Wiek : 22 lata Zawód : psycholog w szpitalu Znaki szczególne : ciepły uśmiech, drobna budowa ciała, często kapelusz z szerokim rondem Obrażenia : nadszarpnięty optymizm, problemy z tarczycą
Temat: Thalia Caldwell Nie Lis 30, 2014 2:41 pm
Thalia Verena Caldwell
ft. Elizabeth Olsen
data i miejsce urodzenia
Kapitol, 8 czerwiec 2261 r.
miejsce zamieszkania
Getto
zatrudnienie
Psycholog w szkole
Rodzina
To bzdura, że rodziców kocha się tak samo mocno. Można nie zdawać sobie sprawy, ale zawsze jedno z nich darzone jest nieco silniejszymi uczuciami – tylko matka lub tylko ojciec. Mówią, że zależy to od charakteru, czasem płci dziecka albo innych śmiesznych czynników, o nad którymi nie warto się rozdrabniać. A kogo ja kocham bardziej? Mimo wszystko Benjamin, czyli, z medycznego punktu widzenia biologiczny ojciec, zawsze był mi bliższy. Nie potrafię tego jednoznacznie wyjaśnić. Być może chodzi o geny, o podobieństwo zewnętrzne albo zwyczajnie to, że stanowimy swoje przeciwieństwa. Cichy, zdystansowany, racjonalny, zanurzony w swoim świecie, gdzie cyfry stały się podwalinami ludzkiej egzystencji. To do niego przychodziłam ze swoimi problemami, zaczynając od nóg poobijanych w tajemniczych okolicznościach, po pierwsze kłótnie z koleżankami i w końcu moje własne dziecięce rozterki. I mimo że pracował dużo, zamykając się w swoim gabinecie lub znikając na całe dnie w urzędzie, cudownym sposobem zawsze pojawiał się wtedy, kiedy akurat go potrzebowałam. Czasem nic nie mówił, posyłając mi niezbyt przychylne spojrzenie, czasem tylko kręcił głową, próbując się nie roześmiać, a innymi razy rozmawiał ze mną, racjonalnie wyjaśniając kolejne mechanizmy rządzące tym światem. Jednak nie znaczy to, że Isaac nie odegrał ogromnej roli w moim wychowaniu. O ile Benjamin jako tako próbował przystopować mnie, stosując różnego rodzaju ograniczenia, jego partner robił wszystko, aby nieco osłodzić mój „nieszczęsny” żywot. Z zawodu był malarzem, z pasji kucharzem, a z wykształcenia nauczycielem angielskiego, więc skończył w domu w roli kura domowego, choć sprawiało mu to więcej radości niż mogłabym przypuszczać. Oprócz tego, że był gwarantem zaspokojenia wszystkich podstawowych potrzeb fizjologicznych naszej trójki, stał się też iskrą uśmiechu w domu. Rozładowywał napiętą atmosferę, wstawiał się za mną w kwestii szlabanów, brał na siebie gniew Bena albo czasem sam łamał jego zasady, wyraźnie rozumiejąc, co to znaczy dorastające dziecko. I choć wiem, że nie raz powodowało to między nimi spięcia, on uparcie nie odpuszczał, doskonale rozumiejąc moją sytuację. Ostatnim najważniejszym w moim życiu mężczyzną był Finn. Syn Isaaca z pierwszego związku, znacznie starszy, poważniejszy i sprzeciwiający się większości (a może wszystkim?) zasadom panującym w naszym domu. Nigdy nie zaakceptował Benjamina, nie potrafił przyjąć do wiadomości, że jego ojciec mógłby związać się z innym mężczyzną i regularnie manifestował to. Przez kilka pierwszych lat nie mogłam pozbyć się wrażenia, że przy nienawiści do partnera swojego taty, nienawidził również mnie. Jednak albo się myliła albo z czasem zostałam zaakceptowana - stałam się młodszą, przyszywaną siostrą, która z racji tego, że regularnie pakowała się w kłopoty, potrzebowała kogoś, kto obroniłby ją przed gniewem głowy rodziny i tę właśnie funkcję spełniał Finn. Wiedział o wszelkich moich wybrykach, problemach czy rozterkach, a choć jego zdanie na ten temat zawsze pozostawało dla mnie tajemnicą (nigdy nie powiedział wprost, czy zgadza się z moimi przekonaniami czy nie), mogłam na niego liczyć. A przynajmniej do momentu, gdy dorósł i w końcu wyprowadził się z naszego domu, raz na zawsze znikając z mojego życia. Bywało między nami różnie, gdziekolwiek teraz są, jedno wiem na pewno: nie obawiają się, że wychowali mnie na złą osobę.
