|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Ciemna uliczka Wto Paź 13, 2015 9:10 pm | |
| Uliczka znajdująca się niedaleko granicy południowej i wschodniej dzielnicy, w blisko południowego dworca. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Ciemna uliczka Wto Paź 13, 2015 9:11 pm | |
| |początek kwietnia Wszystko dookoła było inne. Powinien być przyzwyczajony, w końcu w jego życiu tyle rzeczy uległo już zmianie. Mimo wszystko jednak wciąż nie potrafił do tego przywyknąć. Uczucie, jakby siedział na pędzącej z zawrotną prędkością kolejce, którą ktoś pozbawił hamulców, zżerało go od środka i miał wrażenie, że nie był to już pierwszy raz. Po prostu teraz, po tak długim czasie, wreszcie zaczynał być tego świadomy. Nie czuł wiatru we włosach ani przyjemnego powiewu na twarzy. Nie podziwiał widoków, które roztaczały się wokół niego. Zamiast tego przerażony zamykał oczy i kulił się na podłodze jak dziecko, bojące się świata, który czeka wokoło. Bo chociaż świat, w swej własnej istocie, nie był miejscem przerażającym, ludzie, którzy tworzyli go krok po kroku, cegiełka po cegiełce, byli niczym wilki przebrane w owcze skóry. W przebraniu tak idealnym, że dla zwykłego widza rozpoznanie ich było wręcz niemożliwe. Dziwnie było powrócić do miejsca, które kiedyś potrafił nazywać domem, a teraz było jedynie cieniem. Lustrzanym odbiciem tego, co zdobył, utracił, a także jego samego. Miał wrażenie że minęły lata, kiedy ponownie zagłębiał się w znajome uliczki, ale nie potrafił odczuć radości. To miasto ponownie stało się synonimem bólu i chociaż on już nie cierpiał, przynajmniej nie tak jak kiedyś, echo odbijające się od szarych ścian było niczym żałosne łkanie przeszłości, która pragnęła wciągnąć go w swoje sieci. Piękny, syreni głos, wabiący go ku autodestrukcji. Wciąż miał w pamięci każdą łzę, która skapnęła na te chodniki. Każdą kroplę alkoholu, która przelała się przez jego organizm oraz krew, płynącą w żyłach i zalewającą jego dłonie. Tym razem jednak wiedział, że będzie inaczej. Musiał być silny, dla siebie i dla innych. Musiał się trzymać w ryzach, teraz, kiedy wkraczał do jamy smoka, bez zbroi i tarczy, narażony na każdy pojedynczy płomyk kierujący się w jego stronę. Niczym żywa pochodnia oblana benzyną, mogąca zapłonąć w każdym, najbardziej zaskakującym momencie. Kiedyś był także tchórzem, który ze skuloną głową uciekał od wszelkich problemów, nie potrafiąc stawić im czoła. Wstydził się tego, jednak szedł z uniesioną do góry głową, patrząc daleko przed siebie, mając jeszcze przed oczami tą blednącą wizję lepszej przyszłości. Kiedyś musiała nadejść. Nic nie jest niemożliwe i nie wierzył, aby jego dusza skazana była na wieczne potępienie. Choć z drugiej strony, w jego życiu zaszło już i tak zbyt wiele niewiarygodnych cudów. Miał wrażenie, że cofał się po własnych śladach do miejsca, z którego wyruszył. Przewijał film, pragnąc udać, że wszystko, co nastąpiło później, nigdy nie miało miejsca. Oh, jakże by pragnął, aby to mogła być prawda. Wymazać te karty swojego życia, które sprawiają, że wciąż nieustannie musi chować głowę w piasek. Czasami nawet marzył o tym, aby obudzić się rano i zapomnieć wszystko, co było dotychczas. Jak nowonarodzone dziecko, które ma szansę zacząć życie od nowa. Bez grzechu, które plamiłoby jego duszę i imię, bez osób, które gotowe były oddać wszystko za jego głowę. Bez uczucia, że tysiące oczu zwrócone są w jego stronę, gdy o zachodzie słońca opuszczał względnie bezpieczne schronienie. Czuł się jak człowiek, który po chwili zapomnienia wynurza się na powierzchnię oceanu, łapczywie chłonąc do płuc powietrze, jakby w następnej sekundzie miało go już zabraknąć. Oddychał pełną piersią, rozglądał się dookoła jakby miasto, które wyrastało przed jego oczami było czymś zupełnie dla niego nowym. Jak wtedy, kiedy pojawił się w nim pierwszy raz w życiu, zapatrzony w starszego brata, podekscytowany wizją życia w miejscu, w którym marzenia spełniają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wtedy jednak rzeczywistość uderzyła go boleśnie w twarz pokazując, że życie nie jest bajką bez względu na to, gdzie się toczy. Tym razem chciał, żeby było inaczej. Stawał na krawędzi miasta, na granicy między tym, co pozornie emanowało dostatkiem i bezpieczeństwem a światem, w który wciąż jeszcze rządzi się własnymi prawami. Tym razem miał możliwość, aby poprowadzić swoje życie tak, jak miał na to ochotę. Dobrze wiedział, dokąd prowadzą go własne stopy. Mógłby z zamkniętymi oczami podążać przed siebie tak jak wtedy, kiedy przed trzema miesiącami opuszczał Kapitol. Nie oglądając się za siebie, ponieważ każde spojrzenie w tył mogłoby sprawić, iż chciałby się cofnąć. Zostawiał tam cząstkę swojej duszy, fragment wspomnień i kawałek serca, które o dziwo wciąż jeszcze potrafiło bić, wielokrotnie rozbijając się na części, które nigdy nie powróciły do pierwotnego miejsca. Nie zamierzał jednak użalać się nad samym sobą. Nowe życie i nowe do niego podejście sprawiły, iż Randall próbował wierzyć, że wszystko to, co zapisało się na kartach jego przeszłości, uczyniło go silniejszym. Mógł czerpać wiedzę z błędów własnych i innych, albo mógł popełniać te same wciąż, nieustannie, ponieważ był tylko człowiekiem. Gdyby spojrzał w lustro, ujrzałby człowieka szarego, o bladej twarzy i zapadniętych policzkach, z zarostem pokrywającym jego twarz i oczach, które uśmiechały się nawet w chwilach, w których miały ochotę zalać się rzewnymi łzami. Gdyby spojrzał w lustro, wiedziałby, że spogląda na niego ta sama osoba, która jakiś czas temu wsiadła na pokład poduszkowca, aby uratować niewinnych trybutów, która ukrywała się w bunkrze przed konsekwencjami własnych wyborów, która potrafiła oddać serce i poświęcić miłość dla osoby, na której mu zależało. Choć tak wiele uległo zmianie, nie potrafił ukryć, iż jest to naturalną koleją rzeczy. Tak samo jak przekwitanie kwiatów czy dorastanie dzieci. Koniec czegoś był jednocześnie początkiem i Hugh miał nadzieję, że tym razem nie będzie musiał żałować ani jednej