|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Uliczka Pią Lip 19, 2013 9:34 pm | |
| First topic message reminder :Całkowicie zwyczajna, ciemna, asfaltowa, z obu stron otoczona wysokimi ścianami. O popękanej nawierzchni, przepełnionych śmietnikach i ścielącym się na ziemi szkle z rozbitych szyb. Po zmroku lepiej tu na siebie uważać. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 lat Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Uliczka Wto Sie 13, 2013 12:11 pm | |
| Przyjechał wierzchem na jednorożcu z Siedmiu Królestw
Cassian choruje. Od dni trzech z hakiem, jego skromna osoba zmaga się z irytującą do granic dolegliwością zatkanego ucha prawego. W rezultacie Cass czuje się jakby mu kto poduszkę do łba przystawił. Nie wiadomo, dlaczego ucho się zatkało, albowiem Wright higieny jako takiej przestrzega... a do tego sąsiad Cassiana straszy go, że to świadczy o uszkodzonym mózgu, przebitej błonie (bębenkowej, nie dziewiczej) czy też innych śmiertelnie groźnych schorzeniach rodem z piekielnej akademii medycznej. W przypływie desperacji Cass był gotowy nawet do kogoś bardziej kompetentnego iść i zapytać czy to aby nie dżuma, czy trąd i czy ucho odpadnie niechybnie, jeśli do dzisiaj się mu nie poprawi... ale to nie był koniec. Nos jego, przecudnej wręcz urody, jest już do żywego mięcha zdarty przez chusteczki z kwartałowego targu zwane "delikatne". Delikatniej by mu wyszło jakby nos wycierał papierem ściernym gruboziarnistym model "oskrob sobie linie papilarne". Smarknąwszy donośnie i owinąwszy szyję szczelniej szalikiem koloru szarego sztuk jeden, wyrzuciwszy z kieszeni zasmarkane chusteczki higieniczne sztuk pięć, w żółwim tempie powlókł się przez uliczkę, każdy ruch szyją przypłacając cichym jękiem bólu/rozżalenia/wściekłości/bezradności (niepotrzebne skreślić). Po nocnej śnieżycy w getcie było spokojnie. Stanowczo za spokojnie. A to irytowało go jeszcze bardziej niż zatkany nos i stan podgorączkowy, zmuszony zatem koniecznością (i wiedziony chęcią obrabowania jednego, dwóch ewentualnie siedmiu zamarzniętych pobratymców), opuścił mury swojego... hm, mieszkania. Pomysł z pozoru dobry okazał się jedną z najgłupszych idei ostatniego miesiąca - po kilku krokach szalik zaczął utrudniać Cassianowi oddychanie, a kiedy postanowił go odwiązać, prawie stracił nos na mrozie. Klnąc na czym świat stoi, zaczął ponownie obwiązywać kudłaty łeb szarym jak papier toaletowy materiałem. Zdyszany jak ja pierdolę, w posklejanych loczkach, stał dobre pięć minut na ponad dwudziestostopniowym mrozie (który bynajmniej w rekonwalescencji jego obolałego ciała nie pomaga), wymachując dziko ręką i zawiązując szalik. A kiedy, z trudem po z trudem, ruszył przed siebie mrużąc oczy przed promieniami słońca, jego irytacja życiem sięgnęła zenitu, szczytu czy tam tych górnolotnych wartości - kiedy to bowiem tuptał zimną, śliską ulicą wpadł na jakiegoś człeka wlepiającego spojrzenie w ścianę, zupełnie jakby objawiła się na niej Coin. Czoło Cassianowie zmarszczyło się nieznacznie, gdy kilkoma szarpnięciami zamarzniętych na kość palców przesuwał szalik z oczu na nos. I ledwie to zrobił - kilka niewybrednych wulgaryzmów zamarło mu na lekko rozchylonych ustach, co było jedyną prawidłową reakcją na widok Evelyn stojącą pośrodku uliczki i napastującą spojrzeniem ścianę. W końcu wyraz dezorientacji zastąpił poszerzający się z sekundy na sekundę uśmiech, który w pewnym momencie miał osiągnąć formę szczytową i dojść do ósemek, zanim jednak Ev ujrzała to makabryczne zjawisko szczerzenia się jak idiota do butelki piwa, Cassian zrobił coś, czego generalnie nie robi się z ludźmi na których wpadasz w kwartale - rozrzucił szeroko ramiona, zrobił pół chybotliwego kroku w stronę panny Noel i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, zupełnie jakby mu powiedziała, że jest w ciąży ze Snowem. Gdyby spróbował tego wybiegu z każdym innym mieszkańcem KOLCa, dostałby po ryju. Teraz też pewnie by zarobił, głównie przez zamaskowany ryj ukryty pod szalikiem, gdyby nie przeczytał jednej z gettowych mądrości wypisanej na murze. - "Ni to miasto, ni to wieś, ni co zajebać, ni co zjeść!" - rozbawienie w głosie Cassa wydawało się nie na miejscu, biorąc pod uwagę, że więcej w tych słowach było prawdy niż rebelianci przyznawali... ale kto by się tym teraz przejmował! - Ev, słońce mego żywota! - dodał zachrypniętym głosem stałego bywalca wytwórni denaturatu i nadal trzymając dziewczę w uścisku, uniósł ją nad ziemię, niezdarnie obkręcając wokół własnej osi. To właśnie wtedy pomyślał, że zatkane ucho może być objawem mutacji i wkrótce posiądzie ponadludzką siłę... ale by była jazda! Odstawił Evelyn ostrożnie na ziemię i dopiero wtedy ściągnął z twarzy szalik, ukazując światu swoją twarz. Z nosem czerwonym jakby mu ktoś żelazkiem przyłożył. - No cześć mała, jak życie? - ... czyli: jedno z najbardziej banalnych pytań świata, które w KOLCu nie ma racji bytu. A mimo to każdy je zadaje, próbując zachować choć odrobinę ułudy normalnego funkcjonowania. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Uliczka Wto Sie 13, 2013 12:53 pm | |
| Jej trudy związane z odszyfrowywaniem hieroglifów przerwała nagła próba pozbawiania jej życia poprzez uduszenie. W pierwszej chwili miała ochotę się drzeć i wyrywać, co zapewne żadnego skutku by nie odniosło. Porywacz by jej nie puścił, a ludzie przechodzący obok jeszcze by mu dopingowali. W koncu jakas rozrywka, nie? Powstrzymał ją fakt, iż porywacz chyba nie miał zamiaru jej porwać. Na świecie tym były dwie osoby na tyle zwariowane, żeby rzucić się na nią z uściskiem, a wnioskując po kolorze włosów nie była to panienka Lucy. Ev odgoniła szybko myśli o kolorowowłosej, bo mimo wszystko nie miala ochoty na kolejny atak wyrzutów sumienia związanych z tym, iż jeszcze nie przeprosiła panienki Crow. "Ni to miasto, ni to wieś, ni co zajebać, ni co zjeść!" Ten cytat sprawił, iż Ev wybuchła szczerym śmiechem, który to zniknął po chwili w pisku przerażenia związanym z urata ziemi pod nogami. Mogła w tym momencie dokladnie przeanalizować anatomię Cassianowych włosów, które przysłaniały jej calutki świat, który nawiasem mówiąc wirował jej przed oczami nawet po odstawieniu Ev na ziemię. Co oczywiście nie przeszkadzało jej w śmianiu się tak donoście, iżludzie przystawali i pukali się w swoje szare główki wnioskując, że Ev ma nierówno pod sufitem. Co mogłoby być prawdą, w końcu odbyła dość długą i wyczerpującą rozmowę z Fredziem, naszym kochanym wojownikiem zesłanym na ziemię, by irytować Ev. Przyszło jej do głowy, iż Fred pod osłona Odyna zechciał zasuwać na wózku podczas śnieżycy. Miejmy nadzieję, że pielęgniarki go powstrzymały. Ev, słońce mego żywota! A już miała się uspokoić. Nie chciała się od niego odczepiać z dwóch powodów. Po pierwsze – w kupie cieplej, a po drugie bała się iż zaliczy glebę, gdyż świat jeszcze falował jej przed oczami. No cześć mała, jak życie? -Chyba lepiej niż u ciebie. Z braku chusteczek postanowiłes wykorzystać papier ścierny? – Spytała z troską w głosie poprzetykaną gdzieniegdzie rozbawiniem. Cassian wyglądał źle, nawet na Kwartałowe standardy. Co prawda przeziębień nie uniknęła nawet Ev, ale u niej obajwiało się to raczej chęcią odcięcia sobie głowy, a nie masakrowaniem sobie nosa chusteczkami, które w Kwartale dawały podobne efekty co wycieranie nosa papierem ściernym. Chociaż nie tylko w Kwartale, zawsze tak było. Mimo wszystko spojrzała na Cassa z troską po czym wróciła do duszenia go swymi objęciami. Musiała się wyładować. Normalnie pewnie wyżywałaby się na Lucy, ale najpierw musiałaby ogarnąć się i przeprosić ją za wszystko, a aktualnie nie miała ani ochoty ani okazji. W końcu Lucy uciekała od niej jak od ognia. Najlepiej na drugi koniec Kwartału, oczywiście. Więc w takiej sytuacji jej ofiara stal się Cassian, biada mu, oj biada.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Uliczka Wto Sie 13, 2013 1:14 pm | |
| Stojący w uliczce Cassian poślizgnął się na lodzie i upadł na wyprostowaną lewą rękę. W okolicy barku mógł poczuć nieprzyjemny, silny ból, zapewne powstał też nieprzyjemny obrzęk. Pomimo ubrań, Wright mógł wyczuć palcami wyraźne odstawienie obojczyka do góry. Cassian, właśnie zwichnąłeś sobie bark - na szczęście nie jesteś sam. Przyda Ci się pomoc, ponieważ jest to zwichnięcie przednie, mające niesamowitą skłonność do nawrotów. Udaj się do szpitala na rentgen i nastawienie barku oraz unieruchomienie w opatrunku Deasulta. Twój lewy bark udaje się właśnie na czterotygodniowe wakacje. Udanej rekonwalescencji!
