IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Uliczka

 

 Uliczka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
AutorWiadomość
the odds
Nightlock
Nightlock
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Uliczka Empty
PisanieTemat: Uliczka   Uliczka EmptyPią Lip 19, 2013 9:34 pm



Całkowicie zwyczajna, ciemna, asfaltowa, z obu stron otoczona wysokimi ścianami. O popękanej nawierzchni, przepełnionych śmietnikach i ścielącym się na ziemi szkle z rozbitych szyb. Po zmroku lepiej tu na siebie uważać.
Powrót do góry Go down
the odds
Nightlock
Nightlock
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyPią Lip 19, 2013 10:18 pm

Kiedy Cypriane oraz Will znaleźli się w uliczce, do której wtargnęły postaci, jedna z nich skinęła w ich kierunku. Był to stosunkowo młody chłopak z jaskrawozielnoymi odrostami, uśmiechnął się jedynie i w tym samym momencie dziewczyna i chłopak stojący obok niego wycelowali w tę dwójkę niczym innym jak karabinami, które mieli do tej pory przerzucone przez ramię.
-Pod ścianę - polecił krótko i dwójka dzieciaków, pchając Willa oraz Cypriane lufami karabinów w piersi, przygwoździli ich do muru. Zielonowłosy zacmokał z dezaprobatą - Para gołąbków pod murem się piździ i PUF - zamknął wszystkie palce dłoni prócz wskazującego i środkowego celując nimi w Kapitolczyka, a potem w Rebeliantkę naśladując odgłos wystrzału, a potem na chwilę zamarł - Niech mnie diabli! Ja cię skądś kojarzę! - zaśmiał się i nagle spoważniał - Dobra, koniec zabawy, przeszukaj ich.
Czwarty, najmłodszy z całej czwórki podszedł do wciąż trzymanych bezpośrednio na lufie chłopaka i dziewczyny szybko i sprawnie penetrując ich kieszenie (oczywiście wzięliście pod uwagę to, że jeżeli sprawialibyście opór, moglibyście w jakimś stopniu ucierpieć?). W końcu, gwiżdżąc z uznaniem, rzucił swojemu szefowi spluwę, scyzoryk, identyfikator Willa oraz dowód tożsamości Cypriane.
-Rebeliantka i tegoroczna mentorka. Prowadzimy owieczki na rzeź? Will... Parker, znam, ale rzygam i... - spojrzawszy na dotychczasowy arsenał chłopaka, uśmiechnął się, dał znak dłonią i jego kompani na chwilę się cofnęli, aby dać trochę swobody więźniom - Bawimy się w strzelanie do kaczek czy współpracujemy?



Will - na ten moment straciłeś scyzoryk oraz pistolet, ale nie bój się, jestem mordercą ale nie złodziejem, odzyskasz je.
Cypriane - nie marudź złotko, a wyjdziesz z tego cało.



Czwórka pozdrawia
Powrót do góry Go down
the pariah
Will Parker
Will Parker
https://panem.forumpl.net/t2021-will-parker?highlight=will+parker
Zawód : magik, złodziej

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyPią Lip 19, 2013 10:56 pm

Kimkolwiek jesteś, tajemnicza Czwórko, made my day! xD Szczególnie to,,Will... Parker, znam, ale rzygam'', chociaż cały post jest na swój sposób przerażająco cudowny. Pozdrawiam mimo to!

Kiedy pomimo gryzącego pyłu i wszechobecnych szaleńczo fruwających w powietrzu odłamków udało nam się przedostać do wskazanej uliczki, odzyskałem odrobinę nadziei i w duchu błagałem, żeby czteroosobowy oddział okazał się przyjaźnie nastawiony. Nie, nie bałem się o siebie. Nie znałem tego uczucia; sam dla siebie znaczyłem na tyle mało, że byłem gotów się poświęcić. Zresztą, co gorszego mogłoby mnie spotkać? Mieszkałem w KOLCu, byłem samotny, Diany i Cynthii nie mogli mi już zabrać.
Ale Cypriane tak.
Zamarłem na krótką chwilę, zupełnie porażony tą myślą, co pokryło się z nadejściem chłopaka, tego samego, który wtedy machał do nas i pokazywał drogę ucieczki. Na nasz widok jego twarz rozjaśnił uśmiech, a kiedy już gotowałem się, by go odwzajemnić i wyrzucić z siebie słowa podziękowania, w naszą stronę wycelowano dwa karabiny. Głośno przełknąłem ślinę, krztusząc się, jednocześnie zaskoczony i przerażony. Z deszczu pod rynnę, panie Parker, przyjmij moje cholerne gratulacje.
-Pod ścianę- polecił chłopak o zielonych odrostach, a dwójka zbliżonych mu wiekiem współpracowników przyparła nas do muru lufami karabinów. Rozpaczliwie starałem się dojrzeć Cypri, chociaż kątem oka i upewnić się, że wszystko z nią w jako-takim porządku i że nie robią jej krzywdy.
-Para gołąbków pod murem się piździ i PUF. Niech mnie diabli! Ja cię skądś kojarzę! Dobra, koniec zabawy, przeszukaj ich.
Wciąż buzująca mi w żyłach adrenalina sprawiła, że złość pochodząca z sytuacji i mojej bezsilności nieomal rozerwała mnie na strzępy, wspomagana jeszcze odgłosami wystrzałów wydawanymi przez chłopaka i jego współtowarzysza, który właśnie zaczął przeszukiwać kieszenie mojego płaszcza. Brnąc w swoją głupotę, zarzuciłem głową i splunąłem mu pod nogi z najwyższą możliwą dawką obrzydzenia- była to jedna z nielicznych rzeczy, która mogła nie narazić mnie na natychmiastowy odstrzał, ale jednocześnie pokazać im, że nie zamierzam się tak łatwo poddać. Mięśnie miałem napięte jak postronki, gotowe do bójki, ale mogłem tylko bezsilnie obserwować, jak dzieciak pozbawia mnie pistoletu, a potem też scyzoryka, na koniec dodając też indentyfikator. Później zabrał się za okradanie Cypriane, na szczęście poprzestał przy dowodzie tożsamości, co dla dziewczyny żyjącej w dzielnicy rebeliantów i tak znaczyło wiele. Być może zbyt wiele.
-Rebeliantka i tegoroczna mentorka. Prowadzimy owieczki na rzeź? Will... Parker, znam, ale rzygam i...
W tym momencie kłębiąca się we mnie wściekłość osiągnęła niemal punkt kulminacyjny i tylko pulsujący ból i krew płynąca z ponownie otwartej rany na łuku brwiowym zdołała ją odrobinę ochłodzić.
Na dany znak dwójka z karabinami cofnęła się nieco, dając nam odrobinę upragnionej swobody. Kątem okiem zerkałem na Cypriane, która wydawała się być w mniej więcej takim szoku, w jakim byłem i ja.
-Bawimy się w strzelanie do kaczek czy współpracujemy?
Uznałem, że ten pieprzony gnojek z uśmiechem sadysty wreszcie daje mi szansę na dojście do głosu, więc zamierzałem ją wykorzystać do cna. Odchrząknąłem lekko i gniewnym ruchem otarłem spływającą mi już po policzku krew.
-Zależy, kogo uznasz za kaczki- warknąłem, zbyt rozedrgany, żeby zapanować nad swoimi emocjami. Chociaż może to i lepiej, miałem okazję, żeby przejąć gniew chłopaka na siebie, zanim skierowałby go na niewinną Cypri.- Ale skoro już siedzimy w temacie, to możemy współpracować. Ty i ja. Pod warunkiem, że pozwolisz Cypriane odejść. Interesy z KOLCa powinny pozostać w KOLCu i wśród jego mieszkańców. Daj jej iść, a później możemy uznać, że jestem do Twojej dyspozycji.
Być może igrałem z ogniem. Być może narażałem się na niebezpieczeństwo. Być może szybko miał nadejść koniec. Ale być może miałem szansę ocalić nas oboje, albo chociaż Cypriane, i zamierzałem z niej skorzystać.

Laura również!
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Lip 20, 2013 1:08 pm

A ja się tak nie cieszę. :c

Kiedy tylko wkraczamy w wąską i ciemną uliczkę Kwartału, od razu dopada mnie uczucie, że coś jest zdecydowanie nie w porządku. Nie dobiegają nas stąd żadne dźwięki, a ściany budynków po prawej oraz po lewej stronie są wysokie i sprawiają wariackie wrażenie takich, które lada moment zaczną napierać na nas z obu stron. Jedynie ledwo widoczna plama światła widniejąca na samym końcu uliczki świadczy o tym, że istnieje z niej jakieś wyjście, lecz nawet gdybyśmy pobiegli w tamtą stronę, drogę zagrodziliby nam ci, którzy nas tu przywiedli. A, jak orientuję się z każdą upływającą sekundą, podejrzana czwórka nie sprawia wrażenia zbyt przyjaźnie nastawionej. Mimo to przywódca grupy, chłopak z zielonymi odrostami, uśmiecha się szeroko na nasz widok, co momentalnie sprawia, że po skórze przebiega mi dreszcz. Instynktownie przesuwam się bliżej Willa, choć odnoszę wrażenie, że nadciągający falami strach odbierze mi zaraz jakąkolwiek możliwość ruchu. Rozszerzonymi z przerażenia oczami obserwuję naszego wybawcę, jednak kątem oka dostrzegam coś, co skutecznie odbiera mi resztki błąkającej się gdzieś nadziei, że obecna tutaj czwórka ma wobec nas pokojowe zamiary.
Stojący obok chłopaka z odrostami wspólnicy mierzą w nas karabinami, a gdy z jego ust pada odpowiednie polecenie, natychmiast zostajemy przyciśnięci do chłodnej ściany budynku za pomocą luf. Sztywnieję ze strachu, skacząc przerażonym wzrokiem od jednej twarzy do drugiej i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wpadłam w jedno z najgorszych możliwych bagien.
- Para gołąbków pod murem się piździ i PUF - drwi chłopak z odrostami. - Niech mnie diabli! Ja cię skądś kojarzę! Dobra, koniec zabawy, przeszukaj ich.
Z lękiem śledzę, jak należący do gangu dzieciak podchodzi najpierw do Willa i zaczyna ograbiać go ze wszystkiego, co znajduje w kieszeniach chłopaka. Przez moją i tak przerażoną już twarz przemyka wyraz niepokoju, gdy wśród łupów dostrzegam pistolet, co świadczy o tym, że kiedy rozmawiałam z Willem przy murze, ten nie był jednak nieuzbrojony. Następnie dzieciak podchodzi do mnie i zaczyna przeszukiwać moje kieszenie, lecz nie znajduje w nich nic, oprócz dowodu tożsamości - jedynego dokumentu, który mógłby ułatwić mi wydostanie się z KOLCa.
- Rebeliantka i tegoroczna mentorka. Prowadzimy owieczki na rzeź? - pyta chłopak z odrostami, uśmiechając się paskudnie. - Will... Parker, znam, ale rzygam i... Bawimy się w strzelanie do kaczek czy współpracujemy?
Zdecydowanie nie podoba mi się to, co mówi chłopak. Zdążyłam dojść już do wniosku, że należy on zapewne do grupy grasujących po KOLCu Kapitolińczyków, którzy trudnią się i grabieżą, i szantażem, choć jestem przekonana, że robią też o wiele gorsze rzeczy.
- Zależy, kogo uznasz za kaczki - dobiega mnie pełen gniewu głos Willa. Posyłam mu zaniepokojone spojrzenie, śmiertelnie się obawiając, że jeszcze chwila, a nasi oprawcy skorzystają ze zdobytej broni. - Ale skoro już siedzimy w temacie, to możemy współpracować. Ty i ja. Pod warunkiem, że pozwolisz Cypriane odejść. Interesy z KOLCa powinny pozostać w KOLCu i wśród jego mieszkańców. Daj jej iść, a później możemy uznać, że jestem do Twojej dyspozycji.
Co teraz czuję? Nie potrafię znaleźć słów. Pomimo paraliżującego mnie strachu jestem pełna podziwu dla odwagi Willa, ale jednocześnie perspektywa opuszczenia tego miejsca bez niego wywołuje w mojej głowie jeden wielki sprzeciw. Kierowana impulsem, nierozważnie robię krok do przodu, słysząc dziki galop swojego serca i świszczący cicho ze strachu oddech.
- Pomyślcie - odzywam się, starając się brzmieć pewniej, choć uzmysławiam sobie, że raczej kiepsko mi to wychodzi. - Cokolwiek chcecie z nami zrobić, nie musicie załatwiać tego właśnie tym sposobem. Jestem więcej warta od Willa. Coś znaczę dla Coin. Czy nie lepiej zażądać za mnie okupu u Strażników Pokoju? Wystarczy, że oddacie mi dowód tożsamości, a będą pewni, że to naprawdę ja.
Kieruję w stronę chłopaka z odrostami niemal błagalny wzrok, modląc się, by moja propozycja była dla niego korzystniejsza niż ta, którą złożył Will. Po chwili z pewną obawą odwracam w jego stronę głowę, rzucając mu pełne bólu spojrzenie.
- Może i wyglądam, jakbym była z porcelany, ale nie jestem głupia. Nie zostawię cię tutaj.
To mówiąc, przenoszę z powrotem wzrok na chłopaka z odrostami, w napięciu oczekując jego odpowiedzi.
Powrót do góry Go down
the odds
Nightlock
Nightlock
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Lip 20, 2013 3:35 pm

