|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Uliczka Pią Lip 19, 2013 9:34 pm | |
| First topic message reminder :Całkowicie zwyczajna, ciemna, asfaltowa, z obu stron otoczona wysokimi ścianami. O popękanej nawierzchni, przepełnionych śmietnikach i ścielącym się na ziemi szkle z rozbitych szyb. Po zmroku lepiej tu na siebie uważać. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 22 lata Zawód : psycholog w szpitalu Znaki szczególne : ciepły uśmiech, drobna budowa ciała, często kapelusz z szerokim rondem Obrażenia : nadszarpnięty optymizm, problemy z tarczycą
| Temat: Re: Uliczka Pią Kwi 24, 2015 10:48 pm | |
| Dobry humor nie był niczym nowym w wypadku Thalii. Uśmiech na jej ustach gościł przez sporą większość czasu, ciepłym spojrzeniem obdarzała mijanych ludzi niemalże codziennie, a dobrym słowem starała się dzielić czasem nawet bez względu na kiepski nastrój. Chyba po prostu była szczęściarą – dzieckiem urodzonym pod tą najjaśniejszą gwiazdą, w najcieplejszą i najpiękniejszą noc roku, której wręcz przeznaczonym było wypełnianie pogodą ducha każdej przestrzeni, w jakiej się znalazła. Nic też dziwnego, że nawet teraz, kiedy życie większości mieszkańców getta przewracało się do góry nogami, nadal zachowywała swój optymizm. Może nie okazywała go z takim samym zapałem, jak dawniej (czasem niektórzy zazdrościli jej tej radości i wściekali się, kiedy zachowywała się w ten sposób), ale mimo to jakaś iskierka zadowolenia zawsze błąkała się po tym drobnym ciele. Nie miała przecież żadnego powodu do uśmiechu. Jesień powoli zmieniała się w zimę, temperatury spadały, a ciężkie chmury coraz częściej zasłaniały słońce, kradnąc ostatnie promyki ciepła. Do tego dochodziły coraz bardziej dające o sobie znać wywózki, pustki w szkole i świadomość nieuchronności losu. Otaczający ją ludzie w większości zdawali się wyprani z emocji, z zapadniętymi oczodołami oraz policzkami łypali dookoła, jakby obawiając się ujrzeć strażników pokoju, którzy lada moment mieliby zabrać ich na dworzec kolejowy. Pozornie powinno ją to dobić. Powinna zamienić się w kolejnego zimnego, szarego mieszkańca getta, walczącego jedynie o przeżycie następnego dnia. Na szczęście ani przez chwilę nic takiego się nie stało. Jej otoczenie oraz nieciekawa atmosfera wisząca w powietrzu wręcz motywowały ją do pozostania sobą. Więc trwała tak – nie przejmując się jutrem, pomagając jak tylko mogła i z radością witając kolejny dzień, który mogła oglądać z okna swojego niewielkiego, aczkolwiek własnego mieszkanka. Dzisiaj wracała z pracy później niż zwykle. Została po godzinach, aby wypełnić wszystkie papiery, choć tak naprawdę nikt inny nie przejmował się dokumentacją. Większość nauczycieli już dawno pogodziła się ze świadomością bezużyteczności i tego, że już wkrótce pojadą do Dwunastki, gdzie jedynym pożytecznym rodzajem pracy była praca fizyczna, ale ona nie chciała o tym myśleć. Nie miała w zwyczaju uprzedzać faktów, wolała skupiać się na tym, co tu i teraz, a zapełnianie kolejnych tabelek pozwalało jej na chwilę przenieść się do zupełnie innego, poukładanego miejsca. Po tylu latach chyba w końcu rozumiała, dlaczego Ben tak bardzo lubił zanurzać się w świat liczb. Ze względu na przenikliwy wiatr wkradający się pomiędzy poły jej niezapiętej kurtki oraz to, że obiecała dzisiaj zająć się obiadem, zdecydowała się na skrócenie drogi do domu wąską, nieoświetloną uliczką biegnącą pomiędzy dwoma ceglanymi budynkami. Zwykle unikała podobnych miejsc, lecz tym razem stwierdziła, że nie ma wyboru. Przyspieszyła nawet kroku, co pewien czas odruchowo oglądając się za siebie, gdy nagle jeden z jej butów natrafił na leżące na ziemi szkło. Zatrzymała się i, choć nie było w tym widoku nic dziwnego, patrząc pod nogi, zauważyła, że jedna ze sznurówek rozwiązała się. Pochyliła się więc do przodu i szybkim ruchem spróbowała ją zawiązać, a potem jeszcze poprawiła kokardkę, gdy tuż przed sobą usłyszała kogoś. Spojrzała na mężczyznę, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o czym mówi. Sens jego słów dotarł do niej trzy sekundy później, a w tym krótkim czasie przez jej twarz przemknęła cała defilada emocji: od zaskoczenia, po wzburzenie i w końcu rozbawienie (dopiero, gdy mężczyzna puścił jej oczko). – No wie pan? – rzuciła obruszonym tonem, który kompletnie nie pasował do uśmiechu widniejącego na wargach dziewczyny. – Żeby dorosły mężczyzna rzucał takie komentarze pod adresem kobiety? – Zacmokała z niezadowoleniem. – Może pan nie wie, ale nie wszystkie muszą pracować w Violatorze, czasem zdarza się ktoś ponad to – wyjaśniła, próbując dogonić swojego rozmówcę. Nie chciała się mu narzucać, ale nie chciała też, żeby ktoś myślał o niej w ten sposób. W końcu nie była pierwszą, lepszą dziewczyną z ulicy, chwytającą się każdego sposobu, aby zarobić na życie.
|
| | | Wiek : 57 Zawód : męska dziwka Przy sobie : wielofunkcyjny scyzoryk, karty do gry, gram dowolnego narkotyku, zwój liny
| Temat: Re: Uliczka Nie Kwi 26, 2015 11:37 am | |
| Znajomość z Ferrisem była równie bezpieczna, jak spacer z zawiązanymi oczami po polu minowym. Pomijając kilka duszyczek na sumieniu (już dawno o nich zapomniał) nie przejawiał okrucieństwa czy agresji, lecz nieprzewidywalność i delikatna psychoza sprawiały, że nawet takie przypadkowe spotkanie, mogło skończyć się... Źle? Niekoniecznie, ale na pewno niestandardowo. Tylko ktoś bardzo nudny pieczętował nową znajomość wymienieniem się numerami telefonów (takowego nawet nie posiadał). Lovercraft był bardziej wyrafinowany, wymagający i zachłanny, żeby poprzestać na czymś tak banalnym. Oczywiście zakładając, że młodziutkie dziewczątko nie wystraszy się go i nie ucieknie z krzykiem w głąb ciemnej uliczki. Gdzie mogłoby natknąć się na coś dużo gorszego od podstarzałego złośliwca. Lovercraft może i wyglądał na gwałciciela i aparycją raczej nie powalał na kolana, ale w gruncie rzeczy był miłym facetem. No dobra, nie całkiem. Obejście Ferrisa, jego gesty i mimika pachniały (śmierdziały) inwektywami nawet wtedy, gdy nie miał zamiaru obrażać swych rozmówców. Co też zdarzało mu się czynić, aż zyskał sobie (na wyrost) reputację chamowatego staruszka z przerośniętym ego, niekontrolowanym popędem i delikatnie mówiąc, lekkim pierdolcem. Lecz co innego pozostawało mężczyźnie w kwiecie wieku (lubił to określenie) oprócz przekomarzania się z klientami Violatora i zaczepianiu obcych na ulicy, w celu zapewnienia sobie odrobiny rozrywki w swojej do bólu nudnej egzystencji? Lovercraftowi żyło się przyzwoicie, a nawet dobrze - miał w dupie (ekhm) psioczących na niego ludzi, a jedyne co mu doskwierało to szczątkowa tęsknota za Kapitolem, do której oczywiście się nie przyznawał. Poprawka; Ferris nie tęsknił do miasta, a sycącej go ekstrawagancji i spółkowania z lekkoduchami (podobnie jak on) wyznającymi freudyzm. Który otoczony murami getta, niestety stopniowo ulegał minimalizacji, czyniąc z niegdysiejszych herosów rozpusty szarych i zmęczonych skazańców. Nic dziwnego, że pragnęli usunąć ich (Lovercraftowi ciężko było myśleć w kategoriach wspólnotowych) z Kapitolu - psuli jego specyfikę - i umieścić w Dwunastce. Gdzie dokładnie pasowali: zniszczony dystrykt, zniszczeni ludzie. Rozumowanie mężczyzny napotkało jednak na przeszkodę. Ponownie w postaci owej siksy, lecz tym razem nie tarasującej drogę, a łamiącej konwecjonalne zachowania zamkniętch w klatce Kapitolińczyków. Wąskie wargi Ferrisa lekko zadrgały,gdy usłyszał odpowiedź, lecz poza tym gestem, pozostał zupełnie poważny. Wykonał w tył zwrot i szybko zrównał się z dziewczyną. - Nie panuj mi tu, złotko, nie jestem aż taki stary - rzekł z żalem w głosie i żartobliwie pogroził jej sękatym palcem, po czym ujął młodą za rękę i potrząsnął nią energicznie - Ferris. Ale możesz mówić mi mistrzu - przedstawił się, prowokująco unosząc brew. Tajony śmiech odznaczał się w jego oczach i kącikach ust, choć grymas wykrzywiający twarz Lovercrafta przypominał raczej preludium do iście szatańskiego wybuchu niż symaptycznego chichotu. - Gdybym był dorosłą kobietą, mógłbym robić to bezkarnie? - zdziwił się teatralnie i natychmiast pomyślał o pończochach, które dostał od Keitha przy okazji wspólnych figli. Zatrzymał je sobie, dochodząc do wniosku, że mogą się jeszcze przydać - no i przede wszystkim, jego nogi wyglądały w nich cholernie zgrabnie. Skoro dziewczyna tak stawiała sprawę... Wiadomo przecież, facetom niektóre rzeczy po prostu nie przystoją. Jeśli paradowanie po ulicy w damskich fatałaszkach pozwoliłoby mu na ekscesy, jakich dotąd się nie imał, może powinien to rozważyć? Zwłaszcza, że kiecki były wygodne. I przewiewne, nie to, co te obcisłe spodnie wrzynające się we wrażliwe części ciała. - Cichodajki też są potrzebne, moja droga - pouczył dziewczynę, patrząc na na nią surowym wzrokiem - i bez obaw, nie mierzę wszystkich własną miarą - dodał bezczelnie, racząc swą towarzyszkę szerokim uśmiechem. Szczerość to podstawa? Puścił jej dłoń (aż dziw, że nie wyrwała mu się szybciej) i ruszył do przodu, nie oglądając się za siebie. - Prędko, prędko, nie będziemy tu przecież tak stereczeć - zawołał z przesadną emfazą, raźnym krokiem zdążając wzdłuż uliczki. |
| | | Wiek : 22 lata Zawód : psycholog w szpitalu Znaki szczególne : ciepły uśmiech, drobna budowa ciała, często kapelusz z szerokim rondem Obrażenia : nadszarpnięty optymizm, problemy z tarczycą