|
| | | Wiek : 19 lat Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Uliczka Sro Sie 14, 2013 10:25 am | |
| Zbłąkana dusza całuje Boga w usta... Paskudne słowa, między nami mówiąc. O nie, nie kusiły Cassiana świętokradcze akty. Estetyka, jak to mówią, stanęła okoniem. Estetyka zapędziła go w ucho igielne. Nie mieścił się w nim za żadne skarby świata. Tak mu tylko na myśl przyszło, kiedy odstawiał na ziemię Ev, że dawno nie napisał nowej piosenki… i dlaczego by nie, no niby dlaczego by nie miał napisać nowej? Coś ze zbłąkaną duszą, przemijaniem, dwutlenkiem węgla… przecież to byłby hit! Jednak nawet Cass gdzieś głęboko, głęboko w sercu czuł, że w KOLCu nie napisze niczego dobrego. Nazbierało się w Kwartale najróżniejszych indywiduów: starzy i młodzi, wychudzone zdechlaki i krzepkie oprychy, markotne mięczaki, choleryczne raptusy i otępiałe kloce. Jedni mamrotali, inni wyli, jeszcze inni śpiewali, spali, wyżerali z misek jakąś breję, a także: uśmiechali się, gapili wprost przed siebie, kwękali, kaprysili, prychali, łapali pchły, walili konia i ślinili się, a co poniektórzy leżeli związani w piwnicach, za karę. Cass doskonale pamięta, że kiedy tu trafił, pośrodku sali posterunku dwaj młodzi więźniowie bezszelestnie wirowali w walcu, wpatrując się sobie w oczy z ociężałym poczuciem nieziemskiej rozkoszy. Ten widok wbił go w posadzkę; czuł się nieswojo, a jedyną myślą było: „byle szybciej stąd zwiać!” A potem poznał Ev. I jak poznał - plan ucieczki, nadal niezwykle pilny, zszedł na drugi plan. Bo przecież nie ucieknie bez niej! I bez Lucy. I Mathiasa. I masy innych ludzi, którzy okazali się ofiarami sytemu, a nie wariatami, za których Wright uważał ich na początku. Zresztą sam wkrótce zrozumiał, że żeby tu przetrwać - trzeba zwariować. A więc Cass bardzo ale to bardzo chciał zwariować, można powiedzieć, że wręcz gorąco pragnął zwariować, i miał w tym względzie plany, które zawierały w sobie koczowanie nocą pod murem otaczającym Kwartał. Chciał otóż dostać manii, kota albo hyzia - a potem się zobaczy. I w sumie jakiś czas temu wszystko poszło jak należy. Dostał… i z miejsca całkiem go rozwaliło. I to jak! Całe szczęście, bo w KOLCu nie ma miejsca dla ludzi ze zdrową psychiką. Jeśliś był zdrowy - wyjedziesz (o ile wyjdziesz) z przekrzywionym światopoglądem. A jeśli chory - no, to chłopie, może być tylko lepiej. - Papier ścierny skończył się dwa dni temu. - stwierdził z powagą, z trudem powstrzymując szeroki uśmiech na ustach. - Papier się skończył, więc zacząłem używać gruzu. - zakończył ze szczerą dumą w głosie i prawie rozpłynął się pod zatroskanym spojrzeniem Ev. Anioł, nie kobieta! Anioł… … no, chyba że akurat zaczyna dusić was w uścisku. Cass wydał z siebie dźwięk, który miał brzmieć jak „też się cieszę, że cię widzę, ale moje żebra nie wytrzymają nadmiaru miłości”, ale przypominał raczej „hmhmhhh-hmhmh-pfh!”. Co gorsza, uścisk skończył się równie szybko, jak zaczął - i to właśnie wtedy doszło do czegoś strasznego, tragicznego i mrożącego krew w żyłach. Otóż Cass, nasz kochany, bezbronny, śpiewający ballady i darzący miłością każdą żywą istotę Cass zrobił krok do tyłu, poczuł pod butem coś śliskiego, a potem… cóż, potem wydał z siebie dźwięk zawieszony pomiędzy „uuuuooo!” a „ja jebię!”. Wyciągnął w stronę Ev rękę, zupełnie jakby chciał ją do siebie przyciągnąć, ale zanim dłoń znalazła oparcie, Cassian na ułamek sekundy zawisł w powietrzu, jak szczególnie porąbana rzeźba z kończynami rozrzuconymi na wszystkie strony. W międzyczasie w myślach zdołał wymienić wszystkie przekleństwa jakie zna, począwszy od „motyla noga!” poprzez ”ja pierrrrdolę!” i skończywszy na „kurczę pieczone!” A potem rąbnął o ziemię przy akompaniamencie kruszonego lodu i głuchego sapnięcia. Przez kilka sekund leżał bez ruchu, jak zdechły wieloryb wyrzucony na brzeg oceanu. Tyle, że zdechłe wieloryby raczej nie zaczynają histerycznie chichotać, kiedy macają dłonią lewe ramię, wyczuwając pod kurtką coś twardego, kościstego i wystającego. Coś, czego ewidentnie nie było przed upadkiem. O KURWA! Ta myśl nie tyle wyrwała go z otępienia, co raczej pomogła mu uświadomić drzemiące w nim odczucia. Po co? Dlaczego? Za jakie grzechy? Te i jeszcze kilka nieskładnych pytań przemknęły mu przez głowię, kiedy rozszerzonymi z zaskoczenia, wielkimi jak spodki od filiżanek oczami wpatrywał się w Ev. A potem, przygryzając mocno wewnętrzną stronę policzka, odetchnął głęboko. Byleby nie panikować! Jeszcze tego brakowało, żeby Evelyn wpadła w panikę! - Zaradność oraz umiarkowanie. - stwierdził z wymuszonym, ale w miarę przekonującym uśmiechem na ustach. - Tkwią na początku listy moich zalet. - po jakże emocjonującym spotkaniu pierwszego stopnia z chodnikiem Cass podjął marne próby podniesienia się z lodu. Marne, bo każdy ruch skutkował pulsującym, prawie ogłupiającym bólem w lewym barku. W końcu, zrezygnowany i przypominający z twarzy raczej zbitego, mokrego psiaka zerknął na Ev. - Kotku, co byś powiedziała na krótki spacer do szpitala…? - potrząsnął lekko głową, jakby dodawał: "tylko bez paniki, żyję!" i ostrożnie, nie bez pomocy słodkiej Evelyn, podniósł się z miejsca kaźni. Ech, Cass, Cass! Rzeczywiście, biada, oj biada ci! |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Uliczka Sro Sie 14, 2013 11:29 am | |
| Na ścianach była również tona napisów tyczących się tegorocznych Igrzysk. Ev mimowolnie zaczeła rozmyślac co by się stało, gdyby Booker wygrał. Gdyby zechciał ją uwolnić. Zastanawiała się, czy byłaby w stanie zostawić Lucy, Cassa, Mathiasa, nawet Freda i zamieszkać w gnieździe rebelianckich żmij. W sumie zwyciezca Igrzysk nie będzie miał ani deko lepiej. Co z tego, ze będzie miał mieszkanie, jedzenie, bieżącą wodę, jeśli wokoło będą sami krzywo patrzący mu na ręce rebelianci. Ev zastanawiała się co Coin zrobi, jeśli wygra Cordelia Snow i uwolni swojego kochanego dziadka. Nie, Coin do tego nie dopuści. Zabije Snowównę za każdą cenę. Gorzej, jeśli kto inny go uwolni. Papier ścierny skończył się dwa dni temu. Papier się skończył, więc zacząłem używać gruzu. Ev paskneła śmiechem . -Biedactwo ty moje – mruknęła miażdżąc go w swoim uścisku, na co on odpowiedział donośnym „hmhmhhh-hmhmh-pfh”. Ev, słysząc to puściła Cassa i po chwili tego pożałowała. Miała wręcz deja – vu sytuacji z Fredem. Cass zrobił krok w tył, stanał na lodzie i z krzykiem wyrabał na ziemi młócąc rękami powietrze. Ev nawet próbowała go zlapać, jednak gdy Cassian już leżał stwierdziła, że gdyby go złapała tylko poleciałaby razem z nim. Momentalnie kucnęła przy nim z zatroskaną miną. - Coś sobie zrobiłeś? – Spytała szybko, chociaż widziała po jego oczach, ze COŚ sobie zrobił. Pytanie brzmiało – co? Domyśliła się gdy Cass przejechał ręką po ramieniu. No super, znowu trzeba zasuwac do szpitala. Ev miała tylko nadzieję, ze nie ma już tam Freda, bo mogłaby nie wytrzymać i przywalić mu za to, że żyje. Zaradność oraz umiarkowanie. Tkwią na początku listy moich zalet. Oczywiście. Ev nie mogła patrzec na próby podniesienia się Cassa, więc szybko wstała i pomogła mu się podnieść. Kotku, co byś powiedziała na krótki spacer do szpitala…? No, nie tak krótki. – powiedziała uśmiechając się blado-Ostatnio przynosze pecha, przepraszam. – Powiedziała jakby to wszystko była jej wina. Bo tak się czuła. Po raz drugi ktoś łamie sobie coś w jej obecności, praktycznei rzecz biorac przez nią. Po chwili ruszyli w stronę szpitala. zt do szpitala, znowu. MG, kocham cię <3
|
| | |
| Temat: Re: Uliczka Wto Sie 20, 2013 12:41 am | |
| //Let the show begin.