Chłopak z odrostami przyglądał się ze znudzeniem dwójce schwytanych przez jego szajkę osób ze znużeniem oraz ukrytym gdzieś wewnątrz rozbawieniem. Westchnął przewracając między palcami lufę pistoletu. O wiele lepiej dla nich byłoby, zdecydowanie, gdyby nie prawili własnych teorii, ale jeśli dalej zamierzają stawać opór...
-Ej, Facet - urwał patrząc na Willa, jakby tamten był wariatem - Gówno mnie to obchodzi: zasady, środki. Ważny jest cel. Tu - podszedł do chłopaka i wcisnął mu w rękę kartę - dowiesz się, jaki i zrozum, to nic osobistego, ale... - znowu dał znak i chłopak, który trzymał na muszce Cypriane, chwycił ją za ramię i pchnął w kierunku wylotu uliczki, wówczas szef lub ewentualnie pan z odrostami wycelował w dziewczynę z pistoletu i strzelił.
Mogła poczuć jak jej noga eksploduje bólem, a jej plecy nieoczekiwanie mają bliskie spotkanie z brukiem.
-Pieprzcie się ile chcecie - rzucił identyfikator, uśmiechnął się obleśnie i pchnął scyzoryk, identyfikator oraz broń chłopaka w przeciwnym kierunku do Willa - Dowód dostanie, kiedy zrobisz to, o co Cię poprosiłem i radzę Ci, żebyś nie próbował wyprowadzać jej z KOLCa, taka drobna rada - cała grupa zaczęła się powoli wycofywać, kiedy chłopak z odrostami krzyknął do nich - Trzymajcie się i dobrze bawcie!
Chwilę potem już ich nie było.

Will - otrzymałeś swą upragnioną broń, pamiętaj - cokolwiek się stanie, jesteś bohaterem. I oczekuj prywatnej wiadomości, niebawem pojawi się na Twej skrzynce.
Cypriane - przez następne cztery dni rzeczywiste nie możesz chodzić o własnych siłach, ale radziłbym mimo wszystko zaczerpnąć pomocy lekarskiej. Ot tak, na wszelki wypadek. Kto wie, może Nightlock ześle na ciebie zakażenie lub coś równie dokuczliwego?


Powodzenia w życiu doczesnym i pośmiertnym życzy Numer Cztery.
Pozdrawiam.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Lip 20, 2013 4:58 pm

Violator.

Podsumowując: Rory leżała w śpiączce w jednym z pokoi Violatora i nawet Jackowi nie udało się wpaść na pomysł, jak można byłoby ją obudzić lub ewentualnie pomóc, a Evelyn... Evelyn się nie odzywała, pewnie była zła i nabuzowana, bo Crow nie powiedziała jej o Bookerze. Chciała przecież to zrobić, wszystko jej wyjaśnić, ale spotkali Pana z serem aka Freda i niestety, ale potem wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. Znaleźli się w Violatorze, gdzie leżał jakiś zakrwawiony chłopak, a potem zjawili się Strażnicy. Ledwo udało im się wybrnąć spod ciężkiej ręki prawa. Od tamtej pory nic się nie układało, od momentu Dożynek. Było jej ciężko na sercu z tym, że Theo znajduje się w niebezpieczeństwie i prawdopodobnie nie wróci. Był miłym, kochanym chłopakiem, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy, że on jest zbyt dobry, zbyt taki, jaka ona chciałaby być i wiedziała, że nie zrobi nikomu krzywdy. Nie wróci. Tak bardzo chciałaby go teraz zobaczyć, uściskać go i powiedzieć mu, że przecież będzie dobrze, żeby się nie martwił. Ucałowałaby go w oba policzki i pomachała radośnie, tak jak miała w zwyczaju nawet wówczas, kiedy było jej przykro, nie okazywała tego. Może dlatego, że nie chciała, aby inni mieli powód do smucenia się lub popadania w różnego rodzaju depresje. Przecież świat jest piękny, ale trzeba być Lucy, żeby dostrzec barwy oraz jakąś nadzieję kryjącą się pod zasypanymi śniegiem ulicami.

Tym razem opatuliła się szczelnie płaszczem, gdy wracała z Violatora. Przemknęła żwawo pomiędzy stoiskami na targu i ruszyła w stronę znajdującego się blisko muru mieszkania. Dostała od pracownicy Fransa trochę jedzenia, która stwierdziła, że koniecznie musi to wszystko zjeść, jeśli chce nabrać na wadze. Ale Crow wciąż nie była pewna, czy chce tak szybko przytyć, czy tak szybko chciałaby spotkać pierwszego mężczyznę, któremu musiałaby sprawić przyjemność, w jakimkolwiek rozumieniu. Dlatego skosztowała tylko trochę, a resztę ukryła na czas, kiedy skończy ćwiczenia i postanowiła zanieść je ojcu. Dlatego owinęła pieczeń w folię, którą skradła z baru i uznała, że jeśli dostarczy ją szybciej, może jeszcze nie ostygnie. Dlatego zrobiła to, czego z reguły nie odważa się uczynić nawet w krytycznych sytuacjach - szła skrótami, czyli pokrętnymi i wąskimi, a przede wszystkim ciemnymi uliczkami. Wiedziała, co i kto kryje się w cieniu, wiele razy spotykała ludzi, którzy albo się zaćpali, albo zostawali przez kogoś zamordowani, a ona niosła jedzenie. Dużo jedzenia. Była łatwym celem, bo i to silne ani szybkie nie jest, po prostu drobne i bezbronne. Dlatego gnała przed siebie nie zwracając uwagi na buty, które ślizgały się po zamarzniętym śniegu i nawet wtedy, kiedy zobaczyła jakiś ludzi, nie przystanęła.

Idź, udawaj, że wszystko jest w porządku, idź dalej. Ale oni ją minęli i nawet na moment się nie odwrócili. Nie wiedziała, ilu ich było, czterech? Trzech? Pięciu? Poprawiła tylko kosmyk niesfornego włosa wpadającego jej bez przerwy do oka i skręciła w kolejną uliczkę nieco zwalniając, już bardziej uspokojona.

Nagle się zatrzymała widząc czyjąś niewyraźną postać na tle betonowej ściany. Wiedziała, kto tam stoi i zapewne, gdyby okoliczności były inne, uśmiechnęłaby się szeroko, jak zwykle i ruszyła, aby go przywitać. W tym wypadku jednak nie potrafiła ruszyć się z miejsca, wydusić z siebie ani słowa, kiedy na śniegu leżała dziewczyna, a wokół niej, niczym krwista poświata, szerzyła się plama posoki. Pieczeń wypadła jej z rąk i pobiegła w kierunku Willa. W jego kierunku.

Co się dzieje? Dlaczego...?
-Will! - krzyknęła i wpadła na niego z impetem odbijając się od jego pleców. Chwilę potem leżała na śniegu i wpatrywała się w chłopaka z szeroko otwartymi oczami - O nie, nie, nie, przepraszam! Szłam, po prostu i Cię zobaczyłam, zobaczyłam krew i Ciebie i... co tu się stało?
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Lip 20, 2013 5:40 pm

BożecotymizrobiłaśCzwórko.

Obserwuję uważanie twarz chłopaka z zielonymi odrostami, usiłując doszukać się w niej jakichkolwiek wskazówek, które mogłyby świadczyć o odpowiedzi. Jego mina wyraża jednak niewiele więcej niż absolutne znudzenie, co tylko podsyca mój niepokój. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałam uczucie, że wszystko wisi na włosku, a każde słowo, gest czy mimika twarzy mają olbrzymie znaczenie. Zapewne czułam coś takiego jeszcze podczas rebelii, lecz teraz odnoszę wrażenie, że uczucie to jest silniejsze i jednocześnie bardziej napełniające strachem.
O kogo się boisz? O siebie czy o Willa?
Prawda jest taka, że któraś część mnie ma głęboko gdzieś, co się ze mną stanie, a martwi się jedynie chłopaka. Inna jednak uparcie twierdzi, że mam kłopoty, których nazwanie "bardzo poważnymi" byłoby zdecydowanym niedomówieniem. Kiedy pomimo grozy tej chwili próbuję rozważyć obie strony, w jakiś sposób odnoszę niezachwiane wrażenie, że bezpieczeństwo Willa jest teraz głównym priorytetem. Nawet, jeśli miałabym za nie zapłacić najwyższą cenę.
- Ej, Facet - odzywa się nagle chłopak z zielonymi odrostami, jednak nie kieruje swych słów do mnie, lecz do Willa. - Gówno mnie to obchodzi: zasady, środki. Ważny jest cel. Tu dowiesz się, jaki i zrozum, to nic osobistego, ale...
Przywódca gangu przerywa na chwilę, po czym daje jakiś znak chłopakowi, który cały czas celuje we mnie karabinem. W jednej chwili w mojej głowie zapala się ostrzegawcze, czerwone światełko, że cokolwiek się zaraz wydarzy, nie skończy się zbyt dobrze. Moje serce przyspiesza nagle, jakby również przeczuwając zbliżające się nieubłaganie szybko niebezpieczeństwo, a ja sama zaczynam czuć się jak zwierzę zapędzone przez drapieżnika w pułapkę. Absolutne przerażenie odejmuje mi mowę, gdy chłopak z karabinem popycha mnie w stronę wylotu uliczki. Cofam się chwiejnie, drżąc na całym ciele, a nagle powietrze rozbrzmiewa wystrzałem, choć nie z karabinu, po którym jedyne, co zdaje się rejestrować mój umysł, to wściekły ból w nodze. Której? W tym momencie to naprawdę przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Moment później moje plecy zderzają się z twardym brukiem, a upadku nie łagodzi nawet śnieg. Mimo to wolałabym lądować na chodniku setki, jeżeli nie tysiące razy, niż doświadczać bólu, który zdaje się kompletnie mnie obezwładniać. Z ust wyrywa mi się krzyk, lecz słyszę go, jakbym była pod wodą, co z jakiegoś szalonego powodu prawie mnie rozbawia.
Tak, Cypri, twoja sytuacja jest naprawdę zabawna.
Z daleka dobiegają mnie jeszcze czyjeś głosy, może nawet krzyki, ale stopniowo przestaję już odróżniać je od normalnej rozmowy. W ostatnich przebłyskach świadomości, w której lodowaty śnieg chłodzi mi kark, podczas gdy noga rwie szalonym bólem, niespodziewanie zaczyna martwić mnie fakt, że Noah i Johanna będą pewnie wściekli, jeśli dowiedzą się, co tutaj robiłam i co się stało.
Oraz kogo poznałam.
Powrót do góry Go down
the pariah
Will Parker
Will Parker
https://panem.forumpl.net/t2021-will-parker?highlight=will+parker
Zawód : magik, złodziej