| Temat: Re: Uliczka Sro Kwi 29, 2015 10:57 pm | |
| Mieszkając już około roku w gettcie, zdążyła przyzwyczaić się do paru rzeczy. Obraz zniszczonych, rozwalających się budynków już jej nie przygnębiał, podobnie pustki na półkach w sklepie i kiepskie wynagrodzenia, jakie dostawała w zamian za trud i serce, które wkładała w swoją pracę. Niestety było w tym wszystkim coś, z czym wyjątkowo nie mogła się pogodzić, a co plasowało się bardzo w wysoko w rankingu codziennych widoków i wydarzeń mieszkańców starego Kapitolu. Jak dla Thalii stanowczo za wysoko. Rozumiała, że nie każdego stać na odpowiednią pracę, że w obecnych warunkach trzeba sobie jakoś radzić, ale aż do tego stopnia? Czy każda kobieta zatrzymująca się na chwilę w ciemnej uliczce, była skazana na okrzyknięcie „panią do towarzystwa”? A może z góry zakładano, że wszystkie, bez wyjątków, damy zamieszkujące dawny Kwartał są zbyt nieporadne, aby zajmować się czymkolwiek innym niż prostytucja? Nie ukrywała swojego wzburzenia, nie miała w zwyczaju tego robić, a już w szczególnie w kwestii, na punkcie której ostatnimi czasy była szczególnie przewrażliwiona. Na szczęście nie zdążyła okazać swojej pogardy, bo właściciel tych okropnych słów... po prostu sobie żartował. A przynajmniej takie odniosła wrażenie, kiedy puścił do niej oczko. Mało brakowało, a sama by się roześmiałaby się na głos. Czyżby całkowicie straciła wiarę w ludzkość? Nawet jeśli, to dzięki temu nieznanemu mężczyźnie w mig ją odzyskała. No i jak w takiej sytuacji miała zachować urazę? Zadziwił ją po raz kolejny, gdy tak po prostu zawrócił i szybko się z nią zrównał, najwyraźniej dalej zamierzając kontynuować rozmowę. Już dawno nie spotkała się z czymś takim, a w szczególności w wypadku obcych osób. Nie wszyscy byli tak skorzy to kontynuowania rozmowy z pierwszym człowiekiem spotkanym na ulicy. – Nie będę, jeśli ty, Ferrisie, nie będziesz zwracał się do mnie „złotko” – odbiła piłeczkę, uśmiechając się, gdy pogroził jej palcem (przez chwilę widziała w nim Bena wykonującego dokładnie ten sam gest), a potem energicznie potrząsnął dłoniom. – Jeśli faktycznie jesteś mistrzem w poprawianiu innym nastroju, w takim razie, oczywiście, mogę się tak do ciebie zwracać – odparła, posyłając mu wesołe spojrzenie. – Thalia – przedstawiła się w końcu, wolną dłonią poprawiając zsuwający się na oczy kapelusz z szerokim rondem. – Masz na myśli rzucanie nieprzychylnych komentarzy czy prostytucję? – zapytała poważnie, aby zaraz potem roześmiać się. Zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie jakieś informacje. – Z tego, co wiem, prostytucja jest nielegalna zarówno dla kobiet jak i mężczyzn – powiedziała powoli, uparcie nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy. – To znaczy oficjalnie tak jest, ale w rzeczywistości niewiele osób się tym przejmuje, więc to chyba bez znaczenia, jakiej płci jesteś – powiedziała gwoli ścisłości. - Właściwie to [i]w ogóle nikt się tym nie przejmuje, oprócz mnie najwyraźniej. - Miała nadzieję, że tej pierwszej kwestii nie trzeba wyjaśniać, bo inaczej rozpocząłby się temat moralności, który, jak wiadomo, można by ciągnąć w nieskończoność, aby w końcu dojść do dość bezsensownych wniosków. - Tak? A niby komu? Strażnikom? – spytała, nie kryjąc zaskoczenia pojawiającego się na jej twarzy po raz kolejny w ciągu tego dnia. Nic nie odpowiedziała na kolejne stwierdzenie i nie zareagowała też, gdy Ferris puścił dłoń. – Chyba nie myślisz tak na poważnie? – dodała, zrównując się z mężczyzną i przyglądając mu uważnie. |
| | | Wiek : 57 Zawód : męska dziwka Przy sobie : wielofunkcyjny scyzoryk, karty do gry, gram dowolnego narkotyku, zwój liny
| Temat: Re: Uliczka Pią Maj 01, 2015 3:43 pm | |
| Machnął ręką, jakby odganiał od siebie irytującego owada. Było mu kompletnie wszystko jedno, choć przywykł do tytułowania większości znanych mu dziewczątek słoneczkami, kotkami, cukiereczkami i innymi podobnymi zdrobnieniami. Nie uwłaczającymi, choć zdarzało się, że za takie odbierały je paniusie o zbyt wysokim mniemaniu o sobie. Brak dystansu często prowadził do przerostu formy nad treścią, czego Ferris okropnie nie lubił, aczkolwiek niezmiennie ignorował; po co dokładać sobie trosk i prowadzić jałową dyskusję na temat dobrych manier w towarzystwie rzekomych dam (bawimy się jak damy, jak nie damy, to się nie bawimy), skoro on i tak wiedział swoje. I jak krowa nie zmieniał poglądów, a przynajmniej czynił to sporadycznie (bo rzadko się mylił). - Jak sobie życzysz, skarbie, Thalio, niepotrzebne skreślić - odparł swobodnie. Nie naruszał absolutnie w żaden sposób jej godności (czegoś w tym stylu, doprawdy nie rozumiał tego całego cyrku), no i trudno byłoby go skłonić do porzucenia starych nawyków. Zresztą Lovercraft i tak robił, co chciał. Dlatego tkwił w Kwartale, bo gdyby zachowywał się choć odrobinę bardziej przyzwoicie, już dawno mógłby balować w Kapitolu dzięki plecom któregoś z jego dawnych przyjaciół. Cóż, posłuszny i uległy był jedynie w łóżku, więc otoczenie (i on sam) zostało niejako skazane na jego niepoprawne (nieistniejące?) towarzyskie obycie. - Ładny - skomplementował kapelusz dziewczyny, kiedy poprawiała go, aby odpowiednio leżał na jej głowie - mogę przymierzyć? - dorzucił; pytajnik nie zdążył jeszcze do końca wybrzmieć a Ferris już psuł misternie ułożoną fryzurę Thalii, sięgając po nakrycie. Umieścił je na własnej głowie (miał ją chyba wyjątkowo niewielkich rozmiarów, bo pasowało jak ulał) i z roztargnieniem zaczął klepać się po wszystkich kieszeniach, gorączkowo szukając lusterka. Oczywiście go nie znalazł, więc tylko wzruszył ramionami, zakładając, że musi wyglądać świetnie. Albo zabawnie, co też było dość prawdopodobne. - Raczej to pierwsze. Ale jak dotąd nie zdążyłem cię obrazić, nie mam pojęcia skąd te obrzydliwe insynuacje - odparł zgodnie z prawdą i zupełnie szczerze. Był przecież uczciwym (poniekąd) człowiekiem i nie bluzgał na ludzi z byle powodu. Abstrahując, cała wymiana zdań utrzymywała się w uroczej, nieco sarkastycznej, wręcz ferrisowatej konwencji i nie należało brać jej na poważnie. Czego też nie robił i był przekonany, że Thalia zdążyła się na nim poznać. W ciągu kilkuminotowej konwersacji; postawa Lovercrafta bowiem wszem i wobec oznajmiała: całe życie lecę w kulki. Miał po prostu wyrąbane na dziejące się dookoła niego wydarzenia (dopóki nie był w ich centrum), a powszechnie przyjete normy wisiały mu tak samo, jak źle dopasowane portki z drugiej ręki (zamiast paska przewiązane sznurem; ten sprawdzał się nieźle również w innych sytuacjach). - Właśnie - zauważył, zgrabnie puentując rozważania dziewczyny. Na jego twarzy pojawił się pokrętny uśmieszek; w słowniku mężczyzny brakowało miejsca na niewygodne wyrażenia, więc hasła "nielegalne" i "prostytucja" tam nie funkcjonowały. Łamał prawo Panem na okrągło, lecz póki odbywało się to na płaszczyźnie niezagrażającej ojczyźnie , nikt się nim specjalnie nie interesował. Sprzedawanie swojego ciała traktował w kategoriach rozrywki, za którą dodatkowo mu płacono. Dwadzieścia lat temu wypinał pośladki w kierunku Kapitolu zupełnie za friko. I nikt się nie burzył. - Im mniej wiesz tym lepiej śpisz, a czego nie widzisz, to nie zaboli - wyrecytował znużonym tonem doświadczonego (życiem?) człowieka. On sam nie sądził, więc i jego nie sądzono. Był kompletnie apolityczny, bezstronny i szwajcarsko neutralny. W stosunku do wszystkiego: od rządów Adlera, po legalizację swojej profesji. Na którą miał cichą zgodę: Strażnicy korzystali, a prawilni mieszkańcy getta przywykli i zaczęli traktować ich z wystudiowaną obojętnością. Oprócz Thalii, najwyraźniej nadal wrażliwej i za grosz nie kapitolińskiej. - Skąd ty się właściwie urwałaś, hę? - zagadnął sympatycznie, bo cholernie ciekawiło go, za co mogli przymknąć taką perełkę w tym burdelu getcie. Kompletnie tu nie pasowała - choć Ferris olewał etykietki, śmiało głosił, iż na (byłą) mieszkankę Kapitolu się nie nadawała i nie wyglądała. Kropka, koniec kwestii. Jeszcze bardziej utwierdził się w słuszności swej racji, gdy z ust dziewczątka wypłynęło to jakże naiwne pytanko, połączone z wiercącym mu dziurę w brzuchu spojrzeniem, niemalże błagającym o zaprzeczenie. - Przykro mi, skarbie. - wzruszył ramionami i szeroko rozłożył ręce - tak samo jak żołnierze, lekarze i grabarze. Wszyscy dbają o nasze ciała, niemniej w trochę inny sposób - powiedział rzeczowo. Darował sobie własne przemyślenia dotyczące Strażników; z niektórymi był w bardzo zażyłych stosunkach i wiedział, że gdyby nie funkcjonowały takie przybytki jak Violator, co bardziej zarozumiała i bezmózga kupa mięsa w białym opakowaniu panoszyłaby się po ulicach Kwartału i... No właśnie. Dlatego też Lovercraft miał siebie za kogoś w rodzaju mesjasza, a swoją pracę traktował z ogromnym zaangażowaniem. Ale kto by go tam doceniał? |
| | | Wiek : 22 lata Zawód : psycholog w szpitalu Znaki szczególne : ciepły uśmiech, drobna budowa ciała, często kapelusz z szerokim rondem Obrażenia : nadszarpnięty optymizm, problemy z tarczycą
| Temat: Re: Uliczka Wto Maj 05, 2015 3:53 pm | |