sekundy. Gdyby miał umrzeć tutaj, na tych ulicach, które pokonywał szybkim krokiem, wtapiając się w tłum, chciałby móc z uśmiechem spojrzeć śmierci w twarz i powiedzieć, że jest gotowy aby z nią odejść. Póki co miał jednak kilka spraw, które pragnął załatwić. Powoli robiło się coraz ciemniej i mężczyzna zaczął odczuwać nieznaczny chłód. Nie oznaczało to jednak, że był on nieznośny. W ciągu ostatnich miesięcy przyzwyczaił się do braku pościeli i ciepłych ubrań. Szedł dalej, wiedząc, że jeszcze tylko kilka kroków, kilkanaście ciągnących się minut… Czuł, jak z każdą następującą sekundą jego serce zaczyna przyspieszać. Ze strachu? Z radości? Wybuchowa mieszanka emocji zaczynała powoli opanowywać jego umysł. Nie był bezpieczny i dobrze o tym wiedział, jednak w tamtym momencie jego bezpieczeństwo było ostatnią rzeczą, o którą się martwił. Z oczami utkwionymi w ziemię, z kapturem przykrywającym twarz, przemieszczając się niczym cień pod blokami w rzadziej uczęszczanej o tej porze dzielnicy miasta żywił się nadzieją, że tego wieczora świeci nad nim szczęśliwa gwiazda. Znalazłszy odpowiednią uliczkę, oparł się o ceglany mur, co jakiś czas wyglądając na ulicę w nerwowym i pełnym napięcia oczekiwaniu. Nie miał pewności, czy będzie dziś tędy szła. Nie wiedział, czy wciąż pracuje w tym samym miejscu i mógł jedynie podejrzewać, mieć głęboką nadzieję, że tym razem los będzie mu sprzyjał. Kiedy minuty mijały, a on nerwowo spoglądał na wyświetlacz telefonu, od którego używania odzwyczaił się przez tak długi czas, starał się nie tracić wiary. W razie czego wróci tam, skąd przyszedł i przeprosi Nicole, że nagle zniknął bez słowa. Wolał nawet nie myśleć o tym, jak zła może być gdy dowie się, że wyprawił się samotnie do miasta. Do samego wnętrza wulkanu. Ulice powoli cichły, a mężczyzna zaczynał odnosić wrażenie, że czas pędzi nieustraszenie szybko, wymykając mu się przez palce. Wciąż jednak trwał w miejscu, wpatrując się w ostatnie pasmo zachodzącego nad horyzontem słońca, gdy po chwili ujrzał zmierzającą w jego stronę postać. Przyjrzał się jej uważniej z zamarłym na chwilę oddechem. Kiedy minęła go zaledwie na wyciągnięcie ręki, odprowadzał ją wzrokiem w stronę jaśniejących świateł bezpiecznego Kapitolu, nie potrafiąc się ruszyć. Odbył tak długą drogę, aby znów ją zobaczyć i szansa ta uciekała mu sprzed nosa. Wymykała mu się z rąk niczym upuszczany na ziemię wazon, który następnie roztrzaskuje się na miliony kawałeczków, boleśnie wbijających się w jego ciało. W jego głowie pojawiło się setki pytań, na które powinien znaleźć odpowiedź wcześniej. Ale zanim zdążył się zastanowić, zanim udało mu się przemyśleć jeszcze raz całą kwestię, jego dłoń zaciskała się na jej szczupłym nadgarstku, ciągnąc dziewczynę w stronę ciemnego zaułka. Miał wrażenie, że jej skóra zaczynała go palić. Wpatrywał się w nią uporczywie ciemnymi oczami, czekając, aż odwróci się w jego stronę. Chciałby, aby czas zatrzymał się w tamtym momencie, ponieważ bał się tego, co mogło zaraz nastąpić. Przez cały ten czas tyle rzeczy mogło się zmienić. Wciąż miał w pamięci własne, niezapowiedziane zniknięcie i ostatni raz, kiedy ją widział, który dla niej był jedynie kolejnym spotkaniem, a dla niego pożegnaniem. Czuł się okropnie i choć sam nie potrafił sobie wybaczyć, w głębi serca wierzył, że zrobi to ona. To dla niej wrócił, nie mogąc znieść jej twarzy pojawiającej się w snach i każdego wspomnienia, które z nią dzielił. Nie potrafił żyć ze świadomością utraty kolejnej osoby, na której mu zależało, jakby całe jego życie dążyło tylko do samozagłady. Już i tak stracił za wiele a Sonea… zdawała się być światłem w tunelu, które mogłoby oświetlać mu drogę przez ciemność. I chociaż czuł się jak syn marnotrawny, który nie zasługuje na wybaczenie, jedyne, czego pragnął bardziej to zobaczyć jej twarz, już nie zamazaną i nierzeczywistą, a realną i namacalną. A sekundy mijały, czas biegł przed siebie nie oglądając się na tych, którzy potrzebowali go znacznie więcej.
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Ciemna uliczka Sro Paź 14, 2015 5:57 pm | |
| // z czasoprzestrzeni- próba trzecioosobowej, proszę o wyrozumiałość!
To zabawne, że życie nie zmieniło jej prawie w ogóle. Tak byłoby chyba sprawiedliwiej, łatwiej- zmieniać się wtedy, kiedy zmienia się cały świat dookoła. Może w ten sposób mogłaby jakoś poukładać poszczególne rozdziały swojego życia, uporządkować powyrywane kartki z kalendarza, dopasować każdą zmarszczkę do poszczególnych mijających miesięcy. Ale nie, każdego ranka z lustra spoglądało na niej odbicie tej samej twarzy co zawsze- bladej, pociągłej i skupionej. Wciąż miała jednakowo spierzchnięte usta, wciąż ten sam nos obsypany piegami bez względu na to, czy paliły go promienie słońca w środku kapitolińskiego lata, czy oświetlało go jedynie mdłe, chorobliwie jasne światło jarzeniówek w podziemiach Trzynastki. Wciąż te same długie, ciemne włosy, łuki brwi, maleńka blizna przy prawym uchu. Może jedynie oczy w regularnych odstępach czasu stawały się odrobinę smutniejsze i jakby starsze. Z drugiej strony może i tak było lepiej- mieć chociażby i jedną stałą rzecz w życiu, do której mogła przylgnąć kurczowo jak do ostatniej deski ratunku. Wszystko inne dookoła zmieniało się błyskawicznie; z każdym mrugnięciem przechodził ją bolesny dreszcz przestrachu, że kiedy ponownie otworzy oczy, plansza ponownie się zmieni, a jej pionek po raz kolejny wyląduje gdzieś na jej peryferiach, zmuszony mozolnie brnąć do przodu z nadzieją, że kiedyś odnajdzie właściwie dla siebie miejsce. Ostatnie miesiące były szaleństwem- pasmem nieustannych zwrotów akcji, które nie chciały dopasować się do bajkowej konwencji, w której pragnęła żyć, i wcale nie kończyły się dobrze. Nie odjeżdżała w stronę zachodzącego słońca, z kieszeni pięknej sukienki nie sypały się banknoty, nikt nie budził jej rano pocałunkiem i wiadomością o pokoju na świecie. Budziła się sama; jak dobrze zaprogramowana maszyna nie potrzebowała budzika ani zapachu kawy, który pomógłby jej przezwyciężyć