Wątpił, żeby pośród zgromadzonych tam przedmiotów, znajdował się akurat ten. - Patrole są bardzo nieregularne. Przed Głodowymi Igrzyskami było ich niewiele. Po rozbiciu Areny Strażnicy latali po podziemiach jak wściekli, chyba szukali tam Kolczatki, zbiegłych trybutów albo sam nie wiem czego. Teraz znowu jest spokojniej, ale nie ma co liczyć, że całkiem sobie odpuścili. Na szczęście w tunelach echo niesie całkiem daleko, można znaleźć kryjówkę na czas. - A przynajmniej jemu do tej pory się udawało, choć czasami zadawał sobie pytanie: jak długo jeszcze, zanim podwinie mu się noga. - Jeśli chodzi o inne niespodzianki... Możesz trafić na trupa. Albo cały stosik. Słyszałem też o zmieszańcach, ale nigdy żadnego nie spotkałem. - Umilkł, podczas gdy jego dłonie odnalazły drogę do kieszeni spodni. Przeniósł spojrzenie na dziewczynę, czekając na kolejne pytanie, ale jej wypowiedź go zaskoczyła. Zamrugał szybko, przez moment zastanawiając się, czy na pewno dobrze usłyszał, ale ponieważ znajdowali się w kompletnej ciszy, raczej nie było mowy o pomyłce. Wzruszył ramionami; właściwie może wcale nie był to taki zły pomysł. - Chodź - powiedział krótko, po czym jeszcze raz objął wzrokiem jej postać - ciężki tobołek, kijek w dłoni. - Pomóc ci z tym? - zapytał, wskazując na śpiwór. Ściemniało się coraz bardziej i jeśli chcieli dotrzeć do tunelu przed godziną policyjną, musieli się spieszyć. | zt. x2 Pozwoliłam sobie dopisać mapę i jedzenie do ekwipunku Iliyi. ~A. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : Muzyk Przy sobie : paczka zapałek, latarka z wytrzymałą baterią, scyzoryk wielofunkcyjny, kastety, apteczka, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : Brak Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Główna ulica Pon Cze 22, 2015 11:42 pm | |
| Lisbeth miała naprawdę bardzo pracowity dzień. Musiała najpierw z samego rana młodego do szkoły wyszykować. Ona sama nie miała okazji skończyć liceum, dlatego chciała, żeby chociaż jej braciszek miał jako takie wykształcenie, dzięki któremu może coś w przyszłości osiągnie. Wiedziała jednak, że to, czego się nauczy w Getcie gdzieś po kątach nie jest tak wartościowe jak wiedza spoza murów... ale co mogła poradzić. Trafili może i przypadkowo tutaj. Ktoś miły szepnął, że nie brali udziału w rebelii i są niby przychylni starej władzy. Co było bzdurą kompletną. Lis od zawsze była buntowniczką, chciała walczyć... rodzice jednak zatrzymali ją w domu. I co z tego wyszło? Zostali przeniesieni tutaj, a rodzice podczas pierwszej wywózki zostali zabrani do Dwunastki. I niech władze mówią co chcą, że to zasiedlanie tamtych terenów. Lisbeth wiedziała swoje i była pewna, że wcale nie chodziło o to. Gdy już młody siedział już w szkolnej ławce, starsza Glasgow postanowiła dać mały koncert poza knajpą, w której pracowała. Wiedziała, że to jest pewnego rodzaju ryzyko, ale nie miała w sumie nic do stracenia. Znaczy się niby miała pod opieką młodego, ale ten prędzej czy później będzie musiał się usamodzielnić. Jak ją złapią po prostu nastąpi to prędzej. Starszego brata Lis nie widziała od dobrego miesiąca, nie dawał znaku życia. Pewnie gdzieś pałętał się po Getcie... a może udało mu się stąd wyjść i dostać się na ziemie niczyje? Cholera go wie! Lisbeth była pewna jednego - jak spotka kiedyś tego gnojka, to najpierw mu przywali po łbie, a potem przytuli i powie, jak bardzo było jej ciężko. Dziewczyna usiała w względnie bezpiecznym miejscu, w którym nie groziło jej dostaniem cegłówką w łeb. Zdecydowanie wolałaby tego uniknąć. Wyjęła z pokrowca swoją gitarę. To była jedna z nielicznych rzeczy, która jeszcze jej została z tego "poprzedniego" życia. Były jeszcze zdjęcia i wspomnienia. Nic więcej innego nie posiadała. Nawet ich rodzina nie była taka jak kiedyś. Po przeprowadzce do Getta wszystko się zmieniło. I niezależnie, czy kiedyś się stąd uwolnią czy nie, to miejsce zostawiło na sobie piętno. - We're more than carbon and chemicals We are the image of the invisible Free will is ours and we can't let go We are the image of the invisible We can't allow this, the quiet cull We are the image of the invisible So we sing out this, our canticle We are the image of the invisible... - zaczęła śpiewać. Ludzie ją znali. Wiedzieli kim była. Uważali ją z jednej strony za samobójczynię, by w tak ostentacyjny sposób wyrażać swoje zdanie, ale gdzieś w głębi duszy się pewnie i z nią zgadzali! Nie miała zamiaru milczeć. To było zdecydowanie nie w jej stylu. Choćby mieli ją za to do Dwunastki zesłać to i tam będzie robiła to sami. |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Główna ulica Wto Cze 23, 2015 6:02 pm | |
| |kilka dni po spotkaniu z Ewangeliną Kolejne dni listopada zdawały się płynąć naprawdę powoli, ale monotonia tej codzienności w żadnym stopniu Victorowi nie przeszkadzała. Był człowiekiem poukładanym i chociaż nie miał nic przeciwko dobrej zabawie i spontanicznym przedsięwzięciom, lubił, kiedy w jego życiu panował względny porządek. Dlatego też każdy dzień zaczynał się i kończył w bardzo podobny sposób, a mężczyzna w żadnym stopniu nie czuł się tym znużony. Nigdy jednak nie przyznałby się do swoich pedantycznych zapędów, które sprawiały, że jego mieszkanie wyglądało niemalże tak jak w magazynie poświęconym dekoracjom wnętrz, bez zbędnych przedmiotów poustawianych na zakurzonych półkach czy brudnych ubrań walających się po całej wolnej przestrzeni. Zawsze uważał iż fakt, że mieszka jedynie ze swoim zwierzakiem nie oznacza, iż w domu powinien panować bałagan. Większą część swojego życia spędził w przyczepie, gdzie na niewielkiej powierzchni musiały się zmieścić cztery osoby i gdzie nie było możliwości o zachowaniu przeciętnego porządku. Oczywiście, nie było tam też brudno i pewnie niejedna osoba mogłaby powstydzić się swojego mieszkania, gdyby zajrzała do wnętrza samochodu rodziny Blythe, który przez naprawdę długi okres czasu służył nie tylko za środek transportu ale także dom w każdym znaczeniu tego słowa. Przez wiele lat sam Victor zastanawiał się, co może się kryć pod tymi trzema literami. Na szczęście uniknął go ten moment w życiu dziecka, kiedy na lekcjach w szkole nauczycielka każe opisać swoją rodzinę, narysować swój dom czy powiedzieć, z czym kojarzy się to słowo. Nie znaczyło to jednak, że on sam się nad tym nie zastanawiał. Podczas licznych podróży i przystanków w różnych dystryktach wielokrotnie spotykał się z kpinami, gdy mówił swoim rówieśnikom, że mieszka w samochodzie, że nigdy nie chodził do szkoły i że jedyną nauczycielką, jaką posiada, jest jego matka – wykształcona w nauczaniu innych przez wielokrotną praktykę, jednak niemogąca zapewnić jemu i jego siostrze atmosfery, która panuje w przeciętnych szkołach. Dzieci te uważały, że był od nich biedniejszy, podczas gdy rodzice dobrze wiedzieli, że taki styl życia jest jedynie przejawem zbyt wielkiego bogactwa i pychy, która zmusza kapitolińczyków do poszukiwania ciągle to nowych rozrywek aby wyrwać się z codziennego życia, które powoli zaczyna ich nudzić. Oczywiście, mylili się. Może i byli bogaci, może i życie pośród wieżowców powoli przytłaczało dwójkę rodziców, jednak nigdzie nie kryła się pycha i poczucie wyższości nad mieszkańcami dystryktów, z których co roku wybierano 24 młode osoby, aby wybić je jak muchy na zamkniętej przestrzeni ze świadomością, iż tylko jedno z nich powróci do domu i ponownie ujrzy swoją rodzinę. Blythe wielokrotnie myślał o tym, iż mógłby zamienić się z nimi na miejsca, gdyby tylko było to możliwe, aby każdego dnia żyć ich strachem o swoich bliskich czy wyborem na reprezentanta dystryktu, aby nigdy więcej nie ujrzeć na własne oczy swojego domu – nawet jeśli posiadał on cztery koła i niewielką przestrzeń, wystarczającą, aby pomieścić kochającą się rodzinę. Całe dzieciństwo udowodniło mu, iż przebywanie z kimś przez tak długi czas ma swoje zalety, ale także wady. Nigdy nie spotkał kogoś, kto ze swoimi krewnymi był zżyty tak mocno jak on i jego siostra, którzy w rodzicach widzieli nie tylko opiekunów, do pewnego momentu sprawujących pieczę nad ich rozwojem, ale także przyjaciół, z którymi każdy kolejny dzień stanowił prawdziwą przyjemność. Mimo tej niezwykłej bliskości i więzi, która wytworzyła się pomiędzy ich czwórką, bywały chwile, w których Victor odczuwał potrzebę samotności i nie zawsze miał