Swym naczelnym zwyczajem Alvaro zawsze znajdował się tam, gdzie nie powinno go być. Niektórzy nazywali to pechem, inni karmą, a on pieprzonym losem. Lubił błąkać się po KOLCu, nawet jeśli pozornie nie miało to celu. Jego klienci nie zawsze byli na tyle odważni, by zaczepić go na środku ulicy i to on musiał wyszukiwać ich w nawet najdziwniejszych miejscach. Czego się nie robi dla pieniędzy i paczki papierosów. Szedł spokojnym, wręcz policyjnym krokiem. Po prostu bezczelnie się przechadzał. Miał ładny tyłek, więc dlaczego by nie miał zrobić z niego użytku i pomachać nim trochę przed światem? A nuż ktoś się skusi i złapie go za pośladek? Spotykały go w końcu znacznie bardziej kompromitujące rzeczy. Naciągnął kaptur bluzy na głowę i ukrył dłonie w kieszeniach. W takie dni jak ten, gdy nie pizgało z nieba czystym złem, przypominał mu się dawny dom. Wymuskana rezydencja należąca do faceta, którego zawód pozostawał owiany tajemnicą. Troskliwa ręka matki i własna awoks. No właśnie, ta głupia niemowa. Jak on kochał jej wielkie, piwne oczy. Takie niewinne. A najlepsze w niej było to, że nie mogła mówić, jęczeć, krzyczeć. Nigdy nie miał tak cichej, a zarazem dzikiej kobiety. Wspominał ją dobrze, nawet pomimo faktu, że podczas rebelii próbowała go wykastrować. Uśmiechnął się sam do siebie, co przydało mu wyrazu szczęśliwego wariata. Roześmiałby się, gdyby nie to, że nigdy nie zapominał gdzie się znajduje. Rebelianci doskonale zadbali o samopoczucie swych jeńców. Zmełł w ustach przekleństwo, gdy nasunęło mu się wspomnienie martwej kochanki. Głupia pizda myślała, że skoro popiera rebelię to ją oszczędzą. Stawiała się i skończyła martwa. Jaki z tego morał? Rewolucja pożera własne dzieci. Ale, ale - skąd u męskiej dziwki takie głębokie myśli? Chłopak westchnął cicho i przystanął by wyjąć z kieszeni paczkę fajek i zapałek. Wyjął po jednym, sprawnym ruchem przesunął główką zapałki po pudełku. Płomień przytknął do papierosa i zaciągnął się głęboko. Płomyk zgasił w dłoni i schował zapałkę razem z resztą. Nic nie może się zmarnować. Jak będzie zdychał z głodu to zeżre tę zapałkę. Należało myśleć przyszłościowo... Uniósł dłoń do ust, wyjął zeń papieros i wydmuchał dym nosem. Nikt go nie zaczepiał, ani też nie widział zbyt wielu ludzi, więc ruszył przed siebie i ponownie wetknął fajkę między wargi. Im szybciej znajdzie bardziej zaludnioną okolicę tym lepiej. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Uliczka Sro Sie 21, 2013 10:25 pm | |
| Gdy znalazł się sam, wszystkie myśli uderzyły go ze zdwoją siłą. Odwrócił się, by skontrolować, czy współpracowniczka, za nim nie szła. Nie dostrzegł jej, nawet wytężając wzrok. Przez krótki moment pomyślał o powrocie w opuszczony przez niego plac, jednak działając w pojedynkę mieli większe szanse na szybkie załatwienie sprawy. Co ważniejsze, nie usłyszał żadnych krzyków… więc nie mogło stać się jej nic złego, prawda? Sama chciała żeby ją tam zostawić. Może ludzie uznali ją za wariatkę i dali sobie spokój wracając do codziennych zajęć? Dzień dobroci miał miejsce wczoraj. Przynajmniej tak mu się wydawało. Dziś nie miał ochoty na ratowanie niczyich tyłków. Tych należących do przyjaciół, czy tych, należących do zupełnie obcych mu ludzi. Złudne nadzieje. Mężczyzna ostrożnie rozejrzał się dookoła. Pojedyncze osoby nie zwracały na niego uwagi. Być może rzucały mu przelotne spojrzenia pełne pogardy. Chaz tego nie widział. Chciał zostać sam. Wszystkie sprawy, który kołowały się w jego umyśle postanowiły, od tak, wybuchnąć. Poczuł dziwne ściśnięcie w gardle i ból w skroni. Przyspieszył kroku, jednak nie uszedł za daleko. Przysnął po jednej stronie uliczki i oparł się zniszczoną ścianę. Nie czuł zimna bijącego od cegieł, dopóki jego czaszka do nich nie dotknęła. Chłód wydawał się wychodzić pod skórę i przejmować myśli przyjemnej oczyszczając umysł. Trzymał głowę skierowaną ku górze, zupełnie zapominając o ciężącej na ramieniu torbie, czy tym, co musiał zrobić. Zapominając o czymkolwiek. Głęboki wdech. Nick. Problemy. Rory. Problemy. Ashe. Problemy.Wydech. Pieprzone problemy.Wdech. Cholernie popieprzone problemy.Kolejny wydech. Ashe.Problemy były zabawne. Chodziły grupami i wiedziały jaki moment wybrać, żeby najmocniej nas przygnieść. Wydawało ci się, że masz wszystko. Znalazłeś szczęście, jednak nagle pojawiły się drobne kłopoty, niecodzienne wydarzenia. Myślałeś, to nic. Wszystko dało się zwyciężyć. Nadal głupio się uśmiechałeś wmawiając sobie, że było w porządku. Ta chwilowa zła passa, to jak załamanie pogody. Aż nagle zza pleców tych pojedynczych problemów wychodziły kolejne. Następne i następne… I nasz świat przestawał przypominać raj. Przybierał kształty kiepskiego dramatu, sytuacji, w której myślałeś, że nie było już gorszego położenia. Bum, było. Takie, którego nigdy byś się nie spodziewał. Czyżby to zaczynało się dziać w życiu Chaza? Może. Albo raczej… na pewno. Czul się mały. W tym całym świecie. Aż za mały. Czuł, że coś go przygniata i nie do końca potrafił sobie z tym poradzić. Jakby jakiś fakt, mały obwiązek chciał go zniszczyć. Zamknął oczy sądząc, że to pozwoli zapomnieć o tak bardzo beznadziejnej sytuacji. O miejscu, w którym stał, o tym wszystkim. Przez dłuższy moment oddychał miarowo i uchylił oczy. Czyste, zimowe niebo. Coś mu przypominało. Nie chłód, nie zimę… coś zupełnie innego. Kogoś zupełnie innego. Kolor oczu kogoś zupełnie innego. Uśmiechał się do siebie, jednak z przemyśleń wyrwał miarowy krok. Przecież miał coś zrobić, nie przyszedł tutaj dla przyjemności. Oby to, co stanęło mu przed minutą, czy dwoma w gardle już zniknęło. - Przepraszam. - Zwrócił się do zupełnie nieznajomego chłopaka i jedynej duszy w okolicy. - Czy nie miałby pan chwili, by odpowiedzieć na kilka pytań? - Wyciągnął z kieszeni płaszcza dyktafon i odszedł kawałek od ściany. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Uliczka Sro Sie 21, 2013 10:29 pm | |
| Idąc, Charles nie zauważył krzywo położonej kostki brukowej, pozostałości po wybuchach, jakie miały miejsce w czasie rebelii. Potknąwszy się, mężczyzna upadł na lewe ramię, łamiąc sobie kość w ręce. Charles - niniejszym złamałeś sobie kość promieniową w lewej ręce, kilka centymetrów od nadgarstka. Całe szczęście, to zwykłe, proste, nieskomplikowane złamanie. Ot, nastawią Ci rękę, założą opatrunek i po sprawie. Udaj się do szpitala i ciesz faktem, że masz lewą łapkę na chwilowych wakacjach - to przecież tylko półtora tygodnia...
|
| | |
| Temat: Re: Uliczka Czw Sie 22, 2013 2:33 pm | |
| Spędzał kolejne chwile swojego życia na rozmyślanie nad długością uliczki i jakością tytoniu. Towar nie był przedni i nie był nawet dobry. Co najwyżej znośny. Wystarczało mu to jednak, choć bardzo tęsknił za lepszymi produktami. Strzepnął popiół na bruk. Nigdy nie uważał się za specjalnie głęboką i czystą na duszy osobę, więc nie widział w swych rozmyślaniach nic nadzwyczajnego. Ot, zawsze lepsze to niż sprawdzanie czy prezerwatywy nie są dziurawe. Zwłaszcza na ulicy. Ludzie się dziwnie patrzyli. - Przepraszam. - Alvaro automatycznie odwrócił się w stronę nieznajomego. Ciekaw, za co ten go tak przeprasza. Nie wyglądał na mieszkańca KOLCa, a tym bardziej nie na klienta. Wypadało jednak okazać zainteresowanie, bo a nuż nie był typowy? Może lubił zabawiać się na niekonwencjonalne sposoby? Może miał kulki... Ehm. Gdyby był kotem właśnie z leniwą ciekawością zastrzygłby uszami. Ale nie był. Czasami chciałby być. To tak kwestią abstrakcyjnego rozważania odchodzącego byle dalej od tego co mu właśnie przemknęło przez myśl. Oh, niegrzeczny Lav. Bardzo niegrzeczny. - Czy nie miałby pan chwili, by odpowiedzieć na kilka pytań? Widok dyktafonu wyraźnie go spłoszył. Odruchowo cofnął się parę kroków i rzucił mu niechętne spojrzenie. Nie chodziło nawet o to, że by na kogoś nie doniósł - po prostu zbyt wiele czasu spędził w niezbyt przyjemnych miejscach, z niespecjalnie miłymi ludźmi. Inna sprawa, że miał wrodzoną niechęć do udzielania jakichkolwiek informacji osobom identyfikowanym przezeń z szeroko pojętą "władzą". Po prostu nie i już. Mógł za to porządnie naściemniać i wziąć za to pieniądze, jeśliby tylko ten nie zorientował się, że młody zmyśla jak leci... W jego głowie wykwitło nagle multum możliwości. Znalazły jednak one swój koniec w momencie gdy mężczyzna się potknął i upadł z nieprzyjemnym łoskotem. Lav nie powstrzymał się i parsknął śmiechem, sprawiając, że papieros prawie wypadł mu z ust. Nic tak nie cieszy jak nieszczęście bliźniego - brzmi znajomo? - Nie sądzę, panie połamany - z jego ust uleciał dym, a on sam wyciągnął fajkę spomiędzy warg i teraz bawił się nią pomiędzy palcami. Już dawno nikt nie zrobił mu takiego prezentu. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Uliczka Sob Sie 31, 2013 11:03 pm | |
| Adrian-jestem-kupą przeprasza. :C
Los lubił drwić sobie z ludzi i czasem ukazywać ich beznadziejne sytuacje w trochę innej perspektywie. Czyżby i tym razem postanowił zaczaić się na Charlesa i pokazać mu, że grunt spod jego stóp się usuwa, że upada? Gwałtownie i z niemałym impetem… przez małą rzecz. Dokładnie tak samo jak w tej przeklętej uliczce. Ostatnią rzeczą o jakiej by wtedy pomyślał było, że się przewróci. O jakiś cholerny kawałek chodnika. Prędzej spodziewał się, że spotka nożowników gotowych go okraść i zabić niż tego, że upadnie. Los to zabawna sprawa. - Kurwa. - Wyrzucił z siebie, kiedy poczuł uderzanie, choć trochę go to rozbawiło. Tak rozbawiło, może dziwni ludzie tak mają. Zastanowił się nad jednym… kim był podczas spadania? Miękką maskotką, która niczego nie odczuje, czy może szklanym kubkiem, który rozpadnie się na kawałeczki? Co gorsza, niepasujące do siebie elementy przezroczystego tworzywa, których już nikt nie miał prawa poskładać. Chciał się głośno i gorzko zaśmiać, jednak coś go powstrzymało. To samo uczucie, które dopadło go chwilę przedtem, gdy opierał się o ścianą. Ta sama, okropna niemoc. Kiedyś, ktoś powiedział, ze nieważne jest to, czy się przewróciliśmy, ważniejsze było to, czy się podniesiemy. Na ile byliśmy silni i, czy potrafiliśmy pokazać sobie, że mogliśmy dokonać tego wszystko, o czym mówili jako niemożliwe, nierealne. A przecież wszystko było możliwe, wystarczyło tylko… spróbować? Pieprzone chodniki. Pieprzony KOLC. Pieprzony los. Teraz zaśmiał się w duchu i dostrzegł beznadziejność tej sytuacji. Chyba powinien zawitać do jakiegoś lekarza. Ten upadek nie wydał mu się najzwyklejszym potknięciem. Świetnie, pewnie była złamana. Jedyna rzecz, o której marzył Lowell. Czy to jakiś spóźniony prezent bożonarodzeniowy od wszechświata? Przy pomocy prawej ręki podniósł się znów do pionu i otrzepał płaszcz. - Macie tutaj… świetnie zachowaną infrastrukturę. - Uśmiechnął się jadowicie i rozejrzał się dookoła. Nic nie wypadło mi z kieszeni. - Jeśli nie chcesz mi odpowiedzieć na kilka pytań. Nawet za pieniądze… - Posłała mu wymowne spojrzenie. Może właśnie go obraził, a może diametralnie zmienił jego zdanie dotyczące „wywiadu”. - To chociaż powiedz mi, gdzie macie jakiś szpital-pseudo-pogotowie. Albo mi to pokaż. Rzucił obojętnym tonem z nadzieją, że chłopak postanowi się z nim przejść. Może wtedy miała nadarzyć się okazja, by coś z niego wyciągnąć. Cokolwiek. Na pierwszy rzut oka nie wydał się nikim ciekawym, jednak Chaz sądził, że coś intrygującego kryło się pod niego lokami. Chciałby poznać jakieś ziarno prawdy o KOLCu… Ale nie takim KOLCu, o jakim oni mili pisać, o takim prawdziwym KOLCu.