senność. Wystarczyło nieustępliwe jak stal poczucie obowiązku- uparcie uciekała od użalania się nad sobą, powoli i konsekwetnie zmieniając za to swoją dzienną rutynę na wojskową. Wstać, posłać łóżko, zjeść coś, oporządzić się i ubrać, wyjść do pracy, trenować, wrócić z pracy, zjeść coś, obejrzeć wiadomości, iść spać. Przez jakiś czas z naiwną nadzieją próbowała przestać palić, co skończyło się jedynie tym, że zaczęła palić więcej. Znosiła emocje jak mężczyzna; od Tamtego Momentu płakała tylko raz. Dziwił ją fakt, jak wiele rzeczy mogło pójść źle w tak krótkim czasie. Dziwiło ją to, jak łatwo traciła ludzi, na których jej zależało. Mimo to płakała tylko raz. Pierwsze tygodnie spędziła jak szalona, odurzona silnymi lekami zjawa. Prawie nic nie jadła, karmiąc się buzującą nieustannie w żyłach adrenaliną. Cały wolny czas spędzała w biegu, szukając go wszędzie, od Dzielnicy do Kwartału, od Kwartału do Dzielnicy, od własnego mieszkania do bunkru, od bunkru do koszar, od koszar do mieszkania, w którym spędzała pełne napięcia minuty przed ekranem telewizora, oczekując na nowe wieści. Nowe wieści o nim. Jakiekolwiek. Pierwsze tygodnie jeszcze wierzyła, że wcale nie chciał jej zostawić, że zniknął tylko na jakiś czas i wkrótce miał wrócić, obiecując, że tym razem będzie już w porządku. Przez pierwsze tygodnie wspomnienie jego ciepłych dłoni na jej chłodnych policzkach, jego pewnych ust na jej drżących wargach i jego ciepłego głosu, który za każdym razem znajdował drogę od jej ucha prosto do jej serca nieustannie dodawało jej sił. Dzisiaj, powtarzała, budząc się każdego ranka, z nadzieją, że tak właśnie miało być. Że to miał być dzień, kiedy do niej wróci i wszystko będzie jak dawniej. Dokładnie cztery tygodnie po jego zniknięciu płakała po raz pierwszy, zalewając się łzami i krzycząc jak małe dziecko w bezsilnym, porażającym uczuciu beznadziei. Straciła Kolczatkę, straciła Malcolma, i straciła jego. Był jej bezpieczną przystanią, ostatnim portem, ramionami, w które wpadała ufnie jak dziecko- kiedy zniknął, była pewna, że utonie. Od tamtego czasu nie płakała już ani razu, w milczeniu paląc jednego papierosa za drugim i starannie opatrując plastrami wiecznie posiniaczone kłykcie, obolałe od dokonywanych nimi aktów bezsilnego zniszczenia wszystkich przedmiotów, które akurat znajdowały się nieopodal niej. Straciła zaufanie rządu w ramach Kolczatki; amnestia w tej kwestii nie znaczyła wiele. Panicznie przerażona wizją, że mogłaby stracić również pracę, całkowicie oddała się treningom dla rekrutów, które zaczęły jej przynosić terapeutyczną niemalże ulgę. Żyła więc z dnia na dzień, ignorując pojawiające się coraz częściej silne bóle brzucha, całą energię przeznaczając na pełnych pasji młodych żołnierzy. Chociaż im wciąż mogła pomóc, i nie zamierzała tego spieprzyć. Kwietniowe wieczory zawsze miały dla niej w sobie coś uspokajającego; lubiła wychodzić z pracy wtedy, kiedy dookoła zaczynał już zapadać zmrok, i ostatnie promienie słońca nieśmiało przebłyskiwały nad linią horyzontu, oświetlając pustoszejące ulice Kapitolu. Lubiła czuć delikatny powiew wiatru łaskoczący ją w kark, kiedy zamykała drzwi na klucz, opatulała się mocniej połami płaszcza i wyruszała w relaksującą wędrówkę do domu. Nigdy się nie spieszyła; w mieszkaniu czekał na nią jedynie zapach wypalonych nad ranem papierosów, resztki popołudniowej kawy i trochę wspomnień. Nie zdarzało jej się tęsknić za żadną z tych rzeczy. Przyspieszyła kroku, myślami błądząc z dala od cichych, ciemnych uliczek, które mijała jedną po drugiej, nie oglądając się za siebie. Może właśnie w tym tkwił błąd, w braku uwagi; może w zatopieniu we własnych myślach, może w wywołanym zmęczeniem roztargnieniu. Drgnęła gwałtownie, czując uścisk obcej dłoni na własnym nadgarstku, zbyt zaskoczona, żeby zrobić cokolwiek innego, niż dać się wyrwać z bezpiecznej strefy wytyczonej codzienną wędrówką. Nabrała głęboko tchu, zbyt spanikowana, żeby usłyszeć we własnych myślach coś innego niż rozpaczliwie szybkie bicie serca i narastający szum. Złapali mnie, czekali na mnie, wiedzieli gdzie jestem, wiedzieli... Ułamek sekundy, lata treningów, miesiące gotowości, hektolitry adrenaliny magazynowanej od Tamtego Momentu gdzieś w głębi ciała. Jedna dłoń z pokrytymi plastrami kłykciami, pięć szczupłych palców zaciśniętych na rękojęści wyciągniętego automatycznym ruchem z kieszeni płaszcza pistoletu. Jedno wyszeptane w myślach błogosławieństwo za to, że akurat po dzisiejszym szkoleniu postanowiła odebrać broń do przeglądu. Miliard pękających odłamków serca, kiedy wreszcie spojrzała w oczy osobie, której przyciskała lufę do czoła. Ogarnęło ją nagłe, groteskowe uczucia znajdowania się głęboko pod wodą, kiedy wzrastające ciśnienie zdaje się napierać od wewnątrz na kruchą czaszkę, a dźwięczący w uszach szum nie pozwala na usłyszenie czegokolwiek innego. To były jego oczy i nagle w tej samej sekundzie wszystko inne przestało się liczyć. Setki, tysiące, miliony razy układała w myślach to, co chciała mu powiedzieć, gdyby się spotkali. To, co chciała wykrzyczeć- jak bardzo ją to zabolało, jak bardzo ją zranił, jak skrzywdził, jak umierała z troski o niego każdego ranka i każdego wieczoru. I nagle wszystko to przestało się liczyć. Czas stanął w miejscu, litościwie czyniąc przestrzeń pomiędzy nimi małym, osobnym światem. Tylko on i ona, próbująca przypomnieć sobie, jak należało oddychać. Wszystko przestało mieć znaczenie, kiedy zalała ją fala niewysłowionej ulgi- nie, nie ulgi. To, co do niego czuła, co sprawiło, że serce zgubiło swój rytm, płuca skurczyły się boleśnie, a po ciele rozlała się fala gorącego, porywającego wzruszenia, to nie mogła być tylko ulga. On żył, Hugh żył, był na wyciągnięcie ręki od niej, oddychał tym samym powietrzem, jego serce pompowało krew, czyniąc znajomą skórę gorącą, a jego dotyk na jej nadgarstku niemalże boleśnie parzącym, ale lubiła tak cierpieć. Świat po raz kolejny obrócił się do góry nogami, a jej duma na chwilę litościwie odwróciła wzrok, kiedy Sonea pospiesznie, niemalże ze wstrętem odsunęła broń i wrzuciła ją do kieszeni, próbując powstrzymać trzęsące się nogi, drżące wargi i każdą komórkę ciała, która błagała, żeby znaleźć się wreszcie bliżej tego, na które tyle czekały. -Panie Randall- wyszeptała, przejęta wstydliwym wzruszeniem, roztrzęsiona z zaskoczenia i kompletnie pijana ulgą i miłością, i może czymś jeszcze, nie spuszczając wzroku z jego oczu.