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Lip 20, 2013 6:37 pm

-Pomyślcie. Cokolwiek chcecie z nami zrobić, nie musicie załatwiać tego właśnie tym sposobem. Jestem więcej warta od Willa. Coś znaczę dla Coin. Czy nie lepiej zażądać za mnie okupu u Strażników Pokoju? Wystarczy, że oddacie mi dowód tożsamości, a będą pewni, że to naprawdę ja.
Te słowa, wypowiedziane znanym mi melodyjnym głosem Cypriane sprawiły, że gwałtownie odwróciłem się w jej stronę, przestając już nawet zwracać uwagę na otaczającą nas grupą. Ona również odwróciła głowę w moim kierunku, posyłając mi przesiąknięte bólem spojrzenie.
-Może i wyglądam, jakbym była z porcelany, ale nie jestem głupia. Nie zostawię cię tutaj.
Otworzyłem usta, pragnąc w jakikolwiek sposób zanegować to, co powiedziała, albo przekazać jej, że ja się tym zajmę, gdyż wina leżała głównie po mojej stronie i to ja powinienem ponieść konsekwencje, nie ona. Głos zabrał jednak chłopak o zielonych odrostach, nie pozwalając mi na nic, oprócz biernej wściekłości i strachu o życie dziewczyny, który pulsował bólem i drążył mi wnętrzności.
-Ej, Facet. Gówno mnie to obchodzi: zasady, środki. Ważny jest cel. Tu- dodał szef cholernej bandy, postępując krok wprzód i wpychając mi do rąk małą kartę o dość ostrych brzegach. Zacisnąłem na niej dłoń i posłałem mu nienawistne spojrzenie.-Dowiesz się, jaki i zrozum, to nic osobistego, ale...
W tym momencie moje złe przeczucie osiągnęło zenit. Jeden z dzieciaków popchnął Cypriane w stronę wyjścia z uliczki, a ja natychmiast postąpiłem krok do przodu, wyciągając w jej kierunku rękę, ale było za późno. Huk wystrzału bezlitośnie przeszył mroźne powietrze i zawibrował mi w uszach, pokrywając się z krzykiem Cypriane, jej upadkiem i plamą krwi przesiąkającej z jej nogi na śnieg.
-Pieprzcie się ile chcecie. Dowód dostanie, kiedy zrobisz to, o co Cię poprosiłem i radzę Ci, żebyś nie próbował wyprowadzać jej z KOLCa, taka drobna rada. Trzymajcie się i dobrze bawcie!
Nie zwróciłem uwagi na to, że rzucił moim dobytkiem w drugą stronę uliczki, nie przejąłem się nawet tym, że odeszli, nie otrzymawszy żadnej kary. Liczyła się tylko ona, drobna, filigranowa sylwetka leżąca na śniegu i powiększająca się z każdą chwilą czerwona kałuża. Serce biło mi szybko, rozpaczliwie, ból i przerażenie zatkały mi gardło i wbiły nogę w posadzkę. Matko, Cypriane, co oni Ci zrobili?! Na oślep wepchnąłem kartę do kieszeni, a zaraz po tym poczułem silne uderzenie w plecy.
-Will! O nie, nie, nie, przepraszam! Szłam, po prostu i Cię zobaczyłam, zobaczyłam krew i Ciebie i... co tu się stało?
Odwróciłem się na pięcie, kontury traciły ostrość, ale mimo tego zdołałem rozpoznać kolorową szopę włosów, która mogła należeć tylko do jednej znanej mi w KOLCu osoby.
-Lucy, cholera, Lucy, musisz mi pomóc- rzuciłem tylko, łapiąc ją za przegrub i pomagając wstać, najdelikatniej, jak potrafiłem, a potem pociągnąłem ją za sobą w kierunku Cypri, która najwyraźniej zdążyła już stracić przytomność. Nachyliłem się nad nią, w duchu błagając, żebym zdołał usłyszeć bicie serca- i słyszałem. Więc wciąż jakoś się trzymała.
-Cypri, tak strasznie Cię przepraszam, jeszcze tylko chwilę, wytrzymaj jeszcze tylko jedną chwilę- mruczałem błagalnie pod nosem, zabierając się za ostrożne oględziny jej nogi. Rana postrzałowa wciąż obficie krwawiła. Bez namysłu zdarłem szalik i przywiązałem go mocno, tworząc pewien rodzaj opaski uciskowej. Serce waliło mi o żebra jak szalone, jak ptak, który za wszelką cenę chciał wyrwać się z klatki. Nienawiść do chłopaka i jego bandy przepełniła mnie od stóp do czubka głowy.
-Wiesz, gdzie możemy ją zabrać? Jest rebeliantką, zabrali jej dowód, ale potrzebuje pomocy tu, w Kwartale- wyrzuciłem pospiesznie w stronę mojej towarzyszki, nawet nie starając ukryć się pobrzmiewających w moim głosie rozpaczy i błagania.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyNie Lip 21, 2013 8:40 pm

Przez moment czuła, jak czyjeś dłonie pomagają jej wstać. Podniosła się i nawet nie starała otrzepać płaszcza ze śniegu, od razu podbiegła do rannej dziewczyny. Odruch, którego nikt jej nigdy nie nauczył, ba, oprócz subtelnego stylu bycia oraz szacunku do samej siebie - tylko to jej pozostało. I nadzieja, ta głęboka niczym rów mariański nadzieja we wszystko, co się jej powie. Być może wynika to z zaufania, którym darzyła ojca i tego, że nigdy jej nie skłamał ani zdradził. Zawsze miała to, na co naszła ją tylko ochota, zawsze i nikt nigdy jej nie skrzywdził. Zatem urosła w przekonaniu, że każdy nowy dzień przynosi coś nowego. W KOLCu, owszem, zawsze pojawiało się jakieś wyzwanie, którego czasami trzeba było się podjąć, a innym razem nie - ale Crow jak to Crow, zawsze chętna do pomocy oraz posługi innym. I tego nauczył ją Kwartał, swego rodzaju wstrzemięźliwości oraz skromności, ale przede wszystkim obudził w niej wrażliwość, która przez cały ten czas w niej drzemała, ale nie raczyła się ujawnić. Od tamtej pory robi wszystko, aby to nie jej było dobrze, a ojcu, Evelyn, Willowi, Cassowi lub Rory. Kochała ich wszystkich i jako jedynie z wciąż żyjących w tym ponurym miejscu osób cieszyła się z cudzego szczęścia. O ile zwykłą egzystencję mogła nazwać codzienne ucieczki, kradzieże i... Jeśli nic im się nie działo - było dobrze.

Tylko czy taki żywot można było nazwać szczęściem? Albo chociaż jego namiastką. To tylko karykatura tego, o nie, parodia wcześniejszego bytu w dystryktach. KOLeC był uosobieniem wszystkiego, co złe. Mordów, kanibalizmu, narkomanii oraz wielu innych objawów przemocy. Tutaj wszystko rządziło się własnymi prawami i choć Strażnicy sprawiali takie wrażenie, jakby wszystkiego pilnowali, na wiele rzeczy przymykali oko. Wszechobecny strach, czy kolejny dzień nie okaże się być ostatni, strach nie tylko o siebie, ale także o bliskich. Lucy od momentu rozpoczęcia Igrzysk nie mogła spokojnie zasnąć, myślała  o Theo, o Bookerze. Było jej szkoda chłopaka, choć prawie go nie znała. Czasami nawet była...

Była zła, wściekła, irytowała ją jej własna niemoc. Tak bardzo chciałaby, wierzyła naiwnie w to, że gdyby porozmawiała z Coin, wszystko ułożyłoby się, a potem...
Ale potem budziła się, coraz częściej, z tego snu i świat przestawał być tak kolorowy oraz piękny. Z każdym dniem zdarzało się tak coraz to więcej razy, kiedy uświadamiała sama sobie, jak bardzo się myli i że tak naprawdę jest wielką ignorantką ufając we własny uśmiech, we własne dobro, w samą siebie. I tak nic nie poradzi, jest tylko jednym promykiem, który nie rozświetli całego ciemnego korytarza, a rzuci jedynie cieniutki cień na podłogę. To jednak wszystko, na co ją stać. Coraz częściej płacze. Nie dla siebie, dla nich. ale to samolubne. Nie pomyślała, że lepiej byłoby dla nich, gdyby zginęli. dla wszystkich. Czasami chciała, żeby wszystko wróciło do starej Kapitolskiej normy.

Nie chciała być już brudem.

-W porządku... co...? - zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele tego...
Spojrzała na Cypriane i zmarszczyła brwi. Zemdlała? Nie żyła? Kto wie? Chciała jej pomóc, ale przez tą jedną chwilę nie wiedziała, jak. Była rebeliantką, to jasne, ale przecież nie mogła zaprowadzić jej do domu, to za daleko i...
Lucy to tylko Kapitolka. Co mogła zrobić?
Poza tym Frans będzie wściekły, zły... wyrzuci ją.
Ale Will to jej przyjaciel, w domu i tak nie pomogłaby dziewczynie.
A Frans... Frans miał kontakty.
-Możemy ją zaprowadzić do Violatora - powiedziała w końcu spoglądając na chłopaka z lekkim wahaniem. Ale chyba oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają wiele czasu do namysłu. Oboje, w większym stopniu oczywiście Will, podnieśli Cypriane i ruszyli przez ukochane zaspy w śniegu w kierunku nadziei.


Violator.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Lip 30, 2013 7:07 pm

Nie znosił zimy.
Szczerze i ze wszystkich sił psychicznych, które jeszcze nie zostały wyczerpane po trzydziestoletnim życiu, pełnym kluczenia, wycofywania się, zdobywania i przybierania najróżniejszych masek. Dziwne, że dalej mógł szczycić się zdrowym i bystrym umysłem, bez żadnych początków schizofrenii. Pewnie zawdzięczał to swoim idealnym genom; w końcu i ojciec i matka wiedli życie nieskalane rozterką. Właśnie, ciekawe jak żyją jego protoplaści, o ile jeszcze zaszczycali swoją obecnością tę planetę. Nie miał znaku życia od rodziny od ponad dwóch lat i zdziwił się mocno tym, że akurat dzisiaj przypomniał sobie o kochającym tatusiu, słodkiej mamie i irytującej siostrzyczce.
Śnieg robił z niego sentymentalnego idiotę, zdecydowanie. Nie poddał się jednak tej tendencji zniżkowej, nie zasiadł w wygodnym fotelu w swoim ciepłym mieszkaniu, patrząc na cyfrowy płomień ognia na wielkim ekranie. Nie znosił marnotrawienia czasu, a wzdychanie za przeszłymi latami z ciężką pracą, palącym słońcem i zapachem prochu do takiej nieaktywności się zaliczała.
Wolał działać, aktywnie wybiegać na wprost wymaganiom, jednak nie w ciemno, nie po bohatersku. Czasami trzeba było się wycofać i schować, czasami trzeba było nawet zawrócić o kilka kroków w błoto, żeby wyjść obronną ręką z niespokojnych czasów. O zaprzedaniu własnych ideałów nie wspominając.
Dobrze, że takowych nie posiadał. Tak jak i problemów przy bramie głównej; nawet w ocieplanej termicznej kurtce ze specjalnego materiału Strażnicy rozpoznali w nim kogoś swojego; całkiem niedawno przecież nosił taki sam mundur, przebywał na tym samym posterunku i brudził sobie rękawice tą samą krwią, którą teraz oni przelewali przy każdej ucieczce z tego błogosławionego miejsca ochrony najsłabszych. Ilość ironii w nazwie kwartału zawsze go wzruszała i poprawiała humor.
Wyglądał więc dość groteskowo; dobrze i ciepło ubrany, postawny, zdrowy mężczyzna, w okularach przeciwsłonecznych na nosie, z szerokim uśmiechem na wąskich ustach, przechodzący pomiędzy ruinami. Ostatnio w KOLCu był przed trzema miesiącami, niewiele się zmieniło, oprócz liczby ludności w oficjalnych statystykach, które miał przyjemność opracowywać.
Właśnie statystyka go tutaj sprowadziła, ostatnia cyfra na chwiejącej się pokaźnej liczbie. Cecilia Wright, jego stara i oddana informatorka umierała i musiał odebrać od niej ostatni list. Bez problemu znalazł jej zniszczone mieszkanie - bez połowy sufitu - i nawet zdążył pocałować ją w czoło, zanim wyjął z jej odmrożonej ręki ciemną kopertę, którą schował w kieszeni. Nie było to nic wartościowego, stary szyfr z czasów młodości w Czwórce, który odczyta zapewne dopiero w ciepłym apartamencie.
Zszedł po schodach zapadającego się budynku sprawnie, mijając jakieś szare postacie w łachmanach, z resztą kolorowych włosów na odsłoniętych przed zimnym wiatrem głowach, po czym skręcił w boczną uliczkę, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze dzisiaj popracować nad planami gospodarczymi dla Siódemki. I nad listą osób, z którymi będzie musiał pomówić na jutrzejszym bankiecie.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Lip 30, 2013 7:58 pm


    Teoretycznie Violator, w rzeczywistości - mieszkanie. I wybaczcie zmianę narracji, pierwsza osoba okazała się klapą.