|
| | |
| Temat: Re: Uliczka Nie Wrz 01, 2013 12:12 am | |
| Strzepnął popiół na wiatr i przyglądał się jak rządowiec zbiera się z ziemi. Ani nawet nie próbował mu pomóc, co więcej gdyby był nieco podchmielony pewnie spróbowałby go jeszcze skopać i obrobić. Tu jednak był sam, nie miał żadnego alkoholu na dodanie sobie odwagi i stawka też zdawała się być jakaś nieproporcjonalnie mała. Wolał nie ryzykować i nie narażać niepotrzebnie skóry. Nie w takim miejscu. Już i tak był zbyt dobrze znany przez Strażników Pokoju. - Macie tutaj… świetnie zachowaną infrastrukturę. - Również pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech w odpowiedzi na grymas, który wykrzywił wargi starszego mężczyzny. Nie dało się ukryć, że KOLeC nie był najlepiej utrzymanym miejscem w Kapitolu. Ale z drugiej strony czyja to była wina? Tych słodkich pijawek, które zajęły ich miejsca. W dawnej stolicy nie było mowy o takich niedopatrzeniach w centrum miasta. - Sami kopiecie pod sobą dołki. Nawet nasza pomoc jest jakże zbędna - zadrwił i lepiej przyjrzał się niespodziewanemu rozmówcy. Nie znał jego twarzy, ale nie było to niczym zaskakującym. Nie znał bardzo wielu osób w tym kraju i specjalnie mu to nie przeszkadzało. - Nikt nie kazał niszczyć ulic. Następnych jego słów wysłuchał z większą uwagą. Pojawiło się bowiem słowo klucz. Pieniądze. Chłopak momentalnie wręcz zbystrzał, choć nie stał się z tego powodu ani o jotę milszy. Zaciągnął się głęboko, udając że rozważa propozycję Lowell'a. W głębi duszy doskonale jednak wiedział, że już siedział u niego w kieszeni. Za pieniądze mógł kupić towar. Towar mógł wymienić na coś innego i w ten sposób trwać. Może to spotkanie jednak nie było takie tragiczne. - To daleka i nieprzyjemna droga, jak wynagrodzisz moją nieocenioną pomoc? - Nie krył swego zainteresowania pieniędzmi czy też może przedmiotami, które mógł dostać za taką przysługę. Wymownie potarł o siebie kciuk i palce wskazujący ze środkowym. Kasa. Nie byłby zbyt dobrą męską prostytutką, gdyby raziły go podobne propozycje - w końcu nie takie rzeczy musiał już robić. Każdy żył jak mógł, a on nie był tu wyjątkiem. Dumę i honor już dawno utopił w butelce wódki. - Nie chcielibyśmy w końcu, żeby się tu pan zgubił. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nadal były perfekcyjnie białe, mimo tak długiego czasu spędzanego w niehigienicznych warunkach. Dobry dentysta potrafił sprawić kiedyś cuda. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Uliczka Nie Wrz 01, 2013 11:42 pm | |
| Pieniądze. Odpowiednie ułożenie spółgłosek i samogłosek, które potrafiło przetrzeć niejedną drogę,otworzyć niejedne drzwi, ale także niejedne usta. Zwyczajne dziewięć liter działało cuda. Trzy sylaby, dla których ludzie skłoni byli mordować, kochać i tracić godność. Zabawne, mógłby pomyśleć ktoś stojący zupełnie z boku. Osoba, która nie brała udziału w chorym wyścigu, w tej całej gonitwie wykreowanej przez drugiego człowieka. Bierny obserwator... Niestety taka persona nie istniała. Wszyscy, bez różnicy zostawali wciągnięci w to chore koło. Pogoń za tak bardzo zwykłym słowem - pieniądze. Mężczyzna kiedyś spotkał się ze stwierdzeniem, że pieniądze wymyślił sam Szatan, żeby skłócić ze sobą ludzi. Co prawda, Chaz nie wierzył w Boga, ani Diabła, jednak to wytłumaczenie należało do tych bardzo właściwych. Sytuacje z filmów kryminalnych, w których popełniało się morderstwa bez żadnych skrupułów i z zimną krwią dla własnego zysku, były bardzo blisko nas. Czasem, nawet może nie wiedząc czarne scenariusze ocierały się o nasze ramiona, kryły się za perfekcyjnie czystymi drzwiami sąsiadów umiejętnie tuszowane przez ludzi, którzy nie pozwalali, by cokolwiek wypłynęło. Najsmutniejszą sprawą i tak był fakt, że pieniądze, nieważne jak pozyskane - przez kradzież, czy ciężką pracę nie dawały nam niczego. Ogromne mieszkania, drogie samochody i wymyślne stroje, czy to zapewniało szczęście, dobre samopoczucie? Może w jakiejś mierze. Ale, czy mogło zapewnić dłuższe życie? Zdecydowanie nie. Czas i dla biednych, i dla bogatych był tak samo okrutny. Kolejna operacja plastyczna, czy najnowsza dieta nie zatrzymywała tykającego zegara biologicznego. Ironia? Jedyna sprawiedliwość dla biednych i bogatych. Wszyscy musieli kiedyś umrzeć i pozwolić swoim ciałom się rozłożyć... Co nie oznaczało, że pienią nadal nie były symbolem sukcesu. Ktokolwiek chwiałby temu zaprzeczyć, kłamałby. jedna z wielu zasad, która od dawien dawna się nie zmieniła. Pieniądze były symbolem sukcesu. - Nie płacę za coś, czego mogę nie dostać. - Odpowiedział obojętnym tonem i przeniósł wzrok na chłopaka. - Uprzedzę cię... Nie dostaniesz zaliczki. Jesteśmy w KOLCu. Ja nie ufam tobie, ty nie ufasz mi. Przy tej wersji pozostańmy. - Być może postawił na sobie krzyżyk i chłopak go okradnie. - Płacę dopiero po odpowiedziach, przy naszym celu trasy... panie przewodniku. - Dorzucił gorzko, po czym zerknął na brudny, walający się dookoła śnieg. Lowell czekał na pierwszy krok swojego pseudo-przewodnika. Może sam też by trafił, ale bieganie wte i z powrotem nie było na jego liście rzeczy zrobię-z-ochotą. - Dan. - Przedstawił się mu. Fałszywe imię, naprawdę? - Pracuję w Capitol's Voice i moje nazwisko na pewno nic ci nie powie. - Dorzucił mechanicznie i wcisnął przycisk na dyktafonie. Nie zapytał już, czy jego rozmówca przystaje na takie warunki. Chyba oboje dość jasno się wyrazili. - Tak więc, jak wygląda twój zwyczajny dzień w Kwartale? - Zadał pierwsze pytanie z nadzieją, że było tym naturalnym, którego od pierwszego momentu się spodziewał. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Nie Wrz 08, 2013 10:23 pm | |
| Przepraszam za zwłokę. ;-;