- W gazetach wygląda pan na bardziej niebezpiecznego. Nieświadomie powtórzyła słowa, które już raz od niej usłyszał- wtedy, kiedy po raz pierwszy odnalazł ją w podziemiach bunkru. Odnalazł ją ponownie, wypowiedziane rankiem dzisiaj nareszcie stało się realne, a ona sama porzuciła wszystko, co jeszcze trzymało ją w miejscu, i rzuciła mu się na szyję. -Hugh- wypowiedziała miękko prosto w jego bluzę, obejmując go z całych sił z nagłym przestrachem, że mógł nagle zniknąć. Nie mogłaby po raz kolejny utracić jego zapachu, jego ciepła, widoku jego oczu, wtulona w niego i całkowicie bezbronnie marząca tylko o tym, żeby nie musiała wypuścić go z ramion już nigdy więcej. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Ciemna uliczka Czw Paź 15, 2015 12:27 am | |
| Czasami wyobrażał sobie, że siada z zegarkiem w dłoni i przesuwa jego wskazówki w tył, a w raz z nimi cofa się czas dookoła niego. Wszystko to, co się wydarzyło, przelatuje mu przed oczami ale nie tak jak wtedy, gdy bliski śmierci leżałby w jakimś zapomnianym miejscu, czując jak wraz z ulatniającą się krwią ucieka z niego ostatnia resztka człowieczeństwa. Uśmiechałby się do siebie wiedząc, że błędy, które popełnił, zostaną mu wybaczone i zapomniane przez wszechświat, że wróci do momentu, w którym stanął na rozstaju dróg i otrzyma szansę wybrania zupełnie innej ścieżki. Tylko czy wtedy na pewno chciałby, aby wszystko uległo zmianie? Kiedy patrzył z perspektywy czasu na wszystko, czego doświadczył, widział dokładnie, że obok tych wszystkich nieszczęśliwych wypadków były też chwile, których nie oddałby za żaden skarb świata. Niczym jarzące się ciepłym blaskiem świetliki, które unosiły się pośród ciemności, rozjaśniając mu długą i mozolną drogę. Mógł obserwować ich światło i w chwilach słabości, wtedy, kiedy jedynym, czego pragnął, było pogrążenie się w zapomnieniu, przypominał sobie o każdym uśmiechu, każdym dotyku i każdym słowie. Te złe ścieżki, które obierał, błędy, które świadczyły tylko i wyłącznie o jego jakże namacalnym i wyraźnie wyczuwalnym człowieczeństwie doprowadziły go do miejsc, których mógłby nie odkryć, gdyby potrafił cofnąć czas i zmienić rzeczywistość. Nie przeszedłby przez tę dżunglę życia, nie poznał ludzi, którzy chwytali go za dłoń w momencie, w którym załamywały się pod nim nogi i z łoskotem upadał na ziemię, którzy ciągnęli go niczym piąte koło u wozu nie pozwalając się podnieść. Kto wie, gdzie mógłby trafić. Być może wiódłby szczęśliwe życie w przytulnym mieszkaniu z kobietą, której nie kochał i z dziećmi, które były jedyną szansą na to, że kiedyś jeszcze uśmiechnie się do niego szczęście. Może miałby porządną pracę i daleko byłoby mu do tego zniszczonego człowieka, który kiedyś tak łatwo potrafił roztrzaskać się na kawałki. Czasem wystarczył dotyk czy spojrzenie, aby jego ciało zamieniło się w proch, a umysł pogrążył w szaleńczym, kalejdoskopowym wirze. W lunatycznym tańcu, z którego nie było ucieczki. I w którym, o dziwo, chciał trwać, ponieważ właśnie to sprawiało, że żył. A przynajmniej czuł się jak żywy, odczuwając każdą komórką swojego ciała rzeczywistość taką, jaką była. Rzeczywistość pełną złudzeń i kłamstw, ludzi noszących maski niczym aktorzy w teatrze, idealnie wcielający się w swoje role. Z czasem jednak dochodził do wniosku, że kłamstwo o wiele łatwiej jest mu przyswoić niż prawdę. Daleko jednak mu było do zrozumienia świata, w którym przyszło mu żyć, choć przecież tyle miał czasu, aby nad tym rozmyślać. Wieczory, podczas których spoglądał w nocne niebo myśląc o tym, czy ona patrzy w te same gwiazdy, z desperacją poszukując czegokolwiek, co mogłoby go do niej przybliżyć, zdarzały się rzadko. Nie pozwalał sobie zostawać sam na sam z własnymi myślami. Bał się tego, dokąd ten stan mógłby go doprowadzić, na skraj jakich rozmyślań zawiódłby go jego umysł, gdyby tylko pozwolił sobie przejść przez te uchylone drzwi, przez które teraz jedynie zerkał ciekawie i nieśmiało, niczym dziecko, kuszone zakazem rodziców, pragnące odkryć tajemnice, skrywane przed świat dorosłych. Wiedział, co jest za tymi drzwiami. Wszystkie uczucia i wspomnienia zamknął szczelnie na klucz, próbując nauczyć się żyć na nowo, skupić się na przetrwaniu kolejnego dnia, na wiecznej tułaczce, która niczym karma powróciła do niego po latach jak stary przyjaciel, ponownie wiodąc go za rękę w nieznane. A on się poddał, pozwolił, aby życie jeszcze raz udowodniło mu, że historia naprawdę lubi się powtarzać. Nie mógł jednak utrzymać ich zamkniętych. Z każdym kolejnym, mijającym dniem, o którego poranku unosił powieki i budził się coraz dalej od miejsca, od osoby, do której należało jego serce, słyszał w tyle głowy ciche skrzypienie. Wciąż jednak nie miał odwagi, aby uchylić je szerzej. Aż do jednego dnia, kiedy szum fal stał się nieznośny, kiedy miał dosyć tego bezkresu oceanu, ogromu nieba rozciągającego się nad ich głowami. Ziejąca w jego ciele pustka po organie, który zostawił daleko za sobą, rozeszła się na całe ciało i wiedział, że nie potrafi tak żyć. Gdy opuszczał miasto, coś w jego wnętrzu umarło. Zabrakło jakiejś części, która sprawiała, że był sobą. Wspomnienie dni, kiedy na jego ustach pojawiał się prawdziwy uśmiech, a serce rozpierała radość tak ogromna i niemożliwa do opisania, że czasami wciąż potrafił przypomnieć sobie, jak się wtedy czuł. Jakby na świecie nie było żadnych problemów, jakby istnieli tylko oni dwoje. Wystarczyło, że spojrzał w jej oczy i przenosił się do świata tak bardzo wykraczającego poza ludzkie pojęcie, że mógłby porównać je do nieba. Do połączenia wizji raju wszystkich religii, jakie kiedykolwiek istniały. Mógł mieć to wszystko. A później uderzył