Historia
Nigdy nie poznałam matki. Była dla mnie tylko niewyraźnym podpisem w dokumentach, jakimś skrawkiem materiału, z którego zostałam uszyta, a jednak wszyscy wokół od zawsze twierdzili, że musiałam się w nią wdać. Podobno nie byłam typowym dzieckiem. Podobno nie lubiłam kolorowych zabawek oraz falbaniastych sukienek. Wolałam słuchać bajek, oglądać telewizję albo, według Benjamina, naprzykrzać się wszystkim po kolei. Kochałam zadawać pytania i robiłam to przy każdej nadarzającej się okazji, czasem doprowadzając rozmówców do białej gorączki. Byłam uparta, dociekliwa i momentami bezwstydna, a przynajmniej tak twierdził tata. Mówił też, że od dziecka wykazywałam ogromne zainteresowanie dorosłym życiem.
Dane: Thalia Caldwell, lat 7 Wina: zniszczenie mienia oraz wdanie się w szarpaninę
Byłam też bardzo odważną i konkretną osobą. Kiedy w końcu wyrosłam z etapu ciągłego zadawania pytań, nauczyłam się samodzielnie udzielać na nie odpowiedzi. Chciałam udowodnić sobie, że jestem inteligentnym stworzeniem, wystarczy, że wypełnię swoją głowę odpowiednimi informacjami. Marzyłam o tym, aby jak najszybciej stać się niezależną, dorosłą, móc stanowić o sobie. Wtedy właśnie zaczynałam czytać pierwsze artykuły, potem całe gazety, cienkie książeczki przeładowane obrazkami oraz ogromną czcionką aż z czasem zabierałam się za stare, opasłe tomisk, nad którymi siedziałam do późnych godzin, ignorując tępy ból głowy, zmęczenie i to, że tekst zaczynał rozjeżdżać mi się przed oczami. Jednocześnie podjęłam się powolnego proces tworzenia swojego pierwszego systemu wartości (wtedy jeszcze nazywałam go kodeksem), opierający się na, według mnie, podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie. Wierzyłam, że jest kilka wartości, które przez każdego powinny być odbierane tak samo, że wszelkie przejawy zła powinny być karane bez względu na przyczynę, że każdy jest stworzony, aby być dobrym, wystarczy wskazać mu właściwą drogę. Kiedy więc pewnego razu zauważyłam, jak starszy chłopiec znęca się nad kolegą z mojego podwórka, bez zastanowienia pobiegłam mu na pomoc (nikt inny się do tego nie kwapił). I zrobiłam to bez mrugnięcia okiem, popychając napastnika, niestety dość niezdarnie, bo zdążył chwycić moją rękę i pociągnąć za sobą na dół. Upadłam na niego, nabijając sobie samej siniaka i niszcząc jego telefon komórkowy schowany w kieszeni. Niektóre sprawy wymagają przecież poświęceń. Niestety nie wszyscy potrafili zrozumieć moje idee. Matka zaatakowanego nie pochwaliła mnie za postawę, a wręcz przeciwnie – skrytykowała, a potem opowiedziała o całym zdarzeniu Benowi. Reszty można się domyśleć, prawda?