Bawił się tym niecierpliwie kurczącym się kawałkiem nikotyny obleczonej w papierek. Jeśli miał mieć obie ręce wolne nie mógł wyjąć następnego, co nieco go irytowało. W końcu pierwotnym celem nie była wycieczka z nieznajomym do szpitala, a właśnie wypalenie paru papierosów i znalezienie klienta. Tego ostatniego nawet posiadł, choć nie tak jak się spodziewał. Trudno było w tym momencie określić czy to lepiej czy gorzej. Na pewno inaczej, ale to każdy kretyn by zauważył. Sytuacja mogła rozwinąć się zarówno owocnie, jak i wyjątkowo paskudnie. Tyle możliwości... - Słodki jesteś, ale trafiłeś lepiej niż Ci się wydaje - rzucił z cieniem rozbawienia. - Mógłbym Ci dać w łeb i zabrać wszystko co masz. Ale widzisz, jestem praworządnym obywatelem tego miasta i zdecydowałem się, że transakcja wymienna jest bardziej opłacalna. Kolejny uśmiech rodem z reklamy salonu dentystycznego. Aż prawie zaczynał lubić tego zgorzkniałego rządowca. Prawie, prawie. Rozejrzał się bez widocznego zainteresowania i tym swoim swobodnym krokiem ruszył w stronę, z której tu przybył. Każdy plan można zmodyfikować, jeśli zmieniały się priorytety i cele poboczne. Idąc przez chwilę w ciszy obmyślał trasę, którą mógłby obrać. Przede wszystkim musiała być bezpieczna. Nie chciał stracić swojego klienta na rzecz kolejnych zwłok. Co również ważne musiała być w miarę pusta, by nie znalazł sobie nikogo innego. Trochę komplikowało to sprawę, ale nie aż tak jak by się mogło wydawać. Lav w ciągu minionych miesięcy dobrze zaznajomił się z miejscami przechadzek Strażników - w końcu musiał je omijać szerokim łukiem - i konkurencji. - Lav - odparł krótko, nie zastanawiając się nawet nad tym czy skłamać czy nie. Nigdy nie przyzwyczaił się do przedstawiania ludziom swego pełnego imienia, więc i tutaj nic nie zostało dokończone. Co mógł w końcu stracić? Oprócz zębów, dobytku i życia? Na dyktafon zerknął przelotnie. Istotnie rozumiał warunki tej wymiany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Pozostawała kwestia tego jakimi kredkami pokoloruje swoje życie. Nie zastanawiał się nad tym po co gazecie informacja o tym co dzieje się w KOLCu. W końcu i tak nie podadzą tego do wiadomości publicznej, albo przekręcą na własna korzyść. - Na pewno ciekawiej niż w Dzielnicy Rebeliantów. - skrzywił się nieznacznie, ale kontynuował - Rozpoczyna się dość późno, bo w porze kiedy większość zdążyła już wyjść do pracy albo na ulicę. Kupuję sobie coś do jedzenia na najbliższym stoisku - Miałeś na myśli, że kradniesz? Tak, to chyba dobra metafora. - i sam idę do pracy. Nie mam określonych godzin czy dni, kiedy muszę się stawić, ale by zarobić na przeżycie i tak spędzam w robocie większość dnia. Jeśli mam taką możliwość ranek poświęcam na spotkania ze znajomymi i załatwianie pilnych spraw. Wieczorem biznes się rozkręca. - Ukradkiem spoglądał w stronę Charles'a, nie miał ochoty spuścić go z oka. - Klienci wiedzą gdzie mnie znaleźć, więc raczej nie cierpię na ich brak. Trudno tu o przestrzeganie przepisów bezpieczeństwa i higieny, ale każdy robi jak może. Zresztą póki nie jest to niebezpieczne dla Strażników, nikt nie przejmuje się naszym losem. - Chodzi Ci o to, że zdążyłeś już złapać i przekazać parę chorób wenerycznych? Ciekawie powiedziane. - Każdy chowa swą dumę i honor głęboko, kiedy idzie o wyżywienie dużej rodziny. Nie mógłbym pozwolić, by moje malutkie siostrzyczki cierpiały głód. Przekupienie brutali też trochę kosztuje, ale każdy chce być bezpieczny. Ze smutkiem pokiwał głową, kiedy tak gładko oddawał się nierealnej wizji. Nieistniejące siostrzyczki mogłyby się bardzo zasmucić gdyby straciły równie nierealnego braciszka. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Uliczka Sob Wrz 21, 2013 1:34 am | |
| To będzie najdłużej prowadzony wątek ever. Przynajmniej przeżyłem cztery sprawdziany i dwie kartkówki w tym tygodniu. Teraz już będzie tylko lepiej. I przepraszam. :c
W ramach poprawnych manier, dobrego wychowania, czy ogólnie przyjętych norm społecznych Lowell powinien był poczęstować swojego rozmówcę papierosem. Wyciągnąć pudełeczko i pozwolić mu sięgnąć po tytoń owinięty w cienki papier. Oczywiście gdyby nie byli w Kwartale, a on nie musiałby płacić za kilka zdań wypowiedzianych przez jego usta oraz wskazanie drogi do szpitala… Może w przeszłości mogliby być w stanie się dogadać na inny warunkach. Kiedyś, kto wie. Może nawet kiedyś mogliby się zaprzyjaźnić. Różnice w charakterze, inne poglądy w ramach przyjaźni dało się zaakceptować. Fakt, to one zwyczaj dzieliły, a nie łączyły ludzi. Pasje, zainteresowanie, muzyka, filmy - to ramy. Ale często silne, skrajne uczucia potrafiły nas samych zaskakiwać. Nagle odkrywaliśmy, że jesteśmy zakochani w kimś, kto niedawno nienawidziliśmy. Może kiedyś byliby dobrym przyjaciółmi. Z podkreśleniem na słowo kiedyś. Aktualnie był skazany na blondyna o niemalże idealnym uśmiechu. W dodatku sprawa z tym cholernym lodem. Inne warunki raczej skłoniłyby go do działa na własną rękę. Chociaż zawsze mogło być sympatycznie. Cóż… od dawna mawiano, że nadzieja matką głupich. - Czasem warto się zastanawiać nad tym, co się mówi. - Podsumował chłodno. Zabawne, bo takie groźby nie robiły na nim wrażania. Może gdyby Lav wyjął pistolet, czy nóż. Może wtedy zareagowałby inaczej, jednak był niewzruszony. Przeprowadzali transakcje. Chaz tym razem kupował i posiadał największe prawo, żeby wymagać od sprzedawcy czegoś wartościowego. - Urocze imię. - Burknął pod nosem i włożył jedną z dłoni do kieszeni płaszcza. Zima powoli powinna była się kończyć. Luty. W Kapitolu nadal nie zapowiadało się ku wielkim zmianom. Nie tylko we władzy, ale też w pogodzie. Śnieg, czystszy i brudniejszy leżał na ulicach, temperatura kurczowo trzymała się minusa i doskonale się przy tym bawiła. Zima bez zaliczenia poślizgu z finałem na lodzie lub w śniegu, to nie zima. Zwykły dzień w KOLCu, co zabawne nie różnił się aż tak bardzo od dnia Charlesa. Powtarzalny schemat. Jedyne czym to różnił się świat za murem i wewnątrz niego, to standardy życia i część profesji. Nie każdy stylista odnalazł się w szarym, brudnym otoczeniu, gdzie ubrania mają zapewniać ciepło. Dodatkowo prawować w czymś, gdzie ich trud nie był dostrzegalny w żadnym stopniu, nie zbierali oklasków, ani westchnień zachwytu. Coin odwróciła sytuacje o sto osiemdziesiąt stopni i ukazała każdemu druga stronę medalu. Szedł niemalże ramię w ramię z Lavem. Przyglądał się swoim butom. To chyba czas na wymianę. Chyba na pewno. Chaz dziwił się, że jeszcze trzymały się w całości. Jedna z jego ulubionych ciepłych par była mocno znoszona. Wytarte, zapastowane boki, kolejna zmiana sznurówek i skórzanych wkładek… Normalny mieszkaniec Kapitolu wyrzuciłby je po pierwszym sezonie, jednak normalność to pojęcie względne. A segmentalność, to coś zupełnie innego. - Co sadzisz o 75. Igrzyska? - Zapytał oschle i po krótkiej pauzie dodał. - W końcu mieszkasz w Kapitolu od zawsze. Chcąc, czy nie chcąc na pewno Głodowe Igrzyska przewijały się przez twoje życie. Jaki stosunek masz do nich teraz? Kibicujesz któremuś z wylosowanych? Stąpał, bo bardzo cienkim lodzie. Co prawda, wylewność chłopaka na pewno miała trochę kosztować, ale jeśli poszłoby tak dalej, dobry artykuł gwarantowany. Prowokujące pytania nie zawsze się sprawdzały, jednak w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej… istniała inna droga do uzyskania tego, czego się chciało? Oby tylko Chaz nie wpadł do wody.
|
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pią Paź 04, 2013 12:04 am | |
| We are going to be legen - wait for it - DARY.