pięścią w gładką powierzchnię lustra, które przed nim roztrzaskało się na kawałki, niszcząc wszystko to, na co tak ciężko pracował. Czy nie zasługiwał na szczęście? Czy nie należała mu się chwila wytchnienia od brutalności świata? Czy przez wszystkie te lata nie zarobił na to, aby wreszcie skupić się na samym sobie w sposób, o którym zawsze marzył? Wielokrotnie wyobrażał sobie, co powinien jej powiedzieć. Układał formułkę przeprosin i za każdym razem dochodził do wniosku, jak żałośnie brzmią te słowa, które zdają się nie mieć żadnego znaczenia. Nic nie mogło wyrazić tego, jak bardzo żałował, że gdy składał na jej miękkich ustach delikatny pocałunek i oplatał dłonie wokół jej szczupłej talii, dawał jej złudną nadzieję, że doczeka się kolejnego. Gdy tamtego dnia żegnał się z nią, patrząc, jak wraca do bezpiecznego mieszkania, musiał powstrzymać się przed tym, aby nie pobiec w jej ślady, aby nie wtulić twarzy w jej ciemne włosy i wyszeptać, że już nigdy nie wróci. I że przeprasza za to, że będzie musiała cierpieć. Czas stanął w miejscu. Przez tak długi czas marzył o tym, aby przestać pędzić, znaleźć miejsce, w którym mógłby zostać na stałe, a kiedy w końcu to się stało… dotarło do niego, że to nie dom, nie rodzina ani nie praca są mu potrzebne. Wystarczyło tylko spojrzeć w jej oczy… Kurczowo zaciskał dłoń na jej nadgarstku, mając wrażenie, że jeśli teraz ją puści, jeśli cofnie to wszystko, dziewczyna rozpłynie się niczym duch, a on sam upadnie na ziemię, pozbawiony jakiejkolwiek nadziei. Dlatego trzymał ją mocno, jak gdyby była kołem ratunkowym, które utrzymuje go przy powierzchni. To do niej dążył, to dla niej powiedział o kilka słów za dużo. Nic się już nie liczyło poza tą jedna osobą, parą jasnych, błękitnych oczu, w których niegdyś potrafił się zupełnie zatracić. To właśnie one prześladowały go w snach, sprawiały, że bał się zasypiać, aby w tym niekontrolowanym letargu nie przekroczyć granicy, którą sam sobie wyznaczył. Czasem jednak trzeba stracić kontrolę. Chłód lufy przy jego czole sprawił, że na ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Gdyby miał umrzeć teraz, umarłby szczęśliwy wiedząc, że ostatnią osobą, którą ujrzał, była właśnie ona. Silna i odważna. Nie potrzebowała go, aby przetrwać, a jednak on czuł się tak, jakby była jego tlenem. Bez niej nie potrafił oddychać. Dusił się w sobie, walcząc o kolejne oddechy, o to, aby jakoś dotrwać do kolejnego dnia. Gdyby teraz umarł miałby świadomość, że sobie poradzi. - Nie zdziwiłbym się, gdybyś pociągnęła za spust – powiedział cicho, niemalże szeptem, wpatrując się w jej oczy i starając się zachować przytomność, nie utonąć w nich za szybko, delektować się przyjemnością, jaką sprawiało mu samo patrzenie. Po tak długim czasie rozłąki doceniał te drobne rzeczy, muśnięcie palcami jej delikatnej skóry, oddech o woni kawy i papierosów, który już tak dobrze znał – Wiem, że zasłużyłem – dodał niemalże od razu, jeszcze zanim odsunęła broń i schowała ją do kieszeni. Byłby szczęśliwy umierając z jej rąk, ponieważ docierało do niego, że kiedy nie była blisko czuł się tak, jakby życie nie miało większego znaczenia. Jej głos był niczym muzyka. Delikatny szum fal obijający się o brzegi jego umysłu, powoli sklejający jego serce w całość. Nuty, które krążyły wraz z krwią jak narkotyk, który uzależniał bardziej niż cokolwiek innego. Pragnął więcej, ponieważ z każdą kolejną sekundą sam wzrok już nie wystarczał. Jego serce wykonywało uderzenie z tak zawrotną prędkością iż bał się, że zaraz pęknie. A jeśli miało się to stać wiedział, że ona poskłada je w całość. Weźmie je w swoje delikatne dłonie i uleczy każdą ranę, która powstała na jego duszy, ponieważ była tam, namacalna i rzeczywista, stojąca przed nim pierwszy raz od dawna, patrząca swoimi własnymi oczyma i przemawiająca swoim własnym głosem. Była tam i Hugh nie potrzebował już niczego więcej. - Media zawsze wszystko przekręcą – odpowiedział dobrze pamiętając słowa, które rozpoczęły lawinę kolejnych wydarzeń, początek pięknego chaosu, z którego nie chciał się wyrwać. Wciąż nie mógł uwierzyć, jednak nigdy nie należał do ludzi silnej wiary. Patrzył, jak wszystkie emocje błądzą po jej twarzy ale nie mógł się ruszyć. Nie potrafił już myśleć, zatruła jego umysł niczym trucizna, oplątując go wokół własnego palca. Nie chciał myśleć, jeśli oznaczałoby to wyrwanie się z tego momentu, który należał do najcenniejszych w całym jego życiu – Jestem nieuzbrojony. I zupełnie niegroźny – dodał jeszcze, powtarzając niczym papuga swoje własne słowa w momencie, w którym jej dłonie oplotły jego szyję. Czuł, jak jego ciało zaczyna płonąć, gdy nagle znalazła się tak blisko, szepcząc jego imię i chowając twarz w materiale jego ubrania. Zacisnął ramiona szczelnie wokół jej talii, pragnąc obronić ją przed całym złem tego świata choć prawdopodobnie to on był tym, którego powinna się bać. Już raz złamał jej serce a mimo to wciąż tam była, bijące serce i ciepły oddech. Ukrył twarz w jej miękkich włosach, chłonąc ich zapach i nie mogąc się nim nasycić. Oddałby wszystko, aby ta chwila trwała w nieskończoność, aby nie musieli wracać do tego, co przykre i bolesne. Chciał zamknąć ich w szklanej bańce, odgrodzić od brutalnego świata i zapomnieć, że w tej innej rzeczywistości jego imię może przynieść ze sobą problemy. Zamknął oczy, każdą komórką swojego ciała chłonąc jej ciepło i jej obecność. - Sonea – szepnął, bo nic innego nie przychodziło mu na myśl. Wszystkie inne słowa brzmiały jak bełkot szaleńca i tylko to jedno sprawiało, że czuł się jak człowiek o zdrowych zmysłach. Było jego domem, bezpieczną przystanią, do której chciał wracać. Do której wrócił, niczym głupiec na kolanach błagający o wybaczenie – Przepraszam – chłodnymi wargami musnął delikatnie jej ucho, następnie składając pojedynczy pocałunek na jej ciepłej szyi. Zamierzał ją trzymać tak długo i mocno, aż sama nie będzie się chciała od niego uwolnić. Nie musiał już cofać czasu. I nie chciał wybierać innej drogi ponieważ wiedział, że tylko ta jedna doprowadzi go do niej.