| Gdyby miała oceniać ludzi po pozorach, z pewnością większość swojego życia spędziłaby w zamkniętym na cztery spusty mieszkaniu, opuszczając je jedynie w skrajnych przypadkach jak kończące się zapasy żywności. Możliwe, że wszechobecna cisza panująca w czterech ścianach oraz samotność w końcu doprowadziłyby do tego, że ośrodki mowy w jej mózgu zanikłyby całkowicie, a ona sama zmieniłaby się w pustelnika żyjącego w samym centrum zabudowań. Była to chyba jedna z najgorszych wizji, jakie kiedykolwiek zrodziły się w głowie Thalii. Ona sama twierdziła, że głównie dzięki otaczającym ją osobą może nazywać siebie człowiekiem, dlatego też w jej ogromnym oraz oryginalnym słowniku nie istniały takie słowa jak „pozory” czy „szufladkowanie”. Zawsze uparcie, nawet pomimo okropnego charakteru, doszukiwała się u innych tych dobrych cech, a potem trzymała się ich jak tonący brzytwy, w trudniejszych chwilach żyjąc świadomością, że wcale nie są aż tak zepsuci. Może i było to naiwne, a dla większości spotykanych ludzi wręcz dziwne, lecz właśnie to podejście umożliwiało jej zachowanie swojego optymizmu bez względu na to, jak nieciekawie rysowała się sytuacja. W przypadku Ferrisa starała się nie myśleć o tym, że znów nazwał ją „skarbem”, ale że dodał pod koniec „Thalio”. Posłała mu więc uśmiech, ale nie kontynuowała tematu. Nie żeby grało to dla niej jakoś przerażająco wielką różnicę. Po prostu wszystkie te zdrobniałe określenia cały czas przywodziły Caldwell na myśl ojców, których przecież już dawno nie było i bez których tyle czasu radziła sobie samodzielnie. Zresztą chciała być traktowana poważnie, bez względu na swój wiek, co przecież on też dał jej do zrozumienia. Chyba że źle odczytała jego intencje. Już chciała podziękować za komplement, ale nie zdążyła, ponieważ dłoń mężczyzny była szybsza. Nie protestowała też, gdy zdejmując kapelusz, jednocześnie rujnował fryzurę (przygotowaną techniką „może na powietrzu sama się ułoży”), ale stała spokojnie, obserwując jak zakłada go na swoją głowę, a potem czegoś szuka. Zrobiła minę znawcy modowego, który całe życie spędził doradzając mężczyznom w wyborze damskiego kapeluszu, i westchnęła. – Przykro mi to powiedzieć, ale zdecydowanie cię nie odmładza – powiedziała krytycznie, puszczając do niego oczko. – Nieskromnie powiem, że na mojej głowie wyglądał zdecydowanie lepiej – dodała, wyciągając dłoń i oczekując, że Ferris zrozumie ten gest. Lubiła to nakrycie głowy. Była to jedna z nielicznych rzeczy, które udało jej się zabrać z domu podczas przeprowadzki do Kwartału. - Wybacz. To chyba przez to miejsce – wyjaśniła, śmiejąc się. Już nawet ją w pewien sposób dotykał ogrom problemu i nieco zmartwiła się z tego powodu. W końcu całe życie Thalii wydawało się, że jest ponad takie rzeczy. Zamyśliła się na chwilę, żeby zaraz potem otrząsnąć się i odłożyć te rozważania na jakiś lepszy moment, kiedy będzie sama. – Ale wracając do tematu, twoja insynuacja była równie obrzydliwa, co moja. Nie wiem, co takiego dziwnego jest w zawiązywaniu sznurówek – wyjaśniła w końcu, będąc naprawdę zdziwioną, że można mieć aż tak wybujałą wyobraźnię. Ona nigdy nie dostrzegała takich rzeczy, choć przecież fantazji też jej nie brakowało. Słysząc uwagę na temat wiedzy, zatrzymała się na moment i przyjrzała mu uważnie. – Chyba sobie żartujesz – wyrzuciła z siebie ze szczerym zdziwieniem. – Niewiedza jest zawsze gorsza od wiedzy. Człowiek nieświadomy nie wie, co się wokół dzieje, nie zdaje sobie sprawy ze zniszczonego społeczeństwa, które cały czas na niego wpływa! I co on może z tym zrobić? Nic. Tylko człowiek świadomy może z tym walczyć. – Oho, Ferris najwyraźniej miał nieco inny punkt widzenia niż Thalia. W którym momencie ta rozmowa zeszła na taki temat? Spojrzała mu prosto w oczy i kontynuowała dalej. – Większości niestety nie zależy, ale to też nie powód, aby zamykać oczy na wszechobecny problem. O wiele bardziej wolę się tym przejmować i coś z tym robić, żeby nie stać się taka jak reszta – dodała pewnie. Gdyby nie to, zapewne już dawno zamieszkałaby w Violatorze, zapomniała o swojej wartości, a cały jej świat kręciłby się tylko wokół jednego. Wzdrygnęła się na samą myśl. Słysząc kolejne pytanie, z trudem powstrzymała się, żeby się nie uśmiechnąć. Słyszała je nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz i w jej uszach brzmiało jak komplement. – Z dawnego Kapitolu – odparła już spokojniej, przenosząc wzrok na szarą ścianę budynku. – Dziwi cię to? Skinęła głową przy kolejnej odpowiedzi, udając, że nie słyszała kolejnego zdrobniałego zwrotu. – Myślę jednak, że porównywanie tego do zawodu lekarza czy grabarza nie ma racji bytu. Po pierwsze głównie dlatego, że to pierwsze nie jest nawet zawodem – odparła zgodnie z prawdą. Westchnęła głośno, chyba naprawdę zmęczył ją ten temat. – Nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym?
|
| | | Wiek : 57 Zawód : męska dziwka Przy sobie : wielofunkcyjny scyzoryk, karty do gry, gram dowolnego narkotyku, zwój liny
| Temat: Re: Uliczka Czw Maj 07, 2015 11:07 am | |
| Opinia jest jak dziura w dupie, każdy ma swoją. Slogan stary jak świat, aczkolwiek nadal bardzo adekwatny (pieprzcie się, Kapitolińczycy bez szacunku do historii) i aktualny, idealnie obrazujący mnogość światopoglądów. Jednych idiotycznych, innych racjonalnych, kolejnych zwyczajnie posranych na tyle, by nie pozwolić się zwariować w tych podłych czasach, a nawet nauczyć się czerpać z życia garściami i brać więcej, niż oferuje. I nigdy nie oddawać, ani niczego nie żałować. Ferris nie był wprawdzie zachłanny, ale gdy już coś pochwycił, trzymał wściekle niczym rzep psiego ogona. Palec to za mało, dużego drapieżnika zadowoli dopiero cała ręką - więcej mięsa i satysfakcji z jej wyrwania. Lovercraft brutalnie, bo brutalnie, ale radził sobie. Taka polityka przynosiła obfite plony, okupione drobnymi niedogodnościami, lecz de facto i tak był do przodu. Kapryśny Los rzucał mu kłody (lub martwe płody) pod nogi, a on oblewał go szczochem prostoliniowym, kompletnie ignorując rzekomy duży problem . Mężczyzna miał po prostu wywalone: dokumentnie, po całości i na wszystko. Z właściwym sobie wdziękiem machał Fortunie środkowym palcem, kłaniał się i zbierał oklaski za przedstawienie, którym uczynił swoje życie. Gdy pozostało mu niewiele, zachowywał się jakby miał wszystko. I więcej; choć to on częściej klęczał niż przed nim klęczano, czuł się jak Bóg, któremu rzucono do stóp cały świat. Robił co chciał i nie wpisywał się w żadne schematy. Ze swoim ulubionym psychopatycznym uśmieszkiem łamał formy i bardzo dosadnie, wręcz nachalnie dowodził, że nie reprezentuje sobą żadnej gęby i nie bawi się w udawanie - nienaturalne zresztą i całkiem już niemodne. Stworzył własny archetyp, nie przeżarty (jeszcze) konwencjami comożnaaconiemoszna i bujał się po getcie, szczęśliwy i zadowolony. Nie dał się zbałamucić wizją radosnych robót w Dwunastce (praca przyszłością narodu, równie dobrze mogli zakomunikować twardym, niemieckim akcentem "arbeit macht frei!"), ale wiedział swoje i nie chciał przedwcześnie psuć show, które powinno trwać (wiecznie?). Tak jak i osobliwa gra między nim a Thalią, zmierzająca do... Punktu kulminacyjnego? - Nie odmładza, ale dodaje powagi, to chciałaś powiedzieć? - podsunął uprzejmie, bez cienia urazy. Dziadzio Ferris był elastyczny, a wiek to przecież tylko liczba. A cyfry nie są ważne. Nauczył go tego Kapitol: gdy w jedną noc zaliczało go dwóch...albo dwunastu (nie był pewien, po siódmym często tracił rachubę, praktycznie mdlejąc z przyjemności). - High five! - zawołał mężczyzna, klepiąc Thalię w jej otwartą dłoń, przygotowaną raczej na przyjęcie kapelusza niż na nieoczekiwany dotyk zniszczonego Kapitolem oblecha. - Dobra, dobra, niech ci będzie - zamarudził, lecz nakrycie głowy nadal pozostało na jego łepetynie, a Ferris przezornie trochę się odsunął, by uniknąć zagrabienia (nie)swojej własności. I z niedowierzeniem uniósł brew, mierząc dzierlatkę na poły zdziwionym, na poły rozbawionym spojrzeniem. - Daj se siana i trochę się wyluzuj, Thalia - poradził przyjacielskim tonem. Ot, dobry wujek radzący niepełnoletniej siostrzenicy, jak ma pić, żeby za bardzo się nie schlać na pierwszej imprezie. Nie istniał powód do przeprosin, a Kwartał nijak się nie przyczyniał do humorów. Przynajmniej nastrojów Ferrisa, który w porę przypomniał sobie, że musi wziąć poprawkę na okresy, napięcia przedmiesiączkowe i te inne dziwne kobiece przypadłości (zaczynał coraz bardziej doceniać dyndające między nogami przyrodzenie). - Nic, zupełnie nic - odparł z błyskiem w oku - chciałem zagadać, ale jestem trochę nieśmiały i nie wiedziałem, jak się za to zabrać - wyjaśnił, uśmiechając się szeroko i bezczelnie, nie ukrywając drobnego kłamstewka. Które jednak zepchnięto na drugi plan, podobnie jak całą błahą wymianę zdań, gdy Thalia podjęła się dyskusji niebezpiecznej, bo wkraczającej w rejony mocno cuchnące polityką. Tej zaś Ferris się nie tykał i mimo mentalności rulesbreakera, przestrzegał jedyny złoty przepis. - Wiedza bez odpowiedniego gruntu jest bezużyteczna, a świadomość nie równa się chęciom do walki - zauważył, lecz zgodnie z wypracowanym od dawna zwyczajem, nie spierał się z dziewczyną. Pełną wigoru, energii i pomysłów idealistką. To wiele tłumaczyło, także zapał i brawurę, a Lovercraft tolerował ów szał młodości. I szanował, dopóki przez nieudane ataki opozycji nie