Zdawał się być nawet pogodny, choć nie szło stwierdzić czy częściej przeważały te dobre czy ponure emocje. Odrobinę oderwany od rzeczywistości snuł swoje wariackie sny o życiu, które nigdy miało już nie powrócić. Z tą właśnie specyficzną aurą rzucił pod stopy papierosa, ale nie zawracał sobie głowy, by go przydeptać. Ogarek i tak po chwili zgasł na dominującym mrozie. A nawet gdyby nie? Niech Kapitol płonie. Niech ogień pogardy i zemsty zeżre wszystko i wszystkich na swej drodze. Nikt nie będzie płakał. Nikt nie uroni nawet jednej łzy nad tym zepsutym miastem. Szkoda tylko... że to myśli aż tak nierealne. Jeden płomyk nie obróci w proch tylu warstw kłamstw i obłudy. - Nie zamknę się tylko dlatego, że ktoś może dać mi w ryj, bo ma inne poglądy. - Wzruszył lekko ramionami. Istotnie. Alvaro miał niewyparzoną gębę i rzadko umiał powstrzymać słowa, które cisnęły mu się na usta. Zwłaszcza wtedy, gdy milczenie było jedyną prawidłową odpowiedzią. Ponoć ludzie uczą się na błędach - życie pokazuje, że jednak nie wszyscy. Po wielokroć powielamy błędy przeszłości nawet jeśli bolą. Może nawet właśnie dlatego - przyzwyczajamy się do bólu jak do starego przyjaciela i z przyjemnością wyczekujemy jego powrotu. Pragniemy jego pocałunków i malinek w postaci krwiaków, które pozostawia na naszym ciele. - Urocze to raczej nie pierwsze słowo, którym można mnie określić, ale doceniam chęci - uśmiechnął się półgębkiem. Ściągnął z głowy kaptur i prawie natychmiast jego ciało tego pożałowało. Mróz w pierwszej kolejności sięgnął jego uszu. Zmierzwił nieco włosy i poprawił materiał, by cienkie palce zimy nie sięgały mu szyi. Nie miał ochoty chorować, bo i on już dobrze wiedział, że nawet zdrowy rzygał wystarczająco często. Z bolącym gardłem byłoby to znacznie bardziej nieprzyjemne. - To samo co wszędzie, tylko z kamerami i lepszym oświetleniem. Ludzie zabijają się na ulicach codziennie. Niektórzy po prostu lubią oglądać wypatroszone dziecięce zwłoki, kiedy się masturbują. - Umilkł na chwilę, słuchając chrzęstu dobywającego się spod jego stóp. Śnieg, lód, brud i ubóstwo. Wszystkie one krzyczały cichutko gdy miażdżył je z każdym krokiem. Gdybyż tak łatwo mógł zniszczyć inne swoje problemy, takie jak brak ciepłej wody, brak wódki, brak papierosów, wieczny brak kasy. - Nie mam jakiegoś "specjalnego" nastawienia do Igrzysk. To kolejne show, któremu przypisuje się wysokie mistyczne znaczenie, rolę odkupienia grzechów, czy innego gówna. A przecież to tylko dzieci zarzynające się na jakimś odludziu. Niemoralne? Być może, ale nie sądzę, żeby kogokolwiek to obchodziło. Na pewno nie tych z góry. Reszta nauczyła się z tym żyć. W KOLCu to codzienność. Mamy nasze małe wewnętrzne Igrzyska, w których wyżynamy się wzajemnie o drobiazgi. To jedna z tych paru fajnych rzeczy, która rzeczywiście się Coin udała. Parsknął cicho, ale jego mimika wyrażała jedynie ślady dawno zgaszonej irytacji. Nie emocjonowało go to. Żył z Igrzyskami od dziecka. Nie ruszały go krew, wnętrzności i niehumanitarne zachowania. Człowieka można przyzwyczaić do bardzo wielu widoków. Zwłaszcza, jeśli sugeruje się iż jest to zupełnie normalne. |
| | | Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Re: Uliczka Nie Paź 27, 2013 2:27 am | |
| Z każdym kwadransem, z każdą minutą, z każdą sekundą, a nawet setną sekundy Lowell uświadamiał sobie, że Kwartał Ochrony Ludności cywilnej nie był dobrym miejscem. Życie dawnej ludności Kapitolu zmieniło się diametralnie. Przyzwyczajeni do luksusu, tony jedzenia, wystanych imprez zostali zmuszeni do życia w zupełnie innym miejscu. Getto musiało być dla nich alternatywnym światem, osobną planetą. Szczerze… Dla Chaza też takie było. Nie należał do zwolenników przepychu i innych kolorowych strojów, jednak to wszystko zdawało się być wyjątkowo parszywe. Słuchał wszystkich odpowiedzi uważnie zupełnie zapominając o włączonym ciągle dyktafonie. Zastanowiła go jedna rzecz. Myśl ta nie należała do uroczych, czy szczególnie optymistycznych. Mogłaby rozbawić jedynie osoby z ewidentnie czarnym humorem, jednak Charlesowi ta sprawa wydawała się być śmiertelnie poważna. Ile samobójstw popełniono od czasu wzniesienia muru?W gruncie rzeczy osoba, z którą teraz rozmawiał, musiała być wyjątkowo silna. Mimo utraty przepychu, nadal tam był. Mimo zimna nadal jakoś się trzymał. Mimo głodu i ubóstwa zapewne nie stracił swojego dawnego charakteru. Mimo wszystko… żył. Ludzie z Kapitolu nie potrafili żyć pławić się w luksusie, więc tutaj powinno być im znaczniej trudniej. Brawo, Coin. Trzeba przyznać, że szanowna pani prezydent wykonała bardzo zgrabny ruch. W białych rękawiczkach przyczyniła się do śmierci wielu dziesiątek, jak nie stek ludzi. Wystarczył jeden podpis, by stworzyć getto. Cóż, Alma zabawiła się w Boga, tworząc nie tylko kolejne Głodowe Igrzyska, ale będąc siłą napędową selekcji naturalnej. Silniejszy wygra.Ciekawe jeszcze jak długo będzie miała pozowanie na takie rozrywki. To zabawne, jak w jednej chwili można zmienić mienianie o człowieku. Wcześniej Chaz nie pomyślałby, że kiedykolwiek tak się stanie, jednak, gdy spróbował zobaczyć to wszystko oczami swojego rozmówcy… Sprawa stała się dużo jaśniejsza. Jakby ktoś przeczytał mu za pierwszym razem tekst w dowolnym archaicznym języku, a następnie jego tłumaczenie na język ojczysty. Nagle oboje zwolnili, a Charles zobaczył obok siebie zniszczone okno. Ukradkiem zerknął w jego stronę. Mimo odrapanej ramy i brudnych szyb nadal dostrzegł jego odbicie. Wyglądał wyjątkowo żałośnie - znudzone spojrzenie, nieco mokry, podbrudzony płaszcz, lekko potargane włosy. I jedna rzecz do której nie chciał się przyznać, a raczej powiedzieć jej głośno. Współczuł mu. Lav także przystanął, a on chyba zrozumiał znaczenie ruchu przewodnika. W końcu dotarli na miejsce. - Dzięki. - Chaz wyjął z kieszeni kilka banknotów, dodatkowo dorzucając do tego trzy papierosy. - Trzymaj się i udanego dnia. - Odwrócił się i poszedł prosto przed siebie, prosto w drzwi budynku, który figurował we wszystkich dokumentach jako szpital. Powodzenia, Lav.Tutaj też nie było wcale lepiej, ale paskudne uczucie w lewej ręce wcale nie mało… Co gorsza wzmacniało się, a gips, to było ostatnie, czego było mu trzeba i czego, by się spodziewał. Cóż… musiał się trochę zdziwić. | Zt. Coś nam nie poszło, ale i tak dzięki za grę. Przepraszam i następnym razem będzie lepiej. <3 |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pon Paź 28, 2013 5:50 pm | |
| SYPIALNIA EWANGELINY Dziewczyna szła przez ulicę i szła, w rękach trzymając zeszyt, swój największy w świecie skarb. Przycisnęła go mocno do piersi by, jak można uznać, dodać sobie nieco otuchy. Kroki były coraz szybsze mimo, że nie kontrolowała tempa swojego marszu. Nagle o czymś pomyślała i się bardzo przestraszyła, a mianowicie, po prostu nie wiedziała, gdzie ów szpital się znajduje. Ale po chwili serce przestało walić jak oszalałe. Uznała bowiem, że na pewno spotka po drodze kogoś tak miłego, kogoś, kto wytłumaczy jej - mimo jej słabej orientacji w terenie - jak dojść do celu. ~C. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pon Paź 28, 2013 7:19 pm | |
| // czaaasoprzestrzeń. Przez ten most wszystko cholernie się popieprzyło. Nie było mnie na tamtym bankiecie. To była właściwie rzecz najważniejsza, spędzająca mi sen z powiek od ładnych kilku dni. Moja matka, słaba, krucha, zaledwie kości obleczone niezdrowo jasną skórą, zadała sobie trud przejścia kilku kroków wystarczających na przebycie trasy ze swojej sypialni do mojej klitki, żeby upewnić się, że wciąż w niej jestem. Nie musiała niczego mówić: nie spałem mimo panującej za oknami aksamitnej nocy, więc doskonale słyszałem jej cichy, posuwisty krok i nierówny, postrzępiony oddech. Chwilę stała w drzwiach, pozwalając panującej ciszy zgęstnieć, a potem odeszła i zamknęła za sobą drzwi. Uśmiechnąłem się gorzko sam do siebie, wiedząc, że nie przyszła do mnie z troski. Przestałem być jej ukochanym, malutkim syneczkiem, kiedy skończyłem trzy lata. Potem byłem już tylko nieznośnym gnojkiem, a teraz niezgorszą maszynką do robienia pieniędzy. Ale chyba nie miałem jej tego za złe, ja też nigdy nie potrafiłem jej pokochać. Kiedy dzisiejszego ranka udało mi się na chwilę zamknąć oczy, śniły mi się tylko wystrzały i gorzki, miedziany smak krwi, a gdzieś pośród tego wszystkiego Cypri, moja drobna, śliczna Cypriane, która wyciągała do mnie dłoń, a na jej policzkach łzy lśniły jak diamenty. Will, proszę szepnęła, a potem most runął, pogrążając nas oboje w lodowatych czeluściach wody. Zamurowali dziury w murze, postawili dodatkowych Strażników w każdym możliwym miejscu, i powoli zaczynałem się bać, że wyjątkowo, jeśli otworzę lodówkę, zamiast zwyczajowej pustki tam też ujrzę dwóch mundurowych. W takim wypadku, mimo narastającej ślepej furii nieskierowanej przeciwko niczemu konkretnemu, nie miałem żadnej szansy na kontakt ze światem zewnętrznym. Od kiedy nazywasz Cypriane światem zewnętrznym, hm? Wyszeptał cichy głosik