Dane: Thalia Caldawell, lat 10 Wina: obrzucenie jajkami domu sąsiada i zorganizowanie ucieczki z domu
Zapewne ktoś chciałby, abym napisała, że nauczyłam się czegokolwiek, przejrzałam na oczy i porzuciłam swoją postawę na rzecz czegoś normalniejszego. Niestety, z każdym rokiem było gorzej (albo lepiej, zależy jak na to spojrzeć). Co prawda pewne błędy własnego rozumowania dostrzegłam, zauważyłam też, że niektóre rzeczy można było przeprowadzić w inny, może trochę bardziej humanitarny sposób, ale to nie znaczy, iż w jednej beznadziejnej chwili zatraciłam wszystko nad czym tyle pracowałam, bo znalazła się garstka ludzi, którzy nie podzielali mojego zdania. Pamiętam, że temat samodzielnego wymierzania sprawiedliwości pozostawał na ustach ojców jeszcze przez długi czas. Próbowali wyjaśnić mi, że nie powinnam się za to zabierać, że wystarczyłoby, gdybym powiadomiła odpowiednią osobę. W końcu musiałam im obiecać, że taka sytuacja nie powtórzy się. Kłamałam, przyznaję się, ale miałam dosyć ciągłych kazań. Dałam im to czego chcieli, aby zaspokoić własne sumienia i aby w końcu dali mi spokój. Chyba myśleli, że wszystko wróciło do normy, a ja nie zamierzałam zbyt szybko wyprowadzać ich z błędu. Grzecznie uczyłam się w szkole (nigdy nie wybijałam się jakoś szczególnie, uczyłam się tego, co akurat mnie interesowało), spędzałam czas z koleżankami, starając się nie dzielić z nimi swoimi poglądami, słuchałam poleceń ojców, słowem, byłam jak każde inne dziecko. Nadal bardzo mocno interesowałam się dorosłymi oraz ich codziennym życiem, ale postanowiłam skupić się bardziej na psychologicznym aspekcie tego zagadnienia. W tym okresie dużo czas spędzałam w bibliotekach i archiwach przekopując stare książki o psychologii. W międzyczasie zdążyłam już odnaleźć kolejną ofiarę, którą obserwowałam przez dłuższy czas, ale tym razem postanowiłam, że lepiej się przygotuję. Od zawsze czułam, że nasz sąsiad był zwykłą świnią. Ludzie jego pokroju zwykle nie są normalni. Dość szybko zorientowałam się, na czym polega jego problem: znęcał się nad żoną i swoim dzieckiem. Wiedziałam, że nie mogę tak tego pozostawić i jednocześnie nie chciałam wplątywać w to nikogo więcej. Zamierzałam udowodnić, że jestem już wystarczająco duża, więc znów samodzielnie przygotowałam plan działania. Zaczęłam od nawiązania głębszej znajomości z synem sąsiada i, choć zajęło mi to sporo czasu, okazało się, że było warto. Któregoś dnia udało mi się wydusić z niego prawdę o ojcu, po czym zaproponowałam mu pomoc. Zgodził się, choć niechętnie. Bał się, a wtedy zaproponowałam, że pomogę mu zniknąć z miasta. Następnego wieczoru, kiedy rodzice chłopaka wyszli, spotkaliśmy się, taszcząc ze sobą 20 opakowań jajek. Przyznam szczerze, że reszta spotkania przebiegła nawet zabawnie. Oprócz duchowego spełnienia (nie, wtedy jeszcze nie znałam tego pojęcia), odczuwałam też głupią, dziecięcą radość. Czułam, że postępuję właściwie, a gdy zobaczyłam uśmiech na ustach przyjaciela, tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu. Kiedy w końcu skończyliśmy, zgodnie z umową pomogłam mu spakować plecak, a następnie odprowadziłam na przedmieścia Kapitolu.
Dane: Thalia Caldwell, lat 16 Wina: obcięcie kawałka serdecznego palca u własnej ciotki