zaostrzali im rygoru w getcie. Tkwił tam za bycie adoptowaną dziweczką Kapitolu, a ona za...? Wytrzeszczał oczu, jakby nie usłyszał odpowiedzi i zastanawiał się, gdzie ta kruszynka się uchowała, iż uniknęła zepsucia przez stolicę, jej mieszkańców i wyperfumowane powietrze. Choć było to i bardziej prawdopodobne niż oskarżenie Thalii o zamach terrorystyczny. - Widziałem tyle, że nic nie może mnie zdziwić - odrzekł, dumnie zadzierając podbródek do góry - ale nie spodziewałem się tego. Myślałem raczej o zabałaganieniu w dokumemtach - przyznał i podrapał się w głowę, ściągając w końcu kapelusz i oddając go Thalii. - Podatków nie odprowadzają, ale haracz dla Strażników można pod to podpiąć - zażartował, choć gdy startował w tym biznesie, zgrzytał zębami za każdym razem, gdy w łapie Ważnego Albionosa lądowała część jego zarobków. Teraz nie oddawał ani grosza - jak się okazało nawet Strażnicy mają słabe punkty i tajemnice, których woleliby nie ujawniać. - Wymyśl o czym chcesz rozmawiać, a ja pójdę się odlać, bo zaraz pęcherz mi pęknie - rzucił nonszalancko i zniknął za najbliższym kontenerem. Zagłuszył obfity strumień chrapliwym nuceniem i po chwili wrócił do Thalii (czekała, szok), uśmiechając się szeroko. - Kwiatki i szczeniaki czy tęcza i jednrożce? - Ferris zatarł ręce, szczerze zachwycony perspektywą słodko-pudrowej konwersacji. Do pełni zadowolenia brakowało już tylko waty cukrowej. |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Sob Cze 27, 2015 11:42 pm | |
| /start
- Ile razy mam ci powtarzać, Winifred, że musisz z tym skończyć…? Stojąc w jednej z bram, jaka prowadziła na niewielkie i zaniedbane podwórko – jedno z wielu takich samych w tym miejscu, starałem się nie podnosić głosu, by nie zwracać na nas uwagi. Zdecydowanie ostatnim, czego teraz potrzebowałem, było robienie szoł na całe getto. Całe szczęście, nie byłem zbytnio zdenerwowany. Nie w tym wypadku, ponieważ dosyć regularne natykanie się na Winnie, robiącą ciągle to samo, zdążyło chyba wejść mi już w krew. Teraz, niczym wzdychający starszy brat, byłem tylko zawiedziony postępowaniem dziewczyny, która przecież już wielokrotnie dostawała ode mnie szansę wygrzebania się z tego bagna. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, jednak ona tego nie doceniała. I to sprawiało, że wpadliśmy dosłownie w błędne koło. Raz po raz, raz po raz, non stop. - Teraz cię puszczę i będę udawać, że nadal wierzę w twoją chęć zmiany. – Uśmiechnąłem się nieznacznie, choć zdecydowanie nie radośnie, bardziej gorzko, klepiąc nastolatkę po ramieniu. Staliśmy w takim miejscu, że mogłem pozwolić sobie na podobnie poufny gest, nawet dosyć przyjacielski, bez wielkiej skrytości. Oczywiście, nadal niejako się narażałem, bo moje postępowanie mogło nie zostać docenione, ha! z pewnością miało nie być pochwalane!, ale przynajmniej nie miałem na sobie zwyczajowego stroju Strażnika. Byłem już po pracy, więc wiele to ułatwiało. Sprawiło także, że włożyłem rękę do jednej ze swoich kieszeni, po krótkim wahaniu, wyciągając z niej kilka drobniejszych monet. Kiedyś pewnie wstydziłbym się dawać komuś tak niewiele, jednak teraz zdążyłem już nauczyć się, że zwyczajnie nie należy tak otwarcie eksponować wielkości swojego portfela. To zazwyczaj nie zostaje zbyt pozytywnie odebrane i albo traci się wszystko, co tam było, albo spotyka z wszechobecną pogardą. Co za dużo i tak dalej… - Patrz. Masz tu trochę kasy, możesz sobie zrobić dzisiaj wolne. Kup sobie coś, rodzinie albo nie wiem… Zwyczajnie zmykaj stąd i nie narażaj się dodatkowo, okej? – Mój moralizatorski ton jakoś samoistnie uaktywniał się w podobnych momentach, co… Też nie było dobre, chociaż tym razem czułem, że poczyniliśmy postępy. Kiedy Winifred zwiewała w podwórko, nie usiłowała splunąć mi w twarz ani kopnąć w moją kostkę, tylko zrobiła złą minę i zniknęła w cieniu domów. Uniosłem brwi, kręcąc głową. Nadal nie do końca potrafiłem zrozumieć podejście obu stron. Własnego zresztą także nie kumałem. Normalna osoba raczej odpuściłaby sobie zgrywanie dobrego Samarytanina po tych kilku razach, jakie nie były zbyt przyjemne, ale ja nie. To zdecydowanie świadczyło o tym, jak bardzo nie po kolei miałem w głowie. Porypany rycerz w oplutej zbroi normalnie. Parskając cicho śmiechem, ruszyłem przed siebie, nucąc pod nosem jedną z tych głupkowatych, lecz chwytliwych piosenek. Słów wszystkich nie znałem, w melodii raczej fałszowałem, ale i tak dopisywał mi humor.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Nie Cze 28, 2015 1:05 am | |
| //tydzień przed urodzinami Jo
Jebane życie. Miałam niecałe siedem dni na znalezienie całkiem możliwego do wykonania planu ucieczki z tego miejsca, o ile nie chciałam otrzymać one-way ticket do Dwunastki, gdzie najpewniej czekały na mnie roboty do usranej, choć prędzej zasypanej, śmierci. Bo pewnie tak miała skończyć większość ludzi z getta, zasypana przez te pierdolone kopalnie. Nie dość, że byli niedoświadczeni w sprawach kopalnianych, to w dodatku to niebezpieczne miejsce pracy. Ja się bałam łazić po tunelach. Wolałam powierzchnie, lasy... Piękne, pełne życia, lasy. Tu, ani tam, ich nie było. Na nieszczęście Kapitolińczyków, oczywiście, gdyż załatwiłam sobie całkiem niezły toporek do „kuchni” i niemożliwie pragnęłam go wykorzystać, jeśli jakiś dureń postanowiłby mi przeszkodzić w tym moim, pełnym węszenia po slumsach getta, spacerkach. Gdzieś musiało być coś, czego inni nie zauważyli. Jak na przykład tępego Kapitolińczyka, który stał późno w nocy na środku jednej z najbardziej szemranych uliczek KOLCa. Aż się prosił, by odciąć mu penisa albo tę piękną buźkę. – Hohoho! Patrzcie, jaki dzielny kapitoliński syf! Ojej, przesławna Mason się boi! Sra w gacie! Hahaha! Złaź mi z drogi, ofermo. Nie będę spełniać żadnych twoich zboczonych wizji sadystycznego pedofila – warknęłam, mimo zaistniałej sytuacji zamierzałam przejść sobie legalnie obok niego i nie zostać tkniętą. Mogłam wyjść z wprawy od czasu swoich Igrzysk, ale ostatnio nieźle dałam sobie w kość, wymachując moim nowym sprzętem w tą i w tamtą oraz nawet mając okazję kroić resztki jakiegoś człeka na rzecz tych pieprzonych ciastek, których i tak prawie nikt nie jadł. Ja tym bardziej nie. – Słyszał czy nie słyszał? – zapytałam niezbyt uprzejmie. Moja prawa dłoń bardziej zacisnęła się na trzonku. Aż prosiła, by trochę pomachać. Chyba byłam małą suczą bestią w ciele drobnej kobietki. Losie, nie mogłeś ze mnie zrobić postawnego babsztyla o szerokich barach i sporawych mięśniach? Takiego, co to by nie dał sobie w walce na gołe klaty nawet dmuchać? Nie, ja musiałam być całe żyć małym potworkiem, którego większość wyśmiewała, zamiast brać na poważnie jako zagrożenie. Choć, wróć, po Igrzyskach przecież byłam sławnym szkrabem! Z którym mało kto się w sumie liczył, a na którego właśni przyjaciele się wypięli. |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Nie Cze 28, 2015 3:04 am | |
| Momentami nie byłem zbyt… No, wiadomo, rozgarnięty. Bywały takie chwilę, kiedy pozwalałem sobie na ucieczkę od szarej i marnej rzeczywistości, od porównywania życia do papieru toaletowego przez jego szarość oraz w większości dupne przeznaczenie. Ha!, coś takiego zdarzało mi się nadzwyczaj często, jeśli patrzeć na występowanie tego u moich współpracowników. Zdecydowanie byłem jedną z wrażliwszych osób na posterunku w getcie. Miało to zarówno swoje zalety, jak i wady. Czasem tak, czasem inaczej – najważniejsze, że w żadnym razie nie żałowałem tego, jakie podejście się u mnie utrzymywało. Widziałem już stanowczo zbyt wiele osób, jakie nie potrafiły cieszyć się tymi małymi rzeczami i które chodziły naburmuszone niczym chmury gradowe. One idealnie wpisywały się w kanon tego miejsca. Ja raczej nie. I… I chyba właśnie to sprawiało, że mogłem być z siebie w jakiś sposób dziwnie dumny. Wnosiłem tutaj przecież powiew świeżości, racja? Ach, ten idealizm. Wiedziałem, że kiedyś wyjdzie mi dupą, a jednak nadal nie byłem w stanie się go wyzbyć. Tak samo zresztą sprawa się miała z dobrym humorem. Mimo niedawnego spotkania z kimś, kogo powoli zacząłem już spisywać na straty, czułem się świetnie. Był późny wieczór, ja wracałem wreszcie do mieszkania po całym dniu wyczerpującej, ale satysfakcjonującej roboty. Ptaszki może nie śpiewały i zapach maciejki nie roznosił się w powietrzu, gwiazd stąd zobaczyć też nie mogłem, ale i tak było zaskakująco pięknie, bo spokojnie. W getcie nieczęsto zdarzały się takie ciche noce, więc podobne okoliczności zaliczyć można było do grona tych wspaniałych. Wprost idealna pora na… Usłyszenie głośnego warknięcia, które psuło całą magię chwili…? Zamrugałem kilka razy. Pogrążanie się w nastrojowych myślach zdecydowanie nie było tutaj dobre. Mogłem przez to zarobić co najmniej kilka kopów prosto w żołądek czy żebra, jak nie nóż gdzieś w płuca, choć tym razem tak nie było. Całe szczęście, trafiłem tylko na typową mieszkankę getta – niedużą, ale zdecydowanie nadrabiającą wypyszczeniem jakiekolwiek braki w centymetrach wzrostu. Przyzwyczajony do wysłuchiwania nieprzyjemnych trajkotów, z początku nie zwróciłem uwagi na to, co miała mi do przekazania osóbka. Zwyczajnie automatycznie się wyłączyłem, łapiąc tylko coś o pedofilu oraz zboczonych wizjach. Ponownie mrugnąłem kilka razy to jednym, to drugim okiem, na koniec marszcząc czoło. Coś gdzieś mi świtało, ale nie do końca wiedziałem, o co może chodzić. A kiedy padło jedno z tych nadzwyczaj bezczelnych pytań, parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. - Nie do końca… Jak mniemam, wiele straciłem. Może jakiś telegraficzny skrót, pani…? Jakaś… – No co? Nie moja wina, że na sam koniec warty upuściłem okulary i już więcej ich nie zobaczyłem. Dosłownie i w przenośni, bowiem krótkowzroczność utrudniała mi przyjrzenie się dalszemu otoczeniu, a mój towarzysz raczył mnie jeszcze do tego dodatkowo poinformować o tym, że niezastąpione bryle podjebał jakiś smarkaty gettowicz. Okej, niech no już mu będzie… Odchrząknąłem. - Nie szukam zwady, jestem po godzinach pracy, więc to by było chyba na tyle, tak? Proszę iść w swoją stronę i uważać na pedofilów, którzy mieliby jakieś zboczone wizje, choć nawet bez okularów… Nie wygląda mi na to, by było tu jakieś dziecko godne zainteresowania kogoś takiego. Zero fetyszy. – Wzruszyłem ramionami. No co? |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Nie Cze 28, 2015 8:32 pm | |