w mojej głowie, ale z irytacją kazałem mu się zamknąć. Zaczynałem się dusić w czterech ścianach budynku, który zwykłem nazywać domem, więc, nie zważając na całe przeklęte ryzyko, wyszedłem na ulicę. Chłodny wiatr bez najmniejszej trudności przeniknął cienki materiał mojego płaszcza, mróz zaszczypał mnie w nieogolone od kilku dni policzki, ale było to przyjemne, orzeźwiające uczucie. Na zewnątrz panował dzień jak codzień, szare ulice szarego miasta, ołowiane chmury i posępna cisza, której nie zakłócały nawet krzyki bawiących się dzieci. W tych czasach nawet one nie miały najmniejszej ochoty na zabawę. Gnany czymś na kształt wyższego pragnienia, przyspieszyłem krok do marszowego, jednocześnie opuszczając głowę i szorując wzrokiem po znękanym, brudnym śniegu. Na chwilę przymknąłem oczy, odcinając się od tego wszystkiego. Tak było prościej. Tak było lepiej. Tak mogłem udawać, że znajduję się w raju, że ulice są wybrukowane pieprzonym złotem i że każdy krok przybliża mnie do... Nagłe uderzenie zarzuciło mnie o kilka pozbawionych gracji kroków do tyłu. No właśnie, do kogo, Parker? Po raz kolejny zironizował cichy głos. Byłeś blisko, bo to, co prawda, nie Cypriane, ale też przedstawicielka płci pięknej. Skłoniłem się lekko w wyuczonym podczas występów odruchów, przybierając na twarz pełen skruchy uśmiech- i napotkałem wzrokiem coś małego, prostokątnego, leżącego na ziemi tuż koło moich stóp. Schyliłem się i uniosłem przedmiot, zanim zdążył przemoknąć szarą, brudną wodą. -To chyba należy do pani- zwróciłem się przepraszającym tonem, nie zdejmując z twarzy uprzejmego uśmiechu. Wyciągnąłem w jej stronę otwartą dłoń z leżącym na niej, jak już zdążyłem się zorientować, zeszytem. - Przepraszam za moją nieuwagę, to czyn wręcz haniebny, nie zauważyć tak pięknej panienki jak pani.Dodałem jeszcze, nie schodząc z miłego tonu. Ostatnią rzeczą, której mi teraz było potrzeba, to lamentująca się na środku ulicy kobieta, więc miałem nadzieję, że szybko mi wybaczy. Poza tym jej twarz, a szczególnie oczy, wyglądały zadziwiająco znajomo. -Will Parker, do usług.- Rzuciłem, przestając silić się na zbytnią górnolotność i przechodząc na język codzienny, jednocześnie kiwając lekko głową. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pon Paź 28, 2013 7:41 pm | |
| Zderzenie - coś, co wydarzyło się w chwili największego zamyślenia - nastąpiło nagle i nieprzewidywanie. Ale dziewczyna zorientowała się, co się stało dopiero po jakimś czasie, czasie spędzonym na ziemi, ze wzrokiem rozpaczliwie szukającym notesu. Notesu, który był całym jej życiem, był jego świadectwem i potęgą w codziennym zmaganiu się z chorobą. Kiedy już go odnalazła, wzrokiem pełnym rozpaczy, wzrok ten zaczął zdawać się być uspokojonym. Jednakże spokój ten nie trwał zbyt długo - zauważyła, że zeszyt powoli, acz znacząco podnosi się do góry. Ale nie, to nie żadna magia, a ręka, ręka obcego mężczyzny, która uratowała jej skarb przed namoknięciem. - To chyba należy do pani - właściciel ręki odezwał się pierwszy. Ewangelinę zdziwił sam fakt, że się odezwał. .- Przepraszam za moją nieuwagę, to czyn wręcz haniebny, nie zauważyć tak pięknej panienki jak pani. Panna Stirling patrzyła mu prosto w oczy i nie śmiała się odezwać, zapewne przez szok i dezorientację. W sumie od dawna nie rozmawiała z nikim poza matką, więc taka nowa znajomość, jeżeli można to tak nazwać, była dla niej czymś nowym. A przynajmniej nowym od jakiegoś czasu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przez chwilę tkwiła spojrzeniem w jego źrenicach, kontemplując przy okazji otaczające je mięśnie tęczówek, pięknych tęczówek, powoli odzyskując język w gębie. - Dzię... dziękuję. - Ewangelina zdobyła się na nieznaczny uśmiech. Kiedy mężczyzna przedstawił się jako Will Parker, ta odpowiedziała - Ewangelina Stirling. Ale można mi mówić Ewangela bądź Ewan, nie obrażę się. - ostatnie słowa... zdziwiło ją to, że zdobyła się na tak luźną wypowiedź. Tak, luźną - bo nigdy nie potrafiła tak swobodnie konwersować z osobą dopiero co poznaną. A przynajmniej poznaną w takich okolicznościach. - Hm... do usług - znów uśmiechnęła się, lecz tym razem bardziej przyjacielsko, przyciskając zeszyt do piersi jak najmocniej się da - co rozumie pan pod tymi słowami? |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Wto Paź 29, 2013 12:13 pm | |
| Szli kolejnymi wąskimi uliczkami przesyconymi podejrzanymi zapachami. Mijali rzadkie ludzkie sylwetki i porzucone przedmioty bez wartości. Ludzie są jak robaki - umieją przetrwać nawet w warunkach beznadziejnych. Takie miejsca otulają ich jak druga skóra i uczą swoich reguł. Bystrzy studenci przeżyją, reszta zgnije. - To tu - stwierdził, ale raczej niepotrzebnie, gdy oboje stanęli przed wyróżniającym się budynkiem. Przez jego twarz przemknęło zadowolenie i szybko ukrywane zaskoczenie, gdy do pieniędzy zostały dorzucone papierosy. Zapewne zostaną wypalone jeszcze dziś, ale taki gest dobrej woli nie umknie niepostrzeżenie. Alvaro miał dobrą pamięć do twarzy Przez chwilę obserwował Chaza jak ten odchodzi, nim wyciągnął zapałki, odpalił papierosa, a resztę schował do kieszeni. Zaciągnął się głęboko na mrozie i przymknął oczy. - Ty też staruszku, ty też - wymruczał do siebie, odwrócił się na pięcie i odszedł kierując się w stronę domku. Trzeba w końcu ogarnąć ten burdel. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Wto Paź 29, 2013 7:18 pm | |
| Para oczu. To zadziwiające, że pomimo całego wyglądu człowiek uparcie zapamiętuje właśnie oczy. Oczy- zwierciadła duszy, a tak przynajmniej mówią. Oczy mogą powiedzieć nam prawdę o człowieku, wyjawiła mi kiedyś szeptem niska kobieta, która lubiła zwać się wróżbitką albo czarodziejką. Spójrz na mnie, Will. Twoje oczy mówią mi, jak bardzo jesteś nieszczęśliwym człowiekiem. Nie zapamiętałem własnej odpowiedzi. Prawdopodobnie odszedłem bez słowa, bo tak było przecież najłatwiej, nie wypowiadać ani słowa i udawać, że nic nie jest w stanie mnie zranić, że moja skóra jest jak żelazna zbroja, której nie zdoła przeciąć żaden miecz. Ale tak nie było. Jeszcze długo po tym, jak sylwetka niskiej wróżbitki zniknęła gdzieś w szarym tłumie pospolitych twarzy, trzymałem oczy zamknięte, licząc, że to pomoże mi zachować smutek dla siebie. A więc para oczu. Szare, z nieco ciemniejszą obwódką, śmiejące się i niezbadane, o ciepłym, łagodnym spojrzeniu. Oczy Diany. Błękitne, otoczone długimi rzęsami, inteligentne, pełne wrodzonego powabu, częste skryte za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych. Ashe. Niebieskie, niemalże turkusowe, okrągłe i ufne, więc Cynthia. Wiecznie przestraszone, rozbiegane, z czerwonymi obwódkami spowodowanymi długim płaczem, matka. Intensywnie niebieskie, z kilkoma szarymi plamkami blisko źrenicy, w kształcie migdałów, spojrzenie mądre, pytające, zagubione, którego zwykłem szukać w tłumie nawet, kiedy nie mogłem go spotkać. Spojrzenie gorące jak ogień i lodowate jak mróz w najchłodniejszy dzień zimy. Spojrzenie, które zawierało morze, gwiazdy i niebo. Cypriane. I wreszcie kolejna para, barwa oscylująca między nasycyonym błękitem a żywą zielenią wiosennych traw, trochę przestraszone, trochę niepewne. W towarzystwie pociągłej, porcelanowej twarzyczki wyglądały na wyjątkowo znajome. -Ewangelina Stirling. Ale można mi mówić Ewangela bądź Ewan, nie obrażę się. Dlaczego miałem wrażenie, że gdzieś kiedyś słyszałem to imię, że gdzieś kiedyś ściskałem tą dłoń? Fantazjujesz, Parker. Kwartał był przecież pełen takich kruchych, jasnych twarz ściągniętych zimą i pełnych nadziei, która nigdy nie miała nadejść. Nie w tym miejscu, nie tu, gdzie siedem piekieł łączyło swoje podwoje, tworząc miejsca mroczniejsze i ciemniejsze od wszystkich innych, miejsca, w których w powietrzu unosiło się więcej cierpienia niż tlenu. -Ewan.- Skwitowałem jedynie, dając sobie spokój z przemyśleniami, przynajmniej na jakiś czas.- Ładnie. I nie ma najmniejszej potrzeby, żebyś zwracała się do mnie ,,pan''. Jestem Will, albo William, jeśli sobie życzysz. To nie jest dobre miejsce na tytułowanie kogokolwiek. -Hm... do usług. Co rozumie pan pod tymi słowami? Rzuciłem szybkie spojrzenie na zeszyt, ten sam, który minutę temu podniosłem z ziemi, a który teraz był niemalże miażdżony w gorączkowym uchwycie dziewczyny, którą miałem nazywać Ewan. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko. -Co tylko sobie życzysz. Błędy należy naprawiać, więc mogę się zabawić w prywatnego dżina albo złotą rybkę i spełnić Twoje życznie.- Rzuciłem luźno, a następnie skinąłem lekko głową na ściskany przez dziewczynę zeszyt.- To Twój pamiętnik? Zapytałem jeszcze, bardziej automatycznie niż z jakiejkolwiek wścibskości. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Sro Paź 30, 2013 3:51 pm | |