okazję, aby jej zaznać. Nie było miejsca aby schować się przed całym światem, ukryć przesuwające się po twarzy emocje i czy po prostu popatrzeć w sufit bez konieczności wysłuchiwania rozmów czy ciekawskich spojrzeń rzucanych w jego stronę. Jedyne, na co mógł liczyć, to zwinięcie się w kłębek na swoim posłaniu, zamknięcie oczu i wyłączenie swojego umysłu na wszystko, co znajdowało się dookoła. Czy mieszkanie samemu było dla niego problemem? Początkowo, owszem, nie mógł się przyzwyczaić do ciągłej ciszy i pustki, która go otaczała, gdy wracał wieczorem do domu po całym dniu nauki czy pracy. Kiedy u jego boku pojawił się wierny pies mieszkanie przestało być tak puste i z czasem przyzwyczaił się do tego, że cała ta duża przestrzeń należy już tylko do niego. Spacerując uliczkami getta także miał świadomość powrotu do pustego mieszkania, ale naprawdę nie mógł się tego doczekać. Nie ukrywał, iż w ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się sporo i choć zazwyczaj był człowiekiem, który nie lubił siedzieć bezczynnie, teraz miał wielką ochotę na wypicie gorącej herbaty i zatopienie się w miękkiej kanapie z ulubionym zwierzęciem opierającym mu rudy pysk na jego kolanie. Nie oznaczało to jednak, iż praca była dla niego męcząca. Uwielbiał ją i przechadzanie się po getcie nie wymagało od niego zbyt wielkiego wysiłku. Nic jednak się nie działo i to sprawiało, że powoli jego myśli uciekały w stronę wygodnego mieszkania po drugiej stronie muru. Wtedy jednak do jego uszu dobiegł dźwięk gitary oraz śpiew dochodzące z głównej ulicy getta. Skierował swoje kroki w tamtą stronę, aby po chwili dostrzec niewielką grupkę ludzi skupioną wokół osoby, dającej popis swoich umiejętności i piosenek, które raczej nie wychwalały panującego w kraju systemu. Podszedł bliżej i zatrzymał się, po czym zaczął klaskać. Na ten dźwięk głowy zgromadzonych odwróciły się do tyłu i w ciągu sekundy dookoła nie było już żywej duszy. Victor uśmiechnął się do grającej dziewczyny, opuszczając ręce wzdłuż tułowia. - Gratuluję występu, sama to napisałaś? – zapytał z delikatną nutką podziwu w głosie, przyglądając się jej uważnie. Był pewien, że każdy normalny Strażnik w tym momencie wlókłby za sobą dziewczynę w stronę posterunku, aby skutecznie wymierzyć jej karę za, jak by to nazwał, podbudzanie ludzi do buntu, wcześniej roztrzaskawszy jej instrument o ziemię. Nikt jednak nie powiedział, iż Blythe zaliczał się do ludzi normalnych, a tym bardziej do przeciętnych Strażników, postępujących według nieistniejącego zapewne podręcznika. Poza tym należał do osób, którzy cenią sobie muzykę i ludzi uzdolnionych w tym kierunku. Umoralniającą pogadanką zamierzał zająć się trochę później.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : Muzyk Przy sobie : paczka zapałek, latarka z wytrzymałą baterią, scyzoryk wielofunkcyjny, kastety, apteczka, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : Brak Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Główna ulica Wto Cze 23, 2015 8:27 pm | |
| Lisbeth cholernie się bała nadchodzącej zimy. Była niemalże pewna, że mieszkanie, w którym wraz z bratem egzystowała, nie da im odpowiedniego ciepła i będą zamarzać na kość. Ale musiała być silna. Dopóki było jeszcze względnie ciepło, Lis gromadziła wszystko, czym mogłaby palić w starym piecu kaflowym. Książki, deski... to co miała, tym paliła. Jak o siebie się nie martwiła, to o brata już owszem. Był ostatnio chorowity i skombinowanie tutaj jakiś leków graniczyło niemalże z cudem. Gdyby nie znajomi spoza Getta nigdy nie zdobyłaby tych antybiotyków, które trzymała odpowiedni schowane, tak by nikt nieproszony sobie ich przypadkiem nie przywłaszczył, gdyby zawitał w jej mieszkaniu. Jeżeli mam być szczera, to Glasgow i tak miała całkiem spore szczęście. Może nie żyła w luksusach, ale jak na warunki getta, to jej mieszkanie było naprawdę w przyzwoitym stanie. Tynk nie odpadał od ścian, dało się względnie żyć. Owszem, wyglądało jakby było umeblowane ze trzysta lat temu, ale i tak... nie narzekała. Niektórzy nawet i tego nie mieli. Wiedziała jednak, że podczas zimy to może i ich piec kaflowy nie pomóc, jak nie będzie czym miała palić. Tutaj, w Getcie, trudno o utrzymanie jakiegokolwiek porządku. Kurz był wszechobecny i człowiek nie był w stanie się go pozbyć. Tak samo grzybu i wilgoci, które też gościły w wielu mieszkaniach. Lisbeth oczywiście próbowała choć trochę ogarniać ten dom, żeby jakoś wyglądał, ale w pewnym momentach się poddawała. Gdy jeszcze żyła sobie w Kapitolu z rodzicami, gdy byli jeszcze szczęśliwi, porządek był nieodłączną częścią życia Lis. Matka dziewczyny również była pedantką i bardzo pilnowała tego, by w mieszkaniu wyglądało, jak to ona mawiała, po ludzku. Tamte czasy jednak już dawno minęły i nigdy nie wrócą. Glasgow nie mogła być nawet pewna, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy rodziców. Nie wiedziała, czy w ogóle żyją. Dlatego musiała żyć życiem doczesnym, starając się robić wszystko, by jej oraz młodszemu bratu było jak najlepiej. Bo najstarszym z rodzeństwa także coraz mniej myślała. Zniknął z ich życia, nie chciał mieć najwidoczniej z nimi kontaktu z jakiś powodów, dlatego Lis nie miała zamiaru go szukać. Lisbeth miała marzenia. Że kiedyś uda się jej stąd wydostać, jak nie siebie, to chociaż brata, którego bardzo kochała. Że ten cały horror i walka o przetrwanie każdego dnia kiedyś się skończą, że znów będzie miała rodzinę i normalny dom. Że nie będzie musiała pracować za psie grosze i łapać się każdej możliwej roboty, byle mieć za co kupić jedzenie. Chciała naprawdę wiele. Ale to były tylko marzenia, które najprawdopodobniej nigdy się nie spełnią. Pewnie skończy tak samo jak mama z ojcem. Pewnego dnia wyczyta swoje imię i nazwisko na liście do wywózki i nie będzie odwrotu. Nie miała zamiaru uciekać, bo w ten sposób by braciom życie uprzykrzyła. A nuż może im się uda...? Igrzyska. Lis żyła tym strachem, że kiedyś będzie musiała wziąć w nich udział. Nigdy jednak do tego nie doszło. Niestety. Gdyby miała taką szansę, to może byłaby w tej grupie nastolatków, którą odbili, że nie siedziałaby teraz w gównie po same łokcie, jakim było życie tutaj, a rządziłaby z góry. Wszystko byłoby lepsze niżeli marna egzystencja w Getcie. Gdyby nie brat, to Lisbeth już dawno wąchałaby kwiatki od spodu, albo rozkładała się w jakimś rynsztoku. To młody utrzymywał ją przy życiu i póki on jest, ona także. Kochała go z całego serca i oddałaby za niego wszystko. Często bywało tak, że dawała bratu większą porcję jedzenia, żeby on się najadał, zabierając przy tym sobie od ust. Pewnie teraz przez to jest chudsza niż powinna, nieco wymarniała. Ale wciąż żywa i to się liczyło najbardziej. Lisbeth nie liczyła się z ewentualnymi konsekwencjami swojego czynu. Od zawsze była buntownikiem i nie miała zamiaru trzymać swojego charakteru w rydzach tylko dlatego, że to jest zakazane. Zasady są po to, żeby je łamać. Już nie raz dostała mocno w kość od Strażników Pokoju za to, że głosiła antypropagandowe poglądy, zdecydowanie inne niż głosić powinna. Nie zwracała uwagi na grupkę ludzi wokół niej, która coś tam komentowała. Nie zwróciła uwagi na Victora, który zaczął klaskać i na to, że zaraz po tym cała gawiedź gdzieś zniknęła. Lis uniosła dopiero głowę, gdy z jej ust wydobyły się ostatnie dźwięki. Stanęła na nogi i spojrzała na Victora zupełnie niewzruszona. Nie bała się. - To akurat nie, ale piszę też sama piosenki - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Prawa autorskie chyba w takim miejscu jak Getto nie obowiązywało. Przyglądała się Blythowi uważnie, jakby oczekując, że zaraz spróbuje ją uderzyć, albo coś w tym stylu... była gotowa do uniku, ale... ten chyba nie zamierzał używać wobec niej przemocy. Zaintrygowało to Lisbeth, zdecydowanie. - Masz pan może fajkę? Tutaj o nie raczej trudno. - Bezczelna? Raczej szczera. Skąd miała wiedzieć, że Victor taki porządny i nie pali, ani nie pije? Dobrze, że nie wie, że w mieszkaniu trzyma butelkę wódki. - Jeżeli masz zamiar mnie moralizować, to daj sobie spokój i od razu wpisz mnie na listę do dwunastki. Zdania swojego nie zmienię - powiedziała obojętnie. Szkoda byłoby jej czasu oraz pana Strażnika, do którego zaczęła mówić na ty. Cała Lis. |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Główna ulica Sro Cze 24, 2015 1:58 pm | |