Widać nigdy nie miałam szczęścia w życiu, bo poprzednia historia również zakończyła się fiaskiem. Właściciel domu od razu zgłosił sprawę na posterunek, a tam odkryto, że zostaliśmy nagrani przez jedną z ulicznych kamer. Jeśli chodzi o uciekającego chłopaka, jego również wkrótce odnaleziono – głodnego i zmęczonego. Nie wiem, co stało się z nim potem, nasz kontakt urwał się z chwilą, gdy wrócił do domu. Potem cała rodzina wyprowadziła się z naszej dzielnicy. Oczywiście o mnie też nie zapomniano. Ben i Isaac musieli najpierw wypłacić spore odszkodowanie, a potem jednogłośnie zdecydowali, że zasłużyłam na karę. Historia zatoczyła koło, schemat został powielony, ale tym razem też nie przyniósł oczekiwanego efektu. Nie ukrywałam już tego. Może było to też związane z dojrzewaniem? Ich argumenty nie przemawiały do mnie, stałam się głucha na jakiekolwiek słowa, a przynajmniej do momentu aż jeden z nich poprosił, abym dokładnie powiedziała, po co to robię. Wówczas naprawdę zaczęliśmy rozmawiać – o ludziach, uczuciach, indywidualności, o prawie, właściwie o wszystkim. Czułam, że próbują mnie zmienić, na nowo zaszczepić właściwe wzorce zachowania. Początkowo uparcie walczyłam z tym, nie dopuszczając do siebie żadnych możliwości, dalej trwając przy swoim i broniąc własnego stanowiska. Próbowali złamać mnie na wiele sposobów od zakazów wychodzenia ( to wtedy nauczyłam się wymykać przez okno), po ciąganie po psychologach, z którymi nigdy nie zamieniłam ani jednego słowa na temat własnych problemów. Po paru miesiącach nieustannej walki, widząc, że oboje są zawiedzeni już nie tylko mną, ale też własną nieudolnością, zaczęłam trochę spuszczać z tonu. Nie całkowicie, ale przynajmniej w niektórych dziedzinach. Przez dłuższy czas nie skupiałam się na pomocy innym, a na pomocy sobie. Wracanie o późnych godzinach, wymykanie się z domu, sprzeciwianie się wszystkiemu, o co prosili, słabe oceny - do tej pory sama nie wiem, co chciałam udowodnić i komu. Że mogło być gorzej? Że powinni się cieszyć, że i tak nie jest ze mną naprawdę źle? W którymś momencie zmęczyło mnie to. Widząc, że oboje są zawiedzeni już nie tylko mną, ale też własną nieudolnością, zaczęłam trochę spuszczać z tonu. Nie całkowicie, ale przynajmniej w niektórych dziedzinach. I to właśnie wtedy, kiedy proces naprawiania trwał, znów coś się wydarzyło. To był zwykły przypadek, nie wiem, co tamtego dnia pchnęło mnie do domu ciotki. Może przeznaczenie? Chciałam zwyczajnie porozmawiać z nią o życiu, odciążyć głowę ciążącą od ciągłych rozmów z ojcami, a okazało się, że wpadłam w niewłaściwym momencie. I mimo że próbowałam wycofać się dyskretnie, ona dostrzegła mnie i zaczęła się tłumaczyć. Nie wypuszczała mnie na zewnątrz dopóki nie obiecałam, że nikomu nie powiem, ale kiedy tylko dotarłam do domu, od razu podzieliłam się wszystkim z Isaaciem. Nie wiem, czy mi uwierzył, zdawał się być nieco sceptyczny. W końcu postanowił, że lepiej będzie na razie nie wtrącać się, przynajmniej dopóki sam tego nie sprawdzi. Nie podobało mi się to. Mijały kolejne tygodnie, miesiące, a on nadal pozostawał bierny. Już sama nie wiedziałam, co mam zrobić. Czułam, że milcząc, postępuję źle, a jednocześnie obawiałam się, że jeśli sama podejmę inicjatywę, znów popełnię błąd. Rozwiązanie problemu nadeszło samo podczas jednej z rodzinnych uroczystości. Pomagałam wtedy w kuchni, razem z wyżej wspomnianą ciotką przygotowując potrawy. Byłyśmy same, reszta gości czekała w salonie. To ona zaczęła ten temat, znów próbując niezdarnie wytłumaczyć się. Szkoda, że nie wiedziała, że w moich oczach tylko coraz bardziej się ośmiesza. Zapewniała, że już to skończyła i że jest niezmiernie wdzięczna, że nikomu nie powiedziałam. I kiedy już prawie kończyła swój przydługi i rozemocjowany wywód, wykorzystałam jej nieuwagę i szybko przesunęłam rękę kobiety, w której trzymała nóż, nad jej wolną dłoń, po czym przycisnęłam ją na dół. Czubek palca nie odpadł całkowicie - utrzymywał się jedynie na niewielkim skrawku skóry. Wystraszyła się, ale nie krzyczała. Może trochę panikowała potem, lecz nigdy nie powiedziała nikomu, że to ja do tego doprowadziłam. W końcu, wyjaśniając, jak do tego doszło, musiałaby wspomnieć o swojej niewierności.