| Nowo poznany zaglądał w jej oczy. Świdrował wzrokiem spojrzenie dziewczyny. Ewangelinie wydało się, że kłóci się w myślach, a nawet z własnymi myślami, jednak panna Striling nie wiedziała - a nie ukrywała, że była ciekawa - co się kryje w głowie Williama. Mogła się założyć, że ma to związek z jej osobą. Ale w jaki sposób da się myśleć o nowej znajomej tak intensywnie? Ewangelina nie miała pojęcia i podejmowała wszelakie próby zgadnięcia, co on o niej sądzi. Co sądzi o przed sekundowym spotkaniu oraz nowej znajomości? A może wyglądam jakoś dziwnie? - pomyślała. Ale uznała, że znajomość ta, od ile się rozkręci, będzie dobra. Dobra dla jej stanu psychicznego, bo jak można ograniczać swoje znajomości do osoby rodzicielki? Tak czy owak, mężczyzna wciąż jej się przyglądał. Po jakimś czasie Ewangelina poczęła robić to samo, by zniechęcić go. Już miała się zapytać, o co chodzi, aż tu nagle towarzysz podjął temat. - Co tylko sobie życzysz. Błędy należy naprawiać, więc mogę się zabawić w prywatnego dżina albo złotą rybkę i spełnić Twoje życzenie. Czy on mnie.. podrywa? Cóż, dziewczyna dowiedziała się od matki, że jeszcze nigdy nie miała partnera, więc nie rozumiała, co potencjalnie mu się w niej spodobało. Ale może się mylić, bo można przyjąć jako fakt to, że miał inne intencje. - To Twój pamiętnik? Teraz już wszystko za wiele... Czy powinna opowiedzieć o tym zeszycie? Ale zaraz! On nie pytał się o szczegóły. To było pytanie. Zwyczajne pytanie. Pytanie, które nie miały wścibskiego wydźwięku. - Hm... tak... tak, to mój pamiętnik, można to tak nazwać. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Czw Paź 31, 2013 7:48 pm | |
| -Hm... tak... tak, to mój pamiętnik, można to tak nazwać. Ja też miałem kiedyś pamiętnik, uświadomiłem sobie z pełnym nostalgii znużeniem. Był skórzany, brązowy, własnoręcznie wyryłem na okładce swoje inicjały. Nie dziwcie mi się, byłem przecież tylko dzieciakiem, i marzyłem o napisaniu książki albo chociaż o jakiś porywających przygodach, które mógłbym gdzieś opisać. Pierwsze zapiski były nierówne, pełne atramentowych plam i niezbyt różniące się od siebie. Potem dorastałem; moje pismo stało się bardziej wyraziste, na niektórych kartkach zaplątały się rysunki Cynthii, stare, poplamione zdjęcia o wytartych do bólu rogach, zabawne notatki Diany albo Ashe, kilka drobnych rysunków, jakiś szczególnie ważny sprawdzian albo notatka. Kiedy zaczęła się wojna, przemyciłem go ze sobą do Kwartału, kryjąc go przed natrętnym wzrokiem. Chciałem zachować w swoim życiu chociaż namiastkę cholernej prywatności. Kilka dnich po przeprowadzce do KOLCA zalałem jego brzegi woskiem, chroniąc zeszyt przed nieproszonymi czytelnikami, ale też pozostawiając sobie otwartą drogę do wspomnień, których nie chciałem nie mogłem się pozbyć. Postanowiłem jednak oszczędzić dziewczynie smutnych kulisów smutnego życia, i zamiast tego uśmiechnęłem się automatycznie, chociaż wcale nie czułem się rozbawiony. Mróz delikatnie szczypał mnie w policzki, z wytężeniem podtrzymujące grymas, który groził rychłym rozbiciem na sto kawałków i wsiąknięciem w śnieg. Ale wciąż walczyłem. Chciałem być miły. Chciałem być uprzejmy. Chociaż raz w życiu chciałem być dobry, więc tkwiłem przed nowopoznaną dziewczyną jak pierwszy lepszy dureń z uroczo wymuszonym uśmiechem na twarzy, próbując odbić się od dna wspomnień, bo zaczynało mi już brakować powietrza. -Dobrze, że ktoś jeszcze pisze pamiętniki.- Odparłem po krótkiej chwili od jej odpowiedzi, i, zanim zdążyłem to przemyśleć, dodałem.- Może ktoś je kiedyś przeczyta, dowie się o Kwartale i dopilnuje, żeby nic takiego nie powtórzyło się w przyszłości. Głupiec, warknął głos w mojej głowie, a ja ugryzłem się język, chociaż nie w porę. Poglądy polityczne były ostatnią rzeczą, o jakiej miałem ochotę rozmawiać na ulicach, i to w biały dzień. A potem, zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, wypaliłem: -Wybacz szczerość, ale wydaje mi się, że mieliśmy już okazję się poznać. Mam rację?- Zapytałem na koniec ostrożnym głosem, a w myśli mignęło mi jakieś imię, David, chociaż nijak nie mogłem dopasować go i jego znaczenia względem tej dziewczyny. |
| | | Wiek : 16 lat Zawód : Poszukiwana uciekinierka... o ile to jest zawód Przy sobie : zeszyt, długopis, telefon, paczka papierosów, nóż ceramiczny, apteczka, latarka z wytrzymałą baterią, zapalniczka Znaki szczególne : Problemy z pamięcią Obrażenia : siniaki po biciu w więzieniu
| Temat: Re: Uliczka Pią Lis 01, 2013 8:56 am | |
| Chłopak uśmiechnął się do dziewczyny. Ta z kolei odwzajemniła go, przywołując na swoje usta najszczerszy - na jakim, zapewne, było ją w tej chwili stać - uśmiech. Ewangelina czuła się dobrze. A nawet bardzo dobrze. Ucieszyła się, że nowo poznany jest dla niej tak miły. I to w sumie bez żadnego powodu. Potrzebowała ciepła i otrzymała je, mimo, że jedynie w takiej formie. Jego miłe usposobienie sprawiło, że dziewczyna zapomniała na chwilę o problemach. O chorobie. Swojej chorobie. O tym, że jutro już zapewne nie będzie pamiętała o tym przemiłym spotkaniu, ciekawym, miniaturowym wręcz epizodzie w jej życiu, kruchym życiu. Właściwie przez ostatni okres - ale nie potrafiła określić, jak długi był to okres - wciąż myślała o zeszycie i swoim problemie z tym związanym. A teraz miała okazję o tym zapomnieć, odciąć się choć na chwilę od tego przykrego faktu. -Dobrze, że ktoś jeszcze pisze pamiętniki. Może ktoś je kiedyś przeczyta, dowie się o Kwartale i dopilnuje, żeby nic takiego nie powtórzyło się w przyszłości. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? - dziewczyna biła się ze swoimi myślami. I teraz świadomość choroby powróciła. Wróciła niczym bumerang, tworząc przy okazji blizny na jej psychice. Zachciało jej się płakać, ale nie zrobiła tego. Teraz, zamiast tego, zastanawiała się, jak by nowo poznany zareagował na wieść o tym, co ją gnębi. Gnębi zawsze od przebudzenia, kiedy to czyta notatkę w zeszycie i uświadamia sobie, że ma problem. Już miała podjąć ów wątek, kiedy Will znów się odezwał. Uff... - pomyślała. Skarciła się w duchu za to, że myślała w ogóle o tym, by powierzyć ów swój sekret osobie dopiero co poznanej. -Wybacz szczerość, ale wydaje mi się, że mieliśmy już okazję się poznać. Mam rację? Dziewczyna osłupiała. O co mu chodzi? - po chwili jednak w jej głowie pojawiła się nowa idea. może na prawdę się znamy, tylko że ja o tym... nie pamiętam? Tak czy owak... jak wrócę do domu, to przekartkuję uważnie cały zeszyt. - Nie sądzę... to znaczy... nie wiem... Teraz nie wytrzymała. Rozpłakała się jak dziecko. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka Pią Lis 01, 2013 6:04 pm | |
| Kiedy tylko skończyłem mówić, coś zakorzenionego głęboko w mojej podświadomości zaczęło rozpaczliwie dzwonić na alarm. Powód? Twarz Ewangeliny, albo Ewan, jak mi się przedstawiła, zmieniła wyraz tak nagle i nieoczekiwanie, że mimowolnie uniosłem jedną brew w znaku zapytania. Cisza między nami zgęstniała nagle, ciążąc nieznośnie jak nadchodząca burzowa chmura. Nie wiedziałem, co tak nagle się zmieniło, dlaczego z luźnej pogawędki, która niemalże zdołała poprawić mój parszywy humor, rozmowa ewoluowała do formy pełnej nieznośnego napięcia ciszy. Natarczywie przypatrywałem się zarumienionej z zimna twarzy dziewczyny, szukając odpowiedzi na niewerbalne pytanie, i wtedy w mojej głowie zakiełkowała niebezpiecznie realistyczna wizja. Zaledwie lekkie rozszerzenie źrenic, delikatne drgnięcie kącika ust- i już wiedziałem, że coś spieprzyłem, doprowadzając Ewangelinę do niechybnego płaczu. Brawo, panie Parker, gratulacje dla Ciebie i Twojego cholernego taktu. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, może zapytać albo przestrzec, ale zanim zdążyłem wydobyć z gardła chociażby jedną głoskę, usłyszałem: -Nie sądzę... to znaczy... nie wiem... A potem po twarzy brunetki dwoma czystymi strumykami popłynęły perliste łzy. Na początku drgnąłem lekko, przestraszony, błyskawicznie analizując poprzednie słowa, jednak nie znalazłem w nich absolutnie niczego podejrzanego. Myśl, pieprzony durniu, przecież nie mogłaby płakać bez powodu, jeszcze przed chwilą widziałeś jej uśmiech. Nasunęły mi się tylko dwa wnioski: albo istotnie mieliśmy okazję kiedyś się poznać, a ja wyrządziłem dziewczynie jakąś krzywdę, czego osobiście nie pamiętałem, ale mogłem być przecież pijany albo półprzytomny, albo to nie ja byłem powodem jej łez. W takim razie kto? Nadal niepewny tego, co powinienem zrobić, żeby jej nie wystraszyć, rozejrzałem się z niepokojem w poszukiwaniu Strażników, ale takowych nie było. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem zaryzykować. Postąpiłem o krok i delikatnie położyłem dłoń na wstrząsanym szlochem ramieniu dziewczyny. -Ewan? Ewan, wszystko w porządku? Jeśli powiedziałem coś, co Cię uraziło, to przepraszam. Chyba nie nadaję się na złotą rybkę.- Powiedziałem ostrożnym, kojącym głosem. I nie kłamałem, a przynajmniej nie tym razem. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłem, były łzy tej dziewczyny. Chyba nie potrafisz być dobrym człowiekiem, Parker. I chyba powinienen był odpuścić sobie nawet próby. |
| | |
| Temat: Re: Uliczka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|