| Mężczyzna czasem odnosił wrażenie, iż ludzie mają go za dziwaka, a już w szczególności ci, z którymi przyszło mu pracować. Nie chodziło jedynie o jego niekonwencjonalne podejście do swojego zawodu i zdziwienie, dlaczego wciąż ma w posiadaniu swój mundur, skoro najwyraźniej jego podejście znacznie różniło się od tego reprezentowanego przez większą część. Victor Blythe był człowiekiem, którego nie spotka się barze ze szklanką jakiegokolwiek alkoholu w dłoni czy na ulicy z papierosem między zębami. Używek unikał jak ognia, nie czując specjalnej potrzeby tłumaczenia się komukolwiek z tego, co robił. Nie czuł się także urażony, może w swoim życiu nie miał okazji spotkać się z ludźmi takiego pokroju, którzy uważali się lepsi od innych, nie potrafiąc zauważyć własnych wad, ale skutecznie umiał ignorować nieprzyjemne docinki. Miał przecież swoje powody, o których wiedziało naprawdę niewielu. W końcu to właśnie zbyt duża ilość podejrzanego alkoholu zaproponowanego przez grupę podejrzanie wyglądających nastolatków w Jedenastce doprowadziła do ponownego wyzwolenia w nim agresji i nieprzeciętnej siły, znów kogoś raniąc, narażając na ból i upokorzenie. Oczywiście, mógł na to spojrzeć także z drugiej strony. Gdyby nie tamten wieczór, jego lekkomyślność, słaba wola i nie do końca stabilna psychika, nigdy nie zyskałby przyjaciela, który znaczył dla niego niemalże tyle samo co rodzina. Nie był to jednak sposób w który chciałby zyskiwać przyjaciół i zjednywać sobie ludzi. Być może minęło już sporo czasu a, jak to się mówi, czas leczy rany, jednak gdzieś tam głęboko w nim samym to wszystko nie zostało do końca zabliźnione. I obawiał się, że historia może zechcieć zatoczyć krąg, gdyby choć na chwilę stracił kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Owszem, był starszy, dojrzalszy i bardziej odpowiedzialny, jednak nie oznaczało to, że ten raz wyzwolony instynkt nie może powrócić, na krótką chwilę ujawniając jego drugą naturę. Czy prawdziwą? O tym nie miał pojęcia. Wielokrotnie jednak nad tym rozmyślał. Wierzył w to, iż w każdym człowieku istnieje zarówno pierwiastek dobra jak i pierwiastek zła i jedynie od nas samych zależy, w którym kierunku poprowadzimy swoje życie. Wystarczy zaledwie mała iskierka, delikatny impuls aby rozbudzić człowieku to, co w nim najgorsze i czego zwalczenie nie byłoby takie proste. Jak z nałogiem, łatwo się w niego wciągnąć, jednak znacznie trudniej się z niego uwolnić. Nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim człowiekiem jest. Przez kilka ostatnich lat starał się żyć tak, jakby zamierzał odpokutować to jedno morderstwo, jedno poślizgnięcie się nogi i utrat kontroli nad samym sobą. Pracował na to, aby być lepszym człowiekiem. Oddawał się pasji, widział świat takim, jaki jest, akceptując jego wady ale i starając się sprawić, aby stawał się lepszy. Teraz, po całym tym czasie ciężkiej pracy, kiedy na reszcie był tak bliski osiągnięcia pełni szczęścia i zadowolenia zadawał sobie pytanie, czy na pewno jest sobą. Czasami nachodziły go myśli, że osoba, którą wykreował, jest jedynie maską ukrywającą tą potworną naturę drzemiącą w jego wnętrzu niczym uśpiona bestia czekająca na odpowiedni moment, w którym zdoła uciec na wolność i ponownie zasiać zniszczenie. Na szczęście były to jedynie ułamki sekund, krótkie myśli, które przewijały się przez jego umysł i znikały tak szybko jak się pojawiły. Nie musiał się już dłużej bać, ani o siebie ani o innych. Te czasy już minęły, miał je dawno za sobą i jedyne, co mógł teraz zrobić, to trwać dalej w swych przekonaniach i robić to, w czym był naprawdę dobry. Getto zawsze go zaskakiwało. Może nie było to najpiękniejsze miejsce, po którym spacery sprawiały mu niemożliwą do opisania przyjemność i na pewno nie było tym, w czym chciałby spędzić resztę swojego życia, jednak bez wątpienia było ciekawe. Zdążył już przyzwyczaić się do widoku szarych ludzi snujących się brudnymi, zakurzonymi uliczkami, z których duża część najwyraźniej wciąż jeszcze nie pogodziła się z nowym stanem rzeczy. Nie raziła go już wszechobecna bieda, choroba, ubóstwo, a tym bardziej, niezbyt przyjazne nastawienie mieszkańców, którzy dość często mieli w zwyczaju wykrzykiwać w jego kierunku obelgi pod adresem całego rządu, jakby wyżywanie się na Strażniku wykonującym jedynie swoją pracę miało im w jakikolwiek sposób zwrócić utraconą wolność. Dawno też przestał wypatrywać znajomej twarzy siostry, godząc się z faktem, iż najwyraźniej spotkał ją los gorszy niż zamknięcie po przeciwnej stronie muru, gdzie rozgoryczeni mieszkańcy dawnego Kapitolu wiedli pozbawiony radości i kolorów żywot warunkami zbliżony do osób wychowanych w dystryktach. Dlatego dźwięk muzyki, który tak nie pasował do aury unoszącej się nad gettem, wywołał w nim ogromnie zdziwienie, nawet pomimo niezbyt patriotycznego tekstu. Zastanawiało go kto ma odwagę aby tak publicznie wygłaszać swoje poglądy narażając się na karę, której większość zapewne wolałaby uniknąć. Siedząca dziewczyna zdawała się nie zwracać uwagi na otaczający ją tłumek ani na osobę Victora, który po chwili podszedł bliżej obdarzywszy ją aplauzem, który także zignorowała. Dokończyła piosenkę i dopiero wtedy obdarzyła go spojrzeniem podnosząc się z ziemi i stając naprzeciwko. Zauważył od razu, iż była inna ludzie, którzy jeszcze chwilę temu szeptali dookoła na temat jej poczynań. Czyżby nie miała na swoim koncie przykrych doświadczeń ze Strażnikami Pokoju? - Naprawdę? Muszę przyznać, że to imponujące, sam nigdy nie próbowałem pisać piosenek – powiedział spokojnie, licząc na to, iż dziewczyna nie postanowi znienacka zaatakować go paralizatorem bądź innym przyrządem, który mógłby wyrządzić mu krzywdę – Niestety nie palę – odparł, jakby pytanie nie było niczym nadzwyczajnym. Dobrze wiedział, że w papierosy podobnie jak większą pospolitych przedmiotów, stanowiły w getcie towar deficytowy – Nie zamierzałem cię moralizować, z doświadczenia wiem, że na niewielu to działa. Poza tym, kto tu mówi o zmianie zdania? Chodzi bardziej o sposób jego wyrażania – uśmiechnął się lekko – Możesz myśleć co chcesz, nie zamierzam zakazywać ci posiadania własnych poglądów, ale powinnaś wiedzieć, że śpiewanie zachęcających do buntu piosenek na głównej ulicy getta może przysporzyć ci problemów – dodał odrobinę pouczającym głosem, wykonując swoją pracę. Następnie obejrzał się przez ramię, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma żadnego ciekawskiego oka innego Strażnika, który chciałby zakwestionować jego metody pracy – Mogę? – zapytał, wskazując na trzymany przez dziewczynę instrument, bynajmniej nie mając w zamiarze roztrzaskania go o ziemię. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : Muzyk Przy sobie : paczka zapałek, latarka z wytrzymałą baterią, scyzoryk wielofunkcyjny, kastety, apteczka, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : Brak Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Główna ulica Sro Cze 24, 2015 5:15 pm | |
| Lisbeth też była uważana za nienormalną w niektórych momentach swojego życia. Większość ludzi w Getcie wolało po prostu się nie wychylać, starać przetrwać z dnia na dzień, pracować i modlić się, żeby za następne dwa tygodnie nie musieli się wstawić na dworcu kolejowym. To była jakaś opcja na życie, sposób egzystowania w tym miejscu, ale zdecydowanie nie był on odpowiedni dla Lis. Ta dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie robiła tego, co robiła. Po pierwsze, muzyka towarzyszyła jej od zawsze i nie wyobrażała sobie życia bez niej. A po drugie, siedzenie bezczynnie byłoby wbrew jej buntowniczej naturze. Nie przejmowała się tym, co o niej mówili ludzie, nie zwracała uwagi na ich obraźliwe gesty. Często stukali się po głowie, pokazując dziewczynie, że jest zupełną idiotką, że powinna się zamknąć i nie narażać się na wcześniejszą wywózkę. Miała swój cel, swoje powody takiej a nie innego zachowania i jak im się to nie podobało, to nie jej problem. Jeżeli chodziło o alkohol, to dziewczyna nie miała zamiaru wypijać tej butelki wódki. Oprócz wody utlenionej, którą też udało się jej jakoś zdobyć, to był jedyny środek odkażający jaki w domu miała, dlatego szkoda było jej marnować go na upijanie się w trupa. Nigdy nic nie wiadomo, lepiej dmuchać na zimne. Jeżeli chodziło o same papierosy, to w tym przypadku była palaczką