| Ugh! Calutki świat się zmówił, by mi dopiec. Powiedziałam, że nikt nie liczy się ze mną oraz moimi słowami i co następuje? Jakiś pierwszy lepszy napotkany typ mnie nie słucha, paląc tego swojego głupa. Bo przecież lepiej jest wyjść na ułomnego niż na słuchającego Johanny Mason, która paplała sobie trzy po trzy, nie wiedząc do końca, czego tak naprawdę chce? Ja mu dam! Ja im wszystkim dam! Idiotom! Ciemnym masom! Brudnym Kapitolińczykom! Pożałują, że mnie olewali. Pożałują, że nie postanowili ruszyć dup, gdy wzywałam ich do walki. – Naćpałeś się czegoś czy tak kretyńsko ze mną pogrywasz? – spytałam, skrzywiając się. Nie dość, że nienawidziłam jakichkolwiek komplikacji, radząc sobie z nimi krótko i skutecznie, to w dodatku wspomnienie o dragach przypomniało mi o Mathiasie, który, jak ostatni drań, zostawił mnie samą w tej dziurze, i sobie pojechał! Zwiedzać Dwunastkę! Po cholerę? Nie rozumiałam tych jego pokrętnych intencji. Chyba liczył na darmowe zgony. – Hahaha! Bez okularów! I nie szukasz zwady! Hahaha! Boki zrywać! Wiesz, ilu zboczeńców, w tym nasz przezacny były prezydent Snow, mi to mówiło? Nie szukam zwady z tobą, Mason. Chcę jedynie spokojnie współpracować! Jebany starzec – mruknęłam. Zbliżyłam się nieco bardziej do typka, bo nie zamierzałam czekać aż samo postanowi sobie wyparować, bym w końcu mogła sobie milusio przejść i szukać genialnego planu ucieczki. – Ohh... Nieletnie dziewczątka! Takie piękne, takie świetne, pełne życia! Co trzeba zrobić? Trzeba je zniszczyć! Sprawić, by w końcu zgasło w nich te światło, by zobaczyły i poczuły, co to brutalność tego świata. Zaś na koniec cisnąć w te zapomniane przez Los miejsce – wysyczałam, zbliżając się coraz bardziej do tego typka. By podkreślić dramatyczność własnych słów, zaczęłam wymachiwać toporem, jakby był byle kijaszkiem. – Drgnij, a pożegnasz się z nogą – rzuciłam, bardzo dokładnie go obserwując. Oczekiwałam oczywiście najgorszego. Wiadomo, co chodziło po głowach tych ludzi. Z pewnością nie myśleli o żadnej rebelii, buncie przeciwko nieudolnemu rządowi. Byli zbyt tępi na takie wizje. – Skoro jesteś takim specem od getta, to... Ej, czy my się skądś nie znamy? Te cielęce oczka... – przerwałam swój monolog, wymierzając w niego swoją, w przyszłości z pewnością, śmiercionośną broń. Faktycznie kogoś mi przypominał. – Phi! Ale kogo ja tu mogę znać? Strażników chyba... Chyba mi nie powiesz, że jesteś jednym z nich!? Nie... Moment! To głupie, ale... Jonathan? – spytałam niepewnie i wątpliwie, krzywiąc się po raz kolejny. Typ mi bardzo go przypominał, choć gdy jeszcze znałam Joe’go, był wysokim chudzielcem. Wysokim przynajmniej w porównaniu ze mną w czasach, gdy byłam smarkatą dziewczynką. Widziałam go jednak... Przed Igrzyskami? Długo przed? Jego twarz mogła wyglądać kompletnie inaczej, ja zaś doszukiwałam się jakiejś pokracznej nadziei w tej obskurnej uliczce. |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Pon Cze 29, 2015 12:01 am | |
| - Cóż, nie wszyscy mieszkańcy Kapitolu mogą byczyć się całymi dniami na swoich niesamowicie wygodnych kanapach. Ktoś z getta powinien raczej wiedzieć, że człowiek ma prawo być zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy, więc to nie ze mną jest raczej coś nie tak, tylko z kimś, kto nie potrafi zrozumieć jak najbardziej podstawowych zależności. - Odgryzłem się wreszcie, bo jakoś coraz bardziej męczył mnie ton tej kobietki. Serio, cierpliwością to ja zdecydowanie grzeszyłem, ale wiecznym opanowaniem już nie. Włażenie mi na głowę też miało swoje granice, a ona zaczynała je przekraczać. Zdecydowanie. Nie miałem się na nią raczej rzucić niczym jeden z tych stereotypowych Strażników skłonnych do bitki ze słabszymi, mniejszymi i bardziej zabiedzonymi od nich. Moje nie dam sobie w kaszę dmuchać w większości przypadków obejmowało jednak najzwyklejsze w świecie ucięcie rozmowy i odejście w kierunku zachodzącego słońca. O ile, oczywiście, moja praca nie wymagała ode mnie wykorzystania bardziej, khym, radykalnych środków w celu uspokojenia agresora… Agresorki… - Rozumiem, że szczyci się pani sokolim wzrokiem. Moje gratulacje zatem. – Stwierdziłem nadal całkowicie spokojnie, tonem wykorzystywanym przez moich kompanów na salonach do rozmów o pogodzie i uroku chwili, jednocześnie nadal uderzając do Małej Czepliwej na pani. Tym samym wyznaczałem chociaż sobie jakąś namacalną granicę. Byłem dużo bardziej uprzejmy od niej i tak – to dało się nazwać powodem do dumy. Nie wytrąciła mnie jeszcze z równowagi. Wygrywałem nasze mini starcie, choć dla niej z pewnością mogło to wyglądać w całkowicie inny sposób. Taki typ człowieka. Co poradzić… - I miała pani kontakt z prezydentem Snowem, tak…? Nie powiem, że był to uroczy człowiek, choć ja nie znałem go tak dogłębnie jak zapewne było to w pani przypadku. Szczerze współczuję kontaktu ze zboczeńcami, ale to zupełnie nic nie zmienia… I proszę opuścić topór, bo będę zmuszony go zarekwirować. Nie powinna go pani mieć, a co dopiero wykorzystywać przy rozmowach na ulicy. Już w tym momencie mógłbym posądzić panią o chęć ataku i uprzedzam, że nie skończyłoby się to dla pani zbyt dobrze. – Uniosłem brew, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że kobieta i tak zwyczajnie mnie oleje. Ponownie – taki typ człowieka, co poradzić? - Okrutne. – Mruknąłem, ale powieka mi nie drgnęła. Nie to, że nie miałem uczuć, jednak chyba już stanowczo zbyt wiele słyszałem, by coś takiego robiło na mnie jakieś ogromne wrażenie. Może jeszcze w towarzystwie jakiegoś płaczliwego tonu i wielkich, mokrych oczu by tak było, ale no… Ten głos raczej nie był nastawiony na zdobywanie współczucia, a oczu nie widziałem, choć raczej mogłem stawiać na to, że daleko było im do szczenięcego wyrazu. Co zaś tyczyło się samej treści wściekłej wypowiedzi… Tak naprawdę interesująca była w niej tylko jedna informacja. Otóż… Nazwisko. Nasunęło mi skojarzenia, chociaż w tym wypadku opierały się one tylko właśnie na tym, na niczym więcej. Żadnych innych czynników. Zignorowałem je zatem prawie całkowicie, tylko przez moment czując ten nieprzyjemny ucisk w piersi. Czy wspominałem już, że byłem prawdziwym ekspertem w sprawie tłumienia w sobie paskudnych odczuć, reakcji oraz takich tam innych przekleństw związanych z typowym życiem. Które, mało zaskakująco – patrząc na moje wcześniejsze spostrzeżenie oraz na zwrócenie uwagi, nagle stało się nieco zagrożone. Nieco, bo nadal miałem przy sobie strażniczą broń i mogłem spokojnie zastrzelić mą towarzyszkę, nim ta zdążyłaby mi zrobić krzywdę. Nikt raczej specjalnie nie przejąłby się kolejną uśmierconą mieszkanką getta, a w razie czego nie było tu przecież nikogo, kto mógłby stwierdzić, że to właśnie ja ją zabiłem. Nic, kompletnie nic, a jednak… Nie chciałem tego zrobić. Niechęć przeciwko musowi… Oczywiście, że zrobiłbym to, gdybym musiał. Nie byłem aż takim szaleńcem, by nie uważać swego życia za coś cenniejszego od egzystencji jakiejś agresywnej wariatki, która mogła już wymordować bezkarnie pół Kwartału. - Naprawdę nie chcesz tego próbować… – Uprzedziłem moją towarzyszkę, tym razem rezygnując już z pozorów normalnej kultury. Nadal widziałem jasnowłosą tylko i wyłącznie w postaci plamy z blond włosami i machającego szybko toporu – ten mógłbym poznać zawsze, lecz nie ruszyłem się z miejsca. Nawet mój wyraz twarzy pozostawał raczej tak samo obojętny jak przed groźbą ze strony kobiety, choć wspomnienie o cielęcych oczach nieco zbiło mnie z tropu. Tak samo kwestia naszej domniemanej znajomości, która zaraz ponownie jakoś się ulotniła. I fakt, byłem Strażnikiem. - No, jestem. Szczerze jednak wątpię, że mogliśmy w takich okolicznościach cokolwiek… – Zacząłem, jednak mi przerwano. Zaskakująco mi przerwano. – Eee… Tak…? – Ten niepewny ton agresorki mnie zaskoczył, jednak to mój własny, o wiele dziwniejszy i bardziej podejrzliwy, w tym momencie wygrywał. I właśnie w tym momencie postanowiłem stwierdzić to, co wcześniej do mnie dotarło, lecz uległo pominięciu. – Znałem kiedyś kogoś o podobnym… Tym samym nazwisku, jednak ta osoba była mniej wypyszczona i nie rzucała się na ludzi, by ich rozczłonkowywać, także ten. Po raz ostatni mówię, byś opuściła topór.