Kolejny dzień, który wyglądał identycznie jak poprzedni. Co do detalu. Nawet to, co z pozoru było inne, wydawało się podobne.
Minęła zakręt, zagłębiając się w losową uliczkę. Nazwa niby nieznana, ale otoczenie - już tak. Sypiące się, ceglane ściany, kiedyś zachwycające świetnością, teraz niszczejące. Przerażające, jak niewiele czasu potrzeba, żeby zamienić coś pięknego w kompletną ruinę.
Owinęła się szczelniej kurtką, zduszając w myślach przekleństwo. Owiewało ją to samo co zawsze, lodowate powietrze, przesycone zapachem klęski i śmierci. Nie wiedziała, co właściwie wyciągnęło ją z względnie ciepłego mieszkania, do którego wróciła zaledwie kilka godzin wcześniej, starając się wyrzucić z głowy wydarzenia z Violatora i nie zastanawiać się, jak czuje się Mathias. Bo mimo tego, co powiedziała mu, kiedy siedzieli na podłodze w jego pokoju, nie miała pojęcia, jaki cud mógłby sprawić, by odzyskał wzrok. A coś - najprawdopodobniej gryzące wyrzuty sumienia, które nawiedzały ją, odkąd zostawiła go postrzelonego nad brzegiem Moon River - nie pozwalały jej przejść obok jego nieszczęścia obojętnie.
Mniej więcej w połowie długości uliczki, złapała lekką zadyszkę. Jej kondycja nadal pozostawiała wiele do życzenia, co zakrawało na ironię, biorąc pod uwagę, ile razy w ciągu ostatnich dni musiała uciekać przed Strażnikami Pokoju. Naprawdę powinna coś z tym zrobić, ale w Kwartale droga między 'powinnam', a 'chcę' zdawała się dwukrotnie dłuższa niż normalnie. Ciężkie od zamordowanych perspektyw powietrze i brak podstawowych środków do życia potrafiły skutecznie zniechęcić do jakichkolwiek działań. Po kilku tygodniach człowiek przestawiał się z trybu 'życie' na tryb 'istnienie' i zaczynał skupiać się tylko i wyłącznie na przetrwaniu kolejnego dnia. Kolejnej godziny. Kolejnych kilku minut. Nawet czas płynął tu inaczej.
Przystanęła w miejscu, chowając się za wysokim śmietnikiem i opierając plecami o chłodny mur. Jej oddech zamieniał się w parę, która kłębami unosiła się do góry, zlewając się z zasnutym chmurami niebem. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnęła paczkę papierosów, zawierającą ostatnią, nieco już sfatygowaną sztukę, i zapalniczkę. Na widok pustego opakowania uśmiechnęła się lekko, kiedy przed oczami stanęła jej pewna upstrzona piegami twarz. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, krótki jak mrugnięcie powieką, i mogłoby być zauważone tylko przez wyjątkowo uważnego obserwatora. Przywołała się do porządku niemal natychmiast, potrząsając lekko głową i wyrzucając bezużyteczny już teraz karton do kontenera. Zapalniczka pstryknęła, wylądowała z powrotem w kieszeni, a do unoszącej się pary dołączyła wąska strużka dymu.
Nie minęło dużo czasu - płuca jeszcze nie zdążyły odpocząć po szybkim marszu - kiedy usłyszała zbliżające się w jej stronę kroki. Cofnęła się do tyłu, chowając się dokładniej w cieniu budynku i automatycznie zwiększając czujność. Typowy odruch dla kogoś, kto mieszkał w Kwartale wystarczająco długo.
Właściwie, nie miała powodów, by się ukrywać. Wciąż co prawda nie załatwiła sobie nowych dokumentów, a jej dowód tożsamości pewnie nadal leżał w śniegu gdzieś na lewym brzegu rzeki w Dzielnicy Rebeliantów, ale odkąd zgodziła się na współpracę ze Strażnikami, a w jej przedramieniu tkwił lokalizator, raczej nietrudno byłoby ustalić, że naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Nic nie mogła jednak poradzić, że po ostatnich wydarzeniach, nabrała dodatkowej ostrożności.
Kiedy przybysz znalazł się kilka metrów od jej kryjówki, praktycznie wstrzymała oddech. Pozwoliła sobie na wypuszczenie powietrza dopiero, gdy zza śmietnika wyłoniła się jego sylwetka, a twarz, od samego początku znajoma, dopasowała się w jej świadomości do konkretnego nazwiska. Nie spodziewała się ujrzeć go tutaj, ale wystarczył jeden rzut oka na jego ubranie, by stało się jasne, że przebywał w Kwartale tylko tymczasowo.
- Proszę, proszę - odezwała się cicho, ale w spokojnej uliczce jej głos i tak zabrzmiał prawie jak krzyk. Oparła się wygodniej o ścianę, dając mężczyźnie chwilę na otrząśnięcie się z początkowego zaskoczenia, o ile w ogóle takowe się pojawiło. Możliwe, że od początku zdawał sobie sprawę z jej obecności. - Zdawało mi się, że kiedy widzieliśmy się ostatnio, stałeś po nieco innej stronie barykady, ale wygląda na to, że zdążyłeś się ustawić w odpowiednią stronę, zanim zawiał wiatr, hm?
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Lip 30, 2013 8:48 pm

Wyjątkowo łatwo przyzwyczaił się do istnienia KOLCa; podczas wędrówek po mieście ani razu nie stanął zdziwiony przed murem na ulicy, przez którą normalnie kiedyś przechodził; nie zdarzyło mu się też przypadkowo zadzwonić do kogoś, kto pozostał w gettcie. A znaleźli się tam prawie wszyscy jego dawni współpracownicy, nie tak obrotni, nie tak bystrzy, nie tak odważni...albo po prostu pełni honoru i dumy.
Najbardziej bezużytecznych przymiotów ducha w dzisiejszych czasach, brzmiących tak samo zabawnie jak Ochrona Cywilów. Nie współczuł jednak ani osobom bliskim byłemu prezydentowi ani zwykłym kapitalończykom, pozbawionym nagle ukochanych farb do włosów, drogich drinków, apartamentów wielkości połowy miasteczek w Dystryktach i wolności. Wyjątkowo zgadzał się z prezydent Coin, że to plugastwo należało zamknąć, odgrodzić i zniszczyć.
Pamiętał, że gdy przybył do Kapitolu poczuł się odrzucony tym całym zbytkiem, błyskotkami, szkłem, cekinem, brokatem i odrzucającym światłem, odbijającym się od tych wszystkich powierzchni. Nie był biednym dzieckiem, wychowanym w jakiejś zabitej dechami rybackiej wiosce, nigdy nie musiał sam cerować sobie spodni, mógł patrzeć na kolejne fabryki, wznoszone w Dwójce, ale i tak przeżył szok. Estetyczny raczej, niż kulturowy. Cieszył się, że w pierwszym tygodniu mieszkania w stolicy odebrano mu broń (niezbędne pieczątki, testy, licencje i inne bzdury), bo inaczej pewnie wyszedłby na ulicę i zaczął strzelać do przypadkowych przechodniów.
Zaaklimatyzował się jednak szybko; z równą łatwością przyszło mu nawiązywanie przyjaźni i znajomości z osobami, które ochraniał, z ludźmi z rządu, z Strażnikami Pokoju...wszystko oczywiście wyliczone, opłacalne i bezpieczne. Oczywiście zdarzały mu się niesnaski i osoby, których najchętniej by się pozbył, ale...
Nic dziwnego, że myślał o tym akurat teraz - przemierzając obecne miejsce mieszkania większości takich przypadków, strąconych z piedestału do piekieł. Na każdym kroku mógł spotkać wycieńczonego znajomego, nie zdziwił się więc, gdy w połowie uliczki usłyszał lekko zachrypnięty z zimna głos.
Należący do kupki nieszczęścia w szarych ubraniach, wręcz wtapiającej się w obdrapaną ścianę. Gdyby nie wielkie oczy w tej chudej twarzy. Oczy, które - nie tak dawno temu! - miały prześwietlać, sprawdzać i badać. Głównie życiorysy, ale z tego co wiedział, ostatnio także posiadaczka tego wzroku powróciła do branży. W innym tego słowa znaczeniu.
Przystanął od razu, odwracając się w jej stronę. - Nie ma stron barykady, Ashe, są tylko ludzie, którzy pragną dobra wszystkich obywateli Panem - powiedział lekko; słowa naiwnego fanatyka brzmiałyby w ustach każdego innego człowieka sztucznie i przerażająco, ale nie u Josepha, u którego było słychać prawdziwe spokojne i wyważone oddanie, pełne racjonalnej wiary w działania prezydentów. Szkoda, że nie mógł dostać za to braw.
Na pewno nie od tej zabiedzonej dziewczyny - już kobiety? - z którą przyszło mu mijać się na korytarzach i którą pięknie wykorzystał do wyjścia z Rebelii bez szwanku. Przyglądał się jej bardzo uważnie, z troską widoczną w oczach. Szczerą. W końcu to on mógł tutaj marznąć i cierpieć. - Ale Ty chyba nie chciałaś dobra prezydent Coin, skoro widzę Cię tutaj - stwierdził z lekkim uśmiechem. Proste rozumowanie, pracowała dla Snowa, znalazła się w KOLCu. On nie mógł przecież wiedzieć o jej pomocy dla Rebeliantów. Której sam udzielił. Ach, rozkoszny teatr cieni.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Lip 30, 2013 11:24 pm

Nie ma stron barykady, Ashe, są tylko ludzie, którzy pragną dobra wszystkich obywateli Panem.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Ulubiony slogan prezydent Coin kiedyś robił na niej większe wrażenie. Bo owszem, chociaż trudno było w to uwierzyć, była chwila - niezbyt długa, trwająca zaledwie kilka rozbryźnięć fal Moon River o betonowe nabrzeże - w której myślała, że rebelia coś zmieni. Ukróci zepsucie, panoszące się po stolicy jak zaraza, zakończy raz na zawsze szopkę, jaką były Głodowe Igrzyska, umożliwi mieszkańcom dystryktów dojście do głosu. Zadziwiające, jak bardzo pozwoliła wtedy przebić się na powierzchnię dziecięcej naiwności.
- Prawda - powiedziała w końcu, wypranym z emocji głosem, ani na moment nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Zaciągnęła się dymem z ostatniego papierosa od Noah. Gdzieś na krawędzi świadomości pojawiło się pytanie, czy zjawi się jutro na umówionym spotkaniu, czy może zdążył już zapomnieć o złożonej pod wpływem chwili obietnicy. Skazańcom chyba mówi się takie rzeczy. - Ci sami ludzie roszczą sobie też prawo do decydowania, kto jest obywatelem, a kto nie. - Zmrużyła oczy, przyglądając się uważniej mężczyźnie i zauważając więcej szczegółów, niż za pierwszym razem. Okulary przeciwsłoneczne, z którymi się nie rozstawał. Ubranie, które automatycznie zdradzało pochodzenie i sprawiało, że każdy ostrożniejszy mieszkaniec Kwartału stawał się podejrzliwy. Ona sama nie znała go za dobrze. Widywała go czasami w Pałacu Sprawiedliwości, jeszcze przed wojną. Wiedziała, że kiedyś sprawował funkcję Strażnika Pokoju, oraz że później został przeniesiony na jakieś stanowisko w rządzie, ale nigdy nie zadała sobie trudu, żeby prześwietlić go dokładniej. Nie czuła takiej potrzeby. Wtedy jeszcze wydawało jej się, że była nietykalna. - Chciałam, nie chciałam... Albo chciałam niewystarczająco przekonująco. Zapewne ktoś wie na ten temat więcej niż ja. Może ty? - odezwała się, wzruszając ramionami i siląc się na obojętny ton. Nie wysuwała żadnych oskarżeń, nic z tych rzeczy. Szczerze mówiąc, od rana szukała kogoś, na kim mogłaby wyładować targające nią od wczoraj emocje. Joseph był przypadkowym elementem, który pojawił się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie.
Skuliła się lekko. Ręce, pozbawione rękawiczek, zdążyły porządnie zmarznąć i przybrać kolor ceglanego muru. Rzuciła niedopałek na ziemię, wgniatając go w śnieg podeszwą buta. - Aresztujesz mnie za to? - zapytała, unosząc nieznacznie brew i wkładając dłonie do kieszeni kurtki. - W Kwartale jest tak czysto i porządnie, że ktoś mógłby pomyśleć, że zaśmiecam środowisko. - Zakołysała się lekko na stopach, mając nadzieję nieco się w ten sposób rozgrzać. W głowie kształtowały jej się pytania, które aż prosiły się o zadanie, niepodważalnie świadcząc o tym, że gdzieś tam jeszcze tkwiła w niej dziennikarska natura. Nigdy nie czuła się najlepiej, będąc w jakimkolwiek odcięciu od informacji, a te, którymi karmili ich w gettcie, były tak przesiąknięte kłamstwem i propagandą, że nie nadawały się nawet na materiał do dowcipów. Był to oczywiście zabieg celowy - społeczeństwo zniechęcone i ogłupione przejawia mniejsze chęci do buntu. Do czasu, rzecz jasna. - A ty? Czym się teraz zajmujesz? Wymyślasz atrakcje dla biednych trybuciątek czy znalazłeś sobie coś bardziej wyszukanego? - zapytała po chwili, bardzo okrężną drogą zmierzając do tematu, który tak właściwie ją interesował.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 12:27 pm