i jak miała okazję zapalić, to po prostu to robiła. Aczkolwiek będąc w Getcie miała całkiem niezły odwyk, bo deficyt fajek był tutaj naprawdę bardzo odczuwalny i nawet jeżeli ktoś nimi handlował, to kosztowały one fortunę. Wolała za te pieniądze kupić coś do jedzenia, niżeli papierosy... Od czasu do czasu znajomi spoza Getta, którzy ukrywali się gdzieś poza murami, przynosili jej towar, o którym mogła tylko śnić. Kiedyś dostała kilka gramów kokainy, którą po prostu sprzedała. Fajki zawsze zostawiała dla siebie, oczywiście z wiadomych powodów. Nie wystrzegała się tego nałogu, jakoś specjalnie z nim też nie walczyła. I tak było chujowo, miała ciężkie życie, to co jej szkodziło zapalenie tych kilku fajek w ciągu tygodnia? W dzisiejszych czasach Lisbeth przestała wierzyć w dobro. Ludzie robią wszystko, byle przetrwać i chronić własny tyłek. Ludzie zachowują się czasami dobrze, ale to nie przekonywało Glasgow do tego, by nagle zacząć wierzyć w to, że jednak te wszystkie kanalie z rządu miały w sobie choć trochę współczucia dla drugiej osoby. Wystarczającym przykładem było dla niej Getto, w którym setki ludzi umierały z głodu, różnych chorób. Przeżycie tutaj wymagało od człowieka naprawdę dużego sprytu. Słabe jednostki były szybko likwidowane. Selekcja naturalna. Lisbeth nie uważała siebie za dobrą osobę. Była w stanie okraść umierającą gdzieś w rynsztoku osobę z przekonaniem, że to co miała przy sobie już się jej nie przyda, a nuż ona będzie mogła z tego skorzystać. Wiele razy oszukiwała i wykorzystywała innych ludzi po to, by pomóc sobie oraz młodszemu bratu. Ale czy to jest powód, by to robić? Dla Lis owszem. Osoby spoza Getta pewnie tego nigdy nie zrozumieją, przecież jak można tak traktować drugą osobę, ale jak chce się żyć, to trzeba sobie radzić, kombinować, nie bacząc na jakąś obcą osobę, która ma się tak samo beznadziejnie jak i nie gorzej. Glasgow nie miała zamiaru odkupywać swoich win, bo nie żałowała niczego, co dotychczas zrobiła. Tylko że ona, w przeciwieństwie do Victora, nikogo nie zabiła, ale byłaby zdolna zrobić to w obronie własnej, bądź brata. I tu koło się zamyka. Podstawowym powodem, dla którego Getto było takie nieprzewidywalne było to, że każdy dzień wyglądał tutaj zupełnie inaczej. Jednego dnia leżysz na wpół martwy gdzieś na boku i nikt na Ciebie nie zwraca uwagi, a drugiego, jakimś cudem, wstajesz na nogi i walczysz dalej. Raz uda Ci się skołować pół bochenka suchego chleba na kolacje, a drugi będziesz głodować przez cały tydzień. Lisbeth przyzwyczaiła się do tego i nie dziwiło ją już zupełnie nic. Nawet dwójka facetów gwałcących jakąś nastolatkę na oczach wszystkich. Była świadkiem takich zdarzeń kilka razy i nigdy nie reagowała. Przyzwyczaiła się tak bardzo do wszechobecnej biedy, głodu i epidemii różnych chorób, że traktowała to jak nieodłączną część życia. Nie było jej żal dziesięcioletniego chłopca, który siedział zupełnie wychudzony na ulicy i wyciągał kościste ręce, żebrząc o jedzenie i mając nadzieje, że ktoś się zlituje. Nikt jednak nie miał zamiaru samemu ujmować sobie od ust, by jakaś nędzna sierota mogła się najeść. Lisbeth ciężko pracowała na to, żeby mieć za co jedzenie kupić. Dlaczego miałaby je oddać jakiemuś nierobowi, słabej jednostce, która nie miała szansy na przetrwanie w tym świecie? To nie tak, że nie miała okazji się spotkać ze jakimś Strażnikiem Pokoju. Miała wiele doświadczeń z nimi związanymi, ale nie nazwałby ich smutnymi. Raczej pouczającymi. Już powoli poznawała schemat ich działania i w razie czego, wiedziała jak się miała bronić. Nie bała się tych ludzi, nie miała zamiaru skomleć niczym pies pod ich nogami. Była zbyt dumną kobietą, by się tak uniżyć. - Może będziesz miał kiedyś okazję posłuchać jakiejś mojej piosenki - powiedziała zupełnie obojętne, jakby nigdy nic. Dopóki Victor nie zachowywał się wobec niej agresywnie, to ona sama nie miała zamiaru tego robić. Co nie zmieniało faktu, że mu nie ufała. - Szkoda - mruknęła jedynie i westchnęła ciężko. Miała pecha, bywa. - Wyrażam swoje poglądy tak, jak chcę. Nie mam zamiaru siedzieć cicho i mówić, że podoba mi się ten system, skoro tak nie jest. Nie jestem jak tamci trzęsiportki, którzy na sam widok Strażnika Pokoju uciekają z podkulonym ogonem. - Prychnęła. - Jakbym już ich nie miała. Zbliża się zima, w moim mieszkaniu już jest zimno jak cholera. Jedynym źródłem ciepła jest piec kaflowy, w którym jednak nie mam czym palić oprócz książek, które udało mi się jakoś zebrać. Mój młodszy brat może tej zimy nawet nie przeżyć, bo jest bardzo chorowity, a skombinowanie leków też graniczy z cudem. Do końca miesiąca nie będę pewnie miała co do ust włożyć, bo nie starczy mi pieniędzy na jedzenie dla siebie i młodego. Jeszcze chcesz mi o czymś powiedzieć i mnie pouczać? - zapytała ironicznie. Rzadko kiedy mówiła o swojej sytuacji domowej, ale trochę ją Victor zdenerwował, więc pewnie stąd zebrało się jej na "wyznania". Potem spojrzała na mężczyznę nieco nieufnie. Gitara była jej skarbem, nie dawała byle komu... ale zaryzykowała i podała instrument Blythowi. - Jasne. Tylko delikatnie, to jedna z nielicznych rzeczy, której nie byłabym w stanie wymienić za trochę żarcia - powiedziała szczerze. Chciała, by Victor zdał sobie sprawę z tego, że jak ją zniszczy to... cóż, nie będzie zbyt tego powodu zadowolona. |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Główna ulica Czw Cze 25, 2015 5:07 pm | |
| Victor miał zdecydowanie za miękkie serce. Było mu szkoda niemalże wszystkich mieszkańców getta, kiedy patrzył w ich zmęczone twarze. Nie raziły go bluźnierstwa i wyzwiska, ponieważ dobrze wiedział, że ci ludzie mają do tego prawo. Mają prawo aby czuć się źle, aby być wściekłymi i rozgoryczonymi, aby winić za swoją niedolę cały świat na czele z nim jako jednym z przedstawicieli władzy. Nie miał do nich żalu o nieprzyjazne spojrzenia bo dobrze wiedział, że sam czułby się podobnie. Mógłby się czuć, gdyby nie odrobina szczęścia, wyczucia czasu i przeszłości, która pogłębiła niechęć do poprzedniej władzy. Bolała go świadomość, że tak dobrze znał większość tych ludzi. Może nie wychował się pośród nic, ale spędził w tym mieście kilka lat, podczas których zdążył się z nim zżyć, odnaleźć wspólny rytm, zrównać bicie swojego serca z jego, pokochać. Oni, pozornie obcy, stanowili nieodłączną część tej wiecznie żywej stolicy Panem i nie mógł odeprzeć wrażenia, że jemu rebelia także odebrała istotną dla niego rzecz. Kapitol nie był już tym samym miejscem, które znał kiedyś. Cały kraj zresztą wyglądał inaczej, odkąd mieszkańcy dystryktów napłynęli do Kapitolu i wywrócili wszystko do góry nogami. Oczywiście, nie miał nic przeciwko temu. Sam nie zaliczał siebie ani jako typowego Kapitolińczyka ani dystryktczyka. Nie potrafił określić, kim był, ale umiał powiedzieć, komu był wierny. Nie chodziło jedynie o władzę. Ta zmieniała się ciągle, podobnie jak poglądy polityczne wielu osób chcących przeżyć i utrzymać się na pozycjach, które zapewniłyby im godne i nieskalane biedą życie w wygodnych apartamentach pośród drogich mebli i kosmetyków, aby móc spać w wielkich, wyłożonych stertą poduszek łóżkach, nie musząc się martwić brak dachu nad głową czy przeżycie kolejnego dnia. Victor był wierny samemu sobie i jeśli musiał, mógł działać tak, aby przekonać każdego prezydenta o swoim poparciu. Zdawał sobie sprawę, że momentami bywa potwornym hipokrytą. Nikt nie powiedział jednak, iż jest idealny. Posiadał wady, jak każdy normalny człowiek i to było właśnie jedną z nich. W przeciwieństwie do niektórych on był doskonale świadomy tej skazy na swoim charakterze i naprawdę starał się ją w jakiś sposób zwalczyć. Od samego początku założenia getta denerwował go fakt, iż nie może nic z tym uczynić. Jedyne co robił to przekonywanie samego siebie, jak bardzo współczuje ludziom, dla których los nie był tak łaskawy. Powtarzał sobie na okrągło, że chciałby coś zrobić, aby wyciągnąć ich z tej beznadziejnej sytuacji, że rozumie ich zachowanie i że żałuje, iż nie znalazł się tam razem z nimi. Z drugiej jednak strony, kiedy wracał do domu, korzystał z tych wszystkich dóbr, których oni nie mieli. Bezwiednie każdego dnia rozkoszował się obfitością wspaniałych potraw, kąpał się w ciepłej wodzie, spał w wygodnym łóżku, bezpieczny, bez jakichkolwiek problemów, które przeszkodziłyby mu w