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Ciemna uliczka Nie Paź 18, 2015 12:01 am | |
| Zastanawiała się czasem, jak wiele razy już musiała błagać o wybaczenie. W tych strasznych, ciemnych godzinach bolesnej samotności, kiedy przestrzeń własnych czterech ścian zdawała się zaciskać, zamykając ją w środku i odcinając całkowicie dopływ świeżego powietrza, masochistycznie przypominała sobie wszystkie te chwile, kiedy to ona kogoś zawodziła. Twarze wszystkich tych osób, którym mówiąc ,,przepraszam", mówiła jednocześnie ,,żegnaj", żeby zniknąć z ich życia raz na zawsze i spalić za sobą wszystkie mosty. Czasem nieprzyjemnie zdumiewała ją liczba głosów, które w tych godzinach dźwięczały gdzieś z tyłu jej głowy, uosabiając jej sumienie. Mathias, Ozzy, Cas- jednostajny szmer, który nigdy nie pozwalał się zagłuszyć, zamieniał się niemalże w krzyk za każdym razem, kiedy zaczynała tęsknić. Po raz kolejny zdarzały jej się nieprzespane noce, gwałtowne pobudki o czwartej nad ranem i papierosy wypalane w towarzystwie wschodzącego słońca. Potem nauczyła się żyć inaczej, żyć odważniej, zasypiać snem sprawiedliwego i budzić się posłusznie dopiero rankiem, kiedy musiała natychmiast podnieść się spod kołdry i wyruszać do pracy. Potem nauczyła się zagłuszać w sobie wszystko, co próbowało dojść do głosu, wycisnąć jej z oczu łzy albo skłonić do kolejnej ucieczki gdzieś wewnątrz siebie. Czasem zastanawiała się, czy miała prawo winić go za to, że postanowił tak nagle zniknąć i wreszcie ją zostawić. Powtarzała sobie w głowie, że nie była od niego lepsza, że też potrafiła ranić i robiła to zbyt często, żeby wybaczyć samej sobie. Próbowała przekonać samą siebie, że tak było lepiej, że to była dojrzała decyzja, którą podjął za ich oboje. Być może wiedział, że prędzej czy później zraniłaby też jego, może chciał tego uniknąć- czy mogła winić go za to, że nie podzielał jej masochistycznego pragnienia bycia ze sobą? Nie usprawiedliwiała sama siebie, zagłuszała żałosny głos, który wciąż powtarzał, że nigdy nikt nie sprawił, że czuła się tak, jak czuła się przy nim, że niczyjego szczęścia nie pragnęła tak bardzo, że niczyj dotyk nie uzależniał jej tak bardzo, jak ten jego. I tylko od czasu do czasu, gdzieś pomiędzy poranną kawą a wieczornym papierosem, zadawała sobie pytanie, czy zasłużyła sobie na to, co ją spotkało. Czy los właśnie to chciał jej uświadomić- że któregoś dnia zadane cierpienie wraca, i że nie powinna, nie mogła go winić. Że powinna po prostu pozwolić odejść mu i tym wspomnieniom, które po sobie pozostawił, będąc wdzięczną za każdą wykradzioną światu chwilę szczęścia, którą jej podarował. Ale nie potrafiła się poddać. Miliardy razy zastanawiała się nad tym, co mogła mu powiedzieć, kiedy ich drogi nareszcie znów by się przecięły. Chociaż chłodna logika i rozum krzyczały, że powinna była już dawno przestać rozdrapywać stare rany i zaakceptować fakt, że najprawdopodobniej już na zawsze znajdował się poza jej zasięgiem, nie przestawała wierzyć, że tak właśnie miało być. Że któregoś dnia mieli ponownie się spotkać, spojrzeć sobie w oczy i być może nie potrzebować nawet żadnych słów. Mimo tego wciąż planowała, zmieniała i poprawiała ostateczną wersję. W zależności od nastroju w myślach wykrzykiwała mu w twarz okrutne, pełne goryczy słowa, płakała skulona w jego ramionach lub spokojnym tonem domagała się wyjaśnień. W jej wyobraźni to wszystko było prostsze; jednowymiarowy, płaski świat był pocieszająco prosty, dający złudne wrażenie, że życie rzeczywiste też mogło takie być. Jednak w wyobraźni nie czuła jego znajomego, bezpiecznego zapachu ani pulsującej ciepłem skóry, nie patrzyła w bezdenną głębinę jego oczu ani nie słyszała ciepłego tembru jego głosu. Ona sama też była zupełnie inna we własnej wyobraźni. W zamkniętej scenerii jej umysłu nogi nie drżały jej jak osika, serce nie galopowało i nie traciło co chwila rytmu, tłukąc się w piersi jak oszalałe. W wyobraźni nie próbowała rozpaczliwie przypomnieć sobie, jak należało oddychać, ani nie bała się mrugać w obawie, że wszystko to, co miała przed oczami, mogło rozpłynąć się i zniknąć w kwietniowym powietrzu. Może powinni byli spotkać się wcześniej, może chłodniejsze powietrze pomogłoby jej ostudzić rozpalone do czerwoności nerwy, powstrzymać rozpaczliwą chęć przylgnięcia do niego i utonięcia w jego ramionach. Powinni byli spotkać się wcześniej; nie powinni byli przecież rozstawać się w ogóle. Tego jednego była niezmiennie pewna, nieugięta jak odłamek głazu. Od początku wypełniała ją pełna goryczy, rozpaczliwa pewność, że mogli przetrwać to razem. Chociaż próbowała powstrzymać się przed takim sposobem myślenia, w głębi duszy wiedziała, że jedno jego słowo sprawiłoby, że porzuciłaby wszystko, żeby tylko być z nim tam, gdziekolwiek zdecydowałby się pójść. Wiedziała, że zrobiłaby wszystko, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo i nie umierać z przerażenia każdego ranka i wieczora, kiedy ktoś, nawet przypadkiem, wspominał jego imię. Uparcie nie dopuszczała do siebie myśli, że jego działania miały na celu jej dobro, zdecydowana trzymać się tej wersji wydarzeń, którą podpowiadało jej serce. Mimo wszystko, mimo wszystkich pretensji i bólu, wciąż pękało jej serce, kiedy zrozumiała, że przytknęła lufę pistoletu do jego czoła. Pokręciła głową, być może trochę zbyt szybko, ale mieszanka szczęścia, zaskoczenia i olbrzymiej ulgi sprawiała, że wszystko, co robiła, robiła zbyt intensywnie. Miała ochotę wykrzyknąć to, co czuła, powiedzieć, jak bardzo kochała go w momencie, kiedy na jego ustach zagrał lekki cień uśmiechu, jak jego głos sprawiał, że topniała i traciła resztki kontroli nad sobą, że nie potrafi i nigdy nie potrafiła oddychać, kiedy nie było go w pobliżu. Ale nie była w stanie, głos odmówił jej posłuszeństwa, i zdołała tylko unieść drżącą dłoń i opuszkiem palca dotknąć miejsca, do którego wcześniej przytknęła lufę pistoletu. Ciepło jego skóry sprawiło, że na chwilę przymknęła oczy, po czym bez słowa pochyliła się do przodu i delikatnie musnęła ustami ten sam punkt, do którego wcześniej mierzyła z pistoletu, podskórnie próbując zmazać w ten sposób dojmujące poczucie winy, które pulsowało pod jej skórą. Pomyślała, że to było prawie zabawne- jak wiele potrafiło się zmienić, ile musieli przeżyć i ile wycierpieć po to, żeby historia mogła zatoczyć koło. Słowa, które pomogły jej się odnaleźć miliony lat temu w podziemiach bunkru, pozwoliły jej po raz kolejny wyrwać się z mroku. Ten sam głos, ten sam ciepły, znajomy głos, jak płomień świecy w zapadających ciemnościach albo most rozłożony nagle ponad przepaścią, po raz wtóry ją ratował. I przez jedną, krótką chwilę pozwoliła sobie na beztroską radość myślenia, że tylko to się liczyło. Nie było słów, które mogły opisać to, co poczuła, kiedy wymówił jej imię, kiedy świat po raz kolejny na chwilę stanął w miejscu i pozwolił jej na zaczerpnięcie chrapliwego, spazmatycznego haustu powietrza. Jego pocałunki paliły jej skórę, kiedy skupiała się jedynie na tym, żeby nie pozwolić mu odejść już nigdy więcej. -Mogłeś zostać- wyszeptała w odpowiedzi, obracając lekko głowę tak, żeby słowa trafiały wprost do jego ucha.