- Nie bądź małostkowa, też jesteście obywatelami. Wymagającymi ochrony, przez Wasze...nietrafne wybory - odparł z lekkim rozbawieniem, unosząc jasne brwi za ciemnymi okularami; kiedyś naprawdę wyglądał groteskowo i ludzie przyglądali mu się ze zdziwieniem, ale teraz wręcz przyrosły mu do twarzy i nikt nie zadawał pytań. Na które i tak nie odpowiadał, zdradzanie się ze swoimi słabościami nie było w jego typie. Chociaż czasem działało, na jakąś wrażliwą kobietę, chcącą potwornie poznać tajemnicę jego oczu i duszy. Zabawne.
Ashe daleko było do jakiegokolwiek roztkliwienia i bycia niewinną dziewczynką; nawet za jej czasów świetności uważał ją za osobę szczególnie niebezpieczną. Był więc wobec niej bardzo miły; zajęła też wysokie miejsce na jego liście osób do odstrzału, kiedy zaczęła się Rebelia. Wyszło prosto i czysto, chirurgiczne cięcie, potem kilka zasmuconych podszeptów, że Cradlewood nie nadaję się na zaufaną osobę i zamiast znosić niebezpieczeństwo jej prześwietlającego wzroku w siedzibie Coin mógł teraz minąć ją w KOLCu. Nawet bez słowa.
Może powinien tak zrobić, nie rzucając jej nawet papierosa ani pogardliwego spojrzenia, ale żył dalej tylko dzięki temu, że rozmawiał. Z każdym, ze sklepikarzem, z doradcą do spraw komunikacji, z pielęgniarką w szpitalu, z jakimś małym dzieckiem... wszyscy mogli mu się kiedyś przydać. Wydawał się więc cudownym altruistą, czego nie dementował, zatrzymując się przy obdartej Ashe na miłą pogawędkę. Względnie miłą. Dalej musiał mieć się na baczności, oczy dziewczyny nie były przesłonięte błoną zrezygnowania i depresji - jak większości osób w KOLCu - wręcz przeciwnie, wyglądały na jeszcze bardziej przebiegłe niż wtedy, kiedy chodziła wyprostowana po ulicach Kapitolu.
- Niestety, nie mam informacji na Twój temat, Ashe, tyle się wtedy działo - westchnął tylko z szczerym ubolewaniem - kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo - Wielu moich dobrych przyjaciół znalazło się teraz w gettcie...cóż, ubolewam nad tym - dodał w lekkim zamyśleniu, poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie. W zimie promienie słońca były gorsze niż w lecie; śnieg potęgował jasność, wszędzie odbicia i poświata słońca. Cierpiał wtedy często na migreny. Sięgnął więc do kieszeni kurtki, wyjmując słoiczek z lekami przeciwbólowymi i połknął dwie tabletki, powracając wzrokiem do Ashe i papierosa, znikającego w brudnym śniegu.
Zaśmiał się tylko lekko na jej słowa, cicho, ale i tak rozbrzmiewało to w pustej uliczce zwielokrotnionym echem, radosnym i groteskowym w tym klimacie. - Nie aresztuję, mam przecież serce. Wyglądasz tragicznie - powiedział z autentycznym smutkiem. Szczerze; wiedział, że w areszcie na pewno byłoby jej cieplej, miałaby kontakt z innymi zbrodniarzami, dostęp do informacji...zdecydowanie w takiej chwili w miarę ogrzana cela była pewnie dla Ashe czymś przyjemnym. A przecież nie o to mu chodziło. Najlepiej byłoby, gdyby Cradlewood zamarzła w KOLCu; nie chciał, żeby kiedyś w przyszłości dowiedziała się kto jest twórcą jej obecnego przeznaczenia. Uśmiechał się więc do niej dalej spokojnie. - Ach, trybuciątka są w tym roku wyjątkowo pacyfistyczne, ubolewam nad tym. Chociaż może nas pojutrze czymś zaskoczą - odparł trochę nie na temat, mówiąc prawdę. Nie mógł doczekać się Igrzysk, uwielbiał to widowisko i cieszył się na nową rozrywkę, starając się uniknąć podszeptów, że wydano na to zbyt dużo pieniędzy. - A zajmuję się...pracuje dla Coin. Między innymi dbam o Twój dobrobyt tutaj - dodał prawie mimochodem, nie kłamiąc; planował przecież dostawy (skąpe) jedzenia do KOLCa, starając się je jak najbardziej ograniczać. Co chyba się udawało, nie spotkał tutaj nikogo z nadwagą, cudownie. Dbał też o ich zdrowie. Od razu uśmiechnął się szerzej, same dobre uczynki.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 3:02 pm

Gra. Całe życie jest cholerną grą aktorską, rolą do odegrania. Człowiek rodzi się za kulisami marnego teatru, przez kilka pierwszych lat uczy się - albo i nie - zawodu, po czym musi wyjść na scenę. I grać. Szkopuł tkwi w tym, że żaden z artystów nie posiada scenariusza. Scenarzysta, razem z reżyserem, zamknęli go szczelnie w osobnym pokoju i nie pozwalają zaglądać tam nikomu. Nie oznacza to oczywiście, że pozostawili swoich podopiecznych samym sobie, o nie. Od czasu do czasu przypominają sobie o odstawianej sztuce i mieszają, zamieniając aktorów rolami, odbierając im kwestie, albo pozbywając się ich całkowicie. A największy błąd popełnia ten, któremu się wydaje, że jest w stanie napisać swoją partię sam.
Co nie zmienia faktu, że Joseph Salinger był niezwykle dobrym aktorem. Zresztą, żeby to stwierdzić, nie trzeba było rozmowy - wystarczyło to, że mimo zawirowań w hierarchii teatru, wciąż utrzymał się na wysokiej pozycji, nawet jeśli reszta jego dawnych współpracowników musiała zadowolić się rolami epizodycznymi.
Słysząc jego uwagę, dziewczyna roześmiała się cicho. Śmiech ten był nieco zachrypnięty i jakby przygaszony, ale z całą pewnością szczery. Hasła, które wygłaszane przez zwolenników Nowego Kapitolu były najzwyczajniej w świecie śmieszne, z jego ust brzmiały prawie wiarygodnie. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda getto, pewnie dałby się nawet przekonać.
- O tak, czuję się wyjątkowo chroniona - powiedziała, krzyżując ręce na klatce piersiowej i przestępując z nogi na nogę. Chyba powinna niedługo się stąd ruszyć i sprawdzić, jak wygląda sytuacja w Violatorze, ale po atrakcjach dnia wczorajszego, powrót do tego przybytku nie napawał jej zbytnim entuzjazmem. Zresztą samo słowo entuzjazm, wypowiedziane na terenie Kwartału, wydawało się nie na miejscu. Ale czy miała coś lepszego do roboty? Jej grafik raczej nie był specjalnie napięty.
Przekrzywiła lekko głowę, przypatrując się mężczyźnie z umiarkowanym zainteresowaniem. Bawiła ją ta rozmowa, chociaż z drugiej strony nieco irytował fakt, że nie potrafiła go rozgryźć. Należał do tego rodzaju ludzi, co do których nigdy nie można było być pewnym, czy faktycznie mówią poważnie, czy może w duchu umierają ze śmiechu. Szczególny typ, który w pozornej szczerości potrafił przemycić kłamstwo, w uśmiechu kpinę, w obietnicy groźbę.
- To chyba kiepsko ci idzie zapewnianie mi tego dobrobytu, skoro wyglądam tragicznie - powiedziała, uśmiechając się pod nosem i akcentując zabawnie ostatnie słowo. - Chociaż w porównaniu do innych mieszkańców Kwartału i tak wypadam korzystnie, zapewniam cię. Ale o tym z pewnością doskonale wiesz. - Oderwała się od ściany, robiąc kilka kroków do przodu. Nie porzuciła jeszcze całkowicie nadziei na dowiedzenie się czegokolwiek, ale fakt, że Joseph zdawał się omijać zgrabnym łukiem wszystkie jej pytania, nieco ją zniechęcił. - Swoją drogą, co tu robisz? Przyszedłeś ocenić efekty swojej ciężkiej pracy, czy może getto przypomina ci kraj lat dziecinnych? - Zatrzymała się w niedalekiej odległości od mężczyzny. Teraz musiała zadrzeć głowę, żeby patrzeć mu w twarz, ale już dawno się do tego przyzwyczaiła. - Jeśli z kolei wybrałeś się na wycieczkę krajoznawczą, mamy tu ciekawsze obiekty. No chyba, że przyszedłeś specjalnie, żeby mnie odwiedzić, w takim razie wybacz niezbyt wyjściowy strój. - Machnęła ręką, wskazując lekceważąco na siebie. - A tak na poważnie - chcesz czegoś konkretnego czy mogę się ulotnić? Zaprosiłabym cię na herbatę, ale chyba zapomniałam zrobić zakupy.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 5:45 pm

Śmiała się. A on lubił śmiejących się ludzi. I radość, tak w ogóle, ale zdecydowanie nie z jakichś optymistycznych pobudek i empatii. Zadowolenie oznaczało zmniejszenie czujności; z własnego doświadczenia wiedział, że im lepsza zabawa tym więcej ofiar dookoła, głównie przez nieostrożność i brak hamulców. Osoby szczęśliwe to osoby lekkomyślne; bez skłonności do buntów i agresji. Dlatego Joseph był wielkim fanem dilerów i substancji odurzających - oczywiście sam nie tykał tego świństwa, ale był pewien, że rozwiązałoby to wiele problemów. Idealny interes, niechciane jednostki umierałyby szczęśliwe z przedawkowania i... wszyscy byliby zadowoleni.
Chętnie więc podsunąłby Ashe jakąś miłą niespodziankę w postaci paczuszki z białym proszkiem, ale wolał nie ryzykować. Przez Igrzyskami Strażnicy byli w pogotowiu i pewnie zarządziliby przeszukanie nawet komuś z rządu. Musiał poczekać, ale był przecież święcie cierpliwym człowiekiem. Obytym w towarzystwie, zarówno na luksusowych salonach jak i w obskurnej uliczce, z śniegiem do kostek i z posiniałymi dłońmi Ashe, w które się teraz wpatrywał. Tragiczne.
- Wybacz, nie chciałem Cię urazić. Jestem po prostu szczery. Wyglądałaś kiedyś lepiej - odparł, pokazowo zawstydzony przypadkową obelgą. Brakowało tylko jego dłoni, dotykającej swoich ust w geście totalnego zażenowania swoim brakiem manier. Nie pokusił się jednak o teatralne gesty, te były łatwo rozpoznawalne. Musiał też przyznać blondynce rację, trzymała się wyjątkowo dobrze, wiedział, że przetrwa zimę (niestety, niestety), nie tak jak kapitolińczycy-widma, zamarzające gdzieś na gruzach dawnych budowli.
Ruchy miała pomimo wszystko sprężyste; znalazła się przy nim szybko i blisko; niemalże poczuł fantomową woń jej perfum, kiedy mijała go przy drzwiach do gabinetu Snowa, tachając ze sobą kilka ciężkich teczek. Czasy się zmieniały. Jego obowiązki też.
- Wiesz, sprawdzałem poziom zaopatrzenia waszych sklepów. Praca u podstaw. Lubię dopilnować najmniejszych szczegółów - odpowiedział od razu, bez zawahania, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, w których zapewne odbijała się jej blada twarz. - A na wycieczkę krajoznawczą...chętnie się kiedyś wybiorę. Z Tobą jako przewodnikiem. Przecież jesteś świadkiem najciekawszych rzeczy i posiadaczką najbardziej interesujących informacji i spostrzeżeń. Którymi przecież chętnie się dzielisz, prawda? - kontynuował lekkim tonem swobodnej pogawędki dwójki znajomych, patrząc uważnie w jej oczy, swoje mając - na szczęście i na zawsze - schowane za ciemnymi szkłami. Znów gra w domysły, czy ona wie, że on wie, że ona współpracuje... Wiedział jednak, że jest bystra. I wcale nie był z tego powodu zadowolony. - Znajdę Cię, kiedy poczuję chęć odkrycia sekretów architektonicznych Kwartału. Postaraj się nie zamarznąć do tego czasu - zakończył po prostu wręcz opiekuńczo, z lekkim uśmiechem, zapinając bardziej zamek ciepłej kurtki, bo wiatr zaczynał chłostać go zimnymi pociągnięciami coraz bardziej. A przecież nie mógł się rozchorować przed Igrzyskami i bankietem; nawet za cenę rozkosznej rozmowy z zmarzniętą Ashe. Którą powinien pożegnać z honorami, ale zamiast ucałowania dłoni po prostu skinął jej głową.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 8:23 pm