byciu szczęśliwym. Nie mógł powiedzieć, co zrobiłby w sytuacji, gdyby to wszystko nagle zniknęło. Nie potrafił postawić się w miejscu mieszkańców getta, ale potrafił im współczuć i za to właśnie czasami nienawidził siebie z całego serca. Kiedyś muzyka była niemalże całym jego życiem i chyba odkąd pierwszy raz wziął do dziecięcej rączki gitarę matki to nie uległo zmianie. Z muzyką wiązało się wiele wspomnień, tych połączonych z rodziną, podróżami, słodkim dzieciństwem czy po prostu chwilami, które nadawały jego życiu o wiele wyraźniejszych barw. Zawsze uważał swoją matkę za wyjątkowo mądrą, utalentowaną i piękną kobietę. Przez długi czas wprawdzie nie miał jej z kim porównywać, jako że stanowiła jedyną znaną mu bliżej osobę tej płci, ale i później wciąż stawiał ją wyżej ponad wszystkimi innymi. To ona nauczyła go wszystkiego, co umiał. Zaszczepiła w nim tą wrażliwość i dobro, konieczność noszenia pomocy innym oraz miłość do nut, delikatnych dźwięków dobywających się spod jego palców, gdy delikatnie szarpał struny instrumentu wyniesionego niemalże do rangi pamiątki rodzinnej, czy gdy z zapałem przeciągał smyczkiem po strunach skrzypiec jego dziadka, wczuwając się całym sobą w melodię, która razem z nim stanowiła nierozerwalną jedność. Sophie potrafiła sprawić, że czuł się wyjątkowy nawet wtedy, kiedy odnosił porażkę. Była zawsze, kiedy jej potrzebował, nawet kiedy on sam nie miał o tym pojęcia. Podczas tych długich miesięcy, w czasie których nie wychodził z łóżka, patrząc się w ścianę i słuchając odgłosów dookoła ona siedziała obok niego wraz z Elizabeth cierpliwie czekając, aż będzie gotowy, aby się na nie otworzyć. Nie musiała nic mówić, wystarczyło, że słyszał bicie jej serca, czuł jak delikatnie głaszcze go po włosach, aby czuć się lepiej. Z całą pewnością mógł powiedzieć, iż była niczym światełko w tunelu, które prowadziło go przez mroki życia i uczyło, jak nie uderzyć w ścianę. Kiedy w zaciszu swojego mieszkania sięgał po gitarę, skrzypce bądź siadał do fortepianu myślał o całej swojej rodzinie, o licznych ogniskach, podczas których wspólnie śpiewali piosenki do białego rana, o wszystkich kilometrach, które razem przejechali i żałował, że to wszystko nie może powrócić. Jego rodzice mieszkali w Trójce, z powodu choroby ojca porzuciwszy koczowniczy tryb życia a siostra… Dobrze wiedział, że nie powinien ucinać sobie tak przyjaznej pogawędki z dziewczyną mieszkającą w getcie, ale odnosił wrażenie, iż gdyby nie dwie zupełnie różne sytuacje, w których się znajdowali, potrafiliby się dogadać. Wciąż jednak, w pewnym sensie, mieli wspólnie plany i marzenia i choć dziewczyna nie miała o tym pojęcia, Victor z całą pewnością stał po jej stronie. Albo właściwie nie stał po żadnej, robił to, co było konieczne, aby utrzymać się przy życiu, zajmując zupełnie odrębne stanowisko w całej tej politycznej przepychance między poszkodowanymi a szkodzącymi. - Z wielką chęcią – powiedział, uśmiechając się lekko. Cóż, zapewne nie było to coś, co powinien powiedzieć szanujący się Strażnik, żywiący głęboką urazę do tych wszystkich podludzi, którzy nie mieli prawa stąpać po tej samej ziemi co on, ale Victora ciekawiło, jakie piosenki pisała nieznajoma. Choć ich tematyki prawdopodobnie mógł się domyślić. Pierwszy raz ktokolwiek odważył się wyrazić swoje zdanie w sposób, w który zrobiła to stojąca przed nim dziewczyna. Słuchał jej ze spokojem, nie przerywając jej ani słowem i starając się po raz kolejny zwalczyć wyrzuty sumienia gdy myślał o tym, jak wspaniałe jest jego życie w porównaniu z tym, które zmuszona jest prowadzić ona. Nie mógł jednak zaprzeczyć, iż miała rację. W rzeczywistości nie miał żadnego prawa, aby ją pouczać, gdy zmuszona była do walki o swoje życie, które w żadnym wypadku nie było godne, gdy on tymczasem wszystko miał zapewnione. Odczekał chwilę, zanim odezwał się ponownie. - Naprawdę mi przykro – powiedział zdając sobie sprawę, że nie są to słowa, które często wychodzą z ust Strażnika – I naprawdę chciałbym ci jakoś pomóc, pomóc wam wszystkim. Ale staram się tylko wykonywać moją pracę i uwierz mi, że tak łagodne, jak to nazwałaś, pouczanie, nie jest najczęściej stosowaną praktyką – dodał na swoją obronę. Nie raz spotykał się z ludźmi, którzy chcieli, aby jako osoba z większymi możliwościami, pomógł im przeżyć. I zrobiłby to, mógłby to zrobić, jednak sam nie wiedział, co go powstrzymywało. Obawa przed stratą pracy? Będąc tutaj miał oko na tych, którzy swoje emocje przelewali na niewinnych mieszkańców getta, i tak ryzykując już wiele przez swoje dość pobłażliwe podejście do całej sprawy. - Oczywiście, będę ostrożny – wziął od dziewczyny instrument, przez chwilę ważąc go w dłoni, po czym delikatnie szarpnął za struny wydobywając z nich delikatne i czyste dźwięki. Zagrał fragment jakiejś starej melodii, której nauczył się jeszcze jako dziecko, mimowolnie uśmiechając się szerzej na sam jej dźwięk, na samą możliwość dotknięcia gładkiego drewna gitary, zaciśnięcia palców na gryfie – Ładna – zwrócił Lisbeth jej własność postanawiając już, co zrobi po powrocie do domu – Sama nauczyłaś się grać? – zapytał wiedząc, że brzmi to banalnie. Jeśli jednak miał zamiar zreformować trochę swój zawód musiał zyskiwać zaufanie tych, którzy dotychczas nie byli skorzy, aby odnosić się do niego przychylnie.
|
| | | Wiek : 20 lat Zawód : Muzyk Przy sobie : paczka zapałek, latarka z wytrzymałą baterią, scyzoryk wielofunkcyjny, kastety, apteczka, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : Brak Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Główna ulica Czw Cze 25, 2015 11:17 pm | |
| Jeżeli chodzi o Lisbeth to zdecydowanie nie należała do osób o twardym sercu. Wręcz przeciwnie. Miała twardą dupę, o którą dbała tak jak tylko mogła. Getto ją nauczyło, że tak naprawdę nie może liczyć na nikogo tylko na siebie. Zupełna znieczulica ją ogarniała na te wszystkie widoki, jakie się widziało tutaj codziennie. Gdyby zwykły człowiek wszedł tu jakimś cudem, to pewnie nie mógłby uwierzyć w to, co widzi i byłoby mu żal tych ludzi. Lis też tak miała na początku. Współczuła im oraz sobie tej beznadziejnej sytuacji, w której się znaleźli. Jednak z czasem po prostu przestała, bo to i tak nie miało przecież sensu, prawda? Najbardziej bolało jednak Glasgow to, że ona w ogóle nie powinna tutaj być. Wychowała się w dystrykcie, daleko było jej rodzinie do Kapitolu. Pracowali ciężko na to, by ich dzieci mogły godnie żyć. Jedynym ich przewinieniem było to, że nie brali udziału w rebelii. Któryś z miłych sąsiadów musiał „uprzejmie donieść”, że niby są przychylni starej władzy i przez to zostali zamknięci w Getcie. A mogła teraz być po drugiej stronie muru, siedzieć w wannie z gorącą wodą i nie obawiać się tego, że nie będzie miała co następnego dnia włożyć do garnka. Lisbeth miała masę znajomych, którzy byli po drugiej stronie i zapewne cieszyli się życiem. Ona była jednak tutaj i nic nie mogła na to poradzić. Każdego dnia musiała zmagać się z wieloma trudnościami, starając się jakoś ciągnąć tą swoją marną egzystencję. Gdyby nie Jamie, młodszy brat Lis, to nie miałaby sensu żeby żyć. Wszystko kręciło się wokół niego. Odkładała każdy grosz, by potem móc mu opłacić szkołę średnią. Chciała, żeby chociaż on był względnie wyedukowany. Dziewczyna nie miała możliwości skończyć szkołę, dlatego robiła wszystko, by młody mógł w przyszłości, jak wydostaną się z KOLCu, pójść na studia. Takie miała nierealne marzenia, heh… Ci „u góry” żyli w luksusach, mieli rzeczy, o których Lisbeth nawet nie marzyła. Do szczęścia tak naprawdę starczyłaby jej bieżąca ciepła woda, brak grzyba i wilgoci w mieszkaniu oraz wygodnie łóżko dla siebie i brata a nie kawałek starego siennika, przykrytego prześcieradłem jeszcze wziętym z dystryktu oraz stęchłym kocem. Gdy nadejdzie zima, znając życie woda im zamarznie i nie będą mogli się cieszyć tym, że chociaż ją mieli w kranie. Zimną bo zimną, ale zawsze coś. Miała piec, na którym mogła ją podgrzać, więc dało się żyć. Jednak nadchodząca zima nie dawała dziewczynie spokoju i często spędzała sen z powiek. Lisbeth straciła wiarę w to, że ktokolwiek, kto jest po stronie rządu może mieć jakiekolwiek dobre intencje w stosunku to mieszkańców Getta, którzy byli traktowani jak podludzie. Nie mieli żadnych praw, Strażnik Pokoju mógł wejść do mieszkania, wytargać