Ostatnio zmieniony przez Jonathan Winterfield dnia Pon Cze 29, 2015 2:10 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Pon Cze 29, 2015 1:40 am | |
| Jak ja szczerze nienawidziłam tego Panem! Było esencją wszelkiego zła, które lubowało się w niszczeniu mojego życia. Wróć! To jeszcze nie wszystko! By inni mogli się pośmiać, żebym też ja mogła wydobyć ze swojej piersi ten swój charakterystyczny „śmiech”, dodawało do przepisu co jakiś czas szczypty komizmu sytuacji. Bo, halo! Nie kochasz swojego życia, Johanno, nie? I bardzo tęsknisz za domem? Za tym domem w Siódemce, prawda? Dowalimy ci dawnym przyjacielem! A co tam! Taki bonus! Będzie jebanym Strażnikiem! Zachowującym się chamsko, olewającym cię i na dodatek pozbawionym duszy! Dziękuję bardzo, Losie. Tego potrzebowałam. – Genialnie! Ekstra! – rzuciłam w przestrzeń, unosząc głowę w górę, jak gdyby siedział tam Los ze Snowem, z Coin oraz z Adlerem, i obserwował mnie pełen sadystycznej satysfakcji. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek z domu przetrwał. Myślałam, że wybili wszystkich. Nie tylko rodzinę, ale też moich przyjaciół. – Zapomnij! – wydarłam się na cały głos. – Jedyne, co zrobię, to utnę ci nogi przy samej pierdolonej dupie! Wiesz czemu?! Bo nie miałam nikogo! Myślałam, że nie mam nikogo! Że zabili was wszystkich! A ty żyjesz! Sobie! Bardzo wygodnie! Jesteś... Awrrr! Wkurwiasz mnie! – syknęłam, w furii dopadając do Jonathana Wielce-Strażnika. Osada mojej nowej broni (nie)mile dźgnęła byłego przyjaciela rodziny w ten nażarty brzuch. Miał szczęście, że nie postanowiłam od razu go pokroić. – Szukając ucieczki, znajduję co?! Zdrajcę! Wszyscy jesteście siebie warci! Co?! Teraz ty wykręcisz mi łapki? Zakujesz? Zaprowadzisz na noc na posterunek? Proszę bardzo! PROSZĘ BARDZO! – warknęłam, sama nie wiedząc, co w tej chwili wyrabiałam. Miałam szukać drogi ucieczki, a nie szukać sobie rodziny, którą zamierzałam zabić za niebycie nią wcześniej. – ALBO WIESZ CO? Wolę zginąć w walce! Za nic nie pojadę do Dwunastki i możesz to przekazać swoim zakichanym nowym przyjaciołom, gdy mnie zabijesz – rzuciłam, skacząc z nogi na nogę i patrząc z furią na tę twarz. Niestety, widziałam w niej coraz więcej dawnego Jonathana, który biegał za mną w wolnej chwili po lesie, dając złudne nadzieje wygranej. Był starszy i szybszy. Nienawidziłam też tej miękkości w swoim sercu, bo praktycznie od samego początku mogłam przewidzieć to, co zamierzałam teraz zrobić. – Cholera! – Odsunęłam się od niego, podchodząc do ściany i opierając się o nią. Nie mogłam ustać w miejscu, więc zaczęłam spacerować nerwowo w jedną i w drugą stronę, póki znów nie przystanęłam. – Co tu robisz w ogóle o tej porze, hę? Tak ubrany? – spytałam po chwili. Spokojniej, choć nadal czułam się tak dziwnie wkurwiona. Czułam się słaba... Jak kiedyś... W tym pieprzonym lesie.
|
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Pon Cze 29, 2015 3:52 am | |
| Co tak właściwie miało tutaj właśnie miejsce? Może była to kwestia zmęczenia, może zwykłego wrodzonego nieogaru, jaki miałem od dziecka, a może jeszcze czegoś zupełnie innego, jednak najzwyczajniej w świecie z początku bardzo ciężko było mi się połapać w sytuacji. Z początku bowiem myślałem, że przyszło mi trafić tylko na jedną z wielu getto-agresorek, ale nie. Wcale tak nie było, o czym mówił mi rozwijający się kompletny chaos. I warto profilaktycznie dodać, że nie do końca mogłem być pewny, czy kiedykolwiek bieg podobnej sprawy mógłby mi sprzyjać. Bo nie, teraz nie sprzyjał. Jedyne, czego mogłem być bowiem w całości pewny to to, że z pewnością nie miało być łatwo... Mason... Ta osoba, którą znałem w swoich szczenięcych latach. O wiele ode mnie młodsza, ale zawsze traktowana jak ktoś równy, czasem nawet jeszcze lepiej, kiedy dawałem jej znaczne fory w czymś lub skrycie pomagałem, bo normalnie raczej by mojego wsparcia nie przyjęła. Już wtedy wydawała mi się nadzwyczaj dumną istotką, tymczasem teraz... Teraz najwyraźniej miałem przed sobą kogoś, kto kompletnie się zmienił. Pod względem psychiki, bo fizycznym... Cóż, bez okularów raczej nie mogłem tego dojrzeć, chociaż wiedziałem bez strzelania na ślepo, że wydoroślała. Już nie była tym uroczym dzieciakiem, którego ganiałem ze śmiechem po lesie, kiedy mieliśmy chwilę luzu. Te lata już dawno odeszły, a ja już jej nie znałem. Jakiś rodzaj złudzeń właśnie upadł, jakieś marzenia zniknęły pod natłokiem prawdy. Tej, która rzucała mi prosto w twarz te wszelkie gorzkie słowa na temat tego, jacy teraz byliśmy, jaka była moja przyjaciółka. Nie zareagowałem na to wszystko tak emocjonalnie jak ona. Ja tylko stałem i wpatrywałem się w nią niczym w magiczne lustro, doszukując się jakichkolwiek oznak tego, co mówiło mi własne serce, co podszeptywała dusza i jakie decyzje chciał podjąć mózg... Jednak nie odnalazłem tam zupełnie nic. Tylko przejmującą pustkę, jaka mnie ogarnęła. Zmieniliśmy się, niewątpliwie charaktery nas obojga uległy zmianie, ale czy choćby trochę na lepsze...? Nie, zrozumiałem to już po chwili stania z kamienną twarzą i wystawiania się na gniew Jo, na jej wrzaski. Pojąłem, że też chciałbym być w stanie to zrobić - nawet tylko spróbować wykrzyczeć własne emocje, jednak nie mogłem tego zrobić. Bardzo długo tłumiłem w sobie takie rzeczy. Stanowczo aż nazbyt długo, bo teraz nie umiałem nawet się odgryźć, odpowiedzieć równie mściwym krzykiem, kiedy wylewała na mnie całą swoją złość. To trochę tak, jak gdyby ktoś przełączył we mnie jakiś pstryczek. Z chwilą, kiedy uświadomiłem sobie, z kim mam do czynienia, zablokowałem się. I chociaż wcześniej mogłem gadać w równie nienormalnym tonie, teraz to zniknęło. Mimowolnie wyciągnąłem rękę w jej stronę. Może na przywitanie, może na zgodę albo coś równie irracjonalnie mało pasującego do jej oskarżeń, jakimi mnie obdarzała raz po raz i raz po raz. - Nie żyję wygodniej niż reszta zwykłych osób... - Tylko na tyle cię stać, Jonathanie? To żałosne. Faktycznie, to było strasznie godne pożałowania, skoro praktycznie żadne ze słów Johanny nie miało pokrycia w rzeczywistości. Poczułem gniew, wściekłość. Tak, byłem na nią wściekły za to, że wpierw mną wzgardziła, a teraz zarzucała mi nieludzką obojętność wobec jej losu. - Tak?! Zdrajcę? Zdrajcę, który wpierw starał się znaleźć ci cholernych sponsorów, narażając się przy tym na pogardę i pożałowanie?! I który potem został wystawiony do wiatru? Przez trzy lata po twoich Igrzyskach, wysyłałem listy. Całe naręcza listów, które okazały się tylko zbędnymi stosami makulatury niepotrzebnej wielkiej pani! I co, łyso ci?! Wątpię. Przecież jesteś taka waleczna! Nie potrzebujesz nikogo, taka samodzielna! Rżnąć przeszłość na kawałki, na co ci ona? Mogłaś chociaż zachować sobie kilka nędznych karteluszek z żałosnymi wypocinami. Miałabyś czym teraz palić w piecu, chociaż może wtedy też już miałaś. Profity z roboty marnego człeczyny. A teraz się drzesz. Patrzcie, państwo! Nie mogłabyś być chyba większą hipokrytką, Johanno Mason. Już osiągnęłaś szczyt. Nie zamierzam cię też nigdzie prowadzić. Jestem pewien, że sama znasz drogę aż nazbyt doskonale, bo jesteś taka wielka, zła i wojownicza. Chociaż może nie widzisz jej zza czubka swojego zadartego nosa. Co, psze pani?! Nie zabiję cię, bo jestem pieprzonym idealistą. Poza tym nie ruszam truchła, bo może zacząć śmierdzieć. Tak samo ty, prawda? Jesteśmy siebie cholernie warci w spierdalaniu przed przeszłością, choć czuję, że ty mnie przebijasz. Ja przynajmniej próbowałem. I nie wiem, co mówisz o Dwunastce, i szczerze mnie to chyba nie obchodzi. Teraz możesz mnie pobić, odejść w diabły, czy czego tam sobie życzysz. Mam to gdzieś. Moja przyjaciółka by się tak nie zachowywała. Masz rację, wszyscy jesteśmy w pizdu martwi, a ty najbardziej. Królowa trupów z szafy. Czyńcie pokłony. - Zakończyłem, z sykiem wypuszczając powietrze przez zęby, aby skryć twarz w dłoniach. Co ja robiłem? Tu? Jeszcze? Kłócąc się z kimś, kogo już nie mogłem nazwać znaną mi osobą? Byłem żałosny, dosłownie przeraźliwie żałosny... - Przepraszam. - Przerwałem jej pytania. - Poniosło mnie. Jestem wykończony po całym dniu. Czy możemy gdzieś stąd przejść? Właśnie wracałem do domu. Mieliśmy ciężki przypadek ataku, dużo szycia i... Szkoda gadać. Masz ochotę na herbatę? Kawę? Sok? Piwo? Cokolwiek? Obiecuję, że cię nie zjem, bo prędzej zasnę i będziesz mnie mogła swobodnie okraść jak to by zrobiła każda przedsiębiorcza osoba z getta w takiej sytuacji. - Spróbowałem obrócić to w żart, ale chyba nadal wychodziło poważnie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Wto Cze 30, 2015 1:08 am | |