Którymi przecież chętnie się dzielisz, prawda?
Jedno zdanie. Czasem tylko tyle wystarczy, żeby rozmowa nabrała całkiem innego znaczenia. To jak brakujący element układanki, który - gdy tylko znajdzie się na odpowiednim miejscu - pomaga spojrzeć na całokształt z odmiennej perspektywy. Następuje chwila zawieszenia, podczas gdy mózg na nowo porządkuje fakty, wzbogacając je o nowy czynnik, źrenice rozszerzają się w lekkim zdziwieniu, które po chwili zostaje zastąpione przez zrozumienie. Całość trwa zaledwie ułamek sekundy i dla zwyczajnego obserwatora jest raczej nieuchwytna - chyba, że ktoś wie, jak patrzeć.
- Ach, tak - mruknęła Ashe, zatrzymując się w pół kroku, jakby o czymś sobie przypomniała. Jej wzrok powędrował w stronę oczu Josepha, ale napotkał tylko chłodny blask światła, odbijającego się od przyciemnianych okularów. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek widziała go bez nich, ale nie to było w tej chwili istotne. Przez jej twarz przemknęła cała mozaika sprzecznych emocji, przywdziewana zazwyczaj maska na kilka chwil opadła, demonstrując dokładny obraz wewnętrznych rozważań, które miały miejsce w jej głowie. Gdzieś w tyle czaszki pojawiła się jednocześnie setka pytań, każde niosące ze sobą cząstkę strachu, zwątpienia, niepewności albo wahania. Czy on wie, że kiedyś donosiła na przeciwników Snowa? Czy zdaje sobie sprawę, że zgodziła się właśnie na współpracę z rządem? Czy poinformowano go, że ciąży na niej zawieszony wyrok śmierci? A jeśli tak, to czy zjawił się tutaj przypadkiem, czy przywiódł go sygnał z lokalizatora, tkwiącego głęboko pod jej skórą? Jeśli to jednak nie jest zbieg okoliczności, to dlaczego z nią rozmawia? Chce ją sprawdzić? A może jednak o niczym nie ma pojęcia? Zacisnęła usta w wąską kreskę, wiedząc, że z jego mimiki i tak nic nie uda jej się odczytać. Już wcześniej stwierdziła, że był świetnym aktorem, dużo lepszym niż ona. Sama potrafiła grać, kiedy miała jasną sytuację, ale mimo wszystko od czasu do czasu dawała się zaskoczyć. Tak jak teraz. - Dlaczego uważasz, że podzieliłabym się swoimi informacjami z tobą? - zapytała, obserwując go uważnie, szukając jakiejkolwiek oznaki zdenerwowania, drgnięcia kącika ust, zaciśnięcia dłoni, czegokolwiek, co zdradziłoby jego myśli. Nic z tego. Jego prawdziwe ja tkwiło jeszcze głębiej niż jej własne, jeśli więc ona sama nie zawsze potrafiła się rozgryźć, czy istniały jakiekolwiek szanse, że uda jej się to z nim? - Albo z kimkolwiek? - dodała po chwili. W głębi ducha zastanawiała się, czy Joseph będzie nadal ciągnął grę w kotka i myszkę. A może nie było żadnej gry? Może to ona, od zawsze otoczona przez wrogów i osoby, którym musiała patrzeć na ręce, przyzwyczaiła się do ciągłej czujności do tego stopnia, że widziała niebezpieczeństwo tam, gdzie go nie było? Nie byłby to pierwszy raz, szepnął złośliwy głosik w jej głowie. Umysł podsunął jej jedno z wyblakłych już wspomnień, przedstawiających biały budynek, w którym spędziła kilka miesięcy i niewielki, przytulny gabinet, w którym przesiedziała wiele godzin. Nie, to nie to. To nie może dziać się ponownie.
Potrząsnęła głową, odpędzając od siebie natrętne myśli i ponownie skupiając uwagę na mężczyźnie, chociaż i ta czynność ostatnio sprawiała jej spore trudności.

Przepraszam za tego gniota. :c
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 10:20 pm

Obserwowanie ludzi sprawiało mu prawdziwą przyjemność; kochał odczytywać z twarzy wszystkie emocje, gotujące się gdzieś pomiędzy tchawicą a splotem słonecznym i w końcu ulatniające się w zaciętej mimice, gwałtownych gestach, rozszerzeniu źrenic. Kolejny teatr, tylko na mniejszą skalę, ale równie fascynujący.
Poczuł się naprawdę zachwycony, był jedynym widzem tego sekundowego spektaklu z idealnie wyciszonym tłem; czerń budynku i biel śniegu za jej plecami tylko uwydatniły gamę emocji na jej styranej KOLCowym życiem buźce. Wpatrywał się w nią jak urzeczony, wdzięczny, że nie widzi jego łakomego wzroku, rozkoszującego się każdym kolejnym znakiem zapytania w jej wielkich oczach. Cudownie. Zasiał ziarno niepewności, splątał kolejną kończynę i jego nastrój od razu się poprawił; zima nie była taka zła, skoro spod śniegu wyrastały przed nim tak piękne okazy zaprzedania swoich ideałów. I przyjaciół.
- Przecież się lubimy, Ashe, nie od dziś. Dlaczego więc miałabyś mi nie udzielić potrzebnych informacji? - odparł na pytanie pytaniem, nieco zniecierpliwiony uderzając butem o but, strzepując z niego śnieg. Było mu ciepło, mógł więc tylko podejrzewać jak bardzo muszą boleć odmrożenia dłoni. I ogólnie życie w takich warunkach.
Nie rozumiał więc przywiązania do owego życia wszystkich, którzy kolaborowali z rebeliantami ze plecami swoich towarzyszy niedoli. Dobrze wiedział, że niektórzy uważali się za wielkich bohaterów, obnoszących się ze swoją dumą i plujących Strażnikom pod nogi, aż do momentu, w którym postawiono im ultimatum. Prawie wszyscy się łamali. Dla tej marnej egzystencji; swojej lub bliskich. Irracjonalne. Gdyby jego samego pozbawiono wygodnej kanapy, apartamentu i możliwości...cóż, nie myślał o takich ewentualnościach, był zbyt wielkim tchórzem. Teraz czującym się silnie i pewnie, gdy uśmiechał się do dziewczyny lekko, pokrzepiająco. - Przecież nie proszę Cię o pisanie artykułów do Capitol's Voice - zaczął, poszerzając tylko uśmiech, na sekundę zdradzający cechy drapieżne, ale nie opiekuńcze, ale potem znów wrócił do swojego firmowego wygięcia warg w górę; uśmiech mężczyzny przyjemnego, przyjaznego i szczerego. Wizytówka. - tylko o przyszłą...wycieczkę krajoznawczą. Przecież o tym rozmawiamy - przypomniał jej delikatnie, strzepując jednocześnie śnieg z ramienia jej poszarpanej kurtki. - Miej więc oczy otwarte na ciekawe wydarzenia. Może niedługo się zobaczymy. - powiedział bardzo spokojnie, jakby był przekonany o rychłym spotkaniu z Ashe, pewnie w lepszych warunkach. Nie będzie odmrażał sobie wiecznie brody w tym kotle dusz piekielnych.
Nie zamierzał też odpowiadać na więcej jej pytań, i tak dał jej do myślenia, widział to w tych wielkich oczach. Chętnie mrugnąłby do niej wesoło, ale zza ciemnych szkieł i tak by tego nie zobaczyła. Posłał jej więc ostatni uśmiech - co za radosny dzień! chyba czuł już podniosłą atmosferę igrzysk! - i odwrócił się, kierując swoje kroki w kierunku wyjścia z uliczki w kierunku Bramy Głównej.

zt, miły spacer do mieszkania


Ostatnio zmieniony przez Joseph Salinger dnia Czw Sie 01, 2013 12:11 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySro Lip 31, 2013 11:58 pm

Nie wydawało jej się.
Zaledwie pytanie zdążyło opuścić jej usta i zawisnąć w powietrzu, coś w alejce uległo zmianie. Nie, ziemia nie zadrżała pod ich stopami, a śmietnik, obok którego stali, nie eksplodował, nic z tych rzeczy. Zmiana była subtelna i tak delikatna, że bez problemu można by uznać ją za zwyczajny wytwór wyobraźni, żart zmęczonego umysłu. To, że zaistniała, nie ulegało jednak wątpliwości, a kolejne słowa mężczyzny tylko ten fakt potwierdziły.
Niebywałe, jaką moc miały odpowiednio dobrane zdania. Ktoś, kto obserwowałby sytuację z boku, zapewne zachwyciłby się idealnie wyważonym brzmieniem sylab i sposobem, w jaki głos przecinał powietrze, przemierzając drogę od odbiorcy do adresata, ale oprócz nich w uliczce nie było nikogo. Mężczyzna z kolei ani nie podniósł głosu, ani nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, a jednak w jego wypowiedzi dało się wyczuć nowy przekaz. Groźbę? Ostrzeżenie? Nie wiedziała do końca. Była już jednak pewna, że ukryte między wierszami sugestie nie są już tylko podstępnym wybiegiem ze strony jej buntującego się umysłu. Joseph z całą pewnością coś wiedział, a owo coś nie ograniczało się jedynie do jej raczkującej współpracy z rządem. Podejrzewała też, że i nazwa Capitol's Voice nie została użyta przypadkowo. Czyżby miała do czynienia z kolejną osobą, próbującą grać jej na emocjach, wykorzystując osobę Dominika? Czy wszyscy dookoła wiedzieli o ich przyjaźni i o tym, że był jedyną osobą, dla której byłaby gotowa przystać na każdą propozycję? I wreszcie - czy te groźby były zwyczajnym blefem, mającym na celu postraszyć nic nie wartą mieszkankę Kwartału, czy rebelianci naprawdę posunęliby się do skrzywdzenia jednego ze swoich, byle tylko osiągnąć cel? Prawie prychnęła, bo odpowiedź natychmiast wyklarowała jej się w głowie, jasna i niepodważalna. Oczywiście, że by to zrobili.
Początkowo nie powiedziała niczego, głównie dlatego, że słowa w żaden sposób nie chciały uformować się w logiczną wypowiedź. Czuła się pokonana, i to bronią, do użycia której sama niejednokrotnie się uciekała. Miała ochotę odparować na jego pewne siebie uwagi jakąś ciętą ripostą, ale wszystkie, które przychodziły jej do głowy, rozlatywały się na kawałki, zanim zdążyły przebyć drogę z mózgu do ust. Przez dłuższą chwilę więc po prostu patrzyła - najpierw w jego twarz, po której zaczął błąkać się przywodzący na myśl myśliwego na polowaniu uśmiech, a później na oddalające się w miarowym tempie plecy.
- Nie mogę się doczekać - odpowiedziała w końcu cicho. Nie była pewna, czy usłyszał jej uwagę, bo nie mogła dostrzec ewentualnej reakcji, ale też nie zamierzała na nią czekać. Odwróciła się tylko na pięcie, zmierzając ku przeciwległemu wylotowi uliczki. Dłonie ponownie upchnęła w kieszeniach kurtki i dopiero kiedy jej zziębnięte palce natrafiły na pustkę, zorientowała się, że czegoś brakuje. Obróciła się przez ramię niemal odruchowo i tylko raz, zatrzymując na ułamek sekundy wzrok na niechlujnym śmietniku, do którego kilkanaście minut wcześniej wrzuciła pustką paczkę papierosów. Westchnęła cicho, wypuszczając z ust kłębek białej pary i przez krótką chwilę poczuła irracjonalny żal, że pozbyła się ostatniej rzeczy, która łączyła ją z Noah Atterburym. Kiedy jednak wynurzyła się z cienia budynku i ponownie oślepiło ją przytłumione przez warstwę chmur światło słońca, już nie pamiętała, że tak absurdalna myśl w ogóle przeszła jej przez głowę.