- Każdego dnia miałam nadzieję, że Twój pocałunek był obietnicą, a nie pożegnaniem. Zdradziecki głos nie brzmiał tak zdecydowanie ani oskarżycielsko, jak tego chciała, zamiast tego woląc powoli łamać się i cichnąć. Nie pozwoliła mu jednak na to, zbyt zbudowana bezpieczną przystanią jego ramion, żeby się poddać. Musnęła palcami jego włosy, przeciągnęła opuszkiem kciuka po karku, przejęta wibrującą w powietrzu niepowtarzalnością tej chwili, żeby w końcu przymknąć oczy i na chwilę oprzeć policzek o jego policzek, musnąć ustami kącik jego ust. Zbyt spragniona jego dotyku, lecz zbyt zdeterminowana, żeby go nie pocałować, jeszcze raz wtuliła twarz w bezpieczny, pachnący jego obecnością rękaw bluzy. -Dlaczego, Hugh?- Tylko tyle była jeszcze w stanie wypowiedzieć, resztkami sił utrzymując szalejące emocje na wodzy. Chociaż tak naprawdę w głębi duszy wiedziała, że wybaczyła mu już dawno temu. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Ciemna uliczka Nie Paź 18, 2015 2:19 am | |
| W życiu nigdy nie jest tak, że coś dzieje się bez przyczyny. Każda akcja, ma swoją reakcje. Każde słowo powoduje echo, słyszalne czy nie, to zależy od okoliczności jego wypowiedzenia. Każdy ludzki krok pozostawia odcisk buta, a każdy dotyk, spojrzenie dłoni czy złączenie się warg po jakimś czasie zamieniają się we wspomnienia, które ranią, ale jednocześnie sprawiają, że życie nabiera sensu. Przypominają o tych chwilach, dla których warto żyć, dając nadzieję, że one się jeszcze powtórzą. To wszystko odnosi się do ludzi, ponieważ ci stawiają te kroki, pozwalają, aby ich ciała i umysły łączyły się ze sobą za pomocą nierozerwalnych więzi i choć mogłoby się wydawać, że podczas ucieczki spaliliśmy wszystkie mosty i wyrzuciliśmy z umysłu to, co niezdrowe i toksyczne, ślad zawsze pozostanie. Możemy wracać do niego każdego dnia po przebudzeniu, patrząc w okno na wschodzące promienie słońca i licząc kilometry, które każdego dnia przybywają czy skreślając kreski na szarej ścianie, w których rachunku już dawno się zgubiliśmy, ale możemy także udawać, że to wszystko nigdy nie miało miejsca. Zasłaniać się ścianą zbudowaną na bazie kłamstw i złudzeń, trwając dalej mając wrażenie, że jest nam lepiej tylko dlatego, że wszystkie bolesne chwile odeszły w zapomnienie. Odcięliśmy kabel łączący nas z przeszłością, jesteśmy wolni i niezależni i nic nie może przeszkodzić nam w drodze do szczęścia, a w szczególności nie spoglądanie w tył na tych, którymi kiedyś byliśmy. Ludzie uwielbiają się okłamywać. Patrzą w lustro i mówią rzeczy, o których nigdy wcześniej by nawet nie pomyśleli. Wlepiają otępiałe spojrzenia we własne odbicia i trwają tak długo, aż w końcu uwierzą, że kłamstwo wypowiedziane tysiąc razy wreszcie staje się prawdą. Zaczynają od siebie, aby następnie okłamywać ludzi wokoło, poszerzając tym samym krąg ludzi zaślepionych, którzy niczym więźniowie w labiryncie zaczynają gubić się w ciemności prawdy i kłamstwa, rzeczywistości i iluzji. Czasem nawet siła ta staje się tak potężna, iż nigdy nie udaje im się odnaleźć wyjścia. Hugh mógł więc uznać się za szczęściarza, choć jednocześnie odnosił wrażenie, że wciąż jest taki sam, że nic się nie zmieniło, odkąd ujrzał koniec swojej potężnej wędrówki przez ciemną plątaninę korytarzy, z których każdy był łudząco podobny do poprzedniego. Wciąż czasem kłamał, naginając rzeczywistość, aby złagodzić ból egzystencji, który pojawiał się gdy zamykał oczy i spędzał bezsenną noc patrząc się w ciemność swych powiek, próbując znaleźć odpowiedź na wszystkie męczące go pytania. Wychodził na nocne spacery, mając nadzieję, że podczas jego nieobecności Nicole się nie zbudzi, ponieważ nie miał siły otwierać ust, wysilać się na kłamstwo, odpowiadać, że czuje się dobrze ze wszystkim, co się wydarzyło. Że jakoś utrzymuje się na powierzchni. Prawda była taka, że gdyby mógł, już dawno pozwoliłby sobie zatonąć, ponieważ kolejny raz stanął przed wielkim zawodem. Zawiódł się sobą, zawiódł się światem, w którym przyszło mu żyć. Był rozczarowany kolejnym podjętym wyborem, tym samym schematem, który znów został przez niego powielony. Jak wiele raz będzie musiał wstąpić do tej samej rzeki aby zrozumieć, że nie ma rzeczy łatwych i trudnych? Są jedynie te, które wymagają mniej lub więcej wysiłku, te, po których wykonaniu wracamy do domu zmęczeni, nie mając siły na uniesienie do ust jarzącego się papierosa i kubka z wystygłą i mętną kawą, po których ten smak nie ma już dla nas znaczenia, ponieważ ogarnęła nas wielka obojętność. Są te, po których chcemy robić coś więcej, chcemy biec przed siebie, zdobywać doświadczenie i sprawiać, by koło fortuny naszego życia wciąż było w ruchu. Randalla zaliczyć można było do trzeciej grupy. Do osób, które ciężkim wysiłku chcą jeszcze, ponieważ fizyczny ból sprawia, że ich ciało pracuje, a umysł czuje, że żyje. Ponieważ wtedy są bliżej osiągnięcia stanu, gdy nie ma nic poza ich własnym umysłem, miejscem, do którego chcą wracać ponieważ tam właśnie kryje się klucz do szczęścia. Przepustka do życia takiego, jakie zawsze sobie wyobrażali. Nie było dnia ani godziny, w której jej imię nie pojawiłoby się w jego umyśle jakby zostało tam wyryte na stałe, niczym nieusuwalny tatuaż ciążący na jego ciele, którego nie zamierzał się pozbyć. Początkowo bywały i dni, gdy w zatłoczonych dystryktach zauważał w tłumie te ciemne włosy i jego serce zaczynało bić mocniej, ponieważ nadzieja, którą się karmił, kazała mu myśleć, że to jest ten dzień, w którym wypełni się jego przeznaczenie. Wierzył, że to ona nim była, ponieważ nie miał siły szukać już dalej. Te oczy, ten uśmiech, ta krew tętniąca pod skórą i promieniujące nią ciepło zdawały się być niezastąpione, jakby nikt inny nie potrafił dać mu tego, co dawała mu ona. Kiedy ją poznał, gdy jego serce wyskoczyło z piersi, aby na stałe zamieszkać w jej dłoniach, poczuł się jak wędrowiec, który po długiej podróży wreszcie może odpocząć. Jak zagubiony, który znalazł pomoc. Wiedział, że to on powinien być dzielnym rycerzem w lśniącej zbroi, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że to ona go ocaliła. Kiedy ją poznał… jak dawno to było? Potrafił niemalże przywołać w umyślę godzinę i dzień, gdy zjawił się u niej po raz pierwszy, prosząc o niecodzienną pomoc. I gdy ich drogi ponownie się rozeszły, a każde z nich poszło w swą własną stronę, mając inne plany i nadzieje na przyszłość, nie miał pojęcia, że jeszcze kiedyś dane im będzie się spotkać. Ponieważ nic, nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdy więc objęła władzę nad jego sercem, potrafił niemalże zaakceptować wszystko, co wydarzyło się dotąd, ponieważ doprowadziło go do niej. Nie umiał już płakać, wspominając jakże