| Pierwszy raz, odkąd zostałam ciśnięta do getta, nie wiedziałam jak zareagować. Stałam sobie, patrząc na Jonathana, z dłońmi bezradnie spuszczonymi wzdłuż ciała, w jednej dłoni dzierżąc, w tej chwili ciążący mi, topór. Co powiedzieć? Właściwie... Chyba po raz pierwszy w życiu miałam tak, że nie miałam pojęcia, co mogłabym..., jakie słowo mogłoby ochronić nas przed tym całym szajsem. Głupie przepraszam nie miało tu w niczym pomóc. Życie nas osrało i tyle. Okazało się, że wina nie leżała po mojej, ani po jego stronie. Po prostu ingerencja Snowa i jego jebniętej polityki. Zamknęłam oczy i milczałam. Przed moimi oczami nieoczekiwanie stanęły wspomnienia, w których stałam na stertach drzewa z zamkniętymi oczami, nasłuchując szumu drzew, ćwierkania ptaków i odgłosów wytwarzanych przez pracujących ludzi. Byłam wtedy szczęśliwa, teraz zaś taka nie byłam. Teraz nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Jeśli pozwoliłabym się ponieść wściekłości, to... Nie wiem. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła pod wpływem tak ogromnego wkurwu na życie, na Snowa i tych wszystkich gnoi, którzy legalnie niszczyli moje życie. – Chodźmy do ciebie – rzuciłam, otwierając oczy i starając się nie myśleć o niczym negatywnym. Mimo wybuchowej natury, chyba mogłam się pochwalić choć kropelką rozsądku? dojrzałości? – Nie wyrobię. Popierdoleni rządowcy. Nie dostałam ani jednego listu – mruknęłam z żalem, okręcając się na pięcie i ruszając przed siebie. Zatrzymałam się jednak, uświadomiwszy sobie, że nie mam pojęcia, gdzie mieszka Winterfield. Pewnie gdzieś nieopodal posterunku. – W tę, co? – Spokojna Johanna? To brzmiało niemożliwie. Właściwie prawie wcale nie brzmiało. Czułam się w tej chwili paskudnie, mając ogromną ochotę zasnąć. Podobnie jak Joe. Byłam już zmęczona tymi wszystkimi gierkami, manipulacjami, przymuszeniami serwowanymi mi przez rząd. Pragnęłam spokoju. Czy to było tak wiele? – Oni ciągle, na okrągło mi to robią... Niszczą... resztki mojego życia... Przepraszam – wymamrotałam z trudem. Nieczęsto można było usłyszeć to słowo z ust Johanny Mason. – Myślałam, że nie żyjesz. Pokazali mi zdjęcia. Powiedzieli, że zabili wszystkich. – Mój głos był wyprany z wszelkich emocji. Cholernie bałam się swojego wybuchu. Bałam się tego, co mógł mi przynieść... Bałam się działać, choć nie miała zbyt wiele do stracenia. Robiłam już tyle głupot! Jak mogłam się bać? Jak mogłam odczuwać strach? |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Wto Cze 30, 2015 11:42 pm | |
| Było mi głupio, że tak wydarłem się na kogoś, kogo niegdyś przecież uważałem za przyjaciela. Obecnie to zapewne zdążyło się zmienić, chociaż jakaś część mnie skrycie wierzyła w powrót do dawnego stanu, bowiem zmiany w nas obojgu były znaczne. Kiedyś nie mogłem nazwać się porywczą osobą. Teraz, po tym nagłym wybuchu nieopanowanego gniewu, już tak. Całe szczęście, że był on wyrażony tylko psychicznie i słownie, nie zaś pod względem realnych czynów, bo wtedy zapewne bym sobie tego nie wyłączył. Jednym z moich największych lęków było przecież obecnie to, że stanę się typowym Strażnikiem Pokoju z getta - gnojącym wszystko, co się rusza, pełnym brutalności, momentami wręcz nieludzkim dla byłych mieszkańców Kapitolu, zabijającym dla zabawy na śniadanie... Oczywiście, że większość moich kolegów była normalna, ale tylko tak względnie. Każda pojedyncza jednostka, jaka robiła w tym fachu, miała swoje demony, które ujawniały się na skrajnie różne sposoby. Moje też zdołały zaistnieć, ale nie chciałem dać im mnie pochłonąć, pozwolić im nabrać niszczycielskiej potęgi nie do pokonania. - Tak, chodźmy już najlepiej. - Skinąłem głową, otwarcie przyglądając się Johannie... A następnie już tylko jej plecom, kiedy ruszyła do przodu, pozostawiając mnie w tyle. Nim jednak zdołałem zakrzyknąć za nią, sama się zatrzymała. I dopiero kilka zbędnych sekund zajęło mi dojście do tego, dlaczego tak właściwie zrobiła to całkowicie sama z siebie, kiedy nie wyglądała mi już na osobę, która grzecznie czeka w miejscu na zamulającego towarzysza. Jednak przecież nie wiedziała, gdzie mieszkam. To wiele tłumaczyło, chociaż nadal pozostawała kluczowa kwestia - dlaczego mieszkałem właśnie tam, gdzie mieszkałem...? Nie, gdyby z ust Jo padło takie pytanie, w życiu bym jej na nie nie odpowiedział. I nie byłoby w tym nic pokrętnego czy odpychającego ją, bo ja zwyczajnie nie miałem bladego pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Mogłem przecież zakwaterować się dosłownie wszędzie, w tym w domu rodzinnym, gdzie przyjętoby mnie z szeroko otwartymi ramionami. A jednak wybrałem getto z jego wiecznym hałasem, smrodem, wszechobecną biedą i duchotą lub skrajnym zimnem. Miałem maksymalnie ograniczone wyposażenie malutkiego mieszkanka zamiast kilka razy większych włości. I byłem Strażnikiem Pokoju zamiast lekarzem, którym chciałem zostać. Droga życiowa całkowicie odbiegająca od tej idącej za logiką. - Mogłem się tego spodziewać, ale jakoś wtedy... Sławna Zwyciężczyni, wiesz. - Mruknąłem nieco zbyt zawstydzonym tonem, jakbym chciał usprawiedliwić jakoś swoje wcześniejsze okropne myśli. Wcale mną nie wzgardziła. Wcale nie, a ja byłem dupkiem do kwadratu. - Jo... - Nagle spojrzałem na nią, wyciągając przez chwilę rękę, którą zaraz opuściłem wzdłuż ciała. Odwróciłem też wzrok, machając głową w bliżej nieokreślonym geście. - Tak, w tamtą. Do końca uliczki i potem w lewo. Nie miałem zbytnio pojęcia, co więcej mogę jej w tej chwili powiedzieć. Wszystko wydawało się albo nie na miejscu, albo zbyt personalne na takie okoliczności, albo zwyczajnie zbyt nijakie, bym chciał tak naprawdę to powiedzieć. Czułem się jak tykająca bomba zegarowa pełna... Czego...? Chyba dosłownie wszystkiego. Całej masy zbitych ze sobą podłych odczuć. I nie mogłem się tego pozbyć w żaden racjonalny sposób. Nieracjonalny zresztą także. A kiedy jeszcze usłyszałem słowa Johanny w całej tej posępno-poddańczej otoczce... - Nie musisz, to... Cóż, życie, nie? - Zamrugałem kilka razy, ruszając się, by wreszcie z nią zrównać. - Nawet nie wiesz, jak to rozumiem... - Mruknąłem cicho, wiedząc, że o pewnych sprawach nie powinno się rozmawiać nawet w tak pozornie pustych miejscach. - Ja żyję, moja rodzina także, ale... Tylko ja z naszej paczki, Jo, nikt więcej. I twoja cała rodzina... Nie. Tak mi... - Przykro...? Jakie to tandetne.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Czw Lip 02, 2015 3:28 pm | |
| Czułam się przepełniona obawami. Krążyły one po całej mojej głowie, po całym moim ciele, rozprzestrzeniając wszędzie strach przed działaniem, odbierając mi siły do walki i jakiekolwiek chęci do niej. Bałam się pozwolić, by pochłonęła mnie złość. Nie chciałam uczynić czegoś pochopnie, czegoś, co mogłabym później żałować, i, co gorsza, to kompletnie nie brzmiało, ani nie pasowało, do Johanny Mason, dumnej Zwyciężczyni 63. Igrzysk Głodowych, aktywnej uczestniczki rebelii, osoby, która nie bała się przeciwstawić systemowi i, chuj, pomogła swojemu Trybutowi! To coś znaczyło! I jeśli nie chciałam tego zaprzepaścić, to powinnam przestać się mazać, roztkliwiać, jęczeć jak pracownica Violatoru. – Jo... – Nie odwróciłam się. Stałam wbita w ziemię i czekałam na instrukcje, nie na jakiekolwiek przejawy uczuć wobec mojej osoby. Wiedziałam, że to nie dla mnie. Już dano mi świetny pokaz dotyczący miłości i posiadania bliskich, na których mi zależało. Nauczono mnie, że samotność jest bezpieczniejsza, że lepiej iść przez świat samemu, martwiąc się jedynie o własny interes, czyż nie? Rodzina nie żyła, wszyscy przyjaciele się na mnie wypięli, gdy naprawdę zaczęłam potrzebować pilnej pomocy od kogokolwiek. Chcieli mnie wywieźć... Ech. Ruszyłam ponownie, nie czekając na nic więcej, gdy usłyszałam wskazówki. Mieszkał w getcie! Z własnego wyboru. Wow! Szacuneczek. Gratuluję i... Współczucie? Czy ja go potrzebowałam? Czy... było mi żal? Czy czekałam na te wielce współczujące tak mi przykro? Musiałam być silniejsza, może nawet głupio porywcza. Musiałam im pokazać, że powinni się mnie obawiać, że jakoś dam radę ich wszystkich przechytrzyć, że w końcu stanę przed Adlerem i powiem mu, co o nim myślę. Nie spojrzałam na niego, słysząc te słowa. Szłam tym samym tempem przed siebie i nie ważyłam się dopuścić do siebie tych słów. Słowa... Próbowałam wmówić sobie, że to nic wielkiego. W obliczu tego, co mnie czekało... to zanikało? Zabili wszystkich, których kochałam. To znaczyło bardzo wiele. Może właśnie dlatego zaszkliły mi się oczy? Poddawałam się bólowi, zamiast wykorzystać go do innych celów, do mobilizacji. – Skończ – rzuciłam. – Niepotrzebnie dałam się ponieść emocjom. Jestem inna. – Skręciłam gwałtownie w lewo, mocniej zaciskając pięści na toporze. O nim powinnam myśleć, o tym, że znajdowałam się w getcie i o ucieczce. Może mógł mi się do tego przydać dawny znajomy, o ile nadal pragnął mnie znać. Taki Finnick choćby... GDZIE ON BYŁ? Nigdzie nie mogłam go dorwać. A tu, kolejny pan Strażnik jak dar od Losu! Patrzcie go! Nagle pieprzony Los jest po mojej stronie? |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Czw Lip 02, 2015 11:51 pm | |
| Dobrze. Tak powinno być znacznie lepiej, czyż nie? To znaczy - kiedy nagle mury pomiędzy nami zaczęły ponownie wzrastać, wznosząc się wyżej niż kiedykolwiek wcześniej. Coś takiego eliminowało przecież wszelkie późniejsze potencjalne zagrożenie zaistnienia okoliczności takich jak tamte, w których poginęli nasi przyjaciele. Nie pojawią się one, bo nie będzie nikogo, kto mógłby zostać wykorzystany do zastraszania i kogo mogliby zabić. Nie będzie nikogo, kto zostałby ofiarą Wielkiej Rządowej Gry, bo wszyscy porozdzielają się niewidocznymi ścianami. Bez cienia szans na normalne kontakty. Nikt nie zginie... To mogło brzmieć pięknie, zaiste, lecz było zupełnie nierealne. Wiedziałem o tym ja, wiedziała o tym zapewne także i Johanna, ale dalej stawało się między nami coraz chłodniej, oschlej i bardziej podenerwowanie. Istny koszmarek, któremu ja nie potrafiłem przeciwdziałać. Zwyczajnie było to dla mnie w tym momencie aż nazbyt ciężkie. A kiedy chciałem odruchowo coś zrobić z obecną sytuacją, natrafiłem na tylko jeszcze bardziej niedostępny mur z ciernistych gałęzi, stali, prądu i cholera-jasna-wie-jeszcze-czego, na którego końcu nie znajdował się garnek ze złotem, lecz tylko bardzo wkurwiony smok z stanem przedmiesiączkowego wścieku jego... jej olbrzymieh macicy. Obraz ten był tak realny, że aż poczułem gorąco buchające od rozgrzanych warg sromowych, zapewne wielkości mojego korpusu - jak nie większych, choć ich przecież przede mną nie było. Tu znajdowała się tylko Jo, a ona z pewnością nie była w stanie wiecznego PMS-u, prawda...? Ta, jaką znałem niegdyś, nie była - taka dobra dziewczynka, kochany Ogon. Ta z telewizji owszem, dużo bardziej pasowała mi do rozkraczonych smoczych domin niż przytulasnych