Zt.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyPią Sie 02, 2013 1:53 am

Uliczka koło Violatora. Mrau. Romantyczne spotkanie ze zmiechem, ale niestety nie dał jej numeru telefonu. : <


Życie to zabawa w kotka i myszkę, a ona jest króliczkiem.
Prosty i logiczny, według tej kolorowłosej pannicy oczywiście, wniosek. Skąd pochodził? Najprościej mówiąc - zewsząd. Świat z reguły jest skonstruowany tak, że po jednej stronie barykady Stoją ci źli, a po drugiej - dobrzy. Oczywiście równie dobrze grupę złych można oznaczyć jako x, natomiast grupę dobrych jako y. To wciąż tylko puste oznaczenia i schematy, ale wciąż jakie aktualne! Społeczeństwo lubi się dzielić, ba! Lubi tworzyć granice, zasady, prawa, obowiązki oraz ograniczenia. Gdziekolwiek się nie spojrzy, podziały, segregacja, bo to jest natura ludzka, każdy chce znać swój przydział, znać rolę i przydzielone jej zadania. Tak samo jak w rodzinie: jest ojciec, matka, dzieci. Wiadomo, kto jest na pierwszym miejscu w hierarchii, kto budzi respekt i także zna się tych, którzy pełnią rolę podwładnych.
Niektórzy wolą rządzić, inni klękać, bo tak im wygodniej. Po co zadzierać nosa i podnosić wyżej brodę, otóż to, lepiej schować twarz za kaskadą kolorowych włosów, nie żeby to była jakaś aluzja (naprawdę, to żadna aluzja!), i chować się przed prawdą, nie patrzeć na nią, nie szukać i błądzić we własnych koszmarach. W Kapitolu nietrudno dostrzec różnicę, warstwy społeczne i rozpoznać grupę x i grupę y. Kapitolczycy i Rebelianci. Dwie sprzeczności. Ludzie, którzy kiedyś opływali w bogactwach i zabawiali się przyglądając się śmierci niewinnych dzieci, ludzie-pawie oraz... Rebelianci, mieszkańcy Dystryktów, a zwłaszcza Trzynastego, waleczni, bohaterscy, ambitni, przewrotni oraz sprytni, a żeby dodać trochę pikanterii - chytrzy.
Kot i Myszka. Myszka i Kot. A Lucy była Króliczkiem. Stała pomiędzy, och, taka zbłąkana duszyczka szukająca pocieszenia we własnym świecie. Oj tak było na początku, ale z czasem powoli docierała do niej ponura rzeczywistość. To świat, to wcale nie bajka, to świat... ten świat to wcale nie jest raj tylko ziemia usłana milionami trupów ludzi żyjących tu przed nimi. Chodzą po świeżym i wciąż żywym cmentarzu. Ale zawsze tak będzie - tylko skąd te ponure i wręcz mroczne (klimatycznie mroczne) myśli w głowie tej dziewczyny?

Szła przed siebie opatulona szczelnie swoim kolorowym płaszczykiem. O dziwo był na nią za duży, choć tatko kupił jej go rok temu. Powinna nieco urosnąć, przytyć *śmiech na sali*, jednak ciągle zdawało jej się, że maleje i kurczy się do rozmiarów małej myszki, och nie - króliczka. Pędziła, bo wszystko ją bolało, drżała na całym ciele i... doszła wtedy do wniosku, że potrzebuje lekarza. Chociaż to nie była jej inicjatywa, a jakiejś kobiety stojącej za ladą i niecierpliwie poganiającej ją szmatką w kierunku drzwi. "Odejdź, odejdź, to lekarza, ale już". Brzmiało to tak, przynajmniej dla Lucy, jakby barmanka chciała ją wygonić, ale po krótkiej chwili namysłu doszła do wniosku, że to równie dobrze mógł być akt troski, a nie zniecierpliwienia i strachu przed nieznaną chorobą.

Absurd. Zmiechy w KOLCu. Kolejny absurd. Po części miała już tego dosyć, po części chciała iść spać i obudzić się w swoim ukochanym pokoju na szczycie jednego z wysokich budynków Kapitolskich. Chciała znów być księżniczką. W tej konkretnej chwili. Nie, nie obdartą, zmarzniętą i chorą dziewczyną, bezdomną... bo nigdzie nie mogła znaleźć swojego miejsca.
W końcu poślizgnęła się i upadła prosto na śnieg, i jakby nigdy nic po prostu objęła ramiona rękoma i przewróciła się na plecy leniwie. Otworzyła usta i krzyknęła głośno przez kilka dobrych sekund nie przerywając.
Powrót do góry Go down
the pariah
Teodora Teds
Teodora Teds
https://panem.forumpl.net/t1971-teodora-teds
https://panem.forumpl.net/t700-powariuj-z-teodora
https://panem.forumpl.net/t1309-teodora-t-teds
Wiek : 17
Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyPią Sie 02, 2013 10:22 am

Taka trochę bilokacja, powiedzmy, że z mieszkania Teodory

Stare obszarpane buty stukały w dziwnym rytmie, podróżując od ściany do ściany. Drobna blondynka kręciła się po szerokości uliczki, z poważnym przekonaniem, że musi to robić. Śnieg był przeszkodą, ale nie na tyle silną, by zatrzymać poczucie które ją tu przygnało i które w ten męczący sposób zwalczała.
Po spotkaniu z naukowcem, nie dała rady wysiedzieć w domu sama.  Zmiana otoczenia, to jedyne lekarstwo, wymyślone przez nią samą, kiedy stan – nic nie robimy, czekamy na śmierć, zmienia się w stan w którym panikę wzbudza każdy najmniejszy okruszek na podłodze w domostwie. A teraz musiała zwalczyć ten okropny, ucisk w żołądku i zawroty głowy. Więc robiła ten idiotyczny rytuał, biegając chwiejnie w prawo i w lewo, unosząc czasem wzrok w górę, na szczyty murów, które zdawały się dla niej niebezpiecznie kiwać.
Ale musiała biegać. Może to nie tylko bieganie. Może to rytuał. Nie tylko zabije strach, ale uchroni od złego i przywróci dobre. Nie, nie chodzi Kapitol. Życie w bogactwie, w biedzie? I tak i tak Teodora czuła się jak nikt. Co za różnica? Nie potrzebowała zmiany na tym gruncie. Można wręcz powiedzieć, że czuła chorą satysfakcję, gdy widziała cierpienie w oczach mieszkańców Kwartału, którzy dopiero co wyśmienicie bawili się przy winie na salonach, gdy u niej zaczęły się już problemy. Teraz wszyscy mieli problemy. I to było piękne. Niech wszyscy mają schrzanione życie! Chociaż było na świecie kilka osób, których jednak żałowała i którym i własnoręcznie odbudowałaby stary Kapitol. Ale to jednostki. Tłum się liczy.
A to co było intencją jej biegania w obie strony, było niesprecyzowane. Miało być lepiej a nie gorzej w jej zaburzonym mniemaniu, którego sama nie potrafiła odszyfrować. Niech opatrzność zdecyduje co przyniesie jej bezsensowny rytuał.

Przeraźliwy pisk dotarł do niej, kiedy wyciągała rękę do prawego murku. Przy lewym namyślała się, że może to być jakiś cierpiący człowiek, któremu trzeba pomóc. W pewnym momencie, po kilku zmianach murku, oparła się o lewy. Zmarszczyła oczy, ale obraz dalej się kołysał, więc zidentyfikowanie jaskrawej zieleni w śniegu, nie było takie łatwe, zwłaszcza, że zieleń przestała już wydawać dźwięk. Chwila, jaskrawa zieleń? Teodora ruszyła z miejsca biegnąc do tej biednej zieleni, przy czym końcówka jej ojcowskiego, wypłowiałego płaszcza, powiewała z tyłu dramatycznie, razem ze spódnicą. W biegu pomyślała, że to nieistotny, ale zabawny zbieg okoliczności, że właśnie przed niezapowiedzianym spotkaniem z kwiaciarką, postanowiła wziąć męski płaszcz, będący dotąd gniazdkiem dla myszek, zamiast któregoś z koców, którym zwykle się okrywała. Ale to dziś w desperacji, zabrała się za akt przemocy, wobec mysich lokatorów. Biedactwa.
- Lucy! – tak jak myślała. Nie wiedziała czemu kolorowowłosa taplała się w śniegu, ale i tak wyciągnęła do niej rękę, żeby pomóc wstać. – W śniegu ci do twarzy, ale czy aby na pewno wygodnie? – spytała z czarująco krzywym uśmiechem.
Dopiero po chwili w Teodorowych oczach groźnie odbiły się jej rany, a raczej krwawe ślady na ubraniu. W co też się nieszczęsny króliczek wpakował?
- Auć – podsumowała empatycznie, badając to co widzi wzrokiem.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyPią Sie 02, 2013 5:47 pm

Przez te kilka sekund nie miała nawet ochoty wstać, zebrałaby się w sobie i poszła dalej, bo wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, zamarznie tu albo po prostu spali ją gorączka. Podświadomość kazała jej podnieść się i ruszyć naprzód, szeptała coś o śmierci, zbliżającej się kostusze. Ha, ta wizja stała się nagle tak prawdziwa i namacalna, że sama biedna oraz wrażliwa Lucy zlękła się obrazu odzianej w czerń postaci z przerzuconą przez ramię kosą. Jedna śnieg i zimno były takie przyjemne, chłodziły jej ciało i zdawałoby się, że także znękaną duszę, że ponownie zanurzyła się we własnych jednocześnie chorych jak i barwnych wspomnieniach.
Zimno kojarzyło jej się z lodowiskiem, błyszczącym i zawsze gładkim niczym lustro. Pamiętała, że kilka razy próbowała wejść na taflę bez łyżew i zawsze się wywracała. Była wtedy mała, bezbronna i chyba jeszcze bardziej naiwna niż jest teraz. Za każdym razem bała się założyć te same magiczne buciki, na których jeździła jej matka. Bała się ostrzy, które z sykiem sunęły po lodzie. Miała złe przeczucia, że jeśli się przewróci, skaleczy sobie nogę. Wszyscy, oczywiście, a jakżeby inaczej, przestrzegali ją, że tak się nie stanie i oczywiście powinna spróbować. Mała księżniczka obsypywana pochwałami za każdym razem, kiedy się uśmiechnęła, kiedy się zasmuciła, o każdej porze dnia i nocy, wstając, słyszała, że jest piękna i promienna, kładąc się spać jej pokojówka wspominała, że nigdy nie była równie czarująca. Przyjmowaniu tych słów towarzyszył niepokój, że jednak okażą się one fałszywe niczym zepsuta czekoladka w błyszczącym opakowaniu.
Myśli Lucy znalazły się jednak w tamtym odległym może już nie istniejącym miejscu - na lodzie. Miała wtedy szesnaście lat, ubrana w złotą sukienkę z zaplecionymi dwoma warkoczami śmigała po lodzie ani razu nie upadając na piękny, bo odbijający promienie słońca wpadających przez szklany sufit i mieniący się tysiącami barw, lecz twardy lód. Wtedy, z tajemniczymi i kiedyś magicznymi bucikami na nogach, potrafiła zdziałać cuda. Spędzała na lodowisku dużo czasu, zwłaszcza w ostatnich tygodniach przed końcem Rebelii. Tamten dzień był wyjątkowy, bo oznaczał koniec walk i przegraną Kapitolczyków. Wyjątkowy, lecz nie najlepszy w życiu Lucy. Myślała, że to nic wielkiego, wtedy tak, ale kiedy jej matka się zabiła, zrozumiała, że teraz już nigdy nic nie będzie takie jak dawniej.
Czyiś głos wyrwał ją z rozmyślań i uchyliwszy leniwie powieki, ujrzała znajomą twarz i wyciągniętą ku niej rękę. Chwyciła za nią i podniosła się na równe nogi z trudem, bo przy każdym, choć najmniejszym ruchu, dopadały ją mdłości i zawroty głowy. W innych okolicznościach zapewne uściskałaby Teo najmocniej jak tylko potrafiła, ale tym razem uśmiechnęła się tylko niemrawo strzepując z włosów śnieg.
-Przyjemnie - odparła bez przekonania, jakby to co mówiła, wcale nie było prawdą - Naprawdę! Śnieg jest chłodny! Miły...- zwłaszcza, jeśli twoją skórę pali gorąc, prawda Lucy? Ale o tym ostatnim nie wspomniała, choć chciała, bo jej uwagę zwróciły plamy krwi na płaszczyku. Wcześniej tego nie zauważyła, ba, w alejce była w samym sweterku i kiedy tylko została ugryziona, pobiegła do Violatora i stamtąd, już w swojej narzucie, pędziła do lekarza.
Często widziała krew, bo pomagała w szpitalu, ale kiedy dostrzegła ją na sobie rozumiejąc skąd pochodzi, strasznie się przestraszyła. Krzyknęłaby, gdyby jakaś pięść nie zacisnęła się na jej gardle i uniemożliwiła wydanie z siebie jakiegokolwiek odgłosu.
-Nie, nie, nie, nie, nie - to jedyne słowo, które potrafiła z siebie wydać w obliczu grozy i chyba zawsze tylko w nieprzerwanym ciągu - Chy-chyba potrzebuję lekarza - wydukała z siebie dotykając drżącymi palcami materiału, który powinien mieć barwę różu, a nie krwistej czerwieni.