zamierzchłe już czasy, bez większego wahania odrzucając w niepamięć każde słowo, które powiedział i każdą czynność, którą wykonał. Dziękował bóstwom, wszystkim, jakie kiedykolwiek istniały, za to, że gdzieś tam zostali dla siebie przeznaczeni. Kiedy wyjeżdżał trzymał się tej myśli jak koła ratunkowego, licząc, iż w rękach losu leży ich ponowne spotkanie, ponowne złączenie się dróg. Zwłaszcza że gdy opuszczał miasto w jego piersi nie było już serca. To spoczywało przy niej, niczym magnes, mający go na powrót przyciągnąć. Miał wówczas nadzieję, choć często sam nie potrafił uwierzyć, że ona jest tego świadoma. Że rozumie, dlaczego to zrobił, dlaczego musiał zniknąć z jej życia, aby za jakiś czas wrócić. Zazwyczaj nie wierzył w los, nie ufał przeznaczeniu i kierował się myślą, iż to człowiek jest panem własnego żywota. W tym jednym wypadku potrzebował wszystkiego, aby dryfować i utrzymywać głowę w górze, aby nabierać do płuc haustów powietrza i żyć. Po prostu żyć. Nie liczyło się nic poza jej głosem. Nie było nic więcej poza parą oczu. Byli tylko oni, nieśmiertelni na środku oceanu, czekający, aż burza przeminie. Coraz mocniej zaczynał wierzyć, że jego życie z góry przeznaczone było do tego, aby pojawić się u jej boku. Aby odchodzić i wracać. Choć teraz, gdy po raz kolejny otrzymał tą szansę, gdy nie musiał powstrzymywać emocji, a jego ciało tak bardzo spragnione było jej dotyku, nie zamierzał odchodzić. Sama myśl o tym była na tyle bolesna, aby w ciągu krótkiej sekundy wyparł ją ze swojego umysłu. Nie będzie pożegnań, złudnych nadziei ani ostatnich pocałunków. Nie zamierzał wybierać i choć wiedział, jak egoistycznie to brzmi, zamierzał zabierać ją wszędzie ze sobą. Ponieważ gdyby zamknął oczy, a po ich otwarciu tkwiłby w tym samym miejscu co miesiąc temu, jego serce pękłoby na kawałki. Zgasłaby gwiazda, która kiedyś sprawiała, iż potrafił poczuć przy sobie jej obecność, ucichłby wiatr, który niósł wieści z Kapitolu i zamilkłby umysł, głośny niczym szept pośród przerażającej i głuchej ciszy, który szeptał wciąż i nieustannie to jedno imię, jak modlitwę, która podtrzymywała nadzieję. Gdyby to wszystko okazało się snem, gdyby nad ranem obudził się wyrwany kwietniowymi promieniami słońca, mógłby uwierzyć, że cała ta noc zdarzyła się naprawdę. A gdyby to było nieprawdą, skoczyłby w otwierającą się przed nim przepaść, ponieważ miałby świadomość, że wszelkie środki zawiodły. Nie byłoby już ratunku i wyjścia z tej sytuacji. Nie byłoby już nadziei i, co ważniejsze, nie byłoby jej. Jeśli miał być to sen, nigdy więc nie chciał się budzić. Każde miejsce, po którym wodziły jej palce, paliło niczym rozgrzane węgle, a to sprawiało jedynie, iż pragnął tego o wiele mocniej. Jej dotyk łagodził ból, który pozostawiała, gdy cofała swe ruchy. Była lekarstwem na chorobę, którą go zaraziła i nie mógł, a raczej nie chciał nic na to poradzić. Mógł jedynie błagać o chwilę wytchnienia dla strudzonego serca, które przyśpieszało z każdą sekundą, że bał się, iż może stanąć. Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Wciąż wydawała się nierealna, niczym ukazująca się w snach zjawa. Łudząco podobna i bliska, a jednak znacznie inna niż odległa. Pozornie cielesna, a jednak złożona ze wspomnień i wyobrażeń. Świat pędził, zakręcony niczym w kalejdoskopie, a jednocześnie stał w miejscu, dając im moment, aby nacieszyć się chwilą. Pozwolić przypomnieć to, za czym tęsknili i odkryć coś, czego nawet nie mieli okazji poznać. Jej słowa szeptane do ucha trafiały w najczulsze jego miejsca i czuł, jak delikatny dreszcz przebiega przez jego ciało. Zamknął oczy, próbując przetrwać ten moment bolesnej rozpaczy nad własną głupotą, jednocześnie skupiając się na jej palcach błądzących po jego karku. Kiedy jej policzek znalazł się tak blisko jego, czuł się tak, jakby jego serce stanęło, a wszystkie mięśnie walczyły o to, aby nie ruszyć głową o kilka milimetrów, aby nie złapać jej ust, które były tak blisko, tak osiągalne i tak realne, jak tylko mógł sobie wymarzyć. Nie było jednak czasu, chciał ją przepraszać po milion razy, a kiedy zadała to jedno pytanie, którego tak bardzo się bał, ponownie nie umiał znaleźć słów, aby ułożyć odpowiedź. Nie mógł jej winić. Zasługiwała na wyjaśnienia, jednak znów wszystko to, co kilka godzin temu stanowiło logiczną wypowiedź, teraz rozpadło się na kawałki, a on nie potrafił poskładać jej w całość. Rozbiła go na części, sprawiła, że topił się i rozpadał z każdą mijającą chwilą, a on był zbyt słaby, aby się oprzeć. Oddychał ciężko, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi i przyciskając usta do jej skóry, pozwalając, aby zadane pytanie zawisło gdzieś w powietrzu, czekając cierpliwie aż znajdzie w sobie siłę i odwagę na kolejny ruch, ponieważ czuł się zmęczony i tylko będąc tak blisko niej czuł, że kiedyś jeszcze odnajdzie siłę. Minęły sekundy ciszy, zanim odsunął się delikatnie, nie przerywając jednak kontaktu. Musiał ją czuć, chociaż delikatny fragment jej ciała złączony z jego, jakby była balonem, który wypuszczony z ręki odleci daleko i nigdy już nie powróci. Dłońmi odgarnął jej włosy, patrząc prosto w oczy i uśmiechając się delikatnie i jakby przepraszająco, nie potrafić nasycić się szczęściem, które ogarniało go całego na widok jej całej. Po chwili ujął jej twarz w dłonie, kciukami delikatnie muskając jej policzki i pochylił się, opierając swoje czoło o jej. Wiedział, że może wyczuć jego urywany oddech i na samej sobie doświadczyć tego, jak walczy ze sobą, aby nie puścić tych kilku słów mimo uszu, uniknąć tłumaczeń, które przecież prowadziły do nikąd. - Musiałem… - wyszeptał z zamkniętymi oczami, głosem niemal łamiącym się, wciąż trwając w obranej pozycji, jakby chciał, aby wypowiadane słowa nie mogły znaleźć wyjścia, aby nie uciekły na wiatr, rozpływając się między nimi – Miałaś szansę, aby żyć normalnie. Gdybym tu został, prędzej czy później ktoś by się dowiedział. Ktoś by mnie znalazł. Nas. Nie chciałem… - urwał nie chcąc, aby jego głos załamał się ostatecznie i wiedząc, jak banalnie to brzmi. Bo przecież wrócił, a niebezpieczeństwo wciąż było na tym samym poziomie. Wrócił, egoistycznie narażając ją na najgorsze i błagając, aby wybaczyła mu nie tylko to, co się stało, ale i to, co jeszcze miało okazję się wydarzyć – Nie chciałem, żeby spotkało cię to co innych. Żeby spotkało cię to co mnie – dokończył, obracając twarz w bok, jakby nawet przez zamknięte oczy wstydził się na nią patrzeć. Wciąż jednak jego palce przesuwały się po jej skórze, zahaczając o linię włosów. Marzył tylko o tym, aby tak chwila trwała jak najdłużej. Nie chciał sam wracać do miejsca, w którym się zatrzymali, nie chciał leżeć patrząc w sufit i odtwarzać w pamięci każdą sekundę, odliczając dni do następnego spotkania. Chciał być z nią, gdziekolwiek by to nie było, ponieważ wreszcie czuł się jak w domu.
|
| | |
| Temat: Re: Ciemna uliczka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|