misiów, ale mimo wszystko... Czyż oba te stany nie były w jakimś sensie tylko pozorami, grą? Czasami zdawało mi się, że tak, kiedy jeszcze przyjaźniliśmy się w zamierzchłej przeszłości. Były takie momenty, podczas których miałem wrażenie, że tylko na chwilę staje się sobą, kiedy przestawała się tak straszliwie pilnować. Nie do końca wiedziałem, jak stan rzeczy miał się teraz, jednakże gdzieś tam w mojej głowie co chwilę pojawiało się przeświadczenie, że to wszystko faktycznie nadal jest tylko i wyłącznie iluzją. Jedną wielką. Taka myśl była dosyć nędznie niepokojąca, więc szybko ją odgoniłem. Równie szybko, co też postarałem się dotrzymać kroku mojej towarzyszce. I tak naprawdę tylko dogonienie jej, kiedy ponownie ruszyła - nie bacząc na nikogo i na nic, mogło być dla mnie swego rodzaju kłopotem. Potem wystarczyło już tylko odpowiednio daleko wyciągać nogi, a to zdecydowanie nie był problem dla kogoś takiego jak ja. Zawsze chodziłem zbyt szybko. No i w dzieciństwie za każdym razem prędzej czy później łapałem kobietę, której teraz nawet nie podałem ręki. Znaczy się - to ona jej nie przyjęła. Zresztą... Mniejsza z większą, najważniejsze, że nie było już między nami tego swoistego spoufalenia. To było złe i dobre zarazem. - Rozumiem. - Burknąłem więc tylko, kiedy kazała mi, bez przebierania w słowach, skończyć. Już niedługo to wszystko miało się uspokoić, więc może faktycznie zbytnie rozmowy nie były nam potrzebne. A co ja? Jej terapeuta? Zdecydowanie nie. Opuszczając uliczkę, kręciłem głową ze zniesmaczeniem do samego siebie. Tak, faktycznie się zmieniła. Ugoszczę ją więc herbatą i postaram się, by nie wylała mi jej na głowę - przynajmniej nie takiej bardzo gorącej, a następnie wyprawię ponownie w świat. Inny od tego mojego. Nasze drogi rozeszły się już zbyt dawno, bym mógł czegokolwiek szukać w gruzach tego labiryntu. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Uliczka Pią Lip 03, 2015 1:08 am | |
| Miałam beznadziejny plan. Wpaść do Adlera i powiedzieć mu, co o nim myślę. Pewnie! Jasne! Już! Utnę mu jaja, by się nie rozmnażał! Losie... Nawet jeśli go zabiję, to co potem? Zastąpi go kolejna niekompetentna osoba, która zacznie dyskryminować którąś stronę konfliktu. W tym gównie, który stworzył Kapitol, nie dało się funkcjonować za żadne skarby, ale czy to mnie cokolwiek interesowało? Pragnęłam czegoś dla siebie, dla własnej przyjemności: obalić rządy tego cwaniaka. Moja mała zemsta za to, co mi zrobił po tylu latach wykorzystywania mojej osoby przez rząd! Innych Zwycięzców usadził na tych ich politycznie zakłamanych miejscach! Mnie cisnął do tego cuchnącego getta, w którym nie znosiłam każdej przeżytej tu sekundy. Nie rozumiałam Jonathana, jak mógł skazywać się na to miejsce dobrowolnie. Cos z nim naprawdę było nie tak! Może robił swoje lekarskie eksperymenty na brudasach... I bardzo dobrze! – Rozumiesz! Jasne! – prychnęłam, idąc non stop przed siebie i uparcie na niego nie spoglądając. Nie chciałam, bo nie miałam pojęcia, co jeszcze ciekawego się we mnie zrodzi, gdy znów zobaczę w nim tego mojego Joe. Co to, to nie! Niepotrzebne mi to było! Miałam określony cel i drugi cel, który musiałam osiągnąć w trybie pilnym. W moim napiętym grafiku nie znajdował się żaden czas wolny dla głupich wspominek i mazgajenia się. – Nie rozumiesz! Kto mógłby rozumieć narwaną wariatkę?! Hahaha! Może właśnie dlatego tu jestem?! Może to jedyny psychiatryk, w którym się mnie nie obawiają? Pieprzeni rządowcy – kontynuowałam. Miałam gdzieś, czy Jonathan mnie słuchał, czy znów bawił się w ślepego i głuchego... Dobra, nie miałam tego w głębokim poważaniu. Interesowało mnie to i egoistycznie chciałam, by wysłuchiwał moich narzekań. Nikt ich ostatnio nie słuchał, bo Mathias sobie wyjechał, i potrzebowałam tego, by ktoś mnie ochrzanił czy coś. – Losie, gdzie ty mieszkasz? W lewo! I co? Tu jest pełno ruder! Masz dziurę w dachu czy rozwaloną ścianę? – spytałam, wymachując trzymanym toporem na prawo i lewo, zależnie gdzie znajdowały się opisywane przeze mnie budynki. Budynki... Dzieła architektury gettowskiej! Na jednym chyba widziałam plamę krwi – nadal aktualny krzyk mody! – No, Joe... – wyciągnęłam przesłodzonym tonem jego skrócone imię, którym się posługiwałam jako mała dziewczynka. Rozbawiona też wzniosłam oczy ku niebu, przystając i obracając się w końcu w jego kierunku. – Gdzie ta twoja willa? – Miałam rację, że te rysy twarzy, te usta, te oczy... spojrzenie, poruszą to, czego nie powinny nawet tykać. |
| | | Wiek : 36 lat Zawód : Strażnik Pokoju (pseudolekarz) Znaki szczególne : nieco hipsterskie okulary (wiecznie na nosie)
| Temat: Re: Uliczka Pią Lip 03, 2015 1:52 am | |
| I tak to właśnie w tym życiu bywa...Słowa statystycznego członka jakiejkolwiek rodziny, kiedy atmosfera na spotkaniu zaczyna się gwałtownie psuć przez milczenie. Z tą jednak drobną różnicą, że tu coś podobnego nie tylko nie mogło mieć wykorzystania, lecz także i wszystko by zapewne jeszcze bardziej pogorszyło. I chociaż chciałem powiedzieć coś na luzie, coś naprawdę swobodnego i w jakikolwiek sposób nawiązującego do naszej obecnej sytuacji tak, by rozładować napięcie... Taki chwyt na sto procent nie miał zadziałać, więc nawet nie próbowałem. W tej chwili czułem się w pewnym sensie jak Pan Tchórzewski-Milczkowski-Odstręczaniowski, co zdecydowanie nie było dobre, ale no... Z każdą mijającą chwilą zaczynałem coraz bardziej myśleć, że z Jo inaczej się już nie da. Gdzie ten jej sławetny humor? Nie jego ironiczno-sarkastyczna imitacja, a najprawdziwsza skłonność do żartów. Gdzie jakiekolwiek przejawy tego, że gdzieś tam nadal tkwi w niej ta moja Johasia, mój Ogon, nie całkowicie mi obca i nad wyraz sztuczna kobieta? Gdzie... Cokolwiek pozytywniejszego od tego, że szczury z kanałów nie pogryzły nas jeszcze w kostki, co?! No?! Gdzie?! Przyjdźcie do mnie, bo coś was wujek Joe dawno nie widział, a wy już pewnie gdzieś tam na boku urosłyście! O ile nie przyjdzie zaraz zawiadomienie o waszym pogrzebie, bo... No, pochowania wszelkich nadziei spodziewałbym się chyba najbardziej ze wszystkiego. A więc tak to właśnie w tym życiu bywa...Nie mogłem jednak przecież, mimo wszystko, aż tak bardzo narzekać. Jakiś krok poczyniliśmy... Cofając się przy tym kilkanaście wstecz, jednak w obecnej sytuacji chyba wszystko, co nie miało skończyć się naszą prawdopodobną śmiercią, można było przecież uznać za postęp. Tak, mili państwo, zarówno ja, jak i panna Johanna Mason... Chyba nadal panna... Zresztą... Oboje byliśmy bardzo postępowi, normalnie tak bardzo nowatorscy i dążący do pozytywnego przebiegu naszych dalszych egzystencjalnych nici, czy jak to tam inaczej nazwać - poeta od zawsze był ze mnie marny, jak diabli. Tylko... Dlaczego tak naprawdę nie byłem w stanie uwierzyć w coś podobnego, tylko podchodziłem do tego z tak olbrzymimi pokładami czarnego humoru...? To zdecydowanie nie było w moim stylu, choć momentami faktycznie zastanawiałem się, jaki on był. Ten mój styl... W niczym bowiem chyba się zbyt mocno nie ujawniał, a w rzeczach typowo materialnych już z pewnością nie. To wszystko, co znajdowało się w moim posiadaniu, zazwyczaj było w jakiś sposób otrzymane, kupione mi przez kumpli na urodziny czy kogoś z członków mojej rodziny lub też chwycone na tak zwane łapu-capu podczas jakiejś z licznych wyprzedaży. Cholera jasna! Zaczynałem się właśnie łapać na tym, że moje myśli schodzą na tematy związane z wyposażeniem wnętrz i tym, czy poszczególne jego elementy choć trochę do siebie pasują, jakby to miało jakieś wielkie znaczenie. Były wygodne i praktyczne. I to właśnie powinno najbardziej liczyć się dla kogoś, kto zwyczajnie we własnej norze spędzał straszliwie niewiele czasu i nie miał tam zazwyczaj jakichś wymagających gości. Ot, czasem któryś kumpel wpadał z piwem, by potem pójść sobie w równie szybkim tempie. Nawet panienek do siebie nie sprowadzałem, o Losie!, zwyczajnie brzydząc się tych gettowskich chodzących chorób wraz z ich wewnętrznymi kopalniami wenerycznych cudów tego świata, zaś te ułożone, miłe dziewoje z Dzielnicy Wolnych Obywateli... Cóż, do getta nijak się miały. Nawet na jedną nockę. Nikt więc nie mógł ocenić tego, czy moja samotnia nadaje się do późnonocnego popijania herbatki, jednak chyba była lepsza od wszystkiego innego. Nie zmieniłem więc zdania co do zaproszenia doń Johanny, choć dosyć dziwnie się z nim czułem. Przynajmniej jednak moja towarzyszka przerwała maksymalnie niezręczną ciszę, zaczynając ponownie wyładowywać swój gniew na otoczeniu. Z pozoru zaskakująco łatwo jej to szło, jednak jeśli miała w sobie jeszcze chociaż cząstkę znanej mi osoby... - Jo... - Westchnąłem, kręcąc głową, aby pozostawić swoją uwagę niedokończoną. Zamiast tego jej odpowiedziałem. - Uwierz mi... W DWO mam wystarczająco dużo żywych dziur, by pozostawić sobie tę wątpliwą przyjemność i nie wykorzystywać żadnej w dachu. - Odgryzłem się, robiąc raczej zarozumiałą minę. - A rozwalone ściany... Te remonty, ta obfitość kasy na durne pomysły wykończeniowe. Byli mieszkańcy Stolicy, z czasów panowania Snowa, tak bardzo mnie inspirują. Nie widać? - Machnąłem ręką, zataczając nią koło, aby następnie zrzucić ze swoich ramion bluzę z kapturem, którą wyciągnąłem w stronę Jo. - Masz. Narzuć na siebie, na głowę też. Moja willa jest dwa kroki stąd, ale nie powinienem wprowadzać tam gości z getta. Raczej nie. Tyle. - Czekając aż to zrobi, rozglądałem się dookoła, trzymając luźno dłonie w kieszeniach spodni. Następnie zaś, jakimś cudem, otworzyłem drzwi jednego z budynków, wprowadzając Jo do środka. I zniknęliśmy z tej nieszczęśnie brudnej uliczki, której jakoś nigdy nie lubiłem. Teraz nadal... [z/t] |
| | |
| Temat: Re: Uliczka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|