Boże, przepraszam x.x wróciłam do domu trzy godziny temu z gorąca i potrafię wykrzesać z siebie tylko to. : <
Powrót do góry Go down
the pariah
Teodora Teds
Teodora Teds
https://panem.forumpl.net/t1971-teodora-teds
https://panem.forumpl.net/t700-powariuj-z-teodora
https://panem.forumpl.net/t1309-teodora-t-teds
Wiek : 17
Zawód : brak jakichkolwiek perspektyw

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptySob Sie 03, 2013 2:22 pm

Uniosła brew i automatycznie kącik ust w pół uśmiechu, słysząc zapewnienie Lucy. Nie miała zamiaru snuć teorii nad jej pojawieniem się w śniegu. Możliwości było przecież zbyt wiele. Nawet ona sama lubiła marnować czas w dziwnych miejscach. Chociaż wciąż leżenie na ziemi, prawdopodobnie spowodowane zwykłym upadkiem było stosunkowo normalniejsze od bieganie od ściany do ściany. Ale to nie ważne. Jeśli Lucy mogła mieć wewnętrzną potrzebę pozostanie na śniegu w połączeniu z piskiem, Teodora mogła mieć wewnętrzną potrzebę poruszania się zygzakiem.
- Skoro przyjemnie to po co wstajesz? Ja bym się jeszcze przyłączył – rzuciła beztrosko, zerkając na śnieg, którego było trochę, jak to zimą. Miejsca by nie zabrakło w każdym razie.
Oczywiście Teodorze nie przyszło nawet pomyśleć o realizacji pomysłu, bo zaraz zastanawiała się, jak to się stało, że Lucy nie zauważyła śladów krwi. No bo jak to możliwe – umknęło jej, że coś z zębami chciało sobie uszczyknąć kawałek jej ręki i boku? To bardzo prawdopodobne, ale chyba tylko w przypadku Teds, której umiejętności odróżnienia urojeń od rzeczywistości, jakoś ostatnio dziwnie zanikły.
A jeśli to nie Lucianowa krew? To jest myśl! Pod blond czupryną od razu momentalnie pojawiła się wizja skradającego się przy murze kolorowowłosego dziewczęcia w równie kolorowym płaszczyku, które dzierży w ręce wielki nóż kuchenny. A potem, w kolejnej scenie owa istotka stoi nad losowym, niewinnym człowiekiem, próbując go zaszlachtować. Teo szybko utożsamiła się z zabójczynią, czując niewyjaśnioną antypatię do wyimaginowanej ofiary. Niech zdechnie! Udało się. Prysnęła krew. Prosto na Lucianowy rękaw i bok. Ale na tym zawzięta wyobrażona kwiaciarka nie poprzestała. Z przyjemnością dziabała wesolutko ostrzem, martwego już człowieczka. Obraz przed oczami Teodory pochłonęła czerwień, więc ta zaraz uciekła makabrycznej wizji i wróciła mentalnie do Lucy. Tej prawdziwej, bez noża.
Jak sama powiedziała - potrzebowała lekarza, więc jednak to jej krew, zdobiła teraz płaszczyk.
- Już myślałem, że kogoś zamordowałaś – przyznała Teodora. Chociaż nie, jakby nie patrzeć – Lucy nie wyglądała ani trochę na morderczą psychopatkę. Jasne, historia zna przypadki w których w jednej chwili urocza pannica, wygłasza uwagi o pokoju i miłości do każdego człowieka, uśmiecha się wdzięcznie i trzepocze rzęsami, robiąc wrażenie panny z dobrego domu, która nie zabija pająków, tylko wynosi z domu i kładzie na trawkę, a w drugiej chwili obdziera ludzi ze skóry, czy tam rozczłonkowuje. Tedsówna nie zdążyła zastanowić się nad wyglądem kwiaciarki gdyby dorobić jej szatański uśmiech i tasak do ręki, bo znów do jej główki wdarła się rzeczywistość.
- No to chodź, szybko do szpitala – zakomenderowała, po czym znów zerknęła na plamy krwi. Nie bardzo wiedziała jak wyglądają możliwości ruchowe Lucy w takim stanie, bo cóż – nigdy nie miała pogryzionego boku, ale skoro znalazła ją leżącą na ziemi, chyba nie jest najlepiej – Dasz radę iść, czy ci pomóc? - spytała z troską.
Przystanęła obok w gotowości do bycia ludzką podpórką, czy co też kolorowowłosej będzie pasować. Nieść też by ją mogła! Wszystko wedle życzenia! Ewentualnie może ranną asekurować i chronić przed kolejnym spotkaniem z przyjemnym śniegiem.

Przepraaaaaaszam, że tak słabiutko, katar mnie dobija tak bardzo :C
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Sie 06, 2013 8:18 am

Zimny przyjemny śnieg. Zimne przyjemne wspomnienia sprzed Rebelii. To był świat, do którego już nie należała. Momentami myślała o kolorowych prześwitujących karmazynowych zasłonkach przeplatanych złocistą nitką w taki sposób, że tworzył niesamowity i niegodny do odtworzenia wzór. Pamiętała dotyk cienkiego materiału pod swoimi palcami, kiedy przesuwała wzdłuż szycia. Kiedyś burza barw, które niekoniecznie ze sobą współgrały, a po prostu raniły jej już przyzwyczajone do pstrokatości oczy wywoływała w niej szczęście, które bądź co bądź wykazywało swą obecność w jej myślach, sposobie rozumowania i wykreowało w Lucy przekonanie o cudowności świata, kiedy ono tak naprawdę było szare oraz pozbawione tej ikry i magii, w której kiedyś żyła. Panem to nie był Kapitol, bogaty świat bajeczek, bogaty świat ludzi ubranych nadzwyczaj ekstrawagancko, nadzwyczaj kolorowo - bo czym więcej miało się na twarzy, włosach, skórze, tym cudowniej i przystojniej bądź piękniej się wyglądało. Wtedy nie liczyła się prawdziwa uroda, prawdziwe i naturalne piękno. Po Kapitol to był tylko przedsionek do piekła, to droga, którą trzeba było pokona, aby znaleźć się w samym centrum krwawej pożogi. Kusiła, niczym kolorowe i barwne kwiaty, ale kwiaty-drapieżniki, aby zwabi swą ofiarę i zatrzasną na niej swoje zębiska. Panem to nie Kapitol. Panem to Dystrykty, to praca w pocie czoła, to bieda, wzajemna nienawiść, Panem to ciąg wydarzeń, które mają na celu upodlić człowieka na tyle sposobów, ile z ich wszystkich zna ziemia. Panem to KOLeC, to miejsce, gdzie ludzie umierają z głodu: wychudzeni, pozbawieni perspektyw na życie, martwi niczym kukły. Czego chcieć więcej? Rebelianci są cudowni, o tak, mili i uprzejmi w swej dobroci, ale także ironiczni w okrucieństwie. Lubowali się w ich cierpieniu, w nazywaniu dawnych Kapitolczyków Brudem, a teraz... och, cóż za ironia! Teraz przejęli ten tytuł i śmią nazywać siebie kimś, kogo dawniej nienawidzili.

To złe, a Lucy Crow potrafiła rozróżni dobro od zła, bo zawsze reagowała, kiedy działo się coś niedobrego. Tylko jaką siłę ma niewinna mała dziewczynka wobec siły całego Panem? Jeśli Dystrykty tego chcą, jeśli chcą tego Rebelianci, jeśli to naprawdę ich wina, może właśnie tak powinno by. Oni tutaj, a cała reszta po drugiej stronie. Ktoś musi umiera, ktoś musi by gorszy, padło na nich. Tylko czasami ta dziewczynka, choć nieco głupiutka w swej naiwności, chciałaby się urodzić biedna niż zasmakować prawdziwego bogatego Kapitolskiego życia, a potem zostać zamknięta w gettcie niczym jakiś zbrodniarz.

Słysząc stwierdzenie Teodory Lucy zrobiła wielkie oczy, tak można było to określić, a zresztą - ona w życiu nie tknęłaby muchy. Bała się śmierci, duchów, bała się wyrzutów sumienia, nie samego uczynku, bo on po tym wszystkim co tu widziała, byłby stosunkowo łatwy. Zabijanie, mord - stosunkowo łatwe? Dziwne określenie, dziwne w swej pokrętnej naturze, ale interpretacja życia w KOLCu to dosyć trudne wyzwanie i wątpliwe, by ktokolwiek podjął się zintegrowania z ludźmi tu mieszkającymi, aby lepiej ich poznać i zrozumieć, co czai się w tych podstępnych małych główkach.
A może to właśnie mieli we krwi? Zabijanie?
-Naprawdę nikogo nie zabiłam... - powiedziała cicho, jakby chciała sama siebie w tym utwierdzić, ale już chyba wszyscy wiedzieli, że to niemożliwe, nierealne, nie Lucy, nie ta kolorowołosa dziewczynka starająca się tylko jakoś utrzyma.
Kanibalizm może? Wątpliwe.
Ale zapraszamy do głębszej lektury, może kiedyś.
Może majaczyła, a może rzeczywiście bała się niesprawiedliwego osądu.
-Szłam - odparła chwiejąc się na nogach i podtrzymując ramienia przyjaciółki, och, zwał jak zwał, Teo była kochana, prawda? - Ale się przewróciłam! - dodała nieco głośniej i nieco piskliwiej, jakby chciała wytłumaczyć powód swojego wcześniejszego wypoczynku - I nie, nie, dam sobie radę sama! Jestem, y... odważna! I silna - próbowała się uśmiechnąć, żeby utwierdzi Teo w swym stwierdzeniu, bo nie chciała, aby dziewczynka w jakikolwiek sposób starała się jej pomóc. Dlatego szybko się od niej odsunęła udowadniając, że może iść i stać o własnych siłach.
Może i skorzystałaby z pomocy, gdyby miała do czynienia z jakimś chłopakiem: Willem, Cassem. Kimkolwiek, kto nie byłby słabszy od niej i też nie potrzebowałby pomocy.

ztx2 -> szpital, si?
I przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Życie mnie wciągnęło : c
Soł... jak masz coś jeszcze do dodania - pisz < 3
Powrót do góry Go down
the pariah
Evelyn Noel
Evelyn Noel
https://panem.forumpl.net/t235-evelyn-noel
https://panem.forumpl.net/t250-evelyn-s-relations
https://panem.forumpl.net/t1297-evelyn-noel
Wiek : 23
Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka EmptyWto Sie 13, 2013 9:17 am

|Szpital/Mieszkanie
Śnieżyca nareszcie odpuściła sobie nękanie Kapitolu i można było bez obaw o utratę zdrowia bądź życia wyjść na ulicę. Co Ev zaraz z rana wykorzystała. Poranny spacerek, dobra rzecz, nie? Pomijając fakt mrozu, śmieci (i ludzi) walających się po ulicach i śniegu wszędzie wokoło, to było całkiem znośnie. Jak na Kwartał, oczywiście. Nie chciało jej się iść do Violatora jeszcze bardziej niż zwykle, ale jednak brakowało jej środków do życia. Jak zwykle. Co chwilę chuchając w ręce przemierzała kolejne uliczki. Jak dostanie wypłate kupi sobie rękawiczki. Albo lepszą kurtkę. O ile coś takiego znajdzie, bo jednak Kwartałowy targ obfituje w bezużyteczne badziewia, a nie w przydatne rzeczy. Cudem znalazła te buty, chociaż do najnowszych i nieużywanych nie należały. Ale lepsze to niż trampki, baletki czy inne buty z arsenału Ev. Bo oczywiście po co w środku lata zabierać ze sobą kozaki, no po co? Pocieszeniem był fakt, że w ostateczności w lecie może komuś sprzeda jakieś buty, bo wystawianie ich teraz na targu byłoby śmieszne. Chociaż… Nie, Ev nie ma nawet czasu na siedzenie na targu i usiłowanie wciśnięcia komuś głupich butów. Z dwojga złego woli męczyć się w Violatorze i wiedzieć, że coś za to dostanie, niż sterczeć i mieć za przeproszeniem gówno z tego.
Skręciła w kolejną uliczkę przyglądając się ścianom otaczającym ją z obu stron. Zaniedbanym, często popisanym, szarym ścianom. Ludzie wierzyli, ze jeśli wykrzyczą swoją złość na tych ścianach, to ktoś to usłyszy. Że im się w ogóle chce wydawać pieniądze na farby. Stanęła przed jedną ze ścian, na której napisany był obszerniejszy tekst i próbowała odczytać co też autor nabazgrolił swym ślicznym pismem.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Uliczka Empty
PisanieTemat: Re: Uliczka   Uliczka Empty

Powrót do góry Go down
 

Uliczka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 7Idź do strony : 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

 Similar topics

-
» Ślepa uliczka
» Ciemna uliczka
» Uliczka przed kawiarnią

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Getto-