Dane: Thalia Caldwell, lat 20 Wina: zaatakowanie Strażnika Pokoju
Issac domyślił się prawdy, ale tym razem odpuścił mi i postanowił nie mówić o niczym Benowi. Chyba pomyślał, że to jego wina. Może to nawet lepiej, chociaż raz coś mi się upiekło. Proces prania mózgu w końcu ustał, oboje uznali, że już skończyłam ze swoimi wybrykami. Pozostałe lata minęły stosunkowo spokojnie albo raczej bez jakiś większych wyskoków. Co prawda dalej uparcie stałam przy swoim, jednak powoli sama zaczynałam ograniczać swoją sferę działania. Może tamte rozmowy faktycznie coś przyniosły? Przestałam aż tak wtrącać się w życie obcych osób, musiałam skupić się na własnym otoczeniu i szkole. Wybierałam się na psychologię, więc miałam więc ręce pełne roboty. Nawet kiedy dostałam się na wymarzone studia, nadal starałam się trzymać od pewnych spraw z daleka. Czasem niektóre zachowania naprawdę mnie raziły. Ludzie wokół przerażali coraz bardziej, ale to było niczym wobec tego, co działo się ze mną samą. Wielokrotnie odwracałam wzrok, wmawiając sobie, że to nie jest moja sprawa. Udawałam obojętną, kiedy tak naprawdę to wszystko rozdzierało mnie od środka. Nienawidziłam się za to, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę się poddać. Patrząc na to z perspektywy czasu, widzę, że długo wytrwałam w swoim więzieniu. Pewnego razu, kiedy późnym wieczorem wracałam z zajęć, zauważyłam szarpaninę. Jeden ze Strażników Pokoju wykrzykiwał coś do przerażonej kobiety, potrząsając nią stanowczo za mocno. Znów obudził się w mnie ten stary instynkt, nie potrafiłam stać i patrzeć. Zaczęłam grzecznie od poproszenia, aby zostawił ofiarę w spokoju. Skończyło się na tym, że sama stałam się ofiarą przemocy, a potem po prostu zabrano mnie na posterunek i oskarżono o napaść na przedstawiciela władzy. Jeszcze długi czas ciągano mnie po sądach, próbując oskarżyć, skazać, zabronić wykonywania zawodu i inne takie. Nie poddałam się. Za bardzo zależało mi na tej pracy, więc chwytałam się każdego, nawet najmniejszego dowodu świadczącego o winie tamtego Strażnika. W końcu udało mi się przekonać wszystkich, że mężczyzna był pod wpływem alkoholu i tym samym moje działania zostały uznane za obronę własną i pochwalone (z przymrużeniem oka, niestety). Później była już tylko rebelia, która przyniosła kolejne wątpliwości, ból i w którą nie angażowałam się równie mocno, jak we wszystko inne ostatnimi czasy. Wolałam siedzieć w domu i oglądać ją z własnego okna lub w telewizji niż wyjść i pomóc którejkolwiek ze stron. Jeśli jest coś, czego żałuję szczególnie mocno to właśnie ten moment, kiedy poddałam się po raz kolejny (pomimo świadomości konsekwencji) i pozwoliłam tak wielu osobom zwyczajnie umrzeć. A potem jeszcze na rozdzielenie mojej rodziny, której już nigdy nie odnalazłam.
Dane: Thalia Caldwell, lat 22 Wina: (czeka na uzupełnienie)
Niektórzy żartują, że faza buntu minęła i dlatego ostatnimi czasy przycichłam. Inni twierdzą, że w końcu wyrosłam z głupich pomysłów, nauczyłam się nie wychylać, znormalniałam. Bzdury. Praca psychologa szkolnego zobowiązuje, to prawda, nie jestem aż tak radykalna jak dawniej, ale to nie znaczy, że porzuciłam swoje przekonania na rzecz kiepsko opłacanej pracy. Życie mknie do przodu i, mimo że nie zawsze jest kolorowo, daję słowo, radzę sobie. Przecież w końcu jestem dorosła.