człowieka z niego siłą i skopać jak psa tak naprawdę za nic. Bo tak. Dziewczyna miała okazję już wiele razy gościć na posterunku i nieraz wychodziła z niego z siniakami, podbitym okiem czy nawet złamaną ręką. Zawsze się z tego wylizywała, no bo to ona, ale przysparzało to rodzicom naprawdę wiele zmartwień. Chcieli, by ich córka zachowywała się bardziej racjonalnie, nie narażała tak swojej osoby na czyjkolwiek gniew, ale buntownicza dusza Lis robiła swoje. Dopiero miesiąc temu, gdy rodzice zostali wywiezieni do dwunastki, Lisbeth zdała sobie sprawę z tego jaka odpowiedzialność na niej teraz ciążyła. Starszy brat wyszedł z domu i dotychczas nie wrócił, a ona… ona musiała jakoś przetrwać, utrzymać siebie oraz młodszego brata, co nie było wcale takie łatwe. Czasami miała wrażenie, że to wszystko to zły sen i w końcu z niego się obudzi, że znów wszyscy będą siedzieć razem przy stole, zajadając się niedzielnym obiadem i śmiejąc z różnych rzeczy. To jednak nigdy nie wróci chociażby z jednego powodu – Getto zmieniło ich nie do poznania. Nawet jeżeli uda im się kiedyś z KOLCu wydostać, to zostawił on na sobie ślad, bliznę, która nigdy nie zniknie i zawsze będzie przypominała o tym, co przeżyli. Prawdę mówiąc, Glasgow trochę trudno było uwierzyć, że z taką łatwością rozmawiała ze Strażnikiem Pokoju i to na całkiem neutralnym gruncie. Jakby teraz to młody zobaczył, to by chyba nazwał ją hipokrytką. Od zawsze mu mówi, że ma nie wierzyć w propagandę, którą mu wciskają w szkole. Zawsze mówiła mu, że Strażnicy nigdy nie byli i nigdy nie będą po ich stronie i trzeba traktować ich jak wrogów. A tu proszę. Lisbeth ucinała sobie pogawędkę z Victroem, mówiła mu trochę o swoim życiu jakby nigdy nic. Z drugiej jednak strony, Blythe też nie zachowywał się jak jego koledzy po fachu, którzy za ten występ w najlepszym wypadku zabraliby Lis na komisariat, rozwalili gitarę i kazali siedzieć całą noc w kajdankach. – Zaprosiłabym Cię do Violatoru, ale nie jest to miejsce odpowiednie dla takiej osoby jak Ty – powiedziała szczerze. I szef pewnie nie byłby zadowolony, gdyby po jego klubo-burdelu panoszył się jakiś gliniarz. A do siebie do domu nie miała zamiaru go zapraszać. Miła pogadanką miłą pogadanką, ale nie ufała mu ani trochę… no dobra. Może jakieś ziarenko zaufania w niej wobec niego było, bo inaczej już dawno dostałby z buta, kastetu albo czegokolwiek innego, co nie zmieniało faktu, że była raczej daleka do zaproszenia go na herbatkę. Której w domu nawet nie miała, nawiasem mówiąc. Ona wyrażała swoje poglądy na każdym kroku, przez co wiele razy lądowała na komisariacie. Lisbeth zastanawiała się często, jakim cudem jeszcze nie została wpisana na listę ludzi do wysyłki, no ale… jak jest okazja, to z niej zawsze korzystała. Tak jak teraz. Mogła wprost mówić o tym, co myślała i tym razem bez obaw i konsekwencji swoich słów. Prychnęła jedynie słysząc te „bardzo mi przykro”. Jeszcze nigdy nie usłyszała większej bzdury od Strażnika Pokoju. Że niby chciałby im wszystkim pomóc? Lisbeth przygryzła wargę, starając się powstrzymać od zbyt ciętych komentarzy. Jednak na nutkę ironii pozwoliła sobie pozwolić. – Najpierw zamykacie nas tu i zostawiacie na pastwę losu, a teraz chcecie nam pomagać? Może mam jeszcze klęknąć na kolana i dziękować za waszą łaskawość? – zapytała retorycznie. Uśmiechnęła się potem pod nosem i westchnęła ciężko. – Bywałam na komisariacie już wiele razy. Nawet też przed rebelią. Wyobraź sobie, że nie jestem żadnym Kapitaluchem. Wychowałam się w jebanym, trzecim dystrykcie. Zawsze, do jasnej cholery, byłam za powstaniem, za obaleniem rządów. Moi rodzice siłą mnie w dniu rebelii zatrzymali w domu. I ktoś musiał powiedzieć, donieść, że niby sprzyjamy staremu rządowi… No i wylądowaliśmy tutaj. I to jest niby, kurwa, sprawiedliwość? – powiedziała z wyrzutem w głosie. Widać było, że mówienie o tym wszystkim nie było dla niej łatwe. Jednak dość długo trzymała te emocje w sobie, kryjąc je przed bratem. Zawsze przy Jamiem się uśmiechała, by dodać mu otuchy, mimo tego, że ten uśmiech z dnia na dzień był coraz to smutniejszy. – Możemy tutaj wszyscy pozdychać i tak macie to w dupie… Po co ja w ogóle Ci się zwierzam. Schodzę na psy, naprawdę... – mruknęła jedynie. Musiała w końcu się zamknąć, zdecydowanie za dużo mówiła. Nie chciała, by Victor dowiedział się o niej zbyt wiele. Zdecydowanie nie byłoby jej to na rękę. Dziewczyna, zaraz po tym jak dała mężczyźnie gitarę, oparła się o ścianę i zamknęła oczy, wsłuchując się w melodię. Zagrał ją czysto, poprawnie. Całkiem jej się to podobało i pomogło to Lisbeth nieco otrząsnąć się z tych wszystkich emocji, którym dała się ponieść. Zdecydowanie nie powinna sobie na takie coś pozwolić, ale cóż… stało się, nie będzie przecież płakała z tego powodu. – Dzięki. – Wzięła od niego gitarę i się delikatnie uśmiechnęła. To był jej mały skarb, naprawdę nie chciała, by coś się z nią stało. – Tak, jestem samoukiem. A Ty? Całkiem nieźle Ci szło – powiedziała jakby nigdy nic. Lisbeth naprawdę nie wierzyła w to, że była w stanie porozmawiać ze Strażnikiem Pokoju tak swobodnie i na takie przyziemne tematy jak granie na gitarze. Świat po prostu zwariował. Tak samo jak Lis, która zaczęła się zastanawiać, czy Strażnik Pokoju równa się wróg numer jeden. |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Główna ulica Nie Cze 28, 2015 11:40 pm | |
| Ludzie często mają w zwyczaju dzielenie życia na wartości. Układają je w odpowiedniej kolejności, tworząc hierarchię, według której następnie starają się żyć. Ważą w swoich dłoniach to, co najistotniejsze, odrzucając natomiast to, co tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Każdy zupełnie odrębnie, nie oglądając się na ludzi dookoła, wybiera to, co pasuje mu najbardziej, ślepo wierząc w to, iż czynienie błahych postanowień pomoże mu żyć lepiej, utrzymać równy i stabilny kurs w tych niebezpiecznych i pełnych pokus czasach, które sprawiają, iż łatwo zgubić drogę i znaleźć się w miejscu, do którego nie byłoby możliwym trafić przy zdrowych zmysłach i idealnym planie na idealne życie. Victor z doświadczenia wiedział, iż kierowanie się wartościami nie stanowi o tym, jak będzie wyglądać świat. Same chęci i puste słowa nie były wystarczające. Co z tego, iż najważniejszą wartością była rodzina, skoro nie miał żadnej przy sobie, skoro zostawił swoją siostrę na łaskę bądź niełaskę rebeliantów, a z rodzicami nie kontaktował się od zakończenia rebelii? Powoli docierało do niego, iż wszystko to, co kiedyś naprawdę liczyło się w życiu, teraz przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Miłość, przyjaźń, bezpieczeństwo, rodzina? Nikt najzwyczajniej nie przejmował się tymi delikatnymi, emocjonalnymi sferami, które nie przynosiły większych korzyści. Największą rolę, ku niezadowoleniu Blythe’a, odkrywać zaczęły pieniądze, władza, potęga. Synowie gotowi byli donosić na własnych ojców, aby podnieść swój status społeczny, a matki były w stanie sprzedawać dzieci, aby utrzymać się przy życiu, zapewnić sobie wikt i opierunek, zamiast poświęcać się dla ukochanych pociech, mogących w przyszłości odebrać zapłatę za wyrządzone krzywdy i odwrócić losy podobnych do nich osób. Mężczyzna wiedział, co było dla niego ważne, co liczyło się w życiu i zajmowało istotne miejsce w jego sercu i umyśle. Nie oznaczało to jednak, że całą swą egzystencję podporządkowywał jedynie tym kilku słowom, fragmentom istnienia, które sprawiały, iż czuł się bardziej człowiekiem niż zapewne wiele innych osób, które każdego dnia mijał na ulicy – pogrążeni we własnym świecie, zamknięci w szklanych bańkach egoiści, dla których liczyło się tylko i wyłącznie ich własne „ja”. Życie nie pozwalało mu zachowywać jednostajnego biegu. Musiał być elastyczny, dopasowywać się do sytuacji, w której się znalazł. Musiał lawirować w labiryncie uczuć, emocji, obrazów, dźwięków i wspomnień, w ciągłym biegu unikając zderzenia z tym, co mogłoby wytrącić go z bieżącego rytmu. Musiał przeczyć własnym wartościom, więc jaki był sens w ich posiadaniu, skoro prędzej czy później łamał swoje zasady nieustannie zmieniając kolejność, stawiając obcych wyżej niż rodzinę czy samego siebie. Nie miał czasu na zastanawianie się nad istotą dobra i zła, ponieważ każdego było w obecnym świecie po równo. Nie mógł też dręczyć się wyrzutami sumienia, patrząc w