Charakter
Wesoła blondyneczka niewyróżniająca się z tłumu. Nie, Thalia stanowczo nie pasuje do tego obrazu. Jest osobą energiczną oraz głośną. Wypełnia sobą całą przestrzeń wokół, pomieszczenia, a czasem nawet mieszkania, choć nie jest tego do końca świadoma. Zdarza jej się wpadać w słowotok, ale tylko wtedy, gdy naprawdę poruszy ją jakiś temat. Jedyną rzeczą, którą woli od działania jest myślenie. Potrafi spędzać całe godziny leżąc w łóżku albo spacerując, jednocześnie snując plany na kolejne dni czy lata, choć większość z nich nigdy nawet nie próbowała wprowadzić w życie. Uwielbia ludzi i nie wyobraża sobie swojego życia bez nich. Kiedy zbyt długo przebywa sama, zaczyna gasnąć, powoli popadając w melancholię, ale wystarczy tylko krótki kontakt z drugą osobą, aby znów nabrała chęci do życia. Może i nie jest tak radykalna jak kiedyś, ale nadal nie zawaha się przed sprowadzeniem kogoś na właściwą drogę siłą. Mimo wszystko ojcom nie udało się wybić z głowy tych wszystkich przekonań – wewnątrz nadal pozostała naiwnym dzieckiem, które uparcie stoi przy swoim, uwielbia ładować się w kłopoty. Lubi wciągać się w długie, czasem bezsensowne dyskusje i zawsze zaciekle broni własnych przekonań, nawet jeżeli podskórnie czuje, że nie ma racji. Jest odważna. Ostatnimi czasy przestała czekać aż Los sam postanowi coś jej zgotować i zaczęła wychodzić mu naprzeciw. Uważa, że i tak gorzej być nie może, więc stara się naprawić własne życie (oraz sumienie), nawrócić je na właściwy tor, aby znów mogła czuć, że nie robi czegoś wbrew sobie. Oczywiście kocha swoją pracę – uwielbia pracę z ludźmi, a z dziećmi już szczególnie. W tych kontaktach zawsze stara się być ciepła i normalna. Wie, że nie wszyscy są w stanie uszanować jej sposób widzenia, dlatego w podobnych sytuacjach nauczyła się trzymać poziom. Za bardzo lubi Kapitol, aby dać się wywieźć do Dystryktu. Przez to, że tak bardzo stara się być dobrym człowiekiem, czasem wpada w niepotrzebne kłopoty. Dawniej nie obchodziła ją opinia ludzi, dzisiaj trochę bardziej się tym przejmuje, ale tylko jeśli chodzi o obcych. Nie znaczy to jednak, że nie mogą oni liczyć na pomoc ze strony dziewczyny. Należy do bardzo tolerancyjnych osób, można wpaść do niej o drugiej w nocy na kawę, porozmawiać, pożalić się, a potem po prostu wyjść, nawet nie dziękując. Jednocześnie nadal jest przewrażliwiona na punkcie samodzielności. Nie przyjmuje pomocy od nikogo, chyba że naprawdę musi. Uparcie próbuje udowodnić sobie, że jest już wystarczająco dorosła. Dość łatwo ją urazić, gorzej z udobruchaniem. Jedyny jej problem stanowi właśnie wybaczanie i zapomnienie o błędach innych osób.
Ciekawostki
>> Do 4. roku życia myślała, że jest chłopcem. Zapewne był to efekt wychowywania przez dwójkę gejów. >> Ma alergię na kurz, roztocza oraz pyłki, więc, mieszkając w gettcie, na co dzień nie może obejść się bez opakowania chusteczek. >> Jest duszą humanistyczną, nadal bardzo mocno interesuje ją ludzkie wnętrze. Kiedyś posiadała całą biblioteczkę wypełnioną książkami na ten temat, obecnie zostało ich niewiele, ale ma do nich tak duży sentyment, że nie dzieli się nimi z nikim. >> Kiedyś uczęszczała na kurs samoobrony (rodzice bardzo na to nalegali) . Do tej pory pamięta parę chwytów i na pewno nie zawahałaby się ich użyć. >> Kocha zwierzęta, posiada nawet kota, choć nie jest to do końca prawdą, bo ten większość czasu spędza na zewnątrz. Pojawia się w mieszkaniu tylko nocą. >> Jej zdenerwowanie dość często objawia się krwotokami z nosa. >> Posiada pamięć fotograficzną zarówno do ludzkich twarzy, obrazów, a w szczególności do miejsc, które odwiedza.
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Thalia Caldwell Nie Lis 30, 2014 4:12 pm
Karta zaakceptowana!
Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz leki przeciwbólowe (6 tabletek), scyzoryk wielofunkcyjny i paralizator. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.
Uwagi: Karta mnie urzekła, czytało mi się bardzo przyjemnie i z miejsca polubiłam Thalię jako postać. Jest interesująca, wyrwana ze schematów, a jednocześnie taka zwyczajna, nieprzerysowana. W samym tekście mignęło mi kilka literówek, ale w żaden sposób nie utrudniały mi odbioru, aż przyjemnie sprawdzać takie Karty. :) Nie słodzę już więcej, śmigaj do fabuły i baw się dobrze! <33