swój własny kodeks moralny i wyliczając na palcach punkty, które udało mu się złamać, gdy strzelał w stronę niewinnych ludzi czy wyciągał pomocną dłoń do osób, które na to nie zasłużyły. Nigdy nie oczekiwał nagrody za swoje czyny. Za tym, co robił, nie kryła się wizja powołania na przyszłego prezydenta Panem, gdy mury zostaną zburzone, obecna władza upadnie, a wszyscy obywatele zjednoczą się we wspólnym interesie odbudowania jednolitego i przyjaznego państwa, które będzie miało na celu tylko i wyłącznie dobro wszystkich mieszkańców, posiadających takie same prawa bez względu na miejsce zamieszkania czy status społeczny i majątkowy. Nie zaliczał się do tych płytkich ludzi, pozornie mających dobre i pozytywne zamiary, a w rzeczywistości troszczących się jedynie o własne, indywidualne interesy, które miały doprowadzić do wzbogacenia się i postawienia w miejscu boga, którego istnienie można by poddać wnikliwej kontemplacji. Nie liczył także, że w przyszłości, gdy zginie w heroicznej walce o wyzwolenie getta, porzucając mundur Strażnika, przybierając brudne i podarte ubrania oraz stając u boku wszystkich tych, którzy dotychczas uważali go za swojego wroga, świat zacznie dostrzegać, jak wiele miał racji, a na jego cześć powstaną pomniki upamiętniające człowieka, który miał odwagę skoczyć w dół i zrównać się z tymi, nad którymi dotychczas dzierżył swego rodzaju władzę. Jedyne, czego pragnął, to spokój i poczucie, jest choć jedna osoba, która uśmiecha się na myśl spotkania go na szarych ulicach. Nie potrafił słuchać tego wszystkiego, choć chyba został do tego zmuszony. Oczywiście, mógł sprawić, aby dziewczyna zamilkła. Wystarczyło przyprzeć ją ramionami do muru, rozwalić gitarę czy wyciągnąć pistolet i pokazać, kto tutaj naprawdę się liczy i czyje słowo ma jakiekolwiek znaczenie. Jaki jednak był tego sens, gdy tak naprawdę miała sporo racji? Nie mógł jej żałować, w jej oczach nie miał prawa do żalu i przeprosin, skoro był tym, który przyłożył dłoń do jej nieszczęścia, który powodował chorobę jej brata i kazał pisać pełne nienawiści piosenki, mające wyrazić chęć buntu wobec tego wszystkiego, co jemu samemu także się nie podobało. Dlatego po prostu stał, starając się nie wyglądać tak, jakby jej słowa raz po raz uderzały go w twarz. Kiedy skończyła, po prostu odetchnął i pozwolił, aby przez chwilę panowała między nimi pełna napięcia cisza. - Masz rację – powiedział tylko, dobrze wiedząc, iż żadne słowa nie będą mogły wynagrodzić jej tego wszystkiego, co wycierpiała przez, jak się okazało, nadopiekuńczość rodziców. Mogłaby teraz żyć tak jak on, w wielkim luksusie, wygodnym apartamencie z widokiem na oświetlone milionem świateł miasto, które zdawało się nigdy nie spać – Moja rodzina też pochodzi z Trójki. Krewni mojego ojca zarządzali tam potężną fabryką… - urwał, zdając sobie sprawę, że to nie ma większego znaczenia – Ludzie są bezlitośni i zrobią wszystko, aby utrzymać się na powierzchni, przecząc nawet samym sobie. Nikt nie powiedział, że jest w tym jakakolwiek logika a już tym bardziej sprawiedliwość. Świat nigdy nie był sprawiedliwy i raczej się taki nie stanie – dodał, patrząc na nią uważnie. Doceniał to, że powiedziała mu to wszystko, choć jednocześnie miał świadomość, iż gdyby na jego miejscu stał ktoś zupełnie inny, mogłaby nie mieć okazji wydusić choćby jednego słowa – Poza tym, nie wszyscy mają to w dupie – uśmiechnął się słabo, po czym w następnej minucie zagłębiał się w tworzoną przez siebie melodię, wypływającą spod jego palców, będącą swego rodzaju oczyszczeniem, a przynajmniej dla niego. - Moja matka nauczyła mnie grać, uwielbiała muzykę i chyba chciała, aby ze mną było tak samo. Szczególnie że moja siostra nie podzielała ani talentu ani hobby – posłał jej odrobinę śmielszy uśmiech, mając wrażenie, iż atmosfera pomiędzy nimi odrobinę się rozluźniła. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawiał z kimś w tym miejscu w podobny sposób. Było to niesamowite, fascynujące i sprawiało, iż jeszcze bardziej utwierdzał się w tym warto otworzyć się na innych ludzi, pomijając wszelkie bariery, które zostały między nimi wybudowane - Jak się nazywasz? - zapytał w końcu, zdając sobie sprawę, iż w ciągu całej tej rozmowy nie miał okazji, aby się tego dowiedzieć. |
| | | Wiek : 20 lat Zawód : Muzyk Przy sobie : paczka zapałek, latarka z wytrzymałą baterią, scyzoryk wielofunkcyjny, kastety, apteczka, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : Brak Obrażenia : Brak
| Temat: Re: Główna ulica Sro Lip 01, 2015 8:29 pm | |
| W chwili obecnej jedyną wartością w życiu Lisbeth był jej młodszy brat, który nadawał po prostu mu sensu. W dzisiejszych czasach trudno było się przejmować innymi i kierować się resztkami empatii czy żalu, gdy samemu się jest w tak samo beznadziejnej sytuacji. Po pewnym czasie spędzonym w Getcie człowiek po prostu zamyka oczy na to, co się tutaj działo. Nikt nie chce tego widzieć. A zwłaszcza Kapitolończycy , którzy jeszcze do niedawna byli otoczeni wszelkiego rodzaju luksusami, bogatymi zdobieniami i drogimi rzeczami. Wiele z nich nadal się nie pogodziło ze swoim nowym życiem i chodzili niczym duchy, nie zważając zupełnie na nic. Lis, jako była mieszkanka dystryktu, wiedziała że życie nie jest usłane różami i było pewnie jej łatwiej to tego przywyknąć. Spięła tyłek i po prostu pogodziła się ze swoim życiem, a chociażby po części. Chciałaby zapewnić młodszemu bratu wesołe dzieciństwo wśród rówieśników, bez obawy, że następnego dnia może być jeszcze gorzej. Niestety, nie miała czarodziejskiej różdżki, która mogłaby to zmienić. Robiła co mogła, pracowała w pocie czoła, żeby Jamie miał choć namiastkę tego życia, które ona miała poza murami Getta. Ale trudno o to, gdy w mieszkaniu panuje zupełna lodówka, po kątach wszędzie czai się grzyb, a w niektórych miejscach tynk odpada od ściany. To nie były warunki, w których taki delikatny dzieciak jak Jamie może żyć. Glasgow czuła się bezradna za każdym razem, gdy widziała swojego młodszego brata w gorączce, krok od śmierci. Najbardziej bolało ją to, że często nawet i antybiotyki nic nie dawały, bo łapał jakiegoś wirusa i to, czy przeżyje, zależało od siły jego organizmu. Która spadała z choroby na chorobę. Mimo tego wszystkiego, Lis nadal wierzyła, że kiedyś wyjdą razem z Getta, rodzice wrócą z Dwunastki i znowu stworzą kochającą się rodzinę. Te marzenie podtrzymywało ją na duchu. Miłość... piękne słowo, jednak dla Lisbeth nie miało żadnego znaczenia. Było puste w większości przypadków. Jak jeszcze w miłość między rodziną wierzyła, kochała przecież swojego brata, to nie wyobrażała sobie, że mogłaby cokolwiek poczuć do jakiegoś mężczyzny z Getta czy nawet poza niego. Do Strażnika Pokoju...? Heh, chyba nie? No ale z drugiej strony małżeństwo z takim dawało jej możliwość wydostania się z tego całego burdelu. Ale kto by chciał wziąć za żonę wychudzoną, zupełnie zmarniałą dwudziestolatkę z dzieckiem, która nie dałaby się nawet tknąć takiemu facetowi. Dotychczas żaden mężczyzna nie miał okazji się do niej zbliżyć, nawet jak jeszcze żyła w Dystrykcie, a co dopiero teraz. Po prostu sobie tego nie wyobrażała. Co zostało innego Lisbeth niżeli podporządkowanie sobie życia do brata? Przecież to on trzymał ją jeszcze na tym świecie. Jak zabraknie Jamiego, to i Lis. Może powinna mieć coś jeszcze, ale nie czuła takiej potrzeby. Niby śpiewała, buntowała się. Malowała na murach, wykrzykiwała rewolucyjne hasła i w ten sposób narażała się chociażby na wywózkę, ale to wszystko było z jej bezsilności i nienawiści do systemu, przez który jej mały Jamie cierpiał. Mieszkając w Dzielnicy Wolnych Obywateli człowiek może mówić sobie spokojnie o pomocy drugiej osoby, że nie można być egoistą i myśleć tylko o sobie. Była ciekawa ile ludzi by powiedziało dosłowni to samo, jakby znaleźli się na miejscu ludzi z Getta. W tym miejscu, żeby przetrwać, trzeba po prostu być egoistą i tyle. Nie ma innej opcji. Jak się odda swój kawałek chleba innemu, to samemu się będzie chodziło głodnym. Przykre, ale tak jest. Lis dziwiła się, że Victor jeszcze nie zaczął tłumić jej słów. Żaden Strażnik Pokoju, którego dotychczas spotkała na swojej drodze, nie pozwalał na to, żeby tak długo mogła mówić o swoich poglądach, bez obawy, że zaraz dostanie z pałki teleskopowej czy czegokolwiek innego. Jak jej jednak dawali szanse, to ją wykorzystywała. Proste niczym budowa cepa! - Wiem, że mam rację. Ale co z tego? - powiedziała i spojrzała pytająco na Victora. Co jej dawało po racji, skoro nie mogła jej w żaden sposób wykorzystać? - Oboje jesteśmy ze trójki. Jak wrócisz do domu, będziesz siedział w ciepłym mieszkaniu, zjesz kolację, a ja wrócę do mojego zagrzybiałego mieszkania, po drodze szukając czegoś, czym mogłabym napalić w piecu, by choć trochę się ogrzać i ugotować coś dla brata, nie mając pewności, czy starczy też dla mnie. Ten sam dystrykt, dwa różne fronty. - Uśmiechnęła się blado. Lis nie chciała jego litości. Nie żebrała nawet o jedzenie czy coś. Po prostu pokazywała przepaść między nimi, mimo że ich historia zaczęła się w bardzo podobny sposób, w tym samym miejscu. - Za Snowa było chujowo. Za Coin było chujowo. I za Adlera jest chujowo. Tyle w tym temacie - powiedziała i prychnęła pod nosem. Matko, jakby teraz chciałaby zapalić, naprawdę! - Ja jestem jedyna w rodzinie, co muzykuje. Próbowałam Jamiego nauczyć, ale ten woli matematykę. Bleh - zaśmiała się. Matko. Po raz pierwszy od dawna się śmiała. I teraz nie wyglądała tak strasznie, całkiem ładna z niej dziewczyna, pomimo tej wychudzonej buźki. Czuła się względnie dobrze w towarzystwie Blytha, w co nie mogła po prostu uwierzyć! - Lisbeth Glasgow. W Getcie jednak jestem bardziej rozpoznawalna pod pseudonimem Echo - powiedziała. W sumie nie powinna ujawniać w tak łatwy sposób swoich danych, ale rozmowa z Victorem trochę uśpiła jej czujność i czuła, że mogła się otworzyć i zaufać mu choć trochę. - A ja z kim mam przyjemność rozmawiać? - zapytała i posłała mu nieco śmielszy uśmiech. |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Główna ulica Czw Lip 09, 2015 10:35 pm | |
| Życie było naprawdę skomplikowane. Victor tęsknił za tymi chwilami, kiedy wszystko dookoła wydawało się naprawdę łatwe, proste i przyjemne. Czasy dzieciństwa, błogości. Problemy nie dotyczyło pięcio-, sześcio- czy nawet dziesięciolatków. Wszystko to skupiało się wokół dorosłych, którzy przed tymi kłodami rzucanymi pod nogi starali się uchronić swoje pociechy, otaczając szczelnie ramionami niczym porządną tarczą. Ich życie było proste, ponieważ tak właśnie funkcjonował świat. Miały się bawić, cieszyć każdą chwilą, każdą sekundą, ich twarze miały być wiecznie uśmiechnięte, a nie pokalane strumieniami łez. Za każdym razem, kiedy przychodził do tego miejsca, ogarniało go to dziwne uczucie smutku. Nie tylko związane z przykrą rzeczywistością, z którą musiał stykać się każdego dnia, na każdym kroku. Myślał o biegających dookoła dzieciach, które zostały pozbawione swojego dzieciństwa. O tych wszystkich smutnych, brudnych i przestraszonych twarzach, które chowały się przed nim w ciemnych zaułkach getta, patrząc spod opuszczonych rzęs przerażonym wzrokiem, obejmując wątłe ciałka szczupłymi ramionami, trzęsąc się z zimna na ulicy. Myślał o wszystkich tych dzieciach, które każdego dnia zapadały na ciężkie, niemożliwe do wyleczenia choroby, aby następnie umrzeć w miejscu, które dla wielu z nich samo w sobie wydawało się być wyrokiem śmierci. Bywały chwile, w których robiło mu się naprawdę słabo. Owszem, był silny, starał się nie okazywać, jak bardzo boli go patrzenie na niewinne istoty, które skazane zostały za grzechy starszych i bardziej doświadczonych osób, które powinny sprawować nad nimi pieczę, ochraniać swoimi ramionami przed całym złem tego świata. Dobrze wiedział, że nie powinien się tak przejmować. W końcu miał także swoje życie, swoje własne problemy, z którymi musiał sobie poradzić, jednak świadomość tego, że jego problemy przy życiu tych ludzi za murem są tak naprawdę niczym, wcale nie pomagała mu w skupieniu się na sobie. Nie miał w naturze egoizmu, nie urodził się jako człowiek, który potrafił myśleć wyłącznie o czubku własnego nosa, choć niektórym mogłoby wydawać się zupełnie inaczej. W końcu żył tak, jakby miał cały świat u swoich stóp, mogąc bez problemu wyrwać się spośród szklanych i betonowych wieżowców, uciec gdzieś, gdzie mógłby zaznać spokoju, pokierować sobą samym tak, jak miał na to ochotę, nie bacząc na bezduszny Los, który lubił wszystkim płatać figle i rzucać kłody pod nogi. Tęsknił za tą prostotą życia, za brakiem dylematów, problemów moralnych, trudnych pytań, których nie mógł już tak po prostu uniknąć. Teraz musiał stawać przed prawdziwymi wyznaniami, patrzeć w oczy temu, co kiedyś było o wiele za daleko, poza zasięgiem jego dziecięcych rączek, niczym niebezpieczne substancje, które rodzice chowali po szafkach, aby dziecko nie wyrządziło sobie samemu krzywdy. Skok w dorosłość zdawał się być kubłem zimnej wody, wprawdzie zrzuconym mu na głowę już kilka lat temu. Dorosłość wprawdzie nie zaczęła się z chwilą, w której przeprowadził się sam do Kapitolu, rozpoczynając studia i własne życie z dala od rodziców, jednak wtedy, kiedy cała rzeczywistość uderzyła go niczym fala o brzeg plaży, wrzucając w wir życia, pracy, obowiązków, zmartwień i problemów, z którymi musiał sobie poradzić. Dorosłość trwała właśnie teraz, kiedy z dnia na dzień zastanawiał się nad sensem tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy, kiedy stawał twarzą w twarz z najgorszymi cechami życia, których doświadczenia nie życzyłby żadnemu dziecku. Nie powinien pozwalać jej mówić i dobrze to wiedział. W wytycznych, jeśli takowe w ogóle istniały, na pewno nie przewidziano pogawędek z mieszkańcami getta, narzekającymi na obecną sytuację, mówiących o swoim życiu i o tym wszystkim, co on znał jedynie powierzchownie i o czym nie mógł powiedzieć nic więcej ponad to, co widział zaglądając ukradkiem w brudne okna i przymglone oczy. Nie mógł nic jednak poradzić, od dawna z nikim obcym nie rozmawiało mu się tak dobrze jak z tą zniewoloną duszą, za pomocą muzyki walczącą o odrobinę wolności i swobodnego oddechu. Słuchając jej słów spuścił wzrok, wbijając spojrzenie w zakurzone buty. Po raz kolejny się nie myliła. Ona zostanie w tym miejscu, w brudnym, zimnym mieszkaniu, z pustymi talerzami i oknami, przez które do środka mieszkania wdzierał się bezlitosny, jesienny wiatr. A on? Wejdzie do mieszkania, odkręci gorącą wodę i weźmie ciepły prysznic, po którym usiądzie na nieprzyzwoicie miękkiej kanapie z talerzem pełnym świetnego jedzenia, zapełniając swój żołądek porcją o wiele większą niż ta, której potrzebował, tylko dlatego, że mógł, że było go na to stać i że wiedział, że jeśli zabraknie mu chleba, może zawsze skoczyć do sklepu. Czy to naprawdę było złe, że w tamtym momencie patrzył na nią jak na własną siostrę, mając ochotę przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć wiedział, iż byłoby to najpodlejsze kłamstwo, jakim mógłby ją obdarzyć? - Żadna władza nie jest w stu procentach zadowalająca, zawsze znajdzie się coś, co będzie ją stawiać w jeszcze gorszym świetle – powiedział smutno, podnosząc na nią wzrok. Myślał o tym, co mógłby jej dać, jednak łapał się na tym, że tak naprawdę nic przy sobie nie miał. Wszystko co cenne zostało w domu, wszystko co pożyteczne tym bardziej – Może zabrzmi to dziwnie, bo sam jestem wielkim miłośnikiem muzyki, ale być może dobrze wybrał. Gdyby świat składał się z samych muzyków, zapewne do niczego byśmy nie doszli – zawtórował jej śmiechem zastanawiając się, czy powinien czuć się wyjątkowo ze względu na fakt, iż dziewczyna zaczyna czuć się swobodnie w towarzystwie jego, człowieka, który powinien być na samym szczycie jej czarnej listy wrogów – Niezmiernie miło cię poznać, Lisbeth – powiedział, wyciągając w jej stronę rękę– Victor Blythe – dodał, ściskając lekko jej chłodną i szczupłą dłoń, posyłając jej ciepły uśmiech. Następnie zerknął na zegarek zauważając, iż minęło o wiele więcej czasu, niż podejrzewał – Niestety, muszę się zbierać. Obowiązki wzywają – dodał, rozglądając się dookoła. Naprawdę miał nadzieję iż nikomu ta rozmowa nie wydała się nadzwyczaj podejrzana – Do zobaczenia, Lisbeth. I powodzenia, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się spotkać – to mówiąc ścisnął lekko jej ramię, patrząc jej w oczy jakby chciał przekazać, że następnym razem postara się zrobić coś więcej. Miał to dziwne uczucie, dziewczyna będzie dla niego kimś więcej niż przypadkowo spotkaną osobą. |zt |
| | |
